There
were times we were friends.
Each night I'd ask for you to sleep close to me.
Each night I'd ask for you to sleep close to me.
I
was so afraid of the dark.
Am
I still your little sister?
Trząsł
się. Przejmujące zimno sprawiło, że jego dłonie całkowicie
zgrabiały. Stał w ciemnym zaułku jakiejś pobocznej, rzadko
uczęszczanej ulicy. Z każdą chwilą moknąc coraz bardziej.
Wyprostował się i odchylił głowę do tyłu, twarz kierując w
stronę czarnych chmur. Otworzył usta i zamknął oczy.
Do
zaułka weszła właśnie całująca się para. On miał naciągnięty
na głowę kaptur, ona kusą spódniczkę, skórzaną kurtkę i
pofarbowane na fioletowo włosy. Przesunęli się, by nie padało na
nich światło pobliskiej lampy. Oderwał się od niej, położył
dłonie na jej pośladkach, zacisnął je i zaczął coś do niej
mówić. Kobieta miała około trzydziestu lat, azjatyckie rysy i
wyzywający makijaż. W pewnym momencie przestały podobać się jej
słowa, które kierował do niej mężczyzna bo uśmiech zszedł z
jej ust, ustępując grymasowi. Pokręciła głową. Klepnął ją
kilka razy i powtórzył swoją kwestię, prosto do jej ucha.
Zaśmiała się kpiąco i ponownie pokręciła głową. Odsunął się
i przez moment przyglądał się jej jakby próbował coś oszacować.
Kobieta wzruszyła ramionami i powiedziała coś kpiącym tonem.
Mężczyzna zamachnął się i uderzył ją w twarz. Krzyknęła i
próbowała uciec, ale przytrzymał ją i przyparł do ściany starej
kamienicy. Wyciągnął coś z kieszeni kurtki i przyłożył do jej
szyi. Gdy starała wyswobodzić się z jego ucisku pchnął ją tak
mocno, że uderzyła głową o wytarte cegły. Osunęła się na
ziemię, tymczasowo tracąc przytomność. Azjata powiedział coś do niej,
następnie odwrócił się, wyjął paczkę papierosów, wyciągnął
jednego, a resztę schował z powrotem do kieszeni. Włożył go
sobie do ust i zbliżył zapalniczkę. W świetle ognia dojrzał
postawną postać.
-
Hej, ty! Czego tu szukasz? - zawołał. Nie odpowiedział. -
Mam tu parę rzeczy do zrobienia z ładną panną i nie potrzebuję
świadków - zarechotał, wypuszczając z ust obłoczek dymu.
Postać
zaczęła się do niego zbliżać. Powoli. Dopiero z bliska mężczyzna
dojrzał, że osobnik był całkiem nagi, brudny i poraniony jakby
stoczył jakąś walkę. Ale nie miał przy sobie żadnej broni ani
narzędzi, którymi mógłby mu zagrozić. Zaciągnął się raz
jeszcze.
- Sorry, ale w takie coś to ja się nie bawię, wiesz...
- Sorry, ale w takie coś to ja się nie bawię, wiesz...
Mężczyzna
stanął pół metra od niego. Wyglądał jakby był nieprzytomny,
albo raczej jakby myślami był w innej rzeczywistości.
Spojrzenie jego oczu było puste i dziwnie przerażające. Azjata
wyciągnął scyzoryk i cofnął się o krok.
-
Spadaj stąd!
Pomimo
tego, że był uzbrojony i zgodnie z tym powinien odczuwać przewagę,
wcale tak nie było.
Tetsu
zaklął w duchu. Wracał z klubu i zamierzał spędzić tę noc w
ramionach Mei, a nie walczyć na pięści z jakimś podejrzanym
typem. Mei była prostytutką, którą praktycznie utrzymywał. Nie
była najpiękniejsza, ale zgadzała się na wszystkie jego fantazje.
No, prawie wszystkie, właśnie dlatego ją uderzył.
-
Spadaj, albo poharatam cię bardziej niż ten poprzedni! - zawołał
i zarechotał. Całe szczęście nie był za bardzo wstawiony.
Machnął kilka razy dłonią, w której trzymał scyzoryk. Nim
zdążył zrobić coś więcej, mężczyzna złapał jego dłoń i
skrzywił tak mocno, że słychać było dźwięk łamiących się
kości, a scyzoryk wypadł mu spomiędzy palców. Pchnął Tetsu
wprost w wielką kałużę. Usiadł na nim okrakiem, by powstrzymać
go przed możliwością ucieczki. Przez kilka minut uderzał w jego
twarz, aż Azjata nie był w stanie normalnie oddychać. Mężczyzna
zdarł jego kurtkę, wyłowił z kałuży scyzoryk i szybkim,
niedbałym ruchem naciął skórę na torsie Tetsu, następnie zaczął
drapać skórę mężczyzny, jak gdyby chciał ją zedrzeć. Robił
to coraz szybciej i coraz brutalniej, nie zważając na
krzyki ofiary. Dyszał ciężko, grzebiąc coraz głębiej we
wnętrznościach mężczyzny, który stopniowo tracił dech. Aż w
końcu całkiem umilkł, a jego oczy pozostały otwarte z zatrzymanym
w nich obrazem przerażenia. Oprawca przełamał jego żebra, dokopał
się aż do serca. Zacisnął na nim dłoń i wyrwał je. Przez
chwilę wpatrywał się w nie, a potem obiema dłońmi rozerwał je
na strzępki. Zdążyła zobaczyć to przebudzająca się Mei. Na
moment spojrzała mordercy w oczy, a z jej gardła wydał się
przeraźliwy krzyk. Próbowała podnieść się, ale nim jej się to
udało, on doskoczył do niej. Wepchnął swoje dłonie do jej ust,
jedną chwytając za żuchwę, drugą za szczękę. Z całej siły
pociągnął, łamiąc jej kości. By wreszcie przestała ujadać,
złamał jej kark.
Całkowicie
nago, z podkurczonymi nogami siedziała na parapecie przy oknie
wielkiej sypialni. Opierając głowę o szybę, popijała whisky, ani
trochę nie przejmując się tym, że dopiero świtało. Delikatnie
obracała kubek w dłoniach, obserwując ruch złotej cieczy. Po
chwili przeniosła wzrok na widok za oknem. Prawie najwyższe piętro
gmachu Fioravanti Industries&Enterprises, jednego
z najwyższych budynków w stolicy. A gdyby tak wyskoczyć przez to
okno? Uśmiechnęła się. Miała nawyk wyobrażania sobie swojej
śmierci w różnych sytuacjach. Nie to, by miała samobójcze
zamiary. Zbyt wiele jeszcze chciała zrobić.
Antoniusz
zachrapał nagle. Zerknęła na niego. Nawet podczas snu wyglądał
na wysoce z siebie zadowolonego. Prawą dłonią błądził po
pościeli, jakby w poszukiwaniu jej gładkiego ciała, potem jego
ręka powędrowała pod kołdrę. Obserwowała go jeszcze przez
moment. Z jednej strony miała ochotę go obudzić, wtedy nie mogłaby
dłużej oddawać się rozmyślaniom, a z drugiej wolała by spał.
Zawsze
wracała myślami do przeszłości, do czasów gdy poznała Marka,
ale za sprawą niedawnych wydarzeń, coraz częściej wracała do
jeszcze wcześniejszych chwil. Ktoś powiedziałby, że wspomnienia
tak szybko bladną, że już po kilkunastu czy kilkudziesięciu
latach umykają w otchłań, z której niewiele z nich można
wyciągnąć. Rosette wiedziała, że to nie była prawda.
Ledwie
dopiła trunek, rozbrzmiał dzwonek telefonu. Antoniusz przekręcił
się nerwowo i poderwał, by wziąć do ręki słuchawkę leżącego
na stoliku nocnym aparatu. Trąc oczy, bardzo zaspanym głosem
powiedział:
-
Jeżeli budzisz mnie z błahego powodu, Karicky, to przysięgam ci,
że... CO TAKIEGO? - wydarł się.
Poczuła
na sobie jego spojrzenie, ale swojego nie odrywała od pustej już
szklanki.
-
Chwila, chwila - powiedział, siląc się na spokój. - Powtórz to
jeszcze raz. - Zacisnął dłonie w pięści aż opuszki jego placów
pobielały. - A teraz mi powiedz jak to DO CHOLERY JEST
MOŻLIWE? - Przez kilka minut z zamkniętymi oczami milczał. - Dość,
to może być wina Celtera.
Rozłączył
połączenie, a następnie wybrał nowy numer. Przytrzymując
słuchawkę ramieniem, wstał z łóżka i zaczął przechadzać się
po sypialni. Jego naga sylwetka odbijała się w szybie.
-
Celter?! Co zrobiłeś z ciałem Sauvage'a?
Dopiero
na te słowa, Rosette spojrzała na kochanka z zaciekawieniem.
-
Jesteś pewien? Dobra!
Ze
złością rzucił telefonem o podłogę. Dyszał ze zdenerwowania,
zaciskając obnażone zęby, jak dziki zwierz, który szykował się
do ataku.
-
Rose, czy gdy wczoraj wieczorem byłaś w laboratoriach Celtera,
ciało twojego brata wciąż tam było?
-
Tak - odpowiedziała cicho. Pokiwał głową i przyłożył
zaciśniętą pięść do ust. Nad czymś się zastanawiał. - Co się
stało?
-
Nie mam cholernego pojęcia co się stało! - warknął. - Przed
chwilą powiadomiono mnie, że teraz go tam nie ma! Nigdzie!
Wyparowało! A przecież, na wszystkie pieprzone aureusy, nie mógł
wyparować! On nie mógł po prostu wstać i wyjść!
Patrzył
się na nią jakby oczekiwał, że wyjaśni mu o co w tym chodziło,
ale Rosette milczała. W końcu narzucił na siebie szlafrok i
skierował się do wyjścia z sypialni.
-
Ubierz się! Pomożesz mi to wyjaśnić! - zawołał, mijając próg.
Huk
odbił się echem po wielkiej sali ćwiczeniowej. Severus zerknął
na tarczę strzelniczą i przymierzył się do kolejnego wystrzału.
Przechodził właśnie przyspieszone szkolenie obsługi zbrojnego
ekwipunku, którego umiejętności obsługi wymagano od każdego
agenta. Całe szczęście, że przez minione lata dużo w tych
kwestiach nauczył się od Daniela. To zdecydowanie ułatwiało mu
teraz zadanie.
Ojciec
stał w pobliżu, uważnie obserwując jego poczynania, podpowiadając
uwagi odnośnie do użycia danej broni i demonstrując mu kolejne
przykłady. Patrząc na syna czuł mieszaninę dumy, troski i lęku o
jego zdrowie i życie. Który rodzic nie chciałby móc uchronić
swoje dziecko przed całym złem tego świata i niebezpieczeństwami,
które czaiły się za każdym rogiem. Jednak Tobiasz od zawsze
wiedział, że metoda chowania dziecka pod kloszem nie mogła zdać
egzaminu. Wbrew temu co wielu mogłoby się wydawać, im częściej i
im bardziej człowiek narażał się na zranienie czy niepowodzenie,
tym bardziej wytrwały i silny się stawał. Od momentu kiedy Severus
się urodził, zależało mu na tym, by wychować go na silnego
mężczyznę, który potrafi walczyć o swojego cele i przezwyciężać
swoje lęki. Tak naprawdę tym, co powstrzymywało ludzi przed
realizacją planów, nie były niedostateczne umiejętności, ale
strach. Strach potrafi zniszczyć i stłamsić każdego człowieka.
Severus
naładował magazynek, podniósł rękę z pistoletem i zmrużył
oczy.
-
Mam wrażenie, że Mallory przyjął mnie tylko ze względu na ciebie
- powiedział, oddawszy strzał i zsunąwszy słuchawki.
-
Cóż, zapewne był to czynnik o dużej sile przekonywania. Jednak
nie przyjąłby cię gdybyś nie miał już doświadczenia.
-
Tak naprawdę to czuję się jak laik bo widzę, że szpiegowanie
Dumbledore'a dla Riddle'a i Riddle'a dla Dumbledore'a to była czysta
amatorka w porównaniu z tym co będę robił tutaj.
-
Umiesz grać na dwa fronty, to podstawa.
Młodszy
mężczyzna westchnął, przysunął sobie stołek i odłożył broń
na pulpit.
-
Momentami chyba za bardzo umiem grać na dwa fronty.
-
Jak to się zakłada? - spytał, biorąc do ręki karabinek AK.
W ciągu następnych kilku godzin nauczył się obsługi wszystkich wymaganych typów broni, przeszedł kolejny test w wirówce i właśnie razem z ojcem szli w stronę sali, w której czekał na nich Mallory oraz specjalista z działu technicznego. Po drodze spotkali się z Owenem, który zostawił rodzinę w Australii i wrócił do Anglii na wezwanie MI6, ale przyznał im się, że nie mógł wytrzymać bez tej pracy.
W ciągu następnych kilku godzin nauczył się obsługi wszystkich wymaganych typów broni, przeszedł kolejny test w wirówce i właśnie razem z ojcem szli w stronę sali, w której czekał na nich Mallory oraz specjalista z działu technicznego. Po drodze spotkali się z Owenem, który zostawił rodzinę w Australii i wrócił do Anglii na wezwanie MI6, ale przyznał im się, że nie mógł wytrzymać bez tej pracy.
M
przywitał ich zdecydowanym uściskiem dłoni i jak to miał w
zwyczaju, bez zbędnych kurtuazyjnych wstępów, przeszedł do sedna.
-
Snape, to jest Stanley Qwell, jeden z naszych najwyższych rangą
specjalistów działu technicznego - powiedział, przedstawiając mu
młodego szatyna o chłopięcej posturze i wielkich okularach, które
zakrywały połowę jego nieco dziobatej twarzy. Miał na sobie
niebieską koszulkę w granatową kratę i czerwone szelki.
-
Milo mi poznać - powiedział Qwell, przekładając swojego laptopa,
z którym zdawał się nie rozdzielać, pod ramię.
-
Po pierwsze, twoja legitymacja - Walter podał Severusowi małą,
czarną książeczkę w formacie paszportu. W środku było jego
zdjęcie, wszystkie dane osobowe i nowo przydzielony numer
wewnętrzny. - Karta kredytowa i twoja druga legitymacja
potrzebna do misji. Paszport jest jak najbardziej prawdziwy, chociaż
zawarte dane nie są zgodne z rzeczywistością - Podał mu drugą
książeczkę, którą Severus od razu otworzył.
-
Bruce Wayne? - spytał, widząc przypisane sobie imię i nazwisko.
Mallory
zerknął na Tobiasza.
-
Twój ojciec stwierdził, że ci się spodoba.
-
Bardzo adekwatne - szepnął do ojca, który ledwie powstrzymał
chichot.
-
Twój numer agenta 009, a to...
-
Dziewięć?
-
Tak, przykro mi, ale 007 było już zajęte - powiedział Walter,
choć ton jego głosu wcale nie wskazywał na rozbawienie. - Masz tak
zwaną licencję na zabijanie, wolno ci posuwać się
do niezbędnej przemocy i wszystkich chwytów w celu, podkreślam, w
celu wypełnienia myśli. Wszystkie wykroczenia niepowiązane z misją
są nielegalne i popełniasz je na własną odpowiedzialność.
Między nami mówiąc - dodał, ściągając okulary. - MI6 chroni
swoich agentów, ale tylko wtedy gdy ci agenci są cenni. Rozumiemy
się?
-
Całkowicie.
-
Dobrze. Teraz tak - wyciągnął mapę, którą rozłożył na stole.
- European Express to luksusowy pociąg, którego
trasa biegnie przez całą Europę. Jutro przejedzie przez Londyn
kierując się kanałem La Manche do Francji. Przejdzie przez Francję
kierując się do Hiszpanii. Trasa wygląda tak - wziął do ręki
wskaźnik, który przyłożył do mapy przy konkretnym mieście. -
Paryż, Orlean, Le Mans, Nantes, Poitiers, Bordeaux, Tuluza, Andora,
Barcelona, Walencja, Madryt, Malaga, Sevilla, Lizbona, Porto, Bilbao,
znów przez Francję Montpellier, Marsylia, do Włoch, Turyn,
Mediolan, Florencja, Rzym, Neapol i dla ciebie ostatni przystanek
czyli Wenecja. - Zakreślił kółko wokół Wenecji i wyprostował
się. - Pociąg reklamują jako turystyczny, w każdym z tych miast
zatrzymuje się na godzinę lub półtora godziny, miejscami jedzie
bardzo szybko, miejscami bardzo wolno. Przysługuje ci jednoosobowy
przedział sypialny, wszystkie dane masz na bilecie, by nie wzbudzać
podejrzeń wykupiony został nie do Wenecji, a do Wiednia. Według
naszych danych tym pociągiem mają jechać ludzie odpowiedzialni za
przeprowadzenie kolejnych eksperymentów pseudomedycznych właśnie w
Wenecji, poza tym współpracownicy Nikołaja Sirnowa, który to od
jakiegoś czasu bardzo zbliżył swoje wpływy do wpływów
Antoniusza Fioravanti. Ponoć w szeregach MI6 są krety Sirnowa,
krety te mają się spotkać z wysłanymi przez Sirnowa ludźmi. W
Wenecji ma odbyć się spotkanie dotyczące inwigilacji MI6. Cele
misji: w pociągu rozpoznasz ludzi Sirnowa, których postaramy się
zidentyfikować, wyśledzisz z kim się spotykają na trasie i czego
te spotkania będą dotyczyć. Wszystkie, najdrobniejsze dane.
Znajdziesz też lekarzy, którzy nadzorować będą eksperymenty. Na
miejscu, w Wenecji, ustalisz gdzie i kiedy się rozpoczną oraz
zaobserwujesz ich przebieg. Będziemy kontaktować się na bieżąco.
W Wenecji znajduje się jedna z posiadłości Daniela Sauvage,
prawda?
-
Tak.
-
Udało nam się ustalić, że bardzo ona interesuje szpiegów
Fioravantiego. Nie wiemy dlaczego, nie wiemy po co. Spróbuj się
dowiedzieć. W Wenecji niezależnie od siebie dołączy do ciebie
dwójka agentów: William Molder i Cassadra Carnegie. Przejdźmy
teraz do twojego wyposażenia. Stan?
Stanley
rozpromienił się i poprowadził ich do długiego, szklanego stołu
na którym rozłożono cały sprzęt. Najpierw wskazał na pokrowiec
na ubranie.
-
Garnitur - powiedział, rozsuwając zamek - plus dodatkowo dwa na
zmianę. Nie daj się zwieść pozorom, materiał jest wyjątkowo
wygodny i wytrzymały, prawie kuloodporny, ale podkreślam prawie...
-
Prawie to znaczy?
-
To, że jeżeli strzał jest oddawany z więcej niż stu metrów to
garnitur cię ochroni. Wodoodporny i szczelny, będzie ci się
wygodnie pływało jeżeli zajdzie taka okoliczność. Poza tym ma
wbudowane radio i czułe mikrofony, tutaj - wskazał na kieszonkę
wewnątrz marynarki - jest mały guziczek, możesz nim modyfikować
włączenie lub wyłączenie podsłuchu i łączności z centralą.
Dalej, kamizelka kuloodporna, kieszonkowy pager, długopis z
magnetofonem i automatyczną transmisją danych do centrali, długopis
ze skalpelem...
-
Długopis ze skalpelem? - Severus wziął do ręki niepozorny,
srebrny długopis i przyjrzał mu się z bliska.
-
Bardziej przydatny niż może się wydawać - oznajmił Tobiasz.
-
Laptop. Walizka, zawiera gaz łzawiący, wysuwany sztylet, karabin
snajperski AR-7 z celownikiem oraz zapas amunicji. Kilka nadajników.
Zegarek z licznikiem Geigera, aparat fotograficzny z funkcją
robienia zdjęć w podczerwieni, pióra: z kwasem azotowym, kwasem
siarkowym, breloczki z materiałem wybuchowym, okulary przez które
można widzieć jak przez Roentgena, ale nie nadużywaj bo nie są
obojętne dla oczu, obrączka do cięcia szyb...
-
Jak to działa?
-
Nałóż ją - podał drobną, srebrną obrączkę Severusowi i
odczekał aż ją założy. - I teraz przyłóż do szyby. - Severus
uczynił to i wykonał dłonią okrężny ruch, kawałek odciętego
szkła wypadł i roztrzaskał się o podłogę. - Właśnie tak. No i
pistolety. Każdy z nich ma czytnik optyczny, zdatne do użycia tylko
przy rozpoznaniu twoich odcisków palców. Ach, jeszcze taki gadżet.
- Wyjął delikatne, prawie przezroczyste rękawiczki. - Tutaj, pod
spodem jest malutki aktywator, gdy jest włączony to znaczy, że
rękawiczki przyjmą na siebie odciski palców osoby, której rękę
uściśniesz. Po takim uściśnięciu wyłączasz aktywator i
wszystkie odciski jakie pozostawisz będą należeć do tej osoby. I
najlepsze - zaśmiał się, rzucając Severusowi rękawiczki.
Odczekał, aż je założy. - Są jak druga skóra, zupełnie
niewidoczne. Zostają nam jeszcze kluczyki do magazynu w Wenecji, tam
czeka auto i motor do twojej dyspozycji. Aktywowane tylko twoim
głosem.
-
Pociąg odjeżdża jutro z King's Cross o osiemnastej - rzekł
Walter. - Wszystko jasne?
-
Krystalicznie.
-
Przyznaję, że pokładam w tobie wielkie nadzieje, Snape.
Powodzenia.
*
Cała trójka w ogóle nie zwracała uwagi na Lockharta.
-
Hermiono - szepnął, szturchając ją lekko. Uśmiechnęła się
szerzej. - Hermiono.
Drgnęła
i wreszcie odwróciła wzrok od okna.
-
Hm?
-
Dobrze się czujesz?
Uśmiechnęła
się jeszcze szerzej i westchnęła głęboko, znów gubiąc gdzieś
spojrzenie. Ron zerknął na zbliżającego się do nich Lockharta i
kopnął Harry'ego pod ławką.
-
Lockhart! - syknął.
Harry
natychmiast się wyprostował i przywołał na twarz wyraz
największego skupienia i zainteresowania na jaki go było stać.
Gilderoy zbliżył się do ich ławki z wyczekującą miną. Tego
dnia miał na sobie złoty garnitur z równie złotą, połyskującą
peleryną, cały strój idealnie komponował się z kolorem jego
włosów.
-
No, panowie, gdzie wasze notatki?
-
Jaa...yyy... - mruknął z zakłopotaniem Harry, szukając pod ręką
jakiejś kartki.
-
Ja wszystko skrzętnie zapisuję! - powiedział Ron, podsuwając
nauczycielowi swoje niedokończone jeszcze wypracowanie z Obrony.
Lockhart przebiegł je wzrokiem i uśmiechnął się. Zupełnie nie
zorientował się, że nie dotyczyło jego przedmiotu.
-
Bardzo dobrze, panie Weasley! Ale pan - zwrócił się do Harry'ego.
- napisze mi wypracowanie na podstawie zaklęcia dławiącego, które
dzisiaj omówiłem na przykładzie Ernesta Weerly, którego pokonałem
dziesięć lat temu w pewnej... oh, panno Granger! - zawołał do
Hermiony, zauważywszy, iż zdawała się go w ogóle nie dostrzegać.
- Panna Granger również napisze dla mnie wypracowanie.
Wtedy
właśnie zagrzmiał dzwonek obwieszczający koniec lekcji. Ron
zaklął cicho, dziesięć minut przerwy do następnych zajęć to za
mało by mógł dokończyć swoją pracę.
-
Mówiłem ci, że trzeba było to pisać wczoraj gdy ja to robiłem -
powiedział Harry.
-
Wczoraj to ja byłem zbyt zajęty szpiegowaniem Nate'a. A poza tym,
teraz to ty musisz pisać dla Lockharta, trzeba było chociaż
udawać.
Harry
zaśmiał się i wzruszył ramionami.
-
Dam mu moje ostatnie wypracowanie z Transmutacji. Przecież on nawet
tego nie czyta! Zaraz, zaraz... chodziłeś za Nate'm po tym jak
wróciliśmy od profesor McGonagall?
-
Noo tak - przyznał, przecierając zaspane oczy. Chodziłem za nim
pół nocy.
Na
tę wieść Hermiona jakby wybudziła się z rozmarzenia.
-
Naprawdę?! I co? Udało ci się czegoś dowiedzieć?
-
Nie bardzo. Ale byłem ciekawy bo chodził po całym zamku z
notatnikiem i myślałem, że do czegoś zmierza, a ten potem tak po
prostu poszedł spać - westchnął z goryczą.
-
Z notatnikiem? - Harry zmarszczył brwi. Właśnie przechodzili przez
główny korytarz na trzecim piętrze. Zawsze o tej porze był spory
ruch i musieli uważać, by nie dać się staranować pierwszo- i
drugoklasistom. - Co on tam pisał?
-
Wiesz, starałem się tak zbliżyć, żeby coś podejrzeć i
jednocześnie by nie zauważył mojej obecności, a kilka razy
najadłem się strachu bo wydawało się, że się zorientował...
Jakieś liczby bez ładu i składu... Rysunki, ale takie bardziej...
kreski kropki, jakby robił jakieś wykresy. Skrzat jeden wie o co mu
chodziło. I widziałem... twojego ojca! - Fakt, iż Severus Snape
jest ojcem jego przyjaciela wciąż był dla niego dość
abstrakcyjny.
-
Myślałem, że wyjechał tuż po seansie wywiadu...
-
Nie, tuż przed ranem. Właśnie szedłem na górę i widziałem jak
wychodził z lochów.
-
Pewnie jakieś szkolne sprawy go zatrzymały, albo musiał się
napatrzeć na laboratorium.
Hermiona
stanęła nagle.
-
Cholera - szepnęła. Spojrzeli na nią pytająco. - Zostawiłam
pracę dla Slughorna w swoim pokoju!
Minęła
ich i puściła się biegiem w stronę korytarza, którym można było
dostać się na wyże piętra.
-
Ostatnio jest jakaś roztargniona - stwierdził Ron, wyjąwszy z
torby kanapkę. - Zapomniała ją wziąć rano?
Nie
wiedział, że od minionego dnia nie była w ogóle w Wieży
Gryffindoru. Na śniadanie poszła prosto z lochów.
Zatrzymali
się przed klasą Obrony. Mimo, że do końca przerwy pozostało
niewiele czasu, byli jednymi z pierwszych uczniów z ich grupy
lekcyjnej. Harry oparł się o ścianę, skrzyżował ramiona i
utkwił wzrok w obrazie powieszonym po przeciwnej stronie. Autorem
był Luis Alvarez Català, płótno przestawiało dawną kwiaciarnię.
-
Mówisz, że pisał jakieś obliczenia?
-
Eee... - Ron przez chwilę patrzył na niego, przeżuwając kanapkę,
zanim skojarzył do czego odnosiło się pytanie. - Tak, wyliczał z
jakichś fizycznych wzorów... nie mam pojęcia co to mogło być.
-
I chodziłeś za nim po całym zamku?
-
No tak.
-
A gdzie dokładnie?
Ron
przełknął głośno.
-
Po salach lekcyjnych, korytarzach... na chwilę na tę najmniejszą
wieżę... zajrzał nawet do tej śmierdzącej skrytki na ścierki
Filcha na parterze...ale nic ciekawego. To totalnie bez sensu, nie
dość, że się nie wyspałem to jeszcze pewnie przeziębiłem.
Wszystko przez tego świra!
Harry
skrzywił się lekko.
-
Nie mów tak, wiesz jak to się teraz kojarzy...
-
Fakt - przyznał przypominając sobie wczorajszy seans. - Ale jest
różnica: Daniel był chory, a Nate jest po prostu stuknięty.
Wkrótce
dołączyła do nich Hermiona i pozostali uczniowie. Slughorn pojawił
się kilka minut po dzwonku, w nieco wytartym i przyciasnym, ale
wciąż eleganckim brązowym garniturze.
-
Wchodźcie szybko, mamy dziś sporo pracy! - zawołał, wpuszczając
ich do środka.
Wyglądał
na przejętego i zdecydowanego. Harry przypomniał sobie, że dawno
nie widział Slughorna w tym, dawniej charakterystycznym dla niego,
lekkim nastroju rozbawienia. Nie zapowiadało się, by szybko do
niego powrócił. Stanął przy biurku, na którym postawił teczkę.
Przygryzał nerwowo usta, wyraźnie zbierał się do powiedzenia
czegoś, co mogło wywołać różne reakcję uczniów. Był trochę
o to zaniepokojony. Kiedy Blaise zamknął za sobą drzwi (wchodził
jako ostatni) i wszyscy zajęli swoje miejsca, Horacy obszedł biurko
tak by stanąć tuż przed pierwszymi ławkami.
-
Panie Finnigan, proszę zebrać wypracowania! A teraz posłuchajcie
mnie bardzo uważnie. Razem z panią dyrektor odbyliśmy bardzo
poważną rozmowę na temat tematów zajęć i priorytetów tych
tematów... Wiem, że w czwartej klasie profesor Moody rzucał na was
zaklęcie Imperius, byście mogli zobaczyć jak czuje się osoba, na
którą jest ono rzucane...
-
To nie był Moody, tylko ten... - przerwał mu Dean Thomas. - Młody
Crouch, śmierciożerca.
-
Słuszna uwaga, panie Thomas. Jednak program lekcji został
zaaprobowany przez Dumbledore'a. W związku z ostatnimi wydarzeniami
w szkole podejrzewam, że nie czujecie się tutaj tak bezpiecznie jak
kiedyś. I dlatego właśnie postanowiłem wdrożyć nowy projekt na
kształt tamtego. Tym z was, którzy tego zechcą, zademonstruję
działanie poszczególnych zaklęć. Przejdziemy też do trochę
innego omawiania działań poszczególnych metod obrony, ale o tym
więcej później... Może zacznijmy od wspomnianego Imperiusa. Czy
ktoś z was opisze mi jego działanie?
W
górę poszybowało całkiem sporo rąk, ale Slughorn wybrał blisko
siedzącego Rona.
-
To zaklęcie ubezwłasnowolniające, sprawia, że jest się całkiem
poddanym rozkazom atakującej osoby.
-
Tak, to prawidłowa odpowiedź, ale czy ktoś z was zna mechanizm
tego zaklęcia?
Rozejrzeli
się po sobie. Hermiona ściągnęła brwi, próbowała przypomnieć
sobie szczegóły, ale ubiegł ją Malfoy.
-
Wiązka promienia typowego dla tego zaklęcia emitowana jest z taką
częstotliwością, która zakłóca procesy myślowe w mózgu
ofiary, zakłóca również mechanizm obronny i świadomość.
Slughorn
uśmiechnął się i lekko pokiwał głową.
-
Tak. Oczywiście to skomplikowane, więcej szczegółów możecie
wyczytać w podręczniku. Jak już wiecie każde zaklęcie
charakteryzuje się innymi właściwościami wiązki laserowej,
emisją nieco innych cząsteczek, które mają za zadanie oddziaływać
na inne rejony mózgu lub ciała. - Westchnął. - Żeby być w
stanie obronić się przed Imperiusem, należy być na tyle silnym by
go rzucić... Żeby nie było wątpliwości, nikt z was, kto tego nie
chce, nie będzie musiał tego zaklęcia rzucać ani być mu
poddanym. Jeżeli jest ktoś kto nie chce tego nawet oglądać, może
w tej chwili wyjść. - Zrobił pauzę i kierował spojrzenie po
kolei na każdego ucznia, ale nikt nie podniósł się do wyjścia. -
Dobrze. Czy zatem ktoś z was jest chętny by razem ze mną
przeprowadzić demonstrację?
Zanim
zdążyli się zastanowić, Marlene podniosła rękę.
-
Ja chcę.
-
Proszę, podejdź tutaj.
Przyglądając
się jak Ślizgonka zbliża się do przodu klasy, Harry przyznał w
duchu, że nabierał do niej coraz więcej szacunku. To głównie z
jej inicjatywy pogodzili się z Malfoyem i razem starali działać w
celu zdobycia jak największej liczby informacji. Miała w sobie tę
samą ciekawość i dociekliwość co Hermiona.
-
Rozejrzyj się po sali, zastanów się czego w tej chwili najbardziej
nie chciałabyś zrobić i powiedz o tym.
Marlene
obciągnęła krótką spódniczkę z białej koronki i poprawiła od
niechcenia grzywkę. Jej spojrzenie spoczęło na oknie.
-
Bardzo nie chciałabym wyskoczyć z okna.
Większość
osób spojrzało na nią z zaskoczeniem, ale Slughorn spokojnie
zwrócił się do Malfoya:
-
Czy mógłbyś stanąć przy oknach, Draco? - Gdy tylko to
uczynił, nauczyciel wyjął z kiszeni różdżkę i skierował ją
do Marlene. - Być może słyszeliście już, że najbardziej
istotną kwestią w oparciu się temu zaklęciu jest skupienie na
tym, co tak naprawdę chce się zrobić, prawda? - Pokiwali głowami.
- Właśnie. Prawda jest jednak nieco odmienna. Ważna jest wasza
szeroko pojęta samoświadomość. Waszej osobowości, waszego
systemu wartości. Tego, co sprawia, że jesteście właśnie sobą.
To więcej, niż koncentracja. To rozumienie samego siebie i swojej
świadomości. Nie chodzi o to, że musicie o tym myśleć tuż przed
spostrzeżeniem czyjegoś ataku, to musi permanentny stan waszej
psychiki.
Harry
słuchał go uważnie, podobne słowa niedawno kierował do niego na
ten temat ojciec. Marlene stała spokojnie tuż na przeciwko
nauczyciela.
-
Gotowa?
-
Tak.
- Imperio -
szepnął.
Przez
chwilę zupełnie nic się nie działo. Gdy minęły dwie minuty
Marlene szybkim krokiem podeszła do okien, sięgnęła po klamkę by
otworzyć jedno z nich. Draco chciał ją powstrzymać, ale na znak
Slughorna nie zrobił tego. Dziewczyna otworzyła okno i wskoczyła
na parapet, próbując przechylić się przez wylot. Wtedy Malfoy
złapał ją mocno w pasie i próbował ją ociągnąć, ale ona
zaczęła się szamotać, bardzo pragnąc jednak wyskoczyć przez to
okno. Trwało to chwilę, aż chłopak z wyjątkową siłą pchnął
ją i siebie na pobliską ławkę. Przewrócili krzesło i potoczyli
się na podłogę. Slughorn zniwelował zaklęcie i podbiegł do
nich.
-
Wszystko w porządku?
-
Tak - mruknął Draco, wciąż ciężko dysząc. Podniósł się i
podał rękę swojej dziewczynie.
Slughorn
zwrócił się do klasy:
-
Bardzo łatwo byłoby mi zmusić was do zatańczenia polki,
wskoczenia na biurko, zrobienia fikołka...najtrudniej jest zmusić
kogoś do zrobienia rzeczy, która zagraża jego zdrowiu i życiu.
Marlene, czy mogłabyś powiedzieć co czułaś?
-
Dziwne uczucie - zaczęła, jednocześnie doprowadzając swoją
fryzurę do porządku. - Jakbym bardzo pragnęła to zrobić, jakby
to stało się nagle najważniejsze i wielka determinacja, by nie
pozwolić się powstrzymać.
-
Dziękuję ci bardzo. - Wrócił na przód klasy i przez moment
pozwolił uczniom w ciszy zastanowić się nad tym, czego byli
świadkami. - Czy ktoś z was jeszcze chciałby się z tym zmierzyć
w takim wymiarze zanim przejdziemy do ćwiczeń? - Harry natychmiast
poniósł rękę. - Harry? Dobrze, podejdź proszę.
Ron
i Hermiona odprowadzili go nieco zaniepokojonym wzrokiem.
-
Myślę, że akurat ty nie będziesz miał trudności z tą klątwą
- szepnął Horacy gdy tylko chłopak przed nim stanął. - Imperio!
Natychmiast
poczuł dziwną lekkość i jakby nagle znalazł się w bańce, która
odgradzała go od reszty klasy. Coś podpowiadało mu, że dobrym
pomysłem byłoby rzucić się na podłogę. Zmarszczył brwi. Co
za głupia myśl, po co miałbym rzucać się na podłogę... Nagle
przebiegł go zimny dreszcz i poczuł bolesny skurcz mięśni.
Skrzywił się i cicho jęknął. Slughorn zniwelował zaklęcie i
zaśmiał się głośno.
-
Doskonały przykład! Doskonały! - klasnął w dłonie. - W
perfekcyjnej formie, gdy jesteście całkowicie w stanie oprzeć się
temu zaklęciu, macie świadomość, że ktoś próbuje je rzucić,
ale nie czujecie żadnego bólu. Jesteś blisko, Harry, bardzo
blisko! - Poklepał go po plecach i jeszcze raz zaklaskał. - To
bardzo trudna sztuka, kochani. Teraz ci z was, którzy tego chcą,
niech dobiorą się w pary i nawzajem spróbują zmusić się do
wykonania prostej czynności. Prostej! Jak podskoczenie, uniesienie
dłoni, stanięcie na krześle. Nie chcecie odczuć mojej złości
jeżeli zobaczę, że ktoś próbuje koleżankę czy kolegę zmusić
do czegoś poważniejszego. No, proszę bardzo!
Harry
zdecydował się być jedynie obserwatorem. Przyglądał się jak Ron
i Hermiona próbują nawzajem rzucić na siebie klątwę, ale żadnemu
z nich się to w pełni nie udało. Podobnie Marlene obserwowała
Dracona i Blaise'a, im jako jedynym ta sztuka szła bardzo wprawnie.
-
Niesamowite! Dopiero te zajęcia mi uświadomiły jak bardzo
tak naprawdę jestem bezbronna! - mówiła Hermiona gdy dwie godziny
później szli wzdłuż korytarza na drugim piętrze.
-
Nie martw się, Hermiono, ja tu jestem! - zaśmiał się Ron.
-
To nie jest śmieszne, Ronald! - Chwyciła ich obu za ramiona i
przyciągnęła do siebie. - A co, jeżeli któryś z tych manekinów
rzuci na nas Imperio? - szepnęła. - Tylko Harry się temu oprze!
-
I nas ocali. W końcu poświęcenie ma we krwi, nie?
-
Ha ha - mruknęła z przekąsem. Natomiast Harry dostał
niepohamowanego ataku śmiechu. - Idę do biblioteki, do zobaczenia
na Transmutacji!
-
A tak szczerze mówiąc to też mnie to trochę niepokoi.
-
Możemy trenować w wolnych chwilach jeżeli chcesz - zaproponował
brunet.
-
Byłoby świetnie! Tylko powiedz mi, kiedy my znajdziemy wolne
chwile?
Do
rozpoczęcia zajęć pozostało jeszcze półgodziny, więc kiedy
podeszli pod salę, nie było tam jeszcze pozostałych uczniów.
Zauważywszy, że drzwi są uchylone, co zwykle się nie zdarzało,
zdecydowali się wejść i poczekać w środku.
-
Może uda mi się dokończyć tę tabelkę na Zielarstwo - westchnął
Ron - w spokoju, w tym hałasie na korytarzu w ogóle nie da się
skupić.
Harry
przysiadł na parapecie. W zamyśleniu przerzucał jabłko z jednej
dłoni do drugiej. W duchu przyznał, że ostatnia lekcja podniosła
go na duchu. Jako jedyny potrafił oprzeć się tak silnej klątwie,
to była duża rzecz. Poczuł, że jego pewność siebie wzrosła
nieco. Wciąż miał wiele obaw związanych z tym, że jego ojciec
wyjechał z Hogwartu. Wprawdzie przywykł do myśli o tym, że jest
całkiem sam, ale teraz gdy znał już prawdę, to było nieco inne
uczucie. Żal było mu, że nie poznał prawdy wcześniej, chociażby
rok wcześniej, by mógł się nacieszyć. Miał wrażenie, że z
czasem jego życie wcale się nie uspokajało, a wręcz
przeciwnie, nabierało rozpędu. Niebezpiecznego rozpędu.
Przez
następne dwadzieścia minut Ron pracował nad tabelą właściwości
roślinnych, a Harry, który swoją już dawno zrobił, dumał nad
najbliższą przyszłością. Zeskoczył z okna i podszedł do kosza,
by wyrzucić ogryzek i wtedy dostrzegł malutką kałużę przy
długiej, wąskiej szafie nieopodal
biurka nauczycielskiego. Zaintrygowany i ze złym
przeczuciem zbliżył się do szafy. Kałużka była czerwona i
wyglądała jak plama świeżej krwi.
-
Ron...
-
Hę? - burknął, nie odrywając wzroku znad karki.
-
Ron, chodź tutaj.
-
Co?
-
Chodź!
Weasley
niechętnie zostawił pracę i podszedł do niego. Obaj spojrzeli na
krew i jednocześnie podnieśli wzrok na siebie.
-
To z tej szafy.
-
No nie, znowu coś i na pewno nic dobrego! Jakie jest
prawdopodobieństwo, że stłukł się słoiczek z czerwoną farbą?
- spytał z nadzieją Ron.
-
Chyba bliskie zera.
Zbliżył
swoją rękę do drzwiczek, ale Ron złapał go za łokieć.
-
Nie otwieraj.
-
Ale musimy! To krew. Jeżeli ktoś potrzebuje pomocy?
-
To my będziemy potrzebowali pomocy jeżeli otworzysz te szafkę!
-
Więc co proponujesz?
-
Może ty tu zostań, a ja pobiegnę po... - przerwał bo w tym
momencie drzwiczki od szafy otworzyły się, a ze środka wprost na
Harry'ego wypadło nagie, zakrwawione ciało młodej dziewczyny. -
Aaa!
Dziewczyna
była dość szczupła, jasnowłosa, prawdopodobnie niewiele młodsza
od nich. Cała jej skóra była ponacinana jakby przeszła przez
maszynę krajalniczą. Harry podtrzymał ją pod ramionami i
odsunął nieco od siebie. Dziewczyna miała otwarte oczy, a jej
szyja została przebita metalową strzałą. Harry położył
dziewczynę na podłodze. Zanim on czy Ron zdążyli coś powiedzieć,
zabrzmiał dzwonek, a do sali weszła Minerva McGonagall, a za nią
uczniowie.
- Nie wyjmujcie podręczników, nie będą dzisiaj potrzebne. Zajmiemy się... - zatrzymała się, dostrzegłszy Rona i Harry'ego, całego umazanego krwią. Położyła dłoń na piersi, próbując uspokoić oddech. - Wyjdźcie stąd, wszyscy wyjdźcie! Panno Cooper, proszę wezwać tutaj Nathaniela.
-
Po co jego? - jęknął Ron. - Ten kopnięty bubek znowu zrzuci
wszystko na nas!
-
Takie są procedury, panie Weasley, muszę ich przestrzegać. Proszę
mi natychmiast wytłumaczyć co tu się stało!
-
Ale my nie wiemy, naprawdę - powiedział Harry. Podniósł się z
klęczek.
-
Jak to się stało, że jesteście w sali? Dlaczego...oh,
Merlinie...
Przykucnęła
przy martwej uczennicy i zasłoniła jej powieki.
-
Sala była otwarta, Ron chciał odrobić lekcje, a ja... nic nie
widzieliśmy, ona była w szafie, zauważyliśmy krew...
Przez
następną godzinę musieli tłumaczyć się przed Nathanielem i
kilkoma jego podwładnymi. Znów zostali oskarżeni o spowodowanie
śmierci współuczennicy i nie pomogły żadne tłumaczenia. Dowody
ich winy nie były jednoznaczne, ale według Nate'a kwestią czasu
było ich ustalenie. Z każdym kolejnym morderstwem traktowano sprawę
coraz bardziej przedmiotowo, ale z coraz mniejszym szacunkiem do
zamordowanych uczniów.
-
Pani profesor... pani chyba nie wierzy, że to ja zrobiłem? - spytał
Harry gdy tylko on i Ron zostali sami z dyrektorką, a ciało
piętnastoletniej Puchonki wyniesiono.
-
Oczywiście, Harry, że nie wierzę - odparła, mocno zaciskając
palce na jego ramieniu. - Ale nic nie mogę zrobić. Kolejny raz
znaleźliście się w złym miejscu w złym czasie. Uważam, że to
nie jest przypadkowe.
-
Ktoś chce mnie wrobić.
-
Mnie też! - zawołał Ron, jakby w obawie by nie zostać
pominiętym.
-
Ale dlaczego? To nie może być inicjatywa Riddle'a, on przecież nic
już ode mnie nie chce i...
-
Harry, Harry, nie wiem komu na tym zależy, ale obawiam się, że to
będzie posuwało się coraz bardziej. I wielu uczniów poniesie
przez to śmierć.
-
Dlaczego znowu my? Dlaczego ja?
-
Wydaje mi się, że jest to powiązane z tym, że jesteś synem
Severusa, Harry. A on z kolei był przyjacielem Daniela.
-
Ale przecież Daniel nie żyje - wtrącił. - O co tutaj chodzi? W
żaden sposób nie mogą już w niego uderzyć, więc czemu...
-
W Snape'a mogą przez ciebie - mruknął Ron.
-
Profesora Snape'a, Ron - poprawiła go nauczycielka.
-
Już tu nie uczy!
-
Nic z tego nie rozumiem,
-
Harry, jedyną drogą jaką można to połączyć jest powiązanie
ciebie, Severusa, w pewien sposób Daniela. Teraz kiedy... -
przerwała na moment - Daniela tu nie ma, nie znaczy, że zniknęły
jego sprawy. Mógł ci coś zapisać, Harry, albo... nie wiem, to
tylko moje pobieżne podejrzenia. Albus, zanim wyjechał,
podejrzewał, że może dojść do takich rzeczy. Podejrzewam, że
jest to związane również z twoimi powiązaniami z Tomem.
-
Riddle? Przecież już go nie obchodzę.
-
Z całą pewnością nie chce twojej krzywdy, ale nie powiedziałabym,
że go nie obchodzisz, Harry. Łączy was intryga, którą przed laty
przeprowadził Albus. Spodziewam się, że jesteś dla Toma bardzo
cenny. Severus przekazał mi wystarczająco wiadomości, bym mogła
wydać taki osąd. Komukolwiek zależy na tym, by wpędzić cię w
tak poważne kłopoty, źle życzy również jemu. Teraz giną
niepowiązani z tobą uczniowie, ale boję się, że to może
zacisnąć pętlę.
Ron
głośno przełknął ślinę.
- Czy
w takim razie również powinienem opuścić szkołę? Nie mogę
narażać moich przyjaciół na...
-
Harry, czy Severus ci czegoś na ten temat nie mówił? - spytała
ostro.
Westchnął
i przytaknął.
-
Tak. Mam tu być dopóki mi to bezpośrednio nie zagraża.
-
I póki co, obaj się tego trzymajcie, chłopcy.
*
Koty
leżały obok siebie na jednej poduszce, rudy ogon spleciony z szarym
ogonem. Przylegały do siebie jakby pragnęły być najbliżej siebie
jak tylko było to możliwe. Leonel przyglądał im się przez chwilę
zanim zasiadł w fotelu. Na stoliku obok postawił dwa puste kieliszki. Chociaż jego pragnienie wzrastało z każdym dniem, nie
pozwalał sobie na zaspokojenie go od czasu śmierci Daniela. To był
jeden z jego sposobów na żałobę po przyjacielu. Nie potrafił
znaleźć sobie miejsca w swoim własnym domu. Całe dnie spędzał w
kuchni, gotując dania których nikt nie jadł. Alaya nie była już
nieprzytomna, przynajmniej nie wedle oficjalnych wytycznych. Leżała
w pokoju gościnnym na piętrze, nie wydawała z siebie żadnego
dźwięku ani żadnej oznaki życia poza oddechem. Nie było możliwym
by nawiązać z nią jakikolwiek kontakt, przynajmniej tymczasowo.
Oparł
rękę o łokietnik, delikatnie uderzając opuszkami palców o ciemny
mahoń. Jego wzrok skupiał się na tarczy potężnego zegara.
Powinien już tutaj być, przecież zwykle się nie spóźniał. Ale
Leonel wiedział, że Daniel nie przyjdzie i świadomość ta
sprawiała mu niewymowny dyskomfort. Ledwie zdał sobie sprawę z
tego, że widział w nim przyjaciela, a już musiał się z nim
pożegnać. To mu nie odpowiadało. Być może z egoistycznej
potrzeby eksploatowania tak ciekawego dla niego zjawiska jakim była
przyjaźń, pragnął by Daniel żył. Jednocześnie nie mógł
pomijać w myślach faktu, iż sam znacząco się do tej śmierci
przyczynił. Było w tym coś nieznośnego.
Przekrzywił
lekko głowę. On siedział na tym fotelu, ubrany w ten zakrwawiony
garnitur z głęboką , wciąż krwawiącą raną na szyi. Z
charakterystycznym dla siebie, ciepłym uśmiechem patrzył na śpiące
przy sobie koty.
-
Niesamowite - powiedział cicho, acz wyraźnie - jak bardzo się do
siebie przywiązały. Zanim się poznały, było im dobrze żyć w
pojedynkę, a teraz... teraz jakby nie mogły żyć bez siebie, jakby
w pewien sposób zaczęły stanowić całość.
-
Widzę w tym alegorię.
-
Widzisz siebie? Bardziej wyraźnie?
-
Widzę w sobie nowe części.
-
Nie są nowe. Zawsze tam były, ale dopiero teraz masz możliwość
ich wyeksploatowania.
-
Miałbym. Autant en emporte le sang.
-
Comment vous sentez-vous à cause de cela?
-
Douloureux. Je sens la douleur. Je rate mon ami.
-
Il y avait une longue chaîne d'événements menant à cela.
-
Czuję się za to odpowiedzialny.
Daniel
skrzywił się, zmarszczył brwi i głośno odetchnął. Zgiętą w
łokciu prawą rękę opierał na ramieniu fotela, palce przytykając
do skroni.
-
Nie przypisuj sobie odpowiedzialności za moje wybory.
-
Nie wszystkie wybory były twoje.
Zaśmiał
się gorzko.
-
Być może wybór nie był mój, ale moje było przyzwolenie. Ciche
przyzwolenie. - Wstał, by zacząć przechadzać się powoli wokół
gabinetu. - Mieszanka arszeniku, belladonny, strychniny, solaniny,
cyjanku...? Coś jeszcze? Wyczucie wszystkich składników wyłącznie
smakiem nie było proste - powiedział tonem, jakby chciał się
usprawiedliwić. - Oczywiście do tego inhibitory, jakaś substancja
spowalniająca działanie każdego z trujących składników.
Wyraźnie czułem enhalus acoroides. - Leonel przygryzł usta i
spuścił wzrok. - Coś nie tak? Oh, Leo... to było dla mnie
naprawdę bardzo wygodne.
-
Dla mnie nie.
-
Ale bardzo mi pomogłeś. Dzięki tobie to wszystko stało się
łatwiejsze do przeprowadzenia. Nawet w oczach Alayi. Sądzę, że
tak było lepiej. Widziała mnie słabnącego, dążenie do śmierci
w takim stanie może być przyjęte za bardziej naturalne.
-
Ona nigdy tego nie zaakceptuje.
-
Je sais. Et toi?
-
Czuję w sobie przytłaczający sprzeciw. Nie podoba mi się to, nie
tego chciałem.
-
Wiem, to dlatego próbowałeś mnie ratować. Dlaczego, mój
przyjacielu?
-
Nie jestem pewien.
Daniel
oparł się o biurko, skrzyżował ramiona, po chwili błądzenia
wzroku wokół, utkwił go w Leonelu.
-
Uważam, że ja wiem. A przynajmniej mam... solidne podstawy do
wysnucia konkretnych wniosków.
-
Jakie to wnioski? - zapytał szeptem.
-
Byłeś bardzo ciekawy. Wtedy, zanim mnie jeszcze poznałeś i w
momencie poznania mnie. Wiedziałeś, w którym momencie do tego
dojdzie i nie mogłeś się doczekać. Wiedziałeś, że jestem
chory, ale twoją ciekawość wzbudzało coś więcej niż sama
schizofrenia. Z nią masz do czynienia notorycznie i nie jest niczym
szczególnym. Chodziło o mnie. Poznałeś Alayę, ciekawiło cię
kim jest człowiek, który miał na nią taki wpływ. Co jest we mnie
wyjątkowego...a czułeś, że coś musi być. Nie zależało ci na
mnie, po prostu chciałeś zaspokoić swoją ciekawość - dodał z
uśmiechem.
-
Tak.
-
Stopniowo poznawałeś mnie coraz bardziej, a im bardziej, tym mniej
komfortowo czułeś się ze swoim zadaniem. Tym bardziej ci na mnie
zależało. Twoja ciekawość przeobraziła się w autentyczną
troskę i nie umiałeś sobie z tym poradzić. Przywiązałeś się
do mnie. Nie dlatego, że pierwszy raz spotkałeś kogoś, kogo
pragnąłeś mieć jako przyjaciela, nie, to już raz cię spotkało,
wiele lat temu. Tym razem było inaczej. Widziałeś we mnie nie
tylko przyjaciela... widziałeś we mnie swoje odbicie. Pierwszy raz
poznałeś kogoś, kto rozumiał cię w pełni. Twoje instynkty.
Dzięki podobieństwom. Nous
nous ressemblons. Ty jesteś wyjątkowy. Ja jestem
wyjątkowy. I obaj jesteśmy osamotnieni. Zawsze. - Podszedł do
Leonela, sięgnął po leżący na stoliku notatnik i zaczął go
kartkować. - To twoje notatki odnośnie do mojej terapii?
-
Tak.
-
Czujesz się jakby coś wspaniałego, co już miałeś w swoich
dłoniach, rozpadło się? Jak ten kieliszek. - Wziął jeden z
kieliszków, przez chwilę przyglądał mu się z uwagą, następnie
puścił go, pozwalając by roztrzaskał się przy upadku, a odłamki
szkła rozprysły się na lakierowanej podłodze. - I nigdy już tego
nie odzyskasz. Nie możesz nic zrobić.
-
Nie zrobiłem wystarczająco wiele, nie zdążyłem.
Sauvage
położył notatnik na biurku i ponownie zajął miejsce w fotelu na
przeciwko Celtera.
-
Wierzysz, że mogłeś mi pomóc?
-
Tak. Chcę w to wierzyć.
-
Dlaczego? To powoduje wyrzuty, żal... gniew i brak akceptacji tego,
co się stało. O wiele łatwiej przyjąć, iż nie mogłeś nic
więcej dla mnie zrobić. W żaden sposób nie mogłeś uchronić
mnie przede mną samym.
-
Wierzę, że rozwój naszej więzi byłby dla ciebie pomocy. Tak
czuję.
-
Dlatego nie mogłeś uszanować mojej decyzji.
-
Szanuję twoją decyzję. Jest mi przykro i wstyd, że pod wpływem
impulsu śmiałem się w nią wtrącić.
-
Szanujesz... tak, ale wolałbyś, żebym żył.
-
Tak.
-
Więc co teraz zrobisz, przyjacielu?
Leonel
patrzył na niego, szukając w jego oczach odpowiedzi, szukając
odpowiedzi w sobie samym. Przymknął powieki, a otworzył je dopiero
gdy dobiegł do niego dźwięk dzwonka drzwi wejściowych. Na fotelu
nikt nie siedział. Jego notatnik wciąż leżał na stoliku obok. Na
podłodze migotały odłamki szkła, ale jeden z kieliszków pozostał
nienaruszony. Wstał i chwycił go w dłoń. Zaciskał ją przez
moment, a potem całkowicie rozluźnił, upuszczając naczynie.
-
Czy mogę wejść? - spytała kiedy minęła już trzecia minuta od
momentu, w którym Leonel otworzył drzwi i zaczął się jej
przyglądać.
-
Oczywiście - odparł, budząc się z transu i wpuścił ją do
środka. - Wybacz, jestem nieco zaskoczony.
-
Wiem, że po ostatnim zachowaniu Kajusza nie spodziewałbyś się
moich odwiedzin. Ale to były jego słowa, nie moje.
Uśmiechnęła
się i podała mu płaszcz.
-
Zechcesz się czegoś napić? Wina?
-
Może herbaty?
Przytaknął
i skierował się do kuchni, Fiona natomiast przeszła do gabinetu.
Gdy tylko dostrzegła koty, od razu przy nich kucnęła. Lyon
zamruczał z zadowoleniem wtulając główkę w jej dłoń.
-
Jaśminowa z żurawiną i borówką - powiedział, kładąc spodeczki
z dwiema filiżankami na szklany blat stolika.
-
Dziękuję ci bardzo.
-
Czemu więc zawdzięczam tę miłą niespodziankę? - spytał,
zajmując uprzednio zwolnione miejsce w fotelu.
Fiona
usiadła na przeciwko.
-
Chciałam wyrazić mój smutek w związku z tym jak zostałeś
potraktowany przez mojego męża i jak również chcę poprosić cię,
abyś dał mu trochę czasu. Musi zrozumieć ile dla niego znaczysz,
dopiero wtedy będzie w stanie należycie to okazać.
-
Sądzę, że już okazał mi wystarczająco dobitnie, co o mnie
myśli.
-
Potrzebuje czasu.
Leonel
chrząknął.
-
Znamy się wystarczająco długo, by móc ocenić nasz wzajemny
stosunek do siebie. Rozumiem stanowisko Kajusza, szanuję jego
decyzję i nigdy więcej nie będę mu narzucał swojego
towarzystwa.
-
Kajusz nie potrafi ocenić swojego stosunku do ciebie. Wzbrania się
przed tym, co czuje bo obawia się tego, co na co dzień pozostaje
niewidoczne. Jest człowiekiem, który obawia się zbliżać do
ciemności. Wie, że ona jest, czasem podziwia, ale nie chce w nią
wnikać. Wie, że to mogłoby bardzo szybko zajść zbyt daleko.
Obawia się wpływu jaki może na niego mieć. I chociaż doskonale
pamięta okoliczności naszego pierwszego spotkania, obawia się,
czego jeszcze nie widział.
Na
wąskie usta lekarza wpłynął uśmiech satysfakcji.
-
A ty?
-
Jedno z nas musi być szczere. Chociaż rozmawiam z pewną wersją
ciebie, widzę wystarczająco dużo, by widzieć prawdziwego ciebie.
I bardzo cię lubię. - Zrobiła przerwę, by się uśmiechnąć i
nacieszyć oczy uśmiechem jaki wywołała u Leonela.
-
Jedno z nas musi być szczere? Jestem szczery.
-
Nie całkiem.
-
Tak jak każdy.
-
Niezupełnie. Manipulujesz swoimi słowami, manipulujesz prawdą by
chronić to, do czego nie chcesz nikogo dopuścić. Zbudowałeś
wybitną konstrukcję. To miłe, gdy ktoś nas widzi i ma zdolność
zobaczenia nas. Trzeba naprawdę chcieć się przyjrzeć, by móc w
pełni zobaczyć i docenić kunszt twojej konstrukcji. By móc się z
tobą porozumieć. Dlatego jesteś samotny.
-
Miałem przyjaciela. Mam możliwości przyjaźni. Ty i ja
jesteśmy zaprzyjaźnieni.
-
Miałeś przyjaciela... To głównie ten aspekt doprowadził Kajusza
do podjęcia takiej, a nie innej decyzji. Nie możesz być
inicjatorem przyjaźni w stosunku do mężczyzny, który był
niepowiązany z konceptem przyjaźni. Jako mężczyzna niepowiązany
z konceptem przyjaźni. Kajusz nie chce być dla ciebie przyjacielem
ponieważ Daniel Sauvage był dla ciebie przyjacielem... Poczuł się
zagrożony, ale wkrótce zrozumie, że potrzebuje kontaktu z tobą.
Dlatego proszę, byś mu wybaczył obecną sytuację.
-
Wybaczę. Zawsze będę uważał Kajusza za mojego przyjaciela.
*
Leonel
przepuścił Alayę przodem i zamknął za nimi drzwi. Chociaż wciąż
się nie odzywała, rano udało mu się zachęcić ją do zjedzenia
śniadania (jajecznica i rogaliki z masłem), a gdy zasugerował
odwiedzenie Brouillard Rue 7, przytaknęła. Nie szlochała, ale z
jej zaczerwienionych i opuchniętych oczu co i rusz wypływały łzy,
a emanowała z niej tak wielka pustka, że nawet Leonel czuł się
nieswojo i bezradnie.
Gdy
tylko weszli do korytarza, rozległ się dźwięk telefonu.
Podszedłszy do aparatu, zauważył, że kilkadziesiąt połączeń
zostało nieodebranych.
-
Rezydencja Daniela Sauvage, Leonel Celter, słucham? - powiedział,
podnosząc słuchawkę.
- Witam!
Dzwonię z Magicgate, na pewno pan zna, zajmujemy się produkcją
filmów. Jesteśmy zainteresowani prawami autorskimi do historii
Daniela Sauvage i bardzo chcielibyśmy skontaktować się z jego
żoną.
- Przykro
mi, ale nie jest to możliwe - rzekł, odkładając słuchawkę.
Telefon
znów zadzwonił.
-
Rezydencja Daniela Sauvage, Leonel Celter, słucham?
- Bonjour!
Dzwonię z Eliksirów, chcielibyśmy przeprowadzić wywiad z panią
Alayą Sauvage i...
- Przykro
mi, to niemożliwe.
Wyłączył
telefon od kontaktu i dopiero wtedy nastała cisza. Rozejrzał się,
szukając jakiejś wskazówki, ale nigdzie nie było żadnego
drogowskazu czy znaku. Alaya przez kilka minut trwała w bezruchu,
jakby dopiero przyswajając, że jest w domu. I że w tym domu nie ma
już jej męża, nigdy więcej nie będzie. Przypomniawszy sobie
wszystkie okoliczności jego próby samobójczej, pobiegła schodami
na górę. Leonel domyślił się dokąd zmierza i poszedł za nią.
Łazienka
wciąż wyglądała tak jak tamtego popołudnia, gdy Leonel znalazł
w niej nieprzytomnego Daniela. Kilka potłuczonych buteleczek. Brudny
sztylet. Zaschnięta krew na podłodze i wanna wciąż pełna
czerwonej od krwi wody. Alaya weszła do środka, ale on został w
progu. Patrzył na nią przez chwilę, aż poczuł przejmujące
wrażenie, że powinien zostawić ją samą.
Podeszła
do wanny. Powoli rozpięła guziki jasnoniebieskiej koszuli,
pozwoliła by opadła na podłogę, podobnie jak jej czarna
spódniczka. Następnie zdjęła stanik i figi. Ostrożnie stanęła
w wannie. Woda była lodowata, lepka i bardzo nieprzyjemna. Osunęła
się, by usiąść na dnie. Wpatrywała się w krwawą wodę, w swoje
dłonie w niej zanurzone. Tylko tyle. Tylko ta krew została z
człowieka, którego kochała całym sercem. Niedawno to on leżał w
tej wannie. Wypił truciznę, pociął sobie żyły, wbił sztylet w
brzuch i poderżnął gardło, zrobił wszystko, by tylko uchronić
się przed odratowaniem. I jej obecność w jego życiu nie miała
żadnego znaczenia. Może nawet żyłby dłużej gdyby się w tym
roku nie zobaczyli. Może tylko wszystko pogorszyła. Tak wiele
rzeczy zrobiła źle. Może nie potrafiła kochać go tak jak tego
potrzebował. A może od zawsze do tego zmierzał, do autodestrukcji.
Daniel był jedynym człowiekiem jakiego kochała i jedynym, którego
potrzebowała. Myśl o tym, że nie żyje była dla niej nieopisanie
bolesna i wciąż nierzeczywista. To nie tak miało wyglądać. To
wszystko inaczej sobie zaplanowali. Dawno, dawno temu. Uśmiechali
się do siebie. Wciąż widziała jego uśmiech, uśmiech, który
zawsze wydawał się nie pasować do tego, co widziała w jego
oczach. Przerażenie, zmęczenie, złość. Ale przecież wszystko
było w porządku. Jak można by pragnąć więcej, gdyby miało się
wszystko? Bo przecież miał wszystko, prawda? Miał młodość. Na
tak długo jak tylko zechciał! Miał pieniądze. Tak wiele jak tylko
zechciał. Miał wiedzę i pasje. I miał też ogromny ciężar,
który dźwigał przez całe swoje życie. Coś, o czym nie potrafił
przestać myśleć. Czy to w pracowni, czy to podczas walki, czy to
przy niej w łóżku. To było przy nim zawsze. Jak oni mogli
obwiniać go o jego chorobę! Jak mogli nie doceniać, jak mogli nie
widzieć, że osiągnął więcej niż oni wszyscy razem wzięci.
Krzywda mu wyrządzona była permanentna, niemożliwa do złagodzenia.
Była jak druga choroba, która z czasem niszczyła go coraz
bardziej. Nie miał gdzie uciec ani gdzie się ukryć, nawet w jej
ramionach, to wszystko było w nim.
Otworzyła
usta i zanurzyła się pod wodę. Nie zrobił tego przy niej ani nie
zrobił tego z nią, bo zawsze był sam, czegokolwiek by nie zrobiła.
Może to właśnie wtedy, może to właśnie tamtego dnia gdy się
poznali, skazali siebie wzajemnie i swoją miłość na taki koniec.
Gdyby tamtego dnia wiedziała jak to się skończy, gdyby już wtedy
wiedziała wszystko o ich przyszłości, nie zrezygnowałaby z
niego.
-
Nie będziesz z nim szczęśliwa - powiedziała do niej
matka Daniela, niedługo przed ich ślubem, gdy Alaya wiedziała już
o jego chorobie.
- Nie
chcę być szczęśliwa. Chcę być z Danielem. - Tak
brzmiała jej odpowiedź. Chciała być z Danielem. I chciała
wszystkiego, co się z tym łączyło.
Wynurzyła
się i przetarła oczy. Sięgnęła po sztylet, którego Daniel użył
do samobójstwa. Patrzyła na niego, wyobrażając sobie jak używa
go Daniel. Zbliżyła czubek ostrza do ust, następnie przyłożyła
do swojego lewego przedramienia. Zacisnąwszy zęby, mocno zagłębiła
sztylet przy nadgarstku i przeciągnęła go aż pod zgięcie w
łokciu. Rana natychmiast zaczęła mocno krwawić. Ponownie się
zanurzyła, a jej krew zmieszała się z wodą i krwią Daniela.
Tymczasem
Leonel siedział przy fortepianie w salonie, przeglądając
dokumenty, które na wierzchu zostawił Daniel. Były tam cztery
koperty, jedna zaadresowana do niego, druga do Marka, kolejna do
Severusa i inna dla Alayi. Widać było, że w tej ostatniej
znajdował się nie tylko list, ale i płyta CD. Przerwał czytanie
gdy jego uszu dobiegł dźwięk kroków zbliżających się do
salonu.
-
Celter, spodziewałem się, że cię tu zastanę - powiedział Mark.
Podszedł
do niego i podał mu dłoń do uściśnięcia. Leonel odwzajemnił
powitalny gest.
- Daniel
zostawił to dla ciebie - powiedział, podając blondynowi
przeznaczoną dla niego kopertę. - Nie wiem jak ze spadkiem, jeszcze
nie przeczytałem - wskazał na testament. - Będziesz miał
okoliczność, by zobaczyć się z Severusem Snapem?
-
Z tego co wiem to dzisiaj wyjeżdża, spróbuję go przed tym złapać
i przekazać mu to - odparł, chowając obie koperty do kieszeni
czarnej marynarki. - Celter, czy dzwonił już do ciebie Antoniusz?
-
Tak, pytał się czy skończyłem autopsję.
Mark
westchnął i przysiadł na ramieniu fotela.
-
Chodzi o to, że Daniela... to znaczy... jego ciała nie ma w twoim
laboratorium.
Leonel
uniósł brwi w lekkim zaskoczeniu.
-
Dlaczego?
-
Ty też nie wiesz? Widzisz, nikt nie wie. Pomyślałem, że może
zrobiłeś coś, czego nie chciałeś powiedzieć Fioravantiemu.
-
Niczego nie zrobiłem - powiedział spokojnie.
-
Celter... jeżeli zabrałeś gdzieś Daniela, gdzieś ukryłeś,
cokolwiek... ja chcę o tym wiedzieć! - syknął ze złością. -
Żądam od ciebie tej informacji! Ten człowiek był dla mnie jak
brat i...
-
Powtarzam ci, panie Dent, że niczego nie zrobiłem.
-
I zasługuje na to, żeby mu wyprawić odpowiedni pogrzeb. Przez całe
życie nie okazywano mu wystarczająco szacunku, nigdy tyle na ile
naprawdę zasługiwał! Chcę mu to zapewnić chociaż po śmierci.
-
Niczego nie zrobiłem z ciałem Daniela.
-
Celter! Miej świadomość, że ukrywanie go, chowanie gdzieś, czy
jakiekolwiek... konserwowanie - skrzywił się z widocznym bólem. -
to brak szacunku!
Leonel
wstał.
-
Jeżeli myślisz, że kiedykolwiek potraktowałbym mojego przyjaciela
bez szacunku to się bardzo mylisz!
-
O tak, bo krojenie go na kawałki to wyjątkowy sposób okazywania
szacunku, prawda?!
-
Nie kroiłem go na kawałki! - zaperzył się. - Ledwie zacząłem
autopsję. Przerwałem, bo nie mogłem... nie bylem w stanie jej
kontynuować. Nie mam nic wspólnego z tym zniknięciem.
-
Powiedzmy, że ci wierzę. Ale Celter, jeżeli okaże się, ze
schowałeś go gdzieś u siebie w domu to przysięgam, ze cię zabiję
i własnoręcznie zrobię ci autopsję na tym samym stole! -
krzyknął.
Mierzyli
się przez chwilę, aż Mark uspokoił się i obejrzał po salonie.
Jeszcze nie tak dawno rozmawiał w tym miejscu z Danielem o planach
na przyszłość...
-
A gdzie jest Alaya? U ciebie?
-
Nie, w łazience.
-
W łazience? Zostawiłeś ją tu samą?!
Nie
czekając na odpowiedź, puścił się biegiem na piętro. Już
wbiegłszy tam z oddali przez otwarte drzwi widział, co zrobiła.
-
Alaya! - zawołał, przebiegając przez próg. Pochylił się nad
wanną, złapał ją za ręce i próbował pociągnąć w górę, ale
zaczęła się szamotać, nie pozwalając mu się wyciągnąć. -
Alaya, proszę!
Było
mu coraz trudniej, toteż wskoczył do wanny, klęknął i mocno
złapał kobietę pod ramiona. W końcu przestała się szarpać, bez
sił opadła mu w ramiona i dopiero wtedy głośno się rozpłakała.
Mark przytulił ją do ciebie i zaczął głaskać po mokrych
włosach. Leonel przyglądał im się w milczeniu.
*
Severus
spojrzał na zegarek, właśnie dochodziła osiemnasta i komunikat
zapowiedział wjechanie European
Expressu na
peron piąty. Rozglądając się po zgromadzonych na dworcu
pasażerach, w myślach sprawdzał listę rzeczy, które ze sobą
zabrał. Wszystko zgrabnie zmieścił w jednej, solidnej torbie. Z
oddali widział już zbliżający się pociąg i nie minęło
dziesięć minut jak wielka lokomotywa i podłączone do niej
kilkadziesiąt granatowych wagonów wtoczyło się na tor przy
peronie. Severus jeszcze raz zerknął swój bilet. Wagon
dziewiętnasty, przedział pojedynczy numer pięć.
- Snape!
SNAPE!
Odwrócił się, mając wrażenie, że ktoś krzyczał jego
nazwisko. Odsunął się od linii bezpieczeństwa, by przedrzeć się
przez tłum wsiadających i wysiadających pasażerów. Wtedy
dostrzegł biegnącą ku niemu postać. Mark Dent przypominał z
takiej odległości czarną plamę z garnituru i koszuli z jasnym
czubkiem włosów.
- Dent? - Severus nie krył zaskoczenia.
Ojciec odprowadził go na dworzec, ale nie spodziewał się, że
akurat Mark zechce się z nim pożegnać. Ledwie się tolerowali.
-
Snape! Na szczęście zdążyłem cię złapać - wysapał. Oparł
się dłonią o kolumnę i spróbował zaczerpnąć powietrza.
-
W jakim to celu chciałeś to osiągnąć?
- Mam ci parę rzeczy
do przekazania. - Wyciągnął z kieszeni kopertę i podał mu ją.
Severus posłał mu podejrzliwe spojrzenie. - Daniel zostawił dla
ciebie list. Dla mnie też - dodał pospiesznie, jakby nie chciał,
by Snape poczuł się tym faktem jakoś wyróżniony. - Jest też
testament, Celter ma go u siebie, jeszcze nie przeczytaliśmy. Być
może coś ci zapisał - dodał, jakby szczerze w to wątpił.
-
Dziękuję, że mi go oddałeś. Ale teraz pozwól, czeka mnie długa
podróż.
Chciał odejść, ale Mark złapał go za ramię.
- To
nie wszystko, Snape. Pomyślałem, że powinieneś wiedzieć.
-
Wiedzieć co takiego?
Odruchowo poprawił włosy i głęboko
westchnął.
- Po śmierci Daniela jego ciało przeniesiono do
laboratoriów Fioravanti
Enterprises&Industries,
Celter został zobowiązany do przeprowadzenia autopsji, ale... nie
wykonał tego do końca... Mogę to potwierdzić, bo widziałem...
Jednak... teraz nie wiadomo gdzie on jest.
- Celter?
- Nie,
Daniel.
Brunet zamrugał szybko.
- Jak to: nie wiadomo?
-
Snape, mówię do ciebie, że nie wiedzą! Nie tylko ja nie wiem,
nikt nie wie. Celter, ludzie z laboratoriów, nikt, nawet Antoniusz.
To nie jest jego sprawka. Daniel tak po prostu stamtąd zniknął,
jakby wyparował.
Severus przez chwilę nic nie mówił, a potem
uśmiechnął się.
- To potwierdzenie tego, co przeczuwałem.
-
To znaczy?
- Uważam, że Daniel nie umarł.
- Uważam, że Daniel nie umarł.
Mark wydał z siebie
dźwięk będący dziwną mieszaniną parsknięcia i jęku.
-
Snape... - zaczął, kręcąc głową. - Nawet nie potrafię wyrazić
jak bardzo bym pragnął, by Daniel żył, ale... ja byłem przy jego
śmierci, ja ją widziałem...
- Możesz uznać że to moje
urojenie, zakłamywanie rzeczywistości, nic mnie to nie obchodzi,
Dent. Ty swoje widziałeś, ja swoje wiem.
Mark przygryzł usta i opuścił głowę. Snape
odszedł, by wejść do wagonu, ale nim zniknął w jego wnętrzu,
wymienił z Markiem jeszcze jedno spojrzenie i skinął mu na
pożegnanie.
---------------------------------------------------------------------------------------------------------
Soundtracks:
Coriolan Overture Op.62 - Beethoven
You are my sister - Anthony and the Johnsons
Hungarian Dance No.8 - Brahms
Rondo in D minor
To your health - Keaton Henson