NEXT CHAPTER


.

.

15.12.2014

66.
Stand by me



Otworzył oczy. Niewiele widział z pozycji w jakiej się znajdował. Zakrwawiona podłoga. Światło poranka stłumione przez zasłony. Tępy ból w karku od kilkugodzinnego, wyjątkowo niewygodnego ułożenia. Podniósł się powoli. Pierwszym, co zauważył była chaotycznie poprzestawiana aparatura medyczna. Alaya leżała na łóżku, nieprzytomna. W tej chwili przypominała mu rzucą w kąt porcelanową lalkę. Samotną, zapomnianą lalkę.  
Przez kilka minut Leonel wpatrywał się w to puste miejsce z mieszaniną uczuć, które odczuwał, był tego pewien, pierwszy raz w życiu. 

MUSIC
Jego umysł nie był zdolny do sformułowania jakichkolwiek myśli. Jakichkolwiek wniosków. Nie mógł niczego zanalizować. Do domu wrócił instynktownie, jakby zahipnotyzowany. Jak w transie. Zdjął płaszcz, zarzucił go na wieszaku, ściągnął buty, które kopnął gdzieś w kąt. Niespiesznie przeszedł przez korytarz do holu. Było cicho, przeraźliwie cicho. Ta cisza jeszcze bardziej podkreślała pisk medycznej aparatury, który nadal dźwięczał mu w uszach. Dźwięk, którego nie chciał słyszeć, który najchętniej wymazałby z rzeczywistości. 
Rozpiął pierwsze dwa guziki swojej koszuli. Trudno mu się oddychało. Wszedł do kuchni, otworzył lodówkę i wyjął z niej karton mleka. Nie fatygując się wyjęciem szklanki, napił się prosto z opakowania. Nieco zbyt zamaszyście, strużka mleka spłynęła po jego brodzie i szyi. Postawił karton na blacie, o który oparł dłonie i pochylił się, zaciskając mocno powieki. To nie tak miało być.
To było nierealne. Jak koszmar tak zły, tak okrutnie bolesny, że aż nierzeczywisty. W takiej chwili ktoś zatrzymywał się, rozglądał wokół i doszedłszy do wniosku, że jest zbyt źle by mogło być prawdziwe, pragnął się obudzić. Ale on już się obudził, Uśpiony gazem, był nieprzytomny przez kilka godzin, wciąż odczuwał lekkie otępienie, ale bynajmniej nie wynikało ono z działania gazu. Czuł się pusty, całkowicie wyprany z emocji, ale jednocześnie wrzała w nim największa wściekłość jakiej dane mu było doświadczyć. Chciał coś zrobić, coś zniszczyć. Krzyczeć, szarpać się, biec.
Stał spokojnie. Przez całe dziesięć minut nawet nie drgnął. Potem z całej siły uderzył pięścią w blat, aż skrzywił się z bólu. Wziął głęboki oddech, wyszedł z kuchni i pobiegł na górę. Zatrzymał się dopiero przed drzwiami do pokoju Harveya. Uchylił je delikatnie, wsunął głowę, zaglądając do środka. Chłopiec spał skulony na łóżku. W ramionach ściskał wielkiego, pluszowego misia w niebieskim kubraczku, a skopana kołdra leżała na podłodze. Biała lampka wciąż była zapalona, a obok niej na drewnianej szafce leżała otwarta książka. Mark wszedł, rozsunął zasłony, otworzył okno, podniósł kołdrę i przysiadł na łóżku obok swojego dziecka. Przechylił głowę. Delikatnie zbliżył dłoń do głowy chłopca, zaczął głaskać go po gęstych, jasnych włosach. Harvey przekręcił się, ziewnął i otworzył oczy.
- Cześć.
- Cześć - odpowiedział Mark, starając się uśmiechnąć. 
Harvey przysunął się bliżej ojca, obejmując go drobnymi rączkami i wtulając się w jego tors. Dent oparł podbródek o główkę syna i przymknął oczy. Jego umysł przywołał wydarzenia sprzed dziewięciu lat. On i Rose nie byli wtedy parą. Właściwie, do tamtego czasu nawet nie utrzymywali ze sobą najmniejszego nawet kontaktu. Spotkali się na bankiecie. Bankiecie wyprawianym przez Antoniusza Fioravanti. Pieniądze, hazard, wino... wysoko postawieni politycy i biznesmeni uwielbiali w takich okolicznościach prowadzić konsultacje biznesowe. Nie spodziewał się, że tam ją spotka. Wyglądała tak pięknie jak zapamiętał, a może jeszcze piękniej. Nie pamiętał o czym wtedy zaczęli rozmawiać, ale pamiętał zapach jej perfum. Migdał, piżmo, drzewo cedrowe i róże. I ta wspaniała, ciemnoczerwona sukienka. Do seksu z pewnością skłoniło ich nie tylko wzajemne zaintrygowanie, ale i spora dawka alkoholu. Było miło, nawet bardzo miło.
Nie miał pojęcia dlaczego w ogóle Rosette powiedziała mu, że jest w ciąży. Oczywiście miał to być stan bardzo krótkotrwały - nie chciała dzieci. On również nie. Do tej pory nie potrafił sobie w pełni odpowiedzieć na pytanie dlaczego poprosił ją o utrzymanie ciąży. Podejrzewał, że wiązało się to ze śmiercią ich syna wiele wieków wcześniej. Może w pewnym sensie chciał drugiej szansy? Dla niej? Czy dla siebie? Ale prawda jak zawsze kryła się głębiej.
Rosette wydawała mu się być zmienioną osobą. Być może to kwestia czasu, ale szczerze w to wątpił. Jego czas nie naruszył. Również po Danielu zdążył zauważyć tę stałość charakteru. Ona nie tylko go nie potrzebowała, ona go nie chciała. Ale w bardzo dziwny sposób. Jakby zależało jej na uczuciach z jego strony. Jej zachowanie było ciągiem różnych sprzeczności, niejasności i niedomówień. Czasami go zastanawiało. Uzgodnili, że to on podejmie się opieki nad dzieckiem, a ona nie będzie w żaden sposób ingerować. I rzeczywiście, nie wtrącała się.
Nie ufał jej. Właściwie nie ufał nikomu z jednym wyjątkiem. Jedyny człowiek, jakiemu ufał od kilku godzin był już martwy.
Jego powieki zadrgały. Zacisnął dłonie, aż pobielały koniuszki palców. To nie tak miało być.
- Jesteś głodny? - spytał cicho.
- Tylko trochę - mruknął Harvey. Wyswobodził się z jego objęć, przeciągnął się i ziewnął. - Tato...?
- Hm?
- Flawiusz obiecał mi, że jeżeli się zgodzisz to zabierze mnie do symulatora lotów. Zgodzisz się, prawda? - Uśmiechnął się uroczo, wpatrując się w ojca wielkimi, błękitnymi oczami.
- Jasne - powiedział, tuląc synka do siebie.

*

Severus Snape nie mógł w żaden sposób dostać się do Daniela, więc postanowił zostać na korytarzu przed oddziałem, by czekać na odpowiednią sposobność. Zajął miejsce na jednym z zielonych krzeseł pod ścianą. Obok stał stolik z ułożonymi w równe jak od linijki stosy Proroków Codziennych i innych gazet, jak i ulotek propagujących profilaktykę i zdrowy tryb życia. Jedna z nich mówiła o tym jak ważna jest  dawka snu każdego dnia i odpowiednia pozycja do snu. Severus, z założonymi ramionami, przekrzywioną głową, opadającą na bark był idealnym przykładem na pozycję nieodpowiednią do snu. Właściwie nawet nie spał, trwał w czymś na wzór półsnu. Docierały do niego dźwięki szpitalnego gwaru, ale przed oczami przewijały się kolejne sceny snów. Z tego stanu wyrwał go dopiero dzwonek telefonu. Nad drzwiami Oddziału Psychiatrycznego wisiał wielki zegar z jasną tarczą i srebrnymi wskazówkami. Właśnie dochodziła ósma rano.
Zamrugał, skrzywił się i starając się nie poruszać bolącą szyją, sięgnął po komórkę.
- Słucham? - powiedział zaspanym głosem. 
- Gdzie teraz jesteś? - Poznał głos swojego ojca.
- W szpitalu.
- Ach... No tak - Severus wyraźnie wyczuł w jego głosie smutek. Chwila ciszy. - M chce się z tobą widzieć za dziesięć minut w swoim gabinecie. Dasz radę?
- Najpierw chcę się wreszcie dowiedzieć co się dzieje z moim przyjacielem. Mam dość tego trzymania mnie na dystans przez Celtera. - Przerwał, czekając na jakiś komentarz ale nie doczekał się. - Od razu po tym pojadę do MI6, do zobaczenia.
Rozłączył się i przeciągnął, prostując sztywne ręce i nogi. Przetarł oczy, sięgnął po małą butelkę wody i duszkiem wypił całą zawartość. Zerknął na zegar. W myślach postanowił, że jeżeli i tym razem doktor Celter zabroni mu wejścia na oddział, wedrze się tam siłą. W chwili gdy zamierzał wstać i podejść do drzwi, korytarzem przebiegł pielęgniarz. Szybko otworzył drzwi kluczem, pociągnął je mocno i pobiegł dalej. Severus zerwał się z krzesła. Zdążył je złapać zanim się zamknęły. Odetchnął z satysfakcją. Szybkim krokiem od razu ruszył w stronę izolatki, w której za każdym razem umieszczano Daniela. Zdążył już przyzwyczaić się do specyfiki tego oddziału, ale dla kogoś kto wchodził tam pierwszy raz zawsze był to szok.
Spodziewał się zobaczyć Leonela, ale nie było go pod salą. Prawdopodobnie jest w środku, pomyślał Severus. Pchnął lekko uchylone drzwi i śmiało wszedł do środka. Jak zawsze pokój był sterylnie czysty, ale ku swojemu zdziwieniu nie spotkał w nim ani Leonela ani Alayi ani Daniela. Brak tego ostatniego zaniepokoił go najbardziej. Przez dłuższą chwilę wpatrywał się w puste łóżko, rozważając różne możliwości. Przenieśli go do innej sali? Na inny oddział? Nie, na pewno nie na inny oddział. Może jakaś operacja okazała się konieczna? Wyjrzał na korytarz, jakby spodziewał się tam zobaczyć drogowskaz.
- Halo! - zawołał przechodzący pielęgniarz. Ten sam, który wcześniej tak się śpieszył. Wysoki, smukły, z rzadkimi brązowymi włosami i mnóstwem piegów, pewnie ledwie przekroczył trzydziestkę. W dłoniach trzymał podkładkę i plik dokumentów. - Szuka pan kogoś? Ma pan pozwolenie na odwiedziny?
- Szukam mojego przyjaciela - odparł Snape, ignorując drugie pytanie. - Był w tej sali... przeniesiono go gdzieś...
Pielęgniarz zmarszczył brwi.
- Aha - mruknął, wertując karki. - Tutaj nie można ot tak sobie wchodzić, wie pan?
- Muszę się dowiedzieć gdzie go przeniesiono.
- To znaczy kogo?
- Daniel Sauvage, lekarz prowadzący Leonel Celter.
Pielęgniarz przestał wertować dokumenty i spojrzał na Severusa tak, jak on sam patrzył na najmniej pojętnych uczniów.
- Taaak. Owszem, przeniesiono go.
- Gdzie?
- Do prosektorium.
- Słucham?
- Prosektorium. Proszę pana, Daniel Sauvage umarł kilka godzin temu. I już może pan o tym przeczytać w gazetach - zachichotał. - A teraz przepraszam bardzo, ale muszę pana stąd wyprosić.
Wskazał Severusowi wyjście, ale gdy ten ani drgnął, pielęgniarz popchnął go w tamtą stronę, prawie siłą wyprowadzając. Z hukiem zatrzasnął drzwi. Severus stał w miejscu, nie wiedząc, co ze sobą począć. Nie przyjął do wiadomości tego, co powiedział mu mężczyzna. To było nierealne. Po prostu nie. Czuł się tak, jakby ktoś znowu spychał go na dalszy plan. Niewtajemniczony.
Telefon znów zadzwonił.
- Snape? Gdzie ty do cholery jesteś? 
Skrzywił się. Kobiecy głos był piskliwy i skrzekliwy jednocześnie. Zoe Warnes.
- W szpitalu.
- Gdybym była tobą, już bym tu biegła. M chce cię widzieć w swoim gabinecie. NATYCHMIAST.
MUSIC
Oczywiście stoisko z gazetami szpitalnego sklepiku obłożone było gazetami, okładki których już obwieszczały samobójczą śmierć Daniela Sauvage. Pomyślał, że to wyjątkowo nie na miejscu. A z każdą chwilą w drodze do siedziby MI6 Severus utwierdzał się w przekonaniu, że tutaj nic do siebie nie pasowało. Nie miał niczego, żadnego dowodu oprócz twierdzeń osób trzecich. Śmierć Daniela właściwie nie powinna być dla niego zaskoczeniem. Nie po ostatnich miesiącach i nie po próbie samobójczej. Ale czy w ogóle do niej doszło? Uświadomił sobie, że nawet tego nie może być pewien. Nie widział Daniela. Rozmawiał z Celterem ale nie miał do niego zaufania podobnie jak do Marka Denta. Jego podejrzenia pogłębiał fakt, że nie miał możliwości porozmawiać z Alayą. Nie, w takiej wersji absolutnie nic nie miało sensu. Czegoś takiego nie zamierzał przyjąć do wiadomości.
To było instynktowne przeczucie, którego nie potrafiłby wytłumaczyć w racjonalny sposób. A w ciągu życia nauczył się ufać swoim przeczuciom, nie inaczej było tym razem.
Do MI6 dotarł półgodziny po wyjściu ze szpitala. Spodziewał się, że przed gabinetem Mallory'ego będzie zmuszony wysłuchać komentarzy Zoe, ale na szczęście ta nie zdążyła się odezwać, M poprosił go do siebie gdy tylko go zobaczył.


Mallory szybko przeszedł przez pokój, zasiadł przy swoim biurku, sięgnął po okulary, następnie wskazał Severusowi miejsce. Wziął do ręki długopis i zaczął obracać go pomiędzy palcami, przyglądając się leżącym na blacie dokumentom. Pomimo słonecznego dnia, przez niemal całkiem zasłonięte żaluzje panował tam półmrok.
- Proszę wybaczyć mi to spóźnienie, ale...
Walter machnął ręką i spojrzał na Snape'a.
- Domyślam się z czego wynikło. Pamiętam, że Daniel Sauvage był twoim przyjacielem... To bardzo smutny dzień również dla MI6 i dla mnie osobiście. Cieszę się, że mogłem go poznać. To był genialny człowiek.
- Tak.
Mallory westchnął.
- Dostałem wyniki i analizę twoich testów - powiedział po chwili, wskazując jednocześnie na dokumenty. Odchrząknął i przysunął je do siebie. - Muszę przyznać, że wypadły bardzo ciekawie. Szczególnie medyczne.
- Kwalifikuję się?
M rzucił mu spojrzenie znad oprawek okularów.
- Twoje wyniki sprawnościowe okazały się imponujące, wskazywałby na szczytową formę gdyby nie to, że w twoim organizmie wykryto substancje dopingujące.
- Czyli się nie kwalifikuję.
- Możesz mi wyjaśnić skąd pomysł, by użyć dopingu? Jesteś mężczyzną w sile wieku, wyglądasz na wysportowanego i zwinnego, obstawiałbym, że i bez takich dodatków poradziłbyś sobie na tych testach i uzyskał podobny wynik.
Severus milczał.
- Chcę wiedzieć - popędził go Mallory.
- Domyślałem się, że to wyjdzie z analizy krwi, ale... Mam pewne... problemy, które powodują różne dolegliwości. Obawiałem się, że owe dolegliwości mogłyby wystąpić w trakcie trwania testu.
- Cóż to za problemy? - spytał, a kiedy i tym razem Severus nie spieszył się z odpowiedzią, mówił dalej. - Zdrowie agentów to sprawa MI6, Snape. Po to są testy i po to są kontrole.
- Sądziłem, że oszustwo wyklucza mnie jako potencjalnego agenta.
Mallory odrzucił papiery i pochylił się.
- Nie podjąłem jeszcze decyzji. Ten proces właśnie trwa i wszystko co powiesz będzie miało wpływ na efekt końcowy. Powiedz mi, czy chęć wstąpienia tutaj była jedynie kaprysem czy naprawdę ci a tym zależy?
- Zależy, ale nie pcham się na siłę tam gdzie mnie nie chcą.
- Co to za problemy, Snape?
Severus pokręcił głową z rezygnacją.
- Układ nerwowy. Często ból, czasem krótki paraliż. Testy wykazałyby, że nie jestem dostatecznie sprawny, by brać udział w misjach, ale jestem świadomy, iż potrafię i te dolegliwości nie miałyby wpływu na moje działania jako agenta. Dlatego użyłem środków wspomagających.
M kiwnął głową i wyprostował się. Prze kilka minut w milczeniu przyglądał się powieszonemu nad drzwiami zegarowi. Potem wstał.
- Witam więc w MI6 - rzekł, podając Severusowi dłoń.
Snape podniósł się i uściskał ją, rzucając jednocześnie zaskoczone spojrzenie. Obaj ponownie usiedli.
- To znaczy...?
- To znaczy, że zostałeś właśnie przyjęty do grona agentów specjalnych MI6. Czeka cię jeszcze szkolenie. Zwykle trwa kilka miesięcy, ale mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko, że zostanie przeprowadzone w ekspresowym tempie. Musisz jak najszybciej wyjechać na akcję, stąd ten pośpiech. Coś nie tak? - dodał, spostrzegłszy pytającą minę Snape'a.
- Dlaczego jestem przyjęty?
- Bo uważam, że będziesz świetnym agentem. Oczywiście osiągnięcia twojego ojca bardzo mocno rzutują na moją ocenę. Analiza psychologiczna potwierdziła moje przypuszczenia, jesteście bardzo podobni, liczę więc na to, że to podobieństwo będzie widoczne również podczas akcji. Poza tym, cenię inteligencję i szczerość. Gdybyś nie wyjawił mi dlaczego użyłeś dopingu, z żalem powstrzymałbym się od przyjęcia ciebie. Szczerość w takiej organizacji jak MI6 jest wyjątkowo ważna. Chcę byś wyjechał jak najszybciej.
- Teraz?
- Kilka dni. Czy jest coś, co cię zatrzymuje na miejscu?
- Nie, muszę tylko złożyć rezygnacje w Hogwarcie, zabrać swoje rzeczy.
- Świetnie - stwierdził z zadowoleniem Mallory. Wstał. - Jeżeli potrzebujesz więcej czasu w związku z przykrymi okolicznościami, postaram się to...
- Nie - przerwał mu Snape, również wstając. - Nic mi nie jest.
Uścisnęli sobie dłonie.

Chwilę później Severus opuścił jego gabinet. Zatrzymał się dopiero na korytarzu. Przystanął, nie bardzo wiedząc co teraz ze sobą zrobić. Jechać już do Hogwartu? Wrócić do szpitala? Kilkukrotnie odetchnął głęboko, próbując uporządkować mętlik w myślach. Obok niego przeszła właśnie grupka agentów z poruszeniem rozmawiających o samobójczej śmierci Daniela...
- Severus!
Odwrócił się. Zobaczył swojego ojca i kroczącą za nim wściekłą, sądząc po wyrazie pokrytej grubą warstwą makijażu twarzy, Zoe. Tobiasz stanął metr od niego z miną którą Severus bardzo dobrze już znał. Warnes fuknęła i minęła ich, ale nawet nie zwrócił a nią uwagi.
- Przykro mi.
Poczuł się jak mały chłopiec. Zapiekły go oczy. 
- Gdy do mnie zadzwoniłeś... już wiedziałeś? - szepnął.
Ojciec podszedł bliżej do niego i lekko przytaknął, nie spuszczając z niego bacznego spojrzenia czarnych oczu. Jak zawsze miał na sobie czarny garnitur. Severus pomyślał, że czarny garnitur to pewnie mundur agentów MI6. Jak to dobrze, że lubię nosić garnitury...
Nic więcej nie mówił. Dlaczego nic nie mówił? Dlaczego tak po prostu stał, patrząc na niego z tą rodzicielską troską i przykrą bezradnością? Chciał, żeby coś powiedział. Cokolwiek. Chciał usłyszeć, że tak naprawdę to tajna operacja wywiadu i nawet Severusowi Daniel nie mógł nic powiedzieć... by nie mogli go z tym powiązać, by mógł działać swobodnie... I to dlatego Daniel musiał udawać, że niby nie chce z nim rozmawiać... I to dlatego nie mógł skontaktować się nawet z Alayą, a Leonel ciągle go zbywał... Że to wszystko jeden, wielki plan, że za chwilę wszystkiego się dowie. Że niedługo zobaczy się z Danielem, który osobiście wszystko mu wyjaśni... Tak bardzo pragnął to usłyszeć...
Ale Tobiasz milczał. Severus zamknął oczy i przyłożył dłoń do ust. Cokolwiek. Nawet jak najbardziej absurdalne wyjaśnienie... Może okaże się, że to tylko głupi żart. Prima Aprilis? Pierwszy kwietnia to urodziny Daniela...
- Nie wierzę w to - szepnął.
Tobiasz westchnął, jakby dokładnie takich słów się spodziewał. W ciszy skierowali się do jego gabinetu. Zamienił kilka zdań z sekretarzem, a Severus od razu wszedł do środka, nawet nie spoglądając na Mike'a. Pochylił się nad biurkiem, wprawił w ruch wahadło Newtona i obserwował jak kulki odbijają się od siebie. 
- Nie wierzę w to - powiedział raz jeszcze, gdy usłyszał dźwięk zamykanych drzwi. Ponownie uniósł jedną z kulek. - On nie mógł umrzeć. - Przez długie kilka minut oczekiwał jakiejś reakcji, komentarza, ale jego ojciec w milczeniu zajął miejsce na swoim fotelu i tylko patrzył na niego smutno. - Dlaczego nic nie mówisz?
- Nie wiem, co mógłbym powiedzieć. Chyba nic użytecznego, ale wiem jaki ból teraz czujesz.
Severus wyprostował się i pokręcił głową. Nie chciał czuć tego cholernego bólu, tej przerażającej pustki. Chciał być zirytowany, że nie uprzedzili go wcześniej o takim spisku...
- Daniel nie umarł. Czegokolwiek nie napisały o tym wszystkie brukowce na wszystkich kontynentach, ja tego nie kupuję.
Starszy mężczyzna przygryzł delikatnie usta.
- Wiem, że to trudne do zaakceptowania. Powinieneś odpocząć zanim...
- Nie. Muszę działać, jak najszybciej dotrzeć do prawdy. W tym nic do siebie nie pasuje - powiedział takim tonem jakby to było oczywiste, że śmierć Daniela była jedynie maskaradą, jakąś dziwną propagandą, której celu jeszcze nie znał. Ale w żadnym wypadku nie mogła być faktem. - Nawet nie spytasz dlaczego tak sądzę? Uważasz, że mówię tak bo nie mógłbym pogodzić się ze śmiercią przyjaciela? - spytał z irytacją i wyrzutem.
- Rozumiem twoją reakcję. Jest spowodowana...
- Staranną analizą sytuacji! Czy nie tego mnie uczyłeś? Zawsze analizować wszystkie aspekty, każdy detal, zwracać uwagę na każdą nieprawidłowość. Nawet nie spytasz dlaczego uważam, że on nie mógł umrzeć?
- Oczywiście - przytaknął posłusznie. - Dlaczego uważasz, że Daniel żyje?
No właśnie. Dlaczego tak uważał...? Severus opadł na fotel i znów spojrzał na elegancką zabawkę.
- Nie ma żadnego potwierdzenia na to, że nie żyje. Nie widziałem go od dawna, od tej domniemanej próby samobójczej. Nie widziałem nawet Alayi, nie mogłem z nią porozmawiać... Poza tym, nie pasuje mi to, że Celter twierdził, że Daniel nie chciałby mojej obecności. Nie, po prostu nie. To fragment jakichś konkretnych, dawno zaplanowanych działań. Może on i Alaya wyjechali, a próba samobójcza i trafienie do szpitala było jedynie pretekstem do oszukania mediów i innych... Nie powiedzieli mi bo tak było bezpieczniej. Daniel na pewno... - przerwał gdy zobaczył jak jego ojciec kryje twarz w dłoniach. - Myślisz, że się mylę, tak?
- Myślę, że bardzo w tej chwili cierpisz - szepnął.
- Tato, proszę... powiedz mi, że to bardziej prawdopodobne niż to, co napisała każda gazeta. Proszę, potrzebuję tego.
- Wiem, że tego potrzebujesz, ale... - westchnął bezradnie. - Potrzebujesz jakiegokolwiek wyjaśnienia, które zakładałoby, że Daniel żyje, ale Severus... Ja nie mogę ci tego powiedzieć. Wiem za to, że od dłuższego czasu stan zdrowia twojego przyjaciela stale się pogarszał. I to nie był wymysł brukowców, mogłeś to obserwować. Zarówno psychicznie jak i fizycznie było z nim coraz gorzej... wielokrotne próby samobójcze w przeszłości... kolejnej należało się w takiej sytuacji spodziewać.
- Owszem, mnóstwo razy próbował się zabić, ale jakoś za żadnym nie przyniosło to skutku. Ciekawe czemu, co? - mówił, krzywiąc się. - Zbyt mała dawka trucizny... złe nacięcie... zbyt płytkie rany... Za każdym razem nie dopilnował tego w każdym szczególe. Nie neguję tego, że Daniel wiele razy pragnął umrzeć, nie... ale co innego było silniejsze od tego pragnienia. Na litość, przecież sam mi o tym mówił! Jeżeli ktoś chce się zabić, robi to porządnie, jednorazowo i efektywnie. 
- Właśnie. I tym razem tak właśnie było. Trucizna, podcięcie żył, poderżnięcie gardła, seppuku... a gdyby to jeszcze było mało to ułożył się w wannie, by się utopić. Musisz przyznać, że tym razem dopilnował tego w każdym szczególe.
Severus energicznie potrząsnął głową.
- A jakie są dowody na to, że tak właśnie było? Żadne! Słowa Celtera? Też coś. To oczywiste, że musiałby powiedzieć coś takiego, by uwiarygodnić całą sprawę...
- Severus, to nie...
- Co?
- Nie chcę żebyś się łudził. Szukał prawdy, której nie ma. Twój przyjaciel był ciężko chorym schizofrenikiem, Sam widziałeś jak jego stan się pogarsza zanim trafił do szpitala...
- Więc uważasz, że on nie żyje?
- Nie wiem - powiedział ze zrezygnowaniem. - Ale wszystko na to wskazuje.
Severus wstał, skrzyżował ramiona i zaczął przechadzać się po gabinecie. 
- Nie - powiedział dosadnie. - Nie. Przedstawiona przez media wersja wydarzeń nie może być prawdziwa. Nie potrafię do końca wytłumaczyć dlaczego tak sądzę, ale to... intuicja. Prawda jest inna i dowiem się jaka.
Tobiasz westchnął mimowolnie i spojrzał na syna. Severus wyglądał jakby właśnie coś zrozumiał, jakby dostrzegł coś, czego wcześniej nie zauważał. Zanim zdążył zadać pytanie, Severus wybiegł z gabinetu.

MUSIC
Oddychała miarowo. Jej puls jak i ciśnienie również utrzymywały się w normie. Leonel przykrył ją kocem. Uznał, że lepiej będzie jej nie budzić. Jeszcze nie, jeszcze było za wcześnie, a i on nie był gotowy. Odsunął z jej czoła kosmyk włosów. Zanim wyszedł z pokoju gościnnego, patrzył na nią przez kilka minut w zadumie.
Zamknął za sobą drzwi i powoli przeszedł przez korytarz, zatrzymując się tylko przy oknie obok schodów. Na parapecie siedziały dwa, przytulone do siebie koty. Pyszczek przy pyszczku, łapka przy łapce. Splotły ze sobą nawet swoje ogony.
Instynktownie zszedł do kuchni, otworzył lodówkę, z której to wyjął kieliszek. Chwilę później napełnił go ciemnoczerwonym płynem. Podniósł kieliszek do ust i zamkniętymi oczami głęboko zaczerpnął powietrza. Zanim jeszcze zmieszane z krwią wino znalazło się w jego gardle, już czuł jego smak.
Kiedy kilka miesięcy wcześniej Antoniusz Fioravanti przedstawił mu swoje oczekiwania względem jego kontaktu z Danielem Sauvage, Leonel nie zgłosił żadnych obiekcji. Prośba, chociaż prośbą wcale do końca nie była, wydała mu się całkiem intrygująca. Pomysł, aby maksymalnie zbliżył się do Daniela jako jego psychiatra i wykorzystał zaufania pacjenta, nie wzbudził w nim oporów. Nie krępował się przed czynami niemoralnymi i nawet nie chodziło o to, że gardził etyką lekarską, skądże znowu! On tylko postrzegał świat w niestandardowych kategoriach.
Tak więc przyjął ową prośbę, nawet z lekkim entuzjazmem. Wiedział iż nawiązanie kontaktu z Danielem będzie stosunkowo łatwe, w końcu od pewnego czasu znał już jego żonę, a ta bardzo go polubiła! Ufała mu, widziała w nim kogoś na kształt przyjaciela. Wystarczyło tylko zaprosić ją wraz z mężem na kolację. Przekonanie go do terapii okazało się łatwiejsze niż początkowo zakładał. Miał jedynie obawy czy ktoś tak utalentowany i wykwalifikowany jak Daniel nie zorientuje się, iż w każdej porcji herbaty wypijał również porcję trucizny. Te obawy szybko zostały rozwiane, nie tylko dlatego, że substancja była praktycznie niewykrywalna. To Danielowi nie zależało na swoim życiu.
Stało się jednak coś, czego Leonel nie przewidział. W pewnym momencie obowiązek podawania pacjentowi trucizny zaczął mu ciążyć, stawał się coraz bardziej nieprzyjemny, coraz bardziej niewygodny, aż wreszcie stał się absolutnie nie do zaakceptowania. Celter autentycznie zaangażował się w znajomość z Danielem, która stawała się czymś więcej niż relacją psychiatry z pacjentem. Zaczęło mu na nim zależeć. Może to przez to, że tak dobrze się rozumieli, może tylko oni potrafili siebie zrozumieć, może byli do siebie podobni... Może obaj zobaczyli w sobie nawzajem swoje własne odbicia. To nie leżało to w intencji żadnego z nich, ta przyjaźń narodziła się sama.
A teraz Leonel stał samotnie w swojej ogromnej, sterylnie czystej kuchni jałowego domu i  nie był pewien co teraz ze sobą począć. Żona jego przyjaciela leżała nieprzytomna piętro wyżej, a ciało ów przyjaciela zapewne zostało już przewiezione do chłodni w podziemiach Fioravanti Enterprises&Industries. Jeżeli wkrótce się tam nie uda, za kilka godzin otrzyma telefon z wezwaniem...
Opróżnił kieliszek do dna i postawił go na stole. Jedna kropla zdążyła spłynąć po nóżce i opaść na kafelki. Nie poruszając głową spuścił wzrok na podłogę. Ponownie wziął kieliszek do ręki, trzymał go przez moment, a potem rozluźnił palce. Wypadł, roztrzaskując się na szklane drobinki.
Leonel kucnął, przyłożył rękę do resztek naczynia i zgarnął je, zaciskając mocno dłoń. Nie poczuł bólu, nie poczuł nic. Oblizał usta. Są rzeczy tak delikatne, tak kruche, że cały czas należy używać ich z ostrożnością, mając na uwadze jak łatwo można je uszkodzić. Jak niewiele brakuje, by wszystko na zawsze się rozpadło. Są też rzeczy mocne. Zbudowane z twardego, odpornego na uszkodzenia tworzywa. Rzeczy, których nie można zniszczyć, które można jedynie drasnąć, zranić... Z czasem jednak...  niektóre rany się zbyt głębokie i przychodzi świadomość iż nigdy się nie zabliźnią. Z czasem autodestrukcja wydaje się jedyną ulgą w bólu.
Czuł jak krwawi. Gdzieś wewnątrz. Gdzieś w najbardziej wrażliwym miejscu, o którego istnieniu zdołał już dawno zapomnieć. Krew wypływała powoli, boleśnie, jakby z każą kolejną porcją rana pogłębiała się.

Kilka szybkich, głośnych uderzeń. Chwila ciszy. Znów uderzenia. Ktoś dobijał się do drzwi jego domu. Leonel pomyślał, że to bardzo niegrzeczne. Tuż obok drzwi znajdował się przecież dzwonek. Następne, jeszcze bardziej niecierpliwe uderzenia. Zacisnął usta w cienką linijkę i wyszedł z kuchni. 
W chwili gdy otworzył drzwi, przybysz właśnie przymierzał się, by kolejny raz zapukać toteż zastygł z uniesioną, zwiniętą w pięść dłonią w połowie drogi. Severus opuścił rękę.
- Spodziewałem się, że tu przyjdziesz - powiedział cicho Leonel. 
- Musimy porozmawiać, Celter. 
Lekarz wpuścił go do środka i bez słowa poprowadził do swojego gabinetu. Severus zsunął szalik z szyi i zdjął płaszcz, przeczuwając, że rozmowa zajmie więcej niż pięć minut. Obserwował jak Leonel rozsuwa zasłony, pomieszczenie rozjaśniło się nieco, a oni stanęli naprzeciwko siebie. 
- Proszę. - Leonel wskazał mu sofę, a sam zajął miejsce na drugiej. 
Brunet wziął głęboki oddech. 
- Spędziłem noc w szpitalu. Nie chciałeś dopuścić mnie do Daniela, ale ja nie mogłem wyjść. Nie chciałem. To było jedyne miejsce, w którym mogłem być. Ty byłeś wtedy przy nim. 
- Tak. 
- Powiedziano mi, że umarł w nocy.
Leo przytaknął. 
- Przed świtem. 
- Jak? Jaka jest bezpośrednia przyczyna śmierci?
- Nie przeprowadzono jeszcze sekcji, więc... Na ten moment mogę powiedzieć tylko, że ustała akcja serca. 
- Reanimowaliście?
- Nie. Jego serce nie wytrzymałoby reanimacji. Po ostatniej próbie samobójczej jego śmierć była tylko kwestią dni. Żaden z organów nie funkcjonował prawidłowo. Niezależnie od mojego pragnienia pomocy mu, nic nie mogliśmy zrobić. 
Snape milczał przez następne parę minut. 
- Mówił coś?
- Niewiele. Później te wypowiedzi były już całkiem pozbawione sensu, powoli tracił świadomość. Przyszedłeś tu po to, by dowiedzieć się jak wyglądały ostatnie chwile jego życia?
- Nie. Nie do końca. Przyszedłem bo chcę... dowiedzieć się... więcej. Więcej o okolicznościach jego... samobójstwa. - Leonel uniósł delikatnie brwi, bez komentarza oczekując dalszej części wypowiedzi. Severus napiął mięśnie twarzy. - Tym razem było inaczej. 
- Tym razem Daniel chciał, żeby było inaczej. 
- Tak powiedział?
- Chciał umrzeć i zadbał o to, by tak właśnie się stało. 
- Nie wydaje mi się, żeby w pełni o to zadbał. Znalazłeś go, zdążyłeś zareagować. Wiedziałeś. 
Celter nie poruszył się. Przed oczami stanęła mu scena z łazienki w domu Sauvage'a. Wszędzie krew, nóż, puste buteleczki, woda... I ten impuls, który kazał mu podbiec, wyciągnąć nieprzytomnego przyjaciela z wanny i robić wszystko, by ratować jego życie. Impuls, który nie pozwolił mu bezczynnie podziwiać. Pierwszy raz poczuł coś takiego i myśl o tym wprawiała go w dziwne poczucie dyskomfortu. Z jednej strony czuł się winny, miał żal do samego siebie, że postąpił niezgodnie z wolą Daniela, nie uszanował jego decyzji, jego prośby. Z drugiej był zaintrygowany, głęboko poruszony swoją reakcją. Była dla niego zjawiskiem, które pragnął dogłębnie zbadać. Zrozumieć samego siebie. Byłoby mu o wiele łatwiej zrozumieć samego siebie gdyby mógł dalej rozmawiać z Danielem. 
- Nie wiedziałem. Miałem... przeczucie.
- Aha. Daniel nie wspominał ci o tym, co planuje zrobić?
W pierwszej chwili Leonel chciał powiedzieć coś o tym, że pomimo śmierci pacjenta wciąż czuje się zobowiązany tajemnicą lekarską, że nie zdradzi mu niczego ze swoich sesji z Danielem. Potem uznał, że przez to konwersacja przestałaby być ciekawa. 
- Wspominał. Głośno zastanawiał się nad sposobem... Nie wskazał żadnego konkretnego terminu, ale dawał do zrozumienia iż chce zrobić to wkrótce. 
- Nie znam się na psychiatrii, nie jestem nawet lekarzem, ale wydawało mi się, że psychiatrzy raczej nie powinni zachęcać swoich pacjentów do popełnienia samobójstwa.
- Uważasz, że zachęcałem Daniela do tego?
- Uważam, że nie zrobiłeś niczego, by go od tego pomysłu odwieść. 
Leonel oblizał usta czubkiem języka. 
- Nie takie było moje zadanie. 
- A jakie było twoje zadanie, Celter? - spytał, ściszając głos do szeptu i pochylając się do przodu. 
- Daniel był moim pacjentem. W pewnym momencie, chociaż obaj nie mieliśmy takich intencji, staliśmy się przyjaciółmi. Przyjaciele nie zakłócają swoich konstrukcji i wizji. Przyjaciele okazują zrozumienie i akceptację. 
- Przeczytałeś to w podręczniku? - prychnął Snape. 
- Daniel był dorosłym mężczyzną - kontynuował Leonel, ignorując przytyk. - który wiedział czego chce. Taka była jego decyzja. Również jako lekarz uszanowałem jego wolę. 
- Chyba niezupełnie skoro zareagowałeś, prawda? Nie pozwoliłeś mu umrzeć, zabrałeś do szpitala. Z jakiegoś powodu chciałeś walczyć o jego życie. 
- A czy ty zrobiłeś cokolwiek, by odwieść go od zamiaru odebrania sobie życia? Nie zaprzeczysz przecież, temu, że  podejrzewałeś go o takie zamiary?
- Nie zrobiłem. Nie potrafiłem do niego dotrzeć, Ale nie chcę dyskutować z tobą o moich problemach ze zrozumieniem Daniela. Chodzi o to, że za każdym razem gdy usiłował się zabić, coś było nie tak. Dbał o to, by nie umrzeć. By jedynie otrzeć się o śmierć. 
- Tak, chciał czuć jak umiera ale nie doprowadzać tego procesu do końca. 
- Tym razem było tak samo. Nie chciał umrzeć. 
Leo przechylił głowę.
- Dlaczego tak sądzisz?
- Dlatego, że powiedział ci o swoich zamiarach. Ja i Alaya zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że może chcieć to zrobić ale tylko tobie udzielił takiej ilości informacji, która pozwalałaby na reakcję w odpowiednim momencie. Podejrzewam, że teraz mógł być bardziej zmęczony, mógł bardziej pragnąć śmierci, ale... nie w pełni. Nie mógł być tego pewien skoro cię wtajemniczył. Różnica polega na tym, że tym razem... decyzję o tym czy przeżyje czy nie... włożył w twoje ręce. Dał ci prawo wyboru. 
- Daniel powiedział mi o swoich zamiarach ponieważ mi ufał. Ufał, że nie będę mu przeszkadzał. 
- Możesz myśleć co chcesz o mojej przyjaźni z Danielem, niewiele mnie to nawet interesuje, ale ty poznałeś go parę miesięcy temu, ja znałem go przez prawie dwadzieścia lat. 
- Jakość ponad ilość. Również w przyjaźni. 
- Posłuchaj, Celter! Nie jestem idiotą, by nie widzieć tego jak wiele ukrywasz. Jak wiele ukrywasz o Danielu. Nawet jeżeli teraz nic mi nie powiesz, prędzej czy później i tak dowiem się prawdy.
- Każda prawda jest prawdziwa tylko do pewnego stopnia. Jeżeli przekracza granice, pojawia się kontrapunkt i przestaje być prawdą. O jakiej prawdzie mówisz?
- Nie wierzę w to, że Daniel nie żyje. Zbyt wiele elementów do siebie nie pasuje. 
Leonel westchnął. 
- Jeżeli szukasz logiczności to jej nie znajdziesz. Nie na płaszczyźnie, na której by do ciebie przemawiała. 
- Szukam faktów. A fakty są takie, że nie widziałem go po tym jego domniemanym samobójstwie. Równie dobrze on i Alaya mogli wyjechać, a ty i Dent z sobie tylko znanych powodów, prawdopodobnie chodzi o jakąś ściśle tajną operację, utrzymujecie pozory. Bo tak jest lepiej. Jeżeli świat uzna go za zmarłego, będzie mu o wiele łatwiej. Pewnie ma to też jakiś związek z Dentem. Ale do cholery jasnej! Ja tego człowieka znam przez większość swojego życia! Mogliście mi powiedzieć. Nie rozumiem dlaczego mi nie powiedzieliście. 
- Bardzo pragnąłbym móc potwierdzić twoje domysły, ale niestety nie mogę tego zrobić, jeżeli nie chcę kłamać. Daniel był w bardzo złym stanie jeszcze zanim rozpoczęliśmy terapię. To, że nie mogłem mu pomóc, sprawia mi ogromny ból.
Severus prychnął. Znowu czuł się tak jakby strojono sobie z niego żarty. 
- Przestań udawać. Po prostu przestań. Mam już tego dość! Może ktoś kto faktycznie Daniela nie znał, dałby się nabrać ale nie ja. Nie możecie bez końca ukrywać tego przede mną! - tracił już cierpliwość. Zaczerpnął głęboki oddech i odruchowo zmierzwił włosy. - Był w złym stanie jeszcze zanim rozpoczęliście terapię, tak... Zauważyłem, że coś się dzieje jeszcze zanim dowiedziałem się, że jest chory psychicznie. Jednak... czy nie zastanawiało cię skąd wzięły się jego dolegliwości fizyczne?
- Oczywiście. Nie udało się ustalić konkretnej przyczyny. 
- Tak. To dość ciekawe, że zanim poznał ciebie... nawet nie kichał. 
Leonel drgnął. Czuł na sobie uważne spojrzenie Snape'a i zdawał sobie sprawę z tego, że cała jego mowa ciała jest w tej chwili drobiazgowo analizowana. 
- Sugerujesz coś?
Brunet wykrzywił usta w kpiącym uśmieszku i wzruszył ramionami. 
- Kto wie. Uważam, że to nie wzięło się znikąd. Jego stan fizyczny miał wpływ na kondycję psychiczną, komuś bardzo zależało, by ta nie uległa poprawie. 
- Jak również stan psychiczny miał wpływ na kondycję fizyczną. Umysł, ta nieuchwytna funkcja mózgu... połączony jest nierozerwalnie z resztą ciała. 
- Jeżeli i to nie było mistyfikacją to myślę, że ktoś regularnie Daniela podtruwał. Lub jednorazowo podał truciznę. Truciznę o wydłużonym czasie działania. Niszczyła po cichu, powoli, różnorako. 
- Skąd ten pomysł? - spytał cicho Leonel, nie spuszczając wzroku z bruneta. 
- Zapominasz, że mam tytuł Mistrza Eliksirów, Celter. Znam się na truciznach. Gdybym miał dostęp do pełnej dokumentacji medycznej być może udałoby mi się określić co to dokładnie była za substancja. Musiała być słabo wykrywalna. Niewyczuwalna. Coś nowego, może eksperymentalnego. Daniel od razu by się zorientował gdyby było to coś, co już znał. Wiesz co mnie zastanawia, Celter? To, że sam na to nie wpadłeś. 
Uśmiechnął się, odchylił na oparcie i skrzyżował ramiona. Leonel odchrząknął, zacisnął krawat, skinął głową. Przez długą chwilę w ciemnym gabinecie panowała cisza. 
- Masz rację. Powinienem był. Byłem skoncentrowany na innych aspektach. Daniel był... w pewnym sensie zadowolony z tego, że podupadał na zdrowiu. 
- Chcesz przez to powiedzieć, że ten kto go otruł, wyświadczył mu przysługę?
- Daniel mówił, że teraz pierwszy raz jest w pełni pewien tego, czego chce. Że nawet jego ciało, że nawet jego serce dopomina się już o śmierć. Dla niego to nie była porażka. To była ulga. 
Severus przewrócił oczami i w myślach policzył do dziesięciu. Z każdą chwilą upewniał się tylko, że śmierć Daniela to była tylko jedna, wielka bzdura. I zaczynało go to już coraz bardziej denerwować. 
- Gdzie jest Daniel? 
- Nie wiem - rzekł całkowicie zgodnie z prawdą. - Prawdopodobnie w prosektorium. 
Snape wstał. Dotarło do niego, że marnuje czas. 
- Alaya. Gdzie jest Alaya?
Leonel zwlekał z odpowiedzią. 
- Nie sądzę, by kontakt z nią był w tej chwili możliwy. Rozumiem dlaczego myślisz tak jak myślisz. Część mnie również chciałaby tak myśleć. Możesz mieć w sobie  wątpliwości, doszukiwać się, badać, działać... Ja widziałem jego śmierć i nie mogę się łudzić. Mogę jedynie pielęgnować ból po stracie przyjaciela. 
Severus pokręcił głową, jednocześnie zakładając szalik. Narzucił na siebie płaszcz i przeszedł przez pomieszczenie. 
- Dowiem się, Celter. Dowiem się wszystkiego, co ukrywasz. I obiecuję ci, że następną rozmowę na ten temat przeprowadzimy razem z Danielem. 

*

- Nie. Nie mamy powodów do pośpiechu. Tak ja mówiłem, trzeba to przeprowadzić powoli. Tak, dokładnie tak. Miło mi usłyszeć twoją opinię, Riddle, ale takie jest prawo, cóż zrobić... Dobrze, dobrze. Może zwołaj jakąś konferencję? Bezpieczeństwo, powtarzaj że najważniejsze jest bezpieczeństwo, ludzie to lubią. Wiem, że wiesz. 
Rosette od niechcenia przewracała kolejne strony gazety, co chwilę zerkając na siedzącego po drugiej stronie biurka Antoniusza. Czekała prawie półgodziny aż skończy rozmawiać i była już zniecierpliwiona. Nerwowo uderzała obcasami o podłogę. Kiedy Fioravanti wreszcie odłożył słuchawkę, zamknęła gazetę i uroczo się uśmiechnęła. 
- Wiesz, że to zawsze trwa - rzucił obojętnie. Przytaknęła. - I co? Widziałaś już najnowsze wieści? - spytał, wskazując na okładkę. Zdobiło ją szpitalne zdjęcie Daniela i krzykliwe podpisy. 
- Tak. Mam nadzieję, że jesteś zadowolony. 
- Yhym.
- Twój plan się powiódł. 
Antoniusz wzruszył ramionami. Sięgnął po cygaro, odpalił je nieśpiesznie i włożył do ust. 
- Śmierć twojego brata wiele ułatwia ale z drugiej strony wiele utrudnia. Dopiero niedawno zdałem sobie sprawę z tego, że mogę na tym o wiele więcej stracić niż zyskać. 
- Cóż, teraz chyba już za późno na takie kalkulacje. 
- Tak. Mimo wszystko... trochę szkoda. - Wstał, obszedł biurko i stanął przy Rose. - Będzie ci brakować brata, Rosie?
Uniosła głowę, odrzuciła brązowe włosy na plecy.
- Nie rozmawiałam z moim bratem od... bardzo dawna. Nie można powiedzieć że byliśmy ze sobą związani w jakikolwiek sposób, pomijając wspólnych rodziców, dzieciństwo... Myślę, że nawet nie wiedział, że żyje. 
- A jednak! - zawołał, wypuszczając z ust obłoczek dymu. - Czy twój brat miał jakieś dzieci?
- On? - zaśmiała się. - Nie. Na pewno nie. Nigdy tego nie chciał. Nie wiem na ile to wynikało z jego niechęci a na ile ze świadomości, że jako osoba chora psychicznie nie nadawał się na rodzica. 
- Jesteś absolutnie pewna?
- Tak. 
- Komu przypadnie teraz jego majątek? - zapytał takim tonem jakby doskonale już znał odpowiedź. 
- Jego żonie, Alayi. O ile jeszcze się nie zabiła.
Mężczyzna uniósł pytająco brwi. Zdjął marynarkę i rzucił ją na skórzany fotel.
- Dlaczego miałaby się zabić?
- Takie mieli plany. Kiedyś. Zawsze chcieli umrzeć razem. Sądzę, że to się nie zmieniło, a skoro wydarzenia potoczyły się tak, a nie inaczej to zapewne ona długo nie pożyje. Nie wytrzyma bez niego. 
- Wiele lat żyli oddzielnie - zauważył. 
- Tak, ale tu chodzi o świadomość. Myślała, że on jej nie chce, ale wiedziała, że żyje. Teraz... nie ma tego, co przytrzymywało przy życiu ją. Ona poza nim świata nie widzi. Dosłownie. Pamiętam jeszcze jak to było gdy się poznali, istne szaleństwo. Trudno było określić czy on jest bardziej chory czy ona. On ciągle się uczył, a ona ciągle o nim mówiła. Daniel, Daniel, Daniel. Nie było innego tematu. To nawet urocze. 
Antoniusz zarechotał. 
- Więc... zakładając, że pani Sauvage pójdzie w ślady swojego ukochanego... komu przypadnie jego spadek? Macie innych żyjących bliskich krewnych?
- Nie. Ale Daniel prawdopodobnie sporządził testament. 
Machnął ręką. Podszedł do okien, oparł się o szybę, przyglądając się panoramie Londynu. 
- Testament schizofrenika można bardzo łatwo podważyć. Krótko sprawę ujmując, jeżeli jego żona umrze, wszystko powinno przypaść tobie, Rose. 
Rosette powoli przytaknęła, starają się nie pokazywać po sobie zaskoczenia. Wcześniej o tym nie pomyślała. 
- Nie chcę jego rzeczy, nie czułabym się z tym dobrze. On nie chciałby mi ich przekazywać. 
- To nie ma znaczenia! - warknął. Rzucił jej zirytowane spojrzenie. - Nic mnie nie obchodzi to jakbyś się z tym czuła. Myśl szerzej, Rose! Czy ty naprawdę sobie nie wyobrażasz jakie to ważne?! Musimy znaleźć jego żonę. 
Nim zdążył powiedzieć więcej, zadzwonił telefon. Antoniusz nacisnął guzik na aparacie. 
- Panie Fioravanti, doktor Celter już przyszedł - rozbrzmiał głos sekretarki. 
- Nareszcie. Niech natychmiast tu wejdzie. 
Chwilę później Leonel wszedł do gabinetu. Jak zawsze miał na sobie idealnie dopasowany, trzyczęściowy garnitur. Tym razem w kolorze morskim, zbliżonym do zieleni i granatu. Zawsze wydawał się Antoniuszowi postacią groteskową. Zależnie od sytuacji wzbudzał przerażenie lub politowanie. Śmieszył go. Jego maniery, styl wypowiedzi, całokształt zachowania. Prychnął. Nic dziwnego, że on i jego brat, Kajusz tak dobrze się dogadywali. 
Leonel zamknął za sobą drzwi. 
- Coś cię zatrzymało, Celter?
- Sprawy związane z moimi pacjentami. 
- Całe życie z wariatami - zachichotał cicho brunet. Usiadł na biurku i gestem dłoni zachęcił lekarza, by podszedł bliżej. - Ze szpitala pojechałeś prosto do domu?
Celter zacisnął usta. Nie podobały mu się pytania wkraczające w jego prywatność. 
- Tak.
- A czy wiesz dokąd poszła żona Sauvage'a? Gdy chłopcy zabierali jego ciało, ją zostawili na miejscu. Teraz wiem, że powinniśmy byli zgarnąć od razu i ją, ale cóż... Wiesz gdzie ona jest?
Leonel powoli pokręcił głową. 
- Nie, przykro mi. Niestety nie mogę nic o tym powiedzieć. 
- Cholera jasna - zaklął pod nosem. Sięgnął po słuchawkę telefonu, wybrał numer i przycisnął ją ramieniem do ucha. - Rick? Wyślij ekipę do Szpitala Głównego w Paryżu. Tak, tego w którym był Sauvage. Tak - powtórzył z irytacją. - Wiem, że już go stamtąd zabraliście. Chodzi o jego żonę, Alaya Sauvage. Wysoka, chuda brunetka. Macie ją znaleźć! Niech przeczeszą każdy zakamarek, każdą pieprzoną salę, chłodnię, szyby wentylacyjne. WSZYSTKO, rozumiesz? - Odrzucił słuchawkę i zaciągnął się cygarem. - Chcę żebyś jak najszybciej przeprowadził autopsję, Celter. Ciało Sauvage'a jest już w twojej sali, podano mu środki opóźniające rozkład, ale jak sam dobrze wiesz, wiecznie to one nie działają. 
- Oczywiście, rozumiem. 
- Bardziej dociekliwie niż przewidują standardy, Celter. Interesuje mnie wszystko. Chcę wiedzieć o nim wszystko. A w szczególności wszystko o jego mózgu, ale to oddzielny temat. Jak skończysz z wnętrznościami to wydobądź jego mózg i...
- Przepraszam - wtrąciła Rosette. 
Poderwała się z miejsca i racząc ich uśmiechem, szybko wyszła z pomieszczenia. Antoniusz patrzył za nią przez dłuższą chwilę. Zaśmiał się i ponownie włożył cygaro do ust. 

*

Gdy wrócił do Hogwartu, wciąż był wściekły. Coś działo się tuż obok niego, wokół, przy nim, a on nie miał do tego dostępu! Chciał tylko jak najszybciej spakować swoje rzeczy i porozmawiać z Minervą McGongall. Już wcześniej mówił jej o tym, że wkrótce złoży rezygnację. Nie była zachwycona, a wręcz zasmucona. Prosiła, by jeszcze przemyślał tę decyzję, ale on już ją podjął. Nie wyobrażał sobie dłużej być w tej szkole, spędził w niej wystarczająco dużo czasu. 
Wbiegł do swojego gabinetu, wyciągnął walizki, otworzył je i rozłożył na podłodze. Obudził kota, który rozłożył się na jednym z foteli. Przeciągnął się, ziewną i wlepił oczy w swojego opiekuna, który zdawał się go w ogóle nie zauważać. Severus zajął się przeglądaniem książek i eliksirów. Te, które uznał za potrzebne, wrzucał do torby. 
Kot miauknął. Raz, drugi. W końcu stwierdził, że należy działać bezpośrednio. Zeskoczył na posadzkę, podbiegł do Severusa i zaczął go szarpać za nogawkę. 
- Chyba jest głodny. 
Severus odwrócił się, zaskoczony głosem Harry'ego. Spojrzał w dół i dopiero wtedy dostrzegł kota. Westchnął. 
- Nie słyszałem jak wszedłeś, Harry. 
- Wcale się nie dziwię, robisz okropny hałas - powiedział, podchodząc bliżej. Ramiona trzymał skrzyżowane, czarne włosy miał lekko zmierzwione, a policzki zarumienione, jakby właśnie wrócił z dworu. 
- Śpieszę się - odparł, wracając do przerzucania eliksirów. 
- Widzę. Wyjeżdżasz. 
Severus przerwał i odwrócił się. Usłyszał w głosie syna skrywaną pretensję i to go zaniepokoiło. Harry oparł się o jedną z szaf, która zadygotała. Buteleczki zatrzęsły się, wydając melodyjny dźwięk. 
- Tak - szepnął mężczyzna. 
- No tak. 
- Uprzedzałem cię o tym, rozmawialiśmy. Mówiłem, że...
- Jasne! - przerwał mu, podnosząc nieco głos. - Przecież nic nie mówię. I tak nie mam nic do powiedzenia, prawda?
Snape powstrzymał westchnienie, obszedł pokój i usiadł na fotelu, na którym wcześniej leżał kot. Splótł dłonie, a łokcie oparł o kolana, a wzrok utkwił w Harry'm, który wydawał się nie chcieć na niego spojrzeć. 
- Dlaczego tak uważasz?
- Bo wyjeżdżasz, nie chcesz tu już dłużej być. Myślałem, że byłeś w Hogwarcie z mojego powodu. 
- To prawda - przyznał. 
- Yhym. Tylko, że ja wciąż tu będę! Prawie dwa lata!
- Harry, mówiłem ci z jakich powodów...
- Tak! - przerwał mu. - Oczywiście. MI6, kontrwywiad, spiski i tak dalej. Oczywiście. To o wiele ciekawsze od nauczania bandy bałwanów, nie? W sumie nawet mnie to nie dziwi, naprawdę. 
- Masz do mnie o to pretensje, chciałbym wiedzieć dlaczego, Harry. 
- Bo... - opuścił dłonie i spojrzał na ojca. - Zostawiasz mnie tu samego. Dopiero co mogłem poczuć się bezpiecznie, a teraz... jest mi to odbierane i... 
- Harry, nie zostawiam cię. 
- Nie? A jak inaczej to nazwiesz? 
- Nie mogę dłużej być w Hogwarcie. I pomijając to, zrozumiałem, że nie mogę chronić każdego twojego kroku, niezależnie od tego jak bardzo bym chciał. Do tej pory pilnowałem cię w praktycznie każdej chwili, ale nie mogę tego robić całe życie. To bolesna świadomość, Harry. Jesteś bardzo samodzielny, wiem, że sobie poradzisz i tylko dlatego jeszcze nie...
- Nie poradzę! - zawołał. - Właśnie nie. Bez ciebie w tym zamku? Nie wiem co tutaj będzie się działo... Dopiero co oskarżono mnie i Rona o morderstwo! Tak, specjalnie, będą próbować wrabiać nas dalej, ale jak daleko to pójdzie? Ja zupełnie nie wiem co mam w tej sytuacji robić! Boję się, że mnie to przerasta. Boję się być tu sam. 
- Harry, nie zostawiam cię - Severus powiedział raz jeszcze, zwiększając nacisk. - Rozumiem, że tak czujesz, ale tak nie jest.  Posłuchaj - dodał poważnie. - Jeżeli potrzebujesz mnie tutaj, jeżeli uważasz, że muszę tutaj być, byś czuł się bezpieczny, zostanę. 
Harry popatrzył na niego.
- Przepraszam... widzę to, że nie powinienem tak mówić i tak patrzeć bo to egoistyczne, ale... nic nie poradzę na to, że się boję. Nie poradzę sobie bez ciebie tutaj, ale... nie, ja... nie uważam, że musisz zostać.
- Oczywiście, że sobie poradzisz, Harry - powiedział stanowczo, wstając z fotela. Podszedł do Harry'ego i położył mu dłoń na ramieniu. - W twoim wieku byłem w sytuacji, w której z wieloma sprawami musiałem radzić sobie sam. A raczej, wydawało mi się, że jestem sam. Wolałem tak myśleć. Możesz liczyć na pomoc twoich przyjaciół. Chociaż i tak zawsze...
- Ufać tylko sobie? - spytał, łagodniejszym już tonem, zerkając na niego nieśmiało. 
- Tak jest najbezpieczniej, ale nie wiem czy... może nie powinienem wpędzać cię w mój schemat myślenia o zaufaniu. 
- Właśnie tak! - powiedział zdecydowanie. - Bardzo mi się ten schemat podoba, jest bezpieczny. 
Severus przygryzł  usta. 
- W którymś momencie zrozumiałem, że nie da się nikomu w pełni nie ufać. Szczególnie gdy ktoś jest dla ciebie ważny. Istotne jest, żebyś dbał przede wszystkim o siebie, Harry. Myślał o sobie. 
- Ja już nie wiem komu oprócz ciebie mogę ufać, a komu nie - mruknął ze zrezygnowaniem. 
- Swoim przyjaciołom, Harry. Weasley to z powierzchni ciamajda, ale myślę, że jest wobec ciebie lojalny. Granger. Tutaj, w Hogwarcie możesz liczyć też na McGonagall i Slughorna. Jest jeszcze Lupin, ale on sam zostanie niedługo ojcem.
- Wiem, dlatego nie chciałbym mu zawracać głowy. 
- Ale możesz, Harry. On nie odmówi ci pomocy. Poza zamkiem zawsze pomoże ci mój ojciec, Harry. Naprawdę nie jesteś sam. Niewykluczone, że dla swojego bezpieczeństwa będziesz musiał opuścić Hogwart.
Chłopiec skinął głową. 
- Myślałem już o tym. Przez jakiś czas mogę ukrywać się w tym azylu, ale co zrobię potem?
- Jeżeli zajdzie taka sytuacja, musisz dostać się do Londynu, do domu.
- Naprawdę boję się, że nie dam rady. To wszystko... staje się coraz bardziej przerażające i przytłaczające. 
- Dasz sobie radę.
- Skąd ta pewność? - prychnął. 
- Bo nie masz innej możliwości - powiedział, uśmiechając się krzywo. - Czasem nie można zastanawiać się czy plan się powiedzie czy nie, jakie są szanse i czy potrafisz coś zrobić czy nie. To po prostu musi być zrobione. 
Przez chwilę stali w ciszy, patrząc na siebie. Harry w końcu przytaknął i odetchnął głęboko. Obserwował jak Severus wrócił do pakowania rzeczy. Kot znów zamiauczał. Chłopiec wyjął z szafki butelkę mleka, nalał do ceramicznej miseczki, którą następnie zwierzątku podsunął. Czuł się trochę żałosny wygłaszając do ojca pretensje o jego rezygnację z Hogwartu, ale miał głęboką potrzebę, by to powiedzieć na głos i w tej chwili czuł się już lepiej. Przykre było dla niego to, że właśnie wtedy, gdy myślał, że jego życie wreszcie się stabilizuje, wszystko musiało skomplikować się jeszcze bardziej. 
Przeszedł do innego pokoju. Większość rzeczy była już ułożona w kartonach. Na wierzchu jednego z nich leżał album ze zdjęciami i duże, drewniane pudełko z fiolkami wspomnień. Najpierw sięgnął po album. Przysunął sobie koci taboret i zaczął przeglądać. Na początku było trochę zdjęć z dzieciństwa Severusa, z jego ojcem, czasem z jego przyjaciółmi. Potem zaczęła się seria zdjęć z Lily. Harry zachichotał. Na jednym ze zdjęć Severus zasłaniał sobie twarz otwartą dłonią, najwyraźniej niechętny do zdjęcia, natomiast Lily nic sobie z tego nie robiąc, stała obok niego, unosząc się na palcach i całując go w policzek. 
Severus zajrzał do pokoju, szukając czegoś wzrokiem. 
- Wiadomo co będzie z Danielem? - spytał Harry, nie przerywając przeglądania albumu. 
- Nie czytałeś gazet?
Harry przerwał i spojrzał na niego zaniepokojony. 
- Nie... Nie byłem na śniadaniu i wyszedłem z pokoju dopiero gdy chciałem przyjść tutaj, nawet z nikim jeszcze nie rozmawiałem...
Severus ściągnął kilka książek z regału i wrzucił je do najbliższego kartonu. 
- Napisali, że umarł w nocy.
Chłopiec o mało nie upuścił albumu.
- Napisali...? Ale... to nie jest prawda?
- Moim zdaniem nie. 
Harry zamknął album. Miał wrażenie, że nie nadąża już za wydarzeniami. Wszystko działo się zbyt szybko, zbyt wiele, jednocześnie. Nie pamiętał już uczucia spokoju, jakie towarzyszyło mu przez całe minione wakacje. Ktoś ten spokój zabił. Sprawił, że stał się tylko wspomnieniem, a właściwie iluzją. Równie dobrze mogło go wcale nie być, był teraz tak nierzeczywisty. A on tak potrzebował tego spokoju, pragnął żeby rzeczywistość wyglądała inaczej, chociaż raz. Nawet nadzieja na spokój byłaby ukojeniem dla jego serca, ale nie mógł mieć nawet tego. Świadomość czekających go zagrożeń działała prawie paraliżująco. Od czasu gdy dowiedział się, że ma ojca, który przez całe jego życie dbał o jego bezpieczeństwo, w pewnym sensie czuł się słabszy. Pewność, że może się na kimś w pełni oprzeć dawała ciepło. A teraz znów w całym ciele czuł przeszywający chłód. 
Wziął do ręki jedną z fiolek i zaczął obracać ją pomiędzy palcami. Nie zastanawiając się wcale, otworzył ją i wspierając się różdżką, sprawił, że substancja - ni to płyn ni to gaz - zaczęła układać się w powietrzu, formując wspomnienie, niczym idealnej jakości hologram. 


Sceneria przedstawiała błonia Hogwartu. Jesień. Wielu uczniów korzystało z ostatnich dni na świeżym powietrzu zanim temperatura gwałtownie się obniży. Większość zgromadziła się wokół Jamesa Pottera i Syriusza Blacka, którzy zabawiali zebranych sztuczkami z miotłami i zniczem niczym cyrkowcy głodną rozrywki gawiedź. Lily spojrzała na nich z zażenowaniem i mocniej przytuliła się do Severusa. Spacerowali w pobliżu. 
- Zimno - szepnęła, oparłszy głowę o jego ramię. 
- Chcesz wrócić do zamku?
- Jeszcze nie. 
- Nie musielibyśmy patrzeć na tę żałosną maskaradę.
- Daj spokój, nie warto zwracać na nich uwagi - powiedziała ze śmiechem. Sięgnęła do torby i wyjęła z niej aparat. Podała go Severusowi. - Zrobisz mi zdjęcie?
Nie czekając odbiegła kawałek i ustawiła się przy starym buku. Poprawiła kitkę ciemnorudych włosów, wygładziła granatowy płaszcz i uśmiechnęła się radośnie. Jej zielone oczy lśniły. Popołudnie było słoneczne, oświetlenie wręcz idealne do zdjęć.
- Hej, Evans! - usłyszeli wołanie gdy Lily z powrotem podeszła do Severusa. Odwróciła się i przewróciła oczami ze zniecierpliwieniem. W ich stronę szedł Potter, a tuż za nim Black. Wszyscy zgromadzeni przyglądali się tej scenie z zaciekawieniem. Wiedzieli, że będzie na co popatrzeć - jak zawsze gdy Potter i Snape na siebie natrafiali.
- Czego znowu chcesz, Potter? - warknęła wrogo. Jednocześnie zacisnęła palce na przedramieniu Severusa. 
- Oh, nic takiego - zawołał. Teraz stał zaledwie trzy metry od nich, Black trochę dalej. Remus Lupin trzymał się na uboczu, spoglądając niechętnie. - Zastanawiałem się tylko czy nie miałabyś ochoty wyskoczyć ze mną do Hogsmeade?
Lily spojrzała na niego tak jakby był najobrzydliwszą istotą jaką widziała. Severus zacisnął dłonie w pięści. 
- Zwoje mózgowe ci się wyprostowały, Potter? - prychnęła. 
- Mi? Nie! Czuję się bardzo dobrze - odparł, zanosząc się śmiechem. - Ale ty chyba nie najlepiej, co? Skoro dalej trzymasz się ze Snapem...
- Ignoruj go, ignoruj go - powiedziała szeptem do Seva, mocniej zaciskając rękę. - Jesteś żałosny, Potter! Do czego się jeszcze posuniesz, żeby wywołać kłótnię? 
- Wiesz, Evans... - zaczął, krzywiąc się. Jego prawa ręka powędrowała do włosów, które zaczął mierzwić, zapewne myśląc, że dzięki temu wygląda pociągająco. - Po prostu mi ciebie żal. 
Lily przytrzymała Severusa, na którego twarzy już malowała się żądza mordu Pottera. 
- Umów się ze swoją miotłą, Potter! Tylko ona jest w stanie znieść twoje towarzystwo. 
Chciała odwrócić się i pociągnąć Severusa ze sobą, ale Potter znów się odezwał.
- Co, Snape?! Nawet się nie odezwiesz gdy zagaduję twoją dziewczynę? 
- Zamknij się, Potter! Odwal się po prostu! - krzyknęła, coraz bardziej zirytowana. Severus obnażył lekko zęby i wiedziała, że jeżeli szybko go stamtąd nie odciągnie wywiąże się bójka. - Ignoruj go, nie reaguj na to...
- Ile ci płaci, Evans?
Była tak zaskoczona, że odruchowo wykrztusiła tylko:
- Co? 
- Ile ci płaci? No wiesz, za randki... Chyba mi nie powiesz, że serio go lubisz? Nawet jego matka...
- Idziemy - powiedziała Lily, z całej siły ciągnąc Severusa, co wcale nie było takie łatwe. Jego czarne oczy wlepione były w Pottera, a w myślach już zastanawiał się jaką klątwę na nim wypróbować. Odeszli kilka metrów. - Zignorowałeś go, Sev, jestem z ciebie bardzo dumna.
- Wisisz mi galeona, Rogaczu - rzucił Black do Pottera. 
- Czekaj, czekaj. Nie tak szybko. Jeszcze nie skończyłem.
Remus ukrył twarz w dłoniach i pokręcił głową, wiedząc już co będzie dalej. James wyciągnął z kieszeni różdżkę, którą wycelował w plecy Snape'a. Zaklęcie zwaliło Severusa z nóg i sprawiło, że przeturlał się kilkanaście metrów. Poderwał się natychmiast, w sekundę wyjął różdżkę i rzucił zaklęcie w Pottera. Lily pisnęła i odsunęła się,a  tłum uczniów wiwatował, wreszcie doczekawszy się akcji. Syriusz stał najbliżej i z różdżką w pogotowiu przyglądał się jak James i Severus rzucają w siebie zaklęcia, robiąc jednocześnie uniki. Peter chował się za nim, a jego małe oczy chciwie patrzyły to na przyjaciela, to na Snape'a. 
Zaklęcia świszczały w powietrzu, uderzając w korę drzew lub w kamienie, uczniowie przyglądający się uchylali się, aby przypadkiem nie oberwać. Wielu krzyczało zachęcając albo Severusa albo Jamesa do większej zaciętości. Po kilku minutach James nie zdążył zrobić uniku i padł na trawę, ciężko dysząc. Severus otrzepał się i zbliżał się do niego z dłonią zaciśniętą na różdżce. 
- Sev! - zawołała Lily. - On nie jest tego wart! 
Ale Snape nie zwracał na nią uwagi. Stanął nad Potterem z wymierzoną w niego różdżką. Gryfon właśnie próbował z powrotem stanąć na nogi. Black chciał się włączyć, ale Potter dał mu znak by nie podchodził. Severus cierpliwie czekał aż przeciwnik wstanie. 
- I co? - warknął Potter. - Tylko na tyle cię stać, Snape?
Stali teraz naprzeciwko, bardzo blisko, obaj prawie przytykając czubki różdżek do siebie nawzajem. Patrzyli na siebie z jednakową odrazą i nienawiścią. Severus zaciskał usta i mrużył oczy, jak zwierz przygotowujący się do ataku, natomiast James lekko dygotał i sprawiał wrażenie jakby bardzo chciał go sprowokować do większej agresji. Severus był od niego wyższy, co Potter starał się zamaskować, stając na palcach. 
- Sev! - krzyknęła jeszcze raz Lily, ale okrzyki uczniów skutecznie ją zagłuszały. 
- Nie chcesz wiedzieć na co mnie stać, Potter - syknął, ledwie rozchylając usta.
- Ha! - zaśmiał się z kpiną. - Już ja potrafię to sobie wyobrazić. Rzucisz na mnie klątwę? Może Crucio, co? W tym jesteś najlepszy, nie?
Severus uśmiechnął się mściwie. 
- Chcesz się przekonać? - zapytał, zaczepnie unosząc brwi. 
James wypiął klatkę piersiową. Przypominał w tej chwili koguta, który zabiera się do piania. 
- Nie boję się ciebie - zniżył głos do szeptu. - Naprawdę myślisz, że jesteś taki świetny? Z czarną magią? Myślisz, że jak wzbudzisz w kimś strach to masz się czym szczycić? A bez różdżki to co? Lipa?Nie dziwię się, że nawet twoja matka cię nie chciała. 
Severus drgnął, zagryzł od wewnątrz policzki. 
- Twoja chyba ci nie powiedziała, Potter, że nie należy drażnić ludzi silniejszych od ciebie. 
Chłopak zaniósł się śmiechem. Tymczasem Lily podbiegła bliżej nich. 
- Severus! Proszę cię, nie warto! On chce cię tylko...
- Cicho bądź, Evans! - krzyknął Potter. - Czasem jesteś tak żałośnie głupia, że...
Nie zdążył dokończyć. Cios był tak silny, że prawie zwalił go na ziemię. Rozjuszony tym James rzucił się na Snape'a. Obaj odrzucili różdżki. Przyglądający się im uczniowie zaczęli krzyczeć, klaskać i dopingować. Lily przedarła się przez tłum, rozpaczliwie szukając Lupina.
- Remus! Trzeba wezwać profesor McGonagall! Oni naprawdę zrobią sobie krzywdę.
Lupin zerknął na Severusa i Jamesa. Wykonywali tak szybkie ruchy, że trudno było za nimi nadążyć. 
- Lecę - mruknął, postawił swoją torbę na ziemi i pobiegł w stronę zamku. 
Severus pchnął Pottera na drzewo, ten spróbował go kopnąć, ale Snape zrobił unik i wymierzył mu cios w twarz. James podskoczył, łapiąc przeciwnika za barki i próbując powalić go na ziemię. Lily jako jedna z niewielu przyglądała się temu z przerażeniem. 
Za każdym razem gdy któryś z nich nie zdążył obronić się przed ciosem, Gryfoni i Ślizgoni głośno to komentowali, pozostali ograniczali się do oklasków. Wkrótce chłopcy wylądowali na trawie, ani na moment nie przerywając szarpaniny. Przeturlali się nieco dalej od zbiegowiska. James warknął, spróbował złapać Severusa za szyję i zacisnąć na niej dłonie, ale Snape był szybszy. Pchnął Pottera z całej siły na wielki głaz tuż obok nich. Gryfon uderzył głową w kamień aż huknęło. Severus wsparł się na dłoni, dysząc ze zmęczenia. Miał potargane włosy, rozcięte i zakrwawione usta oraz podrapane policzki. Krew spływała również ze zdartej skóry na skroniach. 
Black natychmiast pobiegł do Jamesa.
- Nie dotykaj go, mógł sobie coś załamać! - krzyknął ktoś z tłumu, który nagle zadziwiająco ucichł. 
Lily uklękła obok swojego chłopaka. 
- Nic ci nie jest? - spytała cicho. 
Pokręcił głową. Zaczerpnął powietrza i z satysfakcją spojrzał na nieruchomą postać Jamesa. 
- Jeżeli coś mu zrobiłeś to cię zabije, Snape - wrzasnął Black.
Snape spiął mięśnie, już gotowy do ataku.
- Spróbuj - wysyczał. 
Syriusz zrobił ku niemu krok, ale Lily objęła Severusa najmocniej jak tylko była wstanie, powstrzymując go od ruchu. Wokół Pottera zgromadziło się teraz kółko najbardziej zainteresowanych osób. 
- James! James, obudź się! - mówiła jedna z dziewczyn, klepiąc go po policzkach. 
Chwilę potem na miejsce dotarła Minerva McGonagall, za nią biegł Remus Lupin. Wszyscy oprócz Severusa i Blacka zwrócili na nią swoje spojrzenia. 
- Co się tutaj stało? Snape, Potter, Black? Znowu wy?! Czy wy naprawdę nie potraficie znaleźć sobie pożytecznego zajęcia? Ciągle musicie wszczynać bójki?!
Nawet nie próbowała kryć zdenerwowania. 
- Pani profesor - zaczął niewinnym tonem Syriusz. Odchrząknął. - James... on jest nieprzytomny. 
Nauczycielka popatrzyła ze zmartwieniem na Pottera i od razu zwróciła się do Petera:
- Pettigrew, Jones! Zanieście go do Skrzydła Szpitalnego, no już! - nakazała. Peter i chuderlawy chłopak stojący obok niego podeszli do Pottera i we dwójkę go ponieśli. Na głazie został niewielki, krwawy ślad. - A ty - wskazała na Syriusza - i ty - powiedziała do Severusa. - ze mną! Evans i Lupin, wy też!
Scena zmieniła się. Teraz znajdowali się w komnacie obok wejścia do Skrzydła Szpitalnego. Severus, Syriusz, Remus i Lily siedzieli na miejscach, a profesor McGongall stała przy otwartych drzwiach, najwyraźniej czekając. Lupin wyglądał na załamanego, Syriusz na wściekłego, a Severus jakby było mu już wszystko jedno. Nie minęło parę minut, a do środka wszedł Albus Dumbledore wraz z Horacym Slughornem. Dyrektor zamknął drzwi i obrzucił zgromadzonych uważnym spojrzeniem znad swoich okularów-połówek. Wciąż miał na sobie płaszcz, co wskazywało na to iż dopiero wrócił do zamku. Horacy wyraźnie się uspokoił gdy zobaczył, że Severus jest w o wiele lepszym stanie niż Potter. 
- Dobrze - zaczął Albus. Głos miał spokojny, ale surowy. - Czy mogę się dowiedzieć co się właściwie stało i dlaczego pan Potter trafił do Skrzydła z potrzaskaną czaszką?
Syriusz prychnął  obrócił się w stronę Severusa. 
- No? Nie pochwalisz się, Snape?
Severus zacisnął dłonie, aż pobielały opuszki jego palców. 
- On zaczął - powiedział cicho. 
- To nie jest żadne wytłumaczenie. Czy będzie w tym zamku chociaż jeden dzień, w czasie którego nie będziecie nawzajem rzucać w siebie klątwami? Panie Lupin - zwrócił się do Remusa. - Proszę mi powiedzieć jak to przebiegało. 
Remus wyraźnie się zmieszał, ale posłusznie zabrał się do odpowiedzi. 
- Byliśmy wszyscy na błoniach... James i Syriusz pokazywali innym sztuczki z miotłami, trochę się popisywali - skrzywił się bo w tym momencie Syriusz lekko kopnął go w łydkę. - Severus i Lily przechodzili nieopodal i...
- I Snape zaatakował Jamesa - wtrącił Syriusz. 
- To nieprawda! - zawołała oburzona Lily, podrywając się ze swojego krzesła. 
- Zaraz ciebie zaatakuję Black - warknął Snape. 
- Widzi pan, dyrektorze? On mi grozi! Jego trzeba gdzieś zamknąć, albo smycz założyć, on jest niebezpieczny dla otoczenia!
- To nie ja tutaj jestem psem.
- Cisza! - zagrzmiał Dumbledore. Uniósł dłoń i odczekał aż każdy z nastolatków zamilknie. Ponownie zwrócił się do Lupina. - Mów dalej. 
- James zaczepił Lily. Chwilę... rozmawiali... Chciał sprowokować Severusa, ale...
- Lunatyk! 
- Przecież tak było, Syriuszu! Chciał go obrazić, zacząć pyskówkę, ale mu się to nie udało. Lily i Severus chcieli odejść, ale James wtedy rzucił zaklęcie w stronę Severusa, on mu odpowiedział tym samym, a potem... potem przez parę minut się wyzywali, następnie przeszli do zwykłej bójki. 
- Pięknie - skomentowała ironicznie Minerva. 
- Czy potwierdza pani tę wersję wydarzeń, panno Evans? - Drops uprzejmym tonem zapytał Lily.
- Tak. 
- Pan Potter ledwie uszedł z życiem z tej potyczki. Pani Pomfrey musiała wezwać lekarza z najbliższego szpitala - powiedział. Zrobił krótką przerwę. - Panie Lupin, panie Black, panno Evans, proszę już wyjść. 
Remus i Syriusz wstali, ale Lily tylko energicznie pokręciła głową. 
- Nie.
- Panno Evans, proszę o...
- Nigdzie nie idę! - fuknęła jak rozzłoszczona kotka. 
- Lily, poczekaj na zewnątrz - powiedziała stanowczo Minerva. 
Dziewczyna jeszcze przez chwilę się opierała, ale nie mogąc się sprzeciwić, w końcu wyszła, przed tym jeszcze uścisnąwszy Severusowi dłoń.  
- Chyba wszyscy już w tym zamku przyzwyczaili się do waszych bójek, ale coś takiego... Jako dyrektor nie mogę zignorować tego incydentu.  
- Jasne - mruknął Severus. - To prze ile tygodni mam czyścić kociołki?
Dumbledore zdjął okulary i schował je do kieszeni. 
- Czy zdajesz sobie sprawę jak to poważna sprawa? - spytał ostro. - Rozmawiałem już z rodzicami pana Pottera i z lekarzem. Pan Potter miał wyjątkowe szczęście, gdyby uderzył się pod innym kątem mogłoby dojść do trwałego paraliżu i to w najlepszej opcji.
- Dobrze - odezwał się ze zaciśniętymi zębami. - więc jaki mam szlaban.
- To niestety nie jest kwestia zwykłego szlabanu, panie Snape. 
- Albusie - zaczął Horacy. - Wiem, jakie są zasady ale Severus to nasz najlepszy uczeń i...
- Tak i właśnie tylko z tego powodu jeszcze nie został z tej szkoły wyrzucony, Horacy. Jest to trudna sytuacja ponieważ w związku z postawą rodziców pana Pottera, mam związane ręce. To zaszło za daleko. 
- Więc? - rzucił ze zniecierpliwieniem Severus. 
- Więc muszę zawiesić cię w prawach ucznia na czas nieokreślony. 
- Albusie, ale to nie jest współmierna kara.
Minerva ścisnęła usta, wyglądała jakby starała się powstrzymać od ciętego komentarza. 
- Niewspółmierna? Gdyby nie łut szczęścia, niedostatecznie silne uderzenie mielibyśmy tutaj sprawę o zabójstwo Horacy! Nie mogę zmieniać przepisów tylko dlatego, że sprawcą jest wyjątkowo zdolny uczeń! Nie w takiej sytuacji. Skontaktowałem się już z twoimi opiekunami, Severusie. W tej chwili pójdziesz się spakować, ja muszę jeszcze porozmawiać z rodzicami Jamesa i po tym osobiście odstawię cię do Londynu. 
Severus wzruszył ramionami i szybko wyszedł z sali. 
- Horacy, idź z nim - powiedziała z troską McGonagall.
- Oczywiście! Tak zamierzałem - oświadczył z lekkim obruszeniem Slughorn. 
Po chwili scena znów się zmieniła. Severus w towarzystwie Dumbledore'a szli ciemną ulicą pośród wielkich domków jednorodzinnych w Greenwich. Dyrektor ciągle mówił do ucznia, ale ten zdawał się w ogóle nie zwracać na niego uwagi. 
Zatrzymali się przy jasnym, trzypiętrowym domu. W drzwiach czekała już na nich niezbyt wysoka blondynka.
- Och, Severus! - zawołała jak tylko podeszli do wejścia. Objęła go i mocno przytuliła, gładząc po włosach. 
- Pani Rogers, pamięta mnie pani? - odezwał się Dumbledore. 
- Oczywiście.
- Rozmawiałem już z pani mężem ale jest jeszcze kilka spraw, które chciałbym omówić w związku z dzisiejszymi wydarzeniami. 
- Tak, tak, proszę do środka. Owen niedługo przyjdzie, jest jeszcze w kancelarii. 
Wpuściła go do środka, wciąż tuląc do siebie Severusa. On nie odezwał się ani słowem. Puściła go po dłuższej chwili. Była szczerze ucieszona tym, że mogła go zobaczyć. Pogłaskała go delikatnie po policzku. Dumbledore tymczasem stanął w korytarzu, przyglądając się z zachwytem zdobiącym ściany obrazom.
- Idź kochanie na górę, przygotowałam ci tam już świeżą pościel. Na biurku zostawiłam kolację i ciepłe picie, pomyślałam, że pewnie będziesz chciał od razu się położyć. Kyle bardzo się ucieszy, teraz go nie ma, został na noc u kolegi, robią jakiś projekt naukowy, będzie jutro. Połóż się, kochanie, śpij dobrze - świergotała. Pocałowała go delikatnie w policzek i wzięła od niego torby. 
Severus w żaden sposób nie zareagował ani nie pokazał po sobie, że ją słyszał. 
- Ach, Severusie! - odezwał się Albus. - O mało nie zapomniałem. W związku z zawieszeniem musisz mi oddać różdżkę. 
Chłopak rzucił mu wściekłe spojrzenie, wyjął różdżkę, podał mu ją  bez słowa i od razu pobiegł na pierwsze piętro, wbiegł do swojego pokoju i bezwładnie padł na łóżko. 
Kolejna zmiana sceny. Pokój, w którym mieszkał Severus był duży i jasny. Ściany w kolorze jasnego błękitu, dwie szafy,  bardzo długie biurko i kilka regałów, zapełnionych po brzegi książkami. Kociołki, butelki, palniki i różne inne akcesoria potrzebne do przyrządzania eliksirów. Fotele, szafki i stolik. Wszędzie książki. 
Severus obudził się, ale nie otwierał oczu. Miał ochotę znowu zapaść w sen. Drzwi jego pokoju uchyliły się, do środka zajrzała drobna, kilkuletnia dziewczynka o długich, brązowych włosach i wielkich, jasnoniebieskich oczach. Miała zieloną pidżamę w króliczki, a w rączce trzymała podobnego króliczka. Na widok Severusa bardzo się ucieszyła. Przebiegła przez pokój.
- Sev! - zawołała radośnie, wskakując na łóżko. 
- Olivia?
- Czeeeeść!
Objęła go za szyję i przytuliła się. 
- Dusisz mnie - mruknął, klepiąc ją lekko po plecach. 
- Bo tęskniłam za tobą! - oświadczyła. Wyszczerzyła mleczne zęby. 
- Aha.
- Olivia! - Melissa podeszła do drzwi. - Dlaczego budzisz Severusa?
- Bo już dziesiąta rano, trzeba wstawać, prawda?
- Yhym.
- Ubierz się kochanie i zejdź na dół na śniadanie. 
Dziewczynka zasmuciła się lekko. 
- A mogę najpierw zjeść?
- No dobrze, myszko - powiedziała ze śmiechem kobieta. 
- Sev? 
- Co? - burknął. 
- Popilnujesz mojego króliczka? - zapytała z przejęciem. 
- Jasne. 
Dała mu buziaka w policzek, położyła maskotkę na podszukę i wybiegła z pokoju. 
- Też jesteś już głodny, kochanie? - Melissa spytała Severusa.  Nie odpowiedział, a jedynie wzruszył ramionami. Uśmiechnęła się do niego czule. - Będzie czekało w kuchni. 
Zszedł tam dopiero po upływie niecałej godziny. Olivia zdążyła się już najeść i ubrać i teraz usadowiła się z wielkim blokiem rysunkowym na dywanie w salonie. Wokół rozstawiła kredki oraz farby. Na ekranie telewizora leciała bajka. Severus wymigał się od dołączenia do zabawy i poszedł do kuchni. Na długim, prostokątnym stole przyozdobionym kremowym obrusem i żółtymi serwetkami, postawiono wielki talerz z naleśnikami z syropem klonowym, inny z kanapkami i dzban z sokiem pomarańczowym. Severus zerknął bez przekonania na jedzenie. W ogóle nie czuł głodu. Zanim zdążył się zdecydować usłyszał z oddali dźwięk otwieranych drzwi frontowych i krótką rozmowę pomiędzy Melissą, a Owenem. 
- Tak szybko?
- Tak, już wczoraj ich uprzedziłem, że biorę na dzisiaj wolne ale musiałem jeszcze zawieźć dokumenty i dopilnować White'a, tego młodego aplikanta. Oczywiście musiałem jeszcze odebrać z dwadzieścia pieprzonych telefonów, zwariować można. Kyle już wrócił?
- Nie, nie.
- A Severus? 
- Jest w kuchni, ale proszę się, może lepiej nie... 
- Spokojnie.
Severus nałożył na swój talerz dwa naleśniki i nalał soku do szklanki. Owen przywitał się z córką po czym od razu skierował się do kuchni. Wysoki, dość szczupły mężczyzna o gęstych, brązowych włosach. Jak zawsze miał na sobie elegancki garnitur o wartości średniej klasy samochodu. On i ojciec Severusa zawsze nosili garnitury, jedynie na wycieczki nad jeziora, czy w góry zmieniali garderobę, ale oczywiście z niechęcią.  
- Cześć - przywitał się, energicznie wkraczając do pomieszczenia. Odsunął dla siebie krzesło i usiadł na przeciwko chłopca. Poprawił kołnierz śnieżnobiałej koszuli, oparł łokcie o blat i złączył dłonie. 
- Cześć. 
- Chyba powinniśmy porozmawiać o tym co się wczoraj stało. 
- Po co?
- Bo to ważne, Sev. To cholernie  ważne - powiedział. Przysunął do siebie talerz z kanapkami. - Dumbledore opowiedział mi mniej więcej co się stało i jakie ma to konsekwencje...
- Zostałem zawieszony, wiem. 
- Jak to się stało?
- Potter zaczął, jak zawsze. 
- A mogę prosić o więcej szczegółów? - zapytał z typowym dla siebie, zawadiackim uśmiechem. 
- Robili jakiś cyrk na błoniach, zaczął mówić do Lily, chciał mnie sprowokować i początkowo go ignorowałem ale potem... Prawie odeszliśmy, ale on rzucił na mnie zaklęcie, więc nie mogłem tego tak zostawić. 
- Pewnie. Ale trzeba mu było od razu rozwalać głowę?
- Nie miałem takiego zamiaru, tak wyszło - burknął obojętnie. Owen przez dłuższą chwilę mu się przyglądał. - Obraził mnie i obraził Lily, więc go uderzyłem. Bójka jak bójka, pod koniec kolejny raz się na mnie rzucił, a ja chciałem go z siebie zepchnąć. Poleciał na ten kamień i tyle. 
- Uderzył pieprzoną głową o pieprzony głaz. On się otarł o śmierć, Sev. I tak jak naprawdę guzik z pętelką mnie ten chłopak obchodzi, tak to niestety...
- Nieważne - wtrącił. 
- To niestety może wpłynąć na twoją przyszłość. Pomyślałeś o tym? Mogą cię wyrzucić ze szkoły. 
Severus znów wzruszył ramionami. 
- No i? Hogwart to nie jedyna szkoła. Mogę zdawać owutemy w szkole w Londynie.
- I myślisz, że cię przyjmą z czymś takim w papierach? Niewiele by brakowało, a ten chłopak by zginął, a ty miałbyś sprawę o zabójstwo, Sev. I spieprzone całe życie. 
- Ale nie zginął, tak?
- Nadal możesz mieć z tego powodu mnóstwo problemów. Nie tylko wydalenie ze szkoły jest wysoce prawdopodobne, ale jego pieprzeni rodzice mogą cię oskarżyć. Całą noc ślęczałem nad spisem pieprzonego prawa magicznego w tym zakresie, żeby być pewnym że wszystko dobrze pamiętam. Co mnie martwi i na co zwrócił uwagę Dumbledore to to, że ciebie w ogóle nie obchodzą konsekwencje.
Severus klasnął w dłonie. 
- No brawo! Wreszcie dotarło, że mnie to po prostu nie obchodzi. I ani jego ani ciebie też nie powinno to obchodzić. 
Rogers odetchnął głęboko.
- Za tego dziadka nie będę się wypowiadał, ale mnie to bardzo obchodzi, Sev. 
- W ogóle nie rozumiem dlaczego. 
- Dlatego, że jesteś dla mnie ważny, nie mogę bezczynnie stać i się przyglądać jak marnujesz sobie życie. 
- Ale to jest moje życie! Więc mogę z nim robić co mi się żywnie podoba! 
- Jasne. Chcesz trafić do pieprzonego Azkabanu?
- Wszystko mi jedno. 
 Gdybyś pchnął go chociaż odrobinę mocniej, tak by się to skończyło. Nie zależy ci?
- Nie! Ile razy mam to jeszcze powtórzyć? - zdenerwował się. - Mam już tego dość. Mam już jego dość. Od sześciu lat zachowuje się tak jakby miał na moim punkcie jakąś obsesje, to zawsze on mnie prowokuje, ja się do niego pierwszy nie odzywam. Poza tym, to jest moja sprawa i nie chcę żeby ktokolwiek się w to wtrącał. Jeżeli są konsekwencje to je poniosę, ale nie muszę tego komentować. 
Owen pokręcił głową. 
- Nie, to nie działa tak, Sev. Zapominasz chyba o tym, co dla ciebie samego jest ważne. 
- Nic nie jest dla mnie ważne.
Usta Rogersa zadrgały, jakby próbował powstrzymać się od uśmiechu. 
- Uderzyłeś go po jak obraził Lily, więc... Myślę, że jest dla ciebie ważna. - Severus nie odpowiedział. Żeby czymś się zająć, sięgnął po sok. - Nauka. Wiesz, tam byś nie miał dostępu do książek. 
Severus zerknął na niego apatycznie. 
- Mój problem. 
- Nie. Możesz to negować, odrzucać i tak dalej, ale faktem pozostaje, że są osoby, które się tobą przejmują! Którym zależy. Twój ojciec...
- Jego rozumiem - przerwał mu z wyraźną irytacją. - Ale nie rozumiem dlaczego niby miałoby tobie zależeć. 
Mężczyzna pochylił się nad stołem. 
- Severus, jesteś synem mojego najlepszego przyjaciela, znam cię od chwili twoich narodzin i może ci się to nie podobać, ale mi zależy. A dodatkowo w obecnej sytuacji czuję się za ciebie odpowiedzialny. Są rzeczy, o których nie wiesz, o których nie mogę ci powiedzieć niezależnie od tego jak bardzo bym chciał. I właśnie to mnie tak wkurza. Pieprzone regulaminy...  - westchnął. Po chwili ciszy kontynuował. Usłyszeli dźwięk telefonu.  - Nie chodzi tylko o to, że nie chcę , by niedługo Tobiasz miał do mnie pretensje, że pozwoliłem jego synowi spieprzyć sobie życie. Chcę, żebyś mógł realizować swoje ambicje.
- Owen! - zawołała Melissa, podchodząc do framugi kuchennych drzwi. - To do ciebie. 
- Jestem zajęty.
- Wiem, ale to M...
- To mu powiedz, że jestem zajęty. 
- Już powiedziałam. Nalega. 
- To przekaż mu ode mnie cytat, żeby się pieprzył. Razem ze swoim pieprzonym regulaminem. I że mam tu ważniejszą rozmowę - dodał i uśmiechnął się do Severusa.

Severus skończył wybierać rzeczy do zabrania z gabinetu. Stanął na środku pomieszczenia z dłońmi założonymi na biodra i rozglądał się, czy aby na pewno niczego nie pominął. Być może będą takie chwile, w których będzie brakowało mu tego miejsca, ale teraz bardzo w to wątpił. 
Rozległo się pukanie do drzwi, które po przyzwoleniu otworzyły się, a do środka weszła Minerva McGonagall. Ubrana była w ciemnofioletową szatę. Jej brązowe włosy nie były jak zwykłe upięte w ciasny kok, ale łagodnymi falami opadały na ramiona. 
- Miałam nadzieję, że jeszcze cię tu znajdę. 
- Dzisiaj jeszcze tak - powiedział, podnosząc kota z podłogi. 
- Kiedy chcesz wyjechać?
- Jutro. 
- Rozumiem. Będzie mi ciebie  bardzo brakowało tutaj. Tak jak brakuje Daniela...
W tej chwili z pokoju do gabinetu wszedł Harry, trzymając w dłoniach drewniane pudełko. 
- Czy mogę...? - przerwał, dostrzegłszy dyrektorkę. - Och, dzień dobry, pani profesor. 
- Dzień dobry, Harry. Przyszłam ponieważ mam pewną prośbę, a właściwie propozycję - zwróciła się do Severusa. - W związku ze śmiercią Daniela dzisiaj zapowiedzieli, iż jutro zostanie wyemitowany jego dawny wywiad. Sprzed prawie dwudziestu lat. Mówili, że miał zostać wyemitowany już wtedy, ale przez jakąś nagłą katastrofę termin został przesunięty, ale Daniel cofnął swoją zgodę na emisjię. A teraz gdy on... - głos lekko jej się załamał. Harry nie pamiętał, żeby miał okazję widzieć Minervę McGongall tak zasmuconą. Odchrząknęła i gdy przemówiła ponownie, brzmiała już pewniej i z typową dla siebie ostrością. - Jako, że tak rzadko udzielał wywiadów, a szczególnie dla telewizji to... chciałabym zobaczyć i poprosić ciebie, Harry'ego o towarzystwo. Panna Granger i pan Weasley również będą mile widziani jeżeli zechcą. 
- O tak, dziękuję - rzekł Harry. - Ja bardzo chcę.
Severus jedynie przytaknął. 

 *

Powoli zapiął guziki białego, lekarskiego fartucha. Nałożył rękawiczki. Wbrew temu, co powiedział mu Antoniusz, nie śpieszył się. Może nawet podświadomie chciał to opóźnić. 
Przeszedł przez długi, wąski korytarz. Echo jego kroków potoczyło się wgłąb tego podziemnego labiryntu. Było już późno i Leonel był tam zupełnie sam. W zasadzie, oprócz niego do tej części laboratoriów mało kto kiedykolwiek wchodził. Szedł po ciemku. Po niecałych dziesięciu minutach doszedł na miejsce. Przez chwilę patrzył na metalową klamkę, potem położył na niej dłoń. Zacisnął palce i pchnął drzwi. 
Pomieszczenie było zbudowane na planie prostokąta. Po drugiej stronie od wejścia znajdowały się lśniące komory chłodnicze do przechowywania zwłok. Na prawo metalowe szafki ze sprzętem medycznym, po środku stoły autopsyjne, a na jedynej wolnej ścianie, z jakiegoś powodu umieszczono wielkie lustro. 
Leonel nacisnął włącznik, salę rozświetliło kilkanaście jarzeniowych lamp. Jedna z komór była otwarta, na jej drzwiczkach umieszczono nalepkę z napisem: D.A.A.Sauvage. Ciało Daniela leżało na stole autopsyjnym tuż przy sprzęcie chirurgicznym, przykryte czarnym, plastikowym materiałem. Lekarz zbliżył się niespiesznie. Jednym ruchem ściągnął materiał i odrzucił go do kosza. Na widok Daniela poczuł coś dziwnego w okolicach klatki piersiowej. Jakby ktoś na ułamek sekundy zacisnął dłoń na jego sercu. 
Włączył dodatkową lampę nad stołem i uruchomił dyktafon. 
- Osiemnasty września tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego szóstego roku. Godzina dwudziesta druga dwadzieścia trzy. Autopsja numer 45 7834X X7. Lekarz przeprowadzający autopsję: Leonel Thomas Celter. Podmiot autopsji: Daniel Alexander Amadeusz Sauvage. Mężczyzna rasy białej, Wiek biologiczny: trzydzieści pięć lat. Wiek faktyczny w chwili śmierci: tysiąc trzysta dziewięćdziesiąt jeden lat. Od stwierdzenia zgonu minęło: dziewiętnaście godzin i cztery minuty. Długość ciała: sto dziewięćdziesiąt trzy centymetry. Waga ciała: osiemdziesiąt kilogramów. Odżywienie ciała: w normie. Stan skóry: czysta. 
Nie licząc opatrunków wokół nadgarstków i szyi, ciało Daniela było całkiem nagie. Leonel ostrożnie położył dłoń na jego torsie. Zimny, ale nie tak jak powinien być po upływie takiego czasu, zaaplikowany środek wciąż działał. 
Celter wziął skalpel i zbliżył jego ostrze do opatrunku prawej ręki Daniela. Przeciął go i ściągnął, następnie to samo uczynił przy drugiej ręce. Głębokie rany po podcięciu żył nie zdążyły się nawet w połowie zabliźnić. Delikatnie przeciął również opatrunek wokół szyi. 
- Widoczne rany i urazy: na obu przedramionach rany cięte o długości piętnastu centymetrów, pozioma rana cięta na szyi o długości około dwudziestu dwóch centymetrów. Ślad po przeprowadzonej tracheotomii. Na całym ciele liczne blizny będące rezultatem dawnych ran. 
Leonel wybrał odpowiedni nóż i przystąpił do otworzenia klatki piersiowej. Najpierw wykonał głębokie nacięcie od okolic kości ramiennej w dół do środka tułowia, następnie drugie symetrycznie, a po tym jedno od środka w dół korpusu. Odłożył nóż i rozchylił płaty. Teraz musiał przeciąć żebra. Wybrał kleszcze i po oczyszczeniu miejsca z innych tkanek zamierzał zabrać się do krojenia, ale coś w tej ciemnej, krwawej głębi przykuło jego uwagę. Kleszcze w jego ręce zawisły na centymetr nad żebrami. Gdzieś pod tymi żebrami, pomiędzy lewym i prawym płucem leżało serce. To nie takie proste spojrzeć, gdy spojrzenie może sprawić ból.
Pomyślał o swoim własnym sercu. Ono wciąż biło, mocno i równomiernie, nieprzerwanie od pięciuset sześćdziesięciu pięciu lat, ale w tym biciu ostatnio jakby coś się zmieniło. Serca to pompa. Piękna, cudowna, ale tylko pompa. Ludzkość od zawsze przypisywała sercu o wiele więcej zasług niż tylko tłoczenie krwi. 
Czy może krew tłoczyć jakoś inaczej? Nie szybciej i nie wolniej ale jakoś tak po prostu inaczej. Bo przecież musi być coś inaczej. Jeżeli serce przyjaciela umiera to jakżeby tak to drugie serce mogło dalej bić tak samo?  Coś się w tym biciu zmienić musi bo przecież wkrada się do tego serca ból tak wielki, że słowami go nie można wyrazić. Ani krzykiem żadnym, jękiem ani strumieniami łez. Życia by nie starczyło, ażeby taki ból płaczem pokazać, a nawet jak życie dowolnie długie by było to i tak zawsze będzie za krótkie. Nigdy człowiek nie wyrazi bo zawsze ten ból będzie trwał i trwał, będzie palić wnętrze pustka jakby się część samego siebie straciło. 
A może mocniej serce biło. Mocniej jakby chciało i za to drugie, ciche serce bić. I tak cisza nastała, cisza tak cicha, że Leonel mógł usłyszeć poszczególne uderzenia swojego serca, a w sercu tym słyszał smutek i żal i tęsknotę już. Wkradły się tam teraz wszystkie słowa niewypowiedziane, o których wiedział, że chciałby powiedzieć, ale i te, o których jeszcze nie wiedział. Schowały się gdzieś za zastawką mitralną, Na zawsze się tam schowały i nigdy nie będą wypowiedziane, ale istnieć nie przestaną tak długo jak to serce będzie biło. Potem umrą razem z nim i zgniją, aż w końcu faktycznie istnieć przestaną. 
Cierpienia wyrazić w pełni nie potrafi, ale i tak próbuje. Z każdym uderzeniem, z każdą kolejną porcją krwi. Nie uda się, ale przecież czasem nie chodzi o to, by się udało. Czasem robi się coś tylko po to, by to robić. Bo inaczej człowiek nie chce, bo on chce tak robić i już, bo właśnie tak czuje i taką potrzebę ma. A wytłumaczyć tego często nie umie. I właśnie to serce doktora Celtera pierwszy raz taką potrzebę miało, a nie tylko serce ale cały on. W krótkim czasie nasiąknął większą ilością uczuć niż przez całe przeszłe życie i to uczuciami tak intensywnymi nasiąknął, że ciągle się w nich gubił. Bo gdy nic nie było, a nagle jest coś to nie wiadomo co z tym czymś począć. I jak dalej żyć też nie wiadomo. Czy patrzeć na to czy podziwiać, czy przestawić gdzieś, bo przecież coś zrobić trzeba. Człowiek jakby inny się staje, zmieniają go te uczucia, na nowo kształtują i nagle dowiaduje się o sobie samym więcej niż kiedykolwiek wiedział i sam już nie wie kim jest. 
Najlepiej ból wyrazić chyba tylko oczy potrafią. Tylko problem jest z nimi jeden, żeby ten ból ktoś dostrzegł, sam musiałby podobny ból nosić w swoich. I gdy się tacy na siebie natkną to nawet mówić nic nie muszą, ani gestów wykonywać, spojrzenie wystarczy bo i jedno i drugie wie. A jak ktoś takiego samego bólu nie zna to nie wiadomo jak mu pokazać, żeby  mógł zrozumieć. Może tylko jakby mózgi połączyć, umożliwić komunikację między ich neuronami, może wtedy dopiero doszłoby do porozumienia i ulgę może by to przyniosło. Ból by nie zniknął ale jakby cieplej człowiekowi z nim było, jakby się do tego bólu przytulił. 
Leonel odłożył kleszcze i z powrotem ułożył płaty skóry. Dłoń położył na dłoni Daniela. Drżała. Może jego organizm chciał w jakiś sposób wyrazić, że czuje. 
Gdy człowiek zdaje sobie sprawę z tego jak bardzo czuje, nagle jakby słabszy w swoich oczach się stawał. Bardziej podatny na zranienia. Ten co nie wie to nie zauważy, że zranił go ktoś i nawet bólu nie poczuje. Chociaż im bardziej się czuje, im głębiej odczuwa tym cierpi się bardziej i z bólem ciągle żyje, to choćby nie wiadomo co, nie chce się wracać do poprzedniego stanu. 
Tkwił wcześniej jakby w swojej własnej muszelce gdzieś na dnie wielkiej wody. Piękna ta muszelka była jak dzieło sztuki i jemu w niej miło się żyło. Pękła gdy poznał Daniela. Otworzyła się i woda wtarła się do środka. I tak nasiąknął bies. 
Przez chwilę, a może przez godzinę całą albo i kilka godzin Leonel patrzył na twarz przyjaciela. Potem uniósł spojrzenie gdzieś w pustkę, a z jego oczu wypłynęły łzy. 

----------------------------------------------------------------------------------------------------------------

4 komentarze:

  1. Świetny ! W końcu jest nowy rozdział :D Najlepsze opowiadanie jakie czytałam . Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Eh, rozpisałam sie a tu nagle padł mi telefon..
    W skrócie, uwielbiam tego bloga
    Przyczyniłaś sie do moich dwóch nieprzespanych nocy
    I prosze o wiecej Seva i Hermiony ;-;
    /niecierpliwa K

    OdpowiedzUsuń
  3. Halo halo
    Tu znowu K :3
    Kiedy następny rozdział?
    Pozdrawiam cieplutko

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem, gdy będę miała czas go przeredagować/poprawić :).

      Usuń