NEXT CHAPTER


.

.

13.03.2020

81.
Hidden intentions and some techniques of bitchcraft



Na miejscu zastali stary, zniszczony budynek. Pożar wybuch nagle i zabił rodzinę z czwórką dzieci zaledwie kilka tygodni wcześniej. Zginął nawet ukochany pies, jego szczątki wciąż spoczywały i gniły na ganku. Odór spalenizny wciąż utrzymywał się w powietrzu,  ich gdy tylko wysiedli z samochodu. Severus nałożył skórzane rękawiczki, uzupełnił magazynek służbowego pistoletu, Walther PPK, zabezpieczył go i schował do kabury. Molder stał przed wejściem, używał specjalnego urządzenia, wyglądającego trochę jak licznik Geigera. Snape obszedł dom dookoła. Konstrukcja sprawiała wrażenie bliskiej zawalenia, rozpoznał naruszenia ścian nośnych i dziury w podstawach. Wyglądało to tak, jakby oprócz pożaru, doszło tam do kilku niewielkich eksplozji. 
- Niczego nie widać - westchnął Molder, gdy Severus zatoczył koło i podszedł do niego przed wejściem do domu. 
- Jeżeli go tutaj uwięziono, spodziewałbym się jakichś zabezpieczeń, na wypadek, gdyby udało mu się uwolnić.
- Przekonamy się.
Weszli do środka powoli, ostrożnie rozglądając się po wnętrzu. Na podłodze korytarza leżało truchło, sądząc po wielkości należało do jednego z dzieci. Smród był okropny. Ogień strawił część mebli, ale na starym stole w kuchni, resztki ostatniego posiłku rodziny pozostawały nietknięte. Piwnica, pomyślał Snape. W miejscu, które w każdej chwili mogło się zawalić, kogoś można było ukryć jedynie w piwnicy, musiała gdzieś tam być. Znalazł wejście do spiżarki. Co ciekawe, wyglądała zupełnie normalnie, niszcząca siła ognia nie zdążyła tam dotrzeć. Słoiki wypełnione domowymi przetworami, suszone grzyby i owoce, pudełka z przyprawami, kilka skrzynek wina i wódki. Coś stuknęło o szklane butelki, Severus odwrócił się, wyciągając różdżkę. Po chwili z kąta wyskoczył rudy kot. Miauknął i czmychnął mu między nogami, w zębach trzymając swoją martwą zdobycz, polną mysz.
Nie uważał siebie za specjalistę w dziedzinie pożarów, ale uważał za bardzo dziwne to, że mimo tego, że budowlę zniszczył ogień w znacznym stopniu, część pomieszczeń była nietknięta, nie licząc  wszechobecnego brudu i kurzu.
- Chyba znalazłem! - zawołał Will.
Wyszedł ze spiżarki. Molder mocował się z zamkiem przy drzwiach. Próbował zaklęć, ale kiedy one zawiodły, wyciągnął metalowy wihajster. Trwało to kilka minut, Severus zamknął oczy, nasłuchując. Spodziewał się, że otwarcie zamka może uruchomić jakiś ukryty mechanizm, jakąś pułapkę. Faktycznie, gdy Molderowi udało się otworzyć zamek, słychać było cichy dźwięk, coś jak przełącznik światła. Delikatnie popchnął drzwi. Severus podszedł bliżej i wtedy wyczuł podejrzany zapach.
- Stój - złapał Williama za ramię. - Gaz. Zainstalowali pułapkę gazową.
Molder przytaknął, wyciągnął ze swojej torby maskę przeciwgazową i ruszył schodami w dół. Severus użył zaklęcia bąblogłowy, które tworzy bąbel czystego powietrza obejmujący głowę danej osoby, chroniąc przed zatruciem, uduszeniem lub dyskomfortem związanym z nieprzyjemnymi zapachami. Miało ograniczony czas działania, musiał się więc spieszyć.
Piwnica była zimna, zatęchła i ciemna. Musieli polegać na świetle z różdżek, by orientować się w przestrzeni. W kącie, przypięty potężnym łańcuchem leżał mężczyzna. Był prawie nagi, a jego ciało nosiło na sobie ślady ciężkiego pobicia, prawa noga wygięta pod dziwnym kątem, u lewej dłoni brakowało dwóch palców, mnóstwo siniaków i powoli gojące się rany po poparzeniu. Przez pobicie i gwałtowny spadek wagi, twarz Winstona Brylce'a, którego widzieli na zdjęciach dostarczonych przez biuro MI6, była prawie nie do rozpoznania. Rozcięte usta, duża rana na policzku i opuchlizna wokół podbitych oczu.
Od razu zajęli się uwolnieniem go z łańcuchów. Severus sprawdził tętno, obawiając się, że mężczyzna może już nie żyć, ale puls był wyczuwalny. Bardzo słabo, ale serce naukowca wciąż biło. Nie na długo, jeżeli szybko go stamtąd nie zabiorą. Łańcuch opierał się wszelkim zaklęciom, Molder spróbował wihajstra, dzięki któremu otworzył piwnicę, ale ten tylko złamał się wpół. Snape wyjął fiolkę z silnym kwasem i wylał go na łańcuch jak najbliżej kajdanek. Nie minęła minuta, a metal osłabł na tyle, że mogli rozciąć go specjalnymi szczypcami. Molder szybko podniósł nieprzytomnego Brylce'a za ramiona, Severus pomógł mu podnosząc nogi. Razem, najszybciej jak tylko mogli, wynieśli go z piwnicy, a następnie do samochodu.
- Zjeżdżamy stąd - powiedział Will, ściągając maskę i siadając za kierownicą.
Severus został w tyle samochodu, by zaaplikować rannemu pierwszą pomoc.
- Myślę, że już wiedzą, że ktoś go zabrał. Ten mechanizm, który wypuścił gaz musiał mieć jakiś system powiadamiania.
- Zdziwiłbym się, gdyby było inaczej. Dobra robota z tym kwasem, bez tego męczylibyśmy się tym pewnie z godzinę. Jak z nim?
- Ciśnienie słabe, ale żyje.
- Może być w śpiączce?
- Chyba nie - rzekł niepewnie Snape, szukając w swojej torbie odpowiedniej strzykawki. - Jeżeli tak, będziemy musieli go zabrać jak najszybciej do Anglii.
Zaaplikował mu kilka zastrzyków, do ust wlał eliksir, który miał za zadanie wzmocnić jego organizm, następnie przystąpił do oczyszczania ran.
William uruchomił połączenie do M i nagrał mu wiadomość, streszczając wydarzenia tego dnia i potwierdzając, że udało im się uwolnić naukowca bez większych przeszkód.
- Wspominałeś, że brał udział w nielegalnych testach na ludziach? Wiemy coś więcej.
Molder wzruszył ramionami.
- Żadnych szczegółów, ale ponoć chodziło o produkcję broni biologicznej. Zastanawia mnie jedno, skoro stał im się niewygodny, dlaczego go nie zabili?
- Może to miała być dla niego nauczka? Może jest zbyt cenny, by z niego rezygnować?
- Wydaje mi się, że musi wiedzieć o czymś, czego bardzo potrzebują. Mam nadzieję, że uda nam się go szybko doprowadzić do porządku i dowiedzieć o co w tym wszystkim chodzi.



*


Alaya nie odzywała się podczas drogi z cmentarza z powrotem na Rue Brouillard. Doznała lekkiego wstrząsu przez użycie magii, której nie używała przez wiele, wiele lat. Czuła się zmęczona i obolała, ale jednocześnie pobudzona, dzięki odkryciu, jakiego dokonali. Ciało spoczywające w grobie nie należało do Daniela. Skoro nie należało do Daniela, jego ciało musiało znajdować się gdzieś indziej. Jeżeli znajdowało się gdzieś indziej, istniała szansa na to, że nie było jeszcze za późno. Kręciło się jej w głowie, a myśli pędziły za szybko. 
- Możecie mi teraz wyjaśnić, co tak właściwie się tam wydarzyło? - zapytał Mark, gdy weszli do salonu i było jasne, że żadne z nich w tych okolicznościach, nie zamierzało udać się spać. 
Freya przyniosła z kuchni butelkę wody i wcisnęła ją Alayi w rękę. 
- To, co tam widziałeś - zaczęła, siadając na sofie obok niej - to formuła, która pozwala na wniknięcie w resztki umysłu zmarłego. Gdy zobaczyłam, co tam było, obawiałam się, że nic już tych zwłok nie wydobędziemy, im większe zniszczenie ciała, tym mniej uzyskasz, ale na szczęście, nawet tak niewiele wystarczyło. 
- Czyli... zobaczyłyście jego ostatnie chwile życia?
- Alaya, ja widziałam tylko przebłyski. 
- Dlaczego więc byłaś pewna, że to nie on?
Freya przewróciła oczami ze zniecierpliwieniem. 
- Mówiłyśmy ci o silnej więzi między nami. W bliskiej odległości, jestem w stanie stwierdzić jakie emocje odczuwa Alaya, co myśli, tak samo ona może rozpoznać moje emocje i myśli. 
- Alaya? - Mark kucnął przy niej, zaniepokojony ciszą z jej strony. 
Wzięła głęboki oddech i w myślach policzyła do dziesięciu, starając się uspokoić. 
- Widziałam tego człowieka. Był w jakimś laboratorium, ktoś go zaatakował. Widziałam jego odbicie w szybach, to nie był Daniel. Ktoś zabił tego mężczyznę, by mieć ciało zastępcze.
- Albo doszło do pomyłki - dodał po cichu. - Dobrze się czujesz?
- Ja... tak... Rano muszę zwrócić się do zarządu cmentarza z podaniem o usunięcie tego grobu.
- To może zwrócić uwagę. 
Wzruszyła ramionami. 
- Nic mnie to nie obchodzi! Nie boję się go. 
- Masz na myśli Antoniusza? Myślisz, że on to wszystko ukartował?
- Oczywiście, że tak. Powinnam była zauważyć to wcześniej. 
- Co to za jeden? - zapytała Freya. 
Dent podszedł do barku, wyjął butelkę koniaku i nalał trochę do szklanki. Na trzeźwo nie miał sił opowiadać całej tej historii. 


*

Okazało się, że głowa ucznia, która tak nagle przerwała imprezę, została ukryta w jednej z wielkich dyń. Gdy dynia pękła, sama czy ktoś jej w tym pomógł - tego jeszcze nie wiedzieli, głowa wypadła, a razem z nią kilka litrów krwi. Rachel Woels z Ravenclawu i Kasper Writh z Gryffindoru do rana przebywali w Skrzydle Szpitalnym, oboje w ciężkim szoku i wciąż przerażeni. Harry z goryczą pomyślał o tym, że wreszcie to ktoś inny natknął się na jakieś zwłoki, a nie on sam lub razem z Ronem. Reszty ciała chłopca jak dotąd nie odnaleziono. 
- Rozumiem, że wszyscy jesteście roztrzęsieni - zaczęła McGonagall, wchodząc do sali w poniedziałek rano. Rozmowy przycichły. - Zespół aurorów poinformował mnie, że mają coraz więcej śladów i wykrycie sprawcy pozostaje kwestią kilku dni, pragnę wierzyć w to, że mają rację. Jeżeli którekolwiek  z was nie czuje się bezpiecznie i chce, bym zorganizowała mu powrót do domu, niech zgłosi się po lekcji. - Zrobiła krótką pauzę, ale gdy nie pojawiły się żadne pytania podeszła do swojego biurka, na którym stało sporej wielkości tekturowe pudło. Zdawało się delikatnie dygotać. - Tymczasem zajmijmy się dzisiejszym tematem - wskazała na pudełko. - Dean, Miranda, podejdźcie proszę tutaj. Rozdajcie każdemu po kurczęciu...
Kurczę Rona okazało się wyjątkowo rozbiegane. Musiał trzymać je w dłoniach bo ciągle próbowało uciec i co chwilę dziobało go w palce.
- Aua - jęknął. - Co za głupie ptaki. 
- Wasze zadanie to transmutacja kurczęcia w mysz. Skupcie się bo to niełatwe, transmutacja między gromadami jest znacznie bardziej wymagająca od transmutacji międzygatunkowej, szczególnie gdy dotyczy zamiany w najbardziej złożoną gromadę zwierząt. W podręczniku macie opisane cechy typowe dla ptaków i ssaków oraz wyszczególnione zmiany, jakie musi przejść organizm podczas transmutacji. Przeczytajcie to uważnie, jeżeli nie zrobiliście tego przed lekcją, przed przystąpieniem do pierwszej próby. 
Postawiła kurczę na biurku, skierowała różdżkę w jego stronę i powiedziała:
- Avemmallis pollumus!
Kurczę zatrzepotało małymi skrzydełkami, zatrzęsło się, coś lekko błysnęło i po chwili na blacie popiskiwała szara mysz. 
Harry złapał swojego kurczaka, który zaczął wspinać się po bluzie wzdłuż jego ramienia. Otworzył podręcznik na rozdziale o transmutacji ptaków w drobne ssaki i zaczął czytać. 
- Świetnie, Granger! Dwadzieścia pięć punktów dla Gryffindoru, doskonała technika.
Hermiona uśmiechnęła się z satysfakcją i pogłaskała trzymaną w dłoni myszkę. Transmutacja kurczaka udała się jej za pierwszym razem. Wciąż była wściekła na Daniela, ale kiedy wczoraj w czwórkę omawiali wydarzenia z Balu Halloweenowego, uzgodnili, że na razie nikomu o nim nie powiedzą. Marlene była wyjątkowo szczęśliwa, wspomniała, że miała nadzieję, że podejrzenia Snape'a okażą się prawdziwe. Co natomiast tyczyło się tajemniczego mężczyzny w cylindrze, w pewnym momencie balu, Marlene udało się go zaczepić i zaprosić do tańca. Przedstawił się jako Gervis Wetch, iluzjonista i mentalista, ponoć prowadził rozmowy, by w następnym roku zaproponować uczniom krótki kurs sztuki iluzji i manipulacji, ale nie uwierzyła w jego czysto zawodowe intencje. 
- Au! - zawołał Ron.
Kurczak zeskoczył z jego ławki, nieudane zaklęcie w wykonaniu Rona przyprawiło go o mysi ogon i wyraźnie był z tego dodatku niezadowolony. 
- Musisz się bardziej skoncentrować, panie Weasley - skomentowała nauczycielka. 
Weasley zanurkował pod ławki w poszukiwaniu niesfornego ptaka. 
Choć Harry obiecał Danielowi miesiąc, cały czas miał ochotę powiadomić ojca, powstrzymywała go jednak myśl o tym, że w rozmowie musiałby opowiedzieć o wszystkich wydarzeniach w Hogwarcie i o tym jak bardzo sobie nie radzi, a chciał tego uniknąć. Tak jak mówił Hermionie, nie chciał być wiecznie dzieciakiem, któremu ojciec musi ciągle ratować skórę, bo co chwilę pakuje się w kłopoty i niebezpieczeństwo. Może nie będzie tak źle, skoro aurorzy powiedzieli McGonagall o tym, że są już bliscy wykrycia sprawcy. Może naprawdę ten krwawy koszmar już wkrótce się skończy. 
Przeczytawszy rozdział, posadził swojego kurczaka na podręczniku, wymierzył w niego różdżką i wypowiedział zaklęcie. Błysnęło, a na książce siedziała mysz o jasnożółtym futerku. 
- Ładnie, Harry! - ucieszyła się Hermiona. 


- Mówiliście, że Sauvage czegoś szukał w swoim gabinecie? - zapytała Marlene, gdy po zajęciach z Transmutacji poszli do Pokoju Życzeń. 
- Jakiegoś wspomnienia, był bardzo tym zdenerwowany - powiedział Harry, siadając na jednej z ogromnych puf. - Ale nie wyjawił mi, czego dotyczyło, ale to musi być coś ważnego. Nie ryzykowałby tak bardzo dla czegoś błahego, skoro nie chce by ludzie wiedzieli o tym, że nie umarł. 
- Ktoś go otruł? - mruknął Ron, wyjmując z szafki butelkę piwa kremowego. 
- Tak, ale dziwne... kompletnie nie przejmował się tym trucicielem. 
- Swoją żoną też się nie przejmuje - fuknęła z irytacją Hermiona. 
- Ja wiem, to beznadziejne - stwierdziła Ślizgonka, od niechcenia poprawiając blond grzywkę. - Może faktycznie ma jakieś poważne powody, by się jej nie wyjawiać, a wam po prostu wciskał kit.
Granger pokręciła głową sceptycznie. 
- On już wcześniej przejmował się tym, że był dla niej obciążeniem i takie tam bzdury.
- W każdym razie... co nam się z tego układa? Ktoś go otruł, skoro samym trucicielem Sauvage się nie przejmuje, typ musiał działać na czyjeś zlecenie. Ktoś chciał doprowadzić go do tak złego stanu, że próbowałby się zabić. Po co? Myślałam o tym prawie całą noc i wydaje mi się, że Sauvage musi mieć albo coś wyjątkowo cennego, albo jakieś informacje, coś ekstra ważnego, na czym komuś zależy, ale jednocześnie nigdy nie byłby w stanie tego Danielowi wykraść ani z niego wyciągnąć. Łatwiej było podstępnie go podtruwać i czekać aż się psychicznie stoczy, niż zaatakować bezpośrednio. To się chyba trzyma całości? I Nathaniel! On też do tego pasuje, może dlatego jest w Hogwarcie, by szukać tej rzeczy, albo śladów tego, czymkolwiek to jest? 
- No... - powiedział powoli Ron, wycierając usta rękawem koszuli. - Ale co to może być?
- Nie mam pojęcia i myślę, że nie ma sensu się zastanawiać, i tak nie zgadniemy. Mapa do skrytki ze skarbami z Biblioteki Aleksandryjskiej? Cholera wie, ale cokolwiek to jest, musi być albo bardzo niebezpieczne, albo dające wielką moc, albo jedno i drugie. No i zgadza się to, że nie chce być rozpoznany. 
- Tak, to ma sens i wszystko pasuje - westchnęła Hermiona. 
- Ej, a co jeżeli Alaya wie o wszystkim i tylko udaje? - zaproponował Weasley. 
Hermiona wytrzeszczyła na niego oczy. 
- No... to jest możliwe, ale wątpię.
- W każdym razie, jeżeli chodzi o tego Wetcha... jestem przekonana, że spiskował razem z Nathanielem. Wszystko powoli się układa... Pamiętacie, Harry, wspomniałeś, że ta Luna Lovegood widziała w którymś momencie Nathaniela z jakimś uczniem? Co jeżeli oni eksperymentują z hipnozą na uczniach?
Hermiona przytaknęła i zmarszczyła brwi, w zamyśleniu przygryzając usta. 
- Zastanawia mnie brak świadków, nikt nigdy nie zauważa zniknięcia żadnej z ofiar, właściwie tylko w przypadku Parvati parę osób zorientowało się, że jej nie ma. 
- Tak - przyznał Harry. - Ale to było morderstwo... bierne? Ktoś posadził tamtą roślinę w magazynku i po prostu czekał, aż w pewnego dnia któryś uczeń się nią zakazi, a trafiło akurat na Parvati...  
Marlene drgnęła lekko, na wspomnienie tamtego doświadczenia zemdliło ją. 
- Nie chciałam zrobić jej krzywdy - szepnęła, a jej jasnozielone oczy zaszkliły się. 
Hermiona objęła ją na moment. 
- Nie można było jej uratować, skróciłaś jej cierpienia, a żadne z nas nie potrafiło się na to zdobyć.
- Wiem, ale mimo to mam irracjonalne poczucie winy. Uh, jakie to głupie - prychnęła, nagle zła sama na siebie i swoje emocje. Potrząsnęła głową. 
- Wyobrażam sobie, że to trudne.
- Nie, to nie jest trudne, to... nie wiem, dziwne i głupie. Ale spoko, przejdzie mi niedługo - westchnęła. Nie miała zamiaru bardziej się uzewnętrzniać. 

Po zajęciach z obrony, Harry'emu wpadł na myśl nowy pomysł. Przypomniał sobie, że w okolicy i w samym Hogwarcie wciąż często kręcił się Syriusz. Miał robić to na polecenie Dumbledore'a i kto wie, może zaobserwował coś ważnego. Harry nie miał za bardzo ochoty z nim rozmawiać, ale nie to było najważniejsze. Jeżeli była szansa na zdobycie większej ilości informacji, musiał z niej skorzystać i to jak najszybciej. Tak więc tuż po obiedzie rozpoczął poszukiwania Blacka w miejscach, w których widział go najczęściej. Miał jednak szczęście, dzięki temu, że natknął się na Remusa Lupina, obyło się bez długiego szukania. Bez Mapy Huncwotów namierzenie kogokolwiek w ogromnym zamku było niesamowicie czasochłonne. Lupin powiedział, że widział Blacka w szatniach sportowych przy boisku do quidditcha. 
Ledwie wyszedł z zamku, a zimne powietrze uderzyło go szorstkim, nieprzyjemnym powiewem. Naciągnął na głowę czapkę i skierował się w stronę boiska. Część uczniów trenowała latanie i przez moment zamarzył o tym, by do nich dołączyć. Przez stres i makabrę ostatnich wydarzeń prawie zapomniał jak wielka to była przyjemność. Zanotował w pamięci, by jeszcze w tym tygodniu wyciągnąć Rona na wspólne latanie. 
Wszedł do korytarzyka, rozglądając się i nasłuchując. Jakieś dźwięki dobiegały z archiwum przy gabinecie pani Hooch. Syriusz siedział przy biurku, na którym spoczywała sterta starych dokumentów, czytał jakiś notes, robiąc z niego notatki. Harry zapukał w futrynę otwartych drzwi. 
- Możemy pogadać?
Black zerknął na niego niechętnie. 
- Myślałem, że przynajmniej tutaj będę miał spokój do pracy - rzekł bezbarwnie. - O czym mielibyśmy rozmawiać?
Harry przypomniał sobie ich ostatnie spotkanie. To było w gabinecie dyrektora, był też Dumbledore, McGonagall, Lupin, Snape. Przypomniał sobie te wszystkie uszczypliwości, które wtedy wypowiedział Syriusz i nagle zrobiło mu się przykro. Nie tak dawno, Syriusz też należał do grona osób, którym zależało na jego bezpieczeństwie i dobrobycie. Martwił się o niego podczas Turnieju Trójmagicznego, przyjechał nawet do Hogsmeade, chociaż było to wtedy dla niego bardzo niebezpieczne - w każdej chwili mógł zostać pojmany lub nawet zabity, jako poszukiwany zbieg. 
- Mam ważne pytanie, ale... mógłbyś mi najpierw coś wyjaśnić? - zapytał, opierając się o parapet. 
- Co takiego? - Niedbale odrzucił do tyłu długie, ciemne włosy i zmusił się do tego, by spojrzeć na chłopca dłużej niż tylko parę sekund. 
- Czy naprawdę pomagałeś mi wcześniej tylko dlatego, że myślałeś, że byłem synem Jamesa Pottera?
Syriusz głośno zaczerpnął powietrza. 
- Zainteresowałem się tobą bo tak, byłem przekonany, że byłeś synem mojego najlepsze przyjaciela. 
- I to tyle? Myślałem, że zależało ci na mnie, że mnie lubiłeś? Że chodziło o mnie, a nie tylko o Pottera. 
Mężczyzna długo nie odpowiadał  Przyglądał się fikołkom powietrznym, którymi dzieciaki popisywały się na dworze.
- Tak - odparł w końcu. - Chodziło o ciebie. 
- I co? Gdy okazało się, że to była nieprawda, przez to, że nie lubisz mojego ojca, mnie też zacząłeś mieć gdzieś?
- Nie lubię - prychnął Syriusz. - Harry, ja nim gardzę. Nienawidzę i uważam go za bardzo złego człowieka, który nie powinien przebywać na wolności. Nie musiał w żaden sposób odpowiedzieć za swoje winy, podczas gdy ja przez dwanaście lat siedziałem w Azkabanie za niewinność! 
- To przecież nie była jego wina.
- Była, nie była... Chodzi o to, że nigdy nie oberwał po tyłku za zło, które wyrządził. Nawet nie zdajesz sobie sprawy co to jest za człowiek. Niedobrze mi się robiło jak widziałem jaki byłeś nim zachwycony i szczęśliwy, że takiego masz kochanego tatusia - zakpił. 
Harry bezwiednie zacisnął dłoń w pięść, poczuł jak serce przyspieszyło bicie ze zdenerwowania. 
- Owszem, jestem bardzo szczęśliwy - powiedział dumnym i pewnym tonem. - Dlaczego miałbym nie być szczęśliwy z odzyskania ojca, który od zawsze dbał o moje bezpieczeństwo i dla niego narażał swoje życie?
Syriusz znów prychnął i pokręcił głową ze zdegustowaniem. 
- A jak dobrze go znasz, co? Ile o nim wiesz? Wiesz, że w szkole zawiesili go w prawach ucznia, bo prawie zabił Jamesa? Sam to widziałem, James był potem parę tygodni w szpitalu z rozwaloną czaszką. 
- Słyszałem o tym, ale z tego co mi wiadomo, to Potter sprowokował mojego tatę?
Syriusz wymamrotał coś niezrozumiałego. 
- I uważasz, że prowokacja zasługuje na takie pobicie?
- Nie, ale to był wypadek. 
- Może i był, ale pięknie pokazuje charakter Snape'a. Powinieneś sobie przeczytać jego kartotekę. Gdyby nie to, że znalazł sobie przyjaciela w Sauvage'u, który zmanipulował jego proces sądowy, do śmierci gniłby w Azkabanie. 
- O to masz pretensje? O to, że jego uniewinniono, a ciebie skazano pomimo niewinności? Przecież dobrze wiesz, że szpiegował dla Dumbledore'a!
- Fałszywiec grał na dwa fronty i uniknął odpowiedzialności. On zasłużył sobie na więzienie, ja nie! - zawołał ze złością. - Naprawdę za mało o nim wiesz, Harry. Zupełnie go nie znasz!
- A jakim prawem ty oceniasz to jak dobrze znam własnego ojca, co? Myślisz, że o niczym nie słyszałem, nic nie czytałem, nic mi nie powiedział? To muszę cię wyprowadzić z błędu bo było inaczej. 
- O! Chwalił ci się ilu ludzi skrzywdził i kogo zabił?
- Dlaczego chcesz go z tego rozliczać, skoro sam też nie jesteś kryształowo czysty?
- Harry, ja nigdy w życiu nie zabiłem człowieka z innego powodu niż obrona własna lub innej osoby! To poważna różnica! 
- On też działał w obronie innej osoby. Mnie, mamy...
Syriusz roześmiał się histerycznie. W śmiechu tym nie było ani grama rozbawienia, a jedynie zdegustowanie i politowanie. 
- On to robił zanim w ogóle pojawiłeś się na świecie, Harry! Zanim w ogóle ukończył szkołę! 
- Wiem, wiem o tym wszystkim. 
- I z tą wiedzą, nie uważasz, że to nie jest człowiek, który może być dobrym ojcem? Dobrym wzorem dla swojego syna?
Harry odszedł do parapetu i usiadł na krześle bliżej biurka. Mówiąc, patrzył Syriuszowi prosto w oczy, w pełni przekonany tego, co mówił. 
- Jeżeli mnie zapytasz o to, czy się zgadzam z tym co robił? Nie, nie zgadzam się. Czy mi się to podoba? Nie, ani trochę. Czy uważam, że to było złe? Tak. Ale to wszystko nie zmienia faktu, że od moich narodził robił wszystko, by zapewnić mi bezpieczeństwo, narażał się przy tym na śmierć. Zawsze mogę na niego liczyć i jestem pewien, że zrobiłby dla mnie wszystko i czuję się przy nim bezpieczny i kochany. Naprawdę sądzisz, że on nie żałuje złych rzeczy, które robił? Sam mi kiedyś mówiłeś, że rzeczywistość nie jest czarno biała i świat nie dzieli się na dobrych ludzi i śmierciożerców, pamiętasz? Staram się być dojrzały. Sam nie wiem co bym zrobił gdybym to ja znalazł się w takich okolicznościach, jak on kiedyś. Remus mówił, że masz w sobie tyle złości i żalu bo nie możesz zdobyć się na wybaczenie. To jest chyba część dorosłości, prawda? By umieć wybaczać? Sam Dumbledore twierdził, że nie ma dobra i zła w żadnej czystej postaci, że są tylko ludzie i ich decyzje. 
- Zgadza się, właśnie nasze decyzje o nas świadczą. 
- Myślisz, że dla mnie lepiej by było gdyby był w więzieniu? Gdyby nie mógł mi pomagać przez tyle lat?
- Myślę, że po prostu na to zasłużył. 
- Może, nie będę udawał sędziego. Mogę ci tylko powiedzieć, że wiem o tym, że wtedy chciał być zamknięty. Daniel go od tego uchronił wbrew jego woli. I całe szczęście bo nie miałbym ojca i może już bym nie żył. Możesz go nie cierpieć ale przerzucanie tych odczuć na mnie jest, moim zdaniem, nie w porządku. Wiesz jakie to było przykre? Okazało się, że nagle przestałem się dla ciebie liczyć... Poza tym, takie chowanie urazy od dzieciństwa i ciągłe obrzucanie się obelgami jest chyba strasznie dziecinne? A to zawsze ty zaczynasz. 
- Trochę to zabawne, żeby nastolatek pouczał mnie o dojrzałości - zaśmiał się Black, tym razem ze szczerym rozbawieniem. 
- Nie mam racji?
- Może masz - wzruszył ramionami. - Przepraszam, jeżeli moje zachowanie względem ciebie w ostatnich miesiącach sprawiło ci przykrość. Nigdy nie chciałem dla ciebie źle...
- Przyjmuję twoje przeprosiny. Chcę też, żebyś wiedział, że rozumiem twoje rozgoryczenie. Nie zasłużyłeś na tę odsiadkę i przykro mi, że spotkało cię tyle złego. Chciałbym jednak, żebyś pamiętał o tym, że to nie mój tata cię skazał i to nie on jest odpowiedzialny za to, co się z tobą działo. Chciałbym też, żebyś przy mnie nie mówił o nim źle. 
Black westchnął. 
- Postaram się pamiętać. 
Harry przytaknął i uśmiechnął się lekko. Nie znaczyło to, że zamierzał traktować Syriusza znowu tak blisko jak Remusa, ale mogli już zachowywać się w stosunku do siebie normalnie, bez niepotrzebnych animozji. Wokół panowało tyle chaosu, że każda cząstka spokoju była na wagę złota, a ta rozmowa dała mu właśnie trochę spokoju i oczyszczenia atmosfery. 
- Czy - zaczął trochę niepewnie Syriusz. - Czy radzisz sobie z tym, co dzieje się w zamku? Te obrzydliwe oskarżenia... Niezależnie od tego, co myślę o twoim ojcu, Harry, nigdy bym nie pomyślał, by posądzać ciebie o któreś z tych okropieństw. 
- Trochę się przyzwyczaiłem. Czy zauważyłeś może coś podejrzanego? Mężczyznę w cylindrze, może robił coś z jakimś uczniem?  - zapytał i opowiedział mu o swoich podejrzeniach. 
- Hm, faktycznie widziałem faceta w cylindrze, ale to było w Hogsmeade i był sam. Możliwe, że to był ten Wetch. Nic o nim nie słyszałem. Przekażę te informacje Dumbledore'owi. 
- Co się z nim dzieje, ponoć znowu miał jakieś wielkie plany? 
- Na razie szuka Grindelwalda. 
- Gellerta Grindelwalda? Po co? 
- Nie wyjawił mi szczegółów. Jest więcej osób, które chce znaleźć, a które od jakiegoś czasu stały się nieuchwytne, ale to zadanie zlecił mnie. - Dłonią wskazał stos dokumentów. - Szukałem wskazówek. 
- Planuje skompletować nowy Zakon Feniksa? 
- Nie, nie, to nie o to chodzi - energicznie potrząsnął głową, aż jego długie włosy zafalowalły. Zerknął na zegarek. - Cholera, muszę jechać. 


Nie miał jeszcze ochoty, by wracać do zamku, więc usadowił się na trybunach. Obserwując ćwiczenia latania młodszych uczniów, pozwolił swoim myślom błądzić swobodnie. Przypomniało mu się jak w pierwszej klasie podczas swojego pierwszego meczu quidditcha Quirrell, ówczesny nauczyciel obrony przed czarną magią, próbował strząsnąć go z miotły, co nie udało się tylko dlatego, że na widowni był też Snape, który rzucał odpowiednie przeciwzaklęcia. W drugiej klasie natomiast faktycznie spadł z miotły, na szczęście z niewielkiej odległości, a ówczesny i teraźniejszy nauczyciel obrony przed czarną magią, Gilderoy Lockhart, pozbawił go kości ramienia. Na wspomnienie leczenia tego incydentu aż się wzdrygnął. 
Wiatr wzmagał się coraz bardziej. Sięgnął do torby i wyjął swój szalik w barwach Gryffindoru. Od czasu gdy z jego pokoju skradziono Mapę Huncwotów, starał się trzymać przy sobie najważniejsze rzeczy, a w tym pamiętnik swojej matki. Przekartkował go bezwiednie, zastanawiając się jak wyglądałoby jego życie, gdyby nie ten cudowny plan Dumbledore'a. Gdyby Lily przeżyła, pewnie zostałby z nią. Jeżeli Severus nie trafiłby do Azkabanu, pewnie mieszkaliby razem. Może nawet by się pobrali. Zanotował w myślach, by przy okazji spytać ojca, czy wtedy zamierzał ją poślubić. Pewnie latałby na miotle zanim jeszcze nauczyłby się dobrze chodzić. Może nawet miałby rodzeństwo? Co prawda, wychowywał się z kuzynem, ale sądził, że własny brat czy siostra byliby zupełnie inni od Dudleya. Westchnął w zamyśleniu. Złość, którą odczuwał od czasu gdy wszystkiego się dowiedział, powoli przechodziła w żal i żałobę po tym, co mogło być, po części życia i doświadczeniach, których został pozbawiony. 
Dłonie mu skostniały od zimna. Nawet nie zauważył jak słońce już zaszło, a boisko opustoszało. Zmarznięty szybko zbiegł z trybun, kierując się w stronę zamku. Niedaleko dziecińca coś przykuło jego uwagę. Na kamiennych schodach siedział chłopak z Ravenclawu, Harry kojarzył go, ponieważ był pałkarzem w drużynie Ravenclawu, był teraz na piątym roku. 
Coś z nim było nie tak. Kołysał się do przodu i do tyłu jak dzieci z chorobą sierocą. Oczy miał dziwnie puste, zaszklone i zaczerwienione. Harry zatrzymał się. Miał nieprzyjemne przeczucie, że nie powinien się do niego zbliżać. Chłopak wyciągnął coś z kieszeni kurtki. Trudno było dojrzeć co to takiego. Przedmiot było cienki i podłużny. Przyłożył go do twarzy w okolicach oczu. Harry przetarł szkła swoich okularów i zmrużył oczy, by lepiej widzieć. Krukon długo dłubał przy oku. Okazało się, że ów przedmiotem był skalpel, a on w otwartej dłoni trzymał własne, wydłubane oko. 
Harry cofnął się odruchowo, ale kiedy zobaczył, że chłopak zbliża skalpel do drugiego oka, podbiegł w jego stronę. 
- Stój! - zawołał. - Natychmiast przestać, pomogę ci dojść... - przerwał, gdy pałkarz rzucił na niego wściekłe spojrzenie i wyszczerzył zęby jak rozgniewany pies. 
Ślina spłynęła mu po brodzie. Wyglądał jakby miał atak wścieklizny. Nim Harry zdążył wyjąć różdżkę z kieszeni spodni, rzucił się na niego z ostrym narzędziem w dłoni. Szamocząc się, obaj upadli na kamienne podłoże z takim impetem, że Harry poczuł przeszywający ból w barku.  Jak na pałkarza przystało, chłopak był silnie umięśniony, a w dodatku, cokolwiek spowodowało u niego tę psychozę, dodało mu jeszcze więcej siły i agresji. Harry starał się jak mógł unikać ciosów, próbując jednocześnie dobyć swojej różdżki. Krew z oczodołu ściekała po twarzy oszalałego ucznia, plamiąc też Harry'ego. W końcu Krukon jedną dłonią przytrzymał prawą rękę Harry'ego, a drugą przyłożył mu skalpel do szyi. Obaj oddychali szybko i płytko, zadyszani. Harry starał się nie poruszać, poczuł jak ostrze powoli zatapia się w jego skórze. Zebrawszy w sobie siłę, podniósł kolano, tak mocno jak tylko mógł, godząc przeciwnika w krocze. Chłopak zawył z bólu, a Harry wykorzystał moment, by zepchnąć go z siebie. Przeturlał się szybko, wyjął różdżkę i wymierzył nią w Krukona. Wstał powoli, bardzo obolały i zdyszany. Stróżka krwi ciekła mu po klatce piersiowej. Ale chłopak się nie ruszał. Leżał spokojnie. Nagle popatrzył na Harry'ego, a następnie poderżnął sobie gardło. Krew wystrzeliła jak z fontanny, w okamgnieniu tworząc wokół niego makabryczną kałużę. 




- I tak po prostu rzucił się na ciebie? 
Siedzieli właśnie w pokoju Harry'ego razem z Hermioną i Ronem. Hedwiga pohukiwała z niezadowoleniem w swojej klatce. Harry podszedł do biurka, wypuścił ją, a następnie otworzył okno, by mogła wylecieć i zapolować. 
- Siadaj - powiedziała Hermiona, a sama usiadła obok niego z apteczką na kolanach i zajęła się opatrywaniem jego rany na szyi. 
- To nic takiego - mruknął. 
- No nie wiem... Nie jest głęboka, ale... ma jakiś dziwny kolor. Powinieneś dać się obejrzeć pani Pomfrey, ten skalpel mógł być zatruty. 
- O nie ma mowy! Od razu zaczną się pytania skąd mam tę ranę, a już pewnie ktoś go znalazł przed zamkiem, więc szybko powiążą ze sobą te fakty.
- Myślicie, że ktoś zaczarował tego Kurkona? 
- Wyglądał jak w jakimś transie - Harry wzruszył ramionami. 
- Transie... - powtórzyła Hermiona, przemywając ranę środkiem odkażającym. Harry syknął. To nieprzyjemnie szczypało. - Może to ten Wetch? Może... hm, może on hipnotyzuje uczniów...
- Ale - wtrącił Ron - to było samobójstwo, nie? Poprzednie, nie licząc tych na początku roku, były zdecydowanie morderstwami. 
- Może czasem doprowadzają kogoś do takiego transu, że łatwo mogą go zabić, a innym powodują właśnie taki atak? Może ci uczniowie, którzy zginęli na początku roku, przeszli przez to samo? Może Wetch ich hipnotyzuje, a Nathaniel ich zabija? 
- Kilka razy Nathaniel był w zupełnie innym miejscu - przypomniał jej Ron. - Przynajmniej wtedy nie mógł zabijać osobiście. 
- Ma wspólników, to jasne - powiedziała, przewracając oczami. Nałożyła Harry'emu maść leczniczą. 
- Aua! To szczypie jak cholera!
- No przykro mi - westchnęła bezradnie, przyklejając opatrunek. - Szczerze mówiąc, bardziej mnie ciekawi po co Dumbledore szuka Grindelwalda. 
- Ponoć to jego dawna wielka miłość - zachichotał Ron, rozkładając się na łóżku Harry'ego. 
- To musi chodzić o coś więcej, Syriusz nic więcej nie powiedział na ten temat?
- Nie, ponoć Dumbledore nie wtajemniczył go w cel tych poszukiwań, albo nie chciał mi tego powiedzieć. 
- Grindelwald był słynny ze swojej miłości do czarnej magii, kiedyś był bardzo niebezpieczny, uwięziono go nawet na jakiś czas a potem słuch o nim zaginął - myślała na głos Hermiona. Przez moment przyglądała się im bacznie, trochę niepewna czy zdradzać im swoje podejrzenia. - Wiecie co myślę?
- Nie - rzekł Harry. - Nie mam siły na okulmencję. 
- A ja jej w ogóle nie umiem. 
- Eh, mam takie przejmujące przeczucie, że to wszystko jest ze sobą w pewien sposób powiązane. Dumbledore szukający Grindelwalda, te podejrzane ataki, te podejrzane zgony w kraju, śmierć Daniela...
- Przecież on jednak nie umarł - wtrącił Weasley. 
- Tak, ale ktoś go podtruwał, komuś zależało na jego śmierci. Tylko po co? Daniel szukał czegoś w swoim gabinecie...
- Jakiegoś wspomnienia - rzekł Harry. 
- Wspomnienia. To wspomnienie musi być bardzo ważne, obawiał się czy ktoś go już nie znalazł... Byłam na niego zła, ale jak teraz o tym myślę... Może nie chce widzieć się z Alayą, by nie sprowadzać na nią niebezpieczeństwa, a nam po prostu nie chciał wszystkiego tłumaczyć. 
- To ma jakiś sens...
- Ale co ma do tego Dumbledore i Grindelwald?
- Podejrzewam, że cokolwiek ktoś chce wyciągnąć od Daniela, Dumbledore i Grindelwald mogą mieć jakąś wiedzę w tej samej sprawie. Dlatego jestem przekonana, że to musi dotyczyć czegoś niebezpiecznego, może jakiegoś starożytnego artefaktu dającego wielką moc? Możemy tak zgadywać bez końca, niemniej to wszystko się ze sobą łączy?
- A jak połączysz z tym mordy w Hogwarcie? - zapytał bez przekonania Ron. 
- Nie wiem - szepnęła bezradnie. - Może to część jakiegoś eksperymentu? Albo jakiejś chorej gry w zastraszanie? A może po prostu Nathaniel jest stuknięty i realizuje swoje chore fantazje, po prostu dlatego, że może?
- No - przyznał. - To samo mówiłem po tym jak pierwszy raz go obserwowałem. Facet jest kompletnie kopnięty. Nie brakuje mu nie tylko piątej klepki, ale i czwartej i trzeciej. 
- Niezależnie od powodu - zaczął Harry - to się nie skończy dopóki Nathaniel jest w Hogwarcie. 
- Właśnie o tym rozmawiałam z Marlene. Doszłyśmy do wniosku, że trzeba go jakoś wywabić z zamku. 
- Geniaaaaalneee - mruknął Ron, ziewając przeciągle. - Tylko jak to zrobić? 
- Jeszcze nie wiem. Musimy więcej się o nim dowiedzieć


*



Winston Brylce powoli dochodził do siebie w jednym z pokoi gościnnych. Po sporej dawne eliksirów wzmacniających, lekarstw i podłączonej kroplówce, jego twarz zaczęła odzyskiwać naturalny koloryt, a funkcje życiowe normowały się. Kiedy odzyskał przytomność, w pierwszej chwili przeraził się, dzikim wzrokiem rozglądając się wokół, próbował wstać, ale Severus przytrzymał go. 
- Odbiliśmy pana z opuszczonego budynku - powiedział spokojnie Molder. - Jest pan tutaj bezpieczny. Ja nazywam się William Molder, to jest Severus Snape - wskazał na Severusa. - Obaj jesteśmy agentami wywiadu. Nasz szef otrzymał pańską wiadomość. 
Brylce odetchnął z ulgą i z powrotem bezwładnie opadł na łóżko. 
Miał ponad czterdzieści lat, przerzedzone, kręcone jasnobrązowe włosy i duże niebieskie oczy, w tej chwili zaczerwienione i opuchnięte. Był dość wysoki, ale musiał szybko schudnąć w czasie uwięzienia w piwnicy starego domu. Skóra była szorstka, ziemista, odwodniona i wiotka. Po pierwszej pomocy rany zaczęły się goić, ale minie przynajmniej parę tygodni zanim mężczyzna odzyska zdrowie i sprawność. Kiedy przemówił, okazało się, że miał niski i ochrypły głos. 
- Merlinie, jakie to szczęście - jęknął, prawie płacząc. - Musicie znaleźć moją żonę! Oni ją zabiją gdy zorientują się, że mnie uratowaliście. Musicie... musicie ich uprzedzić... 
- Najpierw musimy się od pana trochę dowiedzieć. - Molder wręczył mu szklankę wody. - W wiadomości nie zawarł pan wielu informacji. 
- Nie mogłem, a oni i tak się zorientowali... - Potarł oczy. - Myślałem, że mnie zabiją. 
- Kto? - spytał rzeczowo Severus. - Dokładnie, o co chodzi?
- Jestem biologiem, specjalizuję się w wirusologii i biologii molekularnej. Parę lat temu otrzymałem bardzo ciekawą propozycję zawodową, byłem zachwycony i przyjąłem ją bez wahania. Pracowaliśmy nad nowymi terapiami, nowymi lekami, fantastyczna sprawa ponieważ mieliśmy do dyspozycji najlepiej wyposażone laboratoria, nie było żadnych problemów ze składnikami, nie musieliśmy ciąć kosztów, to był naprawdę raj dla naukowców. 
- Co się zmieniło? 
- Cóż... na początku nie brałem udziału w testach na ludziach. Rekrutacją zajmował się inny dział, wiedziałem tylko tyle, że ochotnicy dostawali za udział w badaniach sowite wynagrodzenia. Otrzymywaliśmy wyniki testów, ale nigdy ich nie obserwowaliśmy osobiście, robił to inny zespół. Któregoś razu mój brat zdecydował się zostać ochotnikiem. Potrzebował pieniędzy. Odradzałem mu to, ponieważ takie eksperymenty zawsze niosą za sobą pewne ryzyko, nawet gdy zadba się o wszystko ze strony medycznej. Ale on się uparł, więc machnąłem na to ręką. 
Winston zamilkł na chwilę. Zacisnął oczy, ale łzy i tak z nich wypłynęły. 
- Co było dalej?
- Na początku nie podejrzewałem niczego strasznego... Mój brat zmarł parę miesięcy po swoim udziale w badaniach, przyczyną zgonu był atak serca. On miał trzydzieści lat! Był zdrowy, silny, dbał o siebie, nigdy nie miał żadnych problemów ze zdrowiem, więc nie dawało mi to spokoju. Chciałem się czegoś więcej dowiedzieć o przebiegu badań. Myślałem, że może wtedy wykryto u niego coś niepokojącego. Zacząłem bardziej angażować się w procesy związane z przeprowadzaniem badań. Poprosiłem o przeniesie, ale nie pozwolono mi na to od razu... Potem poznałem więcej technik działania instytutu... - Westchnął głęboko i napił się wody. Mówienie sprawiało mu trudność. 
- Broń biologiczna? 
- Tak, ale nie tylko. Superwirusy, superbakterie. Ciągle pracowaliśmy nad mutacją coraz to nowych szczepów. Jeżeli nie były oporne na zwykłe metody leczenia, trafiały, w przenośni, do kosza. Celem było tworzenie szczepów odpornych na wszystko, ale zapewniam was, to o wiele trudniejsze niż się wydaje... Poza tym, mutacje genetyczne u ludzi i terapie genowe. Przez długi, długi czas wierzyłem w idee postępu i wszystkich naszych badań i w to, że śmierć mojego brata była spowodowana złą reakcją na terapię, coś takiego może przydarzyć się każdemu, jak szok anafilaktyczny. Po prostu wypadek, takie rzeczy się zdarzają. Patrzyliśmy w przyszłość. Chcieliśmy być o kilka kroków przed naturą, taka przynajmniej była oficjalna wersja... 
- Badania były nieetyczne?
- Nieetyczne! - Prychnął żałośnie. - Nieetyczne to mało powiedziane. Nawet nie jesteście sobie w stanie wyobrazić co tam się dzieje. Ochotnicy? Najczęściej są wabieni, nie znają kosztów, całego ryzyka, wydaje im się, że to coś jak oddanie krwi, prosta sprawa, a pieniądze duże. W rzeczywistości ryzyko jest ogromne i tak samo obciążenie zdrowotne. Ja byłem w zespole mikrobiologicznym, ale są też inne. Jest taki, który skupia się wyłącznie na mózgu i jego reakcjach. Sprowadzali psychicznie chorych ludzi, by badać różnice w funkcjonowaniu ich mózgów... Teraz... to już było dla mnie zbyt wiele, ryzyko stało się zbyt duże i nie mogłem się już dłużej oszukiwać, że cała ta wspaniała wiedza, którą uzyskujemy jest warta tak wielkich poświęceń. 
- Chciał pan odejść? - spytał Molder.  
- Nie mogłem tak ot zrezygnować. Za dużo wiem, nie pozwoliliby mi się zwolnić. Czekałem na odpowiedni moment, aż nadarzyła się okazja. Razem z profesorem Wurthkrickermannem opracowywaliśmy szczep bakterii z rodziny bakterii wywołujących martwicze zapalenie powięzi, musieliśmy też opracować antidotum. Byliśmy już blisko kiedy profesor zmarł. Chorował przez wiele lat, miał nowotwór z przerzutami, wiadomo było, że nie pozostało mu wiele czasu... Zniszczyłem całą dokumentację dotyczącą naszej wspólnej pracy nad tymi bakteriami, wszystkie próbki, wszystkie dowody i uciekłem. Teraz te informacje są tylko w mojej głowie i okazało się, że oni bardzo chcieliby je odzyskać. Dlatego mnie nie zabili. 
- Wspomniał pan o jakimś instytucie... Co to za miejsce? Kto tym zarządza, kto odpowiada za te działania?
Mężczyzna milczał przez dłuższą chwilę zanim udzielił odpowiedzi. 
- Ha, są w to zamieszane rządy wielu krajów... Jak myślicie, komu sprzedawali takie superbakterie? Agencjom wywiadu, takim jak MI6, CIA... wszystkim, które były tym zainteresowane. Nie, nie wiem czy akurat MI6, nie miałem dostępu do tak szczegółowych danych. Nie ma jednej osoby, która by tym zarządzała, to zespół wielu ludzi. 
- Gdzie pan pracował? 
- Oh, w wielu miejscach, to nie jest jeden budynek czy nawet kilka. Ja najczęściej pracowałem w Rosji, Japonii i tutaj we Włoszech, ale nie znajdziecie ich. Dobrze się zabezpieczają, ktoś niepowołany nie ma szans tam trafić. 
Molder i Snape wymienili spojrzenia. Nie byli ani zaskoczeni ani specjalnie przejęci - dokładnie czegoś takiego się spodziewali i teraz mieli świadka. Gdy Brylce opowiedział im, gdzie może być jego żona, nakazali mu odpoczywać i zostawili go samego w spokoju. 
- To co, ja zdam raport Mallory'emu - rzekł trochę znudzonym tonem William. - On zdecyduje czy mamy znaleźć tę żonę. 
Severus poszedł do salonu na parterze, zabrał telefon i wybił numer do biura swojego ojca. 
- Sev, wszystko w porządku?
- Tak, mam tylko szybkie pytanie. Czy Harry kontaktował się może z tobą?
- Nie. W sprawie Hogwartu słyszałem, że pojechała tam grupa aurorów i pracują nad złapaniem sprawcy tych zabójstw. 
- Yhym. Daj mi znać, jeżeli dowiesz się czegoś nowego albo Harry się odezwie. 
- Wiem, że się o niego martwisz... Chcesz, żebym pojechał do Hogwartu i sprawdził, czy wszystko z nim w porządku?
- Nie... nie wiem - odparł, zanurzając się w fotelu.  - Cały czas mam jakieś złe przeczucia, ale ufam, że Lupin by mnie powiadomił, gdyby była taka potrzeba, to mi obiecał. Harry też obiecał, że od razu zwróci się o pomoc gdy tylko poczuje się zagrożony, ale... Myślę, że jak zawsze zwlekałby z tym do ostatniej możliwej chwili. 
Molder wrócił po rozmowie z Mallorym, w dłoniach trzymał dwie butelki piwa, a w zębach zagryzał mini pizze. Jedną z butelek podał Snape'owi, następnie usiadł na sofie na przeciwko. Odgryzł duży kawałek i mielił go przez chwilę zanim się odezwał. 
- M chce żebyś odnalazł żonę Brylce'a, jeżeli się uda, wyślą tu kogoś po nich i zorganizują im bezpieczny transport do Anglii. Nazywa się Monica, jest zawodową pływaczką, trenuje teraz w Mediolanie. 
- A ty? 
- Mam zająć się Brylcem i na razie tyle, mam czekać na wiadomości. Aha, on chce żebyś pojechał tam pod przykrywką dla zwiększenia bezpieczeństwa. 
Telefon Severusa nagle zadzwonił.
- Musimy się spotkać, jak najprędzej. - Usłyszał w słuchawce.




Czekała na niego na ławce w parku nieopodal muzeum historii naturalnej. W ciepłym, ciemnym płaszczu i owinięta miękkim szalikiem wyglądała całkiem inaczej niż gdy poznał ją w sekretnym klubie, ale inny strój wcale nie umniejszał jej urodzie. Teraz jednak coś musiało wyprowadzić ją z równowagi. 
- Hej  - przywitała się przyciszonym głosem, kiedy usiadł obok niej. Od razu przeszła do rzeczy. - Pytałeś mnie o Rosjanina, niejakiego Michaiła Sercenko? 
- Pojawił się znowu w klubie?
- W pewnym sensie. - Rozejrzała się wokół, upewniwszy się, że w pobliżu nie przebywał nikt podejrzany, mówiła dalej. - Dowiedziałam się od Vivici, że Sercenko przeprowadza transporty porwanych dziewczyn z Europy Wschodniej i Bałkanów. Zwabiają je perspektywami nauki, kariery aktorskiej i innymi gruszkami na wierzbie, a potem wszystkie...
- Trafiają do domów publicznych?
Skrzywiła się trochę i pokręciła głową. 
- Nie, a przynajmniej nie większość z nich... Vivica słyszała coś o eksperymentalnych badaniach medycznych? O tych porwaniach słyszałam aż zbyt wiele. Kiedyś mój własny brat był zamieszany w takie akcje, za to i za dilerkę dostał wyrok... Słuchaj, Bruce... ja... - Jakby skuliła się w sobie. Nachyliła się bliżej do niego, tak że mógłby policzyć wszystkie drobne piegi na jej nosie.  - Katja znalazła dzisiaj Vivicę martwą w swoim łóżku. Wyglądało to tak, jakby przedawkowała narkotyki, ale ja ją znałam, ona nigdy nie brała narkotyków, nawet LSD. 
- Sądzisz, że ktoś upozorował przedawkowanie?
- Jestem pewna! Czy te dane coś znaczą, mogą ci jakoś pomóc?
- Tak, myślę, że nawet bardzo... - powiedział powoli. - Powinnaś stamtąd odejść. To nie jest miejsce dla ciebie, jesteś za mądra. 
Roześmiała się uroczo. Odgarnęła z twarzy długie rude włosy, które wiatr wciąż rozwiewał. 
- Wiem. Potrzebuję zgromadzić więcej pieniędzy, by móc wyjechać i... zacząć żyć tak jakbym tego chciała, a jednocześnie... nie mogę się wychylać. Boję się, że mój brat albo ojciec... W każdym razie, trochę za dużo wiem i obawiam się, że... zacznie im to jeszcze bardziej przeszkadzać. A teraz boję się nawet wrócić do klubu, po tym co stało się z Vivicą. 
- Nie musisz tam wracać. Miałabyś ochotę na wycieczkę do Mediolanu? Jeżeli zgodziłabyś się mi pomóc?


*


Wchodząc do wysokiego biurowca Fioravanti Enterprises&Industries ogarniała ją przejmująca determinacja. Z samego rana skontaktowała się z zarządem cmentarza, na którym leżał grób Daniela z prośbą o usunięcie go najszybciej jak to tylko możliwe. Mark miał wątpliwości czy nie było to trochę nierozsądne ponieważ mogło przykuć niepowołaną uwagę, ale ona nie zamierzała się tym przejmować. W końcu przypomniała sobie, że nie musiała się bać ani Antoniusza Fioravantiego, ani w ogóle kogokolwiek, a poza tym, odzyskała nadzieję. Skoro ciało w grobie nie należało do Daniela, on sam musiał być gdzieś indziej i istniała szansa na to, że był przechowywany w konserwujących warunkach. Jeżeli ciało nie zostało zniszczone, mogła mu pomóc. 
Wzięła plakietkę wizytatora i lawirując pomiędzy zganianymi pracownikami, skierowała się długim jasnym korytarzem w kierunku wind. Nie była pewna gdzie dokładnie odnajdzie Rosette, ale wiedziała, od którego miejsca zacząć poszukiwania. W panelu wewnątrz windy wpisała odpowiedni kod, a ta ruszyła z szarpnięciem w dół. 
Oparła się o ścianę i przeciągnęła się mocno. Czuła się naelektryzowana, silna. 
Drzwi otworzyły się ukazując dział laboratoriów, w których najczęściej w wolnych chwilach pracował Leonel. Teraz panowała tam cisza i spokój, aż echo stukotu jej obcasów o marmurową posadzkę niosło się długim korytarzem. Odnalazła drogę do prosektorium bez większego problemu. Przejście było uchylone. Alaya popchnęła drzwi i pewnie weszła do środka. Tam już ktoś był. 
Rosette siedziała na stole sekcyjnym, tyłem do wejścia. Odwróciła się przez ramię. 
- Alaya? Co tutaj robisz? 
Alaya skrzyżowała ramiona, stanąwszy po drugiej stronie stołu. Nie spodziewała się tak szybko znaleźć szwagierkę, ale tym lepiej dla niej, zaoszczędziła sobie mnóstwo czasu. 
- Wiem, że tamte szczątki nie należały do Daniela. 
Rose zeskoczyła ze stołu, poprawiła sobie spódnicę i dopiero spojrzała na Alayę. 
- Tak - odpowiedziała cicho. - Jak do tego doszłaś? 
- A to już moja sprawa - odparła oschle. Zaczęła przechadzać się po sali. - Gdzie on jest? 
- Daniel? Tutaj go nie ma. - Alaya podeszła do chłodni, w której w metalowych szufladach trzymano zwłoki. Otworzyła jedną z nich, potem kolejną. - Naprawdę go tutaj nie ma. 
Alaya zaśmiała się kpiąco. 
- I mam ci wierzyć na słowo? 
- Posłuchaj, wiem, że jesteś na mnie wściekła i nie jest między nami najlepiej, ale tutaj naprawdę go nie ma i ja nie wiem gdzie jest. 
Otworzyła wszystkie komory, ale w żadnej nie było nawet fragmentu ciała. 
- Co mu zrobiliście? 
Rose pokręciła powoli głową. Coś w spojrzeniu Alayi sprawiło, że przeszedł ją zimny dreszcz. Patrzyła na nią z taką nienawiścią, aż poczuła autentyczny strach. Napięcie było prawie namacalne. Trudno byłoby sobie to teraz wyobrazić, ale wiele, wiele lat temu, te dwie kobiety były dla siebie jak najlepsze przyjaciółki, a nawet więcej, jak siostry. Do niedawna Alaya czuła jeszcze gdzieś w głębi serca okruszki sympatii do Rosette, ale w tej chwili była tam już tylko pogarda i nienawiść. 
Machnęła delikatnie ręką, a pole siłowe podrzuciło Rosette, aż głośno uderzyła o ścianę i upadła na posadzkę, potrącając przy tym szafkę z narzędziami medycznymi. Próbowała podnieść się na ramionach, ale niewidzialna siła przytrzymała ją w dole. Alaya powoli, spokojnie zrobiła kilka kroków bliżej. 
- Co mu zrobiliście? Co się z nim stało? 
Mimo złości, głos miała opanowany. Zacisnęła prawą dłoń, w tej samej chwili Rosette złapała się za gardło. Poruszała ustami jak rybka wyciągnięta z wody, rozpaczliwie próbując nabrać powietrza. Dłońmi chciała rozluźnić niby to niewidzialne więzy na swojej szyi, ale żadnych więzów nie było. Coś jednak trzymało ją za gardło jak silne pięści. Powoli opadała z sił. Z oczu wypłynęły jej łzy, żołądek ścisnął się boleśnie. Czuła, że jeszcze chwila i się udusi. Wrażenie jakby jej płuca smagał żywy ogień. Nie miała przy sobie różdżki, mogła więc jedynie patrzeć na Alayę błagalnie. .
Alaya rozluźniła dłoń, a Rosette głośno zaczerpnęła powietrza. Dyszała ciężko jakby przebiegła maraton. Jej klatka piersiowa unosiła się i opadała nierównomiernie. Odgarnęła z twarzy włosy. 
- Nie wiem - wysapała. - Naprawdę sama chciałabym wiedzieć!
- Co mu zrobiliście? - powtórzyła ostro Alaya. Stanęła tuż nad nią.
Rosette krzyknęła. Ból był nie do zniesienia. Czuła jakby wszystkie wnętrzności wypełniały się kwasem, paliło ją w płucach, w gardle, w głowie. 
- Błagam, przestań - zdołała wykrztusić. 
Na moment wszystko ustało. Rosette spojrzała na Alayę rozpaczliwie. 
- Po tym jak w szpitalu doszło do zatrzymania akcji serca, podano mu preparaty hamujące rozkład tkanek. Celter miał przeprowadzić autopsję, ale nie zrobił tego. Nie wiem nic więcej, przysięgam!
- Jakoś ci nie wierzę - westchnęła Sauvage. 
- Ala, błagam - jęknęła Rosette. Powoli usiadła. Próbowała złapać bratową za rękę, ale ta odtrąciła ją mocno. - Nigdy nie chciałam żeby Danielowi stała się jakakolwiek krzywda, musisz mi uwierzyć!
Brunetka prychnęła. 
- Nie ośmieszaj się jeszcze bardziej - syknęła. - Jeżeli jesteś suką, powinnaś przestać udawać, że jest inaczej. Zapewniam cię, to o wiele zdrowsze i zapobiega dysonansowi poznawczemu. - Kucnęła, by zbliżyć się do Rose. Teraz ich twarze dzieliły zaledwie centymetry. - Gdzie on jest?
- Nie wiem - szepnęła bezsilnie Rosette. - Jego ciało po prostu zniknęło z prosektorium, nikt nie wie jak! Sami wszędzie go szukaliśmy. Antoniusz w końcu zorganizował te zastępcze szczątki bo nie chciał, żebyś zaczęła tu węszyć. Alaya, ja nigdy bym nie skrzywdziła Daniela. 
- Ale pozwoliłaś innym go skrzywdzić. - Alaya złapała ją mocno za szyję, szarpiąc nią pod ścianę. - Jeżeli kłamiesz i miałaś coś więcej z tym wspólnego...  - mówiła powoli, akcentując każde słowo. - Zniszczę cię. Powoli, po kawałku i nikt mnie nie powstrzyma. 
Puściła ją, wstała i wyszła, nie oglądając się za siebie. Miała jeszcze jedną ważną rozmowę do przeprowadzenia. 

Sekretarka oczywiście nie chciała jej wpuścić do biura. Prezes był bardzo zajęty. To nie było żadną przeszkodą. Kiedy sekretarka przestała się awanturować i leżała nieprzytomna przy swoim biurku, Alaya miała czystą drogę do gabinetu Antoniusza. Przeszła nad kobietą i pewnie weszła do środka przestronnego gabinetu. 
Antoniusz kłócił się z kimś przez telefon. W jednej dłoni trzymał różdżkę, z której tryskały drobne iskry. Dostrzegłszy Alayę, zmarszczył brwi i natychmiast przerwał połączenie. Nacisnął przycisk, który miał go połączyć z jego asystentką. 
- Twoja sekretarka jest tymczasowo niedysponowana - powiedziała zimnym tonem Alaya. 
- Czego chcesz? Nie mam czasu na bzdury! - warknął. 
- Świetnie bo ja też nie.  - Podeszła bliżej. On przyglądał się z jej z mieszaniną niezrozumienia i irytacji. - Wiem, że tamte zwłoki nie należały do mojego męża. 
Zaśmiał się krótko i wzruszył ramionami. 
- I co? Chciałabyś dostać medal za odkrycie tego?
- Nie trzeba. Chcę wiedzieć, czego od niego chcesz. Bardzo ci zależało na tym, by go osłabić, by go zdyskredytować. Bardzo chciałeś doprowadzić go na skraj wyczerpania. Po co? Jesteś chamem i prostakiem, ale nie mam wątpliwości, że miałeś w tym konkretny cel. 
- Może i miałem, ale ty nie masz o tym pojęcia. Nawet gdybym ci powiedział, nic byś z tego nie zrozumiała - zarechotał. - Pewnie zaraz zażądasz wydania jego ciała, ale tutaj cię rozczaruję, nie mamy go! Poza tym, tobie i tak nie jest do niczego potrzebne. Twoje życie z nim już się skończyło. Na zawsze. 
- To się dopiero okaże. 
Nagle Antoniusz upadł na podłogę przy swoim biurku, łapiąc się za szyję. Wściekle wycelował różdżkę w Alayę. Zaklęcie wystrzeliło ale zamiast w nią uderzyć, skręciło tuż przed nią i trafiło w komodę po lewej stronie. Fioravanti wytrzeszczył oczy w szoku i skonfundowaniu. Spróbował jeszcze raz, ale różdżka pękła na dwa kawałki. Wrzasnął ze złości. Podniósł się na nogi, chciał rzucić się na Alayę z pięściami, ale siła uderzyła go do tyłu. Impet przewrócił biurko i wszystko co na nim leżało.  
- No, to chyba coś sobie jednak wyjaśniliśmy - powiedziała z uśmiechem. 
Odwróciła się na pięcie i wyszła z gabinetu. 

Antoniusz wstał, oparł się o parapet, by złapać oddech. Ledwie Alaya wyszła, do środka przez drugie wejście wbiegła Rosette. Włosy miała rozczochrane, twarz opuchniętą, a spódnicę lekko rozdartą. 
 - Żona Sauvage'a tu była - rzekł z pretensją, tak jakby to Rose była temu winna. - A tobie co się stało?
- Ze mną też rozmawiała. 
- Idiotka rozwaliła mi różdżkę! - Schował fragmenty różdżki do kieszeni. Podniósł biurko, a następnie telefon. W pośpiechu wykręcił numer do działu archiwum. - Niech ktoś przyniesie mi wszystkie akta jakie mamy na temat Alayi Sauvage. Natychmiast i na jednej nodze! - Rzucił słuchawką. - Co ona sobie wyobraża? - zawołał do Rose. 
- Wie, że to ty zleciłeś otrucie go - powiedziała cicho. Usiadła na fotelu, wciąż była wyczerpana i oddychała z trudem. 
- Co z tego i tak nic nie może z tym robić.... ale coś kombinuje. Po to tu przyszła. Żebym wiedział. Bezczelna suka - prychnął. - Musimy znaleźć zwłoki Sauvage'a zanim jej się to uda.
- Wiem - westchnęła. 
Antoniusz ponownie wykręcił numer na aparacie. Po chwili ktoś odebrał. 
- I jak? Znaleźliście jakieś ślady? Cokolwiek? Cholera jasna, płacę wam za efekty, rozumiesz?! Macie go znaleźć! I tego, kto go stąd zabrał. Macie znaleźć Sauvage'a albo przestanę być miłym zleceniodawcą - warknął z frustracją. - Macie go znaleźć! Martwego, żywego, wszystko jedno w jakim stanie, chcę go mieć u siebie, jak najszybciej!
Ponownie rzucił telefonem. 
- Żywego? - powtórzyła zdezorientowana Rose.  - Przecież on umarł w szpitalu.
- Teraz nie jestem tego taki pewien. Cholera wie jaką magią mógł się zabezpieczyć!To co ona dzisiaj mi tu odstawiła, coś tu jest nie tak! Miała nade mną pełną kontrolę, nie mogłem nic zrobić! - Z całej siły walnął pięścią w blat, aż coś chrupnęło w kościach jego dłoni. 


*

Wbiegł do opuszczonego magazynu i zatrzasnął za sobą bramę. Chyba ich zgubił na ostatnim zakręcie. Przez chwilę stał w bezruchu, czekając na jakiś podejrzany dźwięk czy ruch. Nic się nie działo. Odetchnął z ulgą. Osunął się zimną posadzkę. W końcu mógł usiąść. Był bardzo zmęczony. 
Wewnątrz znajdowało się mnóstwo starych, zniszczonych obrazów, jakieś narzędzia budowlane, części od samochodów i innych maszyn i tuziny innych staroci. Nie było to lokum o wysokim standardzie, ale nadawało się jako tymczasowe schronienie. W kącie była umywalka. 
Potarł dłońmi twarz. Nie wiedział, czego chcieli od niego napastnicy, ale był przekonany, że różni ludzie śledzili go od czasu gdy tylko w nieznany sobie sposób wydostał z laboratoriów Fioravanti Enterprises&Industries. Prawie na pewno ktoś poszedł za nim także i do Hogwartu. Doszło już do paru konfrontacji, ale ilekroć ktoś go zaatakował, uciekał gdy tylko przekonywał się, że nie zdoła go pokonać. 
Zaklął w duchu. Był tak cholernie zmęczony. Głowa go bolała, żołądek ściskał się z głodu. Nie znalazł tego wspomnienia w Hogwarcie. Może nigdy go tam nie było? Nie pamiętał. Chciał sobie przypomnieć, ale nie mógł. Podniósł się gwałtownie. Wydawało mu się, że słyszał kogoś w głębi magazynu. Cisza. 
Z kieszeni kurtki wyjął małe zawiniątko ze sreberka. Rozwinął je, zwilżył językiem dwa palce, na którymi zgarnął białawy proszek, który następnie włożył do ust. 
W kącie dojrzał kawałek starego, brudnego materaca. Przynajmniej tej nocy nie będzie musiał spać na ziemi. 
Podszedł do umywalki. Odkręcił kran. Jakiś stukot, coś zarzęziło i po chwili woda wypłynęła, niebyła najczystsza, ale nie zamierzał nią gardzić. Umył sobie twarz i dłonie. 
Powinien był bardziej zainteresować się co działo się z Harrym i resztą. Nawet ich o to nie spytał. Teraz tego żałował, ale zupełnie nie miał do tego głowy. Severus nie uwierzył w jego śmierć, oczywiście. Uśmiechnął się lekko. Chyba byłby rozczarowany, gdyby było inaczej. Ale co miał teraz zrobić? Potrzebował pomocy Leonela. Potrzebował czasu, żeby dojść samemu ze sobą do ładu. Serce go bolało, tak bardzo pragnął móc wrócić do domu i do Alayi, tak bardzo pragnął wyjaśnić jej wszystko, ale teraz nie mógł tego zrobić. Poza tym, naprawdę obawiał się, że będąc przy niej, jeszcze bardziej ją skrzywdzi, jakkolwiek irracjonalne to było, nie mógł się pozbyć tego obrzydliwego poczucia winy i zdegustowania samym sobą. 
Znalazł jakieś najmniej brudne płótno i przykrył nim materac. 
Mógł wcześniej o to zadbać. Mógł temu wszystkiemu zapobiec, gdyby tylko trochę bardziej skupił się na czymś więcej niż sobie. Doskonale wiedział dlaczego Antoniusz zlecił Leonelowi podtruwanie go. Wiedział, czego chciał Antoniusz. I wiedział, że nie będzie mógł chować się w nieskończoność. Nie miał dokąd iść. Nie mógł wrócić do domu ani do żadnej innej budowli, która była jego własnością. Nie mógł skontaktować się z Alayą, jeżeli nie chciał jej narażać. Z Leonelem musiał, bo czuł, że nie ma do końca kontaktu z rzeczywistością. Nie mógł ufać samemu sobie, musiał więc zaufać komuś innemu. Próbował poradzić sobie sam. Znalazł nawet swoje stare leki, ale to nic nie dawało. Starał się, ale nie był w stanie poradzić sobie na własną rękę, taka była przykra prawda. 
Zerknął na zegarek. Wpół do pierwszej w nocy. O świcie będzie musiał stamtąd zniknąć. 
Jęknął. Mógł tego wszystkiego uniknąć. Wiedział o tym, że był podtruwany, ale dlaczego, to do niego dotarło dopiero po fakcie, gdy niespodziewanie obudził się na stole prosektoryjnym. 
Usiadł na materacu. Kolana objął ramionami, o jedno z nich oparł podbródek. 
Coś zaszeleściło. Podniósł głowę, zaniepokojony. Był już tak strasznie zmęczony. Fizycznie jak i tym, że nie mógł ufać ani sobie ani swoim zmysłom. 
Znienacka coś ciężkiego rzuciło się na niego. Ubrany na czarno mężczyzna złapał go za bark,  szarpał się z nim, próbując skrępować mu ręce, ale Daniel kopnął go mocno w brzuch. Wyciągnął z kieszeni spodni, schowany wcześniej kamień i uderzył nim w głowę nieznajomego. Zawył z bóli, ale nie odpuszczał walki. Trwało to kilka minut, aż Daniel zaklęciem odrzucił go od siebie na kilka metrów. Mężczyzna wyrzucił coś na ziemię i rezygnując z ataku, wyskoczył przez okno. Rozbił szybę w drobny mak. 








-------------------------------------------------------------------------------------
Dziękuję za to, że czytacie ♥
Jeżeli chcecie to zapraszam do komentarzy, zawsze chętnie z wami porozmawiam :).
No i zapraszam na grupę link -->FB


Soundtracks:
Hans Zimmer - Cornfield Chase
Daniel Deluxe - Star Eater
Dorothy - Wicked Ones
Hozier - Take me to church



2 komentarze:

  1. O kurcze, Alaya... kocham. Z buta wjeżdża, robi rozpierdziel i wychodzi jakby nigdy nic. Cuuudo.
    Bardzo mi się podobało, chociaż przyznam, że chciałabym już dostać rozwiązania tych wszystkich zagadek... Ale muszę być cierpliwa. Daniel, eksperymenty, Alaya i jej "dochodzenie"... nie mogę się doczekać następnych rozdziałów.

    OdpowiedzUsuń