NEXT CHAPTER


.

.

9.02.2015

67.
Slow subsidence


Don't go. Please, don't go. 
I can't do this on my own.
You come back you hear?
You can see my tears now.




MUSIC
Przez ponad trzy godziny usiłowała zasnąć, ale poddała się gdy wskazówka srebrnego zegara przekroczyła czwartą nad ranem, Kajusz spał naprzeciwko, twarzą do niej, uśmiechał się mniej więcej co siedem minut. Zasnął po drugiej, długo się powstrzymując, tylko dlatego, że ona jeszcze nie spała. Cały ubiegły wieczór męczyły ją torsje oraz uporczywy ból w okolicach skroni. W tej chwili czuła już tylko pozostałości po nim i ogólne osłabienie. 
Mężczyzna oblizał usta, może śni mu się coś miłego. Jak pewnie każda zakochana kobieta, lubiła na niego patrzeć. Dawniej często wiele godzin spędzali, leżąc lub siedząc obok siebie w całkowitej ciszy, głaszcząc się, przytulając. Czasem przy akompaniamencie muzyki klasycznej. Teraz też im się to zdarzało, ale zdecydowanie rzadziej. 
Właściwie dlaczego? Może to przez napięty grafik. Stres? Angielski klimat? A może trudno było im znaleźć w sobie tyle spokoju. Widziała to w nim. Tę tęsknotę za przeszłością, głęboki smutek. Jakby zielone światełko, w które zawsze był wpatrzony, oddalało się od niego, nie mógł go pochwycić, chociaż tak bardzo tego pragnął. Był pewien, iż któregoś dnia nieokreślonej przyszłości, znów będzie bezpieczne w jego dłoniach. 
Powoli zbliżyła dłoń do jego policzka. Opuszkami palców pogłaskała miękką skórę i uśmiechnęła się. Dzień, w którym spotkała go po raz pierwszy wciąż pamiętała tak dobrze, jakby to było wczoraj. Wtedy jeszcze długie, jasne włosy i niebieskie oczy o spojrzeniu idealisty. Było w nim coś wspaniałego, Coś głębszego nawet niż jego niesamowita wrażliwość. Nadzieja. To jego zielone światełko, o które zawsze walczył. Uważał, że każdy człowiek, każda żywa istota jest z natury krucha i podatna na zranienia, każda czuła i dlatego z każdą należało obchodzić się delikatnie  Uważał też, że to właśnie zdolność do odczuwania, która czyniła każdą istotę podatną na zranienia, uczucia i emocje, że to właśnie one dostarczały siły. Sprawiały, że człowiek zdolny był do rzeczy niezwykłych. Zasmucało go gdy widział jak niektórzy ludzie zabijają w sobie wrażliwość, nie rozumiał tego. Dla Kajusza wrażliwość była jak najcenniejszy skarb. 
Podziwiała go, jego charakter i siłę. Była przekonana, że nie złamałoby go nawet największe zło świata. Nikt i nic nie było w stanie zgasić światełka, ale ile to Kajusza kosztowało, tylko ona mogła obserwować na co dzień. I może właśnie dlatego, gdziekolwiek by nie byli, czuła się przy nim bezpieczna.
Rozmyślając, nawet nie zauważyła kiedy minęło kilka godzin. 
Nagle pochwycił jej palce w swoją dłoń, przysunął do ust i zaczął czule całować.
- Dzień dobry - powiedział, otwierając oczy.
- Dzień dobry.
- Jak się czujesz, moja droga?
- Chyba lepiej.
- Tylko mi nie mów, że nie spałaś przez całą noc.
- Dobrze, nie powiem więc.
Uśmiechnęła się i cicho ziewnęła, on wsparł się na łokciu, utkwił w niej baczne spojrzenie.
- Moja droga... to bardzo mnie niepokoi.
- Chwilowe pogorszenie nie wymaga paniki. Podejrzewam, że mój organizm jedynie odreagowuje stres.
- Nie chcę podejrzewać, chcę wiedzieć - szepnął. Pogładził ją po policzku. - Jesteś taka piękna...
Wplotła swoje palce w jego palce.
- Chciałbym, żebyś nie szła dzisiaj do pracy, potrzebny ci odpoczynek.
- Ależ, Kajusz...
- Proszę.
- Dobrze. Dobrze, zostanę w domu.
Przytaknął i jakby wewnętrznie odetchnął z ulgą. Usiadł, nerwowo przeczesał włosy. Jego wzrok spoczął na śpiącym w kącie Fidelisie. Pies zwinął się w kłębek na swojej macie, głowę ułożył na przednich łapach, co chwilę pomrukiwał, jakby w reakcji na sny. Może śniło mu się, że właśnie polował na lisa. 
Kajusz starał się pamiętać kiedy ostatnio mógł spokojnie spać, ale wspomnienie to z każdym dniem oddalało się coraz bardziej. I z każdym dniem jakby coraz bardziej nierzeczywiste. 
Nagle rozbrzmiał dźwięk budzika. Fiona ściągnęła go z szafki i wyciszyła. 
- Spóźnisz się. 
Westchnął wstawszy, bez słowa zniknął w łazience przylegającej do ich sypialni.  
- Cały czas dręczą cię słowa Antoniusza? - spytała gdy kilkanaście minut potem wrócił. Więcej w tym było stwierdzenia niż pytania.
Kajusz ubrał bokserki, wyjął z szuflady skarpetki i stanął przed swoją szafą, zastanawiając się, który garnitur wybrać. 
- Tak. Nie podoba mi się, że nachodzi cię w miejscu pracy. Nie podoba mi się, że zaczepia cię gdy mnie przy tobie nie ma. Nie podoba mi się, że mówi do ciebie w nieodpowiedni sposób. - Wyjął trzyczęściowy komplet w kolorze śliwki oraz grafitową koszulę. Zatrzasnął drzwi. - To więcej niż mi się nie podoba, to mnie martwi. 
- Kochanie, właśnie o to mu chodzi. 
- Mam wrażenie, że w tym kryje się coś więcej. Od jakiegoś czasu był bardziej powściągliwy, a teraz znowu pozwala sobie na więcej. Sądzę, że coś planował, a teraz dopiął ostatni guzik - mówił, zapinając guziki koszuli. 
- On chce żebyś tak myślał, chce, żebyś martwił co takiego wymyślił, podczas gdy on będzie miał satysfakcję, że wyprowadza cię ze spokoju.
Wyjął z szuflady czarny krawat, usiadł na łóżku i położył dłoń na policzku żony. Ona wzięła krawat i zaczęła obwiązywać go wokół jego szyi. 
- Moja droga, to musi być coś więcej. On czegoś ode mnie chce.
- Myślisz, że chce nam coś zrobić?
- On się bawi. Ma satysfakcję, ciągle pokazując mi swoją wszechwładzę i wyższość nade mną. To dla niego rozrywka. Zajmuje go teraz wiele spraw, ale na pewno o mnie nie zapomniał - zaśmiał się gorzko. - Wie, że może mną pomiatać na prawo i lewo, wie, że nie mogę mu się sprzeciwić. - Uśmiechnął się do niej. - Wie, że zrobię wszystko, żeby cię chronić. 
- Nie ma wyższości nad tobą. Nie jesteś - powiedziała z naciskiem - słabszy od niego. 
Kajusz skrzywił się nieznacznie. 
- Cóż to ma za znaczenie, moja droga, jeżeli on bez mrugnięcia okiem posunie się do czynów, do jakich ja nigdy w życiu się nie posunę? Dla Antoniusza istnieje tylko jedna wartość. Władza. Mi scusi, dwie wartości. Władza i pieniądze. 
Ubrał kamizelkę oraz marynarkę, podszedł do wielkiego, włożonego w ramy z białego złota lustra i grzebieniem uczesał jasne włosy. Fiona milczała przez kilka minut. 
- Czy rozmawiałeś o jego zachowaniu z Flawiuszem?
Energicznie pokręcił głową. 
- Nie. On żyje w swoim świecie playstation. 
Fiona chrząknęła.
- Ucieka w beztroskę, ucieka w dziecinność bo dzięki temu czuje się bezpieczniej, ale to nie znaczy, ze nie widzi, tego co się dzieje. Tak mu łatwiej. To jego metoda na radzenie sobie z sytuacją. I doskonały kamuflaż. Pamiętaj, że twój młodszy brat jest doskonałym aktorem. 
- Zdecydowanie lepszym ode mnie, trzeba mu to oddać. 
- Ty jesteś zbyt szczery, zbyt autentyczny, by przywdziewać jakąkolwiek powłokę. 
- A to z kolei sprawia, że jestem znakomitym kąskiem, prawda? 
Zapiął zegarek i nachylił się nad łóżkiem, by pocałować Fionę. 
- Kocham cię - wyszeptała mu do ucha. 
- Bardzo cię kocham, moja droga. 

*
MUSIC
Próbowała utrzymać go w ramionach, ale stawał się coraz bardziej niematerialny. Sekunda po sekundzie. Dym. Czuła ucisk w klatce piersiowej, czuła ucisk na swojej szyi. Ledwie mogła nabierać powietrza. Oddychała szybko, zaczerpując płytkie wdechy. Niczego nie mogła dostrzec, nawet pojedynczy promień światła nie mógł się przedostać. Jakby była pod ziemią, wokół tylko ciemność. Im mocniej zaciskała dłonie, tym większy czuła ból. Słyszała swój własny głos, swój krzyk, czuła jak rozdziera jej gardło. Dlaczego więc wydawało się jej, że ma zamknięte usta?
Nie czuła ciepła jego ciała pod swoimi dłońmi. Zaczęła rozpaczliwie przesuwać rękami w powietrzu, próbując natrafić na jego ciepło. Nie mogła. Upadła na kolana. Podłoże było twarde i zimne jak lód. Trzęsła się. Zaczęło pękać, kruszyć się. Odłamki boleśnie wbijały się w jej nagą skórę. Nagle załamało się całkowicie, a ona osunęła się w dół. Wpadła prosto do lodowatej wody. Głębiej i głębiej, jak gdyby coś ciągnęło ją w dół.
Leonel wszedł po cichu do pokoju, kontrolnie przyłożył dłoń do czoła Alayi. Wciąż była nieprzytomna, ale nie wyczuł podwyższonej temperatury. Usiadł przy niej, nie bardzo wiedząc, co mógłby teraz zrobić.


*
Rozejrzał się. Teraz pokój pozbawiony został wszystkich śladów jego obecności. Zdjęcia, fiolki, butelki, kociołki, ubrania, pościel, drobne rzeczy osobiste. Książki, tak wiele książek. Wszystko to leżało spakowane w kufrach. Severus stał oparty o framugę drzwi przy wejściu do swojej sypialni. Piętnaście lat. Spędził w tym podziemiu sporą część życia. Gdy jako nauczyciel pierwszy raz przekroczył próg tego miejsca, czuł się przegrany. Zmuszony do życia wedle scenariusza, który napisał ktoś inny. 
Schylił się do jedynego kufra, który wciąż pozostawał otwarty. Wyjął starą, przetartą książkę. Alchemia autorstwa Awicenny. Znalazł ją kiedyś w bibliotece Daniela, zafascynowany księgozbiorem potrafił spędzać tam całe dnie, coraz bardziej rozpalając swoje pragnienia wiedzy. Delikatnie przejechał dłonią po okładce. Gdzie byłby teraz gdyby nie zesłano go do Hogwartu? Wielokrotnie się nad tym zastanawiał, prawie tak często jak wyrzucał sobie porzucenie Lily. Chociaż każda jego decyzja poprzedzona była wnikliwą analizą i godzinami rozważań, później okazywało się, że wcale nie była prawidłowa. W tej chwili obawiał się, że znów popełnia błąd. 
- Potrafisz precyzyjnie określić, czego najbardziej się boisz?  - wiele lat temu spytał go Daniel. 
- Nie boję się. Nie mogę sobie pozwolić na strach. 
- Przeciwnie. Strach, tak jak ból, pokazuje, gdzie jest granica.  Il vous rend plus fort.
- Boję się popełniania błędów - zdołał określić dopiero po głębokim namyśle. 
- Błędy są niezbędne bo to dzięki nim możliwy jest postęp. Uczymy się poprzez błędy, droga do każdej wiedzy wybrukowana jest błędami. Nie ma w nich nic złego, Zmuszają do większego wysiłku, każdy błąd jest znakiem, że należy szukać odpowiedzi w innym miejscu. W inny sposób. To także test charakteru. Test determinacji. Jak daleko się posuniesz, by dotrzeć do celu. Nie bój się błędów, każdy z nich nauczy cię więcej, niż przypadkowy traf. 
Zacisnął usta. Doskonale pamiętał tamten wieczór. Siedzieli przy rozpalonym kominku, z kilkoma butelkami wina wokół. Pamiętał wyraz twarzy Daniela, gdy do niego mówił te słowa...
Wrzucił książkę z powrotem. Nim zamknął kufer, usłyszał kroki i skrzypnięcie drzwi. 
Harry przystanął przy biurku.
- Będzie inaczej - powiedział cicho.  - Wszystko się zmienia.
- Tak - przyznał Severus. Zatrzasnął wieko i podniósł się. - Dobrze się czujesz?
Chłopak przytaknął.
- Chyba tak. Nieźle. Chyba.
- Czy nie masz teraz lekcji?
- Miałbym Eliksiry, ale nauczyciel zrezygnował. Słyszałeś już o tym?
Severus uśmiechnął się i pokręcił głową.
- Coś mi się obiło o uszy.
- Żadnej pożegnalnej lekcji?
- Nie.
- Dużo ostatnio myślałem o minionych latach... O tym jak wielkie wydawało mi się tamto zagrożenie... O tym jak niewielki był tamten strach w porównaniu do tego, który odczuwam teraz. To co kiedyś wydawało mi się przerażające... jest niczym w porównaniu do tego, co widzę teraz. Myślę, że trochę mi tego brakuje. Wtedy się bałem, ale... miałem przeświadczenie, że w jakiś sposób wszystko skończy się dobrze. W decydującym momencie wkroczy Dumbledore i zrobi porządek. I będzie sprawiedliwie. - Zacmokał i wykrzywił usta. - Dziecięca naiwność, a może niewinność. Kiedyś wydawało mi się, że ludzi można łatwo sklasyfikować. Na tych dobrych, tych złych... i na tych, którzy stroją na zakręcie. I można tej klasyfikacji być pewnym, pewnym, że ten dobry nie postąpi tak jak postąpiłby ten zły. A potem okazuje się nie tylko, że ludzi jest niesamowicie trudno klasyfikować, o ile to w ogóle wykonalne, ale też, że nigdy nie można być pewnym. Bo życie jest nieprzewidywalne, ludzkie reakcje są nieprzewidywalne. Teraz mogę sobie nawet nie wyobrażać do czego jestem zdolny w ekstremalnej sytuacji. I ile wiedzy potrzeba, by kogoś ocenić? Dziesięć zachowań, pięćdziesiąt, sto... Nigdy dosyć, tak bardzo jesteśmy skomplikowani.
- Niektórzy bardziej, niektórzy mniej.
- Wydawało mi się, że wkraczam w dorosły świat stopniowo, powoli. Tak jak to powinno przebiegać. Jednak teraz czuję się jakby mnie ktoś tam wrzucił, pokazując całą brutalność. Albo jakbym był tam już od jakiegoś czasu, ale dopiero teraz bez klapek na oczach.
- Witaj w dżungli.
Harry zaśmiał się.
- Już dzisiaj wyjeżdżasz?
- Tak, tuż po... spotkaniu w gabinecie profesor McGonagall. Zostawię rzeczy w domu w Londynie, kota. Jutro rano muszę być w siedzibie MI6, szkolenie.
- Kto jeszcze będzie?
- Z tego co mi wiadomo to Slughorn, Lockhart, Lupin. Ty?
Przytaknął energicznie.
- Ja, Hermiona, Ron, Draco, Marlene... Luna, Ginny i Neville.
- Całkiem spora widownia.
- To możliwe, że on nie umarł?
Severus przez parę minut zwlekał z odpowiedzią. Postawił kufer w pozycji pionowej, podniósł transporter z niezadowolonym kotem i postawił na biurku. Uchylił drzwiczki. Przez te kilka godzin może sobie jeszcze pobiegać. Fox wystawił głowę na zewnątrz, fuknął, zeskoczył na podłogę. Czmychnął gdzieś, znikając im z oczu.
- Nie uwierzę w to, że nie żyje dopóki go nie zobaczę. Dopóki nie będę miał dowodów. Wiem jak to brzmi. Jakbym wyparciem próbował zagłuszyć ból po stracie przyjaciela, ale to nie tak. Tutaj jest zbyt wiele nieścisłości.
- Źle się czuł, było widać po nim, że... że może coś sobie zrobić - wtrącił nieśmiało.
- Wiem. Widziałem to. Nie potrafię uzasadnić dlaczego jestem przekonany o tym, że on żyje. Nie wiem dlaczego, ale jestem pewny. To nie tylko brak jednoznacznych dowodów. To przeczucie. Jedno z tych, którym się ufa. On nie mógł umrzeć. Nie teraz.
Harry przygryzł usta i spojrzał na ojca tak jakby chciał coś powiedzieć, ale bardzo się powstrzymywał. Severus zauważył jego minę.
- Patrzysz na mnie teraz dokładnie tak jak mój ojciec. - Chłopiec opuścił głowę. - Mówię jak wariat, tak? Być może.
- Nie... tylko... no... Tak wiele wskazuje na to, że Daniel naprawdę się zabił... Chciałbym, żeby było inaczej, ale...
- Powtarzasz to co oni wszyscy, Harry! Że był chory, że był zmęczony, że przeżył szok po upublicznieniu faktów o jego chorobie, że był niestabilny, że nawet jego zdrowie fizyczne się pogarszało. Że miał długą historię prób samobójczych, że tego należało się spodziewać... Jak dla mnie to za dużo tych "że". O to właśnie chodzi. O to, żeby śmierć Daniela była tak rzeczywista, tak oczywista, że tylko szaleniec zadawałby pytania. Mogę być tym szaleńcem.
- Ale...
- Zachowaj w pamięci ten mechanizm. Uczynienie czegoś tak oczywistym, sfabrykowanie tak wielu dowodów, by nikt nie śmiał ich podważyć. Uczynienie iluzji prawdą w oczach społeczeństwa. To bardzo wygodne, dla tego, kto to zaplanuje. Nikt nie pyta, nikt nie szuka, nikt się nie zastanawia, bo przecież wiadomo co się stało.
Harry westchnął. Miał wrażenie, że może podziwiać żywy przykład psychicznego wyparcia. Jego ojciec musiał wymyślić, trzymać się takiej historii, która pozwalała mu trwać w przekonaniu, że Daniel żyje. Wszystko, cokolwiek, byleby nie musiał pogodzić się ze śmiercią przyjaciela. Może musi minąć jakiś czas zanim będzie na to gotowy.
Stwierdził, że lepiej zejść z tematu i przejść do sedna.
- Przyszedłem tutaj przed ostatnią lekcją bo... mam prośbę.
- Tak?
- Bardzo dużą prośbę.
- Słucham więc.
- Chodzi o to, że... chcę żebyś... powiedział mi... Nauczył mnie...
- Hm? - mruknął ponaglająco.
- Nauczył mnie jak zabijać.
Severus uniósł brwi w zaskoczeniu. Wyraźnie nie spodziewał się czegoś takiego. Harry patrzył na niego badawczo, jakby w obawie, że przekroczył jakąś granicę, której nie wolno przekraczać. Mężczyzna odgarnął włosy do tyłu, oblizał usta, wyciągnął swoją różdżkę z kieszeni i podszedł do syna.
- Skąd taki pomysł? - zapytał cicho.
- Nie będzie cię tutaj, nie czuję się bezpiecznie. Chcę czuć się bezpiecznie.
- Rozumiem.
Znów cisza. Harry czekał w niepewności, czy zaraz usłyszy karcenie czy wyjaśnienia, iż jest na to stanowczo za młody i to zupełnie nie jest odpowiedni moment.
- Chcę móc się bronić - dodał.
- Wiem. - Przez chwilę milczał. - I powiem ci jak to się robi.
Harry rozpromienił się. Poczuł wielką ulgę. Severus stanął przy nim i oparł się o kant biurka..
- Domyślam się, że to nie jest... łatwe?
- Łatwiejsze niż mogłoby się wydawać. Avada Kedavra to zaklęcie wywołujące strumień cząstek, które, trafiając w cel, momentalnie powodują zatrzymanie akcji serca. By rzucić to zaklęcie wcale nie trzeba być przepełnionym nienawiścią czy złością...
- Nie?- zdziwił się. - Wydawało mi się, że to kluczowe.
- Popularny pogląd, w pewnym stopniu nawet zbliżony do prawdy. W celu użycia tego zaklęcia... aby zadziałało, należy być pewnym. Pewnym tego, że chce się zabić.
Chłopak uniósł sceptycznie jedną z brwi.
- I tylko tyle?
Severus uśmiechnął się smutno.
- Tylko? Nie wydaje mi się, żeby to było "tylko", Harry. Nie wystarczy powiedzieć sobie, że chce się to zrobić. Musisz mieć pełną świadomość tego czynu, żadnych wątpliwości, głębokie przekonanie. W tym zaklęciu kryje się pułapka. Każde kolejne użycie fizycznie jest coraz łatwiejsze.
- To znaczy, że...najtrudniej jest zabić pierwszą osobę?
- Tak, ale po pewnym czasie to zaczyna uderzać w psychikę...

Tymczasem ukryty pod peleryną niewidką Harry'ego Ron kulił się przy drzwiach gabinetu Nathaniela. Śledził go od prawie trzech godzin, a jeszcze nie udało mu się niczego konkretnego dowiedzieć. Obszedł za nim pięć pięter zamku i w duchu odczuwał wdzięczność za zakończenie tej przechadzki.
Na palcach wślizgnął się do środka poprzez szczelinę. W samą porę, gdyż Nathaniel właśnie podszedł do drzwi, aby je zamknąć. Wstrzymał oddech. Na samą myśl, że mógłby zostać przyłapany czuł ciarki na plecach. Wolałby nigdy nie dowiedzieć się jak wyglądałaby reakcja tajemniczego Nate'a.
Gabinet podobny był do innych gabinetów, nie wyróżniał się niczym specjalnym, a nawet był mniejszy niż większość w tym zamku. Regały na książki, para dębowych szaf, solidne, zdobione biurko, komoda, wieszak na płaszcze. Na podłodze kremowo-złoty dywan, przy oknie zasłony w podobnych odcieniach. Mężczyzna stanął przy długim, złotym lustrze i przyjrzał się sobie. Na jego wąskie usta wpłynął uśmiech zadowolenia. Miał gęste, brązowe i lekko falowane włosy, jasnobrązowe oczy, a mierzył niecałe sto osiemdziesiąt pięć centymetrów. Zapiął guziki szarej kamizelki, przyłożył dłoń do szyi. Zamknął oczy i zaczął kołysać się delikatnie, jakby w rytm muzyki, którą tylko on słyszał. Wypiął pośladki i wyszczerzył duże, żółtawe zęby. Wykonał szybki piruet. Tańczył tak przez kilka minut, a następnie wyprostował się jak struna. Otrząsnął się jakby chciał strząsnąć z siebie jakieś pyłki, sięgnął po sygnet i  nałożył go na serdeczny palec lewej ręki.
Ron pochylił się, aby spróbować dojrzeć wzór. Była to kombinacja figur geometrycznych, a pośrodku nich dwie litery: NS. Nate otworzył drewniane pudełko, wyjął z niego kilka szklanych fiolek (dokładnie takich, w jakich przechowywano wspomnienia), znów się uśmiechnął. Jednak jego uśmiech w niczym nie przypomniał standardowego uśmiechu. Kąciki unosiły się nienaturalnie wysoko, przednie siekacze zagryzały dolną wargę, a oczy wytrzeszczały się. Było w nim coś odpychającego i wywołującego niepokój.
Wtedy zadzwonił telefon. Nathaniel podszedł do wieszaka, na którym zostawił swoją marynarkę i wyciągnął z kieszeni komórkę.
- Słucham z rozkoszą!
Ron wziął głęboki oddech i czując jak serce mu wali i wszystko drga z nerwów, zbliżył się do Nathaniela tak blisko, by móc podsłuchać co mówi dzwoniący. Na szczęście byli podobnego wzrostu. Pochylił nieco głowę, by mężczyzna nie wyczuł jego oddechu na swoim karku.
- Tak, wszystko przebiega powoli, ale zgodnie z planem.
- To dobrze. Pamiętaj, Sauvage, że masz być pojutrze w kwaterze. 
- Naturalnie, że pamiętam. Będę.
I rozłączył połączenie. Ron zastygł w bezruchu z ustami układającymi się w bardzo kształtne O. Głos rozmówcy był zniekształcony elektronicznie, cichy i niezbyt wyraźny, ale Weasley był przekonany, że dobrze usłyszał. O co tutaj chodziło?!
Z oddali słychać było dzwonek obwieszczający rozpoczęcie lekcji. Nate narzucił na siebie marynarkę i kołysząc biodrami skierował się do wyjścia z gabinetu. Ron oprzytomniał z szoku i wybiegł za nim, tuż przed zamknięciem się drzwi. Wyminął go i puścił się biegiem przez korytarz. Zrzucił  siebie pelerynę niewidkę dopiero gdy skręcił za róg. Zbiegając po schodach potrącił kilka drugoklasistek i prawie wpadł na profesora Lockharta. Zatrzymał się dopiero gdy dotarł pod salę na pierwszym piętrze.
Według planu mieli teraz zajęcia z Historii, ale odkąd nie prowadził ich Daniel, inni nauczyciele wykorzystywali ten czas na swoje zajęcia, by dalej iść z materiałem. Ich grupę najczęściej brała profesor McGonagall. Hermiona stała przy drzwiach, a obok niej Marlene Cooper, nerwowo poprawiając swoją grzywkę. Była widocznie z czegoś niezadowolona.
- Ron! - odezwała się Hermiona. - Coś się stało?
Ręką oparł się o ścianę.
- Ja... teraz... dowiedziałem się, że... musimy... pogadać... - wydyszał.
Zanim któraś z dziewczyn zdążyła zareagować, wszyscy zgromadzeni uczniowie odwrócili się w stronę wołającego do nich Nathaniela.
- Moi kochani uczniowie! Dzisiaj to ja przeprowadzę dla was zajęcia - mówił, krocząc pomiędzy nimi.
Wpuścił ich do sali. Kiedy wszyscy zajęli już miejsca, drzwi ponownie się otworzyły.
- Przepraszam za spóźnienie... o! - powiedział Harry, unosząc brwi na widok mężczyzny, którego zupełnie się tam nie spodziewał.
- Proszę, proszę! Nie chciałbyś tego przegapić, chłopcze.
Harry usiadł obok Rona, spojrzał na niego pytająco, ale przyjaciel nie był w stanie udzielić komentarza. Nathaniel odchrząknął i rozłożył ramiona.
- Nawet sobie nie wyobrażacie, moi mili, jak bardzo się cieszę! Jak bardzo się ciesze, że mogę tutaj... dzisiaj z wami być. Naprawdę, zapewniam was. Z całego serca się cieszę. Nie jestem nauczycielem, nie będę was niczego uczył, ale nie zmienia to faktu, iż mam wam do pokazania bardzo pouczające treści. - Rozochocony potarł dłonie. W tej chwili przypominał trochę dziecko, które nie mogło się doczekać aż dostanie wymarzony prezent. Zasiadł za biurkiem, wyjął ceramiczną miseczkę, do której następnie przelał zawartość szklanych fiolek. - Powinniście mieć w tym czasie lekcje Historii, ale od jakiegoś czasu nauczyciel nie jest obecny w zamku. Wiecie co się stało, prawda? - Odpowiedział mu cichy, zbiorowy pomruk. - Popełnił samobójstwo - powiedział wesoło. - Czasem w takich sytuacjach zastanawiamy się... dlaczego... co... gdzie i jak... i tak dalej, i tym podobne idiotyczne pytania, których odpowiedzi nic nie znaczą. Być może i wam wydawało się, że poznaliście Daniela Sauvage, ale niedawne wydarzenia chyba trochę zweryfikowały te myśli. Ludziom się wydaje, że go znają, a tu nagle bum! - Zachichotał, mieszając czubkiem różdżki w miseczce. - Na światło dzienne wychodzi informacja o jego chorobie psychicznej. Pewnie, nie wiecie, a więc powiem wam, że... Schizofrenia u Daniela Sauvage objawiała się już od wczesnych lat jego życia. Na poparcie tych słów mam dowody - wskazał na miseczkę. - Dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności jestem w posiadaniu wielu, wielu dowodów...
Ron poruszył się niespokojnie na krześle. To, co teraz usłyszeli tylko potwierdzało powiązanie Nathaniela z Danielem. Ale jakie dokładnie było?
- Daniel Sauvage pokazywał wam bitwy, pertraktacje... ważne, historyczne wydarzenia, ale nie pokazał wam niczego prawdziwego o sobie.
Nie mogąc się powstrzymać, Marlene prychnęła.
- Pokazał nam bardzo wiele wspomnień z okresu rycerstwa, a także...
- Tak - przerwał jej Nate. - Oczywiście. Pokazał wam ładną iluzję. Prawda nie jest już tak atrakcyjna... - Po chwili uniósł różdżkę. Za jej czubkiem uniosła się zawartość miseczki, ni to płyn, ni to gaz. - Ja wam pokażę. Pod groźbą miesięcznego, bolesnego szlabanu zabraniam komukolwiek opuszczać tej sali, zabraniam też prób przerywania... zajęć. Czy wyraziłem się jasno?
Nie czekając na odpowiedź, machnął różdżką. Hologram zaczął nabierać kształtu.
MUSIC
Kobieta była dość wysoka, smukła. Miała długie, gęste i grube jasnobrązowe włosy, a ubrana była w jasnobłękitną suknię, dokładnie tego samego kolory były jej duże oczy. Jej szyję zdobił wysadzany szlachetnymi kamieniami naszyjnik.
Nerwowo zaciskała dłonie. Stała przy drzwiach wejściowych, nagle wychyliła się, by spojrzeć przez okno na obszar przed domem.
- Antoine!
Chłopak zbiegł po drewnianych schodach. Również był szczupły i wysoki, miał około osiemnastu lat, ale dzięki wysportowanej sylwetce mógł wydawać się starszy. 
- Tak, matko?
- Musisz gdzieś go stąd zabrać.
Skrzywił się, nie za bardzo miał na to ochotę. 
- Jest już ciemno, nikt go nie zobaczy. 
- Może usłyszeć.
- Gdzie mam go zabrać?
- Wszystko jedno, do lasu, gdziekolwiek gdzie nie ma ludzi. Byle sprzed domu. 
Po schodach zbiegła kolejna postać. Drobna dziewczynka o długich, falowanych, również brązowych włosach. Miała niecałe jedenaście lat. 
- Mamo, gdzie jest Daniel?
- Wracaj do łóżka, Rosette!
- Ale ja nie zasnę bez Daniela...
- Nie dyskutuj ze mną!
Rosette rzuciła jej obrażone spojrzenie i niechętnie poczłapała z powrotem na wyższe piętro. Antoine wyszedł na dwór. Daniel klęczał kilka metrów przed nim, pochylał się nad ziemią i głośno kaszlał jakby trudno było mu oddychać. Antoine odszedł do niego, złapał go pod ramiona, próbując unieść. 
- ZOSTAW MNIE! - krzyknął z przerażeniem. 
Antoine nic sobie z tego nie zrobił. Daniel szarpał się, krzyczał, ale był chudszy i mniej silny od swojego starszego brata, który zaczął ciągnąć go w stronę lasu. W pewnym momencie Antoine złapał go za rękę tak mocno, że aż coś trzasnęło i Daniel zawył z bólu. Jego złamane przedramię opadło bezwładnie.
- Jak się nie uspokoisz to zrobię to samo z twoim karkiem - syknął. - Mama byłaby wdzięczna. 
Zaciągnął go na pobliską polanę, po czym pchnął brata na ziemię. Oparł dłonie na kolanach i pochylił się, zaczerpnął kilka wdechów, by nabrać sił. Obaj byli już przemoknięci od deszczu. Daniel skulił się .
- Jakbyś mógł po prostu zniknąć, dać się zjeść wilkom - mruknął z odrazą Antoine. - Cokolwiek. 
Nie patrząc już na niego, puścił się biegiem w stronę domu. 
Daniel podniósł się do siadu, krzywiąc się z bólu sięgnął prawą ręką po złamane przedramię, dotykiem starał się wymacać przemieszczenie kości. Wepchnął sobie do ust grubą gałązkę i zagryzł na niej zęby. Zamknął oczy, następnie szybkim, konkretnym ruchem nastawił kości. 

Jedną z kolejnych scen jakie zobaczyli była scena rozpoczynająca się od rozmowy matki Daniela z jego ojcem. Był to wysoki mężczyzna o identycznym kolorze oczu i włosów jak Daniel, nosił krótką brodę. Stali w korytarzu pomiędzy wejściami do różnych pokoi. Antoine przysłuchiwał się im, ze skrzyżowanymi ramionami opierał się o próg. Po ich strojach i po mroku za oknami można było wywnioskować, że zbliżała się pora snu. 
- Myślałam, że zostaniesz na dłużej - powiedziała Elle. 
- Nie. Zdajesz sobie sprawę z liczebności moich obowiązków. Dokładnie za tydzień odbędzie się bardzo ważne sympozjum, a do Rzymu wyruszam już jutro. 
- Zabierz go ze sobą.
- Kogo?
- Daniela.
Antoine naburmuszył się i zacisnął dłonie w pięści. 
- Jest jeszcze trochę za młody, także...
- Nic mnie to nie obchodzi! Masz go zabrać ze sobą, albo ja wyrzucę go z domu. Nie mogę już tego znieść, nie mogę na niego patrzeć! Kilka lat temu przeciwstawiłeś się umieszczeniu go w odpowiednim dla niego miejscu, ale to nie ty musisz dzień w dzień znosić jego zachowanie. Dosyć. 
Amadeusz westchnął, przez chwilę się zastanawiał. 
- Dobrze, dobrze. 
Antoine warknął ze złością.
- Jego? JEGO zabierzesz do Rzymu?
Rodzice spojrzeli na niego.
- Tak - powiedział mężczyzna. 
- To ja od lat błagam cię o to, żebyś pozwolił mi pojechać z tobą do Rzymu, a on... On... ZA CO?!
- Nie krzycz, synu, obudzisz dziewczynki. 
Chłopak tupnął nogą, rzucił ojcu pełne wyrzutu spojrzenie. 
- Dlaczego to jego zabierzesz do Rzymu? 
- Posłuchaj, Antoine, to Daniel, a nie ty...
- Jest obłąkany! Nie zasługuje na to!
- Właśnie - przyznała Elle i wycofała się do pokoju jednej z córek. 
- Nie będę z tobą o tym dyskutował, Antoine. Nigdy ci nie obiecywałem, ze zabiorę cię do Rzymu. To nie ciebie chcę wprowadzić w towarzystwo naukowe. 
- I w tym problem. Jak ja go nienawidzę!
- Powtarzam ci, Antoine, nie będę o tym dyskutował. Dobranoc. 
- Gdzie jest Rosette? - spytała syna Elle.
Chłopak wzruszył ramionami, poszedł do siebie z cały sił trzasnąwszy drzwiami. Kobieta weszła do pokoju Daniela. Świece wciąż się paliły, a on sprawił wrażenie jakby już spał. Rose kuliła się przy nim. 
- Rosette! - zawołała. 
Dziewczynka poruszyła się niespokojnie.
- Rosette, ile razy mam ci powtarzać? - Elle złapała córkę za rękę i przy akompaniamencie jej protestów wyprowadziła ją na korytarz. - Do łóżka!
- Ale ja się boję spać sama!
- Jeżeli się boisz to idź do Antoine albo Claire. Już!
Chciała zamknąć przejście ale zawahała się. Ponownie podeszła do łózka Daniela. Kucnęła. Z kamienną twarzą przyglądała mu się przez parę minut. 
- Żałuję, że cię urodziłam - szepnęła. - Wolałabym, żebyś umarł przy porodzie.
Daniel otworzył oczy, ale nic nie powiedział. Drżał. Dopiero gdy zostawiła go samego, pozwolił sobie na łzy. 
...



Kajusz postawił neseser przy schodach, przeszedł do salonu  i powoli opadł na ciemnobrązowy, skórzany fotel. To był długi, nieprzyjemny dzień, więc prawdziwą ulgą było dla niego móc znowu znaleźć się w swoim domu. Zamknął oczy. czasami widział wtedy samego siebie sprzed lat. Siebie razem z ukochaną żoną. Chociaż jeszcze kilkanaście lat wcześniej żyli swoim rytmem w tym ogromnym pałacu w Rzymie, wspomnienia z tego okresu wydawały mu się tak odlegle jak gdyby minęło kilkaset lat. Bieżąca sytuacja go przytłaczała, sprawiała, że dusił się wewnętrznie. Miał alergię na obłudę, brak skrupułów i brak człowieczeństwa, a z tym wszystkim musiał się mierzyć każdego dnia. Stracił wenę. Stracił serce do rysunków, ilekroć brał ołówek do ręki i próbował przenieść swoją wyobraźnię na kartkę, wypełniała go drażniąca pustka. Odrzucał więc ołówek, przestał pisać. Był zmęczony otaczającym go z każdej strony fałszem. Jakże tęsknił! Pragnął wrócić do momentu w swoim życiu, którym rządziła szczerość, prawda i piękno. Zacisnął powieki, ale to nie powstrzymało łez.
Usłyszał dźwięk otwieranych drzwi tarasowych, pies przebiegł przez pokój zatrzymując się dopiero przy nim. Położył pysk na jego kolanach i wlepił w Kajusza swoje ślepia.
- Jak się czujesz, moja droga?
- Lepiej - odpowiedziała Fiona. Usiadła w fotelu na przeciwko męża,
Otworzył oczy. Na jej widok jego usta same kształtowały uśmiech, a jemu samemu wewnętrznie było jakby cieplej. Niezmiennie od wieków kochał na nią patrzeć. Myślał, że mógłby nawet żyć patrzeniem na nią, była wszystkim co kochał i czego potrzebował.
Pogłaskał Fidelisa, zaczerpnął głęboki wdech.
- Brakuje mi słów, aby opisać co myślę o bieżących wydarzeniach - szepnął. Wymienili spojrzenia. - Ale bardzo chciałbym obejrzeć ten wywiad.
Fiona zerknęła na zegarek.
- Jeszcze parę godzin.
- Antoniusz spytał mnie dzisiaj... czy poświęcam ci wystarczająco dużo czasu. Użył sformułowania, iż teraz możesz tego szczególnie potrzebować. I bardzo interesował się twoją dietą.
Ściągnęła brwi
- Nie widzę w jego zachowaniu innego celu niż zaburzenie twojego spokoju.
- On zaburza mój spokój samym tym, że istnieje - mruknął z goryczą. - Ma czelność ciągle porównywać się do ojca, notorycznie przywołuje sytuacje z przeszłości. Wydaje mu się, że jego, jak on to nazywa, osiągnięcia, przewyższają, czy też niedługo będą przewyższać osiągnięcia naszego ojca - skrzywił się z bólem, gwałtownie wypuszczając powietrze z płuc, aż uniosły się blond kosmyki nad jego czołem. - To arogancja, to wręcz profanacja pamięci o ojcu. Gdyby wiedział, że jego własny syn...
Przerwał, nagle porzucając myśl. Pokręcił głową, potarł twarz prawą dłonią, jakby chciał zetrzeć słowa ze swoich ust. 
- Wyobrażam sobie, że w myślach często wracasz do czasów młodości, waszego wspólnego dorastania. Chwil, które spędziliście z ojcem. To bardzo trudne, by pozwolić odejść przeszłości, pożegnać się z tym co na zawsze w niej zostanie i zaakceptować odmienność teraźniejszości. 
- Chciałbym, żebyśmy mogli tam wrócić - wyznał z nostalgią. Wyciągnął do Fiony rękę. - Chciałbym, żebyśmy mogli żyć, tak jak żyliśmy, ale nie wiem jak to zrobić. Czuję się niezdolny do podjęcia odpowiednich działań. Ciąży mi to wszystko jak głaz u szyi, czuję się słaby, jakbym co i rusz krwawił. Czuję, że ucicham.
Uścisnęła jego dłoń.
- Ucichamy razem, tworząc swoją własną ciszę - rzekła, posyłając mu ciepły uśmiech. - A teraz sądzę, że potrzebujemy wina. Czerwone?
- Czytasz w moich myślach, moja droga. 
- Słyszę, co myślisz - powiedziała, unosząc się z fotela. 
Patrzył jak znika w korytarzu prowadzącym do kuchni. Miała na sobie brązowa spódniczkę, która podwijała się nad kolana przy każdym kroku. Niektórym ludziom trudno jest zrozumieć, że można chcieć spędzić całe życie z jedną osobą i przez cały ten czas być w niej tak samo zakochanym. Kajuz wiedział, że gdy się kocha, wprost niemożliwe jest, by znudzić się drugą osobą. Tym jest miłość: zlepkiem nieustającej fascynacji, niegasnącego pragnienia, niezachwianej gotowości do poświęcenia, gorącym pożądaniem bliskości, ale bliskości będącej czymś o wiele więcej niż seks. To żadna sztuka zdjąć ubranie i położyć się pod kimś, na kimś, albo obok kogoś. Piękno zaczyna się gdy zdejmiesz przed kimś pancerz, pozwolisz mu przedrzeć się do swojego wnętrza. Gdy dotrze do miejsc najciemniejszych, najbardziej wrażliwych i bolesnych. Już gdy się zbliża czujesz narastającą panikę, paraliż, katatonia, twarz mokra od łez, a gardło rozdarte jakby krzykiem przerażenia, bo przecież to miejsca tak intymne, tak czułe, że nikt nigdy nie powinien ich dotykać. Wielkiej odwagi potrzeba, by kochać, ale nie jest to ściśle odwaga z wyboru. To miłość ją wymusza gdy pragnienie tej drugiej osoby, pragnienie obdarzenia miłością staje się silniejsze od lęku. I chociaż trzęsiesz się w gorączce strachu, pozwalasz się dotknąć tam, gdzie struktura jest najbardziej delikatna. Miłość to tworzenie razem nierozerwalnej całości. tworzenie mieszaniny, z której po połączeniu się dwóch składników, żadną metodą nie można już jednego z nich wyodrębnić. Gdy kochasz, na zawsze już przestajesz być sobą, stanowisz część wyjątkowej całości.
Wróciła po kilku minutach z butelką i dwoma pękatymi kieliszkami. 
- Jakie to wino, moja droga? - spytał.
- Prezent od Leonela.
Kajusz skrzywił się jakby poczuł w ustach nieprzyjemny smak, albo wyczuł przykry zapach. Napełnił kieliszki i podsunął swój pod nos. Aromat zachęcał do spróbowania. 
- Z pewnością śmierć Daniela Sauvage bardzo nim wstrząsnęła i myślę, że powinniście porozmawiać. 
- Uważasz, moja droga, że najbardziej to przeżywa - prychnął - teraz? Czy może gdy podawał mu truciznę przy każdym spotkaniu? Albo gdy kroił go na kawałki podczas autopsji? 
Fiona milczała przez dłużą chwilę. Tymczasem Fidelis ułożył się na dywaniku przed kominkiem, pochrapywał cicho.  
- Uważam, ze Leonelowi ciężko jest określić swoje uczucia i...
- Bardzo cię przepraszam, moja droga - przerwał jej. - On nie ma uczuć. 
Upiła łyk wina, powoli oblizała usta, przenosząc spojrzenie z męża na widok ogrodu za oknem. 
- Dlaczego tak mówisz?
- Bo taka jest prawda, moja droga. - Postawił kieliszek na szklanym blacie stolika do kawy. - Nie chcę jego wina. 
Spojrzała na niego, nie kryjąc zaskoczenia.
- To nasz przyjaciel.
- Moja droga, on nie wie czym jest przyjaźń! Może przeczytać nawet tysiąc podręczników, ale to nawet na milimetr nie przybliży go idei przyjaźni. Leonel Celter bawi się człowieczeństwem, bawi się przyjmując pozy, na jakie akurat ma kaprys, bawi się ideami, które dla mnie stanowią wielką wartość. Bezcześci je. On nie wie czym jest przyjaźń - powtórzył.
- Tak, masz rację. Leonel nie wie czym jest przyjaźń. Nie wie ponieważ nikt mu nigdy nie pokazał jak ona wygląda i co znaczy. Odpychałeś go od siebie więc szukał jej gdzie indziej. Znalazł, a przynajmniej myśli, że znalazł.
- Nazywa przyjacielem człowieka, któremu przez parę miesięcy podawał truciznę.
- Nikt mu nie pokazał jak wygląda przyjaźń. Nawet ty.
- Ja? Dlaczego akurat ja powinienem? Może wcale nie chcę? Może wcale go nie lubię?
- Dlaczego? - zapytała spokojnie.
- Jak ktokolwiek mógłby lubić kogoś takiego jak on? Nawet nie wiem czym on jest, jak można to to nazwać...
- Leonel jest biesem, ale to nie znaczy, że nie ma uczuć. Dlaczego więc pozwalasz mu na przychodzenie tutaj, robienie tego wszystkiego...?
- Nie wiem dlaczego! Ale wiem, że czas to skończyć. Dość już mam tej iluzji. Mam dość jego teatralności, sztucznych gestów, wyuczonych słów. Może dalej odgrywać swoje przedstawienie, ale ja nie chcę tego oglądać, już mnie to nie bawi.
- I nie obawiasz się konsekwencji?
- Nie pozwolę mu nas skrzywdzić, jeżeli to masz na myśli, moja droga.
- Nie sądzę, by w ogóle próbował. Ponieważ on naprawdę uważa nas za swoich przyjaciół.
Blondyn prychnął.
- Nie. On chce żebyśmy sądzili, że on tak nas widzi.
- Dlaczego więc nas nie zabił? Wtedy, gdy poznaliśmy? Dlaczego zależało mu na zbudowaniu z nami kontaktu? Dlaczego nas nie zdradził? Miał, ciągle ma ku temu wiele sposobności.
-  Był ciekaw co się wydarzy. Jest ciekaw, co się wydarzy. Jego ciekawość, kaprys, nic więcej w nim.
Fiona wstała, postawiła kieliszek i usiadła na ramieniu fotela mężczyzny. Pogłaskała go delikatnie po włosach. 
- Naprawdę tak uważasz? Do tej pory nie zmęczył, nie znudził się oglądaniem nas?
- Należymy do jego przedstawienia. Ale ja już naprawdę mam dość tej farsy, moja droga. Więcej nie wpuszczę bestii ani do swojego domu ani swojego życia. 
- Może nie potrafisz go zobaczyć.
- Widzę go bardzo wyraźnie, moja droga. Może to ty widzisz coś, co chcesz w nim widzieć?
- Widzę wystarczająco wiele, by dostrzegać prawdę o Leonelu.
- To iluzja, to iluzja, którą on chce żebyśmy widzieli.
- Nie zgadzam się z tobą, kochanie.
- Fiona, widzisz w nim więcej niż on faktycznie w sobie ma. To tylko...
Wypowiedź przerwał mu donośny dzwonek do drzwi.
- Otworzę - powiedziała.
- Nie, nie, moja droga. Ja otworzę. 


Leonel zupełnie nie mógł sobie znaleźć miejsca w swoim własnym domu. Przechadzał się po pokojach z przejmującym wrażenie, że błądzi po labiryncie, jakby jednocześnie przechadzał się po korytarzach swojego umysłu. Nie chciał budzić Alayi, ani nie chciał wracać do laboratorium, a więc cały dzień spędził w kuchni. Pogrążony w swoistym transie ocknął się dopiero kiedy zabrakło mu składników do kolejnego dania. Dopiero wtedy zauważył, iż przygotował posiłki dla co najmniej kilkunastu osób. Wybrał kilka dań i postanowił odwiedzić państwa Fioravantich w nadziei, że spędzenie wieczoru razem z nimi dobrze na niego wpłynie. 
- Witaj, mój drogi. - Mężczyzna stanął w progu tak, aby uniemożliwić doktorowi wejście do środka. Fiona nie podeszła blisko, ale przyglądała się im, powoli popijając wino. - Ostatnio dużo o tobie myślałem, mój drogi.
- Naprawdę?
- Tak - odparł przez zęby. - Wyciągnąłem z tych rozważań bardzo ważny wniosek. Wniosek, iż jesteś niebezpieczny i nie chcę cię w moim domu.
Przez kilka minut żaden z nich nie wykonał żadnego ruchu. Patrzyli sobie w oczy, Celter szukał w niebieskich tęczówkach wytłumaczenia, ale odnalazł tylko gruby mur. Podniósł nieco tacę z jedzeniem.
- Rôti de veau en croûte d'herbes.
- Nie chcę. Nie chcę twojego wina, nie chcę twoich dań, nie chcę ciebie w moim domu ani w moim życiu, doktorze Celter.
Leonel oblizał usta i opuścił podbródek.
- Jesteśmy przyjaciółmi.
Kajusz pokręcił głową.
- Nie, nie jesteśmy przyjaciółmi. Nigdy nimi nie byliśmy. Używasz słowa, którego znaczenie jest ci obce. Nie chcę mieć z tym nic wspólnego. Proszę cię, nie przychodź więcej do mojego domu.
Nie chcąc dłużej na niego patrzeć, ani nie chcąc by on dłużej na niego patrzył, Kajusz zatrzasnął drzwi. Odetchnął głęboko jakby poczuł wielką ulgę. Fiona wypiła do końca zawartość kieliszka.
- Jeżeli zamierzasz mnie spytać, czy zrobiłeś coś niewłaściwego, moja odpowiedź będzie brzmiała: tak.
- Nie zamierzałem o to pytać - odpowiedział z lekkim zmieszaniem.
- Wiem.
Po chwili ciszy, Fiona podeszła do drzwi frontowych i otworzyła je, ale Leonela już tam nie było. Zostawił po sobie tylko tacę z posiłkiem. Na wierzchu leżała mała karteczka z napisem: Bon appétit. Przez moment wpatrywała się w drogę przed ich domem, w ciemną okolicę, być może z nadzieję, że bies ukrył się gdzieś w ciemności. Z westchnieniem zabrała tacę i skierowała się do kuchni.
- Chyba nie zamierzasz tego jeść, moja droga?
- Przygotował to dla nas. Oczywiście, że zamierzam.
- Ja na pewno nie.
- To twoja strata, kochanie - stwierdziła szeptem. 



Zanim wszedł do windy, kątem oka uchwycił widok za pobliskim oknem. Zmrok zapadał już nad Londynem, mgła spowijała całe miasto coraz gęstszym kokonem. Takie okoliczności nie zachęcały do nocnych przechadzek po miejskich ulicach, szczególnie od czasu pojawienia się nowego seryjnego mordercy. Kimkolwiek był, lubował się w symbolice i teatralności. Każdej ze swoich ofiar wymyślał inną historią, za każdym razem powiązaną z motywem zwierzęcym. Okazało się, że mężczyzna - kijanka, jak nazwały go media, którego Mark odnalazł na drodze w Rhosneigr był prawdopodobnie pierwszym pokazem mordercy. Prawdopodobnie, bo być może kogoś jeszcze nie odnaleźli. Tego ranka na szczycie One Canada Square znaleziono powieszoną kobietę. Jej gardło zostało poderżnięte, a tułów rozcięty. Sprawca wyjął płuca, żołądek, wątrobę, trzustkę i jelita, a zwolnione miejsce zapełnił kurzym pierzem. Ponownie usunął również oczy ofiary, zamiast nich, w oczodołach tkwiły małe jajka. Z jakiegoś powodu usunął język kobiety, w jej ustach znaleziono kobiece jajniki, jak się okazało - należały do ofiary.
Ze względu na specyfikę i makabryczność sprawą zajął się Departament Przestrzegania Prawa Ministerstwa Magii. Przed godziną Mark otrzymał telefon, iż znaleziono kolejną ofiarę, tym razem ponownie mężczyznę. Zaskakujące było miejsce, jedna z kabin London Eye. Oczywiście znów powtórzył się schemat okaleczenia. Usta mężczyzny pełne były miodu, oczy zastąpiono główkami pszczół, natomiast trzewia pszczelim ulem. Na miejsce od razu wysłano grupę autorów z wydziału zabójstw.
Przerażające zdarzenia nie zostały barwnie opisane w dziennikach, pilnowano, by informacje nie przeciekły do mediów, ale i tak żaden temat nie zepchnąłby z pierwszych stron tematu numer jeden - Daniela Sauvage. Na każdej okładce znalazło się któreś ze zdjęć Daniela (w większości pochodziły z Gali Mistrzów) wraz z podpisem, powiadamiającym o emisji  dawnego wywiadu, którego udzielił w jednym z talk-show najbardziej popularnej wśród czarodziejów stacji, MGCBBC. Z oczywistych względów niemagiczni obywatele nie mieli możliwości podłączenia się do kanałów, które prezentowane treści wzbogacały o informacje ze świata pozamugolskiego.
Emisję wywiadu ma poprzedzać rozmowa z prowadzącymi ów talk-show pod tytułem  Splendid stuff by Jo and Raff (który wciąż z powodzeniem utrzymywał się na wizji), Joanne Tirths i Rafael Mikmel. Po śmierci Daniela przestała obowiązywać ich tajemnica dziennikarska i już po zapowiedzi wieczornego programu widać było, że bardzo ich ten fakt cieszył.
Metalowe drzwi windy zamknęły się cicho. Mark nacisnął guzik z cyfrą najniżej położonego piętra i oparł się o ścianę, posępnie spoglądając na swoje odbicie w lustrze. Nie mógł zasnąć przez całą noc i tego dnia zdążył wypić pewnie ze trzy litry kawy. Często zdarzało mu się nie przesypiać nocy, ale nie pamiętał już kiedy ostatnio był z tego powodu aż tak zmęczony. Dodatkowo nieco drażniły go ciągłe telefony w związku z tymi morderstwami. Nawet nie miał ochoty o tym myśleć.
Po kilku minutach winda zatrzymała się ze stłumionym łoskotem. Dent wyszedł, szybkim krokiem kierował się wzdłuż korytarza, odruchowo włączył lampy. Ostre światło jarzeniówek wypełniło przestrzeń. Przymknął oczy, przez cały dzień odczuwał bolesny światłowstręt. Dotarcie na miejsce zajęło mu kilka minut.
MUSIC
Powoli wszedł do pomieszczenia. Ciężkie drzwi zatrzasnęły się za nim, a on sam zatrząsł się pod wpływem chłodu. Lampy rozbłysły, kolejny raz drażniąc jego źrenice Po kawałku przyglądał się sali autopsyjnej. Chciał zrobić krok do przodu, ale nagle poczuł się niesamowicie ciężki, jakby grawitacja zaczęła działać z większą siłą. Dopiero tutaj, dopiero w  tej chwili tama w jego wnętrzu pękła, przepuszczając potężny strumień. Zbliżył się do najbliższego stołu. Jego dłonie drżały. Miał wrażenie jakby wszystko w nim drżało. Stanął przy stole. Przez chwilę mrugał zanim spojrzał w dół. Ciało Daniela nie było niczym przykryte, jeżeli nie liczyć delikatnego opatrunku wokół głowy. Charakterystyczne, głębokie cięcia na klatce piersiowej i wzdłuż tułowia, układające się w literę Y, świadczyły o przeprowadzonej autopsji. Kąciki ust mężczyzny lekko drgnęły. Poczuł jakby ktoś zacisnął swoją dłoń na jego szyi. Niechcący zahaczył dłonią o mechanizm sterujący wysokością stołu. Coś zgrzytnęło i stół zaczął obniżać się coraz bardziej, aż zatrzymał się kilka centymetrów nad podłogą.
Z jego ust wyrwał się dźwięk przypominający jęknięcie. Strumień przybierał na sile. Uwolniony, nie mógł być już kontrolowany. Mark osunął się na kolana. Ostrożnie, jakby z obawą położył swoją dłoń na dłoni Daniela. Była chłodna, ale nie tak zimna i nie tak sztywna jak można by się spodziewać. Zacisnął palce z całej siły. Pochylił się nad Danielem, a drugą ręką oparł o zimne kafelki.
- Daniel, ja... Ja... Tak bardzo mi przykro...
Gdy tylko wykrztusił z siebie te słowa, z jego oczu wypłynęły łzy. Jęknął, próbując zaczerpnąć ustami więcej powietrza, ale jego gardło było ściśnięte.
- Nie rozumiem. Ja nie rozumiem dlaczego... dlaczego...  -  z trudem przełknął ślinę. - Nie chcę. Nie chcę, żeby to była prawda, nie potrafię... ja nie mogę... Nie mogę się z tym pogodzić. Powinno być inaczej, ty nie możesz... nie chcę, żebyś... To nie może być prawda, to musi być jakiś koszmar, z którego się kiedyś obudzę!
Oddychał płytko i szybko, czuł jak serce łomotało mu w piersi. Prawie nigdy nie pozwalał sobie na opuszczenie maski, na wyjście z ułożonej formy. Nie od czasu kiedy zaczął działać według swojego Planu. Jego ból był zbyt wielki, zbyt głęboki, by mógł nad tym teraz zapanować. Nie chciał nad tym panować. Te łzy, ten potok łez na jego policzkach był szczery. Bardzo możliwe, że to najszczersze łzy, jakie kiedykolwiek opuściły jego powieki.
- Zrobiłbym wszystko. Wszystko. Wszystko, by ci pomóc. Zareagowałem za późno, za późno się dowiedziałem... Gdybym wiedział wcześniej... Gdyby... Gdybyśmy więcej rozmawiali... Gdybym był bardziej szczery... Powinniśmy być bardziej szczerzy. Nie wiem, dlaczego wzbraniałem się przed tym. Z jakiegoś chorego, cholernego poczucia wstydu?  Obawy, że wydam się słaby? Czy jakaś inna... tego typu bzdura... To żałosne. Żałosne. Ty... Ty jesteś moim szwagrem. Zawsze byłeś dla mnie jak brat. Ty jesteś moim bratem i... potrzebuję cię. Nie potrafię wyrazić jak bardzo cię potrzebuję!
Zamknął oczy, rozluźnił palce na dłoni Daniela i zacisnął je z powrotem. Trząsł się, jakby wszystkie emocje, które nieustannie w sobie tłumił, chciały wydostać się na zewnątrz. Może podświadomie miał nadzieję, że przyniesie mu to ulgę. Ukojenie. Może wtedy będzie mu łatwiej. Ale z każdą chwilą było trudniej, z każdą chwilą bolało coraz bardziej. Chciał krzyknąć, chciał krzyczeć ze wszystkich sił swoich płuc. Zamiast krzyku, był w stanie wydusić jedynie dziwny charkot.
- Przepraszam. Przepraszam, że byłem zbyt głupi, by wcześniej się zorientować. Przepraszam za to, że brałem za oczywistość, że nigdy się nie poddasz - mówił przez łzy. Przepraszam, że nie udzieliłem ci tyle wsparcia ile potrzebowałeś, przepraszam, że nie zauważyłem jak bardzo go potrzebujesz. Przepraszam, że nie starałem się wystarczająco. Przepraszam, że zareagowałem tak późno. Przepraszam za to, że zbagatelizowałem twój stan. Przepraszam za moją nieudolność.
Przyłożył obie dłonie do twarzy. Ledwie mógł oddychać.
- Czuję się bezsilny. Bezradny. Niekompletny, jakby mnie ktoś przeciął na pół.
Opuścił ręce. Patrzył na twarz Daniela z pragnieniem, by ten otworzył oczy, by to wszystko okazało się tylko okropną pomyłką. Chciał, żeby okazało się, że zbyt wcześnie stwierdzono zgon. Że wcale do niego nie doszło.
- Myślałem, że zrobimy to razem. Na pewno, by cię to zainteresowało... To byłaby wyprawa stworzona dla nas. Przygoda. Coś jak za dawnych czasów. Nie poradzę sobie sam, nie chcę robić tego bez ciebie. Nie zrobię tego bez ciebie. Dosyć. Nie mogę, po prostu nie mogę...
Minęło jeszcze kilkadziesiąt minut nim zmęczony emocjami, zdołał się uspokoić. Gdyby w oddali nie usłyszał  zgrzytu windy, gdy mu nie przerwano, prawdopodobnie siedziałby przy Danielu przez całą noc. Zagryzł usta, przyłożył dłoń do czoła Daniela i jeszcze na moment zamknął oczy.
Gwałtownie poderwał się z posadzki, rękawem marynarki otarł mokrą twarz i uchylił drzwi, aby wyjrzeć na korytarz. Mało kto kiedykolwiek zapuszczał się w te głębiny, które Antoniusz (nieco prześmiewczo) zwał Królestwem Doktora Celtera. Wyszedł i zatrzasnął drzwi gdy tylko zobaczył kroczącą w jego stronę postać. Również go dostrzegłszy, zatrzymała się na chwilę. Mark zmrużył oczy, poprawił włosy, by nie dać po sobie niczego poznać. Pogładził się po szyi, jakby w poszukiwaniu niewidzialnej liny, której ucisk wyraźnie czuł. Odchrząknął.
- Mark? - rozpoznawszy go, kobieta przyspieszyła kroku.
- Co tutaj robisz, Rosette? - spytał już swoim wyćwiczonym tonem.
Uniosła brwi, odrobinę zaskoczona. Jej brązowe włosy zakręconymi falami opadały na plecy., ciemny tusz był lekko rozmazany wokół powiek, a usta delikatnie rozchylone. Ręce trzymała skrzyżowane, jedna z nich powędrowała do kołnierzyka ciemnozielonej koszuli. Na szyi miała bardzo stary naszyjnik, który w innych okolicznościach zwróciłby jego uwagę.
- Szukam doktora Celtera. Antoniusz chce wiedzieć czy... - jej głos się załamał. - A ty?
- Również chciałem spotkać się z Leonelem - skłamał.
Odetchnęła.
- Antoniusz chce wiedzieć czy doktor Celter skończył już sekcję.
- Nie ma go tu - odparł chłodno. - I nie, nie skończył.
- Ah...
Opuściła głowę, wyraźnie unikała kontaktu wzrokowego. Mark przyglądał się jej, czując w sobie chęć wykrzyczenia jej wszystkich swoich myśli. Chciał sprawić, by poczuła się winna. Chciał, by cierpiała tak jak on.
- Mam nadzieję, że teraz jesteś szczęśliwa - wyszeptał.
Ominął ją i szybko odszedł.


*
Harry zajął miejsce pomiędzy Ronem, a Draconem. Po lekcji z Nathanielem on razem z Ronem i Hermioną poszli na kolację, ale każde z nich było tak wstrząśnięte, że w ogóle nie mieli apetytu ani sił na rozmowę. Teraz Hermiona przyciszonym głosem streszczała Lunie i Ginny, co się stało. 
- Jak sądzicie, po co on to zrobił? - spytała Marlene, nachylając się do Dracona i Harry'ego. 
Malfoy wzruszył ramionami. 
- Pewnie uważa, że to jak poniżenie - mruknął. 
Ron zacisnął usta. Wcześniej próbował zebrać się w sobie, by wyznać co udało mu się podsłuchać, ale nie było na to odpowiedniej chwili. 
- Oh, Severus! Cieszę się, że jeszcze tutaj jesteś - powitała Snape'a McGongall. 
Wszyscy oprócz Hermiony rzucili na niego krótkie spojrzenie. Horacy uściskał go i odciągnął na bok, zapewne by skorzystać z ostatniej sposobności rozmowy. Wcześniej on i Gilderoy pomogli urządzić w gabinecie dyrektorskim miejsce na wszystkie fotele. Hermiona patrzyła na wielki, plazmowy ekran telewizyjny, za wszelką cenę starając się nie zwracać uwagi na Severusa. Właśnie rozpoczęła się czołówka programu. 
 - Witam państwa! - zawołała ciemnowłosa dziennikarka. Miała na sobie jaskraworóżowy żakiet, do którego dobrała żółtą bluzkę. Siedziała przy jasnym pulpicie studia, a obok niej korpulentny mężczyzna po pięćdziesiątce i trochę młodsza od niego kobieta. - Jest ze mną  Rafael Mikmel i Joanne Tirths, których znacie państwo z ich autorskiego programu talk-show: Splendid stuff by Jo and Raff.  Zanim przejdziemy do emocji wywiadu z Danielem Sauvage, chciałabym zadać wam kilka pytań. Jo, to chyba wielka ulga, prawda? Po śmierci Savuage'a możecie mówić o tym wywiadzie. 
Blondynka przytaknęła. 
- Zawsze obowiązuje nas ta sama umowa, dopóki gość nie podpisze, nie mamy prawa publikować żadnych informacji. 
- Jak to się stało, że nie doszło do emisji dwiadzieścia lat temu?
- Sami nie wiemy do końca - rzekł Rafael. - W czasie nagrania wszystkie dokumenty nie były jeszcze gotowe, był okropny bałagan. Później przez katastrofę lotniczą i żałobę narodową wszystkie programy były przesunięte, ale Sauvage nie pojawił się, by podpisać umowę. 
-  Jak wspominacie ten wywiad?
Joanne roześmiała się perliście. 
- Daniel był czarujący! Na tyle na ile miałam okazję go poznać, mogę powiedzieć, że naprawdę był pełną definicja gentlemana. 
- Przyznaję, że wydal mi się trochę dziwny, ale wtedy nie wiązałem tego z chorobą psychiczną. Nawet o tym nie pomyślałem. 
- Dziękuję wam - zwróciła się do pary prezenterów, po czym spojrzała prosto w kamerę. - W ramach przypomnienia, Daniel Sauvage był światowej sławy naukowcem, rodowitym Francuzem urodzonym w sześćset piątym roku, najbardziej znanym z jego osiągnięć jest to, iż jako jednemu z nielicznych udało mu się opracować recepturę Kamienia Filozoficznego. W tym roku świat obiegła informacja, iż przez cale życie cierpiał na najpoważniejszą z chorób psychicznych, schizofrenię. Zmarł w tym tygodniu po próbie samobójczej. Próbowaliśmy skontaktować się z wdową, ale nie odbierała telefonu. Alaya Sauvage również pochodzi z Francji, jest uznanym psychiatrą. Spróbujemy jeszcze raz. 
Usłyszeli dźwięk nawiązywanego połączenia. Minęło kilkanaście sygnałów, Alaya najwyraźniej nie zamierzała z nikim rozmawiać. 
- Niestety. Spróbujmy więc porozmawiać z psychiatrą Daniela Sauvage, doktorem Leonelem Thomasem Celterem. 
Minęło dokładnie pięć sygnałów, po czym usłyszeli głos Leonela. 
- Słucham?
-  Witam! Dzwonię ze studia Wiadomości stacji MGCBBC. Czy mam przyjemność z doktorem Celterem?
- Tak. 
- Chciałabym poprosić pana, doktorze, o komentarz odnośnie do pańskiego pacjenta, o którym właśnie rozmawiamy w studio. Daniela Sauvage.
- Przykro mi, ale nie udzielę żadnych informacji na temat żadnego z moich pacjentów. Jak powinno być pani wiadomo istnieje coś takiego jak tajemnica lekarska. W swoim zawodzie ma pani do czynienia z podobnym prawem tajemnicy dziennikarskiej. 
- Oczywiście, ale sytuacja jest specyficzna. Daniel Sauvage już nie żyje, a jako, że był postacią wyjątkowo...
- Odmawiam komentarza. Proszę więcej do mnie nie dzwonić. 
Rozłączył się. 
- No cóż. W takim razie przejdziemy już do emisji. Zapraszam!
Uśmiechnęła się szeroko. Harry pomyślał, że to niewłaściwe. Ich ubiór, ich zachowanie. Mówili o śmierci Daniela jakby to był kolejny rozrywkowy temat. 
Ekran na moment stał się ciemny, a potem zobaczyli studia talk-show. Kolorystykę utrzymano w odcieniach brązu, złota i granatu, pośrodku ustawiono drewniana ławę i kilka małych sof dla gości i prowadzących. Tłem była panorama Londynu. Reżyser rozmawiał z dziennikarzami, a Daniel przechadzał się po studio, popijając wodę z plastikowego kubka. Miał na sobie eleganckie spodnie, lakierki, czarną koszulę i czarny kardigan. 
- Niczego nie wytniemy więc trzymajcie poziom - rzekł reżyser, sędziwy mężczyzna w okularach o okrągłych oprawkach, podwiniętymi wąsami i koszuli w żółto-czarną kratę. Różdżkę miał wetkniętą za ucho. - Dobra, wpuszczać widownię! - zawołał. 
- Daniel, chciałbyś mieć swoje wejście? Bo możemy zacząć tak, że kamera pójdzie na ciebie jak wchodzisz do studia i...
- O nie nie, wolałbym nie.
- Na pewno? - dopytała ze śmiechem Jo. 
- Tak, jeszcze się potknę, przewrócę, coś zepsuję. 
Roześmiała się jeszcze głośniej. 
- Jesteś zbyt zabawny!
Potem przez kilkanaście minut ludzie odpowiadający za porządek na planie pouczali widownię i dokonywali ostatnich poprawek. Daniel, Joanne oraz Rafael zajęli już swoje miejsca. Ona była ubrana w jedwabną, ciemnozieloną bluzkę i ołówkową spódnicę, a on w błękitną koszulę i prosty, szary garnitur. 
- Czy mógłbym zobaczyć? Może zdążę przygotować sobie jakąś odpowiedź. - Spytał, wskazując na gruby plika kartek w rękach Jo. 
- Absolutnie nie, musi być naturalnie - zaświergotała. 
- Cisza na planie! Ostatnia minuta!
Rozpoczęła się krótka czołówka. Oklaski publiczności, po których Mikmel wygłosił powitanie widzów. 



- Daniel Sauvage! - zawołała Joanne, klaskając w dłonie. Pozwoliła publiczności na kolejną salwę oklasków. - To prawdziwy zaszczyt móc gościć ciebie w naszym studiu. 
- Dziękuję. 
- Nieczęsto udzielasz wywiadów, dlaczego?
- Zwykle wszystkie wyglądają tak samo - odparł. - I za każdym razem czuję się traktowany trochę jak encyklopedia historii, którą nie jestem. Mam wrażenie jakbym ciągle słyszał te same pytania. Kamień Filozoficzny, Kamień Filozoficzny i Kamień Filozoficzny. 
- Właśnie! - wtrącił Rafael. - A propos Kamienia Filozoficznego...
Musiał przerwać, bo publika właśnie ryknęła śmiechem. 
- Wiedziałem, wiedziałem - zaśmiał się Daniel.
- Nie, spokojnie, nie spytam czy to było trudne ani nic z tego... Nie. Daniel, przypomnij mi ile miałeś lat gdy udało ci się ukończyć nad nim pracę?
- Dokładnie trzydzieści pięć. 
- I w tym samym roku udało ci się uzyskać Eliksir Życia?
Daniel wyszczerzył lśniące zęby.
- W tej samej godzinie. 
Kolejne oklaski, kilka osób zagwizdało. 
- To jest jakoś powiązane? Odkrycie jednego i drugiego? - zapytała Joanne. 
- W pewnym sensie. Żeby otrzymać Eliksir, Kamień jest niezbędny, ale znałem alchemików, którzy po uzyskaniu Kamienia nie wiedzieli jak się za to zabrać i nigdy tego nie osiągnęli. Byli też tacy, którzy przez całe życie próbowali, ale bezskutecznie. Sam Kamień pozwala na przeprowadzenie reakcji chemicznych, dzięki którym można otrzymać złoto z innego metalu, ale nad tą metodą też trzeba posiedzieć. Kamień jest tylko narzędziem. 
- Twój wiek biologiczny zatrzymał się właśnie na momencie trzydziestu pięciu lat, jak to oceniasz z perspektywy czasu?
- Hm. Cieszę się, że nie wyglądam na młodszego. Czułbym się bardzo niekomfortowo, bardzo. Jest dobrze. Gdybym miał decydować w tej chwili, prawdopodobnie wstrzymałbym się z piciem Eliksiru do czterdziestki, ale w tym wieku czuję się dobrze i cóż, ma to bardzo wiele zalet. 
- Czemu zawdzięczasz tak szybkie opracowanie Eliksiru? Łut szczęścia?
- Nie. Zawdzięczam to swojej inteligencji. 
- Podoba mi się ta odpowiedź! - przyznała Jo. - Być może to banalne, ale jestem bardzo ciekawa jaki był twój ulubiony wiek historyczny?
-  Oh. Myślę, że nie jestem w stanie wybrać jednego, konkretnego... ale moje serce należy do średniowiecza. Urodziłem się w średniowieczu, wczesnym. Wieki Średnie, Wieki Ciemne, zabobony, wojny, epidemie, palenie na stosie i tak dalej, wszystko co złe ludzie zwykle łączą ze średniowieczem, ale dla mnie to co innego. Pomimo tego, że nie mam problemu z upływającym czasem,  z zaakceptowaniem zmienności cywilizacji, bardzo tęsknię za światem średniowiecza. To jest jak tęsknota za domem, do którego już nigdy się nie wróci. 
- Czego brakuje ci najbardziej?
- Rycerstwa. Zostałem wojownikiem bardzo młodo, przed Kamieniem, więc to naprawdę ogromna część mojego życia. Ogromna cześć mojego charakteru, osobowości.. 
- Masz jakieś pamiątki z tego okresu?
- O tak! Każdy mój dom jest trochę składowiskiem moich rzeczy z przeszłości. Mam kolekcję swoich zbroi, niestety nie wszystkich ale większość. Tarcze, miecze, szpady, wszystko co powiązane. Czasem mam taki nastrój kiedy wyjątkowo brakuje mi rycerstwa, zwykle wtedy siedzę i czyszczę to wszystko. Nie mam... - zmrużył oczy. - albo mam tylko kilka hełmów, ponieważ bardzo nie lubiłem ich nosić. Okropność, naprawdę. Strasznie niewygodne, ledwie co widać i duszno. A jeszcze wżynały się w skórę. I często bywało tak, ze niektórzy mieli problem z tym, żeby je w ogóle z siebie zdjąć. Wiążą się z tym zabawne historie. 
- Teraz to mnie zaciekawiłeś! Możesz przytoczyć jakiś przykład?
- Może ta nie będzie zabawna, ale... To był chyba tysiąc dwieście czternasty rok... albo piętnasty. Jednemu z moich współtowarzyszy broni hełm tak mocno osiadł na głowie, że biedak nie mógł samodzielnie poradzić sobie ze zdjęciem go. Próbowaliśmy mu jakoś pomóc, ale wtedy inny wpadł na pomysł, by siekierą przeciąć ten hełm i zdjąć go po kawałku. I...no... skończyło się to tragicznie. Źle wymierzył cios, za mocno i... 
- Odciął mu głowę? 
- Nie do końca.
- O Merlinie!
- Zdarzały się takie rzeczy. 
- A czy masz jakąś ulubioną rzecz? Ulubiony miecz czy coś takiego?
- Miałem bardzo ładny sztylet. Mniej więcej tej długości - powiedział, dłońmi pokazując odległość około czterdziestu centymetrów. - Grawerowany, z drobnymi szafirami, ale niestety go straciłem dość niefortunnie. Była taka sytuacja, że wisiałem nad przepaścią, trzymałem się tylko wbitego w grunt miecza, próbowałem się jakoś okręcić i wtedy wypadł z kieszeni, nie dałem rady go złapać. I tak przepadł gdzieś do rzeki. 
- Wisiałeś nad przepaścią? Trzymając się miecza?
- Yhym - przytaknął ze śmiechem. 
- Jak do tego doszło?
- Haha, nie pamiętam już szczegółów, ale wir walki. 
- I właśnie tego tobie brakuje? - zapytała z niedowierzaniem Joanne. 
- Bardzo! Nie ma słów, które by wyraziły jak bardzo. Wydaje mi się, że każdy ma w swoim życiu coś, co definiuje go w największym stopniu. Ja zdecydowanie jestem rycerzem, wojownikiem. 
- Bardziej wojownikiem niż naukowcem?
Westchnął. 
- To dobre pytanie. Chyba tak, ale są to porównywalne wielkości... W późniejszych wiekach angażowałem się w każdą wojnę jaką tylko mogłem. Podobało mi się wyjątkowo gdy podczas Drugiej Wojny Światowej byłem pilotem. Czasem, gdy sprawa nie tyczyła się Francji, było mi nawet wszystko jedno, po której stronie walczę.
- Jesteś patriotą?
- Idea patriotyzmu jest dla mnie wyjątkowo głupia. Moim zdaniem należy być dumnym ze swoich zasług, a nie wywyższać się czy chwalić czymś, na co nie ma się wpływu. To nawet żałosne. Przy Angliku, Niemcu czy Rosjaninie nie czuję się jakiś inny przez to, że jestem Francuzem. Niemniej, czuję bardzo duże przywiązanie do Francji, czuję się Francuzem, czuję więź z historią tego kraju, bo cóż... uczestniczyłem w niej. Teraz to zupełnie inny kraj, ale to wciąż mój dom. 
- Jeżeli dobrze pamiętam, powiedziałeś kiedyś, że większość z tych, którzy mogli pozwolić sobie na dowolnie długie życie, nie wytrzymywało psychicznie przez zmiany zachodzące w świecie. Jak ty sobie z tym radzisz? 
- Jestem bardzo elastyczny, łatwo potrafię przystosować się do nowych warunków i jestem bardzo dociekliwy, ciekawski. Pragnę wiedzy jak powietrza. Nauka mnie fascynuje, progres. Gdyby nie ta niegasnąca ciekawość też nie poradziłbym sobie z upływem czasu. 
- Ciekawość cechuje naukowców. 
Daniel zachichotał. 
- Tak, dokładnie tak. 
- Czy duże ma znaczenie to, że w sytuacji takiej jak twoja, ciągle na nowo przeżywa się śmierć swoich przyjaciół?
- Nie zaprzyjaźniam się. 
- Właśnie dlatego?
- Nie, to nie jest powód. Jednak faktycznie, ciągle jest się otoczonym przez śmierć, na mnie to jakoś specjalnie nie wpływa, ale znałem ludzi, którzy nie mogli tego znieść. 
- Kiedy razem z Rafaelem układaliśmy listę pytań, tematów, o których chcielibyśmy z tobą porozmawiać, zdałam sobie sprawę z tego, że nic praktycznie nie wiadomo o twojej rodzinie. Czy mógłbyś nam o niej opowiedzieć?
- To zależy co chcielibyście wiedzieć. 
- Bracia, siostry? Rodzice? Kim byli?
- Miałem dwie  siostry: młodszą o pięć lat Rosette i młodszą o osiem lat Claire. Miałem też starszego o dwa lata brata, Antoine. Mój ojciec, Amadeusz, był naukowcem, to on od moich dziecięcych lat zaszczepiał mi miłość do nauki.
- Proszę, powiedz coś więcej!
- Ha, akurat o mojej rodzinie nie mam zbyt wiele ciekawych rzeczy do opowiadania - odparł, wzruszając ramionami. - Mój ojciec na stałe żył w Rzymie, tam uczestniczył w pracach naukowych, do Paryża przyjeżdżał tylko co jakiś czas, gdy się pojawiał, opowiadał mi, uczył mnie. Kiedy miałem osiemnaście lat zabrał mnie ze sobą do Rzymu. Wychowywał mnie na naukowca, miał względem mnie ogromne oczekiwania. 
- Potem był chyba najbardziej dumnym ojcem na świecie?
Daniel uśmiechnął się blado. W tym momencie wywiadu przed oczami stanęło mu wspomnienie dnia, w którym ojciec powiedział mu, że jego osiągnięcia nic nie znaczą bo jest chory... że on nic nie znaczy i że nie chciał mieć takiego syna...

-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Pytania ?

Soundtracks:
Earnestly yours - Keaton Henson
Don't go - Bring Me The Horizon
Mother - John Lennon
Brothers - Dean Brody
It's a wonderful life - Sparklehorse

10 komentarzy:

  1. Cześć!
    Właśnie przeczytałam! Co to był za rozdział! Wybacz, ale muszę ochłonąć, ta ostatnia scena... Wreszcie!
    A teraz od początku. To niesamowite, że w tak otwarty, łatwy sposób mówisz nam czym jest miłość. Naprawdę wspaniale opisujesz uczucia, dobierasz słowa.
    Kajusz razem z Fioną - ideał małżeństwa. Szkoda tylko, że nasz Gatsby postanowił być niedostępny dla Leonela. Mogliby coś razem zdziałać. A co do Antoniusza - to co ma teraz w planach to dla nas wielka niewiadoma, może jakaś podpowiedź?
    Tak mi szkoda Alayi. Czuć pod swoimi dłońmi zimne, lodowate ciało ukochanego, nikomu tego nie życzę. Zastanawiam się, co zrobi, gdy się wreszcie obudzi. Porozmawia z Leo, Sev'em, a może z Hermioną?
    Szczerze, zaskoczyłaś mnie tym, że Harry poprosił swego ojca o TAKĄ rzecz. Nauka zabijania. Właściwie teraz to całkiem nieźle brzmi.
    Nathaniel wydaje mi się psychicznie chory. Za dobry humor ma. Jego tańce z samym sobą. Do tego pokazuje intymne wspomnienia Daniela z przeszłości, mógł oszczędzić tego uczniom Hogwartu, Danielowi. Już nie wystarczy, że umarł? No chyba, że... w jakiś cudowny sposób Daniel powróci do życia albo hm... stanie się duchem?
    Umiesz naprawdę trzymać w niepewności. Pozostawiać pytania bez odpowiedzi. Ron! Dlaczego nie dopuściłaś go do głosu?! Hahahah Teraz cały czas myślę, kto dzwonił do Nate'a. Może Dumbledore? :D
    Już nie mogę się doczekać, kiedy się wreszcie dowiemy tożsamości rozmówcy. I co Harry z resztą postanowią, jakie działania podejmą. Jeszcze dochodzą te masakryczne morderstwa. Jaki będzie następny zwierzęcy motyw?
    Scena Denta w sali autopsyjnej. Chciałabym to zobaczyć na filmie. Jego wyraz twarzy, łzy. Kurczowe trzymanie ręki. To jak pada na kolana i przeprasza. Dlaczego dopiero teraz był w stanie powiedzieć prawdę? Otworzyć się przed Danielem. Wzruszające były słowa, że jest dla niego jak brat. Co teraz się stanie z planem Marka? Upadnie? Sama w to nie wierzę. Ciekawi mnie jakich rozwiązań zastosuje.
    Świetnie przeprowadzony wywiad z Danem! Przyjemnie się go czytało, zapomniałam nawet o jego śmierci. O tym, że miał schizofrenię, próby samobójcze. Do tej pory nie jestem w stanie pojąć jaki on był silny. Potrafił ukrywać swoją chorobę przez tyle wieków. Po prostu go podziwiam.
    I na koniec Severus. Tak nie chcę, żeby gdzieś wyjeżdżał. Chociaż może zdobędzie kilka kluczowych informacji. I... Hermiona. Co tu dużo mówić. Nieźle to rozegrał: "wziął głęboki oddech i swoim najbardziej zmysłowym szeptem powiedział" - i jak mu nie ulec :D

    Blush

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chciałam coś napisać, ale swoim komentarzem dokładnie ujęłaś wszystko to, co myślę. Więc - jeżeli pozwolisz - podpisze się pod tym, a autorce życzę weny i dużo czasu na pisanie :)

      Usuń
  2. Dziękuję kochana za informowanie mnie o nowych postach na byłej grupie. Jestem bardzo wdzięczna :D I co tu dużo mówić kolejny świetny rozdział <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Kochana!
    Może pisanie komentarzy trochę wyszło mi ze zwyczaju i pewnie ten nie będzie tak dopieszczony jak wcześniejsze, no ale... :D
    Tym razem będzie bardziej "spontanicznie" niż poukładanie i z myślą do każdej sceny. Ok, zatem do dzieła! :D
    Mówiłaś kiedyś, że nie czujesz się w opisach, ja żartowałam, że z kolei nie umiem w dialogi i powinnyśmy napisać razem książkę - odwołuję, twoje opisy uczuć są tak piękne, że ja pakuję walizki i idę do domu, nic tu po mnie. Serio. Na opis stanu Alayi poświęciłaś mało miejsca, lecz ta oszczędność daje jeszcze lepszy efekt niżbyś napisała kilka akapitów. Naprawdę, naprawdę, me love.

    Mówiłam, że Fiona i Kajusz to moje ulubione małżeństwo w SSTDK? Nie? To mówię to teraz, bardzo lubię ich dialogi i w tym rozdziale widać, że nie są zgodni w 100% we wszystkim - jak choćby ocena postawy Leonela. Aż smutno mi jak pomyślę, co będzie dalej.

    Leonel, wiesz, że ukradł moje serce i bydlak nie chce go oddać? Ano właśnie. Jak opowiedziałaś mi o tej scenie przed drzwiami domu Kajusza to kwikałam, teraz mniej, bo żal mi się biesa zrobiło, ale jak pomyślę o jego rozpasaniu potem i tym jak udowodni, że potrafi być f(r)iendem to aż klaszczę w ręce z radości!

    Zdecydowanie rozdział wygrał Mark z Rosette. Najmocniejsza scena, taka wow, tym bardziej, że nie spodziewałam się jej (albo spodziewałam, ale jakoś inaczej...). Jeśli chodzi o Denta, to czułam, że jego zachowanie i to jak mówił o Danielu są na pokaz, jednak co innego mieć taką intuicję, a co innego przeczytać to na własne oczy. I na koniec pojawienie się Rosette, wisienka na torcie. [Królestwo Doktora Celtera - kwikłam <3].

    Severus i Hermiona - kompletnie nie wiem, co z tą dwójką począć. Chyba jestem skonfundowana jak oni sami, ale jakoś (wiesz, że jestem szczera) ta ich schadzka nie przekonała mnie, może dlatego, że w głowie skreśliłam ich jako parę i wiem, że masz kilka asów w rękawie. #heheszki

    No i "biedny" Daniel, że go tak na koniec zostawiam. Wywiad z nim bardzo fajny, tak jak napisałaś - powrót do "starego, dobrego Daniela". Aż łezka w oku się kręci, bo przypominam sobie jak zaczynałam moją przygodę z SSTDK. Ech, stare, dobre czasy!

    Trochę mało wyszło, ale Ty i tak na bieżąco wiesz, co sądzę o twoich pomysłach! <3

    ~Saya

    OdpowiedzUsuń
  4. Masz talent . Po prostu masz talent i to ogromny. Świetny nowy rozdział , już nie mogę się doczekać następnego (tylko szkoda , że ostatnia scena nie była dłuższa ;) )

    OdpowiedzUsuń
  5. Jedną z niewielu rzeczy które odpychają mnie w tym opowiadaniu jest...Hermiona i Severus.Nienawidzę takiego parringu.Opowiadanie fajne,naprawdę masz talent.W mój gust z tym parringiem nie trafiłaś,ale ja jestem tylko nic nie znaczącą jednostką :D.
    Wenki!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To nie jest pairing, to tylko scena :>.
      (Przez źle dobranego aktora (20 lat starszego od postaci), ludzie zapominają, że Sev jest po 30stce, a nie 50tce.)
      Dziękuję!

      Usuń
    2. Aktor, który grał Seva w HP okropnie nie pasuje do tej roli. Zepsuli cały efekt!

      Usuń
    3. Zepsuli cały efekt tym aktorem ;_;.

      Usuń
  6. Przeczytałam... wszystko! :D Możliwe, że zajęło mi to tylko dwa tygodnie? :>
    Na tak dobre opowiadanie nie trafiłam od dłuższego czasu, jestem zachwycona twoim talentem i już mi się zachciało czytać to wszystko od początku :) Idealnie wykreowałaś postać Severusa i chyba jako jedyna (w porównaniu do opowiadań, na które natknęłam się wcześniej) z wyczuciem i w subtelny sposób połączyłaś go z Hermioną :) Daniel... co tu dużo mówić :D Uwielbiam go w równym stopniu co naszego "Czarnego Księcia" :)
    Żeby nie rozwodzić się szczegółowo nad każdym rozdziałem (co bardzo chciałabym zrobić, ale tak zajęta byłam czytaniem, że zapominałam o komentowaniu :P może jak zacznę drugi raz...) napiszę ogólnie o całym tekście:
    Zaskakiwał, zachwycał, wzruszał i momentami wyciskał łzy. Miał wszystko to co potrzeba :)

    Byłaby z tego dobra książka, oj byłaby :)

    Pozdrawiam! :)

    OdpowiedzUsuń