NEXT CHAPTER


.

.

4.11.2012

24.
Everyone has a story to tell





Obracał w chudych, pomarszczonych dłoniach stary notes. To było zbyt bolesne by tak po prostu przeczytać zapiski tak ważnej dla siebie osoby. Bal się czego może się dowiedzieć, że to wpłynie na niego, że będzie żałował. Odłożył przedmiot na biurko i westchnął. Fawkes zaśpiewał cicho zwracając na siebie jego uwagę. Przekrzywił lekko dziób i spojrzał na starego czarodzieja, po chwili odwrócił wzrok i schował głowę pod skrzydło. Dumbledore przetarł mocno oczy, nałożył okulary i jeszcze raz spojrzał na książkę. Pogładził lekko zniszczoną okładkę, jakby z wahaniem. Słońce już zaszło, a na niebie gromadziły się już ciemne chmury. Zanosiło się na burzę. Z trudem uniósł się z fotela i wolnym krokiem podszedł do okna. Zapatrzył się w ciemny widok wspominając o wczorajszej podróży do Wiednia. Nie znalazł nic, co chociaż trochę przybliżyłoby go do poznania odpowiedzi, wręcz przeciwnie...pojawiło się jedynie więcej pytań. Skrzywił się na myśl, że Alaya wiedziała o tym, gdy podawała mu ten adres starego zamku...wiedziała, że nic nie znajdzie... Odwrócił się gwałtownie, jakby przeszedł go nieprzyjemny dreszcz. Zbyt bardzo się spieszył, coś musiało mu umknąć, coś przeoczył. Teraz był pewien, że musi tam wrócić i bardziej się przyłożyć. Niebo  rozświetliło się na moment dzięki błyskawicy. Przez dłuższą chwilę wsłuchiwał się w odgłosy deszczu uderzającego intensywnie o szyby, a następnie ponownie zasiadł w fotelu. Przysunął do siebie notes i otworzył na stronie tytułowej. Gellert Grindelwald. Wziął głęboki oddech i przewrócił kilka stron dalej ,zatracając się w lekturze.



Draco prychnął i skrzywił się ze zdegustowaniem. Była Granger, więc pewnie niedaleko gdzieś czai się Potter i ten Weasley...a nie, Potter miał wypadek... Uśmiechnął się z lekką satysfakcją. Kiedy minęła już euforia po wygranym meczu wróciły wszystkie negatywne myśli. Nikt, absolutnie żaden ze Ślizgonów nie korzystał z możliwości swobodnego spotkania z opiekunem domu w wyznaczoną niedzielę. Snape wystarczająco często dawał im do zrozumienia, że nie życzy sobie, by zawracać mu głowę. Jeżeli już jakiś Ślizgon miał problem to szedł do Sauvage'a, który miał o wiele lepsze podejście do ludzi. O tej sprawie Draco nie mógł jednak rozmawiać z Danielem. Rozluźnił nieco krawat. Zawahał się, zanim zapukał do drzwi.  Wziął głęboki oddech. Tak, Snape był zdecydowanie jedyną osobą, którą mógł prosić o pomoc.
- Draco? O co chodzi? - spytał nauczyciel, mocno już znużonym głosem. Chłopak nie czekając na przyzwolenie zajął miejsce przed biurkiem, prawie nadeptując kotu na ogon. Wzruszył ramionami.
- Myślę, że wiesz o co mi chodzi - powiedział cicho. Snape uśmiechnął się kpiąco.
- Przypominam ci, że jestem twoim nauczycielem i masz mi okazywać należny szacunek - warknął.
- Mam mówić 'panie profesorze'? - prychnął.
- Na pewno nie uważam za właściwie zwracanie się do mnie po imieniu,
- Jasne - stwierdził, ziewając ostentacyjnie.
- Jeżeli przyszedłeś tutaj ponarzekać mi na swoje bardzo trudne i ciężkie życie to wiedz, że nie mam najmniejszej ochoty tego słuchać - oznajmił oschle.
- Nie wiem co robić - odparł w końcu Malfoy. Założył nogę na nogę i przygarbił się odrobinę.
- Dostałeś instrukcje.
- No tak, ale...co? Mam łazić za nim po zamku? Nie mam peleryny niewidki, Potter wygląda na głupiego, ale na pewno w którymś momencie się zorientuje...a jak nie on to ta cała szlama Granger...
- Nie używaj tego słowa - skarcił go chłodno Severus, rzucając mu ostre spojrzenie.
- A to niby dlaczego?
- Dlatego, Draco, że to nie przystoi.
- Też mi coś - prychnął.
- Używając ordynarnego języka nie ubliżasz jej, a sobie. Pokazujesz brak klasy - wycedził, akcentując dwa ostatnie słowa.
- Dobra, nieważne...chodzi o to, że...ten plan nie ma szansy powodzenia...
- Może jeszcze powiesz to Czarnemu Panu? Powiesz, że jego własny pomysł nie ma szansy powodzenia...? - Draco skrzywił się - A..no tak, nie masz tyle odwagi...
- Odważny się znalazł...-szepnął ledwo słyszalnie.
- Słucham?
- Nic...oczywiście, że nie powiem...ale zupełnie nie wiem jak się do tego zabrać...
- Czy ja muszę wszystko robić za ciebie? Nawet myśleć? - syknął. Usiadł za biurkiem i spojrzał krytycznie na blondyna. - Na razie Potter jest w Skrzydle Szpitalnym i najprawdopodobniej spędzi tam jeszcze kilka dni. Rusz głową, Draco...masz dwóch oddanych kompanów, którym nie trzeba wiele wyjaśniać, a którzy chętnie zrobią o co ich poprosisz...w sali jest wielki kocioł pełen Eliksiru Wielosokowego...jeżeli użyjesz trochę swojego sprytu całe zadanie nie powinno już być tak trudne.
- Czyli...ah, rozumiem...no, jest to jakiś sposób...
- Wystarczyło się zastanowić.
- A co jeżeli...jeżeli nie dowiem się niczego ważnego?
- Nic, Draco...informacje jakich byś udzielił byłby dla Czarnego Pana jedynie niewielką wskazówką...tu bardziej chodzi o to, byś miał co robić, a nie...
- Świetnie! Więc mam przyczepić się do Pottera jak rzep psiego ogona, odstawić naukę, a przecież niedługo są próbne sumy, a wszystko to po nic? - krzyknął rozeźlony.
- Czyżby zaczęło ci zależeć na nauce? - zapytał Severus ze złośliwym uśmieszkiem.
- Mówisz...o, przepraszam...mówi pan jakbym nie był jednym z lepszych...ojciec dostał prawdziwej obsesji..oczekuje samych Wybitnych...
- Uważam, że Lucjusz weźmie poprawkę na twoje nowe zajęcie, kiedy następnym razem będzie kontrolował twoje osiągnięcia...
- Nie sądzę, jego mało obchodzi, jak bardzo ja...nieważne...- wstał nagle.
music
Opuścił gabinet nawet się nie żegnając. Severus zmarszczył brwi dumając nad tym, co powinien zrobić. Przede wszystkim powiedzieć Harry'emu by nie rozmawiał o niczym ważnym poza Pokojem Wspólnym. Stwierdził, że nie powiadomi Dumbledore'a o zadaniu jakie przed młodym Malfoy'em postawił Voldemort. Nie, zdecydowanie nie. Kot wdrapał się na krzesło a z niego niezgrabnie na biurko. Spojrzał na Severusa wielkimi, czarnymi oczętami. No tak, nakarmić kota. Przyniósł z pokoju niewielką miseczkę i butelkę mleka. Kociątko na ten smakowity widok stanęło krótko na dwie tyle łapki i oblizało ze smakiem pyszczek. Kiedy tylko wypił całą zawartość miseczki, zeskoczył z biurka na fotel, z fotelu na posadzkę. Przebiegł szybko przez gabinet, przecisnął się przez uchylone drzwi, przemknął przez pokój, wskoczył na łóżko Severusa, a następnie zwinął w kłębek na jednej z poduszek. Sev przyglądał się śpiącemu zwierzątku przez dłuższą chwilę. Nie miał pojęcia skąd Danielowi przyszedł do głowy pomysł, by podarować mu kota. Co to niby miało znaczyć? Kolejny obowiązek. Westchnął. Miał wrażenie, że ostatnimi czasy wszystko komplikuje się coraz bardziej. Sięgnął po opasły notes, w którym robił notatki odnośnie swojej pracy. Rząd dwudziesty dziewiąty, półka czternasta, pozycja trzydziesta czwarta. Wciąż czegoś mu brakowało, gdzieś tkwił błąd, który niweczył cały wysiłek. Czuł się zmęczony, tak zmęczony, że pragnął móc zasnąć i obudzić się dopiero za kilka miesięcy. Odpiął pelerynę i położył ją na krześle w swojej sypialni. Bardzo nie lubił niedziel...nawet bardziej niż poniedziałków...cała ta perspektywa nadchodzącego tygodnia była nie do zniesienia. A przecież on nigdy nie odpoczywał. Wytchnienie to luksus, na który nie mógł sobie pozwolić. Niczego jednak nie żałował, gdyż wiedział, że żałowanie przeszłości nie ma najmniejszego sensu. Przeszłość jest dokonana i nie ma się już na nią wpływu, można jedynie uczyć się na swoich lub czyichś błędach i nie powielać ich. Coś przykuło jego wzrok. Jedna z ksiąg stojących na regale była przekrzywiona. Takiemu pedantowi nie mogło to umknąć. Podszedł i ściągnął księgę, która okazała się albumem na zdjęcia. Kolejny idiotyczny pomysł Daniela. Cóż, może nie aż tak idiotyczny. Otworzył go na pierwszej stronie. O wiele bardziej wolał nieruchome zdjęcia toteż nigdy nie zanurzał ich w specjalnym wywarze, który sprawiał, że stawały się ruchome. Pierwsze kilkanaście zdjęć pochodziło z okresu jego dzieciństwa, Daniel przekonał go, że nie powinien ich wyrzucać, a on przystał na to, w końcu i tak prawie nigdy ich nie oglądał.  Kilka przedstawiało jego i Lily Evans. Chociaż nigdy jej nie kochał to przez wzgląd na zaufanie jakim ją niegdyś darzył miał co do niej mieszane uczucia. Przeprosiła go za wszelkie nieporozumienia i mimo, iż nie miał do niej żalu, to nie chciał mieć wtedy z nią już nic wspólnego. A wszyło na to, że mają razem dziecko. Prychnął. Następne robił Daniel podczas ich podróży w czasie wakacji, było ich tyle, jakby chciał utrwalić każdą godzinę. Wysunął jedno i przyjrzał mu się. Te również musiał zrobić Sauvage z ukrycia, gdyż ukazywało Severusa z małym Harry'm w tę noc kiedy jedyny raz miał go na rękach. Skrzywił się i schował je z powrotem. Pomyślał, że dobrze, iż chociaż to nie wpadło w ręce Granger. Odstawił album na półkę. Kot nadal leżał na poduszce, mrucząc przez sen. Severus wyszedł ze swoich komnat. Przechodząc przez korytarz zatrzymał się na moment.
- Smith, White! Od tego są pokoje, a nie szkolne korytarze! - warknął świecąc różdżką w kierunku dwójki Ślizgonów całujących się w kącie. Dziewczyna miała rozpiętą koszulkę, którą zaczęła w pośpiechu zapinać.
- Tak,tak, już się przenosimy - powiedział White i pociągnął swoją dziewczynę w stronę Pokoju Wspólnego.
Snape wyszedłszy z lochów skierował się do biblioteki. O tej porze nie było tam już nikogo. Ogromna hala wypełniona setkami regałów sięgających od podłogi po sam sufit. Jedynym źródłem światła było światło wydobywające się z różdżki mężczyzny. Szedł bardzo powoli, jego kroki odbijały się echem od kamiennej posadzki, a peleryna leniwie łopotała. Zaklęciem otworzył drzwi prowadzące do Działu Ksiąg Zakazanych. Doszedłszy do rzędu dwudziestego dziewiątego rozejrzał się wokół. Był sam. Albo tak mu się tylko wydawało...
Przeliczył rzędy i zmarszczył brwi dostrzegając księgę znajdująca się na pozycji trzydziestej czwartej. Był to opasły, bardzo zniszczony i stary tom. Zdjął go ostrożnie. Miał pożółkłe kartki, w wielu miejscach atrament był rozmazany i prawie nieczytelny. Nie było tytułu, a tekst zapisany był w obcym języku. Delikatnie zamknął księgę i zabrał ze sobą. Przechodząc ponownie przez bibliotekę nie dostrzegł nikłego światła lampy naftowej. Mijając pierwsze piętro zauważył otwarte drzwi od gabinetu przyjaciela.
music
- Dan? - odezwał się otwierając je szerzej. Gabinet był pusty. Severus zamknął za sobą drzwi i poszedł do pokoju. Sauvage siedział na sofie okryty brązowym kocem, z kolanami podkurczonymi pod brodę. Wpatrywał się nieprzytomnie w płomienie kominka. - Daniel?
-Il est impressionnant. L'incendie - szepnął w odpowiedzi, nawet nie spojrzawszy na bruneta.
- Już to słyszałem - stwierdził Severus. Zajął miejsce w fotelu koło kominka i wlepił wzrok w Daniela. Szatyn miał ciemne cienie pod oczami, oczy przekrwiona oraz wydawał się być jeszcze bledszy. Jego chude, białe dłonie drżały lekko. Brązowe włosy sterczały we wszystkich kierunkach, jakby przeczesywał je ciągle palcami. - Co się stało?
- Tak wiele...a tak niewiele zarazem - mruknął przygryzając usta.
- No tak. To wszystko wyjaśnia.
- Mógłbym się tak wpatrywać wiekami, wiesz? Fascynujące.
- Czego się boisz? - spytał Severus, bez kpiny w głosie. Daniel spojrzał na niego.
- Tego, czego się nie spodziewam...tego, co może mnie zaskoczyć...tego, co mnie przerasta i...- ukrył twarz w dłoniach i skulił się jeszcze bardziej. - Mógłbyś trochę konkretniej? Chodzi o tego Denta? 
- Tak.
- Nie mów, że tak cię wystraszył jednym liścikiem.
- On..Sev...ja znam tego człowieka, którego ciężko nazwać nawet człowiekiem...
- Przecież nie jest od ciebie...
- Nie wiem! Rozumiesz? - przerwał mu. - Nie mam pojęcia...wtedy...tyle wieków temu ledwo udało mi się wyjść cało z tej przygody, a teraz...nie ujawniałby się gdyby nie czuł przewagi...
- Obawiasz się, że ci coś zrobi?
- Mi? O nie...on nie chce mnie zabić...on chce mnie zniszczyć.
- To jest różnica? 
- Tak. Duża. Z resztą, nie chodzi o mnie...on ma znacznie większe ambicje...
- To znaczy?
- Tego się nie da tak ot wyjaśnić...to...uh, z resztą...- przerwał, oparł czoło o kolana. Severus wyprostował się nie spuszczając z niego oczu.
- A więc zacznij od samego początku.
- Nie sądzę, byś miał ochotę tego słuchać...
- Przestańże jęczeć i mów - syknął Severus. Wstał, podszedł do barku, z którego wyciągnął dwie butelki czerwonego wina oraz dwa kieliszki. Napełniwszy je wcisnął Danielowi jeden z nich w dłoń. 
- Od początku?
- Nie, od końca. Oczywiście, że od początku, ośle - warknął siadając z powrotem. Daniel wypił zawartość kieliszka jednym łykiem. Spuścił nogi na podłogę i przetarł oczy. Wziął głęboki oddech.
- Yhym...No dobra. Od początku - powtórzył, przez dłuższą chwilę wpatrywał się w czerwień napoju, którego dolał sobie więcej. - Jak wiesz, urodziłem się w sześćset piątym roku w Paryżu jako drugie dziecko...drugi syn Amadeusza Matheusa Sauvage'a i Elle Ninette Caroline...miałem jeszcze dwie siostry...pięć lat młodszą Rosette Julienne Elvire i  osiem lat młodszą Claire Anette... Mój ojciec bardzo często wyjeżdżał...wtedy nie wiedziałem po co i dlaczego...nie mówił tego również matce...nie miałem jednak mu tego za złe, bo cały czas jaki był w domu spędzał ze mną...uczył mnie...jako kilkulatek umiałem płynnie posługiwać się kilkoma językami...zaszczepił mi też miłość do eliksirów i ogólnie nauki... Dopiero wiele lat później dotarło do mnie, że zawsze byłem przez rodziców faworyzowany...szczególnie Severe...starszy ode mnie o cztery lata...miał o to do naszej matki żal...chyba nigdy nie czuł się zauważany... W każdym razie kiedy miałem dwadzieścia lat ojciec zaproponował bym razem z nim wyjechał do Rzymu...tam przedstawił mnie wielu swoim przyjaciołom reprezentującym przeróżne, nietajne stowarzyszenia...cały czas się uczyłem, poznałem tam wielu wybitnych alchemików...moją wyobraźnię najbardziej rozpalały rzeczy nie do osiągnięcia...jak taki Kamień Filozodficzny...wcale nie pociągała mnie wizja nieśmiertelności...bardziej pokusa, by udowodnić samemu sobie, że potrafię, że osiągnę wszystko o czym może marzyć czarodziej...byłem chorobliwie ambitny...pracę przerywałem jedynie na krótki sen i małe posiłki...bezustannie przesiadywałem nad kociołkami i księgami...śpiąc po trzy czy cztery godziny na dobę...zupełnie nie czując przemęczenia... Po trzech latach do Rzymu przyjechała moja matka z siostrami...Z Rosette chyba zawsze najlepiej się rozumiałem...była taka piękna i zawsze uśmiechnięta...- przerwał znów wpatrując się w ogień.
- Jak zginęła? - spytał cicho Severus.
- Nie wiem...pewnego dnia po prostu...jakby zniknęła...bez śladu, ale zawsze wiedziałem, że on musiał maczać w tym palce... Martwiła się o mnie...w końcu wymusiła na mnie, żebym wyszedł razem z nią na spacer po mieście...- uśmiechnął się lekko i przymknął oczy, przypominając sobie ów sytuację. - Po takim czasie w zamknięciu, wyczerpany i niewysapany wyglądałem jak jakiś wampir...musiałem zrobić okropne pierwsze wrażenie na przyszłej żonie...- zaśmiał się krótko.
- Spotkałeś ją wtedy?
- Tak...przechodziliśmy przez ogrody kiedy ją zobaczyłem...śmiała się z czegoś... Była wysoka...miała takie piękne, bardzo długie, czarne włosy... i zielone oczy. Odwróciła się i uśmiechnęła... tak lekko..
- Jakież to urocze. Miłość od pierwszego wejrzenia? 
- Nie..nie...chociaż przyznam, że mnie zafascynowała...
- Odstawiłeś naukę?
- No coś ty! Zabierałem książki ze sobą - oświadczył. Severus wydał z siebie odgłos przypominający coś pomiędzy kaszlem a prychnięciem. - Może powiedzieć, że kompletnie mi odbiło, czytałem spacerując co chwilę podnosząc wzrok i wypatrując jej...
- Ile razy uderzyłeś czołem w jakąś kolumnę?
- Oj, sporo.
- To wiele wyjaśnia. Już wiem, czemu masz nie po kolei...- nie dokończył, gdyż oberwał poduszką rzuconą przez Daniela.
- Później udało mi się ustalić gdzie mieszka i jak się nazywa...Alaya również pochodziła z Francji...Lyonu...
- Długo tak za nią łaziłeś?
- Rok.
- Że co?
- Dwanaście miesięcy...- powiedział Daniel dolewając sobie i przyjacielowi jeszcze wina. Mist, która przysłuchiwała się ich rozmowie wskoczyła na sofę i ułożyła główkę na jego udach. Zamruczała z zadowoleniem, kiedy pogłaskał ją po grzbiecie.
- Tak ciężko było podejść i się przedstawić?
- Oj, Sev...wtedy było trochę inaczej...no i ja też nie byłem zbyt towarzyską osobą.
- Wtedy- powtórzył z intonacją Severus. Daniel uśmiechnął się lekko.
- Tak...przesiadywałem w ogrodach, bo wiedziałem, że lubi tam przychodzić...tamtego dnia padało...siedziałem na kamiennej ławce z książką o eliksirach w dłoniach i co chwilę na nią zerkałem. Gdy przez kilka minut czytałem jedną stronę...pamiętam, ze był tam jakiś przepis, którego nie do końca rozumiałem...i podniosłem wzrok, a jej już tam nie było. Wstałem gwałtownie i rozejrzałem się Później...spotykaliśmy się...rozmawialiśmy...zakochaliśmy się w sobie...dwa lata później pobraliśmy się...i wtedy właśnie to wszystko się tak zmieniło...
- Czyli?
- Mówiłem ci już kiedyś, że ojciec powiedział mi prawdę o Milites de scientia...wtedy zupełnie nie zdawałem sobie sprawy jakie to będzie miało konsekwencje...Ala jedyny raz spytała mnie dokąd jadę i po co...odparłem, że nie mogę jej tego powiedzieć... Była naprawdę wspaniała...za każdym razem, kiedy wracałem witała mnie z radością, chociaż widziałem ten smutek w jej oczach...nie dawała po sobie poznać, jak bardzo ją to boli...za to jej siostra...od samego początku starała się nas rozdzielić...twierdziła, że nie zasługuję na Alayę...no i cóż, miała rację...ja...teraz wiem, jak źle się zachowywałem...kochałem ją...bezgranicznie, nadal ją kocham, ale...ta moja obsesja na punkcie nauki całkiem przysłaniała mi rzeczywistości...wielokrotnie wracałem okropnie poraniony, ona...ona tak bardzo się tym przejmowała...a ja...od razu wracałem do swoich kociołków...naprawdę nie wiem, jak mogła ze mną wytrzymać...
- Poraniony?
- Bo widzisz...byliśmy szkoleni. Szkoleni do walki. Nie tylko z ludźmi, ale i zwierzętami...z ale też i bez użycia magii..skąd mam sierść nundu? Kły chimery? Nauczyłem się, jak się je zabija w pojedynkę...
- W pojedynkę? - Severus uniósł brwi w zdziwieniu.
- Yhym...poznałem tam Denta...

---------------------------------------------