NEXT CHAPTER


.

.

18.11.2013

51.
La fissure


Severus otworzył oczy i zamrugał kilkukrotnie. Gdy tylko Daniel i Alaya zniknęli im z zasięgu wzroku, życzył Hermionie dobrych snów, poszedł wziąć szybki prysznic i położył się do łóżka. I własnie od tamtej chwili nie mógł zasnąć. Przekładał się z boku na bok, próbując odnaleźć jak najwygodniejszą pozycję, jednak żadna nie była odpowiednia. Przez zasłony prześwitywały ciepłe promienie słońca, docierały i do jego oczu. Ten dzień musiał być bardzo słoneczny. Ponownie zamknął powieki. Czuł nieprzyjemne pulsowanie w skroniach i uporczywe mrowienie skóry prawej ręki. Tak bardzo potrzebował snu, a zamiast ciemności wciąż widział migoczące światła i połyskujące brokatem serpentyny. Może to natłok myśli nie pozwalał mu zasnąć? Wszystkie zmartwienia o Daniela starał się zepchnąć gdzieś wgłąb świadomości, a rozważania na temat Hermiony jeszcze głębiej, jeszcze dalej. Ale te wciąż uparcie wypływały na powierzchnię. Przyłożył poduszkę do twarzy, ale chwilę później cisnął nią ze złością przez pokój. Czuł się tak jakby coś bardzo twardego ciążyło mu na sercu. Może jednak powinien wypić ten eliksir nasenny? Westchnął, ponownie przymykając powieki. Po jeszcze kilkunastu minutach zaprzestał dalszych prób pogrążenia się we śnie, odrzucił kołdrę i wstał z łóżka. Fox, który ulokował się na jednym z foteli, obserwował go z uwagą, ale już po chwili zeskoczył na podłogę, podbiegł i wskoczył na łóżko. Zwinął się w kłębek na poduszce i przymknął ślepia. Severus nałożył jedną z białych koszul i czarne spodnie. Stwierdził, że skoro i tak nie może zasnąć to napije się kawy i zajmie czymś pożytecznym. Zostawił uchylone drzwi na wypadek gdyby kot zechciał wyjść. Przechodząc przez salon na dole zauważył rozłożone dokumenty, teczki z protokółami i telefon i tak jak przypuszczał, w kuchni zastał swojego ojca. Właśnie przygotowywał sobie coś do picia.
- Nie śpisz już? - zapytał, wchodząc do środka.
- Ja nie wróciłem o ósmej nad ranem. Coś się stało?
- Nie mogłem zasnąć.
Oparł się o blat szafki i skrzyżował ramiona. Tobiasz podał mu szklankę.
- A to co? - zapytał, wąchając wodę.
- Woda z cytryną. Wypij, to zdrowe.
- Ja już i tak prawie nie mam zdrowia - westchnął, ale wypił całą zawartość.
- To nie znaczy, że nie powinieneś o nie dbać - stwierdził poważnie.  - Zadowolony z przyjęcia?
- Cóż...myślę, że można tak to ująć. To całe widowisko przypominało wielki cyrk, ale w gruncie rzeczy było nawet przyjemnie. Wygrałem jedną z kategorii quizu.
- Cieszę się - skomentował z delikatnym uśmiechem.
Odstawił pusty już kubek do zlewu i podszedł do syna.
- Chodź, przewietrzysz się trochę.
Dzień rzeczywiście był wyjątkowo słoneczny, chociaż wiatr wiał dość szybko, przez co temperatura odczuwalna nie była zbyt wysoka. Dla Severusa bardzo dużym plusem lokalizacji domu Daniela było oddalenie od centrum miasta i niewielka ilość innych budynków, co zapewniało spokój. W pobliżu znajdował się park, a z drugiej strony duży las, w który człowiek nie zagłębił się ze swoją cywilizacją. Gdzieniegdzie poustawiano tam jedynie ławki przy ścieżkach i karmniki dla zwierząt. Gdy zostawiało się na noc otwarte okno, można było zostać obudzonym przez mieszankę pięknych, ptasich serenad. Być może Severus nie był wielkim fanem bliskości z naturą, ale takie drobiazgi działały na niego kojąco. Kiedy zawiało jeszcze mocniej, pogratulował sobie obwiązania szyi cienkim, ale ciepłym szalikiem.
- Więc co się stało?
- Nic-  odparł Severus.
Za szybko i zbyt automatycznie, by odpowiedź była wiarygodna.
- Przecież widzę.
- Bo...mam problem.
- Tylko jeden? - spytał żartobliwie.
Severus delikatnie uniósł kąciki ust.
- Chodzi o to, że... Hermiona....od jakiegoś czasu zachowywała się dość nietypowo, jak na uczennicę. To znaczy, nigdy nie była typową uczennicą, zawsze wyróżniała się inteligencją i dojrzałością, ale... Miałem wrażenie, że zmieniło się jej zachowanie względem mnie.
- W jaki sposób?
- Ciągle się kręciła po tych lochach. W zeszłą zimę, chyba w połowie grudnia, wróciłem w...dość ciężkim stanie, byłem nieprzytomny. Zwykle to Daniel zawsze mi pomagał w takich sytuacjach, ale wtedy dowiedziałem się, że to ona. Ponoć nie mogła spać bo się martwiła i wyglądała przez okno kiedy wrócę. Oczywiście nie byłaby sobą, gdyby nie myszkowała w moim  pokoju przy tej okazji. Znalazła list od Lily, w której ta pisała, że to ja jestem ojcem jej dziecka. Najpierw chciałem jej to po prostu usunąć z pamięci, ale stwierdziłem, że to by było dla niej krzywdzące. Nie chciałem, żeby Dumbledore się dowiedział z jej umysłu o moim powiązaniu z Harrym więc ćwiczyłem z nią oklumencję.
MUSIC
Zatrzymał się i przymknął oczy. Po chwili znów jej otworzył, spojrzał w niebo i przeszedł kilka kroków do najbliższej ławki. Tobiasz usiadł obok niego, bez ponaglania czekając, aż będzie kontynuował wypowiedź.
- A Dumbledore cały czas o tym wiedział. Tyle lat starałem się to kamuflować, specjalnie chciałem stwarzać nieprzyjazne wrażenie względem Harry'ego, żeby nikt nie posądził mnie o troskę. Nie chciałem, żeby Dumbledore miał możliwość wykorzystania tej informacji przeciwko mnie. A on wiedział o tym od samego początku. Wiedział o tym gdy po śmierci Lily przyszedł do mnie do domu i zażądał, bym przekazał mu Harry'ego, bo musi go dostarczyć do najbliższej rodziny.
Skrzywił się mocno i przyłożył dłonie do twarzy.
- Nic nie powiedziałem, a może gdybym wtedy wyjaśnił tę sytuację, byłoby lepiej.
- Zrobiłeś to, co uważałeś wtedy za słuszne i najbezpieczniejsze - skomentował uspokajającym tonem Tobiasz.
- Mam coraz więcej wątpliwości czy to było słuszne. Sądziłem, że Lily będzie bezpieczniejsza z daleka ode mnie. Wiadomo jak to się skończyło. Wydaje mi się, że popełniłem wtedy ten sam błąd.
- Harry żyje, jest zdrowy.
- Tak, nigdy bym sobie nie wybaczył gdyby było inaczej, ale... Ciągle prześladuje mnie myśl o tym, że powinienem to wszystko inaczej rozwiązać.
- Każdy stawia sobie takie pytania, co zrobił dobrze, co zrobił źle, gdzie popełnił błędy i jak mógłby ich uniknąć. Zrobiłeś to, co uważałeś za najlepsze i w kwestii bezpieczeństwa sprawdziło się. Nie powinieneś mieć do siebie pretensji.
- Wiem, ale...mimo wszystko mam.
- Poczujesz się lepiej gdy będziecie mieć już normalny kontakt.
- Obawiam się, że nie będę potrafił, trochę boję się też tego, że to, co Harry przeczyta w tym liście wcale go nie ucieszy.
Przygryzł delikatnie usta i spojrzał na ojca.
- Niepotrzebnie się o to niepokoisz.
- Tak?
- Tak, bardzo tak. Nie jestem psychologiem, ale wydaje mi się, że to, że mogłeś...chociaż przez tak krótką chwilę mieć styczność z Harrym kiedy był mały...miało na ciebie bardzo duży wpływ. Wzmogło poczucie odpowiedzialności, nigdy ci go nie brakowało, ale...więź z własnym dzieckiem jest zawsze bardzo specyficzna.
- Kobieta czuje się matką gdy zachodzi w ciążę, a mężczyzna gdy zobaczy dziecko? - spytał, unosząc lekko brwi. Nie wierzył w słuszność tego powiedzenia.
- Tak mawiają, ale nie wydaje mi się to trafne - stwierdził.
- Niektóre kobiety nigdy nie czują się matkami, ekhem.
- Och...Eileen się czuła, co prawda tylko...
- Chyba przegapiłem ten moment.
- Można to tak ująć - powiedział, uśmiechając się smutno. - Cieszyła się gdy była w ciąży, naprawdę. I potem... przez ponad pięć lat.
- Cudownie - mruknął gorzko. - Zawsze to coś, prawda? - prychnął.
- Severus...
- Przepraszam, nie warto o tym rozmawiać.
- Zawsze warto rozmawiać.
- Ale akurat na...na jej temat szkoda mi słów.
- Wiem, że to jest dla ciebie...
- Wcale nie jest bolesne - rzekł o wiele za szybko i o wiele zbyt nerwowo, by było to wiarygodne.
- Chciałem powiedzieć: irytujące.
- Ach.
- I nie wmawiaj sobie, że to nie jest dla ciebie bolesne. To jest krzywdzące, gdy rodzic nie zachowuje się jak rodzic. Nie twierdzę, że masz to cały czas przeżywać, ale oszukiwanie samego siebie nigdy nie jest dobre.
- Nic mnie już to wszystko nie obchodzi.
- Może gdybym postąpił tak jak powinienem to byłbyś... - zaczął z westchnieniem.
- Lepszy? - wtrącił.
- Severus! - spojrzał na niego z oburzeniem. - Nie mógłbym być z ciebie bardziej dumny niż jestem.
- Może byś był jakbyś miał jakiekolwiek powody.
- A cóż to za dziwne stwierdzenie?
- Nic, nieważne.. jaki bym był?
- Szczęśliwszy. Albo chociaż chciałbyś być szczęśliwy. Mam wrażenie, że ty w ogóle tego nie chcesz.
- A co to znaczy? Co to znaczy: być szczęśliwym?
- Pytanie - rzeka.
- Nie mogę sobie pozwolić na takie luksusy jak szczęście. A poza tym... czego takiego niby nie zrobiłeś, co powinieneś?
- Obawiałem się, że jeżeli poprosiłbym albo spróbował zmusić Eileen do zrzeknięcia się praw do opieki nad tobą to ona nie tylko by tego nie zrobiła, ale wyprowadziłaby się i zabrałaby ciebie ze sobą, uniemożliwiłaby mi z tobą kontakt. Różdżka daje jednak przewagę.
- Na nic się różdżka nie przyda jeżeli w głowie pusto.
Starszy mężczyzna roześmiał się i spojrzał ciepło na syna.
- Wracając do głównej kwestii, z której trochę się zsunęliśmy... Mówiłeś o Hermionie, zmieniło się jej zachowanie wobec ciebie.
- A...tak.
- Jakie widzisz tego przyczyny?
- No właśnie...wydaje mi się to bardzo...nieprawdopodobne, ale od wczoraj nie mogę się oprzeć wrażeniu, że jest we mnie zakochana - wyznał przez ściśnięte gardło. - Mówiła na temat miłości i patrzyła się na mnie tak jakby mówiła o mnie. I nagle wszystkie sytuacje z ostatnich miesięcy nabrały światła i innego znaczenia. Jakby coś do mnie dotarło.
- Ależ to świetnie!
- Tato, to jest moja uczennica - wycedził przez zęby.
Odwrócił wzrok, kierując go na wiewiórkę, która właśnie podbiegła do ławki, na której siedzieli. Miała puchaty, ciemnorudy ogon, a w dwóch przednich łapkach trzymała duże nasionko.
- Ile ona ma lat?
- We wrześniu będzie pełnoletnia.
Wiewiórka rzuciła mu krótkie spojrzenie, odrzuciła nasionko i czmychnęła gdzieś.
- Nie rozumiem dlaczego uważasz, że to nieprawdopodobne, by się w tobie zakochała.
- Bo nie jestem dobrym obiektem do lokowania uczuć. Wszystkie panny w szkole od trzeciej klasy wzwyż kochają się w Danielu. Każda jedna uczy się tej historii bo chcą dobrze zdać SUMy tylko po to, by móc uczęszczać na jego lekcje w szóstej i siódmej klasie. A ja...
- Jesteś inteligentny i przystojny, a już to wystarczy, by wzbudzić uczucia.
- Być może, ale Granger...ona zbyt wiele o mnie wie, by mogła się we mnie zakochać.
- Zbyt wiele wie... - powtórzył w zamyśleniu. - Niby co takiego, co miałoby...
- Tato - przerwał mu, czując się nagle okropnie stremowany. - Ja...
Zawahał się. Jak miał to powiedzieć?
- O co chodzi? - spytał spokojnie, ale wyczekująco.
- Nie mam chwalebnej przeszłości. Właściwą reakcją by było gdyby Granger uciekała z krzykiem za każdym razem gdy by mnie zobaczyła, ale nie wpatrywanie się we mnie jak w obrazek.
- Ależ masz o sobie okropną opinię.
- Jestem po prostu realistą, mam to po tobie.
- Dobrze, że nie tylko to.
- Też się cieszę. Pamiętasz, co ci kiedyś napisałem? Odnośnie tego czym się zajmuje?
- Owszem.
- Nie chciałem wdawać się w szczegóły bo...nie chciałem żebyś był zawiedziony mną.
Tobiasz zmarszczył brwi.
- Zawiedziony? - powtórzył z niedowierzaniem. - Nigdy.
- Zaraz będziesz.
- Dlaczego?
- Bo powiem ci co robiłem.
- Naprawdę tak nisko mnie oceniasz?
- Absolutnie nie, ale to...tego nie da się postrzegać inaczej.
- Moje postrzeganie ciebie nie jest uzależnione od twoich decyzji, nie jest uzależnione od niczego - oświadczył poważnie.
Severus wstał i przeszedł kilka kroków do przodu, oddychając głęboko. Było mu bardzo trudno zdobyć się w sobie do tego, by powiedzieć własnemu ojcu o sobie takie rzeczy. Czuł się tak jakby właśnie burzył w nim obraz siebie jako idealnego syna. Czy mógł zrobić jeszcze gorsze rzeczy? Skrzywił się i odwrócił, by na niego spojrzeć.
- Zabijałem ludzi - oświadczył. - Mężczyzn, kobiety...wielokrotnie też dzieci - dodał po chwili. - Sprawiałem, że cierpieli, umierali w agonii. I nie mogę powiedzieć, że nie miałem innego wyjścia, nie zamierzam się niczym zasłaniać.
Tobiasz patrzył na niego wciąż takim samym wzrokiem. Nie wyglądał ani na zaskoczonego, ani na zgorszonego. Przez kilka minut obaj milczeli.
- Proszę, powiedz coś - powiedział Severus, dla którego cisza w tym momencie była nieznośna.
- Bardzo cię kocham.
- Tato...
- A czego się spodziewałeś?
- Nie wiem, obawiałem się.
- Aż tak jesteś niepewny mojego stosunku do ciebie?
- Nie...nie....tylko, że... mam świadomość jak bardzo złe rzeczy robiłem. Wiem, że to godne pogardy.
- Cóż, z pewnością nie są to słowa, które rodzic pragnąłby usłyszeć od dziecka, ale to jest twoje życie, ty ponosisz konsekwencje swoich decyzji. A ja z żadnej nie będę cię rozliczał ani nie zamierzam cię oceniać.
- Zaraz się wzruszę.
Starszy Snape zaśmiał się krótko.
- Przepraszam, to wcale nie jest śmieszne.
- Nie jesteś zaskoczony - mruknął Sev.
- Nie. Szczerze mówiąc, czegoś takiego się spodziewałem - przyznał, unosząc lekko kąciki ust.
- Spodziewałeś się?
- Rozmawiasz z prawnikiem. Poza tym jesteś moim synem, doskonale cię znam.
- No tak.
Severus opuścił głowę i wrócił na swoje miejsce.
- Nie możesz się tym tak zadręczać.
- Nie zadręczam się.
- Przecież widzę. Uważasz, że przez to nie jesteś godzien miłości.
- Wydaje mi się oczywiste, że raczej nie da się kochać kogoś, kto postępuje w taki sposób. Ty jesteś moim ojcem, więc nie jesteś obiektywny, ale Granger musiała chyba na głowę upaść, żeby znając moją przeszłość..
- Musiała się zakochać - poprawił go z uśmiechem. - Miłość, ta prawdziwa, jest uczuciem bezwarunkowym.  Jeżeli darzy cię nim właśnie młoda, inteligenta osoba, właśnie w takich okolicznościach, to tym bardziej możesz być pewien szczerości jej uczuć.
- Ale...to nie jest normalne.
- Oj, Sev...
- Co ja mam teraz z tym zrobić? - spytał z niepokojem.
- A co byś chciał?
- Nie wiem - westchnął z rezygnacją
- Dobrze. Uważam, że najpierw powinieneś zdefiniować swoje uczucia - stwierdził zachęcająco.
- Moje co?
- Lubisz ją?
- Hermionę? Właściwie...jest mądra...bystra...trochę irytująca...chyba tak.
- Podoba ci się?
- Tato!
- No co? - zaśmiał się na widok jego miny.
- To jest moja uczennica.
- I cóż z tego?
- Nie mogę patrzeć na nią jak na obiekt seksualny - prychnął.
- Najwidoczniej ona nie ma problemu, by patrzeć w ten sposób na ciebie.
- Och.
Severus pochylił się lekko do przodu i ukrył twarz w dłoniach. Chociaż chłodny wiatr wzmógł się, a i temperatura pomimo niezachmurzonego nieba nie była wysoka, nie odczuwał zimna.
- Podoba ci się?
- Ale...
- Severus.
- Ja...
- Tak czy nie?
Severus spojrzał na niego. Czy Hermiona mu się podobała? Na pewno podobał mu się jej umysł, to, że potrafiła robić z niego użytek. A wizualnie...
- Chyba - wydusił w końcu z siebie.
- Ale chyba tak czy chyba nie?
- Tak - padała cicha odpowiedź.
- I widzisz? Wszystko jasne.
- Ona jest ode mnie młodsza o dziewiętnaście lat.
- A to czemuś przeszkadza? Nie szukaj problemów tam gdzie ich nie ma. Skoro możesz przyznać, że ją lubisz i że ci się podoba to pewnie chodzi o coś więcej. Nie popełnij tylko tego samego błędu co z Lily.


MUSIC
Uśmiechnęła się, a dopiero kilka minut po przebudzeniu otworzyła oczy. Przeciągnęła się powoli i usiadła. Strzępki jej niebieskiej sukienki leżały rozrzucone na łóżku i podłodze obok koszuli i muszki Daniela. Jego spodnie jakimś dziwnym trafem znalazły się w rogu pokoju. On sam natomiast spał spokojnie, oddychał głęboko, równomiernie. Jego klatka piersiowa unosiła się delikatnie i opadała z każdym wdechem i wydechem. Prawa ręka leżała luźno na poduszce, a lewą dłoń trzymał sztywno zaciśniętą. Spojrzała na niego z uczuciem. Przeczesała mu palcami brązowe, lekko falowane włosy i pogładziła go delikatnie po policzku. Pocałowała przelotnie jego usta, a następnie odsunęła baldachim i zeskoczyła z łóżka. Od niechcenia odrzuciła czarne włosy za plecy, podeszła do okien i rozsunęła długie i ciężkie, kremowe zasłony, wpuszczając do środka ciepłe światło. Przez chwilę przyglądała się widokowi na ogród. Westchnęła głęboko i rozejrzała się po sypialni. Było to przestronne pomieszczenie utrzymane w tonacjach jasnego karmelu, odcieniach beżu i ecru. Całą jedną ścianę zajmowały trzy solidne, drewniane szafy, obok nich stało kilka regałów, a pośrodku niski, szklany stolik i kilka eleganckich foteli. Z sufity zwisał kryształowy żyrandol, podobny do tych w pałacu, w którym odbyła się gale, ale mniejszy i mniej błyszczący. Zanim podeszła do szaf, zatrzymała się przy długim lustrze. Nieco rozczochrane, długie, czarne włosy w świetle lśniły prawie na granatowo, a biała skóra wydawał się szarawa. Stwierdziła, że wygląda bardzo niezdrowo. Nie chodziło tu o wychudzoną sylwetkę, a o widoczny brak sił, pewnej witalności i energii. Uniosła kąciki ust w sztucznym uśmiechu i odwróciła wzrok od lustra. Otworzyła drzwi najbliższej szafy, obrzuciła zawartość uważnym spojrzeniem, poszukując czegokolwiek co mogłoby posłużyć jej za ubranie. W końcu wypatrzyła szarą koszulkę z krótkim rękawkiem i czarne spodenki. Już ubrana, przeciągnęła się i ziewnęła, siadając z powrotem na łóżku. Daniel wciąż smacznie spał i nie zanosiło się na to, by miał się prędko przebudzić. Alaya przykryła go szczelniej kołdrą i przesunęła się do najbliższej szafki nocnej. Na wierzchu stał tylko wąski, kryształowy wazonik z kilkoma goździkami o pięknym, krwistym kolorze, obok niego leżała różdżka Daniela, zegarek z białego złota, budzik i butelka wody mineralnej. Otworzyła pierwszą szufladę. Kilka książek, szkicownik i tremometr. W drugiej znalazła jedynie fiolki z pojedynczymi dawkami eliksiru nasennego, jakieś notatki i trzy pędzle. Z obawami zabrała się za szukanie w innych miejscach. Koszule, koszulki w różnych wzorach i kolorach, garnitury, spodnie, bokserki i skarpetki,  ale ani w kredensie ani w żadnym regale ani w całej sypialni nie znalazła choćby śladu tabletek. Gdzie on mógł je trzymać? Powinien mieć je pod ręką więc może kuchnia? Z tym pomysłem wyszła z sypialni, cicho zamknęła za sobą drzwi i rozejrzała się wokół, próbując zlokalizować schody. Była zbyt zaniepokojona, by przyglądać się dokładnie obrazom i wnętrzu. Zbiegła szybko na dół, tam na moment przystanęła, zastanawiając się, w którą iść stronę. Po kilku próbach, zwiedzeniu gabinetu, biblioteki, salonu i kilku pokoi, odnalazła drogę do kuchni. Tam najpierw otworzyła szerzej okna i po tym zaczęła otwierać po kolei wszystkie szafki. 
- Cześć.
Prawie podskoczyła z zaskoczenia gdy usłyszała Severusa,. który właśnie wszedł do środka i przyglądał się jej z umiarkowanym zainteresowaniem. Włosy miał lekko zmierzwione przez wiatr, a policzki ledwie widocznie zaróżowione. 
- Cześć - odpowiedziała, podnosząc się z klęczek.
- Szukasz czegoś?
Podszedł do blatu, sięgnął po butelkę wody i pustą szklankę.
- Wiesz gdzie Daniel trzyma swoje lekarstwa? 
Severus wskazał jej jedną z górnych szafek. Otworzyła ją i wyjęła wszystkie pudełka. Popijając wodę brunet obserwował jak Alaya przegląda zawartość ich wszystkich, najwyraźniej szukając czegoś konkretnego. Skończyła po kilku minutach, widocznie niezadowolona.
- Tutaj ich nie ma - westchnęła.
Spojrzał na nią pytająco.
- A jakich szukasz?
- Powinien je brać trzy razy dziennie...- mruknęła w zamyśleniu, bardziej do siebie niż do niego, obrzucając jeszcze raz wszystkie pudełka uważnym spojrzeniem. 
Snape patrzył na nią tak jakby nie miał pojęcia o czym mówiła.
- Nie widziałem, by brał jakieś lekarstwa.
Alaya odwróciła się, ze zdziwieniem odmalowanym na twarzy.
- Nie? 
- A jest chory? - uniósł sceptycznie brwi.
Oczywiście zauważył, że przyjaciel od dłuższego czasu nie czuł się najlepiej, ale nie sądził, że może to być objaw jakiejś choroby.
- Morbus Bleuleri - rzekła, siląc się na to, by jej drżący głos brzmiał spokojnie. 
- Słucham?
- Przepraszam, jestem przyzwyczajona do łacińskich nazw. Choroba Bleulera.
- Nic mi to nie mówi.
- Schizofrenia.
Severus o mało nie upuścił trzymanej w dłoni szklanki. Wyglądał trochę tak, jakby nie za bardzo wiedział czy dobrze usłyszał i czy dobrze to pojęcie rozumiał. Poczuł się jakby stracił nagle przytomność, jakby stracił grunt pod sobą. Może jednak udało mu się zasnąć i był to tylko sen? 
- Myślałam, że o tym wiesz...
Pokręcił powoli głową, starając się przyjąć do wiadomości usłyszaną przed chwilą informację.
- Może przez ten czas, który się znacie objawy nie były nasilone, dlatego mogłeś nie zauważyć. Gdy tylko go wczoraj zobaczyłam, wiedziałam, że to ten gorszy okres, a...
- Nie powiedział mi o tym - przerwał jej Severus.
Odstawił szklankę na blat, przysunął sobie krzesło i usiadł, kryjąc twarz w dłoniach. 
- Skoro nie bierze leków to pewnie nadal nie jest świadom swojej choroby.
- Nadal?
- Daniel - zaczęła, oparłszy się o szafkę. - jest chory...właściwie od urodzenia. Objawy nasilały się i malały w różnych latach. Gdy miał około piętnastu lat wyjątkowo przybrały na sile, poprawiło mu się trochę dopiero po trzech latach, gdy wyjechał z ojcem do Rzymu - skrzywiła się nieznacznie. - To był tak przykry i trudny dla niego czas, że jego psychika wyparła go z pamięci. Rozwój medycyny wśród czarodziejów był wtedy oczywiście o wiele bardziej zaawansowany, stąd możliwa była diagnoza. W mugolskim świecie termin schizofrenii wprowadzono dopiero w dwudziestym wieku. Gdy go poznałam, nie miałam takiej wiedzy, by cokolwiek wskazującego na chorobę psychiczną zaobserwować, tym bardziej gdy objawy były sporadyczne, nie rzucające się w oczy. Dowiedziałam się o niej od jego matki tuż po tym jak powiadomiliśmy ją i ojca Daniela o naszych zamiarach co do ślubu - prychnęła i na moment zacisnęła mocno oczy. - Za każdym razem, gdy tylko pomyślę o tej kobiecie, skacze mi ciśnienie. Może i moja matka nie była najcieplejszą osobą na świecie, ale Elle była o wiele gorsza... To, w jaki sposób traktowała Daniela...
- Jak? - zapytał nieco nieprzytomnym głosem.
- Jakby nie był jej dzieckiem. Jakby go nienawidziła. Widziała w nim tylko to, że jest chory, a to w jej opinii dyskwalifikowało go całkowicie jako człowieka. Nie miała do niego ani krzty jakiegokolwiek ciepłego uczucia. Była w stosunku do niego zimna i uszczypliwa, traktowała go jakby był czymś nic niewartym, zbędnym, jakąś pomyłką, niegodną jej miłości czy choćby zainteresowania. Uważała, że to wielka wspaniałomyślność i łaska z jej strony, że pozwalała mu mieszkać w ich domu. Antoine, jego starszy brat miał identyczne podejście. A może trochę lepsze, bo go ignorował, ale przynajmniej jawnie nie obrażał. Rose, która była w moim wieku i trzy lata od nas młodsza Claire, były dla niego przyjazne, ale matka starała się jak najbardziej je kontrolować. Miał naprawdę bardzo przykre dzieciństwo, a później wcale nie było lepiej.
- Ale...jego ojciec...
- Amadeusz, co prawda traktował go najlepiej z nich wszystkich, ale... On widział w Danielu swojego następce, przyszłego naukowca. I tyle. Na niczym innym się nie skupiał, nie starał się go poznać, zrozumieć, pomóc mu, nic z tych rzeczy. Robił wszystko, by jak najlepiej go wykształcić, ale robił to jakby jedynie we własnym interesie, nie interesował się stricte Danielem, jego poglądami, jego pasjami. Poza tym niewiele bywał w ich domu w Paryżu, tak bardzo angażował się w działalność naukową. Kiedy Daniel miał osiemnaście lat, jego matka miała już tak dosyć jego stanu, że kazała Amadeuszowi zabrać go ze sobą do Rzymu. Gdy mi o tym mówiła, użyła zwrotu: "Nie chciałam go już widzieć na oczy." Jaka matka mówi tak o własnym dziecku? Nie żeby jego ojciec był jakiś bardzo czuły, nie. On zdawał się w ogóle nie dostrzegać choroby syna. Widział jego inteligencje, nic więcej. Wyobraź sobie, że jakieś trzy czy cztery dni po tym jak powiedzieliśmy im o tym, że chcemy się pobrać, Elle poprosiła mnie o rozmowę. Oznajmiła mi, że i tak zostawię Daniela, więc nie powinnam w ogóle za niego wychodzić. Że nie będę chciała być z kimś takim gdy objawy się nasilą. Nie wiedziałam co ma na myśli, więc wyjawiła, że jest chory na schizofrenię i nie warto sobie nawet myśli zawracać znajomością z nim. Oczywiście, byłam zaskoczona, ale to w żaden sposób nie zmieniło moich uczuć do niego. Nie potrafiła tego pojąć. Nie była zdolna do zrozumienia tego, że wiedząc o jego chorobie dalej chciałam z nim być. Wciąż powtarzała, że szkoda mojego czasu na Daniela.  Myślałam, że jej wtedy zrobię krzywdę, naprawdę.
Alaya otarła oczy, w kącikach których zebrały się łzy. Spojrzała przez okno, starając się powstrzymać płacz. Pomyślała, że jeżeli Daniel teraz nie brał leków to najprawdopodobniej nie brał ich nigdy wcześniej, a to z kolei sprawiało, że jego stan musiał być bardzo zły.
- Choroba psychiczna - powiedział dziwnym tonem Severus, nieobecnym wzrokiem wpatrując się w nieokreślony punkt gdzieś na lśniącej posadzce ułożonej z jasnych kafelek. Miał wrażenie jakby ktoś wyczyścił szybę, przez którą patrzył na Daniela. Wszystkie jego nietypowe, dziwne zachowania, które brał po prostu za cechę charakteru, nabrały w nowym dla niego świetle, nowego znaczenia. Poczuł się nagle nie tylko zszokowany, ale i zupełnie bezradny. 
- Rozumiem, że jesteś w szoku...- odezwała się niepewnie. - ale mam nadzieję, że to nie zmieni twojej postawy do Daniela...?
Potarł bezwiednie dłonie i wyprostował się na krześle.
- Oczywiście, że nie - odpowiedział pewnym, zdecydowanym i odrobinę urażonym tonem. - To mój najlepszy przyjaciel. 
Odetchnęła z ulgą.
- On bardzo potrzebuje wsparcia.
- To się leczy, prawda?
Alaya zmarszczyła brwi i przygryzła usta. Przez dłuższą chwilę zwlekała z odpowiedzią. 
- Schizofrenia jest chorobą bardzo złożoną, przewlekłą. Przyjmuje się, że ma charakter epizodyczny z tym, że przebieg jest indywidualny, całkiem inny dla każdego chorego. U kogoś może wystąpić jeden epizod i może nigdy nie dojść do nawrotu i może nie dojść do zmiany charakteru, osobowości chorego. Jednak w przypadku Daniela to jest praktycznie ciągle trwający epizod psychotyczny z okresami częściowej poprawy. Nie sądzę, by można było mówić o wyleczeniu. Poza tym... ja nie chcę go zmieniać, a tym bardziej na siłę. Chcę tylko robić wszystko, by czuł się najlepiej jak to możliwe. 
Severus przytaknął. Przez chwilę oboje milczeli.
- Czy w związku z tym...powinienem jakoś inaczej z nim rozmawiać, robić coś konkretnego?
- Bardzo ważne jest, żeby zapewnić poczucie bezpieczeństwa. W tym uczuciowym znaczeniu. Bez leków pewnie już doświadcza uczucia odtrącenia. Chorych nie powinno się krytykować, wprawiać ich w poczucie winny czy inne negatywne uczucia. Potrzebuje ciepła i zrozumienia. Bardzo by mi pomogło gdybyś mógł mi powiedzieć jak się zachowywał w ostatnim czasie.
Zamyślił się, układając w myślach wszystkie swoje obserwacje w spójną całość.
- Miał wahania nastrojów, ale to w sumie od zawsze. Ostatnio ciągle miał podwyższoną temperaturę. Niedawno w środku nocy, kompletnie nieprzytomny grał na skrzypcach, miał ponad czterdzieści jeden stopni gorączki. Był też jakby trochę apatyczny. Parę miesięcy temu...
Zawahał się. Spojrzał na Alayę, która słuchała go w spokoju.
- Tak?
- Chciał się zabić.
Zamrugała kilkukrotnie, ale nie wygląda na zaskoczoną.
- Myśli i próby samobójcze są bardzo częste w schizofrenii.
Jej głos zdradzał jednak jak bardzo była zmartwiona.
- Przebrał się w garnitur, żeby być gotowym do pochowania - powiedział Severus, krzywiąc się jednocześnie. - Chciał wypić truciznę, ale jakoś udało mi się go od tego odwieść. Tamtego wieczoru miałem takie dziwne przeczucie, że coś jest nie tak...
- Kojarzysz może od którego momentu jego stan zaczął się tak bardziej pogarszać? Coś się wydarzyło może.
Odpowiedział dopiero po chwili zastanowienia.
- Chyba  od momentu, gdy dostał te dziwne wiadomości. 
- Wiadomości?
- Krótkie liściki o bardzo chaotycznej treści, nawiązujące do ciebie. Jakby Dent chciał mu coś przekazać pomiędzy wierszami...
- Dent?
Tym razem to ona spojrzała na niego z szeroko otwartymi z szoku oczami.
- Tak. Zupełnie nie rozumiem jaki miał w tym cel. Daniel bardzo się tym przejął, zaczął przeczesywać wszystkie swoje wspomnienia. Dostawał już od tego...to znaczy...bardzo źle się czuł.
Wydawało się, że bardzo starała się pohamować wściekłość. Na moment ukryła twarz w dłoniach. Potem podeszła do lodówki, wyjęła butelkę mleka i nalała sobie go trochę do kubka, dodając jeszcze łyżeczkę miodu. 
- Musi jak najszybciej zacząć brać leki - powiedziała.
Ton jej głosy wskazywał na wzburzenie. 
- To chyba nie problem, masz przecież prawo do wypisania recepty? - spytał.
- Tak, ale nie mogę przepisywać leków członkom rodziny - westchnęła.  - Jakiś zapas powinien być w szpitalu, sprawdzę to jutro. Tylko, że skoro Daniel nie jest świadom choroby, nie wiem jak mu je podać...
- A nie można go po prostu uświadomić? 
Potrząsnęła głową i upiła łyk mleka. 
- To nie takie proste. Podejrzewam, że w ogóle nie przyjąłby tego do wiadomości. Mógłby posądzić nas, że chcemy mu to wmówić, jeszcze bardziej by się oddalił. 
Zanim Severus zdążył skomentować jej słowa, usłyszeli nieco przestraszony głos Daniela, który najwyraźniej zaniepokoił się nieobecnością małżonki w sypialni:
- Alaya?!
- W kuchni! - zawołała.
Otarła prędko policzki. Daniel zbiegł do kuchni, zatrzymał się w progu, spoglądając niepewnie na Alę. 
- Myślałem, że...- zaczął i urwał, jakby sam nie wiedział, co chciał powiedzieć.
- Chciałam ci zrobić obiad na śniadanie...albo śniadanie na obiad, jak wolisz?
Uśmiechnęła się do nieco ciepło, ale on skulił się trochę w sobie. Rozejrzał się po pomieszczeniu, jakby nagle czymś zmartwiony.
- Koty są głodne pewnie...nic jeszcze nie dostały do jedzenia - mruknął.
- Ja je nakarmię, za chwilę - odezwał się Severus, odwracając się do Daniela.
- Cześć - przywitał go, próbując się jednocześnie uśmiechnąć.
- Cześć.
- Nie chcesz nic zjeść? Może mleko z płatkami? - zaproponowała.
- Yhym. Chyba pójdę się przebrać.- powiedział cicho, krytycznie spoglądając na swoją koszulkę i ciemne spodenki.
- Dobrze. A właśnie, myślicie, że Hermiona pożyczyłaby mi jakiś ubranie? Nie mogę przecież wyjść w twojej piżamie - zaśmiała się krótko.
- Na pewno - stwierdził Snape.
- Wyjść? - powtórzył Daniel, wpatrując się z żonę z niepokojem.
- Pójdziesz ze mną? Powinnam sobie przynieść trochę swoich rzeczy, prawda? I kota, pewnie już podrapał wszystkie firanki.
- Tak, chyba tak.
Alaya podeszła do niego i przytuliła go mocno.
*
Kiedy po śniadaniu Daniel i Alaya wyszli, Severus nie mógł znaleźć sobie miejsca. Telefon dzwonił co chwilę, najwyraźniej wszyscy londyńscy adwokaci nie mogli się obyć bez pomocy i porady jego ojca. On sam nie potrafił skupić się na czytaniu czy na czymkolwiek poza myśleniem o przyjacielu. W uszach ciąż dźwięczały mu słowa Ali. Schizofrenia. Nie miał zbyt wielkiej wiedzy o chorobach psychicznych, ale akurat tę znał, albo chociaż o niej słyszał, przecież każdy. I chociaż był zmęczony z braku snu, wiedział, że i tak nie byłby w stanie teraz zasnąć. Czuł się trochę zdezorientowany i bezradny. Wielokrotnie poddawał w wątpliwość zdrowie psychiczne Daniela, ale zawsze było to mówione żartobliwym, przyjaznym tonem. Nawet mu na myśl nie przyszło, że taka może być prawda. Niczego nieświadoma Hermiona siedziała w bibliotece, pisząc coś zawzięcie przy stole. Severus obserwował ją przez chwilę zanim zauważyła jego obecność. Miała na sobie wąskie, czarne spodnie i granatowy, puchaty sweterek, a włosy splotła w pojedynczy warkocz.
- Wyspał się pan? - zapytała, przerywając na chwilę pisanie.
- Niezbyt - odparł cicho.
Podszedł do niej nieśpiesznie.
- Co piszesz?
- Wypracowanie - oznajmiła, krzywiąc się delikatnie. - Jedno z ośmiu. Bo wie profesor, jeden z nauczycieli był tak przemiły, że zadał nam osiem, bardzo długich wypracowań. Domyśla się pan kto to taki mógł być?
- Nie.
- Dam podpowiedź. Ubiera się na czarno i sypia w grocie, o pardon, lochach.
- Granger!
Hermiona roześmiała się i spojrzała na niego, jej brązowe oczy błyszczały wesoło. Niestety nie udzielił się mu jej dobry humor. Nie mógł się pozbyć lekkiego skrępowania, które przy niej odczuwał. Żeby zrobić cokolwiek, przysunął sobie fotel i usiadł na przeciwko niej.
- Coś nie tak? - spytała na widok jego ponurej miny. - Powinien pana jeszcze trzymać dobry nastrój z przyjęcia. Chociaż od tych turbulencji ja się czuję jakbyśmy dalej jechali samochodem. Dobrze, że Daniel potrafi tak dobrze prowadzić.
Odchrząknął i skierował na nią spojrzenie.
- Musimy o czymś porozmawiać - oznajmił poważnie.
Hermionę przeszedł nieprzyjemny dreszcz, a jej serce zabiło szybciej. Może chciał ją skrzyczeć za jej zachowanie podczas jazdy samochodem albo...może rzeczywiście się zorientował i teraz chciał jej powiedzieć żeby sobie wybiła z głowy takie głupoty jak zakochanie się w nauczycielu? Odłożyła długopis i złączyła dłonie, które zaczęły jej nieznacznie drżeć ze stresu. Mężczyzna wyglądał na przejętego i zmartwionego.
- Chodzi o Daniela.
W duchu odetchnęła z ulgą.
- Tak?
- Jest chory - powiedział cicho Severus.
- Widać - stwierdziła Hermiona. - Ale to tylko z nerwów się tak gorzej czuje, prawda? Teraz, z Alayą pewnie...
Przerwała gdy tylko Snape pokręcił powoli głową.
- Właśnie niestety to nie takie proste.
- Co to znaczy? - spytała z niepokojem.
- Daniel...jest chory na schizofrenię.
Hermiona wytrzeszczyła na niego oczy i przyłożyła dłoń do ust.
- Ale..ale...jak to schizofrenia? - wykrztusiła.
- Ja sam dowiedziałem się dopiero dzisiaj. Alaya mi powiedziała - dodał po chwili, zerkając na Hermionę. - Myślała, że wiem...że Daniel bierze lekarstwa...
- A nie robi tego...?
- Nie, według Ali on w ogóle nie jest świadomy tego, że jest chory... Gdyby był, na pewno nie trzymałby tego przede mną w sekrecie...
- Ale...jak, kiedy...? Nie zauważyłam tego...
- Od dzieciństwa... Też nie zauważyłem, ale Ala powiedziała, że skoro objawy były minimalne to niezauważenie jest całkiem normalne. Dla ciebie to może tylko nauczyciel, ale to jest mój najlepszy przyjaciel i chciałbym cię prosić, żebyś nikomu na razie nie mówiła o...jego chorobie.
- Ależ oczywiście - szepnęła.
Rozmawiali jeszcze jakiś czas, dzięki czemu Severusowi łatwiej było uspokoić się wewnętrznie. Zauważył, że rozmowy z Hermioną mają na niego wyjątkowo kojący wpływ. Tego dnia nie miał jednak już sił, by zastanawiać się nad tym tematem.

*
Alaya wpatrywała się w siedzącą przed nią kobietą nieobecnym wzrokiem. Nie wiedziała czy więcej czuła w tej chwili irytacji czy niepokoju. To nie było normalne, by najpierw w tajemniczej atmosferze z oddziału zabierano wszystkich pacjentów, a później przywieziono aż czterdziestu innych. Miała ochotę wykrzyczeć komuś, co myśli o tych wszystkich tajemnicach i działaniach, ale powstrzymywała się dzięki wyjątkowej zdolności samokontroli. Od rana rozmawiała już z dwoma pacjentami, z każdym po dwie godziny i chociaż nie była tym zmęczona, chciałaby móc choć na chwilę wymknąć się do magazynu, by tam w spokoju poszukać lekarstw. Rano nie zdążyła nawet dłużej porozmawiać z Danielem, po śniadaniu (które prawie nie tknął) od razu zamknął się w swojej pracowni. Westchnęła na myśl, że pewnie dalej tam siedzi bez żadnej przerwy.
Denise Adkins, bo tak nazywała się owa kobieta, była trzydziestolatką, średniego wzrostu blondynką o oliwkowej cerze i dość szczupłej sylwetce, ale z wyraźną tendencją do tycia. Jej włosy były rozczochrane, wyglądały jakby nie nie myto ani nie czesano ich od wielu tygodni. Kołysała się delikatnie do przodu i do tyłu, kręcąc ciągle głową.
- Co stało się w Roquefort, Denise? - Alaya spokojnie powtórzyła pytanie po raz trzeci.
- Niee...nie pamiętam! - jęknęła kobieta.
- Miałaś wtedy dwadzieścia pięć lat.
- Taak, jaa, niee chcę...
- Wiem, że to dla ciebie bardzo trudne. Chcemy ci pomóc, po to tu jestem.
- Tęsknię...tak bardzo za nimi tęsknię...
Denise rozpłakała się i przyłożyła drżące dłonie do skroni.
- Denise, chciałabym żebyś spróbowała przypomnieć sobie, co stało się pięć lat temu. Dwunastego marca w Roquefort.
- Pojechaliśmy tam na wakacje...zawsze tam jeździliśmy...to mała wioska...
- Tak. Co się tam wydarzyło?
- Nic! - krzyknęła.
- Denise, coś się stało, własnie dlatego z tobą rozmawiam, żebyś mogła to sobie przypomnieć.
- Nieeee...nie pamiętam!
Alaya zapisała w notesie kilka uwag. Pacjentka jest pobudzona, wkłada palce do ust, trzęsie się. Nie może skupić wzroku na jednym punkcie. Rozgląda się wokół, boi się czegoś. 
- Denise?
Blondynka opuściła głowę. Trzymała ją na kolanach przez kilka naście sekund, a później wyprostowała się gwałtownie i skierowała wzrok na Alayę.
-  Dzień dobry, pani doktor - zaszczebiotała słodkim, dziecięcym głosikiem.
- Z kim rozmawiam? - zapytała Alaya, nie wykazując ani odrobiny zaskoczenia.
- Gdy Denise była mała dostała od taty pluszowego misia. Bardzo go lubiła. Teraz nigdzie nie może go znaleźć. Wie pani, gdzie on jest?
- Nie wiem.
- To źle...tak bardzo źle...Denise bardzo go brakuje, ja wiem...ona cierpi...
- Co dzieje się teraz z Denise?
- Zmęczyła się, więc poprosiła mnie, żebym pozwoliła jej odpocząć - zachichotała.
- Jak masz na imię?
- Jenny, pani doktor.
- Kim jesteś dla Denise, Jenny?
- Znamy się od dawna...gdy Denise była jeszcze całkiem mała.
- Czy wiesz co wydarzyło się w Roquefort pięć lat temu?
- Denise zrobiła pyszny obiad! Arthur bardzo się cieszył! A mały Colin ciągle płakał!
- A później?
- Denise i Arthur tańczyli...tańczyli w kółko.
- A jeszcze później? Co zrobiła Denise?
- Nie wiem, pani doktor!
Alaya zerknęła do dokumentów i zwróciła się do niej ponownie.
- Może Jerry wie?
- Jerry mówi tylko miłe rzeczy...że jestem ładna...że podobają mu się moje wstążki we włosach. Najbardziej lubi niebieskie.
- A John? Czy John był tam tamtego wieczoru?
- John? - zdziwiła się.
Wykrzywiła usta w podkówkę i potrząsnęła głową.
- Nie znam żadnego Johna.
- Jerry nie mówił ci o Johnie?
- Nie, pani doktor... jestem zmęczona...
- Może Jerry chciałby teraz porozmawiać?
- Jerry śpi, pani doktor! Śpi...
Przyłożyła dłonie do twarzy i znów zaczęła się kołysać. Alaya zajęła się pisaniem notatki, oczekując na ruch pacjentki.
- Nieeee...nie mogę...już nie mogę.... - powiedziała blondynka, już głosem Denise.
- Denise?
- Jaaa....nieee....mam dość...nie mogę...mówić...nie mogę...
Krzyknęła głośno, jednocześnie unosząc wyprostowane ręce. Chwilę później opadły bezwładnie.
- Denise?
- Denise jest bardzo zmęczona - odpowiedział jej dość niski, chłopięcy głos wydobywający się z ust Denise Adkins.
- Jerry, jak się miewasz? - spytała Ala, odłożywszy notatnik na pobliski stolik.
- Dobrze jak nigdy wcześniej, proszę pani.
- Jerry, gdzie jest Jenny?
- Poszła spać...ona bardzo szybko się męczy.
- Gdzie śpi?
- Ona mieszka w języku...
- W języku?
- Tak, pani doktor. Bo ona zawsze tak dużo mówi!
- A ty, Jerry?
- Ja w oczach, pani o tym wie, pani doktor! - zaśmiała się.
- Dlaczego w oczach, Jerry?
- Bo wszystko widzę.
- Jerry, co stało się Roquefort pięć lat temu?
- Pani doktor doskonale wie, co się stało!
- Tak, ale Denise nie. Musimy pomóc jej to sobie przypomnieć.
- John tego nie chce.
- A gdzie mieszka John, Jerry?
Denise potrząsnęła głową i zapłakała. Objęła się mocno obiema rękami i podkurczyła kolana pod brodę. Jęknęła, jakby coś sprawiło jej ogromny ból.
- Denise?
- Mam tego dość - oznajmiła drżącym głosem, znów swoim własnym.
- Denise, skąd masz blizny na przedramionach?
- Mówiłam już! Oparzyłam się kilka lat temu!
- Czy to jest to, co pamiętasz, Denise?
- Tak!
- A czy mogłabyś mi powiedzieć kim jest Jenny?
- Nie wiem...nie znam żadnej Jenny... - jęknęła, przecierając pięściami oczy.
- A Jerry?
- Nie mam pojęcia!
- Kim jest John, Denise? - zapytała uspokajającym tonem Alaya.
- Nie wiem kim jest John! Mam dość! Mam tego dość! Chcę wyjść!
Krzyknęła, zerwała się z sofy i podbiegła do drzwi. Przyłożyła do nich dłonie i z płaczem osunęła się na kolana. Alaya odczekała chwilę, a następnie powoli podeszła do płaczącej kobiety.
- Spokojnie, Denise. Wrócisz teraz do swojego pokoju, dobrze?
 - Taaak.
Pomogła jej wstać i zaprowadziła ją do pojedynczej sali na początku korytarza. Zamknęła drzwi na zamek i westchnęła. Przez szybę zobaczyła jeszcze jak Denise podchodzi do jednej ze ścian i uderza w nią głową. Powoli i rytmicznie. Odwróciła wzrok, omiatając nim korytarz. Dopiero zauważyła, że wszystkie pozostałe drzwi były lekko uchylone. Z jedno z pokoi wyszedł pacjent. Stał i rozglądał się wokoło.
- Timothy! Nie wolno ci przebywać na korytarzu - spokojnie zwróciła mu uwagę.
Mężczyzna spojrzał na nią przestraszonymi oczami. Sięgnął dłońmi do pasiastych spodni piżamy i zsunął je do kostek, prezentując się nago.
- Chyba...chciałbym... - zaczął niepewnie.
- Ubierz się i wróć do pokoju - powiedziała stanowczo.
Przytaknął i chociaż nie podniósł spodni, czmychnął z powrotem do swojej sali. Alaya przeszła się przez korytarz, po kolei zamykając wszystkie drzwi. Miała jeszcze sporo czasu do lunchu, ale nie wystarczająco dużo, by zaczynać sesję z innym pacjentem, był więc to dobry moment na poszukiwania. Schodami zeszła na parter, a stamtąd na niższy poziom. Miała szczęście, że nie spotkała tam nikogo, kto zwróciłby na nią uwagę. Cały poziom, podobnie jak reszta oddziałów, do polowy ścian wyłożony był jasnymi kafelkami, druga połowa pomalowana była na pastelowy kolor. Jedynie oświetlenie było o wiele słabsze. Gdy doszła do odpowiedniego magazynu, weszła do środka i zamknęła za sobą drzwi. Znajdowało się tam wiele kartonowych pudełek, wypełnionych po brzegi jeszcze nie posegregowanymi słoiczkami z pastylkami. Część kartonów była podpisana, ale niestety nie wszystkie. Alaya przykucnęła przy jednym z właśnie takich i zabrała się za przeglądanie zawartości. Ani w tym pudełku ani w następnych sześciu nie znalazła nic, co nadawałoby się do podania schizofrenikowi.

- Bonjour.
Prawie podskoczyła gdy usłyszała znajomy, męski głos. Odruchowo odwróciła się przez ramię.
- Leo.
- Szukałem cię - oznajmił pogodnie.
- Akurat tutaj? - zapytała, podnosząc się z podłogi.
- Przeczucie - uśmiechnął się ujmująco.
- Aha - mruknęła.
- Nie miałabyś może ochoty się zamienić? Dam ci Sawna za Adkins - zaproponował.
Poprawił sobie granatowy krawat i skrzyżował ramiona, przyglądając się Ali wyczekująco.
- Chcesz mi wcisnąć depresję za osobowość mnogą? Nie ma mowy - odpowiedziała ze śmiechem.
- Och, to może Meliere? Ma twoją ulubioną schizofrenię - dodał zachęcającym tonem.
Alaya spięła się nieznacznie, zaciskając dłonie w pięści. Mimowolnie przygryzła usta.
- Przemyślę to - powiedziała, o wiele bardziej sucho niż zamierzała.
- Daj mi znać przed lunchem. Mam jeszcze jedną, ważniejszą sprawę.
- Tak?
- Chcę cię zaprosić na kolację w piątek wieczorem w moim domu. Inni już się zgodzili i bardzo bym się ucieszył, gdybyś i ty zechciała przyjść - rzekł oficjalnym tonem, podając jej eleganckie, wyjątkowo starannie wykonane zaproszenie.
- Dziękuję ci, bardzo chętnie.
Wyraźnie był zadowolony słysząc te słowa.
- Obowiązuje strój wizytowy oczywiście - dodał z uśmiechem.
- Naturalnie!
- A tak zmieniając temat, szukałaś tutaj czegoś?
Nie, przyszłam sobie na spacer, pomyślała.
- Tak, ale...
- Może mogę pomóc?
Rozejrzał się z zaciekawieniem i wszedł głębiej do środka pomieszczenia.
- Jeżeli tylko wiesz gdzie są lekarstwa dla schizofreników - rzekła nieco ściszonym głosem.
- Schizofreników? Szukasz czegoś dla męża?
Sauvage zesztywniała natychmiast, jakby ktoś rzucił na nią zaklęcie. Uniosła na niego zaskoczone spojrzenie, najwyraźniej oczekując jakichś wyjaśnień.
- Wybacz tę bezpośredniość.
- Skąd o tym wiesz? - spytała, powoli i wyraźnie akcentując każde słowo.
- Może przez tyle lat praktyki wyrobiłem sobie intuicję. Gdy spotkaliśmy się na Gali...już po chwili rozmowy to zauważyłem.
- Tak - powiedziała tylko, odwracając się.
- Alaya...
- Nie bierze lekarstw, nigdy ich nie brał. Nawet nie jest świadom swojej choroby.
- Nigdzie ich nie znajdziesz - oświadczył poważnie.
- Słucham?
- W szpitalu nie ma takich tabletek. Ani w tym ani gdziekolwiek indziej. Nie dostaniesz ich też w żadnej aptece.
Kobieta prychnęła.
- To brzmi jak jakiś spisek.
- Cóż, zawsze umiałaś trafić w sedno sprawy - przyznał.
- Świetnie. Mnóstwo antydepresantów, ale leki dla schizofreników objęto cenzurą? Niby po co?
Leonel milczał przez chwilę.
- Daniel jest bardzo potężnym czarodziejem.
- Ale...ojej - nagle dotarło do niej, co kolega miał na myśli. - Cudownie - jęknęła, kryjąc twarz w dłoniach.
Oparła się o ścianę, próbując się uspokoić. Mężczyzna otrzepał sobie białe, lekarskie odzienie i podszedł do niej niespiesznie.
- Alaya...
Położył dłoń na jej ramieniu i spojrzał jej w oczy.
- Alaya, leki to tylko jeden z elementów terapii. Ważny, ale...
- Niezbędny - wtrąciła.
- Nie jedyny. Jesteś wybitnym specjalistą, powinnaś o tym pamiętać. Tak jak powinnaś pamiętać o tym, że w tej przytłaczającej sytuacji, Daniel jest w najlepszych rękach. Ma kogoś kto kocha go bezgranicznie - ciebie.
Odetchnęła głęboko i przetarła dłońmi oczy, zanim te wypuściłby z siebie łzy. Leonel obserwował ją z uwagą, a po chwili sięgnął do jednej z kieszeni białego fartucha, z której wyciągnął niewielką, szklaną i nieopisaną buteleczkę.
- Niestety dysponuję tylko taką ilość, ale to zawsze coś - powiedział. - Nie pytaj skąd je mam tylko bierz - wcisnął buteleczkę w jej rękę. - Trzy razy dziennie po trzy.
- Dziękuję - odrzekła powoli. - I przepraszam, w ogóle nie powinnam zawracać ci głowy moimi problemami.
- Dobrze wiesz, że możesz się do mnie zwrócić jeżeli potrzebujesz pomocy, nie tylko profesjonalnej - oświadczył.
Mówił bardzo uspokajając,  kojącym wręcz tonem, który zdawał się oddziaływać na Alayę.
- Tak bardzo się boję - wyszeptała, przekładając buteleczkę z jednej ręki do drugiej.
On mocniej zacisnął trzymaną na jej ramieniu dłoń.
- Że popełnię jakiś błąd...coś zrobię źle... Przecież nie mogę traktować własnego męża jakby był moim pacjentem...
- Alaya, mam propozycję.
- Tak? - spojrzała na niego pytająco.
- Przyprowadź go proszę w piątek. Bardzo chętnie bliżej go poznam.
- Dobrze.
- Tylko nie mów mu, że będą sami psychiatrzy. Już samo wspomnienie o tym, że lekarze nie będzie zachęcające.
Zaśmiała się odruchowo i przytaknęła. Jeszcze po kilku minutach rozmowy razem wyszli z magazynu i wrócili na oddział. Podczas lunchu bardzo żywo omawianym tematem były okładki większości tabloidów i gazet, które na pierwszych stronach zamieściły obszerne relacje z Gali, a właśnie każdą okładkę zdobiło któreś zdjęcie Daniela i Alayi. I każda podpisana była mniej więcej tak: Daniel A.A. Sauvage. Enfin en amour? Wszyscy chcieli wiedzieć dlaczego nigdy nie powiedziała, że jest żoną właśnie tego Sauvage'a. Ona uśmiechała się jedynie, nie wyjawiając żadnych znaczących informacji. Później poproszono Leonela, żeby opowiedział co jeszcze działo się w Rzymie, więc temat jej i Daniela zszedł na boczny tor. Alaya cały czas miała w myślach słowa Severusa, w których wyjawił, iż Daniel dostawał jakieś wiadomości od Denta. Podejrzewała, że takie posunięcie Marka miało bardzo negatywny wpływ na stan Daniela. Chciał się zabić! Oczywiście po schizofreniku można się czegoś takiego spodziewać, ale prowokowanie go w jej opinii godne było największej pogardy. Po jeszcze jednej sesji z pacjentem, wyszła z pracy, ale nie skierowała się od razu do domu. Chciała wcześniej rozmówić się z pewnym aurorem, rezydującym w Londynie. Tym razem stolica Anglii rozświetlona była przez wyjątkowo słoneczną pogodę i chociaż temperatura nie była zbyt wysoka, ogólna aura była bardzo przyjemna. Gdyby miała odzwierciedlać jej nastrój, na niebie zapewne kłębiłby się czarne chmury, gdzieniegdzie ciskające błyskawicami.
Ministerstwo prezentowało się o wiele lepiej niż gdy była tam ostatnim razem. Cały bałagan został uprzątnięty. Wysokie ściany obwieszone były różnymi ogłoszeniami i kserami rozporządzeń. Pracownicy krzątali się z miejsca na miejsce, w pośpiechu starając się załatwić wszystkie swoje sprawy. Wprowadzono coś w rodzaju eleganckiego munduru, każdemu Departamentowi przysługiwał inny kolor. Z tego co zauważyła, aurorzy ubrani byli, nie jak dotąd w czarne garnitury, a właśnie w wojskowe stroje w ciemnogranatowym kolorze.
- Proszę pani, tam nie wolno wchodzić! - zawołał któryś z pracowników, gdy podeszła do drzwi od gabinetu Szefa Biura Aurorów.
- Doprawdy? - prychnęła i bez skrępowania weszła do środka.
Tam trwało właśnie zebranie. Mark, jako jedyny w garniturze, tłumaczył coś podwładnym, wskazując jednocześnie wskaźnikiem na różne miejsca na mapie za jego plecami. Odchrząknęła.
- Musimy porozmawiać.
- Dobrze, drodzy państwo, to by było na tyle. Przypominam o obowiązku zapoznania się z nowym regulaminem!
Pracownicy zadali mu jeszcze kilka pytań i potem dość szybko opuścili salę. Gdy za ostatnim z nich zamknęły się drzwi, Alaya podeszła do biurka Marka, przy którym ten właśnie zasiadł.


- Cieszę się, że cię... - zaczął.
- Nigdy. Nigdy nie wybaczę ci tego, co zrobiłeś - syknęła, wpatrując się w niego ze złością.
Blondyn zamrugał kilkukrotnie, zmarszczył brwi jakby nie rozumiał o co jej chodzi.
- A cóż ja takiego zrobiłem? - spytał, zakładając ręce za głowę i odchylając się na fotelu.
- Nie udawaj, że nie wiesz, co mam na myśli.
- Nie udaję - zaśmiał się i wzruszył ramionami. - Naprawdę nie wiem.
- To zaraz ci odświeżę pamięć - powiedziała przez zaciśnięte zęby. - Kilka miesięcy temu pisałeś do Daniela, czyż nie?
Mark nie zareagował na te słowa, zachowując kamienny wyraz twarzy.
- Tak czy nie?! - krzyknęła.
- No...tak, nie zaprzeczę, że wysłałem mu kilka wiadomości.
- Co ty sobie do cholery jasnej myślałeś?!
- Ale co? O co ta afera? Kilka liścików, wielkie mi co - roześmiał się.
 - Czy ty masz w ogóle pojęcie do czego mogłeś doprowadzić?
- Mogłem go zmusić do ruszenia swojej jakże zacnej osoby do działania, no koniec świata - zachichotał.
Cała sytuacja najwidoczniej bardzo go bawiła.
- Chciał się zabić - oznajmiła cicho Alaya.
- Naprawdę? - roześmiał się jeszcze głośniej. - To naprawdę żałosne.
Alaya zacisnęła dłonie w pięści, ledwie powstrzymywała się przed uderzeniem go.
- On jest chory, ty nieczuły psychopato! - krzyknęła.
- Na głowę? - zaniósł się śmiechem.
Wyprostowała się dumnie. Poprawiła sobie fioletowy płaszcz i skrzyżowała ramiona.
- Przepraszam, Ala...haha...naprawdę...haha...nie wiem w czym problem. Chciałem go sprowokować do jakiegoś działania, bo naprawdę ileż można... Chciał się zabić? Nie wyszło, no jaka szkoda...
Alaya zacisnęła mocno usta. Jej kilkuminutowe milczenie, sprawiło, że Mark uspokoił się i spoważniał.
- Dobrze, już...  Dlaczego jesteś na mnie zła za te wiadomości? Nie było tego wiele.
- Co chciałeś tym osiągnąć? - spytała nad wyraz pełnym rezerwy tonem.
- To, co mówię. Chciałem żeby ogarnął temat, że ty...ah - przerwał, kręcąc głową. - Co w tym złego?
- Zły był sposób, w jaki to zrobiłeś.
- Tak, tak...wiem, że Daniel jest niestabilny jak statek podczas sztormu, ale...
- Daniel jest chory.
- Przeziębił się czy kac po Gali? - zachichotał krótko. - Przepraszam, nie mogłem się powstrzymać.
- Daniel jest chory na schizofrenię.
Mark uniósł brwi i otworzył lekko usta, na jego twarzy odmalowało się zaskoczenie i niedowierzanie. Nie mógł zdobyć się na żadną reakcję, toteż Alaya obrzuciła go tylko krytycznym spojrzeniem i skierowała się do wyjścia.
- Alaya...- odezwał się jeszcze.
Niechętnie odwróciła się przez ramię.
- Nie wiedziałem o tym. Naprawdę nie miałem złych intencji - wyznał z nieco zmartwioną miną.
Wyszła, nie odzywając się już ani słowem.

--------------------------------------------------------------------------------------------
Pytania zawsze mile widziane.