NEXT CHAPTER


.

.

30.11.2013

52.
Sauvage Savoureux


Jedynym źródłem światła w ciemnym korytarzu były niewielkie lampy. Światło, które dawały było jednak tak słabe, że równie dobrze mogłoby go w ogóle nie być. Nastroje wskazywały na wyjątkowe podekscytowanie i ożywienie. Mężczyźni szeptali pomiędzy sobą, wymieniali uwagi i przypuszczenia. Byli bardzo zaciekawieni w napięciu oczekując na rozwój wydarzeń. Draco trzymał się na uboczu. Stał samotnie przy zamkniętych, bardzo dużych i ciężkich drzwiach, opierając się o nie z założonymi rękami. Wcześniej nie miał najmniejszej ochoty tu być, ale musiał przyznać Marlene rację, to była idealna okazja do tego, by zbadać całą tę tajemniczą sprawę. Gdzie lepiej szukać wiadomości niż u źródła? Poprawił sobie kołnierz czarnej koszuli i westchnął. 
Znajdowali się w podziemiach największego z londyńskich biurowców Fioravanti Enterprises. Polecono im czekać na osobę, która wprowadzi ich na właściwe miejsce spotkania. Ta pojawiła się dopiero po upływie trzydziestu minut. Gdy tylko usłyszeli dobiegające z oddali kroki, wszystkie rozmowy ucichły. Dopiero gdy postać stanęła tuż obok niego, Draco zauważył iż była to kobieta. Dość wysoka, szczupła, o falujących, brązowych włosach. Ubrana była w wąskie, czarne spodnie i czarną koszulę. Zatrzymała się tuż przy młodym Malofyu. Wyciągnęła z kieszeni klucze, którymi następnie otworzyła zamek w drzwiach. Jednak nim pchnęła wrota, posłała blondynowi coś na kształt uwodzicielskiego spojrzenia.
MUSIC
- Proszę za mną! - zawołała.
W pierwszej chwili musiał przymknąć oczy, które podrażniło wyjątkowo jasne światło. Z głośników dobiegała mocna, rockowa muzyka z symfonicznymi elementami. Bardzo szybko przechodzili przez szeroki korytarz, z którego rozpościerały się jeszcze inne, węższe korytarze. Do połowy wyłożone nieskazitelnie białymi kafelkami, od drugiej połowy pomalowane na biało. Draco starał się rozglądać się wokół, by zaobserwować cokolwiek podejrzanego, coś, co mogłoby być wskazówką. Miejsce to przypominało mu olbrzymie laboratorium. Było tam bardzo dużo ludzi ubranych w białe fartuchy i gogle ochronne, którzy nie zwracali najmniejszej uwagi na przechodzących przybyszów. Poczuł się jak mysz zapędzona przez kota w pułapkę.
Po kilku minutach doszli do olbrzymiej, owalnej sali. W przeciwieństwie do innych pomieszczeń pomalowana była na grafitowy, prawie czarny kolor. Pomimo tego dzięki wielu lampom było tam bardzo jasno. Na końcu mieściło się przestronne podwyższenie, jakby scena, a przed nią kilkanaście rzędów krzeseł. Na owej scenie stał tyłem do nich dość wysoki mężczyzna. Również był ubrany na czarno. Odczekał aż wszyscy zajmą miejsca, a kobieta dołączy do niego. Odwrócił się, robiąc lekki piruet i skłonił nieznacznie.
- Witam - powiedział radośnie, a jego głos potoczył się po sali z donośnym echem. - Jest mi niezmiernie miło powitać państwa na naszym...placu zabaw. Znacie mnie, nazywam się Flawiusz Fioravanti, a to jest moja wspaniała asystentka, Rosette. Jesteście tutaj ponieważ potrzebujemy was, potrzebujemy waszych zdolności, waszego zapału do pracy! - mówił z przejęciem.
Nie gestykulował, nawet nie uniósł dłoni. Draco usadowił się z tyłu, na uboczu, obserwując wszystko uważnie i starając się nie zwracać na siebie uwagi.
- Jesteście tutaj ponieważ jeszcze nie umiecie tak wiele jak chcemy, żebyście umieli - to oświadczył o wiele mniej radosnym i przyjaznym tonem.
Gdzieś w tych słowach, w sposobie w jakim ja powiedział  czaiła się groźba. Rozejrzał się po twarzach wszystkich zebranych, jakby szukając kogoś konkretnego. W końcu jego wzrok spoczął na nastolatku.
- Chłopcze, podejdź tu proszę - zawołał, zachęcając go dodatkowo gestem dłoni.
Draco poniósł się z krzesła i z o wiele zbyt szybko bijącym sercem skierował się w stronę sceny. Czuł na sobie spojrzenia pozostałych, co wcale nie dodawało mu odwagi.
- Jak masz na imię? - spytał Flawiusz gdy chłopak stał już koło niego.
- Draco.
- Draco, świetnie. Co potrafisz, Draco?
Blondyn uniósł brwi, nieco zdziwiony tym pytaniem. Miał powiedzieć jakie osiągał wyniki w nauce?
- Wiele rzeczy - odparł w końcu, chłodniej niż zamierzał.
- Tak, tak, nie wątpię. Czy znasz trzy główne Zaklęcia Niewybaczalne?
- Tak.
- Wymień je, proszę.
- Imperio, Crucio i  Avada Kedavra.
- Czy wiesz jak działa Zaklęcie Imperius?
- Tak. Poprawnie rzucone zmusza ofiarę do wykonania konkretnych poleceń.
- Zabiera jej więc wolną wolę, tak - dodał Flawiusz. - A Zaklęcie Cruciatus?
- Zaklęcie Tortur, sprawia, że ofiara bardzo cierpi.
- Fizycznie? - spytał brunet, unosząc kąciki ust w lekkim uśmiechu.
Draco zawahał się.
- Tak.
- A ostatnie?
- Zabija.
- Świetnie, Draco! - zawołał i klasnął w dłonie. - Powiedz, czy użyłeś kiedykolwiek Zaklęcia Imperius?
- Nie.
- Zaklęcia Cruciatus?
- Nie - pokręcił głową.
- A czy użyłeś kiedykolwiek Morderczego Zaklęcia?
- Nikogo nie zabiłem.
- Rozumiem.
Flawiusz uśmiechnął się do niego z wyrozumiałością, a następnie spojrzał na Rose. Ta po chwili zeszła ze sceny, przeszła przez salę i zniknęła za jednymi z wielu drzwi. Draco nie miał pojęcia do czego to wszystko zmierza, ale miał bardzo nieprzyjemne przeczucie, że już za chwilę się dowie.
Rosette wróciła kilka minut później, a wraz z nią dwójka postawnych postaci, którzy przytrzymywali pomiędzy sobą jakąś wątłą, rozczochraną kobietę, ubraną w staromodną, porwaną koszulę nocną. Poprowadzili ją na scenę i usadowili na przyniesionym krześle. Rose stanęła znowu w pobliżu Flawiusza, a dwaj pracownicy, zeszli ze sceny i zajęli miejsca za rzędami krzeseł. Kobieta wyglądała na chorą, wodziła wzorkiem to w tę to w inną stronę, pewnie nawet nie zdawała sobie sprawy gdzie się znajduje. Jej poszarpana twarz sprawiała wrażenie jakby była z wosku i ledwie trzymała się na miejscu. Draco bardzo chciał się cofnąć, ale nogi odmawiały mu posłuszeństwa, przytwierdzone do ziemi.
- To jest...nasz obiekt ćwiczeniowy - Fioravanti oświadczył do wszystkim zebranych. - Psychicznie chory osobnik gatunku ludzkiego. Draco?
- Tak?
- Rzuć proszę na obiekt Zaklęcie Imperius. Każ obiektowi coś zrobić.
- Co takiego? - powiedział bardzo niepewnie.
Flawiusz źle zinterpretował to pytanie.
- Och, cokolwiek.
Draco przełknął ślinę i odchrząknął. Rzucił szybkie spojrzenie na innych, sięgnął po różdżkę i skierował ją na bezbronną kobietę. Przypominając sobie w myślach wszystko to, co wiedział od ojca, zebrał się w sobie. Odetchnął głęboko.
- Imperio.
Przez chwilę panowała niczym niezmącona cisza. Potem kobieta, chwiejąc się, wstała.
- Kazałeś obietkowi wstać? - spytał Flawiusz.
- Tak.
- Dobrze.
Pchnął ją z powrotem na krzesło.
- Teraz, Draco, chciałbym żebyś rzucił na obiekt Zaklęcie Cruciatus.
Malfoy zacisnął mocniej palce na różdżce i uniósł ją ponownie.
- Cruico - powiedział mocno.
Kobieta wydała z siebie pojedynczy głuchy jęk i sturlała się z krzesła.
- Dobrze, bardzo dobrze, Draco. Dziękuję ci, możesz wrócić na miejsce.
Chłopak zszedł ze sceny najszybciej jak mógł. Flawiusz machnął różdżką, a kobieta wróciła na krzesło. Jej głowa zwisała bezwładnie, jakby miała za moment odczepić się od korpusu i potoczyć niczym kula po stole bilardowym.
- Być może - kontynuował Flawiusz - część z was zastanawia się dlaczego nie poprosiłem Draco o zademonstrowanie trzeciego zaklęcia. Wszyscy dobrze je znamy, wiemy jaki daje efekt, gdy jest poprawnie rzucone. Śmierć. Nie zajmujemy się tym tutaj, nie uśmiercamy ludzi...no, może...ale bardzo, bardzo rzadko. Jeżeli nie uśmiercić...to co zrobić z ofiarą, zapytacie pewnie. Odpowiedź jest bardzo prosta. Unieszkodliwić. Co to znaczy unieszkodliwić, spytacie. I tutaj zaczyna się cała sprawa.- mówił, zaczął przechadzać się po scenie - Unieszkodliwić...sprawić, by dana osoba nie stanowiła już zagrożenia. Nie miała żadnych możliwości...by działać przeciwko...Jak to zrobić? Znane są praktyki polegające na truciu...torturach...tylko, że po jakimś czasie ofiara umiera...czasem to dobrze, ale czasem...chcielibyśmy żeby cierpiała bardziej, dłużej...nieustannie może? Jak to zrobić? Otóż, drodzy państwo jest to bardzo trudna sztuka. Mimo to nie wątpię, że zdołacie ją opanować na zadowalającym poziomie. Rose, czy mogę cię prosić o małą prezentację?
- Oczywiście - odparła słodko.
Uśmiechnęła się filuternie i powoli podeszła do kobiety. Uniosła różdżkę. Część osób zastanawiała się kiedy wreszcie padnie formuła zaklęcia, a z różdżki wypłynie stróżka światła. Nic takiego się nie stało, ale mimo to chora kobieta z głuchym łoskotem spadła z krzesła. Sprawiała jakby bardzo chciała chciała krzyczeć, a z jakiegoś powodu nie mogła. Draco wychylił się do przodu, by dokładniej widzieć. Gdyby stał bliżej być może dojrzałby przerażoną z bólu twarz kobiety i wypełnione łzami oczy. Po kilku minutach widać było jak skóra przy zgięciach łokci, kolanach i kostkach w bardzo dziwny sposób unosi się do góry, jakby coś ją spod spodu wypychało. Milimetr po milimetrze. A potem wiedzieli już dlaczego. Wielu zarechotało z uciechy, jedynie kilka osób skrzywiło się z nieznacznym zniesmaczeniem. Draco odchylił się i przymknął na moment powieki. To kości kobiety przebijały się przez jej skórę. Chwilę potem Rosette opuściła różdżkę, a po całym popisie zostały tylko niewielkie kałuże krwi wokół kobiety. Flawiusz przeszedł się wokół, rozejrzał po sali i rozłożył dłonie, jakby w geście powitania.
- To tylko niewinna sztuczka. Wyobrażacie sobie? Móc sprawiać, że ofiara cierpi okropne katusze, ale nawet na centymetr nie zbliża się do śmierci, przez wiele godzin wymiotuje własną krwią i tak bardzo pragnie już umrzeć...a nie może. Czyż to nie...magiczne?
Jego twarz pojaśniała w rozmarzonym uniesieniu, a oczy rozbłysły, jakby na moment świadomością odpłynął gdzieś daleko. Po chwili wrócił już do siebie i znów przemówił:
- Tego chcemy was nauczyć, odpowiedniego traktowania ofiar. Oczywiście sprawianie bólu psychicznego jest nieporównywalnie trudniejsze i przejdziemy do tego później. Do tego czasu, małymi kroczkami będziecie doskonalić się w kwestii fizycznej. Skupienie! Koncentracja! - zawołał. - To klucz. Musicie mocno skupić się na tym, co chcecie sprawić, bo inaczej zaklęcie nie zadziała.
Klasnął w dłonie, a  po chwili do sali weszli inni pracownicy, prowadzili ludzi, którzy byli w takim samym albo jeszcze gorszym stanie jak kobieta leżąca na scenie. Flawiusz podał im formułę zaklęcia i polecił, by każdy wybrał sobie obiekt do ćwiczeń i spróbował swoich sił. Podczas gdy inni ochoczo zerwali się ze swoich miejsc, Draco siedział sztywno na swoim miejscu. Fioravanti obserwował go przez kilka minut, a później podszedł do niego.
- Draco? Wszystko w porządku? - spytał życzliwym tonem.
- Tak - odpowiedział nerwowo.
- Chodź - zachęcił go i poprowadził w kierunku siedzącej po turecku dziewczynie w pobrudzonej krwią koszuli nocnej. - Próbuj śmiało - powiedział, klepiąc go po plecach.
I odszedł, by lawirować pomiędzy innymi, wymieniając wskazówki i uwagi.
Draco spojrzał bezradnie na dziewczynę. Jej włosy były ostatnio myte pewnie wiele miesięcy wcześniej, jej skóra była poraniona, w wielu miejscach widać było zmiany chorobowe. To wszystko bardzo go odrzucało, ale jednocześnie nie potrafił wyobrazić sobie siebie zadającego komuś tak okropny ból. Zacisnął mocno palce na różdżce. Uniósł ją w górę, ale po chwili opuścił.
- Musisz się rozluźnić - usłyszał kobiecy głos tuż za sobą.
Rosette uśmiechała się do niego tajemniczo.
- Tak - mruknął trochę bez sensu.
- Nie czuj zbyt wielkiej presji. Jesteś tu najmłodszy, najmniej doświadczony. Nikt nie wymaga, żebyś od razu zaczął miotać klątwami na lewo i prawo - powiedziała poważnym tonem.
- A po jakim czasie?
Zaśmiała się, ale w śmiechu tym nie słychać było radości ani rozbawienia.
- Każdy idzie swoim rytmem.
Draco ponownie spróbował podnieść różdżkę i rzucić zaklęcie, ale czuł w sobie wielką blokadę, której nie mógł przekroczyć.
- Spokojnie. Musisz najpierw być do tego psychicznie przygotowany - spojrzała w stronę innych. - Oni już mają te początki dawno ze sobą. To - zwróciła się ponownie do Dracona - musi ci sprawiać przyjemność, staraj się to traktować jak zabawę. A obiekt ćwiczeniowy jak zabawkę. W żadnym wypadku kogoś równego sobie.
Zabawę - powtórzył w myślach. Nim jednak zdążył się odezwać, jego uwagę przykuła męska postać, która właśnie wkroczyła do sali. W wysokim, elegancko ubranym blondynie rozpoznał Szefa Biura Aurorów, Marka Denta. Od niechcenia odmachał Flawiuszowi na powitanie i bardzo szybkim krokiem, nie rozglądając się w ogóle, podszedł do stojącej obok Malfoya Rosette.
- Cześć - rzekł z wyrzutem.
Oparł dłonie o biodra i przeniósł ciężar ciała na lewą nogę, wyczekująco wpatrując się w kobietę.
- Po co przyszedłeś? - spytała, o wiele mniej przyjaznym tonem od tego, którego używała w rozmowie z Draco.
- Spytać cię o coś. O coś bardzo ważnego - warknął.
- Więc? - westchnęła ostentacyjnie.
- Dlaczego mi nie powiedziałaś?
- O?
- O chorobie psychicznej twojego brata.
Rosette uniosła lekko brwi. Była to jedyna oznaka jej zdziwienia.
- Skąd o tym wiesz? - zapytała cicho.
- Jego żona mi powiedziała.
- Och, więc znów jesteście blisko? Cudownie! Życzę szczęścia - uśmiechnęła się ironicznie.
- Nie jesteśmy, bo jest wpatrzona w tego czubka jakby był czymś wyjątkowym, a nie niestabilnym i wadliwym...
- Nie wyrażaj się w ten sposób o moim bracie! - syknęła.
Mark prychnął.
- Tak jakbyś się nim przejmowała.
- A skąd wiesz czy się nie przejmuje?
- Och, daj spokój, Rosette. Jakbym cię nie znał! Bardziej cię obchodzi...właściwie to chyba wszystko bardziej cię obchodzi od Daniela.
- Nie twoja sprawa - skomentowała chłodno.
- Jasne - wycedził przez zęby. - Nie pomyślałaś, że to bardzo ważna informacja? Że powinienem o tym wiedzieć?
Rosette wzruszyła ramionami.
- Nie.
- Fick dich - powiedział.
Obrócił się na pięcie i szybko wyszedł z pomieszczenia. a drzwi zatrzasnęły się za nim z głuchym łoskotem.

*
Alaya uśmiechnęła się wyrozumiale. A raczej starała się tak uśmiechnąć. Nigdy nie potrafiła (ani nawet nie chciała) wykrzesać z siebie tyle ciepła ile potrzebowali pacjenci. Wychodziła z założenia, że to rodzina jest od wspierania, lekarz od leczenia. Zdawała sobie sprawę z tego, że nie jest to najlepsze podejście i powinna okazywać troskę, ale to po prostu nie leżało w jej naturze. Jedyną osobą, której okazywała troskę i tym podobne uczucia był jej mąż. W stosunku do innych nie potrafiła się na coś takiego zdobyć. I przede wszystkim: nie zależało jej na tym. 
Założyła nogę na nogę i oparła się na fotelu. Zapisała kila uwag w notesie i ponownie podniosła spojrzenie na siedzącą naprzeciwko pacjentkę. Kobieta była sztywno wyprostowana, obejmowała się rękoma, a pusty wzrok wbiła w nieokreślony punkt na jasnozielonej ścianie za Alayą. 
- Denise? - odezwała się spokojnie brunetka.
Kobieta zgięła się wpół, nagle zalewając się płaczem.
- Dlaczego płaczesz, Denise?
- Ja...tak...bardzo tęsknię! Tak bardzo tęsknię za rodziną - zawołała.
- Co się stało z twoją rodziną, Denise?
- Oni...tak bardzo ich kochałam...gdzie oni są? Zapomnieli o mnie! Mój mały synek...
- Co się stało z Colinem, Denise?
- Mój synek...- jęknęła.
Przyłożyła dłonie do oczu i zaczęła kołysać się do przodu i do tyłu.
- Co mu zrobiłaś?
- Ja? - oburzyła się. - Tęsknię za nim! Gdzie on jest?
- A pamiętasz co się stało z twoim mężem, Denise? 
- Nieee...
- Pięć lat temu w Roquefort. 
- Nie, nie, nie, nie!
Upadła na podłogę, mocno uderzyła głową o podłogę i usiadła, luźno puszczając ręce. Po jej policzkach spływały łzy, a klatka piersiowa bardzo szybko unosiła się i na zmianę opadała. 
- Pani doktor - przemówiła chłopięcym głosem.
- Jerry.
- Denise nie chce tego pamiętać...nie chce pamiętać tego, co stało się w Roquefort.
- Jerry, wiesz o tym, że ty, Jenny i John...jesteście...w Denise?
- Tak - odparła, wykrzywiając usta w podkówkę.
- I jeżeli Denise jest chora...wy również jesteście chorzy?
- Taaak...
- Chcesz, żeby Denise poczuła się lepiej, prawda, Jerry?
- Tak! - jęknęła.
- Więc pomóż jej. Opowiedz o tym wieczorze w Roquefort pięć lat temu.
- Ale...
- Co Denise zrobiła swojemu mężowi i dziecku?
Mówiła stanowczo ale zachowując przy tym spokój. Było to o wiele trudniejsze niż mogłoby się wydawać. 
- To nie Denise! - zawołała, znów obejmując się mocno. 
- A kto?
- John - padła cicha odpowiedź. 
- Jerry, gdzie teraz jest John?
- Śpi.
Kobieta zaczęła się trząść jakby coś bardzo ją przeraziło.
- Musisz obudzić Johna, Jerry.
- Nie!
- Jerry, jeżeli chcesz pomóc Denise...
- Nie, nie, nie, nie! - krzyczała, kręcąc energicznie głową.- Boję się! To nie jest dobre! Nie można go budzić! Nie! On tego nie lubi! Złe rzeczy! Bardzo, bardzo złe rzeczy!
- Jerry, spokojnie. 
Kobieta podkurczyła nogi pod brodę i oparła głowę o kolana. Siedziała tak przez dłuższą chwilę. Alaya nie przerywała ciszy, notowała jedynie swoje spostrzeżenia. W pewnej chwili kobieta zapłakała jeszcze głośniej i bardziej rozpaczliwie. Potem ten płacz przeszedł w ochrypły, niepokojący śmiech. Ala odłożyła notes i przyjrzała się jej uważnie. 
- Denise?
- Nie - odpowiedział jej niski głos. - Wiesz kim jestem.
- John.
- Dobre spostrzeżenie, doktorku.
- Co stało się pięć lat temu w Roquefort?
- Użyj swojej wyobraźni.
- Chcę żebyś to ty mi powiedział.
- Colin był niegrzeczny.
- Dlaczego? - spytała powoli.
- Ciągle płakał. Denise nie mogła tego znieść.
- A Arthur?
- Też był niegrzeczny?
- Co zrobił?
- Powiedział Denise coś, co jej się bardzo nie spodobało. Bardzo jej się nie spodobało. Ona tak bardzo się starała...przyszykowała pyszną kolację...zajmowała się dzieckiem. Kroiła właśnie porcję indyka. Trzymała w dłoni duży...ostry, kuchenny nóż. A on ją zdenerwował. Ona była zbyt słaba, nie poradziłaby sobie z tym sama...więc przedstawiłem się. Podpowiedziałem jej, by go dźgnęła. Bardzo, bardzo mocno i głęboko. Tak dużo razy, aż wokół powstało małe jezioro krwi. Była tak bardzo dużo krwi. A dziecko zaczęło płakać. Ona chciała to zrobić. Chciała sprawić, by przestał płakać. Więc to zrobiła. I było jeszcze więcej krwi. Jest słaba i zraniona. Tacy są podatni najbardziej.
Zanim Alaya zdążyła w jakikolwiek sposób skomentować te słowa, ktoś zapukał i od razu otworzył drzwi.
- Alaya...
- Szy! - przyłożyła palec do ust, dając mu do zrozumienia, by był cicho.
Leonel miał jednak inne plany. Wpuścił do środka pielęgniarza, któremu polecił zabrać pacjentkę do jej pokoju i ponownie zwrócił się do Ali.
- To ważne.
- Co jest na tyle ważne, że przerywasz mi sesje? - spytała, wychodząc z pomieszczenia.
- Chcą nas pozwać.
- Co takiego?!
- Pamiętasz pacjentkę z drgawkami, na której zastosowaliśmy metodę głębokiej stymulacji mózgu?
Bardzo szybko przechodzili korytarzem kierując się na wyższe piętro. Alaya bardzo dobrze pamiętała ten przypadek.
- Oczywiście. Pełen sukces, drżenie ustało.
- Tak ale jednak przyszła do nas ponownie...z mężem i prawnikiem.
- Co za niewdzięczna suka. Dlaczego?
- Zaraz się dowiemy.
Otworzył drzwi od sali i przepuścił Alę przodem. Przy długim, drewnianym stole siedziała kobieta, obok niej mąż, a obok niego prawnik. Cała trójka mierzyła ich krytycznymi spojrzeniami.
- Pani Alaya Carolina Sauvage? - spytał opryskliwie wąsaty prawnik w przyciasnym, prążkowanym garniturze i źle dobranym, pomarańczowym krawacie.
- Tak.
- Pan Leonel Thomas Celter?
- Tak.
- Państwo byli odpowiedzialni za leczenie mojej klientki, Elise Weffre?
- Tak - odpowiedzieli jednocześnie, rzucając sobie nawzajem poirytowane spojrzenia.
- Czy przed operacją głębokiej stymulacji mózgu uprzedzili państwo moją klientkę o możliwych skutkach ubocznych?
- Uprzedziliśmy - odpowiedział szybko Leo. - Stan pacjentki kwalifikował się do operacji, którą zaproponowaliśmy. Pacjentka zgodziła się, a operacja przebiegła bez komplikacji i...jak zresztą widać, powiodła się całkowicie - wskazał na kobietę.
- W czym więc problem? - spytała Ala.
- Moja klientka cierpi z powodu pewnego bardzo uporczywego skutku ubocznego, który zakłóca jej codzienne funkcjonowania i w związku z tym...
- W czym problem? - niecierpliwie powtórzyła pytanie, wpatrując się w prawnika wyzywająco.
Mężczyzna poprawił nerwowo prostokątne okulary  zerknął na siedzącego obok niego męża Elise. Ona sama nie odzywała się i sprawiała wrażenie jakby bardzo chciała pozostać niezauważona. Kuliła się i ciągle przeczesywała odrastające po operacji jasnobrązowe włosy. Jej partner, przysadzisty typ po czterdziestce, na którego opasłym brzuchu guziki koszuli napinały się do granic możliwości i którego twarz dawno nie zaznała golenia. Wstał od stołu i na tyle szybko na ile pozwalała mu na to jego własna tusza, podszedł do dwójki lekarzy. Alaya skrzywiła się nieznacznie, skrzyżowała ramiona i odchyliła się delikatnie do tyłu.


- Przyszliśmy tutaj bo Elise nie mogła nawet trzymać długopisu w dłoni, nie mówiąc już o różdżce. Ale gdybyśmy wcześniej wiedzieli jak to się skończy to na pewno nie zgodzilibyśmy się na tę operację.
- Dowiem się kiedyś co takiego strasznego się stało?
Leo pohamował uśmiech.
- Proszę pani, moja żona...ona...zachowuje się jak niewyżyte zwierze! Pragnie seksu kilka razy dziennie! To nie jest zachowanie godne cywilizowanej kobiety i...
- U mojej klientki doszło do niebywałego wręcz wzrostu libido, nad którym nie może ona zapanować - dodał wąsacz.
- I to jest ten problem? - uniosła brwi w zdziwieniu.
Widząc jej minę, Leonel musiał bardzo się starać, by nie wybuchnąć śmiechem.
- Tak! - krzyknął pan Weffre. - To naprawdę karygodne. Moja żona była osobą bardzo przykładną, wzorową żoną. Teraz kierują nią dzikie żądze, które...
Alaya chrząknęła, przerywając mu.
- Proszę pana, seks jest bardzo zdrowy. Dobrze wpływa na kondycję fizyczną i psychiczną, pozwala rozładować stres i tak dalej. Każdy inny mężczyzna na pana miejscu byłby zachwycony. Pana postawa sugeruje, iż ma pan bardzo poważne problemy nie tylko natury seksualnej ale i z osobowością i poczuciem własnej wartości. Być może obawia się pan, że żona, którą nie będzie pan w stanie zaspokoić, będzie poszukiwała zaspokojenia seksualnego u w pełni sprawnego mężczyzny. Zalecam terapię u seksuologa. Przepisać panu receptę na niebieskie tabletki?
Mężczyznę zatkało, ponownie jak jego prawnika. Leo z całej siły zaciskał usta, pozwolił sobie jedynie na delikatny gest dłońmi, jakby klaskał. Cisza trwała przez dłuższą chwilę, aż w końcu zaskoczony mężczyzna ponownie się odezwał.
- Pani jest bezczelna! - zawołał z oburzeniem.
- Pan jest impotentem - odparła z uśmiechem. - Chce pan tę receptę czy nie?
Spojrzał na żonę, na adwokata, a potem westchnął i przytaknął. Piętnaście minut później cała trójka opuściła szpital.
- To było świetne - powiedział z uznaniem Leo, kiedy już zostali sami.
- Dziękuję - odpowiedziała z uśmiechem, udając dygnięcie.
- To do zobaczenia na kolacji!

*

Hermiona zaszyła się w największym pomieszczeniu z biblioteką. Wybrała sobie miękki fotel i ze stosem książek ułożonym na pobliskim stoliku, ulokowała się w nim pod ciepłym, puchatym kocykiem. Specjalnie skryła się tam, aby Severus nie przyłapał jej na czytaniu książki, którą zwinęła z Rzymu. Już i tak miała przeczucie, że zaczynał się domyślać jej uczuć, nie chciała by teraz od razu zorientował się, iż bardzo chciałaby w jakiś sposób mu pomóc. Wiedziała, że nie lubił troski. Teraz zajęty był czymś w laboratorium, więc mogła spokojnie zabrać się za lekturę. Obawiała się tego moment, w którym będą musieli porozmawiać, a ten się zbliżał. Bardzo wyraźnie to czuła i nie potrafiła już ocenić czy bardziej była zestresowana czy podekscytowana. Emocji było bardzo dużo, w ostatnim czasie może nawet zbyt dużo. Odgarnęła kosmyk włosów za ucho i odetchnęła głęboko, przeczytawszy wstęp książki. Z oddali co kilka minut rozbrzmiewał dzwonek telefonu. Głodni rady i potrzebujący pomocy mniej doświadczeni adwokaci zdecydowanie nie dawali Tobiaszowi ani chwili spokoju, jednak on sam nie wydawał się być z tego faktu niezadowolony, wręcz przeciwnie. Natomiast Severus cały ranek próbował namówić Daniela do zjedzenia śniadania, choćby zejścia na dół, ale ten zamknął się w swojej pracowni i odmawiał wyjścia, twierdząc, że nie jest głody i w ogóle nie ma ochoty wychodzić. Dlatego właśnie Snape zamknął się w laboratorium, praca nad kociołkami działała na niego relaksująco, a bardzo tego potrzebował przy takiej dawne niepokoju i nerwów, jakich doświadczał martwiąc się o Daniela. Niewiele mówił, ale Hermiona widziała to po nim, po jego zachowaniu, które umiała już całkiem dobrze rozczytywać. Sięgnęła po filiżankę z herbatą truskawkową i upiła łyk, podciągając jednocześnie nogi do góry i zginając je w kolanach. Była właśnie w trakcie czytania pierwszego rozdziału kiedy drzwi od biblioteki otworzyły się, a do środka weszła Alaya.
- Cześć - przywitała ją Hermiona, przymykając książkę.
- Przepraszam, myślałam, że może Daniel tu jest - powiedziała, starając się uśmiechnąć.
- Nie, cały dzień siedzi przy sztalugach.
- Przesiedział tam całą dzisiejszą noc, musi mieć wenę twórczą - westchnęła.
Zamknęła za sobą drzwi i podeszła do Hermiony, zajmując miejsce na fotelu obok. Miała na sobie dość krótką, ciemnofioletową spódniczkę z miękkiego materiału, czarną koszulę i cienki, biały sweterek.
- Myślałam, że przy tobie od razu poczuje się lepiej. To izolowanie się to objaw, prawda?
Ala przytaknęła i zarzuciła prawą nogę na lewą.
- I naprawdę  nie ma możliwości dostania gdziekolwiek leków? - spytała cicho.
- Nie. To znaczy...dostałam od kolegi niewielką buteleczkę, która starczyłaby na kilka dni, ale naprawdę nie wiem jak mam mu je podać.
- Tak, żeby nie było wiadomo na co są?
- Tak.
- Może powiedzieć, że to witaminy?
- Wyczuje. Powie, że nie potrzebuje żadnych witamin. I pewnie od razu zacznie podejrzewać, że chciałabym mu podać jakąś trutkę.
- Ojej. Ciebie by o coś takiego podejrzewał?
- Choroba - rozłożyła bezradnie ręce.
- No tak...a nie można po prostu mu powiedzieć, że jest chory i musi je brać?
- Gdyby mu to powiedzieć to nie uwierzyłby, stwierdziłby, że chcę mu coś wmówić, że...ah...
Przerwała i przymknęła na moment oczy. Potem jej uwagę przykuła książka, którą Hermiona trzymała w dłoniach.
- Interesujesz się medycyną?
- Właściwie to tak. Próbuję znaleźć jakąkolwiek wskazówkę to tego jak można by zatrzymać, odwrócić proces obumierania układu nerwowego - wyznała, patrząc na Alayę z nadzieję.
Tak bardzo pragnęła usłyszeć, że tak jest taka możliwość. Nie ważne czy jak bardzo trudna. Niestety, brunetka pokręciła głową.
- Od wieków próbowano, nie da rady. A czemu akurat ta sprawa cię zainteresowała?


Hermiona opowiedziała jej więc o Severusie, o tym jak bardzo chciałaby mu pomóc, o tym, że zdaje sobie sprawę z tego, że najprawdopodobniej nie ma żadnego sposobu, ale nie mogłaby bezczynnie przyglądać się jak jego stan zdrowia się pogarsza, nie mogłaby nie robić nic. Opowiedziała również o całym ubiegłym roku szkolnym, o tym jak przebiegały jej relacje z Severusem. To szczere podzielenie się swoimi obawami i nadziejami sprawiło, że od razu poczuła się o wiele lepiej.
- Trochę się boję - przyznała.  - Jak było z tobą i Danielem?
Brunetka uśmiechnęła się. .
- To od początku była niesamowita chemia. Czułam się zaszczycona jego uwagą. Zawsze bardzo mi imponował swoją inteligencją, wiedzą, siłą...wszystkim. Do tej pory mnie fascynuje. A we mnie nie było chyba wtedy nic szczególnego, by się tak zakochać jak on się zakochał. Wiedziałam, że to jest ten, którego chcę poślubić. Nasi rodzice nie byli tym zachwyceni, ale...
- Ze względu na chorobę Daniela?
- Moi w pewnej mierze pewnie tak. Bardziej jednak chodziło o to, że oni nigdy w życiu nie okazaliby mi, że są zadowoleni z moich wyborów, że cieszą się razem ze mną. To ten typ, który zawsze wynajdzie jakiś powód do narzekania i krytyki. Matka Daniela w ogóle uważała, że nie powinnam brać z nim ślubu bo i tak go zostawię. Przecież jak można chcieć być z kimś takim? - prychnęła. - Ciągle to powtarzała. Zrobiłaby wszystko, by pozbawić go każdego źródła ciepła i miłości. Nie wiem z czego to wynikało. I nigdy nie zrozumiem jak można tak traktować własne dziecko. Myślałam, że Severus wiedział o schizofrenii. Nie znam go więc trochę się przestraszyłam jak zareaguje, gdy mu o tym powiem.
- Naprawdę są najlepszymi przyjaciółmi.
Przytaknęła.
- Bardzo mnie to cieszy.
Hermiona uśmiechnęła się delikatnie i już miała coś dodać, ale nagle przypomniała sobie o artykułach, które czytała i pokazywała Harry'emu jakiś czas temu.
- Ala, czy wiesz coś może o tych dziwnych....zdarzeniach? Czytałam o samobójstwach nastolatków i...
- Tak - przerwała jej. - Zajmowałam się tym w szpitalu, w którym pracuje.
Granger otworzyła szerzej oczy i wychyliła się do niej.
- O co w tym wszystkim chodziło?
- Chciałabym wiedzieć.
Nim zdążyła opowiedzieć więcej na ten temat do biblioteki wszedł Severus. Nie widać było po nim żadnych emocji, ale Hermiona wyczuła, że był zdenerwowany. Od razu schowała książkę za plecy. Przywitał się i podszedł do nich.
- Przysięgam, że jeszcze chwila i po prostu wyważę drzwi. Może ty go stamtąd wyciągniesz - zwrócił się do Alayi.
- Musi wyjść bo wychodzimy na kolację - odparła, wstając z fotela. - Macie wolny dom na wieczór! - zawołała jeszcze przez ramię, pozostawiając Severusa i Hermionę samych w bibliotece.

*
Zdecydowanym ruchem poprawił ułożenie włosów i uważnie przyjrzał się swojemu odbiciu w lustrze. Na ten wieczór wybrał jeden ze swoich najlepszych garniturów (co nie było takie proste ponieważ wszystkie były wyjątkowo eleganckie) w ciemnoniebieskim kolorze. Do tego oczywiście jaśniejsza koszula i dopasowany odcieniem krawat. Zanim przybyli goście, upewnił się, że wszystko przygotował tak jak należy. Stół zastawiony piękną zastawą, wszystkie dania idealnie ułożone z wielką dbałością. Uwielbiał sztukę kulinarną na równi z chirurgią. Należało przy nich zachować koncentracje, wykazać się precyzją i oczywiście mieć odpowiednią wizję efektu końcowego. Największą przyjemność sprawiało mu łączenie obu tych pasji ze sobą. Jego dom, a w szczególności wystrój wnętrza oddawały jego wyszukany gust. Szykowne, zapewne bardzo drogie meble, wiele dzieł sztuki, a w tym antyków. Jeden z obrazów był pierwszą rzeczą, która przykuła uwagę Daniela gdy tylko Leonel zaprosił jego i Alayę do środka. Czekali już tylko na nich i mieli niebawem zasiąść do posiłku, ale akurat jemu nie spieszyło się do tego. Podczas gdy pozostali lekarze , wciąż rozmawiając zajmowali miejsca przy stole, a Celter wybierał wina przy barku, Alaya podeszła do niego.
- Masz naprawdę piękny dom - stwierdziła z uznaniem.
- Wiem - odparł z satysfakcję. - Dziękuję.
Wyciągnął z kieszeni różdżkę, machną nią delikatnie, by pogłośnić muzykę klasyczną, którą wybrał na ten wieczór. Następnie schował różdżkę z powrotem do wewnętrznej kieszeni marynarki, wyjął trzy butelki wina i  skierował spojrzenie na Alayę. Podobał mu się jej szary komplet spodni i żakietu oraz niebieska koszula, kolorem zbliżona do jego własnej. Nie dawała nic po sobie poznać, ale on miał wyjątkowy talent do rozpracowywania nastrojów i myśli ludzi, z którymi się stykał. W stojącej obok niego brunetce widział bardzo silny niepokój, zahaczający wręcz o strach, pewną niepewność, ale i zdecydowanie, potrzebę i wolę działania oraz duże pokłady zaufania. Od pierwszego razy gdy się spotkali, w chwili gdy się jej przedstawił, wiedział już, że zrobił na niej bardzo pozytywne pierwsze wrażenie. Nie mogła zdawać sobie sprawy z tego, jak bardzo na rękę były dla niego dobre relacje z nią.
- I jak? - zapytał cicho.
Alaya westchnęła, uniosła głowę, by spojrzeć w oczy wyższemu od niej mężczyźnie.
- Całą ubiegłą noc i dzisiejszy dzień spędził w atelier. Nie mam pojęcia jak mi się udało go zachęcić do wyjścia.
- Mówiłem ci, to ten unikalny charakter - powiedział z ujmującym uśmiechem, jednocześnie gestem dłoni zapraszając ją do stołu.
Przedtem podeszła jeszcze do Daniela i chwyciła go za rękę. Spojrzał na nią zaskoczony, jakby dotykiem wybudziła go z jakiegoś transu. Wyglądał niesamowicie atrakcyjnie w dopasowanym grafitowym garniturze, błękitnej koszuli i również grafitowym krawacie. Brązowe włosy miał gładko uczesane, a pachniał Cartier Roadster Black łączącym zapachy mięty, bergamotki, labdanum, wanilii, paczuli i kaszmiru. W jego karmelowo-miodowych oczach odbijało się lśniące światło rozpalonego w kominku ognia, którego barwa zdawała się zlewać z tęczówką.
- Piękne - szepnął, patrząc znów na obraz.
Było to bardzo starannie wykonane dzieło przedstawiające zatopiony we mgle, mroczny zamek ulokowany pomiędzy górami, tuż nad skalnym urwiskiem. Namalowany został prawie wyłącznie ciemnymi barwami.
- Kojarzy mi się - mówił dalej. - ze strachem. Przejmującym, wręcz obezwładniającym, który nie ma wyraźnej przyczyny i nie może zostać ukojony. Taki strach, który długo wyniszcza aż do ostatniego uderzenia serca. Wiesz co mam na myśli? - spytał niepewnie.
- Zawsze.
Zacisnęła mocniej palce na jego dłoni i delikatnie pociągnęła go ze sobą. Leonel, który stał u szczytu stołu, wskazał im ostatnie dwa wolne miejsca, jedno po jego prawej stronie, drugie po lewej. Gdy wszyscy usiedli, wziął do ręki kieliszek z winem i uniósł go do góry.
- Zanim zaczniemy chciałbym wznieść toast - oznajmił, wpatrując się w piękną, ciemną barwę wina. - Romanee Conti z tysiąc dziewięćset czterdziestego.
Spojrzenia siedmiu mężczyzn i kobiety skierowały się na Leonela.
- Za? - spytał jeden z lekarzy o długich, jasnych wąsach i wesołym uśmiechu.
- Za wszystko, co fascynujące - odpowiedział tajemniczo.
Pijąc, rzucił ukradkowe spojrzenie na Sauvage'a. Oblizał powoli usta, odstawił kieliszek i zasiadł na miękkim krześle. Odpowiednio ułożył sobie serwetkę i wziął do rąk widelec i nóż.
- Daniel, mam nadzieję, że masz apetyt do spróbowania wszystkich dań. Bardzo jestem ciekaw twojej opinii.
Sauvage milczał przez chwilę, aż w końcu zdobył się na cichą odpowiedź:
- Avec plaisir.
Nałożył sobie porcję coq au vin i w ciszy zajął się jedzeniem.
- Ala, Leo, czy to prawda, że któraś z pacjentek chciała waz pozwać? - spytał postawny mężczyzna z jasnym garniturze i długich, przewiązanych rzemykiem, jasnych włosach.
- Jak widać plotki rozchodzą się z prędkością światła - mruknęła, upijając łyk wina.
- Tak, doszło u niej w skutek uboczny do podwyższenia się libido, co nie do końca odpowiadało jej mężowi. Ale Ala przepisała mu tabletki na potencję, to powinno rozwiązać problem - odpowiedział Celter.
- W takim razie muszę do was podesłać moją dziewczynę - zaśmiał się najmłodszy z gość, chłopak w kraciastej koszuli i kręconych, jasnobrązowych włosach.
- Twoja dziewczyna też ma drgawki, Ethan? - spytał Mathis, lekarz z długimi, blond wąsami.
- Nie, ale przydałoby jej się podwyższenie libido.
- Mojej żonie również - stwierdził z westchnieniem krępy mężczyzna z dość długą, siwą brodą, który smakował właśnie jedno z dań mięsnych. - Jakie to mięso, Leo?
Leonel przez bardzo krótki moment wyglądał na skonsternowanego.
- Cielęcina - odparł po chwili ciszy.
- Wyborne - skomentował z rozkoszą.
- Musimy uważać - Veronica, blondynka w średnim wieku zwróciła się do Ali - bo ci mężczyźni nas wpakują w kaftany i wyślą na jakieś zabiegi.
- Myślę, że w moim przypadku nic by to nie zmieniło - stwierdziła Alaya.
Nałożyła sobie na talerz apetycznie wyglądającą sałatkę z makaronu, szparagów i wędzonego łososia.
- W sensie, że nie można zwiększyć czegoś, co już jest na maksymalnym poziomie? - spytał ze śmiechem Ethan.
Goście roześmiali się, tylko Daniel uniósł zdziwione spojrzenie, jakby zastanawiał się jaki żart go ominął.
- O to powinniśmy spytać Daniela - powiedział Leo.
- Tak? - odezwał się Sauvage.
Jednak jego pytająca intonacja była na tyle słaba, że wszyscy z wyjątkiem Alayi i Leonela odebrali tę odpowiedzieć jako oznajmującą. Alaya uśmiechnęła się do niego ciepło. Gdyby siedziała obok niego, wzięłaby go za rękę, ale z miejsca na przeciwko mogła zrobić tylko tyle. On skulił się znacznie w sobie, jakby został skrytykowany czy przyłapany na czymś wstydliwym.
- Wiecie coś może czy przyślą nam w końcu więcej leków? - Ethan rzucił pytanie w przestrzeń.
- Chyba niedługo - odpowiedział ktoś.
Alaya spojrzała pytająco na Leonela.
- Nie wiem czy macie tego świadomość - odezwał się. - ale to będą inne specyfiki niż używaliśmy do tej pory.
- Masz więcej informacji na ten temat?
- Nie...nie można powiedzieć, żebym miał...- odparł ostrożnie. - A jak wam się podoba dzisiaj wydane, nowe rozporządzenie?
- Nowe? - zapytała Ala. - Widziałam, że jest, ale nie zdążyłam się zapoznać z treścią. Czego dotyczy?
- Metod leczenia pacjentów na oddziale psychiatrycznym - odpowiedział Mathias, krzywiąc się nieznacznie.
- Wprowadzono coś nowego?
- Powrót do korzeni, można rzec - rzekł Leo, wpatrując się w rozmarzeniu w czerwień wina.
- Czyli?
- Oh, Ala...tobie akurat nie trzeba opowiadać jak dawniej wyglądała psychiatria - powiedział, unosząc wzrok znad kieliszka. Lobotomia, więcej elektrowstrząsów, o wiele dłuższe hydroterapie, flebotomia,  niepotrzebna hemisferektomia, brak sesji terapeutycznych...
- Lobotomia?! - powtórzyła z oburzeniem. - Kto to wymyślił?
- Zarząd Unii.
- I tak to ma teraz wyglądać, tak? Jak sto lat temu?
- Mają być składane raporty, będziemy kontrolowani czy wywiązujemy się odpowiednio z obowiązków - odezwał się mężczyzna z siwą brodą.
Nałożył sobie na talerz kawałek kaczki z jabłkami i spojrzał na nią w zamyśleniu.
- Może jeszcze mamy prowadzić eksperymenty? Jak w Auschwitz?
- A mówiłaś, że nie czytałaś rozporządzenia?
Blondynka spojrzała na nią jakby chciała coś jeszcze powiedzieć, jakoś to wszystko skomentować, ale nie wiedziała jak, więc po chwili zrezygnowała. Alaya zaniemówiła z zaskoczenia jakim były dla niej te rewelacje. Przez kilka długich minut w pomieszczeniu słychać było jedynie delikatne uderzenia sztućców o talerze i muzykę klasyczną w tle.
- Więcej dowiemy się na zebraniu w przyszłym tygodniu - oznajmił Celter. - Tak mi powiedział ordynator.
Zawahał się, nie był przekonany czy to odpowiedni moment na taką uwagę, ale w końcu się zdecydował:
- Alaya, skoro już  wspomniałaś  o Auschwitz...czy nie brałaś udziału w tamtejszych badaniach? Wybacz to pytanie, ale przypomniało mi się, że coś takiego słyszałem i nie chciałbym trwać w błędnym przekonaniu jeżeli to nieprawda.
Wszystkie oczy, z wyjątkiem tych, należących do Daniela, zwróciły się ku niej, w napięciu oczekując odpowiedzi. Ona odchrząknęła i westchnęła głęboko. Wcale nie miała ochoty o tym mówić.
- Jeszcze zanim zaczął się ten cały horror, zaproszono mnie do współpracy w grupie badawczej. A potem...cóż, nie łatwo było zerwać tę współpracę. To było praktycznie...niewykonalne.
Sięgnęła po kieliszek z winem tylko po to, by zająć czymś ręce i usta. Teraz wszyscy w ciszy zajęli się swoimi daniami i tylko Daniel na nią patrzył. Z takim uczuciem, że nie mogła się nie uśmiechnąć.
- Nie do odrzucenia - stwierdził w zadumie Leonel. - Jesteś pewna, że nie chcesz się zamienić? Sawn za Adkins? - zapytał z uśmiechem.
- Nie - odpowiedziała pogodnie, ale stanowczo.
- Ma twoją ulubioną chorobę... - rzekł takim tonem, jakby kusił ją do spróbowania nad wyraz apetycznego kąska.
Odruchowo spojrzała na Daniela i pokręciła głową.
- Uważam, że w tym momencie zmiana lekarza prowadzącego źle wpłynęłaby na Denise.
- Co to za choroba? - spytał Sauvage.
- Osobowość mnoga.
- Ale tego Sawna...
- Być może - powiedział szybko Celter. - i ją każą poddać lobotomii.
- A w życiu się na to nie zgodzę - prychnęła.
- Chyba nie będą pytali o zgodę i opinię...przynajmniej tak wynika z rozporządzenia...tracimy możliwość decydowania...
- Poza tym, Ala...ta kobieta zabiła swojego męża i syna, niemowlę. Akurat jej nie musi ci być szkoda - Leo dodał z chytrym uśmieszkiem.
Alaya ponownie prychnęła.
- Absolutnie nie jest mi jej żal! Po prostu gardzę lobotomią i nie widzę celu w takim traktowaniu pacjentów.
Mężczyzna w kitce przerwał jedzenie swojego posiłku i zaśmiał się na te słowa.
- Co w tym zabawnego?
- Wybacz, Ala, ale to trochę zabawne słyszeć takie słowa akurat od ciebie.
- Dlaczego?
- Bo uchodzisz za najbardziej oschłego i nieczułego lekarza na oddziale - wyjaśnił, robiąc przy tym przepraszając minę.
- Schlebia mi ta opinia - stwierdziła chłodno. - I w tej chwili nie chodzi mi stricte o nich, ale o zasady. A przysięga Hipokratesa?
- Skoro jako lekarz byłaś w Auschwitz to jesteś ostatnią osobą, która miałaby prawo robić jakiekolwiek uwagi odnośnie nieprzestrzegania przysięgi Hipokratesa - powiedziała Veronica.
Alaya, która właśnie chciała napić się wina, zakrztusiła się i rzuciła kobiecie rozgniewane spojrzenie.
- To, że tam byłam to jeszcze nie znaczy, że...
- Że?
- Nie będę się tłumaczyć - oświadczyła dumnie.
Przez dłuższą chwilę nikt nic nie mówił.
- To The Entertainer - odezwał się Daniel.
Bardzo delikatnie, bezgłośnie uderzał opuszkami palców o blat stołu, jakby siedział przy pianinie i dotykał klawiszy. Wszyscy spojrzeli na niego badawczo. Leo trochę tak jakby widział przed sobą coś szczególnie smakowitego.
- Tak - przyznał i skinął głową. - Lubisz ten utwór?
- W pewnym stopniu. Chyba tylko mnie, w przeciwieństwie do innych, przywodzi na myśl coś rozpaczliwego.
- Muzyka to tak cudowna magia, która daje nam ten komfort, którego nie oferują słowa. Nie ma wyraźnych granic. Coś, co dla jednych jest pięknem, dla innych będzie kakofonią. Jako osoba licznie obdarzona talentami, w tym i muzycznym, z pewnością umiesz to docenić i wykorzystać, prawda?
Daniel przez chwilę patrzył się na niego z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Potem opuścił wzrok, wbijając go w swoje szczupłe dłonie o długich palcach pianisty.
- Tak przypuszczam - odrzekł.
- Grasz na fortepianie, czy źle coś pamiętam?
- Tak.
- Jeszcze jakieś instrumenty?
- Skrzypce, wiolonczela.
Leonel uśmiechnął się z zadowoleniem i spojrzał najpierw krótko na Alę, a potem zatrzymał wzrok na Danielu.
- Czy ktoś z was również wybiera się na najbliższy koncert w Filharmonii Narodowej? - zapytał.
MUSIC
Daniel słyszał jego głos jakby dobiegał z oddali, a nie z odległości pół metra. Odruchowo mocniej zacisnął palce na trzymanych w dłoniach sztućcach. Poczuł się jakby powoli tracił kontakt z rzeczywistością, z poczuciem, że znajduje się właśnie w tym miejscu, tu i teraz. Może to wszystko mu się tylko śniło? Może zapadł w śpiączkę i teraz umysł raczył go chociaż wyobrażeniem czasu spędzanego z Alayą, skoro nie mógł tego mieć w rzeczywistości? Kontury otaczających go rzeczy coraz bardziej się rozmazywały. Pod ścianą stał wysoki, duży i solidny, drewniany zegar. Wyposażony był w piękną, idealnie okrągłą, złotą tarczę. Pieczołowicie wykonane cyfry zdawały się spadać w dół, jakby ktoś je strącał, aż wszystkie zebrały się obok piątki i szóstki. Najpierw zobaczył jedną kroplę. Pojawiła się tuż przy czubku wskazówki, która wskazywałaby dwunastkę, gdyby jedynka i dwójka wciąż tam były. Powoli, niby to trochę niezdecydowana czy onieśmielona spłynęła po tarczy, niknąc gdzieś niżej. Po chwili w tym samym miejscu pojawiły się dwie krople. W tym momencie wydawało mu się, że to łzy i poczuł się winny. W czym zawiódł? Nie miało to najmniejszego nawet znaczenia. Na krótką chwilę zacisnął powieki. Słyszał rozmowy lekarzy, ale były w pewien sposób zniekształcone, jakby dobiegały ze źle nastrojonego radia. Dalekie, niewyraźne. Potem to się zmieniło, słyszał już nieco wyraźniej, ale i ciszej, jakby mówili teatralnym szeptem. Jakby mówili o nim i sądzili, ze nie jest w stanie zrozumieć, co mówią. Przymknął oczy, starając się złapać czegokolwiek, choćby i wsłuchać się w mocne uderzenia swojego serca. Te nieznacznie przyspieszały i stawały się jakby nerwowe, niepewne. Gdy podniósł powieki zobaczył jak kilka kropel jednocześnie i równo jak od linijki spływa po złotej tarczy. Parę sekund później pojawiło się więcej kropel, które strumykami spływały odrobinę szybciej. Daniel spojrzał na spód zegara i zauważył, iż zbierały się na dnie. Wychylił się delikatnie do przodu, starając się dojrzeć więcej. Zegar powoli wypełniał się wodą. Poszczególne krople w coraz większej ilości spływały z tarczy, po zgromadzonych cyfrach i w dół. Przyglądał się temu nietypowemu zjawisku jak zahipnotyzowany. Wszystko wokół ściemniało, jakby ktoś zasunął czarne kurtyny. Poziom wody w zegarze podnosił się w szybkim tempie i po kilkunastu minutach zaczynało już brakować miejsca. Bezwiednie przekrzywił delikatnie głowę i przygryzł usta, jednocześnie upuszczając sztućce na stół. Wyprostował się gwałtownie, odchylił do tyłu. Chwilę później, gdy drzwiczki zegara pękły pod naporem wody, wypuszczając jej falę na zewnątrz, Daniel odsunął się od stołu i poderwał z krzesła. Zamknął oczy. Słyszał szum wody rozpływającej się po pięknej, polakierowanej posadzce. Poczuł ją pod stopami i jak wdziera się przez czarne lakierki do jego skarpetek. Znieruchomiał, jego mięśnie napięły się jak naprężone struny, a on sam dopiero po dłuższej chwili zmusił się do otworzenia oczu. Wszyscy patrzyli się na niego z różnymi minami, na większości twarzy gościło zdziwienie i oczekiwanie, Alaya patrzyła na niego z troską, niepokojem i tylko Leonel uśmiechał się przyjaźnie, nie przerywając sobie nawet konsumpcji łososia. Daniel poczuł się jakby coś bardzo twardego i ciężkiego uderzyło go w okolice klatki piersiowej. Teraz znów spojrzał na tarczę zegara. Wszystkie cyfry znajdowały się na swoich miejscach, szyba nie była pęknięta. Opuścił głowę, zerkając na podłogę. Była sucha.
- Czy...um...? - wydukał.
- Łazienka jest na górze - odparł szybko Celter, domyśliwszy się, co miał na myśli.
- Muszę umyć ręce - wyjaśnił niepotrzebnie.
Nie spoglądając na gości, wyszedł z jadalni. Tylko Alaya i Leonel odprowadzili go wzrokiem, inni wrócili do jedzenia i kontynuowali rozmowy.
- Wszystko z nim w porządku? - spytał Alayę najmłodszy doktor, zajadając się grillowanym stekiem.
A przynajmniej czymś, co na stek wyglądało.
- Tak - odpowiedziała zdecydowanie.
- Wygląda na podenerwowanego.
- Ma sporo różnych spraw na głowie - dodała, wymieniając spojrzenie z Leo.
Celter ledwie dostrzegalnie skinął głową, jakby chciał jej dać do zrozumienia, że wie o czym myślała. On sam przez cały czas ukradkiem obserwował Daniela i musiał przyznać, że był to w istocie szczególny i wyjątkowy przypadek. Widział jego zdekoncentrowanie, jego strach i niepewność i z każdą chwilą cieszył się coraz bardziej na myśl o przyszłych wydarzeniach. Zauważył, że za każdym razem gdy Daniel tracił kontrolę, dochodził do pewnej krawędzi, patrzył na żonę, jakby była dla niego czymś w rodzaju punku odniesienia, źródłem jego ukojenia i niewerbalnego zrozumienia. Wyczuł, że był to bardzo silny, wzajemny związek, nierozerwalny wręcz. Nie uszkodził go nawet upływ tak długiego czasu. Był więcej niż zaintrygowany tą skomplikowaną zależnością pomiędzy nimi jak i samym Danielem. Przełknął kolejny kęs, ostrożnie odłożył widelec na talerz i sięgnął po kieliszek z winem. Uniósł go do góry, by przepuścić przez niego światło wydobywające się z lamp. Piękna, krwistoczerwona barwa. Napił się i powoli oblizał usta czubkiem języka.

Daniel przeszedł przez korytarz do długich, szerokich schodów z ciemnego, lśniącego drewna. Poręcz wyrzeźbiona została z wyjątkową starannością, wszystko wokół, cały wystrój zdawał się być esencją elegancji i wykwintnego poczucia smaku i stylu. Ściany zdobiły obrazy, w jednym z kątów stała dość sporych rozmiarów rzeźba, gdzieniegdzie poustawiano kwiaty, które ożywiały ciemne wnętrze. Dominowały barwy granatu, ciemnej czerwieni, zieleni i szarości. Korytarz na pierwszym piętrze porywał dość sztywny, karminowy dywan, ściany do połowy obite były kasztanową boazerią, a od drugiej połowy pomalowane na kobaltowy kolor. Wszystkie drzwi były dębowe i tylko jedne z nich były uchylone. Wszedłszy do środka, Daniel odłożył marynarkę na metalową poręcz i podszedł do umywalki. W przeciwieństwie do reszty domu, łazienka była pomieszczeniem bardzo jasnym. Wyłożona kremowymi kafelkami, udekorowana białymi ręcznikami i delikatnymi kompozycjami z suszonych kwiatów. Oparł się obiema dłońmi o śnieżnobiały blat i pochylił głowę, przymykając powieki. Starał skoncentrować się na swoim oddechu, na uderzeniach swojego serca, teraz już nieco wolniejszych. Czuł się jakby jego myśli spływały z mózgu gdzieś w dół w swoistym wodospadzie, z którego żadnej nie mógł wyłapać. Jakby wszystko w jego wnętrzu przepełniała woda. Przez wrażenie, że zacznie się z niego wylewać, z trudem otworzył usta. Kilka minut trwał w bezruchu, oddychając głęboko. Potem otworzył oczy i powoli odkręcił kran. Wpatrywał się w strumień wody, który wydał mu się wirującą spiralą, niczym tańcząca baletnica. Ponownie zamknął oczy i podstawił ręce pod lodowatą wodę. Szybko napełniła jego dłonie i zaczęła wylewać się i strużkami spływać po nadgarstkach. Kilkukrotnie ochlapał się i przyłożył palce do twarzy. Przejechał nimi do szyi, następnie  pozwolił ramionom swobodnie opaść i dopiero wtedy otworzył oczy. Odruchowo cofnął się o krok, a jego oddech przyspieszył. W dużym, prostokątnym lustrze widział własne odbicie, jednak zupełnie inne niż spodziewał się ujrzeć. Na twarzy i szyi miał czerwone plamy i smugi, które wyglądały jak namalowane krwią. Jego ciśnienie gwałtownie podskoczyło, a serce przyspieszyło rytm uderzeń. Ze strachem spojrzał na swoje dłonie. Wyglądały jakby zanurzył je w miseczce z krwią. Znów skierował wzrok na umywalkę. Teraz z kranu nie wypływała krystalicznie czysta woda, a ciekła dość gęsta krew. Cofnął się o parę metrów, prawie wpadając do wanny. Miał ochotę stamtąd uciec, ale nogi odmawiały mu posłuszeństwa. Kiedy raz jeszcze spojrzał w lustro, to pękło nagle na samym środku, a potem pionowe pęknięcia rozszerzyły się na całą powierzchnię. Spod spodu, pomiędzy szczelinami zaczęła wypływać czerwona substancja. Odzyskawszy zdolność ruchu, chwycił swoją marynarkę i wybiegł z łazienki. Niewiele brakowało, a w pośpiechu spadłby ze schodów. Ciężko dysząc, wrócił do jadali, gdzie właśnie goście zaśmiewali się z opowiedzianego dowcipu.
- Daniel! Idealne wyczucie! - zawołał Leonel, wstając od stołu. - Właśnie miałem ogłosić, iż za moment podam deser.
Podszedł do niego,  poklepał po ramieniu, delikatnie popchnął w stronę stołu i wyminął, znikając w przejściu prowadzącym do kuchni. Sauvage niepewnie zerknął na swoje ręce. Drżały, ale były całkowicie czyste. Zamrugał kilkukrotnie i starając się nie patrzeć na nikogo, wrócił na swoje miejsce.
- A już po całej operacji on powiedział: "Czy nie mieliśmy amputować prawej ręki?" Myślałem, że dostanę zawału, naprawdę...
- Ale nie pomyliliście się?
- Nie, robił sobie tylko żarty. Nieśmieszne swoją drogą.
- Trzeba przyznać, że nietypowe poczucie humoru.
- Podobno wielu chirurgów tak ma.
- Alaya, jaki był twój najdziwniejszy pacjent? - spytał Mathias.
Wytrącił ją tym pytaniem z zamyślenia. Miała silne przeczucie, że coś było nie tak. Uniosła głowę, odwróciła się w stronę pytającego, oparła podbródek o dłoń i westchnęła.
- Chyba chłopiec...a raczej coś, co udawało małego chłopca. Stwierdził, że mam ładną skórę.
- To raczej komplement - zaśmiał się Ethan.
- Tak. Chwilę później dodał, że z pewnością jest smaczna.
Veronica zakrztusiła się pitym właśnie trunkiem i skrzywiła z niesmakiem.
- Czy mowa o tym, który zabił pielęgniarza?
- Tak - potwierdziła lekko.
- Okropność.
- Może najpierw spróbujesz zanim wydasz osąd? - odezwał się Celter, wkraczając do pokoju z dużą tacą wypełnioną talerzykami.
Po jednym podał każdemu z osobna, nachylając się przy Danielu powiedział:
- Creme renversee au caramel ze śliwkami gotowanymi w winie.
Następnie wyprostował się i stanął przy swoim krześle.
- Bon appetit.
Daniel niepewnie sięgnął po widelczyk i powoli wciągnął powietrze do płuc. Zanim spojrzał na talerz, zerknął jeszcze na zegar. Tarcza wyglądała tak jak powinna wyglądać. Przyglądając się karmelowi, Alaya stwierdziła, że ma identyczną barwę jak oczy Daniela. Uśmiechnęła się do niego. Bardzo chciała podejść do niego i mocno przytulić, ale to musiało jeszcze zaczekać.
Mówili o tobie.
Widelczyk wypadł z jego palców i z brzdękiem uderzył o stół. Sauvage wyprostował się sztywno i lewą ręką potarł oczy. Potem rozejrzał się wokół i z powrotem zabrał się za jedzenie. Leonel obserwował go dyskretnie z nieustępującym zaciekawieniem. Wyczuwał jak ten coraz bardziej się zamyka w sobie i czuje się na miejscu coraz bardziej niekomfortowo. Przerwał na moment konsumpcję, napełnił mu kieliszek winem i posłał przyjazny uśmiech.
Gdy wszyscy (oprócz Daniela) skończyli jeść, posypały się gratulacje i słowa uznania dla Leonela i jego kulinarnych zdolności.
- Proponuję zwieńczyć ten wieczór kontemplacją. Z tarasu rozpościera się wspaniały widok na Paryż, o tej porze wieczoru szczególnie urzekający.
Goście ochoczo przystali na tę propozycję i razem z nim wyszli z jadalni, pozostawiając Daniela, który chciał jeszcze dokończyć swój posiłek, samego w jadalni. Alaya odruchowo zamierzała zostać z nim, ale Leonel sugestywnie popchnął ją ku wyjściu, szeptem wyjaśniając swój pomysł.
Bardzo niemiłe rzeczy.
Rozejrzał się z niepokojem. Wstał powoli od stołu i podszedł do obrazu, któremu przyglądał się wcześniej. Zamknął oczy, skupiając całą uwagę na dobiegającej z radia muzyce klasycznej. Koncentrował się na poszczególnych instrumentach, pojedynczych nutach, dźwiękach, które w całości tworzyły prawdziwe piękno. Po dłużej chwili ogarnęło go bardzo nieprzyjemne uczucie, jakby zapadał się pod ziemię. Coś jakby był woskową figurką która topi się przy płomieniu. Tylko, że on przejmujący chłód, jakby w pomieszczeniu panowała o wiele niższa temperatura niż w rzeczywistości. Czuł się dziwnie nierzeczywiście, jakby w połowie śnił, jakby jedną nogą stał w krainie snów, a drugą w rzeczywistości. Trochę pewniej było gdy muzyka nagle ucichła. Daniel niechętnie otworzył oczy. Ostrożnie przeszedł na koniec pokoju, z którego otwarte było przejście do innego miejsca. Tam na dużym, zdobionym kredensie stało eleganckie radio. Składanka już się skończyła, stąd cisza. Uniósł głowę i rozejrzał się. Jego zainteresowanie od razu wzbudził wspaniały, czary fortepian, ustawiony w rogu pokoju. Podszedł do niego i powoli usiadł na taborecie. Instrument był bardzo stary, ale w idealnym stanie. Sauvage uniósł pokrywę i bardzo delikatnie przejechał dłonią po klawiaturze, ciesząc skórę samym dotykiem klawiszy. Jakby trochę z lekiem nacisnął jeden z nich, potem kolejny. Westchnął głęboko, potarł dłonie i przymknął oczy.
MUSIC

- Bardzo bym chciał, żebyście jeszcze trochę zostali - powiedział Leonel do Alayi gdy po pożegnaniu innych gości razem wrócili do jadalni.
- Chętnie.
- Dziwni ludzie, prawda?
- Cóż - wzruszyła lekko ramionami, a moment później przymknęła oczy, wsłuchując się w muzykę.
- Ktoś znalazł fortepian - stwierdził z uśmiechem Celter.
- Uwielbiam tę melodię - szepnęła w rozmarzeniu.
- Ponura Niedziela.
Alaya podeszła do przejścia pomiędzy pokojami, oparła się o framugę drzwi, przyglądając się Danielowi. Siedział wyprostowany, skoncentrowany, całkowicie pochłonięty grą. Dopiero gdy skończył, podeszłe do niego i objęła mocno.
- Kocham cię - powiedziała cicho.
On wziął ją za ręką i odwrócił się, spoglądając na Leonela.
- Jest naprawdę piękny - oznajmił, mając na myśli instrument.
Mężczyzna przytaknął i uśmiechnął się, nieznacznie tylko podnosząc kąciki ust.
- Usiądźcie sobie może przy kominku? Przepraszam was na chwilę, przyniosę swoje najlepsze wino!
Wcześniej jeszcze nastawił składankę od początku. Wybór butelki i przygotowanie trzech kieliszków zajęło mu kilka minut. Najpierw podał jeden z nich Ali, potem jej mężowi, swój kieliszek postawił na ławie, a następnie jeszcze na moment zniknął w kuchni. Przyniósł tacę z trzema talerzykami z deserami lodowymi.
- Czasami lubię rozpieścić swoje kubki smakowe...wyjątkowymi smakami - mówił, rozkładając wszystko przed nimi.
- Czym takim nas częstujesz? - spytała, przyglądając się deserowi.
- Skosztujcie próbujcie najpierw i powiedzcie mi jakie wrażenia - odparł tajemniczo.
Spojrzał na Daniela i usiadł obok niego na miękkiej, skórzanej sofie tuż przed rozpalonym kominkiem. Alaya nie lubiła nie wiedzieć, co takiego jadła, ale tym razem zabrała się za spróbowanie bez większych oporów.
- Bardzo dobre.
- Sorbet sanglant.
- Oh, nie spodziewałabym się.
Daniel milczał,  jakby bardzo chciał sprawiać wrażenie, że wcale go tu nie ma.
- Przepraszam cię, Alaya za tamto pytanie...może nie powinienem poruszać tej sprawy przy wszystkich.
- Ależ nie - odparła szybko. - Nie mam z tym problemu.
- Zdarzyło się, że mogłaś pomóc komuś w wydostaniu się stamtąd?
- Nie - pokręciła głową. - Ale kiedy tylko mogłam, to pomagałam im nie cierpieć. Ogólnie musiałam tam odgrywać rolę obserwatora, nie mogłam o niczym decydować ani kwestionować podjętych decyzji.
-  Za kilka dni przekonamy się ile samodzielności w pracy pozostawia nam nowe rozporządzenie - westchnął i spojrzał na Daniela.
- Jak się czujesz? - spytał go po chwili.
Ten drgnął, zaskoczony skierowanym do niego pytaniem.
- Nie wiem - odrzekł niepewnie.
Alaya ścisnęła jego dłoń i oparła się lekko o jego ramię.
- Zauważyłem, że nie czułeś się najlepiej podczas kolacji. Jeżeli to moja wina, jeżeli zrobiłem coś, co mogło cię...
- Nie, nie! - przerwał mu szybko. - Nie, naprawdę nie. Ja tylko...nie wiem.
- Nie byłbym lekarzem gdybym się nie zainteresował.
Sauvage spiął odruchowo mięśnie i zerknął niepewnie na siedzącego obok mężczyznę.
- Nic mi nie jest - powiedział automatycznie.
- Jesteś pewny?
- Ja...nie wiem. Od jakiegoś czasu mam wrażenie jakby coś... - przerwał wypowiedź, gubiąc nagle myśl, którą chciał wyrazić. Milczał przez około minutę. - Nie potrafię określić tego jak się czuję .
- Myślę, że podjęcie pewnych działań może pomóc ci rozeznać się w swojej kondycji.
- Pewnych działań?
- Daniel, bardzo chciałbym móc bliżej cię poznać i być może przy okazji pomóc ci określić to jak się czujesz.
- Tak, ale...ja...- zerknął na Alayę. - ...ja nie potrzebuję żadnej terapii.
- Spokojnie - powiedział przyjaznym tonem. - Znam twoją żonę i chciałbym po prostu poznać i ciebie.
- Rozumiem...
Leonel uśmiechnął się i uniósł kieliszek, jakby wznosił za coś toast.

*
- Harry, wstawaj!
Harry otworzył oczy i od razu zamknął je z powrotem. Obrócił się twarzą do poduszki i naciągnął kołdrę na głowę. Wiedział, że już nie zaśnie, ale próbował przypomnieć sobie sen, z którego właśnie został wyrwany. Nie pamiętał już szczegółów, ale nie było to nic przyjemnego. 
- Harry, śniadanie wystygnie!
- Już wstaję! - zawołał, podnosząc się na dłoniach. 
Sięgnął po okulary, spoczywające na Tajemnicach Eliksirowarstwa, usiadł na łóżku, ziewnął i przeciągnął się. Wokół niego działy się ostatnio bardzo dziwne rzeczy i nie miało to nic wspólnego ze znikającą szybą w zoo czy zbyt szybko odrastającymi włosami. Codziennie od czasu jego powrotu z Hogwartu, ciotka Petunia budziła go rano i wołała na śniadanie, które sama przygotowywała. Takie zachowanie komuś może wydać się najzupełniej normalne, ale nie przystawało ono do Petunii Dursley i tego jak zwykła traktować swojego siostrzeńca. Owszem, wcześniej też go budziła, ale po to, by to on wszystko za nią przygotował i robiła to o wiele mniej przyjaznym tonem. Odsłonił żaluzje, wyjął z szafy świeże ubranie i poszedł do łazienki. Przyglądając się sobie, stwierdził, iż wygląda znacznie lepiej niż kilka miesięcy czy rok wcześniej. 
Gdy kilkanaście minut później zszedł do kuchni, wszyscy Dursleyowie już tam byli. Dudley wpatrywał się w nowiutki telewizor. Nadawano właśnie rozmowę z jakiś sportowcem, a potem miały zostać wyemitowane wiadomości. Wuj Vernon jak zawsze zajmował cały jeden bok kwadratowego stołu, zaczytując się w trzymanej w dłoniach gazecie. Słysząc kroki Harry'ego, obniżył gazetę i łypnął na niego.
- Dzień dobry, chłopcze - odezwał się.
- Dzień dobry.
I znowu to samo. Od kiedy to wuj Vernon witał się z nim tak pokojowo?
- Siadaj, siadaj - powiedziała ciotka, zachęcająco wskazując na stół.
Sama przygotowywała właśnie jajka na bekonie, grzanki i surówkę z marchewki i jabłka. Harry usiadł pomiędzy kuzynem, a wujem, czując się tak jakby siadał na tykającej bombie. 
- Cześć - przywitał się Dudley, odrywając na moment wzrok od telewizora. 
- Cześć.
Może zmówili się, że zrobią mu kawał i przez miesiąc będą zachowywać się zupełnie inaczej? Nie potrafił doszukać się żadnej przyczyny takiej zmiany jaka w nich zaszła. Można by wysnuć przypuszczenie, iż to Snape rzucił na nich jakiś urok kiedy tu był, ale to nie miało sensu, widział się przecież tyko z Petunią. Dlatego też Harry skłaniał się ku temu, iż cała trójka postanowiła spłatać mu figla. Skoro tacy byli sprytni, Harry zdecydował, że będzie jeszcze sprytniejszy i wcześniej zastawił odpowiednią pułapkę. 
- Jeżeli będziesz chciał jeszcze to powiedz - rzekła Petunia, stawiając przed nim talerz wypełniony grzankami i jajkami z bekonem. 
Dudley otrzymał o wiele mniejszą porcję - wciąż był na diecie. Zdawał się jednak znosić tę sytuację wyjątkowo dobrze. Bez narzekania zabrał się za jedzenie, obserwując uważnie ekran telewizora.
- Nie podoba mi się ten nowy premier - burknął znad gazety Vernon. 
- Nikomu się nie podoba.
- Ale to co on wyrabia to jakiś skandal! A wszyscy inni politycy go popierają, nawet opozycja! Chyba nigdy  wcześniej nie było takiej zgodności wśród tej bandy złodziei. To musi być spisek! - spojrzał ze złością najpierw na ekran, gdzie właśnie pokazano czołówkę Wiadomości, potem na gazetę, którą cisnął o stół. - Czy ci przeklęci czarodzieje muszą się mieszać i do naszej polityki?
Harry o mało się nie zakrztusił. Wuj Vernon wymawiający słowo:"czarodzieje"? I to bez wstrętu?
Pan Dursley zerknął na zegarek i pokręcił głową, co musiało być dość trudne z uwagi na fakt, iż prawie nie miał szyi. 
- Chłopcy, mielibyście ochotę iść do kina? Wcześniej wracam dzisiaj więc mógłbym was podrzucić, co Dudley?
Dudley przełknął kęs grzanki, oderwał wzrok od telewizora i pokiwał ochoczo głową.
- Tak! Dopiero co odbyła się premiera nowego filmu. Szybcy i śpiący czy jakoś tak.
- Harry? - ciotka Petunia spojrzała na niego pytająco.
- Tak - wydukał. - Chętnie.
Pomyślał, że jeszcze chwila i zacznie krzyczeć. Co tu się działo? 
- Świetnie - burknął Vernon. - Petunio, mogłabyś może zrobić mi jeszcze kawy? Zaraz muszę wychodzić, czeka mnie to cholerne zebranie z członkami zarządu i...
Tutaj rozpoczął swoją mowę pomstującą na pracowników, którzy byli zbyt leniwi, niedokładni i w ogóle niezdatni do pracy. Harry sprawdził godzinę, zerkając na mikrofalówkę i zaczął nasłuchiwać w nerwowym oczekiwaniu. Kilka minut później usłyszeli dzwonek telefonu. Ciotka Petunia poszła odebrać. Chłopak szybko skończył posiłek.
- Harry, to do ciebie. Jakiś Ronald - powiedziała, wróciwszy do kuchni. 
- No, to jadę - zawołał Vernon, dopijając kawę. 
I wyszedł z kuchni. 
Harry zamrugał kilkukrotnie. Był w szoku. Dobrze pamiętał jak kilka lat temu Ron do niego zadzwonił i to przyprawiło Dursleyów o wściekłość. Właśnie dlatego wysłał do przyjaciela wiadomość z prośbą o telefon - chciał ich sprowokować, by wyszli z roli miłego wujostwa. A jednak się nie udało! 
- Nie odbierzesz? - spytał Dudley.
- Yyy...tak...
Wstał od stołu i wybiegł do salonu. Usiadł na jednym z foteli i wziął słuchawkę do ręki.
- Ron?
- No jesteś! I jak? Wkurzyli się?
- Nie.
- O! Naprawdę żadnego komentarza?
- Nic w negatywny sposób. Mam wrażenie że ktoś ich podmienił - szepnął.
- Może ten nietoperz rzucił na nich Imperiusa?
- Pomyślałem o tym, ale nie. Widział się tylko z moją ciotką i jakoś poza tym to mi nie pasuje. Wyobraź sobie, że wuj zaproponował, że zawiedzie mnie i Dudleya do kina.
- Żartujesz?!
- Nie. Serio zaczynam się ich już bać.
- Ojej...ale przynajmniej mogę do ciebie dzwonić - zaśmiał się. - Tato się ucieszył jak go poprosiłem o ponowne podłączenie linii. 
- A mama? Pewnie nie była zachwycona?
- Nawet nie zauważyła. Wiesz, ma mnóstwo roboty z nadchodzącym weselem Billa i Fleur. Oczywiście jesteś zaproszony!
- Tak, pamiętam. Zakon u was przesiaduje?
- Taaak - mruknął.
Pojawił się trzask w słuchawce i odgłosy jakby Ron chował się gdzieś z telefonem.
- Przepraszam cię, musiałem tutaj coś przesunąć. Aua! Fred!
- Nie krzycz tak! - Harry usłyszał głos Freda.
- Właśnie braciszku, i tak jest mało miejsca, nie musisz się tak panoszyć jakby...
- Oj, cicho bądźcie! Harry, Fred i George się wyprowadzają do mieszkania nad sklepem, który kupili.  Dlatego jest tutaj taki straszny bałagan, wyszukują wszystkie swoje rzeczy z całego domu. Niedługo otwarcie, musisz to zobaczyć! 
- Nie mogę się doczekać - odparł szczerze. 
- A co do Zakonu...niby są, ale nic konkretnego nie robią. Dumbledore przychodzi codziennie na kolacje, wypytuje kiedy przyjedziesz tutaj...
- Możesz go ode mnie...
- Wiem, kopnąć - zachichotał. - Wydaje się, że coś planuje. Zamyka się z Lupinem, Tonks, Moodym, Kingsleyem, McGonagall, Sulghornem i innymi i rozmawiają, ale nie wiemy o czym.
- Próbowaliście Uszu Dalekiego Zasięgu?
- Tak, ale rzucili jakieś zaklęcie antypodsłuchowe i nie da rady nic wyniuchać. 
- Szkoda. Chociaż nie jestem jakoś wyjątkowo zainteresowany planami Dumbledore'a. 
- Słyszałem jak mówił...
- Ty słyszałeś?! - Harry rozpoznał głos Ginny.
- Oj, dobra! Ginny słyszała jak mówił do McGongall coś o jakichś nowych obowiązkach dla niej w szkole. Podejrzewamy, że może miałaby go zastąpić. To by pasowało do urywków tego, co już wiemy.
Harry przez chwilę nic nie mówił, oniemiały z zaskoczenia.
- Bo - mówił dalej Ron. - napomykał coś o jakichś podróżach, specjalnych zadaniach...nic konkretnego, ale wiesz...to by się trzymało całości.
- Nieźle. Nie mam nic przeciwko temu, by wyjechał na jakąś wyspę. I wrócił jak zrozumie ile szkód narobił.
- Chyba jest za bardzo przekonany o własnej nieomylności. A...masz jakiś plan jak inaczej zdemaskować Dursleyów?
- Właśnie nie. Nie rozumiem zupełnie co się z nimi stało. Trochę mnie ta sytuacja przeraża.
- Dziwne. A miałeś kontakt z Hermioną?
- Wysłałem jej wczoraj list, ale jeszcze nie odpisała. Jest we Francji to może potrwać dłużej.
- Ciekawe jak znosi ciągłe towarzystwo Snape'a - zaśmiał się. - Od tego można pewnie kota dostać. W sumie dziwne, że Sauvage jest normalny przy takim kontakcie z nim.
- A czy ja wiem czy on taki normalny...
- Hahaha! 
Harry uśmiechnął się na myśl o tym, że Hermiona z pewnością bardzo cieszy się z możliwości przebywania tak blisko nauczyciela Eliksirów. Rozmawiali jeszcze przez kilkanaście minut wymieniając uwagi co do Dumbledore'a, wyników SUMów i różnych innych, nie tak ważnych rzeczy. Odłożył słuchawkę właśnie w chwili gdy ciotka Petunia weszła do salonu. Miała na sobie fartuszek kuchenny i białe ręce od mąki. 
- Zabieram się własnie za pieczenie ciasta, wolisz szarlotkę czy keks?
Spojrzał na nią i westchnął w duchu. Czuł się trochę tak jakby znalazł się po drugiej stronie krzywego zwierciadła gdzie wszystko było na opak. I wszystko było możliwe.

----------------------------------------------------------------------------------
Jak wiadomo - komentarze i pytania zawsze mile widziane - ask


29 komentarzy:

  1. Ojejku, nie spodziewałam się dzisiaj nowego rozdziału, a tu niespodzianka! Jestem naprawdę mile zaskoczona. :D
    Tak jak zapewniałaś - rozdział rzeczywiście jest bardzo ciekawy :)
    Draco taki zagubiony... Szkoda mi go, kompletnie nie odnajduje się w sytuacji.
    Zastanawia mnie Rosette, a konkretnie jej uczucia do Daniela. Myślę, że jednak obchodzi ją los własnego brata, ale o tym pewnie się jeszcze przekonam :)
    Może już to kiedyś pisałam, ale uwielbiam Alayę !
    Według mnie to naprawdę świetna postać. W każdym jej geście widać taką miłość do męża, jest jednocześnie opanowana,a jej wykład dla Weffre'a był rewelacyjny !
    Nie wiem co knuje ten Leonel, jest naprawdę tajemniczą osobą. Zresztą wszystko u ciebie jest takie tajemnicze :D
    Biedny Daniel... jest z nim chyba coraz gorzej :( Tak szczegółowo opisujesz jego chorobę, wszystkie lęki i to ciągłe zdenerwowanie. Nie jest mu zapewne miło z ciągłym uczuciem, że jest obgadywany :C
    Mam nadzieję, że Hermiona w końcu znajdzie pomysł, żeby pomóc Severusowi. Przecież musi być jakiś sposób.
    A Dursleyom co się stało ? Zachowują się faktycznie dziwnie. No cóż, teraz mogę tylko czekać na dalszy rozwój wydarzeń :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że się podoba! :)
      Draco rzeczywiście jest w dość trudnej sytuacji, ale nie trzeba się o niego zbytnio martwić, jak to Malfoy - poradzi sobie.
      Dursleyowie...cóż :D wiedzą coś, czego Harry nie wie.
      Bardzo dziękuję za komentarz!

      Usuń
  2. Niesamowity rozdział!
    Pisałam Ci wcześniej, że Flawiusz to moja ulubiona postać. Jest w nim coś.... intrygującego. Sposób w jaki przemawia sprawia, że się uśmiecham, a oczy mi błyszczą. Ale już wiele razy słyszałam, że nie jestem całkiem normalna, więc...
    Świetnie przedstawiona kolacja u Leonela. I te lekarskie rozmowy! ^^
    Dursleyowie - niby w końcu zachowują się przyzwoicie. Czy to ze względu na to, że Severus jest ojcem Harry'ego?
    Uwielbiam czytać rozmowy Alayi z pacjentami! Pełny profesjonalizm.
    Życzę Ci mnóstwo weny i czekam na następny rozdział :)
    Julia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Flawiusz taki oryginalny, kolacja taka wykwintna, rozmowy takie lekarskie :D Cieszę się, że się podoba!
      Co do Durselyów - bardzo dobrze przypuszczasz :)
      Dziękuję bardzo! Wena zawsze się przyda.

      Usuń
  3. Wspaniały rozdział! Fiorasi :O Kolacja! Daniel <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Rozdział jest bardzo ciekawy, tyle świetnych wątków, pełnokrwistych postaci. Szczególnie Leonel jest niesamowicie intrygujący, bardzo skomplikowany, tajemniczy.
    Podoba mi się, że szczególowo opisujesz Danielowe omamy i lęki, chorobę ogólnie, nieco ułatwia to zrozumienie postaci i jego zachowań.
    Naprawdę straszne jest rozporządzenie o powrocie do lobotomii i hemisferektomii, toż to nieludzkie; ale pierwsza część rozdziału dużo mówi o metodach Fioravantich. Wspomnienie o tym, że w eksperymentach na ludziach maczali palce również czarodzieje, Alaya, dodaje realizmu historii.
    pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo miło mi czytać, że rozdział jak i zawarte wydarzenia podobają się. Leonel będzie odgrywał bardzo ważną rolę, więc cieszę się, że wzbudza zainteresowanie. :)
      Bardzo dziękuję!

      Usuń
  5. Bardzo smaczny i niesamowicie dopracowany rozdział. Pierwsza scena pokazuje nam trochę zaplecza Fioranatnich, wiemy już mniej więcej czego można się po nich spodziewać. Podoba mi się postawa Draco, stara się, chce wykorzystać sytuację, niech kombinuje!
    Dalej Ala xDDDDD rozwalił mnie jej tekst o impotencji gościa, genialne! W ogóle uwielbiam ją w pracy.
    Posiłek u Leo. Nie wątpię, że było bardzo...smakowicie. Cały czas miałem wrazenie, że Leo się tak czai na Daniela, tak go obserwuje, ogląda z każdej strony...jak drapieżnik ofiarę przed atakiem.
    Biedny Daniel! Te halucynacje i to te uczucia, które ciągle mu towarzyszą...to musi być trudne bardzo.
    Muzyka piękna!

    Durlesyowie xDDDD To pewnie powiązane jest z tym, że to Severus jest ojcem Harry'ego.


    Pozdrawiam i weny!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się i dziękuję bardzo za komentarz!

      Usuń
  6. Cudowny rozdział!!!

    OdpowiedzUsuń
  7. http://szlafrok-smierciozercy.mylog.pl/ ocenę?

    OdpowiedzUsuń
  8. Jeeeeju, Danielek <3 Biedny, jak on musi bardzo cierpieć!! Przytuliłabym (i nie tylko) go z chęcią.

    OdpowiedzUsuń
  9. Zawsze po przeczytaniu brak mi słów.
    Genialne.
    <3

    OdpowiedzUsuń
  10. Ten rozdział mnie zachwycił , czytałam go w kilku częściach , ale znalazłam czas ufff....
    Oj Draco musiał tą kobietę torturować , szkoda mi go. Ta kobieta co mu pomagała mi zaintrygowała,
    Kolacja z lekarzami = główny temat choroby i pacjenci , kto by się spodziewał :) .
    Widać że Leonel bardzo interesuje się chorobą Daniela. Trochę tak mnie przeraził tym.
    Coraz gorzej z Danielem musi zacząć brać leki. Alya MUSI mu je wmusić .
    No i Harry nam się pojawił w rozdziale . Ooo zupełni inni już są Dursleyowie . Pewnie przez Severusa , no i dobrze niech wiedzą czyje dziecko mają pod dachem .
    Aaa i nasza Hermiona boi się rozmowy z Sevem no no, coś do niej dociera że on zaczął o niej myśleć .
    Także czekam z niecierpliwością na następny rozdział,
    Życzę Ci dużo weny ,
    Pozdrawiam,
    Crucia

    OdpowiedzUsuń
  11. Za każdym rozdziałem jestem pod coraz większym wrażeniem Twojego talentu.

    OdpowiedzUsuń
  12. Piękne, genialne, wspaniałe, niesamowite!

    OdpowiedzUsuń
  13. Rozdział wspaniały! Jaki Flawiusz był podekscytowany! To wszystko, co chce nauczyć śmierciożerców jest okropne. Nie mogę sobie tego wyobrazić. To brutalne. Ten ból. Nieludzkie. Piszesz wszystko tak realistycznie.
    Natomiast kolacja u Leonela - niesamowita. Widać było, że bardzo interesuje się Danielem. Obserwuje go i zastanawia jak najlepiej wykorzystać. W końcu to wyjątkowy okaz. Czy pobawić się nim, a potem zrobić z niego mięsko? A może coś bardziej zaawansowanego? Ciekawe. Wydawało mi się ciągle, że w pewnym momencie Leonel da Danielowi inne jedzenie, tzn. będzie tak samo wyglądało, ale coś w składzie będzie innego. Żeby zbadać jego reakcje na jakieś tam jego "dziwne" dodatki. Tak samo, kiedy Daniel zaczął widzieć zmienione obrazy (tarcza zegara, woda w łazience) myślałam, że po części to troszeczkę Leonela sprawka. A co do leków. Wiadomo Alaya ufa Leonelowi, chociaż w sumie nie wiem czemu. Powinna jednak być trochę czujna, nawet jeśli komuś ufa. To te leki od Leonela - wg mnie one pogorszą sprawę, na pewno coś tam dodał. A jeśli nie i tak mu nie wierzę, że to są dobre leki :D Ale to już tylko moje przypuszczenie. Mam pytanie: dlaczego Daniel dopiero teraz tak okazuje objawy swojej choroby? Wiem, że raz objawy zanikają, raz powracają z podwójną siłą. Ale jednak, w ciągu jednej chwili zachowuje się jak nie on. Zupełnie inaczej.

    Blush

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo, bardzo dziękuję za komentarz! Takie, w których czytelnik zawiera własne odczucia a propos tekstu są na wagę złota, naprawdę.
      Cieszę się, że wychodzi realistycznie bo na tym mi zależy, a samej często trudno ocenić efekt.
      Wow. I'm impressed! Rzadko czytelnicy tak dobrze (albo po prostu o tym nie wspominają) tak wnikliwie czytają i interpretują treść! Spostrzeżenia takie trafne. Co do jedzonka, Leo zadbał o to, by nie raczyć Daniela takimi mięsnymi specjałami jakimi raczyli się inni. Tym razem nic nadprogramowego mu nie zaserwował, ale kto wie, co on tam planuje...
      A tak, bardzo dobre wrażenie. Zaufanie Ali do Leonela może (a nawet powinno) wydać się dziwne, w końcu nie ma żadnego wystarczająco dobrego powodu - wiąże się to już stricte z Leonela...specjalnymi umiejętnościami (ale o tym będzie później dopiero). A przypuszczenia idą w dobrym kierunku! Naprawdę jestem pod wrażeniem i cieszę się.
      A to po części specyfika choroby - zawsze może dojść do nawrotu. Z tym, że u Daniela nie ma takich typowych 'nawrotów' bo jego stan choroby trwa nieprzerwanie, jedynie z okresami lepszego funkcjonowania i samopoczucia. Taki właśnie wyjątkowo długi okres miał miejsce od czasu gdy Daniel poznał Severusa, miało to na niego bardzo dobry wpływ. A teraz od iluś miesięcy jest narażony na ogromny stres (Alaya, Dent) (i jeszcze trzeba pamiętać o tym, że schizofrenicy bardzo przeżywają każdy stres, o wiele bardziej niż zdrowi) do tego dochodzą już całe emocje na gali, martwi się też o swojego przyjaciela, wciąż jest zaniepokojony tym, co może planować Mark i ogólnie sytuacją polityczną - już to jest wystarczającym katalizatorem do zaostrzenia objawów. A i racja, 'leki' mają zawsze swój udział... Chociaż jeszcze teraz to Daniel powinien cieszyć się sytuacją, póki może i ma z czego. (miało powiać grozą).
      Jeszcze raz dziękuję!

      Usuń
    2. Tak jakby coś w nim (Danielu) pękło? Jakby zbyt naprężona struna się przerwała?

      Usuń
    3. To całkiem dobre określenie, mi z kolei skojarzyło się z tamą, która przez napór zbyt wielkiej masy wody zniszczyła się :)
      Dla Daniela to dopiero początek...

      Usuń
  14. To jest bardzo trudne dla czytelnika by obserwować jak jego ukochana postać (Daniel) tak cierpi. Przyzwyczaiłam się do jego charakteru do jego typowych odpowiedzi, do jego specyficznego sposobu bycia...a potem dowiadują się, że to tylko maska, zasłona za którą chowa on siebie. Nie chce żeby ludzie widzieli jaki jest naprawdę więc wymyśla sobie jakąś pozę. I jeszcze dowiadujemy się, że to wszystko schizofrenia...
    Oczywiście to jest genialne, świetnie napisane, ale i tak jest mi bardzo przykro, że czego go tak dużo przykrości.

    Weny!

    OdpowiedzUsuń
  15. Bardzo sie ciesze, ze kontakty Hermiony z Severusem sa coraz lepsze ;) dziwne co sie stalo Dursley'om.. pewnie Severus maczal w tym palce ;)) Zapomnialam.. xD a co sie dzieje z Dumbkiem? Jakos tak mrocznie zaslaniasz dyrektora trzema bracmi, ze juz dawno sie w zadnym rodziale nie pojawil.. szkoda.. moze kiedys o nim wpomnisz, niewazne czekam na nastepny rozdzial I zycze weny ;)

    OdpowiedzUsuń
  16. Rozdział jest piękny! Sprawnie wychodzi Ci ukazywanie objawów schizofrenii Daniela, widać, że masz obycie i znasz się już na tym temacie i dodatkowo potrafisz to odpowiednio ubrać w słowa, sceny.
    Metody Fioravantich przyprawiają o dreszcze! Jakże mi żal Draco było!
    Harry w takiej sytuacji wydaje się dość zabawny :D!
    Jestem zakochana w SSTDK i wypatruję już kolejnego rozdziału!

    OdpowiedzUsuń
  17. Ah, zapomniałabym!
    Alaya jest fantastyczna! Jej sposób bycia i wyrażania się można albo pokochać albo nie znosić. Ja pokochałam.

    OdpowiedzUsuń
  18. Jena ! Jak mnie tutaj długo nie było ;o Rozdział oczywiście rewelacyjny ! Strasznie martwię się o stan zdrowia Daniela... To jest straszne. Mam nadzieję, że Ala coś wymyśli. Nie wiem jak mam odebrać osobę Leona... Mam przeczucie, że on coś kombinuje - ale może to tylko moje przeczucia ;d Kurczę.. Bóle Severusa są coraz gorsze. Hermiona zaraz dostanie do głowy od tego zamartwiania się... Mam nadzieję, że z biegiem czasu znajdzie się jakiś cudowny lek/sposób na jego problemy z układem nerwowym. Przeraszam za taki komentarz - zdaję sobie z tego sprawę, że nie jest rewelacyjny i mógłby być o wiele dłuższy ale piszę z komórki a jak wiadomo to jest strasznie uciążliwe -.- Życzę weny i pozdrawiam serdecznie :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oh, ależ nie liczy się tak długość jak jakość! :) ♥
      Przeczucia często się sprawdzają, Leo niejedną sceną zaskoczy.
      Bardzo się cieszę i dziękuję!

      Usuń
  19. Fantastyczny, aczkolwiek zasmucający rozdział!
    <3

    OdpowiedzUsuń
  20. Wszystkie rozdziały są rewelacyjne. Przyznam, że gdy dowiedziałam się o chorobie Daniela, byłam w takim szoku, przestałam czytać i wróciłam do tego rozdziału dopiero wieczorem. :D Umiesz wprowadzić grozę, jak i rozśmieszyć do łez. Bardzo podobała mi się chwila, w której chcieli ich pozwać. "Przepisać panu receptę na niebieskie tabletki?" Hahahaha. Genialne!
    Pozdrawiam i życzę weny :D

    OdpowiedzUsuń