NEXT CHAPTER


.

.

18.06.2013

42.
(Un)certainty



MU SIC
Sny. Niektóre z nich przynoszą ukojenie, odpoczynek po ciężkim dniu. Pozwalają zanurzyć się w głębokim oceanie, a chwilę później rozpostrzeć skrzydła wysoko nad ziemią. Czasami w nich spełniają się nawet najbardziej szalone i nieprawdopodobne marzenia. Sny przywołują niekiedy wspomnienia. Te najpiękniejsze, te najbardziej bolesne, te radosne. Czasem sprawiają, że na nowo można przeżyć dawne emocje. Przypominają pragnienia. Niekiedy ukazują prawdę i sprowadzają myślenie na właściwy tor. Stała przy odsłoniętym oknie, lekko opierając rękę o ramę. Ogromy ogród wypełniony był przeróżnymi kwiatami i krzewami. Przypominał jej pewne miejsce z przeszłości. Miejsce, w którym wszystko się zaczęło. Czekała. Chciała powiedzieć jeszcze jedną rzecz. Teraz, zaraz. Póki nie było jeszcze zbyt późno, póki była w stanie jeszcze panować nad tym co myśli i czuje. Przynajmniej w jakimś stopniu. Kiedy przymknęła powieki widziała jeszcze to, co tak dawno już minęło. Wszystkie sytuacje, słowa i gesty. Spojrzenia. Odwróciła się od okna, sięgnęła po obszerny, puchaty sweter w miodowym kolorze i otuliła się nim szczelnie. Duży i bardzo stary, drewniany zegar odmierzał kolejną godzinę, najdłuższa wskazówka zbliżała się do dwunastki. Prawie piąta nad ranem. Lubiła kiedy śniły się jej wspomnienia. To bolało, ale był to ten specyficzny rodzaj bólu, tak słodki i pełen uczuć, że nie chciało się aby ustępował. Zawsze potem nie mogła zasnąć, tak było i tym razem. Po przebudzeniu się pozbierała wszystkie swoje rzeczy, ubrała się i odnalazła kota, który za dogodną sypialnię wybrał sobie miejsce za fotelem przy kominku jednego z tych wielkich pokoi. Teraz Lyon leżał na pufie, co chwilkę podnosząc rudą główkę i zielonymi oczami zerkając na swoją opiekunkę. Zegar wydał z siebie cichy, głęboki dźwięk kiedy dobiła piąta. Mark przeciągnął się, ziewnął a po paru sekundach otworzył oczy. Uniósł się na poduszkach, rozejrzał wokół, nieco zdziwiony widząc ją jakby gotową do wyjścia.
- Cześć - przywitał się ciepło. 
Zerknął na tarczę zegara i pokręcił lekko głową. Jasne włosy miał w nieładzie, co w pewien sposób dodawało mu uroku. Ale dla niej to nie miało znaczenia. 
- Cześć - odpowiedziała chłodno. 
Ton jej głosu zaniepokoił go. Było w nim coś zimnego i niedostępnego. Usadowił się wygodniej i spojrzał na nią niepewnie.
- Coś się stało, że już nie śpisz? Dlaczego...
- Chciałam ci coś powiedzieć - weszła mu w słowo.
Wzięła głęboki oddech i skrzyżowała ramiona. 
- Czuję, że coś niezbyt wesołego - mruknął. 
- Tylko tyle, że naprawdę jestem wdzięczna za to co dla mnie zrobiłeś i, że to już absolutnie wystarczy.
Słuchał jej, ale te słowa nie docierały do niego w pełni. Potarł powieki i zamrugał kilkukrotnie.
- Chyba nie do końca rozumiem. 
- Chcę żebyś przestał się...do mnie tak zbliżać - rzekła na wdechu.
- Słucham?
- Mark, nie utrudniaj, proszę cię...
- Ale..chwila... - wstał i podszedł do niej, na co ona cofnęła się pod okno. -  Mam przestać...co?
- Dlaczego to zrobiłeś? - spytała po chwili, powstrzymując łzy.
- Ale co zrobiłem? Coś nie tak? - pytał zaspanym głosem.
- Bardzo nie tak. Dlaczego powiedziałeś mi, że mnie kochasz?
- Bo...bo to prawda. Chciałem żebyś wiedziała.
- Po co? Doskonale cały czas zdawałeś sobie sprawę z tego jak bardzo kocham Daniela. Chciałeś tym mnie w sobie rozkochać?
Przez dłużą chwilę patrzył na nią, próbując pojąć dokładny sens jej słów. O tej godzinie to wcale nie było takie proste. Westchnął.
- To nie tak...
- A jak? Zjawiasz się nagle i wywracasz wszystko o sto osiemdziesiąt stopni. Mówisz mi o tym jak to bardzo mnie kochasz, jak to dbasz o moje bezpieczeństwo. W pierwszej chwili tego nie zauważyłam, ale teraz widzę wyraźnie. Chciałeś tym wzbudzić we mnie takie poczucie wdzięczności żebym chciała się odwdzięczyć, chciałeś żebym z tobą została. Chciałeś żebym cię pokochała i zapomniała o moim mężu?
- Co to za mąż, który nie interesuje się co się dzieje z jego żoną?!
- Odpowiedz! Tego chciałeś, tak? - zawołała ze smutkiem.
- Nie, to nie tak. Kocham cię i chciałbym żebyś i ty mnie kochała, ale nie chciałem cię do niczego zmuszać.
- Zmuszać - powtórzyła szeptem. - Czemu miało służyć to całe opowiadanie o uczuciu, o latach? Manipulacji?
- Nie, to miała być szczerość - rzekł głośno.
- Mniejsza z tym. Nie powinniśmy się spotykać.
Nałożyła swoją torbę na ramię i machnęła na kota, by do niej podbiegł. Lyon zeskoczył z pufa i machając puchatym ogon po chwili znalazł się przy niej. 
- Nic nie rozumiem. Masz do mnie pretensje, że się o ciebie troszczę?
- Nie mam pretensji. Ja tego nie chcę, tak nie powinno być...
- A kogo obchodzi jak powinno być? Czy w tym, że cię kocham jest coś złego? 
- Mnie obchodzi. Nie, ale nie powinieneś był mi tego mówić. Za każdym takim słowem, za każdym razem gdy się pojawiasz ja się coraz bardziej gubię. Nie chcę się do ciebie przywiązywać.
Wziął głęboki oddech.
- Dlaczego?
- Bo nie chcę cię kochać! Jesteś wspaniały, ale naprawdę nie chcę. Już mam mężczyznę mojego życia i to nie jesteś ty.
Cofnął się, zaskoczony stanowczością jej głosu. Przez parę długich minut w przestronnym pomieszczeniu panowało milczenie.
- Rozumiem - powiedział cicho. Odszedł od niej i usiadł na łóżku, kryjąc twarz w dłoniach.
- Przykro mi, ale to wszystko nie jest prawdziwe.
- Moje uczucia są prawdziwe - stwierdził.
- Ale moje nie, nie mogę funkcjonować w takim układzie, to mnie wykańcza. Przeraża. Przeraża mnie to, czego się dowiedziałam. Nie chcę żyć wiedząc o tym, że ciągle jestem obserwowana, to jest...
- Dzięki temu uratowałem ci życie!
- Nie prosiłam się.
- Czyli następnym razem mam nic nie robić, tak?
- Proszę cię tylko o to byś przestał tak się starać o moje uczucia.
- A czekanie na tego pożal się Merlinie, księcia Sauvage z tandetnej bajki cię nie wykańcza? - zapytał, krzywiąc się z bólem.
- Jeżeli chodzi o niego to mogę czekać bez końca.
- On na ciebie nie zasługuje! - syknął.
- A ty zasługujesz?
- Ja... - zawahał się, spoglądając na nią niepewnie.
- Tylko, że miłość nie polega na tym czy się na kogoś zasługuje czy nie, czy jest się wystarczająco dobrym czy nie. Nie kocha się za coś. Nie istnieje tak po prostu powód do miłości.
- Jestem od niego lepszy, lepiej cię traktuje, lepiej...
- Naprawdę nie rozumiesz? - przerwała mu. Wzięła kota na ręce i skierowała się do wyjścia. - To nie ma znaczenia. Możesz być sto razy lepszy od niego, ale to nic nie zmieni - westchnęła. -  Doskonale znam twoją opinię o Danielu, ale dla mnie on zawsze będzie idealny. Ze wszystkimi błędami jakie popełnia i ze wszystkimi jego wadami. Zrozumiałam, że nie mogę tak postępować jak do tej pory, nie mogę pozwalać aby urodziły się jakieś nowe uczucia, nie chcę tego. Dałam się ponieść emocjom, zaskoczeniu i zaintrygowaniu, a to był ogromny błąd.
- Błąd? - powtórzył bezbarwnie.
- Liczyłeś, że zapomnę o Danielu i zostanę przy tobie?
- Liczyłem, że zrozumiesz, że on nie jest dla ciebie odpowiedni, że to niestabilny emocjonalnie i psychicznie idiota, który nie potrafi nawet...
- Ale to jego kocham - wtrąciła. - Niezależnie od wszystkiego.
- A co jeżeli on ciebie nie kocha? Dlaczego cię nie szukał? Dlaczego się nie zorientował? 
Uśmiechnęła się lekko i pokręciła głową.
- Nie traktuj mnie tak jakbyś miał nadzieję, że cię pokocham. Niepotrzebnie sprawiłam ci przykrość tym, że w ogóle pozwoliłam nam się tak zbliżyć. Nie powinnam traktować cię jak tymczasowy zamiennik Daniela. Skoro tak mnie kochasz to uszanuj moje uczucia i nie wtrącaj się.
- A może powinnaś przestać myśleć o tym wczesnośredniowiecznym uczuciu? Czy małżeństwo zawarte ponad tysiąc lat temu i tyle czasu niekonsumowane ma w ogóle jeszcze jakieś znaczenie? Może to już przeminęło? 
Po chwili ciszy wyszła, pozostawiając pytania bez odpowiedzi.



Severus sporo rozmyślał o czekającej go pogawędce z Petunią. Nie widzieli się wiele lat, nie przepadali za sobą jakoś szczególnie, toteż był pewien, że ta nie ucieszy się na jego widok. Wciąż pamiętał o tym jak ona nienawidziła wszystkiego, co odbiegało od ogólnie przyjętych norm. Wiedział też, że nienawiść ta  nie wynikała z jej wewnętrznego przekonania, a jedynie ze smutki, że ona sama nie mogła być częścią magicznego świata. Wyjął z szafy jedną z czarnych szat i narzucił na siebie, szybko zapinając rząd drobnych guziczków. Gdyby miał inny charakter, pewnie podziękowałby Hermionie za tak sprawne posunięcie jak podpowiedzenie Harry'emu, aby zwrócił się do niego z tą sprawą. Dziewczyna miała głowę na karku, co coraz częściej dostrzegał. Chociaż jego ruchy były szybkie i płynne, była w nich pewna nerwowość. W każdej chwili spodziewał się kolejnego ataku bólu, co sprawiało, że nieustannie odczuwał dyskomfort i napięcie. Przeczesał od niechcenia włosy i sięgnął po szklankę z wodą, a wtedy rozległo się ciche pukanie do drzwi jego pokoju. Domyślił się kto to, bo tylko dwie osoby oprócz niego znały hasło, a Granger raczej nie przyszłaby do niego tak wcześnie przed lekcjami, bo i po co? Aczkolwiek w jej przypadku, już zupełnie nie wiedział czego się spodziewać.
- Cześć - przywitał się Daniel.
Stanął w progu, opierając się o framugę drzwi. Miał na sobie ciemnozielony, gładki sweter z miękkiego materiału, a pod spodem białą koszulę. W dłoni trzymał jakiś pożółkły skrawek papieru. Dopiero po chwili zauważył, że był to jakiś bardzo stary list. Wyglądał o wiele lepiej niż wcześniej, jakby dostał zastrzyk pozytywnej energii. 
- Cześć - odpowiedział mu cicho brunet, mierząc go krytycznym spojrzeniem.
- Co? 
- Nic takiego, jestem bardzo ciekaw co sprawiło, że już nie rozsypujesz się na kawałki. Czyżby twój cudowny kompas się wreszcie zatrzymał? - zapytał z lekko drwiącym uśmieszkiem.
- Jeszcze nie - odparł wesoło Daniel. Wszedł do środka i opadł na jeden z foteli, przekładając list z jednej ręki do drugiej. - Ale zmuszę to spróchniałe badziewie do współpracy.
- Nie wątpię - rzekł takim tonem, jakby bardzo wątpił.
- Wybieram się niedługo do domu, do Paryża. Muszę sobie kupić jakiś nowy smoking na to przyjęcie w Rzymie. Tak sobie pomyślałem, że może ty też potrzebujesz to wtedy kupię dwa? A może wolałbyś frak?
- Jakoś nie mam wielkiej ochoty uczestniczyć w tej hecy - mruknął.
- Oh, daj spokój. To naprawdę nie jest żadna snobistyczna kolacja. Całkowite przeciwieństwo - zaśmiał się.- No i będzie quiz. Z bardzo wielu dziedzin, może którąś wygramy? Chyba już nawet wiem jaką.
Severus westchnął.
- Smoking.
- Dobrze. Czarny czy liliowy? - zachichotał.
- Sauvage!
- Haha, przepraszam. Jak szedłem do ciebie to spotkałem Gilderoya. Spytał mnie czy nie zastąpiłbym go na jednej z lekcji, bo koniecznie musi wybrać się ze swoim najlepszym przyjacielem na wyprzedaż krawatów w północnym Londynie, która potrwa tylko godzinę. Taka okazja! - zginął się wpół ze śmiechu.
- To jakiś absurd..
- Oj tam. On i Scabior są podobni, nic dziwnego, że odnaleźli wspólny język.
- Co tam masz? - spytał, wskazując na list.
Daniel przestał chichotać i zerknął na trzymany w ręku przedmiot z rozmarzeniem.
- Pamiętasz jak paliłem wszystkie swoje listy do Ali?
- Tak...
- Kilka przeoczyłem, a to jest pierwszy jaki napisałem.
- Zamierzasz go teraz wysłać? - prychnął.
- Nie, chyba nie, ale jakoś tak mi szkoda go wyrzucać. 
- Wręcz go osobiście - zaproponował z nutą kpiny w głosie.
- A wiesz, że to nie jest zły pomysł? Tak się powoli oswajam z tą myślą...to jest takie...nie potrafię opisać. Czuję się taki szczęśliwy - stwierdził, ocierając dłonią oczy, aby powstrzymać łzy. 
- Daniel...nie chcę ci psuć twojego nastroju, ale przemyślałeś sobie to wszystko? Minęło wiele lat. Wieleset lat. To, że możesz ją znaleźć to jedno, ale drugie czy ona będzie chciała z tobą rozmawiać? Z tobą być, bo domyślam się, ze tego właśnie byś chciał.
Szatyn milczał przez dłuższą chwilę.
- Myślałem o tym - przyznał, przygryzając usta. - I strasznie się boję. 
Severus oparł się o regał, krzyżując ramiona i przyglądając się przyjacielowi. 
- Jak zamierzasz to rozegrać?
- Nie mam pojęcia. Chciałbym powiedzieć jej, że w ciągu tych lat nie było dnia, godziny i minuty, w której nie myślałbym o tym jak bardzo ją kocham, ale pewnie nie będę w stanie wykrztusić ani słowa. Nie wiem, tego chyba nie da się zaplanować. 
- Uważasz, że i ona cię kocha?
- Wiem, że mnie kochała. A miłość nie mija, nie można przestać kochać. Ludzie teraz bardzo spłycili to pojęcie. Wyznają sobie uczucia, nie mając pojęcia co one tak naprawdę znaczą. Nie rozumieją, nie znają zupełnie definicji miłości. Tam nie ma zazdrości, nie ma braku zaufania. Miłość to chęć ciągłego uszczęśliwiania drugiej osoby. Zdrada czy inne takie rzeczy nie mają kompletnie znaczenia, jeżeli się kogoś naprawdę kocha. To jest smutne, jak w tych okropnych czasach ludzie nie potrafią kochać, nie mogą przekonać się jak piękne to jest. Zakochujesz się i nagle nie ma takiej rzeczy, która byłaby dla ciebie niemożliwa, jeżeli o nią by poprosiła kochana osoba. To tak jak w przyjaźni, tylko bez fizycznego aspektu. Nigdy nie przestanę jej kochać, nawet jeżeli nie będzie chciała ze mną być. Będę musiał jakoś to zaakceptować, chociaż będzie bardzo przykre. Jak sobie przypomnę te wszystkie chwile, jak się poznaliśmy, jak bardzo byliśmy zakochani i szczęśliwi oraz to, że teraz mogę to znowu mieć... - westchnął głęboko. - Już sama myśl o tym sprawia, że czuje takie szczęście. Ale boję się. Wiesz, wtedy jej rodzice nie byli zachwyceni z naszego małżeństwa. Cenili mnie jako człowieka, ale woleliby żebym dał jej spokój. Jej matka ciągle powtarzała Ali, że nie będzie ze mną szczęśliwa. Ona jej zawsze odpowiadała, że mnie kocha i tyle jej wystarczy - zaśmiał się. 
- Kłóciliście się?
- Nigdy. Nigdy nie usłyszałem od niej choćby słowa jakichkolwiek pretensji. 
- Może teraz usłyszysz.
- Nie sądzę. To nie w jej stylu. Boję się tylko, że powie mi, że nie możemy być razem. Że mnie nie chce. 
- Wybacz, ale to wcale nie byłoby zaskakujące - szepnął Severus. 
Daniel zerknął na niego ze smutkiem.
- No tak. Wiem, że jestem beznadziejny i bezużyteczny, ale dziękuję za przypomnienie - uśmiechnął się niepewnie. - W każdym razie - sięgnął do kieszeni, a po chwili wyjął z niej busolę - wskazówka obraca się coraz wolniej, co jest chyba dobrym znakiem. Jak sprawdzałem po raz pierwszy to pędziła chyba z pięćdziesiąt na godzinę. Ale zostawmy te moje bzdety, powiedz mi lepiej jak ty się czujesz?
Severus westchnął. Napił się jeszcze wody i skierował się do fotela naprzeciwko Daniela.
- Chyba nieźle. Pomijając to, że w każdej chwili mogę zemdleć - skrzywił się z niezadowoleniem. - Czuję, że zbliża się  powoli czas, kiedy powinienem powiedzieć Harry'emu, ale nie wiem jak to zrobić. Może lepiej byłoby zostawić to tak jak jest?
- Żartujesz, prawda?
- Wiem, że...po prostu...obawiam się jego reakcji, jak to przyjmie...
- Ucieszy się!
- No nie wiem. W porównaniu z tym, to powiedzenie tego Riddle'owi wydaje mi się dziecinnie proste - mruknął.
- Zamierzasz mu powiedzieć?
- Będę musiał, ale to jeszcze nie teraz. Muszę się poważnie zastanowić jak to wszystko przeprowadzić. Jeszcze czeka mnie rozmowa z siostrą Lily. Harry mówił Granger, że dobrze by było jakby ktoś uświadomił Dursleyów o niebezpieczeństwie, na jakie są narażeni, nawet jeżeli Czarnemu Panu nie zależy na śmierci Harry'ego - w tej chwili Daniel chrząknął cicho i spuścił wzrok. - Ona powiedziała, żeby zwrócił się do mnie.
- Mądra dziewczyna.
- Yhym.
- Powiesz jej?
- Phi. I co jeszcze? Powinna się cieszyć, że nie wyciągnąłem od niej żadnych konsekwencji za czytanie mojej prywatnej korespondencji. A ona nawet nie ma poczucia, że zrobiła coś nieprawidłowego. Ciągle się pląta po tych lochach, Merlin jeden wie po co...
- Miałem na myśli - przerwał mu, chichocząc - czy powiesz tej...jak jej tam? Petunii? Czy jej powiesz o Harrym.
- Ah. Ekhem, zamierzam. Zobaczymy jak to wyjdzie. Pomyślałem, że najlepiej będzie jeżeli udam się tam z nim po podróży pociągiem do Londynu.
- Tak  będzie najlepiej. A następnie aportujesz się w Paryżu, prawda?
- W innym wypadku nie dasz mi spokoju, więc chyba nie mam wyjścia?
- Dokładnie tak! - zawołał ze śmiechem. - A...zastanawiałeś się może... - zawahał się.
- Hm?
- Kogo zabierzesz jako osobę towarzyszącą? - spytał, unosząc brwi. 
- Słucham? 
- Zaproszenie jest ważne dla dwóch osób, możesz kogoś zaprosić...
- Niby kogo? 
- Nikt ci nie przychodzi na myśl? - powiedział sugestywnie.
- Wyobraź sobie, że nie - wyznał, zerkając wymownie w sufit.
- Oh, szkoda - westchnął, kręcąc głową. 
- Ty i te twoje pomysły. Powinniśmy już iść, niedługo zaczną się lekcje, a chciałbym zjeść jeszcze jakieś śniadanie - rzekł Severus. Wstał z fotela, poprawiając sobie szatę. Zabrał różdżkę, schował ją do kieszeni i skierował się do drzwi. Stając u progu, spojrzał oczekująco na Daniela, który nadal siedział na miejscu.
- Wiesz...jest jedna rzecz, którą chciałbym ci jeszcze powiedzieć...
- Co takiego?
- Bo widzisz...
W czasie kiedy Daniel zbierał się w sobie, rozległo się pukanie do drzwi od gabinetu. Severus rzucił przyjacielowi krótkie spojrzenie i poszedł otworzyć. Sauvage po chwili poszedł za nim, decydując się powiedzieć mu o Wieczystej Przysiędze później. W drzwiach stała Minerva McGonagall. Wyglądała na zdenerwowaną i zaniepokojoną. 
- Severusie, Albus prosi żebyś przyszedł do jego gabinetu na moment. Bardzo cię potrzebuje - powiedziała.
- A mnie to niezbyt interesuje - odparł kwaśno Snape.
- Rozumiem, ale to nie zajmie wiele czasu. Jest tam właśnie Knot i próbują się porozumieć...Proszę, Severusie. Ja cię proszę.
W końcu dał za wygraną i z ciekawości czego też może chcieć Knot, udał się do gabinetu dyrektora. W jakiejś mierze czuł ochotę odejścia stamtąd, całkowitego odcięcia się od Zakonu, Dumbledore'a, szkoły, ale to była jedna z tych myśli, które nawiedzają człowieka w czasie żalu i złości. Odchodzą dość szybko gdy tylko przypomni się sobie o swoich celach. Trwanie na tym stanowisku jest konieczne, jeżeli chce mieć rękę na pulsie, przynajmniej jeszcze przez jakiś czas. Od niedawna dyrektor unikał kontaktu z Severusem, nie chcąc go drażnić, więc skoro teraz nakazał mu przyjście, sprawa musiała rzeczywiście być poważna. Szybko dotarł na miejsce, wahając się przed wejściem jedynie przez chwilę. W środku zastał  Albusa Dumbledore'a we własnej osobie. Miał na sobie ciemnofioletową szatę, która obracała się lekko kiedy tak spacerował w kółko, jedną ręką skubiąc długą, siwą brodę. Chudy, przygarbiony, sprawiał wrażenie zmęczonego i wręcz chorego. W pobliżu na wyściełanym jedwabistym materiałem fotelu siedział Korneliusz Knot. Dość niski, korpulentnej budowy mężczyzna nerwowo obracał w dłoniach nieodłączny, cytrynowozielony melonik. Ciemnozielony garnitur wisiał na nim jakby w krótkim czasie stracił na wadze. Chociaż minę miał zaciętą, oczy ukazywały ogromny strach, jaki musiał się w nim tlić.
- Oh, Severusie. Dziękuję, że przyszedłeś - powiedział Drops, zatrzymując się. Jego chude dłonie o dość krzywych palcach, drżały lekko.
- Podobno mnie potrzebujesz - odparł, nie ukrywając chłodu w głosie.
Knot wstał i podszedł do nich. Krok miał niezbyt pewny, osłabiony i pozbawiony dawnej sprężystości.
- Dzisiaj w nocy...doszło do bardzo...do strasznej rzeczy...
- Czy wiedziałeś o planach Voldemorta na dzisiejszą noc? - spytał Albus, wchodząc w słowo zdenerwowanemu Knotowi, który na dźwięk słowa "Voldemort" wzdrygnął się i upuścił melonik na podłogę.
- Nie - odpowiedział całkowicie zgodnie z prawdą. Sam był ciekaw co dalej planuje Czarny Pan, ale póki co ten nie kontrolował swawoli swoich Śmierciożerców, z tym zastrzeżeniem, że zabronił zabijać im zbyt dużej ilości czarodziejów.
- Nie? Ty nie wiedziałeś?! - zdziwił się Minister.
- Korneliuszu, spokojnie...
- Nie będę spokojny, Dumbledore! - krzyknął. Podniósł melonik i nałożył na głowę. - I nie uspokajaj mnie. To już przekracza wszelkie granice. Nie dostaliśmy nawet oferty szantażu. Nic! Zabili mi już ponad połowę sędziów. Wizengamot nie jest w stanie legalnie funkcjonować! W urzędach panika, ludzie nie przychodzą do pracy, a jak już przychodzą to chowają się po kątach. A teraz to! I na co się zdała nasza ochrona? Black też się nie popisał.
- Dowiem się co się wydarzyło czy muszę poczekać na Proroka? - spytał Severus.
Knot odwrócił się w jego stronę, zmierzył spojrzeniem niewielkich, szarych oczu.
- Dwie godziny temu wysadzono Pałac Westministerski! W powietrze!  I to w czasie nocnego, tajnego zgromadzenia Izby Lordów i Izby Gmin! Jakimś szczęśliwym przypadkiem Big Ben ocalał - krzyczał, nie będąc w stanie pohamować emocji.
Snape przez chwilę wpatrywał się w niego z kamienną twarzą. Od razu zrozumiał dlaczego ten był tak wstrząśnięty. Coś mu się jednak w tym nie zgadzało. Po co Czarny Pan miałby zabijać wszystkich członków Parlamentu? Nigdy o czymś takim nie wspominał. Poza tym, szkoda by mu było poświęcać tak piękny budynek dla takiego celu.
- A skąd podejrzenie, że to sprawka Śmierciożerców?
- Żartujesz sobie? To przecież oczywiste - żachnął się Knot.
- Niekoniecznie. Czarny Pan nigdy nie mówił o zabijaniu członków obu Izb...
- A widzisz inne logiczne wyjaśnienie?!
- Atak terrorystyczny? - zasugerował.
- Nie! To miałby być taki przypadek, że kiedy jesteśmy w stanie wojennym ot tak jacyś terroryści upatrzyli sobie Pałac Westministerski?! Niemożliwe! Nie wierzę w to. Poza tym, był znakomicie chroniony. Tylko czarodzieje mogli mieć możliwość zrobienia tego.
- Severusie, chciałem cię prosić o to abyś w swoich kontaktach z Tomem spróbował podpowiedzieć mu aby...postępował bardziej racjonalnie. Takimi działaniami wprowadza tylko chaos, który i jemu nie jest przecież na rękę...
- Właśnie dlatego nie sądzę by to był zamysł Czarnego Pana - przerwał mu Sev. - On wszystko planuje dokładnie i jego posunięcia mają służyć konkretnym celom. A już na pewno nie chce wprowadzać chaosu. Strach, owszem, ale nie chaos.
- A ja nie uwierzę, że to sprawka kogoś innego. On musi być w to zamieszany! Jak nie to...to...zjem ten mój melonik! - wrzasnął Knot.
- Nie zapomnij eliksiru na niestrawność  - mruknął Severus. Na tyle cicho, że Korneliusz nie usłyszał go.
- Państwo jest teraz w ogromnych tarapatach. Na nas spoczywa obowiązek pomocy mugolskim urzędom kiedy te mają trudności z funkcjonowaniem, ale teraz...teraz i my nie wiemy co robić! A skoro nie jesteś w stanie udzielić nam żadnych informacji, Snape, to ja nie będę dłużej marnował tutaj czasu. Twój Zakon Feniksa - zwrócił się do starca - jest całkowicie bezużyteczny, Dumbledore! Wy tylko mówicie, rozmawiacie i snujecie wielkie plany, ale żeby je w czyn wprowadzić to już nie - prychnął. Zabrał z fotela swój ciemny płaszcz i narzucił na siebie. - Wybieram się teraz na spotkanie z Królową Elżbietą. Może ona chociaż ma jakikolwiek pomysł, w końcu teraz jest jedyną osobą w mugolskim świecie, która ma jakaś władzę polityczną...
- Myślę, że rodzinie królewskiej przydałaby się dodatkowa ochrona - powiedział cicho Dumbledore.
- Tyle to i ja wiem, Dumbledore! Rozkazałem  resztce aurorów, którzy nadal są żywi, aby chronili Pałac Buckingham. O ile to coś w ogóle da. Żegnam.
Wyszedł szybko, nie zamykając za sobą drzwi. Severus łypnął z niechęcią na dyrektora i również opuścił pomieszczenie.


Harry westchnął ciężko, łapiąc spadającą ku niemu gazetę, którą upuściła jedna z sów. Nie spodziewał się przeczytać dobrych wieści, ale nagłówek i zdjęcie na pierwszej stronie Proroka Codziennego, jednego z najbardziej poczytnych brytyjskich dzienników wprawiły go w osłupienie. Zamarł z ręką trzymającą łyżkę owsianki w połowie drogi do ust. Już od samego przebudzenia się przeczuwał, że coś się wydarzy. Nie mógł spać tej nocy ,przewracając się z boku na bok przez kilka godzin. O piątej trzydzieści dał sobie spokój i zajął się czytaniem jednej z książek, którą dostał od Snape'a. Przynajmniej taki pożytek. Kiedy tak patrzył na resztki tego, co jeszcze tej nocy było Pałacem Westminister nie mógł uwierzyć, że to wydarzyło się naprawdę.
- Oh, nareszcie! - zawołała wesoło Hermiona, zajmując miejsce obok chłopaka.
- Nareszcie? - powtórzył ze zdziwieniem, wpatrując się w osamotnionego Big Bena.
- Hagrid wrócił - powiedziała i wskazała na Stół Nauczycielski.
Harry poniósł wzrok i dopiero teraz dostrzegł siadającego właśnie półolbrzyma. Miał kilka niepokojących szram na policzkach, kędzierzawe włosy zmierzwione bardziej niż zwykle, ale ogólnie wyglądał na całego i zdrowego. Uniósł rękę i pomachał mu, co Hagrid od razu zauważył i odwzajemnił gest ze szczerym, choć niewielkim uśmiechem. W tym czasie Hermiona zdążyła przysunąć sobie gazetę i przeczytać o wstrząsającym wydarzeniu.
- Brak mi słów - szepnęła.
- Mi też.
- To takie...dziwne...
- Co masz na myśli?
- No...nie wiem, ale to mi jakoś nie pasuje do Voldemorta. Co miałoby mu dać zabicie wszystkich mugolskich polityków? Przecież on już dawno przestawił się na bardziej sensowne działania. Gdyby wcześniej zagroził, że jeżeli Knot nie ustąpi to wysadzi Pałac Westminister to może...ale to i tak byłoby dość naciągane, nie sądzisz? - spytała.
- Masz rację, to niezbyt w jego stylu. Albo po prostu nie upilnował swoich Śmierciożerców - wzruszył ramionami. - Taki Lucjusz Malfoy...
- Ej, wy! - usłyszeli pobliskie wołanie.
- Co wy na to? - zapytał Fred gdy razem z Georgem pojawili się za nimi z Prorokami w dłoniach.
- A co tu można powiedzieć? - mruknęła ze smutkiem Hermiona.
- Niezły bałagan.
- Robi się coraz chaotyczniej.
Chłopcy usiedli po jednym obok Harry'ego i Hermiony. Wyglądali jakby byli w posiadaniu jakichś zaskakujących wieści i nie mogli się doczekać aby przekazać ją dalej.
- Tato napisał nam, że praktycznie nie ma sensu by chodzić do pracy, nikt tam nie pracuje już tak jak wcześniej - zaczął Fred.
- Ale on i tak spędza tam całe dnie. I dzięki temu dowiedział się bardzo interesującej rzeczy - dodał George.
Wymienili spojrzenia, uśmiechając się szelmowsko. Hermiona spojrzała pytająco na Harry'ego, ale i on nie wiedział o co im chodzi.
- Jakiej interesującej rzeczy? - zwrócił się do jednego z bliźniaków.
- A bo widzisz...
- ...ale cicho sza, bo to podsłuchana informacja...
-...i lepiej żeby nie rozeszła się po szkole.
- To nie my w tej szkole roznosimy plotki - syknęła Hermiona.
- No, no. Oczywiście... - George zerknął wymownie w sufit z miną niewiniątka.
- Słuchajcie, toczą się rozmowy...
- ...na szczeblu międzynarodowym...
- ...pomiędzy Ministrami  między innymi Francji, Niemiec, Polski, Belgii...
- Chcą utworzyć coś na kształt mugolskiej Unii Europejskiej. Aby wzajemnie sobie pomagać i wspólnymi siłami zwalczać wszelkie niebezpieczeństwo - dokończył podekscytowany George.
 - Wiecie co to znaczy? - po chwili ciszy spytał Fred.
Harry zmarszczył brwi. Pomysł sam w sobie wydał mu się całkiem niezły.
- Oh! - Hermiona zakryła dłonią usta. - To musi znaczyć, że i w innych krajach dzieją się takie okropne rzeczy. Inaczej nie czuliby potrzeby jednoczenia się.
- Dziesięć punktów dla Gryffindoru, Granger - George puścił jej sójkę w bok. - Dokładnie tak. Ciekawe, nie? Jakoś wcześniej nie słyszałem by Sami-Wiecie-Kto uderzał na tak ogromnym polu. Po co? No i czy rzeczywiście udałoby mu się uzbierać aż tak ogromne poparcie? Tak szybko?
- Ewidentnie coś tu bardzo brzydko pachnie - stwierdził Fred, sięgając do półmiska z owocami i zabierajac sobie duże, zielone jabłko.

- Nędzny fanfaronie! Stań do walki jak prawdziwy mężczyzna! O niechaj mój miecz przebije się jak...jak...yy...niechaj cię przebije! Boś niegodzien żywota dłużej prowadzić! Nikczemny łotrze!
Rycerz wyciągnął miecz i zaczął nim wymachiwać na wszystkie strony. Był dla niego o wiele za długi i za ciężki toteż po szczególnie zamaszystym wymachu wypadł mu z dłoni, a on sam upadł na trawę. Sir Cadogan miał irytujący zwyczaj przechadzania się po wszystkich obrazach w Hogwarcie i wzywania do walki każdego ucznia jakiego napotkał.
- Dzięki - mruknął Harry.
- Poddajesz się o zbóju przebrzydły? - zawołał rycerz, próbując z całych sił wyciągnąć wbity w ziemię miecz.
- Kończ waść - powiedziała Hermiona i popchnęła Harry'ego dalej do wejścia sali od Transmutacji.
Minerva McGonagall była to wysoka, szczupła kobieta z brązowymi włosami spiętymi w ciasny kok oraz przenikliwymi oczami spoglądającymi uważnie przez prostokątne okulary. Zawsze sprawiała wrażenie srogiej i zdecydowanej. Jakby przez całe życie nie rozluźniła ani owego koka jak i swoich sztywnych zasad. Tak jak Snape, nie musiała podnosić głosu aby utrzymać w klasie należyty porządek i ciszę. Zawsze kiedy Harry przed nią stawał miał stresujące przeczucie, że jest o coś przez nią podejrzewany.
- Jak zapewne zdajecie sobie sprawę do egzaminów pozostało już bardzo niewiele czasu - zaczęła kiedy każdy z czterdziestu-kilku osobowej grupy części Gryfonów i Ślizgonów zajął swoje miejsce. - Pozwolę sobie przypomnieć wam, że od wyników SUMów zależy jakie  przedmioty będzie mogli dalej kontynuować, a więc w dużej mierze zaważy to na waszej przyszłej karierze zawodowej. A propos... za dwa tygodnie cała niedziela będzie poświęcana tylko dla piątoklasistów, którzy potrzebują porad w sprawie swojej przyszłości. Nie wiem jak profesor Snape - zerknęła na Ślizgonów - ale ja oczekuję, że każdy z mojego domu przyjdzie na rozmowę - w tym miejscu jej spojrzenie padło na Harry'ego.  - Longbottom, rozdaj wszystkim ich wypracowania - wskazała na stos kartek spoczywających na jej biurku. - Dzisiaj będziecie przemieniać kanarki w kruki. Cooper - zwróciła się do jasnowłosej Ślizgonki - rozdaj każdemu po jednym.
Kiedy tylko Neville podał mu jego pracę, Harry spojrzał na prawy górny róg i uśmiechnął się widząc duże, czarne P i podpis nauczycielki.
- Zaklęcie brzmi Canaris fringillis - powiedziała Minerva gdy każdy trzymał już żółtego ptaszka w dłoni. - Należy unieść różdżkę, smagnąć i odpowiednio zaintonować ostatnie sylaby. No, na co czekacie? Do roboty.
- Aua - skrzywił się. Jego kanarek dziobnął go w palec wskazujący, co miało być najwyraźniej przejawem płomiennych uczuć.
Sala wypełniła się powtarzanymi przez kilkudziesięciu uczniów słowami zaklęcia oraz żółtym pierzem. Harry spróbował rzucić zaklęcie, ale kanarek nie wykazywał woli współpracy,  zbyt zajęty dziobaniem go po ręce i za nic sobie miał jego starania. Rozejrzał się po sali. Marlene z niezadowoleniem wpatrywała się w ptaka. Kanarek przemienił się w kruka, ale nadal był tak samo mały. Gregory Goyle oglądał ptasi kuper jakby to była najciekawsza rzecz jaką jego oczy widziały. Neville rozglądał się bezradnie za swoim okazem, który gdzieś mu się wymknął, a siedząca obok Harry'ego Hermiona z satysfakcją gładziła po dziobie dorodnego kruka.
- Piętnaście punktów dla Gryffindoru, Granger - oznajmiła McGonagall, spoglądając na nią z uznaniem. - I dziesięć dla Slytherinu, Cooper.
Harry smagnął różdżkę i wypowiedział zaklęcie, ale kanarek nadal był kanarkiem. Może był zbyt zdenerwowany? Nie czuł się najlepiej, jakby miał stan podgorączkowy. Może ta dzisiejsza bezsenność miała coś z tym wspólnego?
- Harry, wszystko w porządku? - spytała zaniepokojona Hermiona.
- Taak, chyba tak. Niezbyt dobrze się czuję, ale to raczej nic takiego - mruknął, ściskając nieco mocniej kanarka, który próbował uwolnić się z jego dłoni.
Pod koniec lekcji udało mu się przemienić kanarka w upierzonego na żółto kruka, ale nie to i tak było spore osiągnięcie - kanarki większości uczniów w ogóle nie zmieniły postaci. Nauczycielka nakazała jemu i Hermionie zostać po dzwonku. Zamknęła drzwi za ostatnimi uczniami i podeszła do nich. Minę miała wyjątkowo strapioną, co było do niej bardzo niepodobne.
- Potter, Granger...nie chcę wywierać na was nacisku, ale dyrektor bardzo przeżywa wasze nieobecności na spotkaniach Zakonu. Bardzo wiele dla niego znaczycie i...
- Pani profesor - przerwał jej Harry. - akurat ja znaczę dla profesora Dumbledore'a bardzo niewiele.
- Potter! To przecież nieprawda. Albus wiele robi, żeby...
Harry wymienił z przyjaciółką krótkie spojrzenie i szybko podjął decyzję.
- Nie pochwalił się pani co zrobił? Spreparował przepowiednię na podstawie której dał Voldemortowi do wyboru zabicie mnie albo Neville'a jak byliśmy jeszcze niemowlętami. Szczegóły dopowie pani sam.
Zerwał się z miejsca i wybiegł z sali.
Hermiona dogoniła Harry'ego dopiero na błoniach. Hagrid czekał na uczniów w drzwiach swojej chatki. Miał na sobie płaszcz z krecich skórek i coś włochatego i niezidentyfikowanego pod pachą. Kieł, jego wielki pies spał spokojnie przy grządkach. Pogoda była idealna na lekcję Opieki nad Magicznymi Stworzeniami. Błękitne, przejrzyste niebo z zalewie kilkoma błąkającymi się białymi obłoczkami oraz dość wysoka temperatura. Harry podbiegł do niego i uściskał mocno.
- Harry! Hermiono!Stęskniliście się, co? - zaśmiał się głośno.
- I to jak!
- Dobrze wyglądasz, Harry - stwierdził Rubeus, przyglądając się mu. - Tak...cholibka, dojrzalej.
- Dzięki.
- Hagridzie, a jak wyprawa? - zapytała cicho Hermiona.
- Powim wam szczerze, że bezsensu to było wszystko. Olimpia była bardzo zła na Dumbledore'a, cholibka...bo widzicie on nam kazał przekazać olbrzymom wiadomość od niego, a im się ta wiadomość wcale nie spodobała - westchnął. - Wiele tygodni zajęło nam samo dotarcie na miejsce, po drodze spotkaliśmy kilku typków spod ciemnej gwiazdy. Jednego wampira, z którym pokłóciłem się w pubie na czeskiej granicy, paru takich co za sam wygląd powinni wsadzić, bo jak spojrzeli tak na człowieka to aż strach było się odezwać. To w Rosji. No, ale słyszałem już że tamtym jak im tam...też nie udało się przekabacić olbrzymów na swoją stronę to chociaż tyle.
Przerwał bo właśnie na miejsce dotarła pozostała część uczniów.
- No, młodzieży! - zawołał na ich widok. - Dzisiaj mam dla was wyjątkowo przyjemną lekcję. Są wszyscy? To idziemy.
Skierowali się w stronę Zakazanego Lasu. Harry przeżył tam już takie okropności, że wolałby już nigdy więcej tam nie wracać, ale w tamtej chwili nie przejmował się zupełnie potencjalnym niebezpieczeństwem. Sama obecność Hagrida sprawiła, że czuł się spokojniejszy i bezpieczniejszy. Okrążyli skraj lasu i po około dziesięciu minutach dotarli do polany.
- Stańcie przy płocie! - polecił, a po chwili zagwizdał głośno.
Dobiegło do nich kilkanaście  koni z długimi  grzywami i lśniącą sierścią o różnych odcieniach. Nie były to jednak zwykłe konie. Po obu bokach tułowia każdego z nich wyrastały potężne skrzydła.
- Oooch! - krzyknęła z przejęciem Lavender. Zawtórowało jej wiele dziewcząt.
- Pegazy! - zawołała zachwycona Parvati.
- Podejdźcie trochę bliżej.
Niespiesznie całą grupą zrobili kilka kroków do przodu.
- Pierwsze co powinniście wiedzieć o pegazach to to, że to niesamowicie potężne i inteligentne stworzenia. Mają łagodne usposobienie, ale w obliczu zagrożenia potrafią się bronić i mogą być bardzo niebezpieczne. Bardzo rzadko wykorzystuje się włosy z ogona czy pióra przy tworzeniu różdżek. Czy ktoś może wie dlaczego? - rozejrzał się z nadzieją.
Ręka Hermiony od razu wystrzeliła w górę.
- Hermiono?
- Pegaz jest symbolem przemiany. Dawniej sądzono, że różdżki z takim rdzeniem są niestabilne i mogą wpływać na charakter właściciela - padła gładka odpowiedź.
- Tak jest! Dziesięć punktów dla Gryffindoru. Oczywiście to nic więcej jak tylko przesądy. Pegazy zwykle są samotnikami, te tutaj przyzwyczaiły się do swojego towarzystwa, ale to ewenement.
- Jest jakiś pożytek z nich? - zapytał Blaise Zabini, z pogardą wpatrując się w jednego z pegazów.
- Ależ oczywiście! - obruszył się Hagrid. - Ich włosy silniejsze są od grubych sznurów. Ich dotyk działa uspokajająco. Gładząc je po grzbiecie czy grzywie łatwiej jest skupić myśli, ukoić emocje. A ich łzy, tak jak łzy feniksów mają właściwości lecznicze. Jeżeli pegaz pozwoli się dosiąść to może was zabrać w jakiekolwiek miejsce zechcecie. Potrafią też pływać i mają ogromną silę. - Poklepał jednego z nich po pysku.
- Ile ich tutaj jest? - spytał Seamus.
- Okołu pięćdziesięciu.
- To bardzo dużo - wtrącił Dean.
- Tak, ale przypominam, że zwykle nie żyją stadnie. Bardzo lubią lasy, okolice jezior i gór. Gdy spotkacie pegaza to nie wyjmujcie różdżek, boją się ich. Piękne, prawda?
Rzeczywiście były to jedne z najpiękniejszych stworzeń jakie Harry kiedykolwiek widział. Miały umięśnione tułowie, wszystkie cztery nogi i w istocie wyglądały na bardzo silne. Każdy z nich mógł poszczycić się wspaniałymi grzywami i długimi, gęstymi ogonami. Wyjątkowo duże oczy o intensywnie kolorowych tęczówkach wpatrywały się w nich przyjaźnie. Każdy z nich miał na szyi grubą, skórzaną obrożę. Doszedł do wniosku, że już samo patrzenie na tak cudowne zwierzęta uspokajało.
- Przy pierwszym kontakcie należy podejść do nich podobnie jak do hipogryfów. Nie jest to konieczne, ale gdy okażecie im szacunek będą dla was o wiele bardziej ufne i przyjazne. No, to kto spróbuje?
Harry cofnął się. Urzekały go, ale on już miał swoją przygodę na lekcji z Hardodziobem. Popchnął lekko do przodu Hermionę.
- Hermiono, świetnie! - ucieszył się Hagrid.
- Ja? Ojej.
- Dobra, spróbuj z Perełką - wskazał na klacz stojącą najbliżej. Klepnął ją po grzbiecie. - Podejdź spokojnie, nie stresuj się.
Hermiona zrobiła kilka kroków do przodu, nie spuszczając pegaza z oczu.
- Pegazy nie atakują tak jak hipogryfy. Potrafią bardzo poranić ale dopiero wtedy kiedy to im najpierw zada się ból. Hermiono, wystarczy lekkie skinienie głowy, one bardzo to lubią u ludzi...
Dziewczyna uśmiechnęła się i skinęła, dygając przy tym mimowolnie. Pegaz wyprężył się i ugiął kolana, a po chwili poderwał się i pognał ku Hermionie. Ta zastygła w przerażeniu, ale zwierz nie miał złych zamiarów. Zatrzymał sie tuż przy niej i polizał ją po policzku. Rozległy się brawa, wszyscy Gryfoni zaczęli klaskać, ale większość Ślizgonów przyglądała się temu bez większych emocji. Hermiona pogładziła pegaza po pysku i przekonała się, że naprawdę dotykanie ich miało niemały wpływ na samopoczucie. Poczuła coraz większy wewnętrzny spokój, jakąś taką błogość i poczucie bezpieczeństwa. Jednak kiedy tylko oderwała rękę, wszystkie te odczucia zniknęły.
- No, to teraz ją dosiądziesz - oświadczył wesoło Hagrid.
- Co takiego?!
Na tę jakże subtelną sugestię trochę ją zatkało. Hermiona nie lubiła latania. Nie potrafiła zrozumieć fascynacji quidditchem, a na miotle czuła się wyjątkowo niekomfortowo. Dosiadanie latającego zwierzęcia nie wydawało jej się lepszą alternatywą. Co prawda, dosiadała już Hardodzioba, ale nie było to przeżycie, które miałaby ochotę powtórzyć. Hagrid podszedł do niej i złapał pod ramiona, bez trudu unosząc w górę.
- To chyba nie jest najlepszy pomysł - jęknęła.
- Nie ma się czego bać! Trzymaj mocno za grzywę - powiedział, sadzając ją na grzebiecie pegaza. - Wiśta wio! - zawołał, klepiąc zwierzę w zad.
Hermiona pisnęła i w ostatniej chwili złapała się za grzywę zwierzęcia. Pegaz zarżnął i pognał do przodu przez polanę, a potem bez żadnego ostrzeżenia rozłożył olbrzymie skrzydła i wzbił się w powietrze. Ona po chwili czuła się już o wiele spokojniej i bezpieczniej, ale pomimo tego prawie sparaliżowana ze strachu przed spadnięciem kurczowo przyciskała nogi do tułowia skrzydlatego konia. Trudno jej było ocenić czy lepiej latało się na miotle. Skrzydła chłostały ją lekko, z każdym ruchem podrywając jej uda. Przy każdym machnięciu skrzydłami tułów pegaza unosił się i na zmianę opuszczał, co sprawiało, że Hermiona kołysała się gwałtownie do przodu i do tyłu. Gładkie, lśniące i dziwnie śliskie w dotyku włosy wyślizgiwały jej się z palców. Pochyliła się do przodu, żeby objąć ramionami szyję pegaza. Nagle poczuła przykry chłód lodowatego powietrza. Lecieli już tak wysoko, że z takiej perspektywy zamek wydawał się śmiesznie mały. Hermiona przekrzywiła lekko głowę, by móc podziwiać widoki. W chwili kiedy pomyślała, że jednak wolałaby lecieć niżej, pegaz pochylił się w dół i zniżył lot. Hermiona mocniej zacisnęła dłonie. Teraz gładka, lśniąca szyja znajdowała się o wiele niżej od niej, odchyliła się mocniej do tyłu, z obawy, że za moment ześlizgnie się po pysku w dół i wyląduje w jeziorze, nad którym właśnie przelatywali. O wiele bardziej spodobała jej się pozycja, którą przyjął pegaz sunąc tuż nad taflą jeziora, tak że moczył delikatnie kopyta, a Hermiona mogła zobaczyć swoje oblicze w wodzie. Potem poderwał się i znów wzbił w górę, szybując w stronę zamku. Obleciał szybko Wieżę Astronomiczną, przeleciał nad cieplarniami, w których właśnie odbywały się lekcje i skierował do Zakazanego Lasu. Chwilę później usłyszeli głośny gwizd. Pegaz ponownie zniżył lot. Hermionie ledwie udało utrzymać się na grzbiecie, poczuła niemały wstrząs kiedy cztery nogi uderzyły kopytami o ziemię, lądując na polanie. Puściła szyję pegaza, wyprostowała się i odetchnęła z ulgą. Hagrid podszedł do niej szybko i ściągnął ją na dół.
- I jak było? - zapytał uradowany.
- No cóż...- odparła wymijająco. - Ciekawie.
Harry w tym czasie głaskał czarnego pegaza, który wydał mu się wyjątkowo piękny. Wszystkie pozostałe były białe, kremowe lub jasnobrązowe, a ten jedyny miał tak ciemną sierść.
- Możecie dać im trochę marchewek, lubią jak im się podaje jedzenie do pyska - zawołał Hagrid stawiając na ziemi ogromny kosz z marchewkami.
Uczniowie ruszyli po warzywa. Nawet Malfoy wziął kilka i wrócił z nimi do swojego, białego jak śnieg pegaza. Harry przyglądał się przez chwilę jak chłopak podsuwa marchew, a pegaz gryzie ją z apetytem, skończywszy zaczął lizać blondyna po rękach, na co ten uśmiechnął się nieznacznie.
- Bardzo przyjemna lekcja, prawda? - odezwał się do Hermiony, która właśnie do niego podeszła.
- Tak i mam nadzieję, że już więcej nie będziemy zajmować się tylnowybuchowymi sklątkami i innymi takimi...
- Byłoby miło - zaśmiał się, głaszcząc pegaza po głowie.

Dwadzieścia minut później ta sama grupa Gryfonów i Ślizgonów czekała w lochach na dzwonek obwieszczający rozpoczęcie lekcji Eliksirów. Drzwi od sali otworzyły się gwałtownie. Harry pierwszy wszedł do sali i skierował się od razu do swojego stałego miejsca. Wyjął kociołek spod stołu i postawił go na blacie. W pomieszczeniu jak zwykle było dość ciemno i zimno. Teraz nie mógł wyjść ze zdziwienie, że wcześniej ta właśnie klasa wzbudzała w nim tak negatywne emocje. Dawniej każda dwugodzinna lekcja w lochach była dla niego niczym tortury wypełnione po brzegi uszczypliwymi komentarzami, a ogromna chęć rzucenia na czarnowłosego nauczyciela jakiejś okropnej klątwy towarzyszyła mu nieprzerwanie przez te kilka lat.  Severus stał przy swoim biurku, przeglądając trzymaną w dłoniach książkę. Harry wychylił się lekko by dojrzeć jej tytuł. Alchimiae excogitata. Zatrzasnął ją i odłożył na biurko kiedy tylko ostatni z uczniów zajął swoje krzesło. 
- Dzisiaj spróbujecie nauczyć się przygotowywać Anziehung inaczej zwany Wywarem Anziehunga. Czy ktoś zna może zastosowanie tej substancji? - zapytał ze złośliwym powątpiewaniem. 
Dłoń Hermiony oczywiście od razu wystrzeliła w górę.
- Czy ktoś jeszcze oprócz panny Wiem-To-Wszystko? - wycedził, rzucając jej kpiące spojrzenie. Jednak od razu odwrócił wzrok kiedy dostrzegł jej zasmuconą minę.
Uczniowie rozejrzeli się po sobie, żaden nie miał najmniejszego pojęcia o wspomnianym eliksirze. 
 Granger - powiedział Snape, już nie tak złośliwym tonem.
Hermiona westchnęła.
- Arthur Anziehung żył w siedemnastym wieku, w Niemczech. Zakochał się wtedy w jednej z kobiet, która była poza jego zasięgiem ze względu na jego ubogość. Przez wiele lat żył w ciągłym smutku, aż wpadł na pomysł opracowania mikstury, która pomogłaby mu ją uwieść. Eliksir nazwano jego nazwiskiem: Anziehung. Kto go wypije ten na dwadzieścia cztery godziny staje się atrakcyjny dla tej osoby, której część ciała wrzuci do wywaru. 
- Poprawie - skomentował. Podszedł do tablicy, wziął kredę do ręki i zaczął pisać przepis.
- Przy tym należy dodać, że na niektórych w ogóle to nie działa. Chodzi o osoby, których części ciała zostały użyte. Póki co nie wiadomo jeszcze od czego to zależy.
- Części ciała? - powtórzył  ze strachem Neville.
- Nie bój się, Longbottom - syknął Severus, odwracając się. - Bardzo wątpię by ktokolwiek zechciał użyć jakiekolwiek części twojego ciała.
Ślizgoni zgodnie parsknęli śmiechem, a Neville zarumienił się jak dojrzała piwonia i skulił w sobie. 
- Ale brzmi to trochę makabrycznie - stwierdził Seamus. - Jakie części ciała? 
- Może być kawałek naskórka, ale najczęściej używa się włosów. Wrzuca się je na sam koniec - oznajmiła Hermiona. - Tak jak przy Eliksirze Wieloso...
Harry kopnął ją pod ławką, na co przerwała wpół słowa.
- W istocie używa się włosów, Finnigan - rzekł Severus, uśmiechając się jadowicie. 
- Warto też wspomnieć, że sam Anziehung został ścięty na żądanie ojca kobiety, w której on się zakochał, kiedy to nakrył go w jej sypialni - wtrąciła Hermiona.
Severus skończył pisać po tablicy i szybko podszedł do ich stołu.
- Czy ja cię prosiłem, Granger, o popisywanie się? - szepnął, mierząc ją spojrzeniem.
Pokręciła głową i spojrzała mu prosto w zimne i tajemnicze czarne oczy.
- Ja się nie popisuje, profesorze. Ja tylko przytaczam ciekawostkę związaną z tematem lekcji - opowiedziała, uśmiechając się z pewnością siebie.
Przez moment przyglądał jej się w milczeniu, a następnie odszedł, obchodząc klasę wokół.
- Chociaż Wywar ten jest praktycznie bezużyteczny, znajduje się on w wymaganiach Standardowych Umiejętności Magicznych, a więc powinniście nauczyć się go przyrządzać. Przepis jest na tablicy, do pracy.
- Profesorze, a czy pod koniec lekcji będziemy mogli je wypróbować? - spytała z nadzieją Pansy Parkinson, rzucając znaczące spojrzenie na siedzącego nieopodal Dracona.
Marlene prychnęła z pogardą.
- Nie łudź się, Parkinson - rzuciła w jej stronę. - Nawet najpotężniejszym eliksirem miłosnym nie zmusiłabyś nikogo do zakochania się w tobie. Natury nie przeskoczysz, pogódź się z tym.
Ślizgoni i Gryfoni wybuchli śmiechem. 
- Cooper, dzie...- zaczął Snape.
- Profesorze, ona tylko stwierdziła niezaprzeczalny fakt - przerwał mu Draco.
- Właśnie, Malfoy. Cooper, dziesięć punktów dla Slytherinu, a ty, Parkinson, nie zadawaj głupich pytań bo dostaniesz szlaban polegający na sprzątaniu zamku razem ze skrzatami.
Pansy skrzywiła się. Grymas na jej twarzy jeszcze bardziej upodabniał ją do mopsa. Jej uczucia do młodego Malfoya nie było dla nikogo tajemnicą i chociaż sam Draco ignorował ją, do jej świadomości nie mogła przedrzeć się informacja, że nie ma najmniejszych szans.
Snape wrócił do swojego biurka i podniósł uprzednio odłożoną książkę, a uczniowie zabrali się za przygotowania. Harry przepisał pospiesznie instrukcję do zeszytu i przeczytał je kilkukrotnie zanim rozpoczął wcielanie ich w życie. Pokrój łodygi (5 sztuk) psianki w drobną kostkę i wrzuć do kociołka głosił pierwszy podpunkt. Chłopiec przyniósł koszyk ze wszystkimi niezbędnymi składnikami i postawił przy kociołku. Wyjął pięć psianek, oderwał liście i pokroił łodygi. Były bardzo cienkie, ale wyjątkowo twarde. Dolej 100 mililitrów płynu trawiennego dzbaneczników. Odkorkował szklaną buteleczkę i wlał  przepisową ilość do wnętrza kociołka. Postaw kociołek na ogniu i mieszaj przez dziesięć minut zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Po tym czasie wywar powinien przyjąć amarantową barwę. Amarantową? Harry podpalił ogień pod kociołkiem, założył rękawiczki i zaczął mieszać, rozglądając się z ciekawością po klasie. Neville nadal męczył się z łodygami, próbując pokroić je srebrnym nożem, jakby zapomniał ze najłatwiej kroi się je nożem z żelaza. Seamus mieszał w swoim kociołku, ale w odwrotną stronę niż powinien i o wiele za szybko. W efekcie płyn w jego kociołku przybrał jasnoniebieską barwę i gęstą konsystencję smoły. Harry usłyszał jak Finnigan pyta Deana : 'Czy to jest amarantowy?' a Thomas w odpowiedzi wzrusza ramionami. 
- Hermiono, jak wygląda amarantowy kolor? - zapytał cicho. 
- Taki różowoczerwony z odcieniem fioletu. 
Tak właśnie można było opisać kolor jego wywaru kiedy minęło dziesięć minut. Dodaj 30 gram szarłatu. Wysypał z foliowej torebki sproszkowaną roślinę, odmierzył na wadze trzydzieści gram i wrzucił do środka. Następnie dodał piętnaście liści koniczyny, trzy korzonki. Obierz ze skórki trzy figi i pokrój w równe paski. Sięgnął po figę i w tym momencie zakręciło mu się w głowie. Zamrugał kilkukrotnie oczami, wziął nóż i zaczął obierać, ignorując nieprzyjemne uczucie. Być może to była tylko reakcja na zadymione pomieszczenie. Eliksir zmieni barwę (marengo). Harry przez chwilę wpatrywał się w ostatnie słowo zupełnie nie wiedząc co może oznaczać.
- Hermiono, co to jest marengo? - szepnął.
- To odcień ciemnoszarego, trochę jaśniejszy od grafitowego - odpowiedziała, nie przerywając swojej pracy. 
Harry przekrzywił lekko głowę przyglądając się wywarowi. Uznawszy, że barwa odpowiada opisowi przeszedł do dalszej części. Dolał dwieście mililitrów herbaty z melisy i dorzucił płatki białej róży. Mieszając substancję (Przez dwadzieścia minut, ruchem przeciwnym do ruchu wskazówek zegara) zerknął na Severusa. Mężczyzna przerwał lekturę swojej książki, bacznie obserwując poczynania Hermiony. Kiedy przestała kroić mięsiste płatki bukietnicy, kopnął ją pod stołem. Rzuciła mu szybkie spojrzenie, uniosła głowę i uśmiechnęła się do Snape'a, który wyglądał jakby właśnie zgubił wątek. Niedługo potem Harry przeszedł do niezbyt przyjemnego podpunktu instrukcji. Odkręcił słoik z kwiatami Hydnora aricana i mimowolnie skrzywił się ze wstrętem. Roślina ta emitowała odór zgnilizny. Poszatkował ją najszybciej jak potrafił i wrzucił do kociołka. Mikstura zasyczała, spieniła się i przybrała kanarkowy odcień. Kiedy jeszcze raz uniósł głowę dostrzegł, że Snape zrezygnował z obserwowania Hermiony, teraz przechadzając się pomiędzy ławkami w tylej części klasy, kontrolując postępy lub ich ewentualny brak.
- Longbottom. - syknął, stając przed Nevillem. - Powiedz mi z łaski swojej, czy ty naprawdę masz w głowie całkowitą próżnię?
- Próżnię? - powtórzył nerwowo chłopak, drżąc ze strachu.
Wszyscy wiedzieli, że Neville panicznie boi się Snape'a. Do tej pory bogin, który na jednej z lekcji Obrony przed Czarną Magią w trzeciej klasie przybrał jego postać, był tematem żartów. Longbottom wyznał kiedyś Harry'emu, że od tamtej pory na każdych Eliksirach powtarza sobie w myślach "Ridiculous" aby chociaż odrobię się uspokajać. Najwyraźniej metoda ta nie zdawała egzaminu.
-Tak, Longbottom, próżnię. To znaczy, że w twoim umyśle nie jest w stanie pojawić się jakakolwiek nawet myśl.
- A-ale...ja...
- W której klasie poznawaliście podstawowe roślinne składniki eliksirów? I ich właściwości, Longbottom?
- Ja...yyy...
Większość uczniów przerwała pracę, przyglądając się tej scenie z zaciekawieniem. Neville przełknął głośno ślinę i opuścił głowę.
- No?
- N-nie...nie pamiętam...
- Pierwszej, Longbottom! W pierwszej klasie miałeś za zadanie nauczyć się, przykładowo że łodygi psianki kroi się żelaznym nożem, a nie srebrnym. Nawet nauczenie się czegoś na pamięć przekracza znacznie twoje możliwości. Kiedy przekroczyłeś próg tej klasy wiedziałem, że będziesz na tych lekcjach jedynie marnował składniki, narzędzia i czas, ale nie sądziłem, że wzniesiesz  bezmyślność na jeszcze wyższy poziom.
Stuknął różdżką w kociołek ucznia, usuwając jego zawartość i odszedł, pozostawiając Neville'a samemu sobie. Chłopak ukrył twarz w dłoniach, zasłaniając zapłakane oczy. Harry westchnął, spokojnie kontynuując pracę. Wyjął z koszyka parę łodyg korzeniówki i położył na deseczce. Była to bardzo nietypowa roślina. Ze względu na brak chlorofilu jej łodygi miały białą barwę. Dolał też czterdzieści mililitrów wody bromowej i zamieszał. Wywar zabulgotał i zmienił barwę na szarą.
- Odwal się, Parkinson! - wrzasnął Malfoy, podrywając się nagle z krzesła.
To Pansy zakradła się do jego ławki, próbując wyrwać mu  kilka włosów.
- Draco, proszę! To tylko kilka włosów! - pisnęła.
- Nie!
- Ale...
- Przestań mnie prześladować! Jedyne co ci mogę zaoferować to jakaś okrutna klątwa! - syknął, cofając się wgłąb sali.
- Dosyć - powiedział cicho Severus. - Parkinson, wracaj na miejsce i nie rób tego więcej albo w opinii o tobie zamieszczę uwagi o niezbyt zdrowej psychice, co kiedyś może bardzo utrudnić ci znalezienie posady.
- Profesorze, jakiej posady? - zaśmiała się Marlene. - Nawet sprzątać trzeba umieć.
 Po sali potoczyły się pojedyncze śmiechy. Nauczyciel skinął blondynce i wrócił na przód sali. Harry oderwał wszystkie kolce z kolczakówki kroplistej i dorzucił do wywaru. Zamieszał. Wywar zasyczał i po chwili całkowicie stracił barwę. Gryfon uśmiechnął się lekko i rozprostował ręce. Polubił uczucie, które towarzyszyło mu za każdym razem kiedy dobrze przygotował miksturę. Obok niego Hermiona sprzątała właśnie wszystkie resztki składników i przybory po ukończonej pracy. Przelał trochę wywaru do jednej z butelek, zakorkował i przykleił plakietkę z nazwiskiem.