NEXT CHAPTER


.

.

17.06.2016

72.
Intumescing mess of disturbing reality





Czuła jak szybko i mocno bije jej serce. Starała się opanować drżenie dłoni. W tym oświetlonym jedynie małymi lampami miejscu, tuż przy Severusie, sama zaczynała się czuć jak we śnie. Byli sami. Patrzył na nią w osłupieniu.
- To nie...
Wzięła go za rękę i pociągnęła wgłąb wagonu. Podeszła do komody pełnej płyt i kaset z muzyką, na niej stało eleganckie bogato zdobione radio. Przyłożywszy dłoń do czoła, Severus stwierdził, że ma gorączkę. Widział wyraźnie i czuł wyraźnie, ale jednocześnie to wszystko było oderwane od rzeczywistości. Jakby znalazł się po drugiej stronie lustra.
Kiedy Lily wybierała płyty, sięgnął do małej kieszonki wewnątrz marynarki i wyjął z niej strzykawkę, którą szybko pobrał krew z lewej ręki. Jeżeli to był tylko sen, będzie długo o nim myślał, ale jeżeli został otruty, dowie się czym, a potem przez kogo. Napełnioną strzykawkę schował, właśnie gdy Lily włączyła radio i odwróciła się do niego z uśmiechem. 
Poczuł jakby tracił grunt pod stopami. Jakby ugięły mu się kolana. Jakby opuszczały go wszystkie jego ryzy. Po chwili rozbrzmiał utwór The Way You Make Me Feel Michaela Jacksona. 
- Nic nie rozumiem - szepnął, gdy podeszła, wzięła go za rękę, a drugą dłoń położyła na jego barku. 
- Nie musisz. To tylko sen.
Jej perfumy. Piękny, subtelny zapach. Czuł ciepło jej dłoni, widział światło odbijające się w jej oczach. Słyszał jej oddech. Wszystkie bodźcie, które odbierały jego zmysły, przeczyły temu, że to był tylko sen. 
- Nie czuję się jak we śnie. To wszystko jest zbyt intensywne jak na sen... nigdy nie miałem snu, w którym byłabyś...
- Jaka? - spytała po chwili milczenia z jego strony. 
Ostrożnie zbliżył dłoń do jej policzka. Była w nim obawa, że w pewnym momencie dotykając jej,  niczego nie poczuje, że ona zniknie, rozpłynie się jak fatamorgana, a on obudzi się zlany zimnym potem.
Dotknął. Miękka i gładka cera. Ciepła. Jaka była Lily w jego snach? Bardzo młoda, niewyraźna, jakby daleka niczym zjawa czy przywidzenie.
Kobiecie stojącej tuż przed nim daleko było do wizerunku Lily z jego dotychczasowych snów. Nie była to kwestia wyłącznie wieku, ale również namacalności i komunikacji. Nie miał przed sobą żadnej mary, żadnego wyobrażenia, żadnego wspomnienia, ale prawdziwą, żywą kobietę.
Spojrzał jej prosto w oczy. Przez lata doświadczeń nauczył się wstępnie rozszyfrowywać każdego nowo napotkanego człowieka po oczach i krótkiej obserwacji, tak tworzyło się pierwsze wrażenie, które rzadko bywało mylne. W głębokiej zieleni dostrzegał mieszaninę podekscytowania, pożądania i przerażenia.
Nagle stanęła mu przed oczami scena, wspomnienie kiedy ostatni raz widział Lily żywą. Poczuł jak obezwładnia go ból i żal. Na moment mocno zacisnął powieki.
- Jest mi tak niewymownie przykro... - zaczął, wplatając dłoń w jej włosy. - To wszystko jest moja winą...
Gwałtownie zaczerpnęła powietrza. Jak bardzo się mylił! Jak bardzo nie miał pojęcia!
- Nigdy nie chciałem cię zostawiać, byłem głupcem, nigdy nie chciałem...
- Już kiedyś to sobie wyjaśnialiśmy, pamiętasz?
Uśmiechnęła się, na co i on musiał się uśmiechnąć. Oczywiście, że pamiętał. Gdyby nie tamta noc, nie byłoby Harry'ego...
- Ale potem... Dumbledore i jego chore pomysły, a ja nie zrobiłem...
- Zrobiłeś ogromnie wiele.
- Ale...
Ujęła jego twarz w dłonie.
- Nie marnujmy naszego snu na Dumbledore'a, dobrze?
 Przytaknął. Wziął ją za ręce, porywając do tańca by prawidłowo wykorzystać żywiołową muzykę. Przez to poczuł się jeszcze bardziej otumaniony. Aż do zakończenia playlisty oboje znajdowali się w swoistym transie. W myślach przelatywały mu wspomnienia wszystkich przyjęć Klubu Ślimaka, na których zawsze świetnie się bawili. Był tylko jeden wyjątek, przyjęcie, które odbyło się niedługo po ich kłótni, zarazem niedługo przed rozpoczęciem ich związku. Oboje wtedy przyszli na przyjęcie z innymi partnerami. Severus nawet nie pamiętał już imienia dziewczyny, która mu wtedy towarzyszyła, pamiętał tylko, że podkochiwała się w nim i pocałowali się na ów przyjęciu. Lily doskonale pamiętała, że przyszła tam razem z Colinem Eworth, który wielokrotnie zabiegał o jej względy. Wybrała go tylko po to, by wzbudzić w Severusie zazdrość.
Zaśmiała się i spojrzała na niego z czułością. Myśleli dokładnie o tym samym.
Przy ostatnich taktach Lily opadła na sofę i pociągnęła go ze sobą.  Zaczęli całować się intensywnie, w objęciach zsuwając się na bogato zdobiony dywan. Trwało to dłuższą chwilę, aż Severus niespodziewanie przestał. Uniósł się, popatrzył na nią i odsunął się. Bezwładnie oparł się o stoliczek do kawy.
Uderzyło go to. Uderzył go przypływ emocji i uczuć, które nauczył się trzymać w ryzach, a które teraz wylały się jak woda przez pękniętą tamę, rozrywając ją strzępy. Otworzył usta. Brakowało mu tlenu. Z trudem zdołał powstrzymać się, by nie zawyć z bólu.
Lily zbliżyła się do niego, odsunęła jego ręce. Wyraźnie zobaczyła jak w jego oczach zgromadziły się łzy.
- Severus - szepnęła. Delikatnie przyłożyła opuszki palców do kącików jego powiek.
- Kocham cię. Tęsknię za tobą od piętnastu lat. Od piętnastu lat nie było dnia, żebym o tobie nie myślał, żebym nie wyrzucał sobie swoich głupich decyzji, moich błędów... - ledwo był w stanie mówić. - Nie potrafię sobie z tym poradzić. Nie potrafię się z tym pogodzić. Nie potrafię żyć bez kochania ciebie... Widzę tylko ciebie. Próbowałem... bo mówili, że to byłoby dla mnie dobre... ale za cholerę, nie potrafię! Jesteś moją jedną jedyną. Zawsze byłaś. Zawsze będziesz. Od samego początku... od chwili gdy zobaczyłem cię w tym starym parku...
- Ja też cię kocham.
- Przepraszam - głos mu się załamał. Odwrócił głowę, z całych sił zacisnął palce. Wyrażenie tylu słów o swoich uczuciach było dla niego nie lada wysiłkiem.  - Lily...
Przesunął dłoń po jej szyi, wzdłuż klatki piersiowej, zatrzymując dopiero na biodrze. Oddychała płytko i tak prędko, aż jej piersi falowały jednostajnie. Oczy zaszkliły się. Również była poruszona, do tego stopnia, że trudno było jej ukryć swoje zaskoczenie.
Odpięła pierwszy guzik swojej bluzki. Potem kolejny i kolejny, aż satynowy materiał rozchylił się całkowicie, odsłaniając jej biust odziany w elegancki, zdobiony ręcznie wyszywanymi wzorami stanik. Pozwoliła, by bluzka spłynęła z jej ramion i wyciągnęła dłoń ku Severusowi. Objął ją, zaczął całować, podczas gdy zajęła się ściąganiem z niego koszuli. Niedługo oboje byli całkiem nadzy, pochłonięci sobą. Dotykał jej ciała delikatnie, jakby był w nim lęk, iż w każdej chwili mogła zniknąć. Przecież to był tylko sen, prawda?




- Aua... 
Jęknął, rozmasowując sobie tył głowy. Podczas snu musiał sturlać się gwałtownie z posłania, uderzenie o posadzkę sprawiło mu bolesne przebudzenie.
Przetarł oczy i rozejrzał się wokół. Był ubrany, znajdował się w swoim przedziale. Ostatnie, co pamiętał to seks z Lily. Ale to był sen, poprawił się w myślach. Czyli po wypiciu drinka wrócił z wagonu restauracyjnego i poszedł spać? Dlaczego nie potrafił sobie tego przypomnieć. W jego pamięci powstała dziura, jakby brakowało jakiegoś wydarzenia, które połączyłoby wszystko w logiczną całość. 
Zerknął do pozłacanego lusterka stojącego przy umywalce. Miał lekkie cienie pod oczami z niewyspania, wyglądał całkiem normalnie. 
Sięgnął do kieszeni, była w niej strzykawka wypełniona krwią. Czyli pobieranie jej nie przyśniło mu się. Wstał z podłogi, szybko zlokalizował swoją walizkę, wyciągnął z niej telefon satelitarny i wybrał numer Mallory'ego. Ten odebrał po zaledwie trzech sygnałach. 
- Jakieś wieści, Snape? - zapytał z napięciem. Słychać było, że telefon wyrwał go ze snu. - Gdzie jesteś?
- W pociągu - Zerknął na zegarek, - Niedługo dojedzie do Paryża.
- Dopiero teraz, dlaczego?
- Była przerwa techniczna, ponoć niektóre wagony były źle przymocowane, tak powiedział konduktor, ale osobiście wątpię, aby to była prawdziwa przyczyna postoju. Zniknął Valeaske, dość znany naukowiec, nie mam jeszcze poszlaki, ale podejrzewam, że został porwany i ma to związek z posłańcami Sirnowa. Jeden z nich ma się spotkać z kimś w Paryżu. 
- Coś jeszcze? - spytał tonem, który zabrzmiał dość niecierpliwie. Nie chciał tego wyrażać, ale uważał, że Snape powinien wiedzieć, że  z takimi informacjami nie musi do niego dzwonić o brzasku. 
- Właściwie to dzwonię ponieważ potrzebuję kogoś, kto odebrałby ode mnie próbkę krwi. Miałem w nocy dość... nieprawdopodobny incydent, podejrzewam, że mogłem zostać otruty. Można to zorganizować?
M milczał przez chwilę. 
- Tak. Skontaktuję się z agentem, który weźmie ją od ciebie w Orleanie. Powiem mu, żeby na ciebie czekał w restauracji La Voile Blanche, to blisko dworca, bez problemu ją znajdziesz. Jakieś specyficzne objawy?
- Miałem... eh, stało się coś, co nie miało prawa się stać. Mógłbym to uznać za bardzo realistyczny sen, ale nie pamiętam bym kładł się spać, a nie byłem pijany, by mieć luki w pamięci. Byłem w wagonie restauracyjnym, jeden drink, możliwe, że to do niego została dodana jakaś substancja, nie mam pojęcia co to mogło być. 
- Rozumiem. Dobra, kontaktuj się ze mną gdy będzie taka potrzeba. 
- Oczywiście. 
- I uważaj na siebie, Snape. 
Schował telefon z powrotem do walizki. Wyczuł, że Mallory bardzo się zmartwił, co starannie ukrywał szorstkim tonem, prawie pouczającym. Można by pomyśleć, że był rozczarowany - dopiero co wysłał nowego agenta w teren, a on już zostaje nie tylko rozpoznany przez wroga, ale skutecznie zaatakowany. Można by pomyśleć, że pożałował powierzenia mu tej misji. Ale te przypuszczenia nie miałyby absolutnie nic wspólnego z prawdą. 
W duchu Severus przeczuwał, że zapewne pomimo starań, w jego krwi nie odkryją śladów żadnego narkotyku. Być może był to jeden z tych cholernie trudnych do zrobienia narkotyków, których nie dało się wykryć - chociaż "nie dało" pozostawało wciąż kwestią względną, wszystko zależało od aparatury laboratoryjnej i biegłości badaczy. Intuicja kierowała go do innej możliwości, która jednak wciąż spowita była we mgle. 
Przemył się szybko i przebrał. Musiał odsunąć rozważania o ubiegłej nocy na boczny tor. Zbliżała się siódma rano, za godzinę pociąg stanie w Paryżu na dworcu Gare du Nord. Przed tym chciał jeszcze rzucić okiem na swoich podejrzanych. 

Śniadanie w wagonie restauracyjnym podawane było od szóstej do dziesiątej, na specjalne życzenie można było poprosić o przyniesienie go bezpośrednio do przedziału, usługa bardzo popularna wśród starszych pasażerów, którzy nie mieli sił bądź ochoty wcześnie wyskakiwać z piżamy, by wybrać się do wagonu restauracyjnego. 
Zajął miejsce przy jednym z niewielu wolnych stolików. Zamówił tosty z suszonymi pomidorami, jogurt i kawę. Siedział w pobliżu, ale nie za blisko piątki Rosjan. Byli w dobrych humorach, grali w karty, zajadając się przy tym kiełbaskami. Ich śmiech trochę go zmartwił, gdyż oznaczał, że wszystko najprawdopodobniej układało się po ich myśli i nie obawiali się żadnych zakłóceń. Kwestią domysłu pozostawało, czy nie mieli pojęcia, że mogą być obserwowani przez szpiega MI6, czy po prostu lekceważyli taką ewentualność. 
Zdecydował się użyć mikrofonu kierunkowego i reszty aparatury podsłuchowej dopiero po wyjściu do miasta. Nie było konieczności by teraz ich słuchać, więc wolał zachować ostrożność i jedynie zerkać na nich kątem oka, co samo w sobie było zachowaniem bardzo naturalnym w tłocznych miejscach.  
- Pan Wayne, dzień dobry! - zawołał do niego zbliżający się Liam Arstead. - Można się dosiąść?
- Proszę.
- Ranny z pana ptaszek - zagaił młody. - Jeszcze raz dziękuję za rozmowę wczorajszego wieczoru, dzięki panu zdołałem się uspokoić. 
- Czy wiadomo może coś nowego w sprawie pana Valeaske?
Arstead zwiesił głowę i zaprzeczył. 
- Niestety. I chyba na nic się tu już nie przydam. Chętnie kontynuowałbym to, co zaplanował, ale nie mam swobodnego dostępu do jego laboratoriów ani notatek. 
- Co więc pan zamierza?
- Chyba wrócę na uczelnię, skontaktuję się z jego rodziną, na pewno chcą ze mną porozmawiać. Poczekam, aż coś się wyjaśni. Mam nadzieję, że profesor wkrótce odnajdzie się bez uszczerbku na zdrowiu. Nie wydaje mi się, bym mógł mu teraz jakkolwiek pomóc. 
Severus skinął ze zrozumieniem. 
- A pan? Nie wspominał pan dokąd podróżuje tym wielkim składem przepychu. Jeżeli pan mówił, to proszę mi wybaczyć. Możliwe, że alkohol naruszył moją pamięć. 
- Wybieram się do Wiednia.
- Interesy?
- Nie, czysto rekreacyjna wycieczka.  
- Zazdroszczę! 
Pociąg powoli zwalniał. Arstead pożegnał się, zamierzał wysiąść w Paryżu i zatrzymać się u krewnych przed powrotem do Anglii. 
Severus przyjął od kelnera darmowy egzemplarz gazety, właśnie gdy z głośników rozległ się głos konduktora. 
- Bonjour, szanowni państwo! Za dziesięć minut European Express zatrzyma się na dworcu Gare du Nord w Paryżu. Wszystkim wysiadającym życzymy udanego pobytu i dziękujemy za wspólną podróż. Pasażerom, którzy kontynuują podróż przypominamy, że pociąg ruszy ponownie o godzinie dziewiątej trzydzieści. Następny przystanek odbędzie się w Orleanie. 
Rosjanie nachylili się nad stolikiem, ale tylko na krótką chwilę. Wkrótce jeden z nich wstał od stolika i szybkim krokiem wyszedł z wagonu restauracyjnego. 
Severus spokojnie zwinął gazetę, dopił zimną resztkę kawy, zostawił napiwek dla kelnera i również wyszedł. 

Stolica Francji o poranku spowita była w lekkiej mgle. Dworzec Gare du Nord jak zawsze stanowił przewód dla setek podróżnych. Pociąg zatrzymał się łagodnie na peronie czwartym. Rosjanin, którego śledził Severus, niecierpliwie czekał aż drzwi otworzą się i będzie mógł wyskoczyć na zewnątrz. Był to młody mężczyzna, zapewne jeszcze przed czterdziestką. Miał mysie włosy i charakterystyczną bliznę na lewym policzku. W ręce trzymał gruby neseser. Severus wyszedł z pociągu w tej samej chwili, ale z drzwi na drugim końcu tego samego wagonu. Zlokalizował Rosjanina i szybko za nim podążył. Musiał nieprzerwanie na niego patrzeć, by nie stracić go z zasięgu wzroku, o co było wyjątkowo łatwo gdy wokół przechodziły dziesiątki ludzi. Mimowolnie pomyślał o Danielu, dzięki niemu przez lata poznał prawie każdy kąt Paryża i teraz nie było możliwości, by się w nim zgubił. 
Po chwili znaleźli się poza dworcem. Rosjanin wbiegł w Rue Demarquay, po czym nieco spowolnił krok, przechodząc w Rue la Fayette. Szli niecałe piętnaście minut, aż mężczyzna zatrzymał się w miejscu przecięcia Avenue Jean Jaurés i Rue de Crimée. Znajdował się tam pub Wooden Jackie, o tej porze jeszcze zamknięty, jednak nie przeszkodziło to Rosjaninowi w wejściu do środka. Zapukał, ktoś wewnątrz uchylił drzwi i po krótkiej wymianie zdań wpuścił go do środka. 
Severus zawahał się. W kieszeni miał zwiniętą pelerynę niewidkę. Jej użycie wiązało się z pewnym ryzykiem, ale jeżeli nie dostanie się do środka, może zapomnieć o uzyskaniu jakichkolwiek informacji. Rozejrzał się. Zauważył uchylone okno, wyglądało na to, że znajdowało się w kuchni ów pubu. Upewniwszy się, że nikt go nie obserwuje, narzucił na siebie pelerynę, po czym wspiął się na parapet. Przedostanie się z niego przez okno wymagało swoistej akrobacji. Na szczęście tak wcześnie nie musiał martwić się o to, że kucharz czy inny pracownik kuchni zauważy coś podejrzanego. Zeskoczył na kafelki. Z kuchni prowadziły trzy drzwi, z czego jedne pozostały niedomknięte i to do nich najpierw się skierował. 
- Dimitri! - dobiegł niski głos z głębi korytarza. 
Ów mężczyzna z pociągu nazywał się Dimitri Arkadyev. Tak zwrócił się do niego korpulentny jegomość, najprawdopodobniej właściciel pubu. Przywitali się, po czym wprowadził go do sali barowej. Severus podążył za nimi. Usiedli przy jednym w owalnych stolików. 
Wnętrze pubu nie wyróżniało się niczym szczególnym. Ot, pub jak pub, pełen nieco obdrapanych czarnych stolików i krzeseł, bar z kolorową paletą trunków, plakaty mało znanych kapel z lat siedemdziesiątych i sześćdziesiątych, zdawało się, że to właśnie od nazwy jednej z nich wzięła się nazwa lokalu. W powietrzu unosił się zapach whisky. Miejsce sprawiało wrażenie niezadbanego, ale o właśnie o takie wrażenie chodziło. Przypominało Severusowi jeden londyński pub, który swego czasu dość często odwiedzał, gdyż tam właśnie spotykali się młodzi absolwenci, którzy pragnęli wstąpić do szeregów Thomasa Riddle'a, znanego wtedy jako Lord Voldemort.  
- Jak mija podróż?
- Ten cholerny pociąg stał pół nocy w miejscu - odparł poirytowany. - Przejdźmy do sprawy, nie ma wiele czasu. 
Głośno rzucił neseser na stolik, następnie wprowadził kod otwierający. 
- To spis wszystkich zabawek, które zostaną dostarczone, typ i obok liczba. Wiesz komu przekazać, prawda? Transport dotrze pod przykrywką cateringu. Tam są podane godziny. 
Starszy mężczyzna przejrzał plik kartek, po chwili uniósł brwi i pokiwał głową, był pod wrażeniem. Jego potężna głowa kiwała się na tym skrawku szyi jaki mu pozostał po przytyciu dwudziestu kilogramów.  
- Cacka za grubą gotówkę. 
- Jedno specjalne, nowe dla ciebie. Jest w pudełku. Szef ma sponsorów, którzy są oddani sprawie. 
- Wiadomo co to za jedni? - zapytał, z lubością oglądając swój nowy rewolwer. 
Dimitri odpalił papierosa i prychnął lekceważąco. 
- Wiedzą tylko ci z najwyższych szczebli. Nas to nie powinno obchodzić, ważne że sypią kasą i nowymi spluwami. W tej teczce wskazane są kolejne dziuple do przejęcia, każda z kopert prosto w ręce wymienionego watażki. 
- Wiem, Dimitri, nie robimy tego pierwszy raz - westchnął mężczyzna. 
Rozmawiali jeszcze przez około dwadzieścia minut o sprawach, które nie miały wiele wspólnego z dostawą broni do członków mafii. Severus kucał w rogu, kilka metrów od nich. Jak się domyślał, za finansowaniem gangów stał Sirnow ze swoim nowym najlepszym przyjacielem, Antoniuszem. Tylko po co ten drugi mieszał się w półświatek? 
Udało mu się niepostrzeżenie wydostać z pubu kiedy właściciel wypuszczał Dimitriego. Ukrył się w zaułku obok, by ściągnąć z siebie pelerynę. Widział jak Rosjanin znika, podążając wzdłuż ulicy, w drodze powrotnej do dworca. 
Poszło całkiem prosto i zgrabnie. Wyłączył aparaturę nagrywającą, zerknął na zegarek. Musiał się pośpieszyć by zdążyć przed odjazdem European Expressu. 
Skręcając za róg Rue Louis Blanc zatrzymał się nagle. Wpadł na jakiegoś Francuza w surducie. 
- Pardon, monsieur! - zawołał z lekkim ukłonem i odszedł swoją drogą. 
Severus stał w bezruchu, obserwując mężczyznę po drugiej stronie ulicy. Był wysoki, miał brązowe półdługie włosy, czarną skórzaną kurtkę. 
- Daniel?! - krzyknął, ale hałas uliczny skutecznie go zagłuszał. Nie zwracając uwagi na światła, przejście dla pieszych i samochody, przebiegł przez jezdnię. - Hej!
Dobiegł do mężczyzny, ten usłyszał go wreszcie, odwrócił się. Patrzył na Snape'a pytająco. Był bardzo podobny do Daniela, ale to nie był Daniel. 
- Przepraszam, pomyliłem pana z kimś. 

Na pociąg zdążył w ostatniej chwili. 



Bianca Daehan zaklęła cicho, próbując wepchnąć kosmetyczkę z powrotem do koralowo czerwonej torebki Michaela Korsa. Pod pachą ściskała wypchaną teczkę i parasolkę, a w kieszeni jej granatowego płaszcza natrętnie dzwonił telefon. Dopiero co wyszła ze swojego ulubionego salonu fryzjerskiego, prosto w typowo angielską ulewę. 
- Clive?
Otworzyła parasolkę, poprawiła grzywkę ciemnobrązowych włosów i ruszyła chodnikiem w kierunku parkingu. Cienkie obcasy jej nowych szpilek wydawały melodyjny dźwięk przy każdym kroku po kamiennych płytach. 
- Cześć, słońce! Mam właśnie przerwę przed rozprawą, jesteś jeszcze w Galerii?
- Nie, zdążyłam już rozmówić się z Wertforthem, zabrać dokumenty i odwiedzić fryzjera. Widziałeś jak się rozpadało? Miałam rację gdy rano mówiłam ci, że z pewnością będzie padać. 
- Jak zawsze, kochanie. Gdzie teraz jedziesz?
Zatrzymała się, pokręciła głową ze śmiechem. 
- Przyznaj się, plotkarzu, że po prostu chcesz wiedzieć kiedy będę rozmawiać z Lily!
- Przejrzałaś mnie!
- Poczekaj. - Wyjęła kluczyki, otworzyła auto, wsiadła do środka i ponownie przyłożyła telefon do ucha. - Będę u niej za piętnaście minut - powiedziała, zrzucając szpilki i szybko naciągając na stopy lekkie baletki. Wielkim minusem pięknych butów było to, że za nic nie dało się w nich prowadzić samochodu. 
- Może zaproś ją do nas na kolację? Mogłabyś przygotować tę kaczkę w miodzie, którą zachwycali się ostatnio moi rodzice. Oczywiście chętnie ci pomogę!
- Ha, zastanowię się! Pa!

Miała dodatkowy zestaw kluczy, ale drzwi niewielkiego domku przy Johan Kliffriffer Street okazały się otwarte. Bianca wpadła do środka,  rzuciła płaszcz na wieszak, torebkę na komodę, ściągnęła buty i z teczką w dłoniach przeszła do salonu.
- Lily? Nie uwierzysz co dzisiaj musiałam przejść z Werforthem! Czekał na mnie przy wejściu o siódmej rano, a przecież przyszłam tak wcześnie tylko po te dokumenty bo musisz je przejrzeć i podpisać, ale o nich potem ci powiem. Nie wiem, ten facet chyba mnie śledzi. Zaczął znowu opowiadać o tym, że ma polecenie tego i tamtego profesora, na co ja mu przypominam, że właściciel już odmówił mu wynajęcia Galerii i ja jako menadżer nic na to nie poradzę. On na to, że żąda rozmowy z dyrektorem, tak jakbyś miała na to jeszcze jakiś wpływ...
Przyjaciółkę znalazła w salonie, jakim było jasne pomieszczenie o jasnozielonym kolorze ścian i jesionowych meblach. Przy oknie stały trzy regały książek, obok barek, po drugiej stronie komoda, na środku stoliczek do kawy, trzy fotele i sofa, na przeciwko której wisiał ekran, a pod nim półka z płytami i filmami. Lily siedziała po turecku na sofie z wielkim albumem zdjęć położonym na nogach. Miała na sobie tylko bieliznę i żółty, jedwabisty szlafrok. W prawej dłoni trzymała pustą porcelanową filiżankę. 
- Li? - Głos Bianci z energetycznego zmienił ton na zaniepokojony. 
- Chcesz herbaty? - odparła, nawet nie spoglądając na nią. 
- O tak, chętnie! - Daehan odetchnęła z ulgą. Wyrwała Lily filiżankę z ręki skierowała się do kuchni, która połączona była z salonem szerokim przejściem bez drzwi, zwężanym tylko przez ściany ze szklanymi zdobieniami. - Przed wyjściem z domu nie zdążyłam nawet zaparzyć porządnej herbaty. 
Wróciła kilka minut później z tacą, na której spoczywał imbryk, dwie filiżanki i łyżeczki, a także misa z ciasteczkami kokosowymi. 
- No! To teraz musisz mi wszystko po kolei opowiedzieć! 
Lily zacisnęła usta i oczy, jakby próbowała je powstrzymać przed wypuszczeniem łez. 
- Pociąg długo stał w kanale. 
- Pieprzyć pociąg! - zawołała niecierpliwie szatynka. - Interesuje mnie czy widziałaś Severusa! Widziałaś go?
Powoli przytaknęła. 
- I jak?!
Lily odsunęła album, zeskoczyła z sofy. Ze skrzyżowanymi ramionami podeszła do okien. Po chwili odwróciła się do przyjaciółki. Otworzyła usta, ale po chwili je zamknęła. Próbowała coś powiedzieć, ale w takim stanie emocjonalnym w jakim właśnie się znajdowała, nie było to proste. Czuła się jakby zamiast gardła miała wielki supeł. Westchnęła. 
- Słuchaj - zaczęła Bianca - jeżeli nie zaczniesz mówić, wydobędę z ciebie wszystko tą oto małą łyżeczką. Wiesz, że to zrobię. 
- Okłamał mnie.
- Kto? Sev?!
- Dumbledore.
- A co ten dupek ma do tego? Też tam był?!
Lily pokręciła głową. Zaczęła przechadzać się wokół salonu z nadzieją, że w ruchu będzie jej łatwiej. Przed oczami stanęła jej scena sprzed piętnastu lat i jeszcze jedna sprzed dwóch lat. 

Przygotowania do wernisażu szły pełną parą. Bianca skończyła rozmowę z przedstawicielem jednego z artystów. Zostało tylko kilkanaście godzin, a jeszcze tak wiele rzeczy do zrobienia! Oodetchnęła z ulgą gdy zjawiła się dyrektor galerii sztuki Galleria Fiorente, jej najbliższa przyjaciółka jeszcze z czasów nauki w Hogwarcie, Lily Evans. 
- Li, jesteś! - zawołała, ściskając ją na powitanie. - Co za bajzel. Wyobraź sobie, że nie mogłam dodzwonić się do cateringu, więc wysłałam do nich Ruperta. Jeżeli okaże się, że nie obsłużą nas, trzeba będzie szybko zorganizować coś innego. Muzycy zjawią się o trzeciej, trzeba jeszcze ogarnąć pomieszczenie, które odda się im do dyspozycji i... co z tobą?
Lily wydawała się w ogóle jej nie słuchać, myślami była daleko i Bianca znała ją na tyle dobrze, że potrafiła wyczuć, iż była na coś wściekła. 
- Co się stało?
- Nie tutaj - Pociągnęła ją z głównej sali do najbliższego gabinetu. Zamknęła drzwi. rozwinęła gazetę, którą wcześniej zwinęła w ciasny rulonik i podała ją Biance. - Pierwsza strona. 
Bianca spojrzała na Proroka Codziennego z zaintrygowaniem. Oprócz wiadomości w bocznych kolumnach, pierwszą stronę pokrywały cztery zdjęcia nastolatków i wielki tytuł o wybraniu reprezentantów szkół w rozpoczynającym się Turnieju Trójmagicznym. 
- Turniej Trójmagiczny?
- Zdjęcie. 
Zdjęcia przedstawiały kolejno Fleur Delacour, jasnowłosą dziewczynę, która została reprezentantką szkoły Beauxbatons, Wiktora Kruma, znanego zawodnika quidditcha i ucznia Durmstrangu, Cedrika Diggory'ego i...
- Oh, to ten chłopiec, który...
- Bianca, przyjrzyj mu się!
Tak też zrobiła. Chłopiec był wyraźnie młodszy od pozostałych reprezentantów. Miał gęste, czarne włosy, wąskie usta, prosty nos, wyraźne kości policzkowe i duże zielone oczy. Nie wyglądał na zachwyconego faktem, że robiono mu zdjęcie do gazety. Nagle Bianca poczuła niepokój, jakby coś jej się w tym nie zgadzało. I nie chodziło o zagadkę dlaczego Hogwart wystawiał dwóch reprezentantów. 
- Li, to takie dziwne... on jest bardzo podobny do... - powoli uniosła wzrok na przyjaciółkę. Po jej policzkach spływały łzy. 
- Harry. Mój Harry - wykrztusiła. - Wiedziałam w chwili gdy tylko zobaczyłam to zdjęcie!
Daehan podeszła i przytuliła ją mocno. 
- Ale to fantastycznie! To znaczy, że twój syn żyje!
- Tak - Odsunęła się. Ledwie powstrzymywała złość. - Tylko jakim prawem, jakim pieprzonym prawem Dumbledore powiedział mi, że zginął?! Jak on  śmiał!
- Nie wiem - szepnęła Bianca. 
- Nie... to jest nie do pojęcia! Oznajmia mi, że mój syn zginął, że mój ukochany najpewniej trafi do Azkabanu i on nie ma zamiaru mu pomóc tego uniknąć. Że mój synek...
Jej głos załamał się. Przyłożyła dłonie do twarzy. 
- Będzie tu dzisiaj.
- Dumbledore?
- Tak, jest na liście gości. 

Albus Dumbledore podejrzewał jakie były powody z jakich podczas wernisażu, po części głównej, został poproszony o przyjście do gabinetu dyrektora galerii. Zaprowadziła go tam pani Daehan. Po wpuszczeniu go, chciała wyjść by zostawić Dumebledore'a i Lily samych. 
- Bianca, zostań proszę, chciałabym mieć świadka tej rozmowy. 
- Wspaniałe przyjęcie, szczerze gratuluje - zaczął pogodne. - Obrazy przepiękne, myślę, że jeden z nich zakupię do swojego gabinetu w Hogwarcie, będzie idealnie komponował się z...
- Nie poprosiłam pana tutaj by rozmawiać o sztuce, Dumbledore. 
- Domyślam się, moja droga Lily. 
Pokazała mu najnowsze wydanie Proroka Codziennego. 
- Ten chłopiec nie nazywa się Harry Potter. 
- Wiem. 
- Wiesz? Oczywiście, że wiesz! W takim razie powiedz mi, czy można wyrządzić kobiecie większą podłości i krzywdę od okłamania jej w kwestii śmierci jej dziecka?!
- Lily...
- Nie, profesorze! Ja nawet nie chce słyszeć tych wątpliwych tłumaczeń! Na coś takiego nie ma wytłumaczenia. Chciałam, żebyś spojrzał mi w oczy. Przypomniał sobie jak trzynaście lat temu powiedziałeś mi, że dziecko moje i Severusa zginęło w ataku śmierciożerców! Wyraziłeś ubolewanie, żal, przepraszałeś mnie! Mówiłeś o tym, jak to czujesz się odpowiedzialny za to, co się stało! Jak śmiałeś?!
- Lily, wierz mi, że to było najlepsze, co mogłem wtedy...
Spoliczkowała go.
- Rozumiem twoje wzburzenie, spodziewałem się go, ale pozwól mi, proszę, wypowiedzieć się dlaczego zaistniała sytuacja taka a nie inna. 
Zaistniała. Sytuacja zaistniała. Prychnęła. Mówił tak, jakby wcale to nie on pociągał za sznurki i jakby to nie on decydował o większości zdarzeń jakie wtedy miały miejsce. Milczała, co wziął za przyzwolenie do mówienia. 
- Okłamałem cię, przyznaję. Nie było to dla mnie proste i wiedziałem, że przyjdzie dzień, kiedy będę musiał się z tej decyzji wytłumaczyć. To było skomplikowane... zdążyli bezpiecznie wyprowadzić ciebie z tego domu, w ciągu kilku następnych dni mieli zabrać Harry'ego, potem Jamesa... Wiesz, że  ja nie wiedziałem, że wtrącą się do tej sprawy...
- To akurat nie było dziwne - syknęła Bianca. - Gdy MI6 dowiedziało się, że w walce z niebezpieczną grupą przestępczą narażasz ludzi, którzy nie tylko nie byli do czegoś takiego przeszkoleni to jeszcze...
- Bianco, naprawdę nie chciałem, żeby... - Westchnął. - Było tak: James zginął, Harry przeżył, ty byłaś odseparowana i chroniona, więc nie wiedziałaś co dokładnie się działo. Severus zabrał Harry'ego z Doliny Godryka, był przekonany, że zginęłaś tak samo jak James... Kwestią dni pozostawało aż postawią mu zarzuty, było więcej niż pewne, że na długie lata trafi do Azkabanu, ale wiedziałem, że jego przyjaciel, Sauvage, wyciągnąłby go stamtąd choćby miał zburzyć całe więzienie, więc wolałem wstawić się za nim przed sądem, chociaż nie dawało to pełnej gwarancji na uniewinnienie. Szczerze mówiąc, spodziewałem się, że jedynie ograniczą mu wyrok do kilkunastu lat... Tom zniknął, ale wiedziałem, że wróci gdy nabierze sił i wtedy skieruje uwagę na chłopca. Mam świadomość jak to zabrzmi, ale potrzebowałem kontroli nad sytuacją. Nie miałbym jej gdybym powiedział ci prawdę, Lily. Przez tajne okoliczności władzom MI6 zależało na wyciszeniu najwięcej jak się dało, byłaś w to zamieszana i podejrzewałem, co ci zaproponują. 
- Co innego by zaproponowali gdyby wiedzieli, że moje dziecko żyje.
- Na pewno... Przyznaję, że było mi to bardzo na rękę. Powiedziałem ci, że inny chłopiec, sierota, zajmie miejsce Harry'ego, stanie się chłopcem, na którym Tom skupi uwagę i dzięki któremu prędzej czy później dojdzie do pokonania go. Ty na jakiś czas dostałaś zakaz kontaktów z rodziną, Severus pogodził się z tym, że nie mógł zająć się swoim synem, który trafił do twojej siostry... Dla mnie było to bardzo wygodne. Spodziewam się, że nie uwierzysz w te słowa, ale naprawdę, naprawdę bardzo mi przykro, Lily. 
- Wątpię byś miał świadomość tego, co mi zrobiłeś Dumbledore. Wiesz w jakiej jestem teraz sytuacji, wiesz, że nawet jakbym chciała... 
- Jeżeli mogę coś zrobić dla ciebie, chętnie to uczynię.
- Chcę żebyś powiedział mi co wtedy wiedział Severus i co wie Harry. 
- Cóż, Severus nie wiedział,że ja wiem, że to on jest ojcem Harry'ego. Dzięki temu bardzo wygodnemu szczegółowi nie musiałem go wtajemniczać  ani okłamywać tak jak ciebie. Nawet nie wiem czy to by się udało, w końcu to od niego zabrałem Harry'ego, potrafił rozpoznać własne dziecko...
- Niewątpliwie coś by profesor wymyślił - fuknęła Bianca. 
- Być może. Nie przyznał się przede mną do ojcostwa. Miał wobec mnie dług wdzięczności przez wybawienie go od Azkabanu więc zgodził się podjąć pracę w Hogwarcie i kontynuować pracę szpiega na moje zlecenie. Najwyraźniej uznał, że będzie dla niego lepiej gdy nic mi nie powie. Za to Harry jest przekonany, że jest synem Jamesa Pottera, nie ma pojęcia, że to nawet nie jest jego nazwisko. Ale przypuszczam, że już niedługo to ulegnie naprostowaniu. 
- Czy Severus...?
- Severus - przerwał jej. - ułożył sobie życie, Lily. Wiele go to kosztowało, ale od dłuższego czasu związany jest z pewną kobietą i z tego co mi wiadomo, jest szczęśliwy. Chyba nie warto byłoby to psuć? Szczególnie dla niezbyt długiego czasu, prawda?
- To wszystko. Wyjdź stąd, zejdź mi z oczu! Nie chcę cię widzieć.

- Pamiętasz jak powiedział mi, że Severus od lat jest z kimś w związku? Kiedy tłumaczył się dlaczego przed laty mnie okłamał w kwestii Harry'ego.
- Tak! I pamiętam jak mówiłam ci, że to nie ma żadnego znaczenia. Do tej pory jestem przekonana, że gdyby dowiedział się prawdy, od razu zerwałby inne relacje i...
- To było kolejne kłamstwo, Bi. Severus powiedział mi, że z nikim nie był związany. Powiedział mi, że ciągle mnie kocha.
- A widzisz! Mówiłam! Wiedziałam, że... - nagle coś do niej dotarło. - Zaraz! Jak to?! Jak to, powiedział ci?! Ty z nim rozmawiałaś?! 
- Yhym.
Starannie zadbane brwi szatynki uniosły się do góry, jej usta rozchyliły, a na gładkiej twarzy, którą co tydzień poddawała głębokiej i bardzo drogiej pielęgnacji kosmetycznej, odmalowało się zdumienie przemieszane z konsternacją.
- Potrzebuję herbaty - powiedziała bezradnie. Odruchowo przejechała dłonią po sięgających połowy szyi kosmykach prostych włosów. Sięgnęła po imbryk, napełniła obie filiżanki gorącą wodą. W powietrze uniósł się aromat jaśminu, wiśni i pomarańczy. - Mów. 
Lily usiadła na przeciwko niej, wzięła jedno ciasteczko i przez chwile przerzucała je pomiędzy palcami. 
- Chciałam go tylko zobaczyć, jak wygląda, jak się czuje... Znalazłam go w wagonie restauracyjnym, siedział przy barze. Trochę rozmawiał z innymi pasażerami, ale wdziałam, że był skupiony na czymś innym. Zamówił tylko jednego drinka, którego pił chyba godzinę... Byłam tak zdenerwowana, że ciągle mieliłam w dłoniach apaszkę. 
- Jak wyglądał?
Lily uśmiechnęła z czułością. 
- Miał białą koszulę, czarny krawat... ma włosy ciągle tej samej długości, ale czesane bardziej do tyłu. Wygląda jak swój ojciec z czasów gdy byliśmy dziećmi, są do siebie bardzo podobni...
- Naprawdę podziwiam cię, że potrafiłaś tam wysiedzieć! Ja bym nie wytrzymała. Podeszłabym do niego, na pewno!
- Bardzo chciałam, powstrzymywała mnie tylko świadomość tego, że prawda nie przyniosłaby nic dobrego...  Nie potrafiłam też odejść od stolika, przestać patrzeć na Severusa, do momentu, w którym to on na mnie spojrzał.\
- Zobaczył cię?
- Od razu się poderwałam i wybiegłam stamtąd, ale on poszedł za mną... chciał mi oddać upuszczoną chustkę... Gdy mi ją oddawał, musiałam się odwrócić do niego, chyba nie było takiej siły, która by mnie od tego odwiodła. Nie umiałam inaczej. 
- I co, rozpoznał cię oczywiście?
- Tak. Myślę, że rozpoznał mnie już w pierwszej chwili w restauracji ale dotarło to do niego dopiero gdy przede mną stanął. 
- Świetnie! Nareszcie, bardzo się cieszę!
- Wmówiłam mu, że to sen.


Bianca prawie się zakrztusiła. Odstawiła filiżankę i nachyliła się do przyjaciółki. 
- Czy ty oszalałaś?!
- Był w tak wielkim szoku, że sam wpadł na to, że chyba śpi. Albo że ktoś go otruł. Spanikowałam... 
Bianca powoli pokręciła głową. 
- Nie wierzę, po prostu nie wierzę... To jeszcze mi powiedz, że nic mu nie powiedziałaś!
- Nie. Całowaliśmy się. On mówił. Przez te kłamstwa Dumbledore'a nie miałam pojęcia jak bardzo cierpiał i że do tej pory obwinia siebie za wszystko. - Spojrzała na Biancę, nagle bardzo poważnie i ze smutkiem. - Kocha mnie. Nigdy nie przestał. 
- Udało ci się utrzymać go w iluzji snu?
Przytaknęła. 
- Tak. Właściwie to sama też czułam się jak we śnie. Trochę tańczyliśmy, całowaliśmy się, seks...
- Uprawialiście seks?
- Yhym. 
- No to, kochana, nie ma opcji, żeby on nie połapał się w tym, że to nie był sen.
- Wiem - westchnęła. - Ale szybko zasnął. Udało mi się odprowadzić go do jego przedziału. Nie wiedziałam co innego mogłabym zrobić.
- Eh, może normalny facet przyjąłby, że to faktycznie mógł być sen... ale nie Severus... on na pewno będzie tak długo kopał aż dokopie się wyjaśnienia tej sytuacji. Co wtedy zrobisz? Mam nadzieję, że w związku z tym nie planujesz teraz wyjazdu na Borneo?
Zaśmiała się. 
- Nie. I nie wiem co wtedy zrobię....
- Moim zdaniem powinnaś mu po prostu wszystko powiedzieć. Przecież on byłby tak szczęśliwy jak chyba nigdy w życiu! 
- Fakt, byłby, ale na jak długo? Na półtora roku, dwa lata może? Nie mogę mu tego zrobić, nie mogę go tak skrzywdzić, już dość się nacierpiał z mojego powodu. I co więcej, nie mogę tego zrobić Harry'emu. 


*


- Cieszę się, że przyszłaś. 
Trudno mu było szczerze przed samym sobą określić czy rzeczywiście się cieszył. Oczywiście, uwielbiał spędzać czas w towarzystwie Alayi. Uwielbiał na nią patrzeć, uwielbiał z nią rozmawiać. Jednak teraz gdy czuł w sobie wielką bolesną pustkę spowodowaną brakiem Daniela, tylko zatracenie w zawodowych obowiązkach pomagało mu odwracać od niej uwagę.
Odsunął stos papierów, odłożył pióro i oparł się w fotelu. 
- Chciałam jeszcze raz podziękować ci za kwiaty. 
Wyglądała zadziwiająco promiennie. Fioletowa koszula z żabotem, krótka srebrna spódniczka i biżuteria w kolorze butelkowej zieleni, które pięknie podkreślała zieleń jej oczu. Przez chwilę chciał wziąć ją za rękę, ale powstrzymał się. 
Ostatnio nie mógł znaleźć sobie miejsca gdy tylko zaczynał myśleć o bliskich. Ostatnio zdecydowanie za dużo myślał. Koszmary Harvey'ego pojawiały się prawie każdej nocy. Ubiegłej nocy obudził go krzyk chłopca, a jego samego znalazł schowanego w szafie. Był zwinięty w kłębek, w ramionach ściskał misia i mówił niezrozumiale o ludziach czyhających na niego we śnie. Mark zabrał go do swojej sypialni, tam wtulony w ojca chłopiec uspokoił się po niecałej godzinie. Z jakiegoś powodu nie chciał nikomu o tym powiedzieć. Może chodziło o to, że powiedziawszy Alayi czy Leonelowi o zachowaniu Harvey'ego niejako przyznałby się do problemu, z którym nie potrafił sobie poradzić. Nawet nie wiedział jak do niego podejść. 
Zerknął na nią. Uśmiechała się. Widział w niej wyraźną zmianę, której nie umiał nazwać. I nie miał na myśli tego, że przestała płakać czy snuć się jak widmo, to było coś innego. Coś co, był tego pewien, było związane z Leonelem i tym, że tych dwoje wylądowało razem w łóżku. Bardzo go to zniesmaczało. 
- Ale to nie wszystko, prawda?
- Masz rację, nie wszystko. Chciałam spytać cię czy mógłbyś załatwić mi dojście do pracy w Whitewater?
- Tej nowej placówce, którą właśnie otworzono na północy Anglii?
Szpital Psychiatryczny Whitewater dla chorych umysłowo i obłąkanych przestępców powstał w budynkach, które dawniej stanowiły kompleks szpitali, ale po zakończeniu Drugiej Wojny Światowej nie były w użytku i przez lata coraz bardziej popadały w ruinę. Niedawno zakończono odnawianie i przystosowywanie tego miejsca do ponownego przyjęciach chorych. 
- Tak, to właśnie tam przenoszą pacjentów z mojego oddziału w Paryżu, jak i z wielu innych oddziałów psychiatrycznych. 
- Nie pozwolisz się odsunąć, co? - zachichotał.
- Dokładnie. 
- Spróbuję. Chwilę to zajmie, bo jak zapewne wiesz, ten szpital powstał z funduszu Fioravanti Enterprises&Industries.
- Dziękuję ci bardzo!
Zamierzała wstać, ale Mark gwałtownie nachylił się do niej i złapał jej rękę. 
- Alaya... czy... co się z tobą dzieje?
- Ze mną? 
- Tak, martwię się o ciebie. Odkąd jesteś z Leonelem...
- Po pierwsze - zaczęła, wyrywając dłoń - nie jestem z Leonelem. Ty powinieneś bardzo dobrze wiedzieć, że sam akt sypiania z kimś nie tworzy jeszcze związku. Dotarło do mnie kilka bardzo ważnych faktów i to wszystko.
- To znaczy?
- Przede wszystkim to, że moje małżeństwo z Danielem było totalnie pozbawione sensu. Moja miłość do niego, wszystko co dla niego robiłam... on nie przyjmował mojej pomocy. Najpewniej nie potrafił. Cokolwiek bym nie zrobiła, efekt był taki sam. Miałam nadzieję, że teraz... że wreszcie mogliśmy być naprawdę razem, bez żadnych tajemnic, bez niepotrzebnego zamieszania, ale on tego nie chciał. Nie zależało mu na mnie. 
Mark skrzywił się, energicznie potrząsnął głową. 
- Przecież wiesz, że to nieprawda! Bardzo cię kochał. 
- Owszem, ale nie okazywał tego. To nie tak, że mam jakiś żal czy pretensje... nie, ale... Mark, nasze małżeństwo nic dla niego nie znaczyło. Wolał się zabić niż być ze mną! - Westchnęła. - Myślisz, że był w tak tragicznym stanie, że nie potrafił inaczej? Cóż. Potrafił sobie wszystko wyśmienicie zorganizować. Dla niego dałabym się żywcem pokroić, jeżeli miałoby to mu w jakikolwiek sposób pomóc, ale nie byłam mu do niczego potrzebna. To całe mówienie o wielkiej tęsknocie za mną... a po trzech miesiącach ze mną, a raczej w pobliżu mnie, decyduje się skończyć życie. Wiesz jak ja się z tym czuję? Rozumiem, że był chory, rozumiem to chyba najlepiej ze wszystkich, którzy go znali...
- Kochał cię - szepnął smutno Dent. 
- I ja kocham jego. Sęk w tym, że tą swoją miłością mogłabym wypychać poduszki i wtedy chociaż byłby jakiś jej efekt. On miał ją za nic. Teraz to jest skończone. On nie żyje, a ja... miałabym się utopić w wannie? 
- Nie, ale nie musiałaś od razu wskakiwać do łóżka Celterowi. 
Wstała, wyraźnie oburzona. 
- Wiesz co, Mark? Naprawdę nie życzę sobie żebyś wtrącał się w moje życie seksualne.
Już miał coś na to odpowiedzieć, przerosić, powiedzieć, że może faktycznie nie powinien tego komentować, ale nie umiał się powstrzymać ponieważ z jakiegoś powodu go to bolało. Jednak nie zdążył nic powiedzieć bo właśnie otworzyły się drzwi i do jego gabinetu weszła Rosette. 
- Odebrałam twoją wiadomość i... Oh! Witaj, Alaya.
Alaya patrzyła to na nią, to na Denta. Prychnęła z niedowierzaniem. Siostra jej męża, której nie widziała od wieków, stała teraz parę metrów od niej, jak najbardziej żywa i zdrowa. 
- Cześć, Rose - odpowiedziała z wymuszonym uśmiechem. Po czym zwróciła się do Marka. - Czego jeszcze się dowiem?
Rosette złapała ją za ramię i pociągnęła ze sobą do wyjścia. 
- Chodź, myślę, że powinnyśmy porozmawiać. 


Londyn wciąż spowity był w ciemne chmury i rzadką mgłę, nieustępująca ulewa jeszcze bardziej pogarszała widoczność. Rose zerknęła w górę  z rozczarowaniem, że pogoda się nie poprawiła, natomiast Alaya nie miała nic przeciwko deszczowi, wręcz przeciwnie. 
Przeszły kawałek dzielący budynek Ministerstwa od pobliskiego parku, nie patrząc na siebie ani nic nie mówiąc. Rose zatrzymała się przy altanie.
- Może usiądziemy? - zaproponowała przyjaźnie. 
Brunetka nie odpowiedziała, ale zajęła miejsce po drugiej stronie drewnianego stołu. Przyglądała się bratowej z napięciem i oczekiwaniem. Czuła w sobie powoli wzbierającą złość i żal. 
Rosette zerwała pączek żółtej róży z pnączy oplatających altanę. 
- Dobrze cię widzieć - wyznała, starając się uśmiechnąć, ale niechęć którą wyczuwała od Alayi, skutecznie pozbawiała ją entuzjazmu. - Minęło parę lat, co? - Czekała przez chwilę na odpowiedź, ale nie zanosiło się na to, by miała ją otrzymać. - Chyba najlepiej będzie jeżeli wyjaśnię wszystko od początku... Wkrótce po tym jak ty, ja i Daniel widzieliśmy się ostatni raz... związałam się z Markiem... zakochaliśmy się w sobie, wzięliśmy ślub...
Alaya starała się nie okazać zaskoczenia. Mark ani słowem nigdy jej nie wspomniał o tym, że cokolwiek go łączyło z siostrą jej męża. Takiej informacji zupełnie się nie spodziewała. 
- Właściwie to do dzisiaj jesteśmy małżeństwem... ale nie żyjemy razem... Tak czy inaczej, wtedy dużo podróżowałam razem z nim, jeżeli wyjeżdżał sam, spędzałam czas z jego rodziną i chcąc nie chcąc oddaliłam się od własnej. Jak wiesz, Mark wykradł recepturę życia Fioravantim, a konkretniej to Antoniuszowi... Lata później zaszłam w ciążę. Arthur był prawdziwym oczkiem w głowie Marka, rozpieszczał go na wszelkie sposoby... - uśmiechnęła się z nostalgią. - Gdy Arthur miał około dziesięciu lat, Mark zaproponował żebyśmy odnowili z wami kontakty, w końcu on i Daniel ciągle się widywali na zjazdach i wyprawach Milites, ale wymarzył sobie wspólne spotkanie nas wszystkich, długie rozmowy... bardzo tego chciałam, a i Arthur cieszył się na poznanie wujka, o którym wiele mu opowiadałam...  Do budynku, w którym zatrzymali się członkowie gruby stowarzyszenia dojechaliśmy późno, była prawie noc i jak dowiedział się Mark z pozostawionej dla niego wiadomości, wszyscy wybrali się na tropienie nundu. Ja i Arthur zostaliśmy, a on popędził by dołączyć do reszty. Długo nie mogłam zasnąć, bardzo się stresowałam... wyszłam na dwór przespacerować się, trochę uspokoić myśli... W tym czasie ów budynek został wysadzony w powietrze... sprawcy nie wiedzieli, że był tam tylko niczemu winny Arthur... Usłyszałam wybuch, natychmiast pobiegłam z powrotem, ale nie mogłam nic zrobić. To był moment. Wiem, ze nigdy nie chciałaś być matką, ale wiem też że potrafisz wyjątkowo dobrze zrozumieć uczucia i emocje innych... złamało mnie to jako kobietę i jako człowieka... Powiedziałam Markowi, że potrzebuję czasu w samotności... Potem kształciłam się, ale w trochę innym kierunku niż ty. I to opowieść na inny termin... Życie moje i Marka przeplatało się ciągle, ale nie potrafiliśmy już stworzyć stabilnego związku. Miał powody by nigdy tobie o nas nie powiedzieć - stwierdziła enigmatycznie. - Ale w ostatnim czasie kilkukrotnie wspomniał o tym Danielowi...
Alaya poczuła jak coś w niej pękło i nie umiała już utrzymać milczenia. 
- Dlaczego nic nie zrobiłaś? Wiedziałaś co się działo z Danielem!
- Tak, wiedziałam. 
- Dlaczego więc nie odezwałaś się do niego? Dlaczego nie okazałaś zainteresowania?! Dlaczego nie chciałaś pomóc?!
Rosette odłożyła różyczkę na blat. Bezwiednie zarzuciła nogę na nogę, spojrzała gdzieś wgłąb parku. Wyraźnie zwlekała z odpowiedzią. 
- Ala, ty go nie uratowałaś, więc nie udałoby się to nikomu innemu. 
- Była szansa! - syknęła z wyrzutem. - Mogłaś spróbować! Kontakt z tobą mógł zadziałać na niego bardzo pozytywnie!
- Gdy Mark powiedział mu, że jest moim mężem, że Harvey jest jego siostrzeńcem, nie wykazał ani krztyny zainteresowania. 
- Harvey jest twoim synem?
- Tak. I uprzedzając twoje pytanie, nie powiem ci dlaczego nie zajmuję się jego wychowaniem. Kiedyś pewnie ci to wyjawię, ale na pewno nie teraz... Nie sądzę bym mogła Danielowi pomóc. Nie po tak długim czasie bez kontaktu. 
Alaya wstała.
- Nie masz nawet pojęcia jak bardzo cierpiał. Nigdy nie przestało boleć go odrzucenie ze strony rodziny, z waszej strony. 
- Ja nigdy Daniela nie odrzucałam i dobrze o tym wiesz! Zawsze bardzo go kochałam!
- Tak, oczywiście! - fuknęła z ironią. - Szczególnie ostatnio wykazałaś się siostrzaną miłością, gdy on targnął się na własne życie! Nie przyszłaś nawet do szpitala. Nie zrobiłaś nic!
Rosette opuściła głowę,a spojrzenie utkwiła w różyczce. Dach altany przeciekał i teraz na jej płatach zgromadziło się kilka kropel deszczu. W dniu ślubu z Markiem nosiła piękny wianek upleciony z podobnych drobnych różyczek. 
- Nie chcę z tobą rozmawiać - rzuciła z pogardą i szybko wyszła spod altany.  
Rosette poderwała się pobiegła za nią.
- Alaya, poczekaj!
Ta odwróciła się niechętnie. 
- Myślę, że powinniśmy zorganizować Danielowi pogrzeb. Wiem, nie wiadomo co się stało z jego ciałem, ale chociaż symboliczną ceremonię. 
Alaya podeszła do niej tak blisko, że ich twarze dzieliło zaledwie kilkanaście centymetrów. 
- Jeżeli to zrobimy, nawet nie waż się przychodzić! - wycedziła szeptem. 

*

Hagrid sprzątał właśnie przed swoją chatką klatki małych rogatych jaszczurko-podobnych żyjątek. Hardodziób leżał tuż obok i wydawało się, że smacznie spał. Harry przyglądał się im prawie od początku lekcji. Było w tej scenie coś błogiego, przywołującego nostalgię i nieuchwytny spokój, którego od ostatnich paru dni wyjątkowo mu brakowało. 
Kolejne ciało znaleziono w skrytce na szczotki na parterze zamku, w miejscu, w którym Luna była świadkiem jak niezidentyfikowane osoby chowały je do środka. Jedna z nich miała szalik Gryffindoru. Gdy tylko dwa dni temu ogłoszono, iż z nastąpi analiza schowka, która miała pomóc w wykryciu sprawcy, Harry poczuł niepokój. Dziwne uczucie, jakby połknął motyla, a ten teraz trzepotał mu płucach. 
Slughorn tłumaczył im właśnie istotę jakiegoś zaklęcia osłaniającego. Mówił ciekawie i zaraz mieli przejść do części praktycznej zajęć, ale Harry nie potrafił się skupić. 
Kiedyś wszystko było prostsze. Nawet jeżeli razem z Ronem i Hermioną kilkukrotnie już stanęli w obliczu niebezpieczeństw i zagrożenia, gdzieś z tyłu głowy pamiętał o profesorze Dumbledore, ta myśl była niczym wrażenie zawieszonej pod nim siatki bezpieczeństwa. Potem to zaufanie znikło. Ostatni raz czuł się w tak wielkim zagrożeniu gdy razem z Cedrikiem Diggorym chwycili za Puchar Trójmagiczny, który przeniósł ich na stary cmentarz, a chwilę później Cedrik został zamordowany. 
Wtedy był całkiem sam i całkowicie zdany na siebie. Chociaż teraz przyjaciele i ludzie, którym mógł zaufać byli blisko, czuł się tak samo samotny. Brakowało mu ojca, którego dopiero niedawno na nowo odzyskał w pełnej formie. 
- Harry, może ty miałbyś ochotę? - zapytał wesoło Horacy Slughorn. 
Chłopak w ogóle go nie usłyszał, dalej pogrążony w myślach wpatrywał się w okno. Ron szturchnął go mocno, na migi wskazał nauczyciela. 
- Przepraszam, jakie było pytanie?
- Czy miałbyś ochotę zaprezentować nowo poznane zaklęcie osłaniające. Podejrzewam, że akurat dla ciebie to proste niczym wskoczenie na miotłę - zachichotał. 
Harry wstał i nieśmiało ruszył na środek klasy. Ron wymamrotał do niego formułę zaklęcia, ale zrobił to tak niewyraźne, że nie mógł mieć pewności czy dobrze go zrozumiał. 
Horacy podniósł z biurka niewielką drewnianą szkatułkę. Machnął różdżką, a od razu uniosła się w powietrze powyżej jego dłoni. 
- Oczywiście nie będę w ciebie rzucał szafą, chodzi o samą praktykę. Przypominam wam, że co prawda zaklęcie jest bardzo użyteczne gdy ktoś chce w was cisnąć czymś ciężkim, ale wytwarzane pole ma swoje ograniczenia...
Harry zerknął błagalnie na Hermionę, która zorientowała się, że z zamyślenia w ogóle nie nadążył za tematem lekcji. Bezgłośnie powtarzała formułę, ale nie było to szczególnie pomocne. 
- No, trzy, dwa, gotowy?
- Eee... - Harry bez przekonania uniósł różdżkę. - A czy mógłby profesor powtórzyć formułę zaklęcia? Bo... nie jestem pewny wymowy.
Slughorn opuścił rękę, zamrugał z niedowierzaniem. 
- Umbrculis aere - wygłosił głośno i wyraźnie. 
Harry już miał się przygotować, ale ćwiczenie przerwało nagłe wejście do sali jednego z osiłków od "pilnowania spokoju i bezpieczeństwa".
- Harry Snape jest pilnie wzywany na przesłuchanie w gabinecie dyrektora - oznajmił głosem martwym, całkowicie wypranym ze wszystkiego co choćby mogło przypominać emocje.  Bardziej przypominał przebranego robota niż żywego człowieka. Harry stwierdził, ze przypomina mu inferiusa. 
Slughorn niechętnie wykonał gest dłonią, by Harry poszedł razem z funkcjonariuszem,  bez zbędnej rozmowy. Przybrał przy tym minę jakby chciał mu niewerbalnie dodać otuchy. 




Całą drogę przeszli w nieprzyjemnym milczeniu. Gryfon czuł się tak jakby szedł na rozprawę sądową, podczas gdy wyrok na niego został już dawno ustalony i wydany. Było dla niego oczywiste, że owe przesłuchanie dotyczyć będzie sprawy ostatniego znalezionego ciała. Na dodatek od odprowadzającego go osobnika czuć było osobliwy zapach. Nie dość wyraźny by pozwolić siebie jasno określić, ale dostatecznie by go zauważyć. Przypominał woń psującego się mięsa. 
Ochroniarz otworzył drzwi i siłą pchnął Harry'ego do środka. Tam czekało na niego grono pięciu osób. Minerva McGonagall, Nathaniel i trzech funkcjonariuszy, którzy wyglądali tak jakby w rzeczywistości byli jedną osobą w trzech ciałach. Profesor McGongall była wyraźnie zdenerwowana i tylko wysiłkiem woli trzymała swoją złość na wodzy. 
- Oho, jesteś chłopcze! - zawołał Nathaniel. Aż klasnął w dłonie. - Usiądź tutaj. 
Harry usiadł na krześle przy biurku, na przeciwko pani dyrektor. Nate przywołał do siebie jednego z funkcjonariuszy, który wręczył mu małe metalowe urządzenie z kilkoma lampkami. Miało małą pokrywkę, która została otworzona, pod nią znajdowała się substancja w stanie ni to ciekłym, ni to stałym.
- Mamy do ciebie parę pytań, ale wpierw  przyłóż palec wskazujący prawej ręki do tego miejsca - nakazał, wskazując pojemniczek z substancją. 
Stwierdziwszy, że protest na nic się zda, chłopak wykonał polecenie. Pod wpływem dotyku substancja z przezroczystej zmieniła kolor na czarny i stała się twarda niczym skała. Po tym mężczyzna natychmiast zabrał urządzenie, podał je funkcjonariuszowi, który bez słowa wyszedł z gabinetu. 
- Zaraz się wszystkiego dowiemy... to potrwa tylko moment, ale przez ten moment zdążysz mi powiedzieć... co robiłeś w nocy dwa dni temu?
- Spałem - odparł, siląc się by jego ton nie brzmiał kpiąco. 
- Oh, to pewnie też... ale co jeszcze robiłeś?
- Czytałem przed snem. To chyba nie jest zabronione?
- Nie, skądże... - Nathaniel podszedł tak blisko niego, że stało się to niekomfortowe, pochylił się. Harry wyraźnie widział jego błyszczące oczy, wyjątkowo szerokie źrenice. W tym spojrzeniu było coś, co wywoływało lęk, a jednocześnie prowokowało. Jak czerwona płachta na byka. - Teraz udzielę ci dobrej, przyjacielskiej rady - kontynuował sztucznie słodkim głosem, wysoko wyciągając samogłoski. - Lepiej na tym wyjdziesz, gdy nie będziesz kłamać. 
Harry milczał
- Czy nie wybrałeś się na spacer po błoniach tamtej nocy?
- Nie.
Nathaniel Sauvage zacmokał i pokręcił głową z dezaprobatą. Jakby zwracał się do dziecka, które przyłapał na ukradkowym wyjadaniu słodyczy. Do gabinetu wrócił funkcjonariusz, bez urządzenia, ale za to z podłużnym wydrukiem. Nathaniel wziął go od niego i uważnie przeczytał. 
- Aha, tak jak myślałem! - Znów spojrzał na Harry'ego. W szerokim uśmiechu wyszczerzył cały komplet zębów. - Jesteś pewien, że nie wychodziłeś?
- Tak, jestem pewien! - syknął z irytacją. - Po jedenastej położyłem się spać i wstałem dopiero o siódmej rano. W tym czasie nie wychodziłem ze swojego pokoju. 
- Oh, czyżby? Kłamiesz, chłopcze, bezczelnie kłamiesz! Wyszedłeś ze swojego małego pokoiku, poszedłeś do innego małego pokoiku młodego Gryfona, uderzyłeś go w głowę czymś twardym, po czym zabrałeś go na dwór, przed chatką Hagrida odciąłeś biedakowi małą główkę, po czym to zaniosłeś nieszczęśnika w tych dwóch częściach z powrotem do zamku i ukryłeś w schowku na szczotki. Nie próbuj dłużej zaprzeczać. Znaleźliśmy twoje odciski palców na siekierce i ubraniu chłopca.
Harry był w taki wielkim szoku, że przez długą chwilę nie był w stanie nawet nic powiedzieć. Widział jak profesor McGonagall zaciska usta w cienką linijkę i ściąga brwi, wyraźnie powstrzymywała się przez ostrą reakcją.  
Ciszę przerwał dźwięk szkolnego telefonu kontaktowego - w pilnych przypadkach mogli z niego korzystać uczniowie, którzy potrzebowali pilnego kontaktu z rodziną i nie mieli innej możliwości, jak np. aportacja. Również rodzice mogli zostawiać wiadomości do przekazania swoim dzieciom, pod warunkiem, że dotyczyły naprawdę ważnych i pilnych kwestii. Minerva szybko wstała od biurka, przeszła do wnęki, w której znajdował się telefon. Tymczasem Nathaniel jakby w ogóle nie zauważył żadnego dźwięku, skinął na swych podwładnych. 
- Teraz wybierzemy się do twojego pokoiku w celu dokładnego przeszukania. Ty zostaniesz tutaj, masz trochę czasu by przemyśleć swoje zeznania. 
- Co?! Nie możecie! Ja nic nie zrobiłem, nie mam z tym nic wspólnego! To jest...
- No, no! - Mężczyzna odwrócił się przy drzwiach, pogroził mu pacem jak do rozkrzyczanego trzylatka. - Nie pogrążaj się!
Zniknęli, a Harry poczuł jak wrze w nim wściekłość. 
- Pani profesor? - zawołał, powoli podchodząc do wnęki. - Oni poszli. Chyba pani nie wierzy, że ja...
- Harry, podejdź tu proszę! - Kiedy to uczynił, wręczyła mu słuchawkę. Zerknął na nią pytająco. - Twój ojciec. 
Harry natychmiast przyłożył słuchawkę do ucha. Słychać było dość mocny szum, ale przekaz głosu był mimo to czysty. 
- Tato?
- Harry, wszystko w porządku?
Był trochę zachrypnięty, mówił szybko, wyraźnie się śpieszył. W tle słychać było jednostajny turkot i odgłosy przerzucania rzeczy.
- Jasne. 
- Zapominasz, że wiem kiedy kłamiesz?
Chłopak odpadł bezwładnie na fotel. 
- Oni oskarżają mnie o zabicie młodszego ucznia, to jest... ja nie zupełnie nie ogarniam tego co się dzieje. 
- Profesor McGongall wspomniała mi co się wydarzyło.
- Tak, Luna widziała w nocy jak takich dwóch pakuje jakieś ciało do schowka, potem je znaleziono, a teraz wywołano mnie z lekcji i mówią, że znaleźli moje odciski palców na tym uczniu i na narzędziu i... jak?! Jak niby? Przecież ja nic nie zrobiłem, nie rozumiem dlaczego akurat mi chcą to przypisać...
- Posłuchaj - powiedział ostro. - Musisz zachować spokój, przede wszystkim.
- Ale... jak mam być spokojny?! Przecież oni mnie oskarżają o morderstwo! A teraz przeszukują mój pokój! - jęknął z paniką. 
- Jeżeli cokolwiek znajdą...
- Jak mogą cokolwiek znaleźć?! Skąd? Nie mam nic wspólnego z tymi...
- Naprawdę muszę ci to mówić? Podrzucą, spreparują, przyniosą, cokolwiek,jeżeli chcą grać w ten sposób, by ciebie oskarżać, nie ma znaczenia co przedstawiają za dowody bo to i tak prowadzi do jednego.
- Ale ja...
- Uspokój się! Słuchaj mnie uważnie, jeżeli cokolwiek znajdą, cokolwiek co uznają za rzekomy dowód na twoją winę, mów, że ktoś ci to podrzucił, jakiś inny uczeń, który byłby faktycznym sprawcą. 
- Ale to oni to zrobią, nie mogę po prostu tego wytknąć?! To jest ewidentna farsa! 
- Nie, nic tym nie zyskasz, bo to oczywiste że odstawia się tutaj cyrk. 
- A obstawaniem za tym, że to inny uczeń mnie wrabia cokolwiek zyskuję? 
- Tak. W ten sposób wchodzisz w grę i oni wiedzą, że ty wiesz, że to jest gra. Ale musisz zachować spokój. Nie możesz pozwolić na to by wytrącono cię z równowagi. Absolutnie niczym. 
- Ale...
- Weź głęboki oddech. Nic nie zrobiłeś, niczemu nie jesteś winny. Ty to wiesz, ja to wiem, profesor McGonagall to wie, twoi przyjaciele to wiedzą. Nic złego ci się nie stanie i nie jesteś w tym sam. 
Harry przetarł oczy. Był bezradny i zagubiony. 
- Dlaczego nie możesz tutaj być... potrzebuję cię... - Dopiero po chwili zdał sobie sprawę z tego, że na głos wyszeptał myśli. Poczuł się jak mały chłopiec, który błaga rodzica o pomoc. 
Przez chwilę na linii panowała cisza, mącona tylko przez dźwięki pędzącego pociągu. 
- Gdy tylko będzie sytuacja, której nie będziesz w stanie podołać, nie minie minuta i będę tuż obok ciebie - powiedział poważnie, mocno akcentując każde słowo. 
- Obiecujesz? 
- Jesteś dla mnie najważniejszy i zawsze będziesz. Nigdy nie będzie niczego, co powstrzyma mnie przed udzieleniem ci pomocy w jakiejkolwiek formie. Nikomu nie pozwolę cię skrzywdzić i zabiję każdego, kto będzie próbował. Rozumiesz?
- Rozumiem - odpowiedział cicho. 
- Wyprostuj się, głowa do góry, pierś do przodu i spokój. W spokoju możesz bronić się najlepiej. 
- Tak, rozumiem - powtórzył. 
- I Harry... - Artykułowanie uczuć zawsze sprawiało mu trudność, ale tym razem tak nie było. Czuł, że jego syn bardzo tego potrzebował. - Kocham cię. 
Od razu poczuł się jakby lżej. Odetchnął. 
- Dziękuję, tato. 

*


Flawiusz z rozbawieniem przyglądał się jak jego starszy (i zdecydowanie bliższy mu) brat zarządzał dekorowaniem swojego rzymskiego pałacu. Cały hol miały wypełnić ulubione kwiaty Fiony - dalie. 
- Chcę żeby były wszędzie! - mówił do człowieka, który przewodniczył organizacją, ten skrzętnie notował każde życzenie Kajusza. - Absolutnie wszędzie i w każdym pokoju. Chcę te cudowne serpentyny i dmuchawki, które przygotowaliście państwo na przyjęcie Gali Mistrzów. I brokat, wszystko powinno się mienić niczym brylanty!
Wbiegł na środek ogromnego holu, rozłożył ręce i skierował twarz do sufitu, na moment zamknął oczy. W wyobraźni już widział jak wspaniałe będzie to przyjęcie! Przyjęcia, ha, impreza na tysiące osób! Westchnął w rozkoszy. 
- I balony! Chcę żeby było mnóstwo balonów! W różnych kształtach! Zielone, niebieskie, czerwone, fioletowe! Srebrne i złote! Purpurowe, żółte i pomarańczowe!
Jego radość i entuzjazm były zaraźliwe, toteż Flawiusz również nie mógł przestać się uśmiechać, chociaż wciąż nie znał powodu całej tej hecy.
- Muzycy! Chcę ten sam skład artystów. Gdyby z jakiegoś powodu ktoś odmówił, proszę zaproponować taką stawkę, która będzie ofertą nie do odrzucenia! I zaproszenia! Do wszystkich!
- Wszystkich? - dopytał niepewnie chudy mężczyzna w kraciastej marynarce. Przerwał na chwilę notowanie.
- Wszystkich! Ogłoszenia gdzie się da, przyjęcie otwarte dla każdego, kto tylko odpowiednio się ubierze! 
- Potrawy również tak jak uprzednio?
- Oczywiście!
- Rozumiem. Czy to wszystko na tą chwilę, panie Gatsby?
W pewnych kręgach, a właściwie to w większości kręgach w jakich się obracał, znano go jako pana Gatsby. 
- Tak, na teraz tak!
Pożegnał się z organizatorem, po czym rozsiadł się na poduszkach rozrzuconych na podłodze. Kazał przynieść sobie i bratu po drinku. 
Flawiusz przysiadł obok niego. 
- Powiesz mi z jakiego powodu wyprawiasz tak huczną imprezę? 
- Oczywiście, mój drogi! - zawołał z radością. Był tak szczęśliwy, że ledwo mógł mówić. Poprawił rozwiane od biegania blond włosy, przysunął się do brata. Jego oczy świeciły jak iskierki, a on sam prawie dygotał z nadmiaru energii. - To bardzo radosna nowina, mój drogi! - Zrobił pauzę, napawał się widokiem oczekującego na jego słowa Flawiusza. On się ucieszy, on na pewno się ucieszy. - Moja ukochana Fiona jest w ciąży! Będę ojcem, mój drogi!
Flawiusz roześmiał się odruchowo. Szeroko otworzył oczy z zaskoczenia. 
Lokaj właśnie przyniósł im srebrną tacę z dwiema szklankami i trunkiem w pięknej, połyskującej szafirowym kolorem butelce. 
- To wspaniale! Słowa nie opiszą jak bardzo się cieszę!
Kajusz rzucił mu się na szyję.
- Wiem, mój drogi! Wiem. 





Soundtracks:

1. Tommy Edwards - (Now and Then There's) A Fool Such As I
2. Moon Ate The Dark - Messy Hearts
3. Asteroid Galaxy Tour - The Sun Aint Shining No More



Zapraszam do komentowania - chętnie poznam Wasze wrażenia, pytania również bardzo oczekiwane :)

5 komentarzy:

  1. O mój Boże...

    Nie no, takiej intrygi Dumbledore'a w życiu się nie spodziewałam. Podejrzewałam Fioravantich, a tu proszę! Teraz na myśl kolejnego czekania na rozdział, aż mnie skręca. Piszesz cudownie, naprawdę! Poza tym, postać Lily bardzo mi się podoba. Różni się od tych z innych opowiadań, co jest na wielki plus. Wydaje się bardziej realna i pasująca do historii.

    Z niecierpliwością czekam na dalszy rozwój wydarzeń w 73 rozdziale :)

    Pozdrawiam, Cennetyn Black.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie wierzę, nie wierzę... Liy żyje i spotkała Seva, tylko szkoda że on ma to za sen.

    OdpowiedzUsuń
  3. Witam ponownie.
    w założeniu miałam zamiar komentować po każdej części, ale doszłam do wniosku, że to raczej nie ma sensu. Tu się po prostu za dużo dzieje.Nie znajduję słów by opisać uczucia, jakie mną targały podczas lektury.Łącznie z wyzywaniem nic niewinnego laptopa :)Śmiech przeplatał się ze łzami, złość z radością.Scena umierania Dana - mistrzostwo!!! Severus mnie wkurzył !!!, ale taki jego urok... Mark zaskoczył, przy Alayi zdurniałam totalnie, ale kto pojmie pokręcony umysł psychiatry... Drops ---> zakała. Coś mi się wydaje że te wszystkie problemy Harry'ego to jego zasługa. Jednego nie mogę przetrawić i nerw mną negatywny szarpie - żyjącej Evans. W jakimkolwiek wydaniu , nie cierpię baby, i nikt mnie do niej nie przekona. ( Ech musiałam trochę żółci wylać - przepraszam) Jeśli chodzi o mnie, to niech ona sobie pozostanie tylko w snach. Ale pewnie to płonne nadzieje :D
    Twórz dalej, bo robisz to cudnie. Niejedna książka wysiada przy Twojej intrydze szpiegowskiej. Czekam z niecierpliwością i pozdrawiam cieplutko
    Kropeczka

    OdpowiedzUsuń
  4. Krwawi mi serce z pojawienia się Lily bo to oznacza, że Sevmione umarło, a to był najlepiej poprowadzony wątek o tej dwójce jaki przeczytałam, a mam wrażenie że przeczytałam już całą polską część Internetu zawierająca opowiadania o tej dwójce. Mimo wszystko mam nadzieję, że postanowisz wrócić do pierwotnego parringu (a może pairingu? Nigdy nie wiem).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aw, dziękuję Ci bardzo! Zależało mi na tym, by ta relacja między nimi, przez wielu postrzegana jako kontrowersyjna, urodziła się naturalnie i nie była przesadzona w żaden sposób.
      Co do Lily i Severusa cóż, będzie się bardzo bardzo dużo działo :D. Samo to, że ona żyje, nie decyduje od razu o tym, że będą razem :D.

      Usuń