NEXT CHAPTER


.

.

25.09.2016

73.
Mi dispiace, non parlo italiano



Minerva McGonagall z trudem znosiła obecną sytuację w Hogwarcie. Była dyrektorem, ale w rzeczywistości nie mogła kontrolować tego, co w szkole zarządzał Nathaniel ze swoją brygadą funkcjonariuszy, którzy bardziej przypominali roboty niż żywych ludzi. Od początku roku szkolnego zdążyła się już zorientować, że jej głośny sprzeciw nie przynosi absolutnie niczego, a gdyby spróbowała bardziej zdecydowanych metod, zapewne szybko na jej stanowisko zostałby postawiony figurant. Ciężko było jej to przyznać nawet przed samą sobą, ale uważała, że obecność Albusa Dumbledore'a mogłaby być wskazana - z pewnością wymyśliłby przewrotny plan przeciwdziałania. 
Przyglądała się Harry'emu z troską i zmartwieniem. Stał przy oknie ze skrzyżowanymi ramionami, wzrok wbity w lśniącą podłogę. W tej pozie nagle przypomniał jej Severusa, gdy ten stojąc w dokładnie tym samym miejscu czekał na wymiar kary za bójkę z Jamesem Potterem i Syriuszem Blackiem. 
- Harry...
Podeszła do niego, położyła mu dłoń na ramieniu. Zanim zdążyła powiedzieć coś więcej, do środka wkroczył Nathaniel a wraz z nim jeden funkcjonariusz, którym okazał się być nie kto inny jak Syriusz. 
Nathaniel trzymał w dłoni zawiniątko z tetry, w kilku miejscach przybrudzone na brunatnoczerwony kolor. Minę miał taką, jakby właśnie czekała go wyśmienita zabawa. 
- Twój pokoik, chłopcze został przeszukany. I popatrz... znaleźliśmy tam twoją pamiątkę!
Wystawił rękę z zawiniątkiem, drugą zaczął powoli je rozwijać. Okazało się, że wewnątrz umieszczono zaschniętą w krwi, zakonserwowaną w jakiejś mazi, uciętą kobiecą pierś. Harry wytrzeszczył oczy na ten widok. Jak oni mogli to znaleźć w jego pokoju?! To nie miało prawa w nim być. Profesor McGonagall wpatrywała się w znalezisko z nie mniejszym szokiem niż on. 
- Cóż, jest to szczątek zamordowanej niedawno panny Cho Chang, przy ciele której znaleźliśmy ciebie i twojego rudego pomocnika. 
- Pomocnika?! To jest oszczerstwo! Nigdy nie skrzywdziłbym Cho! - krzyknął. 
- Czyżby? To wyjaśnij mi, skąd w twoim pokoiku, pod twoim łóżeczkiem, w małym pudełeczku robiła ta oto pierś położona obok zdjęcia wyżej wymienionej?
- Nie mam pojęcia - odparł, siląc się na spokój. - Ktoś musiał mi to podłożyć.
- Ah tak? Teraz próbujesz zrzucić swoje winy na...
- Dość tego! - ostro wtrąciła McGonagall. Stanęła pomiędzy Harrym a Nathanielem, zmuszając go by się odsunął. - Nie jest winny dopóki nie udowodni mu się winy. To nie byłby pierwszy raz gdy ktoś próbuje postawić Harry'ego w zlym świetle i trudnej sytuacji. Żądam by skrupulatnie zbadano wszystkie ślady w tej sprawie i do tego czasu należy wstrzymać się z jakimikolwiek oskarżeniami. 
Nate wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu. 
- Całkowicie się panią zgadzam, dyrektor McGonagall. 

*
Od niemalże czterech godzin bezustannie krzątał się po domu. Tu przejrzał notes, tam odsłonił kotary, zamknął fortepian, poprawił taboret przy klawesynie, wyrównał stosik dokumentów na swoim biurku, to kolejny raz ułożył porcelanowe filiżanki w kredensie. Chodził z kąta w kąt w czymś w rodzaju pełnego napięcia oczekiwania. Rozglądał się, wypatrywał przez okna, uchylił nawet drzwi tarasowe. Na chwilę usiadł na sofie w swoim gabinecie, gdzie zwykł przyjmować pacjentów i gdzie zawsze rozmawiał z Danielem. Poderwał się z irytacją. 
On nie przyjdzie. 
W kuchni znalazł sobie nowe krótkie zajęcie - przesypał sól do cukiernicy a cukier do solniczki, po czym stwierdził, że to bez sensu i ponownie zamienił zawartości solniczki z cukiernicą. Nagle zastygł w bezruchu, jak dziki zwierz, drapieżnik, który właśnie zwietrzył ofiarę. Usłyszał skrzypnięcie w gabinecie. Udał się tam niezwłocznie. Pomimo tego, że świadomie nie oczekiwał konkretnego widoku, był zawiedziony gdy zobaczył tylko kota, któremu udało się otworzyć dolne drzwiczki kredensu. Spostrzegłszy go, Lyon miauknął głośno, jego puchaty rudy ogon uniósł się do góry. Po chwili czmychnął.
Leonel kątem oka uchwycił swoje odbicie w lustrze. Było niewyraźne, jakby tafla została posmarowana grubą warstwą oleju. Zbliżył się do niego. Z każdym krokiem jego wizerunek stawał się coraz bardziej wyraźny. Skóra pokrywała się czernią, jakby zanurzył twarz w czarnej farbie. Kropelka spadała na szyję i w dół po koszulę. Ale nie było żadnej koszuli. Poczuł znajomy ból w ramionach i kręgosłupie, który powoli przechodził na kończyny niczym wyraźnie odczuwalny elektryczny impuls. Jak dawno tego nie czuł, jak dawno tego nie robił! 
Stał tak blisko lustra aż niemal czubek jego nosa dotykał powierzchni. Jego oczy nie miały jednak swojej naturalnej barwy, wyglądały jak karmel. Czerń zniknęła, a twarz przypominała ciemną...
Na dźwięk dzwonka prawie podskoczył. Widziadło w lustrze zniknęło, a on sam, czując się wyjątkowo niespokojnie, skierował się do drzwi frontowych swojego domu. 
W progu stał nie kto inny jak Kajusz Oliwiusz Florencjusz Fioravanti, jedna z ostatnich osób, których odwiedzin mógłby się teraz spodziewać. Gwałtownie wciągnął powietrze. Uniósł podbródek i zacisnął usta. Kajusz patrzył na niego nieśmiało, w nieznacznie drżących dłoniach trzymał podłużny pakunek, obłożony fioletowym papierem i przewiązany srebrną wstążką. 
- Czy mogę wejść, mój drogi? - spytał cicho, jakby trochę się wstydził. 
Leonel zniżył wzrok na paczuszkę, po czym dostrzegł czubek butelki pod płaszczem Kajusza. Milczał. Był zaskoczony i niepewny co do własnych chęci. 
- Proszę - szepnął blondyn. 
Doktor cofnął się, wpuszczając go do środka. Milczał gdy szli gdy szli korytarzem zmierzając do salonu, tam zatrzymał się dopiero na końcu pomieszczenia, przy oknach. Rozsunął kotary, przez co nagle wnętrze rozświetliło się. Kajusz zmrużył oczy. 
- To jedno z kolekcji moich najstarszych win - rzekł, postawiwszy pękatą butelkę na ławie. Westchnął. - Znakomite dla takiego znawcy jak ty, mój drogi. 
Leonel słuchał go stojąc przodem do okien. Nie pokazał żadnej reakcji. 
- A to... - wyciągnął ku niemu paczuszkę, ale po chwili ją również położył na ławie. - Belgijskie czekoladki. Są przepyszne. - Milczenie i dystans Leonela speszyło go, ale nie spodziewał się niczego innego po tym co mu powiedział gdy widzieli się poprzednim razem. Leonel... Ja przyszedłem ponieważ chcę cię przeprosić. Jest mi wstyd i przykro po tym jak cię potraktowałem. Ja... bałem się być blisko z tobą. Nie chciałem byś uważał mnie za swojego przyjaciela bo wiedziałem, że tworzysz osobiste definicje, które... mogą być niebezpieczne. Jednak... zrozumiałem, że tęsknię za tobą, że mi ciebie brakuje i że czy tego chciałem czy nie... stałeś się moim przyjacielem i tego nie sposób cofnąć ani ignorować. - Leonel przechylił głowę ale nie odwrócił się całkowicie. - Proszę, porozmawiaj ze mną, Leo. 
Celter odwrócił się gwałtownie. W jego oczach widniał ból.
- Nie boisz się mojej definicji przyjaźni?
- Nie, to bez znaczenia, mój drogi. Według mojej definicji przyjaźni, jesteś moim przyjacielem i to mi wystarczy.
  

- Zasługuję na więcej. 
- Tak. To prawda. Dlatego proszę, mój drogi... pozwól mi dać więcej. 
Leonel patrzył na niego, wyszedł z salonu, wrócił po kilku minutach z dwoma kieliszkami i korkociągiem. Bez słowa postawił je na ławie, wziął sprezentowaną mu butelkę czerwonego wina i zabrał się do otwarcia jej. Kajusz obserwował go w napięciu. Leonel powąchał ujście butelki. Zapach przyjemnie podrażnił jego nozdrza, wdarł się do środka, aż poczuł go w płucach. Napełnił kieliszki, jeden z nich podał Kajuszowi. 
- Za przyjaźń więc. 
Wypili patrząc sobie w oczy. Leonel szybkim ruchem odstawił kieliszek, sięgnął po czekoladki i usiadł na fotelu. Ostrożnie rozwiązał wstążkę i rozpakował pakunek. Wziął jedną z nich.
- Przepyszne. 
Kajusz uśmiechnął się, zajął miejsce na drugim fotelu. Celter przesunął pudełko w jego stronę. 

- Poczęstuj się. 
- Dziękuję, mój drogi. Powiedz mi... co robiłeś przez czas, który upłynął od naszej ostatniej rozmowy?
- Ciągle staram się leczyć rany po tym, co się stało. Ale one są jak śmiertelny postrzał, nic nie można z nim zrobić. W pewnym sensie czuję się jakbym sam umarł. Ja i Alaya bardzo zbliżyliśmy się do siebie. 
- Alaya Sauvage?
- Tak. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie doświadczyłem. Ekstaza przeplata się z rozpaczą. 
- Opiekujesz się nią. 
- Lubię w ten sposób to określać w myślach, choć czuję przy tym niejaki dyskomfort, gdyż nie jest to do końca prawda. Stworzyliśmy między sobą nową więź. Jest inna od przyjacielskiej. Jest czymś więcej. 
- Rozumiem. Cieszę się. 
Leonel sięgnął po kolejną czekoladkę. Na samo wspomnienie Alayi poczuł przyspieszony puls i pożądanie. 
Kajusz odchrząknął. Zarzucił nogę na nogę, odruchowo poprawił kosmyk włosów i mankiety błękitnej marynarki. Rozejrzał się po salonie. Wszystko wyglądało tak samo jak wcześniej. Mógłby się założyć, że nic nie zostało przesunięte nawet o jeden centymetr. Upił jeszcze wina. 
- Jest coś ważnego, co bardzo pragnę ci powiedzieć, Leo. 
- Słucham. 
W ciągu całego swojego wyjątkowo długiego życia, pierwszy raz przyszło mu dzielić się taką wiadomością. Kiedyś, dawno dawno temu, rozmawiał z Fioną o dziecku, wiedzieli, że to co pozwoliło im cieszyć się życiem dowolny czas, jednocześnie zabrało płodność. Niecałkowicie, ale szanse na ciąże były niewielkie. Przez jakiś czas bardzo się starali, bezskutecznie. Potem czasy nie były odpowiednie, nie marzyło im się skazywać dziecko na życie w średniowieczu, a później z biegiem lat zupełnie porzucili temat. Nie brakowało im potomka, ale teraz oboje czuli się jakby spełniało się ich dawne marzenie. 
- Fiona i ja jesteśmy w ciąży! - oświadczył radośnie uniesionym głosem. - To znaczy, głównie ona... ale ja też. 
Brwi doktora uniosły się, a usta rozszerzyły w uśmiechu. Jego oczy błysnęły.
- Tego się nie spodziewałem - przyznał. - Gratulacje.
- Dziękuję, mój drogi! - Stuknął swoim kieliszkiem w kieliszek Leonela. - To dopiero pierwszy trymestr, dlatego musimy być szczególnie ostrożni, Fiona upiera się żeby nie przerywać pracy, ale ja chciałbym zmniejszyć jej stres do absolutnego minimum, obowiązki chirurga raczej temu nie sprzyjają... 
- Chętnie ugotuję dla Fiony coś specjalnego, bardzo zdrowego i z dużą zawartością kwasu foliowego. 
- Właśnie, mój drogi... a propos... mam do ciebie prośbę. Może trochę zbyt śmiałą po moim wcześniejszym... - zawahał się. - Chciałbym, żebyś zamieszkał u nas, mój drogi, przynajmniej do porodu. Wiem, że pracujesz, ale mimo to część czasu mógłbyś być w pobliżu Fiony. Alaya również może czuć się zaproszona, jeżeli tylko zechce.  
- Dziękuję. Chętnie u was zamieszkam i uważam, że dla Alayi również będzie korzystna zmiana środowiska, porozmawiam z nią o tym. 
- Wspaniale, mój drogi! Chodzi o to, że... boję się o Fionę. Widzisz, od pewnego czasu Antoniusz zachowywał się w stosunku do niej bardzo dziwnie. Podejrzane uwagi, kwestie zdrowia, pytania o to czy dobrze się czuje, uwagi, że powinna o siebie dbać. Niepokoję się tym.
- Tak jakby wiedział o jej ciąży przed nią samą. 
- Właśnie. Szukam dla niej nowego ginekologa. Pod skórą czuję, że coś jej zagraża. 
- Ze strony Antoniusza?
- Nie wiem, możliwe. Nie widzę powodu by nasza ciąża była mu w jakikolwiek sposób nie na rękę. Może to po prostu było tylko jego ekscentryczne droczenie się, nie wiem. Tak naprawdę nic mu do tego. Może to paranoja, jednak boję się, prześladuje mnie złe przeczucie. 
-  To zrozumiałe. Masz w rękach coś bardzo kruchego, co łatwo możesz utracić i kto wie kiedy miałbyś kolejną szansę. Lęk i budowa schronienia przed nawet wymyślonym zagrożeniem są w tej sytuacji naturalne. 
- Jestem przewrażliwiony?
- Zapobiegawczy, powiedziałbym. 

*

Już  kilka godzin  wcześniej przestał zwracać uwagę na telefon. Czuł, że jeżeli do tej pory nikt nie dzwonił z pilną sprawą, to już nie zadzwoni. Nawet nie zwracał uwagi na okno - w obecnych czasach nikt nie zawracał sobie głowy sowami, jeżeli należało przekazać ważną wiadomość. Ktoś mógłby podejrzewać, że wysłanie listu sową dawało więcej prywatności, ale Tom wiedział, że to bujda. Tak samo dla niego jako Ministra Magii Wielkiej Brytanii jak i dla każdego jej obywatela. Poza tym, pewne słowa w pewnych konfiguracjach nigdy nie powinny trafiać na papier. 
Kostki lodu zagrzechotały uderzając o dno szklanki. Zawahał się przez chwilę czy sięgnąć po Ognistką Ogdena czy po butelkę wody mineralnej. Był dopiero ranek. 
Skórzane obicie fotela zapadło się miękko gdy na nim usiadł. Uwielbiał ten fotel. Nawet łóżko w jego domu nie było aż tak wygodne. Tajemnicą pozostawało czy to wyjątkowe wykonanie, czy też fakt, iż był to fotel do użytku wyłącznie Ministra Magii. 
Musiał poświęcić trochę czasu na proces odżałowania swojego położenia. Niepełnej autonomii, która drażniła go niczym przyciasne bokserki, cały czas zaciskając się na najbardziej wrażliwym miejscu. Ostatnie miesiące wykorzystał do spokojnej obserwacji wszystkich ruchów wokół siebie. Dobrze się sprawował, nie negował pomysłów innych Ministrów w Unii, na wszystko reagował zdawkowo, tworząc obraz człowieka, który na swoim stołku czuje się dobrze i niczym nie zaryzykuje utracenie go. Oczywiście, ów obraz diametralnie różnił się od prawdy. 
Tej nocy nie wypił nawet łyka kawy. Czuł pobudzenie, które zwykle towarzyszyło mu tuż przed podjęciem ważnych decyzji. 
Zerknął na zegarek, a nim odwrócił od niego wzrok, w głośniku telefonu rozbrzmiał głos sekretarza. 
- Panie Ministrze, pan Malfoy już przyszedł. 
Thomas nacisnął guzik.
- Niech wejdzie. 
Lucjusz Malfoy, człowiek z którym współpracowało się dobrze. Człowiek, który postrzegał siebie samego jako elitę, ale był pełen uprzedzeń i swoistego rasizmu. Tom miał do niego ograniczone zaufanie. Już dawno rozpracował go pod każdym względem i wiedział, że Lucjusz w istocie rzeczy był pospolitym tchórzem, łasym na pieniądze i poklask ale nie na wymagającą pracę, która niosła ze sobą ryzyko. Niemniej jednak, był kontaktem całkiem przydatnym, nie należało jedynie zapominać o jego ograniczeniach.  
Minister wskazał mu gestem dłoni jedną ze stojących na przeciwko siebie sof, sam wstał, wyszedł zza biurka i zajął miejsce na drugiej z nich. 
- Napijesz się czegoś, Lucjuszu? 
- Nie, dziękuję. 
- Jak się mają sprawy w Hogwarcie? -  zapytał niespodziewanie lekkim tonem. 
Lucjusz odchrząknął. Z trudem hamował w sobie chęć wyartykułowania pretensji. Czuł się poniżony przez pracę nakręcanego żołnierzyka, jaką wykonywał. Miał obserwować, być oczami i uszami Toma w zamku, ale tak naprawdę nie miał wielu sposobności, by dowiedzieć się czegoś przełomowego czy chociażby użytecznego, przez co był sprowadzony do podrzędnej roli. Miał już powyżej uszu wałęsania się po rozległych korytarzach Hogwartu w tę i we w tę. Dodatkowo przygnębiało go to, że syn unikał go jak ognia. 
- Parę dni temu znaleziono kolejne ciało, na miejscu odciski chłopaka Snape'a... Nathaniel przeszukał jego pokój razem z Blackiem i dwoma innymi, znaleźli tam pierś tej chińskiej dziewczyny którą na początku roku szkolnego znaleźli na Wieży Astronomicznej ten sam chłopak razem z łamagą Weasleyów. 
- Oskarżają go?
- Nathaniel do tego zmierza, chociaż McGonagall stanowczo się temu sprzeciwia, aczkolwiek ona niewiele może. 
- Hmm. 
Zakołysał dłonią, przez co woda w szklance obmyła kostki lodu, a w nich odbił się promień światła. Zerknął w stronę okna. Zapowiadał się ciepły poranek. 
- Czy wiesz kto i po co masakruje tych uczniów?
Malfoy uniósł brwi w zdziwieniu. 
- Nie uznajesz za możliwość, że to chłopak jest sprawcą?
Tom spojrzał na niego jak na idiotę. Przez umysł przemknęła mu myśl o tym, że głupota powinna być boleśnie karana przynajmniej jedną dawką Crucio. Zniknęła tak samo szybko jak się pojawiła. 
- To oczywiste - uciął krótko i ostro.
- Po co w takim razie mieliby zrzucać to na tego chłopaka?
- Pomyśl, Lucjuszu. Harry jest sławny... Medialny. Ze względu na swoją historię jest interesujący. Jeżeli on jest sprawcą to dla mas sprawa jest tysiąc razy bardziej interesująca niż gdyby był nim jakikolwiek inny uczeń. Czy wiesz kto to robi?
Lucjusz nerwowo przygryzł wargi.
- Można domyślać się, że to w mniejszej lub większej części inicjatywa Nathaniela, ale nie wiem w jaki sposób wybiera ofiary ani jak dokładnie to przebiega
Tom upił łyk. Potrzymał płyn przez chwilę w ustach zanim pozwolił mu spłynąć do przełyku. 
- Nie starasz się za bardzo, co?
Malfoy spojrzał w bok, byle tylko uniknąć świdrujących niebieskich oczu Riddle'a. 
- Jesteś tam po to by zdobywać informacje, Malfoy, a nie po to by urządzać sobie spacery po błoniach!
- Ja naprawdę... Sęk w tym, że nie wiem jak mógłbym...
Nagle zadzwonił telefon. 
Tom postawił szklankę na blacie stolika i podszedł do biurka. Nacisnął guzik na aparacie. 
- Pan Snape z telefonem zwrotnym, panie Ministrze. 
- Połącz - polecił, podnosząc słuchawkę. - Witam. Tak, dzwoniłem. Zależy mi na tym, by skontaktować się z Severusem, ale wiem, ze jest...a! Właśnie, jeszcze na misji... Czy wiadomo kiedy wróci? Rozumiem. Nie, to może trochę poczekać. Ale gdy będzie pan miał możliwość to proszę mu przekazać, żeby skontaktował się ze mną najszybciej jak tylko będzie mógł. Dziękuję. Wysłałem też do pana teksty nowych propozycji ustaw, będę wdzięczny za ekspertyzę. Oczywiście. Dziękuję. 
Rozłączył połączenie. 
- Tak jak mówiłem, Lucjuszu... musisz wykrzesać z siebie coś więcej. Gdzie się podziała twoja dawna wola działania?
- Byłoby prościej gdybym miał ku temu sposobności - burknął. 
- Czy mam za ciebie wymyślać jak masz to zrobić?! To ja mam ciebie od wymyślania sposobów i pozyskiwania informacji, a nie odwrotnie.
- Rozumiem. Poprawię się - odparł przez zaciśnięte usta. 
- Oczekuję tego. Nie nadwyrężaj mojej cierpliwości. - Zmierzył Malfoya ostrym spojrzeniem. - Jednak to nie w kwestii Hogwartu wezwałem cię tutaj. 
- Nie?
Teatralnie uniósł do góry brwi i spiczasty podbródek. 
- Nie. Chcę żebyś przekazał Draconowi, że chcę się z nim spotkać i żebyś przyprowadził go tutaj, najlepiej tuż po weekendzie. 
- Ah... - Malfoy zmieszał się. Był wyraźnie zaskoczony. - Draco mnie unika, nie ma ochoty ze mną rozmawiać, ignoruje moją obecność w zamku. 
- Nie interesują mnie wasze rodzinne niesnaski, Malfoy. Słyszałeś co powiedziałem. 
- Tak, oczywiście przekażę i przyprowadzę. Czy wolno mi spytać w jakim celu?
- Mam dla niego propozycję i tyle musi ci wystarczyć. 

*


Zdjął okulary i mocno potarł oczy. Właśnie odbył krótką rozmowę z żoną. Kolejną noc spędził w biurze zamiast w ich wspólnym łóżku. Nie mówiła o tym, ale była na niego zła za to, że stawiał obowiązki służbowe ponad swoje zdrowie. I ponad ich wspólne łóżko.
- Powinienem zdążyć na kolację. 
- Kolację. A więc zamierzasz dzisiaj nocować w domu?
Przez ostatnie kilka lat bardzo oddalili się od siebie. On niewiele mówił, Sharon nie naciskała. I tak szczelina, która pojawiła się pomiędzy nimi, rozrosła się, przeobraziła w przepaść. Pragnął to zmienić, ale nie był pewien czy i ona tego pragnęła. Nie byłby zdziwiony, gdyby od jakiegoś czasu miała romans. Powinna. Ilekroć zastanawiał się nad tym co mógłby zrobić, żeby poprawić ich relację, czuł się bezbronny i zagubiony jak małe dziecko we mgle. Próbował zacząć mówić więcej, ale za każdym razem czuł jak na jego gardle zawiązuje się supeł, spojrzenie Sharon było puste, pozbawione zainteresowania i nadziei. Bezwiednie pogładził obrączkę 
Łatwiej było to znosić przebywając w biurze, aniżeli w domu. 
Wstał, zamierzał przygotować sobie porządną porcję kawy. Noc była wyjątkowo długa, pełna gorączkowego nadzorowania kilku ważnych akcji, a przez ostatnie dwie godziny czytał raporty. Był wykończony. 
Otwierając drzwi o mało nie uderzył agenta, który właśnie chciał wejść do gabinetu. 
- Oh, to ty, Molder. Wybacz.
- Sir, chciał mnie pan widzieć?
William Fox Molder. Wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna o wysokim czole, sporym nosie, delikatnie przekrzywionym przy czubku, pełnych ustach i niebieskich oczach. Miał brązowe włosy, naturalnie sztywne, tak że unosiły się nad głową sprawiając wrażenie nieustannie naelektryzowanych. Jego twarz była bardzo przyjemna w odbiorze, wzbudzała zaufanie. Coś chrupnęło mu w ustach.
Mallory wpuścił go do środka i zamknął drzwi. 
Z marynarki Moldera na podłogę wysypały się ziarna słonecznika.
- Jesteś już przygotowany do wyjazdu do Wenecji?
- Tak, muszę jeszcze zapakować moją piłkę do koszykówki. - Mallory rzucił mu wymowne spojrzenie. - Nigdzie się bez niej nie ruszam. 
Nie miał nastroju na typowe żarty Moldera. 
- Dołączysz do Severusa Snape'a. Zapoznałeś się z danymi o nim?
- Szczerze mówiąc... miałem to zrobić podczas dzisiejszego lotu z Denver, ale zasnąłem i obudziłem się już w Londynie. Tutaj przyjechałem prosto z lotniska, więc...
M nie wyglądał na zaskoczonego, podsunął mu plik dokumentów. Molder wziął je z niewinnym uśmiechem i od razu zaczął przeglądać. 
- Trzydzieści sześć lat, kawaler, jedno dziecko. Zdobył Tytuł Mistrzowski w wieku dziewiętnastu lat...
- Był śmierciożercą? - zdziwił się William. - Jakim fuksem uniknął skazania?
- Podczas procesu Dumbledore wyznał, że przez rok Snape był jego szpiegiem w obozie śmierciożerców, a fakt ten wpłynął na decyzję sędziów. 
- Ciekawe, bardzo ciekawe że to wystarczyło by go uniewinnili...
- Cóż, sprawa była bardziej skomplikowana niż masz to opisane w tych aktach, ale mogę powiedzieć, że jedną z najlepszych rzeczy jaka Snape'a spotkała, było poznanie Daniela Sauvage, bardzo mu wtedy pomógł. W każdym razie, kontynuował pracę dla Dumbledore'a w Hogwarcie jako nauczyciel, a naszym agentem został niedawno. 
- Nie przeszedł pełnego szkolenia. Czy to jedna z korzyści bycia synem jednego z najlepszych agentów? - spytał z uśmiechem. Odchylił się na krześle, więcej ziaren wysypało się na podłogę. Zaklął w myślach. Całkiem zapomniał o cholernej dziurze w podszyciu kieszeni. 
- Nie do końca - mruknął sucho. - Ma doświadczenie i niezbędne umiejętności, gdyby nie to, że chciałem wysłać go do tej misji, przeszedłby pełne szkolenie jak każdy inny agent. Jednak nie było czasu no i chciałem go w tej misji właśnie z tobą, Molder. 
- Tak?
- Myślę, ze szybko odnajdziecie wspólny język. Poza tym... - przez chwilę żuł język. - Chcę żebyś miał na niego oko. 
W tej chwili do gabinetu weszła Zoe Warnes. W jaskrawopomarańczowej garsonce i natapirowanych włosach wyglądała jak telewizyjna pogodynka, lubująca się w stylu retro. Niosła niewielką tacę z wielkim kubkiem, z którego unosiła się delikatna para. Pomieszczenie wypełniło się zapachem kawy. Molder pomachał jej, ale Warnes zignorowała go. 
- Twoja kawa, Walter.
- Dziękuję. Usłyszałaś moje myśli, Zoe!
Od razu wypił kilka łyków. O niebiosa, jak dobrze. Właśnie tego mu było trzeba. Warnes wyszła szybko, a Molder w międzyczasie schylił się, zbierając słonecznik z podłogi. M tego nie zauważył. 
- Molder? 
Mallory zmarszczył brwi, straciwszy agenta z zasięgu wzroku. 
- Tak - poderwał się. - Mieć na niego oko. Spodziewa się pan problemów?
- To nie jest jakaś pojedyncza, oderwana od innych misja. Stąpamy po cienkim lodzie, w nocy, z zapałkami zamiast różdżek czy choćby latarek. Spodziewam się trudności, spodziewam się... że pojawią się sytuacje, na które nie jesteśmy w stanie się z wyprzedzeniem doskonale przygotować. Dlatego musisz zachować nadzwyczajną czujność, nie wiemy do końca z czym tak naprawdę się mierzymy. A co do Snape'a... - Odchrząknął. - Chcę żebyś miał na niego oko - powtórzył, nie znajdując innego określenia. 
Molder przytaknął. Rozumiał o co chodziło. 

*

Zignorowała dzwoniący w kieszeni jej czerwonego płaszcza telefon. Zupełnie zapomniała, że tam był, a wcale nie chciała brać go ze sobą. Chwyciła kamyk i wrzuciła go do stawu, starając się puścić kaczkę. Prawdopodobnie to Leonel, gdy wychodziła z domu on jeszcze spał, więc teraz mógł się niepokoić. Kimkolwiek był dzwoniący, nie zamierzał odpuścić. Westchnęła i z irytacją wyciągnęła komórkę. Na wyświetlaczu migotało imię i nazwisko Marka.
- Mark?
- Alaya, możesz mi wyjaśnić co się dzieje?! Nie zastałem cię u Celtera. 
Często miała wrażenie, że zarówno Leonel jak i Mark najchętniej nie spuszczaliby z niej oczu.
- Nic się nie dzieje. Coś pilnego? Jestem zajęta.
Przez chwilę słyszała tylko jego oddech.
- Właściwie to... zacząłem grzebać w sprawie Whitewater i cóż, sam nie jestem pewien co tym myśleć. Pamiętasz jak mówiłem ci o tym, że to przedsięwzięcie pod patronatem Fioravanti Enterprises? No, okazuje się, że nie mają ze szpitalem nic wspólnego. Nic, null, jedno wielkie zero. Nie znalazłem nawet najmniejszej poszlaki powiązania. 
Alaya utkwiła wzrok w wodzie.
- Słyszysz mnie?
- Tak - Szybko spojrzała wyżej. - Kto więc jest inicjatorem powstania szpitala?
- Ciekawe, że o tym nie słyszałaś... Międzynarodowe Stowarzyszenie Psychiatrów razem z Międzynarodową Organizacją Badań nad Chorobami Psychicznymi.
- Co takiego?!
Była członkiem obu wspomnianych stowarzyszeń.
- Wygląda na to, że... będzie mi wyjątkowo łatwo załatwić ci tam posadę.
- Ale... Nie wierzę, że to ma być po prostu zwykły szpital w wielkim rozmiarze... Myślę, że mogę samodzielnie pójść tam ze swoim CV.
-  Pewnie tak, ale pozwól mi się tym zająć, w końcu już złożyłem obietnicę. Powęszę jeszcze, może natknę się na coś godnego uwagi. 
Dostrzegła postać, z pewnością męską. Stał po przeciwnej stronie stawu, na tyle daleko, że nie mogła wyraźnie widzieć jego twarzy, ale czuła na sobie jego wzrok. Przeszedł ją zimny dreszcz, serce zabiło szybciej. Doznała dziwnego przeczucia.
- Muszę kończyć!
Rozłączyła połączenie i puściła się biegiem na drugą stronę, jednak gdy tam dotarła, po mężczyźnie nie było już śladu. 

*

Koperty, listy, cienkie przesyłki  wysypały się na ziemię jedna po drugiej. Wewnątrz skrzynki były tak ścieśnione, że zadziwiać mogło, iż nie rozsadziły jej od środka. Alaya schyliła się by pozbierać całą korespondencję zaadresowaną do jej męża.
- Pani Sauvage!
Odwróciła się przez ramię. Biegł ku niej mężczyzna średniego wzrostu, prawdopodobnie właśnie wkraczający w piątą dekadę życia. Miał luźną koszulkę khaki i wytarte jeansy.
- Nie rozmawiam z dziennikarzami.
Uśmiech  rozszerzył mu twarz. Był całkiem przystojny z wydatnym nosem, jasnoniebieskimi oczami ukrytymi za okularami o prostokątnych oprawkach, szpakowatymi włosami, między którymi, nad uchem wplótł różdżkę.
- Nie jestem dziennikarzem, jestem sąsiadem... - wskazał okazałą willę po drugiej stronie ulicy. - Numer 6. Nazywam się Gabriel Mareau.
- Oh, przepraszam - odparła i uścisnęła jego dłoń.
- Nie poznaliśmy się, ale znałem pani męża. Czy... proszę nie odebrać tego... czy miałaby pani ochotę, czas na herbatę i trochę rozmowy? Rozumiem, jeżeli nie, zupełnie mnie pani nie zna... Chodzi o to, że... bardzo chciałbym porozmawiać o Danielu.
Zgodziła się, a nawet zaprosiła go do domu. Poprowadziła go do salonu, po czym udała się przygotować poczęstunek. Mareau był jej bardzo wdzięczny już za samą zgodę rozmowy. Bycie w dym domu przyprawiło go o wzruszenie. Przeszedł się powoli wokół pomieszczenia. Zatrzymał się przy fortepianie. Stało na nim oprawione w mahoniową ramkę zdjęcie. Przedstawiało Daniela i Alayę Sauvage podczas pocałunku na tegorocznej Gali Mistrzów.
Alaya przyniosła dwie duże filiżanki, imbryk i miskę owsianych ciasteczek.
- Dziękuję bardzo - powiedział, siadając na fotelu przy stoliku do kawy.
- Przepraszam, że tak skromnie, ale... - westchnęła. - Nie spędzam tu teraz wiele czasu i...
- To nie moja sprawa, ale mam nadzieję, że nie zamierza pani sprzedawać tego domu?
- Nie... nie, na pewno nie. Ale raczej nie będę tu już mieszkać.
- Rozumiem.
Pochylił głowę nad filiżanką. Szkła jego okularów zaparowały.
- Poznał pan Daniela przy przeprowadzce tutaj?
Soundtrack 3
- I tak i nie. Nie od razu, ale niedługo po tym jak się wprowadziłem. Remont też trwał długo... znacznie rozbudowałem budynki na posesji. Jestem architektem, rzadko opuszczałem budowę i kiedy się w końcu skończyła, wciąż nie znałem okolicy. Dawno to było. Prawie dwadzieścia pięć lat temu, byłem jeszcze nieopierzonym żółtodziobem. Niedaleko był taki sklepik, w którym robiłem zakupy spożywcze. Któregoś letniego ranka gdy ywyszedłem z domu po bułki, dostrzegłem pani męża  jak wracał. Chciałem się z nim przywitać, poznać go. Byłem tak stremowany, że aż się spociłem! - zaśmiał się  - Pamiętam, że inaczej go sobie wyobrażałem. Nie w kwestii wyglądu bo to oczywiście znałem ze zdjęć, ale spodziewałem się, że będzie jak te snoby z wyższych sfer, nowobogaccy, że będzie w taki sam sposób nieprzystępny... Ani trochę. Sam się do mnie pierwszy odezwał! Spytał czy to prawda co słyszał w plotkach, że sam zaprojektowałem dom, gdy potwierdziłem, pogratulował mi i powiedział, że willa jest piękna. Zażartował, że stojąc tuż obok jego posesji, na wstępie nie miała prawa być nieudana. Zauważyłem jego siatki z jedzeniem, więc spytałem czy mógłby mi wskazać drogę do czegoś lepszego niż ten nieszczęsny sklepik. Opowiedział mi wtedy o swojej zaufanej piekarni. Pamiętam to jak dziś, pewnie dlatego że to był mój pierwszy kontakt z nim i byłem totalnie oczarowany. Piekarnia Franka Soilette'a, pół godziny na piechotę, ale warto! Nigdzie w Paryżu nie dostanie pan lepszego pieczywa! I faktycznie, musiałem potem przyznać rację. Zaproponował, że mnie tam zaprowadzi, w drodze rozmawialiśmy... Przez te lata dość często miałem okazję widywać pani męża, a to na sąsiedzkim grillu albo zwyczajnym piwie podczas gry w karty i szachy. Nie żebym czuł się kimkolwiek ważnym, nie... ale pani mąż był, wciąż jest moim idolem i nie mogę uwierzyć w to, że się zabił i już go nie ma.
Alaya napiła się herbaty, przez chwilę zwlekała z odpowiedzią.
- Po tym co musieliśmy przejść dzięki mediom, to bardzo miłe usłyszeć takie słowa. Dziękuję, panie Mareau.
Przytaknął, mocno zagryzając usta.
- Wie pani... wiedziałem, że był schizofrenikiem.
Tego się nie spodziewała.
- Skąd?
Wzruszył ramionami.
- Młodszy brat mojego ojca miał schizofrenię. Właściwie nie był jego rodzonym bratem, został adoptowany w wieku niemowlęcym. W każdy razie, byłem chyba na tyle oswojony z tematem, że potrafiłem to zauważyć - uśmiechnął się niepewnie. - Oczywiście nigdy o to nie pytałem. To co wyprawiały media przez ostatnie miesiące... czuję obrzydzenie na samą myśl. Gdy trafił do szpitala, wysłałem kwiaty, dowiedziałem się, że próby odwiedzin nie mają sensu, nikogo nie wpuszczano na oddział, prawda?
- Tak. Zresztą... i tak nie było z nim żadnego kontaktu. Te kilka dni żył tylko dlatego, że funkcjonowanie organizmu było wspomagane przez aparaturę medyczną. Martwica spowodowana zatruciem była nie do wyleczenia, nie do zatrzymania, nie mogliśmy nic zrobić.
W tym momencie usłyszeli głośny trzask. Dobiegał z następnego pokoju, z którego wychodziło się na taras. Alaya poszła tam sprawdzić co się stało. Drzwi tarasowe otwarte były na oścież, a dostający się do środka wiatr smagał  firanki i zasłony. Nie zamknęła ich.
Mareau wyszedł po dwóch godzinach. Rozmowa z nim była przyjemna i Alaya cieszyła się z poznania go. Czułą też satysfakcję - ludzie, którzy znali Daniela, nie nabierali się to wszystko, co wypisywały na jego temat media, nie zmieniali o nim zdania. Przyniosło jej to pewną ulgę.
Zamknęła drzwi po jego wyjściu, została w wielkim domu całkiem sama. Patrzyła na hol, na schody i nie mogła uwierzyć, że tak niedawno razem z Danielem wbiegali po nich, całując się bez ustania, owładnięci pożądaniem. Szczęśliwi.
Poszła do atelier. Leonel na dniach zamierzał skorzystać z danego mu przez Daniela w testamencie przyzwolenia na zabranie tylu obrazów ile tylko będzie chciał. Ona szczególnie chciała zobaczyć jeden z nich. Stał na parapecie. Akt, który Daniel narysował kiedy przyszła tutaj do niego, kiedy udało jej się wyrwać go z transu. Zerknęła w miejsce, w którym uprawiali wtedy seks.
On już nie żyje.
Wróciła na dół, ale już na schodach stanęła jakby poraził ją prąd. Cała podłoga, meble przykryte były przez kwiaty. Wszystko zniknęło pod nimi jak pod pachnącą kołdrą. Hol, salon, kuchnia, każde pomieszczenie na parterze i każdy przedmiot w nim okryty był przez kwiaty. Tylko te kwiaty, wszystkie takie same. Jakby spadł kwiatowy deszcz. Firanki przy tarasie dalej falowały. Wiatr rozwiał jej włosy. W szoku usiadła na podłodze. Wzięła jeden z kwiatów, przyłożyła jego płatki do ust. Zamknęła oczy.
Jej ulubione białe piwonie.


*

Chłopak przeszedł przez jezdnię z dala od pasów. Jakiś kierowca zatrzymał się z piskiem opon i ze złością krzyknął coś po portugalsku. Severus przebiegł przez przejście dla pieszych, znalazł chłopaka za najbliższym zakrętem wąskich uliczek Porto. Wieczór był bardzo ciepły, kawiarenki pełne były zakochanych par i rozbawionych grup przyjaciół, którym wypity alkohol zaczynał powoli uderzać do głowy. Severus szedł szybkim jednostajnym i sprężystym krokiem, mniej więcej pięćdziesiąt metrów za chłopakiem. Do odjazdu pociągu miał  półtora godziny. 
Chłopak kierował się w stronę rzadko uczęszczanej strony wybrzeża. Dzielnica, do której żadna matka nie wysłałaby swojego dziecka, a szczególnie o zmroku. Zatrzymał się przy obskurnych garażach, przez chwilę grzebał w kieszeni, aż znalazł mały klucz. Severus szybko nałożył kominiarkę i wyciągnął pistolet z kabury. W prawym rękawie ukrytą i dobrze przymocowaną miał różdżkę. 
Zaszedł go od tyłu gdy właśnie chciał zamknąć garaż. 
- Ani drgnij - szepnął, przystawiając mu lufę do karku. 
Chłopak zaczął się szamotać, ale skończyło się to dla niego wykręceniem rąk i bolesnym powaleniem na ziemię. Severus przeciągnął go do wnętrza garażu i zatrzasnął wejście. W środku nie znajdowało się nic ciekawego, stary motor, drewniane skrzynki, akcesoria elektroniczne, opony, mnóstwo lin...  Severus skrępował mu dłonie, po czym pchnął go do przodu, twarzą do góry.
- Kim ty do cholery jesteś?! - zawołał chłopak, miał wyraźny rosyjski akcent. 
Miał najwyżej dwadzieścia pięć lat, słomianą czuprynę i wciąż problemy z trądzikiem, ale sylwetkę umięśnioną i dużo siły. Severus odetchnął ciężko i ponownie wycelował w niego pistolet. 
- Kilka pytań. Dla kogo pracujesz? Kto zlecił zaopatrywanie grup przestępczych w broń? Po co? Co to za plan?
Chłopak zaśmiał się, jego śmiech przeszedł w rechot, aż prawie się zakrztusił. Snape strzelił w bok. 
- Nic ci nie powiem!
Severus prychnął cicho, następnie strzelił prosto w lewe kolano Rosjanina. Chłopak zawył z bólu. Jego ciało wygięło się, zaczął parskać, a jego oddech znacznie przyspieszył.  
- Ty sukinsynu! - wrzasnął.
- Jeżeli nie zaczniesz mówić, odstrzelę ci tę nogę. 
- I tak to zrobisz, co?! Kto cię nasłał? CIA czy Mosad? - zaśmiał się groteskowo. - Czy jesteś od Antoniusza, hę?
Nie dał nic po sobie poznać. 
- To ja zadaję pytania - odparł, strzelając drugi raz w to samo miejsce. 
Rosjanin krzyknął, obrócił się bezwładnie, głośno dyszał. 
- Nic ci nie powiem! - wycedził przez zaciśniętą szczękę. 
- Przekonamy się. 
Zabezpieczył pistolet i schował go do kabury, po czym wysunął z rękawa różdżkę. Chłopak chciał zgrywać twardziela, ale nie dało się nie zauważyć, że jego twarz przeszedł cień lęku. Wcale nie miał ochoty umierać, nawet za organizację do której należał. Liczył na rozwój kariery, tym bardziej, że w ostatnich miesiącach zaskrobał sobie szacunek wśród wyższych hierarchią. Dobrze się spisywał, a z tym łączyły się też lepsze zyski. Wreszcie mógł zacząć czuć się kimś ważnym. Zaczął nawet wysyłać pieniądze swojej byłej dziewczynie! Dla niej i dla dzieciaka. Mała Ekaterina niedawno skończyła cztery lata, należał jej się prezent od tatusia, którego widziała raz w życiu, mając trzy miesiące. Miał też nadzieję na wznowienie dawnego związku, w końcu nie był już zwykłym złodziejaszkiem. 
Zdążył zobaczyć jak ciemna postać agresora wymierza w niego różdżkę, potem wszystko pociemniało. Czuł gorąc jakby ktoś położył go obok ogniska. Z każdą chwilą stawał się coraz trudniejszy do zniesienia, miał wrażenie jakby smagano go ogniem. 
Severus obserwował to w spokoju, zatrzymał zaklęcie dopiero gdy skóra chłopaka pokryła się oparzeniami i bąblami. Podszedł do niego i nachylił się. 
- Dla kogo pracujesz?
Najpierw wymamrotał coś niezrozumiałego, potem zdołał otworzyć oczy, doszedł do pewnej świadomości, ale jego spojrzenie mówiło, że nie zamierzał udzielać odpowiedzi. 
- Zabiję cię, jeżeli niczego mi nie zdradzisz. 
- Trup nie odpowie na twoje pytania. 
- Żywy też nie jesteś rozmowny. - Zbliżył się na tyle, że lufę wycelowaną w twarz Rosjanina dzieliło od niej zaledwie kilka centymetrów. Chłopak wiedział, że kimkolwiek ten człowiek był, nie zawaha się go zabić. - Pracujesz dla Fioravantiego?
Zaśmiał się na tyle, na ile był w stanie. 
- Ty nic nie wiesz, co? Dla Fioravantiego! Dobre sobie! - Znowu zarechotał, ale natychmiast przestał gdy Snape powoli odbezpieczył broń. - Nie. 
- Dla kogo więc? Po co jest organizowane zaopatrzenie na tak wielką skalę?
- Zanim do mnie strzelisz, ty gnido, wiedz, że nie mam pojęcia. Pewnie po to by byli przygotowani. Nie wiem! - wycharkał. Głos zaczynał odmawiać mu posłuszeństwa. - Jestem od zadań, a nie od myślenia! 
- Dla kogo pracujesz?! - powtórzył akcentując każdą sylabę. 
- Znam tylko kilka osób na wyższych stanowiskach i nie przedstawiają się z nazwiska!
Powoli tracił przytomność. 
- Pseudonimy?!
- To oni.
- Jacy "oni"?
Jego głowa opadła do tyłu, po kilku kolejnych próbach Severus stwierdził, że marnuje czas. Zabił Rosjanina strzałem w twarz. Zostawił jego ciało tak jak leżało, zamknął garaż, a kluczyk wyrzucił do morza. 


Drzwi zatrzasnęły się z hukiem kiedy jako ostatni wspiął się do wagonu. Zerknął na zegarek. Idealnie o czasie, ale jeszcze chwila i musiałby szukać ekspresowego transportu do miasta, które było następnym przystankiem European Expressu.
Był wykończony, nie spał prawie od trzech nocy i teraz, gdy część napięcia opadła, poczuł cały ciężar zmęczenia. Bynajmniej nie zamierzał od razu wskakiwać pod pierzynę.
Obejrzał drzwi swojego przedziału. Nie było widać niczego, co wzbudziłoby podejrzenia, że ktoś mógł próbować dostać się do środka. Nagle doznał wrażenia bycia obserwowanym. Przeciągnął się powoli, ziewnął, sprawiając wrażenie mężczyzny, który spędził w pięknym Porto bardzo przyjemny wieczór i teraz potrzebował już tylko odpoczynku w zacisznym kącie. Kilkanaście metrów dalej, w rogu korytarza stał stary mężczyzna. Widział go już kilkukrotnie. Również tym razem jego usta ściskały zapalonego papierosa. Ten sam garnitur, nienagannie ułożone siwe włosy. Miał też płaszcz jakby również dopiero w ostatniej chwili wrócił do pociągu. Wyglądał jak stary wyjadacz, biznesman w podróży, której celem był kolejny intratny kontrakt. Patrzył się na Severusa bardzo spokojnie, bez cienia napięcia.
- Panie Wayne!
Biegł ku niemu konduktor. Gdy Severus obejrzał się z powrotem, palacza już nie było.
- Tak?
Konduktor poprawił mundurową czapkę.
- Przypominam tylko, że dzisiaj w wagonie salonowym odbywa się wieczór karaoke. Serdecznie zapraszamy!
Podziękował. Znalazłszy się wreszcie samemu, zrzucił z siebie marynarkę i buty. Usiadł po turecku na łóżku, przysunął do siebie walizkę. Wyświetlacz telefonu migał, sygnalizując nieodebrane połączenie.
- 009?
- Tak.
- Laboratorium. Mamy wyniki analizy próbki twojej krwi. 
- I jak?
- Absolutnie nic, żadnych śladów. Masz niski hematokryt... Usmaż sobie wątróbkę. Polecam z cebulą i pomidorami. 
- Jasne. Dzięki.
Przeczuwał to, ale i tak był zawiedziony. Ślady narkotyku w krwi wyjaśniłyby całe dziwne zajście i jego stan. A tak, dalej nie wiedział, co tak naprawdę się stało. Wziął zeszyt i pióro i zaczął notować. Widział kobietę, która wyglądała jak Lily, miała głos Lily, zachowanie Lily i oczy, przede wszystkim te zielone oczy, rozpoznałby je wszędzie. Rozmawiali, kimkolwiek była ta kobieta, wiedziała stanowczo zbyt dużo by mógł podejrzewać, że była podstawiona. No i jeżeli to miała być akcja przeciwko niemu jako agentowi MI6, dlaczego nic mu nie zrobiono? Żadnej krzywdy, urazu, ataku, zupełnie nic. To nie miało sensu. Czuł się tak jakby naprawdę spotkał swoją ukochaną, ale to przecież nie było możliwe.

narkotyki, trucizna
dywersja
halucynacje
sen

Zawahał się.

Lily

*

Soundtrack 5
Leonel odetchnął głęboko. Wysunął twarz w górę. Ciepłe promienie słońca łaskotały jego policzki. Szedł polną ścieżką, z każdym krokiem odczuwał coraz większą radość - zbliżał się do winnicy. Znajdowała się tam też okazała posesja przetwórstwa wina i zabytkowy, kilkusetletni niewielki zamek, przebudowany tak by spełniał wymogi budynku mieszkalnego. Zaledwie parę kilometrów od centrum niewielkiego miasteczka Sarry. Ze względu na młodzieńcze doświadczenia, Szampania zajmowała w sercu biesa szczególne miejsce.
Nieliczni pracownicy krzątali się wśród winorośli, niektórzy zauważyli go, przywitali przyjaznym "Bonjour!" i wrócili do swojej pracy. Do zamku prowadziły imponujące kamienne schody. Wspinał się nieśpiesznie, cały czas podziwiając krajobraz. Trawnik i roślinność wokół prawie lśniła dzięki skrupulatnemu zadbaniu. Wejście mieściło się pomiędzy dwiema wieżyczkami. Kiedyś wyglądał inaczej, ale teraz zamek błyszczał bielą i złotem, licznymi zdobieniami i rzeźbionymi ozdobami. Drzwi były uchylone.
Ucieszył się, że układ pomieszczeń nie zmienił się. Zbiegł po kilku schodkach i wszedł do korytarza, który prowadził do biblioteki.
Wśród wypełnionych książkami regałów, pnących się od pięknej drewnianej posadzki aż do zdobionego sufitu, pochylony nad dębowym stołem, na którym leżały stosy stron wyrwanych ze starych ksiąg, był mężczyzna. Pięćdziesięcio-kilku letni, ubrany w dopasowany czarny garnitur. Miał jasne, w większości siwe włosy.


Leonel odchrząknął, na co mężczyzna odwrócił się jak oparzony. Uniósł rękę, prostując palec wskazujący w jego kierunku.
- Czy nie mówiłem ci, żebyś przestał się tak zakradać?! To niegrzeczne! - zawołał pouczająco.
Bies uśmiechnął się szeroko.
- Chodź tu do mnie!
Gdy podszedł, mężczyzna objął go po ojcowsku. Odwzajemnił uśmiech i mocno poklepał Leonela po plecach. Mężczyzną tym był Renard du Beuliane. Człowiek, który wprowadził nastoletniego Leonela w tajniki ludzkiej anatomii, sekcji zwłok i medycyny, był dla niego mentorem przez stulecia i to dzięki niemu Celter został lekarzem. I biesem.
- Ile lat się nie pokazywałeś?
- Wiele - odpowiedział Leo. - Zbyt wiele.
- Otóż to, Leonelu, otóż to - Renard pokręcił głową. - Mam nadzieję, że jesteś spragniony? - spytał, szybko wychodząc z biblioteki.
Leonel zerknął na stół. Zobaczył mozaikę starych rycin, nagle któraś z nich przykuła jego uwagę. Wysunął ją ostrożnie. Przedstawiała sylwetkę serca, wszystkie anatomiczne struktury zostały oznaczone i podpisane. Wysunął zęby.
- Jak zawsze.

Długie rzędy rzeźbionych półek, a na nich kolekcje porcelany. Inny kieliszek na każdy dzień roku, może i na każdą pogodę i do każdej butelki wina. Dwa z nich Renard postawił na okrągłym stole pośrodku pomieszczenia. Leonel zajął miejsce. W oczekiwaniu na gospodarza przyglądał się kryształom. Wydawało mu się, że w każdym z nich widzi swoje odbicie, ale żadne z nich nie było dokładne.
- Pinot noir - przedstawił szklaną butelkę. Napełnił kieliszek Leonela i swój do połowy, następnie dopełnił je krwią z plastikowego woreczka. - I 0Rh plus.
- Doskonałe połączenie.
Wznieśli toast.
Leonel opowiedział mu o wszystkim. O wszystkim, co działo się od czasu kiedy widzieli się ostatni raz pięćdziesiąt lat wcześniej. O Kajuszu i Fionie, o Antoniuszu. O tym jak poznał Alayę. O tym jak pierwszy raz zobaczył Daniela. O kolacji, na którą ich oboje zaprosił. O swoim zadaniu wobec Daniela. O tym jak rozpoczął jego terapię, o tym jak przygotowywał dla niego truciznę. O tym do czego jego działania doprowadziły. Opowiedział o tym, jak czekał w swoim gabinecie na Daniela, jak uświadomił sobie, że on już nie przyjdzie, że prawdopodobnie właśnie umiera. O tym jak za sprawą dziwnego impulsu pognał na Brouillard Rue, jak podjął wszelkie środki, by go uratować. O tym, jak próby te zawiodły. O tym, jak nie był w stanie przeprowadzić autopsji, o tym jak ciało Daniela zniknęło z kostnicy. O tym jak spędził pierwszą upojną noc z Alayą. O tym jak zaczął doznawać halucynacji. Opowiedział o zmianach jakie w nim zaszły. Zmiany, których nie potrafił zrozumieć.

*

European Express dojechał na dworzec w Wenecji późnym popołudniem. Severus odczuwał sporą ulgę, przez ostatnie dni  jego frustracja wzrastała, a śledztwo wcale nie posuwało się naprzód. Spał co drugą noc, śledził Rosjan prawie cały czasu, przy każdym postoju od Barcelony udało mu się zatrzymać i przesłuchać łącznie kilkunastu zamieszanych przestępców, najczęściej byli to Rosjanie. Nie licząc chłopaka z Porto, żaden z nich nie dał się złamać i wolał zginąć niż przekazać mu jakiekolwiek informacje. Chociaż wypowiedź chłopaka z Porto również nie zawierała niczego konkretnego. A odnośnie do lekarzy, którzy ponoć mieli jechać tym pociągiem, podejrzani wcześniej mężczyźni okazali się być całkowicie niezwiązanymi ze sprawą.
Dowiedział się przynajmniej jednej istotnej rzeczy - za tym nie stał Antoniusz.
Po wyjściu z dworca, rzucił okiem na mapę. Garaż, w którym czekał na niego służbowy motor i samochód znajdował się tylko półtora kilometra dalej. Doszedłszy tam, wybrał motor.
MI6 zapewniało mu zakwaterowanie, ale Severus wolał pojechać do weneckiej willi Daniela. Składało się na to kilka powodów: miał klucze, jednym z poleceń i tak było sprawdzenie, ponoć był obiektem zainteresowania grup przestępczych, a także to, że po prostu chciał tam być.
Dom był mniejszy niż jego paryski odpowiednik. Ulokowany w dzielnicy niedaleko Palazzo Ducale, trochę na uboczu, otoczony niskim murkiem. Trawnik zdecydowanie wymagał przystrzyżenia. Zanim wszedł do środka, obszedł dom dokoła, ale nie znalazł żadnych śladów poza kilkoma bezdomnymi kotami, które schroniły się w altanie.
Wnętrze również sprawiało wrażenie jakby od dawna nikt tam nie sprzątał. Pamiętał, że kiedyś Daniel starał się co kilka miesięcy odwiedzać każdą ze swoich posiadłości, chociażby po to by zrobić w nich porządek. Po szybkim obejściu trzech pięter nie natknął się na nic podejrzanego, ale zamierzał później sprawdzić każdy pokój znacznie dokładniej. Jednak w łazience na parterze brakowało warstwy kurzu, wyglądała zupełnie tak, jakby ktoś niedawno z niej korzystał.  Niebieski dywanik był podwinięty, a gdy Severus kucnął, by bliżej mu się przyjrzeć, zobaczył lekkie zabrudzenia w ciemnoczerwonym kolorze, ślady krwi. Wyciął je ostrożnie i umieścił w foliowych pojemniczkach na dowody rzeczowe. Kilka podobnych plam znalazł też na umywalce i szafce pod nią. Włożył nowe rękawiczki i delikatnie otworzył szafkę. Kilka buteleczek perfum Calvina Kleina, Hugo Bossa i Diora, żele pod prysznic, maszynka do golenia, brzytwa. Obejrzał ją z bliska, i na niej znalazło się kilka zaschniętych kropel krwi. Schował brzytwę, następnie wrócił do szafki. Na dolnej półce przewrócone leżało niewielkie białe plastikowe pudełeczko na leki z charakterystyczną naklejką. A jakże, nieznacznie poplamione. Snape zmarszczył brwi i sięgnął po nie. Lek był wydany na receptę komuś o nazwisku Nicolo Calavarri, Rispolept. Ta nazwa nic mu nie mówiła.
Ze swoim sprzętem i notatkami usadowił się w salonie, niezwłocznie podłączył i uruchomił komputer. Czekając aż się włączy, oglądał Rispolept, wysypał na dłoń wszystkie pozostałe tabletki. Naliczył ich dokładnie osiemnaście, w opakowaniu powinno ich być pięćdziesiąt. Wpisał nazwę leku do wyszukiwarki, przekierowała go na stronę encyklopedii leków, która potwierdziła jego przeczucie.

Wskazania do stosowania: leczenie ostrych i przewlekłych psychoz schizofrenicznych oraz innych stanów psychotycznych z omamami, urojeniami, depresją i lękiem. 

Uśmiechnął się z satysfakcją. Wsypał tabletki z powrotem do środka.


*
 Soundtrack 6
- Scally.
- Cześć Scally, to ja. Próbowałem się do ciebie dodzwonić przez cały dzień, gdzie byłaś?
-  Cały dzień? Molder, dopiero świta! Spałam. 
- Ah, różnica czasu... zapomniałem - westchnął. - Zdjęłaś piżamę? - Odpowiedział mu śmiech. - Jestem właśnie w Wenecji. Jest ciemno i zimno i mokro.
- Mokro?
- Wpadłem do kanału. To nie jest śmieszne! Wiesz jak wyglądają te uliczki? Są wąskie, śliskie, a tuż obok są kanały. Miałem szczęście,że obok płynął gondolier, zgodził się mnie podrzucić.
- Gdzie?
- Do posesji Daniela Sauvage.
- Molder, powinieneś iść do hotelu, wziąć prysznic i położyć się spać, a tym zająć się jutro. Miałeś chyba czekać na partnera by sprawdzić ten dom?
- Tak, ale jestem zbyt przytomny by spać. Kąpiel w wodach Wenecji zadziałała na mnie bardzo orzeźwiająco.

Molder, nie włamuj się tam. Wiem, że w przeszłości wielokrotnie lubiłeś wchodzić na tereny zamknięte, szczególnie te należące do Biura, ale to nie jest dobry nawyk i...
Już wszedłem.
Westchnęła.
- I jak? Co widzisz?
Molder powoli zamknął drzwi. Telefon przytrzymał przykładając głowę do ramienia, uniósł latarkę.
- Ładne podłogi, czyjś płaszcz... chyba... oh fuck...
Co się dzieje?!
- Baterie w latarce wysiadły. Gdzieś tu powinien być włącznik...
- Nie ruszaj się! Twarz do drzwi, ręce do góry!
Severus wycelował pistolet w postać przy drzwiach. W ciemności mógł rozpoznać tylko tyle, że intruzem był wysoki mężczyzna.
- Molder?
- Muszę kończyć, Scally.
- Molder!
Rozłączył połączenie i posłusznie uniósł ręce do góry.
- Rzuć wszystko co trzymasz!
- Żartujesz? Wiesz ile kosztował ten telefon?
- Powiedziałem, rzuć!
Molder rozluźnił palce. Latarka i telefon głośno uderzyły o drewnianą posadzkę. Odwrócił się przez ramię.
- Ty jesteś Snape, prawda?
- Nieważne kim jestem. Wyjmij jakikolwiek dokument tożsamości, powoli połóż go na ziemi i kopnij w moją stronę. I nie próbuj żadnych numerów, nie zawaham się strzelić.
Molder uśmiechnął się i w rozbawieniu potrząsnął głową. Już miał spytać co zrobić jeżeli nie ma przy sobie żadnych dokumentów, ale stwierdził, ze lepiej będzie odpuścić skoro znajdował się na linii strzału. Z kieszeni marynarki wyjął swoją legitymację, położył na ziemi i kopnął do tyłu.
Severus schylił się po nią, ale ani na sekundę nie spuścił intruza z oczu i nie przestawał w niego celować. Opuścił broń dopiero jak po obejrzeniu legitymacji zrozumiał, że ów intruz to William Fox Molder, agent MI6 z którym ma współpracować.
Molder odwrócił się twarzą do niego i pomachał w geście powitania.
- Ciao! Mi też miło cię poznać!


Soundtracks:

1.Chopin - Walc A moll
2.House of Cards OST - I know what I have to do
3.Andrew Belle - In my veins
4.Imagine Dragons - I'm so sorry (Gotham audio)
5.Georg Friedrich Händel - Vo' far guerra, from "Rinaldo"
6. Batman Arkham Knight OST - Nowhere to run

-------------------------------------------------------------------------------------------
Chętnie dowiem się jakie są Wasze wrażenia, opinie, przypuszczenia, także jeżeli chcecie podzielić się nimi w komentarzu - będzie mi bardzo miło! A na każde pytanie odpowiem z radością - ask

2 komentarze:

  1. Cieszyłam się jak dziecko, kiedy ujrzałam pod linkiem do strony '5 dni temu'. Najbardziej podobały mi się w tym rozdziale dwie sytuacje: 1) Tom i Lucjusz podczas rozmowy (zwłaszcza, kiedy zeszło na Harry'ego) i 2) Molder i Severus. Coś czuję, że ich współpraca doda całej fabule takiego kolejnego, miłego akcentu.

    Cała 73-trójka ~ miodzio :) Czekam z niecierpliwością na następną część i Lily wraz z jej przyjaciółką. Są po prostu świetne!

    Pozdrawiam, Cennetyn Black :)

    OdpowiedzUsuń
  2. PS. Imagine Dragons - I'm so sorry <3 Uwielbiam!

    OdpowiedzUsuń