NEXT CHAPTER


.

.

10.06.2014

61.
Quietus




Leonel spojrzał z niezadowoleniem na rozlaną herbatę i powoli położył filiżankę na talerzyku. Następnie jeszcze raz przeczytał kilka ostatnich paragrafów i zacisnął usta. Poczuł się zdezorientowany i do pewnego stopnia oszukany. W chwili gdy chciał właśnie wyciągnąć chusteczki z szuflady, rozbrzmiał dzwonek do drzwi. Uniósł głowę i zmarszczył brwi, zerknąwszy na wysoki, drewniany zegar stojący w rogu gabinetu. Spodziewał się Daniela, ale ten miał przyjść dopiero godzinę później.
Lekarz wyprostował się, poprawił swój krawat, wstał i nieśpiesznie przeszedł do holu. Dzie był bardzo chłodny i wietrzny, co wyraźnie dał odczuć silny podmuch lodowatego powietrza, który wdarł się do środka i podrażnił jego skórę gdy tylko  Leonel otworzył drzwi.
- Fiona, jakże się cieszę, że cię widzę - powiedział z promiennym uśmiechem.
Kobieta miała na sobie długi, ciemnoniebieski płaszcz i skórzane rękawiczki w tym samym kolorze. Właśnie próbowała zwinąć parasolkę.Odmówiła powieszenia płaszcza, twierdząc iż przyszła tylko zamienić kilka zdań. Poprowadził ją więc korytarzem do gabinetu.
- Och, Leo...nie spodziewałam się, że tak traktujesz książki - szepnęła, dostrzegłszy na biurku lekko zalany herbatą podręcznik.
Zmieszany Celter szybko otworzył szufladę, wyjął specjalne chusteczki i delikatnie wytarł mokre strony.
- To niechcący...czytałem i trochę...trochę mnie zaskoczył ostatni rozdział.
- Wyobrażam sobie.
Usiadła na skraju sofy. Leonel odłożył książkę na regał i podszedł do niej nieśpiesznie.
- Ale przygotowałem dla ciebie i Kajusza obiad, za moment...
- Poczekaj - złapała go za rękę. - Bardzo ci dziękuję, Leo. Chciałabym, żebyś wiedział, że bardzo doceniam to co, robisz. To jak się starasz.
Zacisnął palce na jej dłoni i przytaknął.
- Odnoszę wrażenie, iż coś bardzo cię zmartwiło.
- Martwię się o Kajusza. Ta sytuacja...ma na niego bardzo zły wpływ. Myślę, że o wiele gorszy niż on sam zdaje sobie sprawę. I nie jestem pewna czy dobrze oceniamy granice Antoniusza. Może rzeczywiście zrobiłby rzeczy, o których zrobienie byśmy go nie posądzali w chwili kiedy...byłby przyparty do muru.
- Uważam, że można się po nim spodziewać wszystkiego - wyznał cicho. - Wszystkich najbardziej egoistycznych i bezwzględnych działań.
- Też tak sądzę... Być może Kajusz jeszcze ci tego nie powiedział, ale...on naprawdę cię potrzebuje, Leo. Ma do ciebie zaufanie i bardzo cię ceni, jesteś jego jedynym przyjacielem.
Leonel na moment zerknął w stronę książki, westchnął i ścisnął usta.
- Nie czuję, by uważał mnie za swojego przyjaciela.
Fiona puściła jego rękę. Poprawiła ułożenie długich, jasnych włosów i uśmiechnęła się z lekkim rozczuleniem.
- Tak długo się znacie...oboje skryci... Dobrze wiesz jaki jest wrażliwy. Boi się, bardzo się boi, że sobie nie poradzi. Został siłą wciągnięty do bajki, do której wcale nie należy, to nie jego świat, nie jego zasady gry. Potrzebuje przyjacielskiego wsparcia, twojego wsparcia.
Rozmawiali jeszcze przez chwilę czy dwie, następnie Leonel dał jej przygotowane przez siebie dania i gdy znów został sam, na długie kilkanaście minut nie mógł się skupić na niczym konkretnym. Przechadzał się po całym domu, w każdym kącie poprawiając ustawienie książek, rzeźb, ramek ze zdjęciami i innych rzeczy. Zatrzymał się przy jednym z obrazów. Był to ciemny pejzaż nadmorskiego krajobrazu. Mężczyzna powoli, delikatnie przyłożył dłoń do płótna i zamknął oczy. Przypomniał sobie swoje wspomnienia z czasów kiedy podróżował statkami.
Z głębokiej zadumy wyrwało go dopiero przybycie Daniela. Pomijając ładną koszulę i krawat (które zapewne szykowała mu Alaya), Sauvage wyglądał bardzo źle. Był bardzo słaby, jeszcze bledszy niż zazwyczaj, miał wielkie, szare cienie pod zaczerwienionymi oczami, lekko falowane włosy wiły się bez ładu, jakby dawno nie widziały grzebienia, a oprócz tego sprawiał wrażenie jakby sporo schudł.
Po odprowadzeniu go na miejsce, Leonel poszedł do kuchni. Szybko wyciągnął dwie ceramiczne filiżanki i talerzyki od kompletu. Jedną filiżankę odsunął trochę na bok. Otworzył szufladę, z jej dna wyciągnął słoiczek z jasnym proszkiem, z którego następnie wysypał kilka łyżeczek do odsuniętej filiżanki. Wyjął torebkę z herbatą wiśniowo jaśminową i przygotował jeszcze po kawałku ciasta bezowego.
MUSIC
Daniel wpatrywał się nieprzytomnie w bliżej nieokreślony punkt na ścianie, jakby myślami był gdzieś bardzo daleko. Możliwe, że sam nie wiedział, gdzie się znajduje. Leonel podsunął mu talerzyk i filiżankę, a sam zajął miejsce naprzeciwko niego.
- Znów miałem ten sam koszmar - wyznał cicho Daniel. W jego głosie było coś przejmującego i niesamowicie smutnego. Barwa była nieco inna, ton niższy i głębszy. - Doskonale umiem pływać, ale w tych snach jestem jak sparaliżowany dopóki nie znajdę się całkiem pod wodą...a tam mogę już płynąć, ale nie jestem w stanie wydostać się na powierzchnię. Czuję narastający ból, duszności. Tracę siły, tonę, ale nie umieram. I tak co noc.
- Już wcześniej miewałeś ten sen. Wymowny.
- Jestem zmęczony.
Spojrzał na lekarza i wtedy Leonel zobaczył w jego karmelowych oczach coś, czego wcześniej nie dostrzegał. A może wcześnie wcale tam tego nie było. Chłód i zdecydowanie.
- Nie uważasz, że to już moment odpowiedni do rezygnacji? Powinieneś być w szpitalu.
- Taaak. To zdecydowanie jest najwyższy czas, by zrezygnować.
Leo przechylił głowę, jakby liczył na to, że patrząc pod innym kątem będzie w stanie zauważyć coś innego w Danielu. Uniósł brwi i już otworzył usta, by coś powiedzieć, ale powstrzymał się·i zamknął je po paru sekundach. Upił łyk herbaty. Milczenie trwało przez kilka minut.
- Podjąłeś więc już tę decyzję - rzekł Leonel, odkładając filiżankę i jednocześnie patrząc Danielowi w oczy. On przytaknął.
- Tak.
Wtedy wyczuł, że nie chodziło wcale o rezygnację z Hogwartu i przeniesienie się do szpitala. Celter poczuł jakby coś ścisnęło go w gardle. W pierwszej chwili nie wiedział jak zareagować, był zaskoczony swoim nagłym zrozumieniem zamiarów Daniela, chociaż te same w sobie zaskakujące wcale nie były.
- Nie dzisiaj i nie jutro, ale w najbliższym czasie zamierzam pozbawić się życia. Jesteś jedyną osobą, która o tym wie i chciałbym aby tak zostało - mówił bardzo cicho, ale zrozumiale i z dawno niesłyszaną w jego głosie zawziętością.
Leonel odruchowo skinął głową ale zaraz potem wyprostował się sztywno.
- Dlaczego mi o tym mówisz? Skoro teraz jesteś pewien, że zakończyć swoje życie to czy nie byłoby praktyczniej nikogo o tym nie powiadamiać? Miałbyś pewność, że nikt ci nie przeszkodzi.
Daniel nie odpowiadał przez dłuższą chwilę, wpatrywał się tylko w swoje blade i wyraźnie drżące dłonie. Jego oczy wyglądały jakby ich tęczówka płonęła.
- Ufam, że ty tego nie zrobisz. Chciałem ci powiedzieć bo czułem, że winien ci jestem szczerość.
- Ponieważ jestem twoim psychiatrą? Wiesz, że jako lekarz...
- Nie mówię do lekarza - natychmiast mu przerwał. - Mówię do przyjaciela.
- Dziękuję ci - szepnął. - Ale czy jesteś przekonany, że chcesz to zrobić? Bardziej niż przy wcześniejszych próbach?
- Wcześniej nie dążyłem do tego, by umrzeć. Próba samobójcza była dla mnie czymś w rodzaju katharsis, zawsze po tym miałem więcej siły, więcej chęci do życia. Coś na nowo wzbudzało moją ciekawość, coś poruszało moją wrażliwość i przekonywało, że może to jeszcze nie jest moment na zwijanie żagli. W tej chwili... jest inaczej. Doszedłem do takiego momentu w moich życiu, w którym nie byłem jeszcze nigdy wcześniej i nie chcę iść dalej.
- Czy ujawnienie faktu o schizofrenii przyczyniło się do tego?
- Myślę, że w pewnym stopniu tak, ale nie na tyle, by był to powód.
- Umiesz precyzyjnie określić dlaczego nie chcesz już żyć?
Sauvage westchnął głęboko i oparł się wygodniej, układając szyję na zagłówku i mrużąc oczy.
- Tysiąc trzysta dziewięćdziesiąt jeden to bardzo dużo. Jeżeli chodzi o naukę...bardzo chciałbym jeszcze wiele osiągnąć, chciałbym móc dalej zachwycać się pięknem muzyki i natury. Alaya...bardzo chciałbym móc kochać ją jeszcze przez kilka wieków, ale... To wszystko... To wszystko jest już poza moim zasięgiem. Nie mam w sobie ciekawości, nie mam radości, zdolności do odczuwania przyjemności. Nie czuję już niczego poza bólem, który towarzyszy mi od kiedy tylko pamiętam. Wcześniej mogłem udawać, że go nie ma, zagłuszać go innymi doznaniami, nie myśleć o nim, koncentrować się na pracy czy czymkolwiek tylko innym. Ale już nie mogę. Może już nie potrafię, a może tak naprawdę nigdy nie potrafiłem i tylko udawałem sam przed sobą, to już bez znaczenia. Myślałem, że mogę ten ból zmniejszać, czasem całkowicie się go wyzbywać, ale niedawno zrozumiałem, że to nigdy nie było możliwe. Nie było możliwe bo ten ból żyje we mnie, w każdej komórce mojego ciała i jest jedyną rzeczą, którą czuję. Może po prostu nim jestem. A ja już nie chcę czuć. Chcę by to się skończyło. Chcę przestać istnieć. Mówię ci o tym wszystkim bo jesteś jedyną osobą, przez którą czuję rozumiany. Oczywiście jest Alaya, ale to co innego.
- Dlaczego nie chcesz jej powiedzieć? Sądziłem, że takie mieliście plany, umrzeć razem.
- Nie wiem, nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie.
- Kochasz ją?
- Nigdy nie przestałem, ale teraz jestem zbyt zniszczony, by jej to w jakikolwiek sposób okazać. Moja psychika to dogasające zgliszcza. Kiedy się zabiję, Ala pewnie zrobi to wkrótce potem. Może nawet taki...tragicznie smutny koniec do nas pasuje? Może to dla nas odpowiednie. Nie mówię o przeznaczeniu, bo obaj wiemy, ze takie bzdury nie istnieją, ale może taki już nas styl. Może taka jest nasza miłość. Od początku do końca wypełniona cierpieniem. Uczucie to głębsze niż inne, przeżywane bardziej niż jakiekolwiek inne, powiedziałbym, że piękne. Tak, najbardziej poruszające piękno rodzi się z bólu. Chyba zauważono już, że najwięcej artyzmu można znaleźć w twórczości artysty, który był w ciemnościach.
- Rozumiem. - Leonel jeszcze raz napił się herbaty i na chwilę przestał patrzeć na Daniela. Potem pochylił się nieznacznie do przodu i znów na niego spojrzał. - Cieszy mnie, że obdarzyłeś mnie zaufaniem, ale jednocześnie jestem głęboko zasmucony. Jako lekarz odczuwam też uczucia porażki jako psychiatra. Myślałem, że będę w stanie ci pomóc rozjaśnić ciemność, w której się znajdujesz. Przykro mi, że nie potrafiłem.
- Mój umysł to zawsze było bardzo ciemne miejsce, a teraz nie rozjaśniłaby go nawet supernowa. Jestem wdzięczny za wszystko, co dla mnie zrobiłeś, Leo. Za to, że tobie autentycznie zależało na tym by mi pomoc. Ty i Alaya jesteście jedynymi osobami, które mogą powiedzieć, że znają mnie najlepiej i naprawdę cieszę się, że zdążyłem cię poznać. Dzięki tobie łatwiej mi było zrozumieć samego siebie. Umieram. Nie wiem skąd wzięły się moje problemy ze zdrowiem, ale chyba w samą porę. Sam dobrze wiesz, co u mnie zdiagnozowaliście. Serce już się zmęczyło. Skoro moje organy mają już dość to chyba najwyższa pora to skończyć?
Leonel pomyślał, że może życie nie jest dla każdego. Że może dla Daniela śmierć rzeczywiście jest najlepszym wyjściem. Ukojeniem i uwolnieniem.
- Cisza - rzekł z rozmarzeniem Daniel. - Nie mogę się jej doczekać. Nie czuć już bólu, nie czuć już zupełnie nic, nie istnieć...to musi być naprawdę piękne.
- Jak to zrobisz?
- Długo nad tym myślałem, rozważałem różne opcję... Mógłbym skoczyć pod pociąg, ale jakoś...jakoś mi nie odpowiada ta opcja. Mógłbym się powiesić, ale to też...niezbyt pociągające. Ale mógłbym... - zacisnął usta i zerknął na stolik pomiędzy nimi, jakby dopiero teraz go zauważył. Wziął filiżankę i podniósł ją do góry, przyglądając się herbacie. - Mógłbym się otruć.
Leonel chrząknął i poruszył się niespokojnie.
- Wybór trucizn jest ogromny, można dobrać taką, która spowoduje natychmiastowy zgon, albo powodującą wielogodzinne konanie, albo w ogóle...
Leonel wstał i wyrwał mu filiżankę z rąk.
- Pewnie już zimna, przyniosę nową! - zawołał, śpiesząc do kuchni.
Prawie tam pobiegł i natychmiast wylał płyn do zlewu. Herbata spieniła się i zasyczała jak wywar w kociołku. Oparł się dłońmi o blat i kilka razy odetchnął głęboko. Bezwiednie przeczesał włosy i obmył twarz zimną wodą.
Do gabinetu wrócił dziesięć minut później. Daniel w spokoju jadł ciastko, jakby zupełnie nie zauważył niczego dziwnego w zachowaniu lekarza.
- Bardzo cię proszę, byś nikomu o tym nie mówił, nawet Alayi.
- Oczywiście - odparł, zajmując z powrotem swoje miejsce. - Kiedy chcesz to zrobić?
- Po prostu...któregoś dnia nie przyjdę... I wtedy będziesz wiedział.



MUSIC
Flawiusz wszedł szybko po schodach i rozejrzał się po korytarzu. Dostrzegł braci, którzy przechadzali się, niezbyt głośno rozmawiając. Poprawił marynarkę swojego fiołkowego garnituru, uśmiechnął się radośnie i podbiegł do nich, obu klepiąc po plecach.
- I jak? - zawołał, szczerząc białe zęby do Antoniusza.
- Nijak - burknął brunet, zaciskając dłonie na trzymanych w dłoniach dokumentach.
- Antosiu! - jęknął z rozczuleniem najmłodszy z braci. - Nie trzymaj mnie w niepewności.
Antoniusz wymamrotał coś niezrozumiałego.
- Prawie wszystko gotowe, mój drogi - powiedział spokojnie Kajusz.
- Zaproszenia? Ciasta? Wina? Wodzirej?
- Ty będziesz robił za wodzireja - stwierdził Antoniusz.
Strzepnął rękę brata ze swojego ramienia, otrzepał garnitur jakby obawiał się czy się czymś nie pobrudził i wyprostował się dumnie. Zmierzył Flawiusza krytycznym spojrzeniem.
- Nie możesz się już doczekać? - zapytał życzliwym tonem blondyn.
- Tak tak tak!
Flawiusz podskoczył i wykonał szybki piruet.
- Czy ty nie miałeś przypadkiem testować teraz nowych płetw dla płetwonurków?
- Nie - odparł, energicznie kręcąc głową. - Będę testował nowe konsole do gier! - Już miał odejść, ale jakby coś sobie przypomniał. - Mam nadzieję, że masz dla mnie ładny prezent!
- Adekwatny - mruknął Antoniusz, kiedy Flawiusz zostawił ich już samych.
Kajusz nie patrzył na niego, w skupieniu przeglądał najnowsze wydruki sprzedaży. Jak zawsze emanował spokojem, co Antoniusza trochę drażniło.
- Wodzireja mu się zachciało, jeszcze czego.
- To w końcu jego urodziny, mój drogi.
- Tak jakby kolejne urodziny miały jakieś znaczenie. I jeszcze sobie wymyślił przyjęcie z przebraniami. Nie rozumiem dlaczego się na to zgodziłem.
- Pewnie dlatego, że to nasz brat, mój drogi.
Anotniusz prychnął ale nic więcej już nie powiedział na ten temat, czując że jeszcze kilka zdań, a zacznie krzyczeć. Na myśl o tym, że będzie musiał znaleźć dla siebie jakieś przebranie, podnosiło mu się ciśnienie. Zatrzymał się nagle, wcisnął Kajuszowi swoje kartki.
- Zajmij się tym, ja muszę coś załatwić - powiedział konspiracyjnym szeptem i po chwili wskoczył do windy.
Kajusz wszedł do swojego gabinetu, cicho odetchnął i dopiero wtedy dostrzegł swoją żonę. Fiona na moment przerwała czytanie i spojrzała na niego znacząco. W promiennym świetle przedostającym się do środka przez wielkie okna, wydawała się wręcz lśnić. Oparł się o drzwi, na chwilę zamknął oczy, delektując się przyjemnym uczuciem ciepła. Takie słoneczne dni ostatnio przypominały mu czasy sprzed kilku lat kiedy z Fioną mieszkali jeszcze we Włoszech. Mieli swoje wieloletnie, małe tradycje. Jak na przykład śniadania i kolacje w ogrodzie, wspólne spacery z psem. W każdą sobotę przechadzali się po Rzymie, czasem w poszukiwaniu nowego miejsca, czasem w poszukiwaniu pozostałości przeszłości, a czasem bez konkretnego celu. Prawie codziennie grał na fortepianie. W każdą niedzielę wychodzili do muzeów, galerii sztuki, a następnie szli na późną kolację do jednego z niewielkich lokali w centrum. Teraz nie potrafił cieszyć się z każdego jej uśmiechu i z każdego pięknego dnia.
Wydawało mu się jakby od tych chwil minęły wieki.
- Kochanie?
Zamrugał. Wspomnienia rozmyły się nagle i znów zobaczył swój gabinet. Kąciki jego ust wyginęły się delikatnie w podkówkę, wyraźnie posmutniał.
- Przepraszam cię, moja droga. Mówiłaś coś? Byłem daleko.
Westchnął, podszedł do niej, ukląkł na podłodze i położył głowę na jej kolanach, obejmując za łydki.
- Zauważyłam - stwierdziła, z rozczuleniem gładząc go po jasnych włosach.
- Płakać mi się chce - jęknął.
- Mi też się zachciało jak przeczytałam zapis rozmowy Antoniusza z Nikołajem Sirnowem i jego podwładnymi...
Kajusz uniósł nieco głowę. Twarz Fiony była bardzo spokojna i nie wyrażała zmartwienia i strachu, ale wyraźnie wyczuł jej wewnętrzny niepokój. Przytulił się nieco mocniej.
- Chyba nie mam siły nawet o tym myśleć.
- Masz - rzekła z przekonaniem, złapała go lekko za podbródek, który uniosła lekko do góry. - Wiem, że masz. Zastanawiałam się...co by powiedział wasz ojciec na tworzenie takiej mafii.
Mężczyzna oklapł, jakby stracił możliwość samodzielnego utrzymywania swojego ciała w danej pozycji.
- Wstyd i hańba. Quae volumus, ea credimus libenter, at quae sentimus ipsi, reliquos sentire speramus. A niestety ja i Antoniusz pragniemy zupełnie innych rzeczy i nie podzielamy swoich ideałów. 
Fiona uśmiechnęła się i zamknęła laptopa. 
- Pewnie wielkie szczęście sprawia mu myśl, iż wygrał. 
- Jeszcze tylko brakuje, by włożył na siebie białe prześcieradło i zaczął powtarzać veni, vidi vici.
Roześmiała się. 
- A propos... masz pomysł na przebrania dla nas na urodzinowe przyjęcie Flawiusza? - spytała niespodziewanie radosnym tonem. Pokręcił głową.
- Nie, ale muszę coś wymyślić bo inaczej Flawiusz zrobi to za mnie. Wcześniej widziałem go jak niesie gdzieś kostiumy Kaczora Donalda i Daisy i przestraszyłem się, że chce mi je dać.
- Myślisz, że nie do twarzy by ci było w marynarskim wdzianku i z pomarańczowym dziobem?
Jego usta zadrgały jakby próbował pohamować uśmiech.
- Chyba czułbym się trochę niekomfortowo, moja droga.
- Dzwonił Leonard Cody, powiedziałam, że odezwiesz się później.
Kajusz wyprostował się i zmarszczył brwi.
- I nie mówił o co chodzi?
- Nie. Może znowu chce się poradzić w sprawach giełdy? - zasugerowała bez większego przekonania. - Ale oprócz niego dzwoniło co najmniej dwa tuziny innych osób, a w tym kurier. Zamawiałeś coś z Rumunii?
- Wino i pewien piękny obraz od miejscowego artysty. Mihai Ceşescu ma wielki talent, chciałbym pomóc mu zdobyć sławę w Europie. Spodoba ci się.
 - Z pewnością, mecenasie sztuki. Opowiesz mi więcej gdy wrócę ze szpitala. 
Ucałowała go czule i kilka minut później zniknęła za drzwiami gabinetu. Przez chwilę klęczał jeszcze prawie bez ruchu, jakby nie był pewien co ze sobą zrobić. Wstał, dłońmi wygładził marynarkę i podszedł do dużego, prostokątnego lustra oprawionego w złotą ramę. Poprawił sobie fryzurę i westchnął. Nagle wpadł na pewien pomysł.
- Dzień dobry, moja droga, czy to sekretariat Filharmonii? - spytał po wybraniu numeru połączenia. - Chciałbym zarezerwować dwa miejsca w pierwszym rzędzie na wieczorny koncert. Tak, wiem, że może być mało biletów, ale bardzo proszę sprawdzić. Na nazwisko Fioravanti...ach, są? Wspaniale! Dziękuję bardzo. 
Odłożył słuchawkę i w już o wiele lepszym humorze zasiadł przy swoim biurku. Nie dane mu było zadumać się nad swoim losem. Rozległ się sygnał sekretarki.
- Tak, Nathalie?
- Doktor Celter do pana, sir. Czy wpuścić?
- Oczywiście, moja droga.
Leonel pojawił się po chwili. Jak zawsze miał na sobie elegancki, może nawet trochę ekstrawagancki trzyczęściowy garnitur. Kajusz podejrzewał, że Celter pochorowałby się gdyby ktoś zmusiłby go do ubrania czegokolwiek innego. Od czasu wynalezienia garniturów nie nosił prawie niczego innego. 
- Witaj, mój drogi. 
- Przyniosłem ci ciasto - oświadczył, wskazując na pakunek, który trzymał w lewej dłoni. - Sernik z truskawkami. 
- To bardzo miło z twojej strony, mój drogi.
Kajusz przypomniał sobie słowa Fiony o tym, iż nawet ten bies ma uczucia i uśmiechnął się przyjaźnie. Leonel odwzajemnił uśmiech, położył paczkę na stole, a następnie usiadł naprzeciwko blondyna. 
- Chciałbym z tobą porozmawiać o pewnej...ważnej kwestii. 
- Tak, mój drogi. Napijesz się czegoś? Szkockiej?
- Chętnie. 
Stanąwszy przy barku Kajusz pomyślał, że Leonel musiał sprawiać naprawdę doskonałe wrażenie na nowo poznanych osobach. Sekretarka, Nathalie Woolick, znała go tylko z widzenia, a dostawała rumieńców na samo wspomnienie renomowanego psychiatry, a jej głos drżał za każdym razem gdy się z nim stykała. Tak, kobiety uwielbiały Leonela. Za jego dystyngowaną pozę, specyficzny i bardzo męski głos, elegancję. Ktoś mógłby powiedzieć, że w mowie, zachowaniu lekarza jest wiele teatralności, ale ci którzy dobrze go znali (czyli tylko Kajusz i Fiona), wiedzieli, że on od zawsze taki po prostu był. Z drugiej strony nie dawał się jasno zaklasyfikować. Chociaż wiele mówił o sobie, swoich poglądach, miało się wrażenie jakby niczego się o nim nie widziało. Kajusz już przy pierwszym spotkaniu dowiedział się o Leonelu takich rzeczy, jakich prawie wszystkim innym nigdy nie będzie dane poznać. Wzdrygnął się lekko na to dalekie wspomnienie. 
- Dziękuję - powiedział Leo, przyjmując od niego szklankę z napojem. - Wiesz jakie polecenia otrzymałem, więc może... Przyznaję, że podjąłem ważną dla mnie decyzję.
- Rozumiem - mruknął, zaciekawiony do czego to doprowadzi. 
- Antoniusz chciał abym podczas mojej terapii z Danielem Sauvage, podawał mu środek, który po pewnym czasie zacznie siać spustoszenie w jego organizmie. Robiłem to i nie angażowałem swoich osobistych...odczuć. Jednak...nie spodziewałem się, że...
Przerwał i przechylił lekko głowę. W takiej pozycji światło padało tylko na połowę jego twarzy, druga ukryta była w cieniu. Kiedy uniósł wzrok znad szklanki, jego oczy błyszczały w tak złowrogi sposób, że Kajusz poczuł przeszywający go dreszcz. Kolor tęczówek doktora należał do bardzo rzadko spotykanych. Prawie pomarańczowy, przywodził na myśl płomienie. 
- Tak, mój drogi?
Celter przybrał poważną minę i wyjątkowo oficjalnym tonem powiedział:
- Nie spodziewałem się, że polubię Daniela Sauvage. Chciałbym, żeby był moim przyjacielem - dodał po chwili. 
- Ach.... - rzucił niepewnie.
- I jako, że nie powinno się truć swoich przyjaciół... Nie będę już więcej podawał mu tej substancji.
Kajusz chrząknął. Milczał przez kilka minut, przekładając szklankę z jednej dłoni do drugiej. Czyżby kolejny kaprys biesa? Nie wiedział, co tym myśleć. 
- Jak wiesz, mój drogi, ja nie byłem zwolennikiem tej inicjatywy, więc rad jestem z twoich słów, ale... Nie wiem czy aby na pewno wiesz, o czym mówisz. Poza tym... czy to, że teraz nie będziesz mu już dosypywał tej trutki cokolwiek zmieni? O ile mi wiadomo, jego zdrowie już jest w rozsypce. To, że teraz się wycofujesz, wywiera wrażenie, że przed jego śmiercią chcesz obmyć ręce z winy. Czyżby odbieranie życia nie było już takie przyjemne?
Nie planował powiedzieć ostatniego zdania, ale wcześniejsze przypomnienie sobie okoliczności ich pierwszego spotkania i to nieoczekiwane oświadczenie Leonela spowodowały, że nie powstrzymał się. 
- Chciałbym się zaprzyjaźnić. 
- Oczywiście. Jednak nie wiem czy to dobry pomysł. Martwię się bo bardzo cenię tego człowieka i nie chciałbym aby spotkała go jeszcze większa krzywda niż dotychczas. 
- Dołożę wszelkich starań, by...
- Nie wątpię, mój drogi. Decydowanie w tej sprawie nie leży w mojej mocy, wyrażam jedynie swoje wątpliwości. Zrobisz jak uważasz. Proszę cię o dyskrecję. To poufne sprawy, sam rozumiesz, mój drogi. 
Leonel przytaknął i wypił do końca. Coś w tonie głosu Kajusza dało mu do zrozumienia, że ten chce już zostać sam. Wstał więc i skierował się do wyjścia. Stanąwszy przy drzwiach, odwrócił się jeszcze. Fioravanti stał tyłem do niego, wpatrując się w panoramę Londynu. 
- Mam nadzieję, że ciasto będzie smakowało. 
- Wiesz jak lubię twoją kuchnię, mój drogi - odparł.
Leonel zdążył już wyjść i nie usłyszał jego odpowiedzi.



Początek tego dnia był wyjątkowo okropny i Alaya nie mogła doczekać się końca swojego dyżuru. Kiedy dotarła do zamku była już wykończona i zastanawiała się, czy nie położyć się na trochę spać, ale zanim podjęła decyzję, przyszedł Severus. Spytał, czy prowadzi jeszcze prywatną praktykę. 
Mówił przez kilkanaście minut, może trochę więcej. Bardzo spokojnie, bez emocji, ale tak jakby chciał wszystko z siebie wyrzucić nigdy więcej niczego więcej nie mówić na te tematy. 
- Chyba trochę za dużo się dzieje... - dokończył i dopiero wtedy na nią spojrzał. 
Też tak czuła. Jakby ktoś posadził ją na karuzelę, a następnie mocno zakręcił. Albo na huśtawkę. Co noc zastanawiała się w którym momencie upadnie, w którym pomimo szczerych chęci, nie będzie już w stanie sobie radzić. Ile jeszcze zdoła udźwignąć. 
- Jak się czujesz po rozmowie z matką?
- Dziwnie. To chyba najlepsze określenie. Dobrze, w pewnym sensie. To co zrobiła jej siostra nie jest jej winą, więc...nie mogę mieć o nic żalu. I nie mam. Muszę się tylko jakoś do tego wszystkiego przyzwyczaić. Przyznaję, że świadomość, iż moja matka jednak nie była wcale bezuczuciowa i pogardzająca własnym dzieckiem, sprawiła mi sporą ulgę. Mimo, że minęło wiele lat. Nie czuję z nią więzi, ale...
- To wymaga czasu. I chęci.
Przytaknął.
- Jacy byli twoi rodzice?
Alaya uniosła lekko brwi w zaskoczeniu i wzruszyła ramionami.
- Nie było w nich niczego specyficznego jako rodzicach. Mój ojciec był bardzo przeciwny mojemu związkowi z Danielem, matka też nie była zachwycona, ale nie protestowali. Nie utrudniali mi niczego. Nie było między nami jakichś wielkich uczuć czy przywiązania, ale byłam dość rozpieszczanym dzieckiem. Nic specjalnego ani wartego opowiadania. 
- Ciekawe jak wyglądałoby moje dzieciństwo gdyby nikt się w nie nie wtrącał. Nawet MI6 musiało mieć swój udział - dodał z wyczuwalną goryczą. 
- Twój tato pewnie odebrał to jeszcze bardziej pozytywnie niż ty. 
- Tak myślę, ale to dobrze. Kiedy wszystko wokół wymyka się spod kontroli to chociaż kwestie mojej rodziny wyglądają lepiej niż kiedykolwiek. Gdybym tylko wiedział co począć z Hermioną. 
- Myślałam, że już jej powiedziałeś, że nie chcesz relacji?
- Właśnie problem w tym, że nie wiem czego chcę. Czuję że się do tego nie nadaję, że to nie...to nie mogłoby być coś, czego ona by chciała. I nie wydaje mi się, żebym uważał ją za odpowiednią osobę. Tak naprawdę to Lily była jedyną odpowiednią i myślę, że nie będę potrafił o żadnej innej myśleć tak jak o niej. 
- Nikt ci nie każe. Postępowanie niezgodnie ze swoimi uczuciami to jedna z najgorszych rzeczy jakie można sobie zrobić. W mojej opinii powinieneś sobie dać spokój na jakiś czas nawet z myśleniem o tym. Wydaje mi się, że to cię przytłacza. Poza tym...teraz to chyba nie jest najlepszy czas na romanse, nie?
- W rzeczy samej - mruknął. 
Rozmawiali jeszcze przez chwilę, aż przerwało im przybycie Marka. Severus oczekiwał go z nadzieją, że to spotkanie wyzwoli  w nim chęć  i determinację całkwitego skupienia się na działaniu, miał już zdecydowanie dość dumania nad swoimi uczuciami. Miał wrażenie, że z każdą myślą mętlik w jego głowie powiększał się, a on sam ani na milimetr nie przybliżał się do żadnych konkretnych i konstruktywnych wniosków. To było frustrujące.
Prokurator był tego dnia znakomitym humorze. 
- Guten Abend moi mili! - zawołał od progu. - Przynoszę dobre nowiny. 
Stanął pośrodku pokoju, ułożył dłonie na biodrach i uśmiechnął się ujmująco. Tego dnia miał na sobie jasny, beżowy garnitur, do którgo dobrał brązowy krawat. Różdżkę włożył sobie do kieszeni spodni i utkwił w nich wyczekujące spojrzenie, jakby liczył na to, że będą go dopytywać, jakby miał zaraz rozdać im prezenty. 
- No, nie jesteście ciekawi?
Alaya przewróciła oczami. Bardziej była ciekawa tego gdzie w tej chwili podziewa się jej mąż. Dent pomyślał o tym samym. 
- A gdzie się schował mój ulubiony Francuz? - spytał, rozglądając się wokoło, jakby spodziewał się dostrzec Daniela w którymś kącie. - No, ale on chyba i tak nie jest w stanie się angażować, nie? Niech zbiera siły, będą mu potrzebne. 
- Mógłbyś przejść do rzeczy? - ponaglił go Severus.
- Jasne - Dent nagle spoważniał. - Sprawa wygląda tak, że w sobotę we Fioravanti Enterprises odbędzie się przyjęcie dla Flawiusza. W tym gmachu w centrum Londynu. Będzie spore zamieszanie, więc będziesz mógł się trochę rozejrzeć, Snape. Załatwiłem nam wejściówki.
-  Spodziewam się, że ochrona będzie zwiększona?
- Niby tak, ale jak mi wcześniej powiesz gdzie chcesz powęszyć to wyłączę ich z obiegu z tego obszaru.
- Rozumiem.
- Wymyśl sobie jakiś kostium, to przyjęcie z przebraniami - dodał z uśmiechem.
Wszystko przebiegało zgodnie z jego planem.

*

MUSIC
Długie, białe włosy. Pomarszczona skóra z licznymi, głębokimi zmarszczkami. Zmęczone oczy, zniekształcone rysy twarzy. Alaya zamrugała i znów widziała w lustrze ledwie trzydziestoletnią kobietę. Często wyobrażała sobie siebie tak jakby wyglądała na podeszły wiek, a prawdziwy wygląd wcale nie sprawiał, że odczuwała ulgę z młodości. Coraz częściej w jej myślach pojawiało się stwierdzenie, iż ona i Daniel nie powinni byli zatrzymywać czasu. Może tak byłoby lepiej.
Opłukała twarz lodowatą wodą i wyszła z łazienki. Daniel leżał już w łóżku. Wpatrywał się nieprzytomnie w sufit, zapewne wcale go nie widząc. W takej nieruchomej pozie wyglądał jak martwy. Może myślał, że w taki sposób wszystkich nabierze i tak go zostawią?
Usiadła obok niego. Pogłaskała delikatnie po włosach, jakby dotykała czegoś kruchego, co pod zbyt dużym naciskiem mogło rozpaść się na miliony odłamków. Zamknęła oczy, nawet nie starając się już powstrzymywać łez. Położyła dłoń na jego twarzy. Skóra była nieprzyjemnie zimna, szorstka i jakby z papieru. Opuszki palców zatrzymała na jego ustach. Mimo, że miał już zamknięte oczy, czuła że wcale nie śpi. 
- Kocham cię - wyszeptała.
Gdyby tylko zwróciła na to uwagę, dostrzegłaby jak wielkim bólem przepełniony był jej głos. Beznadziejną rozpaczą, w której nie było już szans na nadzieję, na najmniejszy promyk światła. Drżący, płaczliwy, wydobywany jakby z trudem. Jeszcze nigdy nie czuła się tak zagubiona, bezradna i nieszczęśliwa i chociaź tak bardzo pragnęła to ukryć, jej głos zdradzał wszystko.
- Daniel. Je t'aime.
Nie zareagował, ale nawet nie spodziewała się żadnej reakcji z jego strony, a wręcz bardzo by się zdziwiła, gdyby w jakikolwiek sposób okazał jej, że ją słyszy. Prawdopodobnie wcale jej nie słyszał, a już na pewno nie słuchał. 
Uniosła go do góry i przytuliła mocno do siebie. Był w jej ramionach jak kukiełka, której ktoś zerwał wszystkie sznurki. Bezwładny, nawet żadnej woli. Jedynymi oznakami życia był słabo wyczuwalny, płytki oddech i nierównomierne bicie serca, które słyszała, przytykając twarz do jego szyi. 
- Nie wiem, co zrobić. Tak bardzo cię kocham, ale to już nie wystarcza. Powinnam zrobić wszystko, a mam wrażenie, że nie robię nic. Nie wiem jak ci pomóc. Nie wiem czy w ogóle potrafię. Nie wiem już czego się chwycić, a czuję, że tonę. Nie poddaję się, ale nie wiem jak mam walczyć. W pewnym stopniu łudziłam się, że sam fakt, że jesteśmy razem...będzie dla ciebie ważny, będzie sprawiał jakąś radość. Ale już wiem, że to nie ma żadnego znaczenia. Równie dobrze mogłoby mnie tu nie być. Nie mam wpływu na to jak się czujesz i słowa nie są w stanie wyrazić jak bardzo mnie to boli. To tak jakby cała moja miłość do ciebie...nie istniała. Jakbym nie żyła. A jestem tu, krzyczę z całych sił, a ty nie słyszysz. Cokolwiek bym nie powiedziała, jakiegokolwiek gestu bym nie wykonała...to i tak jakby go wcale nie było. Czuję się jak za dźwiękoszczelną, zamgloną szybą, zza której nie jesteś w stanie mnie dostrzec. Nie możesz poczuć tego, że jestem tu przy tobie, że tak bardzo cię potrzebuję. Że zrobię wszystko, by być twoim wsparciem, ale nie pozwalasz mi na to. 
Często śni mi się, że to tylko sen. Najgorszy z moich koszmarów. Marzę, że w pewnym momencie się obudzę, a ty się do mnie uśmiechniesz, albo po prostu spojrzysz na mnie, a ja będę wiedziała co myślisz, zobaczę to w twoich oczach. Teraz nic w nie widzę, tylko tę przeraźliwą pustkę. Gdy ma mnie patrzysz, mam wrażenie, że jestem przezroczysta, że wcale mnie tu nie ma,  nie dla ciebie. Trzymam cię przy sobie tak rozpaczliwie, z fałszywym przekonaniem, że gdy cię dotykam, to mam jeszcze kontrolę, że cię nie tracę. Czuję się jak jakiś duch, tylko ten ból w każdej sekundzie przypomina mi, że żyję. Chciałabym choć w połowie być tak silna jak ty. Wystarczająco, by być dla ciebie oparciem, a tymczasem zgubiłam się w tych ciemnościach i nie widzę, żadnej drogi. Biegnę, chociaż ledwie mogę oddychać, a nigdzie nie docieram.
Znaczysz dla mnie więcej niż mogłabym wyrazić. Jesteś moim sensem życia, moim powietrzem, moim jedynym szczęściem i celem, moją miłością. Gdy widzę, co się z tobą dzieje, czuję jakby ktoś rozrywał mi serce. A ono należy do ciebie i jeżeli umierasz, ono, ja umieram razem z tobą. Nie potrafię się poddać, chcę walczyć dopóki krew jeszcze krąży w moich żyłach. Może musimy cierpieć, może inaczej nie potrafimy. Ale jestem tak bardzo spragniona ciebie, bycia z tobą , twojego uśmiechu, twoich słów. Chcę je słyszeć, a ty nic nie mówisz. Jakbyś wcale mnie nie chciał, jakbyś wacle mnie nie potrzebował tak jak ja potrzebuje ciebie. Potrzebuje cię w moim życiu, bo bez ciebie ono nie istnieje. Czuję twój ból, a ty nie czujesz nawet mojej obceności. To jeszcze nie jest wszystko, nie chcę żeby to był koniec. Za mało, zbyt krótko. Chcę poczuć, że jesteśmy razem, żebyś czuł, że cię kocham i każda komórka mojego ciała pragnie być jak najbliżej ciebie. 
Z każdym słowej jej głos łamał się coraz bardziej, stawał się coraz bardziej płaczliwy. Policzki miała mokre od łez. Zapłakała, zaciskając mocno powieki. Miała wrażenie jakby jej serce było miażdżone przez imadło. W pewnym momecie poczuła lekki dotyk. Daniel patrzył na nią, przytykając palce do jej ust. Jak to możliwe, że jego oczy o tak ciepłej barwie...były tak zimne jak lód...
- Nie walcz o mnie.
Wyswobodził się z jej ramion i odwrócił się. Wydawało jej się, że zawyła z rozpaczy, ale z jej gardła nie wydobył się już żaden dźwięk.

*


Harry obserwował Rona kątem oka. Wcześniejszego wieczoru wyznał przyjacielowi wiele faktów, których dowiedział się z lektury pamiętnika swojej matki. Weasley był po tym w tak wielkim szoku, iż z Hermioną zastanawiali się czy nie powinni odprowadzić go do Skrzydła Szpitalnego. Nie odezwał się ani słowem i jak zahipnotyzowany poszedł do swojej sypialni. Tego ranka również nie zdążył jeszcze wydać z siebie głosu. Harry stwierdził, że masz już tego dość.
- Może byś tak coś powiedział, co?
Ron uniósł głowę znad owsianki i kilkukrotnie zamrugał.
- Brak mi słów.
- Miło - rzucił z lekkim wyrzutem.
- Przepraszam cię, ale jestem trochę...zaskoczony? Trochę bardzo. Dlaczego od razu mi nie powiedziałeś?
- Obawiałem się twojej nieprzewidywalnej reakcji. 
- Aha. No...cóż...
- Ja obstawiałam, że zemdlejesz z wrażenia.
- No wiesz, Hermiono! Nie jest ze mną jeszcze tak źle.
- No właśnie nie wiem - rzuciła mu sceptyczne spojrzenie.
- To chyba...fajnie, nie? Tak ogólnie. Zawsze lepiej mieć rodzica niż nie, nie? Chociaż to chyba zależy jaki jest, prawda? Snape chyba nie jest najlepszy, ale... - Przerwał, widząc minę Harry'ego, zarumienił się lekko i utkwił wzrok w swojej misce. - Już nic nie mówię.
- Chyba lepiej było jak milczałeś, Ronald - syknęła Granger.
- Przepraszam bardzo, ja po prostu nie chciałbym mieć go za ojca, a i wcale nie jestem taki pewien, że lepiej taki niż żaden i...
- Możesz skakać z radości. 
- Bez przesady, przecież powiedziałem, że ogólnie to fajnie.
- Nie masz za knuta taktu.
- Przestańcie! - skarcił ich Harry w chwili gdy jedna z sów, które wleciały do Wielkiej Sali, zrzuciła przed nim Proroka Codziennego wprost do misy z owsianką. Zerknął na niego okiem i poczuł jak serce mu przyspiesza, a coś przewraca się w żołądku. Pierwszą stronę zdobiło wielkie zdjęcie Dumbledore'a i mniejsze, ale wciąż zajmujące sporą część strony, jego własne. I jeszcze mniejsze Neville'a oraz jego rodziców. Podpis głosił: Największa intryga Dumbledore'a?
- I po ptakach - szepnął bardziej do siebie niż do przyjaciół.
Wcześniej przyzwyczajał się do myśli, że wszyscy się dowiedzą, ale gdy to się w końcu stało, wcale nie był wolny od stresu. 
- Chodźmy już stąd - powiedziała Hermiona, dostrzegłszy Proroka. Tak jak przewidzieli, wyjawienie prawdy o przepowiedni wywołało wielkie poruszenie pośród uczniów.  Już gdy byli przy wyjściu z Wieelkiej Sali, Harry poczuł się pod obstrzałem setek spojrzeń.
Pociechą było, iż w artykule z pewnością nie znalazły się zmyślone wypowiedzi, jak to już dawnej bywało gdy Rita Skeeter pisywała dla Proroka. Nadal niedobrze mu się robiło na to wspomnienie.
Przed salą od historii spotkali już Dracona i Blaise'a Zabiniego. 
- Teraz się zacznie - przywitał ich Malfoy, machając gazetą.
Niby zdażył przyzwyczaić się do bycia osobą publiczną i obgadywaną przy każdej sposobności, ale zdecydowanie nie było to nic przyjemnego. 
- Swoją drogą to świetni z was aktorzy...naprawdę miało się wrażenie, że się nie znosicie - dodał Zabini.
Harry przytaknął, ale nic nie powiedział. Cała historia została tak przedstawiona, iż on sam od początku wiedział o planach Dumbledore'a, a on i Severus jedynie udawali wzajemną niechęć. Wcześniej, po przedumaniu, Harry postanowił nikogo nie wyprowadzać z błędu. W końcu to jednak była jego osobista sprawa.
Wkrótce zeszli się pozostali uczniowie z ich owutemowej grupy i korytarz na pierwszym piętrze wypełnił się podekscytowanymi szeptami. Ku uldze Harry'ego, Daniel nie kazał im długo na siebie czekać. Ubranego w czarną koszulę i czarny krawat i ze zbolałą miną można go było wziąć za żałobnika. Włożył klucze do zamka, ale ten ustąpił dopiero za trzecią próbą. Uczniowie weszli do środka i zajęli swoje miejsca, ani na chwilę nie przerywając rozmów. Daniel wszedł jako ostatni i zamknął za nimi przejście, ale jego wzrok zatrzymał się na małej kropli zachniętej krwi na klamce. Zmarszczył brwi i uważnie rozejrzał się wokół. Kolejne krople zlokalizował na podłdze. Biegły tuż do biurka, a od biurka to stojaków z mapami. Podszedł tam powoli, stanął przy nim, próbując dostrzec kolejne.
 - Jaki temat dzisiaj? - padło pytanie.
Daniel zignorował ucznia i delikatnie pociągną za jedyną linkę, na której również znajdowały się czerwone ślady. Po kilku sekundach z sufitu rozciągnęła jedna z map. Kilkanaście z dziewcząt wydało z siebie krzyk przerażenia, a pozostali wpatrzyli się, w środek ów mapy. 
Dziewczynę powieszono za kostkę do góry nogami, na cienkiej żyłce przyłączonej do szczytu mapy. Z pewnością była to uczennica, jej ciało nie wyglądało na więcej niż szesnaście lat. Była całkowicie naga, ale najbardziej przerażające było to, co sprawca zrobił z jej nagim ciałem. Skóra twarzy została całkowicie ściągnięta, oczy i usta usunięte, tak że to, co pozostało przypominało krwistą masę mięśni, z gdzieniegdzie prześwitującymi kośćmi. Morderca nie posunął się jedynie do odebrania dziewczynie twarzy. Odciął jedną z jej piersi i spory płat skóry, w taki sposób aby na wierzchu widać było serce. 
Daniel wpatrywał się w ten widok przez dłuższą chwilę, oczekując na jakiekolwiek emocje. Ale te nie przychodziły.
- Marlene, wezwij proszę...
- Już! - odpowiedziała i od razu wstała ze swojego miejsca, szybko znikając za drzwiami sali.
Harry poczuł jak go mdli, siedząca przed nim Hermiona próbowała się nie rozpłakać, natomiast obok Ron przyglądał się zabitej dziewczynie, coraz bardziej blednąc.
Po kilku minutach Marlene wróciła do sali, a razem z nią Nathaniel w towarzystwie kilku swoich goryli w ciemnych, połyskujących kombinezonach i okularach przeciwsłonecznych. 
- Chyba powinniście udać się do...
- O nie, Sauvage - przerwał mu Nathaniel. - Nikt stąd nie wyjdzie dopóki nie pozwolę. W konću któryś z uczniów może być sprawcą! Co my tu mamy? - rozejrzał się jak dziecko po sklepie z zabawkami. - O no proszę!
Zbliżył się do ciała i zaczął je bardzo dokładnie oglądać.
- Czy ktoś z was znał tę biedną niewiastę?
Jego głos był rozbawiony, jakby cała ta sytuacja sprawiała mu wielką frajdę. 
- Trochę ciężko ją rozpoznać - mruknął Zabini.
- W istocie! - zawołał Nathaniel i odwrócił się twarzą do nich. Potem zwrócił się do ochroniarzy. - Zbierzcie wszystkie ślady, pan, Sauvage, niech śmiało przejdzie do tematu zajęć.
Wszyscy spodziewali się, że zostaną za moment odprawieni, dlatego też te słowa bardzo ich zdziwiły. Daniel spojrzał na mężczyznę niechętnie, wzruszył ramionami i zaczął opowiadać im o wojnie Roderyka Nieśmiałego, ale prawie nikt nie był w stanie się skoncentrować.
Kiedy dwie godziny później Harry, Ron i Hermiona szli na lekcję transmutacji, po szkole już rozbiegła się wieść o powieszonym w sali historii ciele jednej z uczennic i nawet temat Dumbledore'a zszedł na drugi plan. Profesor McGonagall prowadziła lekcję zgodnie z planem, ale widać było po niej poruszenie.
A to miał być dopiero początek.

*
Mark spojrzał przez okno. Główne wejście do szpitala jak zawsze było zatłoczone i gwarne. Karetki co kilka chwil na zmianę wyjeżdżały podjeżdżały przywożąc kolejnych pacjentów. Z wysokości piątego piętra przechodni tworzyli wielobarwną, płynną mozaikę. Napił się kawy. Nie była tak dobra jak ta, którą serwowali w Ministerstwie, ale i tak całkiem smaczna. Odwrócił się. Alaya leżała na swojej sofie twarzą do poduszki i w tamtej chwili przypominała mu rzuconą w kąt porcelanową lalkę, którą ktoś przebrał w lekarski strój. 
- Zawsze uważałem, że Daniel jest niezatapialny. 
Uniosła się trochę i przetarła oczy.
- Też tak myślałam. Jak mogę utrzymywać go na powierzchni skoro sama tonę?
Dent usiadł na jej biurku.
- Przypomniała mi się scena z Titanica gdy już jest po katastrofie, Rose rozłożyła się na tej kłodzie, a biedny Jack musi zamarzać w wodzie. Gdyby ta idiotka chociaż trochę się przesunęła i zrobiła dla niego miejsce... Wygląda to komicznie...
- Ja się nie rozkładam.
- Nie, jesteś mądrzejsza od Rose... - rozejrzał się po gabinecie. - Jak ci się tu pracuje? Lepiej niż w Ottawie?
- A czemu pytasz o to?
- Wiesz... to, że tu jesteś nie jest przypadkowe.
- Co takiego?
Popatrzyła na niego tymi zielonymii oczami, w których na nowo na moment zagościła ciekawość.
- Ten Owl, który pracował z tobą w kanadyjskim Ministerwstwie miał za zadanie zdobyć twoje zaufanie, ale był bardzo nieudolny. Panser to też ich człowiek - oznajmił.
Nim zdążyła jakoś zareagować na te rewelacje, do środka wszedł Leonel.
- Odwołali nam operację.
- Dlaczego? - zapytała nie patrząc na żadnego z nich i nie precyzując, do którego z nich kierowała to pytanie.
- Pacjent zmarł. Macie ochotę na ciasto? Wczoraj upiekłem.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz