NEXT CHAPTER


.

.

21.10.2012

22.
They miss each other


Severus zmusił się, by na nią spojrzeć. Jej usta były lekko otwarte, drżały. Oddech miała płytki oraz bardzo szybki, nieregularny. Zaciskała nerwowo dłonie na kolanach. Oczy miała zamknięte, a twarz zastygłą w grymasie przerażenia. Cała trzęsła się, a jej blada cera pokryta była gęsią skórką. Po jej policzkach powoli spływały drobne łzy. Nagle uderzyła go świadomość, że ona bała się go. Ze strachu nie była wręcz zdolna do jakiegokolwiek ruchu, pogodzona z tym, co chciał zrobić, zastygła w przestrachu. Nie do końca rozumiał, dlaczego tak bardzo go to wtedy ruszyło, ale poczuł się podle. Daniel miał rację, nie mógł jej tego zrobić... W końcu dziewczyna nie zrobiła nic złego...pomyślała o nim i pomogła mu. Nie powinna była czytać jego listu, ale kto oparłby się takiej pokusie w tak niecodziennych okolicznościach? Pokręcił lekko głową i z rezygnacją opuścił różdżkę. Dan spojrzał na niego przez palce. Rozumieli się już bez słów. Snape obszedł biurko, usiadł na swoim fotelu, oparł łokcie na blacie i ukrył twarz w szczupłych dłoniach. Czuł, że nie doprowadzi to do niczego dobrego, ale postanowił, że nie będzie modyfikował jej pamięci. Hermiona wciąż drżała, zupełnie nie zdając sobie sprawy, że niebezpieczeństwo już minęło. Drgnęła dopiero, gdy Sauvage wręczył jej Eliksir Uspokajający, który wcześniej wyjął z jednej z szafek. Przez moment wpatrywała się w nauczyciela z niedowierzaniem, następnie wypiła całość za jednym łykiem.
- Dziękuję - wyszeptała z trudem. Kilka minut wszyscy troje milczeli. - Czy mogę już iść, profesorze?
- Nie tak prędko, Granger - odparł Severus. Nachylił się do niej ze srogim wyrazem twarzy. - Czy dociera do twojego tępego umysłu, że absolutnie nikt, powtarzam nikt nie może się dowiedzieć prawdy? - warknął. bardzo cicho. Skuliła się i przytaknęła. - Żaden uczeń, żaden nauczyciel, a przede wszystkim...Harry. Rozumiesz?
- Tak. Nikomu nie powiem, naprawdę...- jęknęła. Chciała żeby to się już skończyło, chciała wybiec z lochów, znaleźć się już w swojej sypialni by na spokojnie zebrać myśli. Była wykończona psychicznie.
- To nie jest tak proste jak ci się wydaje - syknął, podwijając rękawy czarnej szaty. Lewy z nich odsłaniał kawałek Mrocznego Znaku. Obrócił kilkukrotnie różdżkę w dłoniach, zastanawiając się nad sytuacją. - Nie rozumiem...
- Wcale mnie to nie dziwi - burknął nieprzyjaźnie. Zerknął  stronę przyjaciela.
- Hermiono...rzecz w tym, że to...nie wystarczy - powiedział łagodnie. Spojrzała na niego pytająco. - Ty nie powiesz, ale ktoś może się dowiedzieć zaglądając do twojego umysłu...
- Voldemort...?
- Czarny Pan! - poprawił ją ze złością Snape.
- Jest daleko, poza tym, tylko Harry jest narażony na...
- Nie chodzi o niego - przerwał jej spokojnie Daniel. Potrząsnęła głową ze zniecierpliwieniem, była zbyt zmęczona by domyślać się kogo mają na myśli. 
- A podobno jesteś inteligentna... - zakpił Severus. Poczuła się urażona. Zatroszczyła się o niego, wręcz uratowała mu życie, a on najpierw chce jej zmienić pamięć a potem obraża. Ale cóż...Snape nigdy nie był sprawiedliwy.
- Czyli...profesor Dumbledore nie wie? - spytała, w przypływie olśnienia domyślając się.
- Nie i tak musi pozostać - oznajmił brunet.  Złączyła trzęsące się z nerwów d dłonie utkwiwszy wzrok w swoich kolanach, przygryzła usta. Severus wymienił spojrzenie z Sauvage'm.
- Czyli...muszę się nauczyć oklumencji? - spytała cicho. Starszy z mężczyzn przytaknął. Czekała, aż któryś z nich powie na ten temat coś więcej, ale bez skutku.
- Odprowadzę cię - odezwał się w końcu Daniel posyłając jej nikły uśmiech i wskazując wyjście.
Zanim wziął ją pod ramię i wyprowadził zerknęła na Severusa. Jego oczy nie wyrażały już żadnych emocji, całkiem puste i przerażająco zimne, jak dwa ciemne tunele. W tamtej chwili tak bardzo chciała podejść do niego i wtulić się, znikając pod jego czarną peleryną, być blisko. Zamiast tego oparła głowę o ramię Sauvage'a, zamknęła oczy i pozwoliła by poprowadził ją do wieży Gryffindoru. Minęli opustoszały Pokój Wspólny stając przed jej sypialnią.
- Hermiono...spróbuj zasnąć od razu...dałbym ci eliksir nasenny,ale nie powinnaś go pić po Uspokajającym...
- Profesorze...czy...oklumencja...więc...ja...S...znaczy...profesor Snape będzie mnie jej uczył? - spytała patrząc mu wprost w miodowo-karmelowe oczy. Tak ciepłe i przyjazne, w przeciwieństwie to tych należących do jego najlepszego przyjaciela. Dopiero teraz zauważyła jednak że ciepło to było bardzo powierzchowne, a w głębi czaił się ogromny ból niezabliźnionych ran. 
- Tak...wygląda na to, że będziesz z nim musiała spędzać teraz trochę czasu...to bardzo ważne...- chrząknął znacząco.
- Szczerze to...nie mam nic przeciwko - odpowiedziała.
- Wiem - szepnął z westchnieniem. Uśmiechnęła się mimowolnie. - Dobranoc.
Wszedłszy do środka od razu ułożyła się na łóżku. Zwinęła w kłębek i przytuliła do Krzywołapa. Wciąż lekko drżała, a z jej oczu ponownie zaczęły wypływać delikatne łzy znikając  w puszystej sierści kota. Nadal była roztrzęsiona chociaż  w pewnym stopniu szczęśliwa. Przykryła się szczelniej kocem, wsłuchując w deszcz intensywnie uderzający o szyby okna. Rytmicznie i kojąco. Spotkania z Severusem nie będą należały do łatwych, ale cieszyła się na myśl o tym, że będzie bliżej niego...

Daniel szybkim krokiem wracał do lochów rozmyślając nad wydarzeniami tego wieczoru. Był przekonany, że Severus nie zrobiłby Hermionie krzywdy. Nie żeby nie był do tego zdolny, ale...widział szok w jego oczach kiedy ten patrzył na sparaliżowaną ze strachu dziewczynę. Kiedy wszedł z powrotem do gabinetu, Severus wpatrywał się nieprzytomnym wzrokiem w jeden z kociołków stojących w rogu pokoju.
- Poczułem się jak  kat - powiedział cicho Snape po chwili ciszy.
- Cóż...- mruknął Dan. 
Severus spojrzał na niego, przez kilka minut milczeli, następnie Daniel posłał mu nikły, pocieszający uśmiech i wyszedł, zamykając za sobą cicho drzwi. Mężczyzna oparł łokcie na biurku i ukrył twarz w dłoniach. Przesadził. Teraz to do niego dotarło. Doprowadził uczennicę do stanu wręcz śmiertelnego przerażenia i nie czuł się z tym dobrze. Wstał i obszedł kilkukrotnie pomieszczenie, wlepiając spojrzenie w podłogę. Nie zamierzał tego przyznać, ale w duchu wiedział, że przyjaciel miał rację...ona mu pomogła, być może nawet uratowała życie, a on w ramach wdzięczności groził jej modyfikacją pamięci. Prychnął z irytacją. Teraz ciężko mu będzie znaleźć wieczór dla siebie, czym sobie zasłużył na to, by wszystkie popołudnia spędzać z uczniami? Co do Harry'ego sprawa miała się inaczej, w końcu to był jego syn...ale ta Granger... Nienawidził sytuacji, gdy zawdzięczał coś komuś...gdyby tak po prostu włamała się do jego gabinetu i tam myszkowała z czystej ciekawości, nie miałby żadnych zahamować, ale ona go ratowała... Skrzywił się z niesmakiem, czuł się upokorzony. Przeszedł do swojej sypialni i zaczął się powoli rozbierać. Rzucił czarną szatę na fotel,a koszule i spodnie schował do szafy. Orzeźwiający prysznic pomógł mu w pewnym stopniu uporządkować myśli i uspokoić się. Układając się do snu, wypił Eliksir Nasenny, nie czuł się na siłach by śnić o swojej przeszłości, co zdarzało się zdecydowanie zbyt często. Nie mógł już zmienić tego, co się stało, mógł jedynie dać z siebie wszystko. Jak zawsze.



music
Alaya obudziła się nagle, z trudem łapiąc oddech. Chociaż od tamtych wydarzeń minęło wiele setek lat, wciąż słyszała głos siostry ostrzegającej ją, że powinna była mu wtedy wszystko powiedzieć. Rzeczywiście, tamtego poranka widziała go po raz ostatni. A to, co zrobiła potem...do dziś prześladowało ją w snach i wspomnieniach. Przez ostatni miesiąc co dzień śniła o tamtej chwili, jakby podświadomość chciała jej coś przekazać. Mimo upływu czasu, gdy zamknęła oczy, wciąż czuła jego zapach...jego dotyk... To było nie do zniesienia.
Zerknąwszy na zegarek, wstała , ledwo powstrzymując łzy. Szybko umyła się, uczesała, nie patrząc w lustro, nie miała ochoty siebie oglądać. Nałożyła czarne, grube rajstopy oraz krótką ciemnozieloną sukienkę. Spakowała do żółtej torebki wszystkie potrzebne dokumenty. Po podaniu kotu miseczki z mlekiem i wypiciu kawy ubrała jasnozielony płaszcz. Żeby dostać się do Ministerstwa Magii Kanady mogłaby użyć kominka, ale miała do niego blisko i lubiła chodzić tam pieszo. Tego dnia, jak na styczeń, było wyjątkowo ciepło i słonecznie. Przechodząc przez duży park, w którym często spędzała czas czytając, nie mogła wyzbyć się uczucia niepokoju. Włożyła prawą rękę do kieszeni i zacisnęła ją na różdżce. Wokół niej mugole również spieszyli się do pracy, niektórzy wyprowadzali psy, inni po prostu wybrali się na poranny spacer. W tamtej chwili zazdrościła im. Budynek Ministerstwa mieścił się w centrum miasta, tuż przy wyjściu z parku, mugolom jawił się jako niedokończona budowla wieżowca. Przystanęła tam wpatrując się kilkuletniego chłopca który rzucał do aportu patyk swojemu labradorowi. Czy chciała być matką? Właściwie nigdy o tym z Danielem nie rozmawiała, był zbyt zajęty. Nie miała mu tego za złe, nie posiadała raczej macierzyńskiego instynktu, ale w tamtym momencie ta scenka bardzo ją ujęła. Pies stanął na dwóch tylnych łapach opierając przednie na ramiona chłopca, który objął go i wtulił się  jego sierść. Podszedł do nich ojciec chłopca i z uśmiechem zmierzwił synowi włosy. Zauważył jej spojrzenie i uśmiechnął się promiennie. Już chciała odwzajemnić uśmiech, odwrócić się i odejść, ale ktoś jej przeszkodził.
music
- Alaya ! - usłyszała wołanie. Poczuła dreszcze, znała ten głos bardzo dobrze. Najwyraźniej nadzieja, że już nigdy go nie usłyszy była złudna. Odwróciła się i instynktownie od razu cofnęła o krok, stając twarzą w twarz z prawdziwym uosobieniem zła.
- Mark - powiedziała cicho. Wysoki, jasnowłosy, elegancko ubrany mężczyzna wykrzywił złośliwie usta. Zbliżył się do niej próbując pogładzić ją po policzku, ale cofnęła z obrzydzeniem głowę.
- Mądra dziewczynka, pamiętasz... - wysyczał.
- Śledzisz mnie?
- Oh, kiciu, ktoś musiał powiedzieć Dumbledore'owi gdzie może cie znaleźć. - szepnął
- On wie, że ty...nie wierzę. - wytrzeszczyła na niego przerażone oczy. Potrząsnął głową.
- Ależ skąd, pomagałem mu incognito. Jest mi potrzebny. Ale ty nie postąpiłaś słusznie podając mu tamtą informację... - mówił cicho. Wprowadzał napięcie, które tak dobrze znała, a którego nie mogła znieść.
- Odejdź, zostaw mnie. - wycedziła przez zęby. Zaśmiał się obrzydliwie.
- Jeszcze nie teraz...najpierw chcę ci coś odebrać...
- Co? -  krzyknęła odsuwając się. - Życie? Proszę bardzo, bierz co chcesz, bo ja i tak nie mam już nic - powiedziała łamiącym się głosem. Jej zielone oczy zaszkliły się.
- Odebrać ci życie? Nie. Toż to żadna przyjemność odbierać ci coś, na czym ci nie zależy...- oznajmił. Przyjrzał się jej uważnie, z lubieżnym uśmiechem. Obserwowała go w milczeniu, zbyt bardzo się bała żeby wykonać jakiś ruch, kiedy podszedł bliżej. - Chcę zabrać ci coś, po utracie czego w końcu mnie wyręczysz i  ...- rozejrzał się - ...sama się rzucisz z tego mostu. - wskazał na ogromny most w oddali, łączący dwa brzegi rzeki Ottawy. Prychnęła.
- Nie  mam nic. - powtórzyła zimno.
- Coś jednak wciąż się w tobie tli...- wyszeptał jej do ucha - ...nadzieja... - Chciała się cofnąć, ale złapał ją mocno za nadgarstki, przytrzymując. Pisnęła z bólu. Mugol spojrzał w ich stronę, marszcząc brwi.
- Nadzieja?
 Z jej oczu wpłynęły drobne łzy.
 - To nie ma już znaczenia...on mnie nienawidzi.
- Ojoj...jakie to przykre, prawda? - zakpił. - Uwierzyłaś staremu... Powiedz, Ala, szczerze, czy prawdopodobne wydaje ci się, żeby twój ukochany Danielek był w stanie cie znienawidzić poznając tylko tę cząstkę prawdy, że żyjesz?
- Dlaczego miałabym wierzyć tobie a nie Dumbledore'owi?
- Wszyscy kłamią - Przysnął ją brutalnie do siebie i wskazywał po kolei różnych ludzi. - Zobacz tylko, tamten zdradza swoją dziewczynę z jej przyjaciółką, tamta - wskazał na niską, zaniedbaną dziewczynę - nie zamierza powiedzieć nikomu, że jest alkoholiczką w ciąży...widzisz tamtego bruneta? Nie wygląda na impotenta, prawda? A on...- wskazał na wciąż obserwującego ich ukradkiem mugola - ...nie powiedział  jeszcze synowi, że matka zmarła na chorobę nowotworową... - obrócił ją w swoją stronę, by spojrzeć jej w oczy. - Każdy kłamie. Ty, Dumbledore...może i ja cię teraz okłamuję? Ależ nie, nie przejmuj się mną, idź spokojnie do pracy...znów wpadnie na ciebie ten łamaga, Adam, ponownie będzie chciał cię zaprosić na kawę, a ty ponownie odmówisz....później pójdziesz do swojego biura...
- Zostaw mnie - szepnęła, przerywając mu.
- Biedactwo - zacmokał. -  Oh, to takie smutne...ale rozchmurz się! - zaśmiał się ohydnie. - Nie ty jesteś moim głównym celem...
- Daniel. - szepnęła. Spojrzała na mężczyznę ze strachem. Przytaknął.
- Wtedy, w Rzymie, odebrał mi wszystko...
- Bo wiedział, że jesteś szaleńcem! A ja byłam głupia, że uwierzyłam, gdy powiedziałeś, że się przyjaźnicie...
- No widzisz...nauczyłaś się już odróżniać prawdę od kłamstwa? Chyba jeszcze nie...a to taka ważna umiejętność...wiesz, co zrobię? Nie mogę się z nim równać umiejętnościami, ale znalazłem inny sposób na zniszczenie go...
- Jesteś chory, po prostu obłąkany...- zawołała, bezskutecznie próbują się wyrwać z jego uścisku.
- Ej, zostaw ją! - ów mugol powiedział coś do syna i podbiegł do nich. Z zamachem uderzył Marka  pięścią w twarz. Ten zachwiał się. - Nikt cie nie nauczył jak się traktuje damy?! - krzyknął do niego - Nic pani nie jest? - spytał Alayi.
- Nie, odjedź...musisz stąd iść, proszę...- zerknęła ze strachem na blondyna, który z szaleńczym śmiechem ocierał krwawiący nos.
- Wiesz co, Ala...- Mark oblizał z okropnym uśmiechem usta i skierował spojrzenie na syna mugola, mocującego się ze smyczą biegnącego psa. - ...jesteś moją ulubioną ofiarną...tak łatwo sprawić ci ból...
- Nie rób tego, proszę...błagam, nie... - pisnęła, na co on jedynie roześmiał się.
music
Wskazał na syna mugola. Labrador z niewiadomych przyczyn przyspieszył, wybiegając na ulicę i ciągnąc chłopca za sobą. W jednej chwili wydarzyło się kilka rzeczy. Mężczyzna z przerażeniem pobiegł w kierunku swojego dziecka. Malec biegł za psem nie oglądając się wokół. Zwierzak zerwał się ze smyczy i przedostał na drugą stronę jezdni. Zdezorientowany chłopiec nie zauważył mknącej w jego kierunku ciężarówki, która zatrzymała się z piskiem opon. Za późno.
- NIE! - Alaya krzyknęła z płaczem. Chciała wyrwać się oprawcy, ale ten złapał ją mocno za włosy i szarpnął.
- Cii...- syknął jej do ucha. - Zabawni ci mugole, prawda?
Potrząsnął nią i ze śmiechem pchnął z całej siły na ziemię. Od razu podniosła się i, nie oglądają się, pognała w stronę drogi. Zgromadził się już tłum gapiów. Ktoś krzyczał, ktoś wzywał mugolskich lekarzy, ktoś płakał. Ojciec klęczał przy swoim małym synu, z płaczem gładząc go po twarzyczce. Jego drobne ciało wyglądało przerażająco, całe zakrwawione i połamane...
- Przepuście mnie, jestem lekarzem! - krzyczała Alaya, próbując przedrzeć się na miejsce wypadku.
Przyklęknęła obok mugola, pochyliła się nad chłopcem, bez wahania wyjęła różdżkę i zbliżyła ją do niego szepcząc leczące zaklęcia. Krwawienie po chwili ustało, a dziecko poruszyło lekko dłonią. Ich uszu dobiegł ryk syren policyjnych i karetki. Dzięki temu, że nikt nie zbliżył się wystarczająco jedynie ojciec mógł zobaczyć, że użyła magii. Spojrzała na niego z bólem.
- Żyje..już nic mu nie grozi. - powiedziała. Wpatrywał się w nią z niedowierzaniem, szokiem i przerażeniem.Otworzył usta, by coś powiedzieć. - Przepraszam - dodała. Chciała wstać i odejść, ale złapał ją za rękę.
- Jak...? - wyjąkał.
- Nikt ci nie uwierzy. Uznają, że miał niebywałe szczęście. - odparła bezbarwnie.
- Ale...
Wyswobodziła swoją dłoń i odeszła szybkim krokiem. Nikt nie zwracał na nią uwagi. Jakby w transie minęła  zgromadzonych ludzi. Oparła się o pień drzewa i ukryła twarz w dłoniach. Zapłakała. Była już spóźniona do pracy, ale w tym momencie nie miało to dla niej wielkiego znaczenia.
- Pamiętaj, że ja wiem...i zniszczę...wszystko... - usłyszała cichy syk. Nikogo jednak obok niej nie było.
- Zostaw mnie!  - krzyknęła w panice.Wiele osób spojrzało w jej stronę ze zdegustowaniem, biorąc ją prawdopodobnie za jakąś wariatkę.
music
Wzięła głęboki oddech i jakby nigdy nic ruszyła w stronę wejścia do Ministerstwa. Był to ogromny budynek od środka wyłożony jasnym marmurem, oświetlany przez setki kryształowych żyrandoli  Po środku sali wejściowej stała kamienna fontanna. Rzeźba przedstawiała czarodziejów, kobietę i mężczyznę, uśmiechających się do siebie i trzymających za dłonie. Uwiecznieni w pozie do tańca. Napis pod nimi głosił :" MAGIA TO POTĘGA", znajdował się w praktycznie każdym czarodziejskim Ministerstwie. Szum wody zlewał się z odgłosami spieszących się czarodziejów, z męskim głosem wydobywającym się z tablicy ogłoszeń, który odczytywał bezustannie informacje dla pracowników, czy też wiadomości. Jeden z holów zajmowały dwa rzędy jasnych kominków  z których, albo do do których wskakiwali co chwile czarodzieje. Po poddaniu się kontroli różdżek i wpisaniu do księgi,w której musiał się podpisać każdy przychodzący do pracy pracownik każdego dnia, udała się długim korytarzem wiodącym do wind. Nagle w tłumie czarodziejów ktoś na nią wpadł. Była nadal tak roztrzęsiona, że krzyknęła i upadła na błyszczącą posadzkę. Jeden z sędziów, Adam Owl od kilku już lat codziennie zaczepiał ją próbując umówić się, a ona za każdym razem mu odmawiała. Tym razem wybrał zły moment.
- Alaya, przepraszam. - Podał jej dłoń, pomagając wstać. - Wszystko w porządku? Wyglądasz na zdenerwowaną.
- Nieważne, muszę już iść. - Wymusiła lekki uśmiech, mijając go.
- Masz czas w niedzielę na kawę ? - zawołał za nią. Odwróciła się  i już chciała odpowiedzieć, że nie, ale w przypływie złości na Marka i jego zdolności do przewidywania przyszłości zdecydowała się tym razem zgodzić.
- A wiesz...tak.
- Świetnie! To do zobaczenia.
Pomachał jej i pobiegł schodami na wyższe piętro. Westchnęła. Będzie musiała potem rozwiać wszelkie jego nadzieje. Kochała Daniela bez względu na wszystko. Zrezygnowała z windy i weszła po schodach na trzecie piętro. Departament Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów. Z jednego z biur wyszedł czarodziej w starczym wieku, skinął jej na przywitanie i podszedł do niej.
- Sauvage, czekam na pani tłumaczenie tego listu od Irlandczyków odnośnie ich zakwaterowania podczas rozgrywek meczu towarzyskiego, który odbędzie się za miesiąc w Ottawie - powiedział przyjaźnie, ale stanowczo.
- Jest gotowe, za moment przyniosę.
Pokiwał głową i poszedł dalej, wyraźnie się śpiesząc. Ona przeszła korytarz i weszła do swojego gabinetu. Zamknęła za sobą drzwi, odwiesiła płaszcz na wieszak i podeszła do biurka, na którym zostawiła dokumenty dla szefa departamentu. Zmarszczyła brwi, gdyż na wierzchu dojrzała czarną kartkę. Gdy ją podniosła i przeczytała poczuła wzbierający gniew i strach.

Wiedziałem, że tym razem się zgodzisz. Brak ci przyjaciół? 
Pamiętaj,ja dostanę to, czego chcę.
M.

Zgniotła kartkę w dłoni i cisnęła nią do kosza. Usiadła ciężko na fotelu za biurkiem. Otworzyła zaklęciem jedną z szuflad biurka i wyjęła ramkę na zdjęcia, do której włożyła wycinek z 'Eliksirów'. W zeszłym roku umieścili biografię Daniela. Niezbyt z resztą obszerną, bo czy na dziesięciu stronach formatu a cztery można opisać tysiąc lat życia? Wycięła wtedy stamtąd jego zdjęcie. Pogładziła je lekko placem. Tak bardzo pragnęła wyjaśnić mężowi, że to wszystko był zbieg okoliczności i intryga zaplanowana przez Marka.

music
Draco ze znudzeniem przeglądał Proroka Codziennego, drugą ręką mieszając w misce z owsianką. Dzień był  zachmurzony, co nie wróżyło dobrze meczowi, który miał się odbyć następnego dnia. Był już w nieco lepszym humorze. Te kilka dni w szkole ukoiło jego nerwy. Jaśniej mógł spojrzeć na wszystkie sprawy. Zerknął w kierunku Marlene. Blondynka siedziała blisko Blaise'a, który wydawał się z tego faktu bardzo zadowolony. Śmiała się z czegoś, co chwilę poprawiając grzywkę. Malfoy odłożył gazetę i odsunął miskę kiedy dostrzegł chmarę sów wlatujących do Wielkiej Sali. Duża, szara sowa zrzuciła mu niewielką paczkę i odleciała. Zmarszczył brwi i szybko otworzył kopertę z listem.

Draconie,
mam nadzieję, że pamiętasz o tym,
co masz zrobić i o moich wymaganiach.
Ojciec

Chłopak zgniótł kartkę w dłoniach i schował ją do kieszeni. Nie zamierzał pozwolić ojcu popsuć sobie nastroju tuż przed meczem. Paczkę ukrył w torbie i zajął się swoim śniadaniem. Jeszcze raz spojrzał na Marlene przyłapując ją na tym, że i ona przyglądała się jemu. Speszyła się nieznacznie i odwróciła tyłem do niego. Uśmiechnął się pod nosem. W jednej chwili zapomniał o całej sprawie z ojcem.
Dwa stoły dalej Hermiona wpatrywała się nieprzytomnie w pusty talerz. Harry i Ron pochłonięci byli oczywiście rozmową na temat meczu i taktyki. Potter zapewniał właśnie przyjaciela, że poradzi sobie z obroną jeżeli tylko odrobinę w siebie uwierzy.
- Kiedy ja wiem, że potrafię, ale jak jestem przy pętlach i widzę jak lecą w moim kierunku z kaflem, szczególnie ta Cooper, z tym jej nieodłącznym, pewnym siebie uśmieszkiem to...puuf!
- Przecież oni specjalnie starają się wytrącić ciebie z równowagi - westchnął brunet, przewracając stronę w jednej z książek, którą dostał od Snape'a.
- Możesz mi coś wyjaśnić? Zamieniasz się w Hermionę, wszędzie chodzisz z tą książką - mruknął Weasley.
- Wcale nie z tą, bo dopiero ją zacząłem. - Rudzielec przewrócił oczami.
- Co za różnica, co to w ogóle jest...? - wyrwał przyjacielowi książkę i spojrzał na okładkę. - Sztuka ważenia eliksirów dla zaawansowanych. Żartujesz sobie?
- Oj, zostaw! - zabrał podręcznik z powrotem
- Snape ci kazał na tych głupich korkach?
- Nic mi nie kazał - burknął Harry.
- Z własnej nieprzymuszonej woli uczysz się Eliksirów? Kim jesteś i co zrobiłeś z moim przyjacielem?
- W przeciwieństwie do ciebie, mi zależy na dobrych ocenach - syknął.
-Tak, jasne. Z Eliksirów? Nigdy nie cierpiałeś tego przedmiotu, bo Snape się ciągle z ciebie naśmiewał.
- Dzięki niemu zrobiłem bardzo duże postępy, a tobie się nawet nie chce odrobinę postarać.
- Niby po co? Nawet jak się starałem to i tak nic z tego nie wychodziło.
- Widocznie nie starałeś się dostatecznie. Może i chcesz dobrze, ale i tak wychodzi jak zwykle. Ten przedmiot trzeba zrozumieć, odpowiednio się wczuć i skoncentrować. Nie zrobisz dobrze eliksiru myśląc o obiedzie. Chociaż w takim razie nie powinienem się dziwić, że nigdy ci nie wychodzi. Twoim światem rządzi żołądek.
- Ty już nawet mówisz, jak Snape...on ma na ciebie zdecydowanie zły wpływ - odparł Ronald.
- Przestańcie się kłócić - przerwała im słabym głosem Hermiona z lekkim zniecierpliwieniem. Obaj spojrzeli na nią. Miała ciemne cienie pod zaczerwienionymi oczami, wyglądała na przemęczoną.
- A kto się kłóci? - zaśmiał się Weasley.
Dziewczyna pokręciła głową, wstała od stołu i wybiegła z Wielkiej Sali. Sauvage obserwował ją z niepokojem. Martwił się o nią, gdyż wiedział, że sytuacja w jakiej Gryfonka się znalazła była bardzo trudna. A Severus wszystko komplikował. Westchnął lekko i zerknął na przyjaciela popijającego właśnie czarną kawę. 'Biedna Hermiona' pomyślał i uśmiechnął się mimowolnie. Miał co do nich dobre przeczucie i nie mógł powstrzymać ukłucia zazdrości. Severus miał szansę, by być kochanym i szczęśliwym, jemu natomiast nie miało to być dane.
- Widzisz, co narobiłeś? Nadal jest roztrzęsiona - odezwał się do siedzącego obok bruneta.
- Dobrze jej tak, ktoś ją prosił o wtrącanie się w moje sprawy?
- Niewdzięcznik - podsumował go z politowaniem Dan.
- Idiota.
- Nietoperz.
- Niedojrzały starzec.
- Wypraszam sobie!
- Żeby to jeszcze ktoś obchodziło...
- Odezwał się ten, którym wszyscy się przejmują... - odpowiedział mu z lekkim uśmiechem Daniel. Prawie codziennie się tak przekomarzali i obaj podchodzili do swoich 'obelg' z dystansem. W tamtym momencie Severus wzruszył obojętnie ramionami.
- Z książką przy jedzeniu. Jak ją poplami to dam mu tygodniowy szlaban - syknął Snape wskazując na syna.
- Przecież mu ją podarowałeś.
Severus nie miał na to dobrej odpowiedzi, więc z powrotem zajął się posiłkiem, na który składały się dwie kanapki i omlet. Nagle rozległ się huk. To Sybilla Trelawney z nerwów upuściła talerz na posadzkę. Danielowi było jej żal. Nie wierzy w takie głupoty, jak przepowiednie, ale jednak szanował ją jako kobietę i czarownicę oraz uważał, za karygodne zachowanie Umbridge jakiego ta się dopuszczała upokarzając ją  przy uczniach pytaniami nie do odpowiedzenia podczas każdej wizytacji. Umbridge wstała i podeszła do mównicy.
- Ekhem - zakasłała, próbując zwrócić na siebie uwagę. Uczniowie spojrzeli na nią niechętnie. - Chcę wam przypomnieć, że za niecałe dwa tygodnie odbędą się próbne SUMy, a od ich wyników wiele zależy...nauczyciel którego ponad połowa uczniów nie otrzyma pozytywnego rezultatu znajdzie się na warunkowym... - kontynuowała dalej, ale już nikt jej nie słuchał.
- Nadal nie mogę zrozumieć, jak Drops mógł pozwolić na obecność kogoś takiego jak Dolores w szkole...-powiedział do Seva przyciszonym głosem.
- Fakt, jest bardziej irytująca od ciebie a to nie lada wyczyn. - Daniel spojrzał na niego spode łba. - Już nawet Lockhart był mniej szkodliwy...
- Oj, daj spokój...nie wiem, czemu go tak wszyscy nie lubicie...Gilderoy jest bardzo sympatyczny. Właśnie...dobrze, że mi przypomniałeś...wiem już jak można przywrócić mu pamięć.
- Zrób coś dla świata choć raz i nie pomagaj mu... - powiedział Severus z kpiącym uśmiechem. Daniel zachichotał.
W ich stronę pomknęła szara płomykówka trzymająca w dziobie dwie złote koperty. Jedną zrzuciła Sauvage'owi, drugą Snape'owi. Popatrzyli na siebie a po chwili, jednocześnie zabrali się za otworzenie swoich listów.

Najwyższa Rada Mistrzów ma ogromną przyjemność zaprosić Pana wraz z osobą towarzyszącą na Galę, która odbędzie się trzydziestego czerwca tego roku w Zamku należącym do Najwyższej Rady Mistrzów. Przyjęcie rozpocznie się  o godzinie osiemnastej serią przemówień. Upraszamy o potwierdzenie przybycia do trzynastego czerwca bieżącego roku.
Z wyrazami szacunku,
NRM
- Jakże się cieszę, że do tego wrócili! - Daniel klasnął w dłonie. Severus spojrzał na niego pytająco.
- To jakiś bankiet?
- Phi, ogromne i wystawne przyjęcie...kiedyś to było wręcz coroczną tradycją, ale...cóż...w każdym razie to dobrze, że znów zabrali się za organizację.
- A właśnie...taki jesteś najlepszy, to czemu nie jesteś w tej Radzie? - spytał Sev uśmiechając się złośliwie.
- Za dużo roboty. - Sauvage wzruszył ramionami i nalał sobie wiśniowego soku.
Parsknął, kiedy dostrzegł lecącą w jego kierunku rudą sowę. Wylądowała tuż na stole i położyła tuż przed nim czarną kopertę. Daniel wpatrywał się w list jak w mającą za moment wybuchnąć bombę. Nie sądził, że jeszcze kiedyś zobaczy tę sowę.
- To niemożliwe...to po prostu niemożliwe... - szepnął kręcąc wolno głową. Severus spojrzał na nie niego bez zrozumienia.
- Co się stało? Nie przeczytasz?
Szatyn sięgnął po kopertę i z duszą na ramieniu wyjął z niej krótki liścik.

Zagłęb się w wspomnienia.
Czyż nie ma tam nic niepokojącego?
Wiem coś, o czym ty nie masz pojęcia.
Role czasami się odwracają.
Kto będzie górą tym razem?
I cienie mogą okazać się niebezpieczne.
Ciche. Dyskretne. Skuteczne.
Gdy zrozumiesz, pojmiesz prawdę.
Będzie już za późno.
Myślisz, że znasz cierpienie?
Pokażę ci jak wygląda prawdziwy horror.

Wiesz kto.

Daniel upuścił kartkę zastygając w bezruchu. Właśnie przeżył szok. Nie mógł dopuścić do siebie myśli, że on   przeżył tamto wydarzenie i... Odchylił się na krześle i ukrył twarz w dłoniach. Severus widząc tak nietypowe zachowanie przyjaciela sięgnął po list i przeczytał go kilkukrotnie zupełnie nie wiedząc o co chodzi.
- Kto to napisał?
- Do dzisiaj myślałem, że duch - odparł martwym głosem.
- Co to ma znaczyć? - spytał Severus.
- Chciałbym wiedzieć.
music
Niebo zachmurzyło się  i pociemniało jeszcze bardziej, rozpętała się burza. Firmament co kilka sekund rozświetlały błyskawice z akompaniamentem grzmotów. Daniel był zbyt podenerwowany, by normalnie prowadzić lekcje, więc zadał uczniom wypracowanie do napisania. 'Nie na ocenę, chcę żebyście poćwiczyli.' Sam, z myślodosiewnią na kolanach, siedział za biurkiem 'przeglądając' swoje wspomnienia. Notka od Marka Denta zupełnie wytrąciła go z równowagi. Ze zdwojoną siłą powróciły wszystkie wspomnienia z okresu, kiedy mieszkał w Rzymie. Z nią.



Daniel oderwał wzrok od myslodsiewni dopiero gdy usłyszał dzwonek. Obiecał jej, że nigdy jej nie opuści, a w kolejnych latach po ich ślubie zostawiał ją wielokrotnie. Taki był jego obowiązek jako millite, ale nigdy nie czuł się z tym dobrze. Powinien jej to powiedzieć od razu, nie przejmując się żadnym kodeksem. To tak bardzo bolało. Oglądał swój ślub, ponieważ właśnie wtedy dowiedział się od ojca o sekretnym stowarzyszeniu, do którego przez pewien czas należał również Mark. Dan pokonał go i odsunął od władzy, ponieważ ów mężczyzna okazał się pozbawionym skrupułów szaleńcem gotowym na wszystko, by tylko spełnić swoje chore urojenia i fantazje. Uwaga, by zgłębić się w wspomnienia była typową dla Denta aluzją. Uwielbiał gry psychologiczne. Daniel już był zaniepokojony, przeczuwał, że zabawa dopiero się zaczęła.

W tym czasie Dumbledore wpatrywał się w kartkę, którą dostał od Alayi. Był to adres. Dyrektor postanowił , że uda się tam następnego dnia. Chciał rozwikłać tę tajemnicę za wszelką cenę. Nie czuł się natomiast na siłach, by dalej czytać pamiętnik Gellerta. Najpierw musiał się oswoić z myślą, że w ogóle ma taką możliwość.

Severus przechadzał się po sali obserwując, jak zwykle w jego opinii mierną, pracę uczniów. Czuł jednak dumę, widząc jak dobrze jego syn radził sobie na lekcjach. Nabrał pewności siebie i koncentrował się nad zadaniami, a właśnie tego wcześniej mu brakowało. Najwyraźniej jednak antytalent Lily Evans nie przyćmił  genetycznie talentu Snape'a. Spojrzał uważnie na Hermionę, której Eliksir Witaminowy miał już przepisową, ciemnofioletową barwę. Jak zwykle pracowała w skupieniu, pomimo widocznego zmęczenia i smutku. Poczuł lekkie wyrzuty sumienia. Rzuciła mu krótkie spojrzenie, kiedy ukończyła pracę i zgasiła ogień pod kociołkiem. Podszedł do niej i zajrzał do środka. Wykrzywił usta w kpiącym uśmiechu. Ich oczy spotkały się na moment. Z brązowych aż bił żal, którego Severus nie mógł wytrzymać. Odwrócił spojrzenie i minął dziewczynę bez słowa. Czy on właśnie przejął się uczuciami uczennicy? 'Bzdura' pomyślał jednocześnie mając świadomość, że to nieprawda. Wciąż miał przed oczami obraz jak cicho płakała, cała trzęsąc się z przerażenia. Ze strachu przed nim. Odpowiadał za śmierć i cierpienie niezliczonej liczby osób, ale pierwszy raz przejął się i poczuł naprawdę podle.


Dzień minął bardzo szybko. Wieczorem Draco siedział w bibliotece z kubkiem z gorącą kawą, pochylony nad książkami i niedokończonym wypracowaniem na Zielarstwo. Wiedział, że powinien wcześniej się położyć, żeby być wypoczętym na mecz, ale nie miał jeszcze na to ochoty. Westchnął zanurzając pióro kałamarzu i rozpoczynając kolejny akapit. Był sam, a więc podniósł z zaciekawieniem głowę, kiedy usłyszał ciche kroki. Marlene podeszła do niego i usiadła naprzeciwko, uśmiechając się uroczo. Chłopak odłożył pióro i spojrzał na nią pytająco. Długie, lśniące blond włosy miała rozpuszczone a pachniała delikatnym i przyjemnym zapachem, którego nie potrafił sprecyzować, a który bardzo mu się podobał.
- Cześć? - odezwał się siląc na chłodny ton.
- Masz trochę czasu? Wymyśliłam jak możemy trochę poprzeszkadzać Gryfon i przydałaby się pomoc. - Spojrzał na nią pytająco. Podsunęła mu kartkę.

Wesley wciąż puszcza gole, 
Oczy ma pełne łez.
Kapelusz zjadły mu mole,
On naszym królem jest!

- Świetne! - zaśmiał się. 
- Krótkie. Jakieś pomysły na kontynuacje? - spytała. Przysunęła sobie czyste kartki i zajęła się przepisywaniem. - Trzeba to jeszcze napisać i rozdać wszystkim przed meczem.
- Możemy nawiązać do jego pochodzenia...no wiesz...śmieciowego...i jego zdolności do łapania piłki... - pochylił się i w przypływie weny dopisał cztery wersy.

Weasley'a ród ze śmietnika, 
I tam jest jego kres.
Przed kaflem zawsze umyka,
On naszym królem jest!

Uśmiechnęła się z zadowoleniem. Dłuższą chwilę zastanawiali się nad kolejną strofą.

Weasley jest naszym królem.
I da nam wygrać mecz.
Więc zaśpiewajmy chórem:
On naszym królem jest!


Przez następną godzinę w ciszy przepisywali tekst piosenki. Draco często podnosił wzrok, by spojrzeć na dziewczynę. Trafiał akurat na te momenty, kiedy i ona patrzyła na niego. Chociaż milczeli, czuł się bardzo dobrze w jej towarzystwie. I wręcz żałował, że tak szybko skończyli, gdy szli razem lochami w stronę Pokoju Wspólnego Ślizgonów.
- Dobranoc! - zawołał do niej kiedy weszli do środka.
- A, Malfoy...pamiętaj...musisz złapać znicza przed Potterem - oznajmiła mierząc go spojrzeniem. Przewrócił oczami. - O to się nie martw, wygramy. - Odwrócił się, by wejść do swojej sypialni.
- Ej, Malfoy! 
- Co?
- Dobranoc! - krzyknęła i pobiegła do swojego pokoju, cicho chichocząc.
Zasnął w wyjątkowo dobrym nastroju.

Harry obudził się w sobotę rano z okropnym bólem głowy. Wiedział, że to nie mogła być sprawka Voldemorta, ponieważ zgodnie z zaleceniami Snape'a oczyszczał swój umysł ze wszystkich myśli. Prawdopodobnie był to tylko stres. Ubrał się od razu w strój do gry. Wyjął z kufra nową miotłę i przez chwilę wpatrywał się w nią z zachwytem. Wyszedłszy z sypialni zapukał do pokoju Rona. Nie usłyszał odpowiedzi więc z niepokojem wszedł do środka. Weasley, wciąż w piżamie, siedział po turecku na podłodze z zamkniętymi oczami, jakby medytując.
- E, Ron? - odezwał się zdezorientowany Potter.
- Ommmmm....
- Ron?!
- Co? - powiedział rudzielec, otwierając oczy.
- Co ty wyprawiasz?
- Koncentruję się, nie przeszkadzaj - odparł. Ponownie zamknął oczy i zaczerpnął głośno powietrza. - Ommmmm......
- Ron... - Harry zagryzł policzki, by nie wybuchnąć śmiechem. - Za pół godziny jest mecz!
- Oh, no dobra...
Potter wyszedł i dopiero wtedy pozwolił sobie wyśmiać się do woli. Szybko jednak przestał, gdyż to wzmogło ból głowy. Hermiona, która siedziała skulona na jednym z foteli z książką na kolanach spojrzała na niego pytająco. Jej wygląd zaniepokoił chłopaka. Dziewczyna wyglądała jakby nie spała całą noc. Harry podszedł do niej i przykucnął.
- Hermiono, co się stało?
- Nic...po prostu...to...nerwówka przed egzaminami - odpowiedziała.
- Nie wydaje mi się...- stwierdził przyglądając się przyjaciółce.
- Naprawdę, Harry...nie przejmuj się, masz dzisiaj ważny dzień...nic mi nie jest...
Potter chciał coś na to odpowiedzieć, ale wtedy pojawił się Ron z resztą drużyny Gryfonów. Chcąc, nie chcąc dołączył do nich i razem udali się do Wielkiej Sali.
Członkowie drużyny Ślizgonów rozdali wszystkim pozostałym teksty piosenki wymyślonej przez Dracona i Marlene. Pomysł został przyjęty bardzo entuzjastycznie.
Pogoda była okropna. Padał intensywny deszcz, a co chwilę rozlegał się odgłos grzmotów. Mimo to, Draco był pewny siebie i dobrej myśli. W równie dobrym nastroju był Daniel. Ubrał się iście po ślizgońsku. Czarne spodnie od garnituru, srebrna koszula, ciemnozielony płaszcz i nieodłączny domowy krawat. Po szybkim śniadaniu, razem z Severusem ruszyli za uczniami na stadion. Brunet miał mieszane uczucia. Z jednej strony bardzo chciał, by jego dom wygrał rozgrywkę, z drugiej jednak cieszyłby się z sukcesu syna...
music
Hermiona siedziała na trybunach obok Luny, marznąc z zimna. Oprócz deszczu doszedł też grad i śnieg, a mroźny wiatr rozwiewał im włosy. Złapanie małej, szybkiej piłeczki w takich warunkach wydawało się jej wręcz niewykonalne.
- Zupełnie nie rozumiem po co tu przyszliśmy...i tak nic nie widać...- powiedziała Luna.
Miała rację, nie mogły nawet rozróżnić członków drużyn, kiedy wyszli na boisko. Kapitanowie Angelina Johnson i Adrian Pucey uścisnęli sobie dłonie z niechęcią. Pani Hooch gwizdnęła na znak rozpoczęcia rozgrywek. Harry musiał przyznać, że nowa miotła latała o wiele lepiej od poprzedniej. Szybciej, płynniej, czuł się też na niej o wiele pewniej, co było bardzo ważne gdy przychodziło do grania w taką pogodę. Gogle ochronne niewiele pomagały. Kiedy odepchnął się stopami od podłoża od razu zaczął wypatrywać złotego znicza.
- Eh, w takich warunkach i tak nie usłyszą naszej piosenki - powiedziała Marlene do Dracona. On jednak uśmiechnął się znacząco.
- Usłyszą. Poleciłem by użyli Sonorusa.
Marlene pierwszej udało się złapać kafla, od razu pomknęła w stronę pętli. Ron spiął się i utkwił w niej przerażone spojrzenie.
- Cooper ma kafla...leci w stronę bramek...strzela i...Weasley nie obronił, dziesięć punktów dla Ślizognów... - z wyraźnym żalem komentował Lee Jordan.
Wtedy z trybun Slytherinu rozległa się pieśń "Weasley jest naszym królem." Harry zatrzymał się i obrócił w ich stronę. Pokręcił głową ze zdegustowaniem. Z pogłośnionymi magicznie głosami było ich słychać w promieniu pewnie kilkuset metrów. Spojrzał w stronę przyjaciela i chociaż deszcz i grad wszystko zamazywał, wyraźnie dostrzegł, że chłopak wyraźnie stracił pewność siebie. Kilkadziesiąt metrów dalej Draco okrążał powoli boisko z nadzieją na dostrzeżenie piłki.
- Kafla przejmuje Spinnet...oua...właśnie oberwała tłuczkiem od Parkinson...po tym jawnym faulu...
- Jordan! - zbeształa go McGonagall.
- ..ah no tak, przepraszam, to normalne, że pałkarze celują w głowy przeciwników...nic jej się nie stało, kafla  przejął Zabini...i...cóż, dwadzieścia do zera  dla Slytherinu....weź się w garść, Ron...
Ron jednak nie miał najmniejszego zamiaru brać się w garść. Prawie nic nie widział, a w dodatku trząsł się z zimna. Gryfoni wydali z siebie jęk zawodu, natomiast Ślizgoni znów zaczęli śpiewać. Hermiona zaczynała żałować, że nie została w zamku. Przeczuwała, że jeżeli Harry niedługo nie złapie znicza, nie wygrają.
- Kafla ma Bell...podaje do Spinnet...ta do Weasley...Ginny zbliża się do bramek...rzuca...Pucey obronił, piłka dla Slytherinu...
Marlene przez chwilę podrzucała kafla w dłoniach. Mimo okropnej pogody była w swoim żywiole. Minęła Alicję podając do Blaise'a, który slalomem przeleciał pomiędzy pozostałymi Gryfonami. Przerażony Ron nie wykonał żadnego ruchu dając Ślizgonowi wolne pole do popisu.
music
- Trzydzieści do zera dla Gryfonów...nie masz dzisiaj szczęścia, Ron... - oświadczył Lee.

- Weasley jest naszym królem. I da nam wygrać mecz. Więc zaśpiewajmy chórem: On naszym królem jest! - śpiewali Ślizgoni. 

Harry'emu wydawało się, że dostrzegł złoty błysk. Podleciał w tamtym kierunku, musiał jednak w zmienić plan, gdy zobaczył mknącego ku niemu tłuczka. W ostatniej chwili skręcił i uniknął zderzenia, stracił jednak z oczu znicza.
- Co za nuda...- stwierdziła Luna. 
- Powinnyśmy były zostać w środku...
- Dlaczego Ron nie broni?
- Pewnie się zestresował. Ponownie. - odparła Hermiona otulając się szczelniej kurtką i naciągając mocniej czapkę. - To przez tę piosenkę...
- Trzeba przyznać, że pomysłowa...
- Cooper ponownie przejmuje kafla, Spinnet próbuje jej go odebrać...bezskutecznie...mija Weasley...czterdzieści do zera dla Slytherinu...
- Wiesz, może gdzie jest Drops? - spytał Severus Daniela. Szatyn wydał  z siebie okrzyk radości i pokręcił głową.
- Wspomniał coś tylko, że to ważna i pilna sprawa...
Tymczasem na trybunach Gryffindoru, Zachariasz Smith,nadęty Puchon,  rozwijał interes.
- Zakłady! Zakłady! Ile razy Weasley nie obroni pętli? Kto złapie znicza? Ostatnia chwila! - krzyczał przechadzając się pomiędzy uczniami i spisując ich zakłady. - Hermiono? Na co stawiasz?
- Stawiam galeony  przeciwko orzechom, że przegramy -powiedziała ponuro.
- Myślisz, że ktoś zaryzykuje stratę orzechów?
Harry zacisnął zmarznięte dłonie w pięści ze złości. Na nic zdało się to całe planowanie taktyki i treningi. Wystarczyła zła pogoda i pierwsza nieudana obrona, by Ron zupełnie się załamał. Po szóstym rzucie Ślizgoni tryumfowali.
- Ej, Potter! - Malfoy podleciał do niego na swoim Nimbusie Dwa Tysiące Jeden.
- Czego, Malfoy? Sam szukaj znicza. - odparł. Chciał wyminąć Ślizgona, ale ten zablokował mu drogę.
- Nie jest w formie dzisiaj, nie? - Draco wskazał na Ronalda. - W sumie to powinniśmy wam podziękować za to, że wzięliście do swojej drużyny taką ofiarę...
- Oh, zamknij się.
- Potter naradza się z Malfoy'em...widocznie Malfoy sam nie potrafi dojrzeć znicza, skoro zwraca się o poradę...
- Jordan, ostrzegam cię! - syknęła Minerwa.
Potter wzbił się w górę i odleciał daleko od Dracona. Marlene ponownie przejęła kafla i zdobyła kolejna dziesięć punktów dla Slytherinu. Zbliżyła się do Malfoy'a, kiedy ścigający Gryfonów bezskutecznie próbowali strzelić gola Adrianowi.
- Malfoy, mógłbyś ruszyć łaskawie kuper i złapać znicza? Zmęczyłam się! - krzyknęła do niego z uśmiechem.
- Dla jaśnie pani wszystko! - zakpił.
I wtedy go zobaczył. Złoty znicz tuż przy kitce blondynki. Wlepił w niego wzrok. Zupełnie nie zwracając uwagi na wiatr, grad i głosy wokół niego Draco poleciał za piłką, nie tracąc jej z pola widzenia. Wyciągnął prawą rękę Najdalej jak mógł, ale nie było to wystarczające. Zdecydował się na przyjęcie pozycji stojącej. Ledwie utrzymywał się na miotle. Zniżył lot wychylając się coraz bardziej.
- Kolejny gol...osiemdziesiąt do zera dla Slytherinu...zaraz,zaraz...czyżby Malfoy dostrzegł znicza?
Harry obrócił się jak na komendę i z przerażeniem spojrzał w stronę jasnowłosego szukającego. Draco postawił wszystko na jedną kartę i rzucił się na znicza, zeskakując z miotły. Spadł  z  około trzech metrów na ziemię. Uniósł zaciśniętą dłoń w geście zwycięstwa.
- Malfoy ma znicza! Slytherin wygrywa dwieście trzydzieści do zera...

music
Na wysokości pięćdziesięciu metrów Harry potrząsnął głową z niedowierzaniem. Obrócił się, ale zanim zdążył zrobić coś więcej dostrzegł dwa ciemne kształty pędzące wprost ku niemu. A potem nastąpiła ciemność.
- Ah! Jakże się raduje! - zawołał Daniel machając żywiołowo chorągiewką.
Severus go nie słuchał, czuł, że coś jest nie tak...Po chwili już wiedział. Zerwał się z miejsca i w panice zbiegł w dół po schodach. Przemierzając boisko najprędzej, jak umiał, wyjął z kieszeni różdżkę i wycelował ją w spadającego syna. Teraz nie tylko on był świadom sytuacji.
- Oh, nie! Harry! - krzyknęła Hermiona, Gryfoni zawtórowali jej, a Luna pisnęła z przerażenia.
Snape spowolnił czarami prędkość z jaką spadał chłopak, tak że upadek było o wiele mniej dotkliwy niż mógłby być. Miotła była tak zaczarowana, że gładko wylądowała obok niego. Oprócz Severusa w jego stronę podążali już pozostali nauczyciele i członkowie drużyny Gryfonów.
- Harry...- szepnął do niego. Wyciągnął z kieszeni płaszcza butelkę z eliksirem gratulując sobie przezorności. Otworzył synowi usta, by wlać do nich jej zawartość. Twarz chłopca była całkowicie pokryta krwią. Jeden z tłuczków uderzył go prosto w nos łamiąc go na drobne kawałki.


Odzyskał świadomość wiele godzin później. Czuł ogromny ból w okolicach pępka i na twarzy. Otworzył oczy, ale widział jedynie wiele różnobarwnych plam. Sięgnął po okulary, ale ktoś złapał go za rękę.
- Lepiej nie, Harry...- rozpoznał głos Hermiony.
- Co się stało? - spytał. Nagle głosy, które wcześniej były dla niego jak szum całkowicie umilkły.- Czy ktoś może mi powiedzieć?
- Spadłeś z miotły...Parkinson i Harper wycelowali w ciebie tłuczki tuż po tym jak Malfoy złapał znicza...- odpowiedziała mu Ginny. Jej głos był dziwnie wilgotny. Poczuł, jak ktoś zaciska swoją dłoń w jego dłoni.
- Luna?
- Jestem tutaj - odpowiedziała łagodnie.
- Ron?
- Nie widzieliśmy go po meczu...upewnił się, że żyjesz i poszedł się utopić pod prysznicem - mruknął Fred.
- Ale co mi jest, dlaczego ledwo oddycham? - spytał otwierając szeroko usta, by zaczerpnąć powietrza.
- Jeden z tłuczków trafił cię prosto w nos, Harry...pani Pomfrey mówi, że poskłada go z powrotem, ale musi z tym poczekać, bo bardzo ucierpiałeś od drugiego uderzenia w brzuch...mówią, że spędzisz tu kilka dni...
- Prosto w nos? To dlatego tak boli...jak ja wyglądam? - spytał, obawiając się nieco odpowiedzi.
- Całkiem niezwykle - stwierdziła Luna. Nie mógł powstrzymać uśmiechu.
- Ale zaraz...spadłem...czyli...co z moją miotłą?!
- Słyszycie go, spadł z pięćdziesięciu metrów, a przejmuje się miotłą - parsknął George.
- Nic jej nie jest, Harry, Snape przyniósł ją tutaj zaraz po tym, jak zostawił cię tutaj...- odezwała się Angelina.
- Snape?!
- No tak...pierwszy zobaczył, że coś się dzieje i pobiegł ci na ratunek...wyczyniał różdżką jakieś cuda...w każdym razie przez to opadałeś o wiele wolniej...potem podał ci jakiś eliksir, wziął na ręce i zaniósł tutaj... - opowiadał jeden z bliźniaków.
- A co wy tu robicie?! - zawołała pielęgniarka wchodząc do sali. - Jest środek nocy, chłopak potrzebuje spokoju! Wynocha, ale już!
Pożegnali się z nim i pośpiesznie opuścili Skrzydło Szpitalne. Harry zgodził się na wypicie jakiejś obrzydliwej mikstury, która miała niby go uleczyć i Eliksiru Snu dla świętego spokoju. Opadł bezwładnie na poduszki ponownie zasypiając, z mętlikiem w myślach.


- Pobudka, śpiochu! Joyeux anniversaire! - tak właśnie został obudzony Severus Snape w dniu swoich urodzin, dziewiątego stycznia o godzinie piątej nad ranem., przez swojego najlepszego przyjaciela  Uniósł się poduszkach i przetarł oczy. Daniel w jednej ręce trzymał srebrną paczuszkę przewiązaną zieloną tasiemką, a w drugiej niewielki koszyk wiklinowy przykryty ciemnym kocykiem.
- Wyjdź - burknął kładąc się z powrotem i zamykając oczy.
- Jak zwykle, przemiły! Oj, no już...wstawaj! - zawołał Daniel siadając na jednym z foteli i rzucając w niego prezentem. - Taki piękny dzień! Chociaż w sumie go jeszcze nie widać, bo jest ciemno, no ale...
- Jesteś nienormalny.
- Cóż za spostrzegawczość! Potrzebowałeś tylu lat by to zauważyć? - zachichotał szatyn, zakładając nogę na nogę.
- Co to jest? - warknął biorąc paczkę do ręki.
- Skarpetki! - Dan spojrzał wymownie w sufit kręcąc głową z rozbawieniem.
- Co ja jestem, skrzat domowy, żeby mi dawać skarpetki? - syknął.
- To był żart!
Snape wykrzywił usta i odpakował paczkę. W środku znajdował się bardzo stary, zniszczony wolumin, którego okładka głosiła iż był to podręcznik służący do wymyślania nowych zaklęć.
- Oh.
- Szukałem go dwadzieścia godzin...trochę wdzięczności - zachichotał Daniel.
- Dziękuję - odpowiedział z ironiczną intonacją. Przyjaciel uśmiechnął się radośnie, podszedł do niego i podał mu koszyk.
- A to co?
- Nie 'co' tylko 'kto' - poprawił go.
- Że co? - Severus rzucił Danowi uważna spojrzenie, ale ten stał spokojnie z miną niewiniątka. Powoli, ostrożnie odsunął kocyk i dojrzał parę dużych, ciemnych oczu w kształcie migdałów wpatrując się w niego. Zmarszczył brwi i sięgnął dłonią do koszyka. Wyciągnął z niego malutkie kociątko o czarnej sierści. - Kot? - spytał z niedowierzaniem.
- Mruczuś! - powiedział Daniel ledwo powstrzymując się od śmiechu na widok miny bruneta.
 Kąciki ust Snape'a drgały, jak zamierzał albo się roześmiać, albo na niego nawrzeszczeć. Wyciągnął kotka na długość ramienia i spojrzał na niego krytycznie, ze zdegustowaniem.
- Kot? - spytał ponownie.
- Ma dopiero ze trzy czy cztery tygodnie...jak go zobaczyłem to pomyślałem, że jest taki podobny do ciebie...ma czarne futro i ciągle miauczy.
- Słucham?
- Popatrz, jaki jest malutki...o, no i już cię lubi...- wskazał na kociaka, który wciąż ściskany przez Severusa, zaczął lizać drobnym języczkiem jego dłoń.
- Urocze - stwierdził zimnym tonem.
- Prawda? Jak mu dasz na imię?
- Kot?
- Jesteś beznadziejny!
- I vice versa.
Puścił kociaka, który przez chwilę ze zdezorientowaniem patrzył na śmiejącego się Sauvage'a, a następnie chwiejnym krokiem przeszedł w dół po kołdrze. Ułożył się na jego kolanach i mrucząc, zamknął oczy.