20.09.2013

46.
Rue Brouillard 7





MUSIC
Alaya Carolina Sauvage. 
Alaya, Carolina Sauvage. Alaya znów zapatrzyła się  w ten kawałek papieru, na którym cienkim i prostym pismem zapisano jej imiona i nazwisko. Cienkim i prostym pismem, które tak dobrze znała. Daniel Alexander Amadeusz Sauvage. Uśmiechnęła się promiennie. Odłożyła kartkę z powrotem, ale i tak chwilę później znów na nią spojrzała. Widziała go jedynie przez bardzo krótki moment. Ledwie parę sekund i tyle wystarczyło. Od tego czasu nie opuszczało ją przejmujące uczucie szczęścia i spokoju, którego nie mogły do końca zmącić nawet kolejne dziwne wypadki. Bo kogo obchodziły samobójstwa dwunastoletnich i trzynastoletnich dzieciaków kiedy za trzy tygodnie...
Odetchnęła głęboko. Koncentracja. Roześmiała się, nagle rozbawiona swoim nastrojem. 
- Accio - mruknęła, wskazując różdżką na dzbanek z herbatą. 
Otworzyła szufladę biurka, wyciągnęła z niej plik dokumentów i sięgnęła po ołówek. Chciała dogrzebać się do dna tej sprawy, ale to wszystko było o wiele bardziej tajemnicze niż na początku sądziła. Miała aktualnie na oddziale pięciu trzynastolatków i dwie dwunastolatki, którzy próbowali popełnić samobójstwo. Nie udało się ocalić łącznie trzydziestu dzieci, a to w samym tylko Paryżu. Oglądała zdjęcia tomografii każde dziecka po kilkadziesiąt razy. Na każdym z nich widać było podobne uszkodzenia w mniej więcej tym samym obszarze odpowiedzialnym za uczucia. Zgadzało się to z tym, co wywnioskowała z obserwacji pacjentów. Każdy z nich wykazywał cechy psychopatyczne. Nadal jednak nie miała żadnej koncepcji co mogło spowodować takie same urazy u tak wielu niezwiązanych ze sobą w żaden sposób osób. Za dużo jak na przypadek.
Westchnęła. Miała wrażenie, że jeszcze trochę i nie wytrzyma tej mieszanki uczuć. Z jednej strony była przerażona tym, co działo się w jej otoczeniu, a z drugiej pragnęła być przy Danielu. Teraz, zaraz. Zamknąć się z nim i z zapasem wody mineralnej w sypialni, kochać na wszystkie sposoby, jakie tylko im się wymarzą i...
Wstała od biurka, a następnie szybko schowała część dokumentów do swojej ciemnoniebieskiej torebki ze sztucznej skórki. W takim stanie nie było nawet możliwości, by doszła do jakiegoś rozwiązania. Była zbyt bardzo podekscytowana. Te kilka sekund zaledwie, a poczuła się tak jak wtedy gdy widziała go po raz pierwszy. To nie była miłość od pierwszego wejrzenia. To było czyste pożądanie. Miał wtedy dłuższe niż obecnie, delikatnie falowane włosy, ujmujący uśmiech i coś absolutnie magnetyzującego w oczach. Pierwszy raz widziała go kiedy przechodziła przez tak zwane Magiczne Ogrody. Był to ogromny teren, na którym w odpowiednim porządku posadzono przeróżne najpiękniejsze okazy drzew, krzewów i kwiatów. Jej ulubiony tamtejszy zakątek przepełniony był białymi piwoniami. Tamtego dnia wiatr wiał wyjątkowo mocno. Daniel siedział na jednej z kamiennych ławek, studiując jakieś teksty naukowe. Co chwilę musiał wstawać i łapać jeden z nich, zanim gwałtowny powiew powietrza nie porwałby go gdzieś daleko. Wtedy nie wiedziała nawet jak się nazywa. Któregoś razu przez przypadek słyszała jak rozmawia z siostrą. To, że był Francuzem nie było oczywiście bez znaczenia. Jego akcent zawsze sprawiał, że uginały się pod nią kolana. Ten moment kiedy pierwszy raz spojrzeli sobie w oczy - od tamtej pory czuła przemożne pragnienie przebywania blisko tego człowieka. Rozmawiali całe dnie, opowiadał jej o alchemii, eliksirach, astronomii, matematyce i innych fascynujących dziedzinach nauki. Mówił z taką rzadko spotykaną pasją i żądzą wiedzy. Uśmiechnęła się  na wspomnienie wszystkich ich szalonych pomysłów, które wtedy wydawały im się tak zabawne. Jak na przykład całonocne pływanie w jeziorze. Nago. Albo eksploracyjne przejażdżki konno. Uwielbiała jego zdecydowanie i siłę, szczególnie w kwestiach intymnych. Oblizała powoli usta, myślami była o wiele dalej od miejsca,w którym się obecnie znajdowała i w zupełnie innym czasie. Daniela można było nazwać egoistą, pracoholikiem o zdecydowanie zbyt zmiennym nastroju, by było to normalne, ale ona go kochała. Kochała wszystkie jego wady równie mocno co zalety. A całej gamy zalet przecież nie można mu było odmówić. 
Jak to możliwe, że po tylu latach bez męża, teraz trzy tygodnie dzielące ją od spotkania z nim wydawały jej się tak długim okresem? Trzy tygodnie. Trzy tygodnie to dwadzieścia jeden dni. Dwadzieścia jeden dni to pięćset cztery godziny. Zerknęła na zegarek. Równo pięćset sześć godzin. Jedynie pięćset sześć godzin dzieliło ją od...
- Cholera! 
Ocknęła się z rozmyślań, nagle przypominając sobie co to właściwie była za gala. Wypadałoby kupić jakąś odpowiednią kreację. Zabrała torebkę i ściągnęła płaszcz z wieszaka, kierując się w stronę drzwi, kiedy rozległo się pukanie.
- Pani Sauvage, czy ma pani tutaj całą dokumentację swoich pacjentów? - zapytał młody pielęgniarz.
Przytaknęła, wskazując na jeden z regałów.
- Muszę całość zabrać, polecenie ordynatora - oświadczył i od razu ruszył do regału.
- Chwila! Gdzie masz to przenieść?
- Nigdzie, całość musi zostać zniszczona - odparł bezbarwnie.
- Słucham?
- Niech pani pyta ordynatora dlaczego, ja tu tylko wykonuję polecenia - mruknął.
Zirytowana wyszła z gabinetu. Ordynatora Pansera spotkała piętro niżej. Ten stary, siwy człowiek o mocnej budowie ciała i ciepłym spojrzeniu wyglądał tego dnia inaczej. Nie mógł skupić wzroku na jednym punkcie, jego ręce drżały, a krok był o wiele mniej sprężysty i pewny niż wcześniej. Na widok niezadowolonej lekarki uniósł brwi w pytającym spojrzeniu.
- Coś się stało, pani Sauvage? 
- Czy mogę się dowiedzieć dlaczego wszystkie dane dotyczące moich pacjentów mają zostać zniszczone? - spytała, starając się by ton jej głosu pozostał spokojny.
Mężczyzna zmieszał się, wyraźnie zdenerwowany.
- Nie tylko pani pacjentów...
- Słucham?
- Wszystkie dokumenty pacjentów z naszego oddziału muszą zostać zniszczone - wyjaśnił cicho.
Wytrzeszczyła na niego oczy, ale zanim zdążyła coś powiedzieć, on kontynuował.
- Rozumiem pani zdziwienie, naprawdę. Nic jednak na to nie poradzę...nie mogę się...przeciwstawić...
- A czy mogę się dowiedzieć dlaczego muszą zostać zniszczone?
- Ponieważ...dzisiaj...następuje przewiezienie wszystkich pacjentów z naszego ośrodka...
- Przewiezienie - powtórzyła z niedowierzaniem. - Przewiezienie dokąd?
- Nie wiem, naprawdę - zaprzeczył, kręcąc bezradnie głową.
- Skąd w ogóle...
- To polecenie z góry.
- Z góry?
- Polecenie samego Ministra Magii Francji. Wszyscy pacjenci ze wszystkich oddziałów psychiatrycznych w całym kraju mają zostać przewiezieni...w jakieś miejsce, a ich historia choroby i wszystkie ślady pobytu mają być spalone. 
Dopiero po chwili dotarł do niej sens tych słów. 
- Ja sam nie mam pojęcia skąd ten pomysł, ale nie można kwestionować takich decyzji samego Ministra - westchnął. - Jednocześnie nie łączy się ona z zamykaniem oddziałów...
- Jak mamy leczyć pacjentów...bez pacjentów? - spytała, akcentując każde słowo.
Nie otrzymała odpowiedzi. Piętnaście minut później aportowała się w centrum Londynu. Nie miała ochoty na spotkanie z Markiem, ale był jedyną znaną jej osobą, która miała pojęcie co się dzieje wokoło. Potrzebowała jakiejś informacji, czegokolwiek. Wskazówki o co w tym wszystkim chodziło. 
Jedno z wejść dla interesantów, umiejscowione w czerwonej budce telefonicznej, nie wymagało tym razem podania danych ani celu przybycia. Kiedy Alaya wpisała odpowiedni kod, drzwiczki się zamknęły, a winda pomknęła w dół. Żaden głos nie przypomniał o konieczności poddania się kontroli osobistej i okazania różdżki do rejestracji przy stanowisku ochrony, mieszczącym się przy końcu atrium. Po wyjściu z budki stanęła na końcu bardzo długiego holu. Zwykle lśniąca, wypolerowana na błysk posadzka z ciemnego drewna pokryta była brudem i kurzem. Tkwiące na granatowym suficie złote litery, które powinny zmieniać się nieustannie w formie tablicy ogłoszeń, teraz były nieruchome. W pokrytych ciemną boazerią ścianach widniało mnóstwo kominków, sprawiających wrażenie opuszczonych. Po podłodze walały się urywki z "Proroka Codziennego", "Czarownicy" i innych czasopism. Skrawki dokumentów, jakieś pourywane kartki. Taka sama pozostała Fontanna Magicznego Braterstwa. Najwyższy posąg stał środku owalnej sadzawki, przedstawiał dostojnego czarodzieja, celującego długą różdżką w sufit. Obok niego stała uśmiechnięta czarownica, trochę dalej centaur, niżej goblin i jeszcze niżej skrzat domowy, wpatrujący się z czcią w czarodzieja i czarownicę. Alaya przez chwilę przyglądała się tryskające z różnych otworów, migocące strumienie wody, które opadały kształtnie do sadzawki. Nagle usłyszała ciche pyknięcie. Z jednego z kominków wyskoczyło dwóch czarodziejów. Szybko przebiegli przez atrium, znikając za rogiem. 
Idąc wzdłuż holu minęła miejsce z podpisem "OCHRONA", przy którym zwykle siedziało kilku czarodziejów rejestrujących interesantów. Przechodząc przez mniejszy hol dotarła do pomieszczenia, w którym mieściło się przynajmniej trzydzieści wind ze złotymi kratami. Zrezygnowała z jazdy którąś z nich, kierując się w stronę schodów. Po około dziesięciu minutach schodzenia w dół doszła do drugiego piętra, gdzie mieścił się Departament Przestrzegania Prawa Czarodziejów, Urząd Niewłaściwego Użycia Czarów, Kwatera Główna Aurorów i Służby Administracyjne Wizengamotu. Tutaj panował większy ruch. Zaganiani pracownicy przechodzili prędko z jednego końca korytarza na drugi, z jednego pokoju do kolejnego. Alaya przeszła główny hol dochodząc do zaułku, przy którym znajdowało się przejście do Kwatery Głównej Aurorów. Ogromne, dębowe drzwi z tabliczką, na której wygrawerowano "Kwatera Główna Aurorów" prowadziły do dużej, prostokątnej sali, z której przechodziło się do poszczególnych boksów. Przy biurkach siedziało kilkudziesięciu czarodziejów, pospiesznie spisując raporty, przeglądając dokumenty czy czytając gazety. Paru przechodziło od boksu bo boksu, kilku z nich przeszukiwało gorączkowo stosy papierów.
- Szuka pani kogoś? - spytał jeden z aurorów.
Młody chłopak miał na sobie ciemnogranatowe spodnie od garnituru, jasnoniebieską koszulę i białe szelki. Na nosie duże, prostokątne okulary, a w dłoniach trzymał pokaźną ilość teczek.
- Chcę rozmawiać z Dentem.
- Szef jest teraz trochę zajęty - odparł, rozglądając się nerwowo wokół.
- To proszę mu powiedzieć, że Alaya Sauvage chce z nim rozmawiać.
Odstawił trzymane w rękach rzeczy na stół, skinął i prędko przeszedł do biura, przed którym wisiał napis "Szef Biura Aurorów". Po chwili wypadł stamtąd i przywołał ją ruchem dłoni.
- Jednak nie tak zajęty, co? - mruknęła, wchodząc do środka.
Ten gabinet był zdecydowanie zbyt duży jak dla jednej osoby. Ściany pokryte były błyszczącą, ciemną boazerią. Pośrodku stało długie, ciężkie i zdobione drewniane biurko, wokół którego spokojnie mogłoby zasiąść kilka osób. Z takiego samego drewna została wykonana stojąca nieopodal ława, przy której stało kilka obitych sztuczną skórą foteli. Z sufitu zwisało kilka kryształowych żyrandoli, a na ścianach widniały mapy świata, Europy, Wielkiej Brytanii, Anglii i Londynu. Przy ścianach stały regały, zastawione dokumentami, książkami i różnymi bibelotami. Przy biurku siedział wysoki blondyn, odziany w idealnie skrojony i z pewnością bardzo drogi garnitur. Dobrał do niego białą koszulę i jasny krawat. Na widok kobiety jego grymas poirytowania zniknął z twarzy, ustępując promiennemu uśmiechowi.


- Już się na mnie nie gniewasz? - zagadał z zawadiacką miną, wskazując jej wygodny fotel przed biurkiem.
Alaya pokręciła głową i powoli podeszła.
- W ogóle się nie gniewałam - powiedziała. 
- Ale nie chciałaś mnie już widzieć.
- Dobrze wiesz, że to nie tak. Nie chciałam się po prostu w tym wszystkim jeszcze bardziej pogubić.
- Zmieniłaś zdanie? - zapytał z nadzieją w głosie. 
- Mark...nie przyszłam tu po to, aby o tym rozmawiać.
- Ah...
Westchnął, odłożył trzymaną w prawej dłoni różdżkę na blat i splótł dłonie, kładąc je na blacie.
- Pięknie wyglądasz.
Miała na sobie cienką, białą bluzkę z długim rękawem i żabotem, spod której przy zbyt mocnym świetle prześwitywał koronkowy stanik. Długą mniej więcej do kolan wąską spódnicę z matowej tkaniny w kolorze indygo. Na nogach czarne czółenka, a w uszach duże kolczyki w tym samym kolorze co spódnica, które bardzo ładnie współgrały z jej bladą cerą i czarnymi, rozpuszczonymi włosami. Nigdy się nie malowała.
- Przyszłam bo jesteś jedyną osobą, którą mogę o to spytać - rzekła, ignorując komplement.
- O co?
- Co się do cholery dzieje?
Zaśmiał się krótko. Z cichym skrzypnięciem odchylił się na fotelu. Wbił w niej spojrzenie niebieskich oczu.
- Wojna - odparł wesoło.
- Dowiedziałam się dzisiaj, że ze wszystkich oddziałów psychiatrycznych w całej Francji zabierani są pacjenci, a ich dokumenty niszczone, to...
- To dotyczy nie tylko Francji - przerwał jej. - To samo ma miejsce dzisiaj w całej Wielkiej Brytanii, Niemczech, Hiszpanii, Włoszech, Polsce, Belgii... - wyliczał, prostując kolejne palce.
- Dlaczego?
- Ala, proszę cię, żebyś się w to nie mieszała. 
- Ja już jestem w to zamieszana! Próbowałam rozwiązać tę sprawę, wyjaśnić dlaczego te dzieciaki...
- Alaya - znów wszedł jej w słowo. - Zostaw to. Zostaw tę sprawę. 
- Nie mogę, nie chcę.
- Następnym razem mogę nie zdążyć wyciągnąć cię z wody - powiedział, prostując się gwałtownie. 
Wzięła głęboki oddech, zakładając nogę na nogę. W tym momencie Mark utkwił wzrok na jej spódniczce. 
- Chciałabym wiedzieć cokolwiek, bo naprawdę niedługo będę musiała leczyć samą siebie. Tak się nie da normalnie funkcjonować. Fioravanti za odpowiadają, tak? Co to w ogóle są za ludzie?
Mark uśmiechnął się, ale jego uśmiech nie docierał do oczu. Nawet dla niej, psychiatry i psychologa, był bardzo trudny do rozgryzienia. Można było o nim powiedzieć, że jest przystojny, ale to określenie było zdecydowanie zbyt słabe. Z wyglądu był przykładem mężczyzny idealnego. Wysokiego, wysportowanego, eleganckiego. Miał w sobie czystą męskość. Głęboki, mocny głos, który mógł brzmieć równie aksamitnie jak jedwab, albo twardo jak kamień, zależnie od jego woli. Pewność siebie zawadzała już o arogancję. Uwielbiała aroganckich mężczyzn, którzy biorą dla siebie co tylko zechcą, nie pytając nikogo o pozwolenie. Gdyby nie to, że jej umysł ogarnięty był pożądaniem Daniela, nie mogłaby tak spokojnie siedzieć przed Markiem. Oczywiście, że ją pociągał.
Jego usta wykrzywiły się w tym pewnym siebie uśmieszku, jakby dokładnie wiedział o czym myśli siedząca przed nim kobieta. 
- Antoniusz, Kajusz i Flawiusz Fioravanti są synami Juliusza Cezara. Najpotężniejszymi czarownikami i ogólnie ludźmi, jacy stąpają obecnie po tej planecie. Gdyby zamknęli wszystkie swoje firmy, upadłaby cała światowa gospodarka. Przemysł. Pracowali na to całe stulecia. To nie są ludzie, którym można się sprzeciwić. Chyba, że ma to być ostatnia rzecz jaką się w życiu zrobi. Nie można z nimi wygrać. Nie można z nimi negocjować, jeżeli oni sami tego nie zaproponują. Dla czarodziejów są właściwie niewidzialni. Spytaj któregokolwiek czarodzieja, a nie będzie miał bladego pojęcia kim są. Dla mugoli i tych, którzy interesują się czymś więcej niż czubkiem własnego nosa, znani są jako biznesowi potentaci. I tyle. Działanie w cieniu jest im najbardziej na rękę. Oni tylko planują, tylko decydują i tylko wydają polecenia. 
- Wygląda na to, że już rządzą światem.
- Światem pieniędzy - sprecyzował.
Alaya zmarszczyła brwi. Wyczuła w jego tonie jakąś sugestię. Jakby chciał coś przekazać pomiędzy wierszami.
- A skoro pieniądze rządzą światem...
Mark zaśmiał się.
- Na pewno pamiętasz, że podczas drugiej wojny światowej przeprowadzano bardzo ciekawe eksperymenty w obozach koncentracyjnych?
- To było nieetyczne i...- przerwała, nagle łącząc ze sobą informacje. - To była ich inicjatywa?
- Taki kaprys.
Wzruszył ramionami i przechylił lekko głowę.
- Mają wszystko więc nie rozumiem do czego teraz zmierzają...
- Nie mają wszystkiego. Nie mają tego, na czym im najbardziej zależy. Nie mają takiej władzy jakiej naprawdę pragną.
- Dlaczego oni tak bardzo jej pragną?
- To ty tutaj jesteś psychiatrą - uśmiechnął się uroczo.
Poczuła się przytłoczona. Jakby wkroczyła w jakiś ciemny korytarz wiodący tylko w jedno miejsce, a ktoś odciął jej drogę powrotu. Nie miała siły, by teraz doszukiwać się wszystkich ich motywów. Sprawa rzeczywiście była o wiele bardziej skomplikowana niż podejrzewała wcześniej. Ci mężczyźni byli potężni, władczy, eleganccy, inteligentni, charyzmatyczni i niebezpieczni. Właśnie takich zawsze uważała za najbardziej atrakcyjnych. Odczuwała chęć spotkania któregokolwiek z nich i wymieniania choć paru słów, by chociaż przez chwilę z kimś takim po obcować.
Pokręciła głową, chcąc odgonić od siebie takie myśli. Od momentu, kiedy przez te parę sekund widziała Daniela, myślała prawie tylko o jednym.
Mark przyglądał się jej uważnie z dziwnym błyskiem w błękitnych tęczówkach.
- A Riddle? Co on ma z nimi wspólnego?
- Stosunkowo niedawno nawiązali współpracę. Nie miał wyboru. Jest dla nich idealną marionetką, kimś kim mogą sterować, a komu jego rola będzie odpowiadała.
- To nie jest typ człowieka, któremu odpowiada kiedy ktoś nim kieruje. Riddle to indywidualista, który ma zaufanie tylko do siebie i...
- Nie miał wyboru - przerwał jej.
- No tak. A ty? - spytała cicho, opierając rękę o blat biurka, a podbródek o dłoń. - Tylko mi nie powtarzaj, że robisz to z mojego powodu.
- Jesteś jednym z kilku powodów - powiedział tajemniczo.
Rozejrzał się wokół, szukając czegoś wzrokiem. Wyciągnął z szuflady biurka identyczną kartę jak ta, którą Ala miała w domu. Pomachał nią kilkukrotnie.
- Miałabyś ochotę wybrać się na galę organizowaną przez Najwyższą Radę Mistrzów? - zapytał lekko.
- Zostałam już zaproszona przez kogoś innego - odpowiedziała dumnie.
Odłożył zaproszenie. Nie wyglądał na zaskoczonego ani zawiedzionego, raczej na poważnie zaniepokojonego.
- Naprawdę jesteś na to zdecydowana?
- Zdecydowana na...?
- Bycie z Danielem.
- Kocham go.
Na litość, miała wrażenie, że każda komórka jej ciała pulsuje w pragnieniu bycia przy Danielu.
Milczeli przez dłuższą chwilę. Dopiero teraz Alaya dostrzegła niewielką, drewnianą ramkę na zdjęcia, stojącą w rogu biurka. Przechylając się lekko mogła zobaczyć, że na zdjęciu widać brązowowłosą kobietę. Wydawało się jej jakby już ją kiedyś widziała. Zauważywszy jej spojrzenie, Mark przesunął ramkę tak, by nie mogła widzieć fotografii.
- Kto to jest? - spytała.
Nie odpowiadał. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji, ale jakaś kobieca intuicja podpowiadała jej, że zabolało go to pytanie.
- Daniel nie jest takim człowiekiem, za jakiego go uważasz - powiedział cicho Dent.
- Znam mojego męża.
Wyszczerzył lśniące, białe zęby w rozbawieniu i pokręcił zdecydowanie głową.
- Chcesz mi powiedzieć, że znasz go lepiej ode mnie? - prychnęła.
- Chcę tylko powiedzieć, że jego natura jest nieco inna od tej, jaką przy tobie pokazywał.
- A skąd możesz wiedzieć jaką naturę przy mnie pokazywał? - spytała, unosząc znacząco brwi.
- Wiem wiele rzeczy i umiem oceniać ludzi, widzieć w nich dokładnie to, co chcieliby ukryć. Widzę to jacy naprawdę są.
Skrzyżowała ramiona i odchyliła się lekko na fotelu, przyglądając się mu z oczekiwaniem, ale po chwili uznała, że dość już tej rozmowy Alaya wstała, kierując się w stronę wyjścia.
- Alaya.
- Hm? - odwróciła się, uśmiechając się ujmująco.
- Już nic.



MUSIC
Bardzo długi, czerwony pociąg czekał cierpliwie aż wszyscy uczniowie wejdą do środka, zajmą przedziały i pozwolą przewieźć się do Londynu. Severus stał spokojnie na końcu długiej kolejki. Wciąż rozmyślał o listach Lily, które przekazała mu Hermiona. Czuł się podle. Już wcześniej wiedział, że Lily związała się z Jamesem, by wzbudzić w nim zazdrość i tak dalej, że musiała się z tym bardzo męczyć, ale nie podejrzewał, że aż tak cierpiała. Ponosisz odpowiedzialność za to, co oswoiłeś. Miał rację, cholerny "Mały Książę". Kiedy był małym dzieckiem ojciec żartobliwie nazywał go właśnie małym księciem, nawiązywało to do panieńskiego nazwiska Eileen, Prince. Myślał, że będzie bezpieczna bez niego. Sądził, że nie zdoła jej ochronić. Teraz widział, że odsuwając ją od siebie podświadomie chciał zrzucić z siebie odpowiedzialność za swoją miłość do niej. Teraz wydawało mu się to haniebne. Nie powinien był jej zostawiać. Powinien zrobić wszystko co w jego mocy, by ją chronić. Westchnął głęboko, zaciskając dłoń na rączce od torby. W tamtym czasie inaczej postrzegał świat i uczucia. Próbował się ich pozbyć, bardzo starał zabić w sobie zdolność do czucia. Im bardziej próbował tym więcej czuł. Potem przestał walczyć i to przyniosło pewien spokój. Przymknął powieki, policzył do dziesięciu. Nie ma sensu, by teraz sobie cokolwiek wypominał. Przecież czeka go kilka godzin podróży z irytującym przyjacielem, jeszcze bardziej irytującą Granger i Harrym, który powinien myśleć, że nadal go trochę irytuje. Oczywiście przeczytał również list Lily do Harry'ego i właśnie wtedy wpadł na idealny pomysł poinformowania syna o prawdziwym stanie rzeczy. Listu do Petunii nie przeczytał. Musiał przyznać, że po swoich wcześniejszych doświadczeniach nie spodziewał się, że Hermiona powstrzyma się przed przeczytaniem wszystkich trzech. Jego usta wykrzywiły się w złośliwym uśmiechu. Spojrzał na dziewczynę. Brązowe włosy związała w warkocz. Mignęła mu myśl, że wygląda w tej fryzurze naprawdę ładnie. Miała na sobie wyszywany drobnymi perełkami szary sweterek z jakiegoś lekkiego, puchatego materiału i wąskie, czarne spodnie. Wyczuła jego spojrzenie i ich oczy spotkały się na moment. Patrząc na nią niemal czuł jej ból, który nieświadomie starała się maskować. Z jakiegoś powodu lgnęła do niego. Z jakiegoś powodu chciała z nim rozmawiać. Po tych wszystkich sytuacjach czuł się za nią w jakiś sposób odpowiedzialny.
- Daj to - powiedział Severus do Hermiony, wskazując na jej torbę.
- Ale...
- Granger.
Pozwoliła mu ją wziąć.
Ostatni weszli do pociągu. Przeszli na koniec ostatniego wagonu, zajmując przedział tylko dla siebie. Daniel położył swoją, całkowicie wypchaną torbę na półkę i zajął miejsce przy oknie. Harry usiadł obok niego, przez co Hermiona usadowiła się obok Severusa. Spojrzał na nich, nie do końca zadowolony z takiego rozlokowania. Tego dnia zamiast swojej szaty miał  czarną, lśniącą koszulę. Pachniał jakimś miętowym żelem pod prysznic i ulubionymi perfumami z nutą czarnej porzeczki. Zapach ten wyraźnie zaciekawił Krzywołapa, który siedząc na kolanach Hermiony wychylał się w stronę Snape'a, obwąchując go z zainteresowaniem. Natomiast Fox zwinął się w kłębek na jednym z siedzeń, całkowicie ich wszystkich ignorując. Dzień był wyjątkowo przyjemny. Jasne promienie słońca przedostawały się przez szybę, ocieplając wnętrze. Ekspres wydawał się pędzić szybciej niż zwykle. Harry cieszył się z wakacji i nawet nie przeżył zbyt bardzo zwycięstwa Slytherinu w Pucharze Domów. Było mu już wszystko jedno. Gdy minęło pierwsze półgodziny podróży usłyszeli pukanie do przedziału. Przy drzwiach stała jasnowłosa Ślizgonka w zwiewnej, jasnozielonej sukience. Dawała Hermionie znak, by podeszła.
- Marlene?
- Coście przeskrobali, że jedziecie z nauczycielami? - spytała, zerkając na Dana.
- Ja...przez wakacje będę mieszkać u Daniela.
- Ah, rozumiem...cóż, w innych okolicznościach powiedziałabym, że zazdroszczę. W każdym razie - mówiła, podając jej niewielką kartkę. - trzymaj. Pomyślałam, że dobrze będzie być w kontakcie.
- Dzięki.
Marelne uśmiechnęła się, odwróciła na pięcie i szybko odeszła w stronę swojego przedziału.
- Czego chciała? - spytał Harry kiedy Hermiona wróciła do środka.
- Dała mi swój adres.
Chłopak skinął i wrócił do czytania książki. Daniel pisał coś zawzięcie w zeszycie, a Severus wyglądał przez okno, jego spojrzenie wydawało się być zupełnie nieskupione na krajobrazie. Mówią, że oczy są oknami do umysłu człowieka. Jeżeli tak było, to jego okna były zasłonięte grubymi, czarnymi zasłonami.
W pewnym momencie Daniel westchnął z żalem. Okazało się, że skończyły mu się strony w zeszycie.
- Co ty tam wypisałeś? - spytał z umiarkowanym zainteresowaniem Severus.
- Nic takiego - odpowiedział z miną niewiniątka.
Brunet wyrwał mu notes i przekartkował. Hermiona nachyliła się, by przeczytać. Wszystkie kartki zapisane były identycznymi zdaniami : Je l'aime.
- Jesteś nienormalny - stwierdził złośliwie, odrzucając mu zeszyt.
- Jestem szczęśliwy - poprawił go Dan, z rozmarzonym uśmiechem przymykając oczy.
- Dlaczego? - zapytał Harry.
- Za trzy tygodnie ma randkę z własną żoną - prychnął Severus.
- Oh! Cieszę się, że się udało - powiedziała Hermiona.
Uśmiechnęła się delikatnie, na tyle na ile pozwalały jej na to emocje.
- Czuję się niewtajemniczony - stwierdził chłopak.
- Ja i Alaya...bardzo długo się nie widzieliśmy - Daniel wyjaśnił ściszonym głosem.
- Rozumiem.
Harry wyjął z kieszeni sowi smakołyk i przez pręty podał go Hedwidze wprost do dzioba. Już chciał ponownie się odezwać, by podrzucić kolejny temat do rozmowy, ale w tym samym momencie drzwi przedziału otworzyły się. Przyzwyczajony był do tego, że podczas każdej podróży pociągiem do czy z Hogwartu, Draco Malfoy go zaczepiał, ale nie sądził, że tym razem Ślizgon pofatyguje się do ostatniego wagonu, w którym zawsze jechało kilku nauczycieli.
- Dzień dobry - powiedział Draco do Daniela, następnie przeniósł spojrzenie na Snape'a, zupełnie ignorując Harry'ego i Hermionę. - Mam sprawę.
Severus z niechęcią oderwał spojrzenie od okna.
- Słucham?
- Ehkem...wolałbym rozmawiać na osobności...
- Och, daj spokój, Malfoy - warknął Harry - Myślisz, że ja i Hermiona cię nie znamy? Zdziwiłbyś się jak wiele o tobie wiemy i jak wiele...
- Dobra!
Wszedł do środka i zatrzasnął za sobą przejście. Miał identyczny, spiczasty podbródek i jasne włosy jak jego ojciec, w tej chwili były lekko zmierzwione, jakby przeczesywał je nerwowo palcami. Przez chwilę zastanawiał się czy gorzej jest usiąść w pobliżu Harry'ego czy Hermiony. W końcu zajął miejsce obok Gryfona.
- O co chodzi? - spytał nieco zniecierpliwionym głosem Severus.
Hermiona nie uniosła spojrzenia, ale uważnie przysłuchiwała się ich słowom, powoli głaszcząc miękkie futerko Krzywołapa.
- Dostałem rano list - rzekł rzeczowo Draco. Z całych sił starał się nie okazywać zdenerwowania.  - Od ojca - dodał po chwili.
Mężczyzna uniósł brwi z umiarkowanym zainteresowaniem.
- No i?
- Napisał żebym się nie cieszył z wakacji, bo... On nie chce brać udziału w tych wyprawach dlatego ustalił z...z nim, że ja pojadę na jego miejsce.
W jego głosie słychać było nie tylko irytacje, ale i strach. Harry spoglądał to na blondyna to na nauczyciela, ale ten drugi wyglądał jakby nie miał pojęcia o czym Draco mówi.
- Jakie wyprawy? - spytała Hermiona.
Malfoy zmierzył ją lodowatym wzrokiem.
- Nie z tobą rozmawiam, więc zamknij ten swój szlamowaty pysk - wycedził przez zaciśnięte ze złości zęby.
- Masz szczęście, że nie odejmuję punków Slytherinowi, w innym wypadku straciłby pięćdziesiąt już pierwszego września - stwierdził Severus.
- A co mnie obchodzą punkty?
- Tu nie chodzi o punkty, Draco. Ich ilością chciałem zobrazować ci jak bardzo to było niewłaściwe. Człowiek na poziomie nie wyraża się w nieodpowiedni sposób, a szczególnie w stosunku do kobiet.
- Kobiet? Przecież...
- Skoro tak ci przeszkadzam to lepiej wyjdę - przerwała mu  Hermiona.
Chciała ponieść się z miejsca, ale Severus złapał ja za ramię i posadził z powrotem.
- Nigdzie nie idziesz, Granger. - powiedział cicho.
- Słyszałem jaki numer ci wywinął nasz dyrektor - rzekł złośliwie Malfoy w stronę Hermiony.
Severus rzucił mu karcące spojrzenie i wtrącił się, zanim Ślizgon zdążył kontynuować.
- Draco, nie wiem  co miałeś na myśli. Jakie wyprawy?
- Nie wie...pan? - niechętnie dodał grzecznościowe określenie.
- Nie.
- Och. To pewnie dlatego, że to dość świeża sprawa i pan nie...
- Mógłbyś wyrażać się konkretniej?
- Jasne. Sam do końca nie wiem o co chodzi, nikt nie ma kompletnych informacji. To się wiąże z tym, że niedawno jacyś Fio-coś-tam skontaktowali się z Czarnym Panem i teraz wszyscy podlegają im.
- Fio-co? - zapytał Harry.
- Nie wiem! Fiolamori, Fionafrori, nie mam pojęcia, Fio-coś - warknął. - W każdym razie ojciec nie chce brać udziału w tych wyjazdach. Nie wiem ani dokąd ani po co, ale nietrudno się domyślić ogólnego ich celu, nie?
Severus przytaknął. Daniel przyglądał się jak jego kotka rozkłada się na podłodze, jednocześnie w myślach próbując zrozumieć o czym mówił młody Malfoy. Ostatnim razem kiedy kontaktował się z Tomem, ten nic nie wspominał o żadnych osobistościach, z którymi miałby podjąć współpracę. Poza tym, nie był to człowiek, który miałby ochotę podjąć współpracę z kimkolwiek.
- Mam szesnaście lat, a ojciec oczekuje, że będę... - zawahał się, szukając najbardziej pasującego określenia.
- Pełnoetatowym śmierciożercą? - podpowiedział ze złośliwym uśmieszkiem Harry.
- Och, przymknij się, Potter. Mnie przynajmniej nikt nie okłamuje przez całe życie. I tak wyjdę na tym wszystkim lepiej niż ty na swoim przymierzu z Dumbledorem.
Harry prychnął.
- W sumie to ma masz rację. Dawno zerwane, nawet nie chcę go widzieć na oczy.
- Nic dziwnego - zachichotał Draco.
- Domyślam się, że ty również nie chcesz brać w tym wszystkim udziału? - spytał Daniel.
- Cóż...nie sądzę, żebym był w stanie. Nie mogę się sprzeciwić ojcu, pomyślałem więc, że pan...on bardzo sobie ceni pańską opinię i tak dalej - zwrócił się do Snape'a.
- Nie mam wpływu na decyzje Lucjusza, Draco. Tym bardziej, że jak widzisz nawet o tej sprawie nie wiedziałem.
- Nikt nie wie więcej ponad to, co powiedziałem.
Chwilę później Malfoy wyszedł, pozostawiając ich głęboko zaniepokojonych. Hermiona przestała głaskać kota, na co ten po chwili cierpliwego oczekiwania fuknął gniewnie i zeskoczył z jej kolan. Fox dalej leżał zwinięty w kulkę jak mała, czarna poduszeczka, a Mist spała spokojnie pod siedzeniami, podobnie jak Hedwiga, która drzemała z łebkiem ukrytym pod skrzydłem w swojej klatce. Harry miał wrażenie jakby pociąg mknął na południe coraz szybciej.
- O co w tym chodzi? Voledmort z kimś współpracuje? - rzucił pytania w przestrzeń.
- Na to wygląda - odparł Daniel.
- Zupełnie mi to do niego nie pasuje...
- No właśnie - mruknęła Hermiona
Severus wzruszył obojętnie ramionami.
- Nie ma sensu teraz tego omawiać, bo i tak praktycznie nic nie wiemy.
- Widzisz się z nim jakoś niedługo? - zapytał Sauvage.
- Tak.
- Może i już nie jesteśmy na wojennej ścieżce, ale obiecuję: jak jeszcze raz Malfoy zrobi jakiś przytyk o szlamach to walnę go w ten pyszałkowaty dziób - powiedział mściwym tonem Harry, wygodniej usadawiając się na miejscu.
- Szkoda nerwów - stwierdziła cicho.
- Tacy ludzie jak Malfoyowie mają bardzo zawyżone poczucie własnej wartości, oparte na podstawie czystokrwistego pochodzenia. Ludzie raczej nie zmieniają takich poglądów - mówił Dan.
- Skąd Draco wiedział o kłamstwach Dumbledore'a? - Severus zwrócił się do syna.
Hermiona prawie niedostrzegalnie pokręciła głową, dając mu znak, by nic nie mówił o inwigilacyjnych dokumentach, które razem z Marlene znalazła w gabinecie dyrektora. Harry odchrząknął.
- Ee...chyba z plotek - stwierdził, jednocześnie przypominając sobie w myślach wszystko to, co wiedział o oklumencji.
Snape nie wyglądał na usatysfakcjonowanego tą odpowiedzią, ale nie pytał już o to więcej. Podczas gdy pogrążył się w lekturze jakieś bardzo starej i rozsypującej się książki, Daniel i Harry wdali się w żywą dyskusję o sporcie.
-...zakładając, że jeden z pałkarzy ciągle latałby za jednym tłuczkiem...
-  W tedy pozostaje kwestia drugiego tłuczka.
- Może za nim latać drugi pałkarz. Chociaż...nie...to bez sensu...
- Albo...gdyby tak dwaj pałkarze z jednej drużyny...
- Jednym tłuczkiem?
- W zawodników drużyny przeciwnej.
- A drugi tłuczek?
- Hmm...drugi tłuczek dla tamtych pałkarzy?
- Czyli remis.
- Ale jeżeli ścigający lataliby w zwartym kluczu...
Trajkotali tak przez cały czas aż do końca podróży. Herimona, również zaczytana, w czymś, czego tytuł brzmiał: Numerologia dla zaawansowanych, razem z Severusem rzucała im co jakiś czas takie same, rozdrażnione spojrzenia. Chociaż było dopiero popołudnie, okna były tak zaparowane, że zapaliły się światła wewnątrz przedziałów. Harry wolałby żeby podróż trwała dłużej, ale nauczył się już, że czas nigdy nie zwalnia swojego biegu. Mimo to westchnął z żalem kiedy ekspres Hogwart-Londyn wjechał z piskiem na peron dziewięć i trzy czwarte. Od razu wybuchło zwykłe zamieszanie, kiedy uczniowie zabrawszy wszystkie swoje rzeczy ustawili się w kolejach do wyjścia z pociągu. Zdecydowali, ze wysiądą kiedy już przejdzie największy tłum stęsknionych za domami uczniów. Potem Severus ściągnął torbę swoją, Hermiony i bez słowa wyszedł z przedziału. Harry zabrał swój kufer, klatkę z Hedwigą i wyszedł za nim. Hermiona trzymała w ramionach trzy wiercące się i miauczące koty, co w dość znacznym stopniu utrudniało poruszanie się po przejściu w wagonie i zejściu na peron. Daniel był jedną z ostatnich osób opuszczających pociąg, jedynie konduktor przechadzał się, sprawdzając czy wszyscy już wyszli. Zeskoczył gładko ze schodów i kiedy wszyscy przeszli przez barierkę zabrał od Hermiony wszystkie kociaki, ale nie zdążył się odezwać. Ich uszu dobiegł okrzyk osoby o dziwnie znajomym głosie.
- Harry! Hermiona!
Harry odwrócił się, zaskoczony. Wysoki, szczupły chłopak o rudej czuprynie rzucił się na niego w przyjaznym uścisku.
- Ron?!
- A kto? - zaśmiał się Ronald.
Miał na sobie jasną koszulkę i ciemne jeansy. Włosy lekko zmierzwione, a policzki zarumienione. Wyglądał nadzwyczaj zdrowo. Szczególnie porównując do stanu, w jakim Harry widział go po raz ostatni. Uściskał krótko Hermionę, która sprawiała wrażenie jakby była rzeczywiście miło zaskoczona jego pojawieniem się.
- Ale co ty tu robisz? - spytała.
- Mama i tak przyjeżdżała po Ginny, Freda i George'a więc stwierdziłem, że też się wybiorę - rzekł z uśmiechem. - Bardzo się za wami stęskniłem - dodał już nieco ciszej i bardziej niepewnym tonem.
Nie liczyły się już żadne wcześniejsze kłótnie i nie było już żadnych pretensji.
- My za tobą też! - zawołał Harry.
Hermiona skinęła. Z oczywistych powodów nie była zbyt skora do okazywania radości.
- Dzień dobry - rzucił w stronę Daniela, który właśnie do nich podszedł.
- Cześć! Jak tam SUMy, Ron?
- To był koszmar! W końcu zdecydowano, że napiszę w  tym samym terminie, co wszyscy - wyjaśnił Hermionie i Harry'emu. - Tylko, że...musiałem pisać w dwa dni, a nie przez tydzień - skrzywił się lekko. - Istne szaleństwo, egzamin po egzaminie. Chyba całkiem nieźle dałem sobie radę, chociaż na Transmutacji zamiast zmienić kolor piór kanarka zamieniłem go w tukana, ale cóż, zdarza się, nie? Na Obronie udało mi się nawet wyczarować Patronusa! Egzaminator o to nie prosił, ale pomyślałem sobie, że warto się taką umiejętnością pochwalić. Podczas przyrządzania eliksirów niechcący podpaliłem sobie szatę i...
Przez kilka minut opowiadał im jak przebiegały wszystkie jego egzaminy
- Przepraszam na chwilę, chciałbym się pożegnać z moją dziewczyną - przerwał mu w pewnym momencie Harry.
- Jasne.
Ron przez chwilę obserwował jak przyjaciel biegnie w stronę Luny, która pogrążona była właśnie w rozmowie ze swoim ojcem.
- Nie musisz mówić jak Ci poszło - powiedział do Hermiony. - Na pewno dostaniesz same Wybitne.
Kąciki ust Hermiony uniosły się delikatnie. 
- Przyjedziecie do nas, nie?
- Będę musiała spytać mojego opiekuna - oznajmiła, wskazując na Daniela.
- Ach, właśnie...Hermiono...tak bardzo mi przykro...
Ściszył nieco głos. Z jego jasnych oczu biło autentyczne współczucie. Wypoczynek od lekcji miał na niego najwidoczniej dobry wpływ.
Hermiona pokręciła lekko głową.
- Staram się jakoś trzymać.
Ronald objął ją lekko i mocno poklepał po plecach, najwyraźniej w geście wsparcia. Ponad jego ramieniem zobaczyła grupkę ludzi. Panią Weasley, tulącą do siebie niezbyt z tego zadowoloną Ginny, Alastora Moody'ego, który nasunął sobie kapelusz tak, by zakryć magiczne oko. Długie, żylaste i powykrzywiane dłonie zaciskał na drewnianej lasce. Obok niego stał Lupin w staromodnym, ciemnobrązowym garniturze i obszernym płaszczu. Za rękę trzymał Tonks, której różowe włosy cieszyły się sporym zainteresowaniem przechodzących obok nich mugoli.
- Nie widzieliśmy nigdzie Dursleyów - powiedział powoli Ron.
- Tym razem mnie nie odbierają - wyjaśnił Harry, podchodząc do nich.
Chciał podejść do Weasleyów, ale stanął wpół kroku, dostrzegłszy zdystansowaną minę pani Weasley.
- Zapomniałem ci powiedzieć - mruknął rudzielec. - Mama jest trochę...no...chyba nie akceptuje tego, że się tak wypiąłeś na Dumbledore'a...
- Mam nadzieję, ze nic jej nie mówiłeś o tym o czym pisaliśmy?
- Ani słówka!
Harry pomachał do Lupina. Chwilę później on wraz z Szalonookim znaleźli się tuż przy nich. W tym czasie Daniel zajmował się pakowaniem kotów do ich transporterów, a Severus przyglądał się całej scenie bez zainteresowania.
- Harry! - zawołał Lupin.
Uściskał go i uśmiechnął się promiennie.
- Cześć! Co tu robicie?
- Jak zwykle, Potter - odpowiedział mu Alastor. - Ochraniamy kogo się da. Czemu nikt po ciebie nie przyjechał? - zapytał ostrym tonem, tykając go swoją drewnianą laską.
- Profesor dostarczy mnie na Privet Drive - odparł, zerkając w stronę Snape'a.
- Ach, tak właśnie myśleliśmy, że ktoś powinien z nimi porozmawiać.
- Miło z twojej strony, Severusie - zwrócił się do bruneta Remus.
- No dobra, dość tych czułości - parsknął Moody. - Skoro tak to zbieramy się stąd - rzekł twardo.
Odwrócił się jeszcze przez ramię, kierując wzrok na Daniela.
- Sauvage!
- Hmm?
- Dumbledore chce żebyś był z nim w kontakcie.
- Powiedz mu, żeby się wypchał cytrynowymi dropsami - syknął Dan.
- Sam mu powiedz, nie jestem sową.
Rzucił na nich ostatnie spojrzenie i pokuśtykał w stronę wyjścia z peronu. Harry i Hermiona pożegnali się z Ronem, Lupinem i Tonks, dopiero po kilku minutach zdając sobie sprawę, że Daniel i Severus na nich czekają. Ten pierwszy był w wyjątkowo dobrym humorze, ale drugi wyglądał na bardzo zniecierpliwionego.
- Co teraz? - spytała Hermiona Daniela.
- Teraz ja i ty deportujemy się do Paryża, a Harry z Sevem na Privet Drive...Sev, to może daj mi od razu swoje rzeczy - zaproponował.
- Proszę bardzo.
Snape podszedł do niego, zarzucił mu swoją torbę na lewe ramię, a torbę Hermiony na prawe. Szatyn jęknął cicho pod tym ciężarem, w końcu w ramionach trzymał też swój kufer.
- Czuję się lekko obładowany - stwierdził kwaśno. - Hermiono, weźmiesz kociaki?
- Oczywiście.
- Sterczymy tu już półgodziny, możemy wreszcie iść? - zapytał Sev, zerkając wymownie w przeszkolony sufit dworca.
- Już, już - mruknął Daniel, próbując w jak najwygodniejszy sposób rozlokować ciężar wszystkich bagaży, którymi był objuczony.
- Hermiono, będę pisać. Mam nadzieję, że niedługo się zobaczymy - powiedział Harry, przytulając do siebie przyjaciółkę.
- Koniecznie - szepnęła.
Minutę później Daniel rozejrzał się wokoło i upewniwszy się, że nikt nie zwraca na nich uwagi, nakazał Hermionie mocno złapać go za rękę. Zniknęli z cichym pyknięciem.



Harry i Severus również skorzystali z teleportacji, aby szybciej dostać się na Privet Drive. Pogoda nie sprzyjała przechadzkom toteż szli bardzo szybkim krokiem. Deszcz lał jak z cebra, niebo było ciemne jakby była już późna wieczorna godzina, zachmurzone czarnymi chmurami, zwiastującymi nadchodzącą burzę. Harry co chwilę musiał przecierać sobie ciągle zaparowane szkła okularów. Wcale nie było mu spieszno do najmniejszej sypialni na piętrze domu wujostwa, szczerze wolałby mieszkać razem z Ronem w jego malutkim pokoiku, ale miał przeczucie, że teraz nie byłby tam mile widziany. Przynajmniej jeżeli chodzi o panią Weasley. Odbywające się tam prawie codziennie zabrania Zakonu wcale nie były zachęcające, ale Harry'emu i tak było przykro. Natarczywa troska matki Rona była bardzo irytująca, ale w pewnym sensie już się do niej przyzwyczaił i nie spodziewał się, że ta kobieta nawet się nim nie zainteresuje tylko dlatego, że ograniczył swój kontakt z Dumbledorem.
Zanim się obejrzał stali już przy budynku numer cztery. Dwupiętrowy, jasny dom otoczony starannie przystrzyżonym trawnikiem wyglądał całkowicie normalnie. Normalność to było to na czym Dursleyom zależało chyba najbardziej. Zawsze bardzo się starali, by nikt nie odkrył kim tak naprawdę jest ich siostrzeniec, oraz, że wcale nie uczy się w Ośrodku Wychowawczym Brutusa dla młodocianych recydywistów. Harry zapatrzył się w okno swojego pokoju, zastanawiając się czy te wakacje będą jeszcze gorsze od wszystkich poprzednich.
Na podjeździe nie było samochodu wuja Vernona, więc musiał nadal być w swojej firmie, produkującej świdry. Harry uznał to za okoliczność sprzyjającą, bo chociaż Snape nie miał na sobie swojej nieodłącznej peleryny, a jedynie czarną koszulę i spodnie od garnituru, wyglądał elegancko  i normalnie, to jednak wuj Vernon wściekał się na samą myśl, że ma mieć kontakt z kimkolwiek pokroju Harry'ego.
Severus pewnym krokiem przeszedł przez wyłożoną drobnymi kamyczkami ścieżkę, a następnie nacisnął dzwonek do drzwi. Chłopiec stanął obok niego, opierając się kufer. Nauczyciel miał bardzo skoncentrowany wyraz twarzy i zaciśnięte dłonie. Zanim Harry zdążył się odezwać, drzwi otworzyła ciotka Petunia. Obrzuciła mężczyzną szybkim spojrzeniem i zwróciła się do siostrzeńca.
- Zostaw kufer w korytarzu i idź do kuchni zjeść obiad - powiedziała nakazującym tonem. 
Harry bez entuzjazmu wszedł do środka, ciągnąć za sobą kufer. Postawił go przy schodach i skierował się do kuchni.
- Też się cieszę, że cię widzę, ciociu - mruknął z przekąsem.

- Minęło parę lat, co? - odezwał się cicho Severus.
- Wejdź - odparła, wpuszczając go do środka.
Przeszedł za nią do salonu. Było to duże pomieszczenie z ogromnym telewizorem plazmowym (nowa duma pana Dursleya), okazałym kominkiem zastawionym zdjęciami Dudleya na przestrzeni lat. Stało tam również kilka zdjęć Petunii i Vernona. Nic jednak nie wskazywało, by mieszkał tutaj jeszcze jeden chłopiec. Petunia wyglądała na podenerwowaną. Zamknęła za nimi drzwi i usiadła na krześle przy ławie, wskazując dawnemu znajomemu miejsce obok. Przygładzała nerwowo błękitny sweter, wyczekująco spoglądając na Snape'a.
- Jesteś sama w domu?
- Dudley jest na górze, a Vernon jeszcze w pracy - odparła szybko.
Severus skinął. Wyciągnął z kieszeni długą, czarną różdżkę, skierował ją w stronę drzwi dzielących salon od korytarza i cicho wypowiedział zaklęcie antypodsłuchowe.
- Przyznaję, że byłeś ostatnią osobą, od której spodziewałabym się otrzymać list - stwierdziła.
- Domyślam się.
- Chcesz rozmawiać o Harrym?
To było bardziej stwierdzenie niż pytanie. Przyglądała się mu z niechęcią, jakby miała do niego jakiś ogromny żal.
- Między innymi.
- Więc?
- Najpierw inna sprawa - powiedział, sięgając do kieszeni spodni.Wyciągnął z niej pożółkłą kopertę. - To dopiero niedawno dostało się w moje ręce. To list, który Lily napisała do ciebie na krótko przed śmiercią. Poprosiła Dumbledore'a, by ci go przekazał, czego z nieznanych mi przyczyn nie uczynił.
Petunia wytrzeszczyła na niego oczy i wyciągnęła rękę po kopertę.
- Czy...-zaczęła, jakby nie mogła się zdecydować, czy rozpoczynać w ogóle ten temat. - Czy ty miałeś z nią kontakt w tamtym czasie?
- Nie do końca - rzekł cicho.
- Zawsze byłam ciekawa czy zdążyła ci powiedzieć jak bardzo ją skrzywdziłeś.
- Słucham?
- Nie udawaj, że nie wiesz o czym mówię. Zostawiłeś ją u progu tej całej wojny. W chwili kiedy tak bardzo cię potrzebowała - syknęła z urazą.
- Sądziłem, że dzięki temu będzie bezpieczna.
Petunia prychnęła. Założyła nogę na nogę i skrzyżowała ramiona. Ściągnęła wąskie usta, próbując pohamować się od komentarza.
- Bezpieczna! Nie rozśmieszaj mnie! Gdyby naprawdę leżało ci na sercu jej bezpieczeństwo to nie zostawiałbyś jej. Masz pojęcie jak bardzo cierpiała? Oczywiście, że nie masz! Kochała cię! Była naiwnie przekonana, że i ty ją kochasz.
- Kochałem Lily - oświadczył stanowczo Severus.
Kobieta znów prychnęła.
- Nie wierzę w to. Gdybyś ją kochał to nie zostawiałbyś jej. Gdybyś ją kochał to nie pozwoliłbyś jej być z mężczyzną, którego nienawidziła. Gdybyś ją kochał to nie pozwoliłbyś jej umrzeć- powiedziała, kręcąc głową.
Severus spuścił głowę i zacisnął powieki. Nie dość, że tak często sam sobie robił wyrzuty, to teraz musiał je jeszcze usłyszeć od siostry Lily.
- W każdym razie dziękuję za przekazanie tego listu. Mów co masz mówić, bo nie mam ochoty na dłuższą konwersację.
Westchnął. I tak by jej nie przekonał.
- Lily napisała jeszcze dwa listy. Jeden do mnie i jeden do Harry'ego.
Wyciągnął z kieszeni jeszcze jeden list i podał go Petunii.
- Proszę cię, żebyś przekazała mu go, ale w odpowiednim momencie.
- Czyli kiedy? - zapytała, marszcząc brwi.
Wzięła do ręki drugą kopertę i zacisnęła na niej mocno dłoń.
- Pierwszego września. Tuż przed tym jak wejdzie do pociągu jadącego do Hogwartu. Przy tym proszę cię, żebyś powiedziała mu, żeby poczekał z przeczytaniem tego listu aż będzie na miejscu i niech go przeczyta w samotności.
- Dobrze, ale po co te tajemnice? Co jest w tym liście?
- Prawda.
- Prawda? - powtórzyła, unosząc brwi ze zniecierpliwieniem. - Czyli?
- Petunio...- zwrócił się do niej, przybierając nieco inny ton głosu. Bardziej przystępny chociaż nadal chłodny i zdystansowany. - Mylisz się, jeżeli naprawdę sądzisz, że nie kochałem Lily. Oprócz jeszcze innej osoby, była dla mnie najważniejsza. W tamtym okresie nie widziałem dla siebie innej drogi niż ta, którą poszedłem. Wydawało mi się, że z dala ode mnie będzie bezpieczna. To był błąd i jestem tego świadomy. Nie jestem w stanie zmienić przeszłości. Na szczęście zdążyłem powiedzieć jej, że tego żałuję. Widywaliśmy się. Co prawda, podczas zebrań sprzymierzeńców Dumbledore'a, ale też i...sami - przerwał na chwilę.
Był całkowicie spokojny i opanowany. Powinien wcześniej jej powiedzieć.
- Lily nie była w ciąży z Jamesem Potterem - kontynuował. - Była w ciąży ze mną.
Petunia zamrugała kilkukrotnie. Na jej twarzy malował się wyraz uprzejmego zdziwienia. Jakby nie była pewna, czy dobrze zrozumiała.
- Czyli...on...Harry...
- Jest moim synem.
- Doprawdy wspaniały z ciebie ojciec - powiedziała z ironią w głosie.  - Zostawiać własne dziecko i przez tyle lat nawet się nim nie interesować - syknęła pogardliwie. - A teraz co? Przypomniało ci się? Trochę późno.
- To nie tak - powiedział cicho.
- Jasne. Zawsze znajdzie się jakaś wymówka, nie? Zostawiłeś Lily, żeby była bezpieczna - prychnęła po raz kolejny. - Zostawiłeś Harry'ego bo...- rozłożyła ręce w geście bezradności. - Właśnie, dlaczego?
- Nie mogłem się nim zająć.
- Och, nie mogłeś!
Zaśmiała się kpiąco.
- Nie, nie mogłem - powtórzył spokojnie. - Przynajmniej wtedy byłem przekonany, że nie ma takiej możliwości. I ja i Harry bylibyśmy w ogromnym niebezpieczeństwie gdybym wtedy przyznał, że to ja jestem ojcem. Jak pamiętasz to Dumbledore go wam podrzucił. Myślałem, że nie wie jaka jest prawda. Dopiero niedawno dowiedziałem się, że cały czas udawał, że o niczym nie wie. Nie myśl sobie, że to wszystko było dla mnie łatwe - powiedział patrząc jej prosto w oczy. - I nie udawaj, że tak bardzo ci na nim zależy. Wiem jak twój mąż go traktował przez te lata.
- Mimo to nie pokusiłeś się o wyjaśnienie tego wcześniej - stwierdziła. - Za każdym razem kiedy na niego patrzyłam przypominała mi się Lily...to jak bardzo była nieszczęśliwa z Potterem...
Westchnęła i zacisnęła usta, na moment przymykając powieki. Przetarła oczy wierzchem dłoni i wyprostowała się sztywno.
- To, co powiedziałeś oczywiście zmienia postać rzeczy. Znacząco. Czy mam o tym nie mówić Dudleyowi i Vernonowi?
- Jak uważasz - wzruszył ramionami. - Możesz powiedzieć. Byle tylko Harry nie dowiedział się do pierwszego września, to bardzo ważne.
Przytaknęła, jednocześnie poprawiając sobie rękawy swetra, strzepując z nich niewidoczne gołym okiem pyłki.
- Pozostaje jeszcze kwestia bezpieczeństwa - kontynuował. - Harry'emu nie zagraża już nic bezpośrednio ze strony Czarnego Pana, ale...tak naprawdę to nikt nie jest bezpieczny. Coś się szykuje, chociaż nie wiem jeszcze co takiego, ale będzie gorzej. O wiele gorzej niż kiedykolwiek.
- Te wszystkie wybuchy...to jego sprawka? Voldemorta? - spytała, a w jej oczach widać było czyste przerażanie.
Petunia i Vernon Dursleyowie krzywili się przy słowie "miotła", wzdrygali na "różdżka", natomiast pseudonim jednego z najpotężniejszych czarnoksiężników, które budziło lęk w prawie wszystkich czarodziejach, na nich nie robiło żadnego wrażenia. Prawie. Petunia doskonale pamiętała jak wyglądało życie w czasach kiedy pierwszy raz zbierał sprzymierzeńców. Była w stanie sobie wyobrazić co oznaczają słowa, że będzie gorzej.
- Właśnie nie - oznajmił poważnie Severus. - Nie wiem czyje, ale widać, że ktoś nie dba o liczbę ofiar. -Wstał z miejsca i szybkim krokiem podszedł do drzwi. - Rzucę jeszcze kilka zaklęć ochronnych na wasz dom.
Odprowadziła go do przedpokoju i wyjścia. Harry, który bezskutecznie próbował wcześniej podsłuchać ich rozmowę stał przy schodach, spoglądając to na Snape'a to na ciotkę.
- Profesorze! - zawołał, przebiegając przez próg.
Snape zatrzymał się i odwrócił przez ramię.
- Dziękuję - powiedział cicho Harry.


W stolicy Francji pogoda było o wiele bardziej przyjazna niż w mieście stołecznym Anglii. Chociaż wiał zimny wiatr, a niebo było zachmurzone, to jednak temperatura była dość wysoka także spacer do domu Sauvage'a był dość przyjemny. Aportowali się prosto na Rue Brouillard. Była to bardzo długa i szeroka ulica na obrzeżach Paryża. Mieściło się na niej jedynie kilka budynków najbogatszych mieszkańców. Do każdej posesji przynależały też obszerne tereny. Wiedziała, że Daniel jest bardzo bogaty i spodziewała się, że jego dom to pewnie jakaś willa, ale kiedy stanęli przed murem i furtką, przy której widniała tabliczka z cyfrą siedem, zachwycił ją widok budynku. Widać było, że niegdyś był to zamek, który został wielokrotnie przebudowany.  Posesja otoczona była dość wysokim, kamiennym murem. Bramę do wejścia dzieliło około siedemdziesiąt metrów równo przystrzyżonego i zadbanego trawnika. Po lewej stronie znajdował się garaż, który spokojnie mógłby pomieścić kilka samochodów. Daniel poprosił Hermionę, by zamknęła za nimi bramę. Niosąc trzy ciężkie bagaże, nie miał zbyt wielkich możliwości, by cokolwiek rękami zrobić. Ten dom był zdecydowanie zbyt wielki jak dla jednej osoby. Jasny budynek, z dużymi, oknami i solidnymi, dębowymi drzwiami wejściowymi już z zewnątrz sprawiał wrażenie pięknego miejsca. Potwierdziło się kiedy tylko Hermiona przestąpiła przez próg drzwi wejściowych. Podłoga przestronnego korytarza wyłożona była lśniącymi panelami. Ściany pomalowane na przyjemny dla oka, jasny odcień zieleni. Dużo miejsca zajmowała drewniana szafa, do której Daniel schował kurtkę kiedy tylko udało mu się wyswobodzić ze wszystkich toreb. Obok szafy stał wyglądający na zabytkowy kredens, na kredensie stary zegar z czystego złota. Z sufitu zwisało kilka kryształowych żyrandoli, oświetlając każdy kąt. Po prawo od wejścia mieściły się długie schody z pięknie zdobioną, krętą poręczą. Na lewo kolejne duże pomieszczenie prowadzące najprawdopodobniej do salujonu. Hermiona wypuściła wszystkie trzy koty z transporterów i ponownie rozejrzała się wokoło. Mist od razu wyskoczyła jak oparzona ze swojego, czmychnęła przez korytarz i zniknęła gdzieś za rogiem. Fox bez zainteresowania, od niechcenia wychylił jedynie pyszczek.
- Czuj się jak u siebie w domu - powiedział pogodnie Daniel.
Mimowolnie na jej usta wkradł się delikatny uśmiech. Coś w jego głosie, w jego postawie czy może po prostu w nim, zawsze oddziaływało na nią bardzo pozytywnie.
- Może pokaże ci pokój, dom i potem coś byśmy zjedli, co? - zaproponował.
- Dobrze.
Daniel zabrał jej torbę i poprowadził schodami na pierwsze piętro. Zauważyła, że jeżeli jakaś ściana nie była zastawiona przepełnionymi książkami regałami, to obwieszona została obrazami. Słyszała kilkukrotnie jak Severus prześmiewczo wypowiada się na temat zdolności malarskich Daniela i patrząc na te dzieła nie mogła zrozumieć dlaczego. Widać było, że ewidentnie miał ogromny talent do odzwierciedlania na płótnie najmniejszych nawet detali. Najwyraźniej gustował w krajobrazach, bo to właśnie one stanowiły większość. Wszystkie wyglądały jak zrobione najlepszym aparatem zdjęcia. Hermiona zatrzymała się w połowie schodów, zapatrzywszy się na jeden z malunków. Przedstawiał ogromne jezioro, w oddali znajdowały się góry i las. Ciemne chmury przykrywały całe niebo, zwiastując nadchodzącą burzę. Ciemne barwy i bardzo wyraziste kontury. Patrząc na wodę, miało się wrażenie jakby widziało się delikatnie falującą na wzbierającym się wietrze wodę.
Odwrócił się i spojrzał na nią pytająco.
- Przepraszam, zapatrzyłam się - powiedziała. - To jest naprawdę piękne.
- Aa...- wzruszył ramionami. - W sumie to nic specjalnego. Ot, hobby.
Hermina jeszcze przez chwilę przyglądała się obrazowi. Przypominał jej trochę krajobraz jaki w nocy można było zobaczyć z Wieży Astronomicznej Hogwartu, spoglądając w stronę jeziora.
Cały długi korytarz na pierwszym piętrze przykrywał miękki dywan w kolorze ciemnego miodu. Daniel otwierał drzwi kolejnych pokoi, by pokazać jej co się w danym miejscu znajduje. Praktycznie każdy z nich mógł służyć za bibliotekę. Hermiona jeszcze nigdy nie widziała tylu książek, nawet w bibliotece Hogwartu było ich mniej niż w tym domu. Wiele z nich było bardzo starych, pochodzących jeszcze z czasów średniowiecza. Średniowieczny był też wystrój jednego z pokoi na końcu korytarza. Daniel trzymał tam większość swoich rzeczy, którymi posługiwał się jako rycerz. Tak więc można było znaleźć kilkanaście ciężkich zbroi, kolczugi,  tarcze o różnych kształtach i rozmiarach, a do tego ogromna kolekcja mieczy. Jeden bardziej zdobiony od drugiego, wszystkie wyglądały na bardzo ostre i ciężkie. Od razu przypomniały się jej te wszystkie opowieści Daniela o wojnie, którymi raczył ich na lekcjach historii. Na podłodze stało kilkanaście kufrów i skrzynie, przypominające legendarne skrzynie skarbów. Na półkach leżała pokaźna ilość metalowych  hełmów.  W kącie stało kilka kopii, a na wieszakach niezabudowanej szafy wisiała cała garderoba średniowiecznych, męskich strojów. Sauvage stwierdził, że trzyma to wszytko z sentymentu.
- Tutaj zawsze śpi Severus - powiedział otwierając drzwi do przestronnego, ciemnego pokoju.
Ciemnego, ponieważ były tam tylko jedno okno. Ściany były w kolorze gorzkiej czekolady, podobnie jak puchaty dywan. Duże łóżko i książki. Absolutnie wszędzie były półki uginające się pod ciężarem książek. Od razu można było poznać dlaczego akurat ten pokój spodobał się Snape'owi. Wszystkie meble wykonane z prawie czarnego drewna i ogólna atmosfera musiała przypominać mu jego sypialnię w lochach.
- Może ten? - zapytał niepewnie Daniel, otwierając drzwi od pokoju obok groty nietoperzy.
Hermiona weszła powoli do środka. To pomieszczenie, w przeciwieństwie do poprzedniego, było bardzo jasne. Przysłonięte koronkowymi firankami i kremowymi zasłonami okna sięgały od podłogi aż po sufit. Było też wyjście na długi taras. Jasne panele, kremowe ściany, kilka eleganckich foteli, sofa i duże łóżko, na którym spokojnie zmieściłoby się kilka osób. Nad łóżkiem wisiało duże lustro. Spojrzała w nie, przyglądając się sobie. Czy wyglądała na tak smutną jak była w rzeczywistości? Warkocz, z którego wyplątało się już trochę kosmyków dodawał jej uroku, tak jak wyszywany koralikami sweterek. Czy w jej oczach widać było ból? Nie potrafiła tego ocenić.
- Hm?
- Och, tak. Dziękuję, profesorze - powiedziała, zabierając od niego swój kufer.
Postawiła go przy ogromnej szafie z zamiarem późniejszego wypakowania się.
- Hermiono, błagam - jęknął. - Tylko nie 'profesorze'.
Spojrzała na niego pytająco.
- Daniel - przedstawił się z uśmiechem.
Była dość zaskoczona, ale jak najbardziej pozytywnie.
Daniel pokazał jej jeszcze bibliotekę, a raczej największą z bibliotek. Patrząc na te wszystkie zwoje pergaminów, rzędy ksiąg pnące się od podłogi do sufitu, Hermiona nie mogła doczekać się aż będzie mogła je wszystkie obejrzeć.
Zeszli z powrotem na dół, kierując się w stronę kuchni. Kuchnia urządzona była w takim samym stylu, co cały dom. Elegancka i jasna. Jasnożółte meble, długie blaty, sześć palników kuchenki. Ekspres do kawy, sokowirówka, mikrofalówka i wiele innych przydatnych urządzeń technologii mugolskiej. To miejsce mogłoby z powodzeniem obsłużyć dużą restaurację. Hermiona usiadła przy drewnianym stole, a Daniel podszedł do lodówki.
- Przyjechałem tutaj jeszcze wcześniej, żeby uzupełnić zapasy - wyjaśnił, otwierając drzwiczki. - Na co masz ochotę?
Hermiona wzruszyła ramionami.
W końcu Daniel zdecydował się przygotować im placki ziemniaczane i surówkę warzywną. Zaoferowała się do pomocy, ale nie pozwolił jej nawet wstać z miejsca, wyraźnie zadowolony, że może się wykazać jako dobry gospodarz. Postawił przed Hermioną talerz z plackami i miskę z surówka, a następnie wyciągnął z szafki dwa duże kieliszki.
- Skoczę jeszcze po wino - mruknął i wybiegł z kuchnii.
Hermiona nałożyła sobie kilka placków i trochę surówki do ceramicznej miski. Wyjrzała przez okno, podziwiając ogród. Oprócz najzwyklejszych bratków, tulipanów, róż i niewielkich krzewów, wszędzie pełno było białych piwonii.
Nawet nie zauważyła jak do środka wszedł Severus. Mężczyzna przystanął w progu, przyglądając się Hermionie. Jej brązowe włosy błyszczały w świetle, a skóra wydawała się bledsza niż zazwyczaj. Miał wrażenie, że wyglądała inaczej. Bardziej dojrzale niż pamiętał, a przecież widział ją ledwie godzinę wcześniej. Oderwał od niej wzrok dopiero w chwili kiedy Daniel wpadł na niego, trzymając w ramionach tyle butelek z winem, że nie widział dokładnie gdzie idzie.

--------------------------------------------------------------------------------------------------------
Pytania?