29.02.2020

80.
Life's no fun without a good scare


Wciąż ociekał wodą gdy dojechał do mieszkania. Prawe ramię bolało jak smagane ogniem. Rękaw przesiąkł krwią. Zdawało się, że napastnik nie śledził go od domu Petversa, ale i tak wybrał dłuższą, bardziej zawiłą drogę powrotną. Miał jedynie nadzieję, że sprzęt nie uległ zniszczeniu w wodzie. Q zapewniał go o specjalnych zabezpieczeniach wodoszczelnych, ale jeżeli mimo to, stracą dane, wina spadnie oczywiście na niego. Miał szczęście, że  nie spowodował żadnej kolizji, od tego skoku do wody kręciło mu się jeszcze w głowie. 
Wszedłszy, przystanął na moment, nasłuchując. 
- To tylko ja! - Usłyszał głos Moldera. Po chwili ten stanął w progu. - Brałeś kąpiel?
- Bardzo śmieszne - mruknął Snape. 
Powyciągał z kurtki najważniejsze akcesoria, następnie zdjął ją powoli. Przyjrzał się swojemu ramieniu. Zgodnie z jego odczuciem, pocisk utknął wewnątrz. 
- Nie wyleciał? Zdarzyło mi się to kiedyś, paskudna sprawa. Pomóc ci?
- Nie.
Severus przyniósł zestaw opatrunkowy i drobne narzędzia chirurgiczne, które mieli na wyposażeniu w razie właśnie takich sytuacji.  Ściągnął koszulkę i zawiązał sznurek powyżej rany, by zatamować krwotok. 
- Dostałem wiadomość od M, że ktoś ci przerwał akcję. Widziałeś go już wcześniej?
Severus pokręcił głową, sięgając po buteleczkę ze środkiem odkażającym. Polał nim ranę, co jeszcze bardziej wzmogło pieczenie. Syknął z bólu. 
- Raczej nie. Rosyjski akcent. Wiedział gdzie idzie, nie działał po omacku. W dodatku uruchomił się jakiś alarm. 
- Q wysłał wiadomość, że udało mu się pobrać prawie wszystko. 
- Byle tylko coś w tym znalazł inaczej będziemy znowu w punkcie wyjścia.... fuck! - Skrzywił się. Wydłubywanie kuli lewą ręką nie należało do najprostszych zadań. 
- Może jednak pomogę?
- Nie.
- Robiłem to już. 
Snape westchnął z rezygnacją i wyciągnął skalpel ku Molderowi. William natychmiast zabrał się do pracy z zaskakującą delikatnością. Po paru minutach udało mu się wydobyć kulę. Umieścił ją w specjalnym foliowym opakowaniu na dowody. Oglądał ją przez chwilę, mrużąc oczy. 
- Wygląda na zatrutą, dobrze się czujesz?
Wzruszył ramionami. Poza bólem i lekkim otępieniem nie odczuwał żadnych nadspodziewanych skutków postrzelenia. Zajął się aplikowaniem maści leczniczych.
- Oddamy ją do analizy, przy odrobinie szczęścia uda nam się ustalić jakieś dane. Tymczasem mamy pilne sprawy.  
Severus zerknął na niego z zaintrygowaniem. 
- Jakiś postęp?
- Spory. Te badania dla ochotników? Dostałem zaproszenie do udziału w testach. Konsultowałem się z M i ustaliliśmy, że pojadę tam pod przykrywką zwykłego ochotnika. Mają się skontaktować w przeciągu kilku dni, podając wszystkie informacje niezbędne do podróży. Ty również masz jechać, ale jako cień. Może chciałbyś się zamienić?
- Nie. 
- Eh, tak myślałem - mruknął w rozbawieniu. - Podejrzewają, że chodzi o testowanie broni biologicznej lub środków psychoaktywnych, które konstruuje się z zamiarem użycia przy przesłuchaniach czy torturach. Jeden pies tak naprawdę. To nie wszystko. 
- Hm?
- Naukowiec, niejaki Winston Brylce, potrzebuje naszej pomocy. Uwięziono go, ale przewidział to i wcześniej wysłał wiadomość, udało się go już namierzyć. Ruszymy po niego jak tylko doprowadzisz się do porządku. Ponoć brał udział w testach na ludziach, ale dowiedział się zbyt wiele i kiedy chciał się wycofać, im niezbyt się to spodobało. 
- Tu w Wenecji?
- Kawałek za, ale bez problemu tam trafimy, sprawdziłem już trasę.  - Zerknął na zegarek. - Masz jeszcze pół godziny, potem musimy się zbierać. 
- Gdzie go zabieramy?
- Na razie ma zostać z nami, musimy wyciągnąć z niego najwięcej jak się da, zależnie od tego góra zdecyduje co z nim dalej. W wiadomości wspomniał coś o żonie, Mallory stwierdził, że trzeba będzie ją odnaleźć zanim tamci ją dopadną i zechcą faceta szantażować. 
Severus wyjął bandaż z apteczki, owinął go dokładnie wokół ramienia i zacisnął wiązanie. Dzięki maściom i eliksirowi ból powoli ustępował. Poruszał palcami, by sprawdzić sprawność dłoni. Wydawało się, że obędzie się bez trwałych szkód. 


*


Znowu śniły mu się okropieństwa. Rzeczy, o których nie chciał nawet myśleć ani widzieć ich. Poczuł, że już nie śpi, ale bał się otworzyć oczy. Łóżko zdawało się dziwnie twarde i zimne. Był mokry, czyżby aż tak spocił się podczas snu? Strącił kołdrę? Próbował po nią sięgnąć, ale ręka natrafiła tylko na chłodne podłoże. Zdał sobie sprawę, że wcale nie był w swoim łóżku. Naprawdę lunatykował? Obym tylko nie obudził się na podłodze w Wielkiej Sali tuż przed śniadaniem, pomyślał w duchu. Już dość wstydu zdążył się najeść przez ostatnie lata w Hogwarcie. Zebrał się w sobie i otworzył oczy. To nie był sufit Wielkiej Sali, ale niestety nie był to też sufit jego pokoju ani w ogóle żadnego wnętrza Wieży Gryffindoru. Coś ścisnęło go żołądku. Co to za dziwny zapach? Miał lepkie dłonie. Podniósł je do góry, spodziewając się już, co zobaczy. Krew. 
Poderwał się nagle. Wciąż był w swojej piżamie, ale teraz była brudna, poplamiona kurzem i zaschniętą krwią. Rozejrzał się wokół. Znajdował się w wąskim korytarzu prowadzącym do jednego z wejść do biblioteki. Zaledwie parę metrów dalej w kałuży krwi leżało ciało. Czując jak zbiera mu się na wymioty, podszedł bliżej. Ten wysoki auror, Grant, leżał martwy. Ktoś poderżnął mu gardło, wywalił język przez dziurę w tchawicy i rozpruł brzuch. Lewa dłoń została odcięta, ale nie było jej widać nigdzie w pobliżu. Harry poczuł narastającą panikę. Co on tu robił? Kto to zrobił? Czy był świadkiem tej masakry podczas gdy lunatykował? Musiał stąd jak najszybciej znikać. 
Była dopiero piąta rano, zamek wydawał się cichy i pusty. Otrząsnąwszy się, zerwał się biegiem. Musiał pozbyć się piżamy. Nie miał przy sobie różdżki. Najbliżej miał do łazienki prefektów. Udało mu się tam dotrzeć nie natknąwszy się na żaden z patroli. Zamknął drzwi na zasuwkę. Ściągnął z siebie koszulę i spodnie, wrzucił je do jednej z umywalek i pognał pod prysznic. W lustrze zdążył zauważyć, że jego twarz również zdobiły plamy krwi. Czy leżał tam śpiący podczas gdy ktoś szlachtował tego Granta?
Strumień zimnej wody przyniósł ulgę i orzeźwienie. Zmywając z siebie całą krew i brud, czuł się coraz lepiej i bardziej przytomnie. Parę minut później wyszedł, zabrał jeden z wolnych ręczników. Przez chwilę zastanawiał się co powinien zrobić z piżamą. Już wcześniej przeszukiwali jego pokój. Nawet jeżeli ją wypierze, jakieś mikroślady zostaną i licho wie jak Nathaniel to wykorzysta. Nie, lepiej się jej pozbyć. Z braku lepszego pomysłu wrzucił ją do rury szybu kanałowego.  

Czuł się trochę głupio, biegając po zamku w samym ręczniku, ale to co najwyżej było śmieszne, lepiej tak niż w zakrwawionym stroju. Na zakręcie przy schodach  na siódmym piętrze napotkał grupę Puchonów. 
- Ktoś ci zabrał ciuchy? - zawołał jeden z nich.
- To chyba był Irytek - odparł z krzywym uśmiechem Harry. 
Nie poświęcili mu więcej uwagi. Z ulgą pobiegł do Wieży, a stamtąd do swojego pokoju. 
Tam, na pościeli jego łóżka leżała odcięta dłoń zamordowanego mężczyzny. 


*

Muzyka była ogłuszająca, ale właśnie tego potrzebowała, żeby choć trochę zagłuszyć swoje myśli. Utwory, do których tańczyli razem na ubiegłym Balu Stowarzyszenia Mistrzów i przez ostatnie wakacje. Zamknęła oczy, wszystkimi pozostałymi zmysłami przywołując wspomnienia. Czuła zapach jego ulubionej wody po goleniu, dotyk jego dłoni na swoich biodrach, niemal słyszała jego głos. Może, jeżeli bardziej się postara, wspomnienie będzie wyraźniejsze. 
Nie potrafiła sobie poradzić. Jako lekarz, nieustannie spotykała się ze śmiercią, z widokiem zrozpaczonych rodzin, którym choroba zabrała bliskich. Wiele razy musiała doradzać im jak poradzić sobie ze stratą. Było wiele mechanizmów obronnych, każdy tak naprawdę reagował inaczej. Jeden wielki chłam. To nie miało żadnego sensu. Miała docenić to, że zdążyli spędzić ze sobą ten ostatni czas? Jej twarz wykrzywiła się z bólu. Fantomowe odczucia nie były wystarczające, by pozwolić jej zapomnieć, że nie było go tu przy niej. Nie umiała pohamować łez. Nic nie pomagało na ten przeraźliwy. okropny ból, jakby ostrymi szponami wyrwano jej serce. Jakby wykrwawiała się, ale nie mogła umrzeć. Jedynie podczas seksu z Leonelem, udawało jej się wchodzić w stan, w którym myśli chowały się gdzieś w głębi umysły. Stan, w którym mogła uciec od rzeczywistości.  
Otworzyła oczy. Nie było go tutaj. Nigdzie go nie było. Jak miała dalej żyć? Nie mogła sobie tego wyobrazić, nawet nie chciała sobie tego wyobrażać. Jak mogła dalej żyć, gdy była tak krytycznie ranna? Nie chciała się nad sobą użalać, ale ten ból był nie do zniesienia. Skoro człowiek może umrzeć dosłownie z bólu wywołanego złamanym sercem, tak zwany zespół takostubo, dlaczego wciąż żyła? Jednocześnie rozumiała, że faktyczna śmierć nic by nie dała. Żyjąc, dzięki pamięci mogła chociaż w taki sposób czuć się bliżej niego. Nieistnienie wydawało się jeszcze okropniejsze. 
Położyła się na łóżku. Spojrzała na stojące na szafce nocnej zdjęcie jej i Daniela. Przysunęła je do siebie. Przynajmniej w snach wracał do niej. Przynajmniej tam nie było bólu i pustki.  
Piosenka skończyła się w końcu i została sama w ciszy. Ciszy, której on nigdy nie mógł tak naprawdę posmakować. Okropny spokój. 
Z zamyślenia wyrwało ją donośne walenie do drzwi. Po chwili coś huknęło. 
- Alaya?! 
To tylko Mark. 
Zawołała do niego, określając swoją pozycję. Wkrótce stanął w drzwiach sypialni. Wyraźnie zmęczony, z rozwianymi włosami i lekką zadyszką. Na jego twarzy pojawiła się ulga gdy tylko ją zobaczył. Niecierpliwie rozluźnił krawat. 
- Nie mogłem się do ciebie dodzwonić. Martwiłem się, że... że coś się stało.  - Usiadł na łóżku tuż obok niej. Starał się nie zwracać uwagi na to, że miała na sobie tylko półprzezroczyste, koronkowe białe body.  - Nie było cię u Celtera. 
- Nie jesteśmy do siebie przywiązani liną, wiesz?
- Wydawało mi się, że się do ciebie przykleił... od wewnątrz.
Uśmiechnęła się lekko.
- Szukałeś mnie z jakiegoś konkretnego powodu?
- Martwiłem się po prostu. Miałem też paskudny dzień, chociaż... nawet obrzydliwa odskocznia od problemów, to zawsze jakaś odskocznia...
- Mówisz o pracy?
- Yhym. Pamiętasz, wspominałem ci o tych dziwnych morderstwach? Za każdym razem ciało jest dziwnie zniekształcone, przeobrażone, z przeróżnymi dodatkami, jak kijanki czy...
- Kojarzę. Pojawiło się kolejne?
- Tak, ale... eh, przy tym po badaniach okazało się, że... zostało wykorzystane. Seksualnie. Sprawdziliśmy więc pozostałe, które łączymy z jednym sprawcą no i potwierdziły się przypuszczenia, że zabawiał się z każdym z nich. Wyobrażasz sobie? Poluję na nekrofila - skrzywił się z obrzydzeniem.  - Pomyślałem, że jeżeli masz na to siłę... przydałaby mi się psychiatryczna opinia. Miałem zapytać też Celtera, stąd... - wzruszył ramionami.
- Macie pewność, że stosunki zachodziły po śmierci ofiar?
- Tak twierdzą lekarze sądowi.
- To dość rzadkie zaburzenie. Kontaktowaliście się w okolicznymi szpitalami psychiatrycznymi?
- Tak, dostałem już całą listę pacjentów z praktycznie całej Anglii, których na to leczyli, ale nie było ich zbyt wiele. Sprawdziliśmy już każdego i nijak się to nie klei. Albo starzy i zbyt schorowani żeby wyprawiać morderstwa z takim rozmachem, albo kompletnie niekontaktujący i wciąż w szpitalu, albo mają solidne alibi na przynajmniej jedno morderstwo, jeden nie ma alibi na żadne, ale nie ma też nóg i porusza się na wózku inwalidzkim, nie wydaje mi się, by dał radę. W każdym razie błądzimy po omacku na razie. Wydaje mi się, że ten typ nigdy nie został odkryty jako nekrofil.
- Duże znaczenie ma to, czy zabijał po to, by zaspokoić żądzę seksualną, czy odwrotnie, to zabójstwa są głównym punktem, a nekrofilia tylko aktem dominacji. Może wcale trupy nie powodują u niego pobudzenia seksualnego, ale robi to, by zaspokoić inną potrzebę.
Dent westchnął głęboko.
- Obrzydlistwo. Skąd się to w ogóle bierze?
- Chyba nie ma jednej recepty, ale  często powtarza się taki schemat: mężczyzna jest sfrustrowany, z różnych powodów boi się kobiet, boi się interakcji z nimi, onieśmielają go, a jednocześnie czuje silny pociąg seksualny. Jeżeli ktoś nie żyje, nie może go zostawić. Znika lęk przed byciem opuszczonym... Na przykład Dennis Nilsen, dość głośna sprawa i on akurat wolał mężczyzn. Na początku wcale nie chciał nikogo zabijać, był przerażony po pierwszym morderstwie, potem to eskalowało. Zabijał chłopaka, trzymał jego ciało u siebie w mieszkaniu, obcował z nim, a gdy rozkład był już zaawansowany, zakopywał w ogródku.
Mark skrzywił się z niesmakiem.
- Coś o tej sprawie chyba słyszałem. Czy to nie on spuszczał potem kawałki ciał przez toaletę?
- Tak - odpowiedziała, nie hamując chichotu. - To taki absurd...
- Przecież... zwłoki wydzielają różne toksyny, nie? Nie odrzuca ich to, że mogą się pochorować?
Wzruszyła ramionami.
- Raczej o tym nie myślą.
- Zupełnie tego nie rozumiem. - Zapadł się głębiej na łóżku, przymknął oczy i odrzucił ramiona za głowę. Na moment zamknął oczy. Alaya milczała. Wyglądała na zamyśloną. Wziął ją za rękę i uścisnął mocno.
- Też mi go brakuje.
Zawahała się.
- Nie mogę bez niego żyć, Mark - wyznała po cichu. - To bolesny impas. Nie radzę sobie z tym. Nawet nie wspominaj mi o tych stadiach żałoby. To nas nie dotyczy. Jesteśmy inny, czy tego chcemy czy nie. Nie da się nie być innym, jeżeli żyje się przez wieki, podczas gdy inni umierają.
- Ale nie jesteśmy niezniszczalni - szepnął.
- Nie jesteśmy. Ale Daniel był. On był - jęknęła. Z zielonych oczu wypłynęły łzy. - A jedną z najgorszych rzeczy jest to, że mogłam temu zapobiec... mogłam to naprawić...
- Mam takie samo poczucie, że mogłem temu zapobiec...
- Severus. Dlaczego on wciąż powtarza, że Daniel wcale nie umarł - Mark otworzył usta, ale uprzedziła go. - Wiem, wiem, co powiesz... że nie może się tym pogodzić... Tak to wygląda, ale ja ciągle czuję w sobie ten niepokój, jakbym nie wiedziała wszystkiego, jakby coś mnie ominęło... I nie mogę sobie wybaczyć, że po tym... że gdy jego ciało zniknęło ze szpitala... nie znalazłam go zanim... zanim nie było już co ratować...
Pogładził ją lekko po włosach.
- On już wtedy nie żył, Ala.
Wyprostowała się nagle, przyłożyła dłonie do twarzy.
- Mogłam... Mogłam spróbować to naprawić.
Coś w jej głosie go przestraszyło. Poczuł jakby po jego kręgosłupie spłynęła stróżka lodowatej wody.
- Nie rozumiem. Jak, co mogłaś naprawić...?
Zaczerpnęła głęboko powietrza. Położyła się z powrotem obok niego, patrząc mu prosto w oczy.
- Wiesz czym jest coven?
- Pogański zlot czarownic? Coś w tym stylu związanego z mitologią?
Uśmiechnęła się wyrozumiale.
- Nie całkiem. Coven to grupa kobiet, czarownic, które żyją blisko i współpracują ze sobą. Opowiem ci coś teraz i może to cię to bardzo zszokować, ale proszę wysłuchaj mnie do końca. - Przytaknął, wyraźnie zaintrygowany. - Bardzo, bardzo wiele lat żyłam w takiej społeczności. Dawniej utrzymanie takich praktyk w sekrecie było niezbędne, a potem nie opowiadałam o tym bo ta intymność stała się dla nas bardzo ważna. Tam, gdzie mieszkałam, albo raczej grupa, z którą mieszkałam, składała się łącznie z dziesięciu kobiet. Było nas więcej, ale spotykałyśmy się w większym gronie tylko co jakiś czas. Może ci się to teraz kojarzyć z czymś w rodzaju sekty, ale to nic z tych rzeczy. Studiowałyśmy tak zwaną "starą magię", której do tej pory nauka nie jest w stanie wyjaśnić. Dzięki naszej zażyłości, tej bliskości, współpracy... zwiększał się potencjał każdej z nas, zwiększała się moc, nie wiem jak najlepiej to opisać. Od tamtej pory do żadnego zaklęcia nie potrzebowałam różdżki, ale to drobnostka. Faktycznie część rzeczy, którymi się zajmowałyśmy, miało lekki związek z pogaństwem. Niesamowite rzeczy. Uczyłyśmy się jak wykorzystywać nasze więzi, przeprowadzałyśmy wiele fantastycznych eksperymentów. Nie licząc czasu spędzonego z Danielem, ten okres to najlepszy czas w moim życiu i bardzo za tym tęsknię. Mieszkałyśmy w dziesiątkę, ale nie wiem właściwie czemu, instynktownie dzieliłyśmy się w pary i to w parach najwięcej praktykowałyśmy... To była magia, zjawiska fizyczne, której do tej pory nie znamy, nie wiemy jak to działa, jak ludzki mózg może działać... ale Mark... To była magia w tej pierwotnej postaci. Jedną z rzeczy, z którymi eksperymentowałyśmy była właśnie reanimacja.
Na moment zapadła cisza. Mark próbował poukładać w głowie natłok nowych informacji, ale czuł się lekko nimi upojony.
- Reanimacja? Czy to to o czym myślę? Przywracanie życia komuś, kto już nie żyje?
- Nie do końca. Dopóki ciało nie jest zniszczone, dopóki nie doszło do rozkładu tkankowego, dopóki najważniejsze organa, jak mózg, płuca, serce, są w nienaruszonym stanie, możliwe jest... dokonanie czegoś w rodzaju defibrylacji. Pobudzenie organów do pracy. Rozumiesz już? Wiele razy byłam tego świadkiem i chociaż nigdy nie robiłam tego samodzielnie na człowieku... mogłam spróbować. Idąc tam do laboratorium... miałam jeszcze nadzieję, że... że będę mogła spróbować. Dlatego wydaje mi się, że Antoniusz o tym wszystkim wie i dlatego tak Daniela potraktował... żeby mi to uniemożliwić.
- Niewykluczone - powiedział nieprzytomnie. - Przepraszam, ale... jestem trochę oszołomiony. Jak to możliwe, że nigdy nic o tym nie słyszałem? Tylko jakieś głupie legendy o czarownicach tańczących nago w lesie? Czuję się przerażony i podekscytowany jednocześnie.
 Trzeba było zaufać tym legendom, mają w sobie zaskakująco dużo prawdy. 
- Więc gdybyś... gdybyś zrobiła to na Danielu, on mógłby żyć?
- Bardzo możliwe, wielokrotnie robiłam to na zwierzętach, z tego co wiem, z człowiekiem wcale nie jest trudniej. Najgorsze jest też to, że nie pomyślałam o tym od razu, chyba byłam w zbyt wielkim szoku i umysłowym zawieszeniu. 
- Czekaj... mówiłaś, że coven to grupa kobiet? Co z mężczyznami? Nie ma grup mieszanych albo tylko męskich?
Zaśmiała się z lekkim politowaniem. 
- Nie. Nie wiadomo dlaczego, ale... mężczyznom tego rodzaju magia, czy jakkolwiek to nazwać, nie wychodzi, a jeżeli wychodzi to w bardzo niewielkim stopniu. Wielu próbowało, ale najczęściej kończyło się to pomieszaniem zmysłów. Wiem tylko o paru, którzy odrobinę potrafili. Najwięcej wychodziło Tesli. 
- Nikola Tesla?
- Yhym, ale jak wiesz, jego życiorys jest dość smutny. 
- Dziwne. Z czego to może wynikać? Ta różnica między możliwościami kobiet i mężczyzn?
- Nie wiem. Myślę, że to ten dział nauki, do którego ludzkość jeszcze długo nie dojdzie, ale prędzej czy później tego doczekamy. Tak jak kiedyś nie wiedzieliśmy o istnieniu kwarków czy antymaterii i o tym jak mechanika kwantowa różni się od mechaniki klasycznej. 
Uścisnął jej dłoń. 
- Przykro mi, ale teraz już nic nie możemy zrobić. Rozumiem, że podejrzewasz Antoniusza o celowe działanie, to do niego pasuje, ale wydaje mi się, że gdyby znał twoją przeszłość aż tak dokładnie i wiedziałby o tym wszystkim, to próbowałby to wykorzystać w inny sposób. Próbowałby wykorzystać inne kobiety.
Poderwała się nagle. 
- Pokażę ci coś. - Po chwili wróciła z laptopem w dłoniach, do środka włożyła płytę. - Daniel mi to zostawił - powiedziała, włączając filmik. 
Na ekranie widać było Daniela siedzącego na sofie w ich salonie. Wyglądał blado, nieprzytomnie. 
Właściwie nie mam pojęcia co robię, to wszystko jest zbyt zamglone, za bardzo zlewa się ze sobą i nie wiem już kiedy jest prawdziwe a kiedy nie, nie wiem co dzieje się naprawdę... Nie czuję się dobrze i nie chcę cię ranić. Nigdy tego nie chciałem. Przepraszam. Przepraszam za to, że... za wszystko, czym jestem i czym nie jestem. Nie radzę sobie, tego wszystkiego jest zbyt wiele i nie mam już sił. Próbuję powiedzieć, że... wszystko, co zrobiłem źle... nie chciałem. Tak bardzo cię kocham i nie mogę znieść myśli o sprawianiu ci bólu. Całe moje życie, odkąd cię poznałem,  w każdej sekundzie... zawsze cię kochałem. 
Wideo urwało się nagle. 
- Jeżeli mnie kochałeś to dlaczego odszedłeś - szepnęła.
Mark zorientował się, że Daniel miał na sobie te same ubrania, w których znalazł go potem Leonel.
- To chyba było tego dnia, kiedy próbował się zabić?
- Tak, potwierdzają to dane nagrania. - Zamknęła laptopa i położyła go na szafce nocnej. 
- Wiesz, nigdy nie sądziłem, że zrobiłby to naprawdę. Myślałem, że czasem potrzebował takiego balansowania na krawędzi, jako katharsis czy coś w tym tonie. Myślałem, że... W każdym razie, miałem wiele planów i teraz... Ich też już nie ma. 
- Nie chciał sprawiać mi bólu? Nie pomyślał, że jego śmierć zada mi największy możliwy ból? I to niekończący się? To naprawdę było poza granicami jego pojmowania?
- Alaya...
- Ja też sobie nie radzę, nie ogarniam tych sprzecznych i  różnych emocji. Cierpię, a jednocześnie jestem na niego wściekła. Wiem, że mnie kochał, a przez to, co zrobił, czuję jakbym nigdy się dla niego nie liczyła, jakby to wszystko między nami było gówno warte. Przepraszam, wiem, że od tamtej pory jestem nie do zniesienia. 
- Nigdy bym tak o tobie nie pomyślał. 

Po paru godzinach rozmowy zasnęli. Przytulił ją mocno do piersi, ale był to gest prawie platoniczny. 
Obudził się gdy rudy kot wskoczył mu na brzuch i główką zaczął ocierać się o jego policzki. 
- O matko, Lyon... jak na szczupłego kota, to trochę ważysz - mruknął, głaszcząc go po grzbiecie. 
Kocur zamruczał z zadowoleniem, przeszedł po nim, zeskoczył i skulił się w kłębek obok Alayi. 
Mark niechętnie zerknął na zegarek. Szósta rano. Westchnął,
Myślał o Rosette. Jak ona się czuła? Jak to wszystko znosiła? Dlaczego nic o tym nie mówiła? Dlaczego w jednej chwili była tak blisko niego, a w drugiej tak daleko jakby dzieliły ich lata świetlne. 
- Dzięki, że ze mną zostałeś. 
Ocknął się nagle. 
- Wiesz, że zawsze zrobię, co tylko mogę, żeby ci pomóc. - Podniosła się na poduszkach, miała lekko zapuchnięte i zaczerwienione oczy. On zdążył zasnąć, a ona długo jeszcze płakała. - Miałem głupi sen. 
- Jaki?
- Nawet nie pamiętam dokładnie, ale... próbowałem się z czegoś uwolnić, jakby z jakiegoś gorsetu, dusiło i ograniczało ruchy. Nie rozumiem jak wy kobiety mogłyście w czymś takim chodzić. 
- Pomyłka mody. Raz w życiu miałam go założonego poprawnie i potem stwierdziłam, że nigdy więcej. Nosiłam je, ale już nie tak ciasno związane. 
- Luźny gorset... to brzmi jak tytuł jakiegoś porno. 
Roześmiała się, wzięła poduszkę i uderzyła go nią lekko. 
- Znasz się na porno, tak?
- Ani trochę, nigdy nawet własnego domowego nie nakręciłem. - Wyszczerzył zęby, a ona parsknęła ze śmiechu. - Ale mówią, że nigdy nie jest na nic za późno...
Znowu oberwał poduszką. Z dołu dobiegł dźwięk dzwonka do drzwi i donośny hałas, jakby ktoś walił pięściami w drzwi. 
- Oho, może ktoś też chce się dołączyć...
Popatrzyła na niego z mieszaniną rozbawienia i powagi. 
- Może to Leonel.
Mark zrobił minę jakby miał zwymiotować. 
- Zapomnij, że o czymkolwiek mówiłem. 


Po drodze chwyciła jedwabisty szlafrok i założyła go na siebie, idąc po schodach. Odgłosy przy drzwiach zdawały się przybierać na sile. Pomyślała, że to na pewno nie jest Leonel. Po pierwsze, miał swój własny klucz,  po drugie, nawet gdyby go zapomniał, sam po cichu otworzyłby sobie przejście. Przeszedł ją dreszcz, pojawiło się jakieś znajome uczucie, którego nie mogła zidentyfikować. Dzwonienie nie ustawało. Nie miała pomysłu, kto mógł tak dobijać się do jej domu, jakby chciał ją ostrzec przed zbliżającym się niebezpieczeństwem. Za późno, pomyślała, straciła już wszystko, na czym jej zależało. 
- Moment! - zawołała, rozsuwając zamki. - O co...
Nie zdołała dokończyć zdania, gdyż gdy tylko otworzyła drzwi, ktoś rzucił się jej szyję i mocno ją uściskał. Ktoś pachnący bergamotką, równie wysoki i z kaskadą długich blond włosów. Ktoś, kogo nie widziała od kilkudziesięciu lat. 
- Freya?! - krzyknęła, uświadomiwszy sobie, że jest przy niej osoba, która przez lata była dla niej niemal tak ważna jak mąż, odwzajemniła uścisk. 
Blondynka odsunęła się, odetchnęła z wyraźną ulgą. Miała jasną, gładką cerę, kilka piegów pod niebieskimi oczami, łagodne rysy okrągłej buzi i pełne usta. Była lekko zdyszana, włosy miała potargane, szalik niedbale przewiązany na szyi i niezapięty płaszcz, a w dłoni zwiniętą w rulon gazetę.
- Poczułam... poczułam twój ból i cholernie się o ciebie bałam - powiedziała w końcu. - Przyjechałam najszybciej jak mogłam.
Alaya uniosła brwi i na moment zamarła w bezruchu ze zdziwienia.
- Poczułaś...? Ja nic nie czułam przez tyle lat... myślałam, że straciłyśmy tę więź.
Kobieta energicznie pokręciła głową. Uniosła lekko gazetę, był to numer wydany kilka tygodni wcześniej, gdy wszędzie głośno było o śmierci Daniela. 
- Jak to zobaczyłam to... zrozumiałam skąd ten ból - szepnęła.
Z tyłu dobiegło je znaczące chrząknięcie.
Alaya odwróciła się w jego stronę.
- Tak... Freya, to Mark Dent... Mark, Freya jest...
- Głodna - wtrąciła blondynka.  - Moja podróż trwała kilkanaście godzin. Możemy pogadać przy jedzeniu?



Dent zabrał się za robienie gofrów z malinami, podczas gdy dziewczyny rozmawiały przy kuchennym stole. Okazało się, że Freya była w pewnym sensie najlepszą przyjaciółką Alayi, ale wyczuwał, że ta więź była czymś większym, głębszym i silniejszym niż przyjaźń. Poznały się kiedy zamieszkały w tym samym covenie i tam były dla siebie najbliższe. Alaya wyglądała trochę lepiej, jakby samo pojawienie się Freyi dodało jej sił. To dobrze, pomyślał.
- Wspomniałaś coś o tym, że "poczułaś jej ból". co to znaczy? - rzucił przez ramię.
- To swego rodzaju telepatia. Jesteśmy w stanie wyczuć swoje emocje, myśli.
- Kiedy przestałam to czuć, myślałam, że więcej cię nie zobaczę - szepnęła Alaya.
- Ja też. Czas musiał osłabić tę więź, aż pojawił się tak duży bodziec...
- Skąd właściwie przyjechałaś? - zapytał. - Powiedziałaś, że najszybciej jak to było możliwe, a od śmierci Daniela minęło już kilka tygodni.
- Rozmowę o mnie zostawmy sobie na później, mamy ważniejsze sprawy do omówienia. - Wskazała na gazetę z podobizną Sauvage'a. - Jak to się stało?
Ala opowiedziała jej w skrócie o wszystkim po kolei. O Balu Mistrzów, o pogarszającym się stanie psychicznym Daniela, o tym jak jego psychiatra znalazł go nieprzytomnego w wannie, o truciźnie, o tym jak nie byli w stanie mu pomóc... Mark ułożył gofry na półmisku, obsypał je malinami i śmietanką, podał je i usiadł pomiędzy kobietami przy stole. Freya słuchała ze skupieniem, jakby w myślach analizowała wszystkie szczegóły, pośród których szukała czegoś konkretnego. jakiejś luki czy niedociągnięcia.
- Próbowałaś go reanimować?
Brunetka smutno pokręciła głową.
- Najpierw... najpierw byłam nieprzytomna z szoku, nawet niewiele pamiętam z tamtych dni. Potem, gdy już byłam w stanie to zrobić...
 - Rozkład był już zbyt daleko posunięty?
Alaya skrzywiła się trochę.
- Chodzi o to, że  - wtrącił - jego ciało zostało spalone, niewiele z tego zostało. Antoniusz wytłumaczył to jakąś pomyłką, wynikającą z tego, że w tym laboratorium dość często pali się jakieś zwłoki, prowadzą tam różne badania.
- Ja podejrzewam, że zrobił to specjalnie.
- Yhym - mruknęła, nerwowo uderzając opuszkami palców o blat stołu. Napiła się herbaty. - Czy sprawdziliście czy to ciało na pewno należało do twojego męża?
Mark i Alaya popatrzyli na siebie.
- Nie.
- Trochę słyszałam o tym Antoniuszu i jeżeli jest tak, jak sobie wyobrażam, to mógł wystawić jakieś byle jakie zwłoki na miejsce Daniela, a jego samego zostawił sobie.
Mark prawie zakrztusił się przełykanym kęsem.
- Przecież on już i tak nie żył, co Fioravanti miałby robić z jego zwłokami?
- Słuchaj - Freya westchnęła niecierpliwie. - Jakbym miała ci teraz opowiadać o tym, co można robić ze zwłokami i jakie ciekawe rzeczy z nich wydobyć, zajęłoby mi to ze trzydzieści godzin, a nie mamy tyle czasu, skupmy się więc na konkretach.
- Nie mamy?
- Jeżeli to nie było jego ciało, Daniel musiałby być przechowywany w odpowiednich warunkach, a wtedy...
- ... wtedy można spróbować reanimacji - dokończyła Alaya.
- Dokładnie.
- Rozumiem - powiedział Mark, do którego nagle docierała sensacyjność sytuacji. - Będzie potrzebne badanie DNA. Musimy tylko znaleźć jakieś próbki, ewentualnie można wciąć próbkę od Rosette, będzie widać czy jest pokrewieństwo...
- Nie będzie takiej potrzeby.
- Są szybsze sposoby - dodała Ala.
- Jakie? - zapytał, trochę obawiając się odpowiedzi jaką może usłyszeć.
- Zobaczysz dzisiaj w nocy - odparła Freya


*

Na zajęciach z transmutacji Harry starał się uważać, nawet notować. Naprawdę się starał. Odpędzał natarczywe myśli i lęk, ale one wciąż wracały. Czy to możliwe, żeby zaczął tracić zmysły? Czy możliwe żeby tylko lunatykował i ot tak znalazł się przy martwym ciele? Nie, musiał tam być w czasie morderstwa, przecież był cały ubrudzony krwią. Czy zabójca tak po prostu go zignorował? Może chciał mieć świadka? Nieprzytomnego świadka? Nie, to nie miało żadnego sensu, nic nie miało sensu. Jeszcze bardziej przerażała go myśl o tym, że to on sam mógł być sprawcą. Niby czuł, że to niemożliwe, ale czy mógł sobie ufać? Znalazł tę rękę na swoim łóżku. Ktoś ją tam położył, przecież nie mogła sama sobie przywędrować i jak kot ułożyć się na najbardziej miękkim miejscu w pokoju. Był tak przerażony, że nie wiedział co powinien z nią zrobić. Jeżeli to komuś zgłosi, jakie będą konsekwencje? Wiele przemawiało na jego niekorzyść, a czy inni będą wierzyli w jego niewinność? Po serii oskarżeń ze strony Nathaniela, wcale nie był tego pewien. Niby większość uczniów uważała Nathaniela za czubka, ale czy to automatycznie znaczyło, że nie mógł mieć racji? Bo niby dlaczego miałby sobie wybrać na kozła ofiarnego akurat jego? Bo zawsze padało na niego? A skoro zawsze padało na niego, to może znaczy, że były do tego solidne podstawy?
Zemdliło go, aż poczuł wdzięczność za to, że nie był w stanie zjeść śniadania.
Oczywiście ciało już zostało znalezione i wszyscy uczniowie plotkowali o kolejnym dziwacznym mordzie. Harry bał się, że w każdej chwili ktoś wejdzie do klasy i zawoła go na przesłuchanie w charakterze głównego podejrzanego. Czy nie mówiąc o niczym jeszcze bardziej pogarszał sytuację?
Nagle poczuł jak Ron szturcha go w ramię.
- Koniec zajęć, co z tobą?
Sala opustoszała, zostali w niej tylko oni dwaj i Hermiona. Stała przed nim, przyglądając się mu ze zmartwieniem. Niech przestanie, pomyślał. Tak bardzo martwią się o jego stan, że wkrótce sami uwierzą w to, że mu odbiło. O ile już w to nie wierzyli. Może udawali ze względu na przyjaźń, nie chcieli go obrazić swoimi podejrzeniami, chcieli być delikatni.
- Wszystko w porządku? Jesteś strasznie blady.
- Tak - odparł stanowczo. Trochę za szybko wstał, zakręciło mu się w głowie. - Po prostu źle spałem.
Hermiona nie uwierzyła mu, widział to wyraźnie w jej oczach. Nie uwierzyła, ale przytaknęła ze zrezygnowaniem. Domyślała się, o co chodzi, ale widziała, że był w tej chwili zbyt zdenerwowany, żeby spokojnie o tym porozmawiać. Kolejne morderstwo wcale nie było zaskoczeniem ani dla niej ani dla reszty uczniów. Większość odczuwała ulgę, że tym razem nie był to ktoś z nich, tylko obcy auror, nie wiadomo kto. Zamiast wywoływać przerażenie i popłoch, wywołało swego rodzaju podniecenie, jakby ekscytujący niepokój, surrealistyczną ciekawość. Skoro padło na dorosłego człowieka, to niedługo powinno się skończyć?
- A jutro Bal Halloweenowy ma się odbyć jakby nigdy nic - powiedziała z oburzeniem, gdy szli korytarzem w stronę schodów. - W takich okolicznościach!
- W sumie to nie mam nic przeciwko - rzekł Ron. - Na Halloween zawsze jest świetne żarcie.
- Matko, Ronald, dlaczego ty zawsze myślisz o jedzeniu?!
- Staram się zauważać jakieś pozytywy! Co mam robić według ciebie? Panikować, uciekać?
Westchnęła.
- Nie wiem.

Marlene czekała na nich w bibliotece. Trochę przygarbiona nad stosem notatek, smutna i osłabiona. Od czasu śmierci Parvati ledwie mogła spać. Codziennie śniły jej się koszmary, czasem nie przestawiały konkretnych zdarzeń, ale napełniały ją lękiem, bólem i poczuciem zagrożenia. Bała się, że i jej przytrafi się coś takiego. Skoro w szkole znalazła się wyżerająca mięso roślina, która zabiła już dwoje uczniów, co jeszcze mogło się stać? Wzięła głęboki oddech. Nic jej nie będzie. Jest sprytna, mądra i nie boi się walczyć.
Usiedli przy niej, wszyscy troje wyglądali tak jak ona się czuła, sfrustrowani i przygnębieni.
- Dowiedziałam się czegoś ciekawego - zaczęła. Hermiona ożywiła się, Ron podniósł wzrok, ale Harry nie zwrócił uwagi.  - Ten facet, ten w śmiesznym cylindrze, jest w zamku.
- Widziałaś go? - zapytała Granger.
- Tak, rano jak rozmawiał z Nathanielem. Będzie na balu. Pomyślałam, że zakręcę się koło niego, może czegoś się dowiem - wzruszyła ramionami.
- To chyba niebezpieczne - szepnął Ron.  - Z tego co wiemy, on ma coś wspólnego z tymi mordami.
- Właśnie! Mamy nic nie robić? Już mam dosyć tej bezsilności, zwariuję jeżeli czegoś nie zrobię. Jakoś nie widać, by komukolwiek z dorosłych chciało się to wszystko powstrzymać. Jak nic z tego nie wyjdzie to spadam stąd.
Hermiona zamyśliła się. Marlene pochodziła z majętnego domu, jej rodzice się kochali i mieli z nią dobre relacje, miała dom, do którego mogła wrócić. w każdej chwili. Oczy ją zapiekły, przetarła je szybko, by powstrzymać łzy.
- Chcesz go śledzić? - zapytał Weasley.
- Wolałabym spróbować bezpośrednio, ale zobaczymy. 
Omawiali i analizowali wszystkie informacje, które zgromadzili do tej pory i swoje przypuszczenia. Harry nie miał ochoty w tym uczestniczyć, więc ograniczył się do milczenia. Pierwsze tygodnie szkoły, kiedy wszystko było jeszcze dobre i mniej skomplikowane, wydawały mu się szalenie odległe, jakby od tamtego czasu upłynęły lata, a nie tygodnie. Mimowolnie ukrył twarz w dłoniach. Nie, nie wierzył w swoją winę, w jakimkolwiek związek z tymi morderstwami, ale jaką mógł mieć pewność, że nie były to tylko jego pobożne życzenia? Ten strach był nie do zniesienia. Nie mógł ufać sobie ani temu co wydawało się rzeczywistością. Czy Możliwe, żeby doświadczał rozszczepienia osobowości? Skąd mógł wiedzieć, przecież zupełnie się na tym nie znał. 
- Harry? 
Podniósł głowę i rozejrzał się. Marlene i Ron gdzieś zniknęli. 
- Gdzie oni poszli? 
- Na obiad. 
- Oh. - Pogrążony w myślach nie zauważył uplywu czasu. - Ja nie jestem głodny. 
- Harry - Hermiona wzięła go za rękę. - Co się dzieje? 
- Nic - odparł ze złością. - Mówiłem już, źle spałem. 
- Nigdy nie byłeś najlepszy w oklumencji i kłamstwach - powiedziała z troską. 
- Przepraszam cię... Za tamto, za to, że cię pocałowałem. Naprawdę nie wiedziałem co robię, zaćmienie umysłu. 
Hermiona otworzyła usta, ale nie wiedziała co powiedzieć. Puściła jego rękę. 
- Już mnie przepraszałeś. Nic się nie stało. To tym się tak martwiłeś? 
- Trochę. 
- Niepotrzebnie. - Objęła go na kilka sekund, chcąc dodać mu otuchy. Poczuł łagodny zapach jej perfum. - Ale to nie wszystko, prawda? 
Spojrzał na nią, na jej bystre brązowe oczy. Skąd tak zawsze wszystko wiedziała? 
- Boję się - wyszeptał. - Tego, że... Ten auror, którego dzisiaj znaleziono? W nocy obudziłem się przy nim, znaczy przy miejscu zbrodni. Całą piżamę miałem we krwi i brudzie, a on leżał tam martwy... - głos mu się załamał. 
Zmarszczyła brwi. 
- Ale nic ci nie jest, nie masz żadnych obrażeń?
Pokręcił głową. 
- Nie. 
- Musimy koniecznie powiedzieć o tym Remusowi. Uważam też, że powinniśmy skontaktować się z Tobiaszem, żeby zabrał cię do domu. Obawiam się, że w końcu i tobie coś się stanie, ktoś ewidentnie sobie z tobą pogrywa. 
- Nie, nie, to wykluczone. Nie mogę ich w to wciągać. 
- Ale Remus między innymi po to tutaj jest, by pomóc nam gdy tego potrzebujemy i... 
- Powiedziałem nie! - zawołał tak głośno, że uczniowie z pobliskich stolików posłli im karcące spojrzenia. - A co jeżeli wtedy to Remusa znajdziemy gdzieś na podłodze czy w schowku? Pomyślałaś o tym? Wszystkich, których poproszę o pomoc, narażę na niebezpieczeństwo. Poza tym, on niedługo zostanie ojcem, to nie mną powinien się opiekować tylko Nimfadorą. 
- Harry... 
- Nie ma mowy. Tobiasza też nie zamierzam narażać, to wykluczone. 
- Ale Harry, Severus sam mówił, że gdy tylko pojawi się zagrożenie, mamy natychmiast mu o tym powiedzieć, że zrobi wszystko, żeby nam pomóc i... 
- Nie. 
- To co, mamy czekać aż coś ci się stanie? - oburzyła się. - Aż to ciebie zostawią gdzieś, żebyś się wykrwawił? 
- Gdyby chcieli mnie zabić, już by to zrobili, mieli tysiąc okazji. 
- Nie wiemy co planują, jeżeli... 
- Proszę cię - wtrącił. - Przestań, na pewno nikomu nie będę o tym mówił, przynajmniej na razie. Może jutro dowiemy się czegoś ważnego? Jeżeli nie... To wtedy się nad tym zastanowię. 
Westchnęła ze zrezygnowaniem. 
- Dobrze ale obiecaj, że wrócimy do tej rozmowy. 
- Jasne - odparł obojętnie. 


*
MUSIC
Hagrid miał rację, dynie wyrosły ogromne! Część z nich, te średniej wielkości, lewitowała kilka metrów na ziemią, co większe poustawiano w różnych kątach Wielkiej Sali. Te najmniejsze (choć i tak mierzące przynajmniej czterdzieści centymetrów średnicy) zawieszono tuż pod gwieździstym sufitem. Długie stoły zniknęły, ustępując miejsca parkietowi i drobnym stolikom z przekąskami i napojami. Lampiony zapewniały delikatne, nastrojowe światło, a ściany mieniły się od kryształków i dekoracji. Oczywiście nie brakowało typowych dla Halloween ozdób, takich jak sztuczne pajęczyny, pająki, kościotrupy i inne straszydła.
Harry rozpiął guzik swojej koszuli, nagle zrobiło mu się nieco duszno. Zerknął na Hermionę. Koniec końców zdecydowała się na zwiewną, czerwoną sukienkę bez ramiączek, upięła włosy w kitkę i wyglądała naprawdę ślicznie. Rozglądała się uważnie, tak samo jak on, uważała, że taka impreza to idealne tło do kolejnego mordu, którego nikt od razu nie zauważy. W oddali dostrzegł Slughorna, który próbował porwać panią Pomfrey do żywiołowego tańca.
- Na razie nie widzę nic podejrzanego - mruknęła Hermiona, wzruszając ramionami. - Równie dobrze możemy trochę skorzystać tej okazji - dodała trochę nieśmiało.
Zauważył, że spoglądała w stronę parkietu i zrozumiał, że powinien poprosić ją do tańca.
- Zatańczysz? - spytał, wyciągając ku niej dłoń.
Uśmiechnęła się i pomknęli na parkiet. Nieopodal Ron i Padma tańczyli zupełnie nie do rytmu, ale zdawali się być zbyt pochłonięci rozmową, żeby zwracać uwagę na muzykę. Harry wziął głęboki oddech i skupił się na tym, by nie nadepnąć Hermionie na stopy. Obrócił nią, a sukienka zawirowała malowniczo.Zaskakująco szybko poczuł jak się rozluźnia, głośna melodia skutecznie zagłuszała myśli i sprawiała, że napięcie zaczęło z niego spływać. Co jakiś czas czuł na sobie spojrzenia innych uczniów, ale w tej chwili niewiele go to obchodziło.
W pewnym momencie zagrała powolna, romantyczna melodia. Harry zamarł, ale Hermiona wzięła go za rękę i położyła na swojej tali, a drugą ujęła w swoją dłoń. Zupełnie nie miał pojęcia jak tańczy się wolne tańce, ale okazało się, że powolne kołysanie się do rytmu też się sprawdza. Hermiona wyglądała na rozbawioną jego zmieszaniem. Policzki miała zarumienione, a jej brązowe oczy błyszczały w przydymionym świetle.
- Masz jeszcze kontakt z Krumem?
Bardzo zaskoczył ją tym pytaniem.
- Trochę do siebie piszemy, nic specjalnego. Tak nagle ci się przypomniał?
- Raczej Bal Świąteczny na czwartym roku. Przypomniało mi się w jakim szoku ja i Ron byliśmy, gdy zobaczyliśmy, że z nim przyszłaś.
Roześmiała się czule.
- Ha, byłam taka podekscytowana... Niesamowite, to było prawie dwa lata temu, to niedużo czasu, a wszystko tak się zmieniło...
- Niektóre rzeczy na lepsze - wtrącił. - Odzyskałem ojca.
- Zawsze go miałeś - zrobiła zgrabny piruet pod jego ramieniem. - Severus obawiał się twojej reakcji, zastanawiał się czy nie lepiej byłoby dla ciebie, gdybyś nie wiedział o nim i twojej mamie.
Harry przewrócił oczami.
- Tak, pytał mnie czy nie byłem rozczarowany, kompletnie nie mam pojęcia skąd mu się w głowie wzięła taka myśl. Zabawne, nie? Wydaje się taki oschły i groźny, a jak się go bliżej pozna, to okazuje się, że też ma uczucia.
- I to całkiem sporo uczuć, szczególnie rodzicielskich... Obiecałam do tego nie wracać, ale Harry... naprawdę sądzę, że powinieneś mu powiedzieć o wszystkim, co się tu dzieje.
Skrzywił się z irytacji.
- Wiesz... zanim wyjechał, długo o tym rozmawialiśmy. Powiedział, że jeżeli chcę, żeby został, to zostanie... a ja powiedziałem, że nie, że to nie jest konieczne, że nie musi nade mną czuwać jak nad małym dzieckiem. A tak naprawdę nie chciałem, żeby wyjeżdżał i chciałem wykrzyczeć, że bardzo go tutaj potrzebuję...
Hermiona zmarszczyła brwi. Prawie zderzyli się z parą całujących się Puchonów.
- Dlaczego mu tego nie powiedziałeś?
- Bo... nie chciałem być dla niego obciążeniem, znowu. Tyle zawsze dla mnie robił i tyle dla mnie poświęcił, że... nie chciałem, żeby poświęcał kolejną rzecz.
- Znaczysz dla niego nieporównywalnie więcej niż jakaś praca, Harry.
- Ja wiem i wiem, że gdyby usłyszał o tym, co mi się teraz przytrafia w szkole, zaraz by tu był... nie chcę, żeby musiał znowu mnie ratować. Chciałem pokazać, ze nie jestem taki bezradny, że trochę dojrzałem, że potrafię nie wpadać w kłopoty... Chyba średnio mi to idzie, co?
- Męska duma - prychnęła. - Nie, moim zdaniem w tych okolicznościach radzisz sobie naprawdę dobrze. Gdy znaleźliście Cho... samo to może człowieka całkiem wytrącić z równowagi psychicznej.
Trochę zgrzani zeszli z parkietu, by napić się czegoś zimnego. Harry nalał im ponczu, wrzucając do obu szklanek po kilka kostek lodu. Hermiona nałożyła sobie na talerzyk kawałek czarnego ciasta, pokrytego białym lukrem, który udawał pajęczynę i usiedli przy jednym z małych stolików pod ścianą.
- Jak się bawicie? - zagadał Lupin, dosiadając się do nich. Miał cienie pod oczami i ogólnie wyglądał na trochę wymiętego.
- Jeszcze nie natrafiłem na żadnego trupa, więc chyba nieźle - odparł Harry, na co Hermiona o mało nie zakrztusiła się ponczem.
- Remusie, jak się miewa Tonks? - spytała.
Lupin rozpromienił się.
- Dobrze, naprawdę dobrze! Narzeka na to, że musi dużo leżeć i odpoczywać, takie są zalecenia lekarzy po ostatniej kontroli, najchętniej pracowałaby do ostatniego dnia, a to wykluczone, ale jeszcze tylko parę miesięcy. Ah, chyba wam nie mówiłem, potwierdzili płeć płodu i wygląda na to, że będę miał syna.
- Oh! Cieszysz się, prawda?
- Szczerze mówiąc, Hermiono, jestem trochę przerażony - odpowiedział ze śmiechem. - Wziąłem sobie do serca radę twojego ojca, Harry, przestałem kwestionować miłość Nimfadory do mnie i od tamtej pory jest jakby lżej i łatwiej ze wszystkim. Obiecacie, że nikomu nie powiecie? Tylko Ronowi?
- Jasne - obiecali jednocześnie.
- Planuję oświadczyć się niedługo - wyznał, zniżając głos do szeptu. - Muszę tylko dokładnie zaplanować ten dzień.
- Remusie, to wspaniale! - zawołała Hermiona.
- Gratulacje!
- Mam nadzieję, że uda mi się zrobić jej piękną niespodziankę... - rozmarzył się na moment. - Ale na razie wy spróbujcie cieszyć się przyjęciem, ja chcę się trochę rozejrzeć. Aurorzy ciągle szukają śladów po zamku, ale nie sądzę, by znaleźli coś więcej - westchnął, wstając od stolika.
Harry posępniał. Uważał, że Lupin powinien wyjechać z Hogwartu i nie narażać się w żaden sposób. Co jeżeli coś mu się stanie, jeżeli to on będzie kolejną ofiarą? Jego syn zostanie bez ojca, Tonks bez ukochanego?

MUSIC
- Muszę iść do toalety, poczekasz na mnie?
- Pójdę z tobą.
Po przedostaniu się przez zatłoczoną Wielką Salę weszli w dziwnie pusty korytarz, Hermiona zniknęła w łazience, a Harry przystanął przy drzwiach, wciąż pogrążony w myślach. Może Hermiona miała racje, może powinien porozmawiać z Severusem, ale  na samą myśl o tym, że znowu wychodzi na to, że sam sobie nie razi i potrzebuje pomocy, mdliło go. Zdawał sobie sprawę z irracjonalności tego, ale niełatwo jest przezwyciężyć takie odczucia. Powie mu o wszystkim, ale jeszcze nie teraz.
Minęła go grupka rozchichotanych trzecioklasistek, każda trzymała w ręku mokre jabłko, musiało dobrze im pójść w zabawie w łowienie jabłek zębami. Nagle usłyszał głuchy trzask dobiegający z gabinetu i komnat, z których wcześniej korzystał Daniel gdy nauczał w Hogwarcie. Ogarnął go to dziwne przeczucie. Bardzo nie chciał znowu znaleźć jakieś zwłoki, ale jeszcze bardziej nie chciał nie reagować na podejrzane zjawiska. Jeżeli komuś dzieje się właśnie krzywda, może zdążą zapobiec kolejnej tragedii.
Hermiona wyszła z łazienki, Harry przyłożył palec do ust i wskazał na drzwi do gabinetu.
- Coś tam słyszałem. Chcesz to ze mną sprawdzić?
- Oczywiście.
Wyjęła różdżkę z torebki i oboje podeszli pod drzwi. Przez chwilę nasłuchiwali. Ktoś ewidentnie był w środku, ale nie słychać było odgłosów walki czy cierpień. Harry stuknął różdżką w zamek, po cichu wymawiając zaklęcie. Mechanizm poruszył się, odblokowując wejście. Wtargnęli do środka gotowi do obrony i do ataku. W środku panował nieład, łagodnie ujmując. Rozsunięte szuflady, porozrzucane książki i papiery. Hermionie chwilę zabrało rozpoznanie co leży gdzie, a kiedy dostrzegła mężczyznę pochylonego nad biurkiem w rogu pomieszczenia, opuściła różdżkę. Spojrzała na Harry'ego, który tak samo jak ona doznał lekkiego szoku. Mężczyzna był wysoki, smukły, miał gęste brązowe włosy i kilkudniowy zarost i ubrania, które chyba pożyczył od bezdomnego, ale i tak poznali go bez najmniejszego problemu.
Daniel zorientował się, że nie był już sam.
- Merde - jęknął, chowając twarz w dłoniach.
- To ci nie pomoże - fuknęła Hermiona, podchodząc do niego szybko.
- Możesz nam... coś wyjaśnić? - spytał nieśmiało Harry.
Sauvage przez chwilę rozważał możliwość zmodyfikowania ich pamięci. Tak byłoby dla niego znacznie łatwiej i bezpieczniej, ale nie zdecydował się na to. Westchnął ciężko. Machnął ręką, a drzwi do komnaty zamknęły się z trzaskiem.  Osunął się ciężko na fotel przy biurku, a im wskazał kanapę obok. Hermiona wyglądała, jakby z całych sił próbowała się powstrzymać przed wybuchem.
- Masz w ogóle pojęcie jak bardzo Alaya teraz cierpi?! - syknęła, przez zaciśnięte zęby.  - Jak można sfingować własną śmierć?! To jest...
- Hermiono - wtrącił znużonym tonem. - Ja niczego nie sfingowałem...
- Nie? Jasne, to dlaczego cały świat z twoją żoną włącznie, jest przekonany o tym, że nie żyjesz? Byliśmy na twoim cholernym pogrzebie!
- To nie jest takie proste...
- To może nam wyjaśnisz, co się stało? - zasugerował cicho Harry.
Znów westchnął. Miał nadzieję, że gdy cała szkoła będzie zajęta przyjęciem, będzie miał dobrą okazję, by przeszukać swój gabinet, ale oczywiście musiało dojść do czegoś takiego.
- Dobrze - zaczął ze zrezygnowaniem. - Zostałem otruty, a właściwie to przez dłuższy czas byłem poddawany trucizny, która w znaczny sposób wypływała na moje zachowanie, zdrowie i myślenie.
- Przez kogo?
- To nie jest najważniejsze - mruknął wymijająco. - Ta... ta próba samobójcza, to było prawdziwe, ja niczego nie udawałem ani nie było to zaplanowane.
- Więc jak... To znaczy... Tata mówił, że byłeś w krytycznym stanie, że w szpitalu nie mogli zapanować nad pogarszaniem się twojego zdrowia, że byłeś umierający?
- No tak.
- Ale jak widzimy, nie umarłeś, więc...?
- Hermiono, nie wiem, naprawdę nie wiem, co mi pomogło. Ostatnie co pamiętam z tamtych dni to mgliste wspomnienie sali szpitalnej i lekarzy, którzy przy mnie byli, potem... nic. A potem po prostu się obudziłem i czułem się zaskakująco dobrze, ale nie byłem do końca przytomny, od razu udało mi się stamtąd wydostać, a potem... potem uznałem, że na razie tak będzie bezpieczniej.
- Tata jest przekonany o tym, że żyjesz.
- Wiem. Severusa trudno jest nabrać na cokolwiek - zaśmiał się bez entuzjazmu.
Hermiona wciąż wpatrywała się w niego z gniewem.
- I co? I nie pomyślałeś, że wypadałoby poinformować Alayę? Bezpieczniej, co to znaczy? Ten, kto cię otruł, próbuje cię odnaleźć?
- Nie, to... to nie o to chodzi.
- Byliśmy na twoim pogrzebie - powtórzyła z irytacją. - Jak możesz dalej pozwalać na to, żeby...
- Wiem, byłem tam i widziałem was - przyznał bezbarwnie.
Hermionę zatkało.
- Czyli nie chcesz, żeby ktokolwiek dowiedział się o tym, że żyjesz? - zapytał Harry.
- Tak, a przynajmniej jeszcze nie teraz. Musicie mi zaufać, że tak będzie lepiej i bezpieczniej.
- Zaufać?! Jak moglibyśmy ci teraz zaufać?! Skoro tam byłeś, musiałeś widzieć Alayę, jak możesz jej to robić?
- Nie martw się o nią Hermiono, jest silniejsza ode mnie. Poza tym, ma ją kto pocieszać - dodał z nutą goryczy - Właśnie dlatego, że nie chcę jej krzywdzić, nie może się o mnie dowiedzieć. Rozumiecie?
- Ani trochę. W życiu nie słyszałam większych głupot. Teraz ją krzywdzisz!
- To po prostu uszanuj moją decyzję. Nie chcę się z nią widzieć i nie chce, żeby się o mnie dowiedziała. Możecie to uszanować?
Harry milczał, nie czuł się z tym dobrze.
- Szczerze mówiąc, my nie musimy nic mówić, tata i tak wkrótce znajdzie na to jakieś dowody. Bardzo się zawziął bo gdy byłeś w szpitalu, nie chcieli go do ciebie dopuścić ani nic konkretnego powiedzieć.
- Oczywiście, że jej powiem, gdy tylko będę miała możliwość, by się z nią skontaktować. Uważasz, że to co robisz jest w porządku?! Nie rozumiem dlaczego nie chcesz się z nią widzieć i dlaczego wydaje ci się, że wtedy bardziej ją skrzywdzisz, to totalna bzdura. Poza tym, nie tylko Alaya przez to cierpi. A co z twoimi przyjaciółmi? Z Severusem? Z nami? Straciłam w tym roku moich rodziców, Daniel! Byłeś zawsze dla mnie taki dobry i opiekuńczy, i co? Tak nagle uznałeś, że teraz możesz mieć nas już w gdzieś? Już nie jesteśmy ważni?
- Hermiono... zrozum, w tej chwili potrzebuję, żeby nikt o mnie nie wiedział.
- Fajnie musi ci tak być, co? Żadnych zobowiązań, żadnych obowiązków w stosunku do bliskich... Jak możesz to robić Alayi to nigdy nie zrozumiem, to obrzydliwe!
Daniel zwrócił się do Harry'ego.
- Wiem, że Severus się zorientuje, ale moglibyście mu tego nie ułatwiać? Potrzebuję czasu. Porozmawiam z nim, obiecuję, ale potrzebuję czasu.
Harry pokręcił lekko głową.
- Trochę ciężko mi teraz ufać twoim obietnicom.
- Dobrze, możesz dać mi miesiąc? Za miesiąc, możesz śmiało mu powiedzieć, jeżeli ja tego nie zrobię.
- No nie wiem...
- Alayę też chcesz męczyć przez kolejny miesiąc?!
- Powiedziałem już, nie chcę się z nią widzieć.
- Co to ma za znacznie, ona powinna znać prawdę.
- A jak myślisz, co ją bardziej zaboli? To, że nie żyję? Czy to, że żyję, ale nie chcę się z nią widzieć? - powiedział zaskakująco zimnym tonem.
Hermiona miała ochotę go spoliczkować ale powstrzymała się. Zamiast tego wstała, drżąc ze zdenerwowania.
- Wiesz co - wydusiła przez zaciśnięte zęby - miałam o tobie lepsze zdanie.
Wstała i wybiegła szybko, zatrzaskując za sobą drzwi.
Przez parę minut żaden z nich nic nie mówił.
- Dlaczego nie chcesz spotkać się z Alayą?
- Nie... nie jestem na to gotowy. Nie chcę jej ranić, a obawiam się, że żywy ranię ją znaczniej bardziej niż będąc martwym.
- Przecież ona cię kocha...
Daniel wstał.
- Nie znalazłem tego, czego szukałem... muszę już stąd iść, Harry. Zanim natknę się na kogoś innego, a wtedy musiałbym zmodyfikować im pamięć...
- Czego szukałeś?
- Pewnego wspomnienia... Nie jestem pewien czy na pewno tutaj było, ale nie chcę, żeby wpadło w niepowołane ręce...  A propos...  - Otworzył dużą drewnianą szkatułkę i wysunął z niej małą fiolkę ze wspomnieniem i podał ją Harry'emu. - To wspomnienie z dni po śmierci Lily. Pomyślałem, że może chciałbyś je kiedyś zobaczyć.
- Dzięki - powiedział cicho Harry, obracając fiolkę w dłoniach.
Sauvage podszedł do okna, otworzył je na oścież, następnie narzucił na siebie obszerny płaszcz z kapturem.
- Daniel?
- Hm? - odwrócił się przez ramię.
- Mogę dać ci miesiąc.


Hermionę odnalazł przy wejściu do Wielkiej Sali. Sączyła poncz, opierając się o ścianę. Wyglądała na wściekłą. Zanim zdążył się odezwać, usłyszeli przeraźliwy krzyk z wnętrza sali. Wymienili spojrzenia i wbiegli do środka. Dziewczyna z Ravenclawu i chłopak z Gryffindoru stali w centrum, ich stroje były zakrwawione. Dziewczyna krzyczała. W końcu Harry dostrzegł dlaczego. Nieopodal od nich leżała zakrwawiona głowa młodego ucznia, a tuż obok roztrzaskana dynia.



*


MUSIC
Mark obejrzał się za siebie. Wyglądało na to, że nikt ich nie zauważył. Przeszli przez bramę cmentarza, szybkim krokiem kierując się w stronę grobu Daniela. O tej porze panował mrok, jedynym źródłem światła były latarnie z pobliskich ulic. Całą trójką ubrali się na czarno, by jeszcze mniej rzucać się w oczy. Mogliby poradzić sobie bez problemu z każdym, kto przyłapałby ich na tym włamaniu, ale najlepiej byłoby uniknąć niepotrzebnych świadków.
Czuł się trochę nieswojo. Na myśl o tym, że mają otworzyć grób i wygrzebać trumnę, mdliło go. Kobiety szły parę kroków przed nim, Freya trzymała Alayę za rękę. Jakby nie mogli robić mniejszych cmentarzy, jęknął w duchu. Chciał mieć to wszystko za sobą jak najszybciej. Nie wiedział, co dokładnie planowały zrobić, jak sprawdzić to, czy zwłoki wewnątrz trumny należą do Daniela, ale sposób w jaki Freya o tym mówiła, napawał go niepokojem i dyskomfortem.
Po kilkunastu minutach doszli do jasnego grobu. Razem pochylili się nad nim, złapali za rogi płyty i przesunęli ją najszybciej jak mogli. Nie chcieli używać do tego magii, by nie uległa zniszczeniu. Wewnątrz znajdowała się nienaruszona trumna. Dokładnie taka, jak ją zapamiętał. Żołądek podjechał mu do gardła na myśl, że mają ją teraz otworzyć.
- Możesz się odwrócić jeżeli to nie na twoje nerwy - zakpiła Freya. Alaya osunęła się na kolana.  - W porządku? Jeżeli chcesz to ja mogę poprowadzić, ale bardziej efektywnie będzie, jeżeli...
- Dam radę - Alaya odparła zdecydowanie. - Zróbmy to już.
Freya przytaknęła. Złapała za uchwyt przy trumnie i pociągnęła wieko do góry. Od razu uderzył ich odór rozkładu i zgnilizny. Markowi udało się pohamować odruch wymiotny. Cofnął się o krok, starając skupić się na obserwowaniu otoczenia, by w razie problemów, od razu zareagować.
Freya przykucnęła obok Alayi i wzięła ją za rękę. Objęła ją na moment, by dodać jej siły.
Alaya wzięła głęboki oddech. Przysunęła się do trumny najbliżej jak mogła. Powoli zbliżyła dłoń do szczątków, położyła ją i zacisnęła mocno. Smród był okropny, ale nie to było dla niej najgorsze. Obawiała się tego, co może zobaczyć. Obie zamknęły oczy i jednocześnie zaczęły wygłaszać inkantacje. Mark nie rozpoznał języka, jakiego używały, ale rozpoznał w nim naleciałości łaciny. Ku swojemu przerażeniu zauważył jak powoli wokół Freyi i Alayi formułuje się delikatna poświata, jakby strupień wiązki świetlnej. Przechodziła przez jedną i drugą, a potem wchodziła do szczątków w trumnie.
Zamilkły. Alaya poczuła uderzenie gorąca. Najpierw czuła ten okropny ból, ale po chwili obraz zaczął się przejaśniać. Szczątki różnych scen zaczęły przelatywać jej przed oczami. Próbowała je zatrzymać, uchwycić, choć na moment, by coś rozpoznać. Ostatnia wizja była krótka, ale wyraźna. Widziała coś w rodzaju laboratorium, różne chemikalia poustawiane na półkach, coś w rodzaju pieca. Mężczyzna zajęty był pracą przy aparaturze chemicznej. Pochylał się. Nagle ktoś złapał go od tyłu i zaczął dusić.
Uderzenie było tak silne, że odrzuciło ją od groby na kilka metrów. Alaya podniosła się, ciężko dysząc.
- Idźmy stąd! - zawołała do Freyi i Marka.
- Co się stało?  Co to było? Co widziałyście? - zapytał szybko zamykając trumnę i przesuwając z powrotem płytę nagrobną.  - Freya?
Freya wydawała się dziwnie spokojna.
- To nie on - szepnęła.




---------------------------------------------------------------------------------------------------



10 komentarzy:

  1. Coven? Ktoś tu się Sabrinki naoglądał? :D
    Ogólnie to fajnie. No kurcze, nie wiem, co mam napisać... Po prostu jakoś tak... Zdarzyło się kilka błędów, gdzieś ci zjadło spację, gdzieś myślnik, ale tak poza tym, to wszytko w porządku.
    Mam wrażenie, jakby ciut zmienił się twój styl. Nie umiem określić co dokładnie, ale są jakieś subtelne detale, których nie da się nazwać, ale się je wyczuwa.
    Plus nie wiem co mam myśleć o dialogu między Hermioną i Harrym a Danielem. Gdzieś to zbyt chaotyczne wyszło. Taki potok słów. I o ile tak by to pewnie wyglądało w rzeczywistości, zszokowani samym Danielem, to coś mnie w tym gryzie... Chyba odkąd zaczęłam współpracować z betą stałam się strasznie krytyczna, wybredna i czepialska. Wybacz. Jest ponad przeciętną. Oby tak dalej. I oby częściej ;D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Ci bardzo! ♥
      Sabriny jeszcze nie oglądałam :D może kiedyś - Saya bardzo mi ją poleca. Trochę natchnęło mnie wspomnienie trzeciego sezonu AHS ale też mnóstwo innych rzeczy.
      Tak, zabrałam się już za poprawianie literówek, to zawsze straszne utrapienie ^^. Szczerze mówiąc, nie jestem zadowolona z tego rozdziału ani trochę, przepisywałam go parę razy, za każdym razem mając wrażenie, że robię to coraz gorzej, aż już straciłam do niego cierpliwość, chciałam go już wrzucić, bo czułam, że jak tego nie zrobię i nie pójdę dalej, to znowu utknę na parę miesięcy.
      Dziękuję raz jeszcze, następny rozdział prawie gotowy, wena dopisuje, więc staram się organizować sobie czas tak, by nie było już takich długich przerw pomiędzy publikacjami. ♥

      Usuń
    2. Czasami nie warto aż tak kombinować. Wiem po sobie: im więcej wersji rozdziału napiszę, to tym mniej mi się podobają poprzednie i w końcu odchodzę od zamierzonego celu i ląduje w jakimś fabularnym i jakościowym bagnie. Lepiej czasami odpuścić w jednym miejscu, by spożytkować energię lepiej w drugim.
      Posyłam wenę i wyczekuję następnego rozdziału.
      PS. Powiedz mi, ile słów miał ten rozdział?

      Usuń
    3. Oj tak, to prawda. Zazwyczaj gdy długo nie piszę to potem mam taki problem i mielę wszystko za bardzo - nauka z tego taka, że nie powinnam robić przerw ^^.
      Dziękuję! ♥ Zorganizowałam sobie czas teraz, więc 81. powinien pojawić się na dniach.
      Na ten moment Word mówi, że jest 9212 wyrazów (57279 znaków), ale po korekcie może się to lekko zmienić.

      Usuń
  2. Biedny Harry, ciągle na niego zrzucają winy, mam nadzieję że wytrzyma i wkopie Nate'owi.
    Super że wróciłaś! Kiedy następny rozdział? :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję ♥
      81. prawie gotowy, więc jakoś jeszcze w tym tygodniu :)

      Usuń
  3. Świetny rozdział, czekam na więcej!

    OdpowiedzUsuń
  4. Harry i Hermiona byliby fajni jako para 🤔 takie mam wrażenie po ich interakcjach

    OdpowiedzUsuń