25.03.2017

76.
Some become crazies, some collect daisies





Czuł się trochę nieswojo, ale Molder miał rację, musieli być odpowiednio ubrani by dostać się do klubu-kasyna i nie wzbudzić niczyich podejrzeń. Miał na sobie połyskującą fioletową koszulę, której trzy górne guziki pozostawił rozpięte, Na przegubie lewej ręki błyszczał wysadzany szlachetnymi kamieniami Rolex. Spodnie niewygodnie opinały mu się w biodrach, ale i tak najbardziej drażniły go srebrne buty. Nie mogło zabraknąć również kilku złotych pierścieni i wystylizowanych żelem włosów. W swojej opinii wyglądał jak strach na wróble z przaśnego jarmarku. William poszedł o krok dalej ubierając cekinową marynarkę, na szyi zawiesił złoty łańcuch, a w uchu zaczepił fałszywy kolczyk. 
Kiedy kilka godzin wcześniej opowiedział Severusowi o tym, czego udało mu się dowiedzieć o planach Rosjan, Snape spodziewał się, że wystarczy zwykły garnitur, jednak nieszczęśliwie dla niego, stała klientela tego lokalu nosiła się zgoła inaczej. 
Pomimo, że wodne autobusy kończyły swoje ostatnie kursy, a sklepy zamykały witryny, wieczorami Wenecja wcale nie szykowała się snu. Wiele łódek unosiło się i opadało na czarnej jak smoła wodzie, ale gondole z zakochanymi, nowożeńcami, przyjaciółmi bądź samotnikami, przepływały pomiędzy nimi. Uliczki wypełniały się gwarem klientów okolicznych restauracji i ulicznych barów. Grajkowie grali nawet głośniej, a kamienne uliczki zmieniały się parkiet taneczny dla rozbawionych, pijanych turystów i wszystkich tych, którzy pozwalali swoim ciałom na oddanie się muzyce. Ciemne niebo rozświetlały podrzucane przez obwoźnych sprzedawców migoczące zabawki. Nastolatkowie obściskiwali się po kątach i w szczelinach pomiędzy budynkami albo rozkładali koce na schodach tuż przy małych mostach i wodzie, urządzając sobie wieczorne pikniki. Nieraz zdarzało się, że ktoś poślizgnął się, wpadł do kanału, skąd musiał wydostać się albo o własnych siłach albo czekać na pomoc swoich towarzyszy bądź uprzejmego gondoliera. 
Jego jedynym wyposażeniem na ten wieczór była różdżka, ukryta w prawym rękawie, mógł bez problemu jej użyć w każdej sekundzie. 
Molder złapał go nagle za ramię gdy schodzili  po śliskich stopniach małego mostu. Wskazał dłonią najbliższą restaurację.
- To tam.
Przy wejściu ich nozdrza niespodziewanie uderzył ciężki zapach intensywnych perfum. Restauracja skąpana była w delikatnym świetle unoszących się świeczek, były wszędzie: na parapetach, stolikach, przy drzwiach i barze, przy oknach. Severus poszedł za Molderem wzdłuż głównej sali. Uzgodnili, że Molder pójdzie śladem jednego z Rosjan, a on drugiego, bodajże najmłodszego z nich. Łatwo było go znaleźć.
Podest ciągnął się na kilkanaście metrów, a na nim skąpo ubrane piękne kobiety. Część z nich tańczyła pole dance, część rozbierała się w rytm muzyki, a inne tańczyły już w samej bieliźnie i fikuśnych dodatkach. Severus usiadł na pufie najbliżej chłopaka. Jego biała koszula błyszczała w blasku kolorowych reflektorów. Wyraz twarzy i zamglone spojrzenie wskazywały, iż był już po spożyciu sporej dawki alkoholu. Wokół niego wiła się ponętna blondynka. Czarne kabaretki ciasno opinały się na jej udach, biała bielizna przystrojona była w drobne piórka. a na głowie miała opaskę stylizowaną na pióropusz. Usiadła na kolanach chłopaka, silnym chwytem łapiąc go z tyłu głowy, którą następnie pchnęła na swój biust. 
Soundtrack 2
- Ciao.
Drobna dziewczyna odezwała się do Severusa, figlarnie wyginając się na rurze. Zawisła głową w dół, przytrzymując się jedynie udami i łydkami. Następnie objęła rurę dłońmi, a nogi puściła luzem, układając je w szpagacie. Miała długie, ciemnobrązowe włosy, całe ciało pokryte srebrnym brokatem. Jej okazały biust ledwie mieścił się w koronkowym staniku ozdobionym czarnymi cekinami. Stringi naciągnęła wyżej, tak jakby udawała speszoną. Zeskoczyła z rury, zaczęła wić się na posadzce prosto w jego stronę.
Severus kątem oka zerknął na chłopaka, który całował właśnie swoją blondynkę po sutkach. W wewnętrznej kieszeni jego marynarki coś błysnęło. Zmrużył oczy, to mogły być klucze. Postanowił poczekać na dogodny moment, by je wykraść. Tymczasem dziewczyna doczołgała się do niego, usiadła na podeście, opuszczając nogi w dół, obcasy opierając o kolana Snape'a. Wpatrywała się w niego z zawadiackim uśmiechem. Usta miała pełne, spowite krwistoczerwoną szminką, na powiekach szary cień, który ładnie komponował się z błękitem jej oczu. Była ładna i nawet pasowała jej ta wulgarna oprawa. Na szyi błyszczała lateksowa opaska z ćwiekami, podobne pasy miała zapięte wysoko na udach oraz wokół talii.
- Masz ochotę na coś specjalnego?
Nie wychodząc z roli, uśmiechnął się do niej. Uznała to za zaproszenie. Zeszła w dół, podeszła do niego, w ruch wprawiając swoje piersi i biodra. Dopiero teraz zauważył, że na plecach miała długi tatuaż w formie chińskich znaków, prawdopodobnie przedstawiał jakąś sentencję. Zobaczył też bliznę, którą przykryła wzorem jakichś kolorowych ptaszków, ale była na tyle szeroka, że dalej można było ją dostrzec pod warstwą tuszu. Kucnęła przy nim, położyła dłonie na jego udach, przez chwilę masowała je mocno, potem zaczęła przesuwać w kierunku jego krocza. Uniosła się, zbliżyła do niego. Pozwolił się pocałować. Pachniała wyjątkowo ładnie, od razu rozpoznał perfumy, które kiedyś wyczuł u Alayi.
Trwało to aż do momentu, w którym Rosjanin spadł ze swojej pufy i potoczył się na podłogę. Dziewczyny roześmiały się głośno. Blondynka zabrała jego kieliszek i dopiła pozostałą tequilę.
- Ten pan ma chyba dość zabawy na dzisiaj - zaświergotała.
Severus poderwał się z pufy pod pretekstem podniesienia chłopaka. Sadzając go z powrotem na pufie, ukradkiem włożył rękę do kieszonki, w której faktycznie znalazł klucze.
-Spasibo, moy khoroshiy chelovek! - krzyknął, zanosząc się pijackim śmiechem. Ponownie wpadł w ramiona tancerki. 
- Idziesz już? - spytała zalotnie brunetka, lubieżnie oblizując swoje usta. 
- Mam zakład do obstawienia - odparł i pomachał jej na pożegnanie. 
Zawołała coś o tym, by jeszcze wpadł aby mogli dokończyć zabawę. 
Oddalił się do części barowej, Zamówił drinka i zaczął rozglądać się wokół, próbując dostrzec Moldera. Zastanawiał się nad kluczykiem. Nie wyglądał na taki, który pasowałby do pojazdu czy drzwi, przypomniał bardziej kluczyk do skrytki lub sejfu, mogło się więc okazać, że okaże się bardzo przydatny. 
Nie minęła godzina, gdy Molder znalazł go przy barze, złapał za ramię i brutalnie pociągnął ze sobą. Wyglądał na podekscytowanego, w dłoni ściskał dwie kartki, które wyglądały na wizytówki. 
- Idziemy - rzekł, pchnąwszy go do korytarza, który zniżał się coraz bardziej, aż doszli do metalowych schodów. - Mam niezły trop. Zdobyłem dla nas dwie wejściówki - wyjaśniał mu półgębkiem. - To luksusowy dom publiczny, ten Michaił korzysta z jego sług regularnie, zresztą nie tylko on. Musimy znaleźć dziewczynę, z którą się umawia... jest tylko pewien szkopuł...
- To znaczy?
- Ten dom publiczny funkcjonuje na innych zasadach. Nie ty wybierasz dziewczynę, ale ona ciebie, jeżeli wystarczająco jej się spodobasz i będzie miała na ciebie ochotę. Płaci się tylko wejściowe przy wchodzeniu, no i nie można tam tak ot wejść, stąd wejściówki. 
- Wiesz jak wygląda?
- Nie, ale jakoś trzeba zacząć.

Przy drzwiach stała pokaźnej postury czarna kobieta, ubrana w opiętą lateksową sukienkę. Bez słowa wyciągnęła rękę po przepustki, zapłacili każdy po dwieście euro, po czym dała im regulamin obowiązujący w klubie Rossiccio, zostali wpuszczeni do środka. 
Tutaj atmosfera znacznie się różniła od głównej sali. Wnętrze przypominało elegancką restaurację. Ceglane ściany pomalowane na biało, marmurowa posadzka, długi bar ze szklanym blatem. Z sufitu zwisały niebieskie lampiony, stanowisko DJ-a mieściło się po przeciwnej stronie od wejścia. Delikatne niebieskawe światełka błądziły po całym wnętrzu. Na sofie pod ścianą Severus dostrzegł burmistrza Wenecji w towarzystwie swoich kolegów i kilku kobiet. Rozdzielili się. Snape krążył przez kilka minut, oglądając rozkład sal i obecnych gości. Większość z nich siedziała na sofach, lub tańczyła na parkiecie. 
Mimo, ze ściągnął z siebie wszystkie śmieszne dodatki, wciąż czuł, że wygląda jak pajac. Stanął przy barze, zamówił mojito za dwadzieścia euro. Nie starał się przyciągnąć wzroku żadnej z kobiet, w uwagach wyraźnie zapisano, że każde nieproszone zaloty będą surowo karane. W tym miejscu to one rządziły. 


Para obok dostała właśnie swoje sushi. Barman, młody mężczyzna w wieku maksymalnie dwudziestu pięciu lat, spytał Severusa czy czegoś jeszcze sobie życzy, zaproponował doskonałą sałatkę z krewetkami. Odmówił. W oddali dostrzegł Moldera, który znikał za tajemniczymi drzwiami w towarzystwie wysokiej brunetki.
Poczuł na sobie czyjeś intensywne spojrzenie. Po drugiej stronie owalnego bar siedziała młoda dziewczyna. Sączyła drinka nie spuszczając z niego oczu. Miała długie, lekko falowane ciemnorude włosy i bladą cerę. Wstała i spokojnym krokiem obeszła bar, usiadła na wysokim krześle obok niego. Nie wyglądała na Włoszkę. Z tak bliska mógł dostrzec jej pełne usta pokryte bordową szminką. Oczy podkreślone szarym cieniem, ale poza tymi elementami nie miała żadnego makijażu. Jej wzrost ocenił na około metr siedemdziesiąt. Czarna sukienka bez rękawów ładnie podkreślała jej figurę, nie była też przesadnie krótka. Złapali kontakt wzrokowy. Uśmiechnęła się, pozwoliła sobie wziąć jego szklankę, z wazonu zabrała słomkę i spróbowała koktajlu.
- Nie widziałam cię tu wcześniej - powiedziała, oddając mu drinka.
- Może mnie nie zauważyłaś?
- Może - szepnęła tonem, który wyraźnie wskazywał na przekonanie, że był tutaj pierwszy raz.
Od razu go zauważyła gdy tylko przekroczył próg wejścia razem z tym drugim brunetem. I od razu jej się spodobał. Pewny siebie, ale czuł się trochę nie na miejscu. Nie zamówił nic do jedzenia, nie po to tu przyszedł. Nie urządzał też biznesowego spotkania z atrakcjami, jak wielu odwiedzających klub polityków i biznesmenów. Patrzyła mu w oczy, próbując wyczytać coś z ich czarnej toni. Wyglądały dokładnie tak jak woda w weneckich kanałach o tej porze nocy. Przyjrzała się jego dłoniom. Duże, silne o długich i szczupłych palcach. Dłonie pianisty i kogoś, kto potrafił walczyć wręcz. Nie miał obrączki. Możliwe, że zdjął ją specjalnie na wizytę w tym miejscu, ale przeczuwała, że nie był żonaty.
- Nie jesteś głodny?
- Tylko spragniony.
- Mam coś dobrego w swoim pokoju, ale potrzebuję silnego mężczyzny do otwarcia butelki?
- Jedynie do otwarcia butelki?
Uśmiechnęła się i sugestywnie uniosła brwi. Położyła dłoń na jego ręce.

Okazało się, że za tajemniczymi drzwiami znajdowało się przejście do części kamienicy, w której mieściły się pokoje dziewcząt. Poprowadziła go aż na trzecie piętro do ostatniego pokoju w samym końcu korytarza. Severus spodziewał się zupełnie innego wnętrza, a tymczasem było zaskakująco normalne. Ściany w kolorze kawy z mlekiem, obwieszone reprodukcjami obrazów Rembrandta i Caillebotte'a. Całość składała się z łazienki i dwóch pomieszczeń oddzielonych niedomkniętą ścianą. Jedno z eleganckim aneksem kuchennym, stołem, barkiem i przestrzenią do ćwiczeń - w kącie stała mata do jogi. Drugie było połączeniem sypialni z salonem. Duże łóżko z mnóstwem poduszek. Szczególnie zaciekawiły go wysokie regały z książkami. Większość pozycji dotyczyła eliksirów i farmacji, produkcji leków i wywarów leczniczych. Sporo atlasów sztuki i książek historycznych, wiele publikacji autorstwa sławnych fizyków i naukowców.
- Ostatnio czytałam Krótką historię czasu Hawkinga, mogę ci pożyczyć - zaproponowała. Zrzuciła niewygodne szpilki i z butelką wina usiadła na łóżku, patrząc na niego wyczekująco. Machnęła różdżką, gasząc większość świateł, kolejnym zaklęciem wprawiła w ruch zasłony. - Jak masz na imię? - spytała, wyciągając butelkę w jego stronę.
- Bruce - odparł. Wyjął różdżkę z rękawa, stuknął nią w szyjkę wina, na co korek wystrzelił w górę i potoczył się po dywanie. - A ty?
- Daisy.
Pasowało do niej. Nalała wina do kieliszków, jeden dała jemu, drugi postawiła na szafce nocnej. Przerzuciła włosy do przodu, siłowała się przez moment z zamkiem sukienki, aż puścił i mogła ją z siebie zsunąć. Miała ładne, proporcjonalne ciało. Granatowy stanik w typie bardotki i koronkowe figi w tym samym kolorze.
- Czekasz na coś? - zaśmiała się. - Jeżeli chcesz wziąć prysznic to łazienka jest tam - wskazała na lewo.
- Wolałbym najpierw z tobą porozmawiać.
Usiadł na skraju łóżka.
Roześmiała się. W pierwszej chwili myślała, że żartował. Nachyliła się do niego, pociągnęła za koszulę i pocałowała go w usta.
- To niespotykane w takich okolicznościach... O czym chcesz rozmawiać?
Mógł policzyć wszystkie piegi na jej drobnym nosku. Miała w sobie coś, co bardzo go zaintrygowało. Zdawała się nie pasować do tego miejsca, do takiego zajęcia. Była subtelna, prawie eteryczna. Miała może dwadzieścia lat, może niewiele więcej.
- Co taka dziewczyna robi w takim miejscu?
- Taka to znaczy jaka?
- Przeciętna prostytutka nie ma takich zainteresowań - obejrzał się, jeszcze raz rzucając spojrzenie na księgozbiór.
- Nie jestem prostytutką - oświadczyła ostro. Zwinnie rozpięła kolejny guzik jego koszuli. - Nie zaprosiłabym cię tutaj gdybyś mi się nie podobał i gdybym nie miała ochoty na spędzenie z tobą nocy. Nie jestem prostytutką. Jestem wolna. Spędzam miło czas z mężczyznami, którzy mi się podobają, a nie z tymi, którzy ustawią się w kolejce i wyłożą kasę. Dwoje ludzi, którzy chcą uprawiać ze sobą seks, to chyba naturalne, prawda? Nie ma w tym niczego... złego. Oczywiście, możesz tu spotkać dziewczyny, które wiele zrobią za pieniądze, ale ja nie jestem jedną z nich i nie rzucam się na byle kogo.
- Mam więc się czuć wyróżniony?
- Oczywiście.  Jesteś Brytyjczykiem, prawda?
- Zgadza się.
- Słychać. - Położyła się głową przy jego udach.  Złapała go za rękę, z bliska oglądała jego palce. Rozpięła mu zegarek i odrzuciła go na podłogę. - Wiesz co... zachowujesz się inaczej niż wcześniejsi, których do siebie zaprosiłam. Co prawda, nie było ich wielu, ale ty jesteś pierwszym, który chce ze mną rozmawiać.
- To dziwne?
- Zazwyczaj wchodzimy i od razu zabieramy się do rzeczy, wedle chęci. Tak, ale... podoba mi się. Z opowieści dziewczyn wiem, że kłopotliwi są Czesi, Polacy i szczególnie Rosjanie. Upijają się i potem nie ma z nich już żadnego pożytku.
- Nie masz chłopaka?
Wybuchła śmiechem jakby opowiedział jej pyszny dowcip.
- Nie i nie chcę mieć. Nie potrzebuję należeć do nikogo. 
Przyglądał się jej gdy rozpinała i ściągała z niego koszulę. Silna, ale kiedyś gdzieś przez kogoś bardzo dotkliwie zraniona.  Z jakiegoś powodu bardzo chciał dowiedzieć się co takiego ją spotkało, kto ją skrzywdził i dlaczego.
- Podobam ci się? - spytała nagle. 
- Tak - odpowiedział zgodnie z prawdą.
Miała słodkie usta i aksamitną skórę i ani grama wulgarności. Ciemnozielone oczy, błyszczały w nich iskierki zapału i radości. Jego potwierdzenie jakby dodało jej pewności siebie i jeszcze bardziej zachęciło. Jak zaproszenie do dobrej zabawy.


*

Soundtrack 4
Przedsiębiorca domu pogrzebowego la belle mort, Pierre Beureverand był więcej niż zachwycony gdy dowiedział się, że z usług właśnie jego zakładu zamierza skorzystać wdowa po Danielu Sauvage. Zdecydował się osobiście przyjąć ją wraz z towarzyszem, który wcześniej kontaktował się z jego biurem.W Paryżu cieszył się znakomitą opinią, ale taki nieboszczyk w kolekcji był jak wyróżnienie, niczym dodatkowa gwiazdka, którą Michelin przyznawał restauracjom. Trudno było mu opanować podekscytowanie, ale szczerze mówiąc, nawet nie bardzo się starał. Nosił gładko zaczesane ciemne włosy, którymi starał się ukryć powiększającą się łysinę na czubku głowy, do tego delikatny wąsik, który nadawał mu dziwnie komicznego wyglądu klauna, który zbiegł z cyrku straszącego małe dzieci.
Z przyjemnością zaprosił ich do swojego królestwa mieszczącego się w czwartej dzielnicy Paryża. Do ręki wysokiego blondyna od razu wcisnął katalog trumien i urn, a kobietę poprowadził przodem. Cicha muzyka w tle, jego miły głos, wyraźnie przesiąknięty pasją do swojego zawodu, miejsce nie było aż tak nieprzystępne i smutne jak można by przypuszczać. Mark sunął za Beureverandem i Alayą, rozglądał się wokół po przeróżnych w wielkości i rodzaju trumnach i urnach. Przez chwilę miał ochotę wskoczyć do jednej, zamknąć się tam i zasnąć, nie musząc już o niczym myśleć. A szczególnie o tym, że właśnie miał wybrać trumnę dla jednego z najważniejszych ludzi w jego życiu. Nie było mu tak ciężko nawet wtedy gdy musiał pogodzić się ze śmiercią swojego rodzonego starszego brata, jakiś czas później młodszego.


Zatrzymali się na środku sali, skąd widok był najlepszy na całość przedstawianego asortymentu.
- Czyli jesteście państwo zdecydowani na trumnę, tak? Nie urnę? - zapytał nieco zbyt pogodnie.
- Tak - odparł Mark. - Nie będzie żadnej kremacji.
- Na pewno? - dopytał. Wziął do ręki kamienną urnę zdobioną kryształami. - Robimy specjalne modele na zamówienie. Można je dowolnie ozdabiać. Kiedyś jedna hrabina zażyczyła sobie urnę wyrzeźbioną na wzór twarzy jej zmarłego męża i...
- Na pewno - przerwała mu Alaya.
- Rozumiem, oczywiście. Jak państwo widzą dysponujemy szerokim wachlarzem trumien. Sosnowe, dębowe, od jasnych do ciemnych, mahoniowe, a nawet...- zaczął opowiadać z przejęciem. Alaya wcale go nie słuchała. Nie chciała tego robić, nie chciała tam być, nie mogła tego znieść. Wystarczająco dość miała już po rozmowie z Mistrzem Ceremonii, który okazał się być nadzwyczaj sympatycznym człowiekiem, potrafił zachować się taktowanie, a jednocześnie rzeczowo i praktycznie, ale każda taka sytuacja jak potwierdzenie terminu pogrzebu, wybranie miejsca na cmentarzu, omówienie przebiegu uroczystości z Mistrzem Ceremonii i teraz wybór trumny, była dla niej jak lodowaty prysznic. Kolejne przypomnienie o tym, że to wszystko działo się naprawdę. Zaciskała dłonie, bezwiednie gładząc kciukiem obrączkę. Tego dnia znowu nie zjadła śniadania. Przycisnęła mocno dłoń do podbrzusza, nie chciała żeby ktoś usłyszał odgłosy głodnego żołądka.
Mark przeglądał katalog bez większego zainteresowania. Nie miał bladego pojęcia, którą trumnę wybrałby sobie Daniel. Nie zostawił im żadnych wskazówek ani poleceń w tym aspekcie. Zaklął w myślach. Jego dłoń opadła. Zerknął przez okno. Właśnie na sygnale przejeżdżała karetka. Miły jesienny dzień. Ciągle ktoś umierał.
Otrząsnął się. Beuverand właśnie pokazywał Alayi szklane trumny.
- W takiej trumnie można pięknie wystawić ciało zmarłego na widok dla wszystkich obecnych na pogrzebie. Bardzo często wybierany model wśród sławnych i bogatych. Potwierdzają, że taka trumna pięknie eksponuje...
- Nie - wtrąciła. To już było ponad jej siły. - Nie zamierzam robić z mojego męża żadnej wystawy! - zawołała trochę za głośno.
Pierre patrzył na nią zmieszany, zastanawiał się co odpowiedzieć.
- Przepraszam, muszę wyjść - szepnęła.
- Za moment wrócę! - powiedział Mark do Pierre'a, gdy Alaya zniknęła za drzwiami zakładu. Wybiegł za nią. Usiadła na chodniku, oparłszy łokcie o kolana, a twarz o wewnętrzne strony dłoni. Jej czarne włosy zasłoniły twarz jak czarna kurtyna. W świetle słońca błyszczały ciepłymi refleksami. Czarna, obcisła sukienka podwinęła się jej prawie do bioder, ale w ogóle się tym nie przejęła. Obok nich przejechał właśnie rowerzysta, krzyczał coś. Na rogu ulicy czekała na niego dziewczyna. W bagażniku miał bukiet różowych róż, zapewne dla niej. Mark odruchowo pomyślał o Rosette. Nabrał ochoty by kupić takie same róże i zanieść je jej. Po przeciwnej stronie ulicy właśnie jakaś para szła trzymając się za ręce. On trzymał na smyczy uroczego labradora, ona obejmowała wiązankę polnych kwiatów. Ani jedno ani drugie nie było specjalnie urodziwe, ale patrzyli na siebie z niemal namacalnym uczuciem.
Usiadł obok Alayi, objął ją ramieniem.
- Powiedz mi, że to się nie dzieje naprawdę, proszę - jęknęła.
Milczał. Nagle zobaczył błysk fleszy. Jacyś reporterzy właśnie robili im zdjęcia z ukrycia. Opuścił głowę, nie miał ochoty być fotografowanym, ale z drugiej strony to i tak było nie do uniknięcia. Mistrz Ceremonii, Francis Caisselle przekonał ich, że najlepiej będzie jeżeli pogrzeb Daniela będzie otwarty dla mediów, dla telewizji. Dzięki temu unikną wkradających się dziennikarzy, bardzo prawdopodobnego zamieszania i problemów, to było bezpieczniejsze wyjście, dzięki temu przynajmniej wszyscy przedstawiciele gazet i telewizji będą zorganizowani i pod kontrolą. Poza tym, Daniel był sławny na cały świat, to wydawało się więc właściwą opcją, by umożliwić pożegnanie się z nim każdemu, kto go znał lub chociaż o nim czytał. Paryski cmentarz nie mógłby pomieścić wszystkich zainteresowanych.
Wstała nagle, obciągnęła sukienkę i otarła twarz. Mark widział, że wiele słów cisnęło się jej na usta, ale powstrzymywała je, mówienie o tym jak bardzo to jest bez sensu i tak nikomu nie pomagało.
- Coś normalnego - powiedziała w końcu. - Bez żadnych napisów, bez żadnych udziwnień.
- Też tak myślę.

*


Bezwiednie stukała długopisem o podkładkę do notowania, w tym samym rytmie poruszała lewą nogą zarzuconą na prawą. Ciemne włosy tego dnia upięła w kok i wyjątkowo wybrała ciemną garsonkę. Westchnęła. W najbliższy piątek Galleria Fiorente organizowała wernisaż nowej, młodej artystki pochodzącej ze wschodu Europy. Właśnie przeglądała zdjęcia niektórych jej prac. Uśmiechnęła się do siebie. Kajusz Fioravanti miał prawdziwy talent do wynajdywania nieznanych, ale pełnych zdolności oraz ciekawych wizji ludzi, którzy dzięki jego pomocy zyskiwali sławę i pieniądze, a one pozwalały im dalej rozwijać swoje działalności artystyczne. Tym razem była to Rumunka, Cosmina Cojocaru, zaledwie dziewiętnastoletnia dziewczyna o pyzatej buzi, anielskich blond lokach i wielkich szarych oczach. Tworzyła hipnotyzujące pejzaże, najczęściej skąpanych w ciemności nocy miast, niesamowita gra świateł i bogata gama kolorystyczna kreowała widoki niepokojące jak z horrorów. Miały w sobie coś urzekającego i niepokojącego. 
Bianca przerzuciła kolejną stronę. Nie mogła przestać myśleć o sytuacji swojej przyjaciółki, rozmawiała nawet o tym z mężem, ale on nie chciał się wtrącać. Twierdził, że żadne z nich nie powinno przekonywać jej do niczego, jednak ona nie potrafiła się z tym zgodzić. Zbyt dobrze pamiętała jaką parą byli Severus i Lily, zbyt dobrze widziała jej tęsknotę za nim. Podniosła głowę by na nią spojrzeć. Lily stała przy kartonach z nowej dostawy i powoli sprawdzała ich zawartość i czy była zgodna z zamówieniem. Jej rude włosy błyszczały w świetle niczym płomienne ogniki.  Bianca czuła wielki podziw w stosunku do Lily. Po tym wszystkim z czym musiała się zmierzyć, z sytuacjami i decyzjami, które innych mogłyby popchnąć nawet do samobójstwa, ona wciąż bardziej patrzyła na dobro i komfort swoich bliskich niż własne. Ktoś inny w jej położeniu, spieniężyłby cały majątek i spędził resztę życia wedle ochoty i własnej inwencji twórczej, ale ona funkcjonowała dalej, starając nie skupiać się na tym co miała przynieść przyszłość. 
- Li...?
- Hm?
Nie przerwała pracy. Kucnęła, przysunęła bliżej jeden z kartonów i mocnym szarpnięciem rozerwała papierowe klapy. Granatowa sukienka ładnie opinała się na jej szczupłej sylwetce. Bianca odrzuciła podkładkę ze skoroszytem. 
- Słuchaj... Dużo o tym myślałam i sadzę, że powinnaś Severusowi wszystko powiedzieć, a przede wszystkim wyjaśnić mu, że to-to w pociągu nie było jakimś dziwacznym snem, ale rzeczywistością. 
- Już to mówiłaś - odparła sucho. Odwróciła się trochę, by przyjaciółka nie dostrzegła grymasu na jej twarzy. Włosy opadły na jej policzki, ułożywszy się w ognistą zasłonę. 
Daehan zaczerpnęła głęboko powietrza, oblizała usta wyjątkowo wąskim czubkiem języka. 
- Mówiłam, ale do ciebie to nie dociera. 
- Dociera. Wyraziłaś swoje zdanie, ja je usłyszałam. Zapominasz chyba, że decyzja i tak należy do mnie. 
- Nie, po prostu nie mogę znieść tego, że popełniasz tak wielki błąd! Wybacz, ale nie umiem się temu przyglądać bez słowa. Kochasz go, on kocha ciebie...
- I co z tego? - żachnęła się. - Mam mu przez to znowu zrujnować życie?
- Lily, jakie znowu!
- Przecież on cały czas obwinia się o to co się stało lata temu. 
- Właśnie. Gdybyś wyznała mu prawdę, mógłby przestać. Nie miałby już powodu. 
- Yhym. Miałby kolejny. Dyskutowałyśmy już o tym, nie mogę mu tego zrobić. 
Bianca poderwała się z krzesła. Skrzyżowała ramiona, zaczęła przechadzać się po korytarzu, bez skupienia patrząc w podłogę. Stukot jej obcasów unosił się echem wzdłuż piętra. 
- Jesteś taka uparta! Taka zawzięta w tym! Taka pewna tego, co by się stało! Jak skrzywdzony byłby Harry, jak zdruzgotany Severus, a w ogóle nie pomyślisz o tym co możecie mieć! Na co oboje zasługujecie! Nieważne na jak długo. Nie potrafię, no nie mogę pojąć jak możesz siebie i jego skazywać na tę chorą separację! 
Lily wstała, poprawiła ułożenie sukienki, odrzuciła włosy na plecy i podeszła do Bianci. 
- Mówisz, że jestem taka pewna... jestem bo znam Severusa, znam go lepiej niż ty. I wiem, że gdybym wyznała mu prawdę, gdybyśmy znów byli razem, przyniosłoby to więcej bólu i jemu i Harry'emu, niż radości i szczęścia. Nie chcę wskoczyć do ich życia, namieszać i zniknąć, zostawiając ich z bałaganem i bólem. Nie zasłużyli na to. 
Brunetka energicznie pokręciła głową. 
- Patrzysz na to ze złej strony. Totalnie na opak! - jęknęła. - A co jeżeli Severus umiałby... jeżeli znalazłby rozwiązanie, coś co...
- O nie - przerwała jej ostro. - Zniosę wszystko, tylko nie fałszywą nadzieję, Bi!
- Dobra! - Uniosła dłonie w geście poddania. - Ale i tak, musisz mu powiedzieć. 
- Nie zrobię tego. Proszę, skończmy już ten temat, mamy sporo pracy.
Chciała wrócić do kartonów, ale Bianca złapała ją za rękę i mocno przytrzymała na miejscu. 
- Nie. Przecież dobrze wiesz, że prędzej czy później on sam się zorientuje, że coś było nie tak i dojdzie do tego, że żyjesz. Wtedy też mu nie powiesz? Gdy stanie tutaj przed tobą, wtedy też będziesz potrafiła udawać, że rozłąka jest dla niego lepsza? Będziesz umiała go odrzucić, dla jego - prychnęła - dobra?
- Będę musiała - syknęła. 
- Nie, to jest chore, nienormalne, niezdrowe, popierdolone! - krzyknęła. Jeżeli ty mu nie powiesz... ja to zrobię. 
Lily wytrzeszczyła na nią oczy. Po jej twarzy przebiegł cień strachu, a niepewność zagościła w zielonych tęczówkach. W jednej chwili poczuła się zdradzona i zraniona. Jakby tym zdaniem Bianca uszkodziła ich wzajemne zaufanie, naniosła rysę na nieskazitelną do tej pory taflę. Patrzyły na siebie, obie w silnych emocjach i obie równie zdeterminowane. 
- Nie odważyłabyś się - szepnęła Evans. 
- Odważę się - odparła cicho Bianca, nie pozwalając by jej głos drżał. - Zrobię to, znajdę go i mu powiem. Wiem gdzie pracuje, a jeżeli będę miała z tym trudności, odwiedzę jego ojca. Jest wziętym adwokatem, wiadomo gdzie można go spotkać... Zrobię to, Lily, naprawdę zrobię to, jeżeli ty się w końcu nie przełamiesz! Jeżeli się nie opamiętasz - powiedziała rozpaczliwie. 
Lily odwróciła wzrok. Jej policzki napięły się, usta lekko wykrzywiła, jakby próbowała powstrzymać ekspresję złości. Przez jedną krótką chwilę zobaczyła obraz z przyszłości, zobaczyła jak Severus, jak Harry, jak byliby szczęśliwi, jak ona sama byłaby szczęśliwa... Zniknął tak szybko jak się pojawił. To było nierealne, już daleko gdzieś za nią, jedynie nieuchwytną mrzonką, niespełnionym marzeniem i snem. 
Gdy ponownie spojrzała na Biancę, z jej spojrzenia emanował chłód i dystans. 
- Więc na co czekasz? Idź, teraz już! Skoro uważasz, że masz prawo decydować o moim życiu. 
- Nie mam, nie mam prawa, nigdy nie twierdziłam, że mam Li! Ale oni zasługują na prawdę, a ty zasługujesz na ich miłość i zrobię to choćbyś się miała po tym do mnie nie odzywać do śmierci. 
Przed odpowiedzią powstrzymał Lily dźwięk kroków zbliżającego się gościa. W oddali korytarza dostrzegła kobietę, która zeszła właśnie z wyższego piętra galerii. Jej ciche szpilki sprawiały, że zdawała się sunąć nad marmurową posadzką. Miała długie czarne włosy, które falowały zwiewnie przy każdym ruchu. Ubrana była w satynową ołówkową spódnicę w kolorze starego złota i elegancką szarą koszulę, a jej szyję zdobił złoty naszyjnik z drobnymi kamieniami, migoczącymi gdy tylko padł nań promyk słońca, z całą pewnością nie były to cyrkonie. Podobna naszyjnikowi bransoletka oplatała jej delikatny nadgarstek. Dopiero gdy była już blisko nich, Lily mogła ocenić, że kobieta była raczej po pięćdziesiątce, ale jej skóra nie była zniszczona ani nadszarpnięta przez czas, a blada cera promieniała. Miała ciemnoniebieskie oczy i wydatne usta, które teraz ułożyła w uprzejmym uśmiechu. 
- Dzień dobry! - zawołała do niej Bianca. - Jak mogę pomóc?
Lily skorzystała z okazji i oddaliła się. Miała zamiar wrócić do przerwanego zajęcia, ale czuła, że przed tym potrzebuje solidnej dawki herbaty.  
- Dzień dobry. Tam na drugim piętrze widziałam obraz... numer pięćset dwanaście bodajże... autorstwa Camille Poivoieve...
- Ah, tak. Jeden z serii aktów na łonie natury. 
- Właśnie, chciałabym go kupić, ale jestem również zainteresowana pozostałymi, ale nie mogłam ich znaleźć ani żadnej informacji o tym gdzie są wywieszone. 
- Niestety jeszcze ich nie mamy, czekamy na ich transport z Francji. Proszę moment poczekać, moja koleżanka ma dokładniejsze informacje w tej sprawie... - Odeszła kilka kroków. - Lily! 
Evans od razu wyszła  z przyległego pomieszczenia, po drodze wzięła najnowszy katalog obrazów. 
- Mogłabyś pomóc? Pani jest zainteresowana tymi obrazami Camille. 
Krótko skinęła głową i skierowała się do gościa. Uśmiechnęła się i podała jej rękę. Odniosła dziwne wrażenie, że w tej kobiecie było coś znajomego. Jakby już ją kiedyś znała, albo widywała przez dłuższy czas, ale zupełnie nie mogła jej z nikim skojarzyć.

 

- Nazywam Lily Evans, jestem dyrektorem tej galerii. Co prawda, jeszcze fizycznie nie mamy wszystkich obrazów z serii, ale mam ich zdjęcia w katalogu, to może dać pani podstawę do osądu czy byłaby pani nimi zainteresowana. - Otworzyła katalog na odpowiednich stronach, placem wskazywała kolejne numery obrazów, ich opisy i wymiary. - Wedle ustaleń powinniśmy je mieć w przyszłym tygodniu, ale czekam jeszcze na ostateczne potwierdzenie, gdyż artystka chce przywieźć je osobiście...
Eileen przyglądała się zdjęciom, nie dając po sobie nic poznać. W pierwszej sekundzie nazwisko Evans tylko ją lekko tknęło, ale w kolejnej miała już pewność, że rozmawia z Lily Evans, tą Lily Evans, którą tak bardzo kochał jej syn. Uniosła wzrok, by dyskretnie się jej przyjrzeć. Widziała ją pierwszy raz w życiu, ale przedtem oglądała zdjęcia jej i Severusa. Imię z nazwiskiem i wygląd nie mógł być zbiegiem okoliczności. 
- Przygotowujemy też wstępne wizualizacje na życzenie klienta, można również umówić się z naszym dekoratorem wnętrz, który służy swoją radą i pomocą...
- O dziękuję, to nie będzie konieczne. Te obrazy mają być dla mojej babci, od dawna szukała czegoś nowego do przystrojenia swojej garderoby... - Szperała przez chwilę w torebce, aż znalazła swoją wizytówkę. - Może je pani dla mnie wstępnie zarezerwować? Przed kupnem chętnie obejrzę je na żywo, dlatego bardzo proszę o telefon gdy już do państwa dotrą.
Lily przyjęła wizytówkę i szybko naniosła notatkę na katalogu. 
- Oczywiście - odpowiedziała z miłym uśmiechem. 
Kobieta skinęła jej i odwróciła się, dość szybko kierując się do wyjścia z galerii. Lily zaznaczyła każdy z dziesięciu obrazów, następnie obejrzała wizytówkę, żeby spisać nazwisko kobiety oraz jej numer telefonu, wtedy przeszedł ją zimny dreszcz. Nagle zabrakło jej tchu i poczuła ogarniającą ją panikę. Wizytówka podpisana była: Eileen Beitris Snape,  Buchanan Holdings

Chwilę później wybiegła z galerii, mając nadzieję, że jeszcze uda się jej złapać matkę Severusa. Złapała się metalowej poręczy by nie runąć w dół gdy cienki obcas zahaczył o krawędź schodów. Eileen odwróciła się, spoglądając na nią praktycznie bez żadnych emocji. 
- Szczerze nie dziwię się, że mój syn wciąż myśli tylko o tobie. 
Lily otworzyła usta, ale wcale nie była pewna tego, co chce powiedzieć. Dopiero po chwili dotarło do niej, że coś tu się nie zgadza. 
- To... to pani jest w kontakcie z Severusem? Po tym wszystkim?
Kobieta roześmiała się lekko, pokręciła głową w rozbawieniu. 
- No tak, przecież ty nie masz pojęcia! - Rozejrzała się po okolicy, szukając miejsca, do którego mogłyby pójść by swobodnie porozmawiać. Jej uwagę przykuła niewielka kawiarenka po drugiej stronie ulicy.  - Ja opowiem tobie, a ty opowiesz mi. Co ty na to?

Kilka minut później obie już siedziały przy stoliku w głębi lokalu. W powietrzu unosił się przyjemny świeży zapach mięty i pomarańczy, a z głośników cicho płynęła nastrojowa muzyka. Puchate poduszki, kolorowe zasłony i świeczki sprawiały, że wnętrze stawało się przytulne i miłe. Evans czuła się trochę skrępowana. Miała wrażenie, że od momentu, w którym podjęła decyzję by popatrzeć na żywo na Severusa podczas podróży European Expressem, jej życie nagle nabrało zabójczego tempa i zaczęło wyrywać się spod czujnej kontroli. 
- Co paniom podać? - zapytał kelner. Młody chłopak o gładkiej cerze, bystrych oczach i ciemnych włosach. 
- Ja poproszę białą herbatę z malinami i kawałek ciasta bananowego - Eileen odpowiedziała, następnie spojrzała zachęcająco na Lily. 
- Ciasto cytrynowo miodowe i herbatę białą z jagodami - podała nieco ochrypłym głosem. Odchrząknęła, odłożyła kartę. Wbiła spojrzenie w ruch uliczny widoczny przez witrynę. 
- Ah, jeszcze dwie gorącego czekolady. Bardzo dziękuję.  - Milczały w oczekiwaniu na herbatę. Lily starała się uspokoić gonitwę myśli w swojej głowie, ale wyjątkowo skutecznie przeszkadzał jej w tym głos Phila Collinsa. - Myślę, ze bardziej sensownie będzie, jeżeli to ja zacznę - kontynuowała Eileen. Ostrożnie uniosła niewielki imbryk i napełniła herbatą swoją filiżankę. Uśmiechnęła się do niej przyjaźnie, jakby chciała jej niewerbalnie przekazać, że nie jest dla niej zagrożeniem i nie zamierza działać przeciwko niej. - Pewnie inaczej to zapamiętałaś, ale tak naprawdę obie widzimy się po raz pierwszy w życiu. 
Brwi Lily zmarszczyły się, a jej drobny, nieco zadarty nos zadrżał.
- Jak to?
Upiła łyk herbaty i odchyliła się, opierając o miękkie obicie sofy. Odetchnęła. 
- To długa historia, więc postaram się jej niepotrzebnie nie przedłużać...  Kiedy Severus miał pięć lat, a właściwie ponad pięć i pół, między mną i Tobiaszem nie wszystko było... przejrzyste. Bardzo dużo pracował - Lily uśmiechnęła się, doskonale pamiętała jakim pracoholikiem zawsze był ojciec Severusa. - Bardzo często wyjeżdżał, a ja wiedziałam, że stało za tym coś innego niż tylko praca w kancelarii. Nie wierzyłam w to by mnie zdradzał, ale nawet taka możliwość pojawiła się wtedy w moich myślach. Dla mnie stawało się to coraz trudniejsze, czułam, że zaczyna wyrastać pomiędzy nami mur niedomówień i tajemnic, a nie chciałam do tego dopuścić. Chciałam nim jakoś potrząsnąć, skłonić do wtajemniczenia mnie w to czym jeszcze się zajmował. Umówiłam się z moją babcią, że przyjadę do niej z Severusem na jakiś czas. Przed wyjazdem poprosiłam Tobiasza o wyjaśnienia, o prawdę, ale on niczego mi nie zdradził, twierdził, że nie może... Powiedziałam mu, żeby przyjechał po nas gdy w końcu się zdecyduje. Oczywiście nie traktowałam tego jako rozstanie, w żadnym razie. Może miałam nadzieję, że za nami zatęskni na tyle, by być szczerym... Nawet po przyjeździe do Lochinver, to małe miasto na północy Szkocji, miałam wątpliwości czy dobrze zrobiłam, Severusowi bardzo brakowało ojca, chociaż nie można było powiedzieć by Tobiasz spędzał z nim wystarczająco dużo czasu. Prawdopodobnie gdybym podjęła inną decyzję, do niczego złego by nie doszło.
- Co takiego się wydarzyło po tym?
- Cóż. Tytułem wstępu muszę ci wyjaśnić, że moja rodzina... z kilkoma wyjątkami, nie należy do najmilszych. Moja matka i ojciec zawsze ustawiali nam życie wedle swojego uznania, ja się przeciwko temu buntowałam, mój brat wykorzystywał i wyślizgiwał się zgrabnie ze wszystkiego, co nie do końca mu odpowiadało, ale on uczył się i studiował w Stanach, tam trudniej im było kontrolować wszystkie jego decyzje... Natomiast moja starsza siostra... zabawne jak zawsze byłyśmy do siebie fizycznie podobne, żartowali czasem, że wyglądamy jak bliźniaczki, ale charaktery miałyśmy zupełnie różne. Ona pozwalała by rodzina rządziła jej życiem, chociaż narastała w niej frustracja, nigdy nie miała dość odwagi by się im przeciwstawić. Posłusznie spełniała wszystkie ich wymagania, nawet poślubiła mężczyznę którego jej wybrali. Ze mną im się to nie udało. Uciekłam od nich z Inverness tuż po skończeniu Hogwartu, by w Londynie rozpocząć studia ekonomiczne. Jedynymi osobami z mojej rodziny, z którymi miałam bardzo bliskie relacje była moja kuzynka Gillian i babcia Kierra Buchanan. Podczas mojego i Severusa pobytu u niej w Lochinver, moi rodzice i siostra kilkukrotnie pojawiali się na kolacje lub na kilkudniowe wizyty. Evelyn często podkreślała jak bardzo mi zazdrości niezależności... małżeństwa z autentycznym wybrankiem serca, a nie zaaranżowanego, kariery zawodowej, własnego dziecka. Miała problemy z zajściem w ciąże, przez to jej małżeństwo stawało się coraz bardziej trudne do zniesienia, on bardzo liczył na dziecko. Starałam się ją namówić na rozwód, na uwolnienie się od tych wszystkich wpływów innych ludzi. Wydawało mi się, że byłam dla niej swego rodzaju inspiracją, jakimś wzorem. Miałam nadzieję, że nabierze sił i zdecyduje się zmienić swoje życie i sięgnąć po to, czego tak naprawdę chciała... No i cóż, tak też się stało - stwierdziła gorzko - ale nieco inaczej niż się spodziewałam... Evelyn wolała pójść drogą na skróty. 
- To znaczy? - spytała Lily ze szczerym zainteresowaniem. To było dla niej niesamowite uczucie po tylu latach nareszcie dowiedzieć się co działo się w rodzinie Severusa, a co zawsze było dla nich niezrozumiałe. 
- Bardzo się wtedy cieszyłam, bo po tych wielu miesiącach Tobiasz zdecydował, że przyjedzie do Lochinver i na miejscu spokojnie mi wszystko opowie i wytłumaczy. Zamierzaliśmy spędzić razem jeszcze trochę czasu w Szkocji i później wrócić do Londynu. Jednak, którejś nocy nagle pojawiła się Eveyln, ze swoimi bagażami, roztrzęsiona i jakby w szoku. Wyznała mi, że zostawiła swojego męża z wnioskiem o rozwód, że teraz zamierza wszystko zmienić. - Westchnęła. Przysunęła do siebie zdobiony srebrnym wzorem talerzyk i spróbowała ciasta. Lily oblizywała łyżeczkę z przepysznej gorącej czekolady, w milczeniu czekając na ciąg dalszy. - Do tej pory pamiętam jaka czułam się z niej dumna. - Prychnęła. - Zaproponowałam jej nawet pomoc. Nigdy nie byłyśmy ze sobą jakoś blisko, ale to jednak była moja siostra i chciałam dla niej jak najlepiej. Ona za to chciała wszystkiego tego, co ja miałam. Zaatakowała mnie znienacka... Użyła bardzo silnych zaklęć i trucizn, by sprawić bym była przekonana, że jestem nią, by ona mogła zająć moje miejsce. To się chyba nazywa kradzież tożsamości, co?
Lily powoli odstawiła kubek na jasny blat drewnianego stołu. Miała wrażenie jakby uderzyła głową o coś dużego i ciężkiego. 
- Czyli... potem, przez te wszystkie lata, ona udawała panią?
- Yhym, przynajmniej próbowała, z tego co wiem... Mogła zamazać moją pamięć, ale nie mogła wpłynąć na mój charakter, więc nawet na jej miejscu, zmieniłam to wszystko wedle swojego uznania. Pracowałam z moją babką. Jak wiesz, takie zaklęcia nie są skuteczne w stu procentach, po jakimś czasie wspomnienia zaczynały wracać, pojawiały się w snach. Początkowo nic z tego nie rozumiałam, to było bardzo dezorientujące. Przełomowym momentem była błahostka, pełne badanie ginekologiczne. 
- Dlaczego akurat to?
Eileen zaśmiała się krótko. 
- Lekarz wspomniał o przebytej ciąży, na co kompletnie zgłupiałam i powiedziałam mu, zgodnie ze swoją pamięcią, że nigdy nie byłam w ciąży. Wtedy z kolei on patrzył na mnie jak na wariatkę. Wysłał mnie nawet na spotkanie z terapeutą bo podejrzewał, że mogę wypierać z pamięci gwałt i ciążę z niego. To było jakieś osiem lat po tym ataku. Reszta wspomnień wróciła bardzo szybko. 
- Dlaczego od razu nie...
- Dlaczego od razu nie przyjechałam do Londynu? Bałam się. Bardzo bałam się odezwać do Tobiasza, do Severusa, zupełnie nie wiedziałam co Evelyn mogła zrobić. Miałam nawet głupie myśli o tym, że może było im lepiej z nią aniżeli ze mną... Poza tym, cały ten proces był też bardzo wyczerpujący fizycznie. Nadeszło lato, Evelyn pojawiła się nagle w Lochinver. Była totalnie rozchwiana emocjonalnie. Przyznała się do wszystkiego. Miała ogromną satysfakcję informując mnie o tym, że mogę zapomnieć o mojej rodzinie bo syn mnie nienawidzi, a mąż chce rozwodu... Poczułam się jakby zabrała mi ich kolejny raz...
- Ale... dlaczego to zrobiła? Dlaczego tak traktowała Severusa? 
Westchnęła, kręcąc bezradnie głową. 
- Według psychiatrów, mimo że bardzo pragnęła mieć dziecka, nie umiała traktować go jak własnego syna, nie potrafiła go pokochać bo za bardzo utożsamiała go ze mną. Tymczasem, na bliskości Tobiasza zależało jej bardzo, ale on oczywiście od razu zorientował się, że coś było nie tak. Wtedy w Lochinver, zabrała Severusa i pojechała z nim do Londynu, nim on pojechał do Szkocji. Wiedział, że coś się stało, ale jego podejrzenia szły w złym kierunku. - Na jej twarzy pojawiło się rozczulenie. - Sądził, że to była jego wina. 
- Czemu mnie to nie dziwi - mruknęła Evans. - Co się z nią stało?
- Została skierowana na leczenie do zakładu zamkniętego pod Inverness. Z tego co mi wiadomo, wciąż tam przebywa, ale ja nie widziałam jej od tamtego letniego dnia. Najgorsze było to, że przez to, co robiła pod moją tożsamością, ja znowu bałam się wrócić do męża. 
- Ale... ale doszło do tego?
- Tak. Chociaż nie wiem ile jeszcze trwałaby rozłąka gdyby nie przypadek. Dwa i pół roku później Tobiasz był w Inverness w sprawach służbowych, przypadkiem spotkał moją babcię, ona rzuciła się, by wszystko mu opowiedzieć. Ja niczego się nie spodziewałam, więc byłam w szoku gdy wszedł do stadniny w Lochinver. Wydawało mi się, że to tylko sen. Wtedy dowiedziałam się, że tamta tajemnica, nie zdradzał mi jej dla mojego bezpieczeństwa i nie miał zgody przełożonego. Pracował, właściwie dalej pracuje jako agent wywiadu brytyjskiego w MI6. Te dwa lata, które nie było go w życiu Severusa, musiał spędzić w ośrodku szkoleniowym wywiadu. Terroryści przechwycili jakieś ważne dane i wszyscy agenci, którzy byli w to zamieszani musieli zostać ukryci, a ich rodzinom sprzedano bajeczki. Oprócz Rogersa. Pamiętasz Rogersów?
- Jak mogłabym zapomnieć! 
- Owenowi udało się tego uniknąć, głównie ze względu na to, że miał małe dziecko, no i miał się też zająć Severusem. Nie mógł mu jednak niczego powiedzieć...
Lily oparła łokcie o stół, ukryła twarz w dłoniach. Nawał informacji przytłoczył ją, ale przyniósł też ulgę.
- Oczywiście teraz Severus wie o wszystkim, ale nie ma pojęcia o tobie. 
Drgnęła. No tak, teraz miała nastąpić jej kolej. Zauważyła, że Eileen przygląda się jej uważnie i z ciekawością, ale bez złości, której się spodziewała. Nagle zapragnęła, aby i Severus tutaj był, aby mogła mu wszystko powiedzieć, tak po prostu, nie musząc liczyć się z konsekwencjami, nie musząc się bać... A bała się prawie nieustannie odkąd odkryła prawdę o kłamstwach Dumbledore'a na temat Harry'ego.
Nikt, nawet Bianca, nie wiedział o tym, że trzyma przy łóżku zdjęcie syna i Severusa, patrzyła na nie przed zaśnięciem, marząc o tym, by było inaczej. Czuła się winna. Mogło być przecież inaczej. Czuła się słaba. Nie pokazywała tego, ale brakowało jej sił do życia. Czuła się bezbronna. Rzeczywistość oplotła ją ciernistymi pędami i krępowała każdy ruch. Czuła się niema, tak mocno pętla zaciskała się na jej szyi.
Instynktownie powstrzymywała się przed mówieniem, aż wreszcie pozwoliła słowom płynąć, na początku trochę niepewnie, potem swobodnie. Przez cały czas wzrok skupiała tylko na swojej herbacie, na jej kolorze i fusach. Uwalniała się od tego ciężkiego brzemienia, chociaż trochę. Powiedziała wszystko, nie pominęła żadnego szczegółu. O tym jak Dumbledore wybrał ją i Jamesa do swojej pułapki na Riddle'a.  O tym jak dowiedziały się o tym służby specjalne. O tym jak to się skończyło. O tym jak skończyła studia z biochemii, a później historii sztuki. O tym jak przez kilka lat nie mogła skontaktować się z nikim bliskim, a potem już nie potrafiła tego zrobić. O tym jak rozwijała się jej kariera. O badaniach. O innych. O tym jak odkryła, że jej syn nie zginął tamtej nocy w Dolinie Godryka, a Dumbledore znów ją oszukał. O tym, że nie wiedziała co zrobić. Opowiedziała o spotkaniu Severusa w pociągu.
- Rozumiesz, dlaczego nie mogę mu nic powiedzieć?
Eileen oblizała usta, były na nich jeszcze resztki czekolady. Rozumiała. Przytaknęła.
- Dlatego muszę prosić o zachowanie tajemnicy, przynajmniej do momentu, kiedy Severus sam do tego dojdzie, a to oczywiście tylko kwestia czasu. Jest zbyt bystry, by dać się nabrać. Zorientowałby się od razu, gdyby nie ta lawina emocji. Uczucia są jak mgła.
- Co zamierzasz zrobić?
- To co konieczne, by oszczędzić jemu i Harry'emu bólu. Będę gotowa zanim mnie zlokalizuje, już teraz wszczęłam kroki, które pozwolą mi wyjść z tej sytuacji. Lepiej złamane serce niż złamane życie z poczuciem winy.
-  Złamane serce łamie też życie.
- Wciąż, to lepsze niż dwa. Muszę być pragmatyczna.
Eileen przyglądała się jej w poczuciu wewnętrznej sprzeczności. Severus był jej synem, oczywiście nie chciała, żeby cierpiał, ale takie rozwiązanie również nie było dobre. Z tej sytuacji nie było właściwego wyjścia, brakowało rozwiązania.
Nagle zadzwonił jej telefon.
- Przepraszam - szepnęła sięgając do torebki. Chciała go natychmiast wyłączyć, ale powstrzymał ją podpis nadawcy połączenia. Zmarszczyła brwi i nieznacznie zmrużyła oczy. Niechętnie odebrała.
- Słucham? Aha. Nie interesuje mnie... Naprawdę nie interesują mnie informacje na ten temat i nie rozumiem dlaczego uważasz, że chciałabym to wiedzieć. Nie. Nie, nie zamierzam. Nie.
Rozłączyła się, z irytacją wrzucając telefon z powrotem do kieszeni w torebce.


*
Soundtrack 6
Przeglądał swoje notatki, nanosił ostatnie poprawki na dokumenty, które kolejnego dnia miał oddać do biura M. Z przylegającej do ich sypialni łazienki nagle ucichły odgłosy prysznica. Zgasił górne światło i schował stosik papierów do aktówki. Zdjął ciemnozielony szlafrok, ułożył go na poręczy krzesła przy toaletce. Rozpiął pierwsze trzy guziki koszuli nocnej. Bynajmniej nie miał jeszcze ochoty na sen. Dopił resztkę ziołowej herbaty ze swojej filiżanki i położył się do łóżka. Przez uchylone okna do środka przedostawało się chłodne jesienne powietrze. Z każdym kolejnym dniem października stawało się coraz zimniejsze i mniej przyjazne. Wszystko wskazywało na to, że zima w tym roku nadejdzie szybko. Srebrne zasłony zafalowały. Westchnął, zerkając w stronę okna. Światła Londynu błyszczały jak świetliki na ciemnym płótnie. Trochę zazdrościł swojemu synowi, on już coraz rzadziej uczestniczył w misjach zagranicznych. To była zabawa dla młodych wilków, niekoniecznie starych wyjadaczy. Jeszcze dziesięć lat i będzie musiał pomyśleć o emeryturze, pewnie jako zasłużonego agenta poproszą o współprace przy szkoleniach, albo wysokie stanowisko w strukturach. Znów westchnął. Odepchnął tę myśl niczym natrętną muchę. Ostatnie czego pragnął, było zamknięcie w biurze. 
Wyglądała jak nimfa gdy weszła do sypialni. Naga blada skóra lśniła w półświetle małych lampek ustawionych na szafkach przy łóżku. Jej włosy były tak długie i gęste, że całkowicie zasłaniały jej biust. Stanęła przy toaletce, by zdjąć kolczyki i schować je do jednego z licznych pudełek na biżuterię. 
- Nieczęsto zdarza się, żebym to ja na ciebie czekał.
Zadrgała lekko, jakby się zaśmiała. 
- W niedzielę w Paryżu odbędzie się pogrzeb Daniela Sauvage. Ty go nie poznałaś, ale to naprawdę był fantastyczny człowiek. Chciałbym, żebyś poszła tam razem ze mną. Tym bardziej, że Sev najpewniej nie będzie mógł przyjechać z Wenecji.
- Naturalnie!
Sięgnęła po jedwabną koszulkę, nie nakładając jej usiadła na łóżku. Tobiasz przysunął się do niej. Odgarnął włosy z jej pleców i karku. Pocałował ją w policzek, następnie przesuwając usta w dół szyi. Czuł świeży zapach limonki i trawy cytrynowej jej nowego ulubionego kremu do kąpieli. Objął ją, delikatnie przysunął do siebie. Opadła w jego ramiona niemal bezwładnie. Kiedy na niego spojrzała, tymi pięknymi niebieskimi oczami, które tak uwielbiał, wyczuł coś jeszcze. Smutek i żal, głęboko skrywany. W jej oczach nie było już śladu łez, ale wyraźnie widział, że były tam niedługo wcześniej. 
- Co się stało? - szepnął, gładząc jej włosy. 
Spięła się nagle, jak zestresowany uczeń wywołany do odpowiedzi. 
- Miałam trudny dzień - odpowiedziała spokojnie. 
- Chcesz mi o nim opowiedzieć?
- Chciałabym o nim zapomnieć.
Odwróciła się, prawie rzuciła mu na szyję, całując szybko i łapczywie, jakby nie widzieli się  przez długi czas i teraz chciała nasycić się nim najbardziej jak tylko to było możliwe, aż niespodziewanie przestała. Odsunęła się, próbowała otrzeć oczy. 
- Ellie, co się stało?
- Ja... tylko... - zaczerpnęła głęboko powietrza. - Przepraszam. Bardzo martwię się o Severusa.
Tobiasz ostrożnie strzepnął łzę z jej policzka. 
- Nie jest już dzieckiem. 
- Ależ jest! Jest naszym dzieckiem. 
Roześmiał się. 
- Które powoli dobiega czterdziestki - zauważył. - To duży chłopiec, kochanie, potrafi o siebie zadbać.
Łagodny uśmiech wkradł się na jej usta. 
- Myślisz, że byłoby dla niego lepiej gdyby miał rodzeństwo?
Tobiasza zaskoczyło to pytanie. Wzruszył ramionami, wciąż dotykając jej włosów. W dotyku były niesamowicie miękkie, prawie płynne jak roztopiony metal. 
- Teraz już trochę na to za późno - odparł, chichocząc.
- Tak. 
Patrzyła w jakiś niesprecyzowany punkt, oddalała się myślami coraz dalej. Coś mocno ją bolało, czuł to. Smutek stał się prawie namacalny, niczym zagęszczająca się mgła. Na jej skórze pojawiła się gęsia skórka, toteż przysunął kołdrę, tak by mogli się pod nią schować. 
- Co się dzieje?
Zacisnęła usta. Nie dlatego, że nie chciała mu powiedzieć, ale minęło tak wiele lat! Niemal zdołała się już z tym pogodzić. Niemal sobie wybaczyła. 
- Jest coś, o czym nie wiesz. Coś, czego nie powiedziałam nikomu. Nigdy - wyszeptała ledwie słyszalnie.
Popatrzyła na niego z lękiem, jakby nie była pewna jego reakcji. Jej usta drżały. Nie zamierzała wyjawiać swojej tajemnicy, ale po dzisiejszym dniu, po tym czego dowiedziała się od Lily Evans, nie mogła przestać o niej myśleć i dawne przeżycia wróciły ze zwielokrotnioną siłą, tak samo jak poczucie winy. Próbowała je z siebie zmyć, wiedziała, że przesadza, ale nawet gorący prysznic w żadnym stopniu nie był w stanie pomóc ani ukoić jej emocji.
- Chcesz mi to teraz powiedzieć?
Energicznie pokiwała głową.
- Pamiętasz... gdy Severus był mały, a ja nie mogłam się ciebie doprosić, byś powiedział mi prawdę o swojej pracy czy...
- Tak - wtrącił. - Bardzo wyraźnie.
- Właśnie. Wtedy... wtedy gdy wyjechałam z nim do Kierry... Wtedy... jeszcze o tym nie wiedziałam, ale... ja... - głos jej się łamał, chociaż starała się mówić bez robienia pauz. Okazało się to trudniejsze, niż przypuszczała. - Ja wtedy byłam w pierwszym miesiącu ciąży.
Poczuł się trochę tak jakby ktoś spryskał go lodowatą wodą i jednocześnie zatrąbił trąbką prosto do ucha, aż zaszumiało mu w głowie. To wyznanie było tak niespodziewane, tak abstrakcyjne, że aż nierzeczywiste.
- Zorientowałam się dopiero na początku trzeciego. Nie powiedziałam o tym nikomu, nie wiem dlaczego. Nie do końca rozumiem co mną kierowało. Chyba wiedziałam, że... że wtedy to wpłynęłoby na twoje decyzje, a nie chciałam niczym na nie wpływać. To było takie... głupie! Nie wiem, miałam ogromną potrzebę bycia z tym samą. Cieszyłam się, ale jednocześnie... ten moment wydawał się tak nieodpowiedni. - Przerwała na moment, by uspokoić oddech. On nic nie powiedział, jedynie ujął jej dłonie do swoich. - Bałam się. Nie byłam pewna, co dalej z nami będzie.
- Nikt nie zauważył? - spytał pustym głosem, który zabrzmiał jak odbijające się z muszli echo.
- Nie, była zima, łatwo było to ukryć, chociaż wiedziałam, że przyjdzie moment, by ci o tym powiedzieć. Chciałam. Była chwila kiedy chciałam - zapłakała.  - Zadzwoniłam do ciebie, ale nie było cię w domu. Po kilku dniach prób byłam zbyt... zasmucona, by próbować dalej... Severus chciał złożyć swojemu tacie życzenia urodzinowe i nie mógł tego zrobić bo nie odbierałeś... A kiedy w końcu odezwałeś się na jego urodziny... czułam się tak źle...
- Ellie, co się stało? Co się stało z tym dzieckiem? - Przytulił ją mocno, chciał jej dać poczucie bezpieczeństwa. Wtuliła się w jego tors, nie powstrzymując już płaczu. - Nie mam do ciebie żadnych pretensji, nawet nie waż się czegoś takiego myśleć! Ale muszę wiedzieć co się stało.
- Ja... moja matka, to było kolejna z jej wizyt w Lochinver. Może to hormony, może co innego, ale nie umiałam ignorować jej zaczepek tak jak wcześniej, dałam się sprowokować do kłótni. Obwiniała mnie o jakieś absurdalne rzeczy, twierdziła, że ma z ojcem problemy przez moje wybory. Kierry i Severusa nie było, zabrała go za wycieczkę łodzią z miejscowymi rybakami. Poczułam się strasznie. Sama pojechałam do szpitala, tam nawet próbowałam znaleźć telefon, ale byłam zbyt słaba... Jeszcze w samochodzie czułam krew spływającą po udach. Nie miałam pojęcia co się dzieje, nie miałam żadnego parcia, tylko skurcze, ale inne niż te porodowe przy Severusie... Jeszcze musiałam czekać aż ktoś się mną zajął... Doszło do jakichś komplikacji, wywołali wcześniejszy poród. Słyszałam jak pielęgniarka mówi do mnie, że wszystko będzie dobrze, ale potem... potem gdy widziałam jak lekarz trzyma je już w rękach... nie słyszałam żadnego płaczu... zupełnie nic. Nie udało się im przywrócić akcji serca. To była dziewczynka.
Tobiasz cały czas przytulał żonę. Nie wiedział jak powinien się czuć, ale czuł dziwną pustkę, jakby nagle mu coś zabrano.
- Było mi z tym ciężko, okropnie, ale... nie pogrążałam się w tym bólu, w jakiejś depresji. Wiedziałam, że jeszcze możemy mieć dzieci, jeżeli będziemy tego chcieli... - powoli pokręciła głową, mocniej przyciskając się do jego ciała. - To jest w tym wszystkim najgorsze. Potem nie mieliśmy już szansy, a gdybym nie robiła z  tej ciąży tajemnicy, do niczego by nie doszło! I Severus... rozumiesz? To jest moja wina, tego, że nie powiedziałam ci od razu...
- Ciii... - szepnął, całując ją po czole. - To nie jest twoja wina, Ellie. Po prostu nie jest.
- Czuję inaczej... Mielibyśmy córkę... mieliśmy, przez chwilę.
- Przykro mi, że musiałaś przez to przejść zupełnie sama.
Kilkanaście minut siedzieli nic nie mówiąc, blisko siebie. Tak blisko, że rytm ich serc zsynchronizował się, a oddech kobiety unormował. Nie płakała już, ale jej oczy wciąż błyszczały. Każde z nich czuło się winne i odpowiedzialne, chociaż tak naprawdę nie powinni, przynajmniej nie w całości.
- Już dobrze - powiedział ciepło po pocałunku. - Dziękuję ci, za to, że mi o tym opowiedziałaś. Pomogło?
- Tak, to... ulga. Czuję się teraz lepiej, gdy już o wszystkim wiesz.
- Szkoda, że... to straciliśmy, ale  mamy wspaniałego syna. Ty i Severus jesteście dla mnie najważniejsi. Nie mówię mu tego często, ale naprawdę jestem z niego dumny. No i Harry oczywiście.
- Właśnie.
- Powiedz mi jeszcze tylko... dlaczego akurat dzisiaj? Co takiego się wydarzyło, że dzisiaj tak cię to przytłoczyło?
Eileen bezwiednie przygryzła usta.
- Miałam telefon od mojej matki.
Tobiasz wywrócił oczami.
- Czego od ciebie chciała?
- Z jakiegoś powodu uznała, że mogę chcieć wiedzieć... dzwoniła w sprawie Evelyn... pomyślała, że mogę chcieć się z nią zobaczyć... Wykryto u niej guza mózgu, na dniach ma mieć badania czy jest operacyjny.
- Ha - prychnął. - Mam nadzieję, że ją zabije.
Zaśmiała się odruchowo.
- Nie chcę jej oglądać. Obawiam się, że mogłabym się nie powstrzymać i zabić ją zanim zrobi to jakaś choroba, ale z drugiej strony to takie dziwne.. czasem chciałabym jej powiedzieć prosto w twarz jak bardzo jej nienawidzę.

*


Soundtrack 7
Miał doskonały humor. W tle z odtwarzacza płyt sączyły się cudowne nuty serenady Dvoraka. Zaoferował się do zrobienia herbaty. Czekał, aż czajnik zagotuje wodę. Zamknął oczy, pozwalając ciału kołysać się w rytm dźwięków. Przeciągnął się, wyprężył kręgosłup i głośno zaczerpnął powietrza do płuc. Uśmiechnął się szeroko. Z kieszeni wyjął dwie rzeczy: bardzo małe sreberko zawinięte w prostokącik oraz małą butelkę  z ciemnofioletowym płynem wewnątrz. Wlał go do jednej z filiżanek, następnie w obu umieścił jaśminową herbatę i zalał je gorącą wodą. Rozwinął zawiniątko, w środku znajdował się prawie śnieżnobiały proszek. Przyłożył go do nosa, wciągnął całość, odchylił głowę do tyłu, po czym wyprostował się nagle. Papierek wsunął z powrotem do kieszeni. Oblizał usta i przemył twarz zimną wodą. Zabrał tacę z filiżankami i prawie tanecznym krokiem podążył do gabinetu. 

Leonel czekał, czytając swoje notatki na temat Daniela, jeszcze z okresu letniego. Wyłączył dzwonek do drzwi, swój telefon stacjonarny i mobilny, który właśnie znów wibrował sygnalizując połączenie. Pomyślał, że to zapewne Kajusz. Będzie musiał poczekać. Sprawdził wyświetlacz, jednak nie Kajusz, ale jego żona. Wrzucił komórkę do szuflady biurka. Spośród stosu notesów, wybrał jeden oprawiony w skórzaną okładkę, wziął też swoje najlepsze pióro wieczne. 
Zasłony były niemal całkowicie zasłonięte, przez co tylko niewiele światła przedostawało się do pomieszczenia, tworząc atmosferę półmroku. Jego gabinet przeznaczony do spotkań z pacjentami stał się ciemną jaskinią. Grotą ozdobioną pięknymi obrazami, drewnianymi meblami, umieszczoną w górze biblioteką, do której można było dostać się tylko po drabinie, dalej przechodząc na niejako półpiętro. Przez taki układ pomieszczenia sufit znajdował się wysoko Leonel zasiadł na jedynym z dwóch ustawionych na przeciwko siebie foteli, odgradzał je tylko niski mahoniowy stolik. Daniel położył na nim tacę, od razu porwał swoją filiżankę i zasiadł na swoim miejscu. 
W pobliżu, na barku stała już butelka wina i przygotowane kieliszki. 
- Co myślisz o śmierci?
- Jest tym, na co ją wykreujemy. Dawniej, przyjęło mówić się, że zginąć w walce to zaszczyt, obrona honoru. Sam tak mówiłem do innych rycerzy, gdy ogarniał ich strach. Nie odważyliby się przyznać do niego na głos, ale widziałeś go w ich oczach, w mimice ich twarzy. Wydawało mi się, że nawet słyszę ich przerażone myśli. Bali się zginąć, niezależnie z jakiego powodu śmierć miałaby ich dosięgnąć. Ja nie bałem się tylko dlatego, że miałem solidną ochronę w postaci eliksirów. Gdybym je opatentował, bezpośrednie walki zbrojne między ludźmi straciłyby sens... Nigdy jednak nie wierzyłem w te hasła. Kodeks rycerski, też coś! - prychnął. - Największą zabawą było grać według przyjętych reguł, ale uwierzyć w nie? To trzeba było być skrajnie głupim lub skrajnie naiwnym. Albo jedno i drugie. Wiesz co jest prawdziwie piękne? Umierające kwiaty. Powoli zasychające płatki i liście, sylwetka nabierająca kruchości i lekkości. Jeden ruch i mogą rozsypać się w pył. Człowiek nie jest tak piękny kiedy umiera. 
- Nie myślisz już o samobójstwie? - spytał, podnosząc filiżankę. Sauvage obserwował jego ruchy. Poczekał aż lekarz upije spory łyk, wtedy wyszczerzył białe zęby i powoli pokręcił głową.
- Może nigdy więcej o nim nie pomyślę. Nie chcę już popełniać samobójstwa, docteur Celter - powiedział, przesadnie akcentując swój francuski akcent. - Nie teraz, kiedy życie wreszcie stało się interesujące. 
- Je vois. Que ressens-tu à mon égard? Jakie są twoje oczekiwania co do tej terapii?
- J'espère que tu m'aider à embrasser ma vraie nature, Leo. Prowadziłem życie w masce, udawałem bardzo wiele, kontrolowałem wszystko wokół najlepiej jak potrafiłem. Tego już nie ma, nie mam czego ukrywać, więc nadszedł czas by w pełni to okiełznać. Jakie są moje uczucia do ciebie? - Zachichotał. - Mam ochotę ci przyłożyć.
- Myślę, że tym musimy się zająć w pierwszej kolejności. Czy wciąż fantazjujesz o zabiciu mnie?
- O tak - potwierdził ochoczo.
Leonel dopił swoją herbatę. Oblizał usta.
- Powiedz mi. Jak byś to zrobił?


Wypił ostatnie mililitry herbaty, odstawił filiżankę na spodek.
- Pierwsze co, otrułbym cię. Tak jak ty otrułeś mnie  - powiedział lekko. Leonel zerknął na swoją pustą filiżankę i z powrotem na Daniela. - Instynktownie wybrałem jaśminową, mam nadzieję, że ją lubisz.
Sięgnął po łyżeczkę, przez chwilę obracał nią między palcami, aż uchwycił w niej własne odbicie. Powoli czuł ogarniającą go przyjemną błogość. Spokój, wkradający się do głośnego umysłu. Wyciszenie i ukojenie. Żadne leki nigdy nie dawały mu takiego efektu. Zobaczył swoje zwężone źrenice. Odłożył łyżeczkę, wstał i podszedł do barku.
Soundtrack 8
Leonel przejechał dłonią po czole. Intensywnie się pocił, jakby nagle wewnątrz gabinetu stało się gorąco niczym na pustyni. W gardle czuł gorzką suchość. Usłyszał jak Daniel nalewa wina do kieliszków, ale dźwięk ten był zbyt głośny. Zakręciło mu się w głowie. Czuł pulsujący ból w klatce piersiowej. Sauvage podawał mu kieliszek, spróbował wziąć go do ręki, ale nie był w stanie go utrzymać. Prześlizgnął się w jego dłoni, upadł na podłogę, roztrzaskując się utworzył ciemnoczerwoną plamę.
- Oopsie daisy - mruknął Sauvage. Wypił zawartość swojego naczynia za jednym zamachem. Odetchnął z zadowoleniem i odgarnął do tyłu opadające mu na oczy ciemnobrązowe włosy. Ponownie napełnił kieliszek. Niespiesznie podszedł do radia i pogłośnił muzykę. W tej chwili był to utwór Brahmsa, Walc Węgierski nr pięć. Zamknął oczy, delektując się rozkosznym smakiem wina i spokojem w myślach.
Leonel próbował wstać, ale ciało nie chciało go słuchać. Nogi miał jak z waty, chwiał się. Pomieszczenie zawirowało. Głośno runął na podłogę. Daniel ledwie na niego zerknął przez ramię. Ponownie pogłośnił muzykę. Celter starał się złapać się stolika, by unieść się do góry, ale jego dłoń nie mogła się zacisnąć. Oddychał głośno przez usta. Przetoczył się na plecy. Jego oczy łzawiły. Wszystkie kolory zdawały się być intensywniejsze, raziły go, a muzyka ogłuszała. Niezdarnie próbował poluzować krawat, ciężko było mu złapać oddech. Zobaczył zbliżającą się sylwetkę Daniela. Zatrzymał się blisko, najwyraźniej go obserwował.
- Czujesz mdłości? - spytał. - Powinieneś - dodał, przekręcając lekko głowę. - Ból w klatce piersiowej. Czujesz jak twoje mięśnie powoli wiotczeją?
 Celter zaczął się czołgać w stronę okiennic i długich, grubych zasłon, które stopniowo zlewały się w jedność, ich ruch przypominał ruch fal morskich. Nagle przestraszył się, że utonie. Jego ciału zdawało się, że tonie. Nie mógł oddychać, przed oczami widział tylko ciemną toń. Czuł jak zapada się coraz niżej. Ciśnienie rozsadzało mu głowę, uszy piekły z bólu. Muzyka zdawała się przenikać przez wodę, docierała do niego dziwnie zniekształcona. Oślepiło go światło, a w głowie znów zaszumiało. Ból stał się nie do zniesienia. Poczuł bolesny skurcz w brzuchu. Treść żołądkowa popędziła w górę do gardła. Miał wrażenie, że zaraz się udusi, aż niespodziewanie zasłony znów były tylko zasłonami. Zwymiotował krwią.
- Ojej - zacmokał ze sztucznym zatroskaniem Daniel. - Ciężko będzie usunąć te plamy. Co widzisz? Powinny już pojawić się halucynacje.
Leonel chciał skoncentrować się na zasłonach, jeżeli się do nich doczołga, będzie mógł wstać, a to nagle stało się bardzo ważne. Kolory wirowały mu przed oczami jakby patrzył przez kalejdoskop dźwięków i barw. Jego ciało poderwało się, jakby przeszył je prąd. Faktycznie czuł jak jego mięśnie wiotczeją, coraz bardziej opuszczały go siły.
Rozbawiony Daniel wypił wino do końca. Stwierdziwszy, że przyda się jeszcze jedna butelka, pospieszył po nią do kuchni. Tam rozlał je do wielkich szklanych kufi. Z lodówki wyciągnął plastikową torebeczkę z krwią, otworzył ją nożem i również rozlał. Kiedy wrócił z kuflami do gabinetu, Leonel wspinał się rękami po zasłonie, niezgrabnie próbując wspomóc się nogami. Podbiegł do niego. Lekarz opadł w jego ramiona, za wszelką cenę starając się nie upaść na ziemię. Daniel przytrzymał go jak partnera do tańca. Zamknął oczy. Pozwolił ponieść się muzyce, wykonując kroki walca, wirowali przez chwilę niczym tancerze z obrazów dawnych mistrzów, aż pchnął bezwładnego Leonela na regał z książkami. Kilkanaście z nich spadło z półek wprost na doktora. Czuł się jak na karuzeli. Świat kręcił się szybciej i szybciej, nagle poruszony w dzikim pędzie. Bolało go serce i żołądek, był mokry od potu, a na twarzy i szyi miał plamy z krwi.


Zobaczył nad sobą niewyraźną twarz Daniela. Miodowy odcień jego tęczówek wyglądał jak ogień, Ogarnęło go przerażenie, widział ogień dookoła, a nie mógł się ruszyć, jego ręce i nogi były jak łapki zabawkowego misia, całkiem nieruchliwe, pluszowe. To było dziwne, wymuszone uczucie. Przeszyło do szpiku kości, zasiało przerażenie, które zakiełkowało natychmiastowo. Rozeszło się po jego organizmie razem z krwią, docierało o każdego organu i każdej komórki w nim. Jeszcze nigdy się tak nie bał. Wszędzie dokoła widział płomienie, ciemny duszący dym. Hałas, którego nie umiał już zidentyfikować. Czuł jak jego płuca wypełniają się dymem, jak nozdrza pieką, oczy boleśnie łzawią, a bębenki w uszach uginają się pd wpływem fal dźwiękowych.
- Tu te sens instable, docteur?
Jego głos potoczył się echem w głowie Leonela. Chyba chciał coś odpowiedzieć, ale szyję miał jakby spętaną sznurem. Wszystko go bolało, jama ustna paliła jakby wewnątrz tlił się ogień. Zamknął oczy, ale to tylko pogorszyło sprawę, zaczęły niemiłosiernie piec.
- Oj, pewnie jesteś spragniony? Proszę, pij. Zrobiłem ci twój ulubiony napój - rzekł Sauvage, przykładając mu do ust kufel, a gdy nie mógł poradzić sobie z piciem, wylał mu całość na twarz. - Zapytałeś mnie jak bym to zrobił... - powiedział, pochylając się jeszcze niżej nad Leonelem. - Może teraz powinienem potraktować cię dalej tak samo jak ty mnie? Wmówić ci coś, pstrykać na ciebie tym pieprzonym światełkiem, aż straciłbyś poczucie czasu, przestrzeni... samego siebie. Mógłbym zmusić cię do zrobienia czegokolwiek, wszystkiego co tylko bym sobie wymyślił... - Uśmiechnął się rozczulająco. - Ale przecież nie o to chodzi.
Odszedł, aby położyć się na kozetkę. Ułożył ręce pod karkiem, zarzucił lewą nogę na prawą i zatopił się w miękkim poszyciu. Na ścianach gabinetu rozpoznał rozwieszonych siedem obrazów swojego autorstwa, które Celter musiał zabrać z jego domowej pracowni. Musiał przyznać, że jego ego poczuło się tym mile połechtane.
- Cieszę się, że ci się podobają! - Zrobił pauzę, nasłuchując wśród muzyki ciężkiego oddechu Leonela. - Nie bój się, Leo! Ta trucizna cię nie zabije - oznajmił wesoło. - Chyba, że przesadziłem z proporcjami składników.
Jego śmiech wypełnił całe pomieszczenie.

*


Zielarstwo nie było ulubionym przedmiotem ani Harry'ego ani Rona ani Hermiony. Szczególnie teraz w szóstej klasie, ponieważ zajmowali się głównie obrzydliwymi roślinami, które zazwyczaj zbierały w sobie jakieś trujące i śmierdzące substancje, wystarczył jeden nieostrożny ruch i taka ciecz lądowała na ubraniu, lub co gorsza na twarzy. Pryszcze stawały się wtedy najmniejszym zmartwieniem. Wszyscy niewyspani i  w niezbyt dobrych nastrojach (Zielarstwo było pierwszą lekcją tego dnia) przebrali się w ubrania ochronne i weszli do szklarni za profesor Sprout.
- Dobierzcie się w pary! - zawołała pulchna kobieta, przywdziewając wielkie gogle ochronne, przez które wyglądała jak nietypowa mucha. - Dzisiaj zajmiemy się pobieraniem soku z pentawiłokrzewu.
Większość uczniów skrzywiła się z obrzydzeniem. Pentawiłokrzewy omawiali na poprzednich zajęciach i teraz wiedzieli już czego się spodziewać. Sprout zawołała kilku chłopaków, żeby pomogli jej przynieść skrzynki z roślinami.
- Są jeszcze młode, ale już wypuściły pierwsze bąble. Musicie je przesadzić, bardzo ostrożnie żeby nie uszkodzić korzeni! - pouczyła ich ostrym tonem. - Kto przypomni jak radzić sobie gdy was oplotą? Lavender, proszę bardzo!
- Trzeba je podlać i pogłaskać.
- Tak jest!
Harry i Ron zajęli jedno stanowisko, obaj równie niechętni do czekającego ich zadania. Ron przyniósł pierwsze dwa egzemplarze pentawiłokrzewów. Były to rośliny tak samo niebezpieczne jak dziwne. Składały się prawie wyłącznie z drzewiastych łodyg, które porastały drobne, piekące przy dotyku liście. Każdą łodygę oplatały swoiste macki w liczbie pięciu, stąd nazwa. Łapały za ręce i dłonie gdy tylko się je dotknęło, dlatego zbieranie soku z bąbli wymagało współpracy co najmniej dwóch osób. Bąble miały kształt wydętych baniek w kolorze sinoniebieskim, pokrywała je szorstka powierzchnia pełna wypustek i igiełek. Harry zerknął na wysoką na około pół metra roślinę, włożył rękawice ochronne i popatrzył na Rona.
- Wolisz głaskać czy zbierać?
- Głaskać - odpowiedział bez wahania.
- No, do roboty, kochani! Pod koniec lekcji chcę żeby każda para miała zebrane co najmniej trzy litry soku! Pamiętajcie o nawozie, jest niezbędny przy przesadzaniu. Kto jeszcze przypomni dlaczego sok pentawiłokrzewu jest nieocenionym składnikiem?
- Jest używany w eliksirach medycznych, ma właściwości przeciwzakrzepowe  krwi - odparł gładko Harry, nawet nie podnosząc głowy ani spojrzenia.
- Tak! Piętnaście punktów dla Gryffindoru. No, pracujemy! - zawołała zachęcająco profesor Sprout.
- Wiesz co? - mruknął Ron, sięgając po małą konewkę. - Ty się zamieniasz w swojego ojca.
Brunet roześmiał się z czym poczuł się trochę nieswojo, już od dobrych kilku tygodni nie było mu do śmiechu.
- Serio - dodał Weasley. - I to zaczyna mnie już porządnie martwić.
- Bez przesady. To, że się orientuję w eliksirach, nie znaczy że zacznę nosić pelerynę i zamieszkam w lochach! Poza tym, to chyba dobrze, nie?
- No nie wiem. - Popatrzył na niego bez przekonania.
- Ty go po prostu nie lubisz.
Ron parsknął, przewracając oczami.
- A kto go lubi? Dobra, dobra... Ciężko mi lubić kogoś, kto zawsze patrzy na mnie tak jakby chciał mnie skrócić o głowę! Ma mnie za głupka, prawda?
- Wcale nie - powiedział Harry, trzęsąc się ze śmiechu.
- Jasne, już ja wiem - burknął ponuro Ron. Przelał zawartość konewki do doniczki, w której Harry układał świeżą ziemię. - Wyleniały nietoperz - szepnął do siebie.
Harry szturchnął go łokciem.
- Ej, nie pozwalaj sobie!

Tymczasem po przeciwnej stronie stołu nad swoimi doniczkami pochylały się Hermiona i Marlene. Hermiona opowiadała o liście, który otrzymała tego ranka od swojego stryja.
- Ledwie go pamiętam.
Nie pamiętała też o tym, by jej ojciec kiedykolwiek wspomniał, że jego brat Jacob był czarodziejem. Był starszy, jeszcze z wcześniejszego związku dziadka Hermiony, poznali się kiedy była małym dzieckiem. Kojarzyła, że Jacob Granger miał córkę w jej wieku, ale wkrótce później wyjechał wraz z rodziną do Stanów Zjednoczonych i od tamtej pory ich kontakt stał się bardzo sporadyczny, zwykle ograniczał się do kartek urodzinowych i czasem telefonów.


Kochana Hermiono!
Wybacz mi, że nie odezwałem się do Ciebie wcześniej. Mam nadzieję, że rok szkolny mija Ci dobrze i jak zawsze ze znakomitymi ocenami. Jak pewnie nie pamiętasz, jestem wykładowcą na Uniwersytecie Kalifornijskim w Los Angeles. Od tego roku Uniwersytet wprowadza całkiem nową ofertę dla uzdolnionych młodszych uczniów, którzy nie studiują jeszcze na żadnej wyższej uczelni, będą to specjalne programy naukowe, cykle wykładów i ćwiczeń, które rozpoczną się już pod koniec maja. (Szczegółowy informator znajdziesz w kopercie.) Pomyślałem, że jest to coś w sam raz dla Ciebie. Jeżeli tylko będziesz chciała, zapiszę cię do programu, będę potrzebował tylko wykazu twoich bieżących ocen w Hogwarcie, wyników sumów i pod koniec roku szkolnego, ocen końcoworocznych. Zostałabyś oczywiście u nas w Calabasas. Caroline będzie brała udział w wykładach i już nie może się doczekać, by na nowo poznać swoją kuzynkę. Podobnie moje młodsze dziecko - syn Matthew, którego nie zdążyłaś poznać, ma teraz 8 lat. Poza tym, to będzie wspaniała okazja żebyśmy mogli wszyscy razem spędzić czas całą rodziną. Chętnie zorganizujemy wycieczki i wszystkie możliwe atrakcje, byś mogła zwiedzić kawałek Stanów. (...)


Ściskamy mocno i przesyłamy tonę buziaków!
Stryjek Jake
Ciocia Nora
Cara i Matt

- To brzmi super, na twoim miejscu już bym się pakowała! Myślisz, że ja też mogłabym się zgłosić? Los Angeles latem jest wspaniałe! Rodzice opłaciliby mi jakiś mieszkanie czy akademik... Chyba się nie wahasz, co?
- Nie - odpowiedziała cicho. - Jestem jeszcze trochę zaskoczona. Nie sądziłam, że się mną zainteresują, w końcu mają mnóstwo własnych spraw i życie i to na drugiej stronie kuli ziemskiej. Po śmierci moich rodziców, są praktycznie moją jedyną rodziną. Cieszę się i mam nadzieję, że się zakwalifikuję. 
- Pff! Pragnę ci przypomnieć, że jesteśmy najlepszymi uczennicami na roku - oświadczyła dumnie. Odgarnęła grzywkę i wrzuciła do doniczki ostatnią porcję nawozu. Cuchnął gorzej niż siarkowodór, który ubiegłego dnia wypełnił klasę w lochach, kiedy profesor Slughorn nieopatrzenie stłukł butelkę.
Hermina powoli wyciągnęła pentawidłokrzew ze starej doniczki. Kiedy trzymała go w górze, Marlene delikatnie przy użyciu miotełki strzepywała z korzeni resztki zaschniętej i wysuszonej ziemi. Zrobiła dołeczek w nowej doniczce, w której posadziły pentawidłokrzew i od razu wlały tam  półtora konewki wody.
- Zobaczcie! - zawołała nauczycielka. Stała właśnie przy Neville'u i Seamusie, którym, głównie dzięki Neville'owi, udało się zebrać sporo soku.- Chłopcy mają już pół litra soku!
Hermiona zapaliła zapaliczkę następnie zbliżyła płomień do jednego z bąbli. Wydał z siebie odgłos bulgotania. Skórka pociemniała trochę, a po chwili wypadły z niej wszystkie igiełki. Wtedy dziewczyna przystawiła do bąbla zbiornik, a drugą ręką uważnie nakłuła go grubą igłą. Bąbel pękł, wypuszczając z siebie ciemnofioletowy, gęsty płyn. Macki uniosły się i oplotły rękę Hermiony, ale ich ucisk zelżał pod wpływem ruchu dłoni Ślizgonki.
Obok nich Parvati Patil i jej siostra z Ravenclawu, Padma, przygotowywały pierwszą doniczkę. Parvati, zorientowawszy się, że skończyła się im torebka z nawozem, zwróciła się do Hermiony i Marlene:
- Hej, dziewczyny! Macie jeszcze nawóz?
Cooper rozejrzała się i pokręciła głową.
- Nie. Jeżeli idziesz do magazynu, to przynieś paczkę też dla nas.
Parvati wyszła ze szklarni, przeszła przez wąską ścieżkę prowadzącą do pobliskiego magazynku. Ciężkie drzwi oraz ściany niemal całkowicie przykrywał gęsty bluszcz. Musiała całym ciężarem swojego ciała pchnąć drzwi, żeby otworzyły się wystarczająco szeroko. Wewnątrz panował zaduch, powietrze zmieszane było zapachami ziemi, środków ochrony roślin, nawozów i innych. Dziewczyna podeszła do skrzynek, w których zauważyła odpowiedni nawóz. Na szczycie stała osobliwa roślina, przypominała trochę wyżliny większe, ale zamiast sławnych lwich paszczy miała małe woreczki. Parvati przyglądała się im z ciekawością. Zdawały się wydzielać przyjemnie słodki zapach. Niespodziewanie woreczki pękły, rozrzucając wokół kanarkowożółty pył. Zakrztusiła się nim, jej oczy załzawiły, ale trwało to tylko chwilę. Chwyciła torebki z nawozem i czym prędzej wróciła do szklarni.


*

Siedziała na górnym oparciu sofy, stopami podpierając się o poduszki. Skończyła podpisywać wszystkie zgody, wszystkie wymagane dokumenty. Do pogrzebu pozostały dwa dni i pozostało jej jedynie wybranie kwiatów. Od kilku dni znowu miała problemy ze snem, prawie nie jadła, jeżeli nie licząc sałaty, jabłek i niewielkiej ilości warzyw, a i tak musiała powstrzymywać się od mdłości, ale za to piła dużo wina i piwa. Musiała czymś zamglić myśli, chociaż alkohol wcale nie spisywał się w tym zadaniu najlepiej. Miała ochotę krzyczeć, płakać, biec. Codziennie budziła się po tym samym śnie. Widziała Daniela na tym łóżku w szpitalu, kiedy nie był w stanie nic już powiedzieć, nie mógł nawet jej zobaczyć ani zrozumieć jej słów. Słyszała pisk aparatury medycznej, sygnalizujący zatrzymanie akcji serca. I nawet nie mogli go reanimować. Wypieranie było łatwiejsze, ale już dłużej tak nie potrafiła. Czuła, że straciła cały swój świat, a co najmniej najważniejszą jego część, która sprawiała, że życie warte było przeżywania i trwania w nim. Nawet z nią o tym nie porozmawiał! Nie skonsultował, zupełnie nic. Akurat teraz, akurat teraz gdy w końcu znów mieli szansę być razem. Ciągle o tym myślała, nieustannie. Nie miała nawet ochoty na podjęcie pracy w Whitewater Hospital, rozważała rezygnację. Po co? Po co miałaby cokolwiek tam robić? Po co miałaby w ogóle gdzieś pracować? Nie umiała wyobrazić sobie swojego życia po tej niedzieli, po tym pogrzebie.
Próbowała zlokalizować moment, w którym sytuacja przybrała tragiczny obrót. Spotkali się na Gali, Daniel był tak szczęśliwy, że aż przestawał się kontrolować w ukrywaniu choroby. Poczuł się przy niej bezpiecznie, puściły hamulce, uwolniły więcej objawów na wierzch, ale to jeszcze nie było nie do ogarnięcia. Tym bardziej, że przekonał się do rozpoczęcia terapii z Leonelem. Potem nagle wszystko zaczęło się sypać. Ale dlaczego? Czuła, że zrzucanie winy na jego chorobę wcale nie zamyka sprawy. To nie było wystarczające, przecież chory był cale życie, dlaczego akurat teraz miałoby go to popchnąć do udanej próby samobójczej? Bo zawsze przychodzi taki moment? To nie miało sensu, przecież mówił jej jak bardzo ją kocha i jak teraz dopiero może w pełni żyć. Rozumiała dlaczego Severus uważał, że to wszystko się nie kleiło. Gdyby nie była obecna przy śmierci Daniela, również by w nią nie uwierzyła. Ale niestety nie miała tego komfortu.
Kajusz i Fiona wrócili niedawno z kolacji. Teraz siedzieli w salonie razem z Flawiuszem, pokazując mu zdjęcia i filmik nagrany na badaniu USG. Najmłodszy Fioravanti był rozemocjonowany i obstawiał, tak samo jak przyszyły tata, że zostanie stryjkiem dla chłopca. Fiona nie upierała się przy przeciwnej opcji, ale bawiło ją ich przekonanie. Trzeba było przyznać, że im bardziej ciąża była widoczna (choć na razie prawie wcale) tym bardziej kwitnąco Fiona wyglądała. I jakby młodziej. Poza tym, zwykle zachowawcza, teraz bardziej okazywała emocje i łatwiej można było ja rozśmieszyć. Alaya popatrzyła na nich. Tacy szczęśliwi. Ona i Daniel nigdy nie chcieli mieć dzieci, ale w tej chwili zazdrościła im tego, że mogą tak po prostu siedzieć obok siebie i śmiać się z żartów Fluffy'ego.
Kajusz podskoczył na sofie, dostrzegłszy Leonela, który bezszelestnie wszedł do salonu.
- Mój drogi, gdzieś ty się podziewał?! Od kilku dni nie mogliśmy się do ciebie dodzwonić.
- Wybaczcie - rzekł, podchodząc do Alayi. - Musiałem pilnie zająć się jednym pacjentem. Bardzo trudny i ciekawy przypadek. - Zajrzał jej przez ramię.
- Pacjentem?
- Tak. Zaintrygował mnie jego przypadek. Prawie cały czas byłem w szpitalu, nawet nie zauważyłem jak szybko minął. Co robisz?
- Muszę wybrać kwiaty na pogrzeb Daniela - powiedziała ze zrezygnowaniem. - On lubił konwalie, ale o tej porze roku... Nic nie pasuje.
- A twoje ulubione piwonie?
- Właśnie, moje. Chciałam, żeby to było coś, co on najbardziej lubił.
- Najbardziej kocha... kochał ciebie. Ty otaczałaś go miłością, myślę, że teraz też powinien być otoczony czymś, co ty kochasz.
- Tak myślisz? - dopytała bez przekonania, przewracając strony na zdjęcie białych piwonii.
- Tak. No i przecież też lubi... lubił - poprawił się - te kwiaty.
- To prawda - westchnęła, z ulgą zamykając katalog. Rzuciła go w dół na sofę, dopiero wtedy popatrzyła na Leonela. Na prawym policzku zauważyła świeżą szramę. Była mała, miała maksymalnie trzy centymetry, ale i tak przykuła jej uwagę. - Leo, co ci się stało? - spytała, głaszcząc go po twarzy.
- Oh, to nic takiego. Książka.
- Książka cię zaatakowała?
- Można to tak ująć - uśmiechnął się. - Spadła na mnie.


-----------------------------------------------------------------------------------------------

Zapraszam do pytania i podzielenia się ze mną Waszymi opiniami.
Za każdy komentarz będę bardzo wdzięczna :).

Soundtracks:
1. Caravan Palace - Lone Digger
2. M.I.A. - Bad Girls
3. Emilie Brandt - The Living
4.Tuvaband - Unknown
5.Dillon - Thirteen Thirtyfive
6.FKA Twigs - Water Me
7.Dvorak - Humoresque
8.Brahms - Hungarian Dance No.5
9.Alice Kristiansen - Runaway (Aurora Cover)

A by the way, wszystkie umieszczane zdjęcia z Wenecji są mojego autorstwa.


13 komentarzy:

  1. O mój boże...

    Ile powiązań! Przedwczesna ciąża, Lily i Bi, Daniel w akcji, Alaya, Eileen i Evelyn i wszystko ze sobą powiązane w ten czy inny sposob...

    GOD <3

    Dziewczyno, ja już nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału, zauwazyłam, że w tym opisy są bogatsze i przyłożyłaś się jeszcze bardziej. Ma to swój wyraz <3

    Pozdrawiam, Cennetyn Black

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Ci bardzo! Moją domeną wciąż są dialogi, ale dzielnie staram się rozwijać dryg do opisów. Cieszę się, że progres jest widoczny!

      Usuń
  2. O Matko, naprawdę córeczka zmarła? Chryste Panie... ;(((

    OdpowiedzUsuń
  3. Z tymi trumnami kawałek bardzo ekspresyjny, przeżycia Marka i jej - "normalna, bez napisów" - ciekawa charakterystyka aktualnego wyboru
    I te pary spotykane takie kochane;)
    Kradzież tożsamości - bardzo trafne, ciekawy pomysł
    Jestem w połowie, jutro doczytam resztę i podzielę sie wrażeniami :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Pieknie opisujesz milosc pomiedzy dwojgiem... ale czy na pewno zdążysz ? ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! Oho, chyba czujesz co się święci :D.
      Muszę, aczkolwiek będzie to walka z czasem!

      Usuń
  5. Nie wiem, czy kiedykolwiek o tym wspominałam, ale zawsze, jak przeczytam nowy rozdział, to mam ochotę przeczytać go jeszcze raz :3 to zapewne przez niedosyt i chęć przeżycia tego jeszcze raz :D cóż, na pewno dość długo rozmyślam o tym, co przeczytałam…
    No to lecimy po kolei:
    - opis Wenecji przywołał jedne z przyjemniejszych wspomnień ubiegłego roku <3 przez chwilę czułam się, jakbym znowu tam była. Obraz Severusa w takim stroju przedstawia mi się w głowie przekomicznie :D Szczególnie jego mina. A muzyka przy scenie w restauracji idealna :D Ogólnie to poczułam się zaintrygowała ciemnorudą towarzyszką- czy jeszcze odegra jakąś rolę w tym wszystkim co tam się dzieje? Mam wrażenie, że coś się czai w powietrzu w związku z nią… Przy okazji świetną aktorkę jako jej przedstawienie wybrałaś
    - scena w domu pogrzebowym… pierwsze co, to oczywiście muzyka porusza do głębi i pozwala się niesamowicie wczuć w atmosferę. Pierwszy raz spojrzałam na pracę przedstawiciela domu pogrzebowego z innej perspektywy. Ale nie zrobiłaś z niego takiego typowego sępa, co jest jeszcze podkreślone przez to delikatne podkreślenie, że śmierć jest zjawiskiem występującym każdego dnia, niezależnie od pory roku czy otaczających nas wydarzeń.
    - spotkanie Lily i Eileen- I didn’t see that coming so fast! Bardzo przemyślana koncepcja przeżyć Eileen. Te rozterki Lily i świadomość konsekwencji. Jak najbardziej odpowiada to mojemu obrazowi tej postaci. Chociaż bywa trochę irytująca w tym uporze ;P Swoją drogą dziwię się, że działa normalnie pod swoim prawdziwym imieniem i nazwiskiem. Nie powinna jako oficjalnie martwa osoba mieć inną tożsamość? Tak mi się nasunęło, jak się przedstawiła.
    - Eileen i Tobiasz- w końcu wiedzą już chyba wszystko o sobie (?) Współczuję im kolejnej porcji bólu, którego i tak już mieli w nadmiarze przez te lata. BTW, czy choroba Evelyn jest początkiem kolejnego spisku? Byłoby to kolejne przegięcie ze strony rodziny Eileen.
    - Tak! Daniel! I Leo! Czymże to się Daniel zaczął odurzać? ;> taki stary, a w narkotyki się bawi :D o ile to są te takie znane mugolom ;) zastanawia mnie, czy Leo wypił truciznę świadomie… z jednej strony wyglądał na zaskoczonego, jak poczuł jej działanie, a z drugiej chyba się tego spodziewał. Rozumiem, że po zalaniu wodą „ciemnofioletowy płyn” się odbarwił? Wszystko, co się działo potem, czytałam z największą przyjemnością. Muzyka dodała pikanterii i tragikomizmu całej scenie- widziałam ją przed oczami, jakbym tam była. I ten uśmieszek Daniela ukazany w gifie- I-DE-AL-NY! Serio, jedna z najbardziej satysfakcjonujących scen, jaką kiedykolwiek czytałam <3 Czyste szaleństwo, wyrafinowanie, zemsta a jednak nie chodzi o coś tak prymitywnego jak tylko zabicie.
    - Zielarstwo- mam wrażenie, że czytałam kopię z Komnaty Tajemnic, ale i tak zrobiłaś to lepiej niż jest w oryginale xD mam po raz kolejny wrażenie, że ten pyłek, który trafił na Parvati, będzie jeszcze miał „coś do powiedzenia” i coś się stanie przez to. Założę się, że nie tylko ja odniosłam takie wrażenie ;) No i oczywiście list od stryja Hermiony- przypadek? Nie sądzę :3 Zapewne znowu nie ja jedna. No ale pożyjemy, zobaczymy.
    - kolejna scena z Alayą- czyżby w końcu zaczęła układać wszystko do kupy? Myślę, że to kwestia czasu, aż odkryje prawdę o tym, jak to Leo truł jej ukochanego męża. Mam wrażenie, że nie będzie tak miła jak Daniel…

    Tak, jak przypuszczałam, skoro Ty jesteś zadowolona z tego rozdziału, to co dopiero my- czytelnicy? :D Jeśli chodzi o mnie, to jestem zachwycona :3 Wiesz, że zawsze bardzo sobie cenię Twoją twórczość i myślę, że umiejętność tworzenia i ogarniania tak złożonej fabuły bardzo Ci pomoże w życiu :) Masz wielu oddanych czytelników, którzy zawsze będą czekać na kolejne wpisy, choćby przerwy w dodawaniu ich były jeszcze dłuższe. Kurcze, dawno nie pisałam tak długiego komentarza, ale mam nadzieję, że jesteś zadowolona i czujesz się choć odrobinę doceniona- przynajmniej tyle możemy dla Ciebie zrobić :)
    Życzę Ci lekkiego pióra[klawiatury] i dużo weny!
    Salutations!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ♥!
      A pamiętam, że o tym wspominałaś! Dobrze, że masz pod ręką źródło spojerów wszelakich bo inaczej to byłoby jeszcze trudniej xD.
      Teraz przy każdym opisie Wenecji wracam tam w myślach! Spoko, jeszcze 8 miesięcy i znowu tam będziemy!
      Tak tak, Daisy odegra dość znaczącą rolą i mam nadzieję, że w odbiorze będzie tak ciekawa jak w moich wyobrażeniach. Od razu widziałam jako Kate Marę właśnie o imieniu Daisy. Lepiej nie wnikać.
      Haha, sama mam ochotę ją kopnąć w kuper za to zawzięcie, ale z drugiej strony nie umie wyjść z tej strefy komfortu... na szczęście już wiemy jak to się skończy :D. A co do danych, zastanawiałam się nad tym i myślę, że Severus dokopie się braku aktu zgonu gdy zacznie do siebie dopuszczać nieprawdopodobną możliwość.
      Myślę, że nawet rodzice Evelyn odetchną z ulgą gdy umrze XD (przestanie im psuć opinię). Jeszcze się zastanawiam ale chyba nie będę robić bezpośrednich scen z jej udziałem.

      NARKOTYKI! :D Właśnie, taki stary, a dopiero odkrywa takie dobra. Tak tak, odbarwił się prawie jak fenoloftaleina #chemia. Myślę, że Leoś mógł coś niecoś przeczuwać, że Daniel może kombinować jakąś zabawę, żeby się na nim trochę odegrać. Hahaha, bardzo się cieszę! Jestem z tej sceny zajebiście zadowolona, zdecydowanie moja ulubiona z całej mojej dotychczasowej twórczości i obawiałam się tylko czy uda mi się dobrze oddać w piśmie. Cieszę się bardzo, że się podoba!!!

      Ha, nawet obejrzałam kawałek HP-KT żeby wczuć się w szklarnię i zielarstwo, pomogło! Tak tak, niby taki niepozorny pyłek, a wyrządzi takie szkody i krzywdy, że aż strach się bać. Będzie creepy. I strasznie.
      Dobrze przeczuwasz! Ale dla Hermiony tym lepiej :D.
      Oh, gdyby Alaya się dowiedziała o tym, co z Danielem robił Leonel, wykastrowałby go żyletką i powiesiła za jądra na żywopłocie, obserwując jak pożerają go kruki. Dla Leosia lepiej, żeby się nigdy nie dowiedziała XD.

      Dziękuję Ci bardzo kochana! Aż chce mi się pisać jeszcze bardziej czytając takie komentarze. Nieocenione wsparcie i bardzo doceniam ♥!

      PS: Zapowiadam, że 77 już niebawem :D

      Usuń
  6. :OOOOOOO

    Zbieram żuchwę z podłogi.

    DANIEL!

    Hahaha, Severus w tych ciuchach XD profity bycia agentem. Super, że Daisy ma większą rolę, polubiłam ją od razu!

    DANIEL!

    Lily. Jprdl. Domyślam się, że ma swoje powody poważne blahblah, ale bosh, niech oni już będą razem!

    Eileen :( Szkoda mi ich, ale co by nie mówić silna z niej babka jest.

    DANIEL!

    DANIEL DANIEL DANIEL <3 KOCHAM GO. Naprawdę kocham go. (on istnieje prawda? *.*) Wreszcie wrócił na dobre! Leonela mi nie szkoda, narozrabiał to niech ma i sie cieszy że Dan mu wybaczył =D

    Weny <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiedziałam, że będziecie się cieszyć Danielem!
      Dziękuję!

      Usuń
  7. Wspaniały rozdział! *.*
    Mój ulubiony od pierwszego czytania!

    OdpowiedzUsuń