NEXT CHAPTER


.

.

1.06.2013

41.
Unbreakable vow




MUSIC
- Proszę - powiedział wysoki mężczyzna w białym fartuchu, otwierając ciężkie szare drzwi śnieżnobiałego pomieszczenia. 
Alaya powoli weszła do środka. Sala wyłożona była białymi kafelkami, nie było tam okien. Znajdowały się tam tylko trzy stoły, na których leżały  trzy osoby, przykryte białymi prześcieradłami. Mimowolnie skrzywiła się kiedy poczuła charakterystyczny zapach rozkładających się ciał. 
- Dlaczego nie rozpyliliście jeszcze neutralizatora? - spytała młodego lekarza. On sam wyglądał na zaskoczonego ów odorem.
- Nie sądziłem, że będzie tak potrzeba...przywieziono je zaledwie godzinę temu - wydukał. 
- Mniejsza z tym - mruknęła.
Podeszła do pierwszego stołu i po chwili namysłu, szybkim ruchem ściągnęła biały materiał. 
- Katy Fleur. Nad ranem wbiła sobie nóż w gardło - powiedział mężczyzna.
Była to drobna, niezbyt wysoka dziewczynka o krótkich, jasnych włosach. Biel jej skóry łamała się tylko przy ogromnej, krwawej ranie na szyi. Ala przymknęła na moment powieki.Wiele okropności już widziała i chociaż już nie robiło to na niej wrażenia, to jednak nie sprawiało jej przyjemności oglądanie zwłok. Lekarz ściągnął prześcieradła z pozostałych dwóch ciał. 
- Leslie Bleu i Elle Youth. Leslie skoczyła z dachu, a Elle podpaliła się. Wszystkie trzynastolatki - przedstawił ze zbolałą miną.
- Trzy samobójstwa młodych dziewcząt tego samego poranku... - szepnęła w zamyśleniu.
- Nie tylko - przerwał jej. - O tej samej godzinie. Wszystkie cztery targnęły się na swoje życie dokładnie o szóstej pięć rano. W tym samym momencie.
- Cztery? - odwróciła wzrok od zniszczonej twarzy Elle i spojrzała na mężczyznę ze zdziwieniem.
- Tak. Alice Lacroix udało się uratować. Polecono mi żeby najpierw pani pokazać te dziewczynki...
Oczywiste było, że cała sprawa owiana jest tajemnicą. Czymś mrocznym. Trzy dziewczynki fizycznie nie były do siebie podobne. Nie znały się. Jakie jest prawdopodobieństwo, że trzy obce sobie rówieśniczki zabiją się dokładnie w tym samym momencie? To nie mógł być przypadek, ale nie powiedziała tego głośno.
- Co o nich wiadomo? - spytała.
Chłopak wyciągnął z kieszeni plik dokumentów i chrząknął. Dopiero niedawno ukończył Akademię Medyczną i nie był przyzwyczajony do takich sytuacji. Przebywanie przy zwłokach dzieci, które same odebrały sobie życie było dla niego przerażające. 
- Wszystkie trzy uczyły się w trzech różnych, prywatnych szkołach magii. Osiągały różne wyniki w nauce, Leslie była prymuską, za to Katy i Elle uczyły się nieźle, ale nie aż tak dobrze. Nigdy nie miały żadnych problemów w szkołach ani w domach, przynajmniej nic o tym nie wiadomo. Tutaj jest napisane, że rodzice nie udzielili zbyt wielu informacji. Matka Katy powiedziała, że nad ranem usłyszała kroki córki, zaniepokoiło ją to bo ta zwykle nie wstawała tak wcześnie. A gdy weszła do kuchni, ona już leżała na ziemi, martwa. Podobnie było w przypadku Elle. Ona zeszła do piwnicy, oblała się łatwopalną cieczą i podpaliła. Ojciec zorientował się, że coś jest nie tak kiedy obudziła go woń spalenizny. Leslie znalazł przechodzień. 
- Któraś zostawiła list pożegnalny? 
- Jeszcze nie znaleziono.
Alaya przejechała dłonią po twarzy Leslie i zamknęła jej otwarte powieki. Dziewczynka była bardzo ładna, miała długie, brązowe włosy i niebieskie oczy. Dużo piegów. Sprawiała wrażenie całkowicie normalnego dziecka. 
- Zrób tomografię mózgów- poleciła, po chwili skierowała się do wyjścia.
- Po co? - spytał zaskoczony.
Nie zwracała już na niego uwagi. Wyszła na korytarz i dostrzegła dwójkę zdenerwowanych ludzi, rozmawiających z pielęgniarką. Poprawiła związane w kitkę włosy i podeszła do nich.
- O, właśnie...chciałabym państwu przestawić...doktor Alaya Sauvage, zajmie się państwa córką - powiedziała pielęgniarka. 
Dość wysoki, pulchny blondyn, którego włosy już zaczęły się przerzedzać, z czym pewnie nie do końca mógł się pogodzić, skoro zaczesywał je na czoło. Wyglądał na miłego człowieka, w tej chwili całkowicie załamanego. Podbródek trząsł mu się lekko, tak samo jak dłoń, którą podał Ali. Jego żona, pani  Lacroix, była typową kobietą, która porzuciła własną karierę by całkowicie oddać się rodzinie. Widziała to po jej niezbyt świeżych, byle jak spiętych, ciemnych włosach, nienawilżonej i zaniedbanej cerze, zwykłej, spranej koszuli, która nie miała żadnego konkretnego kroju. Nie ruszały jej  spływające po policzkach kobiety łzy. 
- Alice nie jest chora psychicznie, prawda? Proszę powiedzieć, że nie - szepnęła drżącym głosem gdy pielęgniarka zostawiła ich samych. 
- Będę mogła to stwierdzić dopiero później - odparła chłodno Alaya. 
- Ale...ona nie może być chora...nie może...- załkała kobieta. Wyciągnęła z kieszeni dresowych spodni chusteczkę i  hałaśliwie wyczyściła sobie nos.
- Lisa, uspokój się. Alice żyje, to jest najważniejsze - powiedział do żony mężczyzna.
- Chciałabym żeby opowiedzieli mi państwo o córce. Czy miała jakieś problemy? - spytała Alaya, spoglądajć to na niego to na nią.
- Problemy trzynastolatki! - jęknęła kobieta.
- Wie pani...takie typowe dziecięce troski, a to, że kolega, który jej się podoba rozmawiał długo z jej przyjaciółką, a to, że za dużo lekcji zadają nauczyciele...nic naprawdę poważnego.
- Proszę pana, dla dzieci w tym wieku pewne kwestie są poważne i nie można ich bagatelizować.
- Niczego nie bagatelizowaliśmy! - zawołała Lacroix. Zalała się łzami i usiadła na jednym z foteli, które stały w roku korytarza. Ukryła twarz w dłoniach, kołysząc się. Do przodu, do tyłu.
- Żona nie pracuje, całe dnie spędzała z Alice kiedy ta wracała ze szkoły...naprawdę dbaliśmy zawsze o nasze dziecko.
- A może tylko się państwu tak wydaje?
- Co pani sugeruje?
- Próby samobójcze często wynikają z chęci zwrócenia na siebie uwagi. 
- Moja córka zawsze była szczęśliwa! - krzyknęła ze złością kobieta. 
- Rzeczywiście, tak bardzo szczęśliwa, że chciała się zabić - odparła kwaśno Alaya.
- Czy pani ma dzieci? - spytała agresywnie.
- Przepraszam za nią, jest wytrącona z równowagi - zareagował mężczyzna, zanim Ala zdążyła odpowiedzieć.
- Czy Alice ma przyjaciół?
- Kilka bliższych koleżanek. To naprawdę zwykła dziewczyna...
- Przyjmuje leki? Środki psychoaktywne?
- Nic mi o tym nie wiadomo...- jęknął.
- Problemy z nauką?
- Cóż, orłem to ona nie jest, ale lubi szkołę - odparł z lekkim zakłopotaniem.
- Była może obiektem prześladowań, szykanowana przez rówieśników?
- Nie, nie...na pewno nie.
- Proszę mi wybaczyć, ale czy Alice była kiedyś wykorzystywana? - zapytała spokojnie, uważnie obserwując reakcje mężczyzny.
- Wykorzystywana?
- Seksualnie.
- Sugeruje mi pani, że gwałciłem własne dziecko?! - zdenerwował się.
- Nie sugeruje, pytam - poprawiła go oschle.
- Nigdy nie dotknąłem w taki sposób mojej córki - zapewnił twardo. Lisa Lacroix zupełnie już ich nie słuchała, zbyt pochłonięta płaczem.
- To nie musiał być pan - uniosła brwi z lekko kpiącym uśmiechem.
- Na litość Merlina...nie...nie, to niemożliwe. Wiedzielibyśmy, gdyby ktokolwiek...nie, nie było nawet takiej możliwości - opowiedział, ocierając z czoła krople potu.
- Czy w rodzinie, bliskim otoczeniu były już próby samobójcze?
- Nie - pokręcił gwałtownie głową.
- Stwierdzone zaburzenia psychiczne? Uzależnienia?
- Ależ skąd! - zawołał z irytacją.
- Czy zachowanie córki w ostatnim czasie zmieniło się?
- Nie.
- Jak wyglądało całe zdarzenie?
- Obudziłem się wcześnie, jak codziennie. O szóstej nad ranem. Wstałem z łóżka i poszedłem do kuchni po szklankę mleka. Zamierzałem położyć się jeszcze do łóżka, ale zaniepokoiłem się gdy zobaczyłem, że zniknął jeden z kuchennych noży. Usłyszałem kroki na górze, coś mnie tknęło, pobiegłem do pokoju córki. Siedziała na łóżku, miała przecięte przeguby, krew spływała też jej szyi, w momencie kiedy tam wszedłem zbliżała nóż do klatki piersiowej - przełknął głośno ślinę, przetarł załzawione oczy.
- Czy wcześniej Alice zachowywała się agresywnie?
- Nie...
- Nie jest osobą impulsywną?
- Alice? Zawsze była taka...spokojna, jakby wycofana, ale zupełnie normalna.
Alaya odchrząknęła.
- Czy bardzo kontrolowali państwo życie córki?
- Kontrolowali?
- Narzucali zbyt wysokie wymagania, oczekiwali wysokich ocen, ograniczali swobodę wykorzystywania czasu wolnego?
- Nie, zawsze staraliśmy sie by nasza córka była szczęśliwa, nie sądzę by nasza postawa była dla niej stresująca. Dlaczego zadaje pani takie dziwne pytania?
- Proszę pana, staram się ustalić czynniki, które spowodowały, że pańska córka chciała się zabić. Czasem  głównym celem nie jest odebranie sobie życia, a jedynie  zwrócenie na siebie uwagi, jak wołanie o pomoc. W tym przypadku jednak wydaje mi się, że...- przerwała, nagle rezygnując z kontynuowania wypowiedzi.
- Tak? - spojrzał na nią pytająco.
-  Proszę wrócić do domu, będziemy się z państwem kontaktować - odpowiedziała i odwróciła się, by odejść ale mężczyzna złapał ją za ramię.- Przepraszam jeszcze...czy będzie pani z nią teraz rozmawiać? - zapytał cicho.
- Tak.
- Ma pani podobne imię...powinna panią polubić...proszę jej pomóc - wyszeptał z szeroko otwartymi oczami.
Alaya skinęła i odeszła od nich. Słyszała jeszcze podniesiony głos kobiety, która za nic nie chciała się chociaż odrobinę uspokoić. Nie wiedziała co myśleć o całej sprawie. Miała złe przeczucia. Rozpuściła długie włosy z koka  i przeczesała palcami. Szła szybko długim korytarzem, mijali ją podenerwowani lekarze w białych kitlach, co chwilę ktoś się z nią witał, prędko biegnąc w swoim kierunku. Weszła schodami na następne piętro i podeszła do sali, w której trzymano Alice Lacroix. Z niewielkimi obawami otworzyła drzwi i szybko zamknęła je za sobą. Pomieszczenie było niewielkie. Białe ściany, jasna podłoga. Jedno łóżko, na którym leżała pacjentka. Dziewczynka była dość wysoka jak na swój młody wiek. Miała długie, bardzo ciemne włosy i jasną cerę. Była wcześniej agresywna, więc została przywiązana do łóżka dla własnego bezpieczeństwa. Spojrzała na Alayę, kiedy ta do niej podeszła. W jej oczach było coś dziwnego. Nie smutek i nie rozpacz. Pustka, jakby nie miała w sobie żądnej myśli. Rany na nadgarstkach wciąż lekko krwawiły.
- Witaj, Alice. Nazywam się... - zaczęła powoli Alaya.
- Nic mnie to nie obchodzi - przerwała dziewczynka. Miała szorstki, nieprzyjemny głos.
- Nie chcesz ze mną rozmawiać? - zapytała spokojnie.
- A po co?
- Chcę dowiedzieć się co skłoniło cię do targnięcia się na własne życie.
- Jakie to ma znaczenie  - szepnęła i uśmiechnęła się drwiąco. - Lepiej, że chciałam zabić siebie niż swoich rodziców, nie? - zaśmiała się krótko. To nie był śmiech normalnej, trzynastoletniej dziewczynki.
- Czy ktoś cię skrzywdził?
- Co to znaczy: skrzywdzić? - spojrzała na nią.
- Ty mi powiedz co to dla ciebie znaczy - poleciła brunetka. Czuła już, że coś z tym dzieckiem było nie tak jak powinno, ale nie miała jeszcze pomysłu na to co mogło być tego przyczyną.
- Miała kiedyś pani trzynaście lat, prawda?
- To było dawno temu - uśmiechnęła się nieznacznie.
- I podobało się pani? Mi to się nie podoba.
- Życie?
- Wszystko. Nie podoba mi się kolor moich oczu, nie podoba mi się język, którym mówię. Nie podoba mi się to, że moja matka i ojciec okazują mi jakieś swoje uczucia. Nie podoba mi się szkoła, nie podoba mi się życie. Przeszkadza mi wschodzące i zachodzące słońce. Nie podoba mi się, że trawa jest zielona, a niebo niebieskie. Jakie to wszystko ma znaczenie? Żadne. Rozumie pani? - mówiła cicho. Z jednej strony mogłoby się wydawać, że jest zamyślona, ale z drugiej sprawiała wrażenie jakby w ogóle nie myślała, jakby jej umysł był gdzieś daleko, a jedynie ciało wydawało z siebie dźwięki, przypadkiem przypominające słowa.
- Chcę zrozumieć.
- Coś pani powiem...zaczęłam mówić dopiero w wieku czterech lat...rodzice zapisali mnie do świetlicy, w której bawiły się dzieci czarodziejów przed pójściem do szkoły. Nie lubiłam tego. Nie lubiłam kiedy matka budziła mnie wcześnie rano...wiązała włosy w warkocze i zakładała kolorowe sukienki. Musiałam tam chodzić przez lata. Dzieci chciały się ze mną bawić, ale ja nie chciałam. Nigdy się z żadnym nie zaprzyjaźniłam. Drażniło mnie to, że te dzieciaki się do mnie uśmiechały. Drażniła mnie ich radość. Kiedy miałam dziewięć lat ojciec kupił mi psa. Uważał, że opieka nad zwierzęciem dobrze na mnie wpłynie. Jak bardzo się mylił! Denerwował mnie. Chciał się do mnie przytulać, chciał mnie lizać. Któregoś dnia poszłam z nim na spacer. To był mały szczeniak. Rodzicom powiedziałam, że zerwał się ze smyczy i uciekł - uśmiechnęła się nieprzyjemnie.
- A co stało się z nim naprawdę?
- Przejechał go jakiś mugolski samochód. I miałam znów spokój.
Alaya nie dała po sobie nic poznać. Kochała zwierzęta. Nie potrafiła sobie wyobrazić by mogła zadać ból jakiemukolwiek z nich. A teraz słyszała jak mała dziewczynka z uśmiechem opowiada jak sprawiła, że zginął jej pies. Jakby był dla niej zwykłą, przeszkadzającą rzeczą, a nie czującą i myślącą istotą, tak bardzo potrzebującą miłości. Odetchnęła głęboko i ponownie się odezwała.
- Spokój - powtórzyła bezbarwnie.
- Tak. Obserwowałam jak to szczenię siedzi na jezdni. Jak uderza w nie ogromny samochód - uśmiechnęła się błogo. Jednak uśmiech ten nie miał w sobie nic przyjemnego.
- Lubisz patrzeć na cierpienie innych?
- Nie. Jest mi to obojętne.
Alaya milczała przez chwilę. Wyjęła kilka niewielkich kart z rysunkami przypominającymi kleksy.
- Pokażę ci teraz parę obrazków, proszę być powiedziała co ci się z nimi kojarzy.
Dziewczynka spojrzała na nią całkiem obojętnie.
- Nic - odpowiedziała kiedy zobaczyła pierwszy obrazek. - Nic, nic nic, nic - ziewnęła ostentacyjnie i odwróciła wzrok.
- Zupełnie nic?
- Plamy. Zwykłe plamy jak z atramentu. Nic - zaczęła chichotać.
- Rozumiem.
- Nic pani nie rozumie - powiedziała bardzo cicho dziewczynka. Przymknęła oczy i uśmiechnęła się szeroko.
- Alice, czy ktoś wpłynął na ciebie, czy ktoś namawiał cię do odebrania sobie życia?
- Tak.
- Czy to był ktoś bliski?
- To był głos - wyszeptała dziwnie zmodyfikowanym głosem. Spojrzała na Alę. - Głos mojej głowie. Kazał mi się zabić.
Przez chwilę przyglądała się jej, a potem wybuchnęła śmiechem. Alaya nie wykonała żadnego gestu, żadnego ruchu, anie nie skrzywiła się, co bardzo zawiodło dziewczynę, która oczekiwała reakcji na swoje zachowanie.
- Czego się boisz, Alice? - spytała brunetka po dłuższej chwili ciszy.
Nie odpowiadała.
- Jak często miałaś myśli samobójcze?
- Codziennie - odparła lekkim tonem.
- Od jak dawna?
- Od kiedy pamiętam.
- Planowałaś się zabić?
- Nie.
- Był więc to impuls?
- Nie.
- Dlaczego?
- Po prostu. Obudziłam się i wiedziałam, że przyszedł na to czas. Odpowiedni czas.
Nie pytała już o nic więcej. Wyszła i szybko zamknęła za sobą drzwi. Czuła, że to nie żadna depresja ani typowe zaburzenia, coś więcej się za tym kryło i obawiała się tego co to mogło być.
- Zabierz ją na tomografię mózgu - poleciła młodemu lekarzowi, który podszedł do niej z pytającym wzrokiem.
- Ją też? - dopytał ze zdziwieniem.
- Tak i nie pozwól żeby ją odwiązano - dodała.
- Cała ta spawa jest jakaś dziwna...dreszcze mnie przechodzą jak pomyślę o tym, że chciały się zabić dokładnie o tej samej godzinie. To chyba za dużo jak na przypadek, prawda? Co pani podejrzewa?
MUSIC
Pomyślała, że on naprawdę nie nadaje się na lekarza psychiatrę. Jakim sposobem dostał się na uczelnię i ją ukończył? Zawahała się, ale po chwili pokręciła jedynie głową.
Wróciła do swojego gabinetu tylko na moment. Chciała dowiedzieć się o co w tym wszystkim chodzi, ale jednocześnie bała się, bo wiedziała, że nie ma odwrotu. Czuła wiszące nad sobą niebezpieczeństwo jakby było czymś namacalnym, jakby płynęła po wzburzonym morzu w maleńkiej, nieszczelnej łódce. A brzegu nie widać w zasięgu wzroku. Zabrała swoją torbę. Schodząc do laboratorium czuła nietypowe napięcie, jakby łamała jakieś zasady, jakby robiła coś zakazanego, nie do końca zdając sobie sprawę z tego co może jej działań wyniknąć. Przeszła przez potężne, ciężkie drzwi do niewielkiej sali. Jedyne tak przystosowane pomieszczenie, że mogła we względnym spokoju wykorzystać je do swojego celu. Również wyłożone białymi kafelkami, z długim stołem, narzędziami. Na białych półkach stały różne ingrediencje, przygotowane eliksiry, przyrządy medyczne.  Szybko splotła włosy i wyciągnęła z torby duży słoik. Nałożyła rękawiczki i okulary ochronne. Postawiła przedmiot na metalowym stole, wyjęła różdżkę z kieszeni. Nie bała się, ale jednocześnie czuła rosnące podekscytowanie.
- Aperis* - powiedziała.
Pokrywka odskoczyła i potoczyła się na podłogę, turlając się, aż w końcu upadła głośno. Podniosła ją i odłożyła na jedną  z półek. Wewnątrz słoika znajdowała się dziwna substancja, przypominająca formalinę, oraz ludzki mózg. Poczuła też specyficzny zapach, coś zbliżonego do woni gorzkich migdałów. Zdecydowanie też przeterminowanych. Wzięła głęboki oddech i przechyliła słoik tak, że zawartość z chlupnięciem znalazła się na blacie. Odstawiła puste już naczynie. Najpierw uważnie przyjrzała się całej strukturze organu. Obu półkulom, pniu, móżdżkowi. Zauważyła nietypową strukturę budowy kresomózgowia. Sięgnęła po lancet. Przecięła płat czołowy szybkim, pewnym ruchem, który kosztował sporo siły. Krzywiąc się lekko, wycięła kawałek istoty szarej i ostrożnie przeniosła pod mikroskop. Zdjęła okulary i spojrzała przez okular. Wydała z siebie zduszony okrzyk. Budowa komórek była nieprawidłowa, ale nie było to skutkiem uszkodzenia mechanicznego czy też wady wrodzonej. Komórki wyglądały z jednej strony na uszkodzone, z drugiej wykazywały niespotykaną aktywność. Alaya dużo czasu spędziła w laboratorium rozcinając organ na drobne kawałki, każdemu z nich  dokładnie się przyglądając. Sporządziła notatki wypisując wszystkie nieprawidłowości jakich się doszukała. Co dziwne, część organu wydawała się zdrowa. Nie zauważyła jak szybko minął czas, kiedy wpatrywała się w powiększone optycznie tkanki. Skończywszy wyprostowała się i westchnęła cicho. W pomieszczeniu było dość zimno, co sprawiło, że jej blada skóra pokryła się gęsią skórką. Wzięła do rąk wszystkie zapiski i przygryzła pełne usta w zamyśleniu. Nigdy wcześniej nie spotkała się z czymś takim. Mark nie powiedział jej dokładnie dlaczego tamci wykorzystali jego stary zamek jako nietypową przechowalnię. On sam nie zaglądał tam od wieków, a praktycznie budek już nie należał do niego. Miała wrażenie, że robi kolejny krok w stronę rozwikłania zagadki, ale tak naprawdę nie wiedziała dokąd zmierza. Przeszedł ją zimny dreszcz. Domyślała się, że takie modyfikacje musiałby mieć znaczny wpływ na zachowanie, myślenie osoby, ale powstawało pytanie: jaki? Z zadumy wyrwał ją odgłos dobijania się do drzwi. Schowała kartki do kieszeni kitla,
- Wszędzie pani szukano - powitała ją starsza lekarka, kiedy wyszła i szybko zatrzasnęła drzwi. Nie było w jej głosie wyrzutu, ale niepokój i lęk.
- Co się stało? - odparła niezbyt przytomnym głosem. Zmrużyła oczy, które rozbolały ją od kilkugodzinnej, wytężonej pracy.
- Przywieziono dziesięcioro dzieci - wyszeptała. Była sporo niższa od Alayi, miała krótkie, jasne włosy i pulchną sylwetkę. Gdyby nie była tak przerażona, sprawiałby wrażenie sympatycznej i godnej zaufania osoby. Pocierała nerwowo pulchne, drżące dłonie.
- Dzieci? Jakiś wypadek? -  spytała, przeczuwając już o co chodzi.
- Próby samobójcze. Siedem udanych, dziewczynki i chłopcy.
- Niech zgadnę, wszyscy w wieku trzynastu lat?
Kobieta przytaknęła. Odetchnęła głęboko, wierzchem dłoni przecierając oczy.
-Tak, tak...a jakby tego było mało to według świadków i po wstępnych oględzinach zwłok stwierdzono iż wszyscy chcieli zabić się około szóstej nad ranem. Ordynator kazał wezwać panią na zebranie.
- Dobrze, za kilka minut przyjdę - odpowiedziała.
Blondynka skinęła głową i niespiesznie weszła do jednej z sal, jakby przypominając sobie o czymś. Alaya weszła z powrotem do laboratorium i nagle poczuła powiew zimnego powietrza. Wytrzeszczyła oczy ze zdziwienia kiedy zauważyła że ani przy mikroskopie ani na blacie nie było ani śladu po badanym przez nią organie. Odruchowo sprawdziła czy notatki nadal ma w kieszeni. Były. Zamrugała kilkukrotnie, ale wszystkie kawałki znikły jak kamfora. Dostrzegła tylko czarną kartę, niewinnie spoczywającą na blacie. Przekonana, że wcześniej jej tam nie było, niepewnie zrobiła kilka korków do przodu. Zanim sięgnęła po kartkę, rozejrzała się nerwowo. Czuła na sobie czyjś wzrok, ale nikogo w pomieszczeniu nie widziała. Podniosła wiadomość i spojrzała na nią z szybko bijącym sercem. Przestań - głosiły czerwone litery. Szybko wciągnęła powietrze i zacisnęła dłoń na kartce. Czując przyspieszony puls, tyłem wycofała się z sali. Kiedy tylko przekroczyła próg drzwi zamknęły się gwałtownie z głośnym hukiem. Jeszcze głośniejszy był jej krzyk przerażenia.
- Coś się stało? - zapytała lekarka, wychodząc z innej sali.
Alaya trzęsła się lekko, a jej oczy zaszkliły się.
- Ja tylko...uderzyłam się - z trudem odpowiedziała łamiącym się głosem.
- Chodźmy już.

Siedziała na łóżku z podkurczonymi nogami. Miała na sobie tylko krótkie, czarne spodenki i kremową koszulkę z krótkim rękawkiem. Niewielkie pomieszczenie oświetlało jedynie słabe światło małej lampki stojącej na szafce koło łóżka. Pokój wietrzył się przez całe popołudnie także teraz temperatura była dla niej odpowiednia. Czarne, falujące włosy odgarnięte były do tyłu. Oddychała przez uchylone usta. Oczy były delikatnie zaczerwienione, ale nie płakała. Zerknęła na zegarek. Metalowe wskazówki oznajmiały iż niedługo będzie druga nad ranem. Westchnęła i przymknęła powieki. Była zbyt niespokojna żeby zasnąć. Cały dzień próbowała przekonać samą siebie, że dobrze robi. Że chce chce dokopać się prawdy i nie przestraszą ją żadne wiadomości. Trudno było jej się okłamywać, bo w duchu trzęsła się ze strachu. Nie miała tak naprawdę pojęcia z kim zadziera. Nie wiedziała jak wielką i groźną bestię drażni. Ale jakby czuła jej groźny oddech na karku. Spojrzała w stronę spoczywającej w kącie pokoju torby. Wcześniej schowała do niej drugi ze słoików oraz swoje notatki. Potrząsnęła głową i zagryzła policzki od wewnątrz. Czy ktoś lub raczej coś ją śledziło? To wszystko nie mogło tak po prostu zniknąć, a i kartka nie zapisała się sama. Otworzyła zaciśniętą dłoń. Trzymała zmiętą kartkę. Rozprostowała ją długimi, bladymi i drżącymi palcami. Przestań. To miało być ostrzeżenie, tak pomyślała. A jeżeli nie? A co jeżeli wcale nie przestanie? Jęknęła cicho i zgniotła ją z powrotem, ze złością ciskając nią przez pokój. Odbiła się od ściany i cicho upadła na wyłożoną jasnymi panelami posadzkę.
- Nie pozwolę się zastraszyć - szepnęła, opadając na poduszki.
Zgasiła światło. Przyciągnęła do siebie pościel i otuliła się nią szczelnie. Sen jednak nie nadchodził. Zadrżała nagle,  jakby od zimnego powiewu wiatru, chociaż okno było już zamknięte. Poczuła chód i po chwili zorientowała się, że miękka kołdra została z niej zsunięta. Usiadła na łóżku i rozejrzała się nerwowo, chociaż w ciemnościach i tak nie mogłaby zbyt wiele dostrzec. 
- Mark? Straszenie to nie jest dobry pomysł na grę wstępną - powiedziała cicho.
Skrzypnięcie.Wtedy coś ciężkiego i bardzo ostrego uderzyło w nią z ogromną siłą. Ogromny ból w okolicach żeber i charakterystyczny zapach krwi natychmiast dotarł do jej nozdrzy. Odruchowo sięgnęła po różdżkę, ale nie zdążyła jej dosięgnąć. Coś zimnego złapało ją za rękę, wykręciło do tyłu i pociągnęło na dół. Sturlała się łóżka, ciężko dysząc. Trzymając się za żebra uklękła na podłodze i znów wyciągnęła dłoń po różdżkę, tej jednak nie było w miejscu, w którym ją zostawiła. Krzyknęła. Poczuła wielki ciężar, jakby coś dużego i silnego rzuciło się na nią i przykryło jej twarz poduszką. Szamotała się tak przez dłuższa chwilę, próbując dłońmi zlokalizować ręce tego, kto próbował ją dusić. Krwawiła coraz mocniej i z każdą sekundą coraz bardziej brakowało jej tchu. W momencie, kiedy przemknęło jej przez myśl, że już dłużej nie wytrzyma, poduszka opadła jakby nigdy nic. Z trudem wyprostowała się, ciężko dysząc. Tak szybko na ile miała siłę poderwała się na nogi i wybiegła z sypialni. Próbowała zapalić światło, ale żadne nie działało. Zatrzymała się, starając się oddychać jak najciszej, by spróbować wyczuć czyjąś obecność. Było bardzo cicho. Słychać było jedynie jej nierówny i płytki oddech oraz przyspieszone bicie serca. Kiedy chciała zrobić krok do przodu ktoś złapał ją mocno za włosy i z całej siły pchnął na stojący nieopodal regał z książkami. Opadła bezwładnie na podłogę. Po chwili znów poczuła ostre uderzenie, tym razem wyżej. Spróbowała się podnieść, ale coś jej to uniemożliwiło. Ktoś złapał ją za dłonie i zaczął ciągnąć. Ból był tak ogromny, że nie miała siły aby próbować wyrwać się z silnego uścisku. Ktoś zaciągnął ją do łazienki, na chwilę puścił jedną z jej dłoni. Spróbowała wtedy dotykając przegubu drugiej wyczuć rękę oprawcy, ale tam niczego nie było. Chociaż wciąż czuła ucisk, nie mogła dotknąć, jakby to coś co ją trzymało było niematerialne. Trwało to zaledwie kilkanaście sekund, potem ktoś podniósł ją i brutalnie wepchnął ją do pełnej wody wanny, przytrzymując głowę poniżej powierzchni. Próbowała walczyć, ale wiedziała, że długo nie wytrzyma.
MUSIC

Ciemność. Na ulicy nie paliła się ani jedna latarnia. Deszcz intensywnie padał, uroku pogodzie dodawał porywisty wiatr. Wysoka  postać biegła przez jezdnię, nie rozglądając się nawet na boki. Mark wbiegł szybko po schodach, jednocześnie szukając w kieszeni kluczy. Wyjął dwa, przewiązane tasiemką klucze i spróbował dopasować do zamka najpierw jeden, potem drugi. Żaden z nich nie pasował. Zdenerwowany schował je z powrotem i dwoma mocnymi uderzeniami wyważył drzwi, które zachwiały się w zawiasach i odpadły z hukiem na ziemię. Przebiegł przez próg z wyciągniętą, zapaloną różdżką.
- Ala! - krzyknął.
Rozejrzał się po korytarzu, ale nie zauważył niczego dziwnego. Szybko przeszedł do salonu, w którym dojrzał przewrócony regał i ślady krwi. Nasłuchiwał przez kilka sekund i wtedy usłyszał plusk wody dochodzący z łazienki. Natychmiast udał się w tamtym kierunku, jednym zaklęciem otwierając drzwi.
- Alaya!
Wyglądało to tak jakby ktoś niewidzialny (i niewyczuwalny) przytrzymywał ją pod wodą, próbując utopić. Pociągnął ją do siebie, mocno trzymając w objęciach. Mokre włosy osłaniały prawie że siną twarz. Po chwili dostrzegł jak bardzo krwawiła. Ułożył ją delikatnie na puszystym dywanie.
- Curarento - mruknął cicho, przykładając różdżkę do jej klatki piersiowej. Nie przestała krwawić, ale upływ zmniejszył się nieco. Drżała, z trudem oddychając, łapczywie pochłaniając tlen. Rozsunął włosy z jej twarzy i pochylił się nad nią. - Ala, słyszysz mnie? Już w porządku, jestem przy tobie, nic ci nie będzie - powiedział, czule gładząc ją po zakrwawionym policzku. - Zaraz zabieram cię stąd do domu.
- Torba - wyszeptała z wysiłkiem.
- Co z nią?
- Zabierz torbę...sypialnia...- odparła bardzo cicho, ciężko dysząc.
- Moment.
- I kot - jęknęła, gdy przechodził przez próg.
Kiedy zniknął jej z oczu, przekrzywiła głowę na bok. Nie próbowała nawet myśleć nad tym co się wydarzyło. Kto to był. Wiedziała za to dlaczego. Uniosła po chwili wzrok w górę i wydała z siebie zduszony krzyk przerażenia. Na beżowych kafelkach lśnił krwisty napis: Pierwsze ostrzeżenie.
- Mark! - zawołała na tyle głośno, na ile pozwalały jej resztki możliwości.
- Już - wbiegł do łazienki. Na ramieniu miał przewieszone dwie torby, tę którą wcześniej przygotowała, a drugą z rudym kotem w środku. Podszedł do niej szybko i delikatnie uniósł, biorąc na ręce. Przytulił ją lekko do siebie. - Już jesteś bezpieczna - szepnął.


- Nie uważasz, że trochę wykorzystujesz sytuację? - zapytała Alaya, owijając się szczelniej jasnym szlafrokiem.
Siedzieli w przestronnej kuchni w pod londyńskiej willi Denta. Ściany pomalowane były na słoneczną barwę zółtego koloru, a meble wyrzeźbione z jasnego drewna. Przez duże okna wkradały się ciepłe promienie porannego słońca. Niebo było idealnie błękitne, gdzieniegdzie widać było tylko niewielkie, białe obłoczki. Mark od niechcenia przeczesał dłonią blond włosy i uśmiechnął się do niej zalotnie.
- Oczywiście.
Podał jej kubek z gorącą herbatą i usiadł na krześle na przeciwko niej.
- Musiałeś mnie zanieść do swojego łóżka...nie żebym narzekała - zaśmiała się krótko, upijając łyk słodkiego napoju.
- Nie mogę cię już zostawić samej - odpowiedział po chwili.
Przywołał do siebie drewnianą deseczkę i długi nóż. Zajął się krojeniem bułek i szykowaniem kanapek. Obserwowała go tak, rozmyślając nad tym co się stało. Mark w nocy zabrał ją do siebie, podał jakieś eliksiry leczące i ułożył do snu. Pamiętała to wszystko jak przez mgłę. Zerknęła na Lyona, który z zaangażowaniem pił mleko w rogu kuchni, pomachując swoim długim, puchatym ogonem. Blondyn podał jej kanapkę i spojrzał wyczekująco.
- Teraz powiedz mi co się wcześniej wczoraj działo - poprosił tym swoim aksamitnym głosem.
- Nic - mruknęła.
- Nic?
- Mark...ja naprawdę...czy to ważne? - jęknęła, podnosząc na niego wzrok. Wpatrywał się w nią błękitnymi oczami z takim uczuciem, że zarumieniłaby się, gdyby kiedykolwiek się rumieniła.
- Ważne? Ala, ktoś...i chyba dobrze wiemy skąd, próbował cię w nocy utopić w twojej własnej wannie.
- No cóż - wzruszyła ramionami, jakby to było nic takiego. Ot, błahostka.
Odłożył nóż i oparł podbródek na złączonych dłoniach, nie odrywając od niej wzroku. Wszystko w niej było tak piękne, wszystko w niej tak bardzo kochał, że niewysłowioną przyjemność sprawiało mu samo patrzenie na nią.
- Kochanie - szepnął cicho.
Musiała się uśmiechnąć.
- Ja...ty proszę nie rób mi wyrzutów, ja...zbadałam jeden z tych organów, które zabrałam z Austrii - wyznała po chwili wahania. Uważnie obserwowała jego reakcje. Nie przestawał na nią patrzeć, gwizdnął tylko przez zęby i odchylił się na krześle.
- Dlaczego? - spytał ze smutkiem. - Prosiłem żebyś tego nie robiła. Nie mam pojęcia co oni tam narobili, ale nawet nie mogę sprawdzić. Mówiłem ci że to niebezpieczne.
- Nie potrafię siedzieć bezczynnie kiedy wiem, że coś jest nie tak.
Westchnął.
- Czegoś się dowiedziałaś?
- Ten mózg nie był prawidłowo zbudowany...występują znaczące zmiany w strukturze i budowie komórek, największe w obszarze kory.Nie mam pojęcia co to może powodować, nigdy wcześniej nie spotkałam się z czymś takim. Całe szczęście, że zrobiłam notatki, na chwilę wyszłam z laboratorium a gdy wróciłam nie było ani śladu po obiekcie badań, jedynie kartka z napisem: przestań - powiedziała, krzywiąc się lekko.
Mark ukrył twarz w dłoniach, próbując poskładać myśli w sensowną całość.
- Wymowne.
- Jeżeli chcą mnie wziąć strachem to nie pójdzie im tak łatwo. Muszą się bardziej postarać - zaśmiała się, chociaż w duchu bardzo się bała. Nie wyobrażała sobie jednak by przestać węszyć w tej sprawie.
- Ala...wiesz o kim mówimy. Fioravanti. To nie są tacy zwykli pozbawieni oporów ludzie. Oni będą dążyć po trupach do swojego celi. Dosłownie. A ty...
- Wiem - przerwała mu. - Żyję tylko i wyłącznie dzięki tobie. Kolejny raz. Wtedy dawno temu, teraz niedawno i dzisiaj w nocy - wyliczyła na palcach.
- Ala...
- Mark, ty masz jakiś radar, że zawsze wiesz kiedy jestem w niebezpieczeństwie? - zaśmiała się, oblizując usta.
- Można tak to ująć - uśmiechnął się tajemniczo.
- Jesteś niesamowity, ale nie musisz się o mnie nieustannie martwić, ja naprawdę potrafię zająć się sobą. Byłam zdana tylko na siebie przez dwanaście wieków. Całe średniowiecze. Rewolucja francuska, pierwsza i druga wojna światowa - znów wzruszyła ramionami. Wzięła kubek z herbatą i wypiła kilka łyków.   
- Yhym...- mruknął i odchrząknął, nagle jakby zmieszany. Odwrócił wzrok. - Omlet. Masz ochotę na omlet?
Wstał od stołu, podszedł do szafki by wyjąć mąkę. Z lodówki wyciągnął kilka jajek i karton mleka. Przyglądając się jak miesza składniki wyczuła, że było coś o czym jej nie powiedział.
- Mark? - odezwała się, zbliżając się do niego. Złapała go za rękę aby przestał mieszać w misce.
- Tak?
- O co chodzi? - spytała, marszcząc brwi.
- Kocham cię - wyznał z uśmiechem.
- Powiedz mi coś czego nie wiem.
- Wiesz, że cię kocham?
- Czuję - odpowiedziała z przekonaniem.
Westchnął ze zrezygnowaniem. Wyjął z kieszeni dużą, srebrną monetę i zacisnął na niej dłoń.
- Reszka nie powiem, cezar powiem - uśmiechnął się, podrzucając pieniążek.
- Pozostawiasz to przypadkowi? - zdziwiła się.
- Nie robię tego.
Podrzucił jeszcze raz monetę i złapał ją drugą ręką. Nie patrząc, na otwartej dłoni podsunął ją Ali.
- Reszka.
*


Obudził się nagle. Szybko oddychając przez otwarte usta, usiadł na łóżku. Znów to samo. Każdej nocy od wielu już tygodni śnił mu się krzyk. Ciemność i krzyk, nic więcej. Kilkukrotnie odetchnął głęboko, odgarnął włosy z czoła i zerknął na spoczywającą na szafce busole. Wskazówka wciąż obracała się wokół. Skrzywił się z niezadowoleniem i pogłaskał kotkę, która właśnie wskoczyła na jego łóżko. Zamruczała głośno, wyprężając się. Ułożyła się na jednej z poduszek, przymykając duże oczy. Daniel obserwował ją przez dłuższą chwilę. Czuł, że od tego wszystkiego zaczyna już coraz bardziej się gubić. Skoro całe jego życie to jedno wielkie kłamstwo to jak mógł być czegokolwiek pewny? Zeskoczył z łózka, szybko kierując się w stronę łazienki. Zimny i orzeźwiający prysznic to było zdecydowanie to, czego potrzebował. Starał się nie płakać, ale łzy pojawiały się mimowolnie, zawsze kiedy myślał o swoich wątpliwościach. Czuł narastający niepokój, jakby zbierało się na burzę, a on nie miał gdzie się schronić. Jego własna postawa zaczynała go coraz bardziej denerwować. Musiał przyznać, że Severus ma w istocie nadludzką cierpliwość, skoro jeszcze nie zrobił mu krzywdy za to ciągle użalanie się nad sobą. Świeżo umyty, ubrał się z pośpiechem. Głębokie postanowienie poprawy? Nie, to był coś innego. On był typem człowieka, który mobilizuje się do działania najbardziej w sytuacjach zagrożenia. A teraz czuł, że coś się zbliża i nie zamierzał dłużej bezczynnie czekać. Zawiązał czarny krawat i narzucił marynarkę. Uśmiechnął się z zadowoleniem kiedy wziął do ręki dokumenty, które dostał od Denta. Cóż za szczęśliwy przypadek. Właśnie to było mu potrzebne. Wyszedł z pokoju na długi korytarz. Było jeszcze bardzo wcześnie, ale przechodząc obok Wielkiej Sali słyszał gwar uczniowskich rozmów. Ignorując uczucie głodu, opuścił zamek. Dzień był wyjątkowo piękny. Delikatny, niezbyt mocny wiatr. Zatrzymał się na chwilę, delektując świeżym powietrzem. Pogoda zupełnie nie oddawała aktualnej sytuacji. Zielone, kwitnące polany, lśniąca tafla jeziora. Pomyślał, że ludzie w dzisiejszych czasach żyją zdecydowanie zbyt szybko i zbyt bardzo koncentrują się na błahych sprawach. Wiatr rozwiał mu włosy, które odruchowo odgarnął do tyłu. Chatka Hagrida i zaniedbany ogródek już czekała na powrót pół olbrzyma. W jego opinii to dobrze, że olbrzymy nie zgodziły się na współpracę z Dumbledorem, a z tego co się dowiedział również ludzie Riddle'a nie zdołali ich przekonać. Sprawy mogłyby wymknąć się spod kontroli. Westchnął i deportował się od razu po przekroczeniu terenu Hogwartu. Drzwi willi Toma otworzyła mu Bellatrix. Miła na sobie ładną, zwiewną, granatową sukienkę i czarny sweter. Kręcone, czarne włosy upięte miała wysoko, co podkreślało jej smukłą szyję. Zmierzyła go ze zdziwieniem.
- Nie umawialiście się, prawda? - spytała cicho.
- Nie, ale muszę z nim porozmawiać.
Zmarszczyła brwi, opuszczając spojrzenie. Potarła nerwowo dłonie. Wydawało się, że była niespokojna.
- Musisz akurat teraz?
Daniel uśmiechnął się.
- A co, jesteście zajęci?
- Nie, ale Tom...
- Na pewno spodoba mu się to co mam mu do powiedzenia.
- ...jest bardzo zdenerwowany - dokończyła, jakby nie słyszała jego słów.
Cofnęła się i wpuściła go do środka. Okna były całkowicie zasłonięte, toteż ledwie był w stanie widzieć jej twarz w półmroku.
- Dlaczegóż to? Z tego co mi wiadomo to świetnie wam idzie.
- Przeżywa sprawę tej przepowiedni i cały czas zastanawia się jak zemścić się na Dropsie - skrzywiła się z odrazą.
- Oh, no tak...wcale się nie dziwię, ale naprawdę przynoszę dobre nowiny.
Zerknęła na niego z powątpiewaniem. Duże, ciemne oczy miała lekko podkrążone, wyglądała na niewyspaną i zmęczoną.
- Bardzo wątpię. Co niby takiego dobrego?
- Wybacz, ale najpierw muszę powiedzieć Tomowi.
Wzruszyła ramionami i wskazała mu pokój w głębi korytarza. Potem odwróciła się i poszła w kierunku schodów. Zamierzała położyć się i miała szczerą nadzieję, że Daniel rzeczywiście będzie w stanie poprawić humor jej partnerowi. On patrzył jak znika za rogiem i ruszył w kierunku wskazanego pomieszczenia. Wysoki brunet siedział przy długim, dębowym biurku. Opierał łokcie na blacie, a podbródek o złączone dłonie. Zza zamkniętych powiek nie widać było niebieskich oczu. Był spięty. Zastygła twarz nie ukazywała żadnych emocji, ale czuć było, że jest zdenerwowany. Daniel zapukał lekko w drzwi, by zwrócić uwagę na swoją obecność.
- Sauvage - powiedział cicho Tom, otworzywszy oczy.
- No cześć - mruknął w odpowiedzi Dan.
- Usiądź - wskazał mu jeden ze skórzanych foteli. - Nie mam wiele czasu więc streszczaj się.
- Zajęty?
- Można tak to ująć.
- Słuchaj, ja wiem, że boli cię ta przepowiedniowa intryga, ale nie martw się za bardzo, będą okazje, żeby się odegrać - rzekł, wyjmując z kieszeni marynarki dokumenty.
- To nie chodzi o zwykłe odegranie się...
- Wiem, wiem - przerwał mu.
- Przez tego podstarzałego kłamcę straciłem kilkanaście lat życia, nie mówiąc już o wszystkich środkach podjętych do...- prychnął ze złością - walki z tym głupim chłopakiem. Co za bzdura! Sam się sobie dziwię, że nabrałem się na taką banialukę.
- Też się tobie dziwę.
- Idiotyzm. Ciśnienie mi się podnosi na samą myśl. To też pokazuje jak Dumbledore traktuje ludzi. Potter wie?
- Tak, Severus mu powiedział. Też się zdenerwował.
- I słusznie. Coś mi się wydaje, że brodaty wielbiciel kłamstw stracił jedną ze swoich marionetek - zaśmiał się krótko.
- Absolutnie.
- Jakże mi przykro - syknął z ironią. Poprawił krawat i od niechcenia otrzepał marynarkę z niewidzialnych pyłków. - Mów z czym przyszedłeś?
- Z prezentem - odparł wesoło.
- Doprawdy? - spojrzał na niego jak na kogoś niespełna umysłu. To dla niego było zaskakujące jak ktoś tak niebezpieczny i tak potężny jak mężczyzna siedzący przed nim może wydawać się tak potulny.
- Spodoba ci się.
- Co? - zapytał ze zniecierpliwieniem.
- Panie Riddle...o, przepraszam...Lordzie...
- Daruj sobie, Sauvage!
- Oto spełnienie pańskich marzeń - dokończył chichocząc. Pomachał mu przed nosem plikiem dokumentów.
- Co to jest?
- Ciekawy jestem jakie będą twoje wrażenia po kilkuset latach. Przyznam, że gdyby nie wojny to ja niemiłosiernie bym się nudził. Chociaż za każdym razem gdy tak o tym myślę, przypomina mi się jak bardzo świat jest piękny i ile jeszcze można zrobić. Tyle szczęścia - westchnął, marzycielsko spoglądając przez okno.
- Mam rozumieć, ze to jest...
- Yhym - pokiwał energicznie głową.
- Jak?
- Tam masz instrukcje i cały opis. Całkiem proste i zmyślne.
Tom wstał i zaczął przechadzać się po pokoju. Nie potrafił wyrazić jak bardzo go to uszczęśliwiło. Cel, do którego dążył przez tyle lat był teraz w zasięgu jego ręki. A nawet już w jego ręce. Wziął kilka głębokich oddechów i przymknął oczy. Tyle bólu, tyle upokorzeń, tyle walki, a teraz Sauvage przychodzi sobie jakby nigdy nic i mówi, że ma rozwiązanie.
- Musi być jakiś haczyk, to zbyt proste.
Szatyn zastanawiał się przez chwilę, a następnie westchnął głęboko. Założył dłonie za głowę i przytaknął.
- A i owszem. Lubię pana, ale nic za darmo, panie Riddle.
- Czego chcesz? - odparł od razu.
- Czego ja chcę? Jak pokazuje pewien przeklęty kompas nawet ja tego nie wiem. Albo coś ze mną nie tak, albo to badziewie jest zepsute. Cholerny Sparrow.
- Sauvage.
- Poczekaj, muszę się namyślić - mruknął, udając, że się zastanawia.
- Jeżeli to coś związanego za Snapem to...
- Oh, nie - wtrącił. - Severus nie życzyłby sobie żebym się tak wtrącał w jego sprawy. Poza tym, potrafi o siebie zadbać.
- Więc?
- Chcę obietnicy.
Riddle był zaskoczony, nie do końca wiedząc o co przybyszowi chodzi.
- Obietnicy? - powtórzył
- Tak.
- Wyrażaj się konkretniej, Sauvage - warknął. Nie cierpiał takich podchodów.
- Nie takiej zwykłej obietnicy. Przysięga Wieczysta, mówi ci to coś?
- Mów dalej.
- Dam ci te instrukcje i wszystko objaśnię jeżeli obiecasz mi, że...- przerwał, jakby chciał stopniować napięcie, ale brunet był już prawie u kresu cierpliwości.
- Co takiego?
- Że nigdy nikomu nie zlecisz ani sam nie podejmiesz się działań, które miałyby na celu skrzywdzenie, zabicie Harry'ego Pottera - opanował się już i dokończył bardziej poważnym tonem.
Przez dłuższą chwilę Tom tylko na niego patrzył. Czuł się zaskoczony i to w taki sposób, że nie był w stanie stwierdzić czy zaskoczenie było pozytywne czy negatywne. Z jednej strony, Daniel mógł zażądać od niego nie wiadomo czego, a wtedy jego cel znów znacząco by się oddalił, ale z drugiej ta prośba wydawała mu się całkowicie bezsensowna. Harry Potter? A co go obchodzi Harry Potter? Przewrotny los pokazał, że teraz byli poniekąd po jednej stronie - obaj oszukani i okpieni przez pewnego dobrodusznego staruszka. Nie widział powodu dla którego Daniel mógł mieć do niego taką nietypową prośbę.
- Nie tego się spodziewałeś? - mruknął szatyn, bardziej to było stwierdzenie niż pytanie.
- Nie.
- Ale to chyba nie problem?
- Nie - powtórzył Riddle.
Wyszedł bez słowa z pomieszczenia. Wrócił kilka minut później, prowadząc ze sobą Bellatrix. Starszy mężczyzna wstał a następnie stanął naprzeciwko niego.
- Wyjmij różdżkę, Bella.
Wyciągnęła ją, podeszła i dotknęła czubkiem różdżki ich złączonych dłoni.
- Tom, czy przysięgasz, że nigdy nie wydasz polecenia zadania bólu Harry'emu Potterowi? - rozległ się głos Daniela. Teraz stracił całą wesołość. Zupełnie inna barwa, w której było coś niepokojącego. Tom wahał się przez moment, ale w końcu powiedział:
- Przysięgam.
Z długiej, ciemnej różdżki Belli wydostał się cienki języczek jasnego płomienia. Owinął się kilkukrotnie wokół ich dłoni, świecąc jak rozpalony pręt.
- Czy przysięgasz, że nigdy nie wydasz polecenia zabicia Harry'ego Pottera?
- Przysięgam.
Drugi języczek wysunął się z różdżki i owinął, splatając z pierwszym.
- I czy przysięgasz, że nigdy nie zabijesz Harry'ego Pottera?
Przez moment panowało milczenie. Bellatrix z szeroko otwartymi oczami spoglądała to na jednego, to na na drugiego.
- Przysięgam. - rzekł z drwiącym uśmieszkiem.
Kolejny świetlisty języczek wysunął się z różdżki, splatając się z pozostałymi. Po chwili wszystkie trzy rozpłynęły się, Daniel puścił rękę Toma, by sięgnąć po dokumenty.
- Dowiem się co tutaj się dzieje? - spytała z irytacją Bella.
- Już objaśniam zagadnienie - odpowiedział Daniel. - Tutaj opisane jest co trzeba zrobić, ale...no właśnie, jest jedno ale...
- Wiedziałem - prychnął Riddle.
- To nic takiego, chodzi o to, że sam proces jest...bolesny, a dolegliwości mogą się dość długo utrzymywać...
- Co to znaczy dość długo?
- Parę miesięcy?
- To żaden problem.
- A więc proszę bardzo - Sauvage z uśmiechem podając mu jego przepustkę do szczęścia.

*

Harry właśnie skończył odpisywać na list do Ronalda. Przeciągnął się, ziewając potężnie. Biurko zawalone było piórami, pojedynczymi pergaminami, zeszytami i podręcznikami. W rogu leżało niedokończone wypracowanie z Zaklęć. Zaśmiał się cicho. Lockhart sam zapomniał o tym, że zadał im cokolwiek do napisania. Gdyby tak McGonagall zapomniała o wypracowaniu, które kazała im przygotować na następną lekcje byłby szczęśliwy. Z westchnieniem sięgnął po czystą kartkę i zapisał nagłówek: Omów transmutację między gromadami na podstawie transmutacji myszoskoczka w przepiórkę. Oparł policzek o dłoń, z lekkim znudzeniem przerzucając strony podręcznika. Najtrudniej było napisać początek, a później już gładko opisywał wszystkie charakterystyczne ruchy różdżką, intonację zaklęcia i wszelkie typowe cechy. Po półgodzinie zawziętego pisania skończył pracę i schował do zeszytu, który to następnie wrzucił do plecaka. Zdjął okulary potarł zmęczone oczy. Tego wieczoru znów odbywało się spotkanie Zakonu, na które dostał zaproszenie, nie zamierzał jednak z niego skorzystać. Dość już miał wysłuchiwania półprawd. Poza tym widać było, że dyrektor przestaje panować nad sytuacją. O ile kiedykolwiek ją miał. Najnowszy numer Proroka głosił o zamordowaniu ponad połowy ze wszystkich aurorów podlegających Ministerstwu. Harry'ego zaciekawiła niewielka notka o przypadkach dziwnych schorzeń z jakimi coraz częściej przyjmowani są pacjenci Szpitala imienia Munga w Londynie.W momencie kiedy przysunął sobie gazetę rozległo się pukanie do jego pokoju.
- Proszę!
Drzwi otworzyły się, a do środka weszła Hermiona.
- Cześć - przywitała się.
- Cześć...coś się stało? - spytał, widząc jej smutną minę.
Dziewczyna zamknęła przejście za sobą i usiadła na łóżku. Pocierała nerwowo dłonie, jakby coś ją trapiło.
- Nie, tylko zastanawiałam się...może jednak powinniśmy byli pójść?
- Na zebranie Zakonu?
- Tak, nawet po to, żeby wiedzieć co się dzieje...
- Hermiono, ja nie chcę wiedzieć co się dzieje w Zakonie. Niech sobie Dumbledore układa swoje cudowne plany uratowania świata, ale beze mnie.
- Rozumiem, ja też mam do niego żal, ale mimo to bardzo kiepsko się z tym czuje, że zupełnie się odcięliśmy od całej sprawy - powiedziała, podnosząc na niego wzrok.
- Nie chcę mieć z tym nic wspólnego. Niedobrze mi się robi jak tylko pomyślę o tym, że miałbym z nim o czymkolwiek rozmawiać. Może i chce dobrze i tak dalej, ale przekroczył wszystkie granice. Może uważasz, że za bardzo odreagowuje, ale...
- Wcale tak nie uważam!
- Cieszy mnie to. Nie dam sobą dłużej manipulować, a nie jestem ani aurorem ani członkiem Zakonu, żeby pojawiać się na spotkaniach.
- Masz rację - westchnęła. - A...rozmawiałeś już z Severusem?
- Zaraz się do niego wybieram.
Kiwnęła głową i odwróciła spojrzenie. Przyglądał się jej przez dłuższą chwilę.
- Wszystko w porządku? - zapytał z troską. Wstał od biurka i zrobił kilka kroków w stronę łóżka.
- Taaak - mruknęła  przeciągle. - Chyba pójdę się już położyć.
Podniosła się i skierowała do wyjścia.
- Dobranoc - rzuciła przez ramię.
- Dobranoc - odparł cicho.
Schodząc po schodach, w zamyśleniu przeskakiwał co dwa stopnie naraz.Wiedział, że nie musi się martwić o Hermionę, bo ona doskonale sobie poradzi, ale jednak to było silniejsze od niego. Szybko zbiegł do lochów i stając przed gabinetem Nietoperza, zapukał. Usłyszawszy pozwolenie, pewnie wszedł do środka. Mężczyzna sta przy jednym z regałów, przeglądając trzymaną w rękach książkę. Kiedy zobaczył kto do niego przyszedł zdziwił się lekko.
- Przepraszam, że przeszkadzam, chciałem tylko...
- Dyrektor chyba zabronił ci przychodzenia do lochów w innym celu niż na lekcje? - przypomniał mu z drwiącym uśmieszkiem.
- Nic mnie nie obchodzi co mówi dyrektor. Nie ma prawa mi mówić co mogę, a czego nie.
Severus odwrócił się, powstrzymując uśmiech. Podszedł do biurka i usiadł w fotelu, wskazując chłopcu wolne miejsce.
- Co się więc stało? - spytał, udając obojętny ton.
- Mam prośbę - oświadczył.
Snape uniósł brwi, czekając aż rozwinie temat.
- Dość nietypową, wiem, że zawracam panu co chwilę o coś głowę, ale Hermiona podpowiedziała mi, że może pan mógłby...
- Do rzeczy, Potter - przerwał mu oschle.
- No tak.  Chodzi o to, że...ja podczas wakacji będę przebywał jak zawsze u ciotki i wuja. Chociaż mnie nienawidzą i w sumie z wzajemnością to jednak nie chciałbym mieć w tym roku zbytnio styczności z Zakonem, czyli spędzę tam ponad dwa miesiące...i...
- W czym problem?
- Oni nie zdają sobie sprawy z całej tej wojny, a jak ja im powiem to nie potraktują mnie poważnie, przeświadczeni, że coś kombinuję - westchnął. - Hermiona zasugerowała, że powinienem poprosić kogoś odpowiedzialnego, żeby ich uświadomił.
Severus milczał myśląc o tym, że Granger to naprawdę inteligentna dziewczyna.
- Przepraszam, że tak ciągle coś od pana chce - dodał Harry, jakby w obawie.
- Dobrze - odpowiedział starszy brunet, splatając dłonie i opierając o nie podbródek.
- Naprawdę? - chłopiec wytrzeszczył na niego oczy.
- Czy ja się zawsze muszę powtarzać?
- Nie...to znaczy...dziękuję. A jak, napisze pan do nich czy...?
- Uważam, że w takiej sytuacji potrzebna jest osobista rozmowa. Po zakończeniu roku szkolnego pojadę z tobą do...twojej rodziny - przygryzł lekko usta. - i powiem im jak mogą zapewnić tobie i sobie maksymalne bezpieczeństwo.
- Bardzo dziękuję - rzekł z wdzięcznym uśmiechem.