24.09.2015

70.Severus and Lily, Część pierwsza:

Family roots run deep in Scotland


 
"Once upon a time there was a boy who loved a girl and her laughter was a question 
he wanted to spend his whole life answering."




- Nie.
- A co to niby ma znaczyć?!
- Nie znaczy nie. Wyrażam się chyba dostatecznie jasno.
Dziewczyna wstała, wciąż nie spuszczając ze swoich rodziców wyzywającego spojrzenia. Jej modre oczy lśniły gniewem. 
Cała trójka znajdowała się w wielkim salonie dworu państwa Donalda i Katriny Prince. Donald Kenneth Prince był mężczyzną wysokim o wysportowanej sylwetce, którą zawdzięczał wieloletniej jeździe konnej, którą uprawiał przy grze w polo. Był znakomitym zawodnikiem i nawet jako student na Harvardzie, brał udział w wielu turniejach. Miał gęste czarne włosy i bystre zielone oczy. Natomiast jego małżonka była blondynką o niebieskich oczach i bardzo klasycznej urodzie.
- Carbrey Grant to doskonały kandydat na męża, Eileen - oświadczył spokojnie Donald. 
W przeciwieństwie do swojej żony, po której widać już było wyraźne wzburzenie, pozostawał spokojny.
- Nic mnie to nie obchodzi. Ile razy mam wam powtarzać?! - krzyknęła. 
- To my tobie powtarzamy, bo jak widać zupełnie nie rozumiesz tego co się do ciebie mówi! - oznajmiła pani Prince. Upewniła się, że zawieszony na jej szyi sznur pereł nie jest rozpięty, potem otrzepała swój żakiet z niewidocznych pyłków i skrzyżowała ramiona. - Przez lata tolerowaliśmy wszystkie twoje wyskoki, całe nieposłuszeństwo i bezczelność, ale te czasy już się skończyły i musisz wreszcie zastosować się do naszych oczekiwań, moja panno. 
Eileen roześmiała się, ale w śmiechu tym nie było ani grama radości ani rozbawienia. Z odrazą obrzuciła wzrokiem każdy przedmiot w pomieszczeniu, poczynając od kryształowych żyrandoli do wyszywanych dywanów, drogich obrazów i cennych waz. Ostentacja bogactwa jej rodzinnego domu obrzydzała ją. 
- Wielokrotnie mówiłam wam, że nie zostanę w Inverness. Mówiłam o tym, że nie życzę sobie byście bez mojego pozwolenia, za moimi plecami aranżowali mi małżeństwa z podstarzałymi typami, których nie znam!
- Carbrey jest trzy lata od ciebie starszy! I chyba nie zdajesz sobie sprawy jak ważna to sprawa. Niedługo moja firma razem z firmą Edwarda Granta stworzy...
- Nic mnie to nie obchodzi, tato! Nic! To jest moje życie i nie pozwolę byście nim zarządzali. Powtarzam, nie poślubię tego Granta i nawet nie zostanę w Inverness! 
- To jestem bardzo ciekawa gdzie ty się niby wybierasz i co chcesz robić?
- Tak jakby cię to obchodziło! Mówiłam ci to sto razy! Jadę do Londynu! Dostałam się na studia ekonomiczne na Uniwersytecie. 
Donald Prince rozsiadł się wygodniej w fotelu, z kieszeni marynarki wysunął grube cygaro które przez chwilę obracał w dłoniach.
- Mówiłam ci żebyś nie palił w domu! - fuknęła Katrina. 
- Eileen, nie rozpoczynasz żadnych studiów. Zachciało ci się teraz wyższego wykształcenia? Ukończyłaś Hogwart, zdałaś owutemy i to na razie wystarczy.
- Mi nie wystarczy - powiedziała z zaciętością. - Wy oboje macie wyższe wykształcenie, Harvard! A mi nie wolno?
- W przyszłości, Eileen, nie teraz. Teraz są inne sprawy, którym musisz się poświęcić. Później możemy cię posłać na Harvard. Chyba, że bardziej odpowiednia będzie brytyjska uczelnia. 
- Nie. Legalnie do niczego nie możecie mnie zmusić. 
- Przekraczasz granicę bezczelności, Eileen. Jak śmiesz się sprzeciwiać naszej woli!
- Pieprzę waszą wolę! - zawołała. - Pieprzę wasze plany! Pieprzę wasze firmy i wasze interesy! Pieprzę to co o mnie myślicie! To, że Evelyn pozwala wam sobą pomiatać, nie znaczy że ja również będę na to pozwalać. To jest moje życie, słyszycie? Moje! I moje decyzje! Nie pozwolę, byście podejmowali je za mnie.
Wypowiedziawszy te słowa, szybkim krokiem wyszła z salonu kierując się długim korytarzem do holu, z którego można było wyjść z domu. Rodzice podążyli za nią. 
- Taka chcesz być dorosła?! - krzyknął Donald. Teraz i on tracił cierpliwość.  - Jeżeli zrobisz ten krok, Eileen, nie będzie już odwrotu - oświadczył gdy wszyscy znaleźli się w korytarzyku przy frontowym wejściu. - Zostaniesz wydziedziczona i skreślona z drzewa genealogicznego...
- Pieprzę wasze drzewo genealogiczne! - prychnęła, zakładając przez ramię torbę i plecak, które przyszykowała wcześniej.
- Jak zamierzasz się utrzymywać, moja panno? - spytała z kpiną matka. - Bez naszej pomocy nic nie znaczysz i niczego nie dostaniesz. 
- Nie potrzebuję was.
- Zamierzasz zacząć się prostytuować? Tylko do tego będziesz się nadawała!
- I bardzo dobrze! - krzyknęła. Ze złości miała ochotę tupać nogami, ale stała nieruchomo. Jedynie jej klatka piersiowa szybko unosiła się i opadała. - Nic wam do tego!
- Nie dostaniesz od nas ani jednego banknotu, ani jednego złamanego funta, Eileen. 
- Pieprzę wasze pieniądze. Nie chcę ich tak jak nie chcę tego, byście rządzili moim życiem. 
Otworzyła drzwi i prawie wyszła, ale ojciec złapał ją mocno za ramię. 
- Uświadamiam cię właśnie, że jeżeli wyjdziesz za te drzwi, przestaniesz być dla mnie córką.
- Świetnie! -  Wyszarpała mu się i śmiało przekroczyła próg. - Wy nigdy nie byliście dla mnie rodzicami! - wykrzyczała. 
Trzasnęła drzwiami i puściła się biegiem ulicą prowadzącą do centrum miasta. Na dworzec dotarła po kilkunastu minutach biegu, cała zdyszana, spocona i zapłakana. Pomimo głębokiego uczucia smutku, osamotnienia i strachu, czuła też dumę. 

*

Oczywiście kochała swoją starszą siostrę, ale nigdy nie spędzały za sobą wiele czasu ani nie dzieliły się ze sobą zwierzeniami, jednak wśród całej rodziny Prince'ów i Buchananów niewiele było osób, z którymi Eileen czuła bliską więź. Jedną z tych osób była matka jej matki, Kierra Ealasaid Buchanan.
- Czy to już wszystko?
Eileen rozejrzała się po pokoju. Spakowała trochę książek, zabawek, ubrania i ulubionego pluszaka Severusa. Chyba wszystko.
Pięcioletni chłopiec stał w progu swojego pokoju, przyglądając się jak jego mama wybierała rzeczy i pakowała je do torby.
- Tak - odpowiedziała. Zarzuciła torbę na ramię i podeszła do niego. - Chodź kochanie, zjemy coś i będziemy się zbierać.
Był już późny jesienny wieczór. Co chwilę zerkała na zegarek. Minęła dziewiąta, a Tobiasza wciąż nie było, chociaż wcześniej mówił, że zdąży wrócić do siódmej. Podała synkowi płatki z ciepłym mlekiem, zrobiła trochę kanapek na drogę, cały czas zastanawiając się czego jeszcze nie spakowała ze swoich rzeczy. Nagle usłyszała dźwięk otwieranych drzwi.
- Gratulacje, udało ci się wrócić przed północą - powitała męża. Jej głos był zasmucony, ale on zdawał się tego nie zauważyć. 
- Tak, wyrwałem się wcześniej... Severus jeszcze nie śpi?
- Nie śpi.
- Owen zaproponował byśmy pojechali jutro z nimi na ryby. Masz ochotę? Potem moglibyśmy... - mówił zdejmując płaszcz i czarne lakierki. Następnie chciał wyjść z korytarza, ale Eileen stała w miejscu. - Nie wejdziemy do środka?
Wzruszyła ramionami i skierowała się korytarzem do salonu. Severus, usłyszawszy głos ojca, od razu przybiegł się przywitać. Tobiasz wziął go na ręce.
- Jedziesz z nami ? - spytał chłopiec.
- Oczywiście, chociaż jeszcze nie wiem gdzie - odparł ze śmiechem, pytająco spoglądając na żonę. 
- Kochanie, zjadłeś już?
- Yhym.
- To idź proszę na górę, mama musi ustalić z tatą kilka rzeczy.


- Co się dzieje? - zapytał Tobiasz gdy Severus wyszedł a on zamknął za nim drzwi. 
Eileen oparła się o regał, przełożyła związane w kitkę włosy do przodu, skrzyżowała ramiona. 
- Ty mi powiedz. Jak ona ma na imię? Czy może one?
- Kto taki? - zdumiał się. Zupełnie nie rozumiał co miała na myśli.
- Nie mam pojęcia. Skąd mogłabym wiedzieć? Nie ma cię całe dnie, noce, te ciągłe wyjazdy...
Nie mówiła z pretensją, ale ze smutkiem i żalem. Tobiasz patrzył się na nią, niemal nie mrugając. Starał się zrozumieć o co właściwie chodziło, aż po kilku minutach wyraz jego twarzy zmienił się. Zaśmiał się krótko.
- Oh, Ellie, ty myślisz, że ja cię zdradzam.
- To ciebie tak śmieszy?
- Owszem - odparł. Westchnął głęboko i uśmiechnął się do niej czule. - Ponieważ to totalnie niedorzeczne. Skąd ci to w ogóle wpadło do głowy?
- Więc nie zdradzasz mnie?
Przestał się uśmiechać. Podszedł do niej powoli i ujął jej ręce w swoje dłonie. Były zimne i lekko drżały.
- Pytasz jakbyś mnie w ogóle nie znała. Nigdy w życiu. Kocham ciebie i tylko ciebie.
- Żeby z kimś sypiać wcale nie trzeba go kochać.
- Ellie...
Wyrwała mu swoje dłonie, spojrzała na niego. Mrugała szybko, najpewniej by zatrzymać łzy.
- Tchórz, miałbyś chociaż odwagę by powiedzieć mi to wprost.
- Nie jestem tchórzem. I na litość! - zawołał. - Nie będę przyzwał się do czegoś, czego wcale nie zrobiłem!
- Tak? Całe dnie i noce nie ma cię w domu...
- I to uważasz za wystarczający powód by posądzać mnie zdradę?! To boli, Ellie.
- Mnie też boli. To co takiego robisz po nocach gdy nie ma cię w domu?
- Pracuję, Eileen! Dobrze o tym wiesz.
- Wcale nie wiem! - krzyknęła. Jej głos załamał się, a z pomiędzy powiek wpłynęły łzy. - Jak niby pracujesz?
Przyglądał jej się w taki sposób, jakby nie wierzył, ze naprawdę prowadzą tę rozmowę.
- Jestem adwokatem, przygotowujemy...
- Który sąd prowadzi rozprawy o pierwszej w nocy, co?! Albo w niedziele?!
- Wiesz, ze musimy pracować nad dokumentami, do tego dochodzi cały szereg innych...
- Nie rób ze mnie idiotki! - krzyknęła, przerywając mu. Na chwilę ukryła twarz w dłoniach. Usiadła przy pianinie i machinalnie przejechała palcami po klawiszach. Kiedy była małym dzieckiem, codziennie przez dwie godziny uczyła się gry na fortepianie razem z prywatnym nauczycielem. Chociaż nienawidziła czasów, kiedy jeszcze jej rodzice mieli prawo decydować za nią, czasami pragnęła znów być małą dziewczynką.  - Nie twierdzę, że mnie zdradzasz. Ale okłamujesz mnie.
- Ellie...
- Nie jestem na tyle głupia, by wierzyć w to, że całe te godziny kiedy cię nie ma, spędzasz w kancelarii czy sądzie. Coś przede mną ukrywasz i to od dawna. Severus ma pięć lat, a to trwa przecież jeszcze dłużej.
- Ja naprawdę...
Zrobił parę kroków  w jej stronę z wyciągniętą ręką, ale w tej chwili sam nie wiedział co mógłby powiedzieć. Kobieta wzięła się w garść, otarła łzy, wstała a gdy przemówiła, jej głos brzmiał bardziej pewnie i stanowczo.
- Nie mogę tak dłużej żyć. Wybacz, ale nie mogę już dłużej tego znosić, to mnie wykańcza. Niedługo po mnie i Severusa przyjedzie taksówka, muszę jeszcze spakować kilka rzeczy, nie zostało wiele czasu do odjazdu pociągu.
Musiała wyjść, bo czuła że jeszcze moment a się rozpłacze. Szybko pobiegła na górę, skąd skierowała się do ich sypialni. Na łóżku leżała wciąż otwarta walizka. Tobiasz z początku w szoku nie mógł się ruszyć, ale szybko się otrząsnął i poszedł za nią. Kiedy wszedł, wyjmowała właśnie swoje koszule z szafy.
- Dlaczego to robisz?
Ręce jej opadły, jakby dźwigały zbyt duży ciężar. Odwróciła się przez ramię.
- Pakuję część moich rzeczy, bo nie mogę tu mieszkać. Nie mogę z tobą mieszkać, ponieważ mnie okłamujesz.
- Ellie...
Zbliżył się do niej, delikatnie położył swoją dłoń na jej ramieniu, na co od razu zaszlochała.
- Kocham cię, ale nie mogę - odparła, podchodząc do łóżka, by wrzucić do walizki wybrane ubrania. Zatrzasnęła walizkę. - Nie ma znaczenia tak bardzo co takiego przede mną ukrywasz, ale sam fakt, że to robisz. I to od tylu lat. Ja już nie mam na to siły. Dlatego nie mogę tu być z tobą.
- Ale... nie wiem czy ja to dobrze rozumiem... ty chcesz się ze mną rozstać dlatego, że czegoś ci nie mówię?
- Wcale nie chcę. Po prostu nie mogę z tobą mieszkać. Ale masz teraz ostatnią chwilę na to, by przestać mnie okłamywać. Jeżeli powiesz mi jak jest, nigdzie nie pojadę.
Usiadła na łóżku i spojrzała na niego wyczekująco i z nadzieją. Jego wcale ta opcja nie ucieszyła. Bez specjalnego zezwolenia, nie mógł jej nic powiedzieć, inaczej  postawiłby i ją i siebie w niebezpieczeństwie. Kucnął przy niej.
- Bardzo chciałbym ci powiedzieć, ale nie mogę, Eileen. Nie mogę.
- Jasne - mruknęła, odwróciwszy wzrok.
- Ellie, proszę... To nie ma nic wspólnego z żadnymi innymi kobietami, to w ogóle nie jest nic co...
- Co? Co takiego? Co jest dla ciebie ważniejsze? Ja... twój, nasz syn czy jakieś twoje tajemnice?!
- Zaufaj mi i zostań. Proszę.
Potrząsnęła głową.
- Ufam ci od zawsze, ale to już nie wystarcza. Jeżeli mam z tobą mieszkać i być, muszę znać prawdę. Teraz nadszedł czas na to, byś to ty mi zaufał.
- Przykro mi, ale nie mogę ci powiedzieć.
- Mi też jest przykro.
Podniosła się, zabrała spakowaną walizkę i torbę, która stała przy komodzie.
- Mogę się dowiedzieć dokąd chcesz pojechać razem z Severusem?
- Oczywiście. Skoro to twój syn to masz prawo wiedzieć gdzie będzie przebywał. Jedziemy do Szkocji, do Lochinver.
- Na drugi koniec Wielkiej Brytanii?!
- Przepraszam, ale to już nie moja wina, że Lochinver leży tak daleko od Londynu - zawołała, wychodząc z sypialni.
Słysząc ich kroki na schodach, Severus wyszedł ze swojego pokoju i również zszedł na dół. Eileen poleciła mu ubrać w korytarzu buty i kurtkę. Ani ona ani Tobiasz nie chcieli by dokładnie słyszał ich rozmowę.
- Dawno temu ustaliłaś to z Kierrą? Tak po prostu odchodzisz?
- Nie, nie dawno. Wcześniej dużo nad tym myślałam, to mnie bardzo wiele kosztuje i jest naprawdę trudne, Tobiasz, ale zrozum, że mnie to niszczy psychicznie. Nie mogę już codziennie zastanawiać się gdzie jesteś i co robisz, to destrukcyjne. Ty prawie nie spędzasz czasu z Severusem.
- Tak wiele jak tylko mogę. Myślałem, że właśnie jutro pojechalibyśmy na  ryby, potem może zwiedzić  zamek, który ominęliśmy ostatnim razem... albo... albo pojechać w góry? Cały weekend tylko dla nas?
Spojrzała na niego smutno.
- Teraz już na to za późno.
Złapał ją szybko za rękę.
- Nie chcę żebyś odchodziła, Eileen.
- Ja też nie chcę, ale tak jak powiedziałam, nie mogę już znosić twoich kłamstw. To nie jest zdrowe ani dla mnie ani dla Severusa.
- Więc mnie zostawiasz?
- Nie, nie robię tego. Kocham cię i nigdy nie chciałabym się z tobą rozstać. Jadę z Severusem do babci Kierry, jest bardzo szczęśliwa na nasz przyjazd. Ucieszy się również gdy i ty przyjedziesz.
- Ja?
Uniósł brwi w zaskoczeniu.
- Tak - odpowiedziała, wchodząc do korytarza. - Jak tylko zdecydujesz się powiedzieć mi prawdę.
Severus podbiegł do ojca jak tylko go zobaczył, ten wziął go na ręce i przytulił. Przez moment zaciskał oczy.
- Tato, a co to jest? - spytał chłopiec, wskazując na wąskie podłużne pudełko, które Tobiasz zostawił wcześniej przy wejściu.
- A to... to jest dla ciebie - powiedział, uchylił wieczko pudełka, w środku znajdowała się ładna, wysokiej klasy wędka. - Kupiłem ci wędkę.
Severus rozpromienił się, jego czarne oczy zabłysły.
- Taka prawdziwa do ryb? - zapytał z ekscytacją. - Zabierzemy ją do Lochinver? Pokażesz mi jak się łowi?
- Tata nie jedzie teraz z nami, myszku.
Chłopiec z zawiedzioną miną spojrzał na matkę, potem na ojca.
- Dlaczego? - spytał, tuląc się do niego mocniej.
- Ellie, proszę... - szepnął Tobiasz.
- To zależy tylko od ciebie, w każdej sekundzie możesz to skończyć. Wystarczy prawda.
Przez chwilę panowała cisza. Bez względu na to jak bardzo go to bolało, Tobiasz nie mógł wyznać jej prawdy. Może mógłby to zrobić, gdyby nie czuł się w tak wielkim stopniu przywiązany do swoich obowiązków i regulaminu, jakie narzucało na niego MI6. Zwrócił się do synka:
- Baw się dobrze u babci, dobrze? I pilnuj mamy, żeby była grzeczna.
- Żeby myła zęby i jadła śniadanie?
- Tak.
- Dobrze.
Usłyszeli dobiegający z zewnątrz sygnał klaksonu taksówki. Tobiasz pocałował go po policzkach i postawił na podłogę. Eileen otworzyła drzwi, po czym wyszli na zewnątrz.
- Mamo, a kiedy tata przyjedzie do nas do babci?
- Nie wiem, to zależy od jego pracy. Będziemy czekać - odparła z uśmiechem.
Tobiasz obserwował jak kierowca pomaga jej zapakować torby do bagażnika, jak sadza Severusa na miejscu i zapina go pasami bezpieczeństwa. Jednak zanim Eileen zajęła miejsce, podbiegła do niego i rzuciła mu się na szyję.
- Będę czekać - powiedziała cicho.
Następnie pogładziła go po twarzy, pocałowała i szybko odeszła.

*

- No nareszcie! - zawołał Owen Rogers, po piętnastu minutach dobijania się do drzwi domu swojego przyjaciela przy Spinner's End. - Co się z tobą dzieje?!
- Wybacz, byłem w piwnicy.
- I nie słyszałeś pieprzonego telefonu? - spytał, wchodząc za nim do środka i stamtąd schodami do piwnicy. - Dzwoniłem do ciebie chyba przez dwie pieprzone godziny.
Piwnica składała się z kilku pomieszczeń. Jedno prowadziło do garażu, w drugim była spiżarnia, obok pralnia, a w pozostałych składzik i pokój, który Tobiasz wykorzystywał do majsterkowania, napraw i tego typu zajęć. Podszedł do wielkiego stołu, na którym leżała rozkręcona szafka i stary drewniany zegar. Owen przystanął w progu, przyglądał się przyjacielowi, który pomimo tego, że było już po południu, jeszcze miał na sobie koszulę i spodnie od pidżamy, na to nałożony ciemny szlafrok.
- Ekhem - chrząknął Rogers. Nie był pewien od czego zacząć. Od telefonu, od pidżamy, czy od zegara. - Co robisz, jeżeli wolno spytać?
- Naprawiam zegar.
- Naprawiasz zegar - powtórzył. - Zapomniałeś o tym, że mieliśmy jechać na ryby i naprawiasz sobie pieprzony zegar. - Tobiasz łypnął na niego i nic nie powiedział. - Może byś mi to wyjaśnił?
- Zegar się zepsuł, trzeba naprawić. Za długo to odkładałem.
- Pieprzę zegar, Toby! Co się z tobą dzieje?
- O co ci chodzi? Przecież się nie pali.
- No nie wiem czy nic się tutaj nie pali. Ty który od lat od siódmej rano zawsze jesteś pod krawatem, teraz siedzisz w szlafroku i naprawiasz stary zegar. Rozchorowałeś się? - Kiedy znowu nie otrzymał odpowiedzi, przysunął sobie krzesło i usiadł obok Tobiasza.  - Pierwszy raz od chyba półtora miesiąca mamy całkowicie wolny weekend, a ty go poświęcasz na reperowanie jakiegoś starego zegara, z którego korniki już tylko mogą mieć pożytek. Naprawdę?
- Nie przesadzaj, to bardzo ładny zegar i pamiątka po dziadku. I ma metronom, widzisz? Dobrze wyglądał na pianinie.
- Może i ładny, ale czy to odpowiedni moment na naprawianie go?
- Jak ci się to nie podoba, to wyjdź, proszę bardzo.
Owen wyrwał mu śrubokręt z ręki i tym zmusił Tobiasza, by w końcu na niego spojrzał.
- Co się dzieje? Gdzie jest Eileen? Wyszła?
- Wyszła.
- A kiedy wróci? Oby niedługo. A ty zostaw ten pieprzony zegar i przebierz się, ryby czekają!
Tobiasz oparł łokcie o blat stołu i ułożył twarz na dłoniach. Pół nocy nie mógł zasnąć, a gdy już mu się to udało, co chwilę się budził. Po wstaniu zapomniał o śniadaniu, chciał popracować nad aktami, ale zupełnie nie mógł się na nich skupić. Potrzebował zajęcia, które wymagało skupiania i dużej precyzji i gdy je znalazł, musiał przyjść Rogers. Nawet z nim nie miał ochoty rozmawiać.
- Słuchaj, człowieku. Przyjaźnimy się od piaskownicy, jak mi zaraz nie powiesz co się dzieje, to ci ten pieprzony zegar rozwalę na głowie i już go nie naprawisz.
Brunet odchylił się na krześle, zwiesił głowę i zrezygnowanym tonem powiedział:
- Eileen odeszła.
- Co?
- Wyjechała z Severusem do posiadłości swojej babci w Lochinver.
- Na krótkie wakacje?
- Nie, przecież mówię, że odeszła.
- Odeszła to znaczy... - Owen wpatrywał się w niego zdumionymi oczami i z wyrazem niedowierzania na twarzy. - To coś ty zrobił?!
- Ja nic...
- No jak nic?! Kobiety raczej ot tak nie odchodzą od mężów, których kochają. No, chyba że ich nie kochają.
Wstał, przeszedł się w tę i z powrotem po pomieszczeniu, skrzyżował ramiona i głęboko westchnął.
- To przez MI6.
Opowiedział mu rozmowę z Eileen z ubiegłego wieczora. Rogers nie wyglądał już na zaskoczonego, ale był wyraźnie zmartwiony.
- Pieprzona sprawa, stary, przykro mi... Ale... nie odeszła od ciebie, tylko czeka aż jej powiesz czym się zajmujesz.
- Oczywiście, mówisz tak jakbym mógł jej to powiedzieć! Przecież nie mogę! Obowiązuje nas regulamin i chyba zdajesz sobie sprawę, że za jego złamanie grożą konsekwencje! Nie mogę dopuścić do tego, by Eileen albo Severusowi coś się przez to stało.
-  Ale nie możesz też tak tego zostawić. Wiesz, nie gniewaj się, ale ja jej się wcale nie dziwię.
- Świetnie, że mnie wspierasz, Owen - syknął z ironią.
- No co? - jęknął ze zbolałą miną. - Zamierzasz tu siedzieć, naprawiać zegar, a Ellie i Sev mają marznąć tam na północy, aż ty się zdecydujesz pojechać i powiedzieć jej, że jesteś tajnym agentem. Kyle to cię chyba udusi, przecież on bez Seva nie widzi żadnej zabawy, oni są jak jacyś bracia bliźniaki - zachichotał.
Tobiaszowi nie udzieliła się jego wesołość.
- A Melissa? Nigdy nie miała do ciebie takich pytań?
- Miała, miała... jakiś czas temu. Ale znasz Mel, ona bardziej była przejęta tym, że jestem przemęczony, chociaż też chciała wiedzieć co się dzieje.
- I co jej powiedziałeś?
- Powiedziałem... że... że dorabiam jeszcze jako prywatny detektyw, zbieram dane z oszustw przeciwników moich klientów i takie tam.
Snape zerknął wymownie w sufit.
- Dorabiasz? Przecież nasze dochody są duże i...
- No powiedziałem, że nie chodzi o kasę tylko rozwój osobisty, zawodowy...
- Uwierzyła?
Owen wzruszył ramionami.
- Uwierzyła jak jej pokazałem trochę sprzętu i zdjęcia...
- Pokazałeś jej nasz służbowy sprzęt?!
- Oj, spokojnie. Jakiś podsłuch, kamerę, nic wielkiego. Mel się na tym zupełnie nie zna, jest pediatrą a nie wojskowym. Poza tym, tak stricte to nie minąłem się bardzo z prawdą. Powiedziałem, że szpieguję... no i szpieguję.
- Rzeczywiście, ani grama kłamstwa - mruknął.
- Ty co zamierzasz zrobić?
- Nie mogę jej powiedzieć o MI6.
- Weźmiesz ją na przeczekanie? Ile to może potrwać? Miesiące? Rok? A jeżeli to nic nie da?
- A jakie mam inne wyjście? Prawdy powiedzieć nie mogę, pozostaje tylko czekać, spróbować przekonać ją, że... Bez sensu...
Przez kilkanaście minut obaj milczeli. Tobiasz stał w bezruchu przy regale z narzędziami, a Owen bezwiednie przekładał śrubokręt pomiędzy palcami, nieprzytomnie patrząc na podłogę.
- Wiesz... możesz jeszcze odejść - zaproponował nagle.
- Odejść? Masz na myśli odejść z MI6?  - dopytał wyraźnie zaskoczony. Rogers przytaknął. - To w ogóle nie jest opcja.
- Ja wiem, że te procedury wyjścia nie są zbyt ciekawe i przyjemne, ale tu chodzi o twoją rodzinę i chyba warto, żebyś to przemyślał.
Snape zdecydowanie pokręcił głową.
- Nawet nie ma mowy. W najlepszym wypadku musiałbym wyjechać stąd, przyjąć inną profesję. Jak ty byś sobie coś takiego wyobrażał?
- No tak, z pieniędzmi byłoby wtedy znacznie trudniej, ale przecież Eileen też zarabia...
- Nie, nie i jeszcze raz nie. Nie chodzi o te procedury i jak to by wyglądało, ale ja tego nie chcę, rozumiesz?
- A Ellie i Severus? Wolisz czekać czy ona stęskni się na tyle by wrócić bez twoich wyjaśnień czy nie? Wolisz zupełnie pozbawić się możliwości obserwowania na co dzień jak on się rozwija, wolisz być ojcem z doskoku? I to wszystko dla kariery w MI6? Nie sądzę, by była tego warta.
- Ty byś odszedł?
Owen westchnął ciężko. Zmierzwił sobie jasnobrązowe włosy, potarł twarz dłonią.
- W życiu nie chciałbym musieć rezygnować z MI6, ale... gdybym był przyparty do muru, pomiędzy rodziną a MI6, wybrałbym rodzinę. Tym bardziej, że myślimy z Melissą o drugim dziecku...
- O! Nic o tym nie wspominałeś.
- Bo to jeszcze luźne plany. Za jakieś trzy, może cztery lata, gdy Kyle będzie już starszy. A wy rozmawialiście o tym? Nie chciałbyś mieć drugiego dziecka?
Tobiasz wzruszył ramionami.
- Właściwie to jakiś czas temu Ellie o tym wspominała, ale to raczej również kwestia kilku lat.
- Ta - mruknął Rogers. - O ile nie spędzicie tych lat na przeciwnych końcach Wielkiej Brytanii.

*

Posiadłość Kierry i Morvena Buchananów po nagłej śmierci sir Morvena kilka lat wcześniej, w całości należała do Kierry Buchanan, wraz z wszystkimi terenami ziemskimi i własną stadniną. Z najbliższej stacji kolejowej ją i Severusa odebrał Casper, szofer lady Buchanan. Jako dziecko i nastolatka, Eileen spędzała tam prawie każde wakacje. Najbardziej lubiła samotne przejażdżki konno wzdłuż brzegu. Teraz przyglądając się znajomym widokom, poczuła jak bardzo brakowało jej Lochinver.
Severus był bardzo zmęczony po wielogodzinnej podróży i większość drogi do posiadłości przespał. Gdy tylko dojechali, Casper zabrał ich bagaże, a i Eileen z dzieckiem na rękach wyszła z samochodu.
- Moje dwie absolutne piękności! - zawołała pani Buchanan, schodząc po schodach wejściowych. - Nie mogłam się was już doczekać!
Kierra Buchanan była wysoką, szczupłą i bardzo elegancką kobietą o błękitnych oczach i ciemnych włosach, które zwykła czesać w kok z tyłu głowy. Zawsze nosiła drogocenną biżuterię i szyte w haute couture kreacje.
Wycałowała swoją wnuczkę, a następnie wzięła od niej małego Severusa. Eileen rozejrzała się z zaciekawieniem dookoła, szukając jakiś szczegółów które świadczyłyby o zmianach w tym miejscu. Jednak dwór Buchananów zdawał się być zatrzymany w czasie. To odrestaurowany stary szkocki zamek, którego mury pamiętały jeszcze czasy średniowiecza. Dziadek Morven uwielbiał opowiadać o tym zamku swoim wnukom, na które składało się dwanaścioro dzieci. Dzieci Katriny Buchanan-Prince: Frederic, Evelyn, Eileen, dzieci Lindsay Buchanan-McLealen: Gillian i Kenneth, synowie Ralpha Buchanan: Lorcan, Edward i Nicholas, oraz dzieci Colina Buchanan: Thomas, William, Timothy i Alinne.
W promieniach południowego słońca szary kamień budynku wydawał się jeszcze piękniejszy i bardziej dostojny,
- Dobrze tu być - powiedziała do babci.
- Cieszę się! Czy jesteście głodni? - Severus, którego trzymała w ramionach pokręcił przecząco głową. - Masz ochotę obejrzeć konie w stajni?
- Będziemy jeździć?
- Może jutro - wtrąciła ze śmiechem Eileen.
- James! - Kierra zawołała do przechodzącego nieopodal pracownika. - James jest głównym opiekunem koni... - Podstawiła Severusa i zwróciła się do młodego bruneta o okrągłej, miłej twarzy. - Oprowadź proszę mojego prawnuka po włościach i pokaż mu konie. A ty, moja najukochańsza wnuczko, wejdź ze mną do środka.
Ten wielki dom miał specjalne pomieszczenia na prawie każdą okazję. W innym jadało się śniadanie, w innym lunch, a w innym obiad, jeszcze inne pomieszczenia były przeznaczone do picia herbaty, do gry w bilarda, robienie przetworów, szycie, pranie i prasowanie, czyszczenie sreber, przechowywanie broni, inny do składowania win i zapasów, pokój kwiatowy, w którym zawsze, niezależnie od pory roku, pełno było kwiatów. Zimą hodowano je w szklarniach. Każda sypialnia i każdy pokój gościnny miał swoją łazienkę.
Wkroczywszy do środka, Eileen uśmiechnęła się na wspomnienie wszystkich dziecięcych zabaw, kiedy to wraz ze swoimi siostrami i braćmi wujecznymi całe dnie spędzali chowając się po zakamarkach Buchanan Palace. A ile było przy tym radości gdy nikomu nie udawało się ich odnaleźć do późnego wieczora!
Po umyciu rąk i szybkim odświeżeniu, Kierra zaprowadziła ją do pokoju herbacianego, kazała zaparzyć im herbaty i podać po niewielkim kawałku ciasta. Ściany pomieszczenia były jasnozielone ze złotymi ozdobnikami, obecnymi także na kremowych zasłonach. Eileen opadła swobodnie na miękką, skórzaną sofę. W powietrzu unosił się delikatny zapach cynamonu.
- Żywię nadzieję, że długo tutaj zostaniecie - powiedziała lady Buchanan, siadając obok swojej wnuczki. - Oczywiście, im szybciej Tobiasz do nas dołączy, tym lepiej. Jak już wiele razy ci wspominałam, bardzo lubię tego człowieka.
- Tak... ja też - odparła, zerkając przez okna.
Herbatę podano na srebrnej tacy w pękatym porcelanowym imbryku. Jako mała dziewczynka, Eileen bała się pić z porcelanowych filiżanek w obawie przed stłuczeniem ich. Przyniesiono też wazon ze świeżo ściętymi kwiatami. Kierra odczekała aż służka wyjdzie i wtedy ponownie zwróciła się do Eileen.
- Kiedy opowiedziałaś mi o sytuacji, po raz kolejny poczułam wielką dumę z ciebie, Ellie.
- Tak? Dlaczego?
Kierra westchnęła. Uśmiechnęła się tak jakby miała dla wnuczki wspaniały prezent i nie mogła się doczekać by jej go wręczyć. Wstała, żeby przynieść przygotowane wcześniej na komodzie drewniane pudełko. Przypominało pudełko do biżuterii, ale było większe.
- Doszłam do wniosku, że chcę ci to już pokazać.
Okazało się, że w środku były dokumenty. W przypadku wypadku ograniczającym sprawność psychiczną lady Kierry Buchanan, jak i po jej śmierci cały Buchanan Palace oraz włości, staną się własnością Eileen Beitris Snape (z domu Buchanan-Prince).
Eileen była w szoku. Spodziewała się, że babcia może jej zapisać trochę biżuterii lub jakieś udziały w którejś firmie, ale nigdy nie pomyślałaby, że po jej śmierci dostanie cały majątek.
- Ja... - wyjąkała drżącym głosem. - Babciu, ja nie wiem co mam powiedzieć.
- "Dziękuję, że pomyślałaś właśnie o mnie" byłoby całkiem na miejscu.
- Oczywiście, że dziękuję, ale... nie rozumiem... dlaczego akurat dla mnie... wszystko?
Kierra schowała dokumenty z powrotem i dobrze zamknęła wieko na kłódkę.
- Czwórka dzieci, dwanaścioro wnucząt... Morven planował przekazać wszystko Ralphowi i Colinowi, ale cóż, tyle lat po śmierci mój drogi mąż nie ma już nic do powiedzenia. Podjęłam tę decyzję tuż po tym jak po wakacjach po ukończeniu Hogwartu wyprowadziłaś się z domu.
- "Wyprowadziłaś" to łagodne określenie. Ojciec groził, że wymaże mnie z drzewa genealogicznego. 
Kierra roześmiała się kpiąco. 
- Tak, to był kolejny cios dla twoich rodziców, a ja byłam już pewna. Byłam z ciebie taka dumna! - wyznała z nieskrywaną dumą. - Spakowałaś co chciałaś, pojechałaś tam gdzie ty chciałaś, by zdobyć wykształcenie, które sama sobie wybrałaś. Gdy Katrina zadzwoniła do mnie, by się pożalić na to, popłakałam się ze szczęścia. 
- Ze szczęścia? Bo z kilkuset funtami pojechałam do Londynu, by zamieszkać w jakiś totalnej norze bo z pensji kelnerki prawie na nic nie było mnie stać?
- Tak! - zawołała entuzjastycznie. - Oczywiście nie chodzi o fakt tego czy innego mieszkania, ale robiłaś to co chciałaś, nie bałaś się tego co powie czy co zrobi twoja rodzina. Wolałaś spełniać swoje cele na swoich zasadach, nawet jeżeli oznaczało to złe warunki i małe pieniądze, od niewolnictwa w dobrobycie. Już od dziecka byłaś bardzo niezależna, zawsze miałaś swoje zdanie na każdy temat i nie pozwalałaś sobie nic narzucić. Z niepokojem obserwowałam jak Katrina i Donald starali się to w tobie zniszczyć. Z Evelyn poszło im bardzo prosto, ale twojej wolności nigdy nie okiełznali.  - Szybko otarła oczy, po czym pogładziła wnuczkę po policzku. - Buntowałaś się każdej próbie ograniczenia cię. Kocham to w tobie tak bardzo, ponieważ ja sama miałam odwagę walczyć o swoje dopiero po śmierci Morvena. Przyszło nam funkcjonować w takiej rodzinie, takim środowisku, które uwielbia stwarzać pozory. Kobietom wybiera się kogo mogą poślubić, a kogo nie, czego mają się uczyć i co mają robić. Co mają mówić i co sądzić. Dzień ślubu był najnieszczęśliwszym dniem w moim życiu, ból z tego dnia złagodniał dopiero w dniu twojego ślubu z Tobiaszem. Jako matka miałam nadzieję, że Katrina i Lindsay będą miały więcej odwagi niż ja, że będą niezależne, ale one z lubością wdały się w swojego ojca. Oczywiście kocham je, choć serce mnie boli. Ale ty, Eileen, jesteś moją dumą, moim skarbem. Czuję, że moje marzenia, moje pragnienia nie umarły dzięki tobie, bo to ty je realizujesz. Najlepsze co kobieta może sobie podarować to wolność i niezależność.


*
Lochinver to urokliwa wioska położona w szkockich Highlands, której populacja nie przekraczała tysiąca osób. Była drugim największym portem w Szkocji, z dostępem do morza i Loch Assynt. Eileen zakochała się w tym miejscu już jako mała dziewczynka, było dla niej azylem. 
Całe dnie spędzała pokazując Severusowi coraz to nowe zakątki Buchanan Palace, odwiedzając wszystkie swoje dawne domowe kryjówki. W domu pełno było zabytków, starych książek, pamiątek rodzinnych i przeróżnych białych kruków, toteż znalezienie zajęcia wcale nie było trudne. Chłopca ciekawiło wszystko, od tego kto wymyślił układ kafelek w każdej łazience, kto był autorem obrazu wiszącego w bawialni i dlaczego namalował właśnie owce, przez każdą rodzinną tajemnicę, do każdej najdrobniejszej rzeczy. Typowo dla dzieci w jego wieku, zadawał mnóstwo pytań, a pomiędzy nimi co jakiś czas przewijało się pytanie o tatę. 
Życie tam mijało powoli, jakby czas biegł innym rytmem. Wraz z grudnie przyszła śnieżna zima i wtedy Eileen poczuła się trochę lepiej. Zabierała Severusa na sanki, brali też udział w organizowanym co tydzień w wiosce kuligu. Chłopiec razem z Casperem ulepił dziesięć wielkich bałwanów śnieżnych, które dumnie ozdabiały wjazd przy bramie posiadłości. Jednemu bałwanowi lady Buchanan użyczyła swojego kapelusza, a drugiemu położyła na śnieżnej głowie stary melonik swojego męża. 
Na kilka dni odwiedzili ich wujkowie Eileen, Ralph i Colin, oraz jej wujeczne rodzeństwo, Gillian, Nicholas, Thomas, Alinne, Timothy i William. Z większością z nich Eileen nie widziała się kilka lat, wszyscy zgodnie zakochali się w małym Severusie i te kilka dni spędzonych razem z nimi przed końcem roku, było bardzo przyjemnych. Jednak nawet otoczony wujkami i ciociami, Severus dalej podpytał mamę o to kiedy przyjedzie do nich tata, z nadzieją że za którymś razem otrzyma inną odpowiedź. Chłopiec był bardzo radosny i doskonale się bawił, ale Eileen wiedziała, że bardzo tęskni nie tylko za ojcem, ale swoim małym przyjacielem. On i Kyle byli właściwie byli dla siebie jak bracia. W noc sylwestrową próbowała dodzwonić się do swojego męża, ale nikt nie podnosił słuchawki, dopiero gdy zadzwoniła do Rogersów dowiedziała się, że też nie mogli się z nim skontaktować od paru nich, a wcześniej namawiali go na wspólne spędzenie tego wieczoru. Eileen wraz z babcią Kierrą zabrały Severusa na wielkie ognisko, które w ostatnią noc roku zorganizował klub miejscowych rybaków. Była gorąca czekolada, ciepłe kiełbaski i inne specjały, a wszystkie dzieci były zachwycone opowieściami o morskich przygodach, jakimi raczyli je starzy rybacy i marynarze. Nie brakowało też historii z dreszczykiem.
Tuż przed północą Eileen z kubkiem gorącej czekolady w dłoni i Severusem na kolanach siedziała na skraju wielkiego pnia. Całe ognisko otoczono takimi pniami, tworzyły miejsca do siedzenia. Szczęśliwie tej nocy padał jedynie drobny biały puch.
- Mamo...?
- Tak?
- Czy to prawda, że gdy w noc sylwestrową pomyśli się życzenie tuż przed północą, to ono się spełni?
- Ludzie chcieliby, żeby tak było. Ale tak naprawdę to jeżeli sami nie postaramy się o to by coś się stało, to to się nie stanie. Chyba, że dzięki przypadkowi.
Severus wyraźnie posmutniał. 
- Jak mam sprawić, żeby tata przyjechał?
- To nie zależy od ciebie, myszku.
- Od ciebie też nie, prawda? Wiem, ze chciałabyś żeby tu był, a pomimo to nie ma go tutaj.
- Tak, chciałabym - odparła, przytulając się do syna.
Piątego stycznia Eileen ponownie próbowała dodzwonić się do Tobiasza. Bezskutecznie. Myślała, że pęknie jej serce gdy musiała to powiedzieć chłopcu, który chciał złożyć swojemu tacie życzenia urodzinowe.
Myśli o tym czy dobrze postąpiła towarzyszyły jej od dnia wyjazdu, ale zaczęły coraz bardziej nabierać na częstotliwości. Na dzień urodzin Severusa, dziewiątego stycznia, lady Buchanan kazała przystroić cały budynek w kolorowe serpentyny i balony, przyjechało też kilkoro jej braci i sióstr wujecznych, a co najbardziej ją zaskoczyło, również jej rodzony brat, Frederic.
Frederic Prince był najmłodszym dzieckiem państwa Katriny i Donalda Prince'ów, był o pięć lat młodszy od Eileen i o siedem lat młodszy od Evelyn. Rodzice nie posłali go do Hogwartu, a do renomowanej szkoły w Stanach Zjednoczonych, do której uczęszczał również ich ojciec. Po jej ukończeniu, Frederic został tam na studia wyższe, toteż rzadko widywał się ze swoimi siostrami. 
- Freddy! Co ty tutaj robisz? -  zawołała Eileen, gdy ujrzała go przy wejściu Buchanan Palce. Szybko zbiegła po schodach i rzuciła mu się w ramiona. 
- W skrócie mówiąc. Wiesz, ze w tym roku kończę studia, prawda? Ojciec zaproponował mi posadę w firmie, a teraz mam trochę wolnego więc przyjechałem na swego rodzaju obeznanie terenu. Wiedziałem się, ze jesteś u babci, nie mogłem nie skorzystać z okazji by się z tobą zobaczyć! I wreszcie poznać mojego jedynego siostrzeńca! - opowiadał w drodze do saloniku herbacianego. 
Frederic przywiózł ze Stanów kilkanaście różnych książek i zabawek edukacyjnych dla Severusa, w tym nawet specjalną różdżkę o bardzo słabej mocy, zaprojektowaną specjalnie dla dzieci. 
- Jak się miewa twój mąż? Rozwija karierę? - spytał Fred, podając Eileen lampkę wina. Stali przy oknach w rogu bawialni, podczas gdy Gillian i Thomas pokazywali Severusowi jak posługiwać się jakimś wymyślnym gadżetem, którego Eileen nie zdążyła nawet zidentyfikować. 
- Tak. Całkowicie się jej poświęca - odparła z wyraźną goryczą. 
- A ty? Dalej pracujesz w tej samej firmie?
- Tak, ale od narodzin Severusa zajmuje się tłumaczeniami w dokumentach współpracy ze spółkami z Francji i Niemiec. Wiesz, to pozwala na pracę z domu. 
- Dobrze, że nie musicie martwić się o własne pieniądze. 
- Tak - odpowiedziała, chociaż w myślach stwierdziła, że wolałaby się martwić o pieniądze niż o Tobiasza. 
Wtedy podeszła do niej służka, ciągnąc na tacy telefon. 
- To do pani, pani mąż. Czy chce pani rozmawiać?
Kobieta chwyciła telefon i podniosła słuchawkę. 
- Cześć - przywitała się szybko. 
- Cześć. Ellie, chciałbym...
- Teraz się obudziłeś? - Nagle poczuła w sobie złość. - Dlaczego dwa tygodnie w ogóle nie można się z tobą skontaktować? Dzwoniłam do Rogersów, dzwoniłam do twojej matki, a ani ona ani tato też nie wiedzieli co się z tobą dzieje. 
- Nic się nie stało, byłem zajęty.
Jego głos był słaby, brzmiał tak jakby był chory. 
- Zajęty? Nawet nie mam siły by pytać czym byłeś zajęty. 
- Pracą. 
- Oczywiście - prychnęła. 
- Ellie, mogę porozmawiać z naszym synem? Dzisiaj są jego urodziny...
- Wyobraź sobie, że o tym pamiętam! A wiesz co musiałam powiedzieć, gdy to on chciał z tobą porozmawiać kilka dni temu?!
- Przepraszam, byłem nieosiągalny.
-Wiesz co? Jeżeli przez te kilka miesięcy ty dalej nie doszedłeś do wniosku czy jesteśmy dla ciebie ważniejsi od...
- Jesteście. Jesteście dla mnie najważniejsi. 
- To dlaczego cię tu nie ma?! - zawołała. Gdy tylko odebrała telefon, wyszła z bawialni do sąsiedniego pokoju, by móc rozmawiać swobodnie. Pozwoliła tylko na to, by babcia Kierra mogła ją słyszeć. 
- A mogę? Mogę przyjechać was zobaczyć?
- Nie - powiedziała, czując jak po policzkach spływają jej łzy. - Nie możesz. Ale możesz przyjechać, szczerze ze mną porozmawiać, powiedzieć mi całą prawdę i po tym zabrać nas do domu.
- Nie mogę, Ellie. 
Prawa ręka Eileen opadła na jej kolana. Przyłożyła lewą dłoń do ust i mocno zacisnęła oczy w próbie pohamowania płaczu. Trzęsła się. Po chwili znów przyłożyła słuchawkę do ucha. 
- W takie razie chyba nie mam ci nic więcej do powiedzenia. 
Przez długą, ciągnącą się jakby w nieskończoność minutę, panowała cisza.
- A czy wolno mi złożyć Severusowi życzenia?
Zawahała się, ale potem podała telefon Kierrze. Babcia zostawiła Eileen samą w spokoju, a z bawialni zawołała Severusa do korytarza. Usiadła na jednym z eleganckich, obszytych drogimi tkaninami foteli, z chłopcem na kolanach. 
- Brakuje mi ciebie  - powiedział Severus, gdy przywitał się już i wysłuchał życzeń.
- Ja też za tobą tęsknię, synku.
- Wiesz już kiedy przyjedziesz? Jeżdżę konno, wiesz? Nie sam, ale czasem mogę przez chwilę potrzymać lejce. Tutaj jest takie wielkie jezioro, z mamą pływaliśmy po nim łódką, ale nie łowiliśmy ryb bo mama powiedziała, że ty mnie nauczysz kiedy przyjedziesz. 
- Cieszę się, że podoba ci się w Lochinver. Dbasz o mamę?
- Tak, pilnuje żeby regularnie jadła. Ale tato...
- Tak?
- Mama płacze za każdym razem gdy myśli, że jej nie widzę. Dlaczego mama płacze?
W życiu Tobiasza rzadko miały miejsce sytuacje, w których nie wiedział co powiedzieć, ale to właśnie była jedna z nich. 


Luty dobiegał końca, ale zima wciąż miała się dobrze i próżno można było szukać pierwszych oznak łagodnienia pogody. Tego wieczoru Eileen wraz z Severusem siedzieli na dywanie przed rozpalonym kominkiem, z wielką tacą. Jednym z prezentów jakie dostał Severus, były wielkie puzzle, składające się z aż pięciu tysięcy elementów, teraz starali się je ułożyć.
- Jak się czujesz? - spytała Kierra, wszedłszy do pokoju.
Dziewczyna wzruszyła ramionami.
- Pięć tysięcy elementów to jednak trochę... za dużo. - Wstała, by usiąść obok babci i tak, by nie zwracać uwagi synka na ich rozmowę. - Może powinnam wrócić? Może niepotrzebnie... może to był błąd?
- Absolutnie nie! Bardzo dobrze zrobiłaś.
- Wcale nie jestem tego pewna...
- Faktycznie, twój mąż potrzebuje jak widać... dużo czasu, ale... Moja kochana, pamiętaj o tym, że on cię świetnie zna. Zapewne domyśla się, iż rozważasz powrót do domu i być może gra na zwłokę. Ale ty się nie złamiesz, jesteś silna.
- Jestem? - westchnęła, przewracając oczami. - To już nawet nie chodzi o szczerość pomiędzy mną a Tobiaszem. Czuję się jakbym Severusowi wyrządzała wielką krzywdę tym, że pozbawiam go towarzystwa ojca.
- Absurd! - Kierra rzekła z przekonaniem. Upiła łyk herbaty, po czym objęła wnuczkę ramieniem. - Jeżeli Tobiasz spędzał z nim tylko godzinę dziennie, to chłopiec i tak niewiele traci.
Eileen jęknęła cicho i zwiesiła głowę.
- Poza tym - kontynuowała lady Buchanan, jednocześnie poprawiając sobie ułożenie bordowej spódnicy - jesteś matką. Żeby dobrze opiekować się dzieckiem, matka musi dbać o swoje zdrowie fizyczne i psychiczne. Nie pozwalając na nieszczerości i kłamstwa, dbasz o siebie i przez to też o Severusa.
- Skoro tak mówisz...
- Słyszę, że nie jesteś przekonana. Nie, kochana, co to za maniery! Bardzo mi się to nie podoba. Powiedzieć, że jesteście najważniejsi to potrafi, ale jakoś w jego zachowaniu tego nie widać. Przynajmniej na razie.
- A jeżeli to zawieszenie będzie dalej trwało? Kolejne pół roku? Rok albo więcej?
- Cóż... wtedy będzie bardziej niż jasne to, że nie jesteście dla niego priorytetem. Bardzo dobrze zrobiłaś, teraz musisz trwać w tym co słuszne. Dasz radę, prawda?
- Tak, ale...ja tylko... tęsknię za nim, to wszystko. I Sev za nim tęskni.
- A propos, skoro już mówimy o matkach i dzieciach... Twoja matka i siostra nas odwiedzą.
Powiedziała to tonem, który łączył w sobie irytację, niechęć i rozbawienie. Uśmiechnęła się kpiąco i powoli pokręciła głową. Eileen prawie podskoczyła z zaskoczenia.
- Och, tylko mojej matki mi brakowało... Po co? Zaprosiłaś je?
- A skąd! - żachnęła się. - Same się zaprosiły. Przed chwilą dostałam wiadomość. Katrina potrzebuje jakichś starych dokumentów, chociaż podejrzewam że to tylko pretekst by wykorzystać to, że tutaj jesteś. Trudno, pobędą dwa dni i pojadą. Obiecaj mi coś, moja kochana.
- Tak?
Kierra poklepała ją lekko po lędźwiach.
- Plecy wyprostowane, piersi do przodu, podbródek do góry i uśmiech. Nie pokazuj im, że masz jakiekolwiek troski. Jest doskonale. I ani jednej łzy póki tutaj będą!

*

Katrina Buchanan-Prince uwielbiała pretensjonalne konwenanse, przesadną sztuczność w rozmowach i snobizm. Eileen miała wielki ubaw gdy obserwowała jak jej matka i siostra zostają przyjęte nie jak bliska rodzina, ale wedle protokołu przyjmowania oficjalnych gości. Z trudem powstrzymywała się od śmiechu gdy w czwórkę zasiadły przy stole w saloniku gościnnym. Cieszyła się też, że Severus akurat był z pracownikami przy koniach i nie musiał w tym uczestniczyć. 
Podano herbatę wraz ze skromnym wyborem deserów. Kierra zwracała się do córki bardzo oficjalnie, Katrina również przyjęła ten ton. Natomiast siedzące na przeciwko siebie Eileen i Evelyn milczały. Eileen tylko czekała na pretekst, który pozwoliłby jej zadrwić z jej zachowania. 
- W zeszłym tygodniu byłam z Donaldem na wernisażu wschodzącej gwiazdy malarstwa - oznajmiła z wyższością spoglądając na młodszą córkę. - Potem odbyła się aukcja, widzieliśmy tam Erwina i Kimberly McCoelen. Oczywiście, że niczego nie kupili, nawet nie licytowali! Niby skąd? Od dawna krążą plotki o tym, że działalność McCoelena jest bliska bankructwa. Przyszli tam tylko po to, by stworzyć pozory, iż niby dalej stać ich na sztukę. Żałosne - zaśmiała się kpiąco. 
- Czy wy coś kupiliście? - zapytała Kierra.
- Tak, cztery nowe obrazy. Parę tysięcy każdy, ale przepiękne. Doprawdy przepiękne! Będą wspaniale wyglądać na głównych korytarzu w prawym skrzydle. Czy mówiłam już o tym, że niedługo znów wybieramy się na wyścigi do Royal Ascot? Ale najpierw muszę kupić przynajmniej kilka nowych kreacji w Paryżu. Jednak Londyn wciąż nie dorównuje...
Eileen westchnęła w myślach. Od dawna dostawała mdłości na samą myśl, że ma słuchać wywodów matki. Interesowały ją tylko pieniądze, jej prezencja, jej opinia w towarzystwie oraz to z kim warto się pokazać i gdzie. Może jeszcze parę innych rzeczy, jednak stanowiły one mniejszość. Katrina uwielbiała opowiadać o tym gdzie była, kogo spotkała i co zaobserwowała. Lubiła też krytykować wszystkich, którzy w jej opinii nie powinni byli pojawić się w tym czy innym miejscu. 
Po niecałej godzinie, Evelyn uniosła się lekko na krześle, zerknęła na matkę, jak gdyby pytając ją o pozwolenie. 
- Evelyn! Siedź na miejscu. Nie skończyłyśmy jeszcze herbaty. 
Evelyn posłusznie usiadła. Natomiast Eileen ziewnęła ostentacyjnie, po czym wstała od stołu. 
- Duszno tutaj, prawda? Myślę, że spacer dobrze mi zrobi. Ev, idziesz ze mną?
Nie czekając na odpowiedź, pociągnęła siostrę za sobą. Katrina obserwowała to ze ściśniętymi w cienką linijkę ustami. Zrobiła minę jakby poczuła wyjątkowo przykry zapach. Pomimo upływu lat, wciąż nie mogła pogodzić się z tym, że nie miała wpływu na Eileen. Żałowała, że wcześniej nie postępowała z nią bardziej surowo i radykalnie, może wtedy nie stałaby się tak zuchwała. 
- Gdzie popełniłam błąd? - Katrina spytała samą siebie. 
Lady Buchanan poprosiła służkę o przyniesienie wina. Zawsze  przy rozmowach ze swoją młodszą córką odczuwała potrzebę trzymania kieliszka wina w jednej dłoni, a pełnej butelki w drugiej. 
- Też często zadaję sobie to pytanie - powiedziała, z uśmiechem przyglądając się swojej córce. - Kiedy wyjeżdżasz?

*

- Tylko mi nie mów, że tobie naprawdę to odpowiada. 
Evelyn skrzywiła się nieznacznie. Nie tylko, że dzieliły je zaledwie dwa lata różnicy, ale również były do siebie bardzo podobne. Gdy były młodsze, ubierały się tak samo i udawały bliźniaczki. Dopiero w Hogwarcie zaczęły się od siebie oddalać, szczególnie gdy Eileen rozpoczęła tam naukę. Różnice w ich charakterach stawały się coraz wyraźniejsze. Evelyn zawsze była posłuszna woli ich rodziców i z zawiścią obserwowała Eileen, która zupełnie nie liczyła się z ich zdaniem. Nie wolno im było umawiać się z chłopcami z Hogwartu bez uprzedniego spytania o zgodę. Eileen umawiała się z kim chciała, gdzie chciała i jak tylko chciała. Przez lata nie ponosiła za to żadnych konsekwencji, ale Evelyn podejrzewała, że tylko do czasu i właśnie dlatego bała się postępować tak jak siostra, pomimo iż bardzo tego pragnęła. Kiedy Eileen wyprowadziła się, Evelyn tak jak ich rodzice, spodziewała się, że tylko kwestią czasu było kiedy wróci prosić o pieniądze i pomoc. Ale tak nigdy się nie stało i to Eileen, bez żadnego wsparcia finansowego zdołała wygodnie ułożyć swoje życie z człowiekiem, którego szczerze i ze wzajemnością kochała. Tymczasem ona zgodziła się na fikcyjne małżeństwo, z człowiekiem którego w ogóle nie znała i który wcale nie był chętny do tego by ją poznać, bez wyższego wykształcenia, którego bardzo jej brakowało. Kiedyś łudziła się, że po ukończeniu szkoły i po małżeństwie, jej matka i ojciec staną się mniej kontrolujący. Często miała ochotę uciec, ale była to przelotna ochota, która mijała gdy tylko kupiła sobie coś nowego, lub po prostu przeszła się po pięknym domu, w którym nie mogłaby mieszkać gdyby nie pieniądze jej rodziców. Odwracając się od nich, straciłaby wszystko co miała. 
- Co takiego?
- Żartujesz? - Eileen wzięła ją pod rękę. Spacerowały po kamienistym brzegu. Pomimo gęstej mgły, widoki były bardzo urokliwe. - Zachowanie naszej matki. Nie powinnaś jej na to pozwalać. 
- Ona nie pyta o pozwolenie. 
- A to jeszcze nie znaczy, że wszystko jej wolno. Masz trzydzieści lat, a dalej traktuje cię jak małą dziewczynkę. 
- Wiesz, ma do tego prawo, skoro bez jej pieniędzy nic bym nie miała. 
- A to zależy tylko od ciebie! Możesz mieć wszystko czego chcesz! Ale na to się pracuje. 
- Chciałabym mieć to co ty masz. 
Eileen roześmiała się. 
- To znaczy?
- Wykształcenie takie jakie chciałaś, pracę jaką sama sobie wybrałaś... świetnego męża. Kocha cię, co?
- Myślę, że tak. 
- To chyba wspaniałe uczucie, nie? Gdy ktoś patrzy na ciebie z uwielbieniem... tak jakby nic innego się nie liczyło, jakby nic innego nie istniało. Gdy ktoś zrobiłby dla ciebie wszystko.
Wszystko, poza wyjawieniem prawdy, pomyślała Eileen. 
- Twój mąż taki nie jest?
- Geoffrey? Daj spokój, to była czysto biznesowa... transakcja. Nigdy nawet ze sobą nie spaliśmy. Chyba go nie pociągam. Jego rodzina ma bardzo przestarzałe podejście do biznesu, ojcu zależało na fuzji z ich firmą, więc poprosił mnie o przyjęcie zaręczyn Geoffreya. Widzieliśmy się dwa razy, pierwszy raz w firmie jego rodziców, potem na ślubie - prychnęła. 
- To bez sensu, powinnaś się z nim rozwieść.
- Ciekawe jak.
- Po prostu? Przecież siedząc w tej klatce nigdy nie dostaniesz tego czego naprawdę pragniesz. Ona cię ogranicza. 
- El, nawet nie wiesz o czym mówisz! Gdybym się z nim rozwiodła, musiałabym zapomnieć o pieniądzach. Wszystkich. 
- Wiesz, pieniądze to nie wszystko...
- A wy jak stoicie finansowo?
- Aż za dobrze - westchnęła. - To znaczy... może to nie są tak wielkie sumy jak ty dostajesz za bycie żoną Geoffreya, ale i tak bardzo dużo. Tobiasz wcale nie musiałby tyle pracować, ale on to uwielbia, pracoholik. Zależy mu na rozwoju kariery i cóż, sukcesywnie zbiera tego dorodne owoce. 
Evelyn słuchała jej z uwagą. 
- Ty też pracujesz?
- Teraz tylko z tłumaczeniami, ale przełożony regularnie przypomina mi o możliwości powrotu na poprzednie stanowisko managera, ale ono wymaga pracy poza domem. Wiesz, wyjazdy, spotkania biznesowe i tak dalej. Oczywiście chcę do tego wrócić, ale jeszcze nie w tej chwili. Chciałabym, żeby Severus trochę podrósł zanim wrócę do pełnoetatowej pracy. 
- Kiedy to planujesz?
- Hm... myślę, że mniej więcej za rok. Gdy Severus będzie mógł pójść do szkoły. Nie wiem czy się orientujesz, ale zanim dziecko pójdzie do takiej szkoły jak Hogwart czy każda inna w Wielkiej Brytanii, rodzice mają do wyboru albo posłać dzieci do czteroletniej szkoły, albo w tym czasie prowadzić nauczanie domowe. Oczywiście rozliczają z tego. Z Tobiaszem czytaliśmy o tym dużo jakiś czas temu. 
- Nie chcesz uczyć go w domu? W końcu to chyba są takie podstawowe rzeczy, prawda? Językowe, matematyka? Czy co tam jeszcze uczą te małe dzieci. 
- Tak, podstawy, ale nie. Nie chcę. Myślę, że dobrze mu zrobi gdy będzie w szkole z innymi dziećmi te parę godzin dziennie. Kontakt z rówieśnikami bardzo dobrze wpływa na rozwój dziecka. 
- Potem do Hogwartu? Tobiasz nie ma nic przeciwko? Nie wolicie wybrać mu szkoły na miejscu, w Londynie?
- Bardzo długo się nad tym zastanawiałam, właściwie to ja miałam wątpliwości co do Hogwartu, nie Tobiasz. On stwierdził, że nie powinniśmy rezygnować z Hogwartu tylko dlatego, że wolelibyśmy żeby mieszkał w domu w okresie dojrzewania. Mi chyba serce pęknie jak go pierwszy raz odwieziemy na pociąg... Na szczęście jeszcze całe pięć i pół roku do tego. 
- Naprawdę nie miał nic przeciwko?
- Coś ty, absolutnie. Tyle się ode mnie nasłuchał o Hogwarcie, potem naczytał... bo oczywiście musiał przeczytać o każdej szkole w Wielkiej Brytanii, która ma jakąś historię, zanim wyrobił sobie opinie. Hogwart jest jednak wyjątkowy, w końcu te mury mają już tysiąc lat i wszystkie te tradycje... Tobiasz stwierdził, że sam chętnie by się tam uczył. 
Evelyn zachichotała. 
- Chciałby. 
- To, że nie korzysta z różdżki, nie znaczy że jest w czymkolwiek gorszy. Wielu chciałoby...
- Przecież nie powiedziałam, że jest! Nie bądź przewrażliwiona. Szczerze, chciałabym być na twoim miejscu. 
Eileen zatrzymała się, by rozłożyć na ziemi kocyk. Usiadły przodem do morza. Fale łagodnie przemywały kamienie, wszystko wyglądało bardzo spokojnie. Odgarnęła do tyłu włosy i spojrzała na siostrę. 
- Mogłabyś. Mogłabyś mieć to co ja, gdyby po to sięgnęła. Gdybyś się odważyła. 
- Odważyła?
- Podejmować samodzielnie decyzje, wziąć odpowiedzialność za siebie. 
- Mam zrobić to co ty? Uciec z domu i pracować jako kelnerka?
- No wiesz, jako kelnerka pracowałam tylko przez pierwszy semestr. Potem dostałam pracę w biurze notarialnym. Poza tym, to wcale nie była zła praca, cieszyłam się, że w ogóle mogłam mieć jakieś swoje pieniądze i samodzielnie utrzymać się w Londynie. 
- W jednopokojowym, malutkim i starym mieszkaniu.
- Co z tego? Początki zawsze są trudne i to znaczy, że mamy poddawać się już na starcie? Gdybym wtedy nie zamieszkała w tym malutkim i starym pokoju, bo ciężko to było nazwać mieszkaniem - zaśmiała się - to nie miałabym tego co mam teraz. Do sukcesu, do celu dochodzi się etapami. Nawet nie chcę myśleć co by było gdybym się nie wyprowadziła i została w Inverness. Też powinnaś to zrobić. 
- Co? Zapisać się na studia i pracować dorywczo? Proszę cię...
- Mam na myśli to, że powinnaś zrobić dokładnie to co chcesz. Jak sama mówisz, dusisz się w tym jak teraz wygląda twoje życie. Mi też nie jest to obojętne, przecież jesteś moją siostrą. W sumie moglibyśmy ci pomóc!
- Ty i Tobiasz? Jak?
- Gdybyś chciała przeprowadzić się do Londynu, zawalczyć o swoje życie... mogłabyś na początek... doglądać Severusa? Płacilibyśmy, a ja wróciłabym już do pracy. 
- Miałbym być niańką? Przestań, po co mi to?
- Po to, że miałabyś czas rozejrzeć się za właściwym kierunkiem, mieszkając w komfortowych warunkach. Pieniądze które zarabia się własną pracą dają największą satysfakcję, naprawdę. 
- Chciałabym mieć to co ty, ale twoja droga do tego niespecjalnie mnie kusi. Więc dzięki, ale nie. 
Eileen wzruszyła ramionami. 
- Jak chcesz, to twoje życie. Ale mówię ci, jeżeli sama nie zadbasz o to by mieć to czego pragniesz, nigdy tego nie dostaniesz. 


*

Eileen usiadła na łóżku, tak aby móc przytulić Severusa. Chłopiec oparł główkę o jej brzuch, prawie już zasypiał. Oboje byli bardzo zmęczeni. Tuż po świcie razem z babcią Kierrą wyruszyli na całodniową wycieczkę po wzgórzach i okolicznych lasach. Udało im się obserwować sarny i inne dzikie zwierzęta, zwiedzić główne szlaki, a także pozostałości po starych ruinach wieży, kilka kilometrów od Lochinver. Potem pływali łódką po Loch Assynt, na sam koniec spacerując wzdłuż wybrzeża. Wrócili do domu już po zachodzie słońca. W przeciwieństwie do syna i babci, Eileen nie była śpiąca. 
- Twinkle, twinkle, little star. How I wonder what you are... up above the world so high, like a diamond in the sky - śpiewała cicho, jednocześnie głaszcząc Severusa po gęstych czarnych włoskach. - When the blazing sun is gone, when the nothing shines upon, then you show your little light. Scintille, scintille, petite ètoile, je me demande bien ce que tu es. Si haut, au-dessus de la terre, comme un diamant dans le ciel. Scintille, scintille, petite ètoile...
Podniosła się, delikatnie ułożyła synka, przykryła go kołdrą iii ucałowała. Zanim wyszła, przez chwilę jeszcze się mu przyglądała. 
Postanowiła przed snem zrobić sobie gorącą czekoladę do picia. Od ubiegłego wieczoru trudno jej było hamować radość. Tobiasz zadzwonił z pytaniem o to w jakim kolorze chciałaby dostać wędkę, po czym tajemniczo stwierdził, że wczesna wiosna to idealny czas na naukę łowienia ryb. 
- Myślisz, że w przyszły weekend pogoda będzie odpowiednia?
- Myślę, że będzie idealna. 
Wyjęła z szafki swój ulubiony granatowy kubek. Najwyraźniej ponad siedem miesięcy jej mężowi zajęło dojście do odpowiednich wniosków, ale w tej chwili to już się dla niej zupełnie nie liczyło. Oczywiście, wciąż chciała dowiedzieć się wszystkiego, co przed nią ukrywał, ale bardziej cieszyła się z tego, że zamierzał jej powiedzieć. Nie mówiła nic Severusowi, by miał wielką niespodziankę. 
Już chciała wyjść z kuchni gdy jej uwagę przykuły światła zbliżającego się auta. Niezwłocznie udała się do frontowego wejścia, by zobaczyć kto przyjechał z tak późna wizytą i to w samym środku ulewy. 

- Evelyn?!
Kobieta zapłaciła taksówkarzowi, zabrała od niego niewielką torbę i powoli, jakby trochę nieśmiało podeszła do schodów. Miała na sobie tylko cienką koszulę i spódnicę, zmierzwione wiatrem włosy i zarumienione policzki. Ciężko oddychała. 
- Nawet nie zdążyłam się porządnie spakować... Wczoraj złożyłam papiery rozwodowe,  zabrałam trochę pieniędzy... jakieś bibeloty... i uciekłam. Myślisz, że babcia udzieli mi tu schronienia zanim czegoś nie wymyślę?
- Nie będę jej budzić tylko po to by ją spytać - odparła. Po chwili przywołała siostrę gestem dłoni. - Chodź! Przecież całkiem zmokniesz!
Wpuściła ją do środka i wzięła od niej torbę. Była bardziej niż zaskoczona. 
- Jesteś głodna? Chcesz się czegoś napić?
- Nie, nie, najwyżej wody. Marzę tylko o tym by wziąć prysznic i zasnąć. 
- Dobrze, pokażę ci gdzie możesz się położyć, ale... Ev, co się stało? Matka w jakiś sposób cię do tego sprowokowała?
- Nie.. to znaczy... tak jakby. Dużo myślałam o tym co mówiłaś... cały czas od kiedy ostatnio się widziałyśmy... ale czy możemy o tym porozmawiać jutro? Jestem nieziemsko zmęczona. 
- Widzę, cała się trzęsiesz! - Weszły do jednego z pokoi gościnnych. - Pewnie i zimna i z emocji! Zaskoczyłaś mnie niesamowicie, Ev! Prędzej spodziewałabym się śnieżycy w lipcu. To trochę zabawne, ja niedługo wracam do domu, a ty się pojawiasz. Babcia Kierra zdecydowanie nie może narzekać na nudę!
- Wracasz do domu?
Evelyn opadła bezwładnie na miękkie łoże. Zrzuciła z nóg pantofle na wysokim obcasie i rozłożyła się, oddychając głęboko. 
- Taak... Tobiasz przyjedzie po nas za parę dni, ale oczywiście zostaniemy jeszcze na weekend. 
- To świetnie - powiedziała cicho. 
- No dobra, jutro porozmawiamy, a teraz...
- Mogłabyś mi pożyczyć jedną ze swoich koszul nocnych? Wszystko jedno jaką, nie wzięłam ani jednej swojej. 
- Jasne. - Już miała wyjść, gdy cofnęła się w progu. - Ev!
- Tak?
- Jestem z ciebie bardzo dumna!  - oznajmiła ze promiennym uśmiechem. - Nareszcie masz siłę by zawalczyć o coś dla siebie.
- Tak, nareszcie będę to miała.
- Zaraz przyniosę ci koszulkę!
- To ja pójdę pod prysznic!
Gdy tylko Eileen wyszła, Evelyn zeskoczyła z łóżka, pobiegła do przylegającej do pokoju łazienki, gdzie otworzyła wodę pod prysznicem i zaciągnęła zasłony. Potem wróciła do pokoju, chwyciła swoją torbę, rzuciła ją na łóżko, otworzyła. Zaczęła szybko przeszukiwać jej zawartość, aż znalazła ciemną szklaną buteleczkę z chloroformem i grubą bawełnianą chusteczkę. Wrzuciła resztę rzeczy z powrotem do torby, którą odstawiła na podłogę. Nasączyła chusteczkę chloroformem, kopnęła buteleczkę pod łóżko, po czym schowała się w kącie pokoju tuż obok drzwi. 
Oddychała głęboko. Musiała się skoncentrować. 
Jej siostra wróciła kilka minut później z jedwabną koszulą w jednej dłoni i butelką wody mineralnej w drugiej. Obydwie rzeczy położyła na pościeli. 
- Dobranoc! - zawołała w stronę łazienki. 
Eveyn podbiegła do niej i z zaskoczenia rzuciła się na nią od tyłu, przytykając jej chusteczkę do twarzy. Obie upadły na łóżko, gdzie szamotały się zawzięcie aż Eileen straciła przytomność. 
- Dobranoc - wyspała Evelyn. 


*
Właśnie minęła dziesiąta wieczór. Postawił teczkę i torbę z zakupami na komodzie, odwiesił płaszcz, zdjął buty. Od razu udał się do kuchni. Pomieszczenie lśniło czystością, ale było przy tym zupełnie puste. Bardziej od domowej kuchni przypominało wystawę, ekspozycję kuchni w sklepie z meblami i artykułami aranżacji wnętrz. Tobiasz otworzył lodówkę. W środku stała do połowy pusta butelka mleka i dwa jogurty. Westchnął, następnie zapełnił ją warzywami, owocami i serkami. Świeże pieczywo schował do chlebaka, pozostawiając na wierzchu kilka kromek. Przygotował kilka kanapek, wziął jeszcze butelkę wody mineralnej i dopiero wtedy udał się na pierwsze piętro. 
Tak jak się spodziewał, przez uchylone drzwi pokoju Severusa świeciło światło lampki nocnej. Po cichu zapukał do drzwi i zajrzał do środka.
- Przeczuwałem, że jeszcze nie śpisz - powiedział, uśmiechając się do synka. 
Chłopiec leżał na brzuchu na kołdrze, pochylając się nad jakąś książką. 
- Ciężki dzień?
- A nawet nie bardzo - odparł wesoło. Przymknął drzwi, po czym usiadł obok Severusa na łóżku. - Jesteś głodny? 
Severus przytaknął i wziął od niego talerzyk z kanapkami. Przysunął się do ojca w taki sposób, by móc oprzeć się głową o jego tors. Tobiasz objął go, głaszcząc delikatnie po włosach. Potem ani jeden ani drugi nic nie mówił. Siedzieli w ciszy aż Severus skończył jeść. 
- Chcesz już iść spać? - spytał ojca. 
- Nie, najpierw chce zobaczyć jak ty zasypiasz. 
Severus uśmiechnął się lekko i wczołgał się pod kołdrę. 
- A przeczytasz mi coś?
Mężczyzna zdjął z półki jedną z wąskich książeczek. Poprawił ustawienie lampy i ułożył się obok Severusa. Książką, którą zaczął mu czytać był "Mały Książę" autorstwa Antoine de Saint-Exupery'ego, była jedna z tych pozycji, do których sam miał bardzo duży sentyment i uważał za ważną dla dzieci. Chociaż w pełni można było ją zrozumieć dopiero będąc dorosłym. 
Od ponad pół roku, odkąd Eileen i Severus niespodziewanie wrócili ze Szkocji, nocne czytanie stało się ich nowym rytuałem. Tobiaszowi do tej pory nie udało się od Eileen dowiedzieć dlaczego wrócili, skoro to on miał po nich pojechać. Ani słowem nie odzywała się też a propos prawdy o jego zajęciach, którą przecież tak bardzo pragnęła poznać. W dodatku zaczęła całkowicie ignorować ich syna. Zachowywała się jak zupełnie inna osoba. 
- Co to znaczy "oswoić?" To coś, o czym zbyt często zapominamy, wyjaśnił lis. To znaczy stworzyć więzy. Na razie jesteś dla mnie tylko małym chłopcem podobnym do stu tysięcy innych małych chłopców. I nie jesteś mi potrzebny. I ja też nie jestem ci potrzebny. Jestem dla ciebie tylko lisem podobnym o stu tysięcy innych lisów. Lecz jeżeli mnie oswoisz, będziemy sobie nawzajem potrzebni. Będziesz dla mnie jedyny na świecie i ja będę dla ciebie jedyny na świecie... (...) Czy widzisz te łany zbóż? Nie jadam chleba. Zboże na nic mi się nie przydaje. Łany zbóż z niczym mi się nie kojarzą. I to jest smutne! Ale ty masz włosy koloru złota. Więc kiedy mnie oswoisz, będzie cudownie! Złociste zboża będą mi cię przypominały... I pokocham szum wiatru w zbożu...
- Tato?
- Tak?
- A czy jak się kogoś oswoi... a potem to znika, to znaczy że ta osoba nie jest już oswojona?
Tobiasz stłumił potrzebę smutnego westchnienia. 
- Myślę, że porzucenie znaczy, że ta osoba nigdy nie była oswojona ponieważ uczucia nie były szczere. 
Severus przytulił się do niego mocniej. 
- I tak Mały Książę oswoił lisa. A gdy zbliżała się godzina pożegnania, lis powiedział: ach! Będę płakał. Sam jesteś sobie winien, rzekł Mały Książę. Nie chciałem sprawić ci przykrości, to ty chciałeś żebym cię oswoił. Oczywiście, przyznał lis. Ale będziesz płakał! Oczywiście, potwierdził lis. Więc nic nie zyskałeś! Zyskałem, powiedział lis, bo teraz cieszy mnie kolor zboża. (...) Żegnaj, powiedział lis. A oto mój sekret. Jest bardzo prosty: dobrze widzi się tylko sercem. To, co najważniejsze, jest niewidoczne dla oczu. To, co najważniejsze, jest niewidoczne dla oczu, powtórzył Mały Książę żeby to zapamiętać. Poświęciłeś swojej róży wiele czasu i dlatego jest dla ciebie aż tak ważna. Poświęciłem mojej róży wiele czasu, powtórzył Mały Książę, żeby na zawsze to zapamiętać. Ludzie zapomnieli o tej prawdzie, powiedział lis. Ale ty nie powinieneś o niej zapomnieć. Stajesz się odpowiedzialny na zawsze za to, co oswoiłeś. Jesteś odpowiedzialny za swoją różę. Jestem odpowiedzialny za moją różę, powtórzył Mały Książę, żeby zawsze o tym pamiętać. 


*


Soundtrack 7
Jeden z chłopców wyciągnął z koszyka dorodne, czerwone jabłko.
- Też chcesz? - spytał swojego przyjaciela.
Severus nachylił się i wyjął jedno jabłko dla siebie. Spędzali czas w niewielkim parku niedaleko domu rodzinnego Severusa. Było tam parę huśtawek, stara piaskownica i kilka innych bardzo już zużytych atrakcji dla dzieci, park lata świetności miał już dawno za sobą i wciąż czekał na odnowienie, ale chłopcy woleli to miejsce od nowych parków w centrum Londynu, gdyż tutaj przychodziło o wiele mniej dzieci.
- Kończą nam się gałęzie - mruknął Kyle.
Jak na ośmioletniego chłopca, był już całkiem wysoki, ale Severus dalej pozostawał odrobinę wyższy. Kyle miał jasnobrązowe włosy i duże niebieskie oczy jak jego ojciec. Ubrany był w bluzkę z Tomem i Jerrym i sięgające kolan szare spodenki, natomiast Severus miał czarną koszulkę i ciemne jeansy. Od jakiegoś czasu pracowali nad namiotem budowanym z długich i krótkich gałęzi. Konstrukcja była już całkiem duża, ale brakowało jej pokrycia.
Chłopcy rozłożyli kocyk, na którym mogli położyć koszyk i swoje swetry. Zwykle kończyli zabawę późnym wieczorem, a wtedy było już chłodno.
- Pójdę tam po więcej gałęzi - powiedział Kyle, wskazując na mały lasek u skraju parku.
- Okej, ja rozejrzę się tutaj.
Gdy tylko odszedł, Severus zerknął na dziewczynkę, która kręciła się wokół huśtawek. Sprawiała wrażenie jakby zgubiła się lub szukała czegoś. Zauważył ją już półgodziny wcześniej, gdy pojawiła się na placu. Uwagę zwracały szczególnie jej długie, ciemnorude włosy. Nigdy wcześniej jej nie spotkał i był bardzo ciekaw czy dopiero niedawno wprowadziła się w tę okolicę.
Zaczął przechadzać się pomiędzy krzakami, wyszukując gałązek, które nadawałyby się do wplecenia w namiot. Nie wiedział, że dziewczynka również zauważyła jego i Kyle'a, ale wstydziła się do nich podejść. Ze zmartwioną miną kucnęła przy różanym krzewie.
Spostrzegłszy wyjątkowo długą gałąź, Severus pochylił się i złapał ją mocno, ale najwyraźniej była zaplątana lub sięgała korzeni, gdyż nie mógł jej wyciągnąć. Odłożył wszystkie, które do tej pory zebrał i wczołgał się w krzaki, by zlokalizować jej drugi koniec. Oboje niewiele widząc, wpadli na siebie.
- Oj - mruknęli jednocześnie.
- Przepraszam - powiedział Severus. Lily oblała się rumieńcem i wyczołgała się z krzaków. On podążył za nią, zdecydowany zacząć rozmowę. - Co tam robiłaś? Szukasz czegoś?
Rzuciła mu nieśmiałe spojrzenie i wtedy zauważył, że miała ładne, zielone oczy i obsypany jasnymi piegami drobny nosek. Zacisnęła palce na swojej niebieskiej, kwiecistej sukience.
- Mojej kotki - odpowiedziała. - Widziałeś ją może? Jej imię to Lola i ma długie, kremowe futerko.
Chłopiec pokręcił głową, ale natychmiast bacznie rozejrzał się po placu.
- Pomogę ci jej szukać.
Uśmiechnęła się do niego. Przez kilka minut razem przeszukiwali park, aż Severus dojrzał podejrzanie poruszający się stos liści. Okazało się, że mały kociak ukrył się pod nimi i zasnął. Wziął go na ręce i podał Lily.
- Dziękuję ci! - zawołała z radością.
- Nie widziałem cię tu wcześniej. Mieszkasz blisko?
Spojrzała na niego i tym razem to jego policzki delikatnie poróżowiały.
- Tak, ale dopiero się wprowadziliśmy... kilka dni temu. Właściwie to... zgubiłam się bo pobiegłam za kotką... moja siostra pewnie mnie szuka... - mówiąc to, rozejrzała się.
Miała rację, w ich stronę szła starsza, może o dwa, może trzy lata dziewczynka.
- Hej! - zawołała, gdy zauważyła swoją młodszą siostrę i podbiegła do nich. Pomimo innego koloru włosów i oczu, od razu można było rozpoznać w nich siostry. - Mówiłam ci, żebyś się nie oddalała!
- Wiem, Tuniu, ale Lola mi uciekła, a... - wskazała na Severus i wtedy zorientowała się, że nie zna jego imienia.
- Severus - wtrącił od razu.
- A Severus pomógł mi ją znaleźć.
Petunia ledwie zaszczyciła go spojrzeniem, wzięła kota od Lily i złapała ją za rękę.
- Chodź, rodzice czekają na nas z obiadem.
Gdy odchodziły, Lily odwróciła się na moment i pomachała Severusowi. On też uniósł dłoń w geście pożegnania. Poczuł coś dziwnego, jakby bardzo tę dziewczynkę polubił, chociaż praktycznie wcale jej nie znał.
Pozbierał gałązki, które wcześniej zostawił na ziemi i wrócił do miejsca, w którym układali namiot.
- No i co? - zapytał wyzywająco Kyle. - Mieliśmy budować, a ty wolisz się bawić z dziewczynami?
Wykrzywił się lekko, tak jakby sama myśl o zabawie z dziewczynami napawała go wstrętem. Severus wzruszył ramionami i usiadł obok niego.
- Tata mówi, że dziewczynom trzeba pomagać gdy tego potrzebują.
- A mój mówi, że teraz dziewczyny są wyzwolone i lubią wszystko robić same... ale wtedy zawsze mama kopie go pod stołem.
Roześmieli się jednocześnie.

*

Karton mleka unosił się swobodnie w powietrzu przez pełne dziesięć sekund, zanim Tobiasz chwycił go i wrzucił do wózka z zakupami. Spostrzegłszy zaintrygowane spojrzenie kobiety, która przyglądała się temu niecodziennemu zjawisku, uśmiechnął się ujmująco.
- Świetna sztuczka, prawda? - powiedział do niej zupełnie niewinnym tonem.
- Niesamowita. Zna się pan na iluzji?
- Trochę - odparł, zerkając na Severusa, który kulił się ze śmiechu w wózku.
- Mój syn na ostatnie urodziny zażyczył sobie występu klauna, a ten nie umiał zrobić nawet prostej żonglerki...
Westchnęła, skinęła mu i odeszła, kierując się do działu z serami. Tobiasz nachylił się do syna i bardzo cicho spytał:
- A co mówiłem?
- "Nie w miejscach publicznych."
- No właśnie.
Było już późno. Wstąpili do sklepu w drodze powrotnej z Filharmonii. Tobiasz przynajmniej raz na miesiąc zabierał syna na koncert i do muzeów, starał się też jak najczęściej chodzić z nim do zoo, lub po prostu na spacer po mieście. W przyszłym miesiącu razem z Owenem Rogersem i jego synem, planowali wybrać się nad jezioro.
Kiedy doszli do kasy, Severus wyskoczył z wózka i pomógł pakować wszystkie rzeczy.
- Cholera, woda - mruknął Tobiasz, gdy wyszli ze sklepu. Sięgnął do kieszeni po kluczyki i podał je chłopcu..
- Poczekasz w samochodzie? Zaraz wrócę.


Samochód stał dosłownie dziesięć metrów dalej, ale zanim do niego podszedł, poczuł się jakby ktoś mu się przyglądał. Obejrzał się i wtedy zza rogu budynku sklepu dostrzegł dziewczynkę, którą poznał tydzień wcześniej na starym placu zabaw. Speszyła się nieco gdy ją zauważył, ale podeszła.
- Severus.
Rozpromienił się, ciesząc, że zapamiętała jego imię.
- Cześć.
- Cześć - odpowiedziała. - Wracasz do domu? Mógłbyś mi powiedzieć którędy iść, by dojść do placu zabaw? Stamtąd już trafię do domu.
- Tak, z tatą... - przerwał bo jego ojciec właśnie wyszedł.
-  Mam nadzieję, że niczego więcej nie zapominałem...
- Tato, moglibyśmy zawieźć... - spojrzał pytająco na dziewczynkę.
- Lily - wtrąciła.
-...Lily do domu?
- To ty musisz być tą młodą damą z zagubionym kotkiem? - Severus zawstydził się trochę tego, że zdążył już opowiedzieć ojcu o ich poznaniu na placu. - Gdzie mieszkasz, Lily?
- Lungwort Road 43, ale naprawdę nie chcę sprawiać problemu...
- To trzy ulice od nas, żaden problem, chodź!
Chętnie poszła razem z nimi, a Severus zamiast jak zazwyczaj zajmować miejsce pasażera przy kierowcy, usiadł razem z nią z tyłu. Patrzyła na niego, ale gdy ją na tym przyłapał, natychmiast odwróciła się w stronę okna, policzkiem opierając się o szybę. Właśnie zaczęło padać.
- Dlaczego byłaś sama w centrum Londynu, Lily? - Tobiasz spytał przyjaźnie.
- Miałam nocować u mojej koleżanki, Lucy. Od urodzenia mieszkałyśmy obok siebie, ale jej wujek i ciocia przeprowadzili się do Londynu półtora roku temu. Dzisiaj ktoś do nich zadzwonił, bardzo się zdenerwowali i powiedzieli, że muszą na chwilę wyjść, ale od wielu godzin nie wracali, Lucy zasnęła, a mnie rozbolał brzuch i chciałam wrócić do domu.
- Czy wciąż źle się czujesz? Może zawieźć cię do szpitala i stamtąd wezwać twoich rodziców?
- Nie, nie trzeba, przeszło mi.
- Cieszę się. Skąd się przeprowadziliście?
- Z Carlisle.
- Blisko Szkocji. Mama Severusa pochodzi ze Szkocji - dodał, zerkając przez ramię na syna.
- Naprawdę? - Lily zwróciła się do chłopca.
Severus skrzywił się lekko.
- Tak.
Bardzo nie lubił gdy ktoś mówił o jego matce. Nie rozumiał dlaczego jego mama nie zachowywała się tak jak mama Kyle'a, która poświęcała mu mnóstwo uwagi, lubiła się z nim bawić i rozmawiać, zawsze też mówiła do niego bardzo ciepłym tonem i najchętniej w ogóle nie wypuszczałaby go z ramion. Jego mama  jeżeli go nie ignorowała, była dla niego bardzo nieprzyjemna. Czuł się tak jakby kiedyś zrobił coś strasznego, czego teraz już nie pamięta i to przez to mama przestała go kochać.
Pomimo sporego ruchu na drogach, dojechali na miejsce dość szybko. Tobiasz wysiadł z samochodu, następnie otworzył Lily drzwi. Severus również wyskoczył na zewnątrz.
Dom pod numerem 43 był jednym z wielu podobnych do siebie domów przy ulicy Lungwort Road, ale wyróżniała go świeżo odnowiona elewacja oraz pusty ogród. Do niewielkiego ganku i drzwi wejściowych prowadziły pokryte kafelkami schody. Lily podskoczyła, by dosięgnąć dzwonka.
Dość wysoka, szczupła blondynka dojrzała swoją córkę przez przeszklony fragment drzwi.
- Lily, co się... - przerwała gdy tylko dojrzała Tobiasza. Zmarszczyła brwi, a jej spojrzenie stało się podejrzliwe. Przysunęła córkę do siebie.
- Dobry wieczór - skinął jej na powitanie. - Nazywam się Tobiasz Snape, to jest mój syn - położył dłoń na jego barku. - Wracając z filharmonii, spotkaliśmy pani córkę w pobliżu Piccadilly Circus i...
- Dziecko, coś ty robiła sama w centrum Londynu?!
- Chciałam wrócić do domu...
- Nie mogłaś zadzwonić od państwa Weartres? Albo poprosić ich o odwiezienie?
- Pojechali gdzieś, a ja nie pamiętałam numeru i...
- Do środka, zaraz sobie porozmawiamy - powiedziała ostro, na co Lily przeszła przez próg, ale nie chciała iść dalej, wolała posłuchać dalszej rozmowy. - Bardzo panu dziękuję, z centrum to daleko, proszę pozwolić zwrócić sobie za paliwo.
- Ależ absolutnie nie - odparł spokojnie. - Poza tym, mieszkamy trzy ulice stąd, dosłownie parę minut na pieszo.
- Och, doprawdy?
- Spinner's End.
- To rzeczywiście bardzo blisko... Och, proszę mi wybaczyć, zapomniałam się przedstawić! Sophia Evans - powiedziała podając mu dłoń, którą Tobiasz od razu uścisnął. - Jeszcze raz dziękuję i przepraszam za problem.
- Żaden problem! Poza tym, ta dwójka już się zna.
- Tak?  - Pani Evans spojrzała pytająco na swoją córkę.
- Poznaliśmy się na palcu zabaw - odezwał się Severus.
- Ach! Więc to jest ten chłopiec, o którym mi mówiłaś, Lily.
Policzki dziewczynki poróżowiały.
- Tak, to Severus - odpowiedziała cicho, posyłając Severusowi nieśmiały uśmiech. 

 

------------------------------------------------------------------------------------------------------
Jeżeli chcecie przekazać mi swoją opinię - zapraszam do komentowania, jeżeli macie do mnie jakiekolwiek pytania - zapraszam na aska. 

Soundtracks:
1.Paul de Senneville - Mariage d'amour
2.Dean Martin - Let it snow
3.Shostakovich - Waltz No.2
4.George Enescu - Balada pentru vioara
5.Aram Khachaturian - Masquerade Waltz
6.Draw me a sheep - Le Petit Prince Soundtrack
7.Taylor Swift, Ed Sheeran - Everything has changed

wykorzystane fragmenty "Małego Księcia" Antoine de Saint-Exupery'ego


11 komentarzy:

  1. Dżizas jak ja oczekiwałam tego rozdziału :D Cudeńko! Jak ja Ci zazdrozczę tego talentu do pisania. Bardzo podoba mi się twoja historia i zniecierpliwiona czekam na dalszy ciąg wydarzeń :) Pozdrawiam i życzę multum weny :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Ci bardzo!
      Zapewniam, że na II cześć 70. nie trzeba będzie czekać tak długo :>.

      Usuń
  2. Bardzo podoba mi się pierwsza część 70 tego rozdziału! Fajnie, że przedstawiłaś korzenie Severusa od innej strony, o której niewiele było wiadomo i mogliśmy lepiej poznać Eileen i jego korzenie właśnie. Poznanie Severusa z Lily, fajnie umiesz przedstawić język dzieci, jest inny niż dorosłych i chyba trudniej zrobić to tak by było naturalnie.
    Czekam na kolejną część!

    OdpowiedzUsuń
  3. Uwielbiam Twój dobór muzyki do scen, Saro!
    Rozdział, jego pierwsza część - doskonała!

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej Saro :-D Kiedy druga część? A właśnie, przedstawię się :-) Czytam twojego bloga od ponad roku i tak jak wtedy tak i teraz stwierdzam że jesteś genialna ;-) Najlepsze fan fiction jakie czytałem :-) właściwie to już Twoja własna historia. Moim zdaniem sto razy lepsza niż oryginał :-) Podoba mi się to że zmieniłaś zachowanie Harrego na bardziej dojrzałe i to że lepiej mu idzie w szkole ;-) Poza tym jest jeszcze wiele rzeczy dzięki którym Twoje opowiadanie jest takie świetne jednak to za dużo pisania jak na jeden komentarz :-) Pozdrawiam i życzę morza weny :-) :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuje Ci bardzo!!! ♥
      Mam teraz w pieseł intensywne życie, ale postaram się przyspieszyć prace nad drugą częścią. Nie wiem czy zdołam wyrobić się do końca października, ale myślę, że połowa listopada to najdalszy termin.

      Usuń
    2. Hej saro :) nie chcę Cię popędzać, ale już grudzień ;) :P

      Usuń
    3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
  5. O matko mam tyle rozdziałów do nadrobienia! Ale koniecznie muszę się za to zabrać już teraz, zwłaszcza, że wpadłam na ten piękny rozdział!

    Pozdrawiam i weny życzę:*

    OdpowiedzUsuń
  6. Jak ja uwielbiam twoją historię. Jest taka głęboka i nie da się od niej oderwać. Wg mnie to opowiadanie jest na skalę światową (serio, nie słodzę :P). Nie wiem czy mogę się równać z twoim blogiem, ale z resztą, co mi szkodzi :D Zapraszam do mnie:
    http://harrypotterilaskawszylos.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń