Szara, gęsta mgła
spowijała ulice całego, sennego jeszcze Londynu. Jakby uśpione
miasto wcale nie zamierzało się obudzić. Pomimo zasłoniętych
żaluzji, promienie słoneczne przedostawały się przez okna i
drażniły powieki pogrążonych we śnie Londyńczyków. W sobotni
poranek mieszkańcom wcale nie spieszyło się do pobudki. Jednym z
niewielu w pełni przebudzonych był pewien wysoki blondyn. Wchodził
właśnie po marmurowych, szerokich schodach w swojej nowo zakupionej
willi. Miał na sobie jasny sweter z miękkiego materiału i
eleganckie, czarne spodnie. Zmierzwił od niechcenia włosy kiedy
wbiegł na pierwsze piętro. Korytarz, którym szedł, przykryty był
jasnobrązowym, puchatym dywanem. Na pomalowanych na jasno-zielono
ścianach wisiały piękne pejzaże i martwe natury. Mark otworzył
po cichu drzwi jednego z pokoi, wszedł i zamknął je po cichu za
sobą. Pomieszczenie, w którym się znalazł pomalowane było na
błękitny, przyjemny dla oka kolor, z przyklejoną dziecięcą
tapetą. Po prawej stronie stała jasna szafa, a obok niej komoda
zastawiona książkami o magii dla najmłodszych. Na dość niskim
biurku stała granatowa lampka i kilka zeszytów. Mężczyzna
podszedł do dużych, niebieskich zasłon i odsunął je, a przez
duże okna przedostały się ciepłe światło. Uchylił jedno z nich
wpuszczając do środka rześkie, świeże powietrze. Przez chwilę
przyglądał się widokowi ogromnego ogrodu. Chciał go jakoś
zagospodarować, ale nie miał na to jeszcze konkretnego pomysłu.
Spokój. Odetchnął głęboko. Na razie wszystko toczyło się
dokładnie tak,jak zaplanował, a więc nie miał powodów do niezadowolenia.
Odwrócił się i uśmiechnął uroczo na widok śpiącego jeszcze
jasnowłosego chłopca. Tutaj nic nie grał, nie udawał. Naprawdę
kochał swojego ośmioletniego synka i zmierzał dać mu wszystko to,
co najlepsze. Przysiadł na krawędzi miękkiego łóżka i pogładził
dziecko po gęstych włosach. Na stoliku nocnym stał pluszowy miś.
Harvey przekręcił się na lewy bok i ziewnął,a po chwili otworzył
duże, niebieskie oczy. Uśmiechnął się szeroko na widok ojca.
- Cześć, tato -
powiedział cicho.
- Cześć, Harvey.
Wyspany? - zapytał, poprawiając białą pościel i okrywając go
szczelniej granatowym kocykiem.
- Tak - odparł wesoło.
Uniósł się na poduszkach i przysunął bliżej Marka.
- Cieszę się - szepnął.
Chłopiec poprawił sobie białą koszulkę i przytulił się do
niego, opierając główkę o jego tors.
Chcesz jeszcze spać, czy może zjeść już śniadanie? -
Dał mu delikatnie prztyczka w mały nosek, rozbawiając go.
-
Jeszcze nie...- mruknął przeciągle.
- Na
stoliku w kuchni zostawiłem talerz z kanapkami i kakao, powinno być
ciepłe przez jeszcze kilka godzin. Jak wrócę to przygotuję
coś na obiad.
-
Wychodzisz? - Harvey przygryzł lekko usta.
-
Muszę, do pracy.
- W
sobotę?
-
Aurorzy mają nienormowany czas pracy, szczególnie gdy zaczynają w
nowym miejscu - odparł, posyłając synkowi pogodny uśmiech.
-
Jesteś aurorem? - zapytał, szeroko otwierając oczy.
-
Yhym - przytaknął. Połaskotał Harvey'a po brzuchu, tak, że
chłopiec przez dłuższą chwilę nie mógł przestać się śmiać.
- Co
robi auror?
-
Łapie przestępców - oświadczył. Harvey usiadł po turecku i
przysunął do siebie jednego z pluszowych misiów, które leżały w
jego łóżku.
-
Więc jesteś tym dobrym?
-
Cóż...nie do końca.
-
Hmm? - chłopiec spojrzał na niego pytająco.
-
Nikt nie jest całkiem dobry...i nikt nie jest całkiem zły. Ludzie
często tłumią w sobie całe swoje zło...udają lepszych niż są
w rzeczywistości. Kłamią, motają i oszukują. Mącą. A atmosfera
staje się coraz bardziej nie do zniesienia...
- I
co wtedy?
-
Często wystarczy...ich lekko popchnąć...zwykłym, z pozoru nic
nieznaczącym bodźcem...wtedy właśnie ukazują swoje prawdziwe
oblicze. Prawda wyzwala. Ja dążę do prawdy. Prawdy o ludziach.
- To
chyba dobrze? - zapytał, wciąż ufnie wpatrując się w ojca. Nie
do końca rozumiał wszystko, co ten mówił, ale jego zaufanie było
bezgraniczne.
-
Chyba tak. Czas pokaże - odparł, mierzwiąc synowi jasne włosy.
-
Pobawisz się ze mną gdy wrócisz?
- W
cokolwiek zechcesz - odpowiedział, a chłopiec uśmiechnął się
jeszcze szerzej. - Nie będzie mnie tylko kilka godzin, poradzisz
sobie?
-
Oczywiście!
- Jak
dojść do kuchni?
-
Schodami na dół...wzdłuż głównego korytarza....w holu skręcić
w prawo, potem przez bibliotekę do głównego salonu, a stamtąd
na lewo do innego korytarza, na prawo przeszkolone drzwi do kuchni.
-
Doskonale, zdolny chłopiec.
- Po
tacie! - zawołał, przytulając się ponownie do Marka. Czarodziej
uśmiechnął się promiennie.
- Nie
da się ukryć - szepnął, całując go lekko w czoło.
Draco Malfoy rozłożył na stoliku przed sobą kilka czystych pergaminów oraz ksiąg z zaklęciami. Wziął do ręki piękne, ciemnozielone pióro, które dostał od matki i zatrzymał je kilka milimetrów nad pergaminem. Po chwili wahania zapisał tytuł wypracowania dotyczący wojny czarodziejów w latach od tysiąc dwieście piętnastego roku do roku tysiąc dwieście pięćdziesiątego piątego. Skrzywił się z lekkim zdegustowaniem, westchnął. Przysunął do siebie notatki zrobione podczas ostatniej lekcji Historii i od razu pożałował, że nie zapisał więcej. Ze zrezygnowaniem odłożył pióro i oparł się wygodniej na krześle. Uniósł wzrok, by spojrzeć na Harry'ego Pottera, który wraz z Weasleyem okupował stolik kilka rzędów dalej. Uczniowie rzadko przychodzili do biblioteki odrabiać prace domowe w sobotnie poranki, chyba, że były to osoby pokroju Hermiony Granger. Blondyn nie spał za dobrze tej nocy, toteż postanowił wcześniej wstać. Właśnie był w drodze do wyjścia z zamku, zamierzał przespacerować się po błoniach, by uspokoić nieco myśli, ale dostrzegł Gryfonów zmierzających do biblioteki, toteż postanowił pójść tam za nimi. Może coś udałoby mu się podsłuchać. Teraz wiedział, że z tym pomysłem trafił kulą w płot. Nie mógł usiąść bliżej, ponieważ byli sami w bibliotece i byłoby to dość podejrzane, a z tej odległości niewiele słyszał. A te informacje, które docierały do jego uszu, były zupełnie bezwartościowe. Potter i Weasley rozmawiali tylko o jakiejś pracy domowej, którą temu pierwszemu zadał Snape. Skoro już tam jest, to może chociaż spróbować napisać to wypracowanie. Otworzył od niechcenia Czarodziejskie średniowiecze, ale szybko zorientował się, że nie było tam ani słowa o tej wojnie. Tak samo w Średniowiecze - wieki nie do końca ciemne. Ze złością sięgnął po O co walczyli magowie w średniowieczu i Wojny czarodziejów na przestrzeni dziejów. Wertując księgi irytował się coraz bardziej. Powoli dochodził do wniosku, że jedynym historykiem, którego interesowała ta wojna był właśnie Sauvage. I to pewnie tylko dlatego, że sam brał w niej udział. Zatrzasnąwszy Czemu nie lubimy średniowiecza? ponownie zerknął na Gryfonów. Nie mógł zrozumieć jak można się w taki sposób zachowywać i ubierać. No, Potter może jeszcze nie wyglądał tak źle jak Weasley. Przynajmniej miał czyste ubranie. Ronald ubrany był w stary, wyciągnięty i w kilku miejscach poplamiony sweter oraz spodnie dresowe, zdecydowanie drugiej świeżości. Natomiast Harry miał na sobie koszulę w kratkę i zwykłe jeansy. Draco poprawił sobie muchę i uśmiechnął się kpiąco. Od dziecka uczono go, że elegancja jest nieodłącznym elementem stroju każdego szanującego się czarodzieja. Nagle jego twarz pojaśniała, kiedy przyglądając się rudzielcowi coś mu się przypomniało. Mianowicie, iż starsi bracia Ronalda mieli w swoim asortymencie coś, co zwało się Uszami Dalekiego Zasięgu. Taki wynalazek bardzo by mu się przydał w obecnej sytuacji. Sprawdził zawartość kieszeni. Miał tam kilka galeonów. Gdyby tylko udało mu się kupić te zabawki bez zbędnych świadków byłoby idealnie. Im szybciej, tym lepiej. Wstał i zabrał wszystkie książki. Poszedł do regału, z którego zabrał woluminy i po kolei każdy z nich odłożył na miejsce. Już miał się odwrócić i odejść, ale kilka regałów dalej mignął mu widok długiej, blond kitki. Odchrząknął, przygładził koszulę i przeszedł kilkoma wąskimi przejściami. Uśmiechnął się pod nosem, dostrzegając Marlene. Dziewczyna właśnie odkładała na półkę Zaplanuj sukces - kariera krok po kroku. Miała na sobie biały sweterek z koronką i czarne, wąskie jeansy. Długie, jasne włosy lśniły i migotały lekko w przedostającym się przez ogromne okna porannym świetle.
- Cześć - powiedział pewnym siebie tonem, opierając się nonszalancko o jeden z regałów. Ślizgonka odwróciła się nerwowo, odrobinę zaskoczona. Na jej kształtne usta wpłynął nieco kpiący uśmieszek.
- Witaj, Malfoy - mruknęła niezbyt przyjaznym tonem. Przeszła kilka kroków, najwyraźniej nie mając zamiaru kontynuować rozmowy, ale jednak zmieniła zdanie, odwróciła się i odezwała ponownie. - Tak wcześnie, a ty już do nauki? Czyżbyś miał ochotę zostać męską wersją Granger?
- To ma być oszczerstwo czy żart? - zapytał, podchodzą do niej.
- Hm...- udała, że przez chwilę się zastanawia. - Raczej to pierwsze - szepnęła w końcu. Malfoy prychnął.
- Nie, po prostu stwierdziłem, że dobrze by było mieć prace domowe za sobą. Niestety nigdzie nie mogłem znaleźć informacji do tego wypracowania dla Sauvage'a, więc...
- Chyba nie słuchałeś go zbyt uważnie, co? - zakpiła. Uniósł lekko brwi.
- Słuchałem.
- To chyba przysnąłeś, kiedy mówił żebyśmy słuchali z uwagą, bo w bibliotece nie znajdziemy żadnych informacji. - Draco przymknął na moment oczy. Pięknie.
- Jakoś mi to umknęło.
- Nie zrobiłeś notatek?
- Jeżeli za notatki można uznać zapisanie dat i tematu pracy to zrobiłem - rzekł. Uśmiechnęła się.
- Cóż może mogłabym ci pożyczyć moje...
- Mogłabyś?
- Może.
Wzruszyła ramionami, tajemniczo się uśmiechając. Odwróciła się na pięcie i ruszyła do wyjścia z biblioteki. Draco podbiegł do stolika, przy którym zostawił swoje rzeczy. Zabrał je szybko i pobiegł za nią, doganiając Marlene przy drzwiach. Właśnie miął je pchnąć, kiedy te nagle się otworzyły, a przez nie wbiegła wysoka postać z taką prędkością, jakby biegła w zawodach sprinterskich. Po chwili już widzieli Daniela jak przykłada drabinę do jednego z regałów i wspina się na sam szczyt, by zdjąć książki z najwyższych półek, do których mało kto kiedykolwiek zaglądał. Spojrzeli po sobie.
- A temu co się stało?- odezwała się blondynka, ze zdziwieniem obserwując, jak nauczyciel zrzuca książki na podłogę.
- A kto go tam wie... Jesteś teraz zajęta? - spytał, przybierając pewną siebie pozę. Marlene przeniosła na niego niewzruszony wzrok zielonych oczu.
- A co?
- Miałabyś ochotę wyjść na błonia? Moglibyśmy na przykład...
- Na przykład co?
- Porozmawiać...o...minionym meczu? No wiesz, przeanalizować taktykę.
- Z tobą? - odparła i rzuciła mu krytyczne spojrzenie, że niby to wcale nie robił na niej wrażenia. - Czemu nie? I tak nie mam teraz nic lepszego do roboty.
Harry obserwował jak Draco Malfoy wychodzi ze Ślizgonką z biblioteki, z takim uśmiechem, jakby właśnie coś wygrał. Czuł lekki niepokój. To nie było typowe, żeby Ślizgon odwiedzał bibliotekę tak wcześnie w wolny dzień. Z drugiej strony nie leżało to także w jego nawyku. Potrząsnął lekko głową. Być może jest zdecydowanie zbyt bardzo przewrażliwiony, skoro wszędzie węszy spiski. Snape uprzedzał, że odrobienie pracy domowej, którą mu zadał, zajmie o wiele więcej czasu niż ten mógłby przypuszczać, ale nie powiedział ani słowa, że będzie to tak trudne. Wokół bruneta leżało kilkanaście książek, które dostał od Nietoperza, jego prywatne zapiski. Ale Harry, który przeczytał już prawie wszystkie z nich, nie mógł znaleźć w ich treści nic bardzo przydatnego. Musiał najpierw wypisać wszystkie składniki danych trucizn, potem odnaleźć antidotum do każdego ze składników, następnie napisać konspekty warzenia antidotów do trucizn. Zadanie godne Mistrza Eliksirów. Ron posłał mu spojrzenie pełne współczucia. On sam dotrzymywał przyjacielowi milczącego towarzystwa i starał się napisać wypracowanie na Historię. Nie zapisał na lekcji ani słowa, toteż tak jak Draco, teraz miał problem z napisaniem choćby zdania. Harry sięgnął po Tajemnice trucicieli z nadzieją, że może tam w końcu znajdzie jakąś wskazówkę.
- Może powinieneś poszukać w Dziale Ksiąg Zakazanych? - zaproponował Ron. Brunet zerknął na niego zaskoczony, że tym razem sugestia Weasley'a nie była całkiem pozbawiona sensu.
- To nie jest zły pomysł...tylko skąd wezmę pozwolenie? Jak poproszę Snape'a to on mnie wykopie za drzwi.
- Może Sauvage?
- A skąd ja go teraz wezmę? Pewnie znowu gdzieś wyjechał - mruknął zrezygnowanym głosem.
- No co ty? Dopiero co tutaj wbiegł - powiedział Ronald, wskazując Harry'emu szatyna, który właśnie z zapałem wertował jakąś grubą, prawie całkowicie zniszczoną księgę.
- O! No dobra, on powinien mi pozwolić.
Harry wstał od stołu i wyminął kilka stolików podchodząc do tego, przy którym siedział szatyn. Sprawiał wrażenie całkowicie pochłoniętego lekturze. Chłopak odchrząknął, chcąc zwrócić na siebie uwagę. Nic to jednak nie dało. Zerknął na tytuł księgi. Mieszkańcy Rzymu w V-X wiekach O co tu chodziło? Jedną ręką Daniel przytrzymywał stronę, gdzie zaczynały się nazwiska na literę S, a drugą tam, gdzie zaczynały się nazwiska na literę E. Gryfon zupełnie nie rozumiał, po co nauczyciel to robi, ani dlaczego aż tak go to zajmuje.
- Profesorze? - odezwał się nieśmiało.
- Ciii...- mruknął ten, jakby zupełnie go nie dostrzegając.
- Ja przepraszam bardzo, że przeszkadzam, ale..
- Oh, Harry! - otrząsnął się nagle i spojrzał na syna przyjaciela niezbyt przytomnym wzrokiem.
- Przepraszam, że przeszkadzam, ale ja...
- Nie, to ja przepraszam...
- Coś się stało?
- Yyy...-zmieszał się trochę, przygryzł usta. - Właściwie to...po prostu muszę coś znaleźć, chociaż sam nie wiem co.
- Aha, rozumiem - odparł, zupełnie nic nie rozumiejąc.
- W czymś ci pomóc, Harry?
- Tak, chciałbym poprosić o pozwolenie, by zajrzeć do Działu Ksiąg Zakazanych - wyrzucił z siebie na wdechu. Daniel zmierzył go uważnym, ale i przyjaznym spojrzeniem.
- Szukasz czegoś konkretnego?
- Czegoś co mi pomogło w pracy domowej. Profesor Snape kazał mi napisać konspekty warzenia antidotów do takich kompletnie pokręconych trucizn i nawet w książkach, które mi dał nic nie mogę znaleźć.
- A...no tak. Poczekaj moment.
Odszedł
od stołu i pognał ku Zakazanemu Działowi. Harry obejrzał się czy
nie wróci zbyt szybko i zajrzał do księgi, którą ten z takim
zaangażowaniem wertował. Był to najzwyklejszy w świecie spis.
Obok nazwiska każdego mieszkańca wpisana była data urodzenia i
opcjonalnie śmierci. Po
chwili dostrzegł: Sauvage
Daniel Alexander Amadeusz (605r. -...) a
obok : Sauvage
Alaya Kaya Carolina (610r.- ?) Co
to miało znaczyć? Nie dane mu było dumać na tą zagadką, bo
Daniel wracał już z dwoma opasłymi tomiszczami.
- Tu
powinieneś znaleźć wszystko, co potrzebne - powiedział pogodnie,
podając uczniowi księgi.
-
Dziękuję - powiedział Harry, pośpiesznie udając się do swojego
stolika.
-
Przydałaby się Hermiona, co? - zagadał Ron, kiedy brunet zajął
miejsce na przeciw niego.
-
Nie...chcę to zrobić samodzielnie - oświadczył dziwnie zawziętym
tonem. Weasley uniósł lekko jedną brew. Wzruszył ramionami i
sięgnął do kieszeni spodni dresowych i wyjął kanapkę. Zanim
zabrał się do konsumpcji, zerknął przez ramię, by przekonać
się czy przypadkiem pani Pince ich nie obserwuje.
- A
ja za wszelkie złoto Gringotta nie dam rady napisać tego
samodzielnie...bez notatek? Poddaję się.
-
Mogę pożyczyć ci moje jeżeli chcesz - zaproponował.
- I
tak już mi się odechciało tego pisać.
- Jak
chcesz - mruknął Harry, wzruszając ramionami. Ron odsunął od
siebie swoje puste kartki i nachylił się, by dojrzeć co pisze jego
przyjaciel.
-
Opowiedz coś o tym.
- Od
kiedy interesują cię eliksiry? - zaśmiał się, zanurzając pióro
w kałamarzu. Odwrócił na chwilę głowę w stronę okien. Słońce
wschodziło coraz wyżej, a jego promienie przechodząc przez witraże
tworzyły na podłodze wielobarwne wzory.
- Po
prostu mi się nudzi - rzekł obojętnie, bawiąc się swoim piórem.
- No
to słuchaj...pierwsze, co tutaj mam to Wywar Romanowa...o, jest...-
mruknął gdy zlokalizował wspomniany eliksir w księdze. Dołączone
były kolorowe zdjęcia ukazujące truciznę i ludzi, którzy ją
wypili.
- Co
to robi?
-
Dostajesz gorączki i umierasz.
-
Fascynujące - burknął.
-
No...tu jest opis, ale nie ma podanych wszystkich
składników...cudownie.
-
Cały Nietoperz. Dał ci zadanie nie do wykonania.
- To
nie jest nie do wykonania - zaprzeczył Harry, podkreślając kilka
zdań ołówkiem.
- No
to wykonaj - zachichotał Weasley. Potter już chciał mu coś
odpowiedzieć, kiedy dostrzegł wchodzącą właśnie do biblioteki
Hermionę. Ubrana była w jasnobrązowy, puchaty sweterek i
ciemnobrązowe spodnie, a włosy miała splecione w ciasny warkocz. Na
ramieniu wisiała jej wypełniona zeszytami torba.
-
Uczycie się? - przywitała ich ostrym tonem. Pokiwali energicznie
głowami, na co zrobiła sceptyczną minę, nie do końca im
wierząc.
-
Przynajmniej ja - odparł z uśmiechem Potter. - Ron się leni.
- Jak
zwykle - mruknęła, zerkając wymownie w sufit.
- A
co to ma niby znaczyć? - obruszył się nagle rudzielec, patrząc na
nią z wyrzutem.
- Nic
szczególnego. Po prostu ty rzadko kiedy robisz coś wartościowego,
więc...
-
Czyli jestem bezwartościowy, tak?
-
Tego nie powiedziałam! - zawołała, unosząc brwi ze zdziwienia.
Ronald wstał nagle i spojrzał na nich nieprzyjaźnie. Harry
przerwał czytanie i uniósł zaniepokojony wzrok.
-
Właśnie dopiero co powiedziałaś.
-
Powiedziałam, że rzadko robisz coś wartościowego. To różnica.
-
Czyżby? - zapytał chłodno.
- Oj,
Ron, nie odstawiaj teraz jakiś dziecinnych scen. W przyszłym
tygodniu czekają nas próbne SUMy! A ty nic sobie z tego nie robisz,
jakbyś miał kompletnie gdzieś to, jak ci pójdzie...
- A
co tobie do tego? - warknął.
-
No...jesteś moim przyjacielem, tak?
- To
jest pytanie?
-
Ron, o co ci chodzi? - spytała, bardzo już zirytowana.
- Mi?
O co mi chodzi? O nic! Oczywiście, że o nic - warknął, zbierając
swoje rzeczy.
-
Dlaczego zachowujesz się tak dziwnie? Coś się stało?
- Mi?
Nic. Skoro jestem taki bezwartościowy i dziwny to może już sobie
stąd pójdę, co?
- Oj,
przestań, co to w ogóle za szopka? - przewróciła oczami i
odwróciła się w stronę Harry'ego, spoglądając po rozłożonych
wokół niego księgach i notesach. Be trudu rozpoznała ciasne,
cienkie i nieco pochyłe pismo, którym zapisana była większość z
nich. - Oh, Harry! To notatki Snape'a? Mogę zobaczyć?
-
Ojej, to notatki Snape'a! - zawołał, przedrzeźniając ją.
Przyjaciele spojrzeli na niego w osłupieniu.
-
Ron, dlaczego...
-
Idę, nie mam ochoty słuchać jak się zachwycacie tym draniem.
- On
wcale nie jest draniem - stwierdził oschle Harry.
- Kto tu się zachwyca? -
powiedziała Hermiona.
- No ty przecież! Co cię
tak cieszy, że możesz zobaczyć jego brudne zapiski?
- Dlaczego brudne? -
spytał z głupią miną Potter. Hermiona wytrzeszczyła oczy na
rudzielca.
- Jestem po prostu
ciekawa...jest wybitnym specjalistą, więc...
- Chyba wybitnym mordercą
- przerwał jej Weasley. Hermiona uderzyła otwartą dłonią w stół.
Mimo, iż tak hałasowali, Daniel był zbyt pochłonięty swoją
lekturą, by zwrócić na nich uwagę. Także pani Pince była zbyt
zajęta czytaniem, no i siedziała na drugim końcu biblioteki.
- Ronaldzie Weasley!
Uspokój się w tej chwili!
- Nie mów tak do mnie,
nie jesteś moją matką!
- Całe szczęście! Poza tym i tak jej nie
słuchasz.
-
Ciebie też nie będę - syknął. Hermiona wymieniła oszołomione
spojrzenie z Harrym.
-
Ron? Co ci się tak nagle stało? Przed chwilą sam chciałeś,
żebym...
-
Chciałem coś sprawdzić. Nietoperz ma na ciebie okropny wpływ.
- O
czym ty mówisz? - tym razem to brunet podniósł głos, odrzucił
pióro i spojrzał wyczekująco na Rona.
- O
tym, że spędzasz z nim tyle czasu, że robisz się coraz bardziej
do niego podobny - rzekł. Hermiona przykryła dłonią usta, by
ukryć uśmiech, który pojawił się na jej twarzy na te słowa.
- Że
co?!
- To,
co słyszysz! Eliksiry, eliksiry i eliksiry. A jak nie one to ta
cała oklucośtam...
-
Oklumencja - poprawił go brunet.
-
Nieważne! Ciągle tylko o tym mówisz i tylko tym się przejmujesz.
Hermiona wcale nie lepiej.
-
Przecież to nieprawda! - krzyknął Harry, a dziewczyna pokręciła
głową.
- Tak
cię boli to, że Snape pomaga Harry'emu i dzięki temu ten ma o
wiele lepsze wyniki niż ty? -syknęła. Policzki Weasleya przybrały
kolor piwonii.
-
Owszem, przejmuję się Eliksirami, bo to przedmiot, z którym miałem
ogromne problemy. Teraz jednak wiem, że to wszystko było
spowodowane stresem. Gdy jestem rozluźniony idzie mi to całkiem
zgrabnie i płynnie, aż sam jestem zaskoczony, że tak dobrze się w
tym odnajduje. Czy to takie dziwne, że chcę się rozwijać, skoro
dobrze mi idzie?
- On
was podtruwa - oświadczył poważnym tonem Weasley. Hermiona
parsknęła śmiechem, a Harry oklapł i ukrył twarz w dłoniach.
- Nie
bądź śmieszny! To jest żart, tak? Ty nie mówisz tego wszystkiego
poważnie? - odezwała się, powstrzymując śmiech.
-
Śmiertelnie poważnie.
I z tymi słowami
obrócił się, a następnie szybkim krokiem wyszedł z biblioteki.
Hermiona i Harry przez dłuższą chwilę wpatrywali się nieruchomo
w punkt, w którym zniknął im z oczu. Spojrzeli po sobie,
całkowicie zszokowani.
- Czy Ron właśnie
zasugerował, że Snape nas podtruwa, czy się przesłyszałem? -
szepnął nieco rozchwianym głosem Potter. Hermiona przymknęła
oczy, skrzywiła się i powoli przytaknęła.
- Ja zupełnie nie
rozumiem o czym on mówił, co to miało być?
- Wcześniej jak tu
siedzieliśmy był całkiem spokojny...- zamyślił się na głos.
- Czyli to ja go
zdenerwowałam jak przyszłam?
- Hermiono, teraz ty? -
jęknął.
- Ojej, przepraszam. To
było takie dziwne, że nie wiem co o tym myśleć. Obraził się na
nas.
- Chciałbym wiedzieć :
dlaczego.
- Ja również...chociaż...-
przygryzła usta i zmarszczyła brwi. Wzięła do prawej ręki swoje
pióro i zaczęła je obracać pomiędzy palcami, intensywnie nad
czymś myśląc. Chłopak przyglądał się jej w oczekiwaniu. -
Chyba rozumiem - oświadczyła po kilku minutach ciszy.
- Gratuluję, dla mnie to
kompletna abstrakcja.
- Nie, posłuchaj, to całkiem oczywiste - mruknęła
przygnębionym głosem. Poprawiła swój sweter i odwróciła
się w jego stronę. Przymknęła na moment brązowe oczy, chcąc
jeszcze uporządkować myśli. Harry złączył nerwowo dłonie. -
Myślę, że Ron jest...zazdrosny - powiedziała.
-
Zazdrosny? - powtórzył bez przekonania.
-
Yhym - mruknęła, ponownie biorąc do ręki pióro.
- Ale
o co?
- Oh,
Harry...jakby ci to przedstawić, byś domyślił się, co mam na
myśli...
-
Może jak najprościej?
- Ron
przyzwyczaił się już do tego, że ja jestem we wszystkim lepsza od
niego, nawet nauczył się sobie z tego żartować. Przywykł też do
tego, że ty dzielisz z nim takie no...wybacz, ale obijanie się na
lekcjach. A teraz nagle zacząłeś odnosić sukcesy na lekcjach, na
których zwykle nie byłeś w stanie nic zrobić. Co więcej, sprawia
ci to przyjemność i chcesz umieć coraz więcej. Chyba dojrzałeś
trochę ostatnimi czasy, zacząłeś naprawdę poważnie podchodzić
do nauki...SUMów...i w ogóle myślisz też chyba trochę inaczej...
To znaczy...- pośpieszyła z wyjaśnieniami na widok niepewnej miny
Harry'ego. - Myślę, że od śmierci Syriusza zacząłeś inaczej
postrzegać różne sprawy, trochę dojrzalej i w bardziej wyważony
sposób formułujesz swoje osądy. Ron nadal jest na etapie dziecka, które bawią głupie dowcipy. Do niedawna śmieliście
się obaj, a teraz ciebie już nie bawią. Na dodatek w to zamieszany
jest nauczyciel, za którym Ron ,łagodnie mówiąc, nie przepada.
- To
jest kompletnie pokręcone...- stwierdził, ale w duchu przyznał
Hermionie rację.
-
Cóż...
-
Nigdy bym nie przypuszczał, że Ron może być tak skomplikowany -
rzekł, a dziewczyna parsknęła śmiechem. 'Skomplikowany to jest
Severus, nie Ron' pomyślała, uśmiechając się lekko.
- Co
teraz?
-
Nic, pewnie będzie się tak stroszył przez kilka dni, potem mu
przejdzie bo nie będzie w stanie wytrzymać sam ze sobą - Wzruszyła
ramionami i sięgnęła po jeden z notatników Snape'a. Harry zasmucił się.
- Dlaczego Ron zawsze stwarza takie problemy? Półtora roku temu nie chciał mi uwierzyć, że nie zgłosiłem się sam do Turnieju, wcześniej...
- Harry...- przerwała mu, wyciągając jednocześnie swój notatnik.
- Zrobiłem coś złego? - spytał, prostując się. Przygryzła usta i spojrzała na niego w milczeniu. - Hermiono, czy zrobiłem coś za co on mógłby mieć do mnie takie pretensje?
- Po prostu...twoje życie zaczęło się w pewien sposób układać...a Ron nie radzi sobie ze swoim i...
- Więc jest zazdrosny, to ustaliliśmy. Cudownie - mruknął. Przysunął do siebie księgę i zaczął przepisywać składniki Wywaru Romanowa. Gryfonka przez chwilę przyglądała się mu z troską, a potem wzięła jeden z zeszytów należących do Snape'a. Chłopak poderwał się nagle.- Mam tego dosyć! Myśli, że to takie fajne, jak nie masz rodziców, a pewien czarnoksiężnik ściga cię wraz ze swoją bandą maniakalnych morderców?! Świetna rozrywka, polecam!
Złapał wszystkie swoje rzeczy w ręce i szybkim krokiem udał się do wyjścia z biblioteki.
- Harry! - Zatrzymał się gdy go zawołała. Hermiona zabrała resztę książek i podbiegła do niego. - Chodźmy do Hagrida- zasugerowała. Przytaknął.
Draco wyciągnął z kieszeni czarne, skórzane rękawiczki i naciągnął je na szczupłe dłonie. Ona szła kilka kroków przed nim, znów zapatrzył się w jej mieniące się w świetle włosy. Dochodzili właśnie do jeziora. Przyglądał się jak Marlene zatrzymuje się przy brzegu. Przez oślepiające go słońce jej sylwetka była z początku tylko ciemnozieloną plamą na tle lasu i szarej wody, chwilami nieruchomą, migocząca i rozmywającą się na krawędziach, a chwilę później przybliżającą. Wzdłuż brzegu kładł się pierwszy blask dnia. Obserwował ją, pragnąc, by czas płynął wolniej. Nie było słów na to, co się w nim działo. Nie istniał żaden język, którym można by opisać jak bardzo czuł się zagubiony. Nie chciał o tym wszystkim myśleć. Poczuł nagłą potrzebę zanurzenia się w wodzie. Odpłynięcia nie tylko myślami. Nie było jednak dyskusji, a on doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Przez chwilę widział zarys jej twarzy na tle srebrnej smugi wody, kiedy odwróciła się, by rzucić mu krótkie spojrzenie. Przykucnęła i podniosła płaski kamyk, który następnie rzuciła w stronę jeziora, tak, że odbił się kilkukrotnie od powierzchni, zanim opadł na dno. Przystanął przy niej. Zapach jej perfum był niesamowicie piękny. Mówiła coś, ale jej głos zdawał się nie docierać do jego uszu. Widział tylko jej duże, zielone oczy zwrócone na niego.
- Malfoy? Jesteś tutaj? - zaśmiała się, sięgając po kolejny kamyk.
- Tak, tak. Zamyśliłem się - odparł, potrząsając lekko głową.
- Coś się z tobą dzieje dziwnego ostatnio - stwierdziła takim tonem jakby mówiła o pogodzie.
- Mam nad czym się zastanawiać - powiedział bezbarwnie, bezwiednie biorąc do ręki kosmyk jej długich, lekko falowanych włosów. Uśmiechnęła się, niby to drwiąco.
- No,no. Nie pozwalaj sobie - Wyrwała mu pukiel z ręki zaśmiała się. Przez kilka minut mileczli patrząc sobie jedynie w oczy. Nieco zmieszana Marlene odchrząknęła po chwili i odsunęła się odrobinę od niego. - Mieliśmy rozmawiać?
- A, no tak.
Odwróciła się do niego z wyczekującym spojrzeniem. Zmieniający kierunek lub wzmagający się wiatr przyniósł odgłos łamiących się fal, który brzmiał niczym odległy brzdęk kieliszków. Zapach rześkiego powietrza i słoneczne promienie drażniące jego szare oczy potęgowały brak poczucia rzeczywistości, który go wtedy ogarnął. Poczuł się jak we śnie. Tak lekko, jakby spacerował po chmurach. Była taka piękna i tak blisko niego. Był przekonany, że czuje swoją własną rękę, jak układa ją na jej plecach i popycha delikatnie w swoją stronę. Wydawało mu się, że przybliża się do niej, że widzi jej nieco zdziwione, ale i aprobujące spojrzenie. Prawie poczuł na szyi jej przyspieszony oddech. Zamknął oczy i potrząsnął lekko głową, a kiedy ponownie je otworzył dostrzegł, że Marlene stoi w niewielkim, ale jednak zbyt dużym oddaleniu od niego, by to nie była tylko jego wyobraźnia. Otrząsnął się nagle, jakby poczuł oblewającą go zimną wodę.
- A więc uważasz, że nasza taktyka była zadowalająca? - zapytał spokojnym tonem.
- Całkiem. W końcu wygraliśmy. Myślę jednak, że ktoś powinien uświadomić Parkinson, że jest skończoną idiotką. Gdyby wcześniej trafili Pottera mogliby w ogóle nie uznać meczu.
- Myślisz, że sama jeszcze tego nie zauważyła?
- Ona zauważa tylko ciebie - parsknęła ze zdegustowaną miną. Draco skrzywił się.
- Drażni mnie to.
- Współczuję - mruknęła, śmiejąc się.
- Ah, szkoda słów..- żachnął się.
- Chociaż...- zamyśliła się, przyglądając się mu. - Byłaby z was urocza para!
- Żartujesz sobie?
- Ależ skąd! Elegancki pan Malfoy i jego osobisty mops - stwierdziła z udawaną powagą. Draco roześmiał się szczerze.
- Prędzej zacząłbym chyba rozmawiać z Potterem - oświadczył, nie kryjąc obrzydzenia.
- A propos...on też się podejrzanie zachowuje ostatnio.
- Czy ja wiem? Nic w tym dziwnego, że oberwał tydzień temu, nigdy nie był zbytnio bystry - zażartował.
- Mam na myśli to, że jest taki dobry w Eliksirach. Przez ostatnie kilka lat Snape ciągle odejmował mu przynajmniej trzydzieści punktów na lekcję.
- Słyszałem, że daje mu korki - mruknął obojętnym tonem. Otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia.
- Poważnie?
- Tak słyszałem - powtórzył.
- Dziwne. Przecież Snape go nienawidzi.
- Może Drops mu kazał? No wiesz, w końcu to jego pupilek.
- Uh, faktycznie. Szkoda naszego czasu na niego, powiedz lepiej jak ci minęła przerwa zimowa? - spytała, siadając na ziemi. Draco usadowił się koło niej.
- Zwyczajnie. Nudno - skłamał. Wspomnienie tamtych dni nadal było żywe i bolesne, w końcu minęły zaledwie dwa tygodnie. - Nie robiłem nic ciekawego, a ty?
- Hm. Blaise mówił, że nie możesz być na imprezie ponieważ jesteś bardzo zajęty czymś ważnym - powiedziała, poprawiając sobie grzywkę.
- Blaise? Imprezie?
- Malfoy, co z tobą? Zabini urządzał przyjęcie Sylwestrowe w swoim domu i zaprosił prawie wszystkich z naszego domowego rocznika i starszych ze Slytherinu.
Starał się nie dać po sobie poznać jak bardzo był tym zaskoczony. Jak to możliwe, że nie wiedział o takim wydarzeniu i nie słyszał o nim od powrotu do Hogwartu? Coraz mniej rozumiał i coraz mniej mu się to wszystko podobało.
- A...to wy...- mruknął półolbrzym otwierając drzwi od swojej chatki. - No wejdźcie, wejdźcie...
Harry i Hermiona szybko przekroczyli próg i zajęli miejsca przy okrągłym stoliku. Kieł od razu zabrał się do lizania Harry'ego po rękach. Hagrid miał na sobie kolorowy fartuch, co wskazywało, że właśnie był w trakcie przygotowywania posiłku. Postawił przed nimi dwie filiżanki i podszedł do pieca, by wyjąć z niego ciasto. Spojrzeli po sobie z lekkim niepokojem. Mieli niezbyt ciekawe doświadczenia z wypiekami Hagrida toteż woleli nie ryzykować.
- Czemuście sami przyszli, co? Bez Rona? - zagadał, biorąc z kuchenki imbryk z herbatą i nalewając im ciemnego napoju.
- Pokłóciliśmy się - oświadczył Harry odsuwając się dalej, tak by być poza zasięgiem psa.
- A co się stało?
- Ron jest zazdrosny o to, że Harry coraz lepiej radzi sobie na Eliksirach - powiedziała beznamiętnie Hermiona, niepewnie sięgając po jedno z ciastek,którymi ich poczęstował.
- Cholibka, słyszałem o tym! Harry Potter odnoszący sukcesy na lekcjach profesora Snape'a to prawdziwa sensacja w pokoju nauczycielskim - mówił pogodnie, a jego ciemne oczy błyszczały wesoło. Harry uśmiechnął się lekko. - Skąd ta nagła pasja?
- To dzięki Snape'owi. Poprosiłem go o dodatkowe zajęcia. - Na te słowa Hagrid zakrztusił się pitą właśnie herbatą.
- Dobrowolnie?
- To takie dziwne?
- Słuchajcie...wy coś kombinujecie. Znowu. W pierwszej klasie podejrzewaliście Snape'a o to, że chce ukraść Kamień, w drugiej, trzeciej i czwartej też mieliście do niego negatywne nastawienie, a teraz..
- Ja nie! - zaprzeczyła Hermiona.
- Bo ty, Hermiono, masz na tyle rozumu, by nie osądzać ludzi bez żadnych podstaw. Ale Harry i Ron mieli przecież wręcz obsesję, by widzieć w nim zło wcielone.
- Ronowi to zostało - mruknęła.
- Ojej, myliłem się, przecież wiem...zaczęło się od tego, że przecież muszę dobrze zdać SUMy, a wiedziałem, że z Eliksirami sam sobie nie poradzę. To poszedłem i poprosiłem.
- A on się zgodził? Tak po prostu? - dopytał, spoglądając na nich uważnie. Harry wzruszył ramionami.
- No...w każdym razie bez problemów - Sięgnął po ciastko, ale zrezygnował gdy spojrzał na przyjaciółkę. Hermiona masowała sobie policzek, prawie złamała zęba, próbując ugryźć swoje. Odłożył je z powrotem na talerzyk. By jakoś to usprawiedliwić napił się herbaty.
- Hmm...- gajowy zamyślił się, łypiąc na nich. Otworzył usta, ale przez otwarte okno własnie wleciał ogromny puchacz. Rubeus zmieszał się lekko, kiedy spojrzał na nadawcę. Schował list do kieszeni i wrócił na miejsce przy stoliku. - W każdym razie spróbujcie zrozumieć Rona...chłopak jest najmłodszym synem, nie uczy się tak dobrze, przy Harrym jest właściwie niezauważalny, przejdzie mu.
- Mam nadzieję.
- Hagridzie, kto do ciebie napisał? - spytała Hermiona słabym głosem, od tego nieszczęsnego gryza rozbolał ją ząb.
- A to...yyy...- wyjął list z kieszeni i położył przed sobą na stoliku. - To ściśle tajne! Tylko znowu nie węszcie tak jak zawsze bo znowu nic dobrego z tego nie wyniknie! - Nie przejmując się jego słowami Harry porwał list i zdążył przeczytać nazwisko nadawcy, zanim nauczyciel mu go odebrał.
- Madame Maxime? - spytał z głupią miną.
- No już, już...cholibka, no...w sumie tyle to chyba możecie wiedzieć....
- Jesteście w stałych kontaktach? - zapytał Harry, unosząc lekko brwi.
- No nie patrz tak! Dumbledore nam kazał! - obruszył się półolbrzym.
- Dumbledore wam...kazał? - zdziwiła się Gryfonka.
- Oj...mówię wam, że to tajne.
- Ale dlaczego? Kogo może interesować z kim...yyy...utrzymujesz znajomość?
- No Śmierciożerców, a kogóż by innego? Cholibka, jak nie węszycie to wszystko wam trzeba tłumaczyć.
- Śmierciożercom? A co oni mają do was? - Hermiona wymieniła z Harrym spojrzenie.
- Chcą wyniuchać czym się zajmujemy...
- No...to jest raczej oczywiste, nie? - mruknął chłopak.
- Oczywiste?! Dumbledore dopiero niedawno wpadł na ten pomysł!
- To był jego pomysł? - powtórzyła Hermiona, dziwnie zniesmaczona wizją dyrektora jako swatki.
- No a czyj?!
- Zaraz, zaraz...a o co tak naprawdę chodzi?
- Olbrzymy! - Po chwili kontynuował, widząc ich zdziwione miny. - Profesor chce, żebyśmy wyśledzili pozostałe przy życiu olbrzymy. A co myśleliście?!
- Nic, nic - powiedzieli jednocześnie, spuszczając głowy.
- Szykuje się wojna, ot co. Sami-Wiecie-Kto też już pewnie posłał swoich. Dlatego własnie nie przejmowałem się to różową ropuchą, Hermiono, ani tym, że posłała mnie na warunkowy. Niedługo wyjeżdżamy z Olimpią...to znaczy z Madame Maxime - poprawił się, rumieniąc się lekko.
- Ah, no tak...to wiele wyjaśnia - Harry odchrząknął znacząco.
- Nie martwcie się. Co ma być to będzie, a jak już będzie to jakoś sobie z tym poradzimy*
----------------------------------------------------------------------------------------------------