Harry nie miał ochoty na uczestniczenie w zebraniu Zakonu. Ostatnim razem był świadkiem okropnych scen i teraz, idąc krętymi schodami w stronę gabinetu dyrektora, czuł mimowolny strach, co wydarzy się tym razem. Ostatnie tygodnie wyraźnie różniły się od wszystkich poprzednich. Wczoraj jakaś nieśmiała Puchonka z czwartej klasy podeszła do niego i przeprosiła za to, że wcześniej miała go za kłamliwego wariata, który zmyślił sobie powrót Voldemorta aby zwrócić na siebie uwagę. Zaczynał się już przyzwyczajać i chociaż takie sytuacje były miłe to jednak nieco drażniące. Teraz, kiedy Riddle pokazał się wszystkim w pełnej krasie to bardzo łatwo było powiedzieć mu, że miał rację. Ludzie się bali, to było czuć. Na lekcjach wróżbiarstwa, na których teraz Harry bez Rona nudził się niemiłosiernie, profesor Trelawney zrezygnowała z ciągłego mówienia o czekających ich nieszczęściach. Podawała im jedynie, które ćwiczenia mają robić, a sama spędzała lekcje siedząc w fotelu przy kominku, w zamyśleniu, smutnymi oczami nienaturalnie powiększonymi przez ogromne okulary, wpatrując się w płomienie. Horacy Slughorn był bardzo nerwowy, uczył ich zaawansowanych zaklęć obronnych, a kiedy ktoś niezbyt poważnie podchodził do tematu zajęć, bardzo się denerwował. Jedynie Gilderoy Lockhart wciąż opowiadał im na zajęciach o swoich niekoniecznie prawdziwych wyczynach, z nieznikającym uśmiechem na ustach. Najwyraźniej nawet stan wojenny nie był w stanie zmienić jego entuzjazmu. Po uczniach widać było strach, chociaż nie po wszystkich. Neville Longbottom stał się o wiele bardziej poważny i pewny siebie. Większość czasu po lekcjach spędzał w cieplarniach, pomagając profesor Sprout w hodowli roślin. Wyglądało na to, że coś sobie postanowił, chociaż nikomu jeszcze nie wyznał cóż to takiego było. Zanim nacisnął klamkę od drzwi, zerknął na Hermionę. Wiedział, że też się denerwowała. Weszli do środka. Od razu poczuli powiew, wyjątkowo zimnego jak na koniec marca wiatru. Szeroko otwarte okno wskazywało na to, że i tym razem będą oczekiwać na Severusa. Przy długim stole siedzieli już wszyscy nauczyciele, a oprócz nich państwo Weasley, Kingsley Shakebolt, Mundungnus Fletcher, Remus Lupin, Nimfadora Tonks i Moody. Dostrzegł także dwóch rudych młodzieńców i stojącą obok jednego z nich srebrnowłosą dziewczynę.
- Fleur? - odezwał się, podchodząc do niej.
- Witaj 'Arry - przywitała się, podała mu dłoń i uśmiechnęła się nieprzekonująco.
- Cześć, Harry! Fleur i ja jesteśmy zaręczeni - powiedział wyższy z rudzielców. Długie włosy miał związane w kitkę, a w uchu kolczyk z czegoś, co wyglądało jak mały smoczy kieł.
- Gratulacje! - zawołał Potter. - Charlie, prawda? - zwrócił się do drugiego mężczyzny.
- Miło cię wreszcie poznać - przytaknął tamten.
- Usiądźcie proszę - polecił im Dumbledore.
Do gabinetu weszli właśnie bliźniacy, Neville oraz Ginny z Luną. Harry przywitał się jeszcze z Remusem i Tonks i dopiero wtedy zajął miejsce obok Daniela. Miał dziwne wrażenie, że Lupin mu się przyglądał, ale może to było mylne. Obok niego usiadła Luna, a Hermiona z rozmysłem usadowiła się po drugiej stronie Sauvage'a. Chłopak zachichotał, kiedy dostrzegł, że jedyne wolne miejsce przy stole, które czekało na Severusa, znajdowało się obok Gryfonki. Historyk wydawał się dziwnie nieobecny. Siedział przygarbiony, wpatrując się w trzymaną w dłoniach busolę. Harry zajrzał mu przez ramię i uniósł brwi ze zdziwienia. Wskazówka kompasu nieustannie obracała się wokół. Chociaż Dan nadal nie wyglądał zbyt dobrze, to jednak nie sprawiał już wrażenia, jakby miał się za moment rozpaść na drobne atomy. Dumbledore odczekał aż ustaną wszystkie szepty i ponownie się odezwał.
- Witajcie. Cieszę się, że wszyscy tutaj przybyliście, potwierdzając tym samym waszą wolę dalszego działania w naszej sprawie. Potrzebuję każdego z was. W tym miejscu bardzo serdecznie chciałbym przywitać Charlie'ego, Billa oraz Fleur - wskazał na rudych braci i Francuzkę. - Wasza pomoc na pewno bardzo nam pomoże. Zanim przejdziemy do nowych ustaleń...- zerknął na zegarek i pokręcił głową ze zniecierpliwieniem. - Gdzie ten Severus?
- Pytasz jakbyś nie miał pojęcia - mruknął Daniel.
Harry zerknął w stronę okna. Dosłownie kilka chwil potem dostrzegł powiększający się ciemny kształt na tle zachodzącego słońca. Do gabinetu wleciał sporych, jak na ten gatunek, rozmiarów czarny nietoperz. Usłyszeli ciche pyknięcie i widzieli już Snape'a zamykającego za sobą okiennice. Nie wyglądał jakby był w najlepszej formie, ale chociaż tym razem nie był umierający. Gryfon zauważył jak Hermiona odetchnęła z ulgą.
- Nic ci nie jest? - zapytał z troską Daniel. Natychmiast zapomniał o kompasie, wciskając go do kieszeni.
- A jak myślisz? - prychnął Nietoperz. Otrzepał swoje szaty, powoli podchodząc do stołu.
- Severusie, czy mógłbyś uspokoić swoją niańkę żebyśmy mogli porozmawiać? - spytał rozdrażnionym tonem Albus. Po gabinecie potoczyło się kilka nieśmiałych chichotów.
Daniel zerwał się z krzesła i wbił wściekłe spojrzenie w siwobrodego.
- Żebym ja ciebie zaraz nie uspokoił! - krzyknął.
Bardziej wściekłego Harry widział go tylko parę razy. Kilka szklanych figurek, które Dumbledore trzymał w gabinecie, oraz jeden z kryształowych żyrandoli roztrzaskały się, a odłamki porozrzucały się po całym gabinecie.
- Doprawdy?
- Przypominam ci, że nie masz do czynienia ze swoim podwładnym, Dumbledore!
- Dan - szepnął do niego Severus, zanim ten zdążył kontynuować. Brunet pchnął przyjaciela z powrotem na krzesło i rozejrzał się za wolnym miejscem. Siadając obok Hermiony rzucił jej nieprzyjazne spojrzenie. Ona w zamian uśmiechnęła się do niego lekko.
- Tak z ciekawości...płacisz mu za tę troskę? - zapytał Drops Snape'a. Wszystkie głowy jak na komendę zwróciły się w stronę dyrektora. Brunet zacisnął dłonie w pięści, ale powstrzymał się od komentarza.
- Albusie, nie uważasz, że takie...- zaczęła Minerva, ale Dumbledore nawet na nią nie spojrzał.
- Więc? Jakie nowiny? - ponownie zwrócił się do opiekuna Slytherinu.
- Nowiny? - powtórzył Severus, unosząc brwi. Harry wyczuł w jego głosie coś dziwnego. Jakąś zaciętość i złość. - Czarny Pan stał się ostatnio bardzo skryty i nie rozmawia z nikim o swoich planach. Daje Śmierciożercom wolną rękę z zastrzeżeniem by nie zabijali zbyt wielu czarodziejów. Jak dobrze wiesz, nie lubi marnotrawstwa. Więc oprócz tego, że zamierza porozsyłać dementorów po wszystkich większych miastach Anglii nie ma zbyt wiele do opowiadania.
- To wszystko?
- Powtarzam, tak.
- Nie wierzę - stwierdził Dumbledore. Slughorn i McGongall posłali mu oburzone spojrzenia. - Byłeś tam kilka godzin!
- Mam opowiedzieć o tym jak to musiałem się naoglądać torturowania mugoli? Czarnego Pana widziałem tylko przez moment. On bardzo nie lubi oglądania tortur, uważa je za prostackie - mówił Severus. Harry zauważył jak Remus rzuca ukradkowe spojrzenia to na Mistrza Eliksirów to na niego.
- Chcę zobaczyć - oświadczył twardo Drops. Szczupłe dłonie trzymał złączone na stole, a zmrużonymi oczami wpatrywał się w Snape'a jakby oczekiwał na coś więcej. Severus uniósł pytająco brwi. - Chcę zobaczyć wspomnienie.
- Albusie! - zawołał Slughorn, wyraźnie zdenerwowany takim żądaniem.
- To już jest ogromna przesada, Albusie - dodała Minerva.
- I brak szacunku!
- Ależ proszę bardzo, ja nie mam nic do ukrycia - powiedział Sev, uśmiechając się kpiąco.
- Dobrze już, dobrze! Wybacz, to przez emocje.
- W każdym razie kazał mi jedynie przypilnować Avery'ego i Runcorna podczas wykonywania ich...zabaw. Pozwala im na takie rzeczy, bo wie że wtedy będą bardziej lojalni. Czarny Pan dobrze wie, że uda mu się przejąć władzę już niedługo, jest odprężony i bardzo zadowolony.
- Skąd u niego ta pewność? - mruknął cicho dyrektor, jakby do siebie.- Nic nie mówił?
- Polecił po kolei porywać i torturować wszystkich sędziów, ale o tym już wiesz, bo przekazałem ci to ostatnim razem.
- Wczoraj do pracy nie przyszli White i Woods - wtrącił Kingsley. - Są sędziami.
- Teraz to już raczej byli - rzucił Snape.
Pani Weasley ukryła twarz w dłoniach i wydała z siebie cichy szloch.
- No dobrze. Skoro to wszystko od Severusa to możemy przejść dalej - rozejrzał się po zebranych. - Ginny? - zwrócił się do siedzącej obok matki Gryfonki.
- Więc udało mi się nawiązać kontakt z wieloma osobami na różnych rocznikach, nie dowiedziałam się niczego konkretnego ani podejrzanego. Ludzie są przerażani i nie mają raczej zaufania do Ministerstwa - powiedziała nadspodziewanie spokojnie.
- Dziękuję i proszę bądź dalej czujna. Wszyscy bądźcie. Luno?
- Tato niedawno otrzymał dość ciekawy artykuł o pewnych stworzeniach, które potrafią przybierać ludzki kształt a nawet zachowywać się jak ludzie przez pewien czas. Ale nie jak zwykli ludzie, zachowują się jak psychopaci. W końcu gdy ten czas mija przemieniają się w swoją naturalną formę i zabijają napotkane osoby. Podobno atakują już we Francji i Niemczech - rzekła poważnym tonem.
Hermiona zmarszczyła brwi. Była sceptyczna do wszystkich rewelacji Luny i jej ojca, ale Dumbledore wyglądał na zaniepokojonego.
- Całkiem możliwe, że Voldemort szuka różnych niebezpiecznych stworzeń...- szepnął w zamyśleniu. - To mi przypomina, że dostałem wiadomość od Hagrida i Madame Maxime.
- I jak? - spytała z niepokojem profesor McGonagall.
- Żadnego efektu. Olbrzymy absolutnie nie zgadzają się na współpracę. Rubeus i Olimpia są już w drodze powrotnej, ale nie spieszą się, aby nie zwiększać niebezpieczeństwa. Pozostaje liczyć, że nie przyłączą się do Voldemorta. A wilkołaki, Remusie?
- W ich środowisku nie mam czego szukać. Uważają mnie za zdrajcę wilkołactwa - skrzywił się z bólem. - Sądzą, że gdy tylko ma się tę...chorobę to powinno się całkowicie zaniechać choćby prób normalnego funkcjonowania wśród normalnych ludzi.
- Ale przecież pan jest normalny - powiedział z przekonaniem Harry. - Pan ma tylko...pewien problem.
- Och, dziękuję ci Harry - uśmiechnął się do niego z wdzięcznością. - Udało mi się tylko dowiedzieć, że wszyscy moi pobratymcy z ogromną przyjemnością zamierzają się przyłączyć do Voldemorta. Prym w tym wiedzie Greyback. Pewnie niedługo coś z nimi zaplanuje i wam powie - dodał, spoglądając na Severusa, który kiwnął głową.
- Niedobrze, ale można się było tego spodziewać. Arturze, Kingsley? Co się dzieje teraz w Ministerstwie?
- Właściwie można to streścić w jednym słowie : chaos - mruknął Shakebolt.
- To prawda. Pracownicy nie koncentrują się na swojej pracy, zbyt bardzo przerażeni. Jedynie Biuro Aurorów wciąż działa prężnie. Prześcigają się w staraniach ochrony i chyba jako jedyni próbują zapanować nad sytuacją. Szczególnie niedawno mianowany Szef. Jak on się nazywa, Kingsley? - mówił Artur.
- Dent. Mark Dent - odparł ciemnoskóry. Daniel drgnął i rzucił Severusowi porozumiewawcze spojrzenie. - Naprawdę świetny facet. Widać, ze zna się na magii. Koordynuje wszystkim i potrafi zachować trzeźwy umysł w kryzysowych sytuacjach. Wszyscy aurorzy mają w nim oparcie.
- Fakt, dobrze, że akurat w tak trudnym momencie na tym stanowisku znalazł się ktoś kompetentny - dodała Nimfadora.
- Właśnie. Przypadek? Takie szczęśliwe zrządzenie losu wydaje mi się podejrzane - oświadczył Moody.
- Dla ciebie wszystko jest podejrzane, Alastorze - stwierdził Mundungus.
- Nikt cię nie pytał o zdanie, Fletcher! - warknął Szalonooki. Jego magiczne oko spoczęło na Mundungusie, świdrując go wzrokiem.
- Możesz mieć rację. Severusie, spróbuj się proszę jakoś zorientować czy Voldemort planuje mieć tego Denta po swojej stronie. O ile już nie ma, nigdy nic nie wiadomo - Snape skinął. Harry zauważył, że znów z Danielem wymieniają spojrzenia. Coś ukrywali? - A Knot?
- Mało się pokazuje, powoli traci nerwy, chociaż i tak trzyma się o wiele lepiej niż wszyscy się spodziewali. Zgrywa twardego, ale pewnie tylko do czasu - odpowiedział Weasley.
- Przyznaję, że nie wiem co moglibyśmy zrobić. Jedyne co możemy to stawiać opór i bronić się. Do ostatniej kropli krwi - rzekł smutno Dumbledore.
Ostatni zwrot nie zabrzmiał zbyt dobrze. Słowo 'krew' wypowiadane przez dyrektora i to w tym gabinecie wydawało się Harry'emu bardzo nie na miejscu. Severus prawie nie zwracał uwagi na toczące się rozmowy. Słuchał, ale myślami był gdzie indziej. Jego syn był teoretycznie bezpieczny, Tom nie zamierzał go krzywdzić. No, może gdyby nastolatek teleportowałby się do niego z morderczymi zamiarami, ten na pewno by go zabił, ale póki Harry nie zwracał na siebie uwagi, był bezpieczny. Czego więcej potrzebował? Miał ochotę wyjść z tego gabinetu. Przetarł oczy. Siedząca obok niego Hermiona akurat na niego spojrzała, uśmiechnęła się delikatnie. On uśmiechnął się drwiąco. Dlaczego ona się do niego uśmiecha?
- Fred, George? Jakieś pomysły? - dyrektor zwrócił się do bliźniaków.
- Tak.
- Pomyśleliśmy o stworzeniu takiej serii ubrań...
Gilderoy na słowo 'ubrań' ożywił się i zaczął przysłuchiwać. Dopiero teraz w całym tym zebraniu znalazło się coś, co go zainteresowało. Razem ze Scabiorem odnaleźli ponad-wojenne porozumienie i woleli spędzać czas w centrach handlowych niż na walce.
- Peleryny, kapelusze i takie tam....
- Miałyby na sobie Zaklęcie Tarczy - kontynuował George.
- Wiadomo, że na Niewybaczalne i wiele klątw to nie działa, ale zawsze to jakaś ochrona - dodał Fred.
- Świetnie! Pracujcie nad tym. Kolejna sprawa...Harry.
- Tak? - mruknął nieprzyjaźnie młody brunet. Nie zamierzał ukrywać, że jego stosunek do dyrektora bardzo się zmienił. Jak mógł szanować kogoś kto szanuje tylko własne życie, a na śmierć ludzi, którym wiele zawdzięcza, mógłby patrzeć bez mrugnięcia okiem?
- Oklumencja...
- Umiem - przerwał mu Harry. - To znaczy - zerknął na Severusa. - prawie umiem. Nie mam już żadnych snów od Voldemorta i wydaje mi się, że ogólnie całkiem nieźle sobie radzę.
- Prawda - oznajmił krótko Snape.
- Nie dałeś mi dokończyć, Harry. Uważam, że nie powinieneś się już uczyć oklumencji.
Czegoś takiego nikt się nie spodziewał. Hermiona wytrzeszczyła oczy na Dumbledore'a, Daniel uniósł brwi ze zdziwienia, kilka osób spojrzało na niego pytająco.
- CO TAKIEGO?! - krzyknął Harry, nie mogą się powstrzymać przed podniesieniem głosu.
- Uspokój się mój chłopcze - pouczył go Drops, uśmiechając się dobrodusznie. - Tak jak powiedziałem, nie chcę abyś dłużej się jej uczył.
- Ale...ja potrzebuje! - zawołał. - Prawda? - zwrócił się do Snape'a.
- Nie potrzebujesz - powiedział Dumbledore zanim Severus zdążył się odezwać. Rzucił starszemu brunetowi triumfujące spojrzenie.
- Dlaczego? Przecież cały czas to może stanowić zagrożenie...nie jestem w oklumencji mistrzem i uważam, że...
- A to naprawdę niewiele mnie obchodzi.
- Nie może mi pan zabronić dodatkowych lekcji! A szczególnie wtedy kiedy wiem, że ich potrzebuje! - spojrzał na Severusa, jakby prosząc o wsparcie.
- Uważam, że... - zaczął Sev, ale i jemu przerwano.
- Severusie! Nie życzę sobie abyś uczył Harry'ego oklumencji. Poza lekcjami nawet nie chcę cię widzieć w lochach, Harry.
- Nie - burknął chłopak.
- Słucham?
- Powiedziałem : nie. Nie może pan zabronić mi przechadzania się po zamku. Nawet po lochach. Co to ma być?
- Nie podoba mi się twój ton, Harry - skarcił go Drops. Znad okularów-połówek patrzył to na Harry'ego to na Snape'a. W takich chwilach naprawdę nie można było nie widzieć pomiędzy nimi podobieństwa.
- A mi się nie podoba ograniczanie mojej wolności! Ja chcę i potrzebuję lekcji oklumencji i jeżeli tylko profesor Snape nie ma nic przeciwko to chcę je kontynuować - oświadczył twardo.
- Z tego co pamiętam to wcale nie byłeś zachwycony kiedy kazałem ci je rozpocząć - przypomniał mu, baczenie obserwując.
- Może i nie byłem, ale teraz jestem o wiele dojrzalszy. Chcę się dalej tego uczyć.
Severus odwrócił się i przykrył dłonią usta. Hermiona zerknęła na niego. Wyglądał jakby bardzo się powstrzymywał przed uśmiechnięciem się.
- Mój drogi chłopcze, zaufaj mi, że...
- Akurat z tym może być poważny problem - tym razem to Harry przerwał Dumbledore'owi.
- Chyba nie do końca rozumiem, co masz na myśli?
- To, że z moim zaufaniem do pana może być poważny problem - powtórzył chłopak.
W gabinecie zapadła grobowa cisza. Daniel i Remus patrzyli to na chłopca, to na jego ojca, który z nieco drwiącym uśmieszkiem spoglądał na dyrektora. A więc chciał mu ograniczyć kontakt z synem? Może jeszcze sprawić, by miał do niego wrogi stosunek? Cóż, taki plan nie miał szansy powodzenia. Dumbledore chyba też to zrozumiał gdyż postanowił nie drążyć tematu.
- Molly, Arturze - po dłuższej chwili zwrócił się do Weasleyów -...skontaktowałem się szefem Departamentu Oświaty. Udało mi się wywalczyć, aby Ron mógł podchodzić do SUMów w wakacje. Myślę, że niedługo wypuszczą go ze szpitala, ale według lekarzy stres związany z egzaminami nie byłby wskazany. Pomyślałem, ze dobrze by było gdyby po prostu wrócił do domu na te dwa miesiące, które pozostały do końca roku szkolnego.
- Och, dziękuję, profesorze - załkała Molly.
- Ależ nie ma za co. Cóż, moi drodzy...to na dzisiaj wszystko, bardzo wam dziękuję za przybycie. Kingsley, Moody, Nimfadoro...wy zostańcie jeszcze na kilka minut.
Harry pierwszy podniósł się z krzesła i wręcz wybiegł z gabinetu, wściekły na dyrektora. Wszyscy Weasleyowie zebrali się w grupkę, krótko wymieniając jeszcze kilka zdań, a potem rozeszli się. Severus skierował się do drzwi, ale Remus zatrzymał go.
- Severus, zaczekaj! - zawołał, podbiegając do niego. - Moglibyśmy porozmawiać?
- Nie tutaj, Lupin
Hermiona obserwując jak wychodzą z gabinetu miała ogromną ochotę iść za nimi, ale powstrzymała się. I tak nie udałoby jej się niczego podsłuchać. Razem z Ginny i Luną opuściły pomieszczenie, uznając, że przyda im się mały spacer.
Severus i Remus zeszli razem do lochów. Lupin bił się z myślami. W chwili kiedy usłyszał jaką grupę krwi ma Harry wiedział, że nie może on być synem Jamesa Pottera, ale długo zbierał się w sobie zanim zdecydował się skonfrontować swój wniosek z Severusem. Ten spodziewał się co takiego usłyszy. Otworzył drzwi do gabinetu i gestem zaprosił dawnego kolegę ze szkoły do środka.
- Właściwie to dobrze, że jesteś. Mam dla ciebie eliksir - powiedział, podchodząc do jednej z szafek i wyjmując z niej dużą butlę Wywaru Tojadowego. Podał ją wilkołakowi.
- Dziękuję.
- O czym chciałeś rozmawiać? - spytał. Usiadł przy biurku, opierając łokcie na blacie i z oczekiwaniem przyglądając się Lupinowi. Ten zajął miejsce na krześle. Wahał się jeszcze przez chwilę.
- Chciałem o coś spytać...
- No więc? - syknął, nieco już zniecierpliwiony. Był zmęczony nie tylko kilkugodzinnym oglądaniem tortur ale i tym zebraniem. Chciał zostać sam i w spokoju podumać.
- Bo...widzisz...
- Wykrztuśże to z siebie, Lupin. Nie mam nieograniczonej ilości wolnego czasu, a ten który mam wolałbym pożytkować inaczej niż na pogawędki z tobą.
- Tak, rozumiem. Chodzi o to, że...no dobrze. Kiedy wtedy, w styczniu miałeś ten...cóż, wypadek i Daniel razem z Harrym robili wszystko, żeby cię uratować... - Severus skrzywił się. Nie lubił kiedy mu o tym przypominano. - Harry powiedział wtedy, ze ma grupę krwi 0, tak samo jak ty - dodał, bacznie obserwując bruneta.
- Cóż z tego? - zapytał ostrożnie, obawiając się już trochę kierunku w którym zmierzała ta rozmowa.
- Korzystny przypadek?
- Najwyraźniej.
- Nie wydaje mi się. Severusie...James miał grupę krwi AB. To jest niemożliwe by jego syn miał grupę 0, także Harry nie może być jego synem.
Sev spojrzał na niego, nadal całkowicie panując nad swoimi emocjami.
- Pomyślałem, że...jedynym logicznym wnioskiem jest to, że to ty jesteś jego ojcem - powiedział niezbyt pewnie. - Mam rację?
- Kto by pomyślał, żeś taki domyślny, Lupin - odezwał się bardzo cicho Severus, po dłuższej chwili ciszy. Odetchnął głęboko i złączył dłonie. Od momentu, w którym dowiedział się jak przebiegała jego akcja ratunkowa oraz, że był tam obecny również Lupin, przeczuwał, że ten prędzej czy później dojdzie do takiego wniosku i przygotował się psychicznie na taką sytuacje. - Tak, masz rację - dodał.
Były nauczyciel wciągnął gwałtownie powietrze. Chociaż przyzwyczaił się już do takiej myśli to jednak ostateczne potwierdzenie zrobiło na nim wrażenie. Przetarł oczy i zakrył dłonią usta.
- Trochę mi brakuje słów - zmieszał się - Czy mógłbyś...jakoś...przybliżyć mi tę sytuację? - spytał odrobinę chwiejnym głosem. Bał się reakcji Severusa, ale ten jak zawsze zachowywał spokój.
- Nie dziwię się, że czujesz się pogubiony - rzekł, uśmiechając się drwiąco. - Sam nawet nie wiesz jak bardzo byłeś okłamywany przez swoich, tak zwanych, przyjaciół.
Remus wytrzeszczył na niego oczy. Opowiedział mu o wszystkim, w dość dużym skrócie, ale niczego nie pomijając. Powiedział jak to James i Syriusz okłamywali Lupina, że Lily opowiada im różne rzeczy o Snape'ie, jak próbowali ich skłócić, nawet kiedy Severus i Lily wyjaśnili pomiędzy sobą, że takie rzeczy nigdy nie miały miejsca. Opowiedział o tym jak zostawił ją po OWUTEMach, aby zapewnić jej chociaż nikłe bezpieczeństwo, o tym jak sam właściwie popchnął ją w stronę Pottera, sądząc, że tak będzie bezpieczna. Wyjawił prawdę o tym jak potem się spotkali. Jak bardzo Lily była nieszczęśliwa udając przy Potterze, jak wiążąc się z nim chciała wzbudzić w Severusie zazdrość i wpłynąć na niego, aby nie przechodził na stronę Voldemorta. Powiedział jak dowiedział się o jej ciąży i o tym, że to właśnie on jest ojcem. O tym jak Dumbledore zabrał mu Harry'ego z jego własnego domu, jak od lat musi udawać niechęć do własnego dziecka, byleby tylko go chronić. Lupin wyglądał jakby słuchanie całej tej opowieści było dla niego ogromnym wyzwaniem psychicznym. Wpatrywał się w siedzącego przed nim mężczyznę z mieszaniną szoku, współczucia, strachu i podziwu.
Tom Riddle przechadzał się po salonie swojej nowej posiadłości. W prawej dłoni trzymał niewielką, szklaną kulkę, którą podrzucał co chwilę do góry i łapał, zanim spadłaby na podłogę. Na jego bladej twarzy malowała się niema wściekłość. Usta zaciśnięte w cienką linię, a niebieskie oczy przymrużone. Nie mogło być przecież idealnie, prawda? Ma prawie wszystko. Piękny dom, piękną kobietę u swojego boku, armię poddanych mu czarodziejów, jest tak blisko przejęcia władzy jak nigdy przedtem, Zakon Feniksa mógł dwoić się i troić, ale nie mogli się równać z jego możliwościami. Szczególnie od czasu kiedy pomagał mu Sauvage. Bellatrix siedziała na czarnej, skórzanej sofie i wpatrywała się w kochanka z niepokojem. Od momentu, w którym Tom zdobył ową przepowiednię, przeczuwała, że nie wyniknie z tego nic dobrego, ale takiej prawdy jaką poznali, nigdy się nie spodziewała. Długi wąż leżał zwinięty na puchatym dywanie z zamkniętymi ślepiami, najwyraźniej pogrążony we śnie. Bella przełknęła ślinę i otworzyła usta, by coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili zrezygnowała. Wolała się nie odzywać kiedy jej partner był tak zdenerwowany. Zamiast tego, odwróciła wzrok w stronę ogromnych okien. Widok na pobliskie pola i łąki był wyjątkowo piękny, szczególnie o porannej porze gdy kolor nieba stawał się różowo-pomarańczowy. Czekali na Snape'a. Tom wezwał go dosłownie moment po tym jak utwierdził się w przekonaniu, o co tak naprawdę chodziło z tą przepowiednią. Wysoki mężczyzna w końcu zatrzymał się pośrodku ogromnego pomieszczenia i zacisnął dłoń na kulce. Miał ochotę rzucić nią, zobaczyć jak roztrzaskuje się na tysiące drobnych kawałeczków. Chciał ją zniszczyć, tak jak ona zniszczyła jego życie. Przynajmniej kilkanaście lat jego życia. Uspokoił się w myślach i ponownie zaczął przechadzać, zataczając kółka. Był w zbyt wielkich emocjach, żeby ustać na miejscu. Czuł się okpiony i oszukany. 'Jak on śmiał?' to pytanie nieustannie kłębiło się w jego myślach. Czuł potrzebę krzyku, uwolnienia z siebie całej tej wściekłości, ale nie był w stanie wydobyć z siebie takiego dźwięku, który ukoiłby jego nerwy. Starał się opanować. Chociaż odkrył skrywaną przez lata prawdę, teraz nie miała ona wpływu na bieżące wydarzenia. Musi się koncentrować na swoich dążeniach, ale tę sprawę i tak chciał wyjaśnić do końca. Z zadumy wyrwało go pukanie do dużych, dębowych drzwi. Po chwili otworzyły się, a zza nich wyłoniła się ciemna postać o czarnych włosach i w długiej, czarnej pelerynie.
- Dobrze cię widzieć, Severusie - przywitał Snape'a. Wskazał mu miejsce przy długim stole.
- W jakiej sprawie mnie wezwałeś? - zapytał spokojnym tonem młodszy brunet, siadając na jednym z bogato zdobionych krzeseł. Za każdym razem kiedy przybywał to tego miejsca jego uwagę zwracał wystrój. Musiał przyznać, że Riddle miał gust. Nie tylko do eleganckich garniturów, ale i do urządzania domu.
- W sprawię tego - powiedział, podając mu przepowiednię. Wypuszczenie jej z rąk automatycznie sprawiło, że bardziej się uspokoił. Usiadł na przeciwko Śmierciożercy. Oparł łokcie na blacie stołu i złączył szczupłe dłonie o długich, białych palcach.
- Przepowiednia? Sądziłem, panie, iż nie interesuje cię już kwestia jej i Pottera? - odezwał się, podnosząc kulkę. Spodziewał się, że będzie zimna, ale ta okazała się wyjątkowo ciepła w dotyku.
- Bo to prawda. Ten chłopak nic mnie nie obchodzi, nie stanowi dla mnie nawet najmniejszego zagrożenia, nie będę sobie zawracał głowy jego nic nieznaczącym życiem. Kiedy byłem w Ministerstwie, nie mogłem jednak oprzeć się pokusie, by zabrać z Departamentu Tajemnic tę oto przepowiednię - zaczął mówić. Tak cicho, że Severus ledwie go słyszał. - i zaznajomić się z jej dokładną treścią. Ludzka ciekawość. Może trochę kaprys. I całe szczęście, że to zrobiłem.
- Mniemam, iż dowiedziałeś się czegoś...ważnego? - spytał, unosząc pytająco brwi. Riddle zmierzył go spojrzeniem. Jeżeli miałby wskazać osoby, których lojalności jest pewien w stu procentach, wskazałby Bellatrix i właśnie Snape'a. Jeśli miał komuś powierzać misję rozwikłania tej zagadki do samego końca, to tylko jemu.
- Widzisz, Severusie...zawsze sądziłem, że są pewne granice. Przeróżne. Niektórzy mają granice moralne, etyczne...niektórzy czują się ograniczani przez prawo. Myślałem, że po...tak zwanych dobrych ludziach...można się spodziewać pewnych zachowań. Prawdziwie uczciwymi ludźmi bardzo łatwo jest manipulować. Chociaż wiedziałem, że nie mam do czynienia z człowiekiem tak wspaniałym i dobrodusznym, na jakiego się kreował, to jednak nie spodziewałem się po nim czegoś takiego.
Severus milczał, obserwując Voldemorta i czekając na jego kolejne słowa.
- Ta przepowiednia - wskazał na szklaną kulkę, którą Snape trzymał w ręku. - miała mówić o chłopcu. Chłopcu urodzonym pod koniec lipca. Chłopcu, który miał być obdarzony jakąś nadnaturalną mocą, która umożliwiałaby mu zniszczenie mnie. Jak pewnie sam dobrze pamiętasz, gdy tylko o tym usłyszałem...urządziłem polowanie na owego chłopca. Spośród bardziej znaczących czarodziejów tylko dwie rodzinny spełniały kryterium o trzykrotnym oparciu się moim atakom. Potterów i Longbottomów - przerwał na moment, myślami wracając do tych chwil sprzed tylu lat. - Nie wiem do końca dlaczego, ale wydawało mi się, że mowa jest o synu Potterów. Jak wiesz, cała sprawa nie skończyła się dla mnie dobrze. Ta wcale nie taka głupia szlama stanęła pomiędzy mną a tym chłopcem. Przez swoją ofiarę sprawiła, że moje zaklęcie odbiło się od niego, a mnie samego pozbawiło ciała na wiele długich i trudnych lat. Teraz jestem o wiele mądrzejszy. O wiele bardziej rozsądny. Sam nie mogę nadziwić się sobie, jak mogłem uwierzyć w tak wierutne bzdury jak jakaś przepowiednia?! - krzyknął ze złości. Severus spuścił wzrok. On sam uważał przepowiednie za gusła, ale wolał nie wtrącać swoich opinii. Tom machnął ręką. - Nieważne, powtarzałem sobie, że to już nie jest ważne. Odzyskałem ciało, odzyskałem moich sprzymierzeńców. Jestem na prostej drodze do spełnienia wszystkich swoich ambicji. Było źle, ale ważne, że jest dobrze, prawda? Przeszłość jest dokonana i nie ma co się zadręczać, prawda?
- Skoro tak uważasz - odparł dyplomatycznie.
- A właśnie. Czasem bywa tak, ze kiedy poznajemy pewne fakty z przeszłości...nagle zmienia się zupełnie nasze postrzeganie pewnych spraw. Coś widzimy jaśniej. Albo w ogóle coś dostrzegamy, czego wcześniej nie byliśmy świadomi - zauważywszy lekko znudzone i ponaglające spojrzenie Severusa postanowił przejść do konkretów. Poprawił sobie krawat i otrzepał ręką marynarkę z niewidzialnych gołym okiem pyłków.- Taka przepowiednia...o cudownym chłopcu...nigdy nie istniała - teraz dla kontrastu mówił o wiele za głośno. - To, co trzymasz w dłoni, Snape, jest spreparowaną przepowiednią. Sprawdziłem, zbadałem to, dzięki twojemu przyjacielowi miałem takie możliwości i mam stuprocentową pewność. Dumbledore utworzył sztuczną przepowiednię, a potem rozsiał o niej plotki, wiedząc jak bardzo mnie to poruszy - jego zimny, dość niski głos przesycony był nienawiścią. Severus patrzył na niego szeroko otwartymi, czarnymi oczami, całkiem zaskoczony. - Wyobrażasz to sobie?! - wrzasnął. - Nie wiem jak dokładnie wyglądał jego plan. Dlaczego ułożył taki, a nie inny tekst przepowiedni. Sam to zaplanował i sam wybrał życia których chłopców postawi w ogromnym niebezpieczeństwie. Nawet mnie wydaje się to zimne. Zakpił sobie ze mnie! Zakpił sobie z nas! Ze mnie i z Pottera!
Severus poczuł jak wzbiera w nim wściekłość równie wielka, która szalała teraz w Riddle'u. Spojrzał na szklaną kulkę, odczuwając silną chęć zniszczenia jej. Zamiast tego odstawił ją na stół i spojrzał na Voldemorta, którego intensywnie niebieskie oczy płonęły jakąś żądzą.
- Nieźle to obmyślił, nie? - kontynuował Tom. - Zabawne, prawda? Wymyślić sobie, że stworzy sztuczną przepowiednię, która tak naprawdę nigdy nie została wygłoszona. Miał w tym jakiś cel, podejrzewam, że chciał mnie złapać w jakąś pułapkę dzięki temu. Nie wiem. To jest zadanie dla ciebie, Severusie. Chcę żebyś dowiedział się jak dokładnie wyglądała historia tej pożal się Merlinie przepowiedni!
- Rozumiem. Wierz mi, że zrobię wszystko byleby się tego dowiedzieć - powiedział przez zaciśnięte ze złości zęby.
- Na ciebie zawszę mogę liczyć i naprawdę to doceniam - oświadczył Czarny Pan.
Wstał od stołu i dłonią odgarnął z czoła czarne kosmyki. Severus również wstał. Zawsze idealnie nad sobą panował, ale w tej chwili czuł, że gdyby tylko miał teraz Dumbledore'a w zasięgu różdżki, nie wahałby się rzucić Avady. Skinął Tomowi i szybkim krokiem ruszył do wyjścia.
- Zaczekaj, Snape! - zawołał do niego Tom, jakby przypominając sobie o czymś.
- Tak? - odwrócił się przez ramię.
- Chcę, aby ten chłopiec się o tym dowiedział. Chcę żeby Potter poznał prawdę o tej przepowiedni - rzekł z zaciętą miną.
Severus przytaknął i prędko opuścił salon.
Hermiona jadła właśnie śniadanie. Tosty z serem i szynką, ciepłe mleko. W Wielkiej Sali panowało teraz niemałe poruszenie. Już niedługo miał rozpocząć się mecz quidditcha pomiędzy Gryffindorem a Hufflepuffem. Przedostatni mecz sezonu toteż emocje były bardzo duże. Nawet ci, którzy nie do końca przepadali za sportem, teraz obstawiali różne wyniki w zakładach u Freda i George'a. Wszystko było lepsze od myślenia o codziennych atakach Śmierciożerców. Dziewczyna sięgnęła po weekendowe wydanie Proroka. Tym razem pisali o jakiejś rodzinie czarodziejów z Bristolu, brutalnie zamordowanych. Niepotrzebnie dołączyli zdjęcia. Kiedy Hermiona je zobaczyła, odłożyła nadgryzionego tosta na talerz i skrzywiła się z obrzydzeniem. Całkiem straciła apetyt. Fotografie przedstawiały ciała, a raczej to, co z nich zostało, pięciorga osób. Rodziców z trójką małych dzieci. Co ciekawe, szukano dorosłego syna tej pary, który prawdopodobnie przeżył atak. Przyglądając się poszarpanym, rozczłonkowanym szczątkom Hermiona miała przeczucie, że to wcale nie była sprawka Voldemorta. Słyszała jego przemówienie, on nie chciał tak bezmyślnie zabijać, brzydził się aż taką odrażającą przemocą. A przecież ci ludzie nie byli wysoko postawieni, ich śmierć zupełnie nic mu nie dała. Przypomniała sobie o tych dziwnych stworzeniach, o których wspominała Luna podczas ostatniego zebrania Zakonu. Może jednak istniały naprawdę? Większość osób już kończyło posiłek i powoli udawało się do wyjścia. Harry oraz reszta drużyny Gryfonów wyszli prawie godzinę temu. Hermiona zdążyła jedynie życzyć przyjacielowi powodzenia, on już musiał pędzić do szatni. Ponoć jeszcze przed meczem Angelina chciała przedyskutować z nimi taktykę. Chociaż była już wiosna, pogoda tego dnia chciała pokazać, iż jeszcze nie wyczerpała limitu zimnych dni na to półrocze. Intensywny deszcz przechodzący w ulewę i porywisty wiatr, to nie były wymarzone warunki do gry. Już wcześniejszego dnia uprzedziła Harry'ego, że nie będzie go dopingować z trybun ponieważ umówiła się z Severusem na lekcje z samego rana. On zamiast posmutnieć, uśmiechnął się wtedy i mruknął, że będzie trzymał za nią kciuki. Widziała po nim, że był wściekły na dyrektora za to dziwaczne polecenie o trzymaniu się z dala od lochów, ale umiał skoncentrować się kiedy wymagała tego sytuacja. Schowała gazetę do torby i wstała od stołu. Zupełnie nie rozumiała dlaczego Dumbledore stwierdził, iż Harry nie potrzebuje już lekcji oklumencji. Myślała o tym przechodząc przez długi korytarz i schodząc do lochów. Wyglądało to tak, jakby chciał ograniczyć kontakt Harry'ego z Severusem. Ale dlaczego? W pewnym momencie zauważyła jak Dumbledore posyła Nietoperzowi jakieś dziwne, jakby zwycięskie spojrzenie. Nie podobało jej się to wszystko. W całej tej historii wiele jeszcze było niewiadomych, to ją dręczyło. Podeszła do drzwi jego gabinetu i zapukała. Po dłużej chwili bez odpowiedzi zapukała ponownie. Zaniepokoiła się. Czyżby był nieprzytomny? Przez minutę wahała się, ale potem otworzyła drzwi, w myślach powtarzając hasło.
- Profesorze? - zawołała, wchodząc do środka i zamykając za sobą przejście.
- Profesorze? - zawołała, wchodząc do środka i zamykając za sobą przejście.
Wnętrze wyglądało najzupełniej normalnie. Szafki zapełnione eliksirami, długie biurko, na którym piętrzył się stos dokumentów. Przeszła przez pomieszczenie, przechodząc do jego komnat. Rzuciła szybkie spojrzenie na zasłane łóżko, sofę. Zajrzała jeszcze do łazienki i dopiero wtedy stwierdziła, że Severusa po prostu tutaj nie ma. Po części odczuła ulgę, ale nadal się niepokoiła. Dlaczego go nie było? Czy coś mu się stało? Pogłaskała śpiącego na poduszce kota. Z zaciekawieniem podeszła do księgozbioru, przypatrując się tytułom. Eliksiry; Eliksiry lecznicze; Eliksirotwórstwo; Alchemia; Alchemia a nowoczesne eliksirotwórstwo; Alchemia stosowana; Nowoczesne eliksiry; Czarna Magia dla zaawansowanych; Czarna Magia może być pożyteczna; Eliksiry, a zaklęcia i mnóstwo innych. Większość oczywiście dotyczyła eliksirów, Czarnej Magii, część historycznych, sporo poświęconych medycynie. Zdjęła z półki Pogodzenie z umieraniem. Według niej autor niezbyt szczęśliwie wybrał tytuł, zdecydowanie nie zachęcał do czytania. Tak jak przeczuwała, książka opisywała stopniowe pogarszanie się stanu zdrowia osób poddawanych torturom. Odłożyła ją z powrotem na miejsce. I tak nie znalazłaby w niej niczego, co w jakikolwiek sposób pomogłoby jej w poszukiwaniach. Westchnąwszy wróciła do biurka, zaczęła przeglądać dokumenty. Jakieś faktury, sprawdzone i niesprawdzone eseje, notatki do lekcji, receptury na eliksiry, dopiero po kilku minutach jej uwagę przykuła czarna teczka. Obok niej stało niewielkie, kartonowe pudełko. Otworzyła je z zaciekawieniem. W środku znajdowało się kilka ciemnozielonych, dość twardych kamyków. W pierwszej chwili pomyślała, że to beozar, ale po dokładniejszym przyjrzeniu się doszła do wniosku, że to nie to. Odstawiła je z powrotem na miejsce i otworzyła teczkę. Znalazła tam odręczne notatki Severusa. Niewiele jednak z nich rozumiała. Wypisywał jakieś składniki do eliksiru, ale wyglądało to tak jakby sam próbował ustalić skład i ilość. Wiele nazw było przekreślonych, poprawionych, coś dopisywał, coś odrzucał. Hermiona z całej listy poznała jedynie dwa składniki. Przypomniało jej to jak mało tak naprawdę jeszcze wie.
MUSIC
Obudziwszy się, Daniel nie otworzył od razu oczu. Nie wyskoczył jak zwykle z łóżka, szybko biec pod prysznic, ubrać się i w pośpiechu udać się na śniadanie. Była niedziela, nigdzie nie musiał się spieszyć, tym bardziej, że dzisiaj był pierwszy kwietnia. Jego urodziny. Naciągnął kołdrę na głowę, by schronić się przed ciepłymi promieniami słońca, przedostającymi się do środka przez duże okna. Tysiąc trzysta dziewięćdziesiąt jeden. Jęknął, wtulając twarz w poduszkę. Kolejne nic nieznaczące urodziny. Być może dziwnie by to zabrzmiało, ale wcale nie czuł się stary. Pomijając chwile, w których oddawał się rozpaczaniu, jego wrodzona wesołkowatość i ciekawość sprawiały, że był nieustannie zafascynowany światem i zmianami jakie w nim zachodziły. Postępem technologicznym. Kiedy przypomniał sobie o nowej przesyłce, wynurzył się z pościeli. Wyjął z szafki skarpetki, jedną żółtą, drugą zieloną, sięgnął po szlafrok i podszedł do stołu. Co miesiąc otrzymywał na swój adres domu we Francji, specjalne paczki od brytyjskiego rządu. Dokładniej od MI6. Otworzył dużą kopertę i wyciągnął z niej plik dokumentów. Jako jedyny sponsor miał prawo do dostępu do wszystkich danych, szkiców, planów i prototypów. Zanim zabrał się za czytanie raportów, wziął jeszcze do ręki busolę. Ta jednak wciąż obracała się wokół własnej osi. Westchnął i odłożył ją z powrotem. Sporo rozmyślał nad słowami Marka. Nie ufał mu, ale nie był w stanie domyślić się co takiego ten planuje. A może nic? Nie, to niemożliwe. Sam powiedział przecież, że Daniel nie wie co się dzieje wokół niego a on mu nie powie. Jeszcze. Sauvage nie był przekonany czy potrafi dojść z sobą do jakiegoś ładu. Być może zbyt bardzo zżył się już z takim a nie innym trybem życie. Potrząsnął głową, jakby chciał odgonić od siebie takie myśli. Severus miał w końcu rację, jak zawsze. On siedzi i rozpacza jak ostatni idiota, a jego żona... zerknął przez ramię na zdjęcie niewinnie stojące na półce. Wcześniej patrząc na nią czuł ból, ale teraz..coś się zmieniło? Przygryzł usta i zmrużył oczy. Powoli przestawał się bać. Pogrążył się w lekturze, odrzucając wszelkie troski i myśląc już tylko o nowych prototypach broni, ekwipunku, kostiumów i wszystkich tych innych rzeczy jakie dla swoich tworzyło MI6. Po jakimś czasie miał wrażenie jakby ktoś się dobijał do drzwi. Niewzruszenie przewrócił stronę, czytając dalej. Głośniejsze, bardziej natarczywe pukanie. Ocknął się po chwili, zdając sobie sprawę z tego, że nie było wcale wytworem jego wyobraźni.
- Proszę! - zawołał, spuszczając wzrok ponownie na dokumenty. Uwielbiał technologie. Szczególnie mugolską. Rozwijała się o wiele prężniej niż czarodziejska i dawała takie możliwości, jakich często nie dawała magia. Usłyszał głośne kroki, świst powietrza. - Aua! - zawołał.
- Wszystkie najlepszego - syknął Severus. Usiadł na fotelu na przeciwko Daniela, zakładając dłonie na tułowiu.
- Dziękuje, ale nie musiałeś we mnie rzucać - jęknął, rozmasowując sobie czoło. - Ojej! - uśmiechnął się promiennie na widok pakunku przewiązanego srebrnym papierem. Uśmiech jednak zniknął natychmiast jak tylko spojrzał na przyjaciela. - Co się stało? - spytał z niepokojem.
- Jedno słowo. Przepowiednia - wycedził przez zaciśnięte zęby.
- A...czyli jednak - skrzywił się. Postawił paczkę na blacie, owinął się szczelniej szlafrokiem i utkwił wzrok w Severusie.
- Wiedziałeś?
- Nie, to znaczy...wtedy, w Ministerstwie...wiedziałem, że Tom zabierze ją stamtąd z ciekawości. Potem kiedy zwrócił się do mnie o pomoc, wspomniał coś o tym, że ta przepowiednia może nie być prawdziwa. Podejrzewałem, że tak właśnie jest - powiedział cicho. - Ale nie chciałem ci o tym od razu mówić, bo to nie było nic pewnego, a tylko byś się zdenerwował.
- Zdenerwował?! Nie, ja jestem całkowicie spokojny. Pomijając to, że za moment pójdę do tego starego manipulatora i go zamorduje! Zabiję go, własnoręcznie wypcham jego cytrynowymi dropsami i powieszę na ścianie w tym jego gabinecie! Albo postawię na błoniach, jako starca na wróble! Jakiś pożytek w końcu z niego będzie- warknął. Chociaż był wściekły, wciąż nie podnosił zbytnio głosu. Nie lubił krzyków.
- Pomogę ci go wypchać! - zawołał z zapałam Sauvage.
- Dosyć tego. To już przekroczyło wszelkie dopuszczalne i niedopuszczalne granice - mówił, zaciskając i rozluźniając na zmianę dłonie. - Przegiął! Chce się mną wysługiwać, wysyłać do Czarnego Pana, chce żebym mu przekazywał informacje? W porządku. Chce żebym cierpliwie znosił każdego Cruciuatusa? Nie ma sprawy. Chce żebym bez zmrużenia oka patrzył jak okłamuje moje dziecko? Wytrzymam. Ale do cholery jasnej! Przegiął. Dość. W tej chwili idę do mojego syna i mówię mu o tej przepowiedni. A potem pójdę do Dumbledore'a i uświadomię go w paru kwestiach.
- W tej chwili to Harry właśnie szuka znicza, a ty powinieneś wracać do lochów bo z tego co pamiętam to umówiłeś się z Hermioną na lekcje - wtrącił po cichu Daniel, wskazując na okno, za którym widać było szkolne boisko i trwający właśnie mecz.
- Dobrze! Ale dzisiaj się tego dowie, mam już dość krętactwa i manipulowania nim przez Dropsa.
- Chcesz mu też od razu powiedzieć o...
- Nie - przerwał mu w połowie słowa. - Nie, to jeszcze nie - powtórzył.
MUSIC
Hermiona podskoczyła nerwowo, kiedy jej uszu dobiegł dźwięk otwieranych drzwi. Szybko odłożyła czytane notatki i podbiegła do przymkniętych drzwi prowadzących do gabinetu. Severus stał, opierając dłonie na stole z zaciśniętymi ustami. Wyglądał jakby był bardzo zagniewany i próbował ten gniew opanować.
- No i jeszcze się spóźnia - syknął, zerkając na zegar.
Hermiona chrząknęła i wychyliła się zza drzwi.
- To pan się spóźnił - powiedziała nieśmiało.
Spojrzał na nią, ale to, że bez pozwolenia weszła do jego gabinetu już wcale go nie dziwiło. Znała hasło, no i robiła to już wcześniej. Zbyt bardzo był zdenerwowany ważniejszymi sprawami by teraz upominać wścibską uczennicę. Przetarł dłonią oczy i odetchnął głęboko.
- Możesz iść, Granger. Może jeszcze zdążysz obejrzeć resztę meczu. A jak tylko Harry zsiądzie z miotły powiedz mu żeby tutaj przyszedł. Muszę mu powiedzieć coś ważnego - oświadczył sucho.
Dziewczyna wytrzeszczyła na niego oczy i podeszła bliżej.
- Ale...profesorze...a oklumencja?
Stała teraz obok niego, wpatrując się z troską i strachem. W tych czarnych szatach, w takiej pozie i z taką miną naprawdę mógł przerażać. Całą aparycję dopełniała długa peleryna. Spojrzał na nią, jakby oceniając czy jej powiedzieć czy też nie. Jeżeli jej nie powie to ona będzie tak długo węszyć aż wywęszy, a jeżeli powie... nie było dużej różnicy.
- Nie będzie ci już potrzebna - stwierdził. - Twoja oklumencja miała służyć temu, aby Dumbledore nie wyciągnął z twojej głowy moich sekretów. Ale dość już tego, za wiele namącił, zamierzam uświadomić go w tej sprawie.
Wciąż patrzyła na niego ze strachem, teraz doszedł jeszcze szok i niezrozumienie. Tak bardzo mu przecież zależało na tym, by utrzymać wszystko w tajemnicy.
- Co się stało? - wykrztusiła po dłuższej chwili ciszy.
- Co się stało? - powtórzył. - Granger, bardzo wiele się stało, ale stanie się jeszcze więcej. Słyszałaś o przepowiedni?
- Przepowiedni? - uniosła brwi w zdziwieniu.
- Przepowiedni, którą ponoć wygłosił jakiś wróż. Kilkanaście lat temu. Na podstawie tej przepowiedni Czarny Pan zarządził nagonkę za chłopcem urodzonym pod koniec lipca. Stwierdził, iż chodzi o Harry'ego. Chciał go zamordować ze względu na tę przepowiednie. Głosiła, że ów chłopiec miałby potężną moc, która pozwalałby go zniszczyć.
- No tak, ale...przecież...czy to ma znaczenie skoro Voldemort i tak już nie interesuje się Harrym?
- A widzisz ma. Bo wyobraź sobie, Granger...Czarny Pan podczas swojego ostatniego pobytu w Ministerstwie zabrał tę przepowiednię z Departamentu Tajemnic. Okazało się, że przepowiednia jest spreparowana. Nigdy nie została wygłoszona. Żadna wieszczka nie przepowiedziała nigdy nic o żadnym chłopcu. Czarny Pan, jak się domyślasz, jest wściekły. Tak wiele zmarnował, utracił tak wiele z powodu sfingowanej kulki Dumbledore'a. Dumbledore sam ułożył tekst tej przepowiedni, doskonale wiedział, że tylko dwie rodziny będą pasować do opisu. Gdyby ktokolwiek wiedział, że to ja jestem ojcem Harry'ego...od razu pojąłby, że on w takim razie nie pasuje do opisu chłopca, który byłby dzieckiem rodziców, którzy trzykrotnie się Czarnemu Panu oparli. Dociera to wszystko do ciebie, Granger? Dumbledore samodzielnie, z zimną krwią wybrał chłopców, których narazi na ogromne niebezpieczeństwo. Przez niego zginęła Lily! Przez niego prawie zginął Harry - warknął. - I tylko on wie do czego to wszystko było mu potrzebne!
Hermiona zakryła dłońmi usta, niezdolna do komentarza. Z brązowych, zszokowanych oczu wpłynęły łzy. Taki scenariusz był dla niej przerażający. To bolało, że człowiek któremu wszyscy tak ufali, który był dla wielu symbolem dobroci, zdolny był do takich rzeczy.
- Idź, Granger i powiedz Harry'emu żeby przyszedł do mnie jak najszybciej. Skończyło się uleganie prośbom Dumbledore'a, dość podchodów.
Skinęła mu i szybko wybiegła z gabinetu.
Harry usadowił się wygodniej na miotle i zwolnił nieco prędkość. Bardzo słabo widział, gogle ochronne przy takiej ulewie na niewiele się zdawały. Wiatr znosił go na wszystkie strony, rozwiewał strój i włosy. Skrzywił się, próbując zapanować nad miotłą. Z tego co widział inni również mieli z tym problemy. Na szczęście Dean był lepszym obrońcą niż Ron i nie tracili tak wiele punktów, ale jednak przegrywali siedemdziesiąt do dwudziestu. Najlepszym sposobem byłoby złapanie znicza, ale jak miał go dojrzeć? Ruszył nieco szybciej, rozglądając się wokół. Chociaż quidditch cieszył się ogromną popularnością, ze względu na wichurę wiele osób nie przyszło na mecz. Harry o wiele bardziej wolałby być teraz w ciepłym Pokoju Wspólnym niż tutaj. Nawet lochy byłyby lepsze. Już w ciągu pierwszych minut przemókł i zmarzł do szpiku kości, ledwie panując nad miotłą. Graczy widział jako czerwone albo żółte plamy. Szybował od słupka do słupka, nie słysząc nawet komentarzy Lee Jordana. Wynik sprawdzał przy ogromnej tablicy, obok której przelatywał co jakiś czas. Trybuny przypominały zamglone morze postrzępionych, połamanych parasoli i zakapturzonych postaci. Parę razy ledwie uniknął uderzenia przez tłuczki, bo nawet nie widział jak nadlatują. Stracił poczucie czasu. Był dopiero poranek a niebo już teraz ciemniało od zbierających się czarnych chmur. Ciężko mu było utrzymać miotłę w pożądanym kursie. Zatoczył kolejne koło, nieco zniżając lot. Był już odrętwiały z zimna, coraz bardziej mokry i wściekły. Błysnęło, rozległ się ogłuszający grzmot. Powinien jak najszybciej znaleźć znicza. Zawrócił, mając zamiar podlecieć na środek boiska, w tym momencie kolejna błyskawica rozświetliła niebo. W pewnym momencie zdrętwiałe palce ześliznęły się po mokrej rączce miotły, która od razu opadła kilka metrów w dół. Poderwał ją do góry, odrzucił mokre włosy z czoła i rozejrzał się. Uchylił się przed lecącym ku niemu tłuczkiem i wzbił wyżej w powietrze. Zbliżył się znowu do słupków i wtedy właśnie dostrzegł złoty błysk. Poczuł przypływ energii, przyspieszył. Napiął wszystkie mięśnie i wychylił się. Sama myśl o tym, że za chwile może skończyć cały ten okropny mecz dodawała mu siły. Nie tracił złotej piłeczki z oczu, wyciągnął rękę, koncentrując się tylko na tym. Wszystko to trwało jedynie kilkanaście sekund i już było po wszystkim. Harry trzymał w dłoni szamoczącą się piłeczkę. Zagrzmiał kolejny piorun. Musiał podlecieć do stanowiska komentatora, by pokazać swoją zdobycz. Kiedy Lee Jordan wykrzyknął, że Gryffindor pokonał Hufflepuff sto siedemdziesiąt do siedemdziesięciu, Gryfoni wydawali z siebie okrzyki radości. Wszyscy gracze odczuli ulgę, mogą wylądować. Po uściśnięciu dłoni przeciwnikom prędko udali się do szatni. Harry przebrał się szybko nie mogąc się doczekać powrotu do ciepłego pokoju. Przy wejściu do szatni czekały na niego Luna i Hermiona.
- Gratulacje! - zawołała Luna, rzucając mu się na szyję. Przytulił ją krótko.
- Dzięki. Hermiono, a ty nie na lekcji? - odezwał się do przyjaciólki.
Dziewczyna miała zaczerwienione oczy, najwyraźniej płakała. Ona również była przemoczona, łzy spływające po policzkach mieszały się z kroplami deszczu. Jednocześnie nie wyglądała na smutną, bardziej na zdenerwowaną i przerażoną.
- Co się stało? - spytał z niepokojem.
- Harry...musisz iść do lochów - powiedziała, starając się by ton jej głosu był spokojny.
- Ale co się stało?
- Profesor Snape chce z tobą porozmawiać - zacisnęła usta. Tak samo zaciśnięte miała pięści. Było jej niedobrze ze złości.
- Już idę, ale nie możesz mi nic powiedzieć? Przecież coś się musiało...
- Harry! - przerwała mu. - Po prostu tam idź, dobrze?
Zmierzył ją zdziwionym wzrokiem, zerknął na Lunę, ale po niej było widać, że również zupełnie nie wie o co chodzi. Westchnął i szybkim krokiem udał się w stronę zamku.
Ron Weasley czuł się dobrze. Fizycznie dobrze. Całkiem nieźle wyszedł na całej tej sytuacji. Nie pamiętał do końca jak spędził te dni, w czasie których przebywał w lesie. Ostatnie, co pamiętał to jak odbiegł gdzieś wgłąb lasu, całkowicie przestraszony, potknął się o gałąź i wpadł w olbrzymią, pajęczą sieć. Kiedy zobaczył wpatrujące się w niego ślepia stracił przytomność. Podobno to Gilderoy Lockhart stoczył mrożącą krew w żyłach bitwę z całym stadem ogromnych pająków i wyniósł go z lasu. O wszystkim będzie można oczywiście przeczytać w jego nowej książce, która powinna ukazać się za kilka miesięcy. Ziewnął i poprawił sobie poduszki. Odetchnął głęboko. Przez pierwsze dni pobytu w Szpitalu Munga nie miał ochoty nikogo widzieć, z nikim rozmawiać. Jego ogólne samopoczucie nie było najlepsze. Ale teraz...o wiele lepiej. Miał spokój, ciszę. Żadnych lekcji, Ślizgonów, Snape'ów, tylko miłe pielęgniarki. Tego dnia miał mieć spotkanie z psychologiem. Lekarze kiedy zostali powiadomieni o okolicznościach w jakich doszło do jego wypadku i zgodnie stwierdzili, iż większy jest problem z głową niż z resztą ciała. Sięgnął po Proroka Codziennego, ale szybko przerwał lekturę. Był jeszcze przed śniadaniem, a od czytania o poszarpanych zwłokach mogło go zemdlić. Zanim zdążył zamyślić się nad swoim losem, drzwi od sali otworzyły się, a przez nie wszedł Artur Weasley oraz pielęgniarka z tacą. Ron ożywił się dostrzegając stosik kanapek i ciepłą herbatę.
- Cześć, tato - przywitał ojca.
Pielęgniarka uśmiechnęła się do pacjenta, postawiła tacę na szafce przy łóżku i wyszła. Pan Weasley usiadł na krześle przy łóżku syna. Przez ostatnie kilka tygodni przybyło mu siwych włosów, schudł i ogólnie zmizerniał.
- Jak się czujesz? - zapytał z troską.
- Całkiem dobrze - odpowiedział, uśmiechając się lekko.
Nie lubił szpitalnej sali. Ściany pomalowane były na biały kolor. Wszystko na tym psychiatrycznym oddziale było białe. Białe stroje do spania, białe łóżka, pościel, białe zasłony, białe meble. Nawet talerze były białe. Jego sala była taka sama jak kilkadziesiąt innych na tym oddziale. Niewielka. Z dużym oknem, które zasłaniały zasłony. W rogu stała wąska szafa, dwa metry dalej łóżko, przy łóżku szafka. Kilka krzeseł dla odwiedzających. Chociaż było mu tu dobrze, to jednak chciałby już opuścić to dziwnie puste miejsce.
- Na pewno? - dopytał.
- No tak! Pytasz mnie o to za każdym razem, a przecież nawet lekarze mówią, że nic mi już nie jest - mruknął.
Artur zmarszczył czoło i westchnął.
- Mówią, że fizycznie nic ci nie jest, ale Ron...wszyscy się zastanawiamy dlaczego to zrobiłeś...
- Powiedziałem już, że nie będę o tym rozmawiał - zdenerwował się młody rudzielec.
Obaj milczeli przez dłuższą chwilę. Chłopak sięgnął po kanapkę i odwrócił wzrok od ojca.
- Co u Ginny i innych? - zapytał.
- Fred i George coraz bardziej rozkręcają te swoje wynalazki. Matka cały czas im przypomina, że przecież niedługo czekają ich egzaminy, ale oni ciągle jej przypominają, że wynik nie ma dla nich żadnego znaczenia - westchnął. - Moim zdaniem to dobrze, że mają określony plan na przyszłość. No i trzeba im przyznać, że znają się na rzeczy. Teraz będą też produkować te wszystkie gadżety na użytek Zakonu. Wiesz już o zaręczynach Billa i Fleur, prawda?
- Tak. Kiedy ślub? - Ron połknął kęs, upił kilka łyków herbaty i sięgnął po kolejną kanapkę.
- Dokładnie jeszcze nie wiedzą...może w wakacje, może później.
- Tato...?
- Hmm?
Ron zawahał się. Nie wiedział jak będzie wyglądała jego najbliższa przyszłość. Bał się powrotu do szkoły, konfrontacji z Harrym i Hermioną. Nie był pewien jak do niego podejdą. No i ten Malfoy...na pewno będzie się z niego naśmiewał.
- A co z...no wiesz...kiedy mnie stąd wypuszczą?
- Za kilka dnia - odparł Artur.
- Oh! Ojej - zdziwił się.
- Spokojnie, nie wrócisz do Hogwartu w tym roku. Zostały tylko dwa miesiące, lekarze uważają, że stres przed SUMami bardzo źle by na ciebie wpłynął. Zostaniesz w domu - uspokoił go. Przetarł twarz dłonią i spojrzał krytycznie na najmłodszego syna.
- To dobrze! A SUMy? Przecież muszę je chyba jakoś zaliczyć, nie?
- Dumbledore uzgodnił z Szefem Departamentu Oświaty, że będziesz mógł je pisać w wakacje, w Ministerstwie.
- O! - ucieszył się.
- Proszę cię, synu...wykorzystaj dobrze ten czas kiedy tu jesteś i porozmawiaj szczerze z tym psychologiem. Masz jakieś problem, Harry i Hermiona potwierdzili, że działo się z tobą coś niedobrego. Wszyscy martwimy się i chcemy dla ciebie dobrze, ale nic nie możemy zrobić jeżeli ty nie chcesz się otworzyć - powiedział, wstając.
- Idziesz już?
- Muszę, teraz w Ministerstwie pracujemy prawie nieustannie. Robi się coraz bardziej nieprzyjemnie. Nawet w moim Departamencie. Muszę jechać do Westminister. Ktoś zaczarował kontenery na śmieci żeby wciągały do siebie ludzi, którzy akurat chcą coś wyrzucić - skrzywił się z niesmakiem. - Trzeba ich wyciągnąć.
Pomachał synowi i wyszedł, cicho zamykając za sobą drzwi. Ron wypił do końca napój i zjadł kanapki. Powinien być wdzięczny Dumbledore'owi, że załatwił mu zdawanie SUMów w późniejszym terminie. Odczuwał ogromną ulgę, nie musiał wracać do szkoły! Z rozmarzonym uśmiechem rozłożył się wygodniej n wąskim łóżku. A może by tak znowu zasnąć? Nim jednak zdążył wcielić pomysł w życie, drzwi ponownie się otworzyły. W drzwiach stanął niezbyt wysoki, siwy mężczyzna o śmiesznych, długich wąsach i wesołym uśmiechu. Ubrany był w biały, szpitalny fartuch.
- Ronald Weasley, prawda? - odezwał się, podchodząc do niego i podając mu dłoń.
- Tak - odparł niepewnie, ściskając ją.
- Winston Green - przestawił się, kłaniając. - Miło mi cię poznać, Ron.
Usiadł na miejscu wcześniej zajmowanym przez Artura i uśmiechnął się przyjaźnie. Miał gładko zaczesane włosy, okrągłe okulary, trochę podobne do tych, które nosił Harry. Twarz usianą zmarszczkami, ale miał też w sobie jakąś pozytywną energię. Czuć było od niego optymizm. Pokaźny brzuszek wskazywał, że tak jak Ron, lubi jeść. Cóż, jeżeli się nie polubią, to przynajmniej w tym temacie odnajdą porozumienie.
- Jestem psychiatrą - dodał, widząc wciąż speszoną minę chłopaka.
- Jestem chory? - przestraszył się. Podkulił nogi pod siebie i instynktownie odsunął się od lekarza.
- Och, nie! - staruszek machnął ręką. - Skądże. Chciałbym tylko z tobą porozmawiać. Mogę? - zapytał takim tonem jakby naprawdę pytał i gotów był opuścić pomieszczenie w razie odmowy.
- Chyba tak - szepnął.
- Dziękuję ci. Bardzo się cieszę, że mogę z tobą porozmawiać i bliżej cię poznać - oświadczył z uśmiechem. Poprawił sobie fartuch.
- Aha... - mruknął niezbyt przekonany Ron.
- Może na początek opowiesz mi trochę o sobie, co? Masz rodzeństwo? - spytał. Jego ton był bardzo spokojny i przyjemny. Sprawiał wrażenie odprężonego, chciał też aby i Ron się nie stresował.
- Siostrę i pięciu braci.
- Powiesz mi coś o nich?
- Bill pracuje u Gringotta, niedawno zaręczył się z Fleur Delacour. Fleur brała udział w Turnieju Trójmagicznym jako reprezentantka Francji. Bill ma długie włosy i lubi taki rockowy styl - Ron zaczął mówić, nie patrząc na mężczyznę, a myśląc jedynie o rodzeństwie. - Charlie jest najstarszy, pracuje w Rumunii, opiekuje się smokami. Mam też brata Percivala, w skrócie mówimy na niego Percy. Był prefektem, prefektem naczelnym, teraz pracuje w Ministerstwie. Jest bardzo zarozumiały, uwielbia wszystkie regulaminy. Fred i George są bliźniakami, bardzo lubią dowcipy i różne takie...zamierzają otworzyć sklep z Magicznymi Dowcipami Weasleyów, co bardzo denerwuje mamę. Mam też młodszą siostrę Ginny, jest bardzo uparta.
- Słyszałem, że ty też jesteś prefektem - powiedział lekarz.
- Tak, zdziwiłem się kiedy dostałem odznakę. Zawsze sądziłem, że to Harry, mój przyjaciel, zostanie prefektem - mruknął, krzywiąc się lekko.
- Dlaczego? Czy ten Harry jest w czymś tak lepszy od ciebie? - zapytał staruszek.
To był mistrzowski zabieg. Oczywiście, że Green wiedział, że chodzi o Harry'ego Pottera. Zanim przyszedł do Rona rozmawiał z jego rodzicami oraz lekarzem prowadzącym. Jednak nie okazanie chłopakowi, że i on zna jego przyjaciela, w którego cieniu ten żył, dało pozytywny efekt. Ron wyprostował się i nieśmiało uśmiechnął.
- Nie był, mieliśmy bardzo podobne oceny, ale to Harry Potter. Ludzie zawsze gdy nas widzą to się nim zachwycają. Nim i jego blizną. Niezależnie od tego co zrobi, dyrektor zawsze stoi za nim murem. Wszyscy go tak bardzo wspierają i pomagają mu ile się da...
- A gdzie ty w tym wszystkim?
- Ja...- zamyślił się Ron. - Jestem jego przyjacielem, też zawsze mu pomagałem na tyle na ile umiałem - wzruszył ramionami.
- Tak, ale...czy to nie jest tak, że ludzie nie zwracają na ciebie uwagi kiedy jesteście razem?
- No tak, w końcu to Chłopiec-Który-Przeżył. Przyzwyczaiłem się już, że chociaż mieliśmy zbliżone wyniki w nauce to zawsze on był tym lepszym.
- Oj, chyba nie we wszystkim...- rzekł Green, uniósł brwi i uśmiechnął się zachęcająco do niego.
- Hm...o, jestem dobry w szachy. Właściwie bardzo dobry - też się uśmiechnął - za każdym razem go ogrywałem. Nawet Hermiona ze mną przegrywała. Hermiona to moja przyjaciółka, najlepsza uczennica na roku - dodał po chwili.
- A widzisz. Żeby być dobrym w szachy to trzeba mieć bardzo dobrze rozwinięte myślenie strategiczne. To pokazuje, że masz spory talent, Ron.
- Naprawdę?
- Ależ oczywiście! Musisz to w sobie rozwijać, sądzę, że masz też talent organizacyjny i przywódczy. Nie tylko ja tak uważam skoro to jednak ty dostałeś odznakę. Tym można się chwalić.
Ron słuchał go uważnie. Poczuł się jakoś lepiej. Chociaż nie miał zaufania do tego obcego człowieka, zaczynał się powoli przekonywać.
- Powiedziałeś, że nie był...coś się zmieniło? - zapytał Green. Od Weasleyów wiedział, że pomiędzy chłopcami nie układało się najlepiej od czasu kiedy Harry zaczął osiągać znacznie lepsze wyniki od Rona.
- Tak..
- Co się stało? Stał się zarozumiały? Dumny ze swojej popularności?
- Nie! Harry nigdy jej nie chciał, on się zawsze źle czuje kiedy ludzie go rozpoznają, zagadują i wlepiają oczy w jego bliznę. Przeszkadzają mu te wszystkie artykuły w Proroku, te wyszydzające ale nawet te pochlebne. On by chciał żeby mu wszyscy dali spokój. Po prostu...tak jakby trochę straciliśmy porozumienie.
- Jak myślisz...dlaczego tak się stało?
- To przez takiego nauczyciela. Harry chce kontynuować Eliksiry na poziomie owutemowym, a że nigdy nie był z nich dobry to na początku roku poprosił tego Snape'a o dodatkowe lekcje. I chyba od tamtego momentu się pomiędzy nami popsuło - przerwał na dłuższą chwilę. Green spokojnie czekał aż chłopak dalej zacznie mówić, nie poganiał go. - Pod jego wpływem Harry zaczął się lepiej uczyć, teraz jest prawie tak dobry jak Hermiona.
- To chyba dobrze?
- No tak, ale on...oni...ja...czuję się przy nich teraz taki głupi - wyznał cicho. Opuścił głowę i wbił wzrok w swoje paznokcie. - Dochodzi jeszcze taka sprawa, że oni mają zaufanie do tego nauczyciela, a ja go nie cierpię.
- Dlaczego?
- Jest wredny. Bardzo lubi ubliżać uczniom, wytykać im wszystkie błędy i obrażać, jakby to było takie dziwne, że nie umiemy jeszcze wszystkiego. Poza tym...on był Śmierciożercą.
- Wspomniałeś nazwisko Snape. Czy to nie ten szpieg, dzięki któremu udało się pokonać Tego-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać?
- No tak, ale...kto raz został Śmierciożercą ten nigdy nim być nie przestaje. Nie ufam mu, szczególnie teraz kiedy tamten powrócił. On na pewno jest po jego stronie - stwierdził z zaciętą miną. - A oni go zawsze bronią.
- A powiedz mi, Ron...jakie jeszcze masz hobby, oprócz szachów?
- Lubię grać w quidditcha - powiedział cicho.
- Słyszałem, że jesteś obrońcą? - spytał z zainteresowaniem.
- Tak, ale niezbyt dobrym - skrzywił się.
- Och, a twój ojciec powiedział mi, że jesteś świetny. Ponoć grasz już od maleńkości?
- To prawda, ale na boisku zawsze bardzo się stresuje. Kiedy mamy treningi to gram naprawdę dobrze - mówił przekonującym tonem. - ale na meczach...cały ten tłum...stres...boję się, że sobie nie radzę i w wyniku tego zupełnie nic mi nie wychodzi.
- Rozumiem. Przed tym jak zaginąłeś w lesie...pokłóciłeś się z przyjaciółmi?
- Wyzwałem brzydko Hermioną i z Harrym też jakoś nie mogłem się dogadać. A jeszcze tamten dzień...miałem już dość.
- Co się stało?
- Taki jeden Ślizgon mnie obraził. On nigdy nie przepuszcza okazji żeby mi dogryźć. Pobiliśmy się, a Sauvage kazał nam za karę iść do lasu i nazbierać jakieś zielska. Kiedy już tam byliśmy to on i jego dziewczyna znowu się ze mnie bardzo naśmiewali...- z każdym słowem mówił coraz ciszej.
- Zdenerwowałeś się? To dlatego pobiegłeś wgłąb lasu, a nie w stronę zamku?
- Ja...to wszystko mnie już wtedy przerosło. Nie mogłem normalnie rozmawiać z przyjaciółmi, ten Malfoy, potem te pająki, jeszcze perspektywa zdawania SUMów...a przecież nie jestem najlepszym uczniem, nie jestem nawet dobry...sam nie wiem...wszyscy tylko się ze mnie śmiali, mieli jakieś pretensje...- przetarł oczy. Lekarz nie przestawał się uśmiechać. Patrzył na pacjenta ze zrozumieniem i współczuciem.
- A teraz? Do szkoły wrócisz dopiero we wrześniu, możesz w późniejszym terminie zdawać egzaminy?
- Tak, bardzo mnie to cieszy. Muszę podziękować profesorowi Dumbledore'owi. Może dzięki temu chociaż jeden zdam.
Lekarz przytaknął i wstał. Odsunął krzesło i poprawił sobie krawat.
- Jestem pewien, ze zdasz i to nie jeden. Myślę, że możesz już wrócić do domu, Ron. Jeszcze skonsultuje się z twoim lekarzem prowadzącym i wyślę informację do twoich rodziców - oświadczył wesoło.
- Naprawdę? - zdziwił się chłopak.
- Tak, naprawdę - przytaknął energicznie.
- A pański werdykt? Naprawdę nie jestem chory?
- Nie jesteś. Ron, ty po prostu czujesz się bardzo niedoceniany. Zawsze w cieniu braci, w cieniu przyjaciół. Czujesz się gorszy, zupełnie niepotrzebnie. Sądzę, iż ta ucieczka, nie do końca świadoma, był jak prośba o uwagę. Chciałeś żeby ludzie cię szukali, żeby się tobą zainteresowali. To zrozumiałe. Ten czas, który spędzisz teraz w domu...chcę żebyś zajął się sobą. Poczytaj, może troszkę się poucz. Chciałbym, żebyśmy byli przez jakiś czas w kontakcie, co ty na to, Ron?
- Zgoda - odparł Weasley.
- Świetnie. Masz talenty, Ron. Niektóre musisz jeszcze w sobie odkryć. Wszystkie je rozwijać, budować swoją pewność siebie. Proszę, żebyś mi też obiecał, że zajmiesz się sobą, nie będziesz się tak bardzo koncentrował na tym co myślą i robią inni, dobrze?
- Dobrze - uśmiechnął się i uścisnął ponownie lekarzowi dłoń.
MUSIC
Obudziwszy się, Daniel nie otworzył od razu oczu. Nie wyskoczył jak zwykle z łóżka, szybko biec pod prysznic, ubrać się i w pośpiechu udać się na śniadanie. Była niedziela, nigdzie nie musiał się spieszyć, tym bardziej, że dzisiaj był pierwszy kwietnia. Jego urodziny. Naciągnął kołdrę na głowę, by schronić się przed ciepłymi promieniami słońca, przedostającymi się do środka przez duże okna. Tysiąc trzysta dziewięćdziesiąt jeden. Jęknął, wtulając twarz w poduszkę. Kolejne nic nieznaczące urodziny. Być może dziwnie by to zabrzmiało, ale wcale nie czuł się stary. Pomijając chwile, w których oddawał się rozpaczaniu, jego wrodzona wesołkowatość i ciekawość sprawiały, że był nieustannie zafascynowany światem i zmianami jakie w nim zachodziły. Postępem technologicznym. Kiedy przypomniał sobie o nowej przesyłce, wynurzył się z pościeli. Wyjął z szafki skarpetki, jedną żółtą, drugą zieloną, sięgnął po szlafrok i podszedł do stołu. Co miesiąc otrzymywał na swój adres domu we Francji, specjalne paczki od brytyjskiego rządu. Dokładniej od MI6. Otworzył dużą kopertę i wyciągnął z niej plik dokumentów. Jako jedyny sponsor miał prawo do dostępu do wszystkich danych, szkiców, planów i prototypów. Zanim zabrał się za czytanie raportów, wziął jeszcze do ręki busolę. Ta jednak wciąż obracała się wokół własnej osi. Westchnął i odłożył ją z powrotem. Sporo rozmyślał nad słowami Marka. Nie ufał mu, ale nie był w stanie domyślić się co takiego ten planuje. A może nic? Nie, to niemożliwe. Sam powiedział przecież, że Daniel nie wie co się dzieje wokół niego a on mu nie powie. Jeszcze. Sauvage nie był przekonany czy potrafi dojść z sobą do jakiegoś ładu. Być może zbyt bardzo zżył się już z takim a nie innym trybem życie. Potrząsnął głową, jakby chciał odgonić od siebie takie myśli. Severus miał w końcu rację, jak zawsze. On siedzi i rozpacza jak ostatni idiota, a jego żona... zerknął przez ramię na zdjęcie niewinnie stojące na półce. Wcześniej patrząc na nią czuł ból, ale teraz..coś się zmieniło? Przygryzł usta i zmrużył oczy. Powoli przestawał się bać. Pogrążył się w lekturze, odrzucając wszelkie troski i myśląc już tylko o nowych prototypach broni, ekwipunku, kostiumów i wszystkich tych innych rzeczy jakie dla swoich tworzyło MI6. Po jakimś czasie miał wrażenie jakby ktoś się dobijał do drzwi. Niewzruszenie przewrócił stronę, czytając dalej. Głośniejsze, bardziej natarczywe pukanie. Ocknął się po chwili, zdając sobie sprawę z tego, że nie było wcale wytworem jego wyobraźni.
- Proszę! - zawołał, spuszczając wzrok ponownie na dokumenty. Uwielbiał technologie. Szczególnie mugolską. Rozwijała się o wiele prężniej niż czarodziejska i dawała takie możliwości, jakich często nie dawała magia. Usłyszał głośne kroki, świst powietrza. - Aua! - zawołał.
- Wszystkie najlepszego - syknął Severus. Usiadł na fotelu na przeciwko Daniela, zakładając dłonie na tułowiu.
- Dziękuje, ale nie musiałeś we mnie rzucać - jęknął, rozmasowując sobie czoło. - Ojej! - uśmiechnął się promiennie na widok pakunku przewiązanego srebrnym papierem. Uśmiech jednak zniknął natychmiast jak tylko spojrzał na przyjaciela. - Co się stało? - spytał z niepokojem.
- Jedno słowo. Przepowiednia - wycedził przez zaciśnięte zęby.
- A...czyli jednak - skrzywił się. Postawił paczkę na blacie, owinął się szczelniej szlafrokiem i utkwił wzrok w Severusie.
- Wiedziałeś?
- Nie, to znaczy...wtedy, w Ministerstwie...wiedziałem, że Tom zabierze ją stamtąd z ciekawości. Potem kiedy zwrócił się do mnie o pomoc, wspomniał coś o tym, że ta przepowiednia może nie być prawdziwa. Podejrzewałem, że tak właśnie jest - powiedział cicho. - Ale nie chciałem ci o tym od razu mówić, bo to nie było nic pewnego, a tylko byś się zdenerwował.
- Zdenerwował?! Nie, ja jestem całkowicie spokojny. Pomijając to, że za moment pójdę do tego starego manipulatora i go zamorduje! Zabiję go, własnoręcznie wypcham jego cytrynowymi dropsami i powieszę na ścianie w tym jego gabinecie! Albo postawię na błoniach, jako starca na wróble! Jakiś pożytek w końcu z niego będzie- warknął. Chociaż był wściekły, wciąż nie podnosił zbytnio głosu. Nie lubił krzyków.
- Pomogę ci go wypchać! - zawołał z zapałam Sauvage.
- Dosyć tego. To już przekroczyło wszelkie dopuszczalne i niedopuszczalne granice - mówił, zaciskając i rozluźniając na zmianę dłonie. - Przegiął! Chce się mną wysługiwać, wysyłać do Czarnego Pana, chce żebym mu przekazywał informacje? W porządku. Chce żebym cierpliwie znosił każdego Cruciuatusa? Nie ma sprawy. Chce żebym bez zmrużenia oka patrzył jak okłamuje moje dziecko? Wytrzymam. Ale do cholery jasnej! Przegiął. Dość. W tej chwili idę do mojego syna i mówię mu o tej przepowiedni. A potem pójdę do Dumbledore'a i uświadomię go w paru kwestiach.
- W tej chwili to Harry właśnie szuka znicza, a ty powinieneś wracać do lochów bo z tego co pamiętam to umówiłeś się z Hermioną na lekcje - wtrącił po cichu Daniel, wskazując na okno, za którym widać było szkolne boisko i trwający właśnie mecz.
- Dobrze! Ale dzisiaj się tego dowie, mam już dość krętactwa i manipulowania nim przez Dropsa.
- Chcesz mu też od razu powiedzieć o...
- Nie - przerwał mu w połowie słowa. - Nie, to jeszcze nie - powtórzył.
MUSIC
Hermiona podskoczyła nerwowo, kiedy jej uszu dobiegł dźwięk otwieranych drzwi. Szybko odłożyła czytane notatki i podbiegła do przymkniętych drzwi prowadzących do gabinetu. Severus stał, opierając dłonie na stole z zaciśniętymi ustami. Wyglądał jakby był bardzo zagniewany i próbował ten gniew opanować.
- No i jeszcze się spóźnia - syknął, zerkając na zegar.
Hermiona chrząknęła i wychyliła się zza drzwi.
- To pan się spóźnił - powiedziała nieśmiało.
Spojrzał na nią, ale to, że bez pozwolenia weszła do jego gabinetu już wcale go nie dziwiło. Znała hasło, no i robiła to już wcześniej. Zbyt bardzo był zdenerwowany ważniejszymi sprawami by teraz upominać wścibską uczennicę. Przetarł dłonią oczy i odetchnął głęboko.
- Możesz iść, Granger. Może jeszcze zdążysz obejrzeć resztę meczu. A jak tylko Harry zsiądzie z miotły powiedz mu żeby tutaj przyszedł. Muszę mu powiedzieć coś ważnego - oświadczył sucho.
Dziewczyna wytrzeszczyła na niego oczy i podeszła bliżej.
- Ale...profesorze...a oklumencja?
Stała teraz obok niego, wpatrując się z troską i strachem. W tych czarnych szatach, w takiej pozie i z taką miną naprawdę mógł przerażać. Całą aparycję dopełniała długa peleryna. Spojrzał na nią, jakby oceniając czy jej powiedzieć czy też nie. Jeżeli jej nie powie to ona będzie tak długo węszyć aż wywęszy, a jeżeli powie... nie było dużej różnicy.
- Nie będzie ci już potrzebna - stwierdził. - Twoja oklumencja miała służyć temu, aby Dumbledore nie wyciągnął z twojej głowy moich sekretów. Ale dość już tego, za wiele namącił, zamierzam uświadomić go w tej sprawie.
Wciąż patrzyła na niego ze strachem, teraz doszedł jeszcze szok i niezrozumienie. Tak bardzo mu przecież zależało na tym, by utrzymać wszystko w tajemnicy.
- Co się stało? - wykrztusiła po dłuższej chwili ciszy.
- Co się stało? - powtórzył. - Granger, bardzo wiele się stało, ale stanie się jeszcze więcej. Słyszałaś o przepowiedni?
- Przepowiedni? - uniosła brwi w zdziwieniu.
- Przepowiedni, którą ponoć wygłosił jakiś wróż. Kilkanaście lat temu. Na podstawie tej przepowiedni Czarny Pan zarządził nagonkę za chłopcem urodzonym pod koniec lipca. Stwierdził, iż chodzi o Harry'ego. Chciał go zamordować ze względu na tę przepowiednie. Głosiła, że ów chłopiec miałby potężną moc, która pozwalałby go zniszczyć.
- No tak, ale...przecież...czy to ma znaczenie skoro Voldemort i tak już nie interesuje się Harrym?
- A widzisz ma. Bo wyobraź sobie, Granger...Czarny Pan podczas swojego ostatniego pobytu w Ministerstwie zabrał tę przepowiednię z Departamentu Tajemnic. Okazało się, że przepowiednia jest spreparowana. Nigdy nie została wygłoszona. Żadna wieszczka nie przepowiedziała nigdy nic o żadnym chłopcu. Czarny Pan, jak się domyślasz, jest wściekły. Tak wiele zmarnował, utracił tak wiele z powodu sfingowanej kulki Dumbledore'a. Dumbledore sam ułożył tekst tej przepowiedni, doskonale wiedział, że tylko dwie rodziny będą pasować do opisu. Gdyby ktokolwiek wiedział, że to ja jestem ojcem Harry'ego...od razu pojąłby, że on w takim razie nie pasuje do opisu chłopca, który byłby dzieckiem rodziców, którzy trzykrotnie się Czarnemu Panu oparli. Dociera to wszystko do ciebie, Granger? Dumbledore samodzielnie, z zimną krwią wybrał chłopców, których narazi na ogromne niebezpieczeństwo. Przez niego zginęła Lily! Przez niego prawie zginął Harry - warknął. - I tylko on wie do czego to wszystko było mu potrzebne!
Hermiona zakryła dłońmi usta, niezdolna do komentarza. Z brązowych, zszokowanych oczu wpłynęły łzy. Taki scenariusz był dla niej przerażający. To bolało, że człowiek któremu wszyscy tak ufali, który był dla wielu symbolem dobroci, zdolny był do takich rzeczy.
- Idź, Granger i powiedz Harry'emu żeby przyszedł do mnie jak najszybciej. Skończyło się uleganie prośbom Dumbledore'a, dość podchodów.
Skinęła mu i szybko wybiegła z gabinetu.
Harry usadowił się wygodniej na miotle i zwolnił nieco prędkość. Bardzo słabo widział, gogle ochronne przy takiej ulewie na niewiele się zdawały. Wiatr znosił go na wszystkie strony, rozwiewał strój i włosy. Skrzywił się, próbując zapanować nad miotłą. Z tego co widział inni również mieli z tym problemy. Na szczęście Dean był lepszym obrońcą niż Ron i nie tracili tak wiele punktów, ale jednak przegrywali siedemdziesiąt do dwudziestu. Najlepszym sposobem byłoby złapanie znicza, ale jak miał go dojrzeć? Ruszył nieco szybciej, rozglądając się wokół. Chociaż quidditch cieszył się ogromną popularnością, ze względu na wichurę wiele osób nie przyszło na mecz. Harry o wiele bardziej wolałby być teraz w ciepłym Pokoju Wspólnym niż tutaj. Nawet lochy byłyby lepsze. Już w ciągu pierwszych minut przemókł i zmarzł do szpiku kości, ledwie panując nad miotłą. Graczy widział jako czerwone albo żółte plamy. Szybował od słupka do słupka, nie słysząc nawet komentarzy Lee Jordana. Wynik sprawdzał przy ogromnej tablicy, obok której przelatywał co jakiś czas. Trybuny przypominały zamglone morze postrzępionych, połamanych parasoli i zakapturzonych postaci. Parę razy ledwie uniknął uderzenia przez tłuczki, bo nawet nie widział jak nadlatują. Stracił poczucie czasu. Był dopiero poranek a niebo już teraz ciemniało od zbierających się czarnych chmur. Ciężko mu było utrzymać miotłę w pożądanym kursie. Zatoczył kolejne koło, nieco zniżając lot. Był już odrętwiały z zimna, coraz bardziej mokry i wściekły. Błysnęło, rozległ się ogłuszający grzmot. Powinien jak najszybciej znaleźć znicza. Zawrócił, mając zamiar podlecieć na środek boiska, w tym momencie kolejna błyskawica rozświetliła niebo. W pewnym momencie zdrętwiałe palce ześliznęły się po mokrej rączce miotły, która od razu opadła kilka metrów w dół. Poderwał ją do góry, odrzucił mokre włosy z czoła i rozejrzał się. Uchylił się przed lecącym ku niemu tłuczkiem i wzbił wyżej w powietrze. Zbliżył się znowu do słupków i wtedy właśnie dostrzegł złoty błysk. Poczuł przypływ energii, przyspieszył. Napiął wszystkie mięśnie i wychylił się. Sama myśl o tym, że za chwile może skończyć cały ten okropny mecz dodawała mu siły. Nie tracił złotej piłeczki z oczu, wyciągnął rękę, koncentrując się tylko na tym. Wszystko to trwało jedynie kilkanaście sekund i już było po wszystkim. Harry trzymał w dłoni szamoczącą się piłeczkę. Zagrzmiał kolejny piorun. Musiał podlecieć do stanowiska komentatora, by pokazać swoją zdobycz. Kiedy Lee Jordan wykrzyknął, że Gryffindor pokonał Hufflepuff sto siedemdziesiąt do siedemdziesięciu, Gryfoni wydawali z siebie okrzyki radości. Wszyscy gracze odczuli ulgę, mogą wylądować. Po uściśnięciu dłoni przeciwnikom prędko udali się do szatni. Harry przebrał się szybko nie mogąc się doczekać powrotu do ciepłego pokoju. Przy wejściu do szatni czekały na niego Luna i Hermiona.
- Gratulacje! - zawołała Luna, rzucając mu się na szyję. Przytulił ją krótko.
- Dzięki. Hermiono, a ty nie na lekcji? - odezwał się do przyjaciólki.
Dziewczyna miała zaczerwienione oczy, najwyraźniej płakała. Ona również była przemoczona, łzy spływające po policzkach mieszały się z kroplami deszczu. Jednocześnie nie wyglądała na smutną, bardziej na zdenerwowaną i przerażoną.
- Co się stało? - spytał z niepokojem.
- Harry...musisz iść do lochów - powiedziała, starając się by ton jej głosu był spokojny.
- Ale co się stało?
- Profesor Snape chce z tobą porozmawiać - zacisnęła usta. Tak samo zaciśnięte miała pięści. Było jej niedobrze ze złości.
- Już idę, ale nie możesz mi nic powiedzieć? Przecież coś się musiało...
- Harry! - przerwała mu. - Po prostu tam idź, dobrze?
Zmierzył ją zdziwionym wzrokiem, zerknął na Lunę, ale po niej było widać, że również zupełnie nie wie o co chodzi. Westchnął i szybkim krokiem udał się w stronę zamku.
Ron Weasley czuł się dobrze. Fizycznie dobrze. Całkiem nieźle wyszedł na całej tej sytuacji. Nie pamiętał do końca jak spędził te dni, w czasie których przebywał w lesie. Ostatnie, co pamiętał to jak odbiegł gdzieś wgłąb lasu, całkowicie przestraszony, potknął się o gałąź i wpadł w olbrzymią, pajęczą sieć. Kiedy zobaczył wpatrujące się w niego ślepia stracił przytomność. Podobno to Gilderoy Lockhart stoczył mrożącą krew w żyłach bitwę z całym stadem ogromnych pająków i wyniósł go z lasu. O wszystkim będzie można oczywiście przeczytać w jego nowej książce, która powinna ukazać się za kilka miesięcy. Ziewnął i poprawił sobie poduszki. Odetchnął głęboko. Przez pierwsze dni pobytu w Szpitalu Munga nie miał ochoty nikogo widzieć, z nikim rozmawiać. Jego ogólne samopoczucie nie było najlepsze. Ale teraz...o wiele lepiej. Miał spokój, ciszę. Żadnych lekcji, Ślizgonów, Snape'ów, tylko miłe pielęgniarki. Tego dnia miał mieć spotkanie z psychologiem. Lekarze kiedy zostali powiadomieni o okolicznościach w jakich doszło do jego wypadku i zgodnie stwierdzili, iż większy jest problem z głową niż z resztą ciała. Sięgnął po Proroka Codziennego, ale szybko przerwał lekturę. Był jeszcze przed śniadaniem, a od czytania o poszarpanych zwłokach mogło go zemdlić. Zanim zdążył zamyślić się nad swoim losem, drzwi od sali otworzyły się, a przez nie wszedł Artur Weasley oraz pielęgniarka z tacą. Ron ożywił się dostrzegając stosik kanapek i ciepłą herbatę.
- Cześć, tato - przywitał ojca.
Pielęgniarka uśmiechnęła się do pacjenta, postawiła tacę na szafce przy łóżku i wyszła. Pan Weasley usiadł na krześle przy łóżku syna. Przez ostatnie kilka tygodni przybyło mu siwych włosów, schudł i ogólnie zmizerniał.
- Jak się czujesz? - zapytał z troską.
- Całkiem dobrze - odpowiedział, uśmiechając się lekko.
Nie lubił szpitalnej sali. Ściany pomalowane były na biały kolor. Wszystko na tym psychiatrycznym oddziale było białe. Białe stroje do spania, białe łóżka, pościel, białe zasłony, białe meble. Nawet talerze były białe. Jego sala była taka sama jak kilkadziesiąt innych na tym oddziale. Niewielka. Z dużym oknem, które zasłaniały zasłony. W rogu stała wąska szafa, dwa metry dalej łóżko, przy łóżku szafka. Kilka krzeseł dla odwiedzających. Chociaż było mu tu dobrze, to jednak chciałby już opuścić to dziwnie puste miejsce.
- Na pewno? - dopytał.
- No tak! Pytasz mnie o to za każdym razem, a przecież nawet lekarze mówią, że nic mi już nie jest - mruknął.
Artur zmarszczył czoło i westchnął.
- Mówią, że fizycznie nic ci nie jest, ale Ron...wszyscy się zastanawiamy dlaczego to zrobiłeś...
- Powiedziałem już, że nie będę o tym rozmawiał - zdenerwował się młody rudzielec.
Obaj milczeli przez dłuższą chwilę. Chłopak sięgnął po kanapkę i odwrócił wzrok od ojca.
- Co u Ginny i innych? - zapytał.
- Fred i George coraz bardziej rozkręcają te swoje wynalazki. Matka cały czas im przypomina, że przecież niedługo czekają ich egzaminy, ale oni ciągle jej przypominają, że wynik nie ma dla nich żadnego znaczenia - westchnął. - Moim zdaniem to dobrze, że mają określony plan na przyszłość. No i trzeba im przyznać, że znają się na rzeczy. Teraz będą też produkować te wszystkie gadżety na użytek Zakonu. Wiesz już o zaręczynach Billa i Fleur, prawda?
- Tak. Kiedy ślub? - Ron połknął kęs, upił kilka łyków herbaty i sięgnął po kolejną kanapkę.
- Dokładnie jeszcze nie wiedzą...może w wakacje, może później.
- Tato...?
- Hmm?
Ron zawahał się. Nie wiedział jak będzie wyglądała jego najbliższa przyszłość. Bał się powrotu do szkoły, konfrontacji z Harrym i Hermioną. Nie był pewien jak do niego podejdą. No i ten Malfoy...na pewno będzie się z niego naśmiewał.
- A co z...no wiesz...kiedy mnie stąd wypuszczą?
- Za kilka dnia - odparł Artur.
- Oh! Ojej - zdziwił się.
- Spokojnie, nie wrócisz do Hogwartu w tym roku. Zostały tylko dwa miesiące, lekarze uważają, że stres przed SUMami bardzo źle by na ciebie wpłynął. Zostaniesz w domu - uspokoił go. Przetarł twarz dłonią i spojrzał krytycznie na najmłodszego syna.
- To dobrze! A SUMy? Przecież muszę je chyba jakoś zaliczyć, nie?
- Dumbledore uzgodnił z Szefem Departamentu Oświaty, że będziesz mógł je pisać w wakacje, w Ministerstwie.
- O! - ucieszył się.
- Proszę cię, synu...wykorzystaj dobrze ten czas kiedy tu jesteś i porozmawiaj szczerze z tym psychologiem. Masz jakieś problem, Harry i Hermiona potwierdzili, że działo się z tobą coś niedobrego. Wszyscy martwimy się i chcemy dla ciebie dobrze, ale nic nie możemy zrobić jeżeli ty nie chcesz się otworzyć - powiedział, wstając.
- Idziesz już?
- Muszę, teraz w Ministerstwie pracujemy prawie nieustannie. Robi się coraz bardziej nieprzyjemnie. Nawet w moim Departamencie. Muszę jechać do Westminister. Ktoś zaczarował kontenery na śmieci żeby wciągały do siebie ludzi, którzy akurat chcą coś wyrzucić - skrzywił się z niesmakiem. - Trzeba ich wyciągnąć.
Pomachał synowi i wyszedł, cicho zamykając za sobą drzwi. Ron wypił do końca napój i zjadł kanapki. Powinien być wdzięczny Dumbledore'owi, że załatwił mu zdawanie SUMów w późniejszym terminie. Odczuwał ogromną ulgę, nie musiał wracać do szkoły! Z rozmarzonym uśmiechem rozłożył się wygodniej n wąskim łóżku. A może by tak znowu zasnąć? Nim jednak zdążył wcielić pomysł w życie, drzwi ponownie się otworzyły. W drzwiach stanął niezbyt wysoki, siwy mężczyzna o śmiesznych, długich wąsach i wesołym uśmiechu. Ubrany był w biały, szpitalny fartuch.
- Ronald Weasley, prawda? - odezwał się, podchodząc do niego i podając mu dłoń.
- Tak - odparł niepewnie, ściskając ją.
- Winston Green - przestawił się, kłaniając. - Miło mi cię poznać, Ron.
Usiadł na miejscu wcześniej zajmowanym przez Artura i uśmiechnął się przyjaźnie. Miał gładko zaczesane włosy, okrągłe okulary, trochę podobne do tych, które nosił Harry. Twarz usianą zmarszczkami, ale miał też w sobie jakąś pozytywną energię. Czuć było od niego optymizm. Pokaźny brzuszek wskazywał, że tak jak Ron, lubi jeść. Cóż, jeżeli się nie polubią, to przynajmniej w tym temacie odnajdą porozumienie.
- Jestem psychiatrą - dodał, widząc wciąż speszoną minę chłopaka.
- Jestem chory? - przestraszył się. Podkulił nogi pod siebie i instynktownie odsunął się od lekarza.
- Och, nie! - staruszek machnął ręką. - Skądże. Chciałbym tylko z tobą porozmawiać. Mogę? - zapytał takim tonem jakby naprawdę pytał i gotów był opuścić pomieszczenie w razie odmowy.
- Chyba tak - szepnął.
- Dziękuję ci. Bardzo się cieszę, że mogę z tobą porozmawiać i bliżej cię poznać - oświadczył z uśmiechem. Poprawił sobie fartuch.
- Aha... - mruknął niezbyt przekonany Ron.
- Może na początek opowiesz mi trochę o sobie, co? Masz rodzeństwo? - spytał. Jego ton był bardzo spokojny i przyjemny. Sprawiał wrażenie odprężonego, chciał też aby i Ron się nie stresował.
- Siostrę i pięciu braci.
- Powiesz mi coś o nich?
- Bill pracuje u Gringotta, niedawno zaręczył się z Fleur Delacour. Fleur brała udział w Turnieju Trójmagicznym jako reprezentantka Francji. Bill ma długie włosy i lubi taki rockowy styl - Ron zaczął mówić, nie patrząc na mężczyznę, a myśląc jedynie o rodzeństwie. - Charlie jest najstarszy, pracuje w Rumunii, opiekuje się smokami. Mam też brata Percivala, w skrócie mówimy na niego Percy. Był prefektem, prefektem naczelnym, teraz pracuje w Ministerstwie. Jest bardzo zarozumiały, uwielbia wszystkie regulaminy. Fred i George są bliźniakami, bardzo lubią dowcipy i różne takie...zamierzają otworzyć sklep z Magicznymi Dowcipami Weasleyów, co bardzo denerwuje mamę. Mam też młodszą siostrę Ginny, jest bardzo uparta.
- Słyszałem, że ty też jesteś prefektem - powiedział lekarz.
- Tak, zdziwiłem się kiedy dostałem odznakę. Zawsze sądziłem, że to Harry, mój przyjaciel, zostanie prefektem - mruknął, krzywiąc się lekko.
- Dlaczego? Czy ten Harry jest w czymś tak lepszy od ciebie? - zapytał staruszek.
To był mistrzowski zabieg. Oczywiście, że Green wiedział, że chodzi o Harry'ego Pottera. Zanim przyszedł do Rona rozmawiał z jego rodzicami oraz lekarzem prowadzącym. Jednak nie okazanie chłopakowi, że i on zna jego przyjaciela, w którego cieniu ten żył, dało pozytywny efekt. Ron wyprostował się i nieśmiało uśmiechnął.
- Nie był, mieliśmy bardzo podobne oceny, ale to Harry Potter. Ludzie zawsze gdy nas widzą to się nim zachwycają. Nim i jego blizną. Niezależnie od tego co zrobi, dyrektor zawsze stoi za nim murem. Wszyscy go tak bardzo wspierają i pomagają mu ile się da...
- A gdzie ty w tym wszystkim?
- Ja...- zamyślił się Ron. - Jestem jego przyjacielem, też zawsze mu pomagałem na tyle na ile umiałem - wzruszył ramionami.
- Tak, ale...czy to nie jest tak, że ludzie nie zwracają na ciebie uwagi kiedy jesteście razem?
- No tak, w końcu to Chłopiec-Który-Przeżył. Przyzwyczaiłem się już, że chociaż mieliśmy zbliżone wyniki w nauce to zawsze on był tym lepszym.
- Oj, chyba nie we wszystkim...- rzekł Green, uniósł brwi i uśmiechnął się zachęcająco do niego.
- Hm...o, jestem dobry w szachy. Właściwie bardzo dobry - też się uśmiechnął - za każdym razem go ogrywałem. Nawet Hermiona ze mną przegrywała. Hermiona to moja przyjaciółka, najlepsza uczennica na roku - dodał po chwili.
- A widzisz. Żeby być dobrym w szachy to trzeba mieć bardzo dobrze rozwinięte myślenie strategiczne. To pokazuje, że masz spory talent, Ron.
- Naprawdę?
- Ależ oczywiście! Musisz to w sobie rozwijać, sądzę, że masz też talent organizacyjny i przywódczy. Nie tylko ja tak uważam skoro to jednak ty dostałeś odznakę. Tym można się chwalić.
Ron słuchał go uważnie. Poczuł się jakoś lepiej. Chociaż nie miał zaufania do tego obcego człowieka, zaczynał się powoli przekonywać.
- Powiedziałeś, że nie był...coś się zmieniło? - zapytał Green. Od Weasleyów wiedział, że pomiędzy chłopcami nie układało się najlepiej od czasu kiedy Harry zaczął osiągać znacznie lepsze wyniki od Rona.
- Tak..
- Co się stało? Stał się zarozumiały? Dumny ze swojej popularności?
- Nie! Harry nigdy jej nie chciał, on się zawsze źle czuje kiedy ludzie go rozpoznają, zagadują i wlepiają oczy w jego bliznę. Przeszkadzają mu te wszystkie artykuły w Proroku, te wyszydzające ale nawet te pochlebne. On by chciał żeby mu wszyscy dali spokój. Po prostu...tak jakby trochę straciliśmy porozumienie.
- Jak myślisz...dlaczego tak się stało?
- To przez takiego nauczyciela. Harry chce kontynuować Eliksiry na poziomie owutemowym, a że nigdy nie był z nich dobry to na początku roku poprosił tego Snape'a o dodatkowe lekcje. I chyba od tamtego momentu się pomiędzy nami popsuło - przerwał na dłuższą chwilę. Green spokojnie czekał aż chłopak dalej zacznie mówić, nie poganiał go. - Pod jego wpływem Harry zaczął się lepiej uczyć, teraz jest prawie tak dobry jak Hermiona.
- To chyba dobrze?
- No tak, ale on...oni...ja...czuję się przy nich teraz taki głupi - wyznał cicho. Opuścił głowę i wbił wzrok w swoje paznokcie. - Dochodzi jeszcze taka sprawa, że oni mają zaufanie do tego nauczyciela, a ja go nie cierpię.
- Dlaczego?
- Jest wredny. Bardzo lubi ubliżać uczniom, wytykać im wszystkie błędy i obrażać, jakby to było takie dziwne, że nie umiemy jeszcze wszystkiego. Poza tym...on był Śmierciożercą.
- Wspomniałeś nazwisko Snape. Czy to nie ten szpieg, dzięki któremu udało się pokonać Tego-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać?
- No tak, ale...kto raz został Śmierciożercą ten nigdy nim być nie przestaje. Nie ufam mu, szczególnie teraz kiedy tamten powrócił. On na pewno jest po jego stronie - stwierdził z zaciętą miną. - A oni go zawsze bronią.
- A powiedz mi, Ron...jakie jeszcze masz hobby, oprócz szachów?
- Lubię grać w quidditcha - powiedział cicho.
- Słyszałem, że jesteś obrońcą? - spytał z zainteresowaniem.
- Tak, ale niezbyt dobrym - skrzywił się.
- Och, a twój ojciec powiedział mi, że jesteś świetny. Ponoć grasz już od maleńkości?
- To prawda, ale na boisku zawsze bardzo się stresuje. Kiedy mamy treningi to gram naprawdę dobrze - mówił przekonującym tonem. - ale na meczach...cały ten tłum...stres...boję się, że sobie nie radzę i w wyniku tego zupełnie nic mi nie wychodzi.
- Rozumiem. Przed tym jak zaginąłeś w lesie...pokłóciłeś się z przyjaciółmi?
- Wyzwałem brzydko Hermioną i z Harrym też jakoś nie mogłem się dogadać. A jeszcze tamten dzień...miałem już dość.
- Co się stało?
- Taki jeden Ślizgon mnie obraził. On nigdy nie przepuszcza okazji żeby mi dogryźć. Pobiliśmy się, a Sauvage kazał nam za karę iść do lasu i nazbierać jakieś zielska. Kiedy już tam byliśmy to on i jego dziewczyna znowu się ze mnie bardzo naśmiewali...- z każdym słowem mówił coraz ciszej.
- Zdenerwowałeś się? To dlatego pobiegłeś wgłąb lasu, a nie w stronę zamku?
- Ja...to wszystko mnie już wtedy przerosło. Nie mogłem normalnie rozmawiać z przyjaciółmi, ten Malfoy, potem te pająki, jeszcze perspektywa zdawania SUMów...a przecież nie jestem najlepszym uczniem, nie jestem nawet dobry...sam nie wiem...wszyscy tylko się ze mnie śmiali, mieli jakieś pretensje...- przetarł oczy. Lekarz nie przestawał się uśmiechać. Patrzył na pacjenta ze zrozumieniem i współczuciem.
- A teraz? Do szkoły wrócisz dopiero we wrześniu, możesz w późniejszym terminie zdawać egzaminy?
- Tak, bardzo mnie to cieszy. Muszę podziękować profesorowi Dumbledore'owi. Może dzięki temu chociaż jeden zdam.
Lekarz przytaknął i wstał. Odsunął krzesło i poprawił sobie krawat.
- Jestem pewien, ze zdasz i to nie jeden. Myślę, że możesz już wrócić do domu, Ron. Jeszcze skonsultuje się z twoim lekarzem prowadzącym i wyślę informację do twoich rodziców - oświadczył wesoło.
- Naprawdę? - zdziwił się chłopak.
- Tak, naprawdę - przytaknął energicznie.
- A pański werdykt? Naprawdę nie jestem chory?
- Nie jesteś. Ron, ty po prostu czujesz się bardzo niedoceniany. Zawsze w cieniu braci, w cieniu przyjaciół. Czujesz się gorszy, zupełnie niepotrzebnie. Sądzę, iż ta ucieczka, nie do końca świadoma, był jak prośba o uwagę. Chciałeś żeby ludzie cię szukali, żeby się tobą zainteresowali. To zrozumiałe. Ten czas, który spędzisz teraz w domu...chcę żebyś zajął się sobą. Poczytaj, może troszkę się poucz. Chciałbym, żebyśmy byli przez jakiś czas w kontakcie, co ty na to, Ron?
- Zgoda - odparł Weasley.
- Świetnie. Masz talenty, Ron. Niektóre musisz jeszcze w sobie odkryć. Wszystkie je rozwijać, budować swoją pewność siebie. Proszę, żebyś mi też obiecał, że zajmiesz się sobą, nie będziesz się tak bardzo koncentrował na tym co myślą i robią inni, dobrze?
- Dobrze - uśmiechnął się i uścisnął ponownie lekarzowi dłoń.