MUSIC
Severus jak zwykle obudził się za wcześnie. Stanowczo za wcześnie. Wskazówki zegara ledwie dochodziły do godziny piątej nad ranem. Przetarł ręką oczy, pogłaskał kota, który ulokował się na poduszce obok niego. Chociaż miał swój własny kąt do spania to i tak wolał kłaść się do łóżka. Spojrzał na swojego opiekuna z dezaprobatą, jakby nie podobało mu się to, że przerywa mu sen, nawet głaskanie nie usprawiedliwiało przecież takiej zbrodni. Nie wiedział ile razy budził się w ciągu nocy. Jakiś czas temu przestał liczyć. Pięć, sześć...może siedem? Osiem lub dziewięć. Cóż to za różnica... Budził go ból albo dziwne, przeszywające poczucie niebezpieczeństwa, jakby ktoś miał go za moment zaatakować. Bez wątpienia były to skutki lat szpiegowania. Czy on już w ogóle potrafił żyć inaczej? Nie był w stanie nawet spokojnie spać, wszędzie widział spiski, funkcjonował w nieustannym stresie i nieustępującym zagrożeniu. Pomyślał, że jeżeli kiedykolwiek skończy się ta cała wojna pomiędzy Czarnym Panem a Dumbledorem to zatrudni się w MI6. To był całkiem niezły pomysł. Na pewno płacili lepiej niż stary Drops. Westchnął. No i na co i po co to wszystko? Tyle lat, tyle stresu. Poświęcił swoje zdrowie, całkiem podporządkował się swojej roli, byleby tylko zapewnić bezpieczeństwo Harry'emu, a tu Riddle rezygnuje z zamordowania go. Tak po prostu. Oczywiście było to całkiem zrozumiałe - tak potężnemu czarownikowi uwłaczało uganianie się za nic nieznaczącym nastolatkiem, ale jednak... On miał poczucie kompletnego zmarnowania czasu i chociaż miał też świadomość, że jest niesłuszne, to był rozdrażniony. Daniel powiedział mu dzień wcześniej, że powinien się skoncentrować na tym co będzie, zamiast tak wszystko roztrząsać. Powiedział ten co żyje przeszłością! Severus nie widział już sensu w byciu szpiegiem. Bo i po co, skoro Czarny Pan już nie zagrażał Harry'emu? Miał ochotę Voldemortowi i dyrektorowi powiedzieć szczerze co o nich myśli. Wyjść, trzasnąć drzwiami i nie wracać, niech się szpiegują sami! To by było ciekawe, jak poradziliby sobie ci dwaj pozbawieni jego pomocy. Ale to nie było w jego stylu. Sauvage wielokrotnie mówił mu: "Tak naprawdę to ty tu jesteś panem sytuacji". Panem sytuacji którym ciągle pomiatają i którym ciągle się wysługują. Musiał jednak przyznać, że Riddle okazywał mu szacunek i uznanie. Widział i doceniał jego umiejętności. A Dumbledore? Może i chciał dobrze, ale nie stać go było na zwykłą, najmniejszą nawet wdzięczność. Nie, nie może zrezygnować. Jeszcze nie. Nie może przecież zostawić Harry'ego. Cholerna Lily. Kto jej kazał wiązać się z Potterem? Głupie pytanie, oczywiście, że on sam. Dlaczego zastosowała się do wypowiedzianych przez niego słów? Jęknął. Gdyby nie te kilka zdań całe jego życie wyglądałoby inaczej. Aż poczuł potrzebę dokładnego przypomnienia sobie tamtego dnia. Podszedł do myślodsiewni.
Oetchnął głęboko. Dlaczego jej wtedy nie zatrzymał? Dlaczego nie krzyknął za nią, że wcale tego nie chce? Myślał, że w taki sposób będzie bezpieczniejsza. Idiota. Jak w ogóle mógł jej zaproponować, pozwolić na to by była z takim chamem i gamoniem? Przestał patrzeć się w kamienną misę i szybkim krokiem udał się do łazienki. Do tej pory był na siebie za to wściekły. Jak wyglądałoby teraz jego życie gdyby wtedy nie powiedział takiej bzdury? Na pewno o wiele inaczej. Może szczęśliwiej. A może dawno by nie żył. Zerknął w lustro z niezadowoleniem. Zdecydowanie potrzebował wakacji. Potrzebował takiego oderwania się od szpiegowskiej codzienności. Chciał tylko czuć. Anne, Mary, Ellie, Kate...cóż za różnica? I tak żadnej nie pamiętał. Problem w tym, że najprawdopodobniej nie potrafił już czuć. Coś w nim wtedy umarło, coś bezpowrotnie odeszło razem z Lily. Zazdrość, to nie jest odpowiednie określenie, ale w pewnym sensie chciał mieć chociaż to, co miał Daniel. Nadzieję? Nie, to było coś więcej. Daniel pomimo całego swojego cierpienia, w którym się zatracał, nadal potrafił kochać. A on...nie wiedział czy nawet zna definicję tego słowa. Nie wyobrażał sobie by mógł być z jakąkolwiek kobietą. By był zdolny do tego by ją pokochać. Zresztą...czy ona pokochałaby jego? Cóż z tego, że był wysoki, męski i przystojny? Każda uciekłaby z krzykiem poznawszy jego kartotekę. Ubrał się, nalał kotu mleka do miski i sięgnął po jeden ze starych i poniszczonych woluminów. Poprawił coś w notatkach i dopisał jeden składnik. Jad pszczołołowa? Całkiem możliwe. Sto mililitrów? Może dwieście?
Zwierciadło Ain Eingarp nie myliło się pokazując mu pustkę.
Niewiele ponad dwie godziny później wszedł do Wielkiej Sali. Uczniowie dopiero zaczynali się schodzić. Zmęczeni, jeszcze nie do końca wybudzeni. Przy Stole Nauczycielskim też brakowało jeszcze wielu osób. Zajął miejsce obok Daniela.
- Cześć - przywitał go Sauvage. Oczy miał zaczerwienione i podkrążone, włosy nieco rozczochrane. Jedynie jego ubiór był nienaganny.
- Cześć - odburknął Severus.
Tamten wyczuł, że coś jest nie tak.
- Coś się stało?
- Nie...ja tylko...myślałem o Lily - powiedział cicho.
- Ach...a ja myślałem o Alayi.
Spojrzeli na siebie, jednocześnie westchnęli i sięgnęli po kubki z gorącą kawą. Niedługo sowy przyniosą wszystkim prenumerującym Proroka Codziennego. Jeszcze kilkanaście minut. Drops wygłosi pewnie jakąś przemowę, uraczy ich uspokajającymi kłamstwami. Tego dnia wyjątkowo nie miał ochoty go słuchać.
- Ty chociaż możesz coś zrobić - mruknął Severus, smarując masłem kromkę żytniego chleba.
- A co ja niby mogę?
- Wziąć się w garść, to po pierwsze. Możesz jej szukać.
- Przez biuro osób zaginionych czy może dać ogłoszenie do gazety? To nie ma sensu - jęknął.
- Ależ ty jesteś beznadziejny! Twoja ukochana żona najprawdopodobniej wcale nie zginęła, a ty siedzisz i tylko użalasz się nad swoim marnym losem.
- Wiesz ile czasu zajęło mi pozbieranie się po tym?
- Przepraszam, co? Ile czasu zajęło ci co? - zadrwił, akcentując ostatnie słowo.
- Bardzo śmieszne - mruknął urażonym tonem.
- Wybacz przyjacielu, ale w mojej opinii to ty nie pozbierałeś się po tym do tej pory - stwierdził Severus
- Dziękuję ci, zawsze mogę liczyć na dobre słowo z twojej strony. Wyobraź sobie, że nie chcę tego znowu przeżywać. Nie poradziłbym sobie. Jeżeli uwierzę, że ona...że ona może dalej...i to nie okazałoby się prawdą to...nie dałbym rady dalej żyć.
- Dlatego chowasz głowę w piasek, strusiu?
- Łatwo ci mówić.
- Tchórz - podsumował go krótko. Daniel zerknął na niego ze smutkiem.
- No i trudno. Mogę być tchórzem - wzruszył ramionami. - Nie zniosę takiego ryzyka.
- A co jeżeli...jeżeli ona żyje, ale zginie bo tobie się nie chciało ruszyć i ogarnąć życia? - spytał, mierząc go krytycznie. Na jego miejscu nie mógłby usiedzieć spokojnie, szukałby ukochanej do skutku.
- Nie...to nie...ja...ojej...
- Tchórz - powtórzył Severus.
- A ty za to jesteś ślepcem, o! - zdenerwował się i wstał od stołu.
Snape patrzył jak przyjaciel znika z drzwiami Wielkiej Sali. Ślepcem? Co on miał na myśli? Coś nie w porządku z jego oczami? Widział bardzo dobrze. Pokręcił głową. Albus Dumbledore właśnie zajmował swoje miejsce pośrodku stołu. Severus upił jeszcze łyk kawy, rozejrzał się po ogromnym pomieszczeniu. Po chwili do środka wleciała chmara sów. Każda z nich trzymała w dziobie kolorową gazetę. Dwie z nich upuściły dwa egzemplarze na Stół Nauczycielski. To był pomysł ojca Luny, ponieważ nie wszyscy w szkole czytali jego czasopismo, chciał żeby wiele więcej osób przeczytało wywiad. Brunet nie zwróciłby uwagi na leżącego nieopodal Żonglera gdyby nie duże zdjęcie jego własnego syna, uśmiechającego się nieśmiało z okładki. Sięgnął po egzemplarz i zamarł w bezruchu.
- Daj spokój, nie zamierzam czytać tych bzdur! - powiedział Draco, kiedy Marlene przysunęła do nich Żonglera. Dała mu znać ręką by był cicho, otworzyła gazetę na stronie z wywiadem i zaczęła pobieżnie przeglądać tekst.
- Ale Draco...on tu mówi o twoim ojcu! - zawołała nieco zbyt głośno.
- Co takiego? - warknął. Nachylił się jej przez ramię i zaczął czytać.
Harry z niepokojem rozglądał się po Wielkiej Sali. Może ten wywiad jednak nie był dobrym pomysłem? Nie, nie. To był bardzo dobry pomysł, powtórzył sobie w myślach. Hermiona bacznie obserwowała uczniów. Reakcje były bardzo podobne. Z początku tylko niewiele osób zainteresowało się specyficznym pismem, ale kiedy dochodziły do nich pierwsze urywki, sami sięgali po numer. Spojrzała na niego z zadowoleniem.
- Denerwujesz się? - spytała krzepiącym tonem.
- Trochę.
- Niepotrzebnie.
- Hermiono...chodzi mi o to, że no...wiesz...wymieniłem nazwiska...niektórym może się to bardzo nie spodobać... - wyjaśnił wskazując na stół Slytherinu.
Zerknęła na Malfoya, który z każdą chwilą wyglądał na coraz bardziej wściekłego.
- No i dobrze. Mi też by się nie podobało gdyby moi rodzice byli...- przerwała na chwilę, kiedy jej oczy spoczęły na Severusie. Jak zawsze zachowywał całkowicie kamienną twarz, toteż nie można było stwierdzić co myśli o tych wyznaniach. - Taka jest prawda. Przykra prawda, ale co zrobić...
Nie odpowiedział. Chciałby żeby Ron był tutaj z nimi, czułby się o wiele lepiej. Kilka minut później do Wielkiej Sali wleciała kolejna chmara sów. Tym razem o wiele większa. Ptaki rozrzucały uczniom listy, paczki oraz oczywiście Proroki Codzienne. Harry, nie kryjąc obrzydzenia, sięgnął po ten, który wylądował najbliżej.
TEN KTÓREGO IMIENIA NIE WOLNO WYMAWIAĆ....POWRACA!
W piątek w godzinach porannych do siedziby Ministerstwa Magii
wdarło się kilkudziesięciu zamaskowanych sprawców. (...) Jak
się później okazało byli to Śmierciożercy - osoby na usługach
Tego Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać, Toma Riddle'a (47l.)
Czarnoksiężnik, przez czternaście lat oficjalnie uznawany za
zmarłego, okazał się niespodziewanie żywy i żądny władzy.
Śmierciożercy obezwładnili wielu pracowników Ministerstwa,
a następnie ich przywódca wygłosił krótkie przemówienie, w
którym zapewnił, że będzie robił wszystko by dojść do władzy.
Jak całe zdarzenie komentuje Minister? Z Korneliuszem Knotem
udało nam się skontaktować dopiero wczorajszego wieczoru.
'To był paskudny pokaz przemocy i siły. Ja, jako Minister, chcę
ze swej strony zapewnić te miliony czarodziejów w Wielkiej Brytanii,
że nie ugnę się pod szantażem. Nie pozwolę na to by banda
barbarzyńców przejęła władzę. Znajdujemy się teraz w bardzo
przykrym czasie, ale musimy być silni i nie dać się zwyciężyć.
Oficjalnie został wprowadzony stan wojenny, niedługo do wszystkich
obywateli zostaną rozesłane specjalne informatory, z poradami
ekspertów jak można chronić siebie i swoją rodzinę w tych trudnych
chwilach. O zaistniałej sytuacji zostali powiadomieni również
Premier oraz brytyjska rodzina królewska. Będziemy dokładać
wszelkich starań, aby również niezwiązanym z magią obywatelom
zapewnić maksymalne bezpieczeństwo.'
W Ministerstwie pojawiły się głosy o spodziewanej rezygnacji
Ministra ze stanowiska. Jak reaguje sam zainteresowany?
'Nie zamierzam odchodzić póki nie wymusi tego na mnie sytuacja.'
Knot nie komentuje ukrywania prawdy przed obywatelami przez
cały weekend, ale dodaje: 'Chciałbym skierować swoje przeprosiny
do Harry'ego Pottera i Albusa Dumbledore'a, którzy przez te
miesiące próbowali przekonać nas wszystkich, że Ten Jak mu Tam
powrócił. Nie chciałem dać wiary takim rewelacjom, ale teraz
muszę przyznać rację i przeprosić. Cały czas mówili prawdę,
na którą Ministerstwo było głuche.' Jak dowiedzieli się reporterzy (...)
Harry prychnął i odsunął od siebie gazetę.
- A więc wrócił już na dobre - powiedział spokojnie.
-Na to wygląda. Teraz to dopiero ci zaczną słodzić. Już widzę te nagłówki Proroka...Samotny głos prawdy...Szykanowany prawdomówca... - zaczęła wyliczać, z lekkim uśmiechem.
- Taaak - mruknął przeciągle.
W Wielkiej Sali panowało ogromne poruszenie. Uczniowie najpierw zaskoczeni wywiadem udzielonym przez 'tego Pottera' teraz wyglądali na przerażonych nowinami niesionymi przez Proroka. Dumbledore stwierdził, że nie może już dłużej się wstrzymywać. Wstał od stołu i podszedł do mównicy. Natychmiast nastała pełna napięcia i niepokoju cisza.
- Bardzo wiele chciałbym powiedzieć - zaczął Albus. - tak ciężko znaleźć odpowiednie słowa... Widzę strach w waszych oczach...rozumiem go, rozumiem wasze zaskoczenie. Niestety jak to przyznało Ministerstwo...Lord Voldemort powrócił. Próbowałem przemówić Ministrowi i innym...próbowałem przekonać ich o tym, że świadectwo Harry'ego jest prawdziwe i powrotu Riddle'a nie można kwestionować. Nasz rząd wolał udawać, że nic się nie stało, a śmierć Cedrika Digorry'ego była...wypadkiem - zamilkł na chwilę. - Teraz jednak nie ma sensu roztrząsanie kto miał rację, a kto nie...nie ma sensu byśmy zaczęli się licytować, kto mówił prawdę. Voldemort ma wiele talentów...jednym z nich jest sianie niezgody pośród otoczenia. Musimy być silni. Musimy sobie ufać, jeżeli chcemy walczyć. Czekają nas naprawdę trudne chwile. Mam przeczucie...a naprawdę bardzo chciałbym się mylić...że tak wojna będzie o wiele bardziej wycieńczająca od tej, której byliśmy świadkami kilkanaście lat temu. Zapewniam was, że tak długo jak żyję...Hogwart będzie najbezpieczniejszym miejscem w Wielkiej Brytanii. Proszę was o zachowanie względnego spokoju, skoncentrowaniu się na nauce, SUMach...OWUTEMach... Będziemy na tyle silni na ile będziemy zjednoczeni...i na tyle słabi na ile będziemy podzieleni.
*
Dochodziła północ. Georg Wagner siedział samotnie w swoim gabinecie, czytając raport Szefa Biura Aurorów. Westchnął, nerwowo skubiąc siwiejącą brodę. Minęły ponad trzy tygodnie od czasu kiedy ten Lord Voldecoś postanowił objawić się w brytyjskim Ministerstwie Magii. Początkowo sądził iż jest to sprawa Wielkiej Brytanii. A z całą pewnością nie mogło to dotyczyć Niemiec! Był Ministrem już od dwudziestu lat i niedługo wybierał się na zasłużoną emeryturę. Ostatnie czego pragnął to mieszać się w sprawy innego państwa. Kiedy jakiś czas wcześniej zwrócił się do niego Fillius Flitwick, wysłannik 'tego Dumbledore'a', nawet nie chciał go słuchać. Niby dlaczego ten czarnoksiężnik miałby się uwziąć także na jego kraj? Bzdurka! Ku jego rozpaczy wydarzenia ostatnich dni pokazywały, że ambitny Anglik nie ogranicza się tylko i wyłącznie do Wysp Brytyjskich. Minister odłożył raport i skrzywił się okropnie. Niedobrze mu już się robiło od tych wszystkich zbrodni. Przez dwie dekady urzędowania wiele razy spotkał się już z różnymi rzeczami, ale to działo się teraz przechodziło jego pojęcie... Zwyrodnialcy w ciągu kilku dni zabili wszystkich mieszkańców Willstätt. Coś mu tu nie pasowało...ponoć ten Riddle wcale nie chciał tak wszystkich mordować. Dlaczego nasyła więc swoich popleczników na jego Merlinowi knuta winnych mugoli? Najgorsze było to, że wszystkie zwłoki wyglądały jakby poszarpały je wyjątkowo krwiożercze bestie. Normalnie nawet nie powiązałby tego z angielskim czarownikiem, ale kiedy Kanclerz zgłosił mu, że nie da się tego ataku wytłumaczyć w niemagiczny sposób...doradcy podpowiedzieli, że być może to właśnie ci Śmierciożercy działają. Dlaczego jego Niemcy? Po drodze była przecież jeszcze Francja! Belgia! Nałożył grube okulary na haczykowaty noc i sięgnął po list od francuskiego Ministra. Antoine Rougé napisał o atakach na francuskie wioski...zamordowanej rodzinie czarodziejów z Cannes...no i do tego dochodziły jeszcze te dziwne...napady? Zgłaszano mu już wcześniej, że do szpitali przyjmowani się pacjenci z wyjątkowo dziwnymi schorzeniami psychicznymi. Normalni, całkiem zwyczajni ludzie nagle dostawali obłędu, zabijali swoich bliskich...bez pomocy magii...często w okrutny, nieludzki sposób... We Francji to samo. Przeczytawszy list, odłożył go na stos dokumentów i jęknął. Naprawdę nie miał już na to siły. Nie wiedział co robić. No i jeszcze ten Knot! Zwracał się z prośbą o jakąkolwiek pomoc. Też coś. Jakby nie miał wystarczającej liczby problemów. Najpierw strajk sędziów, potem musiał podwyższyć podatki...a teraz to. Wojna? Aż przeszły go ciarki, a puls gwałtownie przyspieszył. Miał ogromną ochotę zrezygnować ze stanowiska, oddać komuś młodszemu, żwawszemu...pełnemu energii i zapału do walki. On nie nadawał się na wojaka. Wiek sześćdziesięciu pięciu lat też nie był atutem. Przetarł spocone czoło chusteczką. Już chciał zabrać się za pisanie przemówienia, ale usłyszał głośne pukanie do drzwi. Od razu się zestresował. O tak późnej porze prawie nikogo nie było w Ministerstwie, a więc skoro zawracano mu głowę to znaczy, że znów musiało się coś poważnego wydarzyć.
- Proszę - zawołał niechętnie.
Do środka weszło trzech mężczyzn ubranych w czarne, z pewnością bardzo drogie, garnitury.Wagner nigdy wcześniej nie widział ich na oczy. Wstał i spojrzał na nich z niepokojem.
- Herr Wagner? - spytał jeden z przybyszów.
- Ja - potwierdził, nerwowo przenosząc spojrzenie z jednego mężczyzny na drugiego.
- Z przykrością oznajmiamy iż pańska żona nie żyje.
- Linda? - krzyknął. - Co się stało? Kim wy jesteście?!
- Avada Kedavra!
Niemiecki Minister magii z głuchym łoskotem upadł na posadzkę. Na jego twarzy zastygł szok, szeroko otwarte oczy, uchylone usta. Nigdy więcej już się poruszył. Zanim jego ciało zostało zniszczone, tajemniczy przybysze dokładnie go ostrzygli.
Następnego dnia Georg Wagner wygłosił w Ministerstwie przygnębiające przemówienie o wojnie, która dotknie najprawdopodobniej całą Europę. Wspomniał też o osobistej żałobie po niespodziewanej śmierci swojej ukochanej żony...zamordowanej przez nieznanych sprawców.
Ogromny gmach 'Fioravanti Industries' był miejscem tętniącym życiem. Na ostatnim piętrze w ogromnym, przepięknie wystrojonym pomieszczeniu przebywało trzech mężczyzn. Jeden z nich, wysoki blondyn, stał przy wielkiej mapie. W prawej dłoni trzymał zapalone cygaro, a w drugiej długi wskaźnik.
- I jak sprawa z Niemcami? - spytał, nie odwracając się. Zakreślił kółko wokół Berlina i uśmiechnął się z satysfakcją.
- Wszystko zgodnie z planem - odpowiedział jeden z brunetów. Układał właśnie pasjansa na machoniowym biurku. Antoniusz przyglądał mu się z politowaniem.
- Francja? - zapytał Kajusz, tym razem nakreślając okrąg wokół Paryża.
- Kwestia kilku dni.
- Świetnie!
- Co mamy dalej w planach? - odezwał się Antoniusz.
- Pytasz jakbyś nie wiedział - wzruszył ramionami Flawiusz, nie odrywając wzroku od kart.
- Chcę po prostu jeszcze raz wszystko przedyskutować.
- Niemcy...Francja...Belgia...Szwecja?
- I cóż, że ze Szwecji? Może być - zaśmiał się Flawiusz.
- Polska? Rosja...Włochy... - wyliczał Kajusz, rysując po mapie.
- Naszą ojczyznę też?
- A co się będziemy ograniczać - zaśmiał się Antoniusz.
- Australia? - zapytał Kajusz.
- Nie...
- Nie lubię kangurów - stwierdził Flawiusz, krzywiąc się z niezadowoleniem.
- A co ty masz do kangurów?
- Po prostu ich nie lubię, jasne?!
- Uspokójcie się! - upomniał ich Kajusz.
Napisał coś na mapie i odwrócił się w stronę braci. Uśmiechał się z zadowoleniem. Poprawił krawat u śnieżnobiałej koszuli i uniósł cygaro do ust. Sięgnął po swoją różdżkę i zaczął bezwiednie obracać ją pomiędzy palcami. Wszystko zgodnie z planem. Tak wiele lat to planowali, tyle przygotowań...tyle wysiłku. A teraz...raz uruchomiona machina chaosu była nie do zatrzymania. Przymknął oczy w rozmarzeniu. Nie mogli obmyślić tego lepiej!
- Przecież ja zawsze jestem spokojny - oburzył się Flawiusz. - To wy dwaj zawsze tracicie nerwy.
- Och, zamknij się już - jęknął Antoniusz.
- Powtórzmy wszystko jeszcze raz - zaproponował trzeci z braci.
Podszedł do barku, wyjął trzy szklanki i butelkę whiskey. Nalał do każdej porcję napoju, podał braciom i zajął miejsce na jednym z foteli.
- Najpierw chce się dowiedzieć co Flawiusz ma do kangurów - stwierdził Antoniusz.
- A kogo to obchodzi?
- Chcę wiedzieć.
- Może po prostu mam uraz, co? - jęknął najmłodszy z braci.
Kajusz odłożył cygaro i ukrył twarz w dłoniach. Czasami nie rozumiał jakim sposobem mógł być spokrewniony z tą dwójką.
- Czy to naprawdę ma znaczenie? I tak nie interesujemy się Australią - spróbował wyprowadzić rozmowę na poważniejszy tor.
- Za to koala są urocze...
- Flawiusz!
- No co?
- Jeżeli nie masz nic mądrego do powiedzenia to milcz - warknął Kajusz.
- W takim razie już nigdy więcej się nie odezwie - zadrwił Antoniusz.
- Antoniusz, proszę cię!
- No już, już, nie denerwuj się braciszku.
- Możemy porozmawiać poważnie?
- Jasne. Tak więc...no więc - potarł dłonie z radością - niemiecki Minister już zastąpiony, w ciągu najbliższych dni to samo spotka francuskiego, włoskiego, polskiego i belgijskiego. Tyle chyba na razie wystarczy?
- Na razie.
- No właśnie. Dalej...później zajmiemy się zastąpieniem mugolskich, ale uważam, że jeszcze spokojnie możemy z tym poczekać. Miesiąc? Dwa. Tak, dwa miesiące. Poza tym...
- A Knot?
- Myślałem żeby jego jedynego pozostawić na miejscu - powiedział powoli najstarszy.
- Taak...też o tym myślałem. Knot jest słaby...kiedy nasi podwładni na wysokich stanowiskach zaczną na niego naciskać...cóż...sam się podda.
- Właściwie to...nie sądzisz, że powinniśmy go jednak zastąpić? Jawnie.
- Kim? - zapytał Kajusz, unosząc brwi. - Kolejną odpowiednio wyszkoloną marionetką?
- Nie.
Antoniusz przywołał do siebie teczkę z dokumentami. Otworzył i wyjął z niej egzemplarz Proroka Codziennego. Wielkie litery z pierwszej strony głosiły: Ten Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać... Powraca!
- Tom Riddle?
- W końcu to jest to czego on tak bardzo pragnie. My mu to damy.
- A co my jesteśmy? Biznesmeni czy organizacja charytatywna? - prychnął Kajusz, sceptycznie przyglądając się gazecie.
- Współpraca z kimś takim może nam się opłacić. Władza nie jest jedyną rzeczą jakiej on pragnie.
Blondyn spojrzał z zaciekawieniem na starszego brata. Natomiast Flawiusz ponownie zaczął układać karty, zupełnie nie zwracając na nich uwagi.
- Czego chce?
- No jak to czego? A czego wszyscy ludzie tak bardzo pragną? - Antoniusz uśmiechnął się tajemniczo. - Żyć. Tak...Tom Riddle bardzo pragnie żyć.
- No nie..kolejny? Już nam nie wystarczy Dent i ta jego panienka? - prychnął z irytacją. - Nadprogramowa dwójka to chyba już i tak zbyt wiele?
- Nie sądzę. Co nam zależy? I tak będziemy mieć go w garści. Rozpoczął wojnę. Podoba mi się jego charakter. To bardzo potężny czarodziej, warto go urobić.
- Może..
- Nie może tylko tak. Jest bardzo ambitny, damy mu to czego pragnie, a w zamian...będzie robił dokładnie to, co trzeba. Przy jego metodach działania nie sądzę by miał jakieś opory moralne.
- Hm - mruknął, dumając nad kwestią.
- Poleciłem już Dentowi aby to załatwił. Oczywiście nieosobiście, ale Dent jest specjalistą w takich sprawach.
- Jak to? Już zdecydowałeś?!
- Oczywiście, zanim ty byś się namyślił to skończyłoby się kolejne tysiąclecie. Riddle nie będzie wiedział skąd pochodzi nasza metoda. Dowie się wszystkiego w odpowiednim czasie.
- Nie podoba mi się to, że nie skonsultowałeś tego z nami, ale...ufam, ze była to dobra decyzja.
- Na pewno.
- Czyli co...robimy go Ministrem?
- Skoro już zdecydowałem to nie ma innej opcji. Ale jeszcze nie teraz. Najpierw utworzymy ponadpaństwowy aparat rządowy. Dopiero wtedy na poważnie zajmiemy się Riddlem, Wielką Brytanią...wszystkim.
- Już nie mogę się doczekać!
- Ja również! Swoją drogą...to całkiem dobre, że ci jego Śmierciożercy odwracają uwagę od naszych działań. Bez nich ktoś być może zorientowałby się, że coś jest na rzeczy...a tak...wszystko spada na nich i na nowo rozpoczętą wojnę.
- Śmiercioco?
- Śmierciożercy.
- Idiotyczna nazwa - stwierdził Kajusz, upijając kolejny łyk whiskey.
*
Daniel przez ostatnie tygodnie myślał intensywnie o swoim położeniu. Coraz mniej rozumiał, coraz mniej wiedział. Przebywał właśnie w swoim pokoju. Zapełnił kieliszek czerwonym winem. Szybko wyszedł z pokoju do gabinetu. Podbiegł do jednej z szaf i otworzył ją na oścież. Trzymał tam kartony z przeróżnymi bibelotami chomikowanymi przez lata. Tylko gdzie to może być? Wyjął jeden z kartonów i postawił na stole. Zaaferowany przerzucaniem wszystkich starych dzienników i różnych dziwnych przyrządów, nie usłyszał pukania.
- Profesorze?
Hermiona nieśmiało weszła do środka i cicho zamknęła za sobą drzwi. W ogólnie nie zareagował, jakby jej nie zauważył. Przyglądała mu się przez chwilę. Ona sama wyglądała na przemęczoną. Cera była trochę bledsza, oczy odrobinę podkrążone. Coraz mniej spała. Jeżeli nie uczyła się do egzaminów to szukała wszystkich informacji o skutkach klątw i sporządzała notatki. Jeszcze w międzyczasie rozmawiała z Harrym, Ginny i Luną.
- Profesorze? - powtórzyła nieco głośniej, podchodząc do niego.
- Och, przepraszam cię, Hermiono. Troszkę się...um...zamyśliłem - odezwał się, na moment przerywając swoje poszukiwania.
- Jeżeli przeszkadzam to...
- Ależ nie! Czy coś się stało? - zapytał z troską w głosie.
O nią też się martwił. Dziewczyna była wyjątkowo silna i dojrzała psychicznie jak na swój wiek. Wyobrażał sobie jak trudno jej musi być. Zakochała się w nauczycielu, postrachu Hogwartu. Żal mu było gdy patrzył jak się męczy, a ten Nietoperz nie zwraca kompletnie na to uwagi. Toż naprawdę musiał być kompletnie ślepy. Oczywiście w Hermionie nikt niewtajemniczony raczej nie dopatrzyłby się jakichś oznak, ale obiekt jej uczuć? Zamiast się zorientować, że najwyraźniej dziewczynie na nim zależy, dlatego się interesuje, to ten Batman snuł jakieś dziwne spiskowo-Dropsowe teorie. To całe szpiegowanie naprawdę zbyt bardzo odbiło się na jego psychice. Daniel nie miał jednak wątpliwości co do tego, ze Hermiona sobie poradzi, a cała sprawa prędzej czy później wyjdzie na jaw. Biedaczka nawet nie wiedziała ile jeszcze przykrości ją czeka zanim ten uczuciowy ignorant połapie się o co chodzi.
- Nie jestem czegoś pewna. Znalazłam wzmiankę o niejakim Borysie Rouge, który ponoć coś osiągnął w dziedzinie medycyny. Nigdzie indziej nie mogłam znaleźć choćby wspomnienia o tym. Słyszał pan o nim? - zapytała, siadając na krześle obok Daniela.
- Borys Rouge...tak, podobno udało mu się uzyskać jakąś miksturę która spowalniałby, czy też całkiem hamowała po długotrwałym stosowaniu postęp szkód jakie w organizmie wyrządzają klątwy takie jak Cruciatus...tylko, że...- westchnął. - to tylko legenda, Hermiono. Wielu szukało i nigdy nic nie znaleziono.
- Tak myślałam - jęknęła. - A przez chwilę wydawało mi się, że może wpadłam na jakiś trop...
- Hermiono...
- Tak, tak...już się naczytałam. Niemożliwe, niemożliwy! A przecież musi coś być, prawda?
- Z tego co mi wiadomo to nie - stwierdził ze smutkiem.
- A pan..szuka czegoś? - spytała, zerkając do kartonu.
- Tak...muszę znaleźć pewien kompas - powiedział. Wyjął z szafy kolejne kartony, po kolei stawiając je na blacie.
- Coś w nim niezwykłego?
- Ogólnie cała historia z nim związana jest dość niezwykła - mruknął.
MUSIC
Hermiona uśmiechnęła się lekko i spojrzała na niego zachęcająco. Najwyraźniej chciała aby jej opowiedział. Przygotował im ciepłą herbatę i myślami wrócił do tamtych czasów.
Hermiona uśmiechnęła się lekko i spojrzała na niego zachęcająco. Najwyraźniej chciała aby jej opowiedział. Przygotował im ciepłą herbatę i myślami wrócił do tamtych czasów.
- W osiemnastym wieku pracowałem jako szpieg. Bawiłem się, tak szczerze mówiąc. Pomagałem ujmować piratów. Przenikając w ich szeregi, zdobywając dowody, doprowadzając ich w pułapki wymiaru sprawiedliwości. Często też władze nie chciały by przedmioty wyjątkowo cenne, magiczne trafiły w niepowołane ręce. Któregoś dnia otrzymałam prośbę o odzyskanie busoli. Od razu domyśliłem się, że musi być w niej coś specyficznego. Nie powiedzieli mi o co chodzi, wskazali jedynie nazwisko osoby, która mogła być w jej posiadaniu. Namierzenie tego gościa nie zajęło mi wiele czasu, ale gdy go poznałem to cóż..polubiłem faceta - zaśmiał się. - Można powiedzieć że miał podobne podejście do życia. A kiedy dowiedziałem się jak owe cudo działa to wiedziałem już, że jeżeli je zdobędę to nikomu nie oddam. Jakiś czas później w wyniku różnych przygód znalazłem się w takim położeniu, że mogłem po prostu ten kompas zabrać. Statek, którym płynęliśmy został zniszczony przez coś w rodzaju wielkiej ośmiornicy. Piratom pomogłem się ukryć, a władzom wyznałem, że busola uległa zniszczeniu podczas walk na okręcie. Uwierzyli.
- Brzmi niesamowicie, ale co sprawia, że tan kompas jest inny?
- Nie wskazuje północy tylko kierunek do miejsca, w którym znajduje się obiekt największych pragnień danego człowieka - odpowiedział trochę rozmarzonym głosem. Dziewczyna otworzyła szerzej oczy z zaskoczenia.
- Wow. Przydatna rzecz - stwierdziła pogodnie. Przytaknął, wyjmując z kartonów kolejne rzeczy. Zajrzała do jednego z nich. Zdziwiła się kiedy dostrzegła coś, co wyglądało jak metalowy hełm. Wzięła go do ręki i zerknęła pytająco na Daniela.
- Było się rycerzem - mruknął.
Hermiona zaczęła przeszukiwać wszystkie pudła razem z nim. Spodziewała się, że musi mieć w swoim posiadaniu wiele ciekawych przedmiotów. Stare dokumenty, rękopisy, szkice, pióra, sztylety, szkatułki, przeróżne magiczne przyrządy.
- A właściwie...przepraszam, nie chciałabym być wścibska...- zaczęła trochę nieśmiałym tonem. Uśmiechnął się do niej zachęcająco, toteż dalej mówiła już pewniej. - Co pan chce znaleźć, jakiś skarb? - zapytała z uśmiechem.
Wyjął jeszcze kilka notesów i odetchnął głęboko.
- Poniekąd. Moją żonę - odpowiedział po minucie ciszy.
- Żonę? - Hermiona upuściła trzymany w dłoni mały kuferek i wytrzeszczyła na niego oczy.
- Taak...okazało się, że najprawdopodobniej moje życie to jedno wielkie kłamstwo - rzekł, przygryzając usta.
Dziewczyna zobaczyła drewniane pudełko, przypominające te, w których umieszczało się dawniej busole. Sięgnęła po nie i podsunęła mu.
- To to?
Daniel wziął przedmiot do ręki i uchylił wieko. W środku znajdował się stary kompas. Wskazówka jednak nie wskazywała konkretnego kierunku. Zamiast tego obracała się nieustannie. Skoro powinna wskazywać gdzie znajduje się to, czego najbardziej się pragnie...najwidoczniej sam nie wiedział czego tak naprawdę chce.
- Tak - westchnął.
- Jest zepsuty? - spytała, zaglądając mu przez ramię.
- Zepsuty to ja jestem - odparł, zamykając wieko i odkładając busolę na stół. - Najwyższy czas się naprawić...dziękuję ci, Hermiono - dodał po chwili.
Domyśliła się co miał na myśli. Pomogła wpakować mu wszystkie rzeczy z powrotem i umieścić je w szafie.
- Mam nadzieję, że niedługo się zatrzyma - powiedziała cicho.
- Dziękuję. Powinien. Hermiono, jak ty się czujesz?
Schował kompas do kieszeni, a jej podsunął miskę z ciastkami. Widział, że dziewczyna potrzebuje wsparcia i rozmowy z kimś, przed kim nie musiała niczego udawać. Poczęstowała się smakołykiem. Dłuższa chwilę milczała, próbując zebrać myśli. Rozejrzała się po gabinecie. Było to duże pomieszczenie o dużych oknach, z których rozpościerał się widok na szkolne błonia. Karmelowe ściany zastawione były przez półki pełne książek, flakonów, słoików, przeróżnych eliksirów. W kącie leżały mapy, dwie drewniane skrzynie i kilka mieczy. W innym kącie leżał miękki, puchowy dywanik, a na nim śpiąca kotka.
- Chyba w miarę dobrze - wydusiła z siebie w końcu. - Chociaż jest mi dość ciężko.
- Skomplikowana sprawa - mruknął, gestem dłoni zachęcając ją by wzięła sobie kolejne ciastko.
- Beznadziejna. Jestem zakochana w ojcu mojego najlepszego przyjaciela, który uważa mnie za osobę, której największą ambicją jest stanie się chodzącą encyklopedią - skrzywiła się lekko.
- Severus wcale tak nie myśli, Hermiono.
- Czyżby?
- On tylko w typowy dla siebie sposób chce cię zmotywować do zmodyfikowania swojego podejścia. Według niego jesteś niewystarczająco krytyczna i zbyt ufna, to go drażni - wyjaśnił. Uśmiechał się do niej pocieszająco, w myślach odsuwając gdzieś dalej swoje problemy.
- Okazuje to bardzo nieprzyjemnie. Jak na mnie patrzy to mam wrażenie jakby był z jakiegoś powodu na mnie cały czas wściekły. A co ja takiego zrobiłam? Racja, że nie powinnam była czytać tego listu, ale byłam wtedy w takich emocjach, że nie do końca potrafiłam się opanować. No i czy z tego wynikło coś złego? Nie wiem, może aż tak mnie nienawidzi, że nawet ta godzina oklumencji ze mną jest dla niego męką...
- Haha! - Daniel wybuchnął śmiechem. - On cię nie nienawidzi!
- W takim razie naprawdę jest znakomitym aktorem - stwierdziła gorzko.
- W końcu szpieg. On po prostu nie cierpi kiedy ktokolwiek się o niego troszczy.
- Zauważyłam. Człowiek mu pomaga a w zamian otrzymuje tylko pretensje i potok miłych inaczej przymiotników.
- Nawet na mnie się denerwuje jak choćby wspomnę o czymkolwiek dotyczącym jego zdrowia czy bezpieczeństwa, chociaż przyjaźnimy się tak długo.
- Ten typ tak ma - westchnęła. Wzięła kolejne ciastko i napiła się ciepłej herbaty.
- Hermiono...wybacz moje wścibstwo ale bardzo jestem ciekaw jak nasz sympatyczny Nietoperz zwrócił na siebie twoją uwagę? - spytał opierając podbródek o złączone dłonie. Łokciami podparł się blatu i utkwił wzrok w Gryfonce. Ona nie odpowiadała przez chwilę, wpatrując się w ziewającą właśnie kotkę nauczyciela.
- Zawsze wydawał mi się bardzo ciekawym człowiekiem, nigdy nie miałam o nim takiego zdania jak Ron i dawniej Harry. Na początku tej klasy kiedy podczas zajęć rozdał nam buteleczki z eliksirami i kazał rozpoznać. Mi trafiła się amortencja. - Jej policzki delikatnie się zaróżowiły. Zerknęła na Sauvage'a, unosząc lekko kąciki ust. - Pachniała tak...tajemniczo, jakby jakimiś perfumami, czymś przypominającym zapach powietrza po burzy i czarną porzeczką. Dość szybko skończyłam swoją pracę i podeszłam do jego biurka żeby oddać butelkę i arkusz a wtedy - zaśmiała się krótko - poczułam dokładnie ten sam zapach.
- Zaskakujące?
- Bardzo! Najpierw się przestraszyłam bo nie wiedziałam co to za dziwny zbieg okoliczności. Ale...jakoś od tamtej pory zaczęłam inaczej na niego patrzeć. I nie chodzi wcale o to, że jest przystojny, wysoki i męski. Dobrze, dobrze, jakieś znaczenie to ma - powiedziała, kiedy on uniósł sugestywnie brwi - ale nie największe. Pociąga mnie jego inteligencja. Jest inspirujący, za każdym razem gdy z nim rozmawiam to czuję się tak...zafascynowana? To jest niesamowite jak przebywając przy nim można się rozwijać. Harry stwierdził, że wcale się nie dziwi, że Severus mi się podoba, bo nawet według niego z rówieśnikami nawet nie mam o czym rozmawiać.
- To prawda. Tak właśnie myślałem, że... - zawahał się.
- Hmm?
- To widać, że ty i Sev jesteście na tym samym poziomie intelektualnym. On to też wie i troszkę go to irytuje, że jest ktoś kto nadąża za jego rozumowaniem. Nawet gdy opowiada na lekcji jakieś cuda o eliksirach i cała klasa wpatruje się w niego bezmyślnie, to ty jedna dotrzymujesz mu kroku.
Hermiona uśmiechnęła się promiennie. Wiedziała, że Daniel miał tę umiejętność, która sprawiała, że każdy tak dobrze się przy nim czuł.
- Wow. Przydatna rzecz - stwierdziła pogodnie. Przytaknął, wyjmując z kartonów kolejne rzeczy. Zajrzała do jednego z nich. Zdziwiła się kiedy dostrzegła coś, co wyglądało jak metalowy hełm. Wzięła go do ręki i zerknęła pytająco na Daniela.
- Było się rycerzem - mruknął.
Hermiona zaczęła przeszukiwać wszystkie pudła razem z nim. Spodziewała się, że musi mieć w swoim posiadaniu wiele ciekawych przedmiotów. Stare dokumenty, rękopisy, szkice, pióra, sztylety, szkatułki, przeróżne magiczne przyrządy.
- A właściwie...przepraszam, nie chciałabym być wścibska...- zaczęła trochę nieśmiałym tonem. Uśmiechnął się do niej zachęcająco, toteż dalej mówiła już pewniej. - Co pan chce znaleźć, jakiś skarb? - zapytała z uśmiechem.
Wyjął jeszcze kilka notesów i odetchnął głęboko.
- Poniekąd. Moją żonę - odpowiedział po minucie ciszy.
- Żonę? - Hermiona upuściła trzymany w dłoni mały kuferek i wytrzeszczyła na niego oczy.
- Taak...okazało się, że najprawdopodobniej moje życie to jedno wielkie kłamstwo - rzekł, przygryzając usta.
Dziewczyna zobaczyła drewniane pudełko, przypominające te, w których umieszczało się dawniej busole. Sięgnęła po nie i podsunęła mu.
- To to?
Daniel wziął przedmiot do ręki i uchylił wieko. W środku znajdował się stary kompas. Wskazówka jednak nie wskazywała konkretnego kierunku. Zamiast tego obracała się nieustannie. Skoro powinna wskazywać gdzie znajduje się to, czego najbardziej się pragnie...najwidoczniej sam nie wiedział czego tak naprawdę chce.
- Tak - westchnął.
- Jest zepsuty? - spytała, zaglądając mu przez ramię.
- Zepsuty to ja jestem - odparł, zamykając wieko i odkładając busolę na stół. - Najwyższy czas się naprawić...dziękuję ci, Hermiono - dodał po chwili.
Domyśliła się co miał na myśli. Pomogła wpakować mu wszystkie rzeczy z powrotem i umieścić je w szafie.
- Mam nadzieję, że niedługo się zatrzyma - powiedziała cicho.
- Dziękuję. Powinien. Hermiono, jak ty się czujesz?
Schował kompas do kieszeni, a jej podsunął miskę z ciastkami. Widział, że dziewczyna potrzebuje wsparcia i rozmowy z kimś, przed kim nie musiała niczego udawać. Poczęstowała się smakołykiem. Dłuższa chwilę milczała, próbując zebrać myśli. Rozejrzała się po gabinecie. Było to duże pomieszczenie o dużych oknach, z których rozpościerał się widok na szkolne błonia. Karmelowe ściany zastawione były przez półki pełne książek, flakonów, słoików, przeróżnych eliksirów. W kącie leżały mapy, dwie drewniane skrzynie i kilka mieczy. W innym kącie leżał miękki, puchowy dywanik, a na nim śpiąca kotka.
- Chyba w miarę dobrze - wydusiła z siebie w końcu. - Chociaż jest mi dość ciężko.
- Skomplikowana sprawa - mruknął, gestem dłoni zachęcając ją by wzięła sobie kolejne ciastko.
- Beznadziejna. Jestem zakochana w ojcu mojego najlepszego przyjaciela, który uważa mnie za osobę, której największą ambicją jest stanie się chodzącą encyklopedią - skrzywiła się lekko.
- Severus wcale tak nie myśli, Hermiono.
- Czyżby?
- On tylko w typowy dla siebie sposób chce cię zmotywować do zmodyfikowania swojego podejścia. Według niego jesteś niewystarczająco krytyczna i zbyt ufna, to go drażni - wyjaśnił. Uśmiechał się do niej pocieszająco, w myślach odsuwając gdzieś dalej swoje problemy.
- Okazuje to bardzo nieprzyjemnie. Jak na mnie patrzy to mam wrażenie jakby był z jakiegoś powodu na mnie cały czas wściekły. A co ja takiego zrobiłam? Racja, że nie powinnam była czytać tego listu, ale byłam wtedy w takich emocjach, że nie do końca potrafiłam się opanować. No i czy z tego wynikło coś złego? Nie wiem, może aż tak mnie nienawidzi, że nawet ta godzina oklumencji ze mną jest dla niego męką...
- Haha! - Daniel wybuchnął śmiechem. - On cię nie nienawidzi!
- W takim razie naprawdę jest znakomitym aktorem - stwierdziła gorzko.
- W końcu szpieg. On po prostu nie cierpi kiedy ktokolwiek się o niego troszczy.
- Zauważyłam. Człowiek mu pomaga a w zamian otrzymuje tylko pretensje i potok miłych inaczej przymiotników.
- Nawet na mnie się denerwuje jak choćby wspomnę o czymkolwiek dotyczącym jego zdrowia czy bezpieczeństwa, chociaż przyjaźnimy się tak długo.
- Ten typ tak ma - westchnęła. Wzięła kolejne ciastko i napiła się ciepłej herbaty.
- Hermiono...wybacz moje wścibstwo ale bardzo jestem ciekaw jak nasz sympatyczny Nietoperz zwrócił na siebie twoją uwagę? - spytał opierając podbródek o złączone dłonie. Łokciami podparł się blatu i utkwił wzrok w Gryfonce. Ona nie odpowiadała przez chwilę, wpatrując się w ziewającą właśnie kotkę nauczyciela.
- Zawsze wydawał mi się bardzo ciekawym człowiekiem, nigdy nie miałam o nim takiego zdania jak Ron i dawniej Harry. Na początku tej klasy kiedy podczas zajęć rozdał nam buteleczki z eliksirami i kazał rozpoznać. Mi trafiła się amortencja. - Jej policzki delikatnie się zaróżowiły. Zerknęła na Sauvage'a, unosząc lekko kąciki ust. - Pachniała tak...tajemniczo, jakby jakimiś perfumami, czymś przypominającym zapach powietrza po burzy i czarną porzeczką. Dość szybko skończyłam swoją pracę i podeszłam do jego biurka żeby oddać butelkę i arkusz a wtedy - zaśmiała się krótko - poczułam dokładnie ten sam zapach.
- Zaskakujące?
- Bardzo! Najpierw się przestraszyłam bo nie wiedziałam co to za dziwny zbieg okoliczności. Ale...jakoś od tamtej pory zaczęłam inaczej na niego patrzeć. I nie chodzi wcale o to, że jest przystojny, wysoki i męski. Dobrze, dobrze, jakieś znaczenie to ma - powiedziała, kiedy on uniósł sugestywnie brwi - ale nie największe. Pociąga mnie jego inteligencja. Jest inspirujący, za każdym razem gdy z nim rozmawiam to czuję się tak...zafascynowana? To jest niesamowite jak przebywając przy nim można się rozwijać. Harry stwierdził, że wcale się nie dziwi, że Severus mi się podoba, bo nawet według niego z rówieśnikami nawet nie mam o czym rozmawiać.
- To prawda. Tak właśnie myślałem, że... - zawahał się.
- Hmm?
- To widać, że ty i Sev jesteście na tym samym poziomie intelektualnym. On to też wie i troszkę go to irytuje, że jest ktoś kto nadąża za jego rozumowaniem. Nawet gdy opowiada na lekcji jakieś cuda o eliksirach i cała klasa wpatruje się w niego bezmyślnie, to ty jedna dotrzymujesz mu kroku.
Hermiona uśmiechnęła się promiennie. Wiedziała, że Daniel miał tę umiejętność, która sprawiała, że każdy tak dobrze się przy nim czuł.