- Jeszcze raz dziękuję ci za zdobycie tych informacji.
*
Gwar rozmów jaki panował zazwyczaj w Wielkiej Sali przy każdym posiłku, wydawał się teraz jakby cichszy. Najmłodsi uczniowie sprawiali wrażenie przestraszonych, ci starci byli wyraźnie podekscytowani chmarą aurorów i detektywów, która zalała szkołę w celu przeprowadzenia śledztwa, natomiast najstarsi nadstawiali uszu, podpatrywali i robili wszystko,by zdobyć choć strzępek informacji. Hermiona spojrzała w stronę stołu nauczycielskiego. Nathaniel jak zawsze promieniał samozadowoleniem, profesor McGonagall rozmawiała przyciszonym głosem z Hagridem i profesor Sprout. W naturalnej dla siebie powściągliwości nie okazywała po sobie zmartwienia.
- Nie mogę jeść - oznajmiła, odkładając widelec. Z niesmakiem zerknęła na Rona, który pochłaniał właśnie piątą kiełbasę i przegryzał papryczkami.
- No co? - wymamrotał.
- Nie rozumiem jak możesz tak po prostu... Pamiętasz, co powiedziała McGonagall? Jeżeli nie znajdą zabójcy, zamkną Hogwart.
Ron przełknął z trudem.
- To chyba jeszcze nie znaczy, że mamy ogłosić strajk głodowy? Poza tym, założę się, że na dniach rozgryzą co się tutaj dzieje, w końcu zajmują się tym zawodowo, nie?
Hermiona pokręciła głową, z nadzieją przenosząc wzrok na Harry'ego.
Harry odchrząknął, po czym nachylił się do nich konspiracyjnie.
- Nathaniel nie wygląda na przejętego... wręcz jakby świetnie się bawił... Nie sądzę, by śledczy zdołali go powstrzymać. O ile w ogóle ich celem jest zatrzymanie tych ataków...
Weasley zmarszczył brwi.
- Myślisz, że oni biorą w tym udział?
- Stawiałbym na to, że są raczej zasłoną dymną. - Wzruszył ramionami. - Ale licho wie.
- Musimy się spotkać z Marlene i jeszcze raz omówić dokładnie wszystko, co wiemy oraz opracować nasz plan działania...
- Hermiono - przerwał jej Weasley - nie sądzisz, że to przekracza już nasze możliwości? Do czego doszliśmy jak dotąd? To tego, że dyryguje tym Nathaniel, co było dość oczywiste od samego początku, że jakąś rolę ma w tym facio w śmiesznym kapeluszu i to wszystko. O, no i że raz był ktoś podejrzany w szaliku Gryffindoru. Co mamy robić? Mam się znowu uczepić tego świra jak rzep? A jak się zorientuje to następnego dnia znajdziecie gdzieś moje truchło? Ludzie giną, a ja nie mam ochoty być kolejnym trupem.
Po tych słowach zapadła cisza.
Harry zamyślił się, wbijając wzrok w przestrzeń za siedzącymi przed nim przyjaciółmi. Wahał się czy zwierzyć im się z okropnych snów, które prześladowały go niemal każdej nocy. Przedstawiały sceny morderstw, do których doszło w tym roku szkolnym, jedno za drugim i tak na okrągło, ale najbardziej niepokojące w nich było to, że on był mordercą. Może to jego podświadomość płatała mu figle? Może kompleks bohatera wywoływał w nim irracjonalne poczucie winy? Ciągle miał przed oczami przerażoną twarz Cho i jej pełne szoku oczy. Zadrżał.
- Harry?
Zamrugał szybko. Hermiona i Ron przerwali swoją kolejną sprzeczkę i teraz patrzyli na niego z niepokojem.
- Dobrze się czujesz, stary?
- Taa, chyba z dużo zjadłem, mdli mnie. Wstał od stołu i podniósł swój plecak z podłogi. - Przejdę się.
- Czekaj - Granger zerwała się z ławki. - Idę z tobą!
- Chwila - jęknął Ron. Złapał jeszcze jedną kiełbasę z półmiska i pognał za Harrym i Hermioną.
Ledwie mogli dotrzymać mu kroku. Harry zatrzymał się nagle gdy wyszli na dziedziniec i tam natknęli się na grupę aurorów z Ministerstwa, którzy przeprowadzali w Hogwarcie swoje śledztwo. Ron prawie wpadł na niego. Zimny wiatr rozwiał im włosy. a skórę przyprawił o dreszcze. Hermiona otuliła się szczelniej swetrem i też zerknęła w stronę aurorów.
- Przeziębisz się - szepnęła z troską. Harry miał na sobie tylko cienką koszulę.
Był tak wściekły i czuł się tak źle, że nawet nie zauważył chłodu. Bez słowa ruszył w kierunku aurorów. Hermiona i Rona wymienili spojrzenia i poszli za nim.
- Moglibyśmy zastosować inne metody przesłuchań tych uczniów, którzy wydają się mieć najwięcej wspólnego z... - Wysoki ciemnowłosy auror w czarnym, skórzanym kombinezonie przerwał gdy tylko dostrzegł zbliżających się uczniów. - To chyba nie jest najlepsza pora na spacer, czmychajcie do zamku!
- Najpierw muszę się czegoś dowiedzieć - powiedział twardo Harry.
Aurorzy rozpoznali go, ale nikt nie wypowiedział żadnego komentarza. Kobieta w takim samym kombinezonie ale koloru bordowego spoglądała na niego tak, jakby próbowała użyć na nim technik leglimencji. Zmarszczyła haczykowaty nos, a na jej szerokim czole pojawiła się niewielka bruzda.
- Czego chciałbyś się dowiedzieć, chłopcze? - spytał inny auror. Był niespotykanie tęgi jak na aurora, miał bujne, jasne kędzierzawe włosy i sprawiał wrażenie, jakby był spokrewniony z Alastorem Moodym.
- Chodzi o śledztwo. Czego się dowiedzieliście? Powiedziano nam, że jeżeli nie znajdziecie sprawcy, zamkną szkołę.
- Mogę powiedzieć - znów odezwał się wysoki auror, który chyba był dowódcą tej grupy - że zapadła oficjalna decyzja o przedłużeniu śledztwa. Nie odjedziemy stąd dopóki nie ustalimy kim jest sprawca bądź sprawcy. Myślę, że zamknięcie szkoły nie wchodzi jednak w grę...
Kobieta prychnęła.
- Naprawdę? Myślisz, że pozwolą na to by ktoś mordował te dzieciaki bez końca podczas gdy my kręcimy się w kółko?
- Helga - szepnął niski mężczyzna o przekrwionych oczach i siniaku przy nosie. - Nie przy uczniach, błagam cię.
Kobieta ponownie prychnęła.
- Może mógłbym pomóc? Nam też zależy na tym by ta rzeź skończyła się jak najszybciej. Zginęli nasi znajomi... Mam doświadczenie, mógłbym...
Helga zaśmiała się.
- Doświadczenie? Ile ty masz lat, dziecko?
- Szesnaście, ale ja potrafiłbym...
- Wiem kim jesteś - przerwał mu dowódca. Podszedł bliżej i zmierzył Harry'ego surowym spojrzeniem. - Naprawdę sądzisz, że byłbyś nam w stanie pomóc? - Parsknął kpiąco. - A to doświadczenie o którym mówisz, to co? Prywatne lekcje z profesorem Dumbledorem? Wygranie Turnieju Trójmagicznego? Może zdanie SUMów, co? Posłuchaj, może część ludzi ma cię za kogoś wyjątkowego, ale rzeczywistości nie da się oszukać, jesteś tylko uczniem, któremu przydarzyło się sporo rzeczy, to nie są osiągnięcia, a już na pewno nie są to osiągnięcia, którymi mógłbyś zaimponować któremukolwiek aurorowi...
- Harry potrafi użyć Zaklęcia Patronusa - wtrąciła Hermiona, którą nieco oburzył nieprzyjemny ton aurora.
- Oh, no i to szczyt twoich umiejętności, Harry, tak?
Chłopak starał się opanować gniew. Odetchnął głęboko zanim się odezwał.
- Nie.
- Doprawdy? Zaklęcie Patronusa na nic nam się nie przyda, pomijając, że każdy auror musi się go nauczyć tak czy siak. Czymś takim nam nie zaimponujesz. Nie potrzebujemy, by dzieciaki, którym wydaje się, że znają się na rzeczy lepiej od profesjonalistów, wchodziły nam w drogę i utrudniały śledztwo. Przypomnę wam, że za utrudnianie naszych działań grożą kary, a nawet poważne konsekwencje.
- Konsekwencje? Co mi możecie zrobić? - odparł Harry, nie mogąc się powstrzymać. - Może zaprowadzilibyście mnie za karę do Ministra? Och, tyle że my się już bardzo dobrze z Ministrem znamy i to raczej nie mnie wymierzyłby konsekwencje. Chcę po prostu zrobić coś, by winni zostali złapani! Wy ile już tu jesteście i co zrobiliście?! Co zrobiliście, byśmy my jako uczniowie Hogwartu, mogli czuć się tutaj bezpiecznie?! Jesteście tu, a mimo to zginęły kolejne osoby! Co wy takiego tutaj w ogóle robicie, bo wygląda to tak jakbyście byli tu na wakacjach! - Ron szturchnął go ostrzegawczo, ale Harry zignorował go. - Chyba kompletnie nie wiecie jak się za to zabrać, skoro jak mówicie, dzieciaki, muszą myśleć o tym jak was wyręczyć!
Mężczyzna podszedł i gwałtownie złapał Harry'ego za kołnierz. Wydawało się jakby chciał go uderzyć. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem.
- Puść chłopaka, Grant. W tym wieku hormony im szaleją i młody nawet nie wie co plecie.
- Właściwie to możecie nam pomóc - odezwała się Helga.
Grant puścił Harry'ego z takim zamachem, że ten o mało się nie przewrócił.
- Jesteś bezczelnym dzieciakiem, któremu woda sodowa uderzyła do głowy od sławy - syknął. - Nie widzę sposobu, w jaki mogliby nam pomóc.
- Nie widzisz bo sam jesteś aroganckim durniem, Grant - odparła cierpko. - Czy macie jakieś informacje, podejrzenia co do tożsamości sprawcy? Znaleźliście, natknęliście się na coś, co przykuło waszą uwagę? Usłyszeliście coś niepokojącego?
- To Nathaniel - odparł od razu Harry. - Wiem, że nie działa sam, ale to na pewno on.
Aurorzy zerknęli po sobie.
- Skąd to podejrzenie?
- Sam go śledziłem - przyznał nieśmiało Ron. - Ten koleś ma nie po kolei w głowie! Pokazywał nam nieodpowiednie materiały na lekcjach, ośmieszał człowieka, który był tu nauczycielem. Poza tym, mamrotał ciągle coś o... o...
Grant uniósł sceptycznie brwi i zwrócił się do Weasleya.
- O czym?
- O... o tym, że krew jest potrzebna i że "to musi być wiarygodne" i że... te zgony są potrzebne... no i coś o jakimś eksperymencie... i... że "wszystko idzie zgodnie z planem"...
- Masz na to jakieś dowody?
- No nie... gdyby jakieś były to byście już je znaleźli, nie?
- Właśnie - dodał szybko Harry. - Gdyby zostawiał ślady, to już byście go mieli.
Grant skrzyżował ramiona. Zacisnął usta w wąską linijkę, wyraźnie powstrzymując się od wydania jakiegoś kpiącego komentarza.
- Weźmiemy wasze słowa pod rozwagę, ale musicie pamiętać, że wymaga się od nas działania zgodnie z protokołem, czyli prosto ujmując - musimy kierować się dowodami. Oskarżenia same w sobie to za mało.
- Jaki motyw miałby mieć Nathaniel Sauvage, by mordować dzieciaki w szkole, do której dopiero co go przydzielono, hm?
- A skąd my mamy to wiedzieć?! - zirytował się Harry. - Wiem, że on chce mnie jakoś w to wkopać! Zostawia te ciała w takich miejscach, w taki sposób, że to ciągle ja się na nie natykam, podrzucił pseudo-dowody do mojego pokoju, grzebał w moich rzeczach! Nie wiem o co mu chodzi i do czego to zmierza, ale skupia się na mnie! To przez niego nie mogę sypiać, to przez niego wszystko się teraz wali i... - przerwał, przestraszywszy się, że powie coś, czego wyjawiania później by żałował.
Teraz cała szóstka aurorów skupiała na nim wzrok, nawet Grant wydawał się zaintrygowany, ale coś w jego postawie mówiło Harry'emu, że wcale mu nie uwierzył.
- Przyjrzymy się temu - oznajmiła Helga.- A teraz wracajcie do zamku.
- Ron, jak mogłeś tak kłamać! - Hermiona odezwała się dopiero gdy byli już poza zasięgiem słuchu aurorów.
- Musiałem jakoś ich zachęcić, by w ogóle sprawdzili tego Nathaniela! Myślisz, że jakbym im powiedział, że tańcował przed lustrem kilka godzin i gadał po francusku, z czego nie rozumiałem kompletnie nic, to potraktowaliby nas poważnie?
Westchnęła.
- A czy teraz potraktowali nas poważnie? Moim zdaniem to nie był dobry pomysł. Tak naprawdę, tylko zwróciliśmy na siebie ich uwagę. Obawiam się, że jeżeli będą mieli problem ze zdemaskowaniem prawdziwego sprawcy, zrobią z kogoś kozła ofiarnego byle tylko nie wyglądało to tak jakby nie robili nic...
- Czyli musimy być szybsi.
- Harry! Tak samo jak ty, chciałabym że to już się skończyło, ale nierozwagą i pośpiechem możemy sobie tylko narobić problemów. Severus nie chciałby, żebyś....
- O tak, ty wiesz najlepiej czego on by chciał, co? - odburknął.
Hermiona cofnęła się o pół kroku. Odrzuciło ją tak, jakby wymierzył jej policzek.
- A co miało znaczyć?
Ron przenosił spojrzenie to na Harry'ego, to na Hermionę, zupełnie nie rozumiejąc o co chodzi.
Harry oparł się o kamienną ścianę. Minęła ich rozchichotana grupka dwunastolatek. Ukrył twarz w dłoniach, próbując skupić myśli.
- Nic, przepraszam... ja... - Spojrzał na Hermionę, ale nie był w stanie wytrzymać jej wzroku.
- Na pewno nie chciałby żebyś pakował się w kłopoty - powiedziała powoli. - I niepotrzebnie zwracał na siebie uwagę.
Chłopak potrząsnął głową i odepchnął się od ściany.
- Mógł zostać w Hogwarcie, by dalej mnie pilnować, ale nie został, więc nie będę się sugerował tym czego by chciał a czego nie! - Zaczął oddalać się od nich szybkim krokiem. Ron zawołał za nim. - Zostawcie mnie w spokoju!
- Okej, to było dziwne - stwierdził Ron, gdy Harry zniknął za rogiem korytarza. - Bardzo dziwne. Co on miał na myśli?
Hermiona bezradnie wzruszyła ramionami.
- Myślę, że jest rozgoryczony tym, że Severus wyjechał i to akurat teraz gdy zaczęli już prawidłowo układać swoje relacje. Chyba po prostu za nim tęskni.
Ron zatrząsł się jakby przeszło po nim małe stado pająków.
- Tęsknić za Snapem? Serio?
Przewróciła oczami.
- To jego ojciec, jakbyś zapomniał.
- No niby tak, ale... wiesz, wszystko ma swoje granice... - zarechotał.
- To nie jest śmieszne, Ronald! Wydaje mi się, że oczywiste, że mu go brakuje, ale... szczerze mówiąc, martwię się o niego. Zauważyłeś, że cały czas jest jakby nieobecny? Łatwo się denerwuje, nie kontroluje tego co mówi i robi...
- Też jestem kłębkiem nerwów, rozumiałabyś dlaczego gdyby to pod twoimi nogami ciągle znajdowały się jakieś trupy i to należące do innych uczniów.
- To coś więcej i...
- Rozmawiacie o Harrym?
Oboje prawie podskoczyli gdy od tyłu zaszła ich Ginny Weasley. Dziewczyna wyglądała na poirytowaną i zmęczoną.
- Minęłam go na schodach. Zachowywał się jakby ktoś go zahipnotyzował, w ogóle nie patrzył pod nogi, przez niego prawie spadłam ze schodów prowadzących do Wieży Gryffindoru - powiedziała, rozmasowując sobie prawie ramię. - I to nie pierwszy raz gdy wydaje się jakby jego umysł był gdzieś daleko. Zdawało mi się, że był wkurzony. Coś się stało?
- Nic nowego, mieliśmy małą pogadankę z aurorami, z której nic nie wynikło...
- Przynajmniej dowiedzieliśmy się, że mało prawdopodobne jest, by doszło do zamknięcia szkoły - dodała smutno Granger.
- Powiem wam, że ostatnio wolę się do niego nie zbliżać. Sprawia wrażenie tykającej bomby. Może powinien iść do Skrzydła Szpitalnego? - Odwróciła wzrok gdy z końca korytarza zawołała ją Luna. - Spadam, idziemy z Luną do Hogsmeade, musimy kupić sobie coś na Bal Halloweenowy. Wiecie już z kim idziecie?
- Ja... myślałem żeby zaprosić Padmę...
- Super! Luna opowiadała mi, że Padma ciągle o tobie mówi, chyba odciągasz jej uwagę o tego, co stało się z Parvati...
- A nie myślicie, że... no nie wiem, to trochę nie wypada, zapraszać na imprezę tak szybko po śmierci jej siostry?
- Zależy jak ją zaprosisz. Myślę, ze powinieneś po prostu dać jej do zrozumienia, że miło będzie spędzić razem czas. Przecież nie może zamykać się w pokoju i rozpaczać, od tego można stracić zmysły. - Luna zawołała ją ponownie. - Muszę spadać, pa!
I już jej nie było.
- Też tak myślisz? - Ron zwrócił się do przyjaciółki. - Hermiono?
- Hm? - Wyrwała się z zamyślenia. - Tak, zaproś ją... Ron, czy tobie zachowanie Harry'ego nie przypomina zachowania Ginny, gdy byliśmy w drugiej klasie?
Ron podrapał się po karku i zrobił minę jakby głęboko się zastanawiał.
- Czy ja wiem...? Chyba nie znalazł jakiegoś nawiedzonego dziennika, co?
- Nie, ale... - pokręciła głową. - Nieważne.
Tego wieczoru Hermiona próbowała odwrócić swoją uwagę od niepokoju i zmartwień poprzez przeglądanie swojej szafy i próbę wyboru stroju na Bal Halloweenowy. Przez to, że Daniel w zeszłe wakacje wykupił dla niej tonę sukienek i dodatków, wybór nie był sprawą łatwą. Nie ułatwiało tego też to, że Hermiona ani trochę nie miała ochoty na świętowanie ani zabawy czy tańce.
Nałożyła ciemno-bordową sukienkę z koronkowym wycięciem na plecach i rozcięciem od kolan. Przez chwilę przeglądała się w lustrze, ale w końcu zrzuciła ją z siebie, niezadowolona z efektu. Ułożyła ją z powrotem w szafie. Tym razem spróbowała z czerwoną, długą suknią ze zwiewnego materiału. Spódnica składała się z kilku warstw, które kołysały się i migotały drobinkami złota przy każdym ruchu. Talia podkreślona została przez delikatne złote zdobienia, a zapięcie wokół szyi wzbogacały delikatne różyczki. Obróciła się kilka razy. Dawniej zapytałaby o zdanie swoją mamę, ale teraz nie było to już możliwe. Przetarła oczy, osuwając się bezradnie na łóżko.
Jak oni w ogóle mogą organizować Bal Halloweenowy gdy w szkole dzieją się tak paskudne rzeczy? Jak mają się bawić? Tak nagle zapomnieć, że kilkoro z ich znajomych zostało zamordowanych pod tym samym dachem? Może chodziło o to, by rok szkolny toczył się dalej tak jak powinien, by dać uczniom choć namiastkę normalności, może nadzieję, że to tylko stan przejściowy i zagrożenie wkrótce zniknie, że nie trzeba się już bać bo w zamku są profesjonaliści, którzy zapewnią im ochronę. Zacisnęła mocno oczy, próbując pohamować łzy. Nie czuła się bezpiecznie. Nie czuła się dobrze. Chciała być ostoją spokoju, racjonalności i siły, szczególnie dla Rona i Harry'ego, którzy byli już wystarczająco wytrąceni z równowagi, ale skąd miała czerpać tę siłę? Nie było przy niej jej rodziców, nie było Daniela, który zawsze interesował się jej stanem i bezpieczeństwem.
Jedna łza wymknęła się z silnego uścisku powiek i spłynęła na policzek. Hermiona strzepnęła ją szybko. Nawet nakładanie maski silnej i wspieranie przyjaciół było łatwiejsze niż rozprawianie się z mętlikiem własnych uczuć. Nie wiedziała już co czuła. Za dużo się wydarzyło, zbyt szybko i z tego wszystkiego powstała jedna wielka chaotyczna, splątana masa. Mimo, że Severus te parę miesięcy wcześniej wykazał delikatne zainteresowanie jej uczuciami, chyba już od dawna podświadomie wiedziała, że to nie miało szans powodzenia. On zawszę będzie kochał Lily Evens, a jej nigdy nie będzie traktował jak poważną kandydatkę do złożenia swoich uczuć. Chciała, żeby ten rok się już skończył. Niektórzy naiwnie mają nadzieję, że pierwszy dzień nowego roku jest jak czysta, pierwsza kartka nowej książki - dosłownie nowy początek, tak jakby coś przekreślało stary i nowy rok, jakby nie były ze sobą nierozerwalnie połączone. Tyle tragedii, tyle śmierci i bólu. Ile jeden człowiek jest w stanie znieść? Pomyślała, że bardzo brakuje jej kontaktu z Alayą. Nawet nie próbowała sobie wyobrazić jak bardzo musi cierpieć po stracie Daniela, wystarczająco miała własnego bólu.
Wstała z łóżka i znów podeszła do lustra. Podniosła włosy do góry, sprawdzając jak do sukienki pasowałoby upięcie w kok. Opuściła je po chwili.
Całe szczęście, miała jeszcze Marlene. Bardzo zacieśniły kontakt w tym roku szkolnym i wbrew pozorom, okazało się, że są do siebie podobne pod wieloma względami. Dobrze się rozumiały. Tak jak mówiła Ślizgonka, smutek nie może być usprawiedliwieniem bezczynności, gdy aktywne działania są niezbędne do przeżycia.
Odetchnęła głęboko. Zmusiła się do uśmiechu. Ponoć mózg nie odróżnia sztucznego uśmiechu od prawdziwego i już po chwili nastrój ulega poprawie. Może zadziała.
Zdjęła sukienkę i przebrała się z powrotem w jeansy i koszulkę. Właściwie mogłaby już kłaść się spać, ale nie była ani trochę senna. Po chwili namysłu wpadła na pomysł.
Na schodkach spotkała kilka obściskujących się par, ale poza nimi niewiele osób kręciło się jeszcze po korytarzach i pokojach Wieży Gryffindoru. W Pokoju Wspólnym zauważyła Rona, który razem z Padmą siedział na kanapie przy kominku. Uśmiechnęła się lekko, z tego może coś będzie.
Pobiegła na piętro, na którym znajdował się pokój Harry'ego. Od czasu gdy zostawił ją i Rona, miała nieprzyjemne przeczucie, że dzieje się coś złego. Stanąwszy przed drzwiami, zapukała.
SOUNDTRACK
- Harry? - zawołała. - Otwórz proszę.
Po paru minutach ciszy gdy już miała wołać go ponownie, zamek w drzwiach zaskrzypiał i puścił. Zajrzała do środka. Harry siedział pod ścianą obok swojego łóżka, martwo wpatrując się w ścianę naprzeciwko. Oczy miał zapuchnięte i zaczerwienione, twarz mokrą, najpewniej od łez. Okulary leżały połamane na podłodze pod biurkiem.
- Harry... - zamknęła cicho drzwi.Usiadła obok niego.
- Po co przyszłaś? - spytał oschle.
- Martwię się o ciebie.
- Nic mi nie jest.
- Wszystkim z nas coś jest - powiedziała cicho. - Nie możesz się tak zamykać, Harry. To niezdrowe.
Parsknął jakby próbował jednocześnie zaśmiać się i prychnąć.
- Niezdrowe? A co jest zdrowe?! Jak twoim zdaniem powinienem reagować?! - Skrzywił się z bólu. - To na mnie znowu się to wszystko skupia! To mi pod nogi ktoś podrzuca martwe, zmasakrowane ciała! To mi podrzucono pierś Cho! Wyobrażasz to sobie?! Pewnie Nathaniel najął kogoś by mnie śledził i tylko szukają okazji, by... nie wiem, by jeszcze bardziej mnie w tym pokrążyć? Może go to bawi. Może chce sprawdzić jak długo wytrzymam zanim mi nie odbije...
- Harry...
- A mi już odbija, wiesz? Mam jakieś obrzydliwe sny, zasypiam nawet nie wiem kiedy, czasem... Hagrid powiedział, że Ginny mu powiedziała, że widziała mnie z krwią na rękach, że na nią nakrzyczałem... Ja nic takiego nie pamiętam! Nie... nie rozumiem tego, co się tutaj dzieje. Chciałbym... żeby chociaż raz było normalnie. Jeden normalny rok w tej szkole... - Zamknął oczy. Hermiona zacisnęła rękę na jego dłoni.
- Nie jesteś sam, nie zapominaj o tym proszę.
- Nie jestem sam?! - żachnął się. - To dlaczego do cholery jasnej, czuję się jakbym był sam?! Nigdy jeszcze nie czułem się tak źle... Czuję, że... że tracę kontrolę, że już... że już nie mogę tak dalej... Nie chciałem tego po sobie pokazywać... W którymś momencie powiedział mi, że nie wyjdzie, jeżeli czuję, że sobie nie poradzę... a ja nie chciałem być dzieciakiem, który potrzebuje ciągłej opieki. Od lat skupiał się tylko na tym, by mnie wyciągać z kłopotów i żeby nie stała mi się krzywda... Nie chciałem być taki bezradny... Ale... nie mam siły... chcę mieć spokój... Nie mogę już znieść tego ciągłego napięcia i poczucia zagrożenia. Skąd mogę wiedzieć czyt to nie moje zwłoki ktoś inny znajdzie za tydzień? Wszystko się wali. Przez chwilę czułem się szczęśliwy, wiesz? Przez chwilę myślałem, że to co najgorsze już mam za sobą i teraz już naprawdę będzie dobrze...
- Harry...
Wyrwał rękę i przykrył twarz dłońmi.
- Chciałbym umrzeć - szepnął.
Hermiona przysunęła się do niego.
- O nie, wcale tego nie chcesz! - Siłą odciągnęła jego dłonie.
- A skąd możesz wiedzieć? - syknął, próbując się wyszarpać.
Złapała go za łokcie.
- Bo cię znam. Bo bardzo dobrze cię znam, Harry. Każdy ma takie myśli, ja też. Ale to tylko myśli. Chwile, w których tego pragniemy bo jesteśmy tak cholernie zmęczeni i chcielibyśmy po prostu zasnąć i odpocząć. Bo czujemy się samotni i opuszczeni. Jak w pułapce, gdzie ściany przesuwają się coraz bliżej.
- Już czuję się zgnieciony - mruknął, a kącik jego ust drgnął.
Uśmiechnęła się płytko.
- Damy sobie radę. Cokolwiek by się nie działo, razem zawsze damy sobie radę. Uwierz mi, proszę.
Uniósł wzrok by spojrzeć w jej oczy. Ciepłe, brązowe. Dopiero zdał sobie sprawę jak ładnie pachniała. Pewność i siła jej głosu dodała mu otuchy. Byli tak blisko siebie, że mógł policzyć piegi na jej policzkach. Patrzyła na niego tak intensywnie, ufnie i jakby wierzyła w niego i w to, że faktycznie może sobie ze wszystkim poradzić. Z jej pomocą, może naprawdę mógł...
Impuls popchnął go ku niej. Pocałował ją delikatnie w usta. Były miękkie, ciepłe i tak przyjemne... Pogłębił pocałunek, przysuwając się do niej jeszcze bliżej, dłonią szukając jej włosów, a ona odpowiedziała. W tej chwili, tu przy niej, nie czuł się sam, nie czuł się jak w pułapce. Czuł się dobrze. Uwierzył jej.
Odskoczyli od siebie niespodziewanie, jakby obudzeni z transu. Zdał sobie sprawę z tego, co zrobił.
- Przepraszam, ja... Hermiono, przepraszam... Nie wiem dlaczego to zrobiłem!
W jej oczach zobaczył zdziwienie i coś w rodzaju paniki, jakby nie wiedziała co zrobić.
- Nie... to... N-nic się nie stało...
- Przepraszam.
- W porządku.
- Naprawdę nie wiem, czemu...
- Nieważne, Harry. Nic się nie stało.
Jednak wyraźnie coś się stało. Oboje byli zakłopotani i na długą chwilę zastygli tak, jakby w obawie przed ruchem. Hermiona odchrząknęła.
- Pomyślałam sobie, że skoro Ron idzie na Bal z Padmą i skoro się przyjaźnimy to my moglibyśmy iść razem... tak po prostu?
- Jasne, ale wiesz, że ja nie najlepiej tańczę...
- Może się ode mnie nauczysz - zaśmiała się.
- Trochę się dziwię, że w ogóle masz ochotę iść na tę imprezę.
Wzruszyła ramionami.
- Nie mam, ale to się zmieni gdy już tam będę? Poza tym, rozmawiałam z Marlene i mamy kilka pomysłów, możliwe, że właśnie na wtedy uda nam się czegoś dowiedzieć o tym człowieku w cylindrze. - Wstała i skierowała się do wyjścia. - Możemy to dokładniej omówić jutro, wszyscy razem. Idź już spać, dobrze?
- Taaaak, chyba potrzebuję snu.
Tej nocy długo nie mógł zasnąć.
-------------------------------------------------------------------------------------------------
♥
Daisy uśmiechnęła się, powoli zanurzając się w wannie. Stanął w progu łazienki. Świeczki zapewniały delikatną poświatę, ale jej smukłe ciało kryło się w cieniu wody. Wynurzyła się, głośno zaczerpnęła powietrza.Właściwie miał już wychodzić, jednak wcale nie miał na to ochoty, a i nie musiał się śpieszyć. Odwróciła się w jego stronę. Zapraszające, rozochocone spojrzenie i zarumienione policzki. W jednej chwili rzucił w kąt trzymane w dłoni bokserki. Przesunęła się, by zrobić mu miejsce. Woda była przyjemnie ciepła. Błyszczała srebrzyście przez rozpuszczające się kulki do kąpieli. Delikatna, miła piana i unoszące się na powierzchni bańki. Poczuł jak jego mięśnie rozluźniają się. Pod wodą jej dłoń spoczęła na jego kolanie.
Serce wciąż łomotało mu w piersi. Prawie nie słyszał swojego oddechu. Krople potu spływały mu z czoła. Kątem oka dostrzegł zegarek na szafce przy łóżku, dochodziła czwarta nad ranem. Zeskoczył z łóżka i szybko skierował się do łazienki. Potrzebował orzeźwiającego zimnego strumienia prysznica. Ponoć sny odzwierciedlają myśli, które zaprzątają ludzką podświadomość. Tej nocy męczyły go sceny śmierci: Lily, jego ojca, Harry'ego, Daniela, jego samego i tak w kółko jedna za drugą, a każda okropniejsza od poprzedniej. Podniósł twarz ku zimnej wodzie. W każdej scenie wołali go, prosili o pomoc, a on widział ich, słyszał, ale był jak sparaliżowany, nie mógł się ruszyć choćby o centymetr, mógł tylko obserwować jak umierają i widzieć ból w ich oczach.
Ubrał się w pośpiechu, dopił zimną kawę z poprzedniego wieczoru. Obrzydliwa, pozostawiła po sobie gorzko stęchły posmak w ustak, ale nie chciał marnować czasu na przyrządzanie świeżej. Wyszedł wprost w chłodne powietrze pogrążonej we mgle Wenecji. Schował różdżkę do rękawa skórzanej kurtki, nałożył kask i odpalił motocykl.
Dawno już przestał walczyć ze swoim poczuciem winy w związku ze śmiercią Lily. Niezależnie od faktów czy czyjejkolwiek opinii na ten temat, czuł się za to odpowiedzialny. Sauvage miał rację, wtedy gdy lata temu uświadomił mu, że oddając się dobrowolnie w ręce aurorów, liczył na to, że konsekwencje przyniosą mu ulgę i ukoją ból. Oraz jak bezsensowne to było.
Przejeżdżając przez jeden z licznych mostków i łamiąc przy tym kilka przepisów drogowych, przypomniał sobie stanowczo: zarówno Harry jak i jego ojciec żyli, tak samo jak Daniel, był o tym przekonany. A Lily...
SOUNDTRACK
Dojechanie na miejsce zajęło mu prawie dwadzieścia minut. Uliczki o tak wczesnej porze były dziwnie puste, pozbawione rozgadanych sprzedawców i pijanych turystów. Mgła unosiła się nad wodą, leniwe fale uderzały o kamienne ściany budynku. Motor zostawił w bezpiecznej odległości. Przykucnął za murkiem koło wąskiego mostku. Wyciągnął z kieszeni specjalistyczną lunetę, następnie wycelował ją w okno na trzecim piętrze.
Dzięki Daisy oraz temu, że Jasmine była nadzwyczajnie gadatliwa po kilku kieliszkach rosyjskiej wódki i wtedy zapominała, że tajemnice wyjawiane jej przez klientów powinny pozostać tajemnicami. Niejaki pan Petvers lubił ponoć nie tylko zabawy z pejczem i seks w towarzystwie króliczków, ale również eksperymenty chemiczne. Lubił też grywać w brydża każdego ranka. Właśnie wyszedł z toalety z ręcznikiem zawiniętym wokół pasa.
Nagle usłyszał trzask w słuchawce.
- 009, słyszysz mnie? - głos Mallory'ego rozbrzmiał donośnie.
- Głośno i wyraźnie, M.
- Podaj pozycję.
- Jestem około sto pięćdziesiąt metrów od budynku, Petvers właśnie wychodzi z mieszkania.
- Świetnie. Q?
Słychać było przełączenie, jakby ktoś włączył mikrofon. Q chrząknął.
- Qvivran Petvers, niewiele o nim wiadomo. Poza dziwnym imieniem dostał od rodziców niezłą sumkę, ale musiał ją gdzieś ulokować bo na jego kontach bankowych próżno szukać wielu zer. W każdym razie, to zdolny chemik, jest w separacji z żoną...
- Pewnie nie lubiła króliczków - wtrącił Snape.
- ...pracował w laboratoriach farmaceutycznych, potem wykładał na uczelni w Mediolanie, ale trzy lata temu zapadł się pod ziemię.
- Wychodzi.
Severus zaczekał jeszcze kilka minut, by upewnić się, że obiekt nie wróci do mieszkania. Stary Włoch opierał się o parapet swojego okna na pierwszym piętrze, popalając papierosa za papierosem. Nie zwrócił na Snape'a uwagi. Drzwi wejściowe nie wymagały ani podania kodu ani klucza, w środku unosił się wyczuwalny zapach stęchlizny. Tynk w wielu miejscach odpadł, a farba poszarzała. Z jednego z mieszkań słychać było wyraźnie odgłosy awantury domowej. Wbiegł po schodach na trzecie piętro i szybko odnalazł odpowiednie drzwi. Wyjął z kieszeni tubkę, z której wycisnął kleistą maź, posmarował nią zamek, następnie włożył do niego klucz szkieletowy.
Serce wciąż łomotało mu w piersi. Prawie nie słyszał swojego oddechu. Krople potu spływały mu z czoła. Kątem oka dostrzegł zegarek na szafce przy łóżku, dochodziła czwarta nad ranem. Zeskoczył z łóżka i szybko skierował się do łazienki. Potrzebował orzeźwiającego zimnego strumienia prysznica. Ponoć sny odzwierciedlają myśli, które zaprzątają ludzką podświadomość. Tej nocy męczyły go sceny śmierci: Lily, jego ojca, Harry'ego, Daniela, jego samego i tak w kółko jedna za drugą, a każda okropniejsza od poprzedniej. Podniósł twarz ku zimnej wodzie. W każdej scenie wołali go, prosili o pomoc, a on widział ich, słyszał, ale był jak sparaliżowany, nie mógł się ruszyć choćby o centymetr, mógł tylko obserwować jak umierają i widzieć ból w ich oczach.
Ubrał się w pośpiechu, dopił zimną kawę z poprzedniego wieczoru. Obrzydliwa, pozostawiła po sobie gorzko stęchły posmak w ustak, ale nie chciał marnować czasu na przyrządzanie świeżej. Wyszedł wprost w chłodne powietrze pogrążonej we mgle Wenecji. Schował różdżkę do rękawa skórzanej kurtki, nałożył kask i odpalił motocykl.
Dawno już przestał walczyć ze swoim poczuciem winy w związku ze śmiercią Lily. Niezależnie od faktów czy czyjejkolwiek opinii na ten temat, czuł się za to odpowiedzialny. Sauvage miał rację, wtedy gdy lata temu uświadomił mu, że oddając się dobrowolnie w ręce aurorów, liczył na to, że konsekwencje przyniosą mu ulgę i ukoją ból. Oraz jak bezsensowne to było.
Przejeżdżając przez jeden z licznych mostków i łamiąc przy tym kilka przepisów drogowych, przypomniał sobie stanowczo: zarówno Harry jak i jego ojciec żyli, tak samo jak Daniel, był o tym przekonany. A Lily...
SOUNDTRACK
Dojechanie na miejsce zajęło mu prawie dwadzieścia minut. Uliczki o tak wczesnej porze były dziwnie puste, pozbawione rozgadanych sprzedawców i pijanych turystów. Mgła unosiła się nad wodą, leniwe fale uderzały o kamienne ściany budynku. Motor zostawił w bezpiecznej odległości. Przykucnął za murkiem koło wąskiego mostku. Wyciągnął z kieszeni specjalistyczną lunetę, następnie wycelował ją w okno na trzecim piętrze.
Dzięki Daisy oraz temu, że Jasmine była nadzwyczajnie gadatliwa po kilku kieliszkach rosyjskiej wódki i wtedy zapominała, że tajemnice wyjawiane jej przez klientów powinny pozostać tajemnicami. Niejaki pan Petvers lubił ponoć nie tylko zabawy z pejczem i seks w towarzystwie króliczków, ale również eksperymenty chemiczne. Lubił też grywać w brydża każdego ranka. Właśnie wyszedł z toalety z ręcznikiem zawiniętym wokół pasa.
Nagle usłyszał trzask w słuchawce.
- 009, słyszysz mnie? - głos Mallory'ego rozbrzmiał donośnie.
- Głośno i wyraźnie, M.
- Podaj pozycję.
- Jestem około sto pięćdziesiąt metrów od budynku, Petvers właśnie wychodzi z mieszkania.
- Świetnie. Q?
Słychać było przełączenie, jakby ktoś włączył mikrofon. Q chrząknął.
- Qvivran Petvers, niewiele o nim wiadomo. Poza dziwnym imieniem dostał od rodziców niezłą sumkę, ale musiał ją gdzieś ulokować bo na jego kontach bankowych próżno szukać wielu zer. W każdym razie, to zdolny chemik, jest w separacji z żoną...
- Pewnie nie lubiła króliczków - wtrącił Snape.
- ...pracował w laboratoriach farmaceutycznych, potem wykładał na uczelni w Mediolanie, ale trzy lata temu zapadł się pod ziemię.
- Wychodzi.
Severus zaczekał jeszcze kilka minut, by upewnić się, że obiekt nie wróci do mieszkania. Stary Włoch opierał się o parapet swojego okna na pierwszym piętrze, popalając papierosa za papierosem. Nie zwrócił na Snape'a uwagi. Drzwi wejściowe nie wymagały ani podania kodu ani klucza, w środku unosił się wyczuwalny zapach stęchlizny. Tynk w wielu miejscach odpadł, a farba poszarzała. Z jednego z mieszkań słychać było wyraźnie odgłosy awantury domowej. Wbiegł po schodach na trzecie piętro i szybko odnalazł odpowiednie drzwi. Wyjął z kieszeni tubkę, z której wycisnął kleistą maź, posmarował nią zamek, następnie włożył do niego klucz szkieletowy.
Wnętrze odbiegało wystrojem od zaniedbanej kamienicy. Urządzone dość elegancko jak na skromnego wykładowcę uniwersyteckiego. Przestronne i jasne. Severus ostrożnie zamknął drzwi i zastygł nieruchomo, nasłuchując dźwięków alarmu lub innych zabezpieczeń.
- I jak? - spytał Q.
- Zdaje się, że czysto.
Rozejrzał się przelotnie po mieszkaniu. W kuchni czuć jeszcze było zapach jajecznicy z bekonem i kawy. Ściany były zastawione regałami, wypełnionymi książkami akademickimi, biografiami i poezją. Snape uruchomił skaner, którym dokładnie prześwietlił ściany, ale nie pokazał żadnych ukrytych schowków czy choćby sejfu. Kilka starych gazet, brudna popielniczka na stoliku do kawy, zepsuty zegar ścienny. W sypialni pana Petversa w końcu znalazło się coś ciekawego. Severus poprawił rękawiczki, usiadł przy dębowym biurku. Na pierwszy rzut oka wyglądało na całkiem zwykły mebel. Na blacie leżał notes, kalendarz, zestaw eleganckich długopisów, lampa. Otworzył po kolei wszystkie szuflady. Jakieś batoniki, książeczka czekowa, dokumenty bankowe sprzed lat, trochę przyborów biurowych, zapasowe paczki papierosów. Największa szuflada pod blatem wydawała się znacznie głębsza. Po chwili szukania, zlokalizował przełącznik odkrywający drugie dno.
- Mam cię - mruknął, wyjmując laptopa.
Włączył kamerę aby Q i Mallory mieli podgląd. Otworzył laptopa, ale szybko okazało się, że potrzebny będzie odcisk linii papilarnych właściciela. Mężczyzna wyjął specjalny proszek, zdecydował się sprawdzić naczynia w kuchni i po kilku próbach udało mu się znaleźć kubek z odciskiem Petversa, zdjął go przez odpowiednią folię i wrócił z nim do komputera. System przez moment skanował linie, włączyła się zielona dioda. Następnie podłączył do laptopa niewielkie urządzenie podobne do przenośnego dysku.
- Q?
- Już mam połączenie... Dostęp oczywiście zaszyfrowany, zajmie mi to chwilę...
- Sprawdź te zwykle foldery, 009 - polecił Mallory.
Severus przyjrzał się pulpitowi. Rozliczenia podatkowe, książki w formacie pdf, zdjęcia... Otworzył folder ze zdjęciami. Zrobione w jakimś lokalu stylizowanym na speakeasy, na większości ujęć widać było mężczyzn grających w brydża lub palących na tarasie.
- Q, zeskanuj te zdjęcia do naszej bazy, może znajdzie się ktoś znajomy.
- Kopiowanie plików działa, ale rozszyfrowanie tego zajmie kilka godzin...
- Dziwne - szepnął Snape. - Spodziewałem się, że dostęp do danych będzie trudniejszy. Te zdjęcia nawet nie są...
Przerwał nagle, jego wzroku przykuł ruch i dźwięki z zewnątrz. Wstał od biurka, by wyjrzeć przez okno. Do budynku właśnie wbiegał człowiek podobny ubiorem do ludzi, z którym miał już przyjemność zetknąć się w Paryżu. Coś pisnęło. Ekran komputera nagle ściemniał. Wyświetlała się na nim chichocząca trupia czaszka. Parę sekund później pisk rozbrzmiał z czujników dymu, a raczej z czujników, które udawały czujniki dymu.
- 009, zjeżdżaj stamtąd!
Severus odłączył urządzenie od laptopa, schował je do kieszeni właśnie w chwili gdy ktoś już zaczął dobijać się do drzwi. Rozejrzał się po pokoju. Jedyną drogą ucieczki, którą uniknąłby konfrontacji było wyjście przez okno. Strzepnął z parapetu stertę bibelotów i otworzył je na oścież.
Parapet był wąski i śliski. Zdołał wspiąć się nieco wyżej. Z mieszkania usłyszał huk kilku strzałów i wyłamywanie drzwi. Podciągnął się, by wejść powyżej okiennicy i spróbować wspiąć się na dach. Z tego miejsca mógł skakać jedynie na uliczkę, co nie było opcją, jeżeli chciał uniknąć urazów. Kolejny strzał rozwalił szybę. Severus przeklął. Cholerna wilgoć. Prawie poślizgnął się na dachówce. Dwie spadły na brukowaną uliczkę, rozbijając się na drobne kawałki. Najszybciej jak mógł, wdrapał się na szczyt dachu, planując zejść z drugiej strony gdzie znajdowała się gałąź kanału. Jeżeli ma szczęście, nie natrafi na ciekawskiego gondoliera, który przepływałby w pobliżu. Za sobą słyszał rosyjskie przekleństwa. Zsunął się nieco w dół, szukając wzrokiem dobrego miejsca. W chwili gdy przymierzał się do skoku, poczuł rozrywający ból w prawym ramieniu. Nie oglądając się za siebie, skoczył do wody.
- Kopiowanie plików działa, ale rozszyfrowanie tego zajmie kilka godzin...
- Dziwne - szepnął Snape. - Spodziewałem się, że dostęp do danych będzie trudniejszy. Te zdjęcia nawet nie są...
Przerwał nagle, jego wzroku przykuł ruch i dźwięki z zewnątrz. Wstał od biurka, by wyjrzeć przez okno. Do budynku właśnie wbiegał człowiek podobny ubiorem do ludzi, z którym miał już przyjemność zetknąć się w Paryżu. Coś pisnęło. Ekran komputera nagle ściemniał. Wyświetlała się na nim chichocząca trupia czaszka. Parę sekund później pisk rozbrzmiał z czujników dymu, a raczej z czujników, które udawały czujniki dymu.
- 009, zjeżdżaj stamtąd!
Severus odłączył urządzenie od laptopa, schował je do kieszeni właśnie w chwili gdy ktoś już zaczął dobijać się do drzwi. Rozejrzał się po pokoju. Jedyną drogą ucieczki, którą uniknąłby konfrontacji było wyjście przez okno. Strzepnął z parapetu stertę bibelotów i otworzył je na oścież.
Parapet był wąski i śliski. Zdołał wspiąć się nieco wyżej. Z mieszkania usłyszał huk kilku strzałów i wyłamywanie drzwi. Podciągnął się, by wejść powyżej okiennicy i spróbować wspiąć się na dach. Z tego miejsca mógł skakać jedynie na uliczkę, co nie było opcją, jeżeli chciał uniknąć urazów. Kolejny strzał rozwalił szybę. Severus przeklął. Cholerna wilgoć. Prawie poślizgnął się na dachówce. Dwie spadły na brukowaną uliczkę, rozbijając się na drobne kawałki. Najszybciej jak mógł, wdrapał się na szczyt dachu, planując zejść z drugiej strony gdzie znajdowała się gałąź kanału. Jeżeli ma szczęście, nie natrafi na ciekawskiego gondoliera, który przepływałby w pobliżu. Za sobą słyszał rosyjskie przekleństwa. Zsunął się nieco w dół, szukając wzrokiem dobrego miejsca. W chwili gdy przymierzał się do skoku, poczuł rozrywający ból w prawym ramieniu. Nie oglądając się za siebie, skoczył do wody.
*
Gwar rozmów jaki panował zazwyczaj w Wielkiej Sali przy każdym posiłku, wydawał się teraz jakby cichszy. Najmłodsi uczniowie sprawiali wrażenie przestraszonych, ci starci byli wyraźnie podekscytowani chmarą aurorów i detektywów, która zalała szkołę w celu przeprowadzenia śledztwa, natomiast najstarsi nadstawiali uszu, podpatrywali i robili wszystko,by zdobyć choć strzępek informacji. Hermiona spojrzała w stronę stołu nauczycielskiego. Nathaniel jak zawsze promieniał samozadowoleniem, profesor McGonagall rozmawiała przyciszonym głosem z Hagridem i profesor Sprout. W naturalnej dla siebie powściągliwości nie okazywała po sobie zmartwienia.
- Nie mogę jeść - oznajmiła, odkładając widelec. Z niesmakiem zerknęła na Rona, który pochłaniał właśnie piątą kiełbasę i przegryzał papryczkami.
- No co? - wymamrotał.
- Nie rozumiem jak możesz tak po prostu... Pamiętasz, co powiedziała McGonagall? Jeżeli nie znajdą zabójcy, zamkną Hogwart.
Ron przełknął z trudem.
- To chyba jeszcze nie znaczy, że mamy ogłosić strajk głodowy? Poza tym, założę się, że na dniach rozgryzą co się tutaj dzieje, w końcu zajmują się tym zawodowo, nie?
Hermiona pokręciła głową, z nadzieją przenosząc wzrok na Harry'ego.
Harry odchrząknął, po czym nachylił się do nich konspiracyjnie.
- Nathaniel nie wygląda na przejętego... wręcz jakby świetnie się bawił... Nie sądzę, by śledczy zdołali go powstrzymać. O ile w ogóle ich celem jest zatrzymanie tych ataków...
Weasley zmarszczył brwi.
- Myślisz, że oni biorą w tym udział?
- Stawiałbym na to, że są raczej zasłoną dymną. - Wzruszył ramionami. - Ale licho wie.
- Musimy się spotkać z Marlene i jeszcze raz omówić dokładnie wszystko, co wiemy oraz opracować nasz plan działania...
- Hermiono - przerwał jej Weasley - nie sądzisz, że to przekracza już nasze możliwości? Do czego doszliśmy jak dotąd? To tego, że dyryguje tym Nathaniel, co było dość oczywiste od samego początku, że jakąś rolę ma w tym facio w śmiesznym kapeluszu i to wszystko. O, no i że raz był ktoś podejrzany w szaliku Gryffindoru. Co mamy robić? Mam się znowu uczepić tego świra jak rzep? A jak się zorientuje to następnego dnia znajdziecie gdzieś moje truchło? Ludzie giną, a ja nie mam ochoty być kolejnym trupem.
Po tych słowach zapadła cisza.
Harry zamyślił się, wbijając wzrok w przestrzeń za siedzącymi przed nim przyjaciółmi. Wahał się czy zwierzyć im się z okropnych snów, które prześladowały go niemal każdej nocy. Przedstawiały sceny morderstw, do których doszło w tym roku szkolnym, jedno za drugim i tak na okrągło, ale najbardziej niepokojące w nich było to, że on był mordercą. Może to jego podświadomość płatała mu figle? Może kompleks bohatera wywoływał w nim irracjonalne poczucie winy? Ciągle miał przed oczami przerażoną twarz Cho i jej pełne szoku oczy. Zadrżał.
- Harry?
Zamrugał szybko. Hermiona i Ron przerwali swoją kolejną sprzeczkę i teraz patrzyli na niego z niepokojem.
- Dobrze się czujesz, stary?
- Taa, chyba z dużo zjadłem, mdli mnie. Wstał od stołu i podniósł swój plecak z podłogi. - Przejdę się.
- Czekaj - Granger zerwała się z ławki. - Idę z tobą!
- Chwila - jęknął Ron. Złapał jeszcze jedną kiełbasę z półmiska i pognał za Harrym i Hermioną.
- Przeziębisz się - szepnęła z troską. Harry miał na sobie tylko cienką koszulę.
Był tak wściekły i czuł się tak źle, że nawet nie zauważył chłodu. Bez słowa ruszył w kierunku aurorów. Hermiona i Rona wymienili spojrzenia i poszli za nim.
- Moglibyśmy zastosować inne metody przesłuchań tych uczniów, którzy wydają się mieć najwięcej wspólnego z... - Wysoki ciemnowłosy auror w czarnym, skórzanym kombinezonie przerwał gdy tylko dostrzegł zbliżających się uczniów. - To chyba nie jest najlepsza pora na spacer, czmychajcie do zamku!
- Najpierw muszę się czegoś dowiedzieć - powiedział twardo Harry.
Aurorzy rozpoznali go, ale nikt nie wypowiedział żadnego komentarza. Kobieta w takim samym kombinezonie ale koloru bordowego spoglądała na niego tak, jakby próbowała użyć na nim technik leglimencji. Zmarszczyła haczykowaty nos, a na jej szerokim czole pojawiła się niewielka bruzda.
- Czego chciałbyś się dowiedzieć, chłopcze? - spytał inny auror. Był niespotykanie tęgi jak na aurora, miał bujne, jasne kędzierzawe włosy i sprawiał wrażenie, jakby był spokrewniony z Alastorem Moodym.
- Chodzi o śledztwo. Czego się dowiedzieliście? Powiedziano nam, że jeżeli nie znajdziecie sprawcy, zamkną szkołę.
- Mogę powiedzieć - znów odezwał się wysoki auror, który chyba był dowódcą tej grupy - że zapadła oficjalna decyzja o przedłużeniu śledztwa. Nie odjedziemy stąd dopóki nie ustalimy kim jest sprawca bądź sprawcy. Myślę, że zamknięcie szkoły nie wchodzi jednak w grę...
Kobieta prychnęła.
- Naprawdę? Myślisz, że pozwolą na to by ktoś mordował te dzieciaki bez końca podczas gdy my kręcimy się w kółko?
- Helga - szepnął niski mężczyzna o przekrwionych oczach i siniaku przy nosie. - Nie przy uczniach, błagam cię.
Kobieta ponownie prychnęła.
- Może mógłbym pomóc? Nam też zależy na tym by ta rzeź skończyła się jak najszybciej. Zginęli nasi znajomi... Mam doświadczenie, mógłbym...
Helga zaśmiała się.
- Doświadczenie? Ile ty masz lat, dziecko?
- Szesnaście, ale ja potrafiłbym...
- Wiem kim jesteś - przerwał mu dowódca. Podszedł bliżej i zmierzył Harry'ego surowym spojrzeniem. - Naprawdę sądzisz, że byłbyś nam w stanie pomóc? - Parsknął kpiąco. - A to doświadczenie o którym mówisz, to co? Prywatne lekcje z profesorem Dumbledorem? Wygranie Turnieju Trójmagicznego? Może zdanie SUMów, co? Posłuchaj, może część ludzi ma cię za kogoś wyjątkowego, ale rzeczywistości nie da się oszukać, jesteś tylko uczniem, któremu przydarzyło się sporo rzeczy, to nie są osiągnięcia, a już na pewno nie są to osiągnięcia, którymi mógłbyś zaimponować któremukolwiek aurorowi...
- Harry potrafi użyć Zaklęcia Patronusa - wtrąciła Hermiona, którą nieco oburzył nieprzyjemny ton aurora.
- Oh, no i to szczyt twoich umiejętności, Harry, tak?
Chłopak starał się opanować gniew. Odetchnął głęboko zanim się odezwał.
- Nie.
- Doprawdy? Zaklęcie Patronusa na nic nam się nie przyda, pomijając, że każdy auror musi się go nauczyć tak czy siak. Czymś takim nam nie zaimponujesz. Nie potrzebujemy, by dzieciaki, którym wydaje się, że znają się na rzeczy lepiej od profesjonalistów, wchodziły nam w drogę i utrudniały śledztwo. Przypomnę wam, że za utrudnianie naszych działań grożą kary, a nawet poważne konsekwencje.
- Konsekwencje? Co mi możecie zrobić? - odparł Harry, nie mogąc się powstrzymać. - Może zaprowadzilibyście mnie za karę do Ministra? Och, tyle że my się już bardzo dobrze z Ministrem znamy i to raczej nie mnie wymierzyłby konsekwencje. Chcę po prostu zrobić coś, by winni zostali złapani! Wy ile już tu jesteście i co zrobiliście?! Co zrobiliście, byśmy my jako uczniowie Hogwartu, mogli czuć się tutaj bezpiecznie?! Jesteście tu, a mimo to zginęły kolejne osoby! Co wy takiego tutaj w ogóle robicie, bo wygląda to tak jakbyście byli tu na wakacjach! - Ron szturchnął go ostrzegawczo, ale Harry zignorował go. - Chyba kompletnie nie wiecie jak się za to zabrać, skoro jak mówicie, dzieciaki, muszą myśleć o tym jak was wyręczyć!
Mężczyzna podszedł i gwałtownie złapał Harry'ego za kołnierz. Wydawało się jakby chciał go uderzyć. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem.
- Puść chłopaka, Grant. W tym wieku hormony im szaleją i młody nawet nie wie co plecie.
- Właściwie to możecie nam pomóc - odezwała się Helga.
Grant puścił Harry'ego z takim zamachem, że ten o mało się nie przewrócił.
- Jesteś bezczelnym dzieciakiem, któremu woda sodowa uderzyła do głowy od sławy - syknął. - Nie widzę sposobu, w jaki mogliby nam pomóc.
- Nie widzisz bo sam jesteś aroganckim durniem, Grant - odparła cierpko. - Czy macie jakieś informacje, podejrzenia co do tożsamości sprawcy? Znaleźliście, natknęliście się na coś, co przykuło waszą uwagę? Usłyszeliście coś niepokojącego?
- To Nathaniel - odparł od razu Harry. - Wiem, że nie działa sam, ale to na pewno on.
Aurorzy zerknęli po sobie.
- Skąd to podejrzenie?
- Sam go śledziłem - przyznał nieśmiało Ron. - Ten koleś ma nie po kolei w głowie! Pokazywał nam nieodpowiednie materiały na lekcjach, ośmieszał człowieka, który był tu nauczycielem. Poza tym, mamrotał ciągle coś o... o...
Grant uniósł sceptycznie brwi i zwrócił się do Weasleya.
- O czym?
- O... o tym, że krew jest potrzebna i że "to musi być wiarygodne" i że... te zgony są potrzebne... no i coś o jakimś eksperymencie... i... że "wszystko idzie zgodnie z planem"...
- Masz na to jakieś dowody?
- No nie... gdyby jakieś były to byście już je znaleźli, nie?
- Właśnie - dodał szybko Harry. - Gdyby zostawiał ślady, to już byście go mieli.
Grant skrzyżował ramiona. Zacisnął usta w wąską linijkę, wyraźnie powstrzymując się od wydania jakiegoś kpiącego komentarza.
- Weźmiemy wasze słowa pod rozwagę, ale musicie pamiętać, że wymaga się od nas działania zgodnie z protokołem, czyli prosto ujmując - musimy kierować się dowodami. Oskarżenia same w sobie to za mało.
- Jaki motyw miałby mieć Nathaniel Sauvage, by mordować dzieciaki w szkole, do której dopiero co go przydzielono, hm?
- A skąd my mamy to wiedzieć?! - zirytował się Harry. - Wiem, że on chce mnie jakoś w to wkopać! Zostawia te ciała w takich miejscach, w taki sposób, że to ciągle ja się na nie natykam, podrzucił pseudo-dowody do mojego pokoju, grzebał w moich rzeczach! Nie wiem o co mu chodzi i do czego to zmierza, ale skupia się na mnie! To przez niego nie mogę sypiać, to przez niego wszystko się teraz wali i... - przerwał, przestraszywszy się, że powie coś, czego wyjawiania później by żałował.
Teraz cała szóstka aurorów skupiała na nim wzrok, nawet Grant wydawał się zaintrygowany, ale coś w jego postawie mówiło Harry'emu, że wcale mu nie uwierzył.
- Przyjrzymy się temu - oznajmiła Helga.- A teraz wracajcie do zamku.
- Ron, jak mogłeś tak kłamać! - Hermiona odezwała się dopiero gdy byli już poza zasięgiem słuchu aurorów.
- Musiałem jakoś ich zachęcić, by w ogóle sprawdzili tego Nathaniela! Myślisz, że jakbym im powiedział, że tańcował przed lustrem kilka godzin i gadał po francusku, z czego nie rozumiałem kompletnie nic, to potraktowaliby nas poważnie?
Westchnęła.
- A czy teraz potraktowali nas poważnie? Moim zdaniem to nie był dobry pomysł. Tak naprawdę, tylko zwróciliśmy na siebie ich uwagę. Obawiam się, że jeżeli będą mieli problem ze zdemaskowaniem prawdziwego sprawcy, zrobią z kogoś kozła ofiarnego byle tylko nie wyglądało to tak jakby nie robili nic...
- Czyli musimy być szybsi.
- Harry! Tak samo jak ty, chciałabym że to już się skończyło, ale nierozwagą i pośpiechem możemy sobie tylko narobić problemów. Severus nie chciałby, żebyś....
- O tak, ty wiesz najlepiej czego on by chciał, co? - odburknął.
Hermiona cofnęła się o pół kroku. Odrzuciło ją tak, jakby wymierzył jej policzek.
- A co miało znaczyć?
Ron przenosił spojrzenie to na Harry'ego, to na Hermionę, zupełnie nie rozumiejąc o co chodzi.
Harry oparł się o kamienną ścianę. Minęła ich rozchichotana grupka dwunastolatek. Ukrył twarz w dłoniach, próbując skupić myśli.
- Nic, przepraszam... ja... - Spojrzał na Hermionę, ale nie był w stanie wytrzymać jej wzroku.
- Na pewno nie chciałby żebyś pakował się w kłopoty - powiedziała powoli. - I niepotrzebnie zwracał na siebie uwagę.
Chłopak potrząsnął głową i odepchnął się od ściany.
- Mógł zostać w Hogwarcie, by dalej mnie pilnować, ale nie został, więc nie będę się sugerował tym czego by chciał a czego nie! - Zaczął oddalać się od nich szybkim krokiem. Ron zawołał za nim. - Zostawcie mnie w spokoju!
- Okej, to było dziwne - stwierdził Ron, gdy Harry zniknął za rogiem korytarza. - Bardzo dziwne. Co on miał na myśli?
Hermiona bezradnie wzruszyła ramionami.
- Myślę, że jest rozgoryczony tym, że Severus wyjechał i to akurat teraz gdy zaczęli już prawidłowo układać swoje relacje. Chyba po prostu za nim tęskni.
Ron zatrząsł się jakby przeszło po nim małe stado pająków.
- Tęsknić za Snapem? Serio?
Przewróciła oczami.
- To jego ojciec, jakbyś zapomniał.
- No niby tak, ale... wiesz, wszystko ma swoje granice... - zarechotał.
- To nie jest śmieszne, Ronald! Wydaje mi się, że oczywiste, że mu go brakuje, ale... szczerze mówiąc, martwię się o niego. Zauważyłeś, że cały czas jest jakby nieobecny? Łatwo się denerwuje, nie kontroluje tego co mówi i robi...
- Też jestem kłębkiem nerwów, rozumiałabyś dlaczego gdyby to pod twoimi nogami ciągle znajdowały się jakieś trupy i to należące do innych uczniów.
- To coś więcej i...
- Rozmawiacie o Harrym?
Oboje prawie podskoczyli gdy od tyłu zaszła ich Ginny Weasley. Dziewczyna wyglądała na poirytowaną i zmęczoną.
- Minęłam go na schodach. Zachowywał się jakby ktoś go zahipnotyzował, w ogóle nie patrzył pod nogi, przez niego prawie spadłam ze schodów prowadzących do Wieży Gryffindoru - powiedziała, rozmasowując sobie prawie ramię. - I to nie pierwszy raz gdy wydaje się jakby jego umysł był gdzieś daleko. Zdawało mi się, że był wkurzony. Coś się stało?
- Nic nowego, mieliśmy małą pogadankę z aurorami, z której nic nie wynikło...
- Przynajmniej dowiedzieliśmy się, że mało prawdopodobne jest, by doszło do zamknięcia szkoły - dodała smutno Granger.
- Powiem wam, że ostatnio wolę się do niego nie zbliżać. Sprawia wrażenie tykającej bomby. Może powinien iść do Skrzydła Szpitalnego? - Odwróciła wzrok gdy z końca korytarza zawołała ją Luna. - Spadam, idziemy z Luną do Hogsmeade, musimy kupić sobie coś na Bal Halloweenowy. Wiecie już z kim idziecie?
- Ja... myślałem żeby zaprosić Padmę...
- Super! Luna opowiadała mi, że Padma ciągle o tobie mówi, chyba odciągasz jej uwagę o tego, co stało się z Parvati...
- A nie myślicie, że... no nie wiem, to trochę nie wypada, zapraszać na imprezę tak szybko po śmierci jej siostry?
- Zależy jak ją zaprosisz. Myślę, ze powinieneś po prostu dać jej do zrozumienia, że miło będzie spędzić razem czas. Przecież nie może zamykać się w pokoju i rozpaczać, od tego można stracić zmysły. - Luna zawołała ją ponownie. - Muszę spadać, pa!
I już jej nie było.
- Też tak myślisz? - Ron zwrócił się do przyjaciółki. - Hermiono?
- Hm? - Wyrwała się z zamyślenia. - Tak, zaproś ją... Ron, czy tobie zachowanie Harry'ego nie przypomina zachowania Ginny, gdy byliśmy w drugiej klasie?
Ron podrapał się po karku i zrobił minę jakby głęboko się zastanawiał.
- Czy ja wiem...? Chyba nie znalazł jakiegoś nawiedzonego dziennika, co?
- Nie, ale... - pokręciła głową. - Nieważne.
Tego wieczoru Hermiona próbowała odwrócić swoją uwagę od niepokoju i zmartwień poprzez przeglądanie swojej szafy i próbę wyboru stroju na Bal Halloweenowy. Przez to, że Daniel w zeszłe wakacje wykupił dla niej tonę sukienek i dodatków, wybór nie był sprawą łatwą. Nie ułatwiało tego też to, że Hermiona ani trochę nie miała ochoty na świętowanie ani zabawy czy tańce.
Nałożyła ciemno-bordową sukienkę z koronkowym wycięciem na plecach i rozcięciem od kolan. Przez chwilę przeglądała się w lustrze, ale w końcu zrzuciła ją z siebie, niezadowolona z efektu. Ułożyła ją z powrotem w szafie. Tym razem spróbowała z czerwoną, długą suknią ze zwiewnego materiału. Spódnica składała się z kilku warstw, które kołysały się i migotały drobinkami złota przy każdym ruchu. Talia podkreślona została przez delikatne złote zdobienia, a zapięcie wokół szyi wzbogacały delikatne różyczki. Obróciła się kilka razy. Dawniej zapytałaby o zdanie swoją mamę, ale teraz nie było to już możliwe. Przetarła oczy, osuwając się bezradnie na łóżko.
Jak oni w ogóle mogą organizować Bal Halloweenowy gdy w szkole dzieją się tak paskudne rzeczy? Jak mają się bawić? Tak nagle zapomnieć, że kilkoro z ich znajomych zostało zamordowanych pod tym samym dachem? Może chodziło o to, by rok szkolny toczył się dalej tak jak powinien, by dać uczniom choć namiastkę normalności, może nadzieję, że to tylko stan przejściowy i zagrożenie wkrótce zniknie, że nie trzeba się już bać bo w zamku są profesjonaliści, którzy zapewnią im ochronę. Zacisnęła mocno oczy, próbując pohamować łzy. Nie czuła się bezpiecznie. Nie czuła się dobrze. Chciała być ostoją spokoju, racjonalności i siły, szczególnie dla Rona i Harry'ego, którzy byli już wystarczająco wytrąceni z równowagi, ale skąd miała czerpać tę siłę? Nie było przy niej jej rodziców, nie było Daniela, który zawsze interesował się jej stanem i bezpieczeństwem.
Jedna łza wymknęła się z silnego uścisku powiek i spłynęła na policzek. Hermiona strzepnęła ją szybko. Nawet nakładanie maski silnej i wspieranie przyjaciół było łatwiejsze niż rozprawianie się z mętlikiem własnych uczuć. Nie wiedziała już co czuła. Za dużo się wydarzyło, zbyt szybko i z tego wszystkiego powstała jedna wielka chaotyczna, splątana masa. Mimo, że Severus te parę miesięcy wcześniej wykazał delikatne zainteresowanie jej uczuciami, chyba już od dawna podświadomie wiedziała, że to nie miało szans powodzenia. On zawszę będzie kochał Lily Evens, a jej nigdy nie będzie traktował jak poważną kandydatkę do złożenia swoich uczuć. Chciała, żeby ten rok się już skończył. Niektórzy naiwnie mają nadzieję, że pierwszy dzień nowego roku jest jak czysta, pierwsza kartka nowej książki - dosłownie nowy początek, tak jakby coś przekreślało stary i nowy rok, jakby nie były ze sobą nierozerwalnie połączone. Tyle tragedii, tyle śmierci i bólu. Ile jeden człowiek jest w stanie znieść? Pomyślała, że bardzo brakuje jej kontaktu z Alayą. Nawet nie próbowała sobie wyobrazić jak bardzo musi cierpieć po stracie Daniela, wystarczająco miała własnego bólu.
Wstała z łóżka i znów podeszła do lustra. Podniosła włosy do góry, sprawdzając jak do sukienki pasowałoby upięcie w kok. Opuściła je po chwili.
Całe szczęście, miała jeszcze Marlene. Bardzo zacieśniły kontakt w tym roku szkolnym i wbrew pozorom, okazało się, że są do siebie podobne pod wieloma względami. Dobrze się rozumiały. Tak jak mówiła Ślizgonka, smutek nie może być usprawiedliwieniem bezczynności, gdy aktywne działania są niezbędne do przeżycia.
Odetchnęła głęboko. Zmusiła się do uśmiechu. Ponoć mózg nie odróżnia sztucznego uśmiechu od prawdziwego i już po chwili nastrój ulega poprawie. Może zadziała.
Zdjęła sukienkę i przebrała się z powrotem w jeansy i koszulkę. Właściwie mogłaby już kłaść się spać, ale nie była ani trochę senna. Po chwili namysłu wpadła na pomysł.
Na schodkach spotkała kilka obściskujących się par, ale poza nimi niewiele osób kręciło się jeszcze po korytarzach i pokojach Wieży Gryffindoru. W Pokoju Wspólnym zauważyła Rona, który razem z Padmą siedział na kanapie przy kominku. Uśmiechnęła się lekko, z tego może coś będzie.
Pobiegła na piętro, na którym znajdował się pokój Harry'ego. Od czasu gdy zostawił ją i Rona, miała nieprzyjemne przeczucie, że dzieje się coś złego. Stanąwszy przed drzwiami, zapukała.
SOUNDTRACK
- Harry? - zawołała. - Otwórz proszę.
Po paru minutach ciszy gdy już miała wołać go ponownie, zamek w drzwiach zaskrzypiał i puścił. Zajrzała do środka. Harry siedział pod ścianą obok swojego łóżka, martwo wpatrując się w ścianę naprzeciwko. Oczy miał zapuchnięte i zaczerwienione, twarz mokrą, najpewniej od łez. Okulary leżały połamane na podłodze pod biurkiem.
- Harry... - zamknęła cicho drzwi.Usiadła obok niego.
- Po co przyszłaś? - spytał oschle.
- Martwię się o ciebie.
- Nic mi nie jest.
- Wszystkim z nas coś jest - powiedziała cicho. - Nie możesz się tak zamykać, Harry. To niezdrowe.
Parsknął jakby próbował jednocześnie zaśmiać się i prychnąć.
- Niezdrowe? A co jest zdrowe?! Jak twoim zdaniem powinienem reagować?! - Skrzywił się z bólu. - To na mnie znowu się to wszystko skupia! To mi pod nogi ktoś podrzuca martwe, zmasakrowane ciała! To mi podrzucono pierś Cho! Wyobrażasz to sobie?! Pewnie Nathaniel najął kogoś by mnie śledził i tylko szukają okazji, by... nie wiem, by jeszcze bardziej mnie w tym pokrążyć? Może go to bawi. Może chce sprawdzić jak długo wytrzymam zanim mi nie odbije...
- Harry...
- A mi już odbija, wiesz? Mam jakieś obrzydliwe sny, zasypiam nawet nie wiem kiedy, czasem... Hagrid powiedział, że Ginny mu powiedziała, że widziała mnie z krwią na rękach, że na nią nakrzyczałem... Ja nic takiego nie pamiętam! Nie... nie rozumiem tego, co się tutaj dzieje. Chciałbym... żeby chociaż raz było normalnie. Jeden normalny rok w tej szkole... - Zamknął oczy. Hermiona zacisnęła rękę na jego dłoni.
- Nie jesteś sam, nie zapominaj o tym proszę.
- Nie jestem sam?! - żachnął się. - To dlaczego do cholery jasnej, czuję się jakbym był sam?! Nigdy jeszcze nie czułem się tak źle... Czuję, że... że tracę kontrolę, że już... że już nie mogę tak dalej... Nie chciałem tego po sobie pokazywać... W którymś momencie powiedział mi, że nie wyjdzie, jeżeli czuję, że sobie nie poradzę... a ja nie chciałem być dzieciakiem, który potrzebuje ciągłej opieki. Od lat skupiał się tylko na tym, by mnie wyciągać z kłopotów i żeby nie stała mi się krzywda... Nie chciałem być taki bezradny... Ale... nie mam siły... chcę mieć spokój... Nie mogę już znieść tego ciągłego napięcia i poczucia zagrożenia. Skąd mogę wiedzieć czyt to nie moje zwłoki ktoś inny znajdzie za tydzień? Wszystko się wali. Przez chwilę czułem się szczęśliwy, wiesz? Przez chwilę myślałem, że to co najgorsze już mam za sobą i teraz już naprawdę będzie dobrze...
- Harry...
Wyrwał rękę i przykrył twarz dłońmi.
- Chciałbym umrzeć - szepnął.
Hermiona przysunęła się do niego.
- O nie, wcale tego nie chcesz! - Siłą odciągnęła jego dłonie.
- A skąd możesz wiedzieć? - syknął, próbując się wyszarpać.
Złapała go za łokcie.
- Bo cię znam. Bo bardzo dobrze cię znam, Harry. Każdy ma takie myśli, ja też. Ale to tylko myśli. Chwile, w których tego pragniemy bo jesteśmy tak cholernie zmęczeni i chcielibyśmy po prostu zasnąć i odpocząć. Bo czujemy się samotni i opuszczeni. Jak w pułapce, gdzie ściany przesuwają się coraz bliżej.
- Już czuję się zgnieciony - mruknął, a kącik jego ust drgnął.
Uśmiechnęła się płytko.
- Damy sobie radę. Cokolwiek by się nie działo, razem zawsze damy sobie radę. Uwierz mi, proszę.
Uniósł wzrok by spojrzeć w jej oczy. Ciepłe, brązowe. Dopiero zdał sobie sprawę jak ładnie pachniała. Pewność i siła jej głosu dodała mu otuchy. Byli tak blisko siebie, że mógł policzyć piegi na jej policzkach. Patrzyła na niego tak intensywnie, ufnie i jakby wierzyła w niego i w to, że faktycznie może sobie ze wszystkim poradzić. Z jej pomocą, może naprawdę mógł...
Impuls popchnął go ku niej. Pocałował ją delikatnie w usta. Były miękkie, ciepłe i tak przyjemne... Pogłębił pocałunek, przysuwając się do niej jeszcze bliżej, dłonią szukając jej włosów, a ona odpowiedziała. W tej chwili, tu przy niej, nie czuł się sam, nie czuł się jak w pułapce. Czuł się dobrze. Uwierzył jej.
Odskoczyli od siebie niespodziewanie, jakby obudzeni z transu. Zdał sobie sprawę z tego, co zrobił.
- Przepraszam, ja... Hermiono, przepraszam... Nie wiem dlaczego to zrobiłem!
W jej oczach zobaczył zdziwienie i coś w rodzaju paniki, jakby nie wiedziała co zrobić.
- Nie... to... N-nic się nie stało...
- Przepraszam.
- W porządku.
- Naprawdę nie wiem, czemu...
- Nieważne, Harry. Nic się nie stało.
Jednak wyraźnie coś się stało. Oboje byli zakłopotani i na długą chwilę zastygli tak, jakby w obawie przed ruchem. Hermiona odchrząknęła.
- Pomyślałam sobie, że skoro Ron idzie na Bal z Padmą i skoro się przyjaźnimy to my moglibyśmy iść razem... tak po prostu?
- Jasne, ale wiesz, że ja nie najlepiej tańczę...
- Może się ode mnie nauczysz - zaśmiała się.
- Trochę się dziwię, że w ogóle masz ochotę iść na tę imprezę.
Wzruszyła ramionami.
- Nie mam, ale to się zmieni gdy już tam będę? Poza tym, rozmawiałam z Marlene i mamy kilka pomysłów, możliwe, że właśnie na wtedy uda nam się czegoś dowiedzieć o tym człowieku w cylindrze. - Wstała i skierowała się do wyjścia. - Możemy to dokładniej omówić jutro, wszyscy razem. Idź już spać, dobrze?
- Taaaak, chyba potrzebuję snu.
Tej nocy długo nie mógł zasnąć.
-------------------------------------------------------------------------------------------------
♥
Pomimo, że dawno nie czytałam twoich opowiadań i pewne informacje już mi gdzieś uleciały z głowy, wciąż zachwycam się tym, jak piszesz. Niezwykle przyjemnie się to czyta. Nie mogę się odczekać rozwoju akcji, bo wiem, że to co wymyślisz, będzie pewnie nieoczekiwane i tak pomysłowe, że sama nigdy bym na to nie wpadła. Mam nadzieję, że uda ci się publikować jak najczęściej. Przesyłam ci dużo weny ;)
OdpowiedzUsuńDziękuję! ♥ Mam nadzieję, że nie zawiodę!
UsuńWow, jestem zaskoczona...
OdpowiedzUsuńSeverusowa misja powoli się rozkręca. Mimo wszystko nie wierzę, że ten Molder jest po jego stronie. Wygląda jakby to właśnie on był wtyką. Ech, znowu ten ból od Seva :( Mam cichą nadzieję, że ktoś znajdzie na to lek... Czy eliksir życia niweluje te bóle?
Harry. Powiem tak, moja podświadomość nigdy nie dopuszczała takiego scenariusza. Myślę, że to przede wszystkim dlatego, bo w kanonie zawsze wszystko było takie idealne. Ale motyw, że to jednak on dokonał się tych morderstw, jest przeszywający. Cząstka mnie naprawdę nie chce, żeby tak było. A może to Nathaniel nakazał dolewać skrzatom eliksir powodujący złe samopoczucie do soku dyniowego Harry'ego podczas śniadania? Albo sam rzucił na niego jakąś klątwę? Albo umieścił w jego sypialni generator takich myśli? Ogólnie wszystko brzmi niezbyt przekonująco i nie wiem jakie wytłumaczenie znaleźć. Natomiast ta krew na dłoniach, szalik Gryffindoru, niepamięć Harrego... Nieźle nas zwodzisz. Już nie wiem czy to tylko dla zmyłki czy zmyłką jest to, że zmyłki nie ma haha
A właśnie. Nathaniel SAUVAGE?! To jeszcze bardziej pokręcone. Przecież to nie może być Daniel, który pije sok wielosokowy... Do tego ten tajemniczy gość w cylindrze. Jednak bardzo zastanawia mnie dlaczego akurat Nathaniel przybrał to nazwisko. Może chce dostać w spadku coś po Danie. Albo... to jego syn?!? (wiem, absurd) xdddd
Hermiona i Harry. To... niby zwykłe, ale nie sądziłam, że do tego dojdzie. Bo jednak Sev to Sev. Nie wiem czy planujesz jego związek z Lily czy nie. Wracając myślę, że Hermiona i Harry do siebie jako tako pasują. W końcu Harry to młodsza wersja Snape'a haha Ale mimo wszystko chciałabym wierzyć, że przeczytam tu o Sevmione - ich umysły są dla siebie stworzone, czysta rozkosz.
Życzę weny i nawet nie wiesz jaką poczułam ekscytację, że rozdziały mogłyby być wstawiane częściej! W każdym razie, ja mogę czekać i czekać i mi się nie znudzi :) Paa!
R.
Dziękuję za taki długi komentarz! ♥
UsuńMyślę, że gdybym miała wybierać jakiś podtytuł do tej całej historii to byłoby to coś w stylu "nie ufaj pozorom, nigdy" ^^. Zmyłki są zawsze i wszędzie, tego można być pewnym!
Z Harrym dzieje się coś niepokojącego, ale co i dlaczego - to stanie się jasne już wkrótce! Znając jego - nigdy nie byłby zdolny do takich rzeczy, ale może to właśnie o to chodzi.
Nathaniel jest bratankiem Daniela :D Nie jestem pewna czy była gdzieś o tym już wzmianka, chyba nie. Byłaś blisko!
Oni chyba też nie sądzili. Wyobrażałam to sobie tak, że oboje są w tej chwili w dość wrażliwym stanie, oboje czują się samotni i smutni, więc gdy stworzone są pewne sprzyjające okoliczności, może dojść do pocałunku czy innego typu czułości z potrzeby poczucia bezpieczeństwa i bliskości, ale czy to przyjaźń czy kochanie - tego chyba długo jeszcze żadne z nich będzie pewne ^^.
Co do Severusa to w różne strony może się potoczyć kwestia jego uczuć i związków, nic nie jest przesądzone :D.
Jeszcze raz dziękuję! ♥ ♥ ♥
Właśnie wydaje mi się, że nie było wspomniane nazwisko Nathaniela. Dlatego też wydało mi się dziwne, że Harry, Ron i Hermiona nie zdziwili się i nie rozmawiali o tym potem. Podobnie nie kojarzę żadnej Daisy. Dopiero teraz się pojawiła, prawda?
UsuńR.
P.S. Ale ten Harry mroczny... Prawie jak jego ojciec ^^
Daisy pierwszy raz pojawia się w 76. rozdziale :)
UsuńHa, genów nie oszuka!