NEXT CHAPTER


.

.

28.10.2012

23.
Don't be so scared





music
Draco obudził się z okropnym bólem głowy. Nie otwierając oczu, przeciągnął się, spadając tym samym z wąskiej kanapy. Masując obolałe kończyny zauważył, że nie był jedyną osobą, która zasnęła w Pokoju Wspólnym. Zabini wciąż chrapał na sąsiedniej sofie, a obok niego leżała Pansy. Na podłodze leżało mnóstwo wstążek, balonów i pustych kubków po piwie kremowym. Na okrągłym, ciemnym stole stały puste butelki po Ognistej Ogdena. Pomieszczenie znajdowało się przy jeziorze, a więc przez okna przedostawała się zielona poświata idealnie komponująca się z wnętrzem. Kamienne, zimne, szare ściany, czarne i ciemnozielone meble, w oddali długi stół, przy którym wiele osób często odrabiało lekcje. Malfoy pamiętał wczorajszy wieczór jak przez mgłę. Wiedział, że chłopcy ze starszych klas załatwili z kuchni jedzenie i alkohol, ktoś przyniósł radio. Ziewnął. Mimo wszystko, był zadowolony. Wygrali mecz, dzięki niemu! Odetchnął i oparł się o sofę. Bardzo lubił te miękkie, ciemnozielone dywany które dodawały temu miejscu trochę ciepła. Uniósłszy lekko głowę zobaczył Marlene. Przechodziła właśnie korytarzem prowadzącym do pokojów dziewcząt. Przystanęła przy nim i uśmiechnęła się kpiąco.
- Czyżby kac? - spytała.
- Trochę...przydałby się jakiś eliksir... - jęknął.
- A właśnie...- powiedział Blaise budząc się i zrzucając z siebie Pansy -...myślicie, że Snape by nam dał? W końcu wygraliśmy więc...
- Zapomnij! On? Prędzej da nam szlaban. - zaśmiał się Gregory Goyle z podłogi.
- Fakt,ale nie martwcie się! Od czego macie mnie? - odparła wesoło Marlene.
Wyszła z Pokoju Wspólnego, przechodząc przez lochy minęła gabinet Snape'a. Zachichotała na myśl, jak zareagowałby ich opiekun gdyby poprosili go o eliksir na kaca. Przeczesała palcami długie blond włosy. Była w doskonałym nastroju. Jako jedyna trzeźwa osoba na przyjęciu miała dobrą zabawę obserwując kolegów i koleżanki. Szczególe żałosne wydały jej się starania Pansy o Dracona, Parkinson oznajmiła wszystkim zebranym, że jest w nim zakochana od pierwszej klasy. Marlene nie mogła powstrzymać uśmiechu na wspomnienia miny jaką chłopak zrobił słysząc to wyznanie. Przeszła na pierwsze piętro zamku kierując się do gabinetu Sauvage'a. Poprawiła od niechcenia grzywkę i zapukała. Drzwi po chwili otworzyły, mężczyzna jak zawsze, miał na sobie ślizgoński krawat i czarny garnitur. 'Ile on ich ma?' pomyślała, powstrzymując chichot.
- Profesorze...miałabym taką nietypową prośbę...- zaczęła przymilnym tonem, uśmiechając się czarująco.
- Marlene, cokolwiek zechcesz - odpowiedział wesoło
- Ponieważ wczoraj...świętowaliśmy wielu moich kolegów cierpi na pewne dolegliwości i...
- Ah, wszystko jasne! - przerwał jej Daniel. Wyjął z szafki kilka butelek kremowego eliksiru i podał je dziewczynie. - Po łyku dla każdego powinno wystarczyć, tylko mnie nie wydajcie Severusowi.
- Ależ oczywiście, dziękuję!


music
Po wygonieniu przyjaciela z pokoju Severus ponownie zasnął. Obudziło go ciche miauczenie, którego źródła nie mógł zlokalizować przez dłuższą chwilę. Potem sobie przypomniał. 'Co temu idiocie strzeliło do pustej, rozczochranej  głowy, by dawać mi kota?' pomyślał wstając z łóżka. W końcu znalazł czarne kociątko, które wpadło do kociołka i wypiło całą jego zawartość, którą był Eliksir Pobudzający. Severus pokręcił głową ze zdegustowaniem. Złapał nieszczęśnika za ogon, następnie wyjął z szafki odtrutkę. Brutalnie otworzył malutki pyszczek , by  ją zaaplikować. Maleństwo oblizało się ze smakiem i spojrzało na niego dużymi, ufnymi czarnymi oczami. Zostawił zwierzątko same sobie, a sam poszedł do łazienki. Pół godziny później, ubrany i pachnący świeżością udał się do Dormitorium Ślizgonów z zamiarem rozmówienia się z Parkinson i Harperem. Kiedy wszedł do środka, panował tam porządek, Draco właśnie wypijał swoją porcję eliksiru, a pozostali kończyli sprzątanie, gdy go dostrzegli natychmiast przestali, przyjmując odpowiednią pozę. Marlene w ostatniej chwili schowała za plecy puste butelki po eliksirach. Nie uszło to jednak uwadze Snape'a. Podszedł do niej ze srogą miną.
- Co tam chowasz, Cooper?
- Nic ważnego, profesorze - odpowiedziała, uśmiechając się uroczo. Zmarszczył brwi i rozejrzał się po pomieszczeniu, ci, którzy brali czynny udział w imprezie wydawali mu się podejrzanie trzeźwi.
- Czyżby?
- Dokładnie tak - oświadczyła. Severus wykrzywił usta w złośliwym uśmieszku i odwrócił się od niej szukając wzrokiem pałkarzy drużyny Ślizgonów.
- Harper i Parkinson! - zawołał. Pansy i chłopak spojrzeli na siebie a następnie podeszli do nauczyciela. Wielu Ślizgonów z młodszych roczników odwróciło głowy, by obserwować tę scenę. - Chcę was poinformować, że w związku z waszym zachowaniem otrzymujecie miesięczny sz...
- Ale to nie w porządku, przecież wygraliśmy!
- Nie przerywaj mi, Harper! - warknął Sev. - Miesięczny szlaban. Będziecie pomagać naszemu woźnemu, a sądząc po wyglądzie Pokoju Wspólnego macie dryg do sprzątania.
- Dlaczego? - jęknęła Pansy.
- A to dlatego, Parkinson, że wykazaliście się wyjątkową głupotą kierując tłuczki w szukającego Gryfonów już po gwizdku!
- To tylko Potter! - powiedział Harper.
- Właśnie, dobrze mu tak...
- Cisza! Spowodowaliście uszczerbek na jego wyglądzie..
- Wyglądać gorzej już się nie da - oświadczył Draco, na co Ślizgoni ryknęli śmiechem, Marlene zasłoniła dłonią usta, by powstrzymać chichot. Snape zacisnął dłoń na różdżce.
- Dosyć, panie Malfoy!  Wy zawsze musicie coś namotać! To było zupełnie niepotrzebne.Gdyby nie ten incydent byłbym nawet gotów pochwalić was za dobrą grę.
- Nie wierzę...- mruknęła Marlene. Rzucił jej ostrzegawcze spojrzenie, na które uśmiechnęła się słodko.
Spojrzał jeszcze po nich zimnym wzrokiem, a następnie opuścił Pokój Wspólny, łopocząc swoją czarną peleryną. Komentarz Malfoy'a z jakiegoś powodu szczególnie go rozdrażnił. Wszedł do pracowni, by zabrać stamtąd eliksiry leczące, które miał zamiar zanieść do Skrzydła Szpitalnego.

music
Harry obudziwszy się, czuł zdecydowanie mniejszy ból niż wcześniej. Cały czas miał wrażenie, że jego wnętrzności skręcają się, ale nie było to już tak dotkliwe. Otworzył oczy, ale bez okularów widział tylko dwie duże plamy na jasnym tle. Wyższa,ruda oraz niższa,szczuplejsza, z burzą brązowych włosów. Ron i Hermiona rozmawiali o czymś przyciszonymi głosami. Chrząknął, chcąc zwrócić na siebie ich uwagę.
- Harry! Jak się czujesz? - spytała z troską.
- Lepiej...a ty? - zwrócił się do Rona. Chłopak wzruszył ramionami.
- Jakoś...byłem beznadziejny, uważam, że lepiej będzie jeżeli zrezygnuje z gry...
- Twój przyjaciel leży w ciężkim stanie w szpitalu a ty umiesz rozmawiać tylko o quidditchu!- syknęła Hermiona.
- Oj, odczep się...już mi wystarczy, że cały nasz dom mnie nienawidzi...
- Wcale mnie to nie dziwi, sterczałeś w miejscu nawet nie próbując bronić! - kontynuowała.
- A słyszałaś ich piosenkę? Jakbyś się czuła?!
- Jesteś żałosny!
- Przestańcie...- jęknął Harry - Już nieważne, już po wszystkim...Wyjaśnijcie mi lepiej o co chodzi ze Snape'm...
- Noo...-zaczęła Hermiona - ...uratował cię...zaniósł tutaj...był strasznie wściekły...
- Dlaczego? - spytał Potter. Zupełnie mu to nie pasowało do nauczyciela, co prawda ostatnio ich stosunki poprawiły się, ale mimo to...
- Cóż...- Dziewczyna z całych sił starała się opanować, ale wspomnienie listu matki Harry'ego wciąż wypływało na wierzch jej świadomości. 'Bo jest twoim ojcem' wręcz cisnęło jej się na usta, ale pokręciła jedynie głową i sięgnęła po jedną z czekoladowych żab, które przynieśli przyjacielowi, by ukryć zdenerwowanie.
- Oho, o wilku, a raczej nietoperzu, mowa - mruknął Ron, kiedy drzwi Skrzydła Szpitalnego otworzyły się na oścież. Snape trzymał w rękach pudełko wypełnione eliksirami, szybko mijał rzędy łóżek, nie zaszczycając ich ani jednym spojrzeniem
- Ah, Severusie! Bardzo ci dziękuję, zapasy się już kończą - powiedziała pani Pomfrey zabierając od niego pudełko. Harry uniósł się na poduszkach i zmrużył oczy, ale wciąż widział tylko  plamę.
- Profesorze? - zawołał, Severus odwrócił się niechętnie i spojrzał na niego, chłopiec bez okularów nie był w stanie dostrzec jego reakcji. - Profesorze! Ja...
- Przestań wrzeszczeć, Potter! - warknął podchodząc do jego łóżka. Hermiona utkwiła w nim spojrzenie brązowych oczu, a Ron skrzywił się z niesmakiem.
- Ja chciałem podziękować. Powiedzieli mi, że to pan mnie uratował i...
- To obowiązek nauczyciela, Potter - syknął nieprzyjaźnie. 'I ojca' pomyślała Hermiona nie spuszczając z niego wzroku. Wtedy drzwi wejściowe ponownie otworzyły się. Albus Dumbledore w długiej, szarej szacie z nieodłącznymi okularami-połówkami uśmiechnął się do uczniów dobrodusznie.
- O, ty też tutaj, Severusie? - spytał.
- Jak widać - wycedził przez zęby Snape.
- O ile dobrze pamiętam, masz dzisiaj urodziny, prawda? Wszystkiego najlepszego! - powiedział wesoło uśmiechając się do mężczyzny. Severus skrzywił się i zignorował życzenia. - Harry, cieszę się, że już wracasz do formy.
- Powoli wracam...- powiedział cicho Harry i parsknął śmiechem. Wyobraził sobie Snape'a w stożkowatej, kolorowej czapeczce, jaką zawsze nakładał Dudley podczas swoich urodzin. Oczywiście wiedział, że jak każdy człowiek i Snape musi mieć urodziny, ale wydało mu się to dziwnie nierzeczywiste.
- Naprawdę należą ci się gratulacje za refleks...z Harry'm byłoby o wiele gorzej, gdyby nie ty...- powiedział dyrektor przeszywając Severusa spojrzeniem. Kiedy ten nie reagował, zwrócił się do pielęgniarki - Poppy, uda ci się wszystko dobudować?
- Może być ciężko - stwierdziła. Wyjęła z pudełka jeden z eliksirów i wcisnęła go Potterowi w rękę - Wypij. Ten tłuczek musiał być zaczarowany, wiele już było nawet podobnych kontuzji, ale on roztrzaskał mu nos na tak drobne kawałeczki, że naprawdę nie wiem co z tym będzie...
- No tak...a co z tymi uczniami?
- Dałem im szlaban, chociaż zasługują na o wiele więcej...- powiedział kwaśno Sev.
- Takim to by nawet nie pomogła dyskwalifikacja! - zawołała pani Pomfrey. Harry zerknął niepewnie na butelkę, a następnie wypił całą zawartość jednym łykiem. Miała taki smak, jakby ktoś zmieszał szpinak z asfaltem - Cóż to za niesportowe zachowanie, naprawdę w głowie się nie mieści...
- Mnie to wcale nie zdziwiło...to przecież Ślizgoni, wszyscy wiedzą, że to ostatnie hieny i nigdy nie grają fair...
- Masz jeszcze coś mądrego do powiedzenia, Weasley? - warknął Snape. Policzki Rona przybrały kolor piwonii.
- Nie..
- Więc zamilcz, wierz mi...lepiej nic nie mówić i wydawać się idiotą niż się odezwać i rozwiać wszelkie wątpliwości - syknął. Harry uśmiechnął się lekko, nawet Dumbledore zachichotał cicho. Hermiona wciąż wpatrywała się w Severusa. W końcu zwrócił na to uwagę. - Dziesięć punktów od Gryffindoru, przestań się na mnie tak bezmyślnie patrzeć, Granger!
- Przepraszam!
- O osiemnastej, nie spóźnij się - warknął w odpowiedzi.
- Dobrze...
Skrzywił się, jakby zniesmaczony, obrócił się na pięcie i wyszedł ze Skrzydła Szpitalnego prawie taranując właśnie wchodzącą Lunę.
- Słyszał go pan, dyrektorze? Jak on w ogóle traktuje uczniów, to naprawdę...-zaczął Ron. Albus podniósł dłoń. by mu przerwać.
- Profesor Snape ma specyficzne podejście do uczniów.
- Specyficzne? Chyba raczej tragiczne...
- Przestań, Ron! - powiedziała Hermiona szturchając go.
- A tobie co? I po kiego skrzata masz do niego iść? - spytał. Teraz to Hermiona zarumieniła się delikatnie. Dumbledore uważnie się im przysłuchiwał.
- Obiecał, że mi pomoże...z zaawansowanym materiałem, którego nie omawiamy na lekcjach...- wykrztusiła cicho.
- Aha...nie wnikam, bo i tak nie zrozumiem.
- No właśnie - przytaknęła Hermiona.Wstała, potarła lekko oczy i wybiegła ze Skrzydła Szpitalnego.
- Co jej się stało? - spytała Luna siadając na krześle obok łóżka Harry'ego.
- Ostatnio dziwnie się zachowuje...
- Chodźmy, panie Weasley...- powiedział Dumbledore - pan Potter jest w dobrych rękach....
Ronald niechętnie  wyszedł razem z Albusem. Harry wciąż miał mętlik w głowie, to wszystko było takie dziwne...ratujący go Snape...roztrzęsiona Hermiona...Dumbledore, który wydawał się w ogóle nie przejmować jego wypadkiem... Luna ścisnęła go lekko za rękę, zwracając na siebie jego uwagę.
- Wiesz co?  Nic takiego się nie stanie, jeżeli nie uda im się poskładać ci wszystkiego tak jak było - odezwała się wesoło Luna. Nie mógł powstrzymać uśmiechu.
- Co tam nos, dobrze, że jesteś - zaśmiał się.

music
Daniel nie zauważył, jak do jego pokoju wszedł Severus. Był zbyt pochłonięty oglądaniem swoich wspomnień w myślodwieni. Zdawał sobie sprawę z tego, że pojawienie się na scenie Denta nie skończy się dobrze dla nikogo. I jeszcze ta zagadka. Pokażę ci jak wygląda prawdziwy horror. "Żebym ja ci czegoś nie pokazał" pomyślał ze złością. Zagłęb się w wspomnienia. Czyż nie ma tam nic niepokojącego? Wiem coś, o czym ty nie masz pojęcia. "Tylko co?!". Westchnął. Bał się, bał się, że nie poradzi sobie w tym starciu. Co prawda, był potężniejszy niż Dent. Wtedy. Kto wie, co takiego ten psychopata zrobił, by wzrosnąć w siłę. I o co mu chodziło? Skarcił sam siebie. Takim ludziom nie chodzi o nic, czerpią satysfakcje z chaosu jaki czynią. Mark był mistrzem psychomanipulacji...do tego miał talent do przewidywania przyszłości...jeżeli ofiara nie orientowała się w porę, mógł wniknąć do jej umysłu i manipulować zachowaniem...i nie wiadomo co jeszcze... To niepokoiło Daniela...czym tym razem Dent go zaskoczy.
- Dan? - odezwał się cicho Severus. Sauvage aż podskoczył i odwrócił się nerwowo.
- Oh, to ty...przepraszam...jestem trochę rozkojarzony...
- Widzę...i niereformowalny, czy ty musisz ciągle żyć przeszłością? - spytał z kpiącym uśmiechem. Zajrzał mu przez ramię i skrzywił się na widok słodkiej sceny. - Zostaw ją w spokoju.
- To moja przeszłość i będę sobie nią żył ile mi się będzie podobało!
- Miałem na myśli ją - mruknął Severus wskazując na wierzch  kamiennej misy. 
- Nie chodzi mi o nią teraz.
- Jasne - syknął, kręcąc głową.
- Naprawdę, po prostu muszę coś znaleźć i ...
- Przestań! Ona nie żyje! Zrozum to.
- Wyobraź sobie, że rozumiem to bardzo dobrze - oburzył się.
- Nie sądzę.
- Sev, ja...
- Zamknij się, Dan...mam już naprawdę tego dość. Ciągle tylko Alaya i Alaya, aż się niedobrze robi.
- To, że ty nikogo nie kochasz i nie kochałeś to nie znaczy, że inni też są tak upośledzeni! Nie dziw się, że wszyscy cię nienawidzą, zupełnie nie mogę zrozumieć, jak H... - krzyknął Daniel, po chwili zmieszał się, zdając sobie sprawę, co powiedział.
- Jak co, Sauvage? Co masz mi jeszcze do powiedzenia w dniu moich urodzin? Jak bardzo mnie nienawidzisz? Cudownie, muszę przyznać, że całkiem nieźle grałeś przez te wszystkie lata, aż naprawdę...
- Przepraszam! - przerwał mu Daniel. Opadł bezwładnie na fotel i ukrył twarz w dłoniach. - Przepraszam ,nie chciałem...
- Owszem, chciałeś.
- A co ty chciałeś? Nawet słowa o niej nie powiedziałem od wielu...tygodni...- "Chyba godzin" pomyślał Severus - ...i teraz naprawdę mam ważniejszy problem i...
- Co się stało? - spytał. Usiadł w fotelu obok, patrząc na przyjaciela z ledwo dostrzegalną troską i niepokojem. Daniel wziął głęboki oddech.
- Pamiętasz ten wczorajszy liścik, który dostałem? Napisał go Mark Dent - wyznał. Na Snape'ie ta informacja nie zrobiła zupełnie żadnego wrażenia.
- No i?
- Chodzi o to, że...poznałem go...kiedy mieszkałem z Alayą w Rzymie i...
- Chwila, kolejny odkrywca Kamienia? Nie za dużo was? - zakpił Severus.
- Przecież zaledwie kilku...nie,on nie szukał Kamienia...on...nie mam pojęcia jak to się stało, że wciąż żyje, tym bardziej, iż byłem pewny, że go zabiłem...wtedy...
- Ty kogoś zabiłeś? - spytał unosząc brwi.
- Zdziwiłbyś się ile razy...- mruknął cicho.
- No, pochwal się - zachęcił go.
- Nie liczyłem..z resztą, to temat na inną rozmowę... -
- Więc co z tym Dentem?
- To psychopata...był jednym z millite, ale robił się coraz bardziej zachłanny i niebezpieczny. Wydawało mi się, że udało mi się go pokonać...zostawiłem go nieprzytomnego w palącym się budynku...nigdy później już go nie widziałem, ani o nim nie słyszałem...aż do wczoraj - spojrzał na Severusa, który z zaskoczeniem zobaczył w miodowych oczach przyjaciela prawdziwy strach.
- Psychopata? W takim razie powinniście się dobrze rozumieć, a nie walczyć - stwierdził.
- To nie jest śmieszne - jęknął.
- A czy widziałeś kiedyś, żebym się śmiał?
- Tak! Dawno to było, ale pamiętam, mam nawet zdjęcie!
- Ehkem...dlaczego on jest taki niebezpieczny? Chodzi i zabija, jak Czarny Pan? - zapytał z nutą szyderstwa w głosie.
- Oj,nie...zauważ, że Tom nie zabija bez powodu i nie każdego...poza tym woli to zwalać na was, Śmierciożerców...jest w tym logika, jakiś zamysł...on uważa przelewanie krwi czarodziejów za marnotrawstwo, ma swój plan...a Mark...nie ma planu.
- Co to znaczy?
- Tyle, że on po prostu lubuje się w psychicznym wykańczaniu ludzi. Jest doskonałym manipulatorem i...jak to mugole mówią? Hipnotyzerem.
- Hipno-co? - parsknął Snape.
- No wiesz, ktoś kto może zmusić cię do zachowania w konkretny sposób, on nie potrzebuje do tego ani bliskości ani używania zaklęcia...nie powstrzymują go żadne mury, zapory ochronne...
- No tak, rozumiem. A więc wtedy, tysiąc lat temu zapadł w letarg...teraz zbudził się nagle i stwierdził, że czas pozabijać?
- Nie wiem, naprawdę co robił przez ten czas, ani dlaczego akurat teraz dał o sobie znać...mam jednak nieprzyjemne przeczucie, że się dowiem...
- Ty się go boisz! - stwierdził Severus i skrzywił się z niesmakiem, Daniel spojrzał na niego z bólem.
- Bo go znam, wiem do czego jest zdolny...Sev...Tom jest łagodny jak owieczka w porównaniu z nim. - Snape wyobraził sobie Voldemorta pokrytego runem, wizja o tylko go nie rozśmieszyła, co zdegustowała. Jak nieśmieszny żart.
- I dlatego oglądasz wspomnienia?
- Tak...napisał...zagłęb się w wspomnienia...więc staram się prześledzić te wszystkie lata od czasu, gdy pierwszy raz usłyszałem o Millites de scientia...
- Czego on od ciebie chce?
- Właśnie tu jest hipogryf pogrzebany. On się bawi, uwielbiał doprowadzać swoje ofiary do granicy szaleństwa, obserwował je...dręczył samą swoją obecnością...ludzie tracili zmysły...nie tyle zabijał co niszczył. Tak, to najwłaściwsze określenie. Niszczył.
- A teraz uwziął się na ciebie?
- Niekoniecznie...podejrzewam, że chce zemsty, chociaż...sądzę, że jego ambicje sięgają dalej...szerzej...nie będzie ograniczał się do mnie...
- Czyli? - dopytał Snape. Teraz odczuwał już powagę sytuacji i wiedział, że rzeczywiście jest powód do niepokoju.
- Tom chce obalić obecny ład i zaprowadzić swoje rządy, prawda? Zmienić nasz świat. Mark pewnie chce go doszczętnie zniszczyć.

music
Tom Riddle przechadzał się powoli po salonie swojego rodzinnego dworu w Little Hangleton. Mimo, iż czuł obrzydzenie do tego miejsca, jako dawnej siedziby jego mugolskiego ojca, to jednak był on dobrą siedzibą dla niego i Śmierciożerców. Dwudziestu mężczyzn w czarnych strojach siedziało przy długim, dębowym stole i obserwowało go w ciszy. Bella jako jedyna wydawała się być spokojna.
- Lucjuszu! - zawołał nagle Voldemort.
- T-tak, panie?
- Powiedz mi...jak się ma sprawa z twoim synem?
- On...on na pewno nas nie zawiedzie, wie, że nie ma wyjścia...
- Oby. Tak będzie lepiej dla niego i...dla was - rzekł spoglądając na Narcyzę i Lucjusza.
- Panie, Draco rozumie, że w tym czasie potrzebujemy wtyczki w Hogwarcie...a Snape nie ma takiego dostępu do Pottera, jak Draco...
- Wiem o tym, Lucjuszu... Severus nie może naruszać swojej maski szpiega...
- Draco poradzi sobie, to bystry chłopak...- zapewniał  uniżonym głosem.
- Nie powiedziałbym...wiedząc, że ma twoje geny - syknął Voldemort. Nagini zasyczała groźnie. Wiła się u stóp swojego pana rzucając groźne spojrzenia zgromadzonym - Macnair!
- Tak, panie?
- Chcę żebyście z Rosierem udali się na poszukiwanie olbrzymów...niedługo nadejdzie pora na grę w otwarte karty.
- Niedługo? - spytała Bella marszcząc brwi.
- Zobaczymy. - szepnął, gładząc ją po włosach - Muszę zmusić chłopaka do zdobycia przepowiedni...albo przejąć władzę i samemu ją zabrać.