Od czasu kiedy Horacy Slughorn musiał nauczać eliksirów jak i obrony przed czarną magią, był, delikatnie ujmując, zapracowany. Tego ranka klął pod nosem, śpiesząc do sali zajęć eliksirów w lochach, spóźniał się już kilka minut.
Tymczasem w klasie panował rozgardiasz i żywe dyskusje uczniów na temat ostatniej ofiary morderstwa. Harry bezwiednie przewracał strony podręcznika, zatopiony we własnych myślach. Obok niego Hermiona tłumaczyła Ronowi co ostatnio omawiali na lekcjach. Dał jej się namówić na uczęszczanie na zajęcia z eliksirów, Slughorn nie był tak wymagający jak Snape i dopuszczał do nich wszystkich uczniów, którzy otrzymali pozytywną ocenę z SUMa z eliksirów, ale Ron nie wydawał się specjalnie podekscytowany możliwością zdobycia wyższych kwalifikacji z tego przedmiotu.
- Wciąż czuję się nieswojo w tych lokach - burknął, rozkładając kociołek i przybory do pracy na swojej części stołu.
Hermiona przewróciła oczami.
- Mógłbyś już dać spokój, naprawdę.
Ron zerknął niepewnie na Harry'ego i szturchnął go łokciem.
- Wszystko w porządku, stary? Jesteś blady jak ściana.
- Nie wyspałem się - odparł wymijająco.
Zanim Weasley zdążył zapytać o coś więcej, Slughorn wpadł do sali.
- Już! Uciszcie się proszę, zabieramy się do pracy - zawołał. W dłoniach taszczył stos grubych książek. Porzucił je na biurku, następnie wyciągnął różdżkę i machnął nią w kierunku tablicy, z której natychmiast zniknęły poprzednie zapiski. - Dzisiaj zgodnie z zapowiedzią zajmiemy się przyrządzaniem eliksiru rozgrzewającego, przepis znajdziecie na stronie dwieście siedemnastej. Pamiętajcie, że to praca na ocenę, więc żadnych konsultacji między sobą.
Rzucił im baczne spojrzenie i zapadł się w fotelu przy biurku. Od razu zabrał się oceniania ich ostatnich wypracowań z obrony przed czarną magią. Harry przyglądał mu się przez chwilę. Sądząc po cieniach pod oczami i mniej niż zazwyczaj zadbanym uczesaniu, Slughorn również nie sypiał zbyt dobrze.
- Świetnie, pierwsze zajęcia i od razu lipa, ta sala przynosi mi pecha - narzekał szeptem Ron.
Harry odnalazł odpowiedni przepis w swoim podręczniku. Uśmiechnął się lekko widząc wiele wykreślonych instrukcji i uwag dopisanych odręcznie przez ojca. Przesunął książkę w stronę Rona, rzucając mu znaczące spojrzenie.
- Super, może nie dostanę Trolla!
W przygotowywaniu eliksirów naprawdę było coś kojącego. Konieczność skupienia się na detalach i precyzji wykonania każdego ruchu, pozwalała oczyścić umysł z niepotrzebnych myśli i niepokoju. Wziął niewielki nożyk i zaczął kroić papryczkę chili. W tej sali, skupiając się całkowicie na pracy, poczuł się bezpiecznie.
Po kilkunastu minutach pomieszczenie wypełniło się oparami dymu, w większości o prawidłowej, jasnopomarańczowej barwie. Harry zgodnie z notatkami ojca, wrzucił do kociołka więcej kamfory i mniej imbiru niż było podane w oryginalnych instrukcjach. Ron szedł jego śladem, starając się powtarzać wszystkie działania. Slughorn był zbyt zajęty ocenianiem wypracowań by zauważyć ich cichą współpracę.
Pod koniec zajęć, zakorkował i podpisał butelkę z próbką swojego eliksiru i postawił ją na biurku nauczyciela jako jeden z ostatnich uczniów. Slughorn zerknął na jego pracę, skinął z aprobatą i wrócił do swoich papierów.
- Profesorze, wiem, że jest pan zajęty, ale muszę z panem chwilę porozmawiać.
Mężczyzna westchnął. Rozejrzał się szybko po sali, by upewnić się, że wszyscy już wyszli.
- Oczywiście, Harry - rzekł, odrywając się od stosu papierzysk i zwracając się ku Harry'emu. - Mogę ci jakoś pomóc? Chyba nie chodzi o eliksiry, co? Wygląda wzorowo - wskazał na buteleczkę.
Harry pokręcił głową. Przysunął krzesło, by usiąść obok Slughorna.
- Nie. Chodzi o to, co dzieje się w szkole. Wiemy o śledztwie, ale ono miało się już chyba skończyć? Wie pan czy znaleźli już sprawcę? Jeżeli nie, to dlaczego jeszcze nie zamknęli szkoły, przecież taki był plan?
Horacy jęknął w duchu.
- Wiem, że ty i twoi przyjaciele zawsze lubicie wszystko wiedzieć, ale... obawiam się, że wiem niewiele więcej od was. Sprawy trochę się skomplikowały...
- Co to znaczy? - zapytał, a gdy Slughorn dalej milczał, Harry nie odpuścił. - Przecież dobrze wiemy kto za tym stoi, prawda? To wszystko wina Nathaniela. Może nie wszystkich zamordował osobiście, ale w ten czy inny sposób jest sprawcą. Dlaczego go nie aresztują? Dlaczego wszyscy dorośli w tym zamku zachowują się jakby nagle stracili wszelką wolę działania?
Slughorn ukrył twarz w dłoniach. Żyła na jego prawej skroi pulsowała niepokojąco, a po szyi spłynęła stróżka potu. Wyglądał jakby ostatkiem sił trzymał się spokojnej postawy. Odetchnął głęboko i nachylił się bliżej chłopaka.
- W ciągu ostatnich paru tygodni wszyscy z aurorów badających tę sprawę stracili przynajmniej jednego członka rodziny. Niedawno jak wiesz, został zamordowany jeden z nich. Nie ma żadnych dowodów na winę Nathaniela. A teraz gdy Minerva... - zawahał się. - Pani dyrektor wczoraj zażądała usunięcia Nathaniela i jego ludzi z Hogwartu.
- Super - ucieszył się Harry. - Więc co on tu jeszcze robi?
Zdążył się już ucieszyć, ale zbolała mina Slughorna mówiła mu, że coś musiało pójść bardzo nie tak.
- Dzisiaj rano profesor McGonagall trafiła do szpitala, obecnie przebywa w śpiączce. Według lekarzy to efekt bardzo silnego zatrucia. Zgodnie z wytycznymi rady nadzorczej, przez nadaną mu funkcję, teraz to Nathaniel de facto może zarządzać szkołą.
Harry poczuł się jakby ktoś mocno kopnął go w brzuch, a potem narastającą wściekłość. Wstał i szybko wyszedł z sali lekcyjnej. Miał dość tej bezradności, miał dość wszechobecnego strachu i krzywd, które spotykały coraz więcej osób w tym zamku. I to w imię czego? A to całe ostrożne węszenie nie posuwało ich do przodu wystarczająco. Co zdążyli osiągnąć przez dwa miesiące? Prawie nic.
Wybiegł z lochów, prawie taranując grupkę trzecioklasistek. Wbiegł na schody, kierując się w stronę pokoju nauczycielskiego.
Wszelkie oskarżenia skupiały się na nim. To na niego Nathaniel się uwziął. To jemu i Ronowi co i rusz jakieś zwłoki wpadały pod nogi jakby ktoś specjalnie to planował. Usłyszawszy o tym, co spotkało profesor McGonagall, podjął decyzję. Jeżeli chodzi o niego, postara się zakończyć to od razu.
Zatrzymał się dopiero przed pokojem nauczycielskim. Zgiął się w pół, próbując złapać oddech. Jego kondycja zdecydowanie ucierpiała na niedospaniu i ogólnym osłabieniu.
Zamaszyście zapukał do drzwi. Cisza. Gdy już miał pukać ponownie, otworzyły się nagle, a za nimi stał Remus Lupin.
- Cześć - Harry przywitał się szybko. - Jest tutaj Nathaniel?
Lupin pokręcił głową.
- Nie, powinien być w gabinecie dyrektora. - Harry odwrócił się natychmiast, ale Lupin złapał go za ramię zanim zdążył odejść. - Czemu go szukasz?
- Mam z nim do pogadania.
- To nie jest najlepszy pomysł - szepnął Lupin, wciągając go do środka pomieszczenia, a następnie zamknął drzwi. - Co się dzieje?
- Przecież wiesz co się dzieje! - zawołał ze zniecierpliwieniem Harry. - Właśnie dowiedziałem się o profesor McGonagall. Nikt nic z nim nie robi! Aurorzy, którzy mieli zbadać te wszystkie morderstwa, też są bezradni, on wszystkich zastrasza, robi sobie tutaj jakieś chory plac zabaw!
- I co, zamierzasz pójść do niego i wygarnąć mu to?
- Nie, chcę zagrać z nim w otwarte karty. Skoro to na mnie próbował tyle razy rzucać podejrzenia i winę, z jakiegoś powodu ma coś do mnie. Chcę się dowiedzieć o co mu chodzi.
Lupin westchnął ze zrezygnowaniem.
- Harry, zrozum, to nic nie da, a tylko jeszcze bardziej go zachęci do krzywdzenia cię. On ma zbyt wiele możliwości i teraz... - Harry ominął go i ruszył z powrotem do wyjścia. - Poczekaj! Nie możesz się tak narażać i specjalnie zwracać na siebie jego uwagę!
- On i tak skupia na mnie uwagę - prychnął, mocując się z zamkiem.
- Proszę cię, obiecałem Severusowi, że będę miał na ciebie oko i nie pozwolę, żeby stało ci się coś złego...
Harry przestał szarpać zamek i odwrócił się do Lupina. Był wymęczony i wyraźnie zmartwiony, Harry ani trochę nie wątpił w jego troskę i dobre intencje, ale w tej chwili to podejście po prostu nie zdawało egzaminu.
- Wiesz co, wydaje mi się, że gdyby tata był tutaj, już dawno coś by zrobił z Nathalniem. Myślę, ze znam go bardzo dobrze i na pewno nie czekałby potulnie, aż temu świrowi znudzi się zabawa w kata.
- Pewnie masz rację, ale powinieneś pamiętać o tym, że metody i wybory najbardziej typowe dla Severusa, nie zawsze są najlepsze i właściwe. Poza tym, ty nie jesteś nim, Harry.
- Może i nie, ale mogę próbować.
W końcu udało mu się przesunąć zatrzask i wyszedł, nie oglądając się za siebie. Nie słyszał żadnych podążających za nim kroków, co sprawiło mu ulgę. Nie chciał kłócić się z Remusem, ale nie mógł znieść bierności już ani chwili dłużej.
Korytarz prowadzący do gabinetu dyrektora tonął w ciszy. W okolicy nie plątał się nawet ani jeden z tych irytujących funkcjonariuszy pilnujących porządku. Spędził chwilę porządkując myśli. Przełożył różdżkę do przedniej kieszeni jeansów. Wolał mieć ją pod ręką, na wszelki wypadek.
Pchnął ciężkie drzwi, lekko zaskoczony tym, że okazały się otwarte.
W środku faktycznie zastał Nathaniela. Zupełnie zrelaksowany siedział w fotelu obok pustej żerdzi, na której kiedyś sypiał Fawkes. Ubrany w eleganci garnitur, staranie uczesany. Z jakiegoś powodu Harry'ego jeszcze bardziej to zdenerwowało. Siedział tu sobie jakby nigdy nic, podczas gdy tak wiele osób przez niego żyło w lęku.
Nathaniel odłożył gazetę i popatrzył na Harry'ego, wydawał się szczerze zaintrygowany.
- Witam - rzekł w rozbawieniu. - Domyślam się, że masz do mnie jakąś sprawę, chłopcze?
Harry zrobił kilka kroków ku niemu.
- Owszem. Możemy pogadać? Tak wprost, bez żadnych kłamstw i udawania?
Nathaniel zmierzył go ostrym spojrzeniem. Po chwili roześmiał się i wskazał mu fotel nieopodal swojego.
- Oczywiście, rozgość się. Jak ci się podoba ten gabinet? Nie wprowadziłem jeszcze żadnych zmian... - rozejrzał się wokół w udawanym zamyśleniu. - Powinienem nadać mu jakiś własny charakter... podejrzewam, że spędzę tu jeszcze wiele czasu.
Harry zajął miejsce.
- Czego ode mnie chcesz? Co mam zrobić, żebyś przestał krzywdzić wszystkich w tym zamku?
Nathaniel przestał wodzić wzrokiem po pomieszczeniu i skupił go na Harrym, mrużąc oczy.
- Dlaczego twierdzisz, że kogokolwiek krzywdzę? Nieco to bezczelne.
- Wiem kim jesteś i wiem, że to ty stoisz za morderstwami w szkole, chociaż tak bardzo starasz się, żeby podejrzenia padały na innych.
- Nie przypominam sobie, bym kogokolwiek zamordował - oświadczył lekkim tonem Nate. - A przynajmniej w tym zamku. Rzucanie takich oskarżeń z pewnością nie pomoże twojej sytuacji.
- Wykorzystujesz do tego innych. Hipnotyzujesz ich, z pomocą tego typa w cylindrze, może jeszcze czegoś. Mam dość tej zabawy w podchody. Jaki masz cel w zwalaniu winy na mnie? Chcesz mnie wyrzucić ze szkoły? Jestem gotów zrobić co chcesz, żebyś w końcu przestał siać zamęt w Hogwarcie.
Nathaniel przyglądał mu się dłuższą chwilę. Nalał do szklanki jasnorudego napoju pachnącego jak koniak. Upił łyk, delektował się nim przez moment, potem ponownie zwrócił uwagę na Harry'ego.
- Rozumiem. Możemy już darować sobie tę zabawę - rzekł zaskakująco poważnie. Harry bezwiednie położył prawą dłoń na kieszeni, w której schował różdżkę. - Więc wydaje ci się, że wiesz kim jestem i o co mi chodzi, a także wydaje ci się, że z jakiegoś powodu chodzi mi o ciebie?
- A nie jest tak? Po co próbowałbyś zrzucać winę na mnie?
Mężczyzna wzruszył ramionami i zaśmiał się krótko.
- Kim zatem według ciebie jestem?
Harry'emu przychodziło na myśl wiele rozmaitych epitetów.
- Mógłbym długo mówić, ale myślę, że określenie "narcystyczny psychopata" pasuje najbardziej.
Nate uśmiechnął się wyraźnie rozbawiony.
- O nie, nie... daleko mi do psychopatii, chłopcze. Wiesz... to wszystko można by załatwić zupełnie pokojowo, bez niepotrzebnego rozlewu krwi. Zakładając, że szczerze jesteś gotów na współpracę?
- Muszę wiedzieć czego ode mnie chcesz, na nic nie zgodzę się w ciemno.
- No tak... to trochę rozczarowujące, ale mądre, nie powinienem się o to gniewać. Moglibyśmy się nawet zaprzyjaźnić.
Harry parsknął, nie mogąc się pohamować.
- To niedorzeczne.
- Tak? A przecież tak blisko byłeś z moim drogim wujem, Danielem. - Harry poczuł jak przeszedł go zimny dreszcz. Coś w penetrującym spojrzeniu Nathaniela mówiło mu, że luźna rozmowa właśnie się skończyła i teraz powinien uważać na każde wypowiedziane słowo. - Sadzę, że jesteś dla niego trochę jak syn. Tak bardzo chronił twojego ojca i pomagał mu chronić ciebie. Wiele zrobiłby dla was obu. Może nawet nie ma takiej rzeczy, której by dla was nie zrobił. Dla ciebie też jest kimś bliskim, czyż nie?
- Był - powiedział cicho. - Tak, to prawda... i nie mogę się pogodzić z jego śmiercią - dodał. Nie zamierzał wyjawiać sekretu Daniela, a tym bardziej nie jemu.
- Och, ależ on w cale nie umarł - zawołał ze śmiechem Sauvage.
Harry wytrzeszczył na niego oczy, starając się jak tylko mógł udawać zaskoczenie.
- Jak to? Przecież próbował się zabić, był w szpitalu... odbył się pogrzeb...
Nate machnął ręką.
- Jedna wielka farsa, przynajmniej jeżeli chodzi o pogrzeb. - Westchnął, dopijając trunek. - Może wydaje mu się, że wciąż udając zmarłego, chroni ciebie i innych, och, jak bardzo się myli... Tylko prowokuje nas do takich zabaw jak tutaj w Hogwarcie...
- Nie rozumiem.
- Oczywiście, jak mógłbyś rozumieć! Ile masz lat, szesnaście? Trochę cię to wszystko przerasta, co?
- Czyli chcesz czegoś od Daniela? To dlatego zabijacie uczniów?
Znów zawrzała w nim złość na tak pokręconą logikę.
- Obawiam się, że ta sprawa jest zbyt skomplikowana dla twojego młodego umysłu, Harry.
- Wypróbuj mnie.
- Przyznam ci szczerze, że mam z tym wszystkim nie lada problem. Myślisz, że to takie proste, organizować zabójstwa w taki sposób, by podejrzenia padały w zupełnie inną stronę? A jednocześnie wzbudzać poczucie lęku? To męczące - westchnął, dolewając sobie kolejną porcję koniaku. - Myślałem, że wprowadzając tu takie zamieszki, wywabię wujaszka z kryjówki, a dla niego to wciąż za mało! I to niby ja jestem psychopatą?! Nie, chłopcze, to nie ja tutaj mam w sobie pokaźne zasoby psychopatii. Tak naprawdę, myślałem, że wystarczy jedna ofiara w najgorszym wypadku. Myślałem, że wystarczy delikatnie wprowadzić cię w poczucie zagrożenia. Popatrz tylko, to wciąż dla niego za mało! Tyle ofiar, tyle niepotrzebnego cierpienia, tylko dlatego, że mój kochany wuj nie chce wyjść ze swojej kryjówki. Doprawdy nie wiem już co muszę tutaj urządzić, żeby ruszyło go sumienie. Myślałby, że chociaż trochę zależało mu na dobru uczniów po tylu latach zabawy w nauczyciela.
- Daniel był świetnym nauczycielem.
- O,na pewno. Pokazywał wam wiele wspomnień z przeszłości, prawda? Nauczyciel historii, który sam ją przeżył, to prawdziwy skarb dla ciekawskich uczniów, a jemu zapewniało to tak ważny poklask, to była śliczna symbioza.
- Danielowi nie zależało na poklasku - syknął Harry.
- Nie zapominaj,chłopcze, że to moja rodzina... jesteśmy blisko spokrewnieni... i bardzo do siebie podobni.
- Daniel nie jest ani trochę taki jak ty!
- Tak sądzisz?
- On jest dobry, nigdy nie skrzywdziłby nikogo bez powodu czy dla jakiegoś swojego chorego kaprysu!
- A widzisz, mimo to, wciąż nie zareagował na wydarzenia w szkole. Tyle bólu na marne... A dla mnie to poważny problem, nie wiem jak mógłbym jeszcze bardziej go sprowokować...
- Czego od niego chcesz?
Przez nieznośnie długą chwilę panowała cisza.
- Potrzebuję jego pomocy w bardzo ważnej sprawie. Tylko on ma wiedzę, której potrzebujemy.
- Chcesz kamienia filozoficznego?
- A na co mi on? Nie, nie, nie. Nie martw się, chłopcze, nie masz ani grama pojęcia o tych sprawach i wierz mi, lepiej dla ciebie by tak zostało.
- Więc skończysz z tym terrorem gdy Daniel się do ciebie odezwie?
- Potrzebuję czegoś od niego i nie przestanę dopóki on nie zgodzi się na współpracę. Gdybyś był bystry, już myślałbyś o tym jak go tutaj zwabić i namówić do pomocy ukochanemu bratankowi.
Coś Harry'emu tutaj bardzo nie pasowało, ale końcu zrozumiał ogólny obraz sytuacji. Przez ten cały czas musiało chodzić właśnie o jakąś tajemniczą rzecz, wiedzę, do której tylko Daniel miał dostęp. To dlatego najpierw próbowali go wykończyć i zniszczyć, a gdy to się nie udało, próbowali na wszelkie sposoby skłonić go do pojawienia się i wykorzystali do tego właśnie jego. Chore i obrzydliwe, ale teraz przynajmniej nie czuł się już jak we mgle. W pewnym stopniu odczuwał nawet ulgę, że okazał się jedynie narzędziem, a nie głównym celem.
- To co, Harry? Pomożesz mi sprowadzić tu mojego wuja i namówić go do pomocy?
Nie, pomyślał Harry bez wahania. To oni doprowadzili Daniela do psychicznej ruiny, to oni opublikowali informacje o jego schizofrenii wbrew jego woli, to oni pchnęli go ku samobójstwu. Nie dochodziłoby do takich okropieństw, gdyby cel nie był zły. Harry nie chciał mieć z tym nic do czynienia, a na pewno już nie chciał pomagać ludziom, którzy chcieli zniszczyć człowieka, który zrobił dla niego tak wiele.
- Nie - odparł zdecydowanie i spokojnie.
Nathaniel zacmokał i z rozczarowaniem pokręcił głową.
- Naprawdę o wiele lepiej by było dla wszystkich, gdybyś się zgodził. Oszczędziłbyś sobie i innym wielu przykrości.
- Tak? I mam uwierzyć, że tak po prostu potrzebujesz od niego pomocy, porady może? Może mam dopiero szesnaście lat, ale umiem rozpoznać gdy ktoś próbuje zastawić pułapkę.
- Pułapkę?
- A co, niby tak to miałoby wyglądać, że Daniel tu przyjedzie, ty go poprosisz o pomoc, on się zgodzi i wszyscy będą zadowoleni? Nie jestem naiwny. Gdyby to nie wiązało się z jego krzywdą czy śmiercią, nie próbowalibyście go zniszczyć wcześniej. Nie, nie przyczynię się do tego.
Nate odłożył szklankę na blat stolika.
- Cóż, faktycznie jesteś bystry... Idiota mógł się zabić i oszczędzić nam wszystkim kłopotu, ale nie... Życie uczepiło się go tak samo jak to śmieszne choróbsko i nie chce wypuścić... W takim razie nie pozostawiasz mi wyboru... Nie zależy mi na twoim bólu, ale zrobię co będę musiał. Teraz możesz sobie pomóc tylko tym, że grzecznie będziesz chodził na lekcje i nikomu nie szepniesz ani słówka z naszej rozmowy. Nie miej wątpliwości, będę wiedział czy komukolwiek cokolwiek powiedziałeś, ale jeżeli będziesz grzeczny, może obędzie się bez rozlewu krwi.
- Harry! Tutaj jesteś! Szukałam cię cały wieczór! - zawołała Hermiona kiedy udało jej się znaleźć przyjaciela w jednej z nieużywanych klas na drugim piętrze. Harry siedział w zamyśleniu na ławce przy oknie, spoglądając na jezioro i błonia w świetle zachodzącego słońca. Zatrzasnęła za sobą drzwi i usiadła obok niego. - Remus powiedział mi co chciałeś zrobić.
Odwrócił się od okna, by na nią spojrzeć. Wyglądała na zaniepokojoną i podekscytowaną jednocześnie. Jakby chciała go skarcić za pochopność i impulsywną decyzję, ale była równie ciekawa co z tego wynikło.
- Nic ci nie zrobił?
Harry powoli potrząsnął głową i w skrócie opowiedział jej o swoim spotkaniu z Nathanielem. Początkowo nie zamierzał nikomu o tym mówić, przynajmniej na razie, ale przy Hermionie nie mógł się powstrzymać, gdy była obok niego, nie umiał sobie wyobrazić jak mógłby to przed nią zataić.
- Nie wiem czy bardziej jestem pod wrażeniem czy bardziej przerażona - stwierdziła. - To chore, po prostu chore. Czego on może chcieć od Daniela?
Wzruszył ramionami.
- Niczego dobrego. Może już wcześniej Daniel mu odmówił i dlatego zaczęła się cała ta nagonka? Nie wiem, nie mam żadnego sensownego pomysłu. I chyba znaleźliśmy się w końcu w sytuacji, w której nie jesteśmy w stanie nic zrobić.
- Odmówiłeś mu, Harrry, to nie jest nic! To było bardzo odważne - powiedziała, łapiąc go za rękę. - I bardzo lojalne.
- Wiesz, Daniel tyle zrobił dla mojego ojca i dla mnie, że nie wyobrażam sobie czegokolwiek ułatwiać temu czubkowi. Martwi mnie tylko to, do czego teraz się posunie - odparł, ściskając lekko jej dłoń. - Wiesz, myślałem, że w tym całym zamieszaniu była jakaś moja wina, a teraz gdy wiem, że jestem dla niego, dla nich, tylko pionkiem, czuję ulgę. To okropne, ale...
- Zrozumiałe - przerwała mu. - Całkowicie zrozumiałe. Bałam się, że... Nie mogłam cię znaleźć i bałam się, że zrobił ci krzywdę i... - Z jej oczu wypłynęły łzy, które szybko starła rękawem bluzki.
- Musiałem to przemyśleć w spokoju, podjąć jakąś decyzję o tym, co teraz należałoby zrobić.
- Może powinniśmy po prostu wyjechać? Myślałam o tym już wcześniej, a teraz jestem wręcz przekonana. W Londynie pod opieką twojego dziadka bylibyśmy bezpieczni. Naukę też moglibyśmy sami ogarnąć i podejść do letnich egzaminów jeżeli sytuacja w Hogwarcie by się uspokoiła.
- Tak po prostu uciec?
- Uciec? Harry, po tym czego dowiedziałeś się dzisiaj masz jeszcze jakieś wątpliwości?
- Nie mogę tak po prostu stąd wyjechać do Londynu i udawać, że nie obchodzi mnie to, co ten psychopata wyprawia w Hogwarcie! Myślisz, że on tak po prostu przestanie gdy tylko zniknę z zamku? Założę się, ze wtedy wymyśli jeszcze gorszą masakrę, to go w żaden sposób nie powstrzyma, może tylko pogorszyć całą sytuację. Przynajmniej dopóki tutaj jestem, wiem, że będzie do swoich celów w jakiś sposób wykorzystywał mnie.
- Harry, to w którymś momencie doprowadzi do twojej krzywdy! On w którymś momencie zdecyduje się poważnie cię skrzywdzić, nie możemy siedzieć tutaj i czekać aż do tego dojdzie.
- Masz rację, nie możemy - przytaknął. - Musimy go powstrzymać zanim wyrządzi więcej złego.
Hermiona westchnęła ze smutkiem.
- Nie sądzę byśmy byli zdolni go powstrzymać.
- Jest na to pewien sposób... może być trudny w realizacji, ale na pewno skuteczny.
- Co masz na myśli?
- Musimy go zabić.
Hermiona zamrugała kilkukrotnie, niepewna czy dobrze usłyszała.
- Co takiego?
- To może nie zlikwiduje problemu w zarodku, ale przynajmniej zatrzyma horror w Hogwarcie.
- Harry, nie możemy go zabić - powiedziała, wyraźnie przerażona jego sugestią i tym, że w ogóle wpadł na taki pomysł.
- Musimy go zabić - powtórzył z pewnością.
- Nie, tak nie można... Są inne sposoby...
- Jakoś żaden auror nie kwapi się do aresztowania go! Nie widzisz tego? On jest kompletnie bezkarny i nie przestanie.Myślę, że to czego chce od Daniela to do pewnego stopnia tylko pretekst do urzeczywistniania jego chorych fantazji.
- Nie możemy go zabić!
- Nie ma innego wyjścia.
- Harry, zawsze jest inne wyjście! Naprawdę przerażasz mnie w tej chwili. Nie wiem, może po tym jak dowiedziałeś się o tym, że to Severus jest twoim ojcem i poczułeś z nim więź, podświadomie próbujesz go jakoś pokrętnie naśladować, ale...
- No wiesz co? - zirytował się. - Po pierwsze, miałem z nim więź jeszcze zanim znałem prawdę. Po drugie, naprawdę sądzisz, że fantazjuje sobie o zabiciu człowieka, bo tak się składa, że mój ojciec kogoś kiedyś zabił?
- Dobrze, przepraszam, nie chciałam sprawić ci przykrości. Ja po prostu nie rozumiem jak mogłeś pomyśleć o czymś takim!
- Hermiono, to przez niego nie żyje Cho. To przez niego nie żyje kilkanaście dzieciaków z pierwszych klas. To przez Nathaniela głowa jednego z uczniów wylądowała w Halloweenowej dyni. To on zlecił zabójstwo członków rodzin tych aurorów. To on otruł profesor McGonagall. To on doprowadził do śmierci Parvati. Cały dramat, który rozgrywa się w naszej szkole od ponad dwóch miesięcy jest jego winą! Chcę go powstrzymać i zabicie go jest jedynym sposobem. Przydałaby mi się pomoc, ale jeżeli będzie trzeba to zrobię to sam.
Hermiona ukryła twarz w dłoniach. Kilka minut zajęło jej uspokojenie się na tyle, by mogła kontynuować rozmowę.
- Pomijając już kwestie moralne - zaczęła rzeczowym tonem - jak ty to sobie wyobrażasz? Chcesz go wyzwać na pojedynek?
- Nie, to musi być coś sprytniejszego.
- On jest potężniejszy niż ty, ja, Marlene i Ron razem wzięci.
- Dlatego musimy ustalić i wykorzystać jego słabe strony. Nie chcę cię namawiać, jeżeli nie chcesz mieć z tym nic wspólnego. Rozumiem jeżeli zdecydujecie się wyjechać z Hogwartu, ale ja muszę doprowadzić to do końca. Nie mogę pozwolić na to, by zabijał dalej.
Po długim milczeniu, Hermiona przytaknęła ze zrozumieniem i ponownie uścisnęła jego rękę.
Severus zerknął przez ramię na tylne siedzenie samochodu. Żona Brylce'a spała spokojnie, otulona ciepłym kocem i w słuchawkach tłumiących hałas. Cała misja przebiegła szybko i sprawnie, a Daisy okazała się świetna w swojej roli.
Po przyjeździe do Mediolanu, udając małżeństwo śledzili kroki Cynthii Brylce, do momentu, w którym podejście do niej stawiało ją w najmniejszym możliwym zagrożeniu. Wydawało się, że albo nie byli śledzeni albo zdążyli uprzedzić ruch tych, którzy odpowiadali za porwanie Brylce'a. Za kilka godzin powinni być na miejscu w Wenecji, a tam czekał na Brylce'ów bezpieczny transport zapewniony przez MI6.
- Byłaś naprawdę dobra - powiedział do Daisy.
Oderwała głowę od szyby okna i uśmiechnęła się do niego.
- Dzięki, to była super przygoda, a przy tym zrobiłam coś dobrego. I to z tobą.
Odwzajemnił uśmiech i włączył radio.
- Mówiłaś, że nie zauważyłaś niczego niepokojącego, ale widzę, że coś cię martwi.
- Nic się przed tobą nie ukryje, co?
- Chodzi o twojego brata?
Daisy wzdrygnęła się mimowolnie. Na jednym ze spotkań opowiedziała mu swoją historię. O tym jak jej własny ojciec gwałcił ją regularnie odkąd skończyła siedem lat, a później to samo robił jej brat, do tego dochodził standardowy zestaw przemocy fizycznej i psychicznej. Matka? Matka nie reagowała, była wrakiem człowieka. Zarówno ojciec jak i brat trudnili się handlem narkotyków i handlem ludźmi, szczególnie porywaniem młodych dziewcząt i sprzedawaniem ich, wcześniej sądziła, że chodziło o sprzedaż do domów publicznych, ale teraz wiedziała, że w większości trafiały do podejrzanych ośrodków medycznych jako króliki doświadczalne albo dawcy narządów. Wszystko to trwało tak wiele lat, aż któregoś dnia zebrała się na odwagę i złożyła doniesienie na swojego ojca i brata, była świadkiem w procesie przeciwko nim, jednak niewiele udało się im udowodnić. Dostali wyroki po kilka lat odsiadki, ale od tamtej pory ukrywała się z lęku przed zemstą. Dlatego też zdecydowała się na taką, a nie inną pracę w nietypowym domu publicznym, choć tak naprawdę nie miała wielkiego wyboru.
- Tak, odkąd dowiedziałam się, że uciekł z więzienia... Spodziewam się zobaczyć go w każdym ciemnym zaułku. Jestem pewna, że mnie szuka, pragnie się zemścić. Wyjechałabym na drugi koniec Europy, ale jeszcze mnie na to nie stać, poza tym, chyba nawet to by go nie powstrzymało. Znalazłby mnie trochę później.
- Nie musisz żyć w strachu, Daisy.
Zaśmiała się gorzko.
- Chciałabym znać to uczucie.
- Mówię poważnie. Chcę ci pomóc, nie zasługujesz na ten koszmar. Podobała ci się ta współpraca, prawda? Myślę, że M zgodziłby się przyjąć cię na szkolenie. MI6 i MI5 mają mnóstwo programów szkoleniowych, mogłabyś studiować. Mają też programy ochrony agentów, nawet zbyt skuteczne w mojej opinii.
- To wszystko brzmi bardzo pięknie, ale dlaczego chcesz mi pomóc, Bruce? Z dobroci serca?
Severus wyprostował się i odchrząknął.
- Niczego od ciebie nie oczekuję, jeżeli o to chodzi.
- A szkoda - szepnęła, kładąc dłoń na jego kolanie. - Polubiłam cię. Nikt nigdy nie był dla mnie taki dobry.
- Ja też ciebie polubiłem. Chcę ci pomóc bo mogę to zrobić. Co o tym myślisz, zgodzisz się?
- Muszę się zastanowić, to byłaby ogromna zmiana... - powiedziała, przesuwając dłoń wzdłuż jego uda w kierunku krocza.
- Daisy, ja prowadzę - szepnął. - Właśnie, trzymaj więc ręce na kierownicy - zachichotała i zwinnie rozpięła rozporek jego spodni.
- Daisy...
- Jak wygląda trening na agenta, uczą was jak oprzeć się seksualnym podchodom?
- Ciebie to nie będzie dotyczyć - odparł ochryple. - Kobiety są... nieporównywalnie bardziej... odporne.... na.... tego typu.... działania.
- Fakt, zabawne jak wielką mamy nad wami kontrolę gdy tego chcemy - mówiła w zamyśleniu głaszcząc jego jądra.
Severus jęknął mimo woli.
- Jeżeli nie będę w stanie zapanować nad autem i spowoduję wypadek, to będzie twoja wina - zdołał wykrztusić.
- Mogę z tym żyć - wyszczerzyła do niego białe zęby, delikatnie zagłębiła paznokcie w delikatnej skórze.
- Dobrze się bawisz?
- Znakomicie.
Oblizał usta i zacisnął dłonie na kierownicy.
- Odstawimy Cynthię do Moldera i pomogę ci spakować i zabrać twoje rzeczy z klubu.
- Lepiej będzie jeżeli sama to zrobię, i tak nie będą zachwyceni z mojej rezygnacji. Tak, twoja obecność mogłaby skomplikować sprawę. Spakuję się i wyślę do ciebie wiadomość gdy będę gotowa. Ja... dziękuję ci Bruce, naprawdę.
- Możesz mi podziękować gdy będziemy w domu.
- Czemu, teraz ci się nie podoba? - spytała, jednocześnie przyśpieszając ruchy swojej ręki na jego penisie.
- Nie mam... już spodni na zmianę.
- Możesz zostać bez spodni.
- Trochę na to za zimno, nie sądzisz?
- Myślałam, że powiesz, że byłoby to wysoce nieprofesjonalne. Spokojnie, poradzimy sobie - oznajmiła z zawadiackim uśmiechem, następnie odpięła swoje pasy bezpieczeństwa i nachyliła się ku niemu.
*
Coś było nie tak, poczuł to gdy tylko przestąpił próg swojego domu. Renard go ostrzegał. Może faktycznie w ostatnim czasie postępował zbyt lekkomyślnie, teraz było już za późno. Wszedł do gabinetu, w którym zazwyczaj przyjmował pacjentów i zapalił światło. Eleganckie pomieszczenie rozświetlił rząd lamp, a w drugim końcu ukazała się sylwetka postawnego mężczyzny o długich, kręconych włosach i równie kędzierzawej brodzie.
- Witaj, Celter - powiedział, przekrzywiając nieco głowę, przyglądając się Leonelowi. - Trochę się zmieniłeś. Ubierasz się lepiej. Jak ten czas leci, co?
Podszedł do jednego z regałów, pogładził książki po grzbietach. Leonel obserwował go czujnie, powoli wyjął różdżkę z kieszeni płaszcza.
- Chyba nie zniżymy się do wali na różdżki? Stać na znacznie więcej, Celter. - Mężczyzna mówił ze wschodnim akcentem, kiedy ponownie spojrzał na Leonela, jego ciemne oczy przepełniała nienawiść. - Nawet nie wiesz ile lat na to czekałem. Ile lat czekaliśmy. Aż nie mogę uwierzyć, że jestem pierwszym, któremu udało się ciebie dopaść.
- Na razie udało ci się jedynie wtargnąć do mojego domu, Adrei Popescu - odrzekł lekarz.
- Poczułeś się zbyt pewnie, co? To udzielanie się w mediach... Nawet nie wiesz jakie poruszenie wzbudziły w naszej społeczności nowiny o tym, że wciąż żyjesz i tak pięknie wystawiasz się nam na tacy. Ładnie się tutaj urządziłeś... ale musiałeś się spodziewać, że ten dzień w końcu nadejdzie...
Leonel odrzucił różdżkę i zdjął płaszcz. Położył go starannie na ramieniu fotela. Mężczyzna odwrócił się od książek i ruszył ku Leonelowi, jednocześnie wyciągając z rękawa coś w rodzaju długiej struny. Zamachnął się i wycelował ją w Leonela. Struna zapętliła się na jego ramieniu. Andrei pchnął go z całej siły ku sobie, by następnie kopnąć i rzucić na kanapę. Rzucił się na niego, targając go za włosy i zaciskając dłoń na twarzy. Leonel odpowiedział, gryząc go w dłoń i używając kolan, by zepchnąć napastnika z siebie. Obaj sturlali się z kanapy na podłogę. Popescu sięgnął po strunę i przyłożył ją do szyi Celtera. Leonel zdołał wysunąć zapasowy skalpel z kieszeni, ugodził nim w bok napastnika. Adrei ryknął z bólu. Uderzenie spowodowało, że poluzował swój ucisk, pozwalając Leonelowi wyślizgnąć się. Nim jednak zdążył sięgnąć po jakąkolwiek inną broń, Popescu ponownie rzucił się na niego, obaj uderzyli w szafkę, z której po kolei posypały się książki.
- Nie mogłem doczekać się tego dnia, Celter - wysapał Adrei. - Masz szczęście, że jako pierwszy cię znalazłem.
Pchnął Leonela na podłogę, złapał za krzesło i rozbił je uderzając w niego. Leonel przeturlał się szybko. Wstał z trudem. Miał rozcięty policzek, z jego ust spływała struga krwi, podobnie jak z rany na czole. Adrei szykował się do kolejnego ataku.
- Inni torturowaliby cię całymi miesiącami... może nawet latami. Ja nie zamierzam się tyle z tobą męczyć, Celter.
Przez kilka minut zbliżali się do siebie, uskuteczniając coś w rodzaju wrogiego tańca. Adrei ryknął ze złości, rzucił w stronę Leonela jeden z wazonów. Leonel zrobił unik, ale w tej chwili Adrei ugodził go w pierś wyjętym ze swojej rany skalpelem. Wbił go głęboko ponad ostrze, jednocześnie łapiąc Leonela za kark. Ponownie pchnął go na podłogę, wykręcając mu przy tym ramię. Przy uderzeniu coś chrupnęło i Leonel zawył z bólu, czując jak łamie się jedna z kości jego lewego przedramienia. Popescu usiadł okrakiem na nim, przytrzymując go przed ucieczką. Wyciągnął skalpel, a z rany natychmiast wypłynął długi strumień krwi. Zaczął godzić nim tułowie Celtera, podczas gdy ten próbował się wyswobodzić z potrzasku, ale daremnie.
Adrei nachylił się ku Leonelowi, przykładając skalpel do jego prawego oka. Pot spływał mu z czoła, a nad policzkiem formował się siniak.
- Może jednak powinienem się z tobą trochę pobawić... za wszystko, co zrobiłeś... zasłużyłeś na najgorszy los z możliwych, Celter...
Przesunął narzędzie wzdłuż twarzy Leonela, tworząc cienką ranę, zatrzymał ostrze dopiero przy szyi. Leonel spróbował zdrową ręką złapać go, ale Popescu walnął łokciem w złamane przedramię, na co lekarz jęknął. Ból był prawie nie do zniesienia.
Popescu przyłożył mu ostrze do szyi.
- Masz może jakieś ostatnie życzenie?
Celter przymknął oczy, starał się uspokoić oddech i co za tym, myśli. Wszystko wokół wirowało, tracił dużo krwi i miał coraz mniej czasu, by ujść z życiem. Nagle jakiś duży kształt wylądował na głowie Adreia, rozsypując się na tysiące małych odłamków. Popescu odwrócił się, a wtedy Daniel złapał go i ściągnął z Leonela. Szamotali się intensywnie. Leonel kątem oka widział jak Daniel rzuca Popescu na szklany stolik, który od uderzenia roztrzaskał się w drobny mak. Adrei nie dawał za wygraną, rycząc i warcząc jak rozeźlone dzikie zwierzę.
Nie miał sił utrzymywać otwartych oczu. Czuł jak powoli jego tętno zwalnia. Ból w ręce zdawał się jakby coraz lżejszy. Skądś dopływała muzyka. Delikatna, ale słyszał ją bardzo wyraźnie. Coś pięknego. Niczym kołysanka tuliła go do snu. Tylko ta muzyka. Poczuł się jakby unosił się na wodzie. Świat wokół zanikał, pozostawała tylko ciemna pustka i ta cudowna muzyka. Spokój, kojący spokój i ciepło.
Aż niespodziewanie muzyka ucichła, ból w ręce powrócił, ale rany w klatce piersiowej wydawały się jakby mniej palące.
Spróbował otworzyć oczy. Zamiast pustki znów widział swój gabinet. Kolory i kształty powoli przestawały wirować, wracając na swoje miejsce. W oddali zobaczył rozwalone mahoniowe biurko i ciało Popescu ze skręconym karkiem i kałużą krwi pod głową. Dopiero po chwili dostrzegł, że Daniel rozerwał mu koszulę i teraz aplikował eliksiry pierwszej pomocy na jego rany, stopniowo ale skutecznie hamując krwawienie. Sam krwawił z lewego policzka i kilku innych miejsc, ale zdawał się tym zupełnie nie przejmować. Zatamowawszy krwawienie, Daniel wziął chusteczkę, zanurzył ją w wodzie, a następnie delikatnie przyłożył do twarzy Leonela, by oczyścić ją z krwistej maski. Leonel popatrzył mu w oczy, ponownie czując ciepło i muzykę, teraz dobiegającą z oddali. Zdrową ręką sięgnął ku ranie na policzku Daniela. Ogarnęła go fala uczuć, nie wszystkie z nich potrafił rozpoznać. Uśmiechnął się, a Daniel odwzajemnił uśmiech. Obaj spoglądając na siebie, widzieli jakby swoje własne odbicia. Niczym patrzenie w lustro.
- Dziękuję - powiedział Leonel, gdy był już w stanie usiąść, opierając się o róg fotela.
Daniel przyłożył różdżkę do jego przedramienia, zmarszczył brwi w zatroskaniu.
- Zrobię co mogę z tym co tutaj mam, ale powinieneś iść z tym do szpitala po porządny opatrunek. - Spojrzał na przyjaciela. - Nie ma za co. Co z nim zrobimy? - Wskazał na ciało.
- Adrei Popescu zawsze był tylko niezbyt rozumnym zbiorem potężnych mięśni. Przynajmniej po śmierci może przerodzić się w coś dobrego. Myślę, że powinniśmy zrobić z nim to samo, co czyni się z trzodą chlewną, gdy nadchodzi czas posiłku.
Sauvage zaśmiał się krótko.
- Chętnie ci pomogę.
.........................................................................