6.01.2013

30.
Cattitude




Obudził mnie cichy jęk pogrążonego we śnie opiekuna. Uniosłem nieco główkę, by zlokalizować źródło dźwięku. Nie byłem zbyt zachwycony, ponieważ przerwał mi tym przyjemny sen. Zeskoczyłem po cichu z miękkiej sofy i podszedłem do wysokiego łóżka. Mój człowiek spał niespokojnie, jego lewa ręka zwisała bezwładnie, a dłoń co chwilę zaciskała się, bądź też rozluźniała. Stanąłem na tylnych łapach i wyciągnąłem szyję najwyżej jak umiałem, by ją polizać. Zero jakiejkolwiek reakcji. Zawiedziony obróciłem się w kierunku miski, która oczywiście była pusta. Miauknąłem cicho, by dać mojemu człowiekowi znać, że chce mi się pić. Jedyną jego reakcją było to, że przekręcił się na drugi bok. To doprawdy skandal. Rozejrzawszy się wokoło dostrzegłem pękaty kociołek wypełniony jakąś ładnie pachnącą cieczą. Z ciekawością tam podbiegłem. Zawartość miała kolor jasnozielony i pachniała miętą. Ponownie stanąłem na tylnych łapach, by dosięgnąć jej pyszczkiem, ale byłem zbyt mały. Złapawszy się brzegu naczynia i próbując się podciągnąć straciłem grunt pod stópkami. Kociołek zachwiał się niebezpiecznie a po chwili przechylił się w moją stronę. Po kilku pełnych napięcia sekundach przewrócił się, a cała substancja wylała się na mnie. Zapach okazał się mylący, w smaku była okropna, a w dodatku pozlepiała moje futerko. Otrząsnąwszy się, skierowałem swoje spojrzenie ponownie na człowieka. Zamiauczałem, tym razem trochę głośniej, ale nadal uparcie mnie ignorował. Wskoczyłem zgrabnie na łóżko i przeszedłem po pościeli  tak, by jak najbardziej zbliżyć się do jego twarzy. Krzywił się, jakby coś go bardzo bolało. Musiałem przytrzymać się pazurkami, gdyż nagle postanowił zmienić pozycję. Ułożyłem się wygodnie i znów miauknąłem. Nie przyniosło to jednak skutku. Polizałem go lekko po policzku, na co tylko jeszcze bardziej się skrzywił. Wysunąłem przednią łapkę i delikatnie wysuwając pazurki przejechałem nią po jego skórze, co również zignorował. Niezadowolony, zeskoczyłem z łóżka i fuknąłem gniewnie. Brzuszek coraz bardziej domagał się napełnienia. Mój wzrok przykuła wisząca kusząco na wieszaku długa, czarna peleryna. Wprost idealna do wspinaczki. Dzięki ostrym pazurom udało mi się wspiąć na sam szczyt, tam jednak straciłem nieco kontrolę i zjechałem w dół, spadając na cztery łapy.Miałem nadzieję, że mój człowiek szybko nie zauważy dziur uczynionych na tejże szacie przez moje kocie atrybuty. Przesunąłem łapką ceramiczną miseczkę i miauknąłem najgłośniej jak byłem w stanie. Mężczyzna nadal spał sobie w najlepsze. Postanowiłem przedsięwziąć drastyczne kroki. Unosząc wysoko główkę dostrzegłem butelkę stojącą niebezpiecznie blisko krawędzi wysokiej półki. Po chwili, dzięki kociej zwinności, udało mi się doskoczyć do tego miejsca. Zerknąłem niepewnie na mojego człowieka, a następnie kilkukrotnie trąciłem noskiem butelkę z ciemnym płynem. Potłukła się z dziwnym hukiem, a ciesz, która z niej wypłynęła, zaczęła wydzielać gęsty, czarny dym. W mgnieniu oka zeskoczyłem na podłogę i pobiegłem na drugą stronę ogromnego pokoju, by obudzony czarodziej nie posądził mnie o spowodowanie tego wypadku. Aby mieć pewność, że tym razem na pewno się obudzi wdrapałem się na pianino i zacząłem biegać po klawiaturze. Poderwał się na tę mieszaninę dźwięków. Przez ten dym nie mogłem go dostrzec, ale słyszałem jak kaszle. Spełniwszy zadanie opuściłem pianino i położyłem się koło pustej miski, z nadzieją, że mój człowiek zrozumie aluzje. 
- Co tu się dzieje? - rzucił w przestrzeń gniewnym tonem. 
Miauknąłem cicho, chcąc o sobie przypomnieć. Sięgnął po długi i cienki drewniany przedmiot, który zwali różdżką i mrucząc coś po cichu zlikwidował nią dym oraz resztki potłuczonej butelki. Usiadł na łóżku, lokując stopy tam gdzie znajdował się rozlany wcześniej miętowy, niesmaczny płyn z kociołka. Westchnął ciężko, postawił naczynie z powrotem i machnięciem patyka sprawił, że ciesz zniknęła. Zamiauczałem raz jeszcze. Ten natomiast wstał z westchnieniem, nawet nie spoglądając w moją stronę. Ściągnął z siebie czarną koszulkę i zniknął za drzwiami łazienki. Drzwi pozostawił niedomknięte, więc mogłem się swobodnie wślizgnąć do środka. Obserwowałem jak zasłania szczelniej lustro ciemną chustą i czyści jakimś małym patykiem swoje uzębienie. Położyłem się na dywaniku i przymknąłem oczy, postanowiwszy uzbroić się w cierpliwość i pozwolić mojemu człowiekowi dokończyć poranną toaletę. W końcu dla mnie utrzymanie w czystości mojego futerka również było bardzo ważne. Szum wody upewnił mnie w przekonaniu, że czarodziej rozpoczął kąpiel. Po kilku minutach przeciągnąłem się i ziewnąłem ze zniecierpliwienia. Wyprostowałem się gdy szum wody ustał, a mężczyzna sięgnął po ręcznik, którym się otulił, zanim wyszedł spod prysznica. Natychmiast do niego podbiegłem i, cicho mrucząc, zacząłem ocierać się o jego kostki, na co oczywiście nie zwrócił najmniejszej nawet uwagi. Jakby nigdy nic wyszedł z łazienki, zamykając za sobą drzwi. Z oburzeniem wpatrywałem się w miejsce, w którym zniknął, jakby zapomniał, że przecież sam ich sobie nie otworzę. Miauknąłem podrapałem je, z nadzieją, że może zareaguje. Otworzył je po kilku minutach. Wszedł, ubrany w białą koszulę i czarne spodnie, tylko po to, by odłożyć ręcznik na poręcz. Zdążyłem wrócić do pokoju zanim ponownie zamknął przejście. Posłałem mu nieco urażone spojrzenie, ale nawet na mnie nie zerknął. Czmychnąłem do miski, miauknąłem głośno i uniosłem przednią łapę. Był zbyt zajęty zapinaniem guzików koszuli. Fuknąłem głośno i wygiąłem ciało w łuk. Wreszcie zwrócił na mnie uwagę - rzucił mi pełne politowania spojrzenie, na  które skuliłem się i podwinąłem ogon pomiędzy tylne nogi. Ten natomiast wyjął z szuflady czarne skarpetki i przysiadł na fotelu, zakładając je. Przybiegłem do niego i chwyciłem w ząbki jedną z nogawek, szarpiąc ją, pomagając sobie przednimi łapkami. Przyglądał mi się przez chwilę, a potem wstał i podszedł do biurka. Wyciągnąłem wyżej szyję, by dostrzec cóż to za przysmak mógł tam schować. Ku mojemu rozczarowaniu to nie było nic do jedzenia, a niewielki, czarny pasek.Chwycił mnie bynajmniej nie po to, by mnie pogłaskać, ale by umieścić ów pasek wokół mojej szyi. A więc to obróżka. Postawił mnie z powrotem na ziemi. Ponownie chwyciłem łapą jego nogawkę, zerknął na mnie, unosząc lekko brwi. Szybko podbiegłem do miski i wykonałem stójkę, myśląc : daj mi wreszcie pić! Miauknąłem i trąciłem noskiem puste naczynko. Chyba coś do niego dotarło, bo przewrócił oczami, podniósł miskę i skierował się do innej komnaty, pozostawiając otwarte drzwi. Podążyłem więc za nim. Przysiadł przy biurku, sięgnął po pióro i czystą kartkę. Wskoczyłem na blat, by podejrzeć, co takiego tam pisał.

Sauvage, czegokolwiek byś ode mnie dzisiaj nie chciał - może spokojnie poczekać do jutra.
Chciałbym chociaż przez jeden dzień mieć całkowity spokój i nie musieć się z nikim użerać, 
a przede wszystkim z tobą. Jeżeli już się tu wdarłeś, to daj z łaski swojej Foxowi* coś do jedzenia.
Samo mleko już mu chyba nie wystarcza.

Oho, a jednak o mnie pamiętał. Przyczepił kartkę na drzwiach, a potem, ku mojej radości, wyjął z szafki butelkę mleka. Napełniwszy miskę, postawił ją na podłodze i wskazał mi. Jak łaskawie. Zeskoczyłem z biurka i natychmiast zabrałem się za konsumpcję. Łapczywie chłeptałem zimne mleko,aż po kilku minutach przerwano mi głośnym chrząknięciem. Uniosłem lekko główkę. Mój człowiek stał w progu, trzymając w rękach podartą pelerynę i spoglądając na mnie spode łba. Spojrzałem na niego niewinnym wzrokiem, na który chyba nie dał się nabrać. Pokręcił lekko głową i przeszedł głębiej do pokoju, znikając z zasięgu mojego wzroku. Potrząsnąłem pyszczkiem, by strzepnąć z wibrysów kropelki mleka. Zaspokoiwszy nieco pierwszy głód wylizałem miseczkę do czysta. W o wiele lepszym humorze udałem się z powrotem do pokoju. Zatrzymałem się w progu i rozejrzałem się wokół, by zlokalizować gdzie też ten się podział. Dostrzegłem go jak zabiera z biurka jakąś grubą księgę i siada z nią na sofie. Miauknąłem, ale nie zwrócił na mnie uwagi. Przez chwilę zajmowałem się myciem łapek. Podszedłem do niego powoli, skradając się trochę. Usiadłem tuż przy jego nogach, wpatrując się w niego, ale lektura zupełnie go pochłonęła. Sięgnął po pióro, a następnie podkreślił kilka zdań. Przygryzł usta, głęboko nad czymś dumając. Złapałem łapką za jedną z jego nogawek, czego zupełnie nie zauważył. Pociągnąłem ją, ale jedynym tego skutkiem było to, że na moment straciłem równowagę. Wskoczyłem na sofę i oparłem przednie łapki o jego udo, kładąc na nie pyszczek. Zamiast mnie pogłaskać to on westchnął, przekreślił coś i dopisał po swojemu. Zadziwiające, jak te dwunożne istoty zupełnie się niczego nie domyślają. Wbiegłem na książkę, z nadzieją, że może tym sprowokuję go do zabawy. Podniosłem wzrok, starając się niewerbalnie przekazać mu: "No pogłaszcz mnie!". Z marnym skutkiem. Skrzywił się, pokręcił głową, złapał mnie pod brzuszek i posadził obok siebie. Mruknął coś, żeby mu nie przeszkadzać. Wgryzłem się w rękaw jego szaty, ciągnąc lekko, na co pogłaskał mnie od niechcenia po główce. Kiedy to jednak to mi nie wystarczyło i zacząłem szarpać mocniej, odłożył książkę, stał i wziął mnie na ręce. Przez chwilę myślałem, że może wreszcie udało mi się skłonić do zabawy, ale nie mogłem się bardziej mylić. Z kwaśną miną przeszedł przez pokój, korytarzyk i gabinet, otworzył drzwi, a następnie postawił mnie na podłodze.
- Zwiedź sobie zamek, zapoluj na mysz, ja jestem zajęty - warknął i zatrzasnął mi drzwi przed pyszczkiem.
Zasmucony, przejechałem łapką po drzwiach, ale nie byłem zdolny do tego, by je samodzielnie otworzyć. Propozycja polowania na myszy nie wydała mi się kusząca, ale spacer po tym dziwnym miejscu i owszem. Korytarz, w którym mnie zostawił, był prawie całkowicie pogrążony w ciemnościach. Jedynie powieszone gdzieniegdzie, zapalone lampy rozjaśniały nieco ten mrok. Z czarnym futerkiem musiałem być tam prawie niezauważalny. Dostrzegłszy w oddali jasny punkt, pobiegłem prędko w jego kierunku. Po drodze mijałem grupki uczniów, zbyt zajętych rozmowami, by zwrócić na mnie uwagę. Dobiegłszy do ogromnej sali, której ściany obwieszone były niesamowitą ilością obrazów, zastanawiałem się, gdzie teraz powinienem pójść. Moją uwagę przykuły trzy postacie rozmawiające półgłosem w prawie pustym korytarzu prowadzącym do biblioteki.
- Ile za to chcecie? - spytał wysoki, jasnowłosy chłopak, zwracając się do dwójki rudych bliźniaków. Miał na sobie ciemną koszulę i zielono-srebrny krawat. Wyglądał na zdenerwowanego, rozglądał się na boki, jakby chciał się upewnić, że nikt go nie obserwuje. 
- No wiesz...a po co ci to? - spytał jeden z rudowłosych.
- A nie wszystko wam jedno? - burknął, łypiąc na nich nieprzyjaźnie.
- Cóż...
-...może i by nam było...
-...ale Draco Malfoy zainteresowany naszym asortymentem...
-...to dość niecodzienny widok, prawda Fred?
- Właśnie, George.
- Słuchajcie...po prostu podajcie mi cenę, załatwmy to szybko.
To mówiąc, wyciągnął z kieszeni kilka dużych, złotych monet. Starsi chłopcy popatrzyli po sobie, a po chwili namysłu jeden z nich wyciągnął z trzymanej w ręku torby jakiś śmieszny przedmiot. Składał się ze sznurków i czegoś, co kształtem przypominało ludzkie ucho. Przekrzywiłem lekko pyszczek, by zobaczyć czy z innej perspektywy wyglądałoby to trochę lepiej, ale niestety. Przedmiot wydał mi się zupełnie pozbawiony praktycznego zastosowania. Do zabawy to już nawet kłębek włóczki byłby lepszy. O właśnie, to mi przypomniało, że jak tylko mój człowiek postanowi wpuścić mnie z powrotem do naszych komnat to zabiorę się za przeszukanie szafy, być możne znajdę tam jakiś kłębek. Blondyn schował ów dziwny przedmiot i podał tamtym pieniądze. Rzucił im jeszcze krótkie spojrzenie i oddalił się pośpiesznie. Obserwowałem go przez moment z umiarkowanym zaciekawieniem, jak znika za zakrętem. Gdy ponownie się odwróciłem, widziałem jak bliźniacy wchodzą do biblioteki. Podążyłem za nimi i wbiegłem do biblioteki zanim zamknęły się za nimi drzwi. Miejsce było wyjątkowo piękne i przyglądając się niesamowicie wysokim regałom wypełnionym po brzegi księgami, straciłem chłopców z oczu. Idąc powoli, ostrożnie po miękkim dywanie rozłożonym wzdłuż ogromnego pomieszczenia dostrzegłem ich jak przysiadają się do dwójki uczniów, których już wcześniej spotkałem w gabinecie mojego człowieka. Przypomniałem sobie, że oni są o wiele lepiej uświadomieni o tym jak należy traktować koty. (To znaczy głaskać) Oczywiście natychmiast ruszyłem w ich kierunku.
- Co robicie? - zapytał jeden z bliźniaków, wraz z bratem przysiadając się do bruneta i szatynki.
- Eliksiry, a Hermiona znowu zajmuje się tą swoją wszą - mruknął z uśmiechem młodszy chłopak. Złapałem łapką za jego nogawkę i szarpnąłem lekko.
- To nie jest wesz, Harry! To Stowarzyszenie Walki o Emancypację Skrzatów Zniewolonych - powiedziała urażonym głosem.
- Hermiono...skrzaty chcą być zniewolone - oświadczył jeden z rudzielców, ze zrezygnowaniem kręcąc głową. Szarpnąłem mocniej nogawkę chłopca, ale nadal nie reagował. 
- To przez to, że czarodzieje zrobili im wodę z mózgów! Należy ich uświadomić. Własnie dlatego teraz czytam o historii ich traktowania. To po prostu skandaliczne, zobaczcie - mówiła pokazując im jakiś fragment w księdze - o tutaj jest napisane, że...
- Fascynujące, naprawdę. Zrozum dziewczyno, że nic nie osiągniesz.
- Spytaj Sauvage'a. On ci może powiedzieć, że skrzaty tak żyły od wieków i to się nie zmieni.
- Nie można tak hamować postępu - powiedziała nieco urażonym tonem. Miauknąłem głośno.
- Och, ja chyba znam tego kota - odparł brunet, nareszcie dostrzegając moją obecność i przerywając ich sprzeczkę.
- Kici, kici - Dziewczyna schyliła się i wyciągnęła w moim kierunku rękę, do której chętnie podbiegłem. Podniosła mnie i położyła sobie na kolanach. Chętnie korzystałem z tej sytuacji i ułożyłem się w jak najwygodniejszej pozycji, lekko na boku. Zamruczałem z zadowolenia gdy zaczęła mnie delikatnie głaskać po brzuszku.
- Czyje to kocię? - spytał jeden z braci.
- Snape'a - odpowiedział Harry. Hermiona uśmiechnęła się do mnie i podrapała za uszkiem, za co polizałem ją lekko po dłoni.
- Snape ma kota?! - zdziwili się jednocześnie i wychylili się, żeby lepiej mi się przyjrzeć. Obróciłem główkę w ich stronę i przybrałem jeden z tych najbardziej słodkich wyrazów pyszczka,jaki przybierają koty, gdy chcą obezwładnić człowieka urokiem.
- Jak widać - wzruszył ramionami i też nachylił się, żeby mnie pogłaskać. No, przynajmniej oni znali swoje miejsce. Zamruczałem nieco głośniej, co przyjęli z uśmiechami. Brakowało tylko aplauzu. 
- Jakoś mi to do niego nie pasuje - stwierdził Fred, wymieniając z bratem porozumiewawcze spojrzenie.
- Bo to nie jego pomysł, ale nawet on nie mógł odrzucić takiego maleństwa - Nie mówiłaby tak, jakby sama  została zignorowana, a następnie wyniesiona za drzwi.
- Ciekawe jak się nazywa.
- Fox - odparła.
- A ty skąd wiesz?
- Oj, Harry, ma obróżkę, widzisz? - wskazała mu,  na co wyprężyłem nieco szyjkę. Zrozumiała aluzję i zajęła się drapaniem pod pyszczkiem.
- Bardziej by mi do lisa pasowało - mruknął George.
- Wy nic nie czytacie? Flying Fox to taka rasa nietoperzy, są wyjątkowo ładne - oznajmiła takim tonem, jakby mówiła o oczywistych sprawach do idiotów.
- Jeżeli są podobne do Snape'a to nie mam ochoty ich oglądać.
- To też jest tam napisane? - zdziwił się drugi z rudowłosych.
- Nie - fuknęła, mierząc ich wzrokiem.
- Hermiono, ty naprawdę za dużo czytasz. Jeszcze zaczniemy myśleć, że Snape miał rację z tą encyklopedią - zaśmiał się brunet.
- A o co chodzi? - zapytał Fred.
- Napisał mi na jednej z prac pytanie, czy moją największą życiową ambicją jest przetransmutowanie się w encyklopedię - odparła, krzywiąc się lekko.
- Ale przyznasz, że coś w tym jest? 
- No jasne, o niczym innym nie marzę - przewróciła oczami. - Powiedzcie lepiej co z waszymi cukierkami?
- A co, chcesz kupić? Możemy ci dać do spróbowania Trądzikowe Pistacje.
- Albo Ślepe Krówki.
- Za to pierwsze to ja dziękuję, ale co to za krówki?
- Wyobraź sobie...- zaczął rozmarzonym głosem - Siedzisz na lekcji, nudzisz się....no dobra, może ty nie, ale normalni ludzi czasami się nudzą - wtrącił dostrzegłszy jej minę. - Wyjmujesz krówkę, połykasz połówkę i na kilka minut osłabia ci się wzrok, więc wybiegasz z sali, całkowicie usprawiedliwiona, bo przecież trzeba udać się do Skrzydła Szpitalnego, a tak naprawdę cieszysz się wolnym dniem.
- No nie wiem. To bezpieczne?
- Mówiliśmy ci już, że wszystko testujemy najpierw na myszach, a potem na sobie. Przed oczami powstaje ci jakby taka mgiełka i znika po jakiś trzech minutach.
- Hm...- mruknęła, zaciskając usta w cienką linę.
- A w ogóle, gdzie jest Ron? - zapytał George. Harry i Hermiona spojrzeli po sobie. Miauknąłem cicho, żeby nie przerywała głaskania. 
- Trochę się pokłóciliśmy - oznajmił chłopak, poprawiając sobie okulary.
- On jest tragiczny, o co znowu ma do was pretensje? - dopytał Fred, a George ukrył twarz w dłoniach, kręcąc lekko głową. Hermiona podniosła mnie lekko i ulokowała w taki sposób, żeby móc bardziej przytulić , co mi wyjątkowo odpowiadało.
- O to, że zaczęło mi zależeć na nauce, że Snape uczy mnie oklumencji, że Snape pomaga mi w Eliksirach, że nie wyśmiewam się ze Snape'a razem z nim, że nie mam go za niegodnego zaufania zdrajcę, że...
- Co on ma z tym Snapem? - skrzywił się Fred.
- Znaczy, wiecie...chyba jedyną osobą w tym zamku, która lubi Snape jest Sauvage, ale co się dziwić?
- Przyjemnego usposobienia to facet nie ma, ale Dumbledore mu ufa, a on naraża się ciągle dla Zakonu, więc chyba jest w porządku, nie?
- Taaaak - odparł przeciągle brunet.
- Właśnie, Harry...przecież jeszcze z pół roku temu to wieszałbyś na nim psy tak samo jak Ron! Co się stało, że zmieniłeś zdanie?
- Harry dojrzał - odpowiedziała spokojnie, łaskocząc mnie lekko.
- Wiele rzeczy dojrzałem. Po prostu...no...on robi tak wiele dla mojego bezpieczeństwa, że byłoby szczytem chamstwa, gdybym go obrażał. 
- Wyszedłbyś na niewdzięcznego buraka - stwierdził Fred.
- No właśnie. Poza tym, naprawdę mi teraz pomaga z tym - wskazał książki od Eliksirów. 
- Nie przejmujcie się naszym uroczym braciszkiem...może kiedyś się ogarnie.
- Oby. - Milczeli przez dłuższą chwilę. Przeciągnąłem się i ziewnąłem pokazowo, na co zareagowali zgodnym:'Och!'.
- Zmieniając temat na przyjemniejszy...jak tam przygotowania do SUMów? Kiedy pierwsze próbne?
- Pojutrze, we wtorek, z Historii i Transmutacji - powiedziała rzeczowym tonem.
- Na stres możemy wam dać Odstresowujące Karmelki. Idealne przed każdym sprawdzianem. Dwa sykle za sztukę.
- A wiecie co? Dajcie ich trochę - Ku mojemu niezadowoleniu przerwała głaskanie, by wyjąć z torby taką samą złotą monetę, jakie miał tamten jasnowłosy chłopak. Rzuciła im ją, na co oni popchnęli w jej stronę woreczek z cukierkami, na które zerknąłem z ciekawością. Miauknąłem przypominając jej o głaskaniu. - Nie to nie dla kotów - mruknęła, dostrzegłszy moje spojrzenie.
- Ja się w sumie nie stresuję...w końcu to tylko próbne, nie dajmy się zwariować. Uczyłem się, więc powinno być dobrze - oświadczył Harry.
- Ale wy zdajecie w tym roku owutemy, to chyba o wiele...
- Raczej nie będziemy podchodzić do egzaminów, Hermiono.
- Dlaczego? - zdziwiła się, nie przeszkadzało mi to póki nie przerywała pieszczot.
- A po co? I tak sami sobie jesteśmy szefami. Ciągle zastanawiamy się czy już teraz nie dać sobie spokoju ze szkołą.
- Co na to wasza matka?
- Och, daj spokój...jesteśmy już pełnoletni. - Zostaniemy jeszcze trochę by dokończyć badania rynkowe i zmywamy się stąd.
- Ale...
- A ty nie masz już dość tej różowej landryny? 
- Oczywiście, że mam.
- Właśnie.
- Ale to nie znaczy, że zamierzam zrezygnować ze szkoły! - zawołała.
- Nie wszyscy są tacy jak ty, Hermiono. My nie robi akademickiej kariery. No i poza Hogwartem będziemy mogli bardziej się przyłożyć do pracy w Zakonie.
- A propos...profesor McGonagall kazała wam przekazać, że jutro o dziewiątej wieczorem odbędzie się zebranie w gabinecie dyrektora.
- Podobno ma do wszystkich zaproszonych prośby...
- Pewnie zaczyna się już...to wszystko - mruknął Harry, kontynuując sporządzanie notatek.
- Myślicie, że coś się stało? - spytała Hermiona.
- Jeżeli jeszcze nic się nie stało, to na pewno niedługo do tego dojdzie.
Posmutnieli nagle. Polizałem dziewczynę lekko po dłoni i wyswobodziłem się z jej objęć, już usatysfakcjonowany głaskaniem. Zeskoczyłem z jej kolan i wybiegłem z biblioteki. Zdążyłem jeszcze zauważyć, że była nieco zawiedziona. Znalazłszy się już z powrotem na korytarzu rozejrzałem się, dumając na tym, gdzie mógłby teraz się udać. Mój wzrok przykuła grupka uczniów zmierzających w kierunku ogromnych, ruchomych schodów. Jedna z dziewcząt trzymała w ręku torbę, której paski ciągnęły się po ziemi. Biegnąc za nimi, próbując złapać ów pasek w łapki nie zauważyłem, że weszliśmy na schody. Zaintrygowany obserwowałem jak  przyłączają się do jednego z pięter, na którym wysiedli uczniowie. Kiedy te ponownie się odłączyły musiałem przytrzymać się mocniej łapkami. Zeskoczyłem gdy tylko znów się zatrzymały. Dostrzegłem na końcu korytarza rudego kota o płaskim pyszczku, chciałem do niego podbiec by się pobawić, ale ten rzucił mi tylko krótkie spojrzenie i szybko odbiegł, znikając mi z oczu. Zatrzymałem się przy jakiś ogromnych, bogato zdobionych drzwiach. Polizałem łapkę, gdy usłyszałem bardzo ciche kroki. Odwróciwszy się nikogo jednak nie zobaczyłem.
- Cytrynowe dropsy - usłyszałem cichy, męski głos. 
Drzwi otworzyły się, ukazując kręte schody. Poczułem niepohamowaną ochotę, by tam wejść. Było tam dość ciemno, ale nie na tyle bym nie był w stanie dostrzec człowieka. A jednak nikogo nie było widać, chociaż wyraźnie słyszałem ostrożne kroki. Schody zakończyły się kolejnymi drzwiami, które same się otworzyły. Wbiegłem tam i szybko schowałem się pod jednym z niewielkich, niskich stolików. Miałem stamtąd idealny widok na całe pomieszczenie. W miejscu przy drzwiach nagle pojawił się mężczyzna. Ściągnął z siebie jakiś dziwny, niewidzialny płaszcz. Wydawało mi się, że już widziałem coś podobnego u mojego człowieka. A więc te niezbyt zachwycające istoty miały jednak trochę sprytu i umiały stawać się niewidzialne. Ów mężczyzna miał ciemne, nieco falowane włosy sięgające ramion i wąsy, a ubrany był w koszulę i brązową marynarkę. Wyglądał jakby bardzo się powstrzymywał przed krzykiem, jakby hamował agresję. W jego kierunku z drugiego końca gabinetu szedł starzec z długą, siwą brodą, ubrany w śmieszną, lawendową szatę. Miał srogi wyraz twarzy, w ręku trzymał dwa kieliszki ze złotawym płynem w środku.
- Witaj Syriuszu, a może raczej Stubby? Masz ochotę na Ogniską Whiskey? - powiedział do młodszego mężczyzny. Tamten skinął i przyjął jeden z kieliszków. Stary czarodziej wskazał mu fotel, zapraszając, by ten zajął miejsce.
- Oczekuję wyjaśnień, Dumbledore - burknął człowiek nazwany Syriuszem.
- Domyślam się - rzekł wesoło tamten. Wyciągnął z kieszeni jakąś paczkę z cukierkami. - Może dropsa?
- Nie chcę dropsów. Chciałbym się w końcu dowiedzieć o co w tym wszystkich chodzi. Planowałeś to?
- Nie do końca - odparł Dumbledore i wrzucił sobie do ust kilka cukierków, pachniały zachęcająco, ale nie chciałem się zbliżać, żeby nie wydać swojej obecności. - Widzisz...tamtej nocy, kiedy wybiegłeś z salonu krzycząc, że Harry wraz z Ronem i Hermioną udali się do Ministerstwa w moim umyśle zrodził się idealny plan. Jakie to szczęście, że akurat przebywałem w Kwaterze Głównej. Od razu wysłałem wiadomość do Knota i...
- Jak? - warknął tamten. Skrzywiłem się, jego głos, sposób mówienia przypominał nieco szczekanie psa.
- Mam swoje sposoby na szybkie przesyłanie informacji. Wiedziałem, że Knot mnie już nie poważa,ale byłem pewien, że zareaguje jeżeli napiszę mu, że przyprowadzę mu Syriusza Blacka.
- Wiedziałeś, że Harry'ego tam nie będzie?!
- Wiedziałem, że ktoś na pewno nie pozwoli mu opuścić terenów szkoły. W całej sytuacji zobaczyłem jednak idealna okazję. Potem już wiesz, co się stało.
- Tak, przybyliśmy do Ministerwstwa, gdzie już czekał Minister z całym plutonem egzekucyjnym! Poczułem się zdradzony, gdy powiedziałeś, że właśnie udało ci się mnie pojmać, Dumbledore! - krzyknął.
- Syriuszu, uspokój się. Powinieneś być mi wdzięczny, że namówiłem ich, żeby przepytali się pod wpływem veritaserum.
- Powiedziałeś, że może wydam im innych zbiegłych! 
- A co miałem powiedzieć? - syknął starzec, porzucając dobroduszny ton. - Ciesz się, że tak operowaliśmy pytaniami, że wyszło na jaw, że wcale nie zabiłeś Petera.
- Faktycznie! Moje serce skacze z radości. Knot złożył mi propozycję nie do odrzucenia. Nie rozumiem dlaczego tak zależało mu na tym, by publicznie zostało ogłoszone, że otrzymałem Pocałunek Dementora i żebym przyjął tożsamość Stubby'ego Boardmana.
- To przecież jasne. Ogłoszenie, że Ministerstwu udało się zlikwidować zbiegłego więźnia podbudowuje jego autorytet. Nie jesteś głupi, wiesz, że Knot nigdy nie przyznałby, że doszło do pomyłki. 
- Jasne, wolał mnie oddelegować do pilnowania mugoli - warknął, wyraźnie niezadowolony.
- To nie jest pilnowanie mugoli. Dostałeś bardzo ważne zadanie, by wraz z kilkoma innymi czuwać przy premierze mugoli, udając zwykłego pracownika. Knot się boi, to widać. Myślę, że zaczyna dostrzegać, że coś się jednak dzieje. Jeżeli Voldemort podejmie bardziej wyraziste działania wreszcie dojdzie do rozumu. A nowa tożsamość pozwala ci na swobodne życie, bez etykietki wyrzutka społeczeństwa, na dodatek oficjalnie już martwego - wyjaśniał spokojnym głosem.
- Jakby tego było mało to muszę jeszcze szpiegować tych czarodziejów, którzy pracują tam ze mną. Jeżeli to wyjdzie na jaw, to nie będę mógł liczyć już na żadną łaskę i dobrze o tym wiesz. Teraz Knot zobaczył, że mogę być dla niego użyteczny, ale...
- Nie dramatyzuj - przerwał mu. - Znałeś ryzyko przystępując do Zakonu wiele lat temu. Złożyłeś Wieczyste Przysięgi! Jedną mi, że nikomu nie wyjawisz  żadnych informacji, które ci przekażę, a drugą niedawno Knotowi. Na szczęście jej formułka nie ogranicza naszych działań.
- Owszem. Wszystko to mógłbym jakoś znieść gdybyś chociaż pozwolił mi kontaktować się z Harrym!
- Wierz mi, dla Harry'ego będzie lepiej jeżeli nie będzie wiedział o twojej tajnej misji. 
- Mógłbyś mu chociaż powiedzieć, że żyje! 
- Nie - rzekł twardo, posyłając mu ostre spojrzenie znad okularów. Ułożyłem się wygodniej pod stolikiem dalej przysłuchując się ich rozmowie.
- Dlaczego? Dlaczego, Dumbledobre?! - spytał, ze złością odkładając kieliszek. Starzec obserwował go przez chwilę.
- Ty mi powiedz najpierw, dlaczego zależy ci na Harrym? - odezwał się z dziwnym błyskiem w oczach.
- To przecież oczywiste! Jest synem mojego najlepszego przyjaciela - syknął i przewrócił oczami ze zniecierpliwienia.
- Ostatnią rzeczą jaką można by powiedzieć o jego ojcu to to, że jest twoim najlepszym przyjacielem - odpowiedział powoli, ważąc każde słowo i z dziwną satysfakcją obserwując jak twarz mężczyzny zastyga w szoku.
- Wybacz, Dumbledore, ale znowu nie rozumiem, co masz na myśli, przecież James...
- To nie James jest ojcem Harry'ego, Syriuszu.
- CO TAKIEGO?! - wrzasnął, podrywając się z miejsca. Utkwił w starcu przerażone spojrzenie.
- To, co słyszysz. Harry nie jest synem Jamesa Pottera.
- Chcesz mi powiedzieć, że...nie...wiem, że nie chciała z nim być, ale...
Wstał i podszedł do drewnianej szafy, z której wyciągnął kamienną misę. Postawił ją na stole i przywołał mężczyznę ręką. Udało mi się czmychnąć niezauważonym z miejsca pod stolikiem, wskoczyłem na szafkę a z niej na szafę, by mieć dobry widok. Starzec zamieszał różdżką w misie, a wtedy ni to płyn ni to gaz zaczął przybierać określoną formę, a z wnętrza zaczęły wydobywać się głosy.

Po chwili obraz znikł, a głosy ucichły. Starzec spojrzał wyczekująco na młodszego czarodzieja, na którego twarzy zastygł wyraz szoku. Jak w transie przeszedł do fotela i opadł na niego bezwładnie. Zeskoczyłem z szafy i przebiegłem do swojego poprzedniego miejsca pod stolikiem. I tym razem udało mi się to zrobić tak, by pozostać niezauważonym.
- To jest...to jest...ja...niewyobrażalne...nie wiem, co mam powiedzieć...
- To zrozumiałe, że jesteś całkowicie zaskoczony - powiedział spokojnie Dumbledore.
- Niedomówienie stulecia!
- Rozumiesz już, dlaczego twój kontakt z Harrym nie jest ani potrzebny ani wskazany?
- Harry wie?
- Nie i jeszcze długo się nie dowie. Obawiam się tylko czy sam nie zacznie czegoś podejrzewać, ostatnio załapali z Severusem nieco lepszy kontakt.
- Ja...yy...to...to jest takie...
- Przypominam ci, że zgodnie z Wieczystą Przysięgą nie możesz nikomu o tym powiedzieć. 
- Przez gardło i tak by mi to nie przeszło. Lepiej stąd pójdę zanim dostanę torsji, dziwnie niedobrze mi się zrobiło - z tymi słowami wstał i udał się w kierunku drzwi.
- Pamiętaj o swoich zadaniach, Stubby - zawołał wesoło Dumbledore. - Nie tylko o tych dotyczących Ministerstwa.
- Pamiętam. 
Zerwałem się na cztery łapki wybiegłam szybko, gdy tylko otworzył drzwi. Naciągnął na siebie płaszcz niewidzialności i zniknął mi z oczu. Po zejściu schodami otworzył drugie drzwi i udał się w nieznanym kierunku. Przez chwilę zastanawiałem się jak mam dotrzeć z powrotem do komnat mojego człowieka, ale ktoś nagle podniósł mnie i zaczął głaskać.
- Fox, co ty tutaj robisz, co? - mruknął pogodnie. - Głodny pewnie jesteś. Odniosę cię z powrotem.
Przynajmniej on wiedział, czego kotu do szczęścia potrzeba. Wtuliłem się i przymknąłem oczka. Całkiem szybko znaleźliśmy się z powrotem w lochach. Bez problemu otworzył drzwi gabinetu mojego człowieka i postawił mnie na ziemi. Dostrzegłszy kartkę, którą napisał mój opiekun zerwał ją i zaśmiał się. Wyjął z toby, która wisiała na jego ramieniu paczkę z kocim jedzeniem. Czując zapach zrobiłem stójkę i spojrzałem na niego wyczekująco. Wziął miskę i napełniwszy ją podsunął mi pod pyszczek. Pogłaskał mnie delikatnie, gdy zająłem się jedzeniem. Właśnie zamierzał wyjść, kiedy obaj usłyszeliśmy niepokojący hałas dobiegający z pokoju obok. Zmarszczył brwi i wbiegł do pomieszczenia. Zaciekawiony przerwałem konsumpcję i podążyłem za nim. Mój człowiek leżał na podłodze i ciężko dyszał. Szatyn przykucnął przy nim.
- Sev? Co się dzieje?
- Nie wiem - odparł słabym głosem.
- Masz gorączkę, zaraz przyniosę coś, co pomoże - mruknął kiedy przyłożył rękę do jego czoła, potem  wybiegł, bardzo się śpiesząc. 
Podszedłem powoli do mojego człowieka i polizałem go delikatnie po dłoni.