9.02.2017

75.
Whatever happened to Daniel Sauvage



Said you'd watch over my heart
Your love was so real
Too late to forget how you made me feel

Held me so close I could hardly breathe
And now I can't find how to let you go





Podczas gdy Molder rozmawiał przez telefon, Severus uważnie oglądał mapę Wenecji. Biuro udostępniło im samochód w razie gdyby nastała potrzeba opuszczenia miasta i pościgu, ale według niego nie było to dobrze rozegrane. Powinni umieścić auto poza Wenecją. Zdążył się już zorientować że organizacja przenoszenia samochodu poza miasto była dość czasochłonna - zbyt czasochłonna jeżeli w opcje wchodził pościg. O wiele bardziej przydatna może okazać się pozostawiona do ich dyspozycji łódź. 
Bezwiednie sięgnął po kubek gorącej kawy, której zapach wypełnił całą kuchnię. Okazała się wyjątkowo gorzka, smakowała jakby stała w szafce wiele lat i przez ten czas zmieszała się z warstwą kurzu.  Jego myśli wciąż kierowały się w stronę chłopaka z Porto. Czuł, że coś przeoczył lub zbagatelizował. Pochłonięty analizą, w ogóle nie zwracał uwagi na Moldera. 
- Kurwa - zaklął, kończąc połączenie. Severus uniósł głowę, spoglądając na niego pytająco. 
Na czole Williama zarysowały się poziome zmarszczki, a usta zagryzł tak mocno, że aż wypłynęła z nich kropla krwi. Ze złością rzucił telefon na ławę.  
- Rozmawiałem z M - wykrztusił w końcu. - Cassadra... ta agentka, która miała do nas dołączyć... nie żyje.
- Została zamordowana?
Przytaknął. 
- Ktoś zostawił jej odciętą głowę w paczce na biurku w jego gabinecie. - Powoli usiadł przy stole. Niechętnie zerknął na parujące jeszcze naleśniki. Całkiem stracił apetyt. 
Milczeli przez dłuższą chwilę.
- Znałeś ją?
- Tak. Współpracowaliśmy kilkukrotnie, była naprawdę świetna. Specjalizowała się w antropologii, miała z niej doktorat. Jeżeli to przez tę misję... - jęknął cicho. Przetarł dłonią po twarzy jakby próbował coś z niej ściągnąć. 
- Tę misję?
- Mallory chciał żebym to ja ci towarzyszył, a kiedy Zoe dopytała mnie, którego agenta wskazałbym na dodatkowego partnera, chodziło o to by była to osoba, z którą już pracowałem, wspomniałem o Cassadrze. Pracują już nad tym, ale wątpię by M nam cokolwiek zdradził. 
Ponownie zapadła cisza, aż Molder upił łyk ze swojej kawy i prawie opluł się ze wstrętem. 
- Uh, co to jest?! Ile lat ten Sauvage nie wymieniał zapasów?
- Pewnie długo, on rzadko pija kawę. 
Molder wylał napój do zlewu.
- Więc jaki mamy plan?
Snape zerknął na niego uważnie. Spodziewał się, że to Molder będzie instruował jego, a nie odwrotnie, w końcu dopiero co zaczynał tę pracę, toteż wyczuł w tym pytaniu podpuchę. Rozłożył mapę na stole. 
- Podczas drogi European Expressem miałem znaleźć ludzi Sirnowa oraz lekarzy, którzy ponoć mają przeprowadzać już tutaj badania. W pociągu ani po drodze nie znalazłem ani śladu lekarzy. Kilka tropów, ale po zweryfikowaniu okazało się, że nie mieli nic wspólnego z tymi, których mamy namierzyć. Za to bardzo szybko rozpoznałem pachołków Sirnowa, każde spotkanie dotyczyło praktycznie tego samego. Przekazywali hersztom band informacje w sprawie dostaw nowej broni. Za każdym razem próbowałem dowiedzieć się czegoś więcej, ale woleli dać się zabić niż cokolwiek z siebie wydusić. Oprócz jednego, ale on nie powiedział nic sensownego... 
- To znaczy?
- Ze śmiechem zaprzeczył by pracowali dla Fioravantiego i powiedział, że zamieszani w to są... "oni".
- Oni?
- Yhym. 
Molder zamyślił się. Bezwiednie nalał wody na szklanki. 
- Normalnie skojarzyłbym to określenie do istot pozaziemskich, ale...
Severus wybiegł z kuchni, po chwili wrócił z laptopem. Przez kilka minut intensywnie pisał na klawiaturze, aż w końcu coś znalazł i gestem dłoni przywołał partnera. 
- Oni... duchy, demony występujące w japońskim folklorze utożsamiane z chorobami, klęskami... - przeczytał, zaglądając Snape'owi przez ramię na ekran komputera. - Japońskie duszki?
- Złe demony - poprawił go Snape. - Mówiąc o istotach pozaziemskich przypomniałeś mi spektakl, który kiedyś widziałem w Japonii. Oni-jarahi, tradycyjna ceremonia w formie przedstawienia, mająca na celu odpędzenie złych mocy. 
- Tak, ale to tylko mitologia. 
- Mitologia od wieków inspiruje, co jeżeli historia tych istot również kogoś zainspirowała? To może być kryptonim albo nazwa rodziny lub organizacji przestępczej. 
- Możliwe. 
Molder niezwłocznie skontaktował się z Biurem, poprosił o sprawdzenie bazy danych, ale żaden plik nie zawierał w sobie słowo "oni" jako nazwy siatki przestępczej. 
- Ale to nie przesądza sprawy - stwierdził, odkładając telefon na blat przy lodówce. 
- Albo nic o nich nie wiedzieliśmy, albo są stosunkowo nowi. 
- Właśnie. - Odczekał chwilę. - Ty nie miałeś szczęścia z doktorkami, ale ja na nich trafiłem. - Jego uśmiech wskazywał na to, że długo nie mógł się doczekać aż o tym opowie. 
- I?
- Czwórka panów w średnim wieku z dość pokaźną obstawą. W Wenecji mają przeprowadzić prezentację dla zainteresowanych na temat testów próbnych nowego suplementu diety. To, co ludzie lubią najbardziej czyli środek na opóźnienie objawów starzenia i zwiększenia witalności. Będą zbierać ochotników do tych testów. Oczywiście w ofercie jest atrakcyjne wynagrodzenie, a ewentualne skutki uboczne? Niegroźne. Poza tym, przecież całodobowo będą pod pielęgniarską opieką. Może skorzystasz?
- Wiesz kiedy ta prezentacja?
- Dokładnie za godzinę. 
Severus zamknął laptopa, następnie zabezpieczył go w walizce. 
- To do roboty. 
- Oh, idziesz sam. Ja zobaczę czym się dziś zajmują nasze rosyjskie ptaszki. 

Przed wyjściem wziął szybki prysznic, posmarował twarz swoim specjalnym kremem, nałożył kamizelkę kuloodporną, a broń schował do wewnętrznej kieszeni skórzanej kurtki. Wewnątrz ucha umieścił mikrokomunikator, który w razie potrzebny mógł umożliwić mu kontakt z Molderem. 
Dojazd na miejsce prezentacji zajął mu nieco ponad półgodziny. Musiał ostrożnie wymijać tłumy turystów, którzy przepływali przez wąskie uliczki jak wolna, gęsta rzeka, a i tak o tej porze roku było ich mniej niż w okresie letnim. Pogoda dopisywała, co przecznicę ludzie gromadzili się wokół mima lub innego artysty, który korzystał z dogodnych warunków, by pokazać swoje umiejętności. Jednym z nich był magik, który rozłożył swoje stanowisko na przeciwko gabinetów lekarskich i sali konferencyjnej, które mieściły się w starej kamienicy w zaułku dzielnicy Cannaregio. 
Severus zostawił motor w ślepej szczelinie pomiędzy budynkami i stanął przy grupie oczekującej na rozpoczęcie prezentacji. Obserwował magika. Właśnie poprosił do udziału małą dziewczynkę z blond kucykami. Wziął ją za rękę, obrócił wokół, następnie nakrył ją materiałem fioletowego aksamitu. Kiedy go uniósł, dziewczynka trzymała w dłoni białego gołębia. 
- Proszę wejść i zająć miejsca, prezentacja rozpocznie się za kilka minut! - oznajmiła kobieta w stroju pielęgniarki. 
Sala wyposażona była w kilkadziesiąt krzeseł i kilka długich ław dla gości. Przy wejściu rozdawano ulotki na temat badań i nowego specyfiku, ściany obwieszono plakatami, a po środku znajdowało się wzniesienie, na którym umieszczono mikrofon, za ścianą płótno do wyświetlania slajdów. Severus zajął miejsce z tyłu, blisko wyjścia ale z dobrym widokiem. Obejrzał ulotkę. Nie było na niej nic szczególnego, typowa reklama badań dla ochotników. 
- Signore jeszcze nie potrzebuje odmłodzenia - zagadała Włoszka około pięćdziesiątki, właśnie zasiadająca obok niego. Miała gęste, ciemne włosy, w których gdzieniegdzie świeciły siwe pasma. Jej twarz pokryta byłą warstwą makijażu, której nie powstydziłaby się Zoe Warnes. Mimo to, sprawiała miłe wrażenie, głównie za sprawą ciepłego głosu i eleganckiego, pastelowego kostiumu. 
- Cóż, ponoć lepiej zapobiegać niż walczyć ze skutkami. 
Zachichotała w odpowiedzi. 

Lekarz, który wkroczył na wzniesienie przypominał Severusowi lekarza, którego spotkał wiele lat temu gdy został zamknięty w areszcie, gdzie oczekiwał na swój proces. Pamiętał, że w przeciwieństwie do aurorów, tamten doktor nie okazywał mu pogardy. 
Mężczyzna stuknął w mikrofon, po sali rozniosło się krótkie echo. 
- Witam państwa! Moje nazwisko to Stephen Rawshall, jestem lekarzem genetykiem. Opowiem dzisiaj o nowym specyfiku o nazwie Vitaelivis, którego formułę opracowaliśmy w grupie ponad dwudziestu specjalistów z wielu zakątków Europy. Doktor Mikaił Zukow z Moskwy, doktor Jan Obwarzanek z Warszawy, doskonały toksykolog i inni. Naszym założeniem i głównym celem było stworzenie środka, który znacząco spowolniłby degradację komórek spowodowaną upływem czasu i pogarszającym się metabolizmem. Lek na starość, prosto ujmując. Lek, który pozwoliłby cieszyć się dobrym zdrowiem, siłą i pięknym wyglądem do późnej starości...
Kolejne slajdy prezentacji migały za nim zgodnie z rytmem przemowy. Były tam zdjęcia z laboratorium, zdjęcia lekarzy, wyniki badań, krótkie opisy. Severus rozejrzał się po sali. Przy trzech lampach zauważył niewielkie, wypukłe czarne punkciki i od razu rozpoznał w nich minikamery. Obok drzwi wejściowych i wyjściowych stało po trzech mężczyzn, którzy skupiali się na obserwacji uczestników, a nie na prezentacji. 
-...oczywiście możliwe są skutki uboczne, ale żaden z nich nie zagrozi państwa życiu i zdrowiu. Mogą to być mdłości, krótkotrwałe bóle głowy, ospałość, brak apetytu lub zwiększony apetyt i wrażliwość na światło. Według naszych doświadczeń nie utrzymują się dłużej niż pięć dni, a występują u zaledwie pięciu procent osób poddanych kuracją Vitaelivis. Przez następny miesiąc będziemy tutaj przyjmować chętnych do udziału w testach. Chętnym zostanie pobrana próbka krwi, zostanie sprawdzony stan zdrowia by określić czy możemy daną osobę zakwalifikować.Po tygodniu otrzymacie państwo odpowiedź czy zostaliście zakwalifikowani i dopiero wtedy dowiecie się szczegółów o wynagrodzeniu i miejscu eksperymentu, na ten moment mogę powiedzieć, że jest to szpital położony w urokliwym miasteczku Anglii, a wynagrodzenie za miesięczny udział to suma pięciocyfrowa. Powtarzam, że udział w badaniach tutaj na miejscu w Wenecji nie zobowiązuje państwa do udziału w eksperymencie, umowy będą podpisywane dopiero...
Opowiadał jeszcze przez piętnaście minut, później poprosił publikę o zadawanie pytań. Ktoś spytał o formę przyjmowania leku, okazało się, że lek podawany będzie w zastrzykach, dwa razy na dobę. Natomiast opieka nad pacjentami będzie zawierała w sobie dowolne menu oraz dostęp do rozrywek. 
Severus zapisał w notesie godziny w jakich będzie można przyjść na wstępne badania i razem z częścią zgromadzonych, opuścił salę. 


Wsiadł na motor, ale zanim odjechał, wyjął z kieszeni plastikową tubkę leku, który znalazł w łazience. Wydany dla pacjenta o nazwisku Nicolo Calavarri, przez psychiatrę imieniem Orfeo Niferetti. Wcześniej odszukał adres jego gabinetu, również mieszczącego się w dzielnicy Cannaregio, ale w południowej części, całkiem niedaleko Piazza San Marco.
Wokół starych kamienic uliczni sprzedawcy rozstawili swoje stanowiska, zewsząd na przechodniów patrzyły puste oczy kolorowych masek. Severus zostawił motor przy przejściu obok wody, przebiegł przez krótki most i po chwili zlokalizował odpowiednie drzwi. Kołatka była duża i ciężka, wykonana z mosiądzu, ozdobiona kwiecistym motywem. Wnętrze składało się z drewnianej podłogi, której dawno już nikt nie lakierował, ścian w kolorze jasnego brązu, gdzieniegdzie powieszono naturalistyczne obrazy. Fotele i sofy wszystkie były z zupełnie innych bajek, ale razem tworzyły nawet ciekawe zestawienie. Przy czymś w rodzaju recepcji siedziała starsza pani i spokojnie rozwiązywała krzyżówkę. Severus nie był pewien czy nie jest pacjentką, której pomyliło się miejsce oczekiwania. 
- Buongiorno - przywitał się. 
Uniosła wzrok znad krzyżówki i uśmiechnęła się ciepło, jak na widok dawno niewidzianego wnuka, którego uwielbia rozpieszczać łakociami. 
- Buongiorno signore. Czy to pańska pierwsza wizyta?
Severus wyciągnął fałszywą legitymację policyjną.
- Jestem tutaj w sprawie jednego z pacjentów doktora Niferetti - oznajmił. 
Kobieta wzięła legitymację do ręki, była poruszona i zaskoczona. Dojrzał na jej wzorzystej koszuli plakietkę z imieniem i nazwiskiem. Była matką doktora. 
- Proszę, może pan wejść teraz. Doktor następnego pacjenta ma dopiero za godzinę. 
Zapukał do gabinetu. Do środka zaprosił go donośny męski głos. W środku zobaczył ustawione na przeciwko siebie dwie niewielkie sofy o granatowym obszyciu, niski stolik do kawy. Regał wypełniony książkami, radio, z którego sączyła się cicha muzyka odgłosów natury i dębowe biurko, przy którym siedział doktor Nigeretti. Człowiek trochę starszy od jego ojca, prawie całkiem siwy, ale w nienagannej kondycji i w garniturze, który według Severusa, chętnie ubrałby Leonel Celter. Na widok gościa przestał czytać swoje notatki. 
- Buongiorno. 
- Buongiorno - Severus ponownie wyciągnął fałszywą legitymację. - Nazywam się Bruce Wayne, przyszedłem porozmawiać z panem o jednym z pańskich pacjentów. 
Doktor obejrzał legitymację.
- Aż z Wielkiej Brytanii? Proszę usiąść. - Wskazał mu sofę, a sam wyszedł zza biurka by usiąść na przeciwko. - Rozumie pan, że nie mogę wiele powiedzieć? Obowiązuje mnie tajemnica lekarska. 
- Wiem o tym i mogę tutaj wrócić z odpowiednim nakazem, ale to by nam wszystkim utrudniło i przedłużyło pracę, a właśnie z czasem tutaj walczymy. Mamy ślady, które świadczą o tym, że pan Nicolo Calavarri, który przez ostatnie tygodnie większość czasu spędzał w Anglii, został porwany. 
- Oh, mio angelo. Nicolo Calavarri?
-  Mógłby go pan opisać? Żebyśmy mieli pewność, że mówimy o tym samym człowieku. 
Doktor zamyślił się. 
- Si... przepraszam, ale jestem w szoku... Taki wysoki jak pan, szatyn... wysportowany... teraz to ma chyba czterdzieści kilka lat, ale jak dla mnie wciąż wyglądał jakby był tylko trochę po trzydziestce... Miał takie intensywnie niebieskie oczy, zapamiętałem bo ten kolor aż raził po oczach, na pewno soczewki, taki odcień nigdy nie występuje w naturze, przynajmniej u człowieka. 
- Zgadza się - odparł, powstrzymując chęć uśmiechu satysfakcji. - Od kiedy prowadził pan jego terapię?
- To za dużo powiedziane, bym prowadził terapię pana Calavarri... Chwileczkę, mam to wszystko w komputerze. - Wrócił do biurka by zabrać swój laptop. - Pierwszy raz widziałem się z panem Calavarri... około dziesięć lat temu. 
- Diagnozował go pan?
- Nie, gdy do mnie przyszedł miał już wystawioną diagnozę...
- Schizofrenii paranoidalnej?
Niferetti zerknął na niego z ukosa. 
- W istocie, chociaż wtedy nie zaobserwowałem u niego objawów paranoi, przeważały objawy negatywne. Ale wie pan... tak naprawdę niewiele dane mi było poznać. Pan Calavarri rozmawiał ze mną w formie sesji tylko pierwsze dwa razy, potem zjawiał się tylko po recepty. 
- Kiedy widział go pan po raz ostatni?
Lekarz zerknął do komputera, by się upewnić. 
- Tydzień temu. 
Severusowi mocniej zabiło serce.
- Przyszedł po nową receptę? - zapytał. Nie dał po sobie poznać co dla niego znaczyły te wiadomości. 
- I tak i nie. Był... w naprawdę złym stanie. I właśnie pierwszy raz widziałem u niego tak zaawansowane urojenia. Był półprzytomny. Doradziłem, by zgłosił się do szpitala, ale nawet nie chciał o tym słyszeć, powtarzał, że potrzebuje nowego leku. Miał w tym racje, przepisałem mu inny lek. 
- Rispolept?
- Nie, to był lek, który miał przepisany wcześniej. Teraz dostał receptę na Zolafren. Naprawdę nie rozumiem kto mógł porwać tego biednego człowieka... i po co...
- Niektórzy śledczy podejrzewają, że mógł upozorować swoje porwanie. Sądzi pan, że byłby do tego zdolny?
Doktor westchnął. 
- Po tym jak go widziałem w ostatnim tygodniu... mogę powiedzieć, że byłby zdolny do wszystkiego, ale przy tym był bardzo zmęczony... Wydaje mi się, że gdyby to było to, to szybko byście to odkryli, nie potrafiłby tego należycie zakamuflować. 
- Rozumiem, Z mojej strony to wszystko. Dziękuję za rozmowę, doktorze. 
Niferetti wstał i uścisnął mu dłoń. 
- Mam nadzieję, że pomogłem. 
Snape uśmiechnął ze zdecydowaniem. 
- Bardzo mi pan pomógł. 


*


- Masz ochotę spróbować? - spytała prostując się nad garnkiem zupy dyniowej. Alaya pokręciła głową i odwróciła wzrok. Fiona upewniła się czy wszystkie dania są przygotowane, ściągnęła z siebie kuchenny fartuch i zerknęła na srebrny zegar wiszący nad drzwiami. Mieli jeszcze godzinę do przyjścia gości. Kajusz i Leonel powinni niedługo wrócić z wybranym winem. 
- Mam nadzieję, że Leo nie ma nam za złe zakazu gotowania na dzisiejszy obiad.
- Chyba nie. 
- Kajuszowi bardzo zależy, żeby... - zawahała się - żeby to był miły czas. 
Alaya zaśmiała się cicho. 
- To może okazać się trudne skoro zaprosiliście Antoniusza z Rosette. 
- Od momentu, w którym Kajusz dowiedział się o mojej ciąży... zaczął wierzyć, że wszystko można jeszcze naprawić i wszystko może być szczęśliwe. Znów ma nadzieję, która sprawia, że chce patrzeć ponad przeszłością, budować na nowym, świeżym gruncie. Chciałby zasiać czyste pole, dbać o nie każdego dnia, wypatrywać pierwszych kiełków, pierwszych owoców starań. 
- A ty?
Fiona spojrzała na nią. 
- Ja uważam, że raz wyrządzona krzywda zostawia trwałe blizny. Mogą zblaknąć, wtopić się w skórę, być prawie niewidoczne, możemy o nich nawet nie pamiętać, ale tam są... i czasem, podając komuś rękę, nakładając zegarek albo ubierając się, natrafiamy na nie wzrokiem. A za osobą, która cię skrzywdziła zawsze będziesz widzieć cień. Nigdy nie zaufam Antoniuszowi. Nie zasługuje na szansę, którą daje mu Kajusz. Podejrzewam, że wcale by jej nie chciał, ale wciąż są braćmi, a to jest dla mojego męża wielką wartością. Zawsze będzie wracał do wybaczenia i czekał na niego z otwartymi ramionami. 
- Miłość. 
- Miłość zdarzyła się też pomiędzy tobą i Leonelem?
Alaya skrzywiła się w grymasie, który nieco przypominał uśmiech. 
- Nie. To zupełnie nie jest tak.
- Zachowujecie się jak para. 
- Nie jesteśmy parą. 
- Rozumiem, więc jak to nazywasz?
- Nie nazywam. Robimy to, na co mamy ochotę i co dla obojga z nas jest przyjemne. Oczywiście, jest dla mnie ważny jako... przyjaciel, ale nie kocham go. Nic co robimy, nie jest zobowiązujące. 
Blondynka podeszła do niej, teraz obie stały przy kredensie obok okna. Promienie słońca osiadły na ich włosach, tworząc ciepłą poświatę. 
- Dla Leonela wszystko jest zobowiązujące. Może ci się wydawać, że postępuje za emocjami, że daje się im ponieść, ale on zawsze jest w pełnej kontroli nad sytuacją. Zawsze. Nawet gdy jemu samemu wydaje się, że jest inaczej. On zawsze kreuje rzeczywistość według swojego uznania. Nie oszukuj się myśląc, że potrafi być spontaniczny i szczery. Jeżeli mu na to pozwolisz, może zaprowadzić się daleko do miejsca, z którego nie będzie już żadnej drogi powrotnej. Leonel jest perfekcyjnym manipulatorem i chociaż zawsze powtarzam Kajuszowi, że nawet bies ma uczucia, nie należy zapominać o tym, że bies zawsze będzie biesem. 

Ich rozmowę przerwał powrót mężczyzn. Wrócili z pięcioma butelkami wina, starannie dobranymi do dań. Alaya obserwowała  jak gospodarz radośnie rozkładał sztućce, serwetki i drogocenną zastawę. Nagle poczuła na swojej szyi ciepły oddech. Odwróciła się gwałtownie. 
- Masz już apetyt? - spytał Leo. 
- Niekoniecznie na jedzenie - odpowiedziała szeptem. 
Jego oczy błysnęły. 
- Mam ochotę coś zrobić - wyznał, nachylając się do niej. 
Patrzyła na niego wyczekująco. Pocałował ją szybko, mocno i zachłannie. Kajusz poczuł się zakłopotany, nie był pewien czy ten widok powinien go cieszyć czy martwić. Dzwonek do drzwi pozwolił mu wyjść z jadalni. 

Pierwszy zjawił się Flawiusz, a zaraz po nim Mark. Obaj przynieśli słodycze i upominki dla przyszłych rodziców. Ku zaskoczeniu Leonela, Dent poprosił o go rozmowę w cztery oczy. 
- Słuchaj, Celter... Chciałbym, żeby to pozostało wyłącznie między nami. 
- Rozumiem. 
Mark miał wyraźny problem z kontynuacją wypowiedzi. Jakby, pomimo zdecydowania, obawiał się iść ten krok dalej. Odgarnął z czoła pasmo blond włosów, westchnął ze zrezygnowaniem. 
- Potrzebuję psychiatry. 
Doktor Celter nieznacznie uniósł brwi. 
- Nie spodziewałem się, że zwrócisz się akurat do mnie. 
- Nie... to nie dla mnie... potrzebuję dobrego psychiatry, który specjalizuje się w dzieciach. Najlepiej w schizofrenii u dzieci. Pomyślałem, że ty mógłbyś mi kogoś takiego polecić. 
- Podejrzewasz swojego syna o chorobę?
Zerknął na niego spode łba i przytaknął. 
- Różne nietypowe zachowania... nasiliły się w ostatnim czasie... Harvey jest siostrzeńcem Daniela, więc... zacząłem podejrzewać, że to cholerstwo może się rozwijać także u niego... Pokrewieństwo ma znaczenie, nie?
- Niekoniecznie - odparł ostrożnie. - Jednakże choroby psychiczne często płyną w rodzinie. Dobrze, przejrzę moje kontakty i wyślę ci numer do odpowiedniej osoby. 

Wkrótce pojawili się Antoniusz i Rosette. Mark nie mógł oderwać od niej oczu. Wyglądała olśniewająco w bordowej sukience z jedwabiu. Rozpoznał zapach jej ulubionych perfum. 
- Dopiero co wróciliśmy z Moskwy! - oznajmił Antoniusz, zasiadając przy stole. - Zmarzłem na kość. 
- Ale balet był piękny, musisz to przyznać - wtrąciła Rose. 

Kajusz pomógł Fionie przynieść przystawki i misę zupy. Od razu otworzył też wino, napełnił nim każdy kieliszek, pomijając ten należący do Fiony, dla niej specjalnie wcześniej przygotował mieszankę świeżo wyciskanego soku z czereśni i wiśni. 
Stanął przy swoim krześle, uniósł kieliszek. Obdarzył zebranych radosnym uśmiechem. Niebieskie oczy świeciły mu się jak ogniki na pełnym słońcu. Odruchowo otrzepał marynarkę pistacjowego garnituru. 
- Niewymownie cieszę się, że przyjęliście moje zaproszenie. W tym szczególnym dla mnie i dla mojej ukochanej żony okresie, chciałbym cieszyć się nim razem z najbliższą rodziną - spojrzał najpierw na Flawiusza, po czym zatrzymał wzrok na Antoniuszu. - Niezależnie od tego jak układały się nasze relacje na przestrzeni lat, ostatnio nie były dobre, ale mam nadzieję i głęboko wierzę, że możemy znów być braćmi, tak jak to było kiedyś. Nasz ojciec... zawsze chciał żebyśmy byli dla siebie wsparciem i bezpieczną przystanią, tak jak cała rodzina, ale my jesteśmy jedynymi, którzy wciąż żyją. Myślę, że gdyby był tu z nami... również byłby szczęśliwy i chciałby, żebyśmy... troszczyli się o siebie wzajemnie. 
Flawiusz stuknął swoim kieliszkiem w jego kieliszek. 
- Kocham cię, braciszku!
- Też cię kocham, Fluffy! - zaśmiał się Kajusz. 
Antoniusz odchrząknął. 
- No! To wypijmy za to - powiedział, unosząc kielich. 
Rozmowa zeszła na wspomnienia z czasów starożytności i dzieciństwa. Mark słuchał ich bez uwagi. Skupiony był na swoich myślach i na unikaniu jak ognia wzroku siedzącej na przeciwko niego Rose. Wydawało się, że faktycznie udaje się im spędzać miło czas, nawet Antoniusz zachowywał się bardziej przyjaźnie niż zazwyczaj. Głośno komplementował kuchnię szwagierki. 
- Całe szczęście, że to nie ty gotowałeś - zagadał do Leonela. - Bo bałbym się cokolwiek włożyć do ust!
 - Jeszcze nie słyszałem negatywnych opinii o moich zdolnościach kulinarnych. 
- Taa, bo kosztują sami wielbiciele przekąsek prosto z sal operacyjnych - zarechotał. 
- Coś się stało, mój drogi? - Kajusz z troską zapytał Flawiusza. 
Co chwilę rozluźniał i zaciskał dłonie. Uniósł głowę, rzucił przelotne spojrzenie na Fionę, wyprostował się. 
- Miałem dzisiaj dobry sen - oznajmił głośno. 
- O kangurach?
- Nie, Antosiu. Śniła mi się Auksencja. 
- A, no cóż. Też miewam czasem koszmary o przeszłości...
- Kto to jest Auksencja? - zapytała Alaya.
Z odpowiedzią pośpieszył Antoniusz. 
- Taka jedna, nic specjalnego, była dziewczyną Fluffy'ego. Ale już dawno nie żyje. 
- Może jeszcze opowiesz jak do tego doszło?
- A po co? Nic godnego uwagi. Może bierz jakieś pastylki na sen? Nie będziesz się tak męczył. 
Kajusz klasnął w dłonie i poderwał się z krzesła. 
- Może przyniosę likieru? Kokosowy, przepyszny!
- Przyda się - mruknął Mark. 
Podczas gdy Flawiusz starał się panować nad swoimi emocjami, Antoniusz przeniósł uwagę na Alayę. 
- Skoro już jesteśmy na temacie martwych byłych partnerów... nieźle się trzymasz! 
- Słucham?
- No, od śmierci Sauvage'a minęło ile? Niecałe trzy tygodnie? Chyba już dawno czas na pogrzeb?
Przy stole zapanowała cisza. Jedynie Rosette nie pokazała po sobie żadnej reakcji, w spokoju dalej jadła surówkę. 
- Nie ma ciała - odezwał się Mark. 
- A, no właśnie! - zawołał z rozbawieniem najstarszy Fioravanti. - Heh, śmiesznie to wyszło. Nie było, szukaliśmy, a niedawno się znalazło! - Alaya zesztywniała, utkwiwszy spojrzenie w mężczyźnie, pozostali również oczekiwali kolejnych słów z jego ust. Rosette odłożyła sztućce, by wolne dłonie spleść ze sobą. 
- Tak, okazało się, że to przez błąd personelu. 
- No... tak było. Myśleli, że to ciało przeznaczone do termicznego zniszczenia i... - wbił widelec w pieczone udko drobiowe i podniósł je. - już ten kurak jest w lepszym stanie, niż to co Sauvage'a zostało. 
-  Lody! - krzyknął Kajusz. - Zapomniałem, totalnie zapomniałem o lodach, moi drodzy! Przyniosę! Mój drogi, pomożesz mi? - zwrócił się do starszego brata. 
- Ale że ja?
- Tak - odparł. Zatrzymał się przy jego krześle, położył mu rękę na ramieniu. 
- No dobra, skoro sam nie dasz rady. 

Alaya czuła na sobie wzrok Leonela. Kolejna część kolacji już jej nie dotyczyła.  Nie mogła wmusić w siebie już ani kawałeczka jedzenia. Chociaż było smaczne, czuła do niego obrzydzenie. Mieszała w swoim pucharku z lodami tak długo aż całkiem się roztopiły. Widziała jak Kajusz stara się jak tylko może by poprawić atmosferę, ale wszystko co mówił on i inni, przemykało gdzieś obok niej. Na swoim udzie czuła dotyk Leonela, ale nie mogła na niego spojrzeć. Znów była w szpitalu, w izolatce, w której umieszczono Daniela. Znów widziała go podłączonego do całego zestawu aparatury medycznej, podtrzymującej funkcje jego umierającego organizmu. Znów widziała jego wyblakłe oczy, słyszała jego głos, gdy nie potrafił już złapać tchu. Słyszała ten obrzydliwy dźwięk kiedy komputer zasygnalizował zatrzymanie akcji serca. Ból znów wydostał się z jej podświadomości. Dlatego nie chciała o nim rozmawiać, dlatego nie chciała nawet słyszeć jego imienia. Sama myśl o Danielu uwalniała wszystkie uczucia i emocje, które starała się zakopać gdzieś głęboko. 
Oprzytomniała dopiero gdy goście zbierali się do wyjścia. 
- Antoniusz! - zawołała, biegnąc za nim i Rose do korytarza. 
- Hę? -burknął, oglądając się przez ramię. 
- Macie pewność, że to jego ciało?
- Ciało, haha, raczej resztki! Tak, mamy. 
- Chcę je zobaczyć. 
- Nie za bardzo jest co oglądać, ale nie ma problemu. I tak będziesz musiała to zabrać jeżeli chcecie organizować pogrzeb. Adres znasz.

Mark objął ją mocno gdy tylko Antoniusz i Rose wyszli.
- Miałem ochotę wbić mu nóż do gardła! Kajusz, dlaczego twój brat to taki popieprzony skurwiel, co?!
Blondyn podszedł do nich powoli. Na twarzy miał boleść i troskę. 
- Przykro mi, naprawdę. 
- Nic mi nie jest - powiedziała, wyswobadzając się z ramion Denta. 
- Ale to nie jest dobry pomysł byś oglądała to ciało. 
- Całkowicie się zgadzam - dodał Leonel. 
Alaya westchnęła. Wróciła do jadalni po swój kieliszek, poprosiła Kajusza o dolewkę wina. 
- Widziałam w życiu tysiące zwłok w różnych stanie, nic mnie nie zszokuje. 
- Tak, ale to... tu chodzi o Daniela. Myślę, że nie powinnaś tego robić. 
- Podjęłam już decyzję. 
Mark popatrzył na Leonela bezradnie, ale ten nie zamierzał podjąć prób przekonywania jej. 
- Dobrze. Zajmę się organizacją pogrzebu, żebyś nie musiała tego wszystkiego sama robić. Myślałem, że nie będziemy musieli przez to przechodzić, ale... ale to dobrze, tak powinno być. 
- Też już pójdę - powiedział Flawiusz. 
- Może zostaniesz jednak, mój drogi? Chyba nie czujesz się najlepiej?
- Nie. Chcę być sam - odpowiedział z bladym uśmiechem. 
- Nie wiedziałem, że wciąż cierpisz o śmierci Auksencji, mój drogi - wyszeptał. 
- Nie wiesz wszystkiego.


- Widziałaś jej minę? - śmiał się Antoniusz kiedy już w swoim Rolls Royce'u wracali do domu. - Szkoda, że się nie rozpłakała. Dawno nic mnie tak nie rozbawiło! Świetnie zareagowałaś, Rosie. 
- Niemniej, zaskoczyłeś mnie. Skąd ten pomysł?
- Nie wiem. Przypływ inwencji twórczej!
- Masz świadomość, że nie mamy jego ciała?
- Pewnie, ale tym lepsza będzie zabawa. Każe przygotować odpowiednie resztki i po spawie. W tak daleko posuniętym rozkładzie niczego nie da się rozpoznać. 
- A co jeżeli zechce przeprowadzić testy genetyczne?
- Nie sądzę. Na cholerę? On i tak nie żyje, nikt nie ma co do tego wątpliwości. I tak naprawdę co za różnica co się wrzuci do grobu. 
Rosette uśmiechnęła się i odwróciła głowę do szyby. Po jej policzku spłynęła łza, którą od razu strzepnęła. 


Leonel długo jeszcze siedział w salonie razem z Kajuszem i Fioną. Alayę znalazł w ich sypialni. Siedziała skulona na łóżku. Płakała tak mocno, że aż miała problem z oddechem. Kucnął przy niej. 
- Proszę - wydusiła. - Zrób coś, żebym przestała myśleć. 
Na to miał doskonałą receptę. 

*


Marlene w połowie leżała na książkach rozłożonych na stole w bibliotece. Powinni mieć teraz lekcje historii, ale nie wprowadzono żadnego zastępstwa, zazwyczaj więc uczniowie mieli w tym czasie wolne. Starała się nadrabiać materiał pracą samodzielną, ale nie mogła oprzeć się wrażeniu, że wszystkie te dawne bitwy, konflikty zbrojne i społeczne były tysiąc razy ciekawsze gdy to Sauvage im o nich opowiadał, niż gdy czytała o nich w podręcznikach. Poza tym, jej myśli krążyły wokół Dracona, który ubiegłego wieczora opuścił Hogwart by rozpocząć pracę u boku Ministra. 
Ziewnęła, przykładając dłoń do ust. Zadrżała z zimna. Dojrzała zmierzającą w jej stronę Hermionę z termosem i notatkami w ramionach. 
- Chyba usłyszałaś moje myśli - odezwała się, zerkając na termos. 
- Też zamarzam. Zrobiłaś już zadania z numerologii? 
Marlene nalała gorącej herbaty do kubka.
- Nie wszystkie, nie mam teraz głowy do całek nieoznaczonych. 
- Ja też nie.
Po chwili do biblioteki przyszedł Ron, rozejrzał się w poszukiwaniu dziewczyn. Dosiadł się do nich z miną kogoś znudzonego, zawiedzionego i zniecierpliwionego. 
- A gdzie Harry? - spytała go Hermiona. 
Wzruszył ramionami. 
- Nie widziałem go nawet na śniadaniu, ale chyba nie zapomniał, ze mieliśmy się tutaj zebrać. A Malfoy?
- Potem wam powiem - westchnęła Cooper, grzejąc dłonie na kubku. 

Harry dołączył do nich chwilę później, jeszcze w płaszczu i zaróżowionymi z zimna policzkami. Dopiero co wrócił razem z Remusem Lupinem z wizyty u okulisty w Hogsmeade. Okazało się, że pewne drobinki szkła wbiły się mocno pod skórę. Usuwanie ich było jedną z najmniej przyjemnych rzeczy jakich doświadczył. W dodatku musiał założyć swoje stare, zdecydowanie za małe i porysowane okulary, złożył już zamówienie na nową parę, ale minie kilka dni zanim będzie mógł je odebrać. 
To był jeden z tych dni, kiedy irytowało go byle głupstwo i najchętniej zamknąłby się w swoim pokoju na cztery spusty. Nikomu oprócz Lupina nie zdradził, że ubiegłego wieczoru natknął się na kolejne ciało. 
- Gdzie ty byłeś cały ranek? - zapytał Ron.
- Co ty masz na nosie? - zapytała Marlene, ze zdegustowaniem patrząc na jego okulary.
- Coś się stało? - zapytała Hermiona.
- Nic - odparł zirytowany. - Po prostu potknąłem się, okulary się potłukły, musiałem założyć stare, a byłem u lekarza w miasteczku. Z Lupinem. Nic interesującego. To już koniec przesłuchania czy macie jeszcze jakieś pytania?
- Ja mam jedno - wtrąciła Marlene. - Co ty za badziewie z ruskiego targu nosiłeś, że rozleciało się po potknięciu?
Harry przewrócił oczami. 
- Gdzie jest Draco?
Marlene uśmiechnęła się z wyższością. 
- Draco jest poza Hogwartem. I już tu nie wróci - powiedziała tajemniczo. 
Hermiona zmarszczyła brwi. 
- Ojciec go gdzieś wywiózł? - spytał Weasley, z nieco zbyt wyraźną nadzieją w głosie. 
- Nie. Lepiej. - Potrzymała ich jeszcze przez moment w niepewności.  - Nasz Minister zaproponował mu posadę asystenta, wraz oczywiście z prywatną kontynuacją nauki, a po przemyśleniu sprawy i mojej sugestii, Draco się zgodził. 
- Ten to ma fuksa - mruknął Ron. - W czepku urodzony. 
- Oh! Fantastycznie! Będzie miał dostęp do informacji, o jakich nie moglibyśmy tutaj pomarzyć! 
- Właśnie! 
- Ciekawe co będzie należało do jego obowiązków. 
- Nie wiem dokładnie, z tego co Draco mówił, będzie Riddle'owi towarzyszył wszędzie i spełniał zadania typowe dla asystenta, ale nie sądzę by chodziło o kserowanie akt i parzenie kawy. Wspominał coś o tym, że będą lecieć do Stanów, Ministrowi zależy na kontakcie z jakimś politykiem. 
- Wreszcie coś ruszamy do przodu, bo już czułam, że krążymy po omacku. Ron, a przecież ty obserwowałeś wczoraj Nate'a!
- Taaa... weź mi nawet o nim nie mów, on jest rąbnięty!
- Widziałeś jak kogoś zabija? - ożywiła się blondynka. 
Harry też przysunął się do stołu, uważnie czekając aż Ron powie coś więcej. 
- Właśnie w tym sęk, ze nie. Jak durny siedziałem pod tą peleryną z nim w gabinecie od siedemnastej do drugiej nad ranem, a on nawet nie wyszedł! Myślałem, że mi pęcherz pęknie. 
- Co robił?
Ron wypuścił powietrze z płuc, wzruszył ramionami. Od niechcenia sięgnął po jedną z notatek Marlene. 
- Cały czas miał włączony jakiś powalony serial o nawiedzonych chirurgach-okultystach, rysował po notatnikach, gadał sam do siebie, coś czytał, ale to było po francusku, nie zrozumiałem ani słowa. 
- I nie wychodził aż do drugiej nad ranem?
- W ogóle nie wyszedł. O pierwszej położył się spać, a mi o drugiej udało się stamtąd zwiać. Kręcił się przez sen, mamrotał, bałem się że ledwie szelest go obudzi. 
- Czyli cały ten wieczór spędził u siebie?
- Stary, no przecież mówię!
Harry zamyślił się. Jeżeli nie Nathaniel, kto porzucił ciało tamtej dziewczyny na błoniach?
- Widziałeś coś dziwnego?- spytała Hermiona. 
- Nie! - zaprzeczył gwałtowanie. - Niczego nie widziałem. 
Wstał. 
- Idę już na zajęcia. 
- Przecież Transmutację mamy dopiero za godzinę!
- To zdążę się przejść. 
Gdy zniknął za drzwiami biblioteki, Ron szepnął do dziewczyn:
- On ostatnio dziwnie się zachowuje, ale mi chyba też by trochę obijało jakbym się w wieku szesnastu lat dowiedział, że mój stary jednak żyje i jeszcze by się okazało, że to Snape. 
- Wiesz co, Weasley? - zaśmiała się Ślizgonka. - Czasem myślę, że jesteś brakującym ogniwem między ludźmi, a pawianami. 


Harry usiadł na podłodze pod klasą Transmutacji. Korytarz był pusty, raz tylko minął go jakiś uczeń z Ravenclawu. 
Jeszcze niedawno był taki szczęśliwy, teraz nie potrafił z powrotem przywołać tego uczucia. W uszach mu szumiało, jakby napłynęła do nich woda. Raziło go światło lamp i świec, ale zrzucał to na mały wypadek ubiegłej nocy. Z tego co powiedział mu Remus, wynikało, że ciało dziewczyny zabrano z błoni o brzasku, zanim zdążyliby je zauważyć uczniowie wybierający się na pierwsze zajęcia Zielarstwa albo Opieki. Lupin obiecał tez, że nikomu nie powie o tym, że Harry natknął się na to ciało. Trochę nawet żałował, że poszedł wczoraj do niego. Wolałby żeby nikt się o tym nie dowiedział. Czuł nawet opory przed powiedzeniem o tym Ronowi i Hermionie.  
Otrząsnął się nagle, jakby obudził się z krótkiej drzemki. Zauważył, że drzwi do sali są uchylone. Wstał z podłogi, rozmasowując sobie kark. Po chwili w korytarzu znalazła się już grupka uczniów, a wśród nich Hermiona.
- Harry...
- Nic mi nie jest - fuknął, zanim zdążyła dokończyć pytanie. 
- Ale chciałam cię tylko zapytać gdzie masz przybory na lekcje...
Spojrzał w dół. Faktycznie, nie miał przy sobie plecaka i nie potrafił zrozumieć jak mógł o nim zapomnieć. 
- Mamy dzisiaj oddać eseje. 
Westchnął. 
- Trudno, oddam później. - "Gdy już go napiszę" dodał w myślach. 

Profesor McGonagall zjawiła się chwilę później. Była nieco zaskoczona tym, że drzwi były otwarte, ale nie przywiązała do tego dużej uwagi. 
- Zajmijcie swoje miejsca i połóżcie eseje na biurkach, zaraz je zbiorę. Dzisiaj zajmiemy się elementami transmutacji międzygatunkowej na przykładzie... - zamarła, dostrzegłszy co takiego znajdowało się na jej biurku. 
A był to pozbawiony kończyn i głowy nagi tors. Przecięty na pół, wewnątrz ktoś umieścił płatki białych róż. Jak szybko się zorientowali, brakujące kończyny, pocięte na małe kawałki, rozrzucone zostały po całej sali. krew mieszała się z płatkami, barwiąc je na ciemnoczerwony kolor. Wciąż prędko wyciekała z okaleczonego ciała, wskazując iż do morderstwa musiało dojść niedawno. 
- Czy ktokolwiek z was cokolwiek zaobserwował? Kogokolwiek? - spytała nieco drżącym głosem. 
Odpowiedział jej ponury pomruk. 
- Przyszliśmy pod klasę na chwilę przed panią, pani dyrektor - powiedziała Lavender. 
- Harry, a ty nie byłeś wcześniej? - zapytał Dean. 
Harry spiął się mimowolnie. 
- Tylko moment - odparł ochryple. - Nikogo tu nie widziałem. 


*


Wszystko w nim było mgliste. Niepewne jak balansowanie na cienkiej linie zawieszonej piętnaście metrów nad cyrkową areną. Cokolwiek mówił, kryło w sobie drugie i trzecie dno. Tajny składnik, niczym ulubiona przyprawa. Doskonale zawoalowana perswazja, nieuchwytna jak dym. Ciekawość i zabawa, jaką dostarczało mu kreowanie wydarzeń oraz obserwacja ludzkich zachowań. 
- Doświadczam nowych uczuć - wyznał. 
Przedpołudnie było słoneczne, pomimo rozsuniętych zasłon w salonie domu Kajusza i Fiony, promienie światła docierały tylko do połowy twarzy Leonela, pozostawiając lewą stronę niedoświetloną. 
- Co czujesz odnośnie do dzisiejszego dnia?
- Ciekawość.
- Jesteś ciekawy tego jak wygląda ciało twojego zmarłego pacjenta, czy tego w jakim stanie będzie Alaya gdy je zobaczy?
- Zarówno pierwsze jak i drugie.
- A jednak odradziłeś jej to.
- Przyznałem tylko rację Markowi Dentowi. Wiedziałem, że zdecyduje się je obejrzeć, niezależnie od tego co ktokolwiek z nas by jej doradził.
- Lubi się nad sobą znęcać.
- To skutek umiłowania do ekstremalnych sytuacji.
 - Efektem jest też relacja z tobą.
- Wiem. 
- Uważasz, że nie widzi tego, co zrobiłeś czy wewnętrznie się z tym pogodziła?
- Wydaje mi się, że nie docenia mojej roli w tym co się stało. Myśli, że to były mniej lub bardziej świadome decyzje Daniela. Że to jego choroba całkowicie nim zawładnęła. 
- Dlaczego ty nie poszedłeś tam dzisiaj? Dlaczego ty nie chcesz go zobaczyć?
- Boję się.
- Poczucia winy?
- Nie wiem czy czuję poczucie winy. Czuję żal. Boję się, że zobaczenie jego ciała... teraz, wyzwoliłoby we mnie uczucia, z którymi nie umiałbym sobie poradzić. 
- Przyznaj sam przed sobą, prowadziłeś działania, których ostateczny skutek chciałbyś odwlekać w czasie jak najdalej. Tego dnia, w którym przyniosłeś go do szpitala, nie chciałeś go ratować. Wiedziałeś, że jest na to już za późno. Wiedziałeś, że twoje działania posunęły się zbyt daleko, byś mógł go uratować. Przyniosłeś go do szpitala, by przez kilka dni móc obserwować jak cierpi jego żona. Potem, to ona stała się twoim kolejnym celem. 
Leonel opuścił głowę. Po chwili znów spojrzał na Fionę. Odkąd była w ciąży, jej cera stała się bardziej rumiana. 
- Nie chciałem, żeby umarł. 
Fiona uśmiechnęła się. Zarzuciła nogę na nogę i przekrzywiła trochę głowę, jakby starała się wyraźniej zobaczyć mniej oświetloną połowę twarzy Leonela. 
- Ale wiedziałeś, że to się stanie. 
- Starałem się o tym nie myśleć.
- Skupiając się na obserwacji i manipulowaniu nim. 
- Tak. 
- Zachowujesz się jak dziecko, które uderzało zabawką o podłogę i teraz ma do niej żal, że się zepsuła i nie można jej już naprawić. 
- Czy myślisz częściej o dzieciach i ich zachowaniu odkąd dowiedziałaś się, że jesteś w ciąży?
- Rozmawiamy o tobie, Leo - powiedziała zdecydowanie. - Dostrzegasz konflikt pomiędzy tym, co mówisz, a tym co robisz? Co robiłeś, a czego chciałeś? I czego chciałbyś teraz?
- Tak. Zaobserwowałem to odkąd przestałem podawać Danielowi truciznę. 
- Ale nie zaprzestałeś pozostałych działań, prawda?
- Nie. Wtedy zmieniła się moja percepcja Daniela. Wcześniej postrzegałem go jako smakowitą okazję do obserwacji jak w wytworzonych warunkach zadziała jego choroba. Potem zobaczyłem więcej. Zobaczyłem coś, co zaczęło wytarzać się między nami. Przyjaźń. 
- Patologiczna przyjaźń. 
- Patologiczna przyjaźń wciąż jest przyjaźnią. Jednak było już za późno.
- Jakie uczucia to w tobie budzi?

- Tęsknię za nim.
- Czyżby? Tęsknisz za tym, co z nim robiłeś, za tym co robiłeś jemu. Był tylko elementem w twojej konstrukcji. Tęsknisz za tworzeniem. 
- Tęsknię za tworzeniem konstrukcji razem z nim. Wspólnie jak partnerzy. 
- Uważasz, że po tym co mu zrobiłeś... gdyby to przeżył... wykazałby wolę tworzenia czegokolwiek razem z tobą?
- Daniel postrzega świat w niekonwencjonalny sposób... podobnie jak ja. Spodziewałbym się, że dostrzegłby cechy, które nas łączą. Cechy, które sprawiają, że należymy do siebie. 
- Masz nadzieję, że wybaczyłby ci. 
- Myślę, że patrzyłby na nas ponad tym. Widziałby te same możliwości, które widzę ja. 
- Mówisz, że należycie do siebie. Czy dlatego czułeś się uprawniony do niejako zajęcia jego miejsca u boku Alayi?
- Nie mam jego miejsca. Nikt go nie dostanie. 
- Ale jesteś blisko niego. 
- Zaprosiła mnie tam. 
- Zrobiłeś wszystko, by ciebie tam zaprosiła. 
- Przyciąga ją ciemna strona świata. Mroczna strona ludzkiej natury i psychiki. Gardzi normalnością, a pewne patologie ją pobudzają. Lubi dotykać rzeczy, które przez innych ludzi określane są jako chore, złe i przerażające. Dlatego też poszła dzisiaj zobaczyć to ciało. Lubi przekraczać granice. To było dla niej tak samo naturalne jak dla mnie. 
- Czy wciąż doświadczasz halucynacji?
- Nie każdego dnia.
- Czy mówi to, co chciałbyś usłyszeć?
- Tak. 
- Więc twój umysł stara się zaspokoić własne potrzeby. 
- Jedyny sposób jaki mu pozostał. 
- Jak sądzisz, jak zareagowałaby Alaya gdyby znała całą prawdę? Wciąż nie wie do czego jesteś zdolny. 
- Tak samo jak ty. 


*

Czuła się pusta. Jakby Leonel stracił nad sobą kontrolę i wypił całą jej krew. Z całej siły zagryzła policzek, aż poczuła smak krwi w ustach. Wciąż tam była. Oddychała głęboko. Prawie już półgodziny siedziała na podłodze w śnieżnobiałym korytarzu laboratoriów w podziemiu wieżowca Fioravanti Enterprises&Industries. Nie zjadła śniadania i teraz jej żołądek wydawał z siebie dźwięki, których nie znosiła. Przyłożyła pięść do brzucha i zgięła się do przodu. Oh, zamknij się, pomyślała. Tego ranka, tuż po przebudzeniu skorzystała z wagi w łazience przy sypialni oddanej do jej dyspozycji. Przy wzroście metr i siedemdziesiąt siedem centymetrów ważyła pięćdziesiąt trzy kilogramy.
- Znalazłem je! - krzyknął Antoniusz, podrzucając klucze w dłoni. Od dźwięku zabolały ją uszy. Uśmiechał się z zadowoleniem. Miał na sobie zieloną koszulkę polo i białe spodnie, jak wcześniej wspomniał, trochę się śpieszył na partię golfa. - To co, idziesz?
Przytaknęła. Podniosła się z zimnej posadzki i poszła za Antoniuszem. Szli przez parę minut, aż zatrzymał się przed metalowymi drzwiami, włożył klucz do zamka, przekręcił go i otworzył je na oścież. Zaprosił ją do środka entuzjastycznym ruchem ręki. 
Typowa, mała sala prosektorium. Zawierała tylko dwie komory chłodnicze i jeden stół prosektoryjny. Trochę narzędzi ułożonych na metalowych półkach i ceramiczny zlew, to wszystko. 
- Chciałabym, żebyś zostawił mnie tu samą. 
- Aha - mruknął, szybko kalkulując w myślach. - No dobra, ale tylko dlatego, że wiesz jak się obchodzić z tym sprzętem. Tak w ogóle to... wiesz, przepraszam za niedogodności - zachichotał. - Błąd personelu, takie rzeczy się zdarzają... a jemu to i tak bez różnicy, nie? I tak już nie żył. 
Nie doczekał się żadnej reakcji, więc wyszedł, a Alaya zamknęła za nim drzwi. 
Podeszła do podpisanej komory. D.A.A.S. Otworzyła ciężkie drzwiczki. Zwłoki ukryte były za specjalną kopułą nowej technologii, która zapobiegała zanieczyszczeniom i utrzymywała odpowiednią temperaturę. Pociągnęła za rączkę, a stół z impetem i metalowym zgrzytem wysunął się z komory. Wydawało jej się, że upływają całe godziny gdy tak stała nad nim, zbierając się w sobie by zdjąć powłokę. Serce biło jej jak wielki, donośny dzwon. Nie było wykonalne, by przygotować siebie na coś takiego. 
Gdy zdjęła powłokę, od razu uderzył ją po nozdrzach charakterystyczny swąd. Ciało, które zobaczyła było w zaawansowanym stopniu rozkładu spowodowanego wysoką temperaturą. Tak wysoką, że kości straciły swój kształt, rozpadały się, ale jednocześnie pozostało dużo zdegenerowanej tkanki miękkiej. 
Doznała uczucia jakby pętla zaciskała się na jej szyi. Nie mogła kontrolować strumieni łez wypływających z jej oczu. Otworzyła usta, oddychała ciężko, a po chwili zaczęła się dusić, jak rybka wyciągnięta z wody przez sprawną łapę kota. Próbowała zaczerpnąć powietrza, aż wreszcie jej oddech unormował się. 
Wiedziała, że nie powinna tego robić, ale położyła dłoń na zwłokach.  
Wyciągnęła z torebki portfel, trzymała w nim kilka zdjęć, w tym zdjęcie, które zrobił im Severus podczas letniego pikniku. Daniel ledwie się na nim uśmiechał. Gdy zamknęła oczy, pamiętała jeszcze jak wtedy pachniał. Prawie czuła kosmyki jego włosów na swoich policzkach gdy go obejmowała. Patrzyła na jego twarz na zdjęciu. 
- Dlaczego to zrobiłeś... - spytała, przesuwając opuszkami palców po fotografii. 
Zacisnęła rękę na tym, co kiedyś było czaszką i twarzą. Kleistej substancji tkanka oblepiła jej dłoń. Jej myśli kierowały się w stronę metalowego stolika. Były tam narzędzia medyczne. Niewielki wybór, ale wystarczyłyby. Wystarczyłby nawet skalpel. Mogłaby zrobić to szybko. Wystarczy, że przetnie tętnice udową. Albo szyjną. Zdecydowanie wolałaby szyjną. Wystarczy kilka minut. 
Jeżeli w tej chwili stamtąd nie wyjdzie, zrobi sobie krzywdę. 
Zdecydowanym ruchem zamknęła powłokę i szybko wsunęła stół z powrotem do komory. Zamknęła drzwiczki, wyszła z prosektorium. Antoniusz czekał na nią, czytając gazetę i pogwizdując cicho. 
- Co? Już? - zagadał. 
- Tak, dziękuję - odpowiedziała bezbarwnie. 
Zawołał ją jeszcze gdy była w połowie korytarza. 
- Hej, Alaya!  
Niechętnie się odwróciła. 
- Co?
- Wyślij mi zaproszenie na pogrzeb!


Stojąc już na zewnątrz budynku, intensywnie szukała telefonu. Słońce świeciło tak mocno, że prawie oślepiało. 
- Ala? 
- Jesteś w mieście?
- Tak, właśnie przejeżdżam obok Big Bena. 
- Mógłbyś po mnie przyjechać? Jestem pod wieżowcem Fioravantiego. A czuję, że zaraz zrobię coś głupiego. Wbiegnę pod pociąg albo skoczę do Tamizy. 
- Zaraz będę. 



- Cała się trzęsiesz - szepnął. 
Siedzieli w aucie, które zaparkował w bocznej uliczce niedaleko parku. Obok właśnie przejechała karetka, a za nią radiowóz. Robili straszny hałas. 
Minęło trzydzieści minut od momentu, w którym zatrzymał się pod wieżowcem, by Alaya mogła wsiąść do samochodu, a nie odezwała się ani słowem. Twarz miała mokrą od łez. 
Wziął ją za rękę. 
- Jest taki piękny dzień - jęknęła. - Zbyt piękny na oglądanie zwłok ukochanego. 
Mark zagryzł język. Nie chciał wspominać o tym, że jego zdaniem nie powinna była tego robić. Zrobiłaby to drugi raz. I trzeci. On nie zamierzał, za nic. Nie chciał by wspomnienie Daniela łączyło się dla niego z widokiem jakiś zniszczonych zwłok. To nie był on, to było tylko ciało, które nie miało już nic wspólnego z człowiekiem jakim był. 
- Masz coś do picia?
- Tylko mleko.
- Może być. 
Sięgnął do tyłu by wziąć siatkę z zakupami. Wyjął karton mleka i podał go jej. Telefon w jego kieszeni znów wibrował. Wydzwaniali do niego od rana bo zamiast do biura pojechał do szpitala w Paryżu, potem do Urzędu Stanu Cywilnego, potem do domu Daniela, gdzie przez godzinę szukał jednego dokumentu. Później odwiedził dom pogrzebowy. Gdy odwiedzie Alayę i wróci do pracy, najpewniej nie wyjdzie z niej do rana. 
- Mogę mówić? - nieśmiało spytał. 
- Tak. 
- Byłem w szpitalu po kartę zgonu, z urzędu wziąłem akt zgonu, jakimś szczęśliwym przypadkiem udało mi się znaleźć dowód osobisty Daniela. Byłem na cmentarzu w sprawie miejsca. Wstępnie umówiłem termin na najbliższą niedzielę, ale musisz go potwierdzić. Pojechałem do domu pogrzebowego, który uznałem za kompetentny, szczególnie przez wzgląd na Mistrza Ceremonii. Starszy facet, kiedyś udzielał się w stowarzyszeniach naukowych, ma nawet tytuł Mistrza Zaklęć czy jak to tam brzmi w pełnej formie, więc gość będzie potrafił się wypowiedzieć. Musisz tam pójść razem ze mną, no i musimy wybrać... trumnę. 
- Dzisiaj sobie z tym nie poradzę. 
- Jutro?
- Jutro. 
- Dobrze. 
Zacisnęła palce na jego dłoni. 
- Mark, jestem ci bardzo wdzięczna, za to, że się tym zająłeś. 
- Wiesz... to było... czułem trochę ulgę, że mogę się tym zająć. Coś jest nie tak, gdy człowiek umiera i nie można oddać mu  czci. Ludzkość nie wymyśliła chowania zmarłych z czystej fanaberii. 
 - Tamtego dnia w szpitalu... wiedziałam co się stało. Cały czas zdawałam sobie z tego sprawę, ale w pewnym stopniu, w jakiejś części... czułam się tak jak kiedyś... - odwróciła się twarzą do Marka. - Jak wtedy gdy okoliczności rozdzieliły mnie i Daniela... wiedziałam, że pomimo rozłąki... on był gdzieś... i że znowu będziemy razem. A dzisiaj tak naprawdę dotarło do mnie, że teraz to koniec, że nie ma nic więcej. Że nigdy już go nie zobaczę, że nigdy z nim nie porozmawiam, nigdy go nie obejmę, nigdy go nie pocałuję. Nigdy już nie będę mogła mu powiedzieć jak bardzo go kocham. To sprawia, że chcę umrzeć.
Delikatnie otarł łzę z jej policzka. 
- Mnie też to niszczy. 
- Severus jeszcze nie wie. 
- Racja! Najlepiej od razu do niego zadzwonię. 
Wybrał numer z kontaktów i oczekiwał na połączenie. 



Severus prowadził motor wzdłuż drogi, w ten sposób łatwiej mu było zbierać myśli. Nie musiał skupiać się na uważnym omijaniu przechodniów. Zatrzymał się nagle gdy przez mikrokomunikator usłyszał głos Moldera. 
- Hej, Brucie, jesteś już po?
- Si. 
- Ja też i wydaje mi się, że coś mam... - Wtedy nagle rozbrzmiał telefon Severusa. Wyjął go  i zmarszczył brwi widząc nazwę dzwoniącego. - To może być nic znaczącego, ale...
- Może chwilę poczekać?
- Joł.
- To daj mi parę minut, mam ważny telefon, odezwę się. 
Z kieszonki wyjął pager sterujący mikrokominukatorem i wyłączył go. 
- Dent?


- Tak, cześć. Nie wiem jak to dobrze powiedzieć... Fioravanti wczoraj oznajmił nam, że znaleźli ciało Daniela. 
- Co takiego?!
- Dobrze słyszałeś. Zajęliśmy się wszystkim, jesteś gdzieś daleko, też bardzo zajęty, ale może dasz radę zjawić na pogrzebie w niedzielę?
- Posłuchaj mnie, cokolwiek znaleźli, to nie może być ciało Daniela. 
Mark zerknął na Alayę, wyskoczył z samochodu i odszedł kilkanaście kroków. Hałas uliczny trochę przeszkadzał, ale wolał to niż pozwolić, by Ala usłyszała choćby zgłoskę z tego, co mówił Snape. 
- Co ty wygadujesz, Snape?
- Nie staraj się tego zrozumieć, po prostu mi zaufaj. To nie może być ciało Daniela. Jeżeli chcesz mieć pewność, zrób testy genetyczne, gwarantuję Ci, że nie znajdziesz tam jego DNA. 
- Tak? Ponieważ?
- On nie mógł umrzeć, więc to...
- Dobra, koniec. Nie chcę słuchać twoich urojeń! To jest cholernie ciężkie dla nas wszystkich, nie utrudniaj tego jeszcze bardziej! Alaya właśnie była oglądać te zwłoki. Ani mi się waż sugerować jej takie bzdury. Ona była przy jego śmierci, tak samo zresztą jak ja i Celter. Ciebie tam nie było. Rozumiem, że możesz mieć problem z zaakceptowaniem tego. Wierz mi, ja też mam! I to wielki. 
- Postaraj się przyjąć za możliwość, że...
- Nie, nie. Przestań. Te wymysły są chore. Teraz ty masz paranoję? - W słuchawce usłyszał westchnienie. - Dasz radę się zjawić w niedzielę?
- Nie mogę przerwać pracy. 
- No tak. No to... nie wiem, pewnie będziesz mógł o tym przeczytać w gazetach. Powodzenia w pracy i mała rada. Przebadaj się u jakiegoś dobrego psychiatry. 
Rozłączył się i starając się opanować zdenerwowanie, wrócił do samochodu.
- Coś się stało?
- Nie. Nie. On tylko... nie radzi sobie z sytuacją tak samo jak my. 


*


Zmierzch zapadał coraz szybciej. Każdego dnia ciemność kradła po kawałku jasność dni, niczym kurtyna spadająca z atmosfery, rozpływała się od zenitu po ziemię. Para oddechu wypłynęła z ust Leonela. Szedł szybko. Kosmyk włosów opadł mu na czoło, odgarnął go starannie. Po skończonym dyżurze czuł powoli ogarniające go zmęczenie, ale postanowił jeszcze tego wieczoru przygotować składniki na obiad na następny dzień. 
Wchodząc do domu myślał o tym, że będzie to pierwsza od wielu dni noc, którą spędzi sam. Ściągnął skórzane rękawiczki, położył je do szuflady w komodzie, a klucze odłożył do szklanej miseczki. Lekarską torbę postawił przy szafie. Właśnie miał zdjąć płaszcz, gdy głośne miauczenie zwróciło jego uwagę, podążył za nim z ciekawością. Kot wyprężał się pod drzwiami gabinetu, w którym przyjmowani byli pacjenci. Wyciągał łapki do góry, jakby chciał dosięgnąć klamki. Nawet nie zwrócił uwagi na Celtera. Znów zamiauczała. Leonel przyglądał się jej przez chwilę, potem przeniósł wzrok na drzwi. 


Przez myśli przemknęły mu ostrzeżenia Renarda. Potrząsnął głową. Nie, nie mogliby tak szybko go zlokalizować i tak łatwo wkraść się do jego domu, jeszcze nie musiał się tego obawiać. Położył palce na klamce i pewnie pchnął drzwi. Żyrandole rozbłysły. 
Obok kozetki stał intruz. Ubrany w zdecydowanie za dużą kurtkę, szalik i czapkę, które zupełnie do siebie nie pasowały. Pierwszym, co dostrzegł w nim Leonel, były prawie sine z przemarznięcia dłonie. Kotka kręciła się wokół jego nóg, głośno mrucząc z zadowoleniem, ogonem ocierała o jego kostki. Leonel zamarł. W bezruchu patrzył na twarz mężczyzny. Prosto w oczy. Teraz było jakby inaczej, jakby to nie było kolejne widziadło. Poczuł gwałtowne przyspieszenie pracy serca. Nie mrugał tak długo, że aż jego wzrok zamglił się. Na kilka sekund zacisnął powieki. 
- Bonsoir.
- Bonsoir - odpowiedział nagle ochrypłym głosem. 
- Je voudrais reprendre mon traitement. Je ne me sens pas très bien - powiedział cicho Daniel. Przymknął oczy i osunął się z powrotem na kozetkę.



Leonel pobiegł po swoją torbę, wrócił z nią do Daniela. Kucnął przy nim. Ściągnął mu kurtkę, zdjął szalik, który odsłonił poziomą bliznę na szyi. Spieszył się, szukając po kieszonkach termometru, znalazłszy, wsunął go Danielowi pod pachę. Rozdarł brudną i nieświeżą koszulkę, by zbadać go stetoskopem. Zastygł. Tors Daniela nosił charakterystyczne, szerokie blizny układające się w wielką literę Y, efekt niedokończonej autopsji. Jego klatka piersiowa unosiła się i opadała w miarowym oddechu. Leonel przyłożył dłoń do jej lewej strony. Wyraźnie czuł bicie jego serca i wyraźnie czuł krew płynącą w jego żyłach. Odetchnął głęboko. Założył stetoskop, osłuchał przyjaciela z przodu i z tyłu, uderzenia były nieco przyspieszone ale nie usłyszał żadnych szmerów ani niczego niepokojącego. Wyciągnął małą latarkę okulistyczną. Źrenice były tak zwężone, że przypominały główki od szpilek, nie reagowały na światło. W gardle nie zaobserwował niczego poza wysuszoną śluzówką. Wyglądał na wycieńczonego i jakby nie spał od dobrych paru dni. Ciemne cienie pod oczami i jakże współgrająca z nimi blada cera. 
- Masz nieco podwyższoną temperaturę. 
Termometr wskazywał trzydzieści siedem i pół stopnia Celsjusza. 
Leonel nie rozumiał co się stało, nie rozumiał jak to możliwe, że jego przyjaciel, który (jak się wydawało) umarł na jego oczach, siedział teraz przed nim całkiem żywy i w stosunkowo niezłej formie. W tej chwili nawet nie chciał rozumieć. Daniel, którego widywał przez ostatnie tygodnie był wytworem jego wyobraźni, ale ten tutaj był prawdziwy. 
Napełnił szklankę wodą i wsunął ją w dłoń Daniela. 
- Czy jesteś głodny?
Powoli pokręcił głową. Był natomiast zauważalnie senny. Leonel poczekał aż wypije wodę do końca, delikatnie pociągnął go za rękę i zaprowadził  do jednej z sypialni gościnnych. Pomógł mu się rozebrać i położyć do łóżka. 


 *

Obudził się wcześnie. Miłą odmianą było wreszcie powitać dzień w ciepłej i czystej pościeli. Poszedł do łazienki, gdzie wziął szybki prysznic. Pozwolił sobie pożyczyć parę bokserek i koszulkę Leonela. Następnie zszedł na dół. Z kuchni słychać było odgłosy gotowania. Stanął w progu, przyglądając się jak odziany w ciemny szlafrok Leonel sieka pomidory i cebule. Wrzucał je do misy wypełnionej już sałatą. Na stole stały też miseczki z jogurtem, otwarty słoik jagód i orzechów. Piekarnik był włączony, Kotka siedziała w kącie, zajęta piciem wody, ale kiedy tylko spostrzegła Daniela, zamiauczała głośno i podbiegła, by się przywitać.
- Mam nadzieję, że dobrze spałeś.
- Owszem, dziękuję. Wybacz niezapowiedziane najście.
Celter spojrzał na niego, nie przerywając krojenia warzyw.
- Moja kuchnia jest zawsze otwarta dla przyjaciół. 
- Pamiętałem o tym. 
- Co się stało?
Daniel wszedł głębiej do kuchni. Wziął kota na ręce. 
- Pamiętam wodę i ból. Potem to zatarło się w jakiś splątany obraz kolorów i dźwięków. Pamiętam głos Alayi, twój i Marka. Chyba mnie pocałowała. To wszystko było bardzo nieczytelne. Potem... zimno. Okropny chłód do momentu, aż nagle wydawało mi się, że odzyskuję przytomność. Nagle poczułem się zdecydowanie lepiej. 
Leonel wrzucił ostatnie kawałki pomidorów do misy, zamieszał w niej i dorzucił jeszcze oliwki. Obszedł stół by stanąć bliżej Daniela. Objął go i na chwilę przytulił. 
- Wybacz mi proszę te blizny - wskazał na długie nacięcia na torsie Daniela. - Mieliśmy wszystkie możliwe oznaki, by uznać twoją śmierć. 
- Yhym - mruknął z rozbawieniem. - Więc uznałeś, że ciekawie będzie zajrzeć do środka? Jesteś pewien, że o wybaczenie właśnie tego chcesz mnie prosić?
Leonel powoli zaczynał rozumieć dlaczego rzeczywiście Daniel zdecydował się do niego przyjść i nie było to przyjemne uczucie. Poczuł bolesny skurcz w dole brzucha. 
- Zrobiłem dla ciebie kakao.
Wyciągnął rękę z parującym aromatycznym kakao kubkiem w stronę Daniela, ale on po niego nie sięgnął. 
- Naprawdę sadzisz, że czegokolwiek się od ciebie napiję? - Zaśmiał się w sposób, którzy przyprawił Leonela o ciarki. Usiadł na blacie, zajrzał do garnka, z którego unosiła się smuga apetycznego zapachu. - Oprzytomniałem bardzo szybko. Nie wiem co takiego powstrzymało i naprawiło szkody wyrządzone przez truciznę, którą zażyłem, ale bardzo przejaśniło mi w umyśle. Cofnęło działanie trutki, którą ty mi podawałeś. Od naszego pierwszego spotkania, kolacji z zespołem lekarzy. Nie wiem jakim głupcem trzeba być by myśleć, że z moim doświadczeniem w dziedzinie eliksirów i wszelkich trucizn, nie zorientowałbym się co piję. Wiedziałem. Ale działały inne metody, których świadomość miałem dopiero po oprzytomnieniu. Stymulacja psychiczna psychic driving? Z pomocą światła? Nie wiem co to dokładnie było, ale działało. Działało przepięknie. Dopiero gdy wydostałem się z tego laboratorium i trochę przespałem, odzyskałem dostęp do moich wspomnień i prawdziwych myśli z tamtego okresu. - Prychnął. - To prawda, że wielokrotnie myślałem o samobójstwie, były sytuacje, w których byłem temu bliski, ale teraz? To byłby ostatni moment, który wybrałbym na taki krok! Z jednego prostego powodu: znów miałem przy sobie ukochaną kobietę. To przebija wszystko. Jasne, to całe upublicznienie faktu o mojej schizofrenii... nic miłego. Było we mnie sporo autentycznego strachu, ale bez przesady żeby się zabijać z tego powodu. Bo wiesz, pieprzę co o mnie myślą. Co o mnie piszą, co mówią i tak dalej. Je m'en fous! Szczególnie gdy jest przy mnie Ala. Wszyscy inni mogliby się wypchać. Ale ty zrobiłeś wielki chaos w moim umyśle! Zabrałeś mi wszystko co miałem, co było dla mnie ważne. Zostałeś tylko ty... Zastanawiałem się dlaczego mi to zrobiłeś, dlaczego tak bardzo mnie nienawidziłeś, ale zrozumiałem, że to nie miało nic wspólnego z nienawiścią. Byłeś po prostu ciekaw. Dwa tygodnie temu włamałem się tutaj, znalazłem jeszcze ślady tej trutki, poddałem ją dokładniejszej analizie. Bardzo zgrabna mikstura. Sprytna. I wyjątkowo wielofunkcyjna. 
- Nie chciałem żebyś zginął - wyznał cicho Leonel. - Nie chciałem tego. Pragnę wszystkiego co najlepsze dla ciebie.
- Nie rozśmieszaj mnie, Leo!
- Co dzisiaj słyszysz? Czy głosy...?
- Przestań - syknął z politowaniem kręcąc głową. - I z łaski swojej, odpieprz się od moich głosów. 
- Powiedziałeś, że chcesz wznowić terapię. 
- O tak - przyznał, wyraźnie zadowolony. Zsunął się z blatu i powoli podszedł do Celtera. - Właśnie to robię. Zabicie ciebie będzie bardzo terapeutyczne. 
Leonel spojrzał mu w oczy. Chciał zrobić coś, co pokazałoby, udowodniłoby, że naprawdę mu na nim zależy, ale nie potrafił. Odetchnął głęboko. 
- Rozumiem. Nie będę pisię bronił. 
Zbliżył się do niego jeszcze bardziej. W chwili gdy Leonel spodziewał się ataku, Daniel wyszeptał:
- Tylko jest jeden, mały malutki problem. 
- Jaki?
- Nie chcę tego zrobić! - zawołał ze śmiechem. Odsunął się. Wziął jabłko z misy i podrzucił je kilka razy. - Fantazjuję o tym, ale nie chcę tego zrobić, śmieszne, nie? - Przeszedł wzdłuż kuchni, przyglądając się na wpół przygotowanym potrawom. - Żałowałbym. 
- Zabicia samego w sobie czy straty mnie?
- Ty żałowałeś?
- Tak. Każdego dnia. Tęskniłem za tobą. Nie umiem opisać swojej radości, którą poczułem widząc cię wczoraj w moim gabinecie. 
- Ciekawe - mruknął pod nosem. Odgarnął do tyłu włosy. - Ja za to nie umiem wytłumaczyć dlaczego, ale czuję... to dziwne, pokręcone porozumienie z tobą. Poznaliśmy się zbyt blisko, by nie nawiązać więzi. Jestem bardzo ciekaw, gdzie może nas to zaprowadzić. I dlaczego rozumiemy się tak dobrze.
- To dobry punkt do rozpoczęcia.
- Musisz coś dla mnie zrobić. Jeżeli tego nie dotrzymasz, nigdy więcej mnie nie zobaczysz. 
- Zrobię wszystko. 
- Nie wolno ci nikomu powiedzieć o tym, ze żyję. 
- Nie zrobię tego. Zależy mi na tobie - dodał po chwili. - Stałeś się dla mnie bardzo ważny. Moim przyjacielem, który potrafi zrozumieć moje postrzeganie. Który je podziela. Pragnę byś, jeżeli to możliwe, kiedyś mi wybaczył i uwierzył w moje intencje względem ciebie. 
- Oh, już ci wybaczyłem, Leo - odpowiedział. Wyszczerzył do niego zęby. Sięgnął po kubek kakao i posmakował go, przez chwilę zatrzymując płyn w ustach. - To faktycznie tylko kakao.  
Leonel uśmiechnął się promiennie. 
- Bardzo smaczne. Myślę, że możemy już zacząć budować naszą przyjaźń. 




--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Zapraszam do dyskusji, komentowania, pytania, wszystkiego! ♥



Soundtracks:
Take My Heart - Birdy
Gasoline - Airspoken


6 komentarzy:

  1. Zawsze ufałam Severusowi. Miał rację. Genialnie poprowadzona akcja.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ma niezawodną intuicję!

      Dziękuję, bardzo się cieszę! ♥

      Usuń
  2. I CAN'T EVEN.

    Daniel. Nareszcie! Jak ja nie mogłam się go doczekać i jak za nim tęskniłam! No i w tym wydaniu! Zaskoczył mnie bo myślałam, że będzie przybity i słaby, a tu taka niespodzianka! Leonel to zły diabeł, ale kocham też i jego.
    Severus, intuicję ma genialną i super że jej ufa. Będzie miał satysfakcje jak stąd do Chin xD
    Fiona <3 Ona to potrafi rozmawiać z diabłem.
    Strasznie strasznie strasznie żal mi Ali. Nawet sobie nie wyobrażam jak ona się czuje. Także Mark <3

    Czekam z ustęsknieniem na 76 <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Własnie przeczytałam i czuję się jak po praniu z wirowaniem. Jesteś genialna, uwielabiam Twoje pomysły <3

    OdpowiedzUsuń
  4. DANIEL. Mój ukochany bohater, jak chyba wielu z nas czytelników. Tęskniłam za nim i za nim w tym (lepszym?) stanie. Wydaje mi się że pomimo tego że jest już świadom tego jaką "terapię" przeprowadzał na nim Leonel, ona poprzestawiała mu w głowie mocno i dlatego przyszedł do Leonela a nie do Ali. Podoba mi się jak dopasowałaś tytuł VIII części do tego związku między Danielem a Leonelem, domyślam się, że w tej części mocno skupimy się na zgłębianiu go.

    Biedny Harry.
    Mam wrażenie, że coś się z nim dzieje? Jest rozdrażniony (dziwne nie jest to), senny? rozkojarzony? coś chyba jest na rzeczy.

    Fiona <3 jakoś cieszy mnie jej ciąża :D ona i Kajusz są urzekający

    i coś mi się wydaje, że Kajusz będzie żalował wyciągnięcia ręki do Antoniusza...

    O co chodzi z Auksencją? czuję w tym grubszą sprawę.

    Rose, stawiam na to że tęskni za bratem ale czemu jest z Antoniuszem i zachowuje się podobnie jak on?


    Sev, best spy there can be xD chichotam jak sobie wyobrażam jaką minę będzie miał na twarzy w dniu gdy dowie się, ze miał rację XD acz na dobrą sprawę to może być już pewien przez to śledztwo u lekarza.
    Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału, życzę weny!

    OdpowiedzUsuń