NEXT CHAPTER


.

.

29.10.2016

74.
What's eating Draco Malfoy


- Poczuje pan chłód rozprzestrzeniający się na powierzchni ciała niczym szron. Potem zacznie wnikać wgłąb jak lodowe igły, później ból zniknie i będzie pan czuł tylko zimno. 
Pochylił się nad mężczyzną, obejrzał jego źrenice, następnie sięgnął po kolejną strzykawkę. 
Ów mężczyzna dopiero odzyskiwał przytomność. Ostatnie, co pamiętał była rozmowa z kimś, kto przedstawił się jako wielki miłośnik i kolekcjoner sztuki. On sam był kolekcjonerem. W swoim domu zgromadził ponad sto obrazów dawnych mistrzów, kilkadziesiąt rzeźb i zestawów antycznej ceramiki, a należało do tego dołączyć jeszcze kilkusetletnie księgi, prawdziwe białe kruki. Pamiętał, że mężczyzna chciał kupić od niego właśnie jedną z ksiąg, ale on ani myślał jej sprzedawać. Po tym wspomnienia urywały się, przeistaczając się w ciemną masę, która dopiero teraz rozpływała się, ukazując czytelny obraz. 
Widział biały sufit, widział mężczyznę w lekarskim kitlu i lateksowych rękawiczkach. Szukał czegoś na metalowym stoliku. Słyszał dźwięk metalu uderzającego o metal. Spróbował się poruszyć, ale ciało odmówiło mu posłuszeństwa, mógł jedynie nieznacznie ruszyć głową. Przyrządy operacyjne, które wyglądały jak narzędzia tortur, Stopniowo docierała do niego świadomość powagi sytuacji. 
- Co mi zrobiłeś?
Leonel napełnił strzykawkę  jasnoniebieskim płynem, spokojnie wykonał zastrzyk w lewe zgięcie łokciowe. 
- Został pan uśpiony za pomocą chloroformu, potem przewieziony w to miejsce. Poraziłem pana rdzeń kręgowy w odcinku szyjnym, dokładnie tutaj - Przyłożył palec na jabłku Adama mężczyzny. - Dlatego nie ma pan kontroli nad ciałem. 
- Dlaczego czuję zimno?
Leonel uśmiechnął się. 
- To drobna sztuczka. Ale proszę się nie martwić, panie Welleuse, to nie potrwa długo. 
- Wypuść mnie. 
- Nie mogę tego zrobić. Poza tym, pańskie nogi i ręce nie będą już dla pana żadnym wsparciem, znam o wiele lepsze zastosowanie dla nich. 
Wziął skalpel. Zdecydowanymi ruchami naciął skórę wzdłuż tułowia oraz po dwóch stronach w kierunku barków, tworząc charakterystyczną literę Y. 
- Jaką ma pan grupę krwi?
Mówił tonem jakim rozmawia się o pogodzie i pięknie przyrody z kimś poznanym właśnie w parku. Felix Welleuse łypnął na niego wściekle. Gdyby nie postępujące otępienie, będące zapewne sprawką podejrzanej substancji, która została mu wstrzyknięta, oraz gdyby nie paraliż, skopałby tyłek temu doktorkowi o nienaturalnie długich i krzywych kłach. Coś mu w nim nie pasowało już w momencie kiedy zobaczył go po raz pierwszy. Może przez ten trzyczęściowy, fikuśny garnitur i srebrno-niebieskie prążki, może te jasnobrązowe włosy, uczesane zdecydowanie zbyt starannie. Może te wyraziste kości policzkowe, wąskie i nietypowo wygięte usta, może te prawie niewidoczne brwi. Może całe to zestawienie w jego twarzy wzbudziło niepokój. A może to ten głos. 
- Pieprz się. 
Doktor Celter rozsunął płaty skóry, ze swojego medycznego przybornika wybrał nóż, ssawkę i kilka innych narzędzi, które pomogły mu oczyścić przestrzeń nad żebrami. 
- Dlaczego mi to robisz? Przez to, że nie sprzedałem ci jednej cholernej książki? Możesz ją wziąć, słyszysz? Może ją wziąć i wsadzić sobie w tyłek, ty psychopato! Tylko daj mi spokój. 
- Widzi pan, problem nie leży w pańskiej niechęci do sprzedaży, ale w panu samym. Pańskie zachowanie było nie tylko wysoce nieuprzejme, razem ze skandaliczną postawą, która nie przystoi kolekcjonerowi sztuki, składa się na obraz nieokrzesanego prostackiego, bez grama ogłady i szacunku do sztuki impertynenta. 
Po rozcięciu żeber, usunął je i przystąpił do wydobycia serca. Mężczyzna powoli tracił przytomność, jego wizja stawała się coraz bardziej zamglona, ale wciąż widział wszystko co było mu robione. Widział jak Leonel przykłada dziwne urządzenie zbudowane z systemu rurek, zakończone kilku litrowym szklanym dzbanem. 
- Nie każdy posiada umiejętność dostrzeżenia i docenienia piękna, pan tego nie potrafi. 
Wyjął bijące serce z ciała, patrzył jak pulsuje mu w dłoni, po czym rozciął wszystkie tętnice i żyły, przyłączył je do swoje urządzenia, które natychmiast zaczęło odprowadzać krew z ciała pana Welleuse. Ostatnią rzeczą jaką dane mu było zobaczyć była usatysfakcjonowana twarz Leonela.
- Bez obaw, od dzisiaj wszystko będzie pod moją opieką. 

*

 Soundtrack 2
Coś bezpowrotnie zmieniło się pomiędzy nimi od pierwszej wspólnie spędzonej nocy. Pomiędzy nimi i wewnątrz nich. Nie tylko jej krew była dla niego jak narkotyk, jej głos, jej zapach, jej obecność. Wydawało mu się, że Alaya doświadcza tych samych doznań w stosunku do niego. Na jej pełne usta wkradł się uśmiech, ciało wyprężyło się i napięło niczym struna skrzypiec, po czym westchnęła i otworzyła oczy. Płonęły radością i pożądaniem. 
- Joyeux anniversaire - szepnął. 
Trzydziesty września, jej urodziny. Jeszcze kilka tygodni wcześniej zastanawiała się jak mogłaby je uczcić razem z Danielem. On sam nawet wspomniał o weekendowym wyjeździe, koniecznie nad morze. Jednak teraz temat jej niedawno zmarłego męża był ostatnim, jakim zajęte były jej myśli. Byłaby całkowicie szczęśliwa spędzając cały dzień z Leonelem w łóżku. 
Pocałowała go, delikatnie przesuwając palcami po jego nagim torsie. 
- Merci - odpowiedziała, ledwie odrywając swoje usta od jego ust. 
- Czego ci życzyć?
Uniosła się. Dwie nieduże piersi falowały w rytm oddechu, Leonel zupełnie nie potrafił oderwać od nich wzroku. Rzuciła mu zalotne spojrzenie, odrzuciła włosy na plecy, przysunęła się do niego. Przełożyła nogę nad jego ciałem, następnie usiadła mu na biodrach. 
- Niczego mi nie brakuje - wyznała, głaszcząc go po brzuchu. 
- Nie ma niczego, czego byś pragnęła? Czegoś nierzeczywistego?
- Nie. Jest idealnie. 
Leonel rozpromienił się. Stanowczość w jej głosie jeszcze bardziej dodała mu pewności siebie. Gdzieś podświadomie zdawał sobie sprawę z pobudek jakie nim kierowały, gdy zadawał to pytanie. Chciał wiedzieć, czy nie brakowało jej Daniela. Czy pomimo tego jak wspaniale im było ze sobą, ona wciąż marzyła o nim. Czy podczas ich wspólnego czasu wyobrażała sobie, że jest z Danielem. Czy tego właśnie pragnęła, a obecna relacja była dla niej jedynie nędzą namiastką. Chciał wiedzieć czy był wystarczająco dobry. Chciał wiedzieć czy jego uczucia są odwzajemniane. 
- Mam dla ciebie prezent. 
Żeby nie zmieniać pozycji, sięgnął po różdżkę. Przywołał spod łóżka paczuszkę zapakowaną w krwistoczerwony papier, przewiązaną srebrną wstążką. Podał ją Alayi. Roześmiała się jak mała dziewczynka. Leonel obserwował ją, wyobrażając sobie jak musiała wyglądać jako dziecko. Z tą piękną białą skórą, jasnymi piegami, lśniącymi zielenią oczami i czarnymi włosami musiała ujmować urodą już od wczesnych lat życia. 
Wewnątrz paczuszki znajdowała się książka, ale nie byle jaka książka. Była bardzo stara, perfekcyjnie utrzymana w dobrej kondycji. L'anatomie, atlas rysunków i szkiców sporządzonych przez zespół medyków pod przewodnictwem Louisa Oteuile'a. 
- Oryginał z tysiąc pięćset czterdziestego roku. 
Ekspresja jej mimiki wyrażała przejmujący zachwyt i szok. Dotykała stron ostrożnie, jakby obawiała się, że pod zbyt mocnym naciskiem uszkodzi księgę jak bańkę mydlaną. Spojrzała na Leonela z niedowierzaniem. 
- Oh, Leo... Dziękuję. Jak udało cię się ją zdobyć?
Uśmiechnął się tajemniczo. 
- Można powiedzieć, że ją uratowałem. 
Odłożyła L'anatomie na szafkę przy łóżku, ale patrzyła na nią jeszcze przez kilka minut, wciąż w lekkim szoku. Domyśliła, że dotychczasowy właściciel, a raczej to, co z niego zostało, spoczywał gdzieś w laboratorium albo piwnicy. Znów się roześmiała. 
- Jesteś niesamowity, doktorze Celter - powiedziała zmysłowo, kolejny raz racząc go pocałunkiem. 
Oblizał usta. W jego przypadku, apetyt rósł w miarę picia. 
- Jakie jest twoje panieńskie nazwisko?
Przez chwilę milczała, wyraźnie marszcząc brwi. 
- Wiesz, że prawie zapomniałam! - zachichotała. - Effreys, Alaya Carolina Effreys... Śmieszne, używałam go tylko dwadzieścia lat. 
- Podoba mi się. Brzmi prawie jak effrayé.
- Haha! Trudno byłoby ci mnie przestraszyć. 
- Wiem. Zauważyłem, że przyciąga cię to, co większość ludzi odrzuca bądź przeraża. Wciąż pamiętam twoją reakcję gdy znalazłaś w mojej lodówce torebeczki z krwią i zapakowane organy. 
Dała mu prztyczka w noc. 
- A propos. Zgłodniałam - wypowiedziała słodkim tonem. 
Domyślił się, że wcale nie miała na myśli śniadania. Znów pochłonęły ich pocałunki i czułości. Byli wolni, roześmiani, ciekawi siebie i pełni wzajemnego pożądania. Może już na samym początku, od chwili gdy przedstawiono ich sobie w Szpitalu imienia Peana, może już wtedy to zainteresowanie, które w nim zakiełkowało, nosiło w sobie zalążek namiętności i wolę doprowadzenia do seksualnej fuzji.
Objął ją mocno. Przeturlali się  i teraz to on był na górze. Zamknęła oczy, z przyjemnością układając się na poduszkach. Czuła jak ciepłe usta Leonela dotykają jej skóry wzdłuż szyi, wzdłuż klatki piersiowej i podążają w dół. 
- Poczekaj. 
Przysunął się, pocałował, łapiąc zębami jej dolną wargę. 
- Mmm?
- Menstruacja. 
Twarz Leonela rozświetliła ciekawość. Miał minę smakosza, przed którym właśnie postawiono wykwintne danie, którego nie miał jeszcze zaszczytu kosztować. 
- Splendidement - ucieszył się. 




*


Molder wrócił z kuchni razem z sześcioma butelkami piwa. Rozsiadł się na kanapie obok Snape'a, który był zbyt zajęty by zwrócić na niego uwagę. Nie odezwał się ani słowem od momentu, aż przestał mierzyć do niego z pistoletu i oddał mu legitymację służbową. Molder otworzył dwa piwa, jedno z nich przesunął do Snape'a. Odchrząknął. 
- Wstawiłem pizze do piekarnika. Umieram z głodu, a ty?
Zerknął na niego przelotnie, ale nie odpowiedział. Dopisał kilka zdań kończących raport z podróży European Expressem, kliknął wyślij i zamknął komputer.
Molder szczerzył się do niego przyjaźnie. Wyciągnął ku niemu rękę. 
- Molder. William to moje pierwsze imię, ale w ogóle go nie używam. Wolę drugie, Fox, ale najlepiej po prostu: Molder. - Severus uścisnął mu dłoń. Przemilczał fakt, iż swojemu kotu dał na imię Fox. - Teraz rozumiem czemu Mallory wydał nam oficjalne polecenie poznania się. Nie jesteś zbyt towarzyski, prawda?
- Nie lubię marnować czasu. 
- Z psychologicznego punktu widzenia, nawiązując bliższy kontakt ze sobą, jako współpracownicy stajemy się bardziej zaangażowani. Zaufanie do siebie nawzajem sprawia, że jesteśmy bardziej efektywni, a nasze działa stają się zsynchronizowane. Jak dobrze nastrojone radio. 
- Nie wiem jak ty, ale ja nie nie ufam komu popadnie. 
- Ja nie ufam nikomu.
Severus uśmiechnął się. Chwycił swoje piwo i stuknął nim w butelkę Moldera. 
- Więc...
Nim zdążył dokończyć, Molder podjął:
- Czy uważasz, że istnieje życie pozaziemskie?
Severus parsknął, prawie krztusząc się piwem.
- Zieloni Marsjanie?
- Szarzy.
- Co?
- Szarzy. I niekoniecznie Marsjanie. Ich skóra ma szary kolor ze względu na niewielką zawartość czerwonych krwinek. Ponoć interesują się szczególnie ludzkimi wątrobami, wyrywają je i zjadają żeby uzupełnić czerwone krwinki.
Severus zamrugał. Czuł się tak jakby Molder stroił sobie z niego żarty.
- Poważnie?
- Jak najbardziej. To niewyobrażalne jak na krwinki działa wątróbka z cebulą.
Chrząknął. Ktoś mu niedawno radził, by zaczął jeść więcej wątróbki.


*


Na korytarzach MI6 mówiło się, że Walter Mallory od kiedy został mianowany M, przyniósł instytucji wielki powiew świeżości. Zdarzały się nieporozumienia i mniejsze lub większe skandale, agentów było zbyt wiele by dało się tego uniknąć, ale ci z nich, którzy mieli możliwość go poznać, porozmawiać na osobności, w większości bardzo go szanowali. Uchodził za człowieka zdecydowanego i prostolinijnego, ale nie trzymał się bezmyślnie regulaminów i protokołów. I przede wszystkim, całkiem poświęcał się pracy. Krążyły plotki o tym, jak źle wpływa to na jego wieloletnie małżeństwo z ukochaną Sharon. Nikt nigdy nie widział jej w siedzibie MI6. Ponoć nienawidziła tego miejsca z całego serca.
Wszedł do swojego gabinetu, odwiesił elegancki płaszcz Burberry na wieszak i skinieniem różdżki rozsunął zasłony i żaluzje. Wnętrze od razu pojaśniało. Noc spędzona w domu nie przyniosła efektów, na które liczył. Sharon ignorowała go, a gdy położył się do ich łóżka, ostentacyjnie zabrała kołdrę i wyszła. Namawiał ją do rozmowy, aż powiedziała,że nie zamierza z nim rozmawiać i żeby dał jej spokój. Wrócił więc do sypialni, prawie całą noc gapił się w sufit.
Zoe Warnes i jej zespołu sekretarek jeszcze nie było w pracy. Trochę go to ucieszyło, ale nie to, żeby jej nie lubił. Uważał, że jej towarzystwo jest bardzo przytłaczające i do zniesienia tylko w niewielkich dawkach.
Nie od razu dostrzegł spoczywającą na jego biurku kartonową paczkę. Czasem zdarzało się, że zostawiano mu pocztę w gabinecie, ale wtedy robiła to Zoe, która miała dodatkowe klucze, ale nigdy nie przynoszono mu nierozpakowanych przesyłek. Sprawdził ją przez specjalny skaner, który nie wykrył żadnych ładunków wybuchowych. Według protokołu, powinien wezwać techników, już miał wyjść, ale coś go powstrzymało. Cofnął się do biurka i wziął paczkę w dłonie. Była dość ciężka, z pewnością ważyła co najmniej kilka kilogramów. Postawił ją i wyjął z szuflady nożyczki. Pomyślał, że wcale się nie zdziwi, jeżeli w środku znajdzie tylko stare gazety albo coś równie bezużytecznego.
Paczka w paczce, jak się okazało. Karton podpisany był: Tylko Dla Twoich Oczu, Walterze. W tym momencie bezsprzecznie powinien wezwać techników, ale nie zrobił tego. Sam nie wiedział dlaczego, ale może, tak bardzo jak było to nieprofesjonalne, chciał jeszcze przez chociaż godzinę unikać kontaktu z innymi ludźmi.
Przeciął drugie opakowanie, po czym od razu uderzył go okropny odór. Rozchylił wieka. Wewnątrz leżało coś, co zdawało się być jakąś częścią ludzkiego ciała, spodziewał się tego już po zapachu, ale na wierzchu niczym pokrywka leżała prosta kartka papieru z jednym zdaniem: Wiemy, Czego Się Wstydzisz, Walterze. Złapał ją opuszkami palców za róg i powoli zsunął. Odruchowo cofnął się i skrzywił. W środku znajdowała się odcięta głowa kobiety. Jej twarz przypominała woskową maskę, którą ktoś wyrzeźbił tak, by jak najbardziej wiarygodnie ukazywała przerażenie. Mallory rozpoznał ją, była to głowa Cassadry Carnegie, agentki, która miała dzisiaj dotrzeć do Wenecji i tam współpracować z Williamem Molderem i Severusem Snape'm.
Westchnął ze zrezygnowaniem i wezwał techników.



*


Uniósł wzrok znad książki. To tylko gruby gołąb postanowił usiąść na parapecie, teraz trzepotał skrzydłami, które obijały się o szyby. Stanął dziobem do okna. Tom miał wrażenie, ze ten głupi ptak go obserwuje. Stuknął czubkiem buta o okno, skutecznie płosząc gołębia.
Siedział rozłożony na swoim miękkim fotelu, obie nogi opierając o parapet, twarzą do słońca. Od godziny udało mu się uspokoić na tyle, by skupić się na lekturze. Całkiem niezły kryminał. Główny bohater, Mike, przez całą karierę aurora miał obsesję na punkcie seryjnego mordercy, którego nigdy nie udało się schwytać. aż niespodziewanie, kiedy Mike jest już na emeryturze i spędza dnie reperując starą łódź, którą kupił za grosze na charytatywnej aukcji starzyzny, zostaje znalezione kolejne ciało osoby zamordowanej przez Kreta. Mordercę nazywali Kretem ponieważ wszystkim ofiarom wyrywał oczy, a ciała zakopywał pod ziemią w jamach przypominających krecie tunele. Właśnie czytał o tym jak Mike w nocy włamuje się do biura, by dostać się do aktualnych akt śledztwa.
Był zestresowany. Wczoraj wieczorem pokłócił się z Bellatrix do tego stopnia, że wyszedł z domu i nie wrócił na noc. A wszystko przez to, że nie chciał by angażowała się w jego sprawy, w politykę, by w ogóle zwracała na siebie uwagę, a ona nie mogła już znieść tego odpychania. Co prawda, nie był w stanie zwerbalizować swoich uczuć względem niej, nawet nie za bardzo chciał o tym myśleć, ale była dla niego ważna i za nic nie chciał rezygnować z tego związku, ale musiał myśleć też o swoim wizerunku, szczególnie teraz. To już tydzień jak wysłał oficjalne pismo do Naczelnego Ministra Stanów Zjednoczonych z prośbą o niezobowiązujące spotkanie w dowolnym miejscu, jeszcze nie otrzymał odpowiedzi.
Nie licząc niższych rangą urzędników, każde hrabstwo w każdym Stanie powoływało dziesięciu Sekretarzy, nad którymi górował Minister danego Stanu. Ministrów było więc łącznie pięćdziesięciu, plus Naczelny Minister Stanów Zjednoczonych, wybierany spośród Ministrów na pięcioletnią kadencję w organizowanym przez Kongres jawnym głosowaniu. Aktualny Naczelny Minister został wybrany cztery miesiące temu i nazywał się Benjamin Cestillo, pełnej krwi barczysty Teksańczyk. Z tego co o nim wiedział, Tom obawiał się, że słynący z ciężkiego akcentu i kowbojskich butów, które nosił absolutnie do wszystkiego, Cestillo nie wykaże woli spotkania z nim. Póki co, z odpowiedzią ostentacyjnie się nie spieszył.
- Panie Ministrze, pan Malfoy już przyszedł razem z synem - rozbrzmiał głos sekretarza.
Riddle odłożył książkę i nachylił się nad aparatem.
- Wpuść ich.
Lucjusz Malfoy wszedł pierwszy, jak zawsze z lekko zadartą w górę brodą i pewnym, mocnym krokiem. Wydawał się wyjątkowo rad z tego, że mógł zerwać się ze swojej pozycji w Hogwarcie i ubrać bardziej dostojne szaty aniżeli prosty mundur. Ponaglił syna. Draco nie był w najlepszym humorze, odsunął się od ojca, gdy ten chciał położyć mu rękę na ramieniu.
- Witaj, Draco - przywitał go Tom. Młody Malfoy skinął mu, ale nic nie powiedział. Tom zwrócił się do Lucjusza. - Dziękuję, Lucjuszu. Możesz odejść.
Malfoy otworzył usta, gotów wyrazić sprzeciw ale opanował się natychmiast i posłusznie wyszedł. Draco dostrzegalnie odetchnął z ulgą kiedy tylko drzwi za jego ojcem zamknęły się. Niepewnie zerknął na Riddle'a.
- Jeżeli chodzi o to, co się wyprawia w Hogwarcie, to ja zupełnie nic nie wiem - oświadczył na wdechu.
Podszedł bliżej, starając się sprawiać wrażenie nonszalancji, ale w środku czuł się spięty jak struna wiolonczeli. Ojciec nawet nie powiedział mu o co chodzi, nie uprzedził go. Zaczaił się na niego przed Wielką Salą i siłą odciągnął kiedy Draco po śniadaniu chciał udać się na pierwszą lekcję. Jedyne, co powiedział to to, że zabiera go do Ministerstwa i ma nie przynieść mu wstydu.
- Usiądź, Draco - zachęcił go Tom, wskazując fotel przy biurku. Nieśpiesznie podszedł do barku. - Napijesz się czegoś?
Chłopak usiadł ostrożnie, poprawił kołnierz koszuli, którą założył pod ciemny sweter i rozejrzał się.
- Wody, jeżeli można. Dziękuję.
Dwie szklanki i dzbanek wody wylądowały na blacie biurka. Draco wziął swoją szklankę i prędko wypił duszkiem całą zawartość. Tom przyglądał mu się, ponownie go oceniając w myślach. Młody, bystry i cwany chłopak, któremu nie brak inteligencji i strategicznego myślenia. Trochę arogancki, ale jak na swój wiek dojrzały. Będzie musiał popracować nad mową ciała i opanowaniem, całkiem nieźle mu szło ukrywanie niepokoju i poirytowania, ale dla wprawnego oka wszystko było widoczne.
- Co cię tak denerwuje, Draco? - zagadał.
Odchylił się na fotelu, zainteresowaniem przekrzywił głowę nieco w bok. Malfoy zerknął na niego spode łba. Nie wierzył w to, by Ministra interesowały jego prywatne troski i problemy.
-  Życie - odparł.
Tom prychnął cicho.
- Co ci nie odpowiada?
- A to takie ważne dla Ministra Wielkiej Brytanii? - spytał kpiąco.
- Odpowiedz na moje pytanie, Draco.
- Zachowanie mojego ojca. Porąbane rzeczy, które dzieją się w Hogwarcie. Bezsens.
- Co robi Lucjusz?
Malfoy zagryzł usta. Nie miał ochoty na uzewnętrznianie się przed Ministrem, ani w ogóle na uzewnętrznianie się przed kimkolwiek. Nawet z Marlene niewiele rozmawiał o relacji pomiędzy sobą i Lucjuszem. Kiedyś ojciec mu imponował, chciał by taki jak on, ale te czasy już dawno minęły i prawie wszystko się zmieniło, Dracon nie był już chłopcem, którym można było łatwo manipulować, ani którym można by było swobodnie sterować. Mimo wszystko, miał dość buntowniczą naturę i im był starszy, tym bardziej nie mógł znieść zachowania ojca. Nie zamierzał tego nigdy nikomu mówić, szczególnie nie Harry'emu, ale w pewien sposób i w pewnym stopniu mu zazdrościł. Wolałby żeby Lucjusz był taki jak Snape, przynajmniej jeżeli chodziło o podejście  do ojcostwa. On sam wolał rozmawiać ze Snapem właśnie, niż z własnym ojcem, czuł że może jemu i jego sugestiom zaufać, także teraz nie był zadowolony z nieobecności Snape'a w Hogwarcie tak samo jak Harry.
- Wydaje mu się, że może mi wydawać polecenia, wydaje mu się, że możne mi ustawiać życie jak mu się podoba, wydaje mu się, że ma prawo do decydowania za mnie. Wydaje mu się, że może mnie zmuszać do... do robienia rzeczy, których nie chcę robić.
- Rozumiem. Ale ty nie jesteś jego własnością.
- On tego nie szanuje.
- Nie pozwól by to tobą sterowało, Draco. Nawet jeżeli go nie słuchasz, to może mieć wpływ na twoje decyzje i osądy.
- Ciężko go unikać gdy miota się po zamku bez przerwy. I jeszcze mu się wydaje, że ma takie istotne zadanie, a nie jest lepszy od tych półgłówków, którzy zachowują się jak nakręcane roboty.
Tom ponownie napełnił jego szklankę. Przez parę minut nic nie mówił, a jedynie obserwował młodego gościa.
- Pewnie zastanawiasz się dlaczego chciałem żeby cię tutaj sprowadził.
- Yhym.
- Mam dla ciebie ciekawą propozycję i liczę na to, że podejdziesz do niej bardzo poważnie.
Draco spojrzał na niego z autentycznym zaintrygowaniem pierwszy raz od pojawienia się w gabinecie.
- Co to za propozycja?
- Chcę zaoferować ci stanowisko mojego asystenta, Draco. Wiąże się to oczywiście z rezygnacją z Hogwartu, ale nie musiałbyś się martwić o swoją edukację i egzaminy, zapewnię ci prywatne lekcje, kto wie, może nawet mógłbyś szybciej podejść do owutemów.
Chłopak zastygł w bezruchu. Potrzebował chwili by upewnić się, że naprawdę słyszał to co słyszał.
- Ja... pańskim asystentem? Oficjalnie?
- Tak, oficjalnie. Otrzymasz umowę, wynagrodzenie.  Wikt i opierunek - dodał, unosząc kąciki ust.
Draco patrzył na niego nieufnie. Odstawił szklankę na blat. Bezwiednie rozejrzał się po gabinecie, jakby podświadomie szukał gdzieś ukrytej pułapki.
- Co miałbym robić?
- O szczegółach będziemy rozmawiać dopiero po tym jak się zgodzisz, Draco. To bardzo poufne kwestie, ale mogę ci powiedzieć, że będziesz towarzyszył mi w podróżach służbowych, spotkaniach z politykami z najwyższych szczebli, będziesz pomagał mi w organizacji i przedsięwzięciach.
- Dlaczego ja? - zapytał podejrzliwie marszcząc brwi.
- Jesteś młodym, bystrym człowiekiem o świeżym umyśle. Wierzę w twoją inteligencję i potencjał.
Malfoy z niedowierzaniem pokręcił głową. Miał dopiero szesnaście lat, a właśnie rozmawiał z Ministrem Magii Wielkiej Brytanii, najważniejszą figurą w Zjednoczonym Królestwie o swojej kandydaturze na stanowisko asystenta. Poczuł się wyróżniony, ale i zaniepokojony. Musiały kryć się jakieś dodatkowe powody za tym, że Riddle chciał na to miejsce młodego chłopaka, jeszcze bez wykształcenia i doświadczenia.
Tom oparł łokcie o biurko i splótł ze sobą place, cierpliwie czekając na odpowiedź.
- Ja... dziękuję - odparł ostrożnie. - Mogę się nad tym zastanowić?
- Oczywiście. Tydzień na podjęcie decyzji wystarczy?
- Chyba tak.
Sięgnął po małą karteczkę z notatnika, szybko zapisał na niej jakiś numer.
- Jeżeli nie chcesz przekazywać mi odpowiedzi przez swojego ojca, skorzystaj ze szkolnego telefonu i zadzwoń pod ten numer. Jeżeli przyjmiesz to stanowisko, dostaniesz od sekretarki kolejne instrukcje. - Wstał, po czym Draco też od razu poderwał się z fotela. Wepchnął karteczkę do kieszeni jeansów. - Jeżeli teraz nie chcesz wracać ze swoim ojcem,  możesz skorzystać z mojego kominka. - Podał mu dłoń do uściśnięcia. - Liczę na ciebie, Draco.

*


- Przypomniałeś sobie o starym przyjacielu, co? 
Harry uśmiechnął się do Hagrida i wszedł do środka. Kieł od razu zwlókł się z ławy i rzucił ku niemu, z radości aż ślina płynęła mu z pyska. Wyplątawszy się z psiego uścisku, Harry usiadł przy wytartym i bardzo starym drewnianym stole. Oparł się szorstką ścianę. Miękkie koce i poduszki wzbudziły w nim senność. Chętnie by się tu położył i zasnął przy cieple bijącym od pieca. 
- Gdzie zgubiłeś Hermionę i Rona?
- Właściwie to... chciałem sam przyjść. 
Imbryk i dwa pękate kubki wylądowały na stole. Hagrid nałożył puchate rękawice kuchenne i nachylił się do pieca. 
- Świeżuteńkie - zawołał, stawiając blachę z ciasteczkami przed Harrym. - Nie bierz od razu bo się poparzysz!
 Usiadł na przeciwko, prawie przewrócił gliniany dzban i miseczki, ale w ostatniej chwili udało mu się je złapać. Ściągnął fartuch, położył go na stosie poduszek, rzucił psu kawałek mięsa i napełnił herbatą oba kubki. Harry westchnął, przypomniał sobie jak w pierwszej i drugiej klasie ciągle całą trójką tutaj przychodzili z każdym problemem, wtedy wydawały im się przerażająco poważne, wydawało im się, że robią coś ważnego...
- Cholibka, chyba nie masz humoru, co?
Otrząsnął się z zamyślenia, pokręcił głową. 
- Ani trochę. 
- Ja wim o co chodzi, o te głupie oskarżenia. Nie wolno ci się nimi przejmować, Harry. Oni to robią tylko po to by było o czym gadać. 
- Ale uczniowie naprawdę giną. 
- I to jest obrzydliwe. Ale co możemy zrobić? Powim ci, że nie powinno się zaczynać walki z przeciwnikiem, którego się nie zna. Łatwo popełnić błąd, ot co. Teraz bez Dumbledore'a to i tak... - zacmokał z niezadowoleniem i sięgnął po ciastko. Nie zdołał utrzymać go w dłoni, wciąż były gorące. 
Harry wziął głęboki oddech.
- Zerwałem z Luną - wyznał tak szybko, że całe zdanie zabrzmiało jak jedno słowo :zerwałemzluną. Wziął kubek by zająć i ogrzać ręce. Poczuł się trochę zakłopotany.' Hagrid był wyraźnie zaskoczony, ale nic nie powiedział. - To nie dlatego, że już jej nie lubię, albo że nie chcę spędzać z nią czasu... ja po prostu... 
- To twoja sprawa, Harry, nie musisz się nikomu tłumaczyć. 
- Ja wiem, ale... - Przysunął się bliżej blatu, oparł o niego łokcie i nachylił się do Hagrida. - Powiedziałem jej, że... przez to wszystko co się teraz dzieje i w zamku i wokół mnie... tak będzie dla niej bezpieczniej, żeby jej ze mną nie kojarzono... Żeby nie wykorzystano jej przeciwko mnie.
Hagrid głośno charknął z niezadowoleniem. 
- Wisz, pamiętam jak wczoraj jak zobaczyłem twoją mamę zapłakaną na błoniach, tam pod tą wielką lipą. Kilka godzin wcześniej była szczęśliwa, to był przed ostatni dzień roku szkolnego. Widziałem ją wcześniej z Severusem jak spacerowali, wystawiałem wtedy klatki z wyklętkami... to taka odmiana sklątek, ale nie są tylnowybuchowe, mają takie małe haczyki na... eh, w każdym razie zapamiętałem to bo pierwszy raz widziałem ją w takim stanie. Zagadałem czy by mi nie pomogła z tymi klatkami. Pomyślałem, że się uspokoi przy robocie. Lily zawsze było bardzo skora do pomocy. Ale cholibka, skubana ani słówkiem nie pisnęła co się stało. 
- To nie samo, naprawdę. 
- Yhym.
- Bo tato naprawę ją kochał i w ogóle... po prostu ją okłamał.
- A ty nie zrobiłeś tego samego?
- Nie, ja... sam nie wiem, ja i Luna i tak zachowywaliśmy się bardziej jak przyjaciele... ja nie... chyba nie czuję się zakochany...
- Aha... I nie potrafiłeś tego wprost wyrazić?
- No nie. Wiem, to  tchórzliwe, ale ja tak strasznie nie chciałem sprawiać jej przykrości. a i szczerze nie chcę żeby padła ofiarą przez znajomość ze mną. Jak Cho. Przecież nie bez powodu ją zabito. Teraz znaleziono w moim pokoju jakieś szczątki, to od samego początku miało być kojarzone ze mną... No i... czułem się trochę tak jakbym Lunę oszukiwał... 
- Jakaś inna panna wpadła ci w oko?
Harry zarumienił się delikatnie. Szybko upił herbaty.
- To nie o to chodzi - odparł cicho. 
- Pierwszy, ale nie ostatni raz, Harry. Masz dopiero szesnaście lat - zaśmiał się cicho i puścił do chłopca oko.
Wziął ciasteczko. Okazało się całkiem dobre choć nieco zbyt słodkie i miejscami przypalone. Żuł wolno, smak ciastka prawie zamaskował niesmak, który towarzyszył mu w ustach przez cały dzień. Od ostatniego zdarzenia zarówno Ron jak i Hermiona bardzo chcieli z nim porozmawiać, ale on unikał ich jak tylko mógł. Plotki w Hogwarcie rozprzestrzeniały się z prędkością światła, już kilkukrotnie usłyszał za sobą pełne ekscytacji szepty. Niby przyzwyczaił się do bycia obgadywanym za plecami, ale obecna sytuacja była dla niego wyjątkowo przykra.
- Wszystko się pieprzy.
Hagrid westchnął głęboko. Chciał zaprzeczyć, umniejszyć jakoś powagę tego stwierdzenia, ale nie mógł tego zrobić nie wydając się przy tym śmiesznym i naiwnym. A przecież nie był ani śmieszny ani naiwny. Zerknął przez okno. Zakazany Las powoli zatapiał się w coraz ciemniejszych barwach wieczoru. 
- Wisz... Olimpia bardzo by chciała zimą odwiedzić południe Francji, mówi, że stęskniła się za zimowym klimatem tamtejszych gór. Mam nadzieję, że profesor McGonagall da mi urlopu na porządny wyjazd. - Jego czarne jak żuki oczy błysnęły. - Śmieszne, no nie? Człowiek żyje sam i sam wiele lat i całkiem mu tak dobrze, niczego mu nie brakuje, a potym kogoś zapoznaje i nagle już mu źle w tym starym życiu, bo wychodzi na to, że teraz tej osoby potrzebuje. Żeby w ogóle dalej żyć, cholibka. - W nostalgii patrzył przez okno, aż nagle drgnął i przeniósł wzrok na Harry'ego. - Muszę się już wziąć za dynie na Halloween! - zawołał z entuzjazmem. - Są jeszcze maleńkie, a mają być wielkie na metr co najmniej. Może miałbyś mi ochotę pomóc któregoś dnia, co?
- Chętnie. Tylko obiecaj, że skątki będą wtedy zamknięte!
Mężczyzna zarechotał. 
- Się wie!


Harry wyszedł od Hagrida godzinę później. Było już całkiem ciemno i przez całkowity brak światła praktycznie nie widział ścieżki. Nie chciał oświetlać sobie drogi różdżką z obawy przed zwróceniem na siebie uwagi. Kto wie gdzie się mogą czaić te kukły w mundurach. 
Rozmowa z Hagridem dobrze mu zrobiła, poczuł się trochę lepiej. Wciąż czuł w sobie złość, ale miał nadzieję, że trening quidditcha następnego dnia pozwoli mu zużytkować całą tę złą energię. Wielkimi krokami zbliżał się mecz z Puchonami, a forma drużyny wymagała jeszcze wiele pracy. 
- Aaa!
Potknął się nagle i runął twarzą na ziemię. Okulary potłukły się, a drobinki szkła wbiły mu się w skórę wokół oczu. Jęknął. W tej ciemności nie był nawet w stanie stwierdzić czy jego wzrok ucierpiał, ale w samych gałkach nie czuł bólu. Przesunął się do przodu i wsparł na ramionach, obrócił się i usiadł. Ostrożnie zbliżył dłoń do twarzy. Większość odłamków udało mu się łatwo strzepnąć, ale kilka większych wbiło się dość głęboko. Ciepła stróżka krwi spłynęła mu na usta. 
Z kieszeni jeansów wyciągnął różdżkę.
- Lumos - szepnął. 
Odruchowo krzyknął i aż podskoczył. Nie potknął się o kłodę czy wielki korzeń, ale o ludzkie zwłoki. Gdy minął pierwszy szok zbliżył światełko do ciała. Dziewczyna z pewnością była od niego młodsza, może dwa, może trzy lata. Była całkowicie naga, skórę pokrywała warstwa zaschniętej krwi. Jej piersi przekrojone były poziomo na pół, a prawie oderwana żuchwa ukazywała wnętrze gardła. Wokół szyi i pod szczęką zawinięty miała długi sznur białych pereł. Oczy zostały wyłupane, w ich miejscu widniały teraz przerażająco puste tunele. Pochwa dziewczyny była pokiereszowana jakby ktoś ciął ją tępym narzędziem. Harry nie odważył się bliżej jej przyjrzeć. Poderwał się i pobiegł do zamku tak szybko jak był w stanie.


Remus Lupin nie krył zdumienia zobaczywszy u drzwi niewielkiej komnaty, którą zajmował, zakrwawionej twarzy Harry'ego. Wpuścił go do środka, wyjrzał na korytarz by upewnić się, że nikt ich nie obserwuje, następnie zaryglował drzwi. 
Miał na sobie granatowy szlafrok z froty, rozczochrane włosy i zaspane spojrzenie. Posadził Harry'ego na fotelu, pobiegł po apteczkę i jałowy gazik. 
- Nie jestem w tym najlepszy, ale zrobię co mogę - rzekł pochylając się nad nim z buteleczką wody utlenionej. 
Harry syknął, wykrzywił się w grymasie bólu.
Lupin delikatnie oczyścił rany, następnie zabrał się za usuwanie wciąż tkwiących w skórze odłamków szkieł. 
- Możesz normalnie poruszać policzkami?
- Wydaje mi się, że tak. 
- To chyba nie uszkodziły za bardzo... - mruknął wypatrując drobinek. Wyciągnął największe kawałki i od razu obłożył obficie krwawiące skaleczone miejsca opatrunkiem. - Ale Harry, musisz koniecznie pokazać się lekarzowi - pouczył go poważnym tonem gdy skończył już pracę. 
- Wzrok mam bez zmian. 
- To całe szczęście, ale jakieś drobinki mogły zostać, ja nie jestem wykwalifikowany do takich rzeczy... - Wyszedł na chwilę by przynieść butelkę wody. - Powiesz mi teraz co się stało?
Harry wypił od razu całą szklankę. Zerknął na Remusa. Bez okularów widział go bardzo niewyraźnie.
- Potknąłem się i upadłem, wracałem od Hagrida...
- Sam o tej porze?!
- Zagadaliśmy się - odparł na swoją obronę. 
Lupin przyglądał mu się z zatroskaniem. Harry opowiedział mu o co się potknął. Poczuł jednocześnie jak wzbiera w nim wściekłość, ale pojawiło się też niejakie ukojenie. 
- Harry nie możesz chodzić sobie samemu po błoniach po zmroku, po pierwsze, to nie jest już bezpieczne, a po drugie...
- A co to za różnica? Co by się nie działo, to i tak zwalą to na mnie! - Zmrużył oczy. Wydawało mu się, że widzi kilka na wpół spakowanych walizek. - Wyjeżdżasz z Hogwartu?
Lupin unikał jego wzroku. 
- Zastanawiam się nad tym... Wiesz, że Tonks jest w ciąży... Wiem, że jest pod dobrą opieką swoich rodziców, sama powtarza mi, żebym nie zamykał się z nią w domu z tego powodu, ale...cóż... Z drugiej strony razem z profesor McGonagall i Slughornem prowadzimy dyskusję czy by nie przekazać mi Obrony Przed Czarną Magią, wtedy Slughorn mógłby w pełni przejąć Eliksiry. Sam wiesz jaki jest problem z lekcjami po odejściu Daniela i Severusa. 
- Byłoby świetnie! Nie jesteś przekonany?
Wzruszył ramionami. 
- Niezbyt. To już nie jest to samo miejsce co trzy lata temu. Nie sądzę bym chciał brać w tym udział, na obecnym stanowisku mam taką wygodę że mogę odejść w każdej chwili nie sprawiając nikomu zawodu. Łudziłem się, że mogę tu coś zdziałać, może coś przerwać, może pomóc, ale klapki powoli opadają mi z oczu. 
- To znaczy?
- Po tym jak zaczęto cię oskarżać, postarałem się coś wyniuchać. Nie ja jeden. Przypadkowo udało mi się podejrzeć jak Nathaniel upominał Lucjusza Malfoya za zbyt daleko posunięte wtrącanie się. On przecież też nie jest tutaj by patrolować korytarze... To nie był przyjemny widok... Malfoy był szczerze przerażony, zresztą wcale mu się nie dziwię... Nathaniel jest niezrównoważony i nieobliczalny, nie mam pojęcia skąd go wytrzasnęli, ale nie zdziwiłbym się gdyby to był jakiś zakład zamknięty. Widziałem też jednego człowieka, który zdaje się mieć powiązanie z tymi morderstwami...
- Kto taki?
Lupin pokręcił głową. 
- Nie wiem. Nie usłyszałem jego nazwiska, nigdy wcześniej go nie widziałem. Dość ekstrawagancko ubrany, nosił niski cylinder, półdługie kręcone włosy, mniej więcej w moim wieku. Rozmawiał z Nathanielem przy Bramie Głównej, powiedział, że zjawi się następnym razem na, jak to określił, "kolejną dawkę" za dwa tygodnie, ale gdy tamtego dnia chodziłem za Nathanielem cały dzień i noc... ani śladu tego typa. Może nie ma z tym nic wspólnego i to tylko moje mylne przeczucie...
Harry osunął się bezwładnie na oparcie fotela. 
- Zrozumiem jeżeli zdecydujesz się odejść - oznajmił ze smutkiem. 
- Jest coś co mnie powstrzymuje. Obiecałem Severusowi, że będę cię pilnował. Poza tym, bardzo nie chciałbym zostawiać cię tutaj bez wsparcia w takiej sytuacji. 
- Twoje dziecko będzie ciebie bardziej potrzebowało. 
- Póki co, jeszcze nawet się nie urodziło. I nic mu nie będzie grozić pod opieką rodziny, nie martwię się o to. Ty też jesteś dla mnie ważny, Harry.
Chłopak spróbował się uśmiechnąć. 
- Dziękuję ci za to, że... no wiesz... ty i Syriusz myśleliście, że jestem synem waszego przyjaciela... potem zachowanie Syriusza tak diametralnie się zmieniło. Nie mówiłem o tym dużo, ale zabolało mnie to, ponieważ okazało się, że nie przejmował się mną ze względu na mnie, a jedynie ze względu na Jamesa Pottera. 
Lupin położył mu dłoń na ramieniu. 
- Myślę, że jesteś synem mojego przyjaciela, Harry - rzekł ciepło. - Ja sam zawiodłem się na Syriuszu gdy ostatnio wyjaśniły się pewne sprawy z przeszłości... Rozmawialiśmy parę dni temu. On obwinia Severusa o śmierć Jamesa. Jego, Lily... ale wyżywać złość może tylko na nim, albo na tobie. Ma w sobie wielkie pokłady goryczy też za niesłuszne osadzenie w Azkabanie. Nie może znieść tego, że on spędził tam dwanaście lat, nie będąc niczemu winien, a Severusowi udało się tego uniknąć pomimo przepełnionej kartoteki. Już wcześniej go nienawidził, a gdy wyszła na jaw ta cała historia z przepowiednią i cała prawda, znienawidził go jeszcze bardziej. Nie jestem w stanie w pełni zrozumieć jak się czuje po tak długiej i strasznej odsiadce, ale uważam, że brakuje mu dojrzałości. Te negatywne emocje go zaślepiają. Wciąż zachowuje się nieodpowiedzialnie. Ciekawe jak szybko darował Dumbledore'owi to, że wtedy w ogóle nie zainteresował się jego losem, a teraz z nim współpracuje. 
- Mówił coś o Dumbledorze?!
- Wspomniał, ale nie chciał mi nic powiedzieć. Trochę się pokłóciliśmy... Wiesz, że wcale nie byłem zaskoczony gdy dowiedziałem się o tym, że to Severus jest twoim ojcem? Ten cały niby związek Jamesa i Lily... to było takie absurdalne, wiedziałem, że coś w tym wszystkim jest nie tak. Kiedyś była taka sytuacja, jeszcze w szkole, James powiedział, że chciałby znaleźć jakiś sposób na uwiedzenie Lily tylko po to by zadać tym cios Severusowi... Głupie gadanie, ale potem myślałem, że faktycznie coś takiego zrobił, magią zamieszał jej w głowie... W każdym razie, coś jest na rzeczy a propos Dumbledore'a, ale nie łudzę się, że czegokolwiek dowiem się od Syriusza. No, ale ty powinieneś już spać, odprowadzę cię do wieży Gryffindoru. I masz mi obiecać, że z samego rana pójdziesz do Skrzydła Szpitalnego. 
- Jasne - mruknął niechętnie. 

*



Rosette z chęcią przyjęła kolejny kieliszek wina. Spojrzała w stronę Nikołaja Sirnowa, który opowiadał właśnie o swojej ostatniej rozmowie z prezydentem Rosji. Towarzyszyła mu urocza blondynka o naiwnym usposobieniu, wlepiała w niego oczy jak w obraz i ciągle śmiała się z jego kiepskich żartów. Miała na imię Svetlana, albo jakoś podobnie. 
Zachichotała właśnie, a jej różowe policzki zaróżowiły się jeszcze bardziej. Uśmiechnęła się do Rosette, były jedynymi kobietami w męskim towarzystwie tej kolacji. Rose odwzajemniła pusty uśmiech. Nie mogła już zliczyć którą kochanką Nikołaja była Svetlana, dziesiątą? Piętnastą? Zmieniał je w tempie jedna na miesiąc. Podobno każdą z nich sprowadzano mu z dalekich zakątków Rosji. Wiejskie dziewczyny, ładne ale bardzo proste, znalazłszy się w wielkim świecie, popadały w upajający zachwyt, a Sirnow uwielbiał się nimi bawić. 
- Da, Petrow zaprosił mnie do swojej daczy. Odwiedzę go za dwa tygodnie, wygospodarował trochę czasu. Tak jak mówiliśmy, spodziewam się pozytywnego odzewu. 
Wyjął cygaro ze złotego pudełka i wepchnął je sobie do ust. Błysnął złoty rolex na jego przegubie. 
Rosette zsunęła lewą dłoń pod stół i położyła ją na udzie siedzącego obok niej Antoniusza. Nawet na nią nie spojrzał, przyjął za to cygaro zaoferowane przez Nikołaja. Posypały się sprośne żarty. Na początku kolacji poruszyli kilka istotnych tematów, ale w istocie ta wystawna kolacja na dwadzieścia osób była tylko miłym gestem powitalnym. Sirnow zaprosił do Moskwy najważniejszych towarzyszy wspólnych działań. 
Następnego dnia razem z Antoniuszem miała wybrać się na zwiedzanie miasta. Wpatrując się w czerwień wina próbowała przypomnieć sobie kiedy ostatni raz była w Moskwie, ale żadna data nie przebijała się do jej świadomej pamięci. Lecieli wyjątkowo komfortowo bo prywatnym odrzutowcem z luksusowym wyposażeniem, ale nawet niego nie skorzystała. Pozostawiona sama sobie, jako że Antoniusz zajęty był rozmowami, oglądała jeden horror za drugim, każdy kolejny coraz bardziej krwawy i coraz głupszy. 
Powoli przesunęła dłoń wzdłuż uda Antoniusza. Rozłożyła ją na jego kroczu. Upiła wina. Palce zacisnęły się lekko na materiale, odnalazły rozporek i szybko go rozpięły. Antoniusz odchrząknął. Wyprostował się sztywno. Rosette uśmiechnęła się. Zgrabnie wsunęła dłoń pod jego spodnie. Prawą ręką wyjęła ze swojej torebki czerwoną szminkę, przysunęła chusteczkę. Paznokciami lewej dłoni zaczęła głaskać go po jądrach. Jednocześnie szybko napisała coś na chusteczce i położyła ją na kieliszku Antoniusza. 

Masz ochotę się zabawić?

Zabrał ją i schował do kieszeni marynarki. Poderwał się szybko. 
- Wybaczcie, ale jest już późno i coraz bardziej odczuwam zmęczenie po locie. - Ukłonił się nieznacznie. - Dziękuję za kolację, życzę miłego wieczoru i do zobaczenia jutro na lunchu. 
Rosette pomachała im na pożegnanie. Szybko wyszli z hotelowej restauracji. Jeszcze szybciej pobiegli wzdłuż korytarza do widny, która zawiozła ich na ostatnie piętro. Całowali się jakby nic nie obchodziła ich obecność kamer w każdym kącie. Antoniusz zawsze śmiał się mówiąc, że zapewniają ochroniarzom darmowe porno. Rosette oderwała się od niego dopiero gdy udało im się po omacku otworzyć swój apartament. 
Wewnątrz panował kolaż bieli, złota i czerwieni. Bogato zdobione dywany, pozłacane klamki, ramy obrazów i luster, kryształowe żyrandole. Zdobienia, od których można dostać oczopląsu. Długie, ciężkie białe kotary i jedwabne zasłony. Ściany obwieszone zostały obrazami, jakby komuś bardzo zależało na tym, by zmieściło się ich jak najwięcej. Rosette zastanawiała się ile z nich to oryginały. Od razu skierowała się do radia i szafki z płytami. 
- Nie zabraliśmy ze sobą naszych zabawek - przypomniał jej Antoniusz. 
Odwróciła się przez ramię i posłała mu łobuzerski uśmiech. 
- Poradzimy sobie. Jest tutaj barek, prawda?
- Z pewnością. 
Ustawiła muzykę. Zrzuciła niewygodne szpilki. Tanecznym krokiem przeszła na środek pokoju. Zamknęła oczy. Antoniusz przyprowadził barek na kółkach. Oparł się o kolumnę przy łożu. Obserwował jak poruszała się w rytmie muzyki, jak powoli rozpięła swoją sukienkę i pozwoliła jej opaść na podłogę. Patrzył na jej biodra, opięty na nich czarny pas od pończoch, patrzył na koronkową bardotkę z gorsetem, która pięknie unosiła jej piersi. W mglistym świetle ustawionej w oddali lampy poczuł się odurzony widokiem Rosette. W intymnych sytuacjach była jak zjawisko. Całkiem tracił dla niej głowę. 
Nagle otworzyła oczy i spojrzała na niego zapraszająco. Bezwiednie zdarł muchę, pośpiesznie zrzucił marynarkę i rozpiął koszulę, prawie zrywając guziki. Pozbył się skarpetek i spodni. Zabrał butelkę likieru pomarańczowego i z nim odszedł do niej. Lubieżnie oblizała usta. Wciąż kołysząc się do piosenki, otworzyła likier, czubek butelki przystawiła do obojczyka mężczyzny, pozwalając by lepki płyn spłynął po jego torsie w dół. Przysunęła się. Pocałowała go po szyi, przesunęła język, zlizując likier z jego skóry. Dłonie oparła pod pachami Antoniusza, jednostajnie zniżając swoją pozycję, aż kucnęła liżąc go po podbrzuszu. Przebiegła palcami po jego żebrach, jednym szybkim ruchem zsunęła z niego bokserki. Antoniusz odchylił głowę do tyłu i na moment przymknął powieki. Podniósł kolejną butelkę alkoholu, Oblał nim Rose, absolutnie nie mógł oderwać wzorku od strumieni spływających po jej włosach do biustu. Odrzucił pustą butelkę w kąt. Gwałtowanie przysunął ją do siebie tak że cali lepcy od likieru, przykleili się do siebie. Chwilę mocował się z zapięciem bardotki, odczuł prawie dziką satysfakcję gdy zamek wreszcie puścił i mógł odsłonić te wspaniałe brzoskwinki, tak myślał o piersiach Rosette. Położył dłonie na okrągłej pupie. Jej sutki stwardniały boleśnie. Jęknęła cicho gdy zaczął ssać lewy z nich. Głaskała go po krótkich, czarnych włosach. 
Gwałtownie podniósł ją do góry, Ramionami oplotła jego szyję, a nogami tors. Oparł ją o ścianę, całowali się intensywnie, w pewnym stopniu nawet brutalnie, jakby jak najszybciej chcieli poczuć jak najwięcej. Podczas penetracji ogarnęło ją ciepło i obezwładniająca rozkosz. Prawie zsunęłaby się na posadzkę, gdyby nie przytrzymywał jej wystarczająco mocno. 
Potem zabrali szampana i przenieśli się do łoża z baldachimem. 


*

- Muszę przyznać, że nie straciłeś swojego kulinarnego talentu - powiedział Renard, nakładając sobie kolejną porcję przygotowanego przez Leonela dania. Półmisek pełen był wątróbki w sosie jabłkowym z rodzynkami, podanej z białym wytrawnym winem. - A wręcz... rozwinął się w niebywałym stopniu. 
- Miło mi to słyszeć. 
- Wątróbka jest doprawdy wyborna... Musisz zdradzić mi skąd je pozyskujesz.
- Och, każda z nich jest wyjątkowa. Staram się wybierać najlepsze. 
Wymienili porozumiewawcze spojrzenie. 
Renard uniósł kieliszek do góry, przyglądał się wnętrzu jadalni przez żółtawą ciecz niczym przez lupę, jakby wino było swoistym filtrem, dzięki, któremu mógł dostrzec więcej. Kredens i półki zastawione zostały przez długie wąskie świeczki, Leonel stwierdził, że ich światło nada kolacji wyjątkowego nastroju. Zwabiony zapachem jedzenia, do pokoju wkroczył kot o grafitowym futerku. Spostrzegłszy obcego przybysza usiadł, dumnie wypinając klatkę piersiową. Zielone oczy utkwił w Renardzie, zdawał się czekać na jakiś ruch z jego strony. 
- Nie wspominałeś, że masz kota. 
Leonel zerknął przez ramię. 
- To kotka Daniela, opiekuję się nią. Niedługo przed śmiercią znalazł gdzieś zbłąkanego szczeniaka, ale potem nie mogłem go nigdzie odszukać, podejrzewam, że uciekł. 
Du Beuliane upił wina i odstawił kieliszek na stół. 
- Zawsze szczególnie lubiłem koty. Są sprytne, inteligentne i ciekawskie, skłonne do ryzyka. Szanują się i robią co tylko zechcą. 
- Tak samo jak my. 
Renard zaśmiał się, przytaknął. 
- Twój dom zachwyca, Leonelu. Jest piękny. estetyka aranżacji i połączenia kolorów zdobyły moje serce. Twój gust z biegiem czasu i doświadczeń stał się jeszcze bardziej wysublimowany. Wnętrza nie są ostentacyjnie luksusowe, ale bogactwo jest wyraźnie widoczne. Zawsze umiałeś... organizować sobie fundusze na swoje zachcianki, domyślam się, ze to się nie zmieniło. Ciekawe, że człowiek najpierw chce być pięknym, potem bogatym, a dopiero w następnej kolejności marzy o zdrowiu. 
- Niewielu spośród tych, którym udało się zgromadzić wielkie pieniądze, potrafi się z nimi należycie obchodzić. Głupcom nie należą się pewne możliwości wynikające z bogactwa. Gdy jestem świadkiem marnotrawstwa piękna, nie mogę się powstrzymać by temu nie zapobiec. 
- Nawet najobrzydliwszy i najbrudniejszy z uczynków umiałbyś uszyć strój ze słów, które opisywałyby jego przerażające piękno. 
- Nauczyłem się tego od ciebie. 
- Och, rozwinąłeś wszystkie moje nauki! 
- Czy więc jesteś ze mnie dumny?
Mężczyzna oblizał usta, ledwie pokazując nieco krzywe kły. 
- Powinienem być dumny, że udało ci się nie okraść tego Kajusza. 


Leonel sięgnął po jasne winogrono ze szklanej miski. Powoli włożył je do ust, przez chwilę trzymał je na języku, aż nagle zacisnął  na nim zęby. Uśmiechnął się do Renarda. 
- Nie okradam moich przyjaciół. 
- Ha! W takim razie mam nadzieję, ze uważasz mnie za swojego przyjaciela!
Leonel wyszczerzył zęby. 
Renard przepisowo ułożył sztućce po skończonym posiłku, lekko odsunął talerz od siebie, przysunął się do stołu.
- Zacząłeś zachowywać się nieostrożnie, Leonelu - oświadczył niespodziewanie poważnym tonem. Patrzył na swojego dawnego ucznia i podopiecznego z uwagą, chcąc wyłapać wszystkie zmiany jakie w nim zaszły. Obawiał się, że gdy odwróci wzrok, coś umknie jego uwadze. Drobny, ale znaczący szczegół. 
- Nieostrożnie?
- Pozwoliłeś by pisano o tobie w gazetach. Rozmawiałeś z dziennikarzami. 
Leonel zajrzał do swojego kieliszka. 
- To o Danielu pisano w gazetach. 
- O tobie też, byłeś jego psychiatrą. 
- Nie zdradziłem tajemnicy lekarskiej. 
- To akurat jest najmniej ważne. Podano twoje nazwisko, miejsce pracy. Wieści szybko się rozchodzą. Naprawdę nie wiesz, o czym mówię?
- Niestety nie. 
- Cofnij się pamięcią kilka wieków wstecz. Chyba, że zapomniałeś już swoje występki, za które wygnano cię ze sfory biesów. 
- Ciebie również wygnano - przypomniał mu Leonel. 
- Owszem, na wiele lat zanim się poznaliśmy i z zupełnie różnych powodów. U mnie chodziło tylko o zbyt daleko posunięte relacje ze zwykłymi ludźmi... za tobą wystawiono list gończy. Zaszyłeś się pod ziemię, nie mogli cię znaleźć, sprawa na pewien czas ucichła, ale ci, którzy wtedy ucierpieli na twoich działaniach, niczego nie puścili w niepamięć. 
Celter pochylił się nad stołem, by wziąć drugą butelkę wina. Otworzył ją sprawnie i napełnił ich kieliszki. Podsunął swój do ust. Zamknął oczy, wdychając zapach trunku. 
- Ciekawi mnie skąd masz taką wiedzę. 
Usta Renarda wykrzywił kpiący uśmieszek. 
- Mam zaufanego informatora w sforze. Chcą cię pojmać i wymierzyć karę. Całkiem możliwe, że niektórzy zechcą to zrobić na własną rękę bez konsultacji ze sforą. Nie znam szczegółów, ale musisz spodziewać się ataków. Byłeś naprawdę bardzo lekkomyślny. Co ty sobie myślałeś, nawiązując relację z tym naukowcem?
- Daniel stał się moim przyjacielem.
- Przyjacielem?! Przyjacielem, którego wepchnąłeś do grobu! Leonelu, ty nic nie wiesz o przyjaźni. Nie potrafisz tworzyć przyjaźni, nie masz wymaganych do tego cech i umiejętności, co nie jest twoją winą, ale przestań wreszcie tworzyć iluzje! To będzie zguba dla ciebie i tych, którzy utrzymują z tobą kontakt. I teraz ten romans z jego żoną! Czy ty się w ogóle zastanawiałeś nad tym, co wyrabiasz?
- Nieszczególnie. 
Renard westchnął ze złością. 
- To widać. Nie masz za grosz poszanowania dla naszych wartości, dla środków bezpieczeństwa, dla tego, co jest nam niezbędne do przetrwania. Bawisz się tym wszystkim jak dziecko w piaskownicy, które pierwszy raz zobaczyło ogień! Rozumiem twój sprzeciw regułom i indywidualność w działaniu, dlatego też sam nie mogłem funkcjonować w sforze, ale ty działasz na własną szkodę. Są rzeczy, tematy, od których należy się trzymać z dala, a ty zagłębiasz się w nie z perwersyjną przyjemnością. Sprowadzisz na siebie nieszczęście. 
- Nie zamierzam rezygnować z mojej relacji z Alayą, z mojej przyjaźni z Kajuszem i Fioną. Są dla mnie ważni. 
Renard zerknął na niego z politowaniem. Pokręcił głową. 
- Tylko żebyś mi później nie mówił, że cię nie ostrzegałem. 


*


- Wiedziałam, że cię tu znajdę!
Draco uniósł głowę znad książki. Siedział właśnie w starej klasie, w której od dawna nie przeprowadzano już lekcji, służyła głównie za przechowalnie niepotrzebnych książek czy bibelotów albo jako kryjówka. Marlene oparła się o framugę. Uśmiechnął się. Nawet w ciemnym golfie i zwykłych czarnych spodniach wyglądała niesamowicie ponętnie. Zamknęła za sobą drzwi, podeszła i usiadła obok niego na połamanej ławce. Westchnął. 
- To co, powiesz mi wreszcie o co chodzi?
Nachylił się do niej. Wplótł dłoń w jej blond fale włosów, całowali się przez chwilę, ale Marlene odepchnęła go lekko. 
- Nie, mój kochany, nie wykręcisz się pocałunkiem! Słucham. 
Opowiedział jej o tym jak przebiegła jego krótka wycieczka do Ministerstwa i spotkanie z z Riddlem. Na początku miała taki sam wyraz zaskoczenia na twarzy, jak on gdy usłyszał propozycję Ministra. 
- Wow! W życiu bym się tego nie spodziewała! 
- Ja też nie. 
- I od kilku dni się nad tym zastanawiasz?!
- Co masz na myśli? Że powinienem się zgodzić?
Marlene wstała, stanęła przed nim, mocno opierając dłonie na biodrach.
- Pewnie, że tak! To niesamowita szansa!
- Zgadzam się, chcę ją przyjąć, ale... sam nie wiem... to dość ostateczna decyzja. 
- Tym lepiej. Będziesz tuż przy najważniejszych wydarzeniach, w samym centrum! 
- Właśnie - szepnął. 
- Oczywiście, to znaczy że będziesz musiał bardzo na siebie uważać, ale nie mam wątpliwości, że...
- Wiesz... - przerwał jej. - Trochę... obawiam się tego, że.... no... nie chciałbym żeby wyszło na to, że nie podołam...
Kucnęła przy nim. 
- Ty, Malfoy? - zagadała z zawadiackim uśmiechem. - To nawet nie jest opcja!
Prychnął ze śmiechem. 

*


 - Zapraszam do gabinetu!
Kajusz otworzył drzwi i puścił żonę przodem. Doktor Sean Eskander czekał na nich siedząc przy niewielkim, białym biurku. Uzupełniał jeszcze dokumentację po poprzednim badaniu. Zerknął na nich znad prostokątnych okularów. Miał zdrowe, jasne włosy, wydatną szczękę i duże, niebieskie oczy. Sprawiał wrażenie miłego człowieka tuż przed pięćdziesiątką. 
Po wymianie uścisków dłoni, usiedli na białych krzesłach na przeciwko niego. 
- Państwo Fioravanti, pani Fiona, tak?
- Tak. 
Wyciągnął jakiś formularz. 
- Dobrze... Mam wszystkie informacje, które mi pan przekazał - spojrzał na Kajusza, a potem na Fionę - gdy umawiał pan wizytę, ale teraz chciałbym je raz jeszcze potwierdzić. Pani wiek?
Fiona uśmiechnęła się lekko. 
- Biologicznie czterdzieści lat. 
- Kiedy wystąpiła ostatnia miesiączka?
- Hm, nie notuję tego, ledwie zwracam uwagę, zwykle jest bardzo krótka i nie odczuwam żadnych dolegliwości... Chyba na początku sierpnia. 
- Czy występowała regularnie?
- Mniej więcej.
- Czy pani pali, bierze jakieś leki?
- Nie. 
- A pan? - Kajusz potrząsnął głową. - Niedawno przebyte infekcje, choroby?
- Nic się nie działo.
- Pani wzrost i waga?
- Metr sześćdziesiąt dziewięć i pięćdziesiąt sześć kilogramów. 
- Zawodowo jest pani chirurgiem, tak?
- Zgadza się.
Posłał jej uśmiech jak do koleżanki po fachu. 
- Z ciekawości, tutaj w Londynie?
- Tak, London General Hospital. 
- Wspólne medyczne zaplecze znacznie ułatwia komunikację - zażartował. - Mam wszystkie pani wyniki laboratoryjne i nie znajduję w nich niczego niepokojącego. Proszę, może się pani już położyć - wskazał jej kozetkę przy ultrasonografie. 
Fiona puściła dłoń Kajusza, zdjęła czarny żakiet, zostawiła go na krześle i podeszła do kozetki. Odgarnęła włosy do tyłu, położyła się na plecach, podwinęła białą koszulkę. Kajusz cały czas patrzył na nią z widocznym zachwytem. 
- To pani pierwsza ciąża, prawda?
- Tak - odparła cicho. 
Rozsmarował na jej brzuchu zimny żel, który umożliwiał badanie. Fiona zamknęła oczy i odetchnęła głęboko. Ginekolog zbliżył głowicę aparatu do jej podbrzusza. Na monitorze pojawił się obraz. Kajusz zmrużył oczy i wychylił się, by lepiej widzieć, ale zupełnie nie potrafił niczego rozpoznać. Eskander przez około dwadzieścia minut przesuwał głowicę w górę, w dól, na wszystkie strony, uważnie oglądając rozwijający się zarodek. Co kilka minut sprzęt drukował zdjęcia kolejnych etapów badania. Fioravanti niecierpliwił się, bardzo chciał usłyszeć, że wszystko jest i będzie dobrze. 
- Piękny koniec okresu rozwoju zarodowego, dziesiąty tydzień, proszę państwa - oświadczył w końcu ginekolog. Wielkość małej śliwki, waga około pięciu gram. Widzi pan? Tutaj są palce u rąk, a tu rozwija się głowa. - Zatoczył palcem kółko na na ekranie. 
Kajusz zmarszczył brwi i przechylił swoją głowę, próbując zlokalizować wskazane miejsca. 
- Serce jest już ukształtowane, narządy wewnętrzne rozwijają się prawidłowo. Jakieś choroby genetyczne w państwa rodzinach?
- Nie. 
Kajusz odkaszlnął. 
- U mojego ojca podejrzewano padaczkę, ale cierpiał na mini udary, to ma chyba swoją fachową nazwę?
- Yhym, przemijający atak niedokrwienny mózgu - rzekł ginekolog. 
- Dosyć często pijemy wino do kolacji i czasem przy obiadach... nie wiedziałam, nawet nie podejrzewałam, że mogę być w ciąży...
-  Proszę się nie martwić, nie widzę tutaj niczego niepokojącego. 
- To będzie chłopiec, prawda? - zapytałblondyn, siadając na kozetce obok Fiony. Wziął ją za rękę. 
- No, tego to jeszcze nie jestem w stanie stwierdzić! Dopiero za jakieś dwa miesiące,  po osiemnastym tygodniu ciąży, proszę pana. Ze względu na pani wieki i dość wyjątkową sytuację chciałbym żebyśmy wykonywali kontrole częściej niż się to przeprowadza wedle procedury. Chciałbym panią zobaczyć za dwa tygodnie, będę wtedy mógł wykonać pomiar przezierności karku, ocenić kości nosowe płodu, przez wiek może mu grozić zespół Downa, ale bardzo proszę nie panikować, myślę, że to nie w tym przypadku, ale sprawdzić należy. 
- Oczywiście - odpowiedziała. Czuła wielką ulgę, że lekarz nie znalazł żadnych nieprawidłowości. 
- To na pewno będzie chłopiec - szepnął Kajusz. 
- A chcesz się założyć? - zaśmiała się. 
- Nie, moja droga. Nie chciałbym żebyś przegrała. 
Eskander odwrócił się do niego. 
- Skąd u pana taka pewność co do płci?
Kajusz zadarł brodę do góry.
- Ponieważ to był mój plemnik. 
Fiona parsknęła śmiechem i zacisnęła palce na jego dłoni. 
- Jesteś niemożliwy! 


----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Soundtracks:

1.Haendel - Il Floridante, HWV 14 / Act 2 - Aria "Ma che vuoi più da me"
2.Haendel - Oreste Ah mia cara
3.House of Cards OST - Obedience
4.My Darkest Days - Porn Star Dancing
5.Chopin - Nocturne In E Flat Major 
6. The 1975 - You



Chętnie poczytam Wasze opinie, wrażenia, wszystko! Na pytania wszelakie równie chętnie odpowiem tutaj, albo na asku -> askfm



2 komentarze:

  1. Cześć Saro!
    Zmotywowałam się żeby napisać Ci komentarz bo bardzo długo nic nie pisałam na twoim blogu.
    Przechodząc do rozdziału.

    Przepiękny początek, Celter i jego zabawy :D
    Ja na miejscu tego Felix'a nie zachowywałaby się tak spokojnie gdybym zobaczyła że Doktorek przecina mi klatkę piersiową i żebra...
    Cieszę się natomiast z faktu iż wszystkie dobra Pana Welleuse'a trafią w ''czyste'' rączki Leonela.
    Alaya i Leo – aniołki, motylki, serduszka, cud, miód i orzeszki :)
    Jestem bardzo ciekawa tej książki którą dostała w prezencie. Chętnie bym ją oglądnęła.
    Mój nowy ulubiony duet Sev i Molder <3 Uwielbiam bardzo mocno. Przez to że uwielbiam Archiwum X jeszcze bardziej cieszę się ze wprowadziłaś tą postać. Myślę że chcąc nie chcąc powoli kiełkuje nam tu przyjaźń pomiędzy tą dwójką.
    Fragment o Marsjanach – złoto!
    No i wreszcie moja ulubiona, odkąd tylko zobaczyłam tytuł rozdziału. Draco, moja ukochana postać. U Ciebie jeszcze bardziej go uwielbiam bo wreszcie dowiadujemy się o nim więcej no i więcej ma do powiedzenia.
    Co do propozycji złożonej przez Toma, to na bank się zgodzi. Hogwart to już nie to samo miejsce, no i wyrwie się spod czujnego oka Lucjusza. Niecierpliwie czekam na rozwój tego wątku.
    Z części z Harrym, Hagridem i Lupinem wychodzi na to że wszyscy chcą się ewakuować ze szkoły. Lupinowi się nie dziwie, bo wiadomo dziecko w drodze. Kochany jest za to że nie chce zostawić Harrego samego w tym całym bagnie. Tak sobie myślę że może Harry też powinien pomyśleć nad opuszczeniem szkoły?
    Celter i Renard. Mało, mało! Chcę się więcej dowiedzieć co wyczynił kiedyś Leonel. No i bardzo intrygująca postać Renarda. Liczę na jakieś smaczki w postaci dawnych historii.
    Zgadzam się z Kajuszem – chłopiec :)

    Jak ty to robisz ze jak skończę czytać rozdział to ciągle mi mało i mało? To chyba się nazywa talent :)

    Nie wiem czy jeszcze w tym roku będzie rozdział więc:
    Wesołych świąt
    Szczęśliwego nowego roku
    Dużo weny <3
    Pozdrawiam Cię
    Paula.

    OdpowiedzUsuń