NEXT CHAPTER


.

.

1.04.2014

59.
Les parents d'Harry



 Through light and dark I fight to be
So close, shadows and lies mask you from me
So close, bath my skin the darkness within
So close, I wish my life had never come here
So close, please clear the anguish from my mind


Nie rozumiem dlaczego on nie chce ze mną rozmawiać - powiedział Severus, zerkając na Alayę
Szli właśnie skrajem błoni. Powietrze o tak wczesnym poranku było bardzo rześkie i chłodne. Słońce ledwie przedzierało się poprzez gęsto ułożone na niebie szare chmury. Cała atmosfera w połączeniu z dość niską jak na początek września temperaturą, tworzyła smętną, sprzyjającą melancholii aurę. Severus nie czuł się najlepiej. Z jednej strony odczuwał stres związany z czekającą go nieuchronnie rozmową z synem, a z drugiej głęboki smutek i złość w związku z własną bezradnością.
Alaya zmniejszyła trochę długość smyczy i westchnęła.
- On w ogóle nie chce rozmawiać.
- Z tobą i Leonelem rozmawia - odparł.
W tonie jego głosu wyczuła irytację i pewien wyrzut, którego ktoś mniej wyczulony niż ona z pewnością by nie zauważył.
- Tak, ale... To co innego.
- To, że z tobą to jeszcze rozumiem. W końcu jesteś jego żoną i tak dalej, ale ten Celter?
Chrząknęła i odwróciła wzrok, spoglądając w stronę jeziora i jego migoczącej tafli. Domyślała się, że dla przyjaciela jej męża cała sytuacja była bardzo przykra. Nie dość, że Daniel przez tyle lat nie powiedział mu o swojej chorobie to jeszcze teraz w ogóle nie chciał niczego o sobie mu mówić. Odzywał się co prawda, ale były to wypowiedzi o błahych sprawach, drobnostkach. Severusowi nie mówił nic na temat swojego samopoczucia, swojego zdrowia, swoich myśli. Ignorował pytania i odpychał od siebie całe wsparcie, jakie Severus chciał mu okazać. Ona rozumiała dlaczego tak się działo, ale Snape ani trochę.
- Leonel jest jego psychiatrą.
- I przez to Daniel ma do niego więcej zaufania niż do mnie?
To skomplikowane. U Leonela jako specjalisty Daniel, mniej lub bardziej świadomie, szuka profesjonalnej pomocy.
- Tak - mruknął, krzywiąc się. - Może i ja nie jestem żadnym specjalistą, ale jestem jego najlepszym i właściwie to jedynym przyjacielem, a on zachowuje się jakbyśmy wcale się tak dobrze nie znali. Wyraźnie czuje, że on nie chce mojego zainteresowania ani wsparcia i zupełnie nie mogę tego pojąć.
Przystanęli u progu Zakazanego Lasu. Will podbiegł do jednego z drzew, napinając smycz i zaczął je z zaciekawieniem obwąchiwać.
- Teraz wszyscy się nim interesują. Oczywiście w tym negatywnym sensie. Nic dziwnego, że przez to zaczął się jeszcze bardziej zamykać przed innymi ludźmi.
- Nie sądziłem, że zostanę wrzucony do tego samego worka co wszyscy inni ludzie.
- Wiesz... jak nad tym myślę to teraz doszłam do wniosku, że on tak naprawdę nigdy nie był z nikim całkowicie szczery. Dopiero niedawno gdy zaczął terapię z Leonelem, a teraz ze mną.
- Szkoda, że najwyraźniej ja już nie mam wstępu do tego elitarnego grona - mruknął z goryczą.
- To nie tak, Sev - szepnęła, wbijając wzrok w pieska, który właśnie rozłożył się koło jakiegoś krzewu.
- A jak? Może najlepiej wytłumacz mi to wszystko od początku.
Wzięła głęboki oddech
- Przez całe życie budował swoją pozycję, swój wizerunek. Wszystko to opierał na grze, na udawaniu zdrowego. Teraz gdy ktoś mu tę misterną konstrukcję zniszczył, Daniel jest przerażony. Przerażony jak jeszcze nigdy. Dla niego to sprowadziło się do punku sprzed wyjazdu do Rzymu kiedy był nastolatkiem. Tylko, że teraz nie ma już takiej możliwości, by ukryć swoją chorobę.
- Przecież... uh... - przerwał na moment. - Dla mnie nie liczy się to czy ma schizofrenię czy nie. Nie liczy w tym sensie, że to nie jest dla mnie powód do tego, bym zmieniał na gorsze swoją opinię o nim. Wręcz przeciwnie.
- Wiem o tym, ale Daniel nie patrzy na to w ten sposób. Żeby zrozumieć jego sposób widzenia trzeba najpierw zrozumieć z czego on wynika. Jego postrzeganie świata jest skrzywione nie tylko przez chorobę, ale  i przez jego doświadczenia.
- To znaczy? - spytał bezradnie.
- Opowiadałam ci trochę o tym jak traktowała go jego rodzina. Od dziecka wysłuchiwał, ze jest nic niewarty, bezużyteczny, że jest jakimś podczłowiekiem. Nie tylko nie okazywano mu miłości, ciepła, zainteresowania, ale traktowano jakby był już nawet nie kimś, ale czymś gorszym. Ja też przecież nie wiem wszystkiego o tym jak to dokładnie wyglądało. Podejrzewam, że było jeszcze gorzej, ale Daniel nie chce o tym mówić...
- To rozumiem - przyznał. - Pewnie dlatego, że sam nie lubię opowiadać o swoim dzieciństwie. Dan miał nieporównywalnie gorzej niż ja. Ja zawsze mogłem liczyć na mojego ojca, a to że matka zachowywała się jak się zachowywała to cóż... Nie posuwała się jednak do przemocy ani fizycznej ani słownej. Po prostu mnie ignorowała.
Alaya spojrzała na niego w taki sposób, że od razu wyczuł, iż najpewniej właśnie tworzyła w myślach jego portret psychologiczny.
- O nie - dodał szybko. - Żadnych psychoanaliz. Przez chwilę zapomniałem, że rozmawiam z psychiatrą.
Uśmiechnęła się lekko. Widać było, że był to uśmiech sztuczny, wyuczony. Wcale nie miała miała ochoty się uśmiechać. Opuściła głowę i przymknęła oczy.
- Dzieciństwo kształtuje i wszystkie ważne przeżycia z jego okresu zostają z nami aż do śmierci. Szczególnie te traumatyczne. Należy znaleźć równowagę pomiędzy zakopywaniem ich w meandrach pamięci, a rozpamiętywaniem. Żadna skrajność nie jest dobra.
- Tak.
- Matka Daniela chciała, żeby ojciec zabrał go do Rzymu bo miała go już dość... Bo nie mogła go znieść. Chociaż sama nigdy nie chciałam mieć dzieci to uważam, że takie traktowanie jest niedopuszczalne i karygodne. W każdym razie to stworzyło Danielowi możliwość innego życia. Tam nikt nie wiedział o tym, że jest chory. Zaczął to ukrywać, kontrolował swoje zachowanie na tyle na ile był w stanie, a przede wszystkim unikał kontaktu z ludźmi, nawiązywania relacji. Zdawał sobie sprawę z tego, że gdy ktoś zacznie z nim często przebywać, w końcu zauważy, że coś jest z nim nie tak.
- Ja nie zauważyłem. Jakkolwiek odnosiłem wrażenie, że jest inny, dziwny. Brałem to za specyficzny charakter. - Westchnął, przygryzł usta i przyłożył dłoń do oczu z miną, jakby przypominał sobie coś wyjątkowo nieprzyjemnego. - Nawet wielokrotnie komentowałem jego słowa czy zachowanie, wspominając, że jest nienormalny czy coś w tym stylu. Nie miałem nic złego na myśli, ale gdy teraz o tym pomyślę to aż mnie mdli.
- Nie zauważyłeś bo Daniel robił dosłownie wszystko, byś nie zauważył. Przez całe życie robił wszystko, by nikt nie zauważył.  Zatrważające. I właśnie dlatego teraz jest tak bardzo wycieńczony. Pierwszy raz miał z kimś, pomijając relację ze mną, taki bliski kontakt. Ten nieustanny stres, permanentny strach... to go wykończyło do cna.
- Pewnie przy takich moich komentarzach bał się czy tylko żartuję czy już zacząłem coś podejrzewać.
Alaya przytaknęła w milczeniu. Poprawiła sobie zapięcie swetra, który miała pod płaszczem i spojrzała w kierunku chatki Hagrida, z której ten właśnie wyszedł, by zająć się swoim ogródkiem i przyszykować rzeczy na poniedziałkowe lekcje. Przez kilka minut żadne z nich nic nie mówiło.
- Daniel trzymał się z daleka od nawiązywania więzi z ludźmi. Cały czas się uczył, ale nie wszystko mógł sobie zaplanować. Na pewno nie zaplanowałby spotkania i pokochania mnie.
- Dlaczego tak sądzisz? - spytał, marszcząc brwi.
- Hm. Bo każdy kontakt z innym człowiekiem wzbudzał w Danielu lęk, a co dopiero sama myśl o budowaniu głębokiej relacji. Przecież by zminimalizować ryzyko, że w końcu się domyślę, że nie wszystko z nim w porządku spędzał absurdalne ilości czasu na nauce i pracy.
- A tymczasem ty już o tym wiedziałaś.
- Tak. I nie wspominałam o tym bo wydawało się, że wyparł chorobę ze świadomości. Beznadziejna sprawa - przerwała na chwilę. - To prowadzi nas do wniosku, iż Daniel od zawsze był przekonany, iż ze względu na chorobę  nie zasługuje na uwagę drugiego człowieka. Ukrywał schizofrenię bo to dla niego oczywiste, że gdyby ktoś się o niej dowiedział, natychmiast zaczął by go traktować tak jak jego rodzina. I niestety ostatnie wydarzenia przebiegły zgodnie z takim Daniela wyobrażeniem - dodała smutnym tonem. - Dla Daniela fakt upublicznienia informacji o jego chorobie niszczy całe jego życie.
- Stop. Nie do końca to ogarniam. Przecież musi mieć świadomość, że nikt mu nie odbierze jego osiągnięć.
- Właśnie o to chodzi, że Daniel nie tak to postrzega. Przez sposób w jaki go wychowano, ma przeświadczenie, iż jest coś wart tylko jako człowiek zdrowy. Dlatego przed samym sobą nigdy nie czuł się dobrze, bo siebie nie mógł okłamywać. Jak wiesz, jego ojciec najpierw bagatelizował jego chorobę, nie dopuszczał tego do siebie, a potem odtrącił Daniela od siebie w najbardziej okrutny sposób w jaki tylko mógł. Powiedział mu, że ze względu na schizofrenię, wszystko co osiągnął, Kamień i inne... traci całą wartość. Że to nic nie znaczy. Że czegokolwiek by nie zrobił, to nigdy nie będzie miało żadnej wartości, że on nie ma wartości jako człowiek, że  nic nie znaczy, że nie jest do niczego zdolny. Że nie chciał takiego syna.
Severus spojrzał na nią z szeroko otwartymi oczami. Trudno sobie wyobrazić jaki ból mogły sprawić takie słowa.
- Daniel widzi siebie zgodnie z tym, co mu wpoiła rodzina. Dlaczego tak wiele osiągnął? Bo ciągle próbował pokazywać sobie, że może jednak wcale nie jest nic niewarty. W jego odczuciu, udając zdrowego mógł liczyć na komplementy, wyrazy uznania. Podziw społeczeństwa przeciwważył jego wewnętrzną pogardę do siebie.
- Są ludzie, którzy go doceniają takim jakim jest. Dlaczego widzi to u ciebie, a u mnie nie? - spytał.
Oblizała usta i gwizdnęła cicho, przywołując szczeniaka. Kucnęła przy nim gdy podbiegł i pogłaskała go po pyszczku. Przez kilka minut zwlekała z odpowiedzią.
- Wie o tym, iż jeszcze przed naszym ślubem dowiedziałam się o jego chorobie i mimo to byłam z nim. I teraz chcę z nim być. To dla niego szok i coś absolutnie niezrozumiałego. Myślę, że w oswajaniu się z tym pomagają mu uczucia, jakie do mnie żywi. Świadomość, że byłam przy nim pomimo jego choroby, podświadomie wzbudza w nim pewne poczucie bezpieczeństwa kiedy teraz przebywa przy mnie. Jednak nie potrafi zrozumieć dlaczego go nie odrzuciłam, dlaczego go nie odrzucam. Nie zgadza mu się to z jego postrzeganiem świata i ludzi.
- A nie może przyjąć do wiadomości, że jego choroba niczego w naszej przyjaźni nie zmienia?
- Według niego to jedynie kwestią czasu pozostaje to jak go od siebie odtrącisz. Uważa, że tylko z litości jeszcze tego nie zrobiłeś.
Mężczyzna westchnął i pokręcił głową.
- Przecież to jakiś absurd! On dobrze mnie zna, wie, że nigdy bym go nie odtrącił.
- Sev, czy ty mnie w ogóle słuchasz? - jęknęła. - Uważa, że owszem, na pewno byś go nie odtrącił jako zdrowego człowieka. Ale znając prawdę? Według Daniela jego choroba wpływa na to jak postrzegają go inni. Dla niego to, by ktoś go zaakceptował dokładnie takim jaki jest, to jak jasna ciemność, gorący lód. Oksymoron, coś sprzecznego i niemożliwego.
- Więc co ja mam zrobić? - zapytał z rezygnacją.
- Nie mam pojęcia. Nie wiem czy w ogóle można w tym względzie cokolwiek zrobić - powiedziała, czując że zbiera jej się na płacz.
- Leonel nie może w taki sposób poprowadzić tej terapii, żeby przekonać Daniela, że nie wszyscy patrzą na niego tak jak mu się wydaje?
- Powiedział mi, że zrobi wszystko co w jego mocy, żeby Danielowi pomóc - odpowiedziała cicho, starając się pohamować łzy. - Jednak... Wpływ na to jest... Leo określił to jako niemalże niewykonalne. - Przerwała, odetchnęła głęboko i spojrzała gdzieś w dal. - A wiem, że dodał "niemalże" tylko po to, by jakoś mnie wesprzeć. Chociaż to nie ja tutaj potrzebuje wsparcia.
- Ty uważasz, że to niemożliwe?
Wzruszyła bezradnie ramionami i oparła się o drzewo, przy którym stała.
- Chciałabym się mylić.
- Czy... - zaczął po chwili ciszy.
- Tak?
Zawahał się. Już wcześniej chciał poruszyć ten temat, ale nie był pewny jakiej reakcji ze strony Alayi może się spodziewać.
- Jesteś pewna, że Leonelowi można ufać?
Spojrzała na niego, zaskoczona tym pytaniem i powagą z jaką je zadał. Jakby naprawdę miał poważne wątpliwości co do doktora Celtera.
- Oczywiście - odparła stanowczo.
Severus skrzywił się nieznacznie i odwrócił wzrok. Przez parę minut przyglądał się jak Hagrid ustawia klatki z ze zwierzętami. Wyglądały jak połączenie skorpionów z jaszczurkami i raczej nie zachęcały do tego, by się nimi opiekować. Tymczasem szczeniak położył się przy nim i wlepił w niego ciemne oczy, jakby chciał niewerbalnie przekazać wolę bycia pogłaskanym.
- Jak długo go znasz?
Przykucnął i zaczął gładzić pieska po grzbiecie.
- Od czasu kiedy wróciłam do Paryża.
- Na tym oddziale pracują jeszcze inni psychiatrzy. Dlaczego akurat on?
- Jego najlepiej poznałam. Tylko on wzbudzał moje zaufanie na tyle, by...
- Dlaczego? - powtórzył trochę ostrzej.
- Mieliśmy od początku duży kontakt ze sobą. Leonel też ma specjalizację z neurochirurgi i do operacji zawsze łączono nas razem. Zaczęliśmy rozmawiać. To znaczy on zaczął. Ja nigdy nie miałam ochoty na nawiązywanie nowych znajomości, ale z jakiegoś powodu jego polubiłam.
- Może to on nalegał na to, by to z tobą wykonywać operacje? - zasugerował.
- Może - mruknęła obojętnie. - Nawet jeżeli tak było to przecież nie ma w tym nic złego. Najwyraźniej chciał mnie poznać. Zawsze wielu mężczyzn chciało.
- A jeżeli miało to inny kontekst? Jeżeli chciał się przez ciebie zbliżyć do Daniela?
Ala zmarszczyła brwi.
- Trochę bez sensu. Nie miałam wtedy kontaktu z Danielem i nie wiedziałam kiedy będę miała.
- Ale mógł się wielu rzeczy o nim od ciebie dowiedzieć, prawda?
- Tak, ale to też nie jest nic dziwnego. Daniel jest przecież sławą na skalę światową. Ludzie zawsze się nim interesowali, to naturalne biorąc pod uwagę jego osiągnięcia. Teraz zainteresowanie weszło na inne tory, ale to też już zupełnie inna sprawa.
- Przypomnij mi, dlaczego wróciłaś do Paryża?
- Poproszono mnie o zaangażowanie się. Zaczynały się wtedy te...
- Tak - przerwał jej. - Właśnie. Dlaczego poproszono akurat ciebie? Rozumiem, że jesteś wybitnym specjalistą, ale przecież nie na tyle znanym.
- Podejrzewam, że zostałam polecona - powiedziała, wzruszając ramionami. - Co to ma za znaczenie?
- Być może kluczowe. Dostajesz propozycję pracy w najlepszym ośrodku we Francji, gdzie akurat rozpoczyna się ciąg bardzo nietypowych zdarzeń i akurat tam trafiasz na Leonela, któremu tak zależy na tym by poznać ciebie i teraz widać, że zależy mu na tym, by przebywać w pobliżu Daniela, być na bieżąco z jego stanem zdrowia zarówno psychicznym jak fizycznym.
- No i co? - spytała bez zainteresowania.
- Czy to nie wydaje ci się podejrzane?
- Nie. Leonel nie wiedział, że Daniel jest chory na schizofrenię. Kiedy to zauważył to naturalne, że był zaciekawiony, w końcu jest psychiatrą.
- Posłuchaj - wstał i spojrzał na nią uważnie, ściszając odrobinę swój głos. - A jeżeli to właśnie Celter ciebie polecił? Jeżeli to on chciał, żebyś znalazła się w tym samym szpitalu co on?
Wytrzeszczyła na niego oczy.
- Niby jaki Leo miałby mieć w tym cel?
- Taki, który teraz udaje mu się osiągnąć. Kontakt z Danielem.
- Powtarzam ci - powiedziała z nutą irytacji. - Nie wiedziałam wtedy, że niedługo będę mogła znów być z Danielem, więc niby skąd miałby o tym wiedzieć Leo? Nie wiedziałam wtedy nawet o tym, że będzie Gala i, że...
- A jeżeli - wtrącił. - on wiedział, że się odbędzie? Zorganizowana pierwszy raz od kilkunastu lat. Dziwny zbieg okoliczności.
- Jasne - prychnęła. - Może jeszcze zaraz powiesz, że Galę zorganizowano w tym roku specjalnie dla mnie i dla Daniela, żeby stworzyć nam ładne tło do spotkania?
- Nie zdziwiłbym się gdyby taka była prawda.
Kobieta pokręciła głową i zaśmiała się krótko.
- Mówisz jak paranoik.
- Zastanów się. Skąd tyle wiedział o tym, że będzie medialna nagonka na Daniela? Na jakiej podstawie twierdził, że jeżeli Daniel nie podda się dobrowolnie ubezwłasnowolnieniu to czekają go jeszcze większe problemy? Skąd miał wtedy tę buteleczkę lekarstw na schizofrenię skoro zostały skrupulatnie wycofane?
- Do czego zmierzasz?
- Do tego, że temu człowiekowi nie można ufać bo wszystko wskazuje na to, że ma powiązania z ludźmi, którzy teraz stoją na czele rządów. Ludźmi, którym zależy na tym, by jak najbardziej komplikować Danielowi życie. Wszystko wskazuje na to, że jest jednym z tych, którzy działają na zlecenie Fioravantich.
Alaya przyglądała mu się z taką miną jakby nie wiedziała czy to był żart i powinna się teraz roześmiać czy też Severus mówił całkowicie poważnie.
- Nie - powiedziała cicho. - Na to wskazują tylko twoje teorie, które biorą się z twojej niechęci do Leonela.
- Biorą się z uważnej obserwacji i wnikliwej analizy - wycedził przez zęby.
- Przestań! - syknęła. - To całe szpiegowanie sprawiło, że teraz wszędzie widzisz spiski. Albo chcesz je widzieć bo to sprawia, że...
- Alaya - przerwał jej ostro. - Prosiłem cię, żebyś mnie nie psychoanalizowała.
- W porządku. A ja proszę cię byś przestał snuć paranoidalne teorie na temat Leonela. To strata czasu, który mógłbyś poświęcić na bardziej pożyteczne zajęcie, który w przeciwieństwie do tego miałoby jakiś sens.
Przez kilka minut znów żadne z nich nic nie mówiło. Severus był pewien, że jego nieufność w stosunku do Celtera nie jest bezpodstawna i że wiele z jego przypuszczeń jest bardzo prawdopodobnych. Jednak wiedział też, że nie zdoła o tym przekonać Alayi, a przynajmniej nie w tej chwili.
- Zastanawia mnie jeszcze jedna rzecz - powiedział, na co spojrzała na niego pytająco. - Fizyczny stan zdrowia Daniela.
- Tak?
- Przez ten czas, który się znamy praktycznie nie chorował. Jakieś przeziębienia czy tego typu sprawy to tak, ale nic poważnego. Oczywiście mógł to przede mną ukrywać, ale zakładam, że w tym względzie był szczery.
- Więc?
- Uważam, że to podejrzane, iż nagle wszystko w jego organizmie zaczyna się psuć. Ni stąd ni zowąd i to w takim stopniu. Te dolegliwości i choroby muszą mieć konkretne źródło. Komuś na pewno jest to bardzo na rękę.
Przyglądała mu się w milczeniu analizując jego słowa. W pewnym momencie jej wzrok padł na teren błoni przy zamku.
- Chyba ktoś chce z tobą porozmawiać - szepnęła.
Poczuł jak jego serce zabiło szybciej ze zdenerwowania. Gdyby chodziło o Hermionę, Alaya na pewno użyłaby jej imienia. Przez jedną krótką sekundę miał ochotę zmienić się w nietoperza i gdzieś odlecieć.
Ala uśmiechnęła się do niego, podniosła pieska i przytuliła go do siebie.
- Nie będę wam przeszkadzać. I tak muszę niedługo być w pracy.
- W niedzielę?
- Takie życie lekarza - mruknęła, zerkając na zegarek. - Ojej. Nie niedługo tylko w tej chwili... Hej! - zawołała do Harry'ego, który był już na tyle blisko, że mógł ich usłyszeć.
- Cześć - przywitał się odrobinę nieśmiałym tonem.
- Trzymaj - powiedziała, podając Severusowi szczeniaka. - Miłego dnia, panowie.
Po tym pożegnaniu od razu deportowała się do Paryża. Harry przez chwilę patrzył na miejsce, w którym zniknęła, zastanawiając się jak mogła użyć teleportacji skoro na terenie Hogwartu nie można się było teleportować. Tak przynajmniej mówiła Hermiona, opierając się na lekturze Historii Hogwartu. Jako, że była najprawdopodobniej jedyną osobą, która przeczytała ową pozycję, wierzył jej na słowo. Jednak  jak widać, zabezpieczenia nie były nie do ominięcia.
- Jak się czujesz?
- W życiu nie czułem się lepiej.
- Bardzo rozczarowany?
Harry uśmiechnął się i pokręcił głową. Mętlik, który początkowo kłębił się w jego głowie teraz zaniknął gdzieś, ustępując błogiemu zadowoleniu. Chociaż po mężczyźnie nie było widać żadnych konkretnych emocji, Harry odniósł wrażenie, że był trochę zestresowany.
- Miałem być rozczarowany?
- Nie wiem - odparł cicho. - Przestań - dodał do pieska, który właśnie zaczął lizać go po policzku.
Kiedy ten nic sobie z tej uwagi nie zrobił, Severus kucnął i postawił go na ziemi.
- Właściwie to... nie byłem nawet aż tak bardzo zaskoczony. Po takich wpisach to mniej więcej wiedziałem, czego się dalej spodziewać.
- Wpisach?
- Czytałem pamiętnik mamy.
- Och.
Zaczął głaskać psa tylko po to, by zrobić coś z rękami.
- To wyjaśnia dlaczego Tiara chciała mnie posłać do Slytherinu - stwierdził z rozbawieniem.
- To nie ma wielkiego znaczenia - powiedział mężczyzna, uśmiechając się lekko.
- Mogę o coś spytać?
Severus spojrzał na niego i skinął głową. Widząc Harry'ego w tak dobrym humorze i o wiele bardziej rozluźnionego niż on, nagle poczuł ulgę i spokój. Wstał, a wtedy pies zaczął podskakiwać, opierając się łapkami o jego nogi, domagając się kolejnych pieszczot.
- Dlaczego wtedy...
Nie dokończył, ale Severus domyślił się o co chodziło.
- Byłem przekonany, że swoją obecnością w pobliżu, narażam Lily na większe niebezpieczeństwo. To był największy błąd w moim życiu. Wszystko, co się później stało... czuję się osobiście odpowiedzialny za jej śmierć.
- Dumbledore. Ma szczęście, że go tu nie ma. Jak go następnym razem zobaczę to chyba nie ręczę za siebie. Jak można było wymyślić aż tak chory plan? Co on sobie wyobrażał? Manipulowanie wszystkimi w około... A propos... Riddle wie o tym wszystkim?
- Tak. I najpewniej niedługo zleci opublikowanie prawdy o całej historii tej... przepowiedni - prychnął. - Przygotuj się na eskalację zainteresowania.
- Przyzwyczaiłem się - powiedział ze śmiechem. - Ale wreszcie będą mieli dobry powód.
Na myśl  o tym jakie będą reakcje w szkole po tym jak na jaw wyjdą kłamstwa Dumbledore'a, Harry'emu chciało się śmiać. Mimo iż miał świadomość, że sprawa sama w sobie wcale nie była . zabawna. Czuł się zbyt dobrze, by reagować inaczej.
Severus ułożył usta w lekkim uśmiechu i przytaknął.
- Dziękuję - dodał Harry. - Za wszystko.

Do zamku wrócili ponad dwie godziny później, obaj trochę zmarznięci ale w dobrych humorach. Pierwsi uczniowie powoli zaczynali schodzić się na śniadanie do Wielkiej Sali, a po korytarzach kręcili się funkcjonariusze ochrony z pustymi, pozbawionymi jakiegokolwiek wyrazu twarzami. Chociaż... Harry dojrzał jednego, którego twarz nie była tak przeraźliwie pusta, a po chwili rozpoznał w nim Lucjusza Malfoya. Stał przy jednym z wielkich okien, przyglądając się czemuś w skupieniu.
- Pewnie chciałbyś zobaczyć w końcu swoje wyniki?
Spojrzał na ojca i przytaknął energicznie.
- O właśnie! Całkiem o nich zapomniałem. Jak mi poszło?
- Powiedzmy, że oceny są akceptowalne - odparł, zachowując zdawkowy ton.
Zeszli do lochów. Harry nie był pewien jak taką odpowiedź zinterpretować i zaczął się gorączkowo zastanawiać czy aby nie napisał sumów o wiele gorzej niż mu się wydawało. Może coś pomieszał w odpowiedziach? Może dodał nieodpowiednie składniki? Przypominając sobie w myślach wszystkie pytania, o mało nie potknął się na korytarzu o czyjegoś kota.
Severus otworzył drzwi gabinetu, puścił smycz szczeniaka, pozwalając mu tym samym rozłożyć się przy jednym z regałów, a następnie od razu podszedł do szafki, w której chował dokumentację. Wyją teczkę z dyplomem Harry'ego i podał mu ją, tajemniczo się przy tym uśmiechając.
Chłopak zajrzał do środka, czując jakby serce podjeżdżało mu do gardła. Po chwili poczuł ulgę. Pięć "wybitnych" i trzy "powyżej oczekiwań"! Niezaliczone Wróżbiarstwo, ale o tym wiedział od początku, w końcu nawet nie zjawił się na egzaminie.
- Rzeczywiście, całkiem akceptowalne - mruknął, próbując pohamować śmiech.
Severus zawahał się, ale w końcu powiedział:
- Naprawdę bardzo się cieszę.
Harry rozpromienił się i jeszcze raz przyjrzał się ocenom.
- Wreszcie będę mógł zamówić podręczniki.
Mężczyzna zdjął z pobliskiego regału jakąś starą książkę i podał Harry'emu.
- O jedną mniej do kupienia. Jest trochę popisana, ale zdatna do użytku.
- Dziękuję - powiedział Harry, przełożył dyplom pod pachę i otworzył Eliksiry dla zaawansowanych. - Trochę? - powtórzył ze śmiechem. - Bardziej się chyba nie dało.
Wszystkie marginesy pozapisywane były drobnym, pochyłym pismem. W wielu miejscach pojedyncze słowa czy całe zdania zostały przekreślone i poprawione.
- Nie moja wina, że autorzy nie byli dostatecznie kompetentni.
Harry zachichotał.
- A mógłbym zobaczyć swój akt urodzenia?
Gdy trzymał go już w dłoniach, nie mógł przestać wpatrywać się w rubrykę z nazwiskami rodziców. Przy "matka" znajdował się napis: Lily Eve Evans ur. 30 stycznia 1960. Natomiast wpis pod "ojciec" głosił: Severus Tobiasz Snape ur. 9 stycznia 1960. 
Mogę go wziąć?
- Oczywiście.
- Ale to nie jest jedyny egzemplarz?
Severus pokręcił głową.
- Oryginał jest w urzędzie.
Harry położył trzymane w rękach rzeczy na stoliku, następnie podniósł Foxa, który spał sobie spokojnie na fotelu i zajął jego miejsce, głaszcząc go jednocześnie po pyszczku. Kot zamruczał z zadowoleniem i spojrzał na Severusa w taki sposób, jakby chciał mu zwrócić uwagę, iż przez niego jest niewystarczająco często głaskany.
- A... - zaczął Harry, ale wtem jego uwagę przykuł szczeniak. - Skąd ten piesek?
- Daniela. Znalazł go gdzieś i zatrzymał.
Przez chwilę miał ochotę zapytać jak Daniel się czuje, ale powstrzymał się.
- Naprawdę miałem spokojne wakacje. Chociaż czułem się jak po jakiejś drugiej stronie zwierciadła czy w innym wymiarze. Dursleyowie byli dla mnie tak nadzwyczajnie mili i troskliwi, że wiedziałem, iż za tym musi się coś kryć. A... Hermiona wiedziała już od jakiegoś czasu, prawda? Tak sobie pomyślałam bo bywała bardzo zmieszana jak rozmawialiśmy.
- Jej wścibskość zdecydowanie przekraczała granice - mruknął, przypominając sobie jak Hermiona przyznała mu się do grzebania w jego rzeczach. - Ciągle się tutaj kręciła, myszkowała w moich rzeczach, a ja nie mogłem zrozumieć z czego to wynikało.
Uśmiechnął się i spojrzał na Severusa.
- Zakochała się.
- Gdy to zauważyłem to stwierdziłem, że ze względu na sytuację w jakiej się znalazła, nie powinienem sprawiać jej przykrości - skomentował z westchnieniem.
Harry zmarszczył brwi, zaniepokojony tą wypowiedzią.
- Tylko ze względu na jej sytuację? To znaczy... nie chcę się wtrącać, ale...
- Harry - przerwał mu. - To jest moja uczennica, ledwie pełnoletnia, a na dodatek twoja przyjaciółka.
- Nie rozumiem w czym problem.
- W tym, że powinna interesować się osobnikami w swoim wieku, a nie dziewiętnaście lat starszymi ojcami swoich przyjaciół, którzy uczą w szkole, do której uczęszcza - rzekł nadzwyczaj zdecydowanym tonem i skrzyżował ramiona.
- Ale...
Przerwał bo nie miał pomysłu, co powiedzieć. Zrobiło mu się trochę przykro ze względu na Hermionę. Dobrze wiedział jak mocno przez ostatnie miesiące piątej klasy całą sytuację przeżywała. Powtórzył sobie w myślach, by się nie wtrącać.
Po chwili przypomniał sobie o co tak bardzo chciał spytać.
- Tak sobie myślałem... bo...
- Tak? - zachęcił go.
- Zastanawiałem się... czy mógłbym dowiedzieć się trochę... o rodzicach, to znaczy...
- Masz na myśli moich rodziców?
- Tak.
Severus westchnął i opuścił głowę. Przez chwilę wpatrywał się niewidzącym wzrokiem w jakiś punkt na podłodze, jakby głęboko się nad czymś zastanawiając. Harry obserwował go spokojnie, wiąż głaszcząc kota, który teraz w podzięce za pieszczoty, zaczął lizać go po dłoniach. Może nie powinien o to pytać? Nic nie mógł poradzić na to pragnienie, by dowiedzieć się wszystkiego, co tylko mógł o swojej najbliższej rodzinie, skoro dowiedział się już, że jednak takową ma.
- Mój ojciec jest prawnikiem. Jednym z najlepszych adwokatów i agentem MI6.
- O! Tego się nie spodziewałem.
- Ja też - mruknął cicho. - Aktualnie pomaga Ministrowi w kwestiach prawniczych. Riddle poprosił o to, bo sam nie zna się na prawie i obawia się tego, co mogą nieść za sobą kolejne rozporządzenia, na które tak naprawdę nie ma wpływu.


MUSIC
Przeczesała włosy i przyjrzała się sobie w dużym, prostokątnym lustrze zawieszonym tuż nad umywalką. Prawie nie było widać już ciemnych cieni pod jej oczami, a cera powoli zmieniała siny odcień na bardzo blady, ale naturalny dla niej kolor. Przyjęła to z ulgą bo nigdy nie używała makijażu, a zmęczenie odbijające się na jej twarzy zaczynało już prowokować pytania wśród pracujących z nią lekarzy. Zaplotła włosy w warkoczyk i wyszła z łazienki.
Daniel jeszcze nie spał. Z zamkniętymi oczami leżał na łóżku, powtarzając szeptem jakieś słowa. Alaya usiadła na brzegu łóżka, wzięła do ręki odtwarzacz Daniela, by ustawić mu muzykę do snu.
- Nie... nie, nie... przestań, przestań... nie...
Spojrzała na niego z niepokojem. Zauważyła, że wyraźnie drżał.
- Masz gorączkę - szepnęła, przykładając dłoń do jego czoła.
- Nie, nie... to... nie...
- Daniel.
Otworzył oczy i uniósł się na poduszkach. Jego źrenice prawie całkowicie przykrywały karmelową tęczówkę. Wyglądał na przerażonego.
- Oni tu są, wiesz?
 Alaya zamrugała kilkukrotnie, by nie wypuścić z oczu łez.
- Kto?
- Nie wiem - odparł cicho. Rozejrzał się po sypialni i skulił, podtykając zgięte w kolanach nogi pod brodę. - Ale są tutaj.
- Daniel... - zaczęła, czując, że głos jej się łamie.
- Obserwują mnie. Cały czas mnie... obserwują. Może... może chcą mnie zabić? Ale to... to by... dobrze. To dobrze tak. Może to... to byłby już koniec i nie musiałbym... To by... przestało boleć. A może... może ja...
- Kochanie...
Przerwała i pogłaskała go delikatnie po włosach. Spojrzał na nią. Po jego policzkach spływały strużki łez.
- Zabiję się. Powinienem... prawda? Oni... oni tego chcą.
- Kto?
- Wszyscy. Oni... ciągle to... ja... Słyszę, co o mnie mówią. I do mnie... ja... Ciągle to słyszę, że powinienem się zabić. Ja... jestem taki zmęczony...
Opuścił głowę, chowając ją pomiędzy ramionami. Po chwili skrzywił się okropnie i przyłożył dłonie do uszu. Alaya patrzyła na niego i jednocześnie bardzo starała się nie rozpłakać. Sama myśl o tym jak bardzo cierpiał sprawiała jej wręcz fizyczny ból. Pomyślała o tym, co tego dnia mówił jej Severus. Musiała być jakaś przyczyna, tego iż pod względem fizycznym zdrowie Daniela zaczęło się tak nagle i drastycznie pogarszać. Zgadzała się z tym, ale nie potrafiła wskazać żadnej możliwej przyczyny. Coś musiało się do tego przyczynić, ale co to takiego mogło być? Z drugiej strony... czy to było aż tak ważne? Na pierwszym miejscu była pomoc i wsparcie, jakie powinni Danielowi okazywać. Na tym najbardziej się skupiać. Cieszyło ją, iż Severus nie tylko nie odwrócił się od Daniela, ale też robił, co tylko mógł żeby go wspierać. Widać było, iż bardzo się o niego martwił i przeżywał wszystko, co się działo. W swoich podejrzeniach przyjął jednak zły kierunek. Nie rozumiała dlaczego nie miał zaufania do Leonela, dlaczego tak bardzo zależało mu na tym, by przekonać ją, iż nie jest to osoba zaufania godna. Na pewno sprawiało mu przykrość,  iż z nim Daniel nie chciał w ogóle na swój temat rozmawiać, ale to jeszcze nie powód, by podejrzewać Leonela o konszachty z Fioravantimi. Była całkowicie pewna, że Leonelowi bardzo zależy na tym, by Danielowi pomóc jak najlepiej. Była mu bardzo wdzięczna za ogromne zaangażowanie i ilość energii, jaką wkładał we wszystkie działania dla Daniela.
Odłożyła odtwarzacz na szafkę i spojrzała na męża z niepokojem. Zaczął właśnie głośniej mówić i rzucać się po łóżku. Dyszał jakby bardzo trudno było mu załapać powietrze.
- Nie! Nie, nie, nie... Ja... przestańcie!
- Daniel.
- Przestańcie! - krzyczał. Z jego oczu ciągle wypływały łzy. - Przestańcie, ja... nie mogę... nie mogę tego już znieść...
Próbując go przytrzymać, przyłożyła dłoń do jego klatki piersiowej i przeraziła się szybkością jego pulsu. Przy tym oddychał z coraz to większym trudem. Wyraźnie się dusił. Odwróciła się na moment, by wyciągnąć z szafki odpowiednią strzykawkę, ale po chwili poczuła jak coś ciężkiego obok niej opada bezwładnie na poduszki.
- Nie - powiedziała odruchowo.
Daniel miał otwarte szeroko oczy, w których źrenice całkiem już przykryły tęczówkę. Nie oddychał. Wstała, natychmiast zabierając się za szukanie defibrylatora. Gdy tylko go zlokalizowała, rzuciła się z nim do łóżka. Wciąż nie oddychał, ale jego serce biło bardzo szybko. Według jej wyczucia dochodziło już do migotania komór. Szybko rozłożyła urządzenie. Prawą elektrodę ułożyła po prawej stronie mostka, poniżej obojczyka, drugą w przestrzeni międzyżebrowej w linii pachowej środkowej. Zanim włączyła jeszcze raz sprawdziła puls. Serce zdążyło się już zatrzymać.
- Nie - powtórzyła bardzo cicho.
Odchyliła jego głowę lekko do tyłu i delikatnie wysunęła żuchwę. Nachyliła się do niego, kilkukrotnie wydychając powietrze do jego ust. Następnie jedną dłoń położyła na środku klatki piersiowej, drugą ułożyła na grzebiecie pierwszej. Ustawiła wyprostowane ramiona prostopadle i przystąpiła do uciskania klatki piersiowej, odliczając w myślach do trzydziestu. Po tym natychmiast wykonała dwa oddechy ratownicze i powróciła do uciskań.
- Nie teraz, nie tak...
Po kilku razach wciąż nie było ze strony Daniela żadnej reakcji. Poczuła jak jej oczy wypełniają się łzami, ale wciąż nie przerywała resuscytacji.
- Proszę.
W swoim głosie usłyszała panikę.
- Daniel, proszę! Potrzebuję cię.
Dłonie jej drżały, ale starała się to opanować i jak najdokładniej wykonywać dalej uciskania na zmianę z oddechami.  Otwarte oczy Daniela wydawały się przeraźliwie puste. Po kilku kolejnych minutach przerwała, sparaliżowana strachem obserwując czy pojawi się u niego reakcja. Zakaszlał nagle. Odetchnęła z ulgą i na parę sekund zamknęła powieki. Daniel zaczął wymiotować krwią i dławić się. Uniosła go do góry i przytuliła do siebie, tuląc jak najcenniejszy skarb.

*

Dobry humor nie opuszczał Harry'ego również następnego dnia, gdy razem z Ronem i Hermioną zeszli do Wielkiej Sali na śniadanie. Nie wiedział co takiego złego musiałoby się stać, by mógł ulec pogorszeniu. Nawet sklepienie sufitu odzwierciedlało jego nastrój: ukazywało rozświetlone przez ciepłe promienie słoneczne, jasnoniebieskie niebo.
- Co my tam mamy dzisiaj pierwsze? - odezwał się Ron gdy usiedli przy stole Gryffindoru. Wyjął z kieszeni swój plan zajęć. - Historia, fajnie!
Hermiona odruchowo zerknęła w stronę stołu nauczycielskiego, ale miejsce obok Severusa było puste.
- A potem? - spytał Harry, nakładając sobie na talerz naleśnik z owocową polewą.
- Obrona, Transmutacja i Zaklęcia. Całkiem miły zestaw. Chyba, że wy macie jeszcze potem Eliksiry, ja nie mogę kontynuować.
- Nie, Eliksiry dopiero jutro - odparła Hermiona, zerkając na swój plan.
Ron posmutniał.
- Wiecie... jak się ma zdane owutemy z Eliksirów to to daje wiele możliwości... Nie cierpię tego nietoperza, ale trochę mi szkoda, że nie będę mógł ich zdawać.
- Trzeba się było uczyć - powiedziała pouczającym tonem.
Harry'emu nie udało się powstrzymać chichotu.
- A ciebie co tak śmieszy?
- Nic, nic.
Weasley zerknął pytająco na Hermionę.
- Na mnie nie patrz - mruknęła, wzruszając ramionami.
Po chwili zauważyli, że Hagrid macha do nich na powitanie. Odmachali mu i wymienili spojrzenia.
- On chyba nie myśli, że będziemy kontynuować Opiekę? - zapytała ze zmartwieniem Hermiona.
- No nie wiem... może mieć taką nadzieję... W końcu byliśmy jednymi z nielicznych, którzy jako tako starali się na jego lekcjach, nie?
- Jak będzie mu przykro to powiemy, że już więcej  nie wcisnęlibyśmy sobie w plan - zaproponował Harry.
Hermiona nie wydawała się zachwycona takim pomysłem, ale zacisnęła usta i nic nie powiedziała. Niecałe półgodziny później wchodzili na korytarz na pierwszym piętrze, przy którym znajdowała się sala Historii. Jak zawsze od kilkunastu lat, na kontynuowanie tego przedmiotu w klasie owutemowej zdecydowało się bardzo wielu uczniów i każda grupa była bardzo liczna. Zgodnie z ich wcześniejszymi podejrzeniami, już trwała pomiędzy uczniami dyskusja o Danielu. Hermiona poczuła się jakby ją zemdliło.
- To będzie ciekawe - rzekł stojący w pobliżu Seamus.
- Nie rozumiem czym się tak ekscytujesz - oschle rzuciła do niego Parvati.
- Mówię tylko, że może być ciekawie. W końcu jest psychicznie chory i...
- Jakoś urody mu to nie ujmuje - powiedziała Lavender, wyjątkowo rozmarzonym tonem.
- To nie nasza sprawa - odezwał się cicho Neville.
- Właśnie - Ron uniósł głos. - Przypominam, że jestem prefektem i jak usłyszę jak ktoś się nieodpowiednio wyraża, Finnigan, to dostanie szlaban i na pewno nie omieszkam powiadomić o takim zachowaniu profesor McGonagall.
- A ty co, Weasley? - zdenerwował się Seamus. - Tak jesteś za Sauvagem? Może też masz coś nie tak z głową?
Harry i Hermiona musieli złapać przyjaciela za ramiona, by nie rzucił się na kolegę. Po chwili do uczniów dołączyła grupka Ślizgonów z Draco Malfoyem i Zabinim na czele.
- Bójka? - zagadał Malfoy.
- Za moment - zapowiedział Ron.
- Uspokój się, Weasley bo i ciebie ubezwłasnowolnią - zaśmiał się Seamus, a kilkanaście innych osób mu zawtórowało.
- Przecież to tylko plotki - pisnęła jakaś drobna Krukonka.
Malfoy zmarszczył brwi i obrzucił całe towarzystwo uważnym spojrzeniem.
- Ktoś ma jakiś problem?
- Seamus zaraz będzie miał problem ze złamanym nosem - zapowiedział Ron, próbując wyrwać się Hermionie i Harry'emu.
- No, no, Weasley... jeszcze pomyślę, że nie jesteś tak całkiem beznadziejny - przyznał Draco. - A jeżeli ktoś ma coś do naszego nauczyciela to...
- My sobie bardzo chętnie z takim kimś porozmawiamy - dokończył za niego Zabini.
- Właśnie. A profesor Snape porozmawia jeszcze chętniej.
Zrobiło się cicho. Ronald uspokoił się, ale wciąż łypał na Seamusa ze złością. Do końca przerwy nie padły głośno już żadne słowa na temat Daniela. Harry przyglądał się jak Hermiona i Marlene stoją w kącie, po cichu wymieniając między sobą jakieś uwagi i zastanawiał się jaki temat może te dwie tak pochłaniać. Jeszcze spokojniej było kiedy na korytarz wkroczyło kilku funkcjonariuszy. W tych połyskliwych, ciemnych kombinezonach przypominali ludzkie formy dementorów.
Daniel zjawił się na miejscu tuż po dzwonku. Miał na sobie czarne spodnie, kamizelkę od garnituru i jasną koszulę. Oprócz tego, że był bardzo blady, wyglądał całkiem normalnie. Weszli za nim do klasy i w ciszy zaczęli zajmować swoje miejsca. Hermiona i Marlene usiadły w pierwszej ławce przy biurku, a Harry z Ronem za nimi. Nauczyciel odczekał jeszcze chwilę zanim się odezwał.
- Egzamin na poziomie owutemów ma nieco inną konstrukcję niż sum. Sprawdzana będzie - mówił bardzo spokojnie i cicho, nie patrząc na nich. - wasza wiedza o wojnach, konfliktach międzynarodowych, znanych intrygach i spiskach. Umiejętność analizy ich przyczyn, przebiegu i skutków.
Milczał przez moment. Harry zauważył, że właściwie wszystkie dziewczęta wpatrywały się w Daniela jak urzeczone. Najwyraźniej zbyt bardzo im się podobał, by zwracały uwagę na cokolwiek innego.
- Jeżeli chodzi o tematy to nie obowiązuje nas chronologia podczas ich przerabiania także... Jeśli macie jakieś preferencje...
- Ja jestem za średniowieczem! - zawołała ochoczo Marlene. Uniosła do góry rękę i rozejrzała się po klasie. Wiele innych osób również uniosło dłonie. - Wszyscy. Kochamy średniowiecze.
- Dobrze - odparł cicho, wciąż nie zaszczycając ich spojrzeniem.
Otworzył jedną z szuflad biurka i zaczął przeglądać swoje notatki, najwyraźniej czegoś szukając.
- A czy... - odezwał się jeden ze Ślizgonów. - Może zaczęlibyśmy od spisku przeciwko księciu du Beurry?
- O tak!- zawtórował mu kolega siedzący obok.
- Dobrze.
Nadal na nich nie patrzył.
- Profesor był w centrum wydarzeń? - spytała podekscytowanym głosem dziewczyna siedząca za Harrym.
- Tak.
- To prawda, że jego własny ojciec to uknuł? W podręcznikach prawie nie ma informacji na ten temat.
- Może... to znaczy... czy mógłby nam profesor to pokazać?
- To bardzo drastyczne sceny - szepnął.
- Tym lepiej!
Dopiero wtedy uniósł głowę i spojrzał na nich. Większość uczniów patrzyła na niego wyczekująco, wielu zacierało ręce. Nie było nowością, że chcieli zobaczyć wspomnienia Daniela z danej wojny czy wydarzenia. Często się zgadzał bo to pozawalało im lepiej poznać dany temat.
- Naprawdę bardzo drastyczne.
- Fajnie - mruknął Malfory i potarł dłonie.
Po chwili Daniel przytaknął, wyjął z szuflady drobną fiolkę i zbliżył do niej czubek różdżki. Ni to płyn, ni to gaz powoli zaczął układać się w coś na wzór ekranu. Wyglądem przypominało to pewien hologram, ale było bardziej czytelne i większe. Oglądanie wspomnień w taki sposób zawsze kojarzyło się Harry'emu z seansami w kinie. Brakowało tylko popcornu. Rozsiadł się wygodniej i podobnie jak inni wlepił oczy w kształtującą się scenę.

Gdy tylko wspomnienie nabrało kolorów i wyraźnych konturów mogli zobaczyć Daniela. Nie wiadomo jakim sposobem, ale wisiał nad przepaścią, trzymając się oburącz wbitego w skałę miecza.
- Co ty tam robisz, Sauvage? - usłyszeli wołanie innego rycerza, który stał prawie na skraju podłoża.
- Wiszę sobie  - odparł lekko Daniel
Brązowe włosy sięgały mu do ramion, a miał na sobie rycerską zbroję, której widok ewidentnie przyprawiał dziewczęta o maślane oczy.
- Wygodnie ci tam?
- Nie za bardzo. Ale widoki piękne! - zawołał, spoglądając w dół ku przepaści i płynącej wartko rzeczce.
- Naprawdę?
- Zejdź i się przekonaj. 
- Nie, wiesz... jakoś nie mam dzisiaj ochoty. Może kiedy indziej. Długo zamierzasz tak wisieć? Książę czka na wsparcie, a my jesteśmy już ostatni. 
- Moment.
- Pomóc ci?
- Nie potrzebuje pomocy. 
Podciągnął się trochę i obrócił twarzą do skalnej ściany. Oparł nogi i zacisnął dłonie na rękojeści. Podczas gdy próbował wyciągnąć miecz, z jego kieszeni wypadł złoty, zdobiony kamieniami sztylet. Daniel nie zdążył go złapać i posmutniał, spoglądając jak spada w otchłań. Chwilę później udało mu się wyciągnąć miecz i wspiąć się w górę.
Krajobraz przedstawiał teren pokryty lasami i łąkami. W oddali widać było niewielki, płonący zamek.Stojąc już na pewnym gruncie otrzepał się, jakby zupełnie nie wzruszony niebezpieczeństwem, w jakim się jeszcze niedawno znajdował. Drugi rycerz przypatrywał mu się z nieodgadnioną miną. Był to postawny, wąsaty mężczyzna o szerokiej twarzy i małych, jasnych oczach.
- Musimy się pośpieszyć - powiedział, zerkając w stronę płonącego zamku.
- Jedź, zaraz cię dogonię - odparł Daniel, podchodząc do swojego konia, pięknego, o czarnej sierści i gęstej grzywie.
- Tą ścieżką - wskazał na drogę prowadzącą do lasu. - Zatrzymam się tam i poczekam na ciebie. 
Daniel skinął głową, a rycerz odjechał prędko. Sauvage wyciągnął z ukrytej kieszonki różdżkę i schował ją do torby, zawieszonej u szyi jego wierzchowca. Następnie wyciągnął po jednym mieczu z trzech skrytek w swojej zbroi i je również przymocował w odpowiednie miejsca. Dopiero mogli na tyle się przyjrzeć, by zauważyć jak bardzo już był poraniony. Po jego szyi spływały stróżki krwi, ale nie sprawiał wrażenia jakby się tym przejmował. Jeden z mieczy przyczepił do czegoś w rodzaju smyczy i przełożył sobie przez szyję i ramię. Po tym dosiadł konia i na nim pognał w stronę lasu. Na miejscu rozejrzał się, próbując zlokalizować drugiego rycerza, ale mężczyzny ani jego konia nie było nigdzie widać. Zeskoczył na ziemię.
- Bertier? - Nikt nie odpowiedział. Poklepał konia po grzywie i zwrócił się do niego przyciszonym głosem. - Ukryj się i czekaj na znak. 
Koń zarżał i po chwili zniknął w zaroślach. Daniel przeszedł kilka kroków do przodu, trzymając dłoń na rękojeści. W pewnym momencie obrócił się gwałtownie i wymierzył bronią, jakby wydawało mu się że kogoś usłyszał. Nikogo za nim nie było. Opuścił broń, przymknął oczy i jedną dłoń przyłożył do ucha. Stał tak przez moment, najpewniej próbując się uspokoić. Potem zaczął powoli stąpać do tyłu, uważnie się rozglądając.
- Wow! - zawołał odruchowo gdy grunt osunął mu się pod nogami, odsłaniając zakamuflowaną zapadnię.
- Aua.. - potoczyło się po klasie. Harry również się skrzywił. Upadek z takiej wysokości musiał bardzo boleć.
Daniel w ostatniej chwili złapał miecz, który wpadł tam za nim i masując sobie kark, usiadł.
- Bertier? - zwrócił się do mężczyzny, który ze zrezygnowaną miną siedział w drugim kącie.
- Miło, że wpadłeś, Sauvage  - mruknął.
- Co to ma być?
- Dziura w ziemi. 
- Dziura w ziemi? Cudownie. 
Pokręcił głową i westchnął, jakby zaistniała sytuacja bardziej go zirytowała niż zamartwiła.
- Masz przy sobie różdżkę? - zapytał Bertier.
- Nie.
- Ja też nie. W takim razie już stąd nie wyjdziemy. Po tak gładkich ścianach nie da się wspiąć. Chyba, ze wyhodujemy sobie skrzydła i wylecimy. 
- Na żarty ci się teraz zebrało?
Daniel wstał i przyjrzał się wnętrzu. Ściany pokryte zostały jakąś specyficzną substancją, która sprawiła, że stały się całkiem gładkie. Wysokość i tak był zbyt duża, by próbować się wspiąć.
- I co? Masz jakiś pomysł jak się wydostać z tej pułapki?
- Jeszcze nie.
- Stąd nie ma wyjścia...
Mężczyzna rozłożył się i wykrzywił usta. Harry odniósł wrażenie, że w tym zachowaniu jest pewien fałsz. Jakby tylko próbował udawać zrezygnowanego i pogodzonego z sytuacją, a niezbyt mu to wychodziło. Cały czas uważnie obserwował Daniela.
- Dziwne - szepnął Sauvage.
- Tak? Myślałem, że wiesz, że takie zapadnie często się stosuje jako...
- Nie - przerwał mu. - Mam na myśli to, że dziwne jest by wybrać taką lokalizację. 
- Co za różnica? O tym chcesz myśleć przed śmiercią?
- Nie wiem jak ty, ale ja nie zamierzam umierać na dnie jakiejś dziury w ziemi - Daniel prychnął i przyłożył dłoń do ściany, marszcząc brwi.
- Masz jakieś złudzenia? Nie wyjdziemy stąd, nie m wyjścia. 
Daniel zaczął opukiwać ściany w różnych miejscach, jakby szukał jakiegoś tajnego przejścia.
- Co robisz?
- Właśnie dlatego tak mnie dziwi jak można było taką pułapkę zrobić akurat tutaj... Wiele lat temu w tym obszarze wybudowano labirynt podziemnych korytarzy. Ktoś kto szykował tę niespodziankę musiał się na któryś kanał natknąć. Sądząc po wyglądzie wybudowano ją bardzo niedawno i w pośpiechu. 
Beriter wyraźnie był niezadowolony z tych słów i nie wyglądał na zaskoczonego. Daniel nie zwrócił na to uwagi, dalej badając ściany.
- Voila! - powiedział, kiedy w jednym miejscu kawałek ściany odsunął się, ukazując wąskie przejście. - Bez zbroi powinniśmy się zmieścić. 
Zaczął pośpiesznie ściągać z siebie kolejne warstwy metalowej zbroi. Wszystkich elementów było bardzo dużo i zajęło to trochę czasu. Kiedy został w samym odzieniu z miękkiego i lekkiego materiału, dostrzegli, że miał kilka otwartych ran.
- Idź sam - odezwał się drugi rycerz, kiedy Daniel spojrzał na niego jakby miał zamiar spytać się czemu ten nadal siedzi w kącie.
- Bertier? Jesteśmy zobowiązani do pomocy władcy i księciu du Beurry!
- I co nas tam czeka? W tej chwili jego wysokość pewnie już nie żyje. Zabiją nas.
- Zginąć w walce podczas obrony jego wysokości to...
- Daruj sobie. Idź sam. 
Daniel milczał przez chwilę, przyglądając się  Bertierowi z pogardą. Potem wzruszył ramionami.
- Jak chcesz, ale to hańba. 
- Czy mógłbyś zostawić mi swój miecz?
- W jakim celu?
- Śmierć z głodu to przerażająca perspektywa. Wolałbym sam pozbawić się życia. 
Sauvage zerknął na swój miecz. Była to piękna broń, zdobiona kamieniami szlachetnymi i z wygrawerowanymi jego imionami i nazwiskiem. Po chwili wahania podał ją Bertierowi i wczołgał się do tunelu. W środku było bardzo ciemno, ale widać było, że Daniel bardzo dobrze orientuje się w przestrzeni. Musiał mieć już doświadczenie w poruszaniu się tym systemem. Wszyscy uczniowie oglądali z ciekawością. Dzięki informacjom z podręcznika wiedzieli mniej więcej jak cała sytuacja się skończy, ale z braku zachowanych źródeł w książkach brakowało opisu całego spisku i wskazania tego, kto był za niego odpowiedzialny. Daniel cały czas stał przy biurku i starał się nie patrzeć ani na swoje wspomnienia, ani na uczniów. Za to ten na specyficznym ekranie bardzo dobrze sobie radził, bardzo szybko wspinając się po delikatnych szczebelkach. Z góry prześwitywało światło, była to więc droga wyjścia na powierzchnię. W pewnym momencie usłyszał za sobą hałas.
- Bertier?
- Tak! Jestem za tobą! Miałeś rację, takie zachowanie nie przystoi rycerzowi. 
Daniel westchnął i bez słowa wrócił do wspinaczki. Po kilku minutach udało mu się uchylić klapę i wydostać się na zewnątrz. Znajdowali się blisko zamku. Przeszedł parę kroków i otrzepał się. . Bertier wyszedł za nim i z wyraźnie zaciętą minął, zaczął się do niego zbliżać, ściskając w dłoni miecz.
- Musimy się pośpieszyć. Jeżeli książę wciąż żyje to potrzebuje naszej pomocy. 
- Sauvage?
- Tak?
MUSIC
Odwrócił się i wtedy został ugodzony przez Bertiera w klatkę piersiową.Ostrze przeszło na wylot.
- Ojej - jęknęło kilka dziewczyn.
Inne zakryły sobie na moment oczy, większość osób skrzywiło się, wyobrażając sobie ból spowodowany takim
Daniel zachwiał się i wytrzeszczył na mężczyznę zaskoczone spojrzenie. Bertier uśmiechnął się z mściwą satysfakcją.
- Wiem, nie spodziewałeś się czegoś takiego po mnie. Widzisz, marzyłem by być tym, który cię zabije, Sauvage. Spisek przeciwko księciu du Beurry zakładał eliminację również ciebie. To specjalna misja powierzona mi przez inicjatora spisku. Miałem bardzo trudne zadanie... Musiałem tak pokierować sytuacją, byśmy jako ostatni zmierzli na miejsce ataku... do tego właśnie zamku... na pomoc księciu! Ha! Trzeba cię było jakoś zwabić w okolice tej dziury... Wiedziałem, że wiesz o korytarzach i wyjściu. Jesteś zbyt dobry, Sauvage. Zbyt inteligentny, zbyt sprytny, zbyt zdolny, zbyt sprawny i zbyt wierny rycerskim zasadom. Zbyt idealny! -wrzasnął. - Mogłeś wszystko popsuć. Jednak... jak widać... - spojrzał na ranę Daniela, z której obficie wypływała krew. - Nawet ty nie jesteś niezniszczalny. To bardzo piękny miecz... Powiedz mi, Sauvage... jak to jest... ginąć od twojej własnej broni?
Daniel oddychał bardzo ciężko i gdy się odezwał, słychać było, że mówienie sprawia mu trudność.
- Zdrajca. Zdrajca jego wysokości, kraju i rycerskości. 
- Sauvage... niepoprawny z ciebie idealista. Kto by powiedział, że tak skończysz. Najlepszy rycerz władcy. 
-  Jeżeli chciałeś mnie zabić to powinieneś był celować w szyję. 
Bertier zaśmiał się rubasznie. Powoli wysunął ociekający krwią miecz, lecz zanim zdążył wymierzyć kolejny cios, Daniel wykonał serię bardzo szybkich ruchów. Złapał go za nadgarstki, wygiął je (czemu towarzyszył dźwięk łamanych kości) i pchnął miecz w taki sposób, że ostrze przebiło szyję Bertiera, który natychmiast upadł na ziemię.
- Wow - wyrwało się kilku osobom.
- To było szybkie - stwierdził Zabini.
Daniel zerknął na obraz i opuścił wzrok, jakby zawstydzony. Natomiast Daniel ze wspomnienia kucnął przy martwym mężczyźnie i pokręcił lekko głową.
- Ty mi powiedz, Bertier... jak to jest... ginąć od mojej broni. 
Francois Bertier nie był już w stanie udzielić odpowiedzi. Sauvage spojrzał na swoją ranę. Teraz miał zakrwawiony prawie cały tors. Minę miał za to jakby był zły na siebie, że zaplamił sobie winem elegancką koszulę. Po chwili złapał za rękojeść, próbując wydobyć miecz z gardła rycerza. Gdy nie udało się za pierwszym razem, spojrzał na mężczyznę z wyrzutem. Dopiero za trzecią próbą miecz wysunął się, aż siłą jaką Daniel w to włożył, odrzuciła go do tyłu. Przez chwilę leżał na ziemi, dysząc lekko. Wstał zdecydowanie zbyt energicznie niż można by się spodziewać po kimś, kto przed chwilą został przebity ma wylot. Zagwizdał krótką melodyjkę, a następnie skrzywił się z bólu i przyłożył dłoń do rany. Nie minęło kilka minut jakby u jego boku pojawił się czarny koń. Daniel pogładził go po grzywie i otworzył sakwę, szukając czegoś w jej wnętrzu. Wyjął małą buteleczkę z jasnofioletowym płynem, odkorkował i wypił duszkiem całą zawartość. Chwilę później dosiadł wierzchowca i pogalopował z nim do zamku.
Cała konstrukcja była już bardzo stara, a mury wokół chyliły się ku upadkowi. Słychać były wesołe krzyki i różne niesprecyzowane odgłosy. Daniel zeskoczył z konia gdy dostrzegł kulącego się przy murach rycerza.
- Sauvage! - odezwał się tamten, jakby na widok Daniela poczuł wielką ulgę. - Musimy stąd uciekać! To... to.. to... ja...
- Co dokładnie się tutaj wydarzyło, Geai?
- Oni... oni... Rycerze... prawie wszyscy... nagle zdecydowali się zaatakować... zabili pięciu innych, którzy tak jak ja byli zaskoczeni... Jeden zdążył odjechać z wiadomością po pomoc dla księcia. Ja nie miałem szans przeciwko dwudziestce innym, więc schroniłem się tutaj, czekając na wsparcie. Ale... ale...
- Ale?
- Kiedy niedawno przybyli inni, to samo. Kilku i ci, co już tutaj byli... zabili resztę... To... to jakiś spiek? Nie wiem co się dzieje i boję się... Ty coś o tym wiesz?
- Nie. 
- Zginiemy - jęknął chłopak i zapłakał.
Widać było, że był jeszcze bardzo młody i niedoświadczony.
- Uspokój się. 
- Jak? Ale... a co... gdzie masz swoją zbroję? Co ci się stało?! -  spytał, nagle dostrzegłszy jego ubranie i ranę.
- Długa historia. Teraz musisz wziąć mojego konia i pojechać na północ, tam gdzie znajdziesz resztę. 
- A jeżeli oni też są w zmowie i mnie zabiją?
- Musisz zaryzykować, ale nie wydaje mi się, żeby aż tak wielu było wtajemniczonych. 
Geai trochę się uspokoił, wstał i podszedł Daniela i konia.
- A oni? - wskazał na zamek.
- Ja się nimi zajmę. - oświadczył takim tonem, jakby już nie mógł się tego doczekać.
- A...
- Jeżeli nie uda ci się sprowadzić pomocy, przekażę księciu jakie ryzyko poniosłeś. 
MUSIC
Geai wypiął dumnie tors i skinął głową. Podbudowały go te słowa. Odjechał, a  Daniel ostrożnie przeszedł wzdłuż murów tak, by znaleźć się przy wejściu na dziedziniec. Przykucnął i wychylił się, obserwując. Zobaczył księcia du Beurry, przywiązanego do wysokiego pala i postawionego na niepodpalonym jeszcze stosie. Nieopodal stał jeden z rycerzy i mówił coś, jednak zbyt cicho, by Sauvage mógł usłyszeć. Na chwilę przyłożył dłonie do uszu i zamknął oczy. Hermiona pomyślała, że próbował skupić myśli na bieżącej sytuacji, a nie na głosach, jakie musiał w tej chwili słyszeć głośniej niż zazwyczaj. Harry i Ron najwyraźniej pomyśleli o tym samym, bo dyskretnie wymienili znaczące spojrzenia.
- Książę! Jego wysokość! Jak jeszcze się zwracać? Następca tronu! Wielki następca tronu! Winniśmy oddawać cześć i służyć męstwem. Niestety, książę... Nie obejmiesz tronu - mówił ów rycerz.
Książę Arnald du Beurry był to wysoki mężczyzna o średniej budowie i męskich rysach. Miał długie, jasnobrązowe włosy, ciemne oczy i wzbudzającą sympatię twarz. Kogoś z taką aparycją bierze się za godnego zaufania i sympatycznego. Uśmiechnął się kiedy zobaczył Daniela, który powoli podchodził do rycerza. Ów mężczyzna patrzył na księcia z czymś w rodzaju uciechy.
- Jakieś ostatnie słowa, książę?
- Na twoim miejscu nie czułbym się tak pewnie, monsieur Felonnie.
- Na moim miejscu? - prychnął. - To nie ja za moment spłonę na stosie!
- A co powiesz na dekapitację? - zaproponował  Daniel.
Felonnie obrócił się jak oparzony i wytrzeszczył na niego oczy. Po chwili roześmiał się, jakby właśnie usłyszał świetny dowcip.
- Sauvage! Tak... tylko ty w takiej sytuacji byś się tak zachował... Haha! zgubiłeś gdzieś zbroję? Zamierzasz tak ze mną walczyć?
- Zamierzam cię zabić - odpowiedział spokojnie.
- Wspaniałe! Rozważałeś kiedyś zostanie błaznem, Sauvage? Właśnie błazna mi teraz przypominasz. Zjawiasz się bez zbroi, poważnie ranny... z jednym mieczem w dłoni... i uważasz...  - przerwał na chwilę i wykonał dłońmi kilka dziwnych gestów.  - że dasz radę pokonać trzydziestu w pełni sprawnych rycerzy? 
I wtedy się pojawili. Z ukrycia wyszło kilkudziesięciu mężczyzn i w równym tempie zbliżali się do środka dziedzińca.
- To, co z ciebie zostanie, Sauvage, każę sobie podać na tacy - rzekł Felonnie, wycofując się pod drewnianą konstrukcję. Najwyraźniej miał zamiar jedynie się przyglądać.
- Będzie ci potrzebna duża taca - mruknął Dan, układając się w wygodnej pozycji i unosząc miecz.
- Skończcie to - polecił znużonym tonem Felonnie.
- To teraz się zacznie najlepsze? - zapytał z podekscytowaniem Draco.
- Yhym - mruknął Sauvage i zerknął na ekran.
Następna scena na wszystkich zrobiła ogromne wrażenie. Wszystko działo się tak szybko, że trudno było uchwycić wzrokiem poszczególne ruchy. Dwaj rycerze, którzy pierwsi podbiegli do Daniela, stracili głowy przy tym samym ciosie. Kolejni nie mieli więcej szczęścia. Sauvage był dla nich zbyt szybki i zbyt dobry, by byli w stanie go pokonać. Chociaż odnosił kolejne rany, wydawało się, że sprawia mu to wszystko wielką frajdę. Teraz wiedzieli już dlaczego Daniel powiedział, że to bardzo drastyczne sceny. Najczęściej celował w szyję, tak by jak najszybciej pozbawić przeciwnika życia. Nie za każdym razem miał taką sposobność, więc zdarzyły się też odcięte kończyny. Harry usłyszał jak Ron szepcze do niego, że po tym seansie pewnie będzie miał w nocy krwiste koszmary, ale jak będą choć w połowie tak ciekawe to nie ma nic przeciwko. Harry zachichotał cicho. Tymczasem właśnie ostatni trzej panowie zostali skróceni o długość swoich głów. Daniel wyprostował się i utkwił spojrzenie w Felonniem.
Ten kroczył właśnie ku niemu, klaszcząc w dłonie.
- Imponujące. Doprawdy imponujące, Sauvage.  Jestem pod wrażeniem. 
Zatrzymał się przy stosie, na którym postawiono księcia i podpalił go.
- Niedługo będą tu nasi przyjaciele... Nie sądzę byś poradził sobie z...
- Poradzę sobie z każdym - przerwał mu ostro Sauvage. 
- Tak sądzisz? Nie podzielam twej opinii, ale rad jestem że żaden z nich cię nie zabił... Dzięki temu zaszczyt ten przypadnie właśnie mi. 
Tym razem mogli dokładniej przyjrzeć się ich ruchom. Pomimo tego, iż wiedzieli, że Daniel wyjdzie cało z tej potyczki (w końcu właśnie prowadził lekcję), czuli ogromne napięcie. Ci, którzy wcześniej na korytarzu wygłaszali takie, a nie inne opinie, teraz też wlepiali oczy, uważnie obserwując. Mężczyźni walczyli bardzo zacięcie. W pewnej chwili Felonnie stracił równowagę i wpadł na beczki, które potoczyły się na różne strony. Daniel odczekał moment, aż przeciwnik stanie na nogi, by kontynuować walkę. Wkładali w to całą energię. Sądząc po jego minie, Felonnie liczył zapewne, że pójdzie mu szybciej i łatwiej. Książę du Beurry cały czas przenosił wzrok to na nich to na coraz bardziej powiększający się płomień. Po około dziesięciu minutach znaleźli się przy drewnianych konstrukcjach. Felonnie pochwycił drugi miecz i tak wymierzył ciosy że Daniel musiał swój odrzucić, by nie stracić ręki. Sprawnie uniknął kolejnych ale zanim znów wziął do ręki swoją broń, Felonnie pchnął go na drewnianą ściankę i wbił mu ostrze pod żebra. Daniel przewrócił oczami, jakby bardzo go taki sposób ranienia nudził.
- Kolejny raz dzisiaj, co Sauvage? Jakieś ostatnie słowa?
Daniel westchnął.
- Jeżeli chcesz szybko zabić przeciwnika to celuj w szyję a nie w brzuch. 
- Merci! Zaraz naprawię ten błąd!
Jednak nim zdążył zrobić cokolwiek, jego głowa poleciała w górę, odbiła się od pala i potoczyła w dół stosu, lądując w płomieniach.
- Ktoś jeszcze?! - zawołał Daniel, ciężko przy tym dysząc.
Nikogo oprócz niego i księcia du Beurry już tam nie było.
- Magnifique! - zawołał książę.
- Jeszcze raz dzisiaj coś takiego, a stracę cierpliwość - mruknął  patrząc na swój poraniony tors.
Po klasie potoczyły się chichoty. Daniel wyciągnął z siebie miecz i jęknął cicho. Pochylił się nad ciałem Felonnie'ego i z jego kieszeni wyciągnął różdżkę. Powoli, bardzo starając się nie upaść, podszedł do stosu i ugasił płomienie. Odrzucił różdżkę i wspiął się na stos, by uwolnić księcia.
- Nigdy w życiu nie widziałem czegoś tak zachwycającego! Jesteś niesamowity! Już gdy cię zobaczyłem, wiedziałem, że jetem bezpieczny!
Usiadł na ziemi i odetchnął głęboko, zapewne czując wielką ulgę. Daniel stanął obok.
- Usiądź, Sauvage. Jesteś poważnie ranny, musisz być wykończony. 
- Nic mi nie jest, wasza wysokość - odpowiedział i skłonił się.
- Ha! Tylko ty jesteś zdolny do tego, by tak powiedzieć, będąc cały we krwi! Nadałbym ci wszystkie możliwe tytuły i odznaczenia, ale już je masz - oznajmił ze śmiechem.
Daniel przytaknął.
- Geai udał się po wsparcie, niedługo powinni się zjawić. 
- Dzielny młodzian. Co to wszystko było? Nadal jestem w szoku... Jak tylko się dowiem kto zawiązał ten spisek... Tragedia. Być zaatakowanym przez tych, którzy mają chronić. Czuję się dogłębnie zraniony. Oh, wybacz to powiedzenie - dodał, zerkając na rany Daniela. 
- Czy książę czegoś teraz potrzebuje? Wody?
- Na Merlina, Sauvage! Odpocznij! 
Sauvage uśmiechnął się lekko.
Bywało gorzej. Naprawdę nic mi nie jest, wasza wysokość. 
Przeszedł kilka kroków, wypatrując w oddali oznak czegokolwiek. Po chwili, straciwszy przytomność, bezwładnie osunął się na ziemię.
MUSIC
Przez chwile obraz był zaciemniony. Po tym rozjaśnił się i zobaczyli jak Daniel budzi się w jakiejś pięknej komnacie. Sądząc po różnorodnych zdobieniach, złotych elementach i solidnych meblach, musiała należeć do kogoś ważnego i zamożnego. Nieopodal wielkiego łoża stała wysoka kobieta o jasnobrązowych włosach, ubrana w długą, ciemnozieloną suknię.
- Księżniczka Catherine?
Usiadł i potarł oczy. Kobieta uśmiechnęła się, siadając na skraju miękkiej pościeli.
- Jak się czujesz? Byłeś nieprzytomny przez prawie trzy doby. 
- Dobrze.
- Arnald się ucieszy. Specjalnie nakazał, byś był w jego komnacie. On sam czuwa teraz przy ojcu. Jest bardzo słaby i boimy się, że to już jego ostatnie tchnienia. 
- Czy zostało cokolwiek wyjaśnione w sprawie ataku na księcia?
Przez kilka minut nie odpowiadała, przyglądając się jak Daniel sięga po czystą koszulę i nakłada ją w pośpiechu. Nie krwawił już, ale na sam widok takich ran można było poczuć lekkie ukłucie. Catherine pogładziła lekko swoje włosy i wydęła usta.
- Niestety nie. Czy masz może jakieś podejrzenia? - spytała, podając mu naczynie z wodą.
- Nie.
- To wielki cios dla nas wszystkich. Radość sprawia fakt, że dzięki tobie Arnald wciąż żyje...
- To nie był pierwszy raz.
- Tak. Między innymi dlatego tak bardzo cię ceni. Napomyka, iż już dawno winno stawić się tobie pomnik w uznaniu za zasługi. 
- To miłe ze strony jego wysokości, ale całkowicie zbyteczne - odparł, krzywiąc się nieznacznie.
Catherine uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
- Wiedział, że tak powiesz. Niemniej, bardzo przeżywa zaistniałą sytuację... Taka hańbiąca zdrada... Felonnie, Bertier... nikt się tego nie spodziewał po tak oddanych rycerzach...
Daniel zmarszczył brwi i spojrzał uważnie na księżniczkę. Po chwili wstał.
- Może powinieneś jeszcze odpocząć?Arnald niedługo tu przyjdzie. Kazałam go wezwać gdy zobaczyłam, że się przebudzasz. 
- Dobrze. Muszę natychmiast porozmawiać z księciem - powiedział poważnym tonem i wyszedł z komnaty.
Catherine jakby zorientowała się, że powiedziała o kilka słów za dużo i wybiegła za nim.
- Sauvage! Co chcesz mu powiedzieć? - zapytała, łapiąc go za ramię.
Stali w oświetlanym przez liczne pochodnie korytarzu.
- Właśnie nabrałem pewnych podejrzeń. Od Bertiera dowiedziałem się, że jego zadaniem było zabicie mnie w ramach spisku przeciwko księciu. O jego zdradzie mogła wiedzieć tylko osoba wtajemniczona. 
W niebieskich oczach kobiety pojawiły się łzy, a na twarz wstąpił strach. Potrząsnęła głową.
- Nie... To nie tak. Naprawdę. 
- To nie mi księżniczka powinna się tłumaczyć. 
Catherine przysunęła się do niego i położyła dłoń na jego policzku.
- Nie mów mu, błagam!  To nasz ojciec uknuł ten spisek bo nie chciał, aby Arnald objął po nim tron! Ja dowiedziałam się przypadkiem i zbyt bardzo się bałam, by ostrzec Arnalda... Splamiłam się tchórzostwem, ale... On może mi tego nie darować. Proszę, nie mów mu o tym!
- Obowiązuje mnie lojalność wobec księcia i...
Księżniczka prychnęła.
- Akurat ciebie z twoją pozycją nie musi obowiązywać zupełnie nic. To tylko twój wybór, Sauvage.
- Właśnie - rzekł z naciskiem.
- Błagam cię. To niepotrzebne. A wiesz jak bardzo cię...
Nachyliła się do niego, ale Daniel odepchnął ją delikatnie od siebie. Usłyszeli szybkie kroki i głos księcia:
- Danielu! Jakże jestem rad na twój widok! - zawołał Arnald. Za nim kroczyło kilku rycerzy. - Catherine. Nasz ojciec przed chwilą zmarł. 
- Och.
Przyłożyła dłonie do ust, wciąż wpatrując się z przerażeniem w Daniela.
- Wasza wysokość, obawiam się, że księżniczka...
- Tak. Wiem. O wszystkim wiem, Catherine. Tuż przed śmiercią ojciec wyjawił mi gorzką prawdę - oświadczył, starając się pohamować wzburzenie. Zwrócił się do rycerzy. - Zabierzcie ją do lochów! Jutro o świcie odbędzie się egzekucja. 
- Nie! Nie! Jestem niewinna, nie! 
Krzyczała tak i szamotała się, rzucając w stronę Daniela błagalne spojrzenia. On jednak nic nie mówił. Dopiero kiedy mężczyźni odeszli przytrzymując kobietę, książę znów się odezwał.
- Po tym wszystkim potrzebuje wina. Ciszy i wina. Czy mogę liczyć na twoje towarzystwo?
- Oczywiście, wasza wysokość. 

Scena znów się zmieniła. Teraz Daniel stał przy wysokim, wyłożonym u szczytu barwną mozaiką oknie, przyglądając się widokowi na dziedziniec. Wnioskując po minach dziewcząt, w odświętnych szatach prezentował się równie atrakcyjnie jak w zbroi. Był jeszcze wczesny poranek, a sala była bardzo okazła. Ściany obwieszono malowidłami i gobelinami, gdzieniegdzie ustawiono rzeźby, tarcze, mapy. Kilka metrów dalej książę du Beurry siedział na jednym z pozłacanych krzeseł. Wyglądał na zmartwionego.
- Danielu, proszę powiedz mi co o tym myślisz. Wiesz jak wysoko cenię sobie twoją opinię. 
- Książę zrobił to, co uważa za słuszne. Nie śmiałbym kwestionować decyzji jego wysokości. 
Arnald uśmiechnął się smutno, wstał i podszedł powoli do Daniela.
- Darzę cię ogromnym szacunkiem, Sauvage i na pewno masz tego świadomość. Przyznaje, że często zastanawiało mnie dlaczego ktoś taki jak ty... koś niezwyciężony, ktoś kto ma wszystko i może mieć jeszcze więcej... zadowala się rycerstwem.
- Odnajduję w tym wielką przyjemność. 
- To widać!  - zaśmiał się. - I jestem ci niewymownie wdzięczny za wielokrotną pomoc. Twoja obecność zawsze napawa mnie spokojem. Zależy mi na twojej opinii. Miałem wątpliwości ale doradcy... przekonali mnie że nie powinienem postępować inaczej. 
- Myślę ze w zaistniałej sytuacji to było właściwe rozwiązanie. 
- Catherine była w Tobie zakochana...
- Bez wzajemności - powiedział, zaciskając prawą dłoń na lewej.
- Tak, wiem. Na pewno to rozumiesz... mój ojciec, moja własna siostra... zdrada bliskich osób boli zdecydowanie najbardziej.
- Rodzina to nie zawsze bliscy - szepnął.
- To prawda! Prawda... 
Książę oparł się o ścianę i przyłożył dłonie do twarzy. Po chwili usłyszeli cichy szloch. Daniel oderwał wzrok od widoku i spojrzał na Arnalda.
- Wybacz, że... Darzę cię wielkim zaufaniem i dlatego czuję się swobodnie. Widzisz... prawda o spisku nie była jedyną rzeczą jaką powiedział mi ojciec zanim ostatni raz zaczerpnął oddech. On... wyznał, że... nie chciał, abym objął po nim tron, ponieważ uważał, iż nie jestem tego godzien. Nie spełniam jego oczekiwań, jestem słaby i nie mam szans na ociągnięcie czegokolwiek, a tym bardziej na arenie polityki międzynarodowej i współpracy z dynastiami mugolskimi. - Otarł łzy i jęknął cicho. - Powiedział też, że nie takiego syna pragnął. Takie były jego ostatnie słowa. 
Daniel nie skomentował tego, ale po jego twarzy przeszedł dziwny cień.
- Wyobrażasz sobie jaki to ból? - zapytał  książę.
- Wiem jaki to ból.
Du Beurry uniósł głowę i przytaknął.
- Czy... czy z czasem słabnie?
- Nie. 
- Oprócz niego czuję w sobie wielki strach, iż on miał rację, że rzeczywiście jestem słaby i nie nadaję się na władcę  Czuję też złość bo... zawiodłem się. Myślałem, że darzył mnie ojcowską miłością i wsparciem. To barbarzyńskie odrzucenie zachwiało moim postrzeganiem samego siebie. Koronacja miała się odbyć już dzisiaj, ale kazałem przesunąć to o kilka dni... chciałbym dojść z sobą do ładu, ale nie wiem czy potrafię. Nie wiem co zrobić z tym bólem i złością. 
- Musisz zamienić je na swoją siłę. Jest ci potrzebna, by osiągnąć to czego chcesz. Ból, rozczarowanie, złość... to nie minie, ale może być twoją siłą, by...
- By udowodnić samemu sobie, że nie jestem słaby?
- By nieustannie to sobie udowadniać - odpowiedział i znów spojrzał na horyzont.

-------------------------------------------------------------------------------------------

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz