10.08.2017

77.
Whole world loves you when you're dead


you were so brave and quiet, no one could see you were suffering



Harry ponownie zerknął na zegarek, wciąż było zbyt wcześnie by zejść na śniadanie. Westchnął. Leżał na łóżku już umyty i w pełni ubrany. W nocy budził się kilkukrotnie przez okropne koszmary, których na szczęście nie zapamiętał w całości. Przeglądał pamiętnik swojej matki i stare zdjęcia rodziców. Jedno z nich wydało mi się dziwnie grube. Przyjrzał mu się z bliska. Okazało się, że drugie zdjęcie skleiło się z pierwszym. Zdziwiony, że wcześniej tego nie zauważył, ostrożnie je oderwał. Było trochę rozmazane, deszczowy dzień, Lily oraz Severus całkowicie przemoknięci ale wyraźnie zadowoleni, a w tle nocne oblicze uliczek Londynu. Patrzył na nich przez dłuższą chwilę.
- Aua! - Usłyszał krzyk gdy otwierał drzwi od swojego pokoju. W tej samej chwili Ron chciał do nich zapukać. Teraz przecierał sobie obolały nos. - Chciałeś mnie zabić czy tylko rozwalić mi twarz? - zapytał ze śmiechem.
- Sorry - odparł niemrawo.
Przechodząc przez dziurę pod portretem Grubej Damy prawie zderzyli się z Nevillem, który biegł w takiej panice, jakby uciekał od pożaru.
- A ten znowu zgubił swoją ropuchę?
- To wysoce prawdopodobne.
Przez całą drogę do Wielkiej Sali Ron ubolewał nad zawieszonymi treningami quidditcha. Profesor McGongall nie miała za grosz zaufania do funkcjonariuszy ochrony, którzy pałętali się po zamku nie robiąc tak naprawdę nic poza doszukiwaniem się znamion uczniowskich wykroczeń i rozprzestrzenianiem napiętej atmosfery, zdecydowała, że do powrotu pani Hooch - która wyjechała na jakieś zgrupowanie sportowców - żadna z drużyn nie będzie odbywała treningów. Gryfonom i Puchonom było to szczególnie nie na rękę, gdyż termin pierwszego meczu zbliżał się wielkimi krokami. Harry słuchał przyjaciela jednym uchem. Kiedy doszli do swoich stałych miejsc, Hermiona już tam była. Gorączkowo przeglądała Proroka Codziennego, lewą ręką mieszając w misce z kaszką manną. Syknęła na nich uciszająco gdy odezwali się na przywitanie.
- Wszyscy dzisiaj zachowują się jakoś dziwnie - stwierdził Weasley. - Najlepszy kumpel przywala mi drzwiami, Neville wyjątkowo żwawo porusza się wczesnym rankiem, teraz ona... Na szczęście zawsze mogę liczyć na te kiełbaski! - Oblizał się z utęsknieniem, przyciągnął do siebie wielki półmisek z pieczonymi kiełbaskami w cieście i zrzucił na swój talerz sześć pękatych sztuk. Do tego dołożył jajecznice i surówkę z marchewki. Na jego twarzy malowało się tak wielkie szczęście jakby nie jadł co najmniej od tygodnia.
Harry poczuł się trochę lepiej już po pierwszych kęsach kanapki. Miał nadzieję, że chociaż ten dzień nie będzie kolejnym z niespodziewanym trupem w tle. Powoli zaczynał obawiać się otwierać drzwi nawet od swojej szafy. Wydawało się, że ktoś podkładał świeżo zamordowane ciała w taki sposób, żeby to on był pierwszą osobą, która je znajdzie. Rozważał właśnie czy nie uczynić z tego swojej profesji, odnajdywanie zaginionych zwłok mogłoby być całkiem dochodowe, gdy nagle Hermiona poderwała się od stołu z takim impetem, że przewróciła na niego szklankę soku. Wróciła kilka minut później, o wiele spokojniejsza.
- Coś ciekawego? - zagadał Ron. - Przeczytałaś, że teraz nie  będzie można wypożyczać więcej niż pięć książek na raz, ale okazało się to tylko plotką?
- Nie - odparła trochę urażonym tonem. - Po prostu schodząc tutaj usłyszałam coś, co obawiałam się, że okaże się prawdą i...
- Taaak... teraz wszystko jasne...
- Nie musisz ironizować, Ronald! - Nachyliła się do nich i ściszyła głos do szeptu. - Usłyszałam jak kilka dziewczyn wspomniało coś o śmierci Dumbledore'a i przestraszyłam się, że...
Ron zakrztusił się kiełbaską. Stanęła mu w gardle i za nic nie chciała ruszyć, dopiero gdy Harry uderzył go mocno w plecy, Ron odzyskał oddech. Natychmiast napił się wody.
- Ale to nieprawda?
- No... Chyba Prorok  by o tym napisał, nie? Zresztą, nawet w to nie uwierzyłam, ale przez chwilę się bałam. Wiecie jak jest, ale śmierci bym mu nie życzyła...
- Ani ja - powiedział Harry. - Jeszcze mu nie wygarnąłem jak bardzo go nienawidzę.
- Harry!
- No co?Hermiono, on mi rozwalił rodzinę, zniszczył spory kawałek życia, naprawdę muszę ci to tłumaczyć?
- Nie, nie musisz.
Weasley westchnął.
- E tam. Kiepskie plotki, wcale nie zdziwiłbym się jakby Drops sam je wymyślił, może to jakaś część tego nowego planu, o którym mówił przed wyjazdem?
Harry poczuł ukłucie wyrzutów sumienia gdy dostrzegł Lunę, która przemierzając Wielką Salę, żywo rozmawiała o czymś z Ginny. Uchwyciła jego spojrzenie, ale nie wykonała żadnego gestu. Odwróciła się szybko i zniknęła w tłumie uczniów. Ku jego zaskoczeniu Ginny pojawiła się za jego plecami chwilę później.
- Wiesz co, czegoś takiego nigdy bym się po tobie nie spodziewała, Harry - powiedziała ze złością i wyrzutem.
- Czego takiego? Znalazłaś jakieś zwłoki z pozostawioną karteczką "Harry to zrobił"?
Ron parsknął zdławionym śmiechem.
- Nie - fuknęła. - I to wcale nie jest śmieszne! Nie powinniście sobie stroić żartów! Nie, chodzi o to, że wczoraj widziałam cię w tym starym schowku na szczotki na drugim piętrze, przy posągu Edgara Stowe'a.
- Hę?
Nie przypominał sobie, by nawet wiedział o istnieniu tego schowka.
- Harry na pewno chował tam jakieś zwłoki - zachichotał Ronald, nie mogąc się powstrzymać.
- Nie! I przestań, Ron, bo napiszę do mamy jak traktujesz te sprawy!
- A pisz - wzruszył ramionami i zabrał się z powrotem za swoje kiełbaski. - Nie mam sześciu lat, żeby reprymendy robiły na mnie wrażenie.
- Co niby Harry robił w tym schowku? - zapytała rzeczowo Hermiona.
- Co i z kim. Ramona Noncy z mojego rocznika. Całowali się i obściskiwali.
Miał ochotę się roześmiać, w pierwszej chwili przekonany, że Ginny go wkręca, ale mówiła najzupełniej poważnie. I była zdegustowana.
- Ja?
Ginevra westchnęła z irytacją.
- Teraz nie zgrywaj Greka. Ramona opowiedziała nam jak było. To jest naprawdę obrzydliwe jak potraktowałeś Lunę, mogłeś jej przynajmniej nie okłamywać! - syknęła i odeszła jakby nie mogła dłużej znieść jego towarzystwa.
Harry popatrzył na Rona z głupią miną.
- Nie znam tej Roxany...
- Ramony - poprawił go Weasley. - Już ci się mylą ich imiona?
- Oj, daj spokój. Nie mam pojęcia co to za dziewczyna! Ginny nie mogła mnie z nią widzieć...
- Wiesz...- zaczęła niepewnie Hermiona. - Może wcale cię nie widziała, ale powiedziała tak, żebyś się przyznał, skoro ta dziewczyna coś jej naopowiadała...
- Zaczynam myśleć, że ktoś niektórym płaci za zmyślanie plotek o mnie. Wiecie, która to?
Dziewczyna siedziała zaledwie kilkanaście metrów dalej, blondynka z burzą loków i rumianą cerą. Nie była zbyt zadowolona gdy Harry  podszedł i przerwał jej rozmowę z koleżankami. Ron popędził za nim, przeczuwając kłopoty.
- Pomóc ci w czymś? - zapytała, unosząc brwi i patrząc na niego ze zniecierpliwieniem.
- Tak. Chciałbym wiedzieć dlaczego opowiadasz brednie na mój temat moim znajomym.
Dziewczyna i jej koleżanki wymieniły zszokowane i rozbawione spojrzenia.
- Ale... że co?
- Dlaczego powiedziałaś Ginny, że całowałaś się ze mną wczoraj w skrytce na szczotki na drugim piętrze?
Ramona dostała niepohamowanego ataku śmiechu, a gdy udało jej się uspokoić, wlepiła szare oczy w Harry'ego z miną, świadczącą o tym, że uważała go za kogoś niespełna rozumu.
- Co?! Ty tak na serio?! Sorry, może byś chciał, ale ja na pewno nic takiego nie mówiłam.
- Sama mi przed momentem wyznała, że wszystko jej opowiedziałaś.
- Słuchaj, niczego nie opowiadałam bo nic takiego nie miało miejsca. Całować się ze mną w schowku możesz co najwyżej w swoich mokrych snach.
Harry przewrócił oczami.
- Mogłabyś jej to powtórzyć? Albo po prostu nie zmyślać na mój temat więcej?
- Spadaj - Odwróciła się plecami, miała już zdecydowanie dość tej wymiany zdań. - Psychol.
- Stary, chodź. Nic tu po nas.
Ron pociągnął przyjaciela wzdłuż stołu. Zrobiło mu się trochę głupio, może przesadził ze swoją reakcją i oburzeniem, ale miał już mdłości ilekroć słyszał, że ktoś coś o nim mówił i to niezbyt zgodnego z prawdą. Wydawało się, że w Hogwarcie stało się to swoistą tradycją. Przypomniał sobie jak się czuł gdy cała szkoła kilka lat temu uważała go za dziedzica Slytherina, który petryfikuje uczniów. Teraz było jeszcze gorzej.
Skupił myśli na technikach oklumencji, by odegnać nieprzyjemne myśli. Przyniosło to jako taki skutek, na tyle, że gdy po śniadaniu zebrali się w lochach pod salą do Eliksirów, czuł się już w miarę dobrze i prawie zapomniał o Ramonie. Z Luną i tak jeszcze długo nie będzie mógł normalnie rozmawiać, ale Ginny najpewniej szybko przejdzie złość na niego.


Pod salą Zaklęć spotkali Neville'a, który pochłonięty był czytaniem książki.Najrzadsze i najniebezpieczniejsze rośliny. Tomiszcze miało grubo ponad tysiąc stron.
- Jak się miewasz, Neville? - zagadał Weasley, zrzucają torbę z ramienia.
Neville zerknął na niego spode łba. Harry nagle zdał sobie sprawę z tego, że chłopak był czymś zdenerwowany i przestraszony.
- Coś się stało?
- Profesor Sprout będzie dopiero za parę godzin, odbiera dostawę nowych grządek - mruknął, wertując kolejne strony.
- Aha?
Podniósł się znienacka i zbliżył do nich tak bardzo, że było to niekomfortowe. Z odległości kilku centymetrów obejrzał ich twarze, ale kiedy chciał zajrzeć Ronowi do ust, dla Weasleya było to już zbyt wiele.
- Neville, co jest?! - burknął, odpychając go od siebie.
- Chyba w porządku... - mówił tak cicho, że ledwie go słyszeli. Podniósł swoją książkę. - Nie wchodziliście do magazynu przy szklarni numer siedem?
- Eeee...- zaczął Harry, ale w tym momencie znowu odezwała się jego czkawka. - Przepraszam, nie, chyba nie.
- Na pewno nie. Prowadzisz tam jakieś roślinne laboratorium?
- Nie. To dobrze, nie wchodźcie tam... Nie jestem pewien, ale... - przerwał, znów skupiając uwagę na kolejnych stronach.
Ron pacnął go mocno po plecach.
- Powiesz nam o co chodzi?
Harry wyciągnął z plecaka butelkę wody, miał nadzieję, że wypicie pozwoli mu pozbyć się tej nieszczęsnej czkawki. Neville pociągnął ich wgłąb korytarza, oddalając się od klasy. Przemówił przepełnionym przerażeniem konspiracyjnym szeptem:
- Byłem tam rano i widziałem roślinę, która wyglądała jak hedera antirrhinum venenata.
- Że co? - Ron wytrzeszczył na niego oczy.
- Co to takiego?
Neville westchnął z żalem nad ich nikłą znajomością roślinności.
- Rodzaj bluszczu, ale nie wygląda jak typowy bluszcz, przypomina trochę lwie paszcze, ale ma niewielkie woreczki, w których zbiera się pyłek, jest szalenie niebezpieczny! Jednak nie byłem do końca przekonany, ponieważ istnieje też odmiana łagodna, tej pierwszej nigdy nie powinno być w szkole! Zamknąłem szklarnię i pobiegłem po tę książkę, żeby się upewnić, która to odmiana, a nie mogę tego znaleźć...
- To chyba pozostaje czekać na profesor Sprout?
Neville rzucił mu zaniepokojone spojrzenie.
- Widzieliście Parvati?
- Parvati? Chyba była na śniadaniu... - Ale wtedy Harry przypomniał sobie, że nie widział Parvati na śniadaniu ani nie umiał sobie przypomnieć, by widział ją na lekcjach ubiegłego dnia.
Ron zmarszczył brwi, próbując sobie przypomnieć kiedy ostatni raz widział koleżankę.
- Właśnie, ja też nie. Zwróciłem uwagę bo szuka jej jej siostra Padma i Lavender. Mówiły, że Parvati źle się czuła od ostatniej lekcji zielarstwa, a od dwóch dni w ogóle jej nie widziała.
Coś w żołądku Harry'ego się przekręciło, a czkawka niespodziewanie przeszła. Pojawiło się to okropne złe przeczucie. Popatrzył na Rona i z jego miny wyczytał, że on czuł dokładnie to samo.
- Neville... a co się dzieje gdy zaatakuje cię ta niebezpieczna odmiana? - spytał, nie do końca przekonany czy chce znać odpowiedź.
Neville skrzywił się na samą myśl o tym, zaczął ponownie wertować księgę, jednocześnie opowiadając im o pochodzeniu rośliny.
- ...jest niezwykle rzadka, pierwszy raz szerzej ją opisano po tym jak grupa archeologów natrafiła na nią podczas badań jakiejś piramidy na terenach należących niegdyś do Majów w Ameryce Środkowej. Tubylcy, potomkowie Majów mieli wioskę nieopodal i nikomu nie pozwalali się zbliżać, ale...
- Dobra, ale co to robi?
- Wabi słodkim zapachem, z woreczków wyrzuca pyłek... jeżeli na kogoś spadnie... to zaczyna kiełkować i rosnąć.
- Jak, na ciele?!
Longbottom przytaknął niechętnie.
- Tak, a raczej wewnątrz ciała. Traktuje organy wewnętrzne jak swoją pożywkę, a tłuszcz, mięśnie... jak żyzną glebę... Och, mam! - krzyknął triumfalnie. Obrócił książkę w ich stronę i pokazał im zdjęcia. Widok na wpół strawionych ludzi, którym wystawały kości i mięśnie, oplatały dziwne pnącza,  a część tkanek zmieniła się w zgniłą masę, mógł wywołać mdłości. Najgorsze było to, że byli jeszcze żywi. - Gdy już trochę urośnie, zaczyna wydzielać soki trawienne i... takie są efekty.
- Skąd takie paskudztwo miałoby się wziąć w Hogwarcie? Tym bardziej, że jest tak rzadkie? - Ron zrobił się lekko zielony na twarzy.
- Nie wiem... mamy tutaj do czynienia z niebezpiecznymi przedmiotami i zwierzętami...
- Wystarczy sobie przypomnieć sklątki Hagrida...
- ...ale to... tego się nie hoduje, nie uprawia, nie zbliża... Nigdy.
- To musi być ta inna odmiana, Neville.
- Pewnie tak - odparł bez przekonania. - Ale to wyglądało dokładnie tak samo - dodał o wiele ciszej.
Harry nagle poczuł niemiłe ściśnięcie w brzuchu i niezrozumiałą pewność, że roślina, którą widział w szklarni Neville, nie była łagodnej odmiany. Ktoś ją tam umieścił z rozmysłem, ta sama osoba, która odpowiadała za każde z ostatnich morderstw.
Przy klasie stały Hermiona i Marlene, do których podeszły Lavender i Padma.
- Chodźcie - rzekł do Neville'a i Rona. - Znalazłyście Parvati?
Lavender energicznie pokręciła głową. Jej jasne włosy, które zwykle kręciła w duże loki, teraz miała spięte w kitkę.
- Nie, właśnie byłyśmy w jej pokoju.
- I co?
- Oprócz bałaganu, nic - odparła Krukonka. - Sama już nie wiem... może umówiła się z tym Puchonem z siódmej klasy, o którym ostatnio tyle opowiadała...
- Musimy ją znaleźć - powiedział ostro Harry. Zwrócił się do Hermiony i Rona, licząc na ich wsparcie.
- Powinniśmy pójść do profesor McGonagall, to na pewno rozsądniejsze niż... - zaczęła Granger.
- McGonagall jest na zebraniu z radą nadzorczą! - jęknęła Lavender. - Byłyśmy u niej rano. Zresztą, może nie ma co panikować i wszczynać zamieszania... Pewnie okaże się, że ona i ten Scott stracili poczucie czasu na błoniach... albo są w Pokoju Życzeń.
Neville schował książkę do torby.
- Nie - zaprotestował Harry. Stanowczość jego głosu zaskoczyła nawet jego samego. - Co jeżeli grozi jej jakieś niebezpieczeństwo? Albo zemdlała? Nie, Padma... nie chcę cię straszyć, po prostu... w obliczu tego co się dzieje w Hogwarcie nie możemy czekać, aż sama się znajdzie. Najwyżej będzie zła za przerwanie randki... Najlepiej jeżeli rozdzielimy się i przeszukamy konkretne obszary i to jak najszybciej. Z Zaklęć z Lockhartem i tak niewiele stracimy. Neville, pójdziesz z Lavender na błonia, dobrze? Spytajcie Hagrida, może ich widział.
- Dobra - Neville wziął Lavender za ramię i po chwili zniknęli za zakrętem.
- Na szóstym piętrze moglibyśmy sprawdzić raz jeszcze, tam jest kilka pustych klas.
- Padma, pójdziesz z Ronem? A ja i Hermiona przeczeszemy...
- Trzecie, tam też jest sporo skrytek i łazienka prefektów.
- To do dzieła - mruknął Ron.
- O kimś nie zapomnieliście? - spytała Marlene.
Hermiona i Harry zatrzymali się, oboje zaskoczeni.
- Czemu macie takie miny? - Zarzuciła plecak i poszła za nimi. - Pomogę wam.
Pozostali uczniowie gromadzili się już, czekali na początek lekcji Zaklęć, niektórzy zerkali na nich podejrzliwie, zastanawiając się czemu zrywają się z zajęć. Po drodze Harry opowiedział im o tym, czego dowiedzieli się od Neville'a. Hermiona była przerażona, Marlene zdegustowana i obie podzielały jego zwątpienie w niewinność tajemniczej rośliny. Starając się nie wpaść na żadnego z funkcjonariuszy, powoli sprawdzali każdą pustą klasę i skrytkę. Harry'emu udało się nawet wyważyć starą klapę w podłodze, ale nie znaleźli tam nic poza grubą warstwą kurzu i pajęczyn. W skrytce na produkty do czyszczenia, tuż za posągiem Bilbo Bigginsa, spotkali panią Norris. Kotka zmierzyła ich żółtymi ślepiami, ofukała i czmychnęła.
- Pewnie poszła po Filcha - mruknęła Marlene.
Oddalili się od skrytki, a Harry zaczął żałować, ze nie ma przy sobie peleryny-niewidki, aczkolwiek we trójkę byłoby im pod nią trochę ciasno i niewygodnie. W starej klasie do Transmutacji przyłapali Erniego McMillana i Hannę Abott w niedwuznacznej sytuacji. Marlene wciąż chichotała gdy dotarli pod łazienkę prefektów.
- Lodowa bryza - zdołała wypowiedzieć hasło.
Harry żywo pamiętał swoją ostatnią i jedyną wizytę w tym miejscu. Było to prawie dwa lata wcześniej podczas Turnieju Trójmagicznego, Cedrik Diggory poradził mu, by zabrał złote jajo do kąpieli. Zaśmiał się w duchu na wspomnienie zabawnej sytuacji, do jakiej doszło gdy rozwiązał zagadkę i wyszedł z łazienki pod peleryną - utknął w pułapce na schodach, upuścił jajo, które znalazł Filch, po nim pojawił się zirytowany Snape, a zaraz po nim Moody, a raczej młody Bartemiusz Crouch podszywający się pod Alastora Moody'ego... Dopiero wtedy doznał olśnienia.
- Mapa! - krzyknął tak głośno, że dziewczęta aż podskoczyły.
- Co?
- Ooooh, no tak! - Hermiona od razu skojarzyła słowo z sytuacją.
Harry wybiegł z łazienki i czym prędzej pognał na siódme piętro. Mapa Huncwotów! Czuł się jak ostatni dureń, że od razu o niej nie pomyślał. Wystarczyło przecież dokładnie ją obejrzeć, by znaleźć kropkę podpisaną "Parvati Patil". Już długo jej nie używał, wiec mogło być zrozumiałe, że odpłynęła z najwyższych warstw jego pamięci, ale w tej chwili nie mógł pojąć, jak mógł o niej zapomnieć.
Prawie stratował w Pokoju Wspólnym małą grupkę drugoklasistek, prawie potknął się na schodach i niemal wyrwał drzwi z zawiasów swojego pokoju. Każdy pokój miał około siedmiu metrów kwadratowych, czyli niewielka przestrzeń i powinien szybko zlokalizować mapę, ale nie było jej ani w szufladach biurka, ani w kufrze, ani w szafie, ani na półkach, sprawdzał nawet pod poduszką, wyrzucił wszystkie ubrania, wszystkie książki na podłogę, przewrócił pościel na drugą stronę i odsunął łóżko, ale Mapy Huncwotów ani śladu.
Usiadł na stosie swetrów, przyłożył dłonie do twarzy. Myśl, Harry, myśl... kiedy ostatnio jej używałem? Może w ogóle nie zabrał jej z Privet Drive? Nie, to niemożliwe... Mógł w szoku zapomnieć, w końcu dowiedział się, że jednak ma ojca... Nie, spakował się już wcześniej... Pokazywał ją nawet Dudleyowi... Teraz sobie przypomniał. Schował mapę w W powietrzu z Armatami na dzień przed powrotem do Hogwartu. Odnalazł książkę za kaloryferem pod parapetem. Przekartkował ją szybko, odwrócił okładkami do góry, potrząsając nią, ale nie ulegało wątpliwościom - w środku nie było niczego nadprogramowego.
- Cholera - syknął kopiąc ze złością kaloryfer. Osiągnął tylko tyle, że zabolał go duży palec u stopy.
Chwileczkę... przecież... przeszukiwali jego pokój! Wtedy, gdy podłożyli te niby dowody na jego winę śmierci Cho... wtedy musieli znaleźć i ukraść mapę. Coś mu się jednak nie zgadzało... zanim nie wypowiedziało się hasła, mapa wydawała się być jedynie skrawkiem starego pergaminu... Chyba, że ktoś wiedział co może się w nim kryć.
Ogarnęła go fala złości. Włamali mu się do pokoju, szperali jak u siebie i zabrali co popadło.
Zostawiwszy pokój w stanie stajni Augiasza, wrócił na hol przed przejściem do Pokoju Wspólnego Gryffindoru, dziewczyny miały tam na niego czekać, ale zamiast nich natknął się na funkcjonariusza i to nie byle jakiego, ale na Lucjusza Malfoya. Zmierzyli się wzrokiem. Harry chciał go wyminąć, ale mężczyzna złapał go mocno za ramię.
- Nie tak prędko - wycedził cicho. Pociągnął go do kąta przy schodach. Harry rzucił mu wściekłe spojrzenie.
- Przepraszam bardzo, ale śpieszę się.
- Czyżby? Najpierw odpowiedz mi na kilka pytań. Możesz sobie być synem Severusa, możesz się dogadywać z moim własnym synem, ale ja nie zmieniłem o tobie zdania. Dalej jesteś tym samym głupim dzieciakiem, który nie ma pojęcia...
- Świetnie - wtrącił. - Pańska opinia była mi naprawdę potrzebna do życia. To wszystko?
- Nie. Jesteś zbyt tępy, by zabijać samodzielnie, więc powiesz mi teraz z kim współpracujesz albo na czyje zlecenie?!
Harry zamrugał szybko, nie dowierzając własnym uszom.
- Co?
- Pstro! Kto zabija uczniów? Domyślam się, że tylko mu pomagasz.
- Panu już chyba całkiem rzuciło się coś na mózg! - warknął, wyrywając mu swoje ramię, zaraz jednak wpadł na doskonały pomysł. Zrobił krótką pauzę, udał, że bije się z myślami, aż w końcu przemówił. - To Nathaniel. On to wszystko robi, ja mam tyko odgrywać kozła ofiarnego, groził mi...
- Wiedziałem - wyszeptał Malfoy z mściwą satysfakcją. - Wiedziałem.
- Jest jeszcze jeden - Harry kuł żelazo póki gorące. - Nigdy go nie widziałem, ale spotykają się co jakiś czas i omawiają szczegóły, wiem tylko, że nosi niski cylinder... To on odgrywa najważniejszą rolę, nic więcej nie wiem...
Malfoy nie zwracał już na niego uwagi. W wyobraźni już widział siebie jak odkrywa całą tajemnicę i donosi o wszystkim Czarnemu Panu (nie mógł się wyzbyć nawyku nazywania Toma Riddle'a w ten sposób). Z prawie ekstazą w oczach zniknął w dole schodów, a peleryna i długie blond włosy powiewały za nim jak flagi.
Dziewczyny ukryły się przed funkcjonariuszami w starym schowku na miotły ale wcale nie śpieszyło im się, żeby stamtąd wyjść. Hermiona dawała Harry'emu na migi znak, by również wszedł do środka. Było tam tak ciasno, że gdy w środku znajdowały się trzy osoby, drzwi nie mogły się domknąć.
- Masz mapę? Zresztą nieważne, tutaj coś jest Harry!
- Za ścianą - dodała Cooper,  kolejny raz stukając w mur, był dziwnie miękki. - Jakieś ukryte przejście, ale musisz nam pomóc bo chyba coś potężnego je zastawia, nasze dwa Reducta nie dały rady.
Już wyciągnął różdżkę, kiedy poczuł na ramieniu czyjś dotyk. Odskoczył jak oparzony wpadając na Hermionę, która wpadła na Marlene, która uderzyła w ścianę.
- Weasley! - syknęła z irytacją, rozmasowując sobie nos.- Musiałeś się tak zakradać.
- Szukaliśmy was! Co tu robicie?
- Urządzamy sobie piknik, nie widać?! Nie gap się jak pawian na banany tylko nam pomóż!
- Reducto! - zawołali całą piątką. Siła uderzenia zburzyła ścianę i rozniosła w pył wielką szafę, która stała po drugiej stronie. Pył podrażnił ich nozdrza, przez moment nic nie było widać. Pierwsza do środka wślizgnęła się Hermiona, tuż za nią Marlene.
- Lumos - szepnął Harry, a czubek jego różdżki rozbłysł oświetlając przejście.
Pierwszym co ich uderzyło był niesamowity odór przypominający zapach psującego się mięsa i zgnilizny. W blasku sala okazała się zapomnianym składem na zepsute instrumenty. Na lewo leżał klawesyn, w którym brakowało ponad połowy klawiszy, dalej harfa bez strun i brudną ramą, kilka gitar, zdezelowane pianino. Prawie się o coś potknął. Kucnął, zbliżył różdżkę do podłogi, kątem oka dojrzał wijące się nieopodal liście... Zaraz, liście? Poczuł nieprzyjemny skręt kiszek i chociaż wcale nie miał ochoty patrzeć w tamtą stronę, przeszedł w prawo, cały czas kierując światło na podłogę.
Hermiona wydała z siebie zduszony okrzyk, Marlene wpatrywała się w ciało leżące na ziemi z otwartymi ustami, zastygła w bezruchu. Ron zgiął się w pół, starając się powstrzymać odruch wymiotny. Padma wgramoliła się do środka jako ostatnia.
- O nie - jęknęła cicho. - PARVATI!
Rzuciła się ku siostrze, ale Ron złapał ją oburącz od tyłu i przytrzymał z całych sił.
- Nie! - krzyknął. - Nie możesz jej dotykać! Neville mówił, że to zaraźliwe! Nie, Padma!
Parvati Patil leżała bezwładnie na podłodze. Jeżeli miała na sobie jakieś ubrania, niewiele z nich pozostało. Podobnie jak z lewej łydki - kość piszczelowa i strzałkowa sterczały żałośnie, pokryte skrawkami mięśni, całkowicie oplecione przez pnącza. Strawiona do kości stopa znalazła się metr dalej. Z drugą nogą nie było lepiej,trudno było dojrzeć, czy w którymś miejscu znalazłaby się jeszcze nienaruszona skóra. Gdzieniegdzie z ciała wynurzały się twarde łodygi, wyrastały wprost z wnętrza, z brzucha, pleców, ramion, zewsząd. Widząc to, Harry dokładnie zrozumiał, co opisywał im Neville.
- Ron, zabierz ją stąd - poleciła Hermiona. - Zabierz ją!
Padma cały czas płakała i wierzgała próbując uwolnić się z uścisku Rona. Zaklęciem udało mu się powiększyć zrobioną przez nich dziurę. Wyprowadził ją, ciągnąc prawie brutalnie, jednak zgadzał się z Hermioną, Padma nie powinna oglądać siostry w takim stanie, w szoku w końcu się mu wyrwie, zacznie jej dotykać, próbować ratować i sama się zarazi tym przeklętym zielskiem. Po chwili odgłosy szamotaniny ucichły i słyszeli już tylko płacz dziewczyny. Straciła siły, wtuliła się w ramiona Weasleya, oparłszy twarz o jego bark. Oboje osunęli się na posadzkę w ciasnej skrytce. Wciąż ją trzymał, nie bardzo wiedział, co innego mógłby zrobić.
Twarz Parvati wyglądała jakby ktoś potarł nią o wielką tarkę: zakrwawiona i poszarpana. Z ust wypełzała długa odnoga bluszczu. Skóra na jej czole wygląda na rozerwaną i przepaloną, Harry wyraźnie widział kość czaszki. Zrobiło mu się niedobrze.
Dziewczyna poruszyła głową, otworzyła oczy, chyba próbowała coś powiedzieć.
- Harry... pomóż mi...
Zza jej prawego oka wydobyła się gwałtowanie łodyżka, potem następna, której siły naporu oko już nie wytrzymało. Wypłynęło z oczodołu, ale zamiast potoczyć się w dół, rozpłynęło się jak jajko rzucone na patelnię. Przypominało jajecznicę z brązowym żółtkiem.
Hermiona pisnęła i cofnęła się o krok. Oszołomiona Marlene nawet nie drgnęła. Patrzyła na Parvati z czystym przerażeniem. Próbowała wyobrazić sobie ból jaki mogła czuć, ale nie potrafiła. Niewiele razy w swoim życiu doznała bolesnych sytuacji. Kiedyś, jakoś ośmiolatka spadła z konia i zwichnęła kostkę, co już na zawsze nauczyło ją, by nie wsiadać na konia na oklep i nie robić niczego bez nadzoru instruktora jazdy. Innym razem spadła z wysokiej drabiny zbierając czereśnie w sadzie swoich dziadków, na szczęście skończyło się tylko na zadrapaniach i obolałych plecach. Z chorobami też nie miała ciężkiej przeprawy, rodzice zawsze dbali o to, by o czasie dostawała wszystkie szczepienia, ominęły ją wszystkie choroby wieku dziecięcego i jedyna poważniejsza sytuacja zdarzyła się gdy miała dziesięć lat, na wakacjach w Stanach Zjednoczonych. Najadła się za dużo słodyczy, koniecznie uparła się na rożki z kremem z ulicznej budki, a skończyło się na zatruciu Salmonellą. Było jeszcze leczenie kanałowe dolnej siódemki, ale czym ono było w porównaniu z tym, co spotkało Parvati... Potrząsnęła się, odetchnęła głęboko. Nie mogli tu tak po prostu stać i się patrzeć, trzeba było coś zrobić...
- Trzeba iść po profesor McGonagall - szepnęła Granger.
- Przecież jej nie ma! Chcesz, żeby sprowadzili Nathaniela? Żeby nas za to obwinił?
Harry w duchu przyznał jej rację.
- Jak możemy jej pomóc? - spytał, spoglądając to na Hermionę, to na Marlene. Żadna z nich nie miała pojęcia, jak niby mogliby jej pomóc. Ciało było w większości przeżarte przez bluszcz, zadziwiające, że dziewczyna była jeszcze w stanie oddychać i utrzymywać przytomność. Zaczęła ogarniać go panika. Nawet gdyby nadeszła pomoc i lekarze zdecydowali się na najbardziej radykalne rozwiązanie - amputację, musieliby okroić Parvati z każdej strony, a przecież tułów też był pokiereszowany i wypełniony rośliną.
- Ona umrze - stwierdziła nadzwyczaj spokojnie Cooper.
Do Harry'ego też do dotarło. Nie mogli jej pomóc. Nie było nic, co mogliby zrobić, żeby ją uratować. Było na to już zdecydowanie zbyt późno. Dlaczego wcześniej nie zauważył, że źle się czuła? Dlaczego nie zwrócił uwagi, że nie było jej na zajęciach? Dzisiaj na śniadaniu? Zwykle z Lavender siedziały nieopodal, plotkując zawzięcie o czym tylko się dało. Dlaczego nie zauważył jej nieobecności? Gdyby tylko ją zauważył... i gdyby tylko odpowiednio ukrył Mapę Huncwotów, nikt by jej nie ukradł, znaleźliby Parvati od razu i wtedy na pewno specjalistyczna pomoc by ją uratowała. Na pewno.
To nie była rzeczywistość, jedynie ułuda, żal i poczucie winy. Harry patrzył na twarz koleżanki, czując się ciężki, jakby na szyi zawieszoną miał ołowianą kulę. Pamiętał jak się cieszyła, gdy towarzyszyła mu na Balu w czwartej klasie... Reprezentanci tańczyli pierwszy taniec, na oczach całej szkoły i gości... Zaprosił ją tylko dlatego, że Cho mu odmówiła... Cedrik był szybszy...
- Pomóż mi, Harry - jęknęła, ale głos ten niewiele przypominał głos, który znali, był zniekształcony, chrapliwy. Widział jak męczy się, żeby złapać oddech. - Zabij mnie, proszę...
- Nie...
Hermiona rozejrzała się, jakby spodziewała się znaleźć coś, co rozwiązałoby całą sytuację. Dlaczego nie było w zamku Daniela? On na pewno coś by wymyślił, przecież był mistrzem w ratowaniu sytuacji beznadziejnych, przeżył całe średniowiecze bez uszczerbku na zdrowiu! Na pewno wydobyłby z pamięci jakiś przedziwny, stary eliksir, jakąś tajną recepturę, o której czytał w starożytnych manuskryptach. Albo wymyśliłby ją na poczekaniu. Był do tego zdolny... Jeżeli ktokolwiek, to tylko on. Ścisnęło ją w klatce piersiowej. Zapłakała.
- Harry, ona umiera.
- Wiem.
Gorączkowo myślał nad tym, co zrobiłby jego ojciec. Gdyby był tutaj w zamku, a nie gdzieś na drugim końcu Europy... Pewnie zawołałby Daniela... ale Daniel nie żyje...  Znów go zemdliło. Wiedział już, co zrobiłby jego ojciec, ale on nie chciał tego zrobić. Nie mógł, nie chciał...
Marlene zbliżyła się ostrożnie, z różdżką wyciągniętą na długość ramienia.
Parvati powoli przekręciła głowę w ich stronę. Z jej ucha wystrzelił wąs bluszczu i zaczął wplatać się w jej włosy.
- Zabijcie mnie... to boli...
Z jedynego oka, jakie jej pozostało, wypłynęła łza.
Marlene popatrzyła Harry'emu w oczy.
- Ona cierpi.
 W jej głosie wyczuł pewne oczekiwanie, Marlene spodziewała się, że to on to zrobi. Dlaczego mówiła do niego, a nie do Hermiony? Dlaczego nie zawołała Rona? Dlaczego on? Gdyby nie zagonił ich do poszukiwań, pewnie ktoś znalazłby Parvati za jakiś czas... martwą. Głowa go rozbolała.
Hermiona usiadła na podłodze, odsuwając się jeszcze dalej, nie miała już siły stać.
- Nie zrobię tego - wyszeptał prawie bezgłośnie.
- Czego? - zawołała Hermiona. - Czego?! - zwróciła się do Marlene, ta spojrzała na nią wymownie. - Nie...to nie... - przerwała bo zdała sobie sprawę z tego, że tak naprawdę nie mogą nic zrobić, ani oni ani cały zespół lekarzy. Jej ciało było zbyt zniszczone, znaleźli ją zbyt późno. Mogli już tylko ulżyć jej w cierpieniu...
Marlene policzyła w myślach do dziesięciu, oddychała głęboko.
- Nie możemy nic zrobić, możemy tylko to skończyć, żeby już dłużej nie cierpiała. Ta agonia może trwać jeszcze całe godziny, dni! - wypowiedziała na głos to, co krążyło w głowach im wszystkim.
W skrytce Ron przytykał dłonie do uszu Padmy, nie dała się ponieść i wynieść, wciąż wtulona w jego ramionach. On sam ledwie powstrzymywał się od zwymiotowania, czul się obrzydliwie.
- Ona ma rację, Harry.
- Nie zrobię tego - powiedział bardziej do siebie niż do nich. - Nie zrobię, nie zabiję jej.
To prawda, poprosił Severusa, by nauczył go jak rzucać Mordercze Zaklęcie, ale chciał to umieć na wypadek obrony koniecznej, gdyby został zaatakowany, gdyby groziło mu bezpośrednie niebezpieczeństwo... Nie wyobrażał sobie, by użyć go w jakichkolwiek innych okolicznościach...
- Harry, musisz to zrobić! Popatrz na nią!
- Nie.
- Nie uratujemy jej, nic jej nie uratuje, to jedyne, co można zrobić. Chcesz żeby jeszcze cierpiała?!
- Proszę - wydusiła z siebie Parvati, wlepiając w niego brązowe oko. Na rzęsach miała jeszcze ślady tuszu.
Nie potrafił. To było zbyt wiele, nie był w stanie wziąć na swoje barki takiej odpowiedzialności, pomimo, że wiedział, że to jedyne rozsądne i humanitarne rozwiązanie. Jeżeli ją tu zostawią, będzie umierała jeszcze przez długi czas w niewyobrażalnych męczarniach. Ale nie potrafił podjąć tej decyzji.
- Nie - odpowiedział zdecydowanie. Rzucił różdżkę na drugi koniec sali. - Nie mogę. Przepraszam.
Z ust Parvati wydobył się przeraźliwy jęk. Wygięła się, coś wewnątrz przesuwało jej ciałem.
- Wolisz skazywać ją na dalsze cierpienie? - zapytała Cooper. Dygotała z emocji, miała łzy w oczach. - Wiesz co, w ogóle nie masz jaj w gaciach.
- Tak?! - zezłościł się. - A dlaczego to niby ja mam to zrobić?! Dlaczego nie ty?!
Marlene uniosła podbródek, wyprostowała się. Przez chwilę błądziła wzrokiem po starych, spróchniałych, zjedzonych przez korniki instrumentach... tak jak Parvati przez tę roślinę...
Weź się w garść. Przytaknęła. Podeszła jeszcze bliżej, uważając, żeby nie dotknąć żadnej części bluszczu. Wycelowała różdżkę w Parvati.
Hermiona obserwowała ją w napięciu. Wydało jej się absurdalne, że kilka godzin temu śmiały się z pomysłów Slughorna na tematy lekcyjne i z tego, co jeszcze mógł wymyślić...
Blondynka przeciągnęła się, kilka razy obróciła ramieniem, rozluźniła mięśnie, z powrotem je napięła. Oblizała usta. Myślała o bólu, jaki odczuwała leżąca przed nią dziewczyna, o tym, że nie chce, by dłużej musiała go znosić. Otworzyła usta. No dalej, trzeba to zrobić. Znasz zaklęcie. Poczuła zimne dreszcze.
- Avada Kedavra!
Z czubka jej różdżki wystrzelił zielony promień i ugodził dziewczynę, poderwał jej ciało do góry. Usłyszeli jęk, jakby wydawało go zarzynane zwierzę. Parvati uderzyła o posadzkę, zawodząc przez zatykające jej usta wąsy bluszczu. Zaklęcie jej nie zabiło.
Harry zorientował się, że odruchowo odskoczył do tyłu. Spojrzał niepewnie na Ślizgonkę. Trzęsła się, ale nie pozwoliła sobie znowu wpaść w szok. Schowała różdżkę za pasek spódnicy. Omiotła wzrokiem pomieszczenie. Domyślał się, czego szukała. Czegoś twardego lub ostrego.
- Marlene...
- A widzisz inne wyjście?! Chyba, że Hermionie uda się rzucić to zaklęcie skutecznie?
- Nie - powiedziała Hermiona, kręcąc głową. - Nie umiem.
Nie było dużego wyboru. Mogła wziąć puzon albo trąbkę i rozwalić tym czaszkę, wzdrygnęła się na myśl o tym. Nie, nie miałaby na to sił. Patrzyła na harfę, jej widok poddał jej pewien pomysł.
Walczyła przez chwilę z zepsutym mechanizmem, ale udało jej się wyrwać długą, mocną strunę. Podeszła z nią do Parvati. Zaklęciem sprawiła, że struna oplotła się wokół resztek szyi, dwa końce leżały na podłodze. Podniosła je. Hermiona ukryła twarz w dłoniach, ale Harry nie mógł odwrócić wzroku od Marlene, chociaż bardzo chciał. Szarpnęła mocno. Z gardła Parvati wydostał się charkot. Marlene szarpnęła strunę ponownie, jeszcze mocniej, napięła ją z całych sił, bolały ją dłonie i bicepsy, ale nie puszczała. Jakby próbowała wyciągnąć z głębokiej studni ciężkie wiadro z wodą. Wyobraziła to sobie. Lina wbijała jej się w zgięcia palców. Jęknęła z wysiłku. Ciało dziewczyny miotało się w konwulsjach. Trwało to kilka minut, aż nagle się skończyło.
Puściwszy strunę, Marlene upadła na podłogę ciężko dysząc. Twarz miała mokrą od łez.
Hermiona poderwała się na nogi.
- Chodźmy stąd - powiedziała, pomagając wstać Marlene. - Chodźmy stąd jak najszybciej!

Zanim zniknął przez dziurę w ścianie, raz jeszcze spojrzał na Parvati. Jej oko zastygło wpatrzone martwym spojrzeniem w sufit. Nie miało już w sobie cierpienia.


Na korytarzu przed gargulcem zasłaniającym przejście do dyrektorskiego gabinetu panowała cisza. Z daleka słychać było typowy szkolny zgiełk. Hermiona siedziała na podłodze obok Marlene, trzymała ją za rękę. Chciała coś powiedzieć, ale w głowie miała zupełną pustkę. Ron zabrał gdzieś Padmę, a oni czekali na profesor McGonagall. Marlene już nie płakała, wpatrywała się nieobecnym wzrokiem w jeden punk. Gdyby zamknęła oczy, można by było uznać, że spała. Oddychała miarowo, spokojnie.  Hermiona wiedziała, że dobrze postąpiła, jako jedyna z nich miała na to odwagę i siłę. Powinni jej byli pomóc... Zerknęła na Harry'ego, który stał na przeciwko nich, opierając się o ścianę.
Czuł się paskudnie, jakby był brudny, cuchnący jakąś obrzydliwą breją. Co chwilę odczuwał mdłości i ciągle widział co z Parvati zrobiła roślina... Uniósł głowę do góry, spojrzał w sufit. Wysoko zwisał złoty żyrandol, błyszczał przyjemnie, ciepło.
Od wyjścia ze skrytki żadne z nich nie wypowiedziało ani słowa. Nie myśleli nawet o tym, że omijają ich kolejne lekcje, gdy minęła już druga godzina oczekiwania.
Śmierć, wszędzie była śmierć. Czemu choć jeden rok w tej szkole nie może być normalny, zwyczajny. Pierwszy rok, Quirrell, trzygłowy pies Hagrida i wszystkie inne przeszkody... Drugi rok, Bazyliszek. Trzeci? Dementorzy. Czwarty, Turniej Trójmagiczny, Alastor Moody przez prawie jedenaście miesięcy uwięziony we własnym kufrze, śmierć Cedrika... Piąty, Umbridge i zamieszki. Ale teraz to był istny horror, pomyślał. Poczuł się jak bohater wysokobudżetowego horroru klasy B. Co jeszcze? Ile jeszcze osób zginie i w jak makabryczny sposób? Po co? Zakręciło mu się w głowie.
Minerva McGonagall pojawiła się niespełna godzinę później. Szła razem z Remusem Lupinem, oboje żywo coś omawiali. Długa karminowa suknia powiewała pod płaszczem nauczycielki wraz z szalem. Odgarnęła go do tyłu.
- Czy chłopca zabrali już do szpitala?
- Tak, trzydzieści minut temu. Nikt nie miał pojęcia co mu jest,  słabł coraz bardziej, nawet pani Pomfrey nigdy czegoś takiego nie widziała.
- Będę musiała skontaktować się z... Oh! - Zauważywszy ich, jeszcze bardziej przyspieszyli kroku. - A wy czemu nie na zajęciach?

Opowiedzenie wszystkiego było jeszcze trudniejsze niż się spodziewali. Głównie mówiła Hermiona, Harry wtrącał się co kilka zdań, żeby uzupełnić luki w jej opowieści. Marlene milczała. Patrzyła na swoje dłonie, ale tak naprawdę wcale ich nie wdziała.
Zabiła człowieka. Z miłosierdzia, ze względów humanitarnych, by skrócić jej cierpienie, ale jednak... zabiła człowieka...
Lupin stał przy biurku, obok pani dyrektor. Harry widział ból na jego twarzy, coraz większy wraz z kolejnymi szczegółami. To wszystko było nie do zniesienia, chciał, żeby się skończyło, teraz zaraz. Chciał zasnąć i obudzić się w nowym, lepszym dniu. Chciał mieć nadzieję, że taki kiedyś nadejdzie.
Po ostatnim słowie Hermiony długo panowała cisza. McGonagall była wstrząśnięta.
- Remusie - zwróciła się do Lupina. Pomimo emocji, jej głos brzmiał zdecydowanie i rzeczowo. - Znajdź Longbottoma, zabierz go proszę do szpitala, niech opowie lekarzom wszystko co wie o tej roślinie, od razu powiedz im też, by sprowadzili jakieś specjalistę botanika, kogoś, kto może pomóc. - Lupin przytaknął, przechodząc obok krótko ścisnął Harry'ego za ramię i prędko opuścił gabinet. - Dzisiaj znaleziono Ruperta Frita, Gryfona z trzeciej klasy, bardzo osłabionego. Myśleli, że majaczył, mówił ponoć, że czuł jakby coś w nim rosło...  Po tym co powiedzieliście, przynajmniej wiemy, że najprawdopodobniej spotkało go to samo co pannę Patil... - Westchnęła głęboko. Żyła na prawej skroni pulsowała intensywnie, a wąskie usta ścisnęły się na dłuższą chwilę. - Każę zabrać ciało z tej komórki i zutylizować, żeby nikt się tym nie zaraził. Powiem, że sama ją znalazłam, dość już mam fałszywych oskarżeń w twoją stronę, Harry. - Zrobiła krótką pauzę. - Cooper, spójrz na mnie. -Marlene niechętnie podniosła wzrok. - Podjęłaś trudną decyzję, jedną z najtrudniejszych decyzji, z jakimi człowiek może zmierzyć się w życiu. Wzięłaś na siebie ogromną odpowiedzialność. Wykazałaś się ogromną odwagą i siłą. Oszczędziłaś pannie Patil długiej agonii.
- Ch-chciałam z-zrobić to szy-ybko - wyjąkała, głos jej się łamał, brzmiał inaczej niż zwykle, a oczy ponownie zaszkliły, - A-ale... ale to z-zaklęcie nie z-zadziałało.
Minerva wstała od biurka, obeszła je i zbliżyła się do nich.
- Nie płacz, dziecko - szepnęła kiedy Marlene wstała i rzuciła się, żeby się do niej przytulić. Szlochała, ale uspokoiła się po chwili i opadła bezwładnie na krzesło pomiędzy Harrym a Hermioną. - Postąpiłaś empatycznie i przyzwoicie. Czy chcesz, żebym wezwała tutaj twoich rodziców albo zawiozła cię do domu?
Wahała się przez moment.
- Nie. Nie, nie trzeba. Ja... będzie okej, jestem... jestem chyba w szoku.
Dyrektor machnęła różdżką, przywołując fioletową butelkę z kredensu, rozlała jej zawartość do trzech szklanek i każdemu z nich kazała wszystko wypić. Harry od razu rozpoznał ten smak, Eliksir Uspokajający.
- Zawsze jest tu tego pewien zapas... - Nie zajęła ponownie swojego miejsca, zamiast tego przeszła pod okno, obok którego stała pusta żerdź. Od wyjazdu Dumbledore'a nic się tutaj nie zmieniło, zupełnie jakby Fawkes miał zaraz wlecieć przez okno.
McGonagall przypominała Harry'emu w tej pozycji posąg Ateny, który kiedyś widział na zdjęciach z wakacji, na które pojechali Dursleyowie, oczywiście bez niego. Smukła, dostojna, silna kobieta. Gdy odwróciła się do nich, ta siła wręcz emanowała z jej pokrytej zmarszczkami twarzy. Wielkie błękitne oczy kryły w sobie wolę walki. Kto jak kto, ale ona nie zamierzała się poddawać.
- Rana Nadzorcza będzie wnosić w Ministerstwie o zamknięcie szkoły - oświadczyła.
- Co?! - krzyknął Harry.
- Nie! - zawołała Hermiona.
Marlene z niedowierzaniem otworzyła usta. Ukształtowały się w zgrabne "O".
- Wiadomości o tych morderstwach wydostawały się z zamku, niektórzy rodzice pisali w sprawie zabrania stąd swoich dzieci. Oczywiście listy te nigdy do mnie nie dotarły, ktoś o to zadbał. Jednak dotarły do Rady Nadzorczej. Hogwart nie jest bezpieczny i nie spełnia warunków, jakie stawiane są przed szkołami z internatem...
- Czy Hogwart kiedykolwiek był bezpieczny? - wtrącił Harry.
- Cóż. Hogwart zawsze miał reputację jednej z najlepszych szkół, ale przy tym... to teraz i tak bez znaczenia. Dostałam dziesięć dni na wykrycie sprawcy, dzisiaj wieczorem przybędzie zespół aurorów, którzy mają mi w tym pomóc. Inaczej wniosek zostanie złożony, a procedura rozpoczęta i nie będę już miała na nią żadnego wpływu.
- Ale... jak to się dzieje? Kto podejmuje ostateczną decyzję? - zapytała Hermiona.
- Dyrektor Departamentu Edukacji wydaje decyzje po obradach z zespołem specjalistów i Rady Nadzorczej, ale musi ona zostać jeszcze podpisana przez Ministra Magii.
Harry zobaczył promyk nadziei.
- Riddle! On uwielbia Hogwart, na pewno nie zgodzi się na zamknięcie!
- Harry, jeżeli będą chcieli zamknąć Hogwart, a Riddle będzie się wstrzymywał ze swoim podpisem... mogą zacząć go wiązać z tymi morderstwami... a wiesz jak on teraz dba o swój wizerunek i odżegnuje się od wszystkich chorych akcji - powiedziała ponuro blondynka.
- Otóż to - przytaknęła nauczycielka. - Dlatego nie liczyłabym na słabość Toma do Hogwartu. Jeżeli do tego dojdzie, nie będzie ryzykował jakichkolwiek podejrzeń o swój udział w tych morderstwach, a nie ma co się łudzić, pojawiłyby się bardzo szybko. - Milczała przez minutę, przyglądając się im bacznie. - Nie mówię wam tego, byście zaraz ruszyli szukać winowajcy. Zdaję sobie sprawę, że węszycie, ale tym razem nakazuję wam przestać. Macie skupić się na swoim bezpieczeństwie. Nigdzie nie chodzić w pojedynkę, nie wychodzić po ciemku, nawet do Hagrida, Harry. Żadnych nocnych przechadzek, żadnego szperania i podsłuchiwania pod peleryną-niewidką. Żadnego śledzenia i przesłuchiwania. Jeżeli którekolwiek z was, Weasleya albo waszych kolegów przyłapię na czymś takim, lub inny nauczyciel, natychmiast odsyłam was do domu, a różdżki zabieram w depozyt. Nie zgadzam się, byście swoim zdrowiem i życiem ryzykowali w imię Hogwartu. To tylko szkoła, instytucja. Wasze życie jest niemierzalną wartością i nigdy nie będzie mojej zgody na narażanie go. Czy wyrażam się jasno?
- Tak - odpowiedzieli jednocześnie.

*
Po wyjściu z gabinetu, Hermiona chciała coś powiedzieć, ale nacisk na żołądek i mdłości były coraz silniejsze. Czując, że już dłużej nie wytrzyma, przyłożyła dłoń do ust i puściła się biegiem do najbliższej łazienki, kilka korytarzy dalej od wyjścia z wieży. Harry podążył za nią.
W ostatniej chwili pchnęła drzwi kabiny i uklękła przed muszlą. Poczuła jak Harry odgarniał jej włosy do tyłu. Brzuch rozbolał ją jeszcze bardziej, był już całkiem pusty. Odkaszlnęła kilka razy, dała radę wstać. Przytuliła się do niego.
Wyczuwał drżenie jej ciała. Pogłaskał ją delikatnie po włosach. Pomyślał, że potrzebowała poczucia bezpieczeństwa. Chciał ją pocieszyć, chciał pocieszyć sam siebie, jednak zupełnie nie potrafił znaleźć jakichkolwiek słów pocieszenia. Później, gdy już dojdą do siebie, opowie jej o swoim pomyśle.


*

- A ten chłopiec? Uda się go uratować?
Remus zamknął za nimi drzwi. Wyglądał na przemęczonego, długo nie spał i niewiele zjadł tego dnia. Zbliżała się pełnia.
- Nie wiem - odpowiedział z zasmuceniem. - Źle to wyglądało, bardzo źle.
Harry rozejrzał się po jego komnacie, wszystko wyglądało tak samo, nawet na wpół spakowane kufry.
- Myślisz, że naprawdę zamkną Hogwart?
- Bardzo prawdopodobne. Chcesz herbaty? - Harry przytaknął. - I tak myślę, że może to i lepiej. Mamy marne szanse na złapanie tego, kto za tym stoi. Jeżeli to Nathaniel, zbyt dobrze się kamufluje. Wiem, że liczysz na to, ze Malfoyowi uda się coś zrobić... może.
Harry nagle poczuł złość na Lupina. Usiadł na fotelu przykrytym kocem z patchworku, obserwował jak mężczyzna przygotowuje imbryk i filiżanki. Nie tego oczekiwał, nie tego potrzebował.
- Będzie ci to na rękę, co? - burknął. - I tak chciałeś opuścić zamek.
Lupin odwrócił się, zastygł na moment w zaskoczeniu. Westchnął. Zabrał naczynia, postawił je na chybotliwej ławie i usiadł na przeciwko chłopca. Potarł dłonie, nie spuszczając z niego jasnych oczu.
- Nie, Harry. Wiem, ze liczyłeś na to, że zachęcę cię do zastawienia pułapki, dalszego węszenia... nie. Twoje bezpieczeństwo jest najważniejsze. I zdaję sobie sprawę, że mówię do ściany bo i tak zrobisz to co chcesz, ale ja nie przyłożę do tego ręki, a gdy będę mógł to cię powstrzymam przed zrobieniem głupstwa. Pomijając moją troskę o ciebie, Severus by mnie wypatroszył i przerobił na ingrediencje do eliksirów, gdyby coś ci się stało.
Harry parsknął.
- Przecież wiesz, że to nieprawda.
- Wcale nie jestem pewien - odrzekł, puszczając do niego oko. - Mówiłeś, że skradziono ci Mapę Huncwotów?
- Tak. Wiem, że jeżeli znajdziemy tego, kto ją zwędził, znajdziemy mordercę. Jestem pewien, że to Nathaniel, ten tajemniczy typ w cylindrze, albo ktoś na ich zlecenie... tylko nie rozumiem po co im ta mapa i skąd o niej wiedzieli...
- Wiedzą, że węszysz - wyjaśnił natychmiast Remus. - Wiedzą, że dzięki mapie bardzo szybko udałoby się przyłapać mordercę na gorącym uczynku. Harry, kto o niej wiedział?
- Ron, Hermiona... Ginny, Fred i George, to od nich ją dostałem, ale ich już nie ma w Hogwarcie... Luna... Ty... Dudley...
- Twój kuzyn?
- Pokazałem mu ją w wakacje. Nie wydaje mi się, żeby ktoś jeszcze o niej wiedział i jednocześnie przebywał tutaj.
Lupin zamyślił się, popijając powoli herbatę.
- A jak się czujesz?
- Obrzydliwie - odparł. Objął filiżankę palcami, przyjemne ciepło ogrzało mu dłonie. - To ja powinienem to zrobić, prawda? Ja, nie Marlene.
- Ależ skąd, Harry! Od nikogo nie można wymagać takich decyzji. 
- Tata by się nie wahał - mruknął. 
- Wiem jak to zabrzmi, ale Severus... Severus ma bogate doświadczenie...
- W zabijaniu - wtrącił. - Wiem.
- I zapewniam cię, że nie jest z tego dumny. 
- Wiem.
- Pierwszy raz zabił człowieka w wieku siedemnastu lat, Harry - oznajmił bardzo poważnie. - To mniej niż rok więcej od ciebie. Akurat w tym aspekcie lepiej, żebyś go nie naśladował.
- Ja wiem, ja nie... nie umiałbym... - skrzywił się z obrzydzeniem. - Poprosiłem, żeby wytłumaczył mi jak to robić, ale... to do obrony... gdybym musiał... w ostateczności. A dzisiaj... ja chciałem jej pomóc, błagała mnie o to. Patrzyła na mnie i prosiła mnie, bym ją zabił. Nie umiałem, nie chciałem...
- Nie miej do siebie pretensji, Harry za tę bierność. Szczerze mówiąc jestem pod wielkim wrażeniem Marlene. Niewielu dorosłych, w pełni dojrzałych ludzi umiałoby tak postąpić. Szczególnie bez użycia zaklęcia. Zaklęcie to jedno, ale gdy musisz użyć swoich rąk... To traumatyczne przeżycie. Zmienia człowieka i nigdy nie wiadomo w jaki sposób. 
- Powiedział ci o tym kiedy zabił pierwszy raz?
- Severus? Nie, nie. - Potrząsnął energicznie głową i uśmiechnął się niemrawo. - Twoja mama mi o tym opowiedziała. Oczywiście dowiedziała się o tym po jakimś czasie, ale zmianę w nim zauważyła od razu, na początku nie wiedziała tylko czym była spowodowana. To było na ostatnim roku naszej nauki tutaj. Lily mówiła, że nawet  nie miał pojęcia kto to był. 
- Jak to? - zdumiał się.
- Na tym to chyba polegało, że musieli udowodnić swój zapał... Co ciekawe to wcale nie był pomysł Riddle'a...  - Harry opuścił dłonie z filiżanką na kolana. Zabić z litości to jedno, ale zabicie kogoś w ciemno... w ogóle nie potrafił sobie tego wyobrazić. 


*


Usiadła na brzegu, opuściła nogi. Zamknęła oczy i odepchnęła się, szybko zanurzając w chłodnej wodzie. Uwielbiała to uczucie unoszenia się pod wodą. Było to trochę jak ucieczka do innego świata, w którym nie musiała myśleć ani czuć niczego więcej poza wszechobecną wilgocią. Jednym z jej najwcześniejszych wspomnień były chwile słuchania barwnych legend o syrenach, które wabiły żeglarzy swoim głosem i urodą. Cale dzieciństwo marzyła i fantazjowała o byciu syreną, później dorosła, ale ta dziecięca fantazja wciąż tkwiła w jej umyśle. Mówią, że dzieciństwo kształtuje człowieka na całe życie i wszystkie silne doznania, negatywne i pozytywne, pozostawiają trwały ślad na psychice, a niespełnione marzenia pustkę. Woda zawsze była jej. Matka zwykła żartować, że od ciągłego pływania wyrosną jej łuski. Tego Alaya nigdy nie chciała, ale jako mała dziewczynka miała nadzieję, że w tych słowach było nasienie prawdy i cierpliwie czekała na wyrośnięcie skrzeli. Mogłaby spędzać cały czas pod wodą bez przymusu unoszenia się ponad powierzchnię. Przeglądała się w tafli szukając jakiegoś zalążku tego procesu, ale oczywiście nigdy się go nie doczekała.
Wynurzyła się gwałtownie, by zaczerpnąć powietrza. Wokół panowała ciemność i cisza. Basen wydawał się prawie czarny. Księżyc prześwitywał przez przeszklony sufit, ale poza nim niewiele było widoczne na niebie. Miejskie zanieczyszczenia skutecznie utrudniały obserwacje amatorom astronomii.
Położyła się plecach. Płynęła powoli, skupiając wzrok w górę, a myśli na ruchu. Oddech i ruch. Na powierzchni wolała pływać właśnie na plecach. Mówiła, że wtedy nie widać celu i dzięki temu doznaje się wrażenia zatrzymania czasu, jest tylko oddech i ruch.
W pewnym momencie poczuła dotyk w okolicy lewego uda. Momentalnie zatrzymała się, a lampy rozbłysły. Rozejrzała się, ale była tam zupełnie sama. Przez chwilę wydawało jej się, że widziała cień przy przejściu do przebieralni. Odczekała aż jej puls wróci do normy i wróciła do pływania.

*



Zastanawiała się nad wyborem stroju, pomiędzy białą bluzką i krótką, czarną spódniczką, a czarną sukienką. W końcu stwierdziła, że pod płaszczem i tak niewiele będzie widać. Usiadła przed lustrem, powoli zapinając guziki bluzki. Z dołu dochodził ją głos Marka. Rozmawiał niecierpliwie, chyba z kimś z biura. Ostatnio oddał funkcję Szefa Biura Aurorów swojemu zastępcy, który jednak nabrał niezbyt praktycznego nawyku konsultowania z nim swoich wątpliwości, a Dent i tak miał już wystarczająco dużo na głowie w całości skupiając się na pracy prokuratora generalnego. Nie narzekał na nadmiar czasu ani niedomiar stresu, a w dodatku w następnym tygodniu miał umówioną wizytę z psychiatrą dziecięcym, którego polecił mu Celter.
Nałożyła obrączkę, następnie kolczyki i naszyjnik z szafirowymi oczkami.
Ktoś zapukał.
- Jesteś już gotowa? - spytała cicho Fiona.
Nawet w skromnej sukience z długimi rękawami i praktycznie bez dekoltu, wyglądała zachwycająco. Blond fale okalały jej zarumienioną twarz. Materiał obcisłej sukienki opinał się ładnie na ciążowym zaokrągleniu brzucha. Było jeszcze małe, ale już widoczne i Fiona zdawała się bardzo z tego cieszyć.
-  Myślę, że tak.
- Powinniśmy już wyjść, nie mam pojęcia gdzie Leonel się znowu podział...
Alaya wstała, nałożyła jeszcze bransoletkę i rzuciła ostatnie spojrzenie w lustro. 

*

Nikt nie zwracał na niego uwagi. W długim czarnym płaszczu, garniturze i kapeluszu nie wyróżniał się w tłumie ubranych na czarno ludzi. Nałożył jeszcze okulary słoneczne, nie chciał, żeby ktokolwiek go rozpoznał. Wyglądało to trochę głupio ponieważ niebo było zachmurzone, wręcz zbierało się na deszcz, ale nie przejmował się tym. 
Przybywający na pogrzeb ludzie tworzyli wręcz ciemną falę, która przechodziła od bram wejściowych cmentarza do wyznaczonego miejsca. Dziennikarze, którzy odpowiadali za transmisję ceremonii już dawno rozstawili swój sprzęt, teraz prowadzili rozmowy z wybranymi osobistościami, prosząc ich o słowa komentarza. Tak jakby nie wystarczająco dużo słów zostało wypowiedzianych. 
Wyprzedził grupkę staruszków i szybkim krokiem przeszedł do przodu. Miejsca siedzące szybko znikały, a chciał znaleźć jedno dla siebie i Leonela dość blisko. Nie za bardzo, ale tak by mieć dobry widok. Upatrzył dwa w czwartym rzędzie i szybko do nich podbiegł. Dał znak Leonelowi. 
Wcześniej perspektywa uczestniczenia we własnym pogrzebie bardzo go bawiła, ale od wejścia uczucie rozbawienia powoli zanikało. Poprawił słuchawkę, która wypadła mu z prawego ucha. Czuł się dziwnie. Widział przygotowaną mogiłę, swoje zdjęcie w wielkim formacie ustawione na sztaludze, zaczepioną czarną wstęgę i wstęgę z barwami Francji. Wybrano zdjęcie, które zrobiono mu dwa lata wcześniej przy okazji wydanie encyklopedii eliksirów leczniczych, jako współautora, jego zdjęcie znalazło się z tyłu okładki wraz z innymi. Uśmiechał się na nim łagodnie, w oczach też widoczna była pogodność. Granatowa marynarka i czarny krawat, jasne tło. 
Długo trwało zanim ci, którzy mogli zajęli miejsca siedzące, a pozostali ustawili się w rzędach za nimi. Niebo niespodziewanie się rozchmurzyło, jakby zmieniło zdanie i nie chciało już przygotowywać się na burze. Gdzieniegdzie prześwitywało słońce. 


- Oh, Harry! - zawołała Eileen, obejmując Harry'ego na przywitanie. - Nawet nie masz szalika. Mamy chyba jeden w samochodzie? - zerknęła na Tobiasza. - Przyniosę.
- Nie trzeba, naprawdę... 
Juz go nie słyszała. 
Tobiasz poklepał Harry'ego po ramieniu.
- I tak byś jej nie przekonał - oznajmił. - To musi być twój przyjaciel, Ronald? - zapytał, przenosząc spojrzenie na rudzielca.
Ron głośno przełknął ślinę. Od początku perspektywa spotkania ojca swojego byłego nauczyciela Eliksirów napawała go przerażeniem, które spotęgowało się gdy tylko go zobaczył. Równie wysoki i wyglądał prawie identycznie jak swój syn, z tym, że był ponad dwie dekady starszy. Do czarnego garnituru i płaszcza brakowało mu tylko długiej peleryny. Gdyby mężczyzna miał  dłuższe włosy, Ron odczuwałby realny strach, że zaraz odjąłby Gryffindorowi punkty. 
- Tak - przedstawił się niepewnie. - Ron Weasley
Tobiasz uścisnął mu dłoń i uśmiechnął się do niego. Po chwili Eileen wróciła z szalikiem, natychmiast obwiązała go wokół szyi Harry'ego. Poprawiła mu też kołnierzyk. Hermiona rzuciła Ronowi wymowne spojrzenie. Wcześniej kilkukrotnie zapewniała go o tym, że ojciec Severusa nie jest tak samo nieprzystępny i chłodny w obejściu, ale za nic nie chciał jej uwierzyć. 
Wielu uczniów chciało wybrać się na pogrzeb, ale tylko nieliczna grupa otrzymała pozwolenie profesor McGonagall. Wybrali formę transportu przez kominek do francuskiego Ministerstwa, skąd pieszo dotarli na cmentarz. Dla wielu uczniów to były pierwsze odwiedziny Francji, toteż nie mogli oprzeć się pięknu architektury, dość długi spacer wypełniły więc zachwyty i podniecone rozmowy. Jedynie Harry, Ron, Hermiona, Marlene i Neville pozostali małomówni. 
- Chodźcie, mamy zagwarantowane miejsca w pierwszym rzędzie. 
Zbliżała się godzina rozpoczęcia ceremonii, toteż przeciśnięcie się przez w głównej mierze ustawiony już tłum, nie było trudne. Oprócz Minervy McGonagall, przybyli wszyscy nauczyciele Hogwartu. Remus Lupin z Nimfadorą w zaawansowanej ciąży, Alastor Moody i wielu innych członków Zakonu Feniksa, Harry widział Korneliusza Knota z całą gromadą pracowników brytyjskiego ministerstwa. Nawet tego dnia nie rozstał się ze swoim cytrynowozielonym melonikiem. Oprócz osób, których twarze rozpoznawał, zgromadziła się tam cała masa ludzi, zarówno starców jak i młodych, nie przeważał żaden przedział wiekowy. 
Znalazł plakietkę ze swoim imieniem i nazwiskiem po prawej stronie pierwszego rzędu, obok plakietki Severusa. Hermiona i Ron mieli usiąść  obok niego, na skraju, a Tobiasz i Eileen po drugiej stronie. Zanim znalazł swoje miejsce, przyjrzał się innym plakietkom. Na samym przodzie znajdowało się oczywiście miejsce dla Alayi, dla Leonela Celtera, później kogoś o nazwisku Hugo Delelande, który był chyba ministrem magii Francji, obok miejsce dla ministra magii Wielkiej Brytanii i wiele nazwisk, które nic mu nie mówiły.
- Oh, Draco! - zawołała Marlene.
Harry obejrzał się w tamtą stronę. Draco Malfoy w towarzystwie Thomasa Riddle faktycznie kroczył w ich kierunku. Zobaczył jak dziewczyna rzuciła mu się na szyję. Riddle minął ich i przeszedł do pierwszego rzędu. Uchwycił spojrzenie Harry'ego, przez moment patrzyli sobie w oczy, po czym Tom skinął mu krótko. 
- Aż dostałem dreszczy - mruknął Ron, który również zauważył Riddle'a. Hermiona wzruszyła ramionami, zajęta rozglądaniem się po twarzach zgromadzonych. - Kogo ty tam wypatrujesz? - spytał z irytacją.
- Dumbledore'a.
- Co?!
- No, nie sądzicie, że powinien przyjść? - Faktycznie, miała rację, mogli się spodziewać, że Dumbledore pojawi się na tej uroczystości, ale Harry przyłapał się na tym, że zupełnie o nim zapomniał. - Widzę go, tam... w ósmym przędzie po lewej. Obok tego starca w zielonym berecie. 
Obejrzeli się i wtedy też go zobaczyli. Albus Dumbledore we własnej osobie. Miał na sobie ciemną, odświętną szatę. Przyglądał się w zadumie zdjęciu Daniela i nie zwracał uwagi na wspomnianego staruszka, który pragnął wciągnąć go w rozmowę. 
Harry nie miał ochoty na niego patrzeć.
Grobowiec wykonany został z białego marmuru, złapawszy promyk słońca, lśnił i prawie oślepiał jasnym blaskiem. Na płycie prostą czcionką wyryto: 

DANIEL ALEXANDRE AMADEUS SAUVAGE

Né 1-04-605
Mort 24-09-1996

IPSA SCIENTIA POTESTAS EST.


- Co to znaczy? - spytał cicho Ron Hermionę.
- Wiedza to potęga - przeczytała. Pomyślała, że to wyrażenie było piękną kwintesencją postawy Daniela wobec nauki, wobec życia. W ten sam sposób myśleli Severus, Tom Riddle i inni wybitni, to musiało kiełkować porozumieniem i przyjaźnią, a przynajmniej obustronnym szacunkiem.

Gdy wybiła siedemnasta, zamieszanie całkiem się uspokoiło, dziennikarze przestali krążyć pomiędzy ludźmi, wrócili do swoich stanowisk, a na mównicę ustawioną z przodu przed rzędami wkroczył starszy mężczyzna w surducie. Stał wyprostowany.

Przy pierwszych taktach wszyscy z miejsc siedzących powstali. Z pewnej odległości dobiegały dźwięki orkiestry i śpiew, z każdą sekundą coraz głośniejszy. Męskie głosy śpiewające Marsyliankę, hymn Francji. Ludzie obrócili się, by obserwować kondukt pogrzebowy. 
Na samym przodzie szła wojskowa kompania honorowa z pocztem sztandarowym i flagą francuską, za nimi orkiestra, później żołnierze niosący wieńce, kolejni, którzy na poduszkach nieśli ordery i odznaczenia, w kolejności od najważniejszego. Potem trumna z asystą czterech wartowników, po niej Alaya, Rosette oraz Mark. Za nimi prezydent i premier Francji obok ministra magii Francji, a na końcu żołnierze z uniesioną bronią.

Allons enfants de la Patrie

Le jour de gloire est arrivé

Contre nous de la tyrannie

L'étendard sanglant est levé

L'étendard sanglant est levé!
Entendez-vous dans les campagnes
Mugir ces féroces soldats?

Do śpiewu dołączyli wszyscy, którzy znali słowa. Leonel stał sztywno i również śpiewał. Daniel ściągnął okulary i odchylił kapelusz do tyłu, i tak nikt na niego nie patrzył. 

Liberté, Liberté chérie!

- Dlaczego mnie nie uprzedziłeś?
Leonel na moment przestał śpiewać.
- Nie chciałem zepsuć niespodzianki - odpowiedział z łobuzerskim uśmiechem.
Daniel otarł łzy z oczu. Za każdym razem hymn wzruszał go równie mocno. Uderzyła go też skala konduktu i zaangażowanie wojska. Oczywiście zdawał sobie sprawę ze swoich licznych osiągnięć i zasług tak dla nauki, postępu, jak i dla swojej ojczyzny, mimo to, wrażenie było dość nierzeczywiste. Rozbawienie całkiem z niego wyparowało. Patrzył na swoją trumnę. Ciemna z palisandru, przykryta flagą Francji. Dojrzał Alayę i w pierwszym odruchu chciał do niej podbiec, objąć ją, pocałować. Trzymała w dłoniach bukiet białych piwonii, podobnie jego siostra Rosette. Jej w ogóle się nie spodziewał! Gdzie ona była przez ten cały czas?
Może powinien wyjść na środek, zdjąć ten kapelusz i wszystko wyjaśnić? Jednak co miałby powiedzieć? Taka myśl przemknęła w jego głowie, ale nawet jej nie rozważał. Gdyby nie chciał pozostać w ukryciu, Alaya byłaby pierwszą osobą, z którą by rozmawiał. 
Cały pochód trwał niespełna dziesięć minut, trumnę postawiono przy grobie, żołnierze ustawili się w wyznaczonej dla siebie przestrzeni, pozostali usiedli. Mistrz Ceremonii rozpoczął swoje przemówienie. Mówił spokojnie, bez zbytniej egzaltacji czy pompatyczności. Przygotował się bardzo dobrze, przedstawiał jedno po drugim najważniejsze osiągnięcia Daniela i jego udział w ważnych wydarzeniach, nie pomijając tych mniej znanych szerszej publice. Czuł w sobie silną wewnętrzną sprzeczność. Dziwnie mu było słuchać o sobie jako bohaterze narodowym, najwybitniejszym umyśle, chlubie Francji. To nieszczere. Kłamstwa. Bujdy na resorach. Nikt tak nie myśli. Dla nikogo nie byłeś bohaterem. Ty? Wybitny? Pyszny żart!
Przytaczał też anegdoty i historie z różnych stowarzyszeń, do których Daniel należał. Słowa ludzi, którzy mieli okazję go poznać, współpracować z nim. 
-...członek Stowarzyszenia Mistrzów i laureatka wielu nagród, Bridget Spencer, mówi tak: Najbardziej czarujący mężczyzna jakiego poznałam. Zawsze miał ten magiczny uśmiech... jakby widział w tobie wszystkie wspaniałe cechy, których ty wcale u siebie nie dostrzegałeś...
Ktoś z tyłu szturchnął go w ramię. Daniel szybko nałożył okulary i odwrócił się.
- Niech pan ściągnie ten kapelusz! Trochę szacunku dla zmarłego - powiedział zniesmaczony starszy pan, w którym Daniel rozpoznał dyrektora Centrum Badań Eksperymentalnych w Zurychu. 
Zignorował jego uwagę, czując się jeszcze dziwniej i jeszcze bardziej niekomfortowo. Nagle poczuł się osaczony przez ten ludzi, jakby każdy go widział, rozpoznawał, ale nie miało to dla nich żadnego znaczenia, woleli, żeby nie żył. Ze stresu ciągle miętosił w dłoniach odtwarzacz muzyki i słuchawki.
Mistrz Ceremonii uwinął się w mniej niż półgodziny. Zapowiedział jeszcze wystąpienie żony i siostry zmarłego. Pierwszą poprosił Alayę.
Wstała z trudem. Po długiej kłótni z Rosette ustąpiła i przestała wyrażać sprzeciw wobec jej udziału w pogrzebie, tylko dlatego, że nie była pewna czego życzyłby sobie Daniel. Nie miała pojęcia gdzie był Leonel, miał razem z nimi i Markiem iść w kondukcie, a tymczasem nikt go nie widział od ubiegłego wieczoru. Wszystko wyszło bardzo pięknie. Orkiestra wojskowa, hymn, kwiaty. I ta masa ludzi. Jednak ona nie mogła zauważyć tego piękna, czuła się jakby w sobie blok lodu, a jednocześnie jakby stała w płomieniach. Bolało ją serce. Nie mogła patrzeć na jego zdjęcie, nie mogła patrzeć na tę trumny, na ten wspaniały grób. Chciała się obudzić, chciała żeby to była jednak wielka pomyłka. Nieporozumienie. Jak dziecko, które nie umiało zrozumieć krzywdy, jaka je spotkała. Świadomość, że nigdy więcej nie zobaczy ukochanego, nigdy więcej go nie dotknie, była bolesna niczym nóż zanurzony w ciele. Przesuwał się, powoli ale coraz mocniej i coraz głębiej poszerzając ranę. 
Oczy zebranych skupiły się na niej. Daniela również. Znów uderzyło go poczucie winy. Jak on mógł jej to zrobić...
Odtwarzacz wypadł mu z dłoni, a słuchawki wysunęły się. Słowa utworu Bee Gees, Stayin' Alive rozbrzmiały z małych ale donośnych głośników:

                                                Ah, ha, ha, ha, stayin' alive, stayin' alive!
                                                        Ah, ha, ha, ha, stayin' alive!

Zaklął, natychmiast kucnął, szukając maszynki, a każda sekunda wlokła się w nieskończoność. Ludzie rozglądali się szukając źródła muzyki. Alaya zatrzymała się w połowie ścieżki do mównicy. 
- Mam cię - mruknął, dosięgnąwszy odtwarzacza. Wsadził wtyczkę słuchawek z powrotem, ale to nic nie pomogło, piosenka płynęła dalej. Ze złości uderzył nim o ziemię, ale ten umilkł dopiero potraktowany zaklęciem uciszającym. Daniel wrócił na swoje miejsce czując jak palą go policzki.
Słyszał jak dyrektor z tyłu pomstuje na jego brak kultury i wyczucia.
Nawet na własnym pogrzebie nie umiesz zachować się normalnie.
Zerknął na Leonela, który uśmiechał się szeroko. 
- Muszę przyznać, że idealny dobór utworu - rzekł półgębkiem.
- Wyobraź sobie, że ostatnio bardzo wpadł mi w uszy - odparł z westchnieniem, po czym spojrzał na Alayę. - Przepraszam - szepnął. - Przepraszam.
Alaya podeszła do mównicy jakby nic się nie stało, chociaż prawie się trzęsła, a łzy nagromadziły się pod jej powiekami, gotowe potoczyć się po bladych policzkach. Niczego bardziej nie pragnęła jak tego, by Daniel wyskoczył teraz skądś śpiewając tę głupią piosenkę. Nierzeczywiste, zupełnie niemożliwe, ale właśnie to sobie wyobraziła. 
Stanąwszy przed oczekującym tłumem, nie pozwoliła sobie pokazać żadnych oznak słabości i tego, że niewiele brakowało a zaniosłaby się płaczem i złożyła się do tego grobu razem z trumną Daniela. 
Potrzebowała chwili, żeby zdobyć się na wydobycie z siebie głosu. Irytowały ją te spojrzenia, te smutne twarze, te ręce ocierające niby to łzy żalu, te obłudne słowa. 
Wyprostowała się.
- Daniel jest dla mnie najwspanialszym człowiekiem, zawsze fantastyczny we wszystkim co robi - mówiła nie zdając sobie spawy z tego, że mówi w czasie teraźniejszym. On... - przerwała, nagle ciężko jej było oddychać. Zamknęła oczy. Gdy je otworzyła, na nowo dotarło do niej, że jest na pogrzebie. On nie żyje. - Chcę powiedzieć tylko tyle, że go kocham. Zrobiłabym dla niego wszystko... i nie mogę znieść tych kłamstw. Tych nieszczerych zapewnień o głębokim smutku i innych bzdurach. Nie mogę znieść tych fałszywych zachwytów, tej zakłamanej troski. Brzydzę się wami. Teraz macie czelność podchodzić do mnie, składać mi kondolencje, zapewniać o swoim podziwie wobec Daniela... Mdli mnie od tego. Gdzie byliście? Gdzie wszyscy byliście, gdy z Daniela zrobiono pożywkę medialną. Gdzie był wasz szacunek i podziw gdy media tygodniami szydziły z mojego męża, gdy żerowały na jego chorobie? Gdzie było wasze wsparcie? Liczyło się dla was tylko to, żeby się z nim pokazać przy ważnej okazji, by móc się poszczycić znajomością z nim, chwilą rozmowy, komplementem z jego strony. Teraz też liczy się dla was to sposobność pokazania się tutaj. Będziecie potem opowiadać zazdrosnym krewnym i sąsiadom o tym dniu, o waszym udziale. Nie dbaliście o Daniela, nawet teraz chcecie tylko ogrzać się w jego blasku. Nie zasłużyliście na to, żeby tu być. Nie życzę sobie waszych kondolencji. 
Zapanowała cisza, jedynym dźwiękiem był stukot obcasów Alayi po kamiennej ścieżce gdy wracała na swoje krzesło. Skrępowanie i zmieszanie stało się niemal namacalne w powietrzu. 
Mistrz Ceremonii odczekał pełną napięcia minutę, po czym poprosił o głos Rosette. 
Miała na sobie piękną sukienkę z czarnego jedwabiu, rozszerzana od bioder, sięgała do ziemi. Żeby nie zmarznąć, nałożyła ciepły również czarny żakiet, wyszywany srebrną nicią. Połyskiwał w słońcu. Brązowe włosy spływały po jej ramionach miękkimi falami. 
- Czuję ból - zaczęła bez pośpiechu. Głośniki rozprowadziły jej głos po całym cmentarzu. Daniel wsłuchał się weń, nie pamiętał już kiedy ostatni raz miał ku temu możliwość. - Ból, którego nie sposób opisać. Ból, który nie maleje z upływem czasu. Tęsknię za moim bratem... Kiedy byłam dzieckiem bardzo bałam się ciemności. Zawsze uciekałam ze swojego łóżka, skradałam się do pokoju Daniela, wchodziłam mu pod okrycie, budziłam go i mówiłam, że chcę przy nim zostać bo tylko przy nim czułam się bezpiecznie... Mieliśmy jeszcze brata, najstarszego z nas oraz siostrę, najmłodszą, jednak to ze sobą byliśmy najbardziej zżyci. Zawsze mu przeszkadzałam gdy się uczył... 

Po przemówieniach dowódca kompani honorowej podał odpowiednie komendy. Sztandarowy zasalutował sztandarem. W czasie składania trumny do grobu trębacz odegrał stosowną melodię. Żołnierze salutowali. Kiedy trumna nieprzyjemnym dźwiękiem uderzyła o ziemię, została oddana salwa honorowa.


*

- Gdzie ty do jasnej cholery byłeś, Celter? - syknął Mark.
Ludzie rozchodzili się stopniowo, ale całkiem prędko. Leonel zostawił Daniela na jego miejscu i dołączył do zgromadzonych w pierwszym rzędzie.
- Cały czas tutaj byłem.
- Miałeś iść z nami w kondukcie i siedzieć tutaj, a nie gdzieś z tyłu!
Kajusz zerknął na Alayę, która wydawała się niczego nie zauważać.
- Moi drodzy, proszę. Kłótnie nie są potrzebne. Najważniejsze, że Leo nie zaginął. 
Mark wciąż łypał na Celtera z irytacją i podejrzliwością. 
- Wcale bym się nie zdziwił gdyby...
- Mark, proszę - odezwała się Alaya. Natychmiast zamilkł. - Chciałabym zostać sama.


Siedział na skraju rzędu, pochylony, niepewny. Dłonie mu drżały. Niebo zaczynało się ściemniać. Okolice grobu już opustoszały, z daleka słychać było zgiełk uruchamianych pojazdów i ruchu ulicznego. Widział jak wstała, zbliżyła się do lśniącego grobowca. Próbował się ruszyć, ale nogi miał jak z ołowiu. 
No idź. Rusz się! Idź. Idź. Idź!
Zdołał się podnieść. Schował okulary do kieszeni marynarki. Poprawił szalik, by przypadkiem nie odsłonił poziomej blizny na szyi. 
Wyobraził sobie jak do niej podchodzi, jak woła ją po imieniu albo dotyka jej ramienia. Pewnie trochę by się przestraszyła, przecież wszyscy już poszli... Wyobraził sobie jak jej zielone oczy rozszerzają się na jego widok, jak otwiera usta, ale w szoku nie jest w stanie nic powiedzieć. Jak kładzie dłoń na jego policzku, by przekonać się czy nie jest tylko jej przywidzeniem. Wyobraził sobie jak rzuca mu się na szyje, przerażona i zdezorientowana. 
- Przepraszam - szepnął. 
Podszedł jeszcze kilka kroków. Niewiele ich teraz dzieliło. Gdyby się odwróciła i dokładnie przyjrzała, mogłaby go rozpoznać. 
Znowu ją zranisz. Zawsze ją ranisz.
Zatrzymał się. Serce pracowało bardzo szybko. Jakie to dziwne, że jeszcze niedawno miało problem z utrzymaniem rytmu...
Co jej powie?
- Przepraszam - szepnął ponownie. Pojedyncza łza spłynęła mu po twarzy.
Chciał jej wszystko wyjaśnić. Przeprosić. Przeprosić za to, że nigdy nie potrafił jej docenić, nigdy nie potrafił dać z siebie tyle co ona, chociaż kochał ją równie mocno i ponad życie. Przeprosić za swoje błędy, za swoją krótkowzroczność. Prawie słyszał już jej głos mówiący: To już nieważne, kocham cię. Prawie czuł jak głaszcze go po włosach. Prawie widział jak odsuwa się od niego na moment, tylko po to by lepiej mu się przyjrzeć. Prawie słyszał jak śmieje się przez łzy. 
Znowu ją zranisz. 
Był już na tyle blisko, że widział łzy na jej policzkach. Zaciśnięte oczy, twarz wykrzywioną bólem. Nie miała sił stać, siedziała przy grobie. Postawiła na płycie obrączkę, którą bezwiednie obracała.
Nie zasługujesz na nią! Nie zasługujesz na jej miłość. Daj jej spokój! Dość jej czasu już zmarnowałeś! Ona zasługuje na kogoś lepszego. Lepiej jej będzie bez ciebie! Znowu będzie przez ciebie cierpiała! Daj jej spokój! Nigdy na nią nie zasługiwałeś! Tylko znikając z jej życia naprawisz ten błąd...
Cofnął się. 
Znowu ją zranisz.


Drgnęła, wyczuwając chłodną falę wiatru. Wydawało jej się, że słyszała szelest i cichy dźwięk teleportacji. Odwróciła się, ale nikogo wokół nie było.



-------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Soundtracks:
1. Hymn Francji, Marsylianka
2. Tell Your Heart To Beat Again - Danny Gokey
3. You and Me - You+Me


Chętnie poczytam Wasze opinie i wrażenia w komentarzach, dyskusje zawsze mile widziane :).
Jeżeli macie pytania to standardowo zapraszam -> ask

4 komentarze:

  1. Czemu zwlekasz z przeprosinami? Czemu tyle zwątpienia? Jeśli pozostaniesz przy niej już na zawsze, jeśli jej nigdy nie zostawisz, ale bedziesz kochał, to jej nie zranisz... Chodź, przeproś, zostań - naprawdę... Łzy gorące same płyną, niech ten bol zostanie w końcu uzdrowiony, niech pocałunki miłości uleczą wszystkie rany, niech jej ciało zawsze stawia Ci rozkosz, a jej obecność niech miodem zawsze dla Twej duszy będzie... Chodź, kochany...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. gdyby głosy były dla niego milsze :(

      Usuń
  2. Chryste, i jak tu czekać cierpliwie na kolejny rozdział, nie da się po prostu! Gratuluje pomysłów, których masz od groma. Pozdrawiam i życzę weny na dalsze pisanie! <3

    OdpowiedzUsuń