NEXT CHAPTER


.

.

12.07.2014

62.
Kangaroo's party


MUSIC
Nie tylko mgła ale i ulewny deszcz zagościł tego wieczora w Paryżu. Było już późno. Alaya wyszła z budynku głównym przejściem i zbiegła szybko po schodach, pochylając głowę, by ochronić twarz. Zamierzała jak zawsze przejść w jedną z bocznych alejek i stamtąd się deportować, ale wcześniej ogarnęło ją to dziwne przeczucie jakiego każdy czasem doświadcza. Miała wrażenie, że jest śledzona. Zamiast skręcić w lewo, poszła w prawo. Najdyskretniej jak mogła wyjęła różdżkę z torebki, włożyła ją do kieszeni płaszcza i zacisnęła na niej palce prawej dłoni. Zwolniła krok, spoglądając w lusterka mijanych samochodów. Była to jedna z bezpieczniejszych i bardziej eleganckich dzielnic miasta, latarnie ustawione było bardzo gęsto i w ich świetle wyraźnie dostrzegła spomiędzy innych, jedną postać, która też się na moment zatrzymała. Nie poczuła się zagrożona, raczej zaciekawiona. Weszła w jedno z wąskich przejść pomiędzy budynkami, a stamtąd w prostopadłą do niego uliczkę. Zatrzymała się, uniosła i wyprostowała rękę z różdżką, czekając aż dojdzie do tego miejsca podążający za nią osobnik. Nie musiała czekać długo.
- Och! 
Prawie nadział się na jej różdżkę. 
- Dlaczego za mną idziesz? - spytała zdecydowanym, ale nie agresywnym tonem.
Teraz mogła mu się przyjrzeć. Mężczyzna mógł mieć trzydzieści lat, trochę mniej albo trochę więcej. Niewiele wyższy od niej. Miał gęste, jasnobrązowe włosy, duży nos i wąskie usta. W pierwszej chwili pomyślała, że taka twarz idealnie pasowałaby na plakat wyborczy jakiegoś polityka. Równie dobrze mógł wydawać się przyjaznym i godnym zaufania, jak i konkretnym, solidnym człowiekiem. Jednak aparycja bardzo często bywała złudna. 
- Pani Sauvage - zaczął.  Jego głos był chłodniejszy niż można się było spodziewać. - Chciałbym porozmawiać. 
- O czym?
Wciąż nie opuszczała różdżki. 
- O czymś bardzo ważnym - zniżył głos do konspiracyjnego szeptu. 
- Nie znam pana i nie mam o czym z panem rozmawiać. 
Opuściła różdżkę, odwróciła się i już miała odejść, kiedy mężczyzna odezwał się ponownie. 
- Radzę by jednak pani ze mną porozmawiała. Chyba, że chciałaby pani poczytać o swojej rodzinie w prasie. 
Spojrzała na niego. 
- Excuse-moi?
- Jestem dziennikarzem i...
- Nie rozmawiam z dziennikarzami.
- ...mam dane, których publikacji, by pani nie chciała. 
- A tym bardziej z dziennikarzami-terrorystami. 
Obróciła się na pięcie, szybko odchodząc, ale on wcale nie zamierzał się poddać. Pobiegł za nią. 
- Proszę tylko o rozmowę! Mam ważne informacje, informacje, które panią zainteresują. Odnośnie samobójstw. Proszę. 
Zatrzymała się i jeszcze raz na niego spojrzała. Dopiero w tej chwili zauważyła na jak bardzo zmęczonego wyglądał. Jakby niewiele jadł i mało sypiał. 
- Dobrze. Słucham. 
- Nie tutaj. Tutaj ktoś mógłby usłyszeć. W samochodzie czeka jeszcze dwójka moich przyjaciół. 
To jej się nie spodobało, ale skinęła tylko i poszła razem z nim. Być może wyglądała na spokojną i niegroźną młodą pani doktor, ale miała za sobą o wiele więcej doświadczenia niż każda trzydziestolatka i trzech przeciwników, w razie gdyby mieli złe zamiary, nie wywoływało u niej ani strachu, ani dyskomfortu. 
Po kilku minutach doszli zaparkowanego przy wejściu do niewielkiego parku czarnego auta. Otworzył jej drzwi od strony pasażera, a sam usiadł za kierownicą. 
- Pani Sauvage. Nazywam się Michael Langley, a to są moi przyjaciele: Lucas Byers i Melvin Movel. Wszyscy trzej jesteśmy dziennikarzami. Proszę mi wybaczyć, że w taki sposób zacząłem rozmowę z panią, ale  znając pani stosunek do prasy, chciałem mieć pewność, że zgodzi się pani...
- Cokolwiek pan wie o mojej rodzinie, nie interesuje mnie, co z tymi informacjami pan zrobi. O moim mężu napisano już chyba wszystkie oszczerstwa, które były do napisania, a...
- Nie, nie! - zaprotestował. - To w ogóle nie o to chodzi. Bardzo cenię pani męża.
Pozostała dwójka przytaknęła gorliwie. Byli tak samo niewyspani i zmęczeni jak Michael. Lucas miał jasne, kręcone włosy, zdecydowanie potrzebował golenia, wyglądał jakby był w podobnym wieku, natomiast Melvin był zdecydowanie starszy. Brunet o jasnych, niebieskich oczach, solidnej budowie i odziany w skórzany czarny płaszcz, spod którego widać było pogniecioną koszulę i cienki, zapewne bardzo tani, krawat.
Rozejrzała się po samochodzie. Wszędzie było pełno kabi, różnych skrawków czy też całych arkuszy papieru,elektroniczna aparatura, której nie rozpoznawała i przynajmniej pięć laptopów. 
- Nagrywacie tę rozmowę?
- Nie - zaprzeczył Lucas. 
- Więc chciałabym się dowiedzieć o co chodzi. Nie mam nieograniczonej ilości czasu, którą mogę poświęcać na takie pogawędki. 
Nie przejęli się w ogóle jej nieprzyjaznym tonem i każdy zabrał się za krzątanie wokół siebie. Blondyn przerzucił do tyłu stertę wydruków i wyciągnął kilka kartek, których szukał. 
- Myślę, że udało nam się zdobyć pewne informacje odnośnie tych... nietypowych samobójstw nastolatków. Ale może lepiej... - zerknął na Melvina 
- Może lepiej ja zacznę od początku. Jedną z ofiar była córka mojej... mojej partnerki. Właśnie ze względu na Suzanne nie powiedzieliśmy nikomu o naszym związku. Mąż Claire zginął dwa lata wcześniej, a ona była pewna, że mała Suzanne jeszcze to przeżywa i nie zaakceptowałaby nowego związku matki. Chcieliśmy z tym trochę poczekać. W każdym razie... Po tym jak Suzanne popełniła samobójstwo, nie mogłem nigdzie znaleźć Claire. Do tej pory jej nie widziałem, ale jestem pewien, że nie żyje. 
- Skąd ta pewność? - spytała.
Widziała jak bardzo był przejęty i trudność z jaką mówił. Wiele go to kosztowało, chociaż starał się niczego po sobie nie pokazywać. 
- Oni - odparł cicho. - Zaraz do tego dojdę. Samobójstwo Suzanne wydało mi się bardzo... Przykre i smutne oczywiście, ale... W tym dziecku było coś dziwnego. Zachowanie, wyrażanie się, a nawet spojrzenie. Claire bardzo dużo mi o niej opowiadała, od maleńkości były z nią jakieś problemy. Nie chciała się bawić z innymi dziećmi, niezbyt dobrze radziła sobie w szkole. Rzadko się uśmiechała, nie lubiła zwierząt. Miałem przeczucie, że za tym wszystkim coś stoi, to zbyt dziwaczne by takie małe dzieciaki, które wcale się nie znały... zabijały się i to w te same dnie, o tych samych porach. 
- Skąd tak wiele wiadomości? Szpital był bardzo oszczędny w informowaniu prasy.
- Odrobiłem pracę domową, pani Sauvage. Kiedy zbliżyłem się do sprawy, poczułem się zagrożony. Zauważyłem typów, którzy każdego ranka chodzili za mną, obserwowali co robię. Zwolniłem się z pracy i zaszyłem, z nadzieją, że zszedłem im z pola widzenia. Wkrótce potem poznałem Lucasa i Michaela. Teraz razem układamy puzzle. 
- Już udało nam się połączyć kilka spraw w jedno - wtrącił Michael. 
Alaya uniosła sceptycznie brwi i spojrzała ponownie na Melvina. 
- Przypomniałem sobie jedną z rzeczy, które o Suzanne opowiadała mi Claire. Na początku myślałem, że to nie ma wielkiego znaczenia, ale teraz wyraźnie widać, że to kluczowe...
- Cóż takiego?
- Po narodzinach Suzanne, Claire zatrzymano w szpitalu na dwa tygodnie, chociaż nie było żadnych komplikacji, żadnych nieprawidłowości, żadnych problemów z jej zdrowiem. Przez jeden z tych dwóch tygodni, Claire na oczy nawet nie widziała swojego nowo narodzonego dziecka. Wróciłem do jej domu i przeszukałem, ale nigdzie nie znalazłem kopii dokumentacji medycznej. Rodziła tutaj, w Szpitalnym Ośrodku Medycyny imienia Peana. 
- Rzeczywiście dość dziwne, ale domyślam się, że personel miał swoje powody, by...
- Czy wie pani - przerwał jej Lucas. - że Szpitalny Ośrodek Medycyny jest finansowany nie tylko z pieniędzy państwowych?
Wzruszyła ramionami. 
- To największa taka placówka w całej Francji, to oczywiste, że są sponsorzy, darczyńcy...
- Dokładnie ujmując: Fioravanti Eterprises i Industries. 
Alaya przygryzła delikatnie usta, czując jak jej ciekawość rośnie. Jak wiele ci trzej mogli wiedzieć?
- Tak udało nam się połączyć kilka wątków. Ale po kolei. Dotarliśmy do danych - mówił Michael, stukając palcami w klawiaturę laptopa. - szpitali. Wszystkie szpitale, w których urodziły się nasze samobójcze dzieciaki, finansowane są przez firmę Fioravanti. A w dokumentacji medycznej wyczytaliśmy, że matki z niemowlętami również były zatrzymywane przez dwa tygodnie po porodzie. Co prawda, część szpitali zniszczyła już te dokumenty, ale dotarliśmy do całej sporej liczby. Wystarczająco dużej, by wiedzieć, że to wszystko to nie jest przypadkowe. 
- Czuję, że to, iż część tych dzieci trafiła na mój oddział nie jest jedynym powodem, do rozmowy ze mną.
- Tak jest - przytaknął Lucas. - Ale to zaczęło się z innej strony. Od dawna interesuje się działaniami firm z placu zabaw Fioravanti. W tej chwili właścicieli jest trzech, ale jeszcze parę lat wcześniej było ich tylko dwóch. Flawiusz i Antoniusz. 
- Kajusz - kontynuował dalej Michael - Fioravanti miał swoją własną, oddzielną firmę i zupełnie nic wspólnego z tą dwójką. Oczywiście poza nazwiskiem i więzami krwi. Zajmował się ekskluzywną modą męską. Garnitury za kilkanaście, kilkadziesiąt tysięcy, krawaty, muszki i wszystkie takie bajery dla bogatych snobów, których ego łechcze posiadanie markowych ciuchów w swojej garderobie. Nie zaprzeczę, że sam chętnie bym nosił, ale nie w tym rzecz. Chodzi o to, że Kajusz Fioravanti do niedawna nie miał styczności z korporacją braci. Przynajmniej nie ma nigdzie takich informacji. Może spotykali się co tydzień na rodzinnej kawce, ale na razie nic na to nie wskazuje i wydaje mi się, że wcale tak nie było. To w Rzymie dość znana osobistość, ale tak naprawdę niewiele o nim wiadomo. Zawsze można go było spotkać z żoną w centrum na spacerze czy kolacji, albo w którymś z teatrów, galerii. Bardzo wspierał sztukę, finansował wystawy początkujących artystów... takie tam. Ogólnie to nie pisaliśmy o nim w gazecie, w której pracowałem,  prawie wcale, chyba, że w rubryce kulturalnej. Wśród dziennikarzy miał zawsze opinię nudziarza, który nie dostarczy tematu na sensacyjny artykuł. Aż tu nagle jego firma wchodzi w skład Fioravanti Enterprises, a on sam zwija manatki z tej bezwstydnie wielkiej willi i wyjeżdża do Londynu. Wtedy ja zacząłem się bardziej interesować całą trójką tych gagatków, ich inwestycjami i tak dalej. Nie dokopałem się niczego ciekawego, aż poznałem Melvina i sprawdziliśmy szpitale. 
- MIchael jest świetnym hakerem, ale nie ryzykowaliśmy włamywania się na oficjalne serwisy Fioravantich.
- I nic dziwnego, że nie znaleźliśmy niczego wielce ciekawego - dodał Lucas. - Takie informacje jakie mamy, można spokojnie wykopać z ogólnodostępnej strefy. Jednak. Nie jesteśmy sami. Moi znajomi z Rosji zajmują się śledzeniem intryg rosyjskich polityków, tajnych służb i mafii... i odkryli bardzo ciekawą rzecz... Pewne delikatne powiązania z Fioravanti. Przepływ pieniędzy na pewne konta... ciche transakcje. Na przykład super tajne spotkanie Antoniusza Fioravanti z Nikołajem Sirnowem, szefem rosyjskich tajnych służb. Ciekawe, prawda? 
- Albo spotkanie Sirnowa z Chazovem... a Chazova z Karenko. Moi znajomi ustalili, że Karenko dalej przyjaźni się z Eduardem Wirtchsem. Wirtchs jest już sędziwy, ale swoje dalej wie i...
- Wirtchs - powtórzyła Alaya. - Ale on... przecież w lecie czterdziestego piątego oddał się w ręce Brytyjczyków, a potem zabił się w więzieniu?
- Ha! - zaśmiał się Melvin. - Chcieli, żeby tak myślano. W rzeczywistości był zbyt użyteczny. Nie wiemy jeszcze co dokładnie mu zaoferowano, ale w tej chwili żyje sobie spokojnie pod Petersburgiem i pielęgnuje kwietnik. 
- Co jeszcze bardzo ciekawe. Horst Schumann. Mówi pani coś to nazwisko?
- Oczywiście - przyznała cicho. Wyselekcjonował prawie piętnaście tysięcy osób, które trzymano w przytułkach dla chorych psychicznie. Zostali zabici jako niepełnowartościowi obywatele. Dział w Auschwitz. Zmarł chyba w osiemdziesiątym trzecim. 
- Cóż, kilka miesięcy temu widziano go całkiem żywego jak popijał sobie herbatkę ze swoim dawnym kumplem, Carlem Claubergiem w ogródku Wirthsa. I to nie wszystko - dodał, widząc zaskoczenie na jej twarzy. - Oczywiście wszystkie takie spotkanka są ściśle tajne i pełno przy tym konspiracji, ale staruszkowie chyba czują się już na tyle bezpiecznie z białymi brodami, że nie starają się aż tak bardzo jak Sirnow. To znaczy... o nich nie starają się aż tak bardzo. 
- I to też trochę naświetla kwestię dlaczego zwracamy się akurat do pani, prawda? - spytał z nikłym uśmiechem Lucas. 
Poczuła się jakby coś ciężkiego wpadło jej do żołądka. 
- Znałaś ich, prawda? - spytał szeptem Melvin. 
- Skąd wiecie, że...
- Stare dokumenty, zdjęcia - mówił Lucas. - Ten temat to konik mój i moich znajomych. Przekopaliśmy się przez tysiące różnych skrawków informacji, dawnych spisów, zapomnianych teczek...
Przerwał, widząc jej spojrzenie. Chrząknął, nieco zmieszany. Opuścił głowę. 
- Wyjaśnijmy coś sobie - powiedziała, starając się, by jej głos brzmiał spokojnie i zdecydowanie. - Nie miałam pojęcia na co się piszę. Tak jak wielu innych lekarzy, których zwabiono propozycją wzięcia udziału w... - zamknęła oczy i westchnęła. - Na jednej z konferencji padł ten temat. Mówili o przyszłościowych lekach, nowych badaniach, naukowych eksperymentach... Nic nie wskazywało na to, że to będą... takie eksperymenty. A może to ja tego nie wyczułam. Jednak kilkunastu innych lekarzy, również było bardzo chętnych. Byli podekscytowani, ja też byłam. Tym bardziej, że wiedzieliśmy, iż byliśmy wybraną grupą, do której skierowano tę propozycję. Samo to mogłoby nasunąć już jakieś podejrzenia, ale... to całkowicie typowe gdy chodzi o nowe metody, badania... zawsze wszystko najpierw jest po cichu. Potem... na miejscu... nie było już odwrotu, a ten kto chciał się wycofać, szybko sam trafiał na stół operacyjny. Tak się stało z większością. 
Michael uśmiechnął się współczująco. 
- Nie uśmiechaj się. Nie przy tym temacie. Widziałam bardzo wiele, ale to, co tam się działo... zdecydowanie jest na podium najbardziej odrażających rzeczy. 
Wszyscy trzej zgodnie przytaknęli w ciszy. 
- To nie wszystko - zaczął szeptem Lucas, jakby nie był pewien czy już może się odezwać. 
- Domyślam się, że nie wszystko.
- Ustaliłem, że wcześniej mieszkałaś w Kanadzie...?
- Tak. Po wojnie. 
- Tylko dlaczego w Ministerstwie.
- Nie widzę powodu, by się wam tłumaczyć, ale to żadna tajemnica. Medycyna pracy, ocenianie zdolności do nauki w zawodzie. Głównie aurorzy. Chyba na chwilę chciałam trochę odmiany i innego środowiska.
- Rozumiem. Sprawa jest taka, że... kontaktował się z panią ordynator tutejszego oddziału psychiatrycznego, doktor Panser?
- Tak. Wydało mi się dość nietypowe, że zjawił się osobiście tylko po to, by zaproponować właśnie mi pracę tutaj, ale...
- Wszystkie poszlaki wskazują to, że takie miał polecenie. To właśnie panią miał tu ściągnąć i to właśnie w tamtym momencie.
Alaya nic na to nie powiedziała. Niedawno dowiedziała się od Marka, że Panser jest powiązany z Fioravantimi, więc dokładnie coś takiego podejrzewała.
- A stary Panser też ma bardzo ciekawych przyjaciół. Takich, którzy chowają się jeszcze za swoją rzekomą śmiercią. Bardzo dobrze sfingowaną śmiercią. Chyba najbliżej jest z Josefem.
Zacisnęła powieki, przeczuwając co za chwilę usłyszy.
- Josefem Mengele. Moi znajomi namierzyli go już kilka lat temu, ale w tym roku jeden z nich śledził go na spotkanie z Panserem i innymi, których nie rozpoznał. Nie wszyscy byli w podeszłym wieku, ale...
Lucas umilkł gdy tylko dostrzegł na policzkach kobiety dwie drobne łzy.
- Przepraszam - powiedziała, ocierając oczy. - Po prostu... poznałam tego człowieka. Bardzo dobrze go poznałam.
Nie zamierzała powiedzieć o tym nic więcej, ale oni nie zapytali o szczegóły.
- Pojawia się też kwestia doktora Celtera - wtrącił po kilku minutach Melvin. - Nic o nim nie wiadomo poza tym, że dobrze się zna z Kajuszem i Fioną Fioravanti. Bywali razem w teatrach, na wystawach... Ale nie wiemy jakie może mieć jeszcze powiązania...
- Leonela zostawcie. Nie znajdziecie nic z czego można by zrobić sensacyjny artykuł.
- Nam nie chodzi już tylko o artykuł. Chcemy dojść do prawdy. I nie jesteśmy sami. Wielu innych dziennikarzy w podobnych warunkach, próbuje łapać jakiekolwiek okruchy, część radzi sobie lepiej, część gorzej. Wielu już zniknęło i nie musimy się zastanawiać dlaczego. Podejrzewamy, że te dziecięce samobójstwa to przykład jakiegoś pseudomedycznego eksperymentu. Ktoś tu prowadzi bardzo nieładną grę i bardzo dokładnie za sobą sprząta. Ta cała Unia? Politycy sponsorowani przez Antoniusza Fioravanti? Coś tu jest na rzeczy i to coś wielkiego.
- I bardzo niebezpiecznego - dodała. - Wiem dlaczego chcieliście rozmawiać akurat ze mną, ale dalej nie wiem czego ode mnie oczekujecie. Ach... Liczyliście na jakąś pomoc ze strony mojego męża, czy tak?
- Nie śmielibyśmy - rzekł poważnie Lucas. - Poza tym... no... wybacz, ale wszyscy już wiedzą w jakim jest stanie i... To znaczy... Dotarłem do informacji o niejakim Adamie Owl. Pracował w Ministerstwie Magii Kanady i wcześniej w tym roku został uznany za zaginionego.
- Nie żyje - oświadczyła beznamiętnie.
- O! W sumie dobrze. Wcześniej zatrudniony był we Fioravanti Industries, a jeszcze wcześniej był agentem CIA.
Alaya prychnęła z zaskoczenia.
- W Stanach też masz znajomych?
- Obrotny ze mnie chłopak - zaśmiał się. - Przeprowadziłem dokładne śledztwo. Byłem w domu Owla. Miał obsesję na twoim punkcie. Notatki, zdjęcia...
- Nie chcę wiedzieć.
- Mam teorię, iż specjalnie skierowano go do Ministerstwa, by w jakiś sposób się do ciebie zbliżył. Nie wiem tylko w jakim celu... W każdym razie, to wszystko w taki czy inny sposób prowadzi nas do ciebie. Wspólnie pomyśleliśmy, że może... ty albo twój mąż... Przepraszam, nie zauważyłem jak zaczęliśmy mówić na "ty".
- W porządku - machnęła ręką.
- Że może coś wiecie.
Alaya przygryzła bezwiednie usta. Ciągle to robiła, chociaż wielokrotnie próbowała się już oduczyć tego nawyku. Bezskutecznie. W tej chwili nie była pewna, w którą stronę skierować swoją wypowiedź. Przez parę minut nie mówiła nic, a oni cierpliwie oczekiwali.
- Wiem tylko tyle, że rozmowa ze mną może nieść za sobą konsekwencje. Czy wpadło wam na myśl coś takiego, że przez to narażacie....
- Tak - przyznał Michael. - Pomyśleliśmy, że na pewno cię obserwują i...
- Uważajcie - powiedziała.
Szybko wyszła z samochodu i kilka sekund później deportowała się.

*
Harry przyzwyczaił się już do tego, że zawsze wzbudzał mniejsze lub większe zainteresowanie i po obszernym artykule Proroka spodziewał się eskalacji tegoż zainteresowania. Jednak ku jego zaskoczeniu (i uldze) nie towarzyszyły temu zaczepki czy tego typu podobne zachowania. Ślizgoni byli bardzo zgodni i z całej sprawy mieli wielki ubaw, a w szczególności ci, którzy chodzili z nim na lekcje. Wszyscy sądzili, że Harry wiedział o wszystkim od samego początku i razem z Severusem udawali wzajemną niechęć. Harry'emu bardzo to odpowiadało i nie zamierzał nikogo wyprowadzać z błędu.
Dodatkowo uczniów bawiła myśl o tym, co też Severus Snape może sądzić o dziewczynie swojego syna, Lunie Lovegood. Jakby było w tym coś zabawnego.
Harry westchnął i zabrał się za siekanie szczurzych ogonków.Był to ostatni skład przygotowanego właśnie eliksiru, a do końca lekcji pozostało zaledwie dziesięć minut. Ostatniej lekcji. Chociaż pogoda nie dopisywała, nie mógł się już doczekać wyjścia na boisko. Tego popołudnia miały się odbyć sprawdziany do drużyny quidditcha Gryfonów.
Zamieszał dziesięć razy zgodnie z ruchem wskazówek zegara, trzy razy w przeciwną stronę. Wywar spienił się i  przybrał brunatną barwę. Dokładnie taką jaką powinien. Chłopak przelał trzysta mililitrów do podpisanej buteleczki, zgasił ogień pod kociołkiem, westchnął i przeciągnął się na krześle. Rozejrzawszy się wokół zauważył, że wielu z uczniów było jeszcze w połowie pracy. Nie było w tym nic dziwnego, eliksir był wyjątkowo trudny do przygotowania. Hermiona skończyła chwilę po nim, a Marlene jeszcze chwilę później.
Severus nie przechadzał się po klasie, jak to często miał w zwyczaju. Przeglądał plan rozmieszczenia pomieszczeń budynku Fioravantich, który dostał od Denta. Przyjęcia miało odbyć się na jednym z ostatnich pięter, natomiast pomieszczenia, których odwiedzenie go interesowało mieściły się w różnych miejscach, na różnych piętrach. Musiał więc bardzo dobrze zaplanować swoją trasę zwiedzania.
Przerwał na moment i zorientował się, że lekcja prawie już się skończyła.
- Przelejcie próbki waszych wywarów do butelek i zostawcie je na ławkach - powiedział, gdy pozostało pięć minut.
Zamknął plan, odsunął go na krawędź biurka i oparł łokcie o blat, kryjąc twarz w dłoniach na moment. Kiedy się wyprostował, klasa była już pusta i tylko Harry stał w pobliżu, przypatrując mu się ze zmartwieniem.
- Wszystko w porządku? - spytał.
- Zamknij drzwi,
Harry szybko to zrobił i poszedł za ojcem do pomieszczenia, w którym trzymano część szkolnych zapasów składników do eliksirów i innych przyborów. Była to duża, prawie owalna komnata, całkowicie zastawiona metalowymi stojakami w dużymi, grubymi półkami, na których bez większego ładu i składu poustawiano słoiki. Niżej stały kociołki, mniejsze i większe. Parę z nich miało pokaźne rozmiary - w ich wnętrzu spokojnie zmieściłby się dorosły, postawny mężczyzna.
- Chciałbym ci pokazać, ale chcę byś zostawił to dla siebie.
Chłopak przytaknął. Severus podszedł do największego z kotłów i przesunął go. Odsłonięty kawałek kamiennej posadzki wyglądał całkiem niewinnie. Dopiero gdy mężczyzna kucnął i przyłożył do niego różdżkę, odsłoniło się wąskie przejście. Harry z zaciekawieniem zajrzał w dół, ale nie dostrzegł nic poza ciemnością.
- Co tam jest?
Severus w odpowiedzi wskoczył do środka i kilka sekund później głośno wylądował.
- Mam też tam zejść?
Harry, nawet się nie zastanawiając, wskoczył za nim. Upadając, zahaczył o coś i uderzył się boleśnie w kolana.
- Miałeś zaczekać aż podsunę drabinę - mruknął nauczyciel i zapalił różdżkę.
Nikłe światło pozwoliło im co nieco dojrzeć. Znajdowali się w bardzo ciasnym korytarzu, którego kamienne ściany pokrywały pajęczyny
- Przytulnie - stwierdził chłopiec. - To tutaj zabierałeś mamę na randki?
- Nie.
- Tylko żartowałem.
- To nie jest najlepszy czas na żarty. To jedno z tajnych przejść, tych bardziej tajnych. To, co Potter i spółka umieścili na tej swojej mapie to nie jest całość zamku. Istnieje jeszcze wiele różnych skrytek, część z nich niestety nie nadaje się już do użytku, a o części z nich wiedzą niepowołane osoby. O tej nie.
Dał znak, by Harry poszedł za nim. Okazało się, że korytarz był bardzo długi, a im dalej szli, tym wydawał się Harry'emu coraz bardziej ciasny. Po piętnastu minutach Severus zatrzymał się nagle, tak że chłopiec wpadł wprost na niego.
- Przepraszam - mruknął.
- Dalej tą drogą można iść jeszcze jakieś dwadzieścia minut, ale tutaj... - stuknął różdżką w ścianę, która rozsunęła się z głośnym trzaskiem. - jest komnata. Są tu butle tlenowe, zapasy wody pitnej, trochę żywności zabezpieczonej przed przeterminowaniem...opatrunki, rzeczy niezbędne do udzielenia pierwszej pomocy, kilka poduszek, koców - wyliczał, gdy weszli do środka.
- Jak azyl.
- Właśnie. Posłuchaj mnie teraz bardzo uważnie. Niedługo nie będzie mnie już w tym zamku, będę miał bardzo ograniczone możliwości, by zapewnić ci większą ochronę czy pomoc. Nie chciałbym żebyś pakował się jakiekolwiek problemy, spiski, węszenie, śledzenie...
Harry przygryzł usta i opuścił wzrok.
- ...jednak wiem, że już się w coś takiego wplątałeś. Musicie być bardzo ostrożni, Harry. Szpiegowanie to nie jest zabawa, a szczególnie gdy niewiele wiadomo o wrogu.
- Dlatego chcemy dowiedzieć się więcej. Żeby...
- Żeby zaspokoić swoje pragnienie wtykania nosa we wszystkie podejrzane sprawy.
- To Ron i Hermiona, ja mam obciążenie genetyczne.
Severus uśmiechnął się lekko.
- A to akurat prawda.
- Ale ta komnata to właściwie...
- Nie wiem jak dalej potoczą się wydarzenia, ale wszystko wskazuje na to, że będzie jeszcze bardziej niebezpiecznie. Także tu w Hogwarcie. W razie gdyby coś ci groziło, możesz się tutaj ukryć na jakiś czas, a także wydostać. Wyjście prowadzi do Zakazanego Lasu. Jednak to jest opcja ostateczna, w chwili gdy będzie zagrożone twoje życie, rozumiesz?
Harry przytaknął powoli i rozejrzał się.
- Dlaczego cię nie będzie?
- Przypuszczam, że dla niektórych wkrótce stanę się niewygodny. Wolę sam zadecydować o swoim losie, zanim zrobią to oni.
Harry spojrzał na niego i chciał coś powiedzieć, ale nie bardzo mógł znaleźć słowa.
- Powinienem się bać?
- Z pewnością strach byłby uzasadniony, ale według mnie jest niewskazany. Należy mieć świadomość zagrożenia i konsekwencji z podejmowanych decyzji. Wszystkie decyzje, które będziesz podejmował, muszą być przemyślane. Musisz zdawać sobie sprawę z tego, że nikt tutaj nie jest bezpieczny i nie wiadomo, jakiego dokładnie ataku można się spodziewać. Każde działanie może być obserwowane, każda rozmowa podsłuchiwana. Nie polecam opracowywania szyfrów, bo każdy z nich można złamać. Chyba, że zdecydujecie się na taki, który będziecie często modyfikować na różne sposoby. To naprawdę nie jest zabawa w wojnę, Harry. To, co dzieje się teraz jest o wiele bardziej niebezpieczne, bo ukryte za zasłoną dymną i niejawne. Chcecie działać, rozumiem to i nawet nie będę próbował was powstrzymywać, ale musicie ciągle patrzeć za siebie i uważać dosłownie na wszystko. Byś w porę zauważył, gdy staniesz się celem.
Obaj milczeli przez kilka minut.
- I naprawdę nikt nie wie o tej kryjówce?
- Nie i tak musi pozostać.
- Ale... Luna, Ron? Hermiona?
- Nie.
- Nie będę w stanie sam się tu ukryć, wiedząc, że moim przyjaciołom może stać się krzywda.
- To przez tę przeklętą potrzebę ratowania całego świata, którą zaszczepił ci Dumbledore. Każdemu może stać się krzywda. Musisz zaakceptować tę możliwość, by móc efektywnie działać. Ktoś może zginąć. I musisz mieć siłę, by odpowiednio ocenić priorytety i swoje szans.e To, że ktoś wpada do przepaści, nie znaczy, że masz się rzucać zaraz za nim, tylko dla tego, że jest twoim przyjacielem, Harry.
- Lepiej stać bezczynnie?
- Lepiej działać racjonalnie i skutecznie. Poświęcenie to tylko pusty gest. Gest, który człowiek wykonuje kiedy przestaje panować nad swoimi emocjami i to one przejmują kontrolę.
-  Czyli to, że mama zginęła za mnie też było tylko pustym gestem?
W tym pytaniu na próżno można by szukać śladów żalu, urazy, czy jakichkolwiek negatywnych uczuć. Harry spytał bardzo spokojne, wręcz beznamiętnie. I może taki ton dodatkowo zaskoczył Severusa. Milczał przez dłuższą chwilę.
- To było co innego. Wiedziała, że tym może cię uratować. Gdy nie masz pewności czy twoje działania faktycznie bliskiej osobie pomogą, lepiej jest nie podejmować takiego ryzyka i...
- Pewność? To można w ogóle ją mieć? Poza tym, myślę, że ty robiłbyś dalej wszystko, by mi pomóc, nawet jeżeli szanse na to, że to cokolwiek da, ciągle by się zmniejszały.
- Tak - przyznał poważnie. - Ale to nie znaczy, że ty też powinieneś tak postępować. Nie chcę żebyś skończył tak jak ja.
- Ale...
- Masz ratować siebie. Dbać o swoje życie, swoje bezpieczeństwo. Jesteś jeszcze zbyt młody i zbyt niedoświadczony, by bawić się w chronienie innych. To bardziej skomplikowane niż możesz sobie wyobrażać i wymaga wyćwiczenia, którego ty jeszcze nie masz. Wiem, że to dla ciebie trudne, Harry, ale musisz stać się egoistą. Tylko w bajkach dla grzecznych dzieci giną źli ludzie, a główny bohater ratuje swoich przyjaciół. Nie będziesz w stanie odpowiednio pomóc komukolwiek, a tylko się narazisz. Nie możesz pozwolić, by gryfońska brawura i buta przesłoniły ci obraz sytuacji. Nie masz doświadczenia, nie masz kwalifikacji, nawet nie możesz być świadomy jak wielu jeszcze rzeczy nie potrafisz. I nie ma w tym twojej winy, na takie sprawy jesteś zdecydowanie za młody.
- Będę się uczył, będę robić wszystko żeby...
- I sądzisz, że to nie zwróci niczyjej uwagi? Ostrożność, na każdym kroku ostrożność. Twoje ambicje nie mogą wpływać na zdolność do trzeźwego oceniania sytuacji! Musisz...
- Dyscyplinować swój umysł i kontrolować emocje, już to słyszałem - westchnął. - Wiele razy.
Wydawało mu się, że coś przebiegło koło jego kostek. Gdy skierował różdżkę w dół, dostrzegł, że była to tylko myszka.
- Chcę byś dostrzegł jak bardzo to jest ważne. Ojciec do mnie mówił: By wygrać, należy zdyscyplinować umysł, by mógł całkowicie się skoncentrować, kontrolować emocje, by nie zakłócały i nie wpływały na myślenie, analizować wszystko, by zrozumieć i móc działać szybko, sprawnie, skutecznie i  z klasą. Nie od razu umiałem odpowiednio ocenić jakie to istotne. Spokój, koncentracja, analiza, wnioski, działanie. Spokój jest niezbędny.
- Czyli mam patrzeć tylko na siebie, a to co będzie się działo z Luną, Ronem, Hermioną, czy nawet Marlene i Malfoyem, ma mnie nie obchodzić?
- Tego nie powiedziałem. Chodzi o to, że musisz podejmować  najlepsze dla siebie decyzje, bez względu na swoje uczucia i emocje. Wiem, że to trudne.
Harry oparł się o ścianę i opuścił głowę, wpatrując się w światełko migoczące na czubku różdżki.
Severus odetchnął głęboko i przyjrzał mu się z troską.
- Jeżeli w sytuacji, w której będziesz czuł się na tyle zagrożony, by chcieć się tu ukryć. będziesz miał możliwość pociągnięcia ze sobą Lovegood, Weasleya i Granger, to możesz to zrobić. Ale nie mów im, że masz taką możliwość. I jeżeli już raz się tutaj ukryjesz, nie wychodź drogą przez schowek - bo na przykład Granger została, a chciałbyś jej pomóc. To zbyt niebezpieczne.
- Rozumiem - powiedział cicho. - A Marlene i Malfoy?
- Oni będą mogli skorzystać z innych opcji. Slytherin uwielbiał tajne przejścia i jest tego dużo, trzeba tylko umieć korzystać. Martw się tylko i wyłącznie o siebie, Harry.
- Nie wiem czy potrafię.
- Oczywiście, że potrafisz. Można się tego nauczyć.
- Ale...wtedy...byłeś ode mnie niewiele starszy, a potrafiłeś ochronić innych. Mnie.
- Myślę, że na początku miałem więcej szczęścia niż rozumu. Ale potrafiłem się opanować i skoncentrować. Bardzo wiele zawdzięczam Danielowi i nie mam pojęcia jakby się to wszystko potoczyło gdybym nigdy go nie poznał. W Hogwarcie możesz teraz liczyć tylko na profesor McGonagall, Slughorna i Lupina. Ale nie zdradzaj im żadnych ważnych informacji jeżeli nie będzie to absolutnie konieczne. Jest tu jeszcze trochę składników do niektórych eliksirów - dodał, zauważywszy, iż Harry rozgląda się wokół.
- Pod peleryną mogę się chyba czuć w miarę bezpiecznie?
Severus pokręcił głową.
- Nie sądzę. Nie wiem czy mają możliwość, by widzieć kogoś kto ma ją na sobie, ale lepiej założyć, że tak.
- Dostanę chyba paranoi - mruknął, unosząc lekko kąciki ust.
- Dlatego spokój. Spokój i koncentracja.
- Nigdy nie zawodzą?
- Główna zasada szpiega, jeżeli chce przeżyć.

*
- Potrzebny mi będzie szczegółowy opis wszystkich sesji z ostatnich dni z pacjentów z prawego skrzydła. Czy mogłaby pani to wszystko jakoś zebrać od innych w całość?
Alaya nie słuchała starego mężczyzny. Na usta cisnęło jej się sarkastyczne pytanie:"Jak się miewa Josef?". Niech pan go ode mnie pozdrowi!, mogłaby dodać. I że z pewnością ją pamięta.

Ona pamiętała to wszystko bardzo wyraźnie. A zaczęło się tak niewinnie! Podczas konferencji lekarskiej, której głównym tematem był rozwój genetyki jak i nowe nurty w medycynie, grupę lekarzy zaproszono na rozmowę z jednym z najbardziej szanowanych specjalistów w ówczesnej Europie. Bardzo długo opowiadał o planach na nowe badania. Miały być przełomowe i przyczynić się do szybszego rozwoju medycyny. Uczestniczenie w takiego typu projekcie rozpalało ambicje każdego lekarza. Myśleli, że mają możliwość zapisania się złotymi zgłoskami na kartach historii medycyny. Dlaczego ona chciała wziąć w tym udział? Głównie z ciekawości. W pewniej mierze też z ambicji. A poza tym, był to też dla niej czas na zmianę otoczenia. W pewnym sensie prowadziła koczowniczy tryb życia, nie mogła mieszkać w jednym miejscu dłużej niż dwadzieścia, trzydzieści lat. Nie chciała się do niczego przyzwyczajać. Zmiany były dla niej dobre, pozwalały planować, zająć czymś nowym myśli.
Dwudziestu lekarzy, głównie mężczyźni. Nie wiedzieli gdzie dokładnie jadą, cała sprawa była ściśle tajna. Jeszcze teraz pamiętała atmosferę panującą w eleganckim wagonie pociągu, którym jechali. Byli roześmiani, podekscytowani. Pełni oczekiwań. W czasie podróży powiedziano im, iż miejsce badań specjalnie umiejscowiono w dość nietypowej lokalizacji. Badania finansowało wojsko i wszystko miało pozostać tajemnicą. Jeszcze przed przyjazdem musieli podpisać stosowne dokumenty i umowy. Nikomu nie wydało się to specjalnie podejrzane - wiedzieli, że podobne praktyki zawsze się stosuje gdy w grę wchodzą niejawne badania naukowe. Dojechali nocą. Było tak ciemno, że po wyjściu z pociągu nie byli w stanie określić gdzie też mogą się znajdować. Z jakiegoś jednak powodu poczuła niepokój. Wrażenie podobne do tego jakie ma ktoś, kto wyjechał z domu i nagle przypomniał sobie, że zostawił otwarte drzwi. Zaprowadzono ich do budynku na uboczu, wyraźnie oddalonego od pozostałych, które mogli dostrzec. Tam jeszcze udzielono im pewnych informacji i oddano klucze do pokoi. Warunki były bardziej niż dobre. Zapewniono nie tylko wszystko, co niezbędne do komfortowego mieszkania, ale i dodatkowe udogodnienia. Nie oszczędzono na wystroju wnętrza ani na wyposażeniu. Alaya dostała pokój na końcu korytarza na drugim piętrze. A właściwie dwa pokoje, z czego jeden był przestronny, a drugi miał służyć za sypialnię. Każdy miał też osobną łazienkę i aneks kuchenny. Większość lekarzy od razu położyła się spać, ale ona i jeszcze inny lekarz nie.
- Długo rozmawialiśmy, opowiadał mi o sobie. Nazywał się Matthew Carrel, miał niespełna dwadzieścia siedem lat, był wysokim blondynem o jasnozielonych oczach i wysportowanej sylwetce. Był bardzo energiczny, przynajmniej na początku. W pewnym momencie powiedział, że ma nadzieję w tej nowej pracy znaleźć też nowe natchnienie. Pisał wiersze, poematy. Pamiętam, że wydał mi się wrażliwy, ale nie naiwny. Pełen zapału. I ciągle mówił jakieś anegdoty czy żarty. Przez to zasnęłam bardzo późno i obudziłam się po ustalonej godzinie. Jak tylko się zorientowałam, że zaspałam, umyłam się, ubrałam i nawet nie wyjrzałam przez okno, tylko od razu pobiegłam do jadalni, w której wszyscy mieliśmy umówione spotkanie. Wbiegłam tam jeszcze z mokrymi włosami, wołając, że przepraszam za spóźnienie i dopiero po chwili zorientowałam się, że przerwałam komuś przemowę. Stał pośrodku, cały rozradowany i od razu spojrzał na mnie. Był dość wysoki, wielu powiedziałoby, że całkiem przystojny. Miał przyjemne rysy, a przynajmniej takie sprawiał wrażenie. Od razu wydał mi się kimś ambitnym i zdecydowanym. Klasnął w dłonie, wskazał na mnie i powiedział:"O właśnie ty! Ty będziesz moją osobistą asystentką!". Uśmiechnęłam się i prychnęłam. Odparłam na to:"Chyba najpierw powinien mi pan to grzecznie zaproponować i poprosić o rozważenie tej propozycji." A wtedy inni spojrzeli na mnie ...jakoś tak...dziwnie. W tamtej chwili dostrzegłam, że opadł z nich entuzjazm, nie byli tak podekscytowani jak jeszcze kilka godzin wcześniej. Mengele zaśmiał się i rzekł przymilnym tonem:"Gdyby była pani tak łaskawa rozpatrzyć pozytywnie moją skromną prośbę o zostanie moją osobistą asystentką, czułbym się wysoce zaszczycony!".
- Jak na to zareagowałaś?
- Przez chwilę udawałam, że się zastanawiam, a potem powiedziałam:"Nie widzę przeciwwskazań. Myślę, że będzie to ciekawe doświadczenie." Na co wykrzyknął:"Zapewniam!" i poprosił bym usiadła obok jego miejsca. Chwilę jeszcze mówił o jakichś przydziałach i zakończył:"to nie sanatorium, ale jest całkiem znośnie".
- W którym momencie zorientowałaś się, że jesteście w obozie?
-  Gdy wyszliśmy z budynku. Ja i Mengele i jeszcze inny lekarz jako ostatni. Byłam trochę zaskoczona, ale bez większych emocji. Jak wiesz, na zewnątrz nie przedostawały się prawdziwe informacje na temat, co tak naprawdę się tam dzieje. Dlatego nikt nie był jakoś specjalnie przejęty. Mengele mówił, że pewnie spodziewaliśmy się czegoś lepszego, ale wbrew pozorom to idealne miejsce do prowadzenia badań. Zaprowadził nas do szpitala obozowego w bloku numer dziesięć. Nazwa sugerowałaby, iż tam leczyło się chorych więźniów, ale praktyka była inna. Tych, którzy nie nadawali się do eksperymentów po prostu uśmiercano. Gdy weszliśmy, w środku byli już tam Carl Clauberg, Horst Schumann i Eduard Wirths, który był naczelnym lekarzem obozowym do osiemnastego stycznia czterdziestego piątego. Rozmawiali między sobą i bardzo się ucieszyli na nasz widok.
- Jak właściwie was tam traktowano?
- Cóż... właściwie to nie można by niczego im zarzucić w tym zakresie. Nikt nie miał statusu więźnia, a jak wiesz, wśród więźniów wyłapywało się lekarzy, którzy nadawali się do pracy i ich sytuacja wyglądała inaczej, mogli normalnie jeść, mieli zwykłe pokoje. Ale wciąż byli więźniami, nie mogli korzystać ze swoich różdżek. My podlegaliśmy bezpośrednio Mengele i innym z tej grupy. Ja głównie przebywałam z Mengele i Claubergiem. Innych lekarzy porozdzielano po całym obozie. Trudno mi nawet określić który z nich był gorszy. Może Clauberg, bo jego eksperymenty przeprowadzano jeszcze na żywych kobietach. Poszukiwał szybkiej i skutecznej metody sterylizacji, by w przyszłości można było jednym zastrzykiem sterylizować kobiety słowiańskie i wszystkie, który nie byli aryjczykami. Mengele szczególnie interesował się zjawiskiem bliźniactwa i wszelkimi wadami rozwojowymi. Z perspektywy czasu, myślę, że gdyby nie wojna, najgorsze ich cechy pewnie nie ujawniłyby się.
- Jak to dalej wyglądało pierwszego dnia?
- Mengele zaprowadził mnie do sali sekcyjnej i spytał czy potrafię przeprowadzać sekcje zwłok. Spojrzałam na niego jak na idiotę i odparłam, że oczywiście. Przyniesiono ciała dwóch chłopców, w wieku około dziesięciu lat. Na początku nic nie mówił, stał tylko, uśmiechał się pogodnie i obserwował mnie. Często był tak pogodny i rozpromieniony, że trudno byłoby uwierzyć do jakich rzeczy był zdolny. Jeszcze tego samego dnia, zresztą wkrótce po tej testowej sekcji. Chciał mnie sprawdzić, gdyby okazało się, że nie mam potrzebnych mu umiejętności, stałabym się zbędna tam. Wykryto chorobę zakaźną u jednego więźnia, a przez to do krematorium wysłano wszystkich z jego baraku. Oczywiście wtedy na początku nie wiedziałam jak to dokładnie wygląda, ale i tak... Sama nie wiem dlaczego w ogóle o tym wtedy pomyślałam...
Opuściła wzrok i skrzywiła się nieznacznie. Nie chciała mówić nikomu o tym, czego dowiedziała się od napotkanych kilka dni wcześniej dziennikarzy. Leonel zastał ją na wpół przytomną w pokoju lekarskim i zgodnie ze swoją ciekawską naturą, chciał się dowiedzieć, co takiego się stało. Chciał pytać dalej, ale wczuł, że Alaya nie ma już na to ochoty.
- Przyszedł tutaj, coś powiedział, ale tak się zamyśliłam, że nie jestem pewna czy dobrze pamiętam.
- Ja już się tym zająłem - rzekł Leo. - Wyglądasz na zdegustowaną - stwierdził, zerkając kontrolnie na swój krawat. Tego poranka ubierał się bardzo szybko i przez chwilę obawiał się, czy dobrze dobrał krawat do koszuli.
- Bo jestem zdegustowana. I nie, Leo, spokojnie. Krawat pasuje idealnie - dodała ze śmiechem. - Bardzo mi się podoba.  - Wstała i powoli podeszła do drzwi. - Przejdę się po oddziale to mi może dobrze zrobi.
- A może opowiesz mi o tym jak Daniel się zachowuje gdy jesteście sami? - zaproponował. - W szkole. Zastanawiam się czy... - przerwał, jakby specjalnie chciał pozostawić tę myśl niedokończoną.
Pokręciła głową i na moment przymknęła oczy.
- Wiem do czego to wszystko zmierza i przeraża mnie to, że on... że prawie nie mam z nim kontaktu. Nie możemy nawet porozmawiać. Zamknął się całkowicie w swoim umyśle i już mnie tam nie wpuszcza.

*

- Wyglądasz przepięknie - szepnął, nachylając się do żony.
Stali w garderobie, przed dużym, kwadratowym lustrem oprawionym w złotą ramę. Pogładził delikatnie jej jasne, upięte włosy i przybliżył twarz do jej szyi, rozkoszując się zapachem perfum. Róża, cedr, jaśmin. Lekka nuta pomarańczy. Fiona wybrała długą suknię w kolorze wanilii, z licznymi koronkowymi i perłowymi zdobieniami i nierównymi zakończeniami. Garnitur Kajusza miał taki sam kolor, do niego dobrał jasnoróżową koszulą i pomarańczowy krawat.
- To ubranie to nie do końca przebranie, ale...
- Miałaś cudowny pomysł.
Pocałował ją czule i sięgnął po pudełko z biżuterią. Długie sznury naturalnych pereł, które podarował jej wiele lat wcześniej. Po zapięciu ich, przytulił Fionę do siebie i oparł podbródek na jej ramieniu. Odwróciła się twarzą do męża i pogładziła go po policzku.
- Pójdziemy tam i będziemy się uśmiechać.
Kajusz zamknął oczy i przytaknął.
Kiedy dotarli na miejsce, większość gości już tam była. Jedno z ostatnich pięter gmachu Fioravanti Enterprises przystrojone było setkami kolorowych balonów, pstrokatych serpentyn, które znaleźć można było w każdym kącie. Przy wejściu stało trzech mężczyzn w neutralnych strojach, którzy mieli za zdanie sprawdzać zaproszenia wchodzących przybyszów. Na widok Kajusza i Fiony tylko się skłonili i od razu przepuścili ich dalej. Głośna muzyka nie przypominała typowych dla przyjęć rytmów, utwory pochodziły z ulubionych ścieżek dźwiękowych do filmów akcji i gier. Główną salę udekorowano jeszcze bardziej kolorowo niż hol. Na jednej ze ścian wykonano kompozycje z płonących świeczek, ustawione tak, by układały się w liczbę trzydzieści trzy. Reflektory rzucały nierażące, barwne światła, a stoły uginały się pod zastawą przeróżnych przekąsek, ciasteczek, ciast i tortów. W jednym z kątów ustawiony był ogromny stos z prezentów. Kelnerzy lawirowali pomiędzy gośćmi, proponując szampana, wino lub inne trunki wedle uznania. Widać było, że wszyscy bardzo poważnie potraktowali polecenie wybrania dla siebie odpowiedniego kostiumu. Kajusz zauważył kogoś przebranego za Sknerusa McKwacza, Supermana, Spidermana i innych komiksowych superbohaterów czy bajkowych postaci ale więcej było bardziej oryginalnych przebrań. Po kilku minutach jego wzrok zatrzymał się na wysokim mężczyźnie, który miał na sobie coś na kształt białego prześcieradła i dodatek długiego, czerwonego materiału. Kajusz odruchowo zacisnął dłonie w pięści i od razu ruszył w jego kierunku. Spostrzegłszy jego zdenerwowanie, Fiona podążyła za nim.
- Antoniuszu!
Najstarszy Fioravanti przerwał rozmowę z kimś przebranym za kowboja i odwrócił się w stronę brata.
- Jak mogłeś, mój drogi? - spytał blondyn.
- Jak mogłem...co? - powtórzył opryskliwie, wgryzając się w trzymanego w dłoni ptysia.
- Przebrałeś się za tatę - szepnął.
Antoniusz roześmiał się z satysfakcją.
- A co? Nie wolno? - zarechotał, zaczepnie unosząc brwi.
- Nie powinieneś, mój drogi.
- Słuchaj no, nie masz prawa mi mówić co mam robić, ani wybierać mi odzienia - prychnął.
Poprawił sobie złoty wieniec z liści laurowych i rzucił lekceważące spojrzenie na suknię Fiony.
- Nie powinieneś był się tak ubierać. Mój drogi, to nieodpowiednie! - powtórzył.
Mówił tonem bardzo grzecznym, jakby było mu przykro, iż ma powód do tego, by zwracać bratu uwagę. Wyglądał na autentycznie zasmuconego.
- Skończ już.
- Powiedz mi, że to chociaż... powiedz mi, mój drogi, że to nie są jego rzeczy.
Brunet spojrzał na niego z politowaniem i wzruszył ramionami. Odpowiedział dopiero oblizawszy usta z białego kremu.
- A nawet jeżeli...to co? Mam prawo je nosić! - syknął i przewrócił oczami, jakby bardzo go ta rozmowa nudziła. - A wy dlaczego się nie przebraliście? Co to ma być? Kiecka i zwykły garnitur? Za samych siebie się przebraliście, czy co? Czy za siebie z lat dwudziestych ubiegłego stulecia? Chciałbyś tam dalej być? Skoro taki z ciebie wprawny krawiec to powinieneś się bardziej postarać!
- Ja...
- Kajusz.
Fiona położyła mu dłoń na ramieniu i pokręciła lekko głową. Chciała mu dać do zrozumienia, że nie warto kontynuować pyskówki z Antoniuszem. Ona również uważała, że przebranie się przez niego za ich ojca było bardzo nie na miejscu, ale wolała nie dorzucać od siebie żadnego komentarza. Uwagę na temat ich stroju również wolała przemilczeć. Słowa kogoś takiego jak Antoniusz, nie były w stanie ani jej sprowokować, ani sprawić przykrości.
- WITAJCIE! - rozległ się radosny okrzyk.
Zobaczyli coś dużego, brązowego i pluszowego, gnającego w ich stronę. Kajusz musiał się dobrze temu czemuś przyjrzeć, by rozpoznać własnego brata. Flawiusz zatrzymał się przy nich i wyciągnął ku nim tacę, na której leżał okrągły, czekoladowy tort z ciemną polewą.
- Upiekłem specjalnie dla was! - zawołał rozpromieniony. - I tylko dla was.
- To miłe - stwierdziła Fiona, biorąc od niego tacę, gdyż Antoniusz i Kajusz byli zbyt zaskoczeni by tak szybko zareagować·
- Oboje wyglądacie wspaniale! Piękne przebrania! Bardzo, bardzo, bardzo mi się podoba!
Antoniusz w końcu otrząsnął się z szoku.
- Za coś ty się przebrał? - krzyknął na niego, starając się być jeszcze głośniejszym niż muzyka.
- Jak to "za co?"?! Nie widzisz, matołku? - wskazał na pojemną torbę w kostiumie, a następnie odwrócił się, pokazując długi ogon. - Za kangura!
- Fluffy, ty skończony idioto! To żałosne.
- A ty myślisz, że jak się ubierzesz w te prześcieradła to będziesz robił takie wrażenie jak nasz ojciec?! - odparł Flawiusz, na moment porzucając radosny ton. - Sam jesteś żałosny. A ja mam dzisiaj urodziny i będę się przebierał za któregokolwiek ssaka zapragnę, o! I tobie guzik z pętelką do tego.
- Wyglądasz bardzo... puchato, mój drogi - odezwał się życzliwie Kajusz.
Flawiusz uśmiechnął się do niego.
- Dzięki! Dajcie temu gburowi trochę ciasta to może powietrze z niego zejdzie. Tak się nadął, że zaraz pęknie. Tymczasem ulatniam się, by przyjąć życzenia. Buźka!
I już go nie było. Antoniusz wymamrotał coś niezrozumiałego, prychnął i odszedł od nich, jakby bardzo szybko chciał się znaleźć jak najdalej.  Fiona najwyraźniej bardzo próbowała powstrzymać się od śmiechu, jej oczy błyszczały, a kąciki ust drżały nieznacznie. Uniosła tacę i zerknęła bezradnie na męża.


Daniel w bezruchu, wpatrując się w daleki punkt gdzieś za horyzontem. Pozwalał się głaskać bez żadnego sprzeciwu, ale jednocześnie niczego nie odwzajemniał. Sztywno wyprostowany, z napiętymi mięśniami, oddychał płytko i krótko. Jego brązowe, lekko falowane włosy sięgały już szyi. Alaya głaskała go delikatnie, zastanawiając się czy zwróci jeszcze na nią uwagę. Czy w ogóle możliwe by było, by poczuł się lepiej. Chociaż trochę. Czy upublicznienie faktu o jego schizofrenii było dla niego aż tak traumatycznym przeżyciem, by nie potrafił już dalej funkcjonować w nowej dla siebie sytuacji? Obawiała się, że tak. Był przekonany, że nie potrafi zbudować od nowa swojego życia. Może faktycznie nie potrafił. Może było już po prostu za późno. Za późno dla niego i za późno dla nich.
Gdy wróciła ze szpitala, natknęła się na Severusa. Opowiedział jej, że chciał porozmawiać z Danielem, ale ten ignorował wszystkie jego słowa, aż w końcu dosłownie kazał mu się wynosić. "Czy to, że w ogóle raczył się do mnie odezwać można uznać za jakiś postęp?" spytał retorycznie. Nie umiała na to odpowiedzieć.
Przytuliła Daniela do mocno do siebie. Poruszył się w końcu i spojrzał na nią. Przez długich kilkanaście minut tylko na nią patrzył. Potem wyswobodził się z jej ramion i wstał z łóżka, przeszedł przez sypialnię, zatrzymując się przy drzwiach.
- Muszę wyjść - powiedział cicho.
- Czy mogę iść z tobą?
Przygryzł usta tak mocno, że spłynęły z nich drobne krople krwi.
- Wolałbym nie. Chyba muszę być sam.
- Daniel...
- Muszę pomyśleć.
- Ciągle rozmyślasz. Może trochę za dużo?
- To rozmyślanie nie jest zbyt efektywne. Głosy mnie rozpraszają - oznajmił, sztucznie się uśmiechając. - Taki żart schizofrenika - dodał po chwili.
- Daniel...
- Idę na spacer, nie czekaj na mnie.
Wyszedł, głośno przy tym trzaskając drzwiami, zanim zdążyła cokolwiek jeszcze powiedzieć. Po dość długim zatrzymywaniu wzroku na punkcie, w którym zniknął jej z oczu, stwierdziła, że musi czymś się zająć, by nie zacząć znów płakać.
Udała się do łazienki, tam napełniła wannę i weszła do środka. Woda była lodowata, ale dokładnie czegoś takiego w tamtej chwili potrzebowała. Pomimo starań, łzy i tak toczyły się strumykiem po jej policzkach, znikając w wodzie.
Gdzie on w ogóle poszedł? Prawdopodobnie do lasu. Jak długo zamierzał tam być? Całą noc? Jaką mogła mieć pewność, że wróci następnego dnia? Może nie wracać przez tydzień. Albo nigdy.
Rozejrzała się wokół. Nagle pomyślała, że mogłaby się utopić. Czy gdyby umarła przed nim, jakoś by to na niego wpłynęło? Czy cokolwiek by poczuł? Może taki szok otrzeźwiłby go?
Woda wylała się na kafelki gdy wstrzymała oddech i gwałtownie się zanurzyła. Zacisnęła powieki, a dłońmi przytrzymała się krawędzi.

- Sauvage! - zawołał Mark, dziarskim krokiem wkraczając do pokoju. Ułożył dłonie na biodrach i rozejrzał się po wnętrzu. Westchnął z niezadowoleniem. - No jasne - mruknął do siebie. - Nigdy go nie ma gdy go potrzebuję.
Przebiegł do sypialni, ale tam również nikogo nie zastał.
- Ala!
W końcu wszedł do łazienki.
- Cześć! Co robisz?
Alaya wynurzyła się i wytrzeszczyła na niego oczy w zaskoczeniu.
- Kąpię się, nie widać?
- Widać - odparł, zatrzymując spojrzenie na jej biuście.
Chrząknęła.
- A ty raczysz mi powiedzieć co robisz w mojej łazience?
- Yy...co? A! Wpadłem po ciebie.
Uśmiechnął się ujmująco, podszedł bliżej i wziął jej rękę, pociągając do góry, by pomóc wstać. Następnie złapał ją mocno za biodra i wyciągnął z wody.
- Mógłbyś mnie postawić?
- Ślisko tu, nie chciałbym, żebyś się poślizgnęła - wyjaśnił niewinnym tonem i skierował się ku wyjściu - I skoro nie ma tu mojego ulubionego Francuza, zabieram cię na imprezę!
- Co takiego?
Zapatrzył się na jej twarz. Jakby przez kilka krótkich chwil próbował z całych sił kontemplować ten widok, nacieszyć się, zachwycić. Utrwalić w sobie uczucie towarzyszące trzymaniu jej w swoich dłoniach.
- Jesteś taka piękna gdy płaczesz - szepnął, jakby mówił bardziej do siebie niż do niej.
- Mark.
- Naprawdę.
Ścisnął ją mocniej jedną ręką, a drugą uniósł do góry, by móc otrzeć łzy z jej policzków. Pogładził ją po policzku.
- Mark, proszę. Postaw mnie.
Znów się uśmiechnął i powoli posadził ją na łóżku. Tam natychmiast zakryła się leżącą obok poduszką. Czuła się trochę nieprzytomna.
- Dlaczego masz na sobie strój niemieckiego żołnierza sprzed kilkudziesięciu lat? - zapytała, marszcząc brwi.
- To mój dawny mundur. Pomyślałem, że nada się na to przyjęcie jako przebranie. Masz jakieś dla siebie?
- Jakie przyjęcie? Jakie przebranie? O co w ogóle chodzi? Nigdzie nie idę.
Opadła bezwładnie na pościel i zamknęła powieki. Poduszka potoczyła się na podłogę, ale nie zwróciła już na to uwagi. Dent usiadł obok, ujął jej dłoń i przyłożył sobie do ust.
- Przyjęcie u Fioravantich. Będzie ciekawie. Pomyślałem, że w swojej ciekawskiej naturze, miałabyś ochotę się ze mną wybrać. To przyjęcie kostiumowe, stąd przebranie. Chodzi o to, że Flawiusz ma urodziny i wymyślił sobie taki sposób na ich uczczenie. Oczywiście, że idziesz. Ze mną.
Alaya niechętnie otworzyła oczy i spojrzała na niego jakby starała się ocenić czy mówi poważnie, czy tylko sobie z niej kpi.
- Przyjęcie kostiumowe? To jakiś absurd.
- Nie, to Flawiusz - zaśmiał się.
Energicznie zeskoczył z łóżka i podbiegł do jednej z szaf. Otworzył ją na oścież i zaczął przeglądać zawartość.
- Masz coś, co mogłoby posłużyć jako adekwatne ubranie?
- Nie idę.
- Idziesz.
- Dent!
- Idealne warunki do przyjrzenia się sytuacji i tak dalej... węszenie, obserwacja... - mówił, przerzucając wieszaki.
- Może i bym poszła, ale nie w takich okolicznościach. Mój mąż - rzekła, akcentując drugie słowo. - poszedł...
-  Właśnie? Gdzie ten schizofrenik znowu polazł?
- Nie wiem.
- Spokojnie, jeszcze się nie zabije. Dobrze go znam. Może ta? - zapytał, wyjmując krótką, prawie przezroczystą czarną sukienkę.
- To koszula nocna!
- Świetnie. Może służyć za przebranie...
- Dziwki?
- Na przykład.
- Nie.
- Szkoda - mruknął.
Alaya westchnęła z rezygnacją.
- Dobrze, pójdę. Podaj mi tę długą, białą.
- To? - Z powątpiewaniem wyciągnął sukienkę pasującą do opisu.- Wygląda jak strój dziewicy.
- Czy ty zawsze w rozmowach ze mną musisz robić jakieś seksualne aluzje?
- Nie mogę się powstrzymać. Szczególnie gdy leżysz naga na łóżku.
Rzucił jej wybraną sukienkę i przybrał minę człowieka usatysfakcjonowanego. Ona skrzywiła się lekko, przyglądając się kreacji. Nie minęło parę minut jak odrzuciła mu ją z powrotem.
- Podaj mi jednak tę czarną.

MUSIC
Razem z nim windą jechało jeszcze kilku brzuchatych jegomości. Wszyscy byli już w podeszłym wieku, z krótszymi lub dłuższymi białymi brodami i twarzami usianymi plątaniną zmarszczek. Śmiali się, jeden do drugiego, rzucali urwane zdania, półsłówka, jakby starali się mówić niezrozumiałym dla innych kodem. Winda zatrzymała się nagle i do środka zweszła wysoka, młoda kobieta. Miała na sobie czarny, wyjątkowo obcisły skórzany kostium, podkreślający jej szczupłą sylwetką. Uśmiechnęła się zalotnie i oprawiła wpiętą w długie, brązowe włosy opaskę z kocimi uszami. Czując na sobie jej spojrzenie, Severus pochylił głowę. Wkrótce widna zatrzymała się z piskiem., drzwi otworzyły się, a staruszkowie, zaśmiewając się z czegoś, żwawo skierowali się do kontrolujących zaproszenia. Severus chciał wyminąć kobietę, ale ona zagrodziła mu przejście. Położyła dłoń na jego torsie.
- Kim jest Zorro? - spytała, wyraźnie akcentując słowa, by brzmiały bardziej zmysłowo.
- Cieniem - szepnął w odpowiedzi.
Minął ją i szybko podszedł do barierki. Podał swoje zaproszenie, ukradkiem rozglądając się po korytarzu. Spomiędzy serpentyn, balonów i innych ozdób dostrzegł poukrywane minikamery. Wszystkie pomieszczenia były pod stałą obserwacją. Już wcześniej widział rozmieszczenie na planie pomieszczeń i bardzo szybko zrozumiał, że nie będzie mógł tak po prostu nałożyć na siebie peleryny-niewidki i wejść. Nie był też przekonany do tego, czy pod peleryną faktycznie mógł się czuć bezpiecznie. Podejrzewał, że Fioravanti korzystali ze specjalnych filtrów, pozwalających wykryć peleryny, skoro w powszechnym użyciu były takie rzeczy jak na przykład magiczne oko, jakim posługiwał się Moody. Na dobrą sprawę wystarczyłby zwykły wykrywacz ciepła. Oczywiście istniały eliksiry pozwalające oszukać takie urządzenia, ich stosowanie nie było bezpieczne i w obecnym stanie zdrowia nie powinien ryzykować, ale i tak wziął ze sobą buteleczkę·
Muzyka ogłuszyła go jeszcze zanim dotarł do głównej sali. Od razu podszedł do niego jeden z kelnerów. Szampana? Wino! Ależ znakomite, naprawdę. Nie? Może coś mocniejszego? Wody nie podajemy.
W czarnym kostiumie i masce łatwo mógł wtopić się w tłum, ale to wcale nie było wystarczającą ostrożnością. Jeżeli tak bardzo zależało im na wyeliminowaniu Daniela, mogli wiedzieć też o nim. Sprawdzenie jego przeszłości i zdobycie informacji nie było trudną rzeczą dla Granger, a co dopiero dla takiej organizacji. Jeżeli sprawdzili kim jest, już i tak znajdował się na liście ludzi niewygodnych.
Podszedł do jednego ze stołów i pod pretekstem wyboru smakołyka, rozglądał się wokół. Ktoś w przebraniu jakiegoś pluszowego zwierzątka stał na podium i opowiadał o swoich ostatnich przedsięwzięciach, wygłaszał podziękowania. Po chwili Severus domyślił się, że musiał to być solenizant. Drugiego dostrzegł w głębi tłumu. Rozmawiał z kobietą, która zaczepiła go w windzie.  Wydało mu się to nie bez znaczenia. Pierwszą możliwością, o jakiej pomyślał było to, że spodziewali się go tutaj, być może wiedzieli jak będzie ubrany. Nie mógł czegoś takiego wykluczyć. Zabrał szklankę, parę ciastek i zaczął przechadzać się po sali. W pewnym momencie natknął się na Antoniusza, jednak nie mógł skorzystać na podsłuchiwaniu rozmowy - on i dwóch innych, starych mężczyzn mówili po niemiecku.
Niecałe półgodziny później oddał szklankę jednemu z kelnerów. Skierował się w odpowiednią stronę. Korytarz był przestronny i jasny. Wracało tamtędy kilku gości, którzy wyminęli go bez zwrócenia na niego jakiekolwiek uwagi. Przeszedł kilkanaście metrów, ale zamiast skręcić w lewo, w stronę łazienek, poszedł w prawo. W tamtej chwili nie było tam nikogo innego, ale wiedział, że musi się śpieszyć. Zlokalizował wejście do szybu wentylacyjnego i wyłamał kratkę. Mógłby wcześniej spróbować zasłonić kamery, ale wiedział, że nie dałoby mu to żadnej przewagi, a tylko zabrałoby czas. Wspiął się do wejścia i wsunął do środka na moment przed tym jak do korytarza ktoś wszedł. Dent zapewnił go, że unieszkodliwi podgląd w tych pomieszczeniach, w które Severus chciał "zwiedzić", ale Snape nie miał do niego zaufania. Bezpieczniej będzie przyjąć, iż wcale tego nie zrobił.
Szyb był bardzo ciasny i duszny. W dodatku co chwilę napotykał na kolejne rozwidlenia i musiał bardzo się pilnować, by skręcić w odpowiednie miejsce. Śliskie podłoże i ubranie, które dawało dodatkowy poślizg, sprawiało, że zmuszony był poruszać się powoli, wchodząc do pionowych szybów. Znajdował się wciąż na równi z jednym z ostatnich pięter. Musiał dostać się do podziemi. Starał się przemieszczać na tyle szybko na ile było to możliwe, ale w końcu do szedł do wniosku, że jedynym dobrym wyjściem będzie skorzystanie z pionowego szybu, biegnącego wzdłuż całego budynku. Doczołgał się do niego po upływie mniej więcej dwudziestu minut.
MUSIC
Wślizgnął się do niego, podparł dłońmi i stopami, a następnie spojrzał w dół. Końca nie było widać, niknął gdzieś w tej wąskiej otchłani. Severus poprawił sobie kapelusz, upewnił się, że różdżka jest dobrze ukryta i powoli puścił się ścian. Spadanie szybem przypominało trochę szybkie zjechanie po bardzo stromej zjeżdżalni, było jedynie o wiele mniej przyjemne i o wiele mniej bezpieczne. Wylądował z głośnym hukiem, uderzając się przy tym o krawędzie poziomego przejścia. Podczas gdy starał się przybrać odpowiednią pozycję, by iść dalej, poczuł dziwny zapach. Wysunął się nieco i spojrzał w górę. Z niewidocznych dziurek wydzielały się delikatne obłoczki dymu. Po chwili poczuł jakby coś drażniło jego nozdrza, a ktoś zaciskał dłoń na jego szyi. Gaz. Najwidoczniej ukryty mechanizm po rozpoznaniu intruza, wydzielał trujący gaz.
Wstrzymał oddech i zaczął z całej siły odpychać się od ścian, by jak najszybciej znaleźć wyjście. Kiedy je wreszcie napotkał, prawie nie widział na oczy i coraz mocniej kaszlał. Kopnął kratkę i zsunął się w dół. Wylądował na czymś twardym. Zaciskając podrażnione powieki, przeszukał strój, wyciągając z kieszeni jedną z fiolek z eliksirem i natychmiast połykając jej zawartość. Chociaż oczy wciąż go piekły i czuł podrażnienie dróg oddechowych, po niecałych paru minutach wróciła możliwość normalnego widzenia. Zeskoczył z metalowego stołu i wetknął zamknięcie z powrotem na miejsce. Dopiero po tym rozejrzał się po miejscu, w którym się znalazł. Na planie podpisane było jako przedsionek do archiwum. Duże pomieszczenie w całości wyłożono śnieżnobiałymi kafelkami. Wejście do archiwum wymagało włożenia specjalnej przepustki do elektronicznego urządzenia potwierdzającego uprawnienia dostępu. Severus otrzepał się z kurzu, wyjął niewielką, sztywną metalową kartę przypominającą kartę bankomatową. Włożył ją do środka, a po chwili zapaliła się zielona lampka, a drzwi rozsunęły się bezszelestnie. Zatrzasnęły się gdy tylko przekroczył próg.
MUSIC
Znalazł się w ogromnym pomieszczeniu, całkowicie zastawionym przez rzędy solidnych, połyskujących metalowych szaf. Opisane były numerami i skrótami, których znaczenia nie znał. Obrócił się dookoła, spojrzał w górę. Sufit był zbyt wysoko mu Severus mógł dostrzec ukryte kamery, ale i tak domyślał się, że muszą tam być, chociaż nie zaznaczono tego na planie.
Zrobił kilka kroków, ale nie towarzyszył temu żaden dźwięk. Zmarszczył brwi i przykucnął. Z jednej dłoni ściągnął skórzaną rękawiczkę,  przyłożył do posadzki. Najpewniej cała podłoga została wyciszona. Z jednej strony było mu to na rękę, gdyby ktoś tutaj wszedł, nie mógłby go usłyszeć. Z drugiej, on również nie będzie w stanie odpowiednio wcześnie zauważyć czyjejś obecności.
Ruszył przez labirynt jaki tworzyły setki rzędów tajnych archiwów Fioravanti Enterprises&Industries. Po przejściu kilkunastu zaułków zatrzymał się nagle, zdając sobie sprawę z tego, że coś za łatwo mu poszło. Mogło wiązać się to z zapewnieniami Denta o tym, że dopilnuje, by nikt niczego nie podejrzewał, ale i tak poczuł znajomy niepokój.
Najbliższy rząd podpisany był: X- TS - MED - BEx465c - A70-85. Przyjrzał się temu oznaczeniu, próbując skojarzyć go z czymkolwiek, ale bezskutecznie. Otworzył pierwszą z brzegu szufladę. W środku znajdowały się setki kart z dokumentacją. Wyciągnął część i zaczął przeglądać.

Tymczasem Alaya starała się udawać, że wyśmienicie się bawi. Stała na uboczu, powoli sącząc drinka i przyglądając się pozostałym. W tej chwili w centrum zainteresowania był Flawiusz i Harvey, którzy z zapałem demonstrowali możliwości nowej konsoli do gier z użyciem hologramowych postaci, obrazów i efektów specjalnych. Była coraz bardzo zirytowana. Nie tylko nie miała pojęcia po jakie licho Mark tak bardzo chciał ją tutaj zaciągnąć, ale też nie wiedziała jak mogłaby się samodzielnie wydostać. Ponadto oczywiście martwiła się o Daniela.
Mark dołączył do niej półgodziny później. Rozpromieniony, wysoce ukontentowany, uśmiechał się od ucha do ucha. Podał jej kolejnego drinka. Właśnie rozległ się okrzyk radości, Flawiuszowi udało się przejść kolejny poziom w demonstrowanej grze.
- Może zatańczymy?
- Przy takiej muzyce nie da się tańczyć - mruknęła.
- Fakt.
- Możesz mi powiedzieć, po co właściwie ja tu jestem?
Odgarnął z czoła blond włosy, upił łyk gorzkiego napoju, odetchnął głęboko. Nie mógł jej powiedzieć, po co przyprowadził ją na to przyjęcie. Nie mógł jej powiedzieć, że był to bardzo ważny szczegół w jego misternie dopracowanym planie. Gdyby tego szczegółu zabrakło, mogłoby to narazić go na nieprzewidziane konsekwencje i niepowodzenie. Oblizał usta i objął ją ramieniem.
- Takich imprez się nie omija. Chodź, przedstawię cię komuś.
Pociągnął ją ze sobą. Zmierzali w stronę Antoniusza i grupki rozmawiających z nim gości.
- Nie wiem czy to dobry pomysł, Mark, przecież...
- To doskonały pomysł, zaufaj mi.
Zamierzała się opierać, ale z zaskoczeniem stwierdziła, że tak naprawdę wszystko jej jedno. Dopiła drink do końca i rzuciła szklankę mijającemu ich kelnerowi.
- Dent! - zawołał Fioravanti, gdy tylko podeszli.
Obok niego stało dwóch sędziwych mężczyzn w lekarskich kitlach, jeden mężczyzna w średnim wieku, ubrany w elegancki strój hrabi oraz Kajusz, który sprawiał wrażenie jakby bardzo pragnął być przynajmniej kilkanaście metrów dalej.
- Udane przyjęcie - stwierdził Mark. Wziął z pobliskiej miski kiść winogron i zaczął je powoli ogryzać, wciąż obejmując Alayę ramieniem.
- Tak myślisz? - dopytał natarczywym tonem Antoniusz. - Nie jestem przekonany. Trochę jak w cyrku, ale skoro to urodziny tego błazna to kompozycja jest całkowicie adekwatna.
- Pięknie wyglądasz, moja droga - powiedział uprzejmie Kajusz do Alayi.
W tym momencie wszyscy wokół zwrócili na nią uwagę. Na nią i króciutką, prześwitującą sukienkę.
Antoniusz spojrzał na nią, krzywiąc się jakby próbował coś ocenić.
- Ta, ta, nie zaprzeczę, ale co dokładnie przestawia to przebranie.
Alaya wzięła sobie kolejnego drinka. Napiła się i zrobiła tajemniczą minę.
- Męską wyobraźnię.
Mark roześmiał się, podobnie jak inni mężczyźni, tylko Antoniusz wydał z siebie dźwięki, przypominające rechot żaby.
- Przepraszam bardzo, moi drodzy - zaczął Kajusz. - Wybaczcie, ale muszę znaleźć moją żonę.
Uśmiechnął się przepraszająco i szybko oddalił się wgłąb sali. Antoniusz obserwował go jak kot, któremu właśnie uciekła mysz. Odezwał się natomiast jeden z przebranych za lekarzy mężczyzn.
- Proszę mi wybaczyć, ale chyba skądś panią znam... Pani Sauvage, prawda? Również jestem lekarzem. Chyba pracowaliśmy przez jakiś czas w tym samym miejscu?
Spojrzała na niego i już chciała zaprzeczyć, ale właśnie w tamtym momencie go rozpoznała. Niezbyt wysoki, z nadwagą i okrągłymi okularami, za którymi skrywały się małe, przebiegłe oczy. Prawie całkowicie łysy i z twarzą usianą zmarszczkami nie wyglądał już tak samo jaki kilkadziesiąt lat wcześniej. Carl Clauberg stał przed nią, żywy i wyraźnie rozbawiony. Od razu ją rozpoznał i tylko czekał na moment, w którym ona się zorientuje.
Zacisnęła dłoń na szklance i ze wszystkich sił starała się zachować spokój, ale poczuła jak w kącikach jej oczu zbierają się łzy. Stojący obok Clauberga Mengele obserwował ją z zaciekawieniem.
- Nie wydaje mi się - zdobyła się na cichą odpowiedź.
- Nie? Dałbym głowę! Jest pani pewna? To było... - złapał się za głowę, jakby bardzo starał się sobie coś przypomnieć. Nie ulegało wątpliwości, że doskonale wszystko pamiętał. - W Polsce! Jestem ginekologiem, może to coś pani podpowie... To był...ośrodek badawczy. W Polsce.
- Tak, tak. Ja też pamiętam. To była bardzo udana współpraca - dodał drugi.
Spojrzała na nich nienawistnie. Jej zdenerwowanie było dla nich świetną rozrywką·
- Chyba mnie z kimś panowie mylą - wycedziła przez zaciśnięte zęby.
- Panie Fioravanti! - zawołał biegnący ku nim chłopak w lśniącym kombinezonie. Zatrzymał się przy brunecie i szepnął konspiracyjnie - Prawdopodobnie mamy problem w sekcji...
- Znasz procedury - przerwał mu Antoniusz i odgonił chłopaka gestem dłoni. Następnie wymienił z Dentem porozumiewawcze spojrzenie. Alaya była zbyt roztrzęsiona, by to zauważyć.
- Przepraszam, muszę iść do łazienki.

Severus przerwał na chwilę czytanie i wyjrzał za rząd szafek. Nie było nikogo widać. Jeszcze raz spojrzał na dokumenty. Znalazł między innymi dokumentację medyczną, opisującą eksperyment medyczny, który przeprowadzono w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. Dotyczył wprowadzania do mózgu substancji, która miała uniemożliwić danemu człowiekowi odczuwanie empatii i uczuć wyższych. Procedura przebiegała następująco: w szpitalach zatrzymywano kobiety po porodzie nieco dłużej, w tym czasie nowo narodzone dzieci poddawano zabiegowi wprowadzenia substancji do mózgu. Następnie w ukryciu obserwowano efekty. Eksperyment został zamknięty kiedy zauważono, że do pewnego upośledzenia niektórych dzieci, a u wszystkich spowodował uaktywnienie się chęci samobójczych. Wedle najnowszych dopisków do tych danych, wszystkie dzieci, które poddano temu zabiegowi, zabiły się kilkanaście lat później i każde z nich wykazywało dysfunkcje w funkcjonowaniu społecznym.
Czytając o tym, przypomniał sobie to, o czym opowiadała Alaya. Dziwne przypadki nastolatków, które zabiły się o tej samej porze, chociaż nawet się nie znały i nie miały ze sobą nic wspólnego. A jednak znalazło się łączące ich wszystkich brakujące ogniwo.
Inne dokumenty dotyczyły podobnych eksperymentów na dzieciach i dorosłych. Wprowadzano różne substancje w różnych celach i obserwowano efekty. Severus schował dokumenty do szafki, z której je wyciągnął i otworzył inna. To wszystko dostarczało dużej ilości informacji, ale nie takiego rodzaju wiadomości potrzebował. Wyciągnąwszy kolejną teczkę o badaniach mózgu, włożył ją z powrotem i stwierdził, że musi poszukać w innym miejscu.
Przez następne dwie godziny zajrzał do niezliczonej ilości szuflad i przejrzał setki kartek, wciąż nie mogąc znaleźć niczego, co udzieliłoby mu informacji o działaniach politycznych Fioravantich. Coraz bardziej stresował się upływającym czasem, wiedział, że niedługo będzie musiał znaleźć stamtąd wyjście. Kolejny rząd podpisany był X- TS - AIC - 6IM - A30-50. Przykucnął i otworzył najniższą szufladę. Wszystkie teczki podpisane były: "PROJECT - MOLES". Zaintrygowany, wyciągnął pierwszą.
Znajdowały się tam zdjęcia, krótkie i nieprecyzyjne opisy rozmów agentów CIA, MI6 i innych, o których żadnych szczegółów nie podano. To, co zdążył przeczytać wskazywało na to, że poza oficjalnymi strukturami wywiadowczymi istniały struktury wewnętrzne, które prowadziły tajne pertraktacje z przeciwnikami. Rozmowy z Rosjanami i Niemcami w czasach wojny oraz podczas...
MUSIC
Nagle przeszył go zimny dreszcz. Podniósł się powoli, wyjrzał za szafę. Usłyszał świst. Gdyby nie uchylił się w ostatniej chwili, kula trafiłaby go w sam środek twarzy. Zostawił dokumenty i puścił się biegiem przed siebie, jednocześnie szukając różdżki. Usłyszał za sobą krzyki, nawołujące go do zatrzymania się. Trzy huki i promień  z różdżki, który trafił jedną z szaf, zaczął odbijać się od kolejnych jak piłeczka pingpongowa. Severus odwrócił się za siebie, biegło za nim pięciu uzbrojonych bo zęby postaci. Skierował różdżkę w jedną z lamp i rzucił zaklęcie. Skoncentrowana energia odbiła się od lampy i zaczęła hałaśliwie toczyć się po okolicy, aż w końcu w coś trafiła i niespodziewanie zapanowały ciemności. Severus biegł dalej, starając się przypomnieć sobie rozkład pomieszczeń. Gdzie znajdowało się najbliższe wyjście? Powinien spróbować dostać się do jakiegoś szybu, ale słusznie obawiał się, że nie zdążyłby się wydostać zanim osłabiłby go trujący gaz. Skręcał przy każdej sposobności. Przez wyciszenie nie był w stanie określić, czy tamci zwartym szykiem biegli za nim, czy rozdzielili się, chcąc zagrodzić mu drogę. Po kilkuset metrach poczuł kolkę w boku, a jego oddech stał się płytki i urywany. Spokój, ponad wszystko musiał zachować spokój. Zatrzymał się, w nadziei, że zdoła usłyszeć choćby szept naradzających się· Światło zapaliło się na krótką chwilę, dzięki czemu spostrzegł dwie postacie biegnące ku niemu od przodu i pozostałych od tyłu. Padły kolejne strzały i znów zapanował mrok. Severus wbiegł w boczną alejkę, słysząc za sobą wykrzykiwane zaklęcia.
- Avada Kedavra! - zawołał, kierując różdżkę za siebie.
Biegł niemal na oślep, instynktownie omijając rzędy szaf. Kolejny pocisk, któremu bardzo niewiele brakowało, by go trafić. Rzucił za sobą następne mordercze zaklęcie. Nagle poczuł przeszywający ból w lewym udzie, zatrzymał się i oparł o pobliski regał, ciężko dysząc. Znów zrobiło się jasno. Poderwał się od razu, ignorując ból, ale nie dostrzegł nigdzie goniących go mężczyzn. Było przeraźliwie cicho. Przesunął się powoli i wtedy coś ciężkiego rzuciło się na niego. Szamotali się przez chwilę. Severus zebrał w sobie dość siły by zepchnąć mężczyznę z siebie, ale ten w dokładnie tym samym momencie wystrzelił z broni, trafiając go w ramię.
- Avada Kedavra!
Mężczyzna padł martwy, jednak kolejny już biegł w jego stronę. Snape zgiął zranioną rękę, a drugą skierował do tyłu, starając się trafić pozostałych. Zobaczył wejście, z którego skorzystał wchodząc do środka archiwum i przyspieszył biegu, co było trudne z uwagi na to, że coraz bardziej tracił władze w jednej z nóg,  a krew z ramienia spływała mu już po pelerynie. Zanim dobiegł do wyjścia, przed niego wyskoczył jeszcze jeden funkcjonariusz. Ten nie zamierzał używać siły mięśni do falki, strzelił do razu, Severus również niezwłocznie rzucił zaklęcie, ale nie zdążył uchylić się przed wystrzałem. Pocisk trafił go poniżej żeber.
Z trudem dobiegł do drzwi. Nie ustąpiły pod naciskiem ani żadnym zaklęciem jakiego próbował. Z niewielkiego otworu ściany obok zaczął wydzielać się gaz.


-  Alaya?
Odwróciła się. Przez pusty korytarz szedł ku niej ktoś ubrany w czarny frak i długą, czarną pelerynę. Ktoś o głosie Leonela.
- Leo?
- Nie spodziewałem się ciebie tutaj - powiedział, stając przed nią.
- Ani ja ciebie.
Dostrzegłszy łzy na jej twarzy, uniósł dłoń i przyłożył opuszki palców do jej policzków. Alaya zapłakała i przytuliła się do niego. Objął ją ostrożnie, jakby nieco zakłopotany.
- Czy coś się stało?
Pokręciła głową.Otarła oczy, wzięła kilka głębokich oddechów. Leonel przyglądał się jej z troską i niepokojem.
- Czy Daniel...?
- Nie, nie. To znaczy, chyba... Nie. To tylko... Przepraszam - wzruszyła bezradnie ramionami.
- Ładna sukienka.
Zaśmiała się sztucznie. Miała ochotę stamtąd wyjść, uciec. Deportowałaby się gdyby tylko teleportacja na terenie budynku nie było zablokowana. Patrzył na nią w taki sposób, że czuła się jakby mógł zajrzeć do najdalszych zakątków jej anatomicznego wnętrza. Uspokoiła się nieco i odsunęła się od Celtera.
- Twój strój - zaczęła, koncentrując się na tym, by tone jej głosu nie brzmiał płaczliwie.
- To...
- Przecież wiem! Bela Lugosi, Dracula z tysiąc dziewięćset trzydziestego pierwszego.
- Tak - przyznał, pochylając nieco głowę. - Uznałem, że to dla mnie idealna inspiracja - dodał, pokazując w uśmiechu białe zęby, w tym nieco krzywe kły.
Tym razem zaśmiała się szczerze. Poczuła się żałośnie, zawstydzona swoim roztrzęsieniem i tym jak bardzo to zetknięcie się ze zbrodniarzami wojennymi na nią wpłynęło. Z natury była bardziej opanowana i niewzruszona, ale może w tym momencie to było już ponad jej nerwy.
- Trochę źle się czuję, nic wielkiego.
- Rozumiem.
- Ala! - Mark wbiegł do korytarza. - Przepraszam, musiałem... o, Celter! Ty też tutaj.
- Jak widać - szepnął Leo.
Mark rzucił  mu krótkie spojrzenie pełne dystansu i objął Alayę w talii.
- Fioravanti zatrzymał się na chwilę. Domyślam się, że chciałabyś już wracać? - ściszył głos, jakby nie chciał, aby Leonel ich usłyszał ani w ogóle był obecny przy ich rozmowie. Jak nieproszony i niemile widziany gość. Alaya przytaknęła, na co Mark od razu zabrał ją w stronę wyjścia. Odwróciła się i pomachała Leonelowi, na co on również uniósł dłoń w geście pożegnania. Po ich wyjściu, długo jeszcze stał tam samotnie.


- Przykro mi, że nie bawiłaś się tam dobrze, ale przyznam szczerze, że cel był inny. Złożony. Opowiem ci o tym, ale to chyba nie jest najlepszy moment - mówił Dent, prowadząc Alayę do komnat na pierwszym piętrze Hogwartu.
Zatrzymali się przed drzwiami. Mark otarł usta wierzchem dłoni, oczekując na jej reakcję.
- Chciałabym się tylko położyć - oświadczyła słabo.
Czuła się osłabiona, a dość duża ilość wypitego alkoholu tylko potęgowała to uczucie.
- Może zostanę? Bez żadnych aluzji, naprawdę.
- Danielowi raczej by się to nie spodobało. Chociaż teraz to pewnie nawet nie zwróciłby na to uwagi...
- Nie powinnaś być sama w takim stanie.
- Nic mi nie jest, Mark. Jestem tylko trochę...zmęczona niemiłym zaskoczeniem, to wszystko.
- Okej. - Uniósł kąciki ust w łagodnym półuśmiechu i pogłaskał ją po włosach. - Ładny ten zamek. Chyba przejdę się po błoniach w stronę jeziora, niedługo będzie świtać. Wschód pewnie wygląda tutaj wyjątkowo...
Opuścił rękę, odwrócił się i odszedł.
Wszedłszy do środka, Alaya oparła się o drzwi i zamknęła oczy. Była senne, mogłaby zasnąć nawet w takiej pozycji. Osunęła się lekko w dół.
- Alaya.
Na dźwięk głosu Daniela, poczuła się jakby ktoś ją oblał wodą. Wyprostowała się i poczuła jakby uleciała z niej cała senność. On stał przy oknie, we włosach zostało mu kilka drobnych listków. W opuszczonej dłoni trzymał jeden ze swoich złotych sztyletów.
- Zauważyłeś mnie.
- Dużo myślałem.
- Chodźmy spać, proszę - powiedziała błagalnie, przybliżając się do niego o kilka kroków.
Cofnął się o tę samą odległość.
- Nie. Nie. Nie. Musisz stąd wyjść.
- Słucham?
- Chcę być same, muszę być sam. Nie możesz tu zostać.
- Daniel.
- Nie chcę, naprawdę nie chcę. Ja już dłużej nie mogę tego znieść. Ciągle cię rozczarowuję. Spotkanie mnie to najgorsza rzecz jaka cię spotkała i ja już nie mogę patrzeć na to jak bardzo cię ranię, a przy tym nie potrafię ciebie nie ranić. Przykro mi. Naprawdę mi przykro, że jestem tak... słaby.
Alaya podbiegła do niego i rzuciła mu się na szyję. Wtuliła się w jego miękki sweter, który przesiąkł zapachem lasu. Nie powstrzymywała się już od płaczu.
- Kocham cię niezależnie od wszystkiego, Daniel - szepnęła mu wprost do ucha. Odsunęła się nieco, by spojrzeć w jego oczy i ująć jego twarz w dłonie.  - Możesz mnie ranić bez granic, nie znam słodszego uczucia. Prawdziwym bólem jest dla mnie bycie daleko od ciebie. Nigdy mnie nie rozczarowałeś, to nie jest w ogóle możliwe!
Z jego oczu również wypłynęły łzy. Zacisnął usta i z całej siły odepchnął ją od siebie tak mocno, że o mało nie upadła na podłogę.
- Przepraszam.
- Daniel, ja nigdzie się stąd nie ruszam. Myślisz, że nie wiem do czego zmierzasz? Sądzisz, że tego nie widzę?! Jesteś moim mężem, znam cię najlepiej! Jeżeli chcesz umrzeć, to ja umrę razem z tobą!
Przez kilka, a może kilkanaście minut oboje milczeli, jedynie patrząc się na siebie.
- Nie - wydusił z siebie Daniel.
- Daniel, ja...
- Nie! - przerwał jej, podnosząc głos do krzyku. - Nie! Nie rozumiesz, że cię tu nie chcę?! Nie chcę! Potrzebuję być sam, muszę być sam! Wyjdź. Proszę cię, wyjdź.
- Nie - powiedziała spokojnie. - Nie.
Podszedł do niej szybko, tak szybko jakby przymierzał się do jakiegoś ataku, zatrzymał się gdy dzieliło ich zaledwie kilka centymetrów.
- Zostaw mnie! - krzyknął
- Nie.
Wykonał szybki ruch ręką.
- Chcesz mnie uderzyć? Proszę bardzo, jeżeli tylko sprawi to, że poczujesz się lepiej. Śmiało - wyszeptała.
Jej twarz była już całkowicie mokra od łez. Daniel przyłożył otwartą i drżącą dłoń do jej policzka. Cały drżał, jego oczy były przekrwione, a skóra wręcz szara.
- Proszę, zostaw mnie samego.
Potrząsnęła głową i przysunęła się do niego jeszcze bliżej. Uniósł sztylet i przyłożył go do jej szyi.
- Wyjdź! - wrzasnął.
- Nie.
Docisnął ostrze, a ze zranionego miejsca wypłynęły krople krwi. Alaya nachyliła się do niego, prawie przykładając usta do jego ust.
- WYNOŚ SIĘ! - krzyknął jeszcze głośniej, wykorzystując ku temu cała siłę swoich płuc. Od razu zaczął kaszleć.
- Nie.
Przesunął ostrze w dół, dociskając je jeszcze mocniej do jej skóry.
- Czuję się bardzo... niestabilny - wyszeptał.
- Wiem.
Wplotła dłonie w jego włosy i pocałowała go.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz