31.01.2014

57.
Daniel et la schizophrénie


*Hey, dad, look at me.
Did you know you used to be my hero?
It feels like you don't care anymore
Think back and talk to me.
Did I grow up according to the plan?
I wanted to make you proud

Noting's gonna change the things that you said. 
Nothing's gonna make this right again
I'm never gonna be good enough for you 
I'm sorry I can't be perfect.

Urodził się jako drugie dziecko, drugi syn państwa Elle i Amadeusza Sauvage i chociaż wszystko zaczęło się gdy był kilkulatkiem już wcześniej wiadomo było, że nie był zwykłym dzieckiem. O wiele bardziej cichy, spokojny, miał trudności by nawiązać kontakt ze starszym bratem jak i później z młodszymi siostrami. Daniel był dzieckiem niekochanym, dzieckiem któremu nie okazywano miłości ani choćby ciepła. Co prawda, jego ojciec interesował się nim, ale tylko w kontekście jego postępów w nauce, jedynie na tym mu zależało, tylko na tym się skupiał. Koncentrując się na edukacji Daniela, nie przywiązywał żadnej uwagi do pozostałych dzieci, co tylko wzbudzało w nich większą niechęć do brata. Amadeusz odrzucał fakt o chorobie syna i robił wszystko, by wychować go na swojego idealnego następcę, idealnego naukowca. Życie potoczyło się inaczej niż sobie zaplanował, Daniel wcale nie wyrósł na takiego człowieka, jakiego ten oczekiwał.
Wracając do domu, Daniel rozmyślał nad tym wszystkim. Gdy wychodził, w ogóle nie miał pojęcia gdzie miałby iść, czuł jedynie taką potrzebę i pewnie szedłby tak dalej wgłąb lasu jeszcze wiele godzin gdyby po drodze w pewnym momencie nie natknął się na skomlącego szczeniaka. Przykucnął przy nim, przez chwilę popatrzył, pogłaskał, a potem wziął na ręce. Nie wiedział, która była godzina, ale sądząc po rozgwieżdżonym niebie musiało być już po północy. Chciał odruchowo wyjąć różdżkę z kieszeni, ale wtedy przypomniał sobie, że przecież nie ma przy sobie swojej różdżki. Nie miał prawa jej mieć. 
W środku było bardzo cicho i ciemno, wydawało się, że wszyscy poszli już spać i nikt na niego nie czekał. Skierował się do jednej z łazienek na parterze i posadził pieska w wannie, odkręcił wodę i bardzo delikatnie zabrał się za mycie małego owczarka niemieckiego. Uwielbiał zwierzęta i od zawsze miał rękę do opieki nad nimi. Już umyty i teraz ostrożnie wycierany puchatym ręcznikiem, szczeniak zaczął lizać go po dłoniach. Daniel wziął go z powrotem na ręce, po czym poszedł z nim do kuchni, by znaleźć cokolwiek, co mógłby dać mu do zjedzenia.
Bardzo się starał. Bardziej niż ktokolwiek inny. I pomimo tych wszystkich lat starań, teraz spełniały się jego obawy. Czuł się bardziej zagubiony niż kiedykolwiek wcześniej i nie wiedział już, co mógłby zrobić. Po cichy, powoli, poszedł wraz z pieskiem na drugie piętro. Przechodząc obok łazienki usłyszał szum wody, co wskazywało na to, iż Alaya jeszcze nie spała. Nie powinien się temu dziwić, nie zasnęłaby nie wiedząc gdzie jest jej mąż. Wszedł do sypialni, posadził szczenię na łóżku, usiadł obok i zasłonił baldachim. Kilkanaście minut później usłyszał szybkie kroki na korytarzu.
- Daniel? - zawołała z niepokojem, otwierając drzwi do pokoju.
Nie odpowiedział, ale dojrzała jego sylwetkę. Podbiegła do niego, objęła go mocno za szyję i ramię, układając się przy nim. W dotyku był jak marionetka, całkowicie poddany jej ruchom.
- Kocham cię - szepnęła ciepło. - Dopiero niedawno wróciłam z dyżuru i myślałam, że jesteś w atelier.
- Przepraszam - jęknął.
W jego głosie usłyszała taką rozpacz, jakiej nie słyszała jeszcze nigdy w życiu u nikogo. Taki poruszający smutek i boleść jaką mógł wyrazić tylko ktoś, kto bardzo cierpiał. Jej ciśnienie natychmiast podskoczyło, a serce przyspieszyło pracę. Przytuliła go mocniej do siebie.
- Kochanie, nie masz za co mnie przepraszać. 
- Alaya...ja...nie wiesz...
- Kocham cię - powtórzyła.
Lubiła powtarzać mu, że go kocha i wiedziała, że dobrze to na niego wpływa. Oprócz niej nikt mu nigdy tego nie mówił.
- Ja...tak bardzo się starałem...to całe życie - mówił bardzo płaczliwym tonem i chociaż Ala nie widziała jego oczu, była pewna, że właśnie wypływają z nich łzy. - Próbowałem ze wszystkich sił, tak bardzo jak tylko mogłem. Jestem zmęczony, jestem taki zmęczony.
- Kochanie...
- Nie wiesz, ja nie powiedziałem...nikomu nie powiedziałem. Oni wszyscy by mnie odrzucili, wiedziałem, że tak będzie. Przepraszam, tak bardzo mi przykro...
- Daniel.
Przysunęła się bardziej i ujęła jego twarz w dłonie. Miał zaczerwienione oczy, policzki mokre od łez, a włosy zmierzwione wiatrem. Łkał cicho, patrząc w jakiś niesprecyzowany punkt na jasnym dywanie.
- Przepraszam, że nie powiedziałem. Nie zechciałabyś mnie...nikt mnie nigdy nie chciał... Nie kochałabyś mnie...
- Daniel, spójrz na mnie. Proszę, spójrz na mnie - powiedziała raz jeszcze. Zrobił to dopiero po chwili, jakby jej słowa dotarły do niego z opóźnieniem. - Kocham cię i nic nie mogłoby tego zmienić. Nic, absolutnie nic.
- Jestem chory.
- Wiem - szepnęła, gładząc go po policzku.
- Powiedzieli mi...miałem piętnaście lat...ale te głosy...to było zawsze, wiesz? Nie pamiętam, żeby ich nie było. Ja...tak bardzo chciałem...ukryć to...przed wszystkimi.
- Ciii, nie musisz nic mówić.
- Ala...to...ja nie chciałem, by ktokolwiek wiedział, nigdy - jęknął cicho. - Przepraszam, ja się tak od ciebie...jakoś...bo nie chciałem...odsuwałem...bałem się, że zauważysz... Ja już nie mam siły.
- Daniel...
- Całe życie...cały czas, każdego dnia...robiłem wszystko, by nikt nie zauważył, że...jestem chory... Teraz...myślałem, że jak będę mówił, że nic mi nie jest to dacie mi spokój, odpuścicie.
Alaya tuliła go sobie, starając się nie okazywać jak bardzo była przerażona tym, czego właśnie się dowiedziała. Przed oczami migały jej sceny z czasów po ich ślubie. Trudno jej było sobie wyobrazić, że Daniel tak się izolował bo bał się, że cokolwiek mogłoby się zmienić gdyby dowiedziała się o jego schizofrenii...a tymczasem ona wiedziała o chorobie już od dawna. Nie wspominała mu wtedy o tym bo miała świadomość, że był to temat, przez który jego rodzina tak bardzo go od siebie odrzucała, a w szczególności jego matka, która otwarcie nazywała go bezużytecznym czubkiem.
- Tak bardzo się bałem, że...ktokolwiek się dowie...że...wiedziałem, że to...to wszystko zniszczy...
- Kochanie, dlaczego nie brałeś leków skoro cały czas wiedziałeś, że jesteś chory? - spytała cicho.
- Bo musiałbym komuś o tym powiedzieć...a ja...nie mogłem...nie... Całe życie izolowałem się od ludzi bo...oni zawsze...w którymś momencie stwierdzali, że coś ze mną nie tak...ja się tak bardzo bałem...
- Kocham cię - wyszeptała.
- A...jak poznałem Severusa to...byłem przerażony, że...mógłby to zauważyć...wymyśliłem sobie, że...jeżeli będę się zachowywał jak ktoś inny...według scenariusza...to on się nie zorientuje, że jestem chory, że...cały czas to...każdego dnia...udawałem, robiłem wszystko, by kontrolować swoje reakcje na...na te objawy...wszystko...bo tak bardzo się bałem...i...chyba już nie mam sił... - jęknął, kręcąc lekko głową.
- Już dobrze - powiedziała, głaszcząc go po włosach. - Nie musisz już niczego udawać, nie musisz niczego ukrywać.
- Wiedziałem, że tak będzie gdy ktoś się dowie...że moje życie...że to...wszystko...zniszczy...
- Spokojnie.
- Nawet nie mam prawa używać własnej różdżki.
- Kochanie - uśmiechnęła się delikatnie i otarła łzy z jego policzków. - Oboje wiemy, że wcale jej nie potrzebujesz.
- Ale ja lubię moją różdżkę - powiedział ze smutkiem.
- Wiem. Spokojnie - powtórzyła.
- To jest...ja...to...boli bo już...nie wiem...zawsze mnie wszyscy odrzucali...i teraz to...bardziej...
- Daniel, kocham cię.
Spojrzał na nią zaczerwienionymi i lekko opuchniętymi oczami.
- Ze schizofrenią?
- Bez niej to by nie było to samo - rzekła, ścisnąwszy jego dłoń. - Wiesz, gdy pierwszy raz cię zobaczyłam to już czułam, że się w tobie zakocham. Niezależnie od wszystkiego i to się nie zmieniło gdy dowiedziałam się od twojej matki o schizofrenii.
- Wiedziałaś?
- Tak.
Daniel ukrył twarz w dłoniach i skulił się, opierając o nią.
- Co pomyślałaś gdy pierwszy raz mnie zobaczyłaś?
- Że jesteś idealny. Taka była moja pierwsza myśl. Potem pomyślałam, że jesteś niesamowicie przystojny i masz piękny akcent. Kolana mi się uginały gdy słyszałam twój głos. Uczyłeś się z taką pasją, że mogłam na ciebie patrzeć godzinami - uśmiechnęła się.
- Boję się...będą...wszyscy będą się ze mnie śmiać..znowu ja...to tak bardzo bolało...
- Jesteś silniejszy niż oni wszyscy. Niż oni wszyscy razem wzięci.
- Jestem tak bardzo zmęczony...
- Wiem.
Pomogła mu się rozebrać, po tym  przytulała go w ramionach, aż trochę się uspokoił i zasnął. Ostrożnie ułożyła na łóżku, przykrywając kołdrą. Piesek ułożył się obok niego. Nawet nie zastanowiła się skąd ten się w ogóle tam znalazł, zbyt była zszokowana. Jeszcze przez kilkanaście minut siedziała przy Danielu, gładząc go po twarzy i próbując wszystko to połączyć w całość.
Upewniwszy się, że śpi w miarę bezproblemowo, po cichu wyszła z sypialni. Czuła się zbyt roztrzęsiona, by zasnąć, a nie chciała swoją obecnością zakłócać jego odpoczynku. Zbiegła po schodach na dół, a stamtąd do wypełnionej po brzegi winami piwnicy. Zabrała dwie pierwsze butelki, na jakie się natknęła i wróciła z nimi na parter.
- Alaya? Dlaczego nie śpisz?
Wchodząc do salonu prawie podskoczyła, zaskoczona głosem Severusa.
- A ty? - zapytała, podchodząc do jednej z sof.
- Za parę dni nowy rok szkolny...trochę mnie to martwi... - wyznał.
Jego myśli nieprzerwanie krążyły wokół Daniela, Harry'ego, Hermiony jak i sprawy z jego matką. Te wszystkie kwestie skutecznie utrudniały szybkie zasypianie. W związku z powrotem do Hogwartu obawiał się reakcji Harry'ego, tego czy będzie potrafił z nim rozmawiać..czy on w ogóle będzie chciał z nim rozmawiać i jak to wszystko będzie wyglądało.
Alaya szybko otworzyła jedną z butelek, napełniła kieliszek i już za pierwszym łykiem wypiła znaczą zawartość. Severus wyjął z barku kieliszek dla siebie i usiadł na miejscu obok niej.
- Co się stało?
Wzięła głęboki oddech, zamknęła oczy. Po chwili zaczęła mu wszystko wyjaśniać. O tym, że Daniel cały czas był świadom swojej choroby, o tym, że przez wieki izolował się od ludzi, by nikt nie zorientował się, że jest chory. O tym, jak panicznie się bał, że ktokolwiek może zauważyć jego objawy i wskazać schizofrenię. O tym jak udawał przed nim kogoś kim wcale nie jest, by nie dostrzegł choroby. O tym jak bardzo się starał to wszystko trzymać w sekrecie, jak całkiem sam starł się kontrolować swoje zachowanie najbardziej jak tylko pozwalały mu na to ograniczone schizofrenią możliwości. Głos jej się trząsł, a po chwili mówienia rozpłakała się. Severus w duchu stwierdził, że dwie butelki to zdecydowanie za mało na dwie osoby więc przyniósł więcej.
Nagle przeraziła go myśl jak czuł się Daniel gdy ten mówił mu, choćby i tylko w żartach, że jest nienormalny, że może... Odstawił pusty kieliszek na stół i ukrył twarz w dłoniach. Na pewno bał się, że Snape zaczyna się domyślać, jak bardzo musiał się stresować...i to przez tyle lat...
Dlaczego po prostu mu nie powiedział? Sądził, że Severus nie zechciałby zawrzeć z nim znajomości gdyby wiedział od samego początku o jego chorobie? Jeżeli tego się bał to przecież mógł powiedzieć po kilku latach, będą już pewnym, że...a może od do tej pory wcale nie był pewien? Może wcale nie mu tak całkowicie nie ufał? Cały czas się bał.
Czegoś takiego zupełnie się nie spodziewał, a po reakcji Alayi widział, że ona również nie.
Pierwszą butelkę wypili w milczeniu. Wino było bardzo stare, pyszne i odurzające. Przy drugiej butelce znów zaczęli rozmawiać. Severus miał wrażenie jakby ktoś zburzył wszystko to, co wydawało mu się, że wie o Danielu. O swoim najlepszym przyjacielu, który przybierał na usta uśmiech, by ukryć rozpacz, pozytywną postawą próbującego przysłonić swoje cierpienie, żeby tylko  nikt się nie dowiedział. Nawet jemu nic nie powiedział, nawet przed nim udawał. Nie czuł się oszukany, ale zasmucony, że Daniel tak bardzo obawiał się jego reakcji, że co dzień decydował się przybierać maskę, starając się grać kogoś normalnego, zdrowego, niewzbudzającego podejrzeń o chorobę psychiczną. Zatrważające jak wiele musiało go to kosztować, jak wiele bólu to stwarzało i jak wielkiej siły wymagało? I teraz Severus poczuł jak jego i tak wielki szacunek do Daniela zwiększa się jeszcze bardziej.
Oboje zasnęli dopiero gdy słońce zaczęło już wschodzić, gdy ich organizmy sprzeciwiły się dłuższemu czuwaniu. Puste kieliszki i butelki zostały na stole, a oni spali w niezbyt wygodnych pozycjach, obserwowani przez zaciekawionych Krzywołapa i Lyona.
Alaya obudziła się dopiero po kilku delikatnych szturchnięciach Hermiony.
- Dlaczego mnie nie zawołaliście na wino? - spytała, wyraźnie rozbawiona.
Brunetka podniosła się, czując przykry ból w karku i lekkie kołysanie  w głowie. Otarła oczy i wyprostowała się.
- Która godzina?
- Prawie ósma - odpowiedziała Hermiona, kucając przy Severusie i przyglądając się jak śpi.
- Cholera.
Natychmiast zerwała się z sofy, pobiegła do korytarza, z korytarza po schodach na drugie piętro. Świadomość, iż za maksymalnie piętnaście minut powinna być na oddziale działała bardziej pobudzająco niż mocna kawa. Podeszła do Daniela, który kręcił się i mówił niewyraźnie przez sen. Uścisnęła mocno jego rękę.
- Hej - powiedziała ciepło gdy otworzył oczy.
Przez  chwilę błądził wzrokiem wokoło, a po chwili spojrzał na nią. Wyglądał na przestraszonego i głęboko zasmuconego. Pogłaskała go po włosach, pocałowała i uśmiechnęła się czule.
- Pamiętasz, że Leo przyjdzie później?
Przytaknął. Następnie podniósł się i przytulił do niej, kuląc się i zamykając oczy.
- Powiedz mu o tym, dobrze?
- Wie - mruknął tak niewyraźnie i cicho, że go nie zrozumiała.
- Hm?
- On wie.
- Rozmawialiście już o tym?
- Nie...ja...mam wrażenie, że on się domyślił...
- Ach...- westchnęła cicho.

*

Ostrożnie i starannie spakował tacę do pojemnika, a następnie podszedł do szafki. Z drugiej szuflady wyjął niewielką buteleczkę z jasnym proszkiem i schował ją do kieszeni płaszcza. Omiótł kuchnię uważnym wzrokiem, upewniając się, że wszystko jest w idealnym ładzie i czystości i dopiero wtedy skierował się do wyjścia. W czasie przejazdu do domu Daniela, rozmyślał nad ubiegłymi dniami. Czuł się dość zmęczony, gdyż praktycznie każdą noc spędzał na oddziale i starał się najbardziej jak mógł, kontrolować czy wszystko jest w porządku. Oczywiście nie było. Uśmiechnął się lekko na wspomnienie owocnego w skutkach zetknięcia się z pewnym dziennikarzem, któremu udało się wtargnąć na oddział.

- Nie zamawiałem śniadania - powiedział zdecydowanym, ale wciąż uprzejmym tonem Leonel kiedy dostrzegł intruza przy wejściu na oddział. 
- Nie jestem dostawcą - prychnął ów osobnik. - tylko dziennikarzem. 
- Ach, rozumiem. Czy mógłby mi pan wyjaśnić więc co pan tutaj robi? - spytał.
Mężczyzna był dość młody, zapewne nie przekroczył jeszcze czterdziestki. Szczupły, a właściwie wręcz chudy, miał na sobie flanelową koszulę w kratę, kamizelkę z jakiegoś sztucznego materiału i jasne jeansy. Na szyi zawiesił aparat z wielką lampą błyskową, a w dłoniach trzymał gruby notatnik. 
- Szukam Daniela Sauvage, tego naukowca - wyjaśnił podekscytowanym głosem. 
- Na ten oddział mają wstęp jedynie pracownicy szpitala i bliscy pacjentów. Pan nie kwalifikuje się ani do jednej ani do drugiej kategorii. Jak się pan tutaj dostał skoro ochrona...
- Drzwiami głównego wejścia - przerwał mu ze śmiechem. - Jak się umie kombinować to wszędzie można wejść.
Lekarz przez chwilę patrzył na niego ze zdegustowaniem. 
- To niegrzecznie przerywać.
Dziennikarz nie zwrócił uwagi na tę uwagę. 
- Mógłby mi pan powiedzieć gdzie jest Sauvage? - zapytał niecierpliwie. - Chciałbym mu zrobić zdjęcia i zadać parę pytań. 
- Nie zrobię tego - oświadczył zmienionym tonem. 
Ktoś kto go nie znał, mógł nie wychwycić tej drobnej różnicy. Różnicy, która oznaczała podjęcie pewnej decyzji. 
- Ech, wy doktorki...zawsze wszystko utrudniacie - mruknął, szukając czegoś w kieszeni kamizelki. - A mógłby mi pan chociaż powiedzieć gdzie znajdę doktora...- zamyślił się, starając sobie przypomnieć nazwisko. - Celter! Właśnie, Leonel Celter, gdzie go znajdę?
Leonel uśmiechnął się. tajemniczo. 
- To ja. 
- O! - zdziwił się mężczyzna. - Witam. Ja nazywam się Gareth Toifii, jestem z Proroka i przyszedłem tutaj zrobić wywiad zarówno z Sauvagem, jak i z panem czyli jego lekarzem prowadzącym. 
- Pan tutaj nie przyszedł, pan się tutaj wdarł - poprawił go.
- Nie czepiajmy się szczegółów, doktorze - zaśmiał się wesoło. - Czytelników nie interesują moje metody, a artykuł. Metody muszą być skuteczne, by było o czym pisać. 
- Rozumiem. 
- Udzieli mi pan wywiadu i dopuści do Sauvage'a?
Psychiatra poprawił krawat i milczał przez chwilę. 
- Zapraszam do mojego gabinetu.
Dziennikarz rozpromienił się jakby spełniło się jedno z jego największych marzeń i poczłapał za Leonelem przez korytarz, cały czas ciekawie rozglądając się wokół. Jakby miał wrażenie, że gdzieś znajdzie drogowskaz do sali Daniela albo jego samego. 
Gdy weszli do środka, Leonel nie wskazał mu fotela, ani nie zaproponował niczego do picia. Zamknął drzwi i stanął naprzeciwko z wyczekującym spojrzeniem. 
- Proszę mi jeszcze raz wyjaśnić czego pan oczekuje. 
- Wywiadu i zdjęć oczywiście - oświadczył bardzo entuzjastycznie. 
- Co chciałby pan wiedzieć?
- Och, mam bardzo wiele pytań...- wyjął z kieszeni kartkę, na której najprawdopodobniej ów pytania spisał.
- Słucham. 
- Jakby pan określił schizofrenię Sauvage'a? Co się z nim teraz dzieje? Jakie są wyniki? Czy zostanie zamknięty w szpitalu psychiatrycznym? Czy stwarza zagrożenie dla innych? Czy wie pan dlaczego tak długo nikt nie wiedział o tym, że Sauvage jest chory psychicznie? 
- Stan zdrowia zarówno fizycznego jak i psychicznego Daniela Sauvage określam jako zdecydowanie nie pańską sprawę. 
- Nie zrozumieliśmy się - pokręcił głową i poprawił okulary o grubych szkłach i bardzo cienkich oprawkach. - Potrzebuję konkretnych informacji, czytelnicy mają prawo wiedzieć, w końcu to znana na całym świecie osobistość. To bardzo ważna sprawa. Przez tyle lat...wieków w sumie, ukrywał to przed światem i teraz przyszedł czas by się wytłumaczyć. Ludzie nie lubią być oszukiwani. 
- Daniel Sauvage nie ma obowiązku opowiadania nikomu o swoim stanie zdrowia ani tłumaczenia się komukolwiek - powiedział ostro Celter. - Pan zachowuje się nie tylko niegrzecznie ale i karygodnie. Takie zachowanie jest niedopuszczalne. Nie będę czegoś takiego tolerował na moim oddziale, a już w szczególności gdy sprawa tyczy się mojego pacjenta. 
- Czyli nie chce mi pan nic powiedzieć?
- Och, nie ale za to pokażę panu, co uważam za w miarę należytą karę za taką niegrzeczność. 
- Hę? - mruknął z głupią miną. 
Leonel podszedł do niego, złapał mocno za głowę i szyję i sprawnym ruchem skręcił dziennikarzowi kark. Mężczyzna upadł głucho na ziemię, notatnik wypadł mu z dłoni i potoczył się po podłodze. Lekarz westchnął, podszedł do ukrytych za regałem z książkami drzwi i otworzył je. Następnie przeciągnął ciało do środka wyłożonego jasnoszarymi kafelkami pomieszczenia. Ułożył je na metalowym stole i przez chwilę trwał w zadumie zanim założył białe rękawiczki. Obie ręce mężczyzny włożył do osobnych pojemników, następnie wziął jedno z ostrych narzędzi. Wykonał długie i głębokie nacięcia w okolicach łokcia, tak że krew natychmiast zaczęła wypływać i zbierać się w pojemniku. Sięgnął po strzykawkę i wstrzyknął jakąś niebieskawą substancję. Potem zdjął rękawiczki, wrzucił je do kosza, jeszcze raz obrzucił ciało zniesmaczonym spojrzeniem i wyszedł, z powrotem starannie maskując przejście. 

Do środka wpuścił go Severus. Pomimo doskonale skrywanych uczuć i emocji, Leonel wyczuł w nim niepokój i smutek. Uśmiechnął się na przywitanie i uścisnął mu dłoń. Zdawał sobie sprawę z tego, że Snape nie ma do niego za grosz zaufania, ale nie przejmował się tym.
- Gdzie jest Daniel? - spytał gdy przechodzili przez hol.
- W tej sali, gdzie trzyma te wszystkie swoje rycerskie rupiecie - mruknął brunet.
- Dobrze. Przygotuję nam tylko coś do picia i do niego pójdę - powiedział Leo, wchodząc do kuchni.
Severus nie poszedł za nim, co było Leonelowi bardzo na rękę. Nie musiał tłumaczyć co to była za podejrzana substancja, którą dosypywał Danielowi do każdego napoju. Nie posłużyłby się kłamstwem, a odpowiedziałby w sposób pozwalający na dowolną interpretację, pozwoliłby wyciągnąć niesłuszne wnioski i z grzeczności nie zaprzeczyłby.
Sauvage siedział na podłodze, w skupieniu czyszcząc po kolei wszystkie elementy jednej ze swoich zbroi. W tle słychać było muzykę klasyczną. Po chwili nasłuchiwania Leonel stwierdził, że to Chopin.
- Hej - przywitał się z przyjaznym uśmiechem.
Podszedł do stołu, na którym położył tacę z daniami oraz dwie filiżanki. Jedną z nich znacząco przesunął. Machnął różdżką, ściszając nieco radio.
- Z muzyką jest lepiej - powiedział cicho szatyn
- Wiem.
Zajął miejsce na jednym z foteli i poczekał aż Daniel usiądzie naprzeciwko niego, a nastąpiło to dopiero kilkanaście minut później. Piesek wybiegł z kąta, w którym wcześniej się ułożył i ulokował się przy Danielu, starając się spojrzeniem dać mu do zrozumienia, że chciałby zostać pogłaskany. Mężczyzna podniósł go i położył sobie na kolanach.
- Nie wiedziałem, że macie psa.
- Od dzisiaj.
- Jak ma na imię?
Daniel spojrzał na niego jakby bardzo go to pytanie zaskoczyło i nie był pewien czy dobrze zrozumiał. Potem zerknął na szczeniaka, przez chwilę milczał.
- William.
- Ładnie - stwierdził spokojnie Leonel. - Jak się czujesz? - spytał, a kiedy po upływie kilku minut nie otrzymał odpowiedzi, postanowił kontynuować. - W ciągu twojego pobytu w szpitalu wykryliśmy szereg nieprawidłowości w twoim organizmie. Co prawda, większość z nich....chociaż są niepokojące, to nie stwarzają dużego zagrożenia. Jednak bardzo poważne są zaburzenia rytmu serca. Twoje serce pracuje albo o wiele zbyt szybko, do ponad trzystu, czterystu uderzeń na minutę, albo poniżej czterdziestu. W czasie śpiączki farmakologicznej kilkanaście razy doszło do migotania komór i kilkanaście razy do zatrzymania się akcji serca. Bardzo mnie to martwi - zrobił krótką pauzę. - Jak już wiesz, nie wykryliśmy chorób neurologicznych, ale w twoim mózgu są zmiany, które często obserwuje się u schizofreników.
Daniel nie patrzył na niego, być może wcale go nawet nie słuchał.
- Bardzo pragnę ci pomóc, ale musisz przestać ze mną pogrywać, Daniel - oznajmił dobitnie. - Musisz być ze mną szczery, a nie udawać, że wcale nie jesteś chory i liczyć na to, że temat umrze śmiercią naturalną tylko dlatego, że ty wszystkiemu zaprzeczasz.
Sauvage zamknął oczy, a po chwili po jego policzkach spłynęły łzy.
- Kiedy...kiedy się...
- Kiedy się zorientowałem? Miałem takie podejrzenia od czasu którejś z pierwszych sesji, ale starałem się nie wysnuwać pochopnych wniosków. Moja pewność wzrastała za każdym razem. Widziałem jak bardzo się boisz i jak jednocześnie rozpaczliwie szukasz pomocy dla siebie w rozmowach ze mną. Zauważyłem, że nie masz już sił udawać...zdrowego. To musiało być dla ciebie niesamowicie trudne. Myślę, że twoja wielowiekowa izolacja, ograniczanie kontaktu z ludźmi do minimum miała wiele przyczyn, nie tylko to, że bałeś się, iż ktoś  dostrzeże twoją chorobę. Oczywiście to był główny powód, ale z pewnością nie jedyny. Ty z natury jesteś indywidualistą, samotnikiem, który nie czuje się zbyt dobrze w grupie ludzi. Do tego dochodzi poczucie bycia przez tych ludzi nierozumianym, tak często odrzucanym... Sądzę, że te lata od czasu gdy poznałeś Severusa Snape'a doszczętnie cię wyczerpały. Wzmożona aktywność społeczna, codzienny kontakt z dużą grupą osób....to było dla ciebie stresujące, niezmiernie stresujące, a jeszcze za wszelką cenę nie chciałeś dopuścić do tego, by ktokolwiek zauważył, że jesteś chory. Wykreowałeś więc postać kogoś zdrowego, kogoś kto tak naprawdę był twoim przeciwieństwem czyli kimś otwartym, radosnym, beztroskim, komunikatywnym. Te kilkanaście lat grałeś tę rolę za każdym razem gdy nie byłeś sam, trwałeś w tej pozie, cały czas trwając też w strachu i stresie. W rzeczywistości to zarówno imponujące jak i zatrważające jak bardzo musiałeś cierpieć, tłumiąc w sobie wszystkie uczucia i emocje, żeby choćby jedno nie wydostało się na zewnątrz. Jak wiele musiało cię kosztować radzenie sobie z objawami w taki sposób, by nie wzbudzić podejrzeń. Objawów swojej choroby nie jesteś w stanie kontrolować, ale to, że starałeś się panować nad swoimi reakcjami na nie jest...cóż, tak samo smutne jak i niesamowite. Pomimo moich osobistych doświadczeń trudno jest mi sobie wyobrazić jak bardzo samotny musiałeś się czuć przez całe swoje życie jak i szczególnie podczas ostatnich lat.
- Tak - szepnął, wciąż nie otwierając oczu.
- Jesteś niebywale silny i bardzo to podziwiam.
Daniel spojrzał na niego. Z wyrazu jego twarzy nie można było odczytać żadnych emocji, coś zdradzały jedynie jego przepełnione przerażeniem oczy. Nic nie powiedział. Leonel również milczał przez kilka następnych minut.
- Za kilka dni wrzesień...uważam, że nie powinieneś wracać do Hogwartu.
- Poradzę sobie.
- To nie jest dobry pomysł. Tam znów będziesz narażony na stres, a poza w tym w związku z ciągłymi publikacjami na twój temat możesz spotkać się z różnymi reakcjami uczniów. Jesteś bogaty, nie potrzebujesz tej pracy. Potrzebujesz spokoju, ciepła i miejsca, w którym będziesz się czuł bezpiecznie. Hogwart jest jednym z ostatnich miejsc w jakich powinieneś być. Obawiam się, że kontynuowanie zajęć tam będzie miało na ciebie negatywny, destrukcyjny wpływ. Mówię to wszystko jako twój psychiatra, któremu bardzo na tobie zależy.
- Nie rozumiem...nie rozumiem tego, co się stało - jęknął.
- Daniel...
- Poradzę sobie.
- Nie - zaprzeczył spokojnie. - Potrzebujesz spokojnego miejsca, potrzebujesz wsparcia i poczucia bezpieczeństwa przede wszystkim oraz...
- Nigdy.
Przez chwilę panowała między nimi cisza, uzupełniana jedynie przez płynącą z głośników radia cichą muzykę.
- Mógłbyś rozwinąć tę myśl?
- Ja...nigdy...to nie...ta kontrola...ja ją chyba straciłem...
- Domyślam się, że...
- Nie mam żadnego poczucia bezpieczeństwa. Nigdzie.
 - Możesz je mieć jeżeli...
- Wszyscy tego chcecie, prawda? - przerwał mu oskarżycielskim tonem. - Wszyscy chcecie mnie gdzieś zamknąć, tak? W szpitalu psychiatrycznym? Uważacie, że to odpowiednie miejsce dla mnie - powiedział z wyrzutem, a z jego oczu znów potoczyły się łzy. - W jakimś białym pomieszczeniu bez okien...z drzwiami bez klamek... Przyniosłeś już kaftan bezpieczeństwa?
- Nie. Nie jest potrzebny - odpowiedział, zachowując przyjazny i opanowany ton.
- Jasne - syknął.
Ostrożnie odstawił pieska na podłogę, wstał i podszedł do okna. Przyłożył jedną dłoń do szyby. Widok wychodził na ogród, mógł więc dostrzec Severusa i Hermionę, którzy właśnie spacerowali pomiędzy krzewami i kwiatami, rozmawiając o czymś. Zamknął oczy i poczuł bolesny ucisk w okolicach klatki piersiowej. Czuł jakby coś wysypywało mu się z rąk, jakby zepsuł misterną konstrukcję, nad którą pracował wiele lat. Jakby powoli wszystko tracił. Spełniały się jego największe obawy. Największe lęki prześladujące go w koszmarach stawały się rzeczywistością.
- Wszyscy sądzicie, że powinienem być w szpitalu dla umysłowo chorych. Właściwie to nie ma w tym nic dziwnego, nie? Przecież ja jestem umysłowo chory - prychnął.
- Daniel, ja nie...
- Myślisz, że nie wiem? - krzyknął, odwracając się od okna. - Myślisz, że nie słyszę tego, co o mnie mówią? Słyszę bardzo wyraźnie te wszystkie szepty!
- Nie bierzesz leków, więc nie dziwię się, że nie potrafisz odróżnić głosów w swojej głowie od głosów rzeczywistych osób i to jest też jeden z powodów, byś został w domu.
- Chcecie mnie odizolować. Najpierw w domu, a potem w psychiatryku w kaftanie bezpieczeństwa!
Leonel westchnął. Poprawił srebrny krawat, zacisnął go nieco mocniej, otrzepał marynarkę z niewidzialnych pyłków i znów spojrzał na Daniela. Nie był zdenerwowany czy z irytowany, był przerażony jak zając zagnany w pułapkę przez wygłodniałe wilki.
- Usiądź - poprosił cicho. - Usiądź, proszę - powtórzył gdy po dłuższej chwili nie doczekał się reakcji.
Sauvage powoli, niepewnie wrócił na miejsce. Oparł łokcie o kolana i ukrył twarz w dłoniach.
- Znowu wszyscy mnie odrzucają - wymamrotał w taki sposób jakby miał trudność z tym, by w ogóle ułożyć słowa w zdanie.
- Ja ciebie nie odrzucam, twoja żona i przyjaciel też cię nie odrzucają, Danielu. Jedyna izolacja, jaką bym tobie zalecił, to izolacja od stresu i nieprzyjaznej atmosfery, a takie czynniki będą ci towarzyszyć w Hogwarcie.
- Nic nie rozumiesz - pokręcił głową i wyprostował się.
- Boisz się izolacji chociaż przez wieki sam dobrowolnie izolowałeś się od ludzi? - zapytał z życzliwym zaciekawieniem, przyglądając się pacjentowi bardzo uważnie.
- Zrozum...jeżeli...wiedzą...wszyscy...o mojej schizofrenii...ja nie mogę się wycofać. Nie mogę - jęknął rozpaczliwie.
- Nie możesz? Dlaczego?
- Bo...muszę...ja...pokazać, że...potrafię, że...mogę żyć normalnie. Funkcjonować...i...jakoś...ja...to...gdzieś jakoś bardziej...czuję się zmęczony, wiesz? Tak bardzo zmęczony...ale...to nie...ja...może...nie mogę...kontrola...ja...już nie...to...
- Rozumiem. Gdy opinia publiczna nie wiedziała o tym, że jesteś chory, byłeś inaczej postrzegany, inaczej oceniano twoje zachowanie. Teraz, gdy wszyscy już wiedzą nie chcesz...poddawać się. To nie najlepsze określenie, ale rozumiem, co masz na myśli.
Daniel przytaknął i skulił się, mocno zaciskając usta.
- Mimo to uważam, że środowisko szkolne nie jest dla ciebie dobrym miejscem. Nie chcę cię jednak do niczego zmuszać. Skoro chcesz tam wrócić to ja chcę żebyśmy spotykali się każdego dnia. I proszę, żebyś mi obiecał, że wycofasz się z nauczania w Hogwarcie gdy twój stan zacznie się jeszcze bardziej pogarszać. To jest bardzo poważne, Daniel. Wykryliśmy niedokrwistość aplastyczną, agranulocytozę i miastenię. Nie chodzi też tylko o schizofrenię, ale i twoje serce. Nie odkryliśmy jaka jest przyczyna arytmii, nie wiemy co wywołało wielokrotne migotanie komór i wielokrotne zatrzymanie akcji. To jest twoje zdrowie, coś najważniejszego i w tej chwili bardzo kruchego.
Szatyn patrzył na niego smutno przez parę minut, a potem kiwnął głową.
- Dobrze.
- Nie czuję się spokojny z tym, że tam będziesz - wyznał z troską. - Mam nadzieję, że chociaż przez codzienne sesje będę mógł mieć kontrolę nad twoim stanem i dzięki temu nie dopuszczę do zbytniego pogorszenia się nim byłoby za późno.
Sauvage błądził wzrokiem po poustawianych po całym pomieszczeniu zbrojach, mieczach, tarczach, łukach i różnych innych akcesoriach rycerskich, którymi to miejsce było wypełnione. Pod jedną ze ścian stały dębowe regały, na których umieszczono książki i mniejsze rzeczy jak na przykład sakiewki czy monety. Poruszał delikatnie ustami, ale nie wydobywał się z nich żaden dźwięk. Leonel obserwował go w skupieniu. Przeczuwał, że powrót Daniela z Hogwartu do domu jest nieunikniony i nastąpi bardzo szybko, a im szybciej tym dla samego Daniela byłoby lepiej.
- Nikt mnie nigdy nie chciał - powiedział nagle, głosem tak udręczonym, że aż poruszającym nawet tego, kto trzymał dystans i emocji swoich nie okazywał. - Nikt mnie nigdy nie kochał, nawet...moja matka...mój ojciec...
- O ojcu mi nie opowiadałeś.
Usadowił się wygodniej i przyjął pozycję słuchacza głęboko zainteresowanego i wyczekującego na kontynuację wypowiedzi rozmówcy.
- On...ja...myślałem, że... On to ignorował...moją chorobę. Ciągle to...oczekiwał ode mnie tak wiele...chciał żebym był najlepszy...zawsze...to...on....chyba by się bardzo wstydził...matka się wstydziła.... Obrażała mnie, ciągle mówiła, że jestem bezużyteczny, niezrównoważony i chory psychicznie, że nie mam żadnej wartości i w ogóle nie powinna mnie była urodzić - powiedział z wielkim trudem. Przerwał na dłuższą chwilę. Przestał już ocierać łzy, które cały czas pojawiały się w kącikach jego oczu. - On...myślałem, że...starałem się, bardzo się starałem...chciałem...chciałem, żeby był dumny, wiesz? Że jestem najlepszy, ale...to...to nie miało sensu...w ogóle...ja... To boli, wciąż bardzo boli.
- Dlaczego nie miało sensu?
- On...potem...gdy miałem...chyba około czterdziestu lat...on...ja... Pięć lat wcześniej udało mi się opracować recepturę Kamienia Filozoficznego, wiesz? To duży sukces, tak myślę. Miałem tylko trzydzieści pięć lat...i...ja...to...to mnie bardzo dużo kosztowało...myślałem, że...że może go to ucieszy, że...tak dobrze sobie radziłem...ale...ja...Piętnaście lat, całe piętnaście lat pracy...i poza tym dużo trenowałem...i....ja...byłem najlepszy...a on....
- Nie docenił tego?
- Powiedział...wtedy....że ja...bardzo dobrze to pamiętam, wiesz? On powiedział: Sądziłem, że pomimo tego, że jesteś chory uda ci się coś osiągnąć, ale myliłem się. Teraz rozumiem, że próbowałem sam siebie oszukać. Danielu, ty jesteś chory psychicznie i czegokolwiek byś nie zrobił, to nie ma najmniejszej wartości. Ty nie masz wartości ani jako naukowiec ani jako człowiek. Na to ja powiedziałem, że przecież...że Kamień...że Eliksir...że przecież jestem najlepszym wojownikiem....a jego ostatnie słowa do mnie brzmiały: To nie ma żadnego znaczenia bo ty nic nie znaczysz. Nie jesteś w stanie przeskoczyć ponad swoją chorobę. Nie możesz nic zrobić, nie jesteś do niczego zdolny. A ja nie chciałem takiego syna, więc nawet nie próbuj się już ze mną kontaktować. Żegnaj. 
Daniel pochylił się lekko i przyłożył trzęsące się dłonie do twarzy. Nie mógł się już powstrzymać od płaczu. Nigdy nikomu wcześniej o tym nie powiedział i teraz oprócz bólu poczuł też dziwną pustkę. Leonel podsunął mu filiżankę z herbatą.
- Napij się - zachęcił go.
Wiele już się nasłuchał przeróżnych historii od swoich pacjentów, ale żadna nie robiła na nim wrażenia. Teraz jednak czuł się poruszony. Od razu doszedł do wniosku, iż wynikało to z wyjątkowości Daniela nie tylko jako chorego, ale i człowieka. Coś niesamowitego było w tym, że potrafił przed wszystkimi odgrywać przeciwieństwo samego siebie, tworząc taki a nie inny wizerunek. Nikt nawet nie przypuszczałby jak wiele złego go spotkało i jak bardzo wciąż cierpi.
Alaya wspominała mu, że dzieciństwo ani kontakty Daniela z rodziną nie były idealne, ale nie spodziewał się, że jego ojciec mógłby posunąć się do aż tak przykrych słów i to w stosunku do syna, o którym wiedział że jest chory. Musiał mieć świadomość, że nie należy się w taki sposób wypowiadać, a pomimo tego zrobił to. W opinii lekarza było to zachowanie karygodne i niedopuszczalne.
Daniel odłożył pustą już filiżankę na stolik i opadł bezwładnie na oparcie fotela. Głowę ułożył na bok, patrząc w jakiś niesprecyzowany punkt w kącie pokoju.
- To bolało najbardziej, że...on....to znaczy... Przywykłem do tego, że matka mnie odtrącała...że brat ze mną nie rozmawiał... moje siostry... może i chciały, ale to... nie mogliśmy się porozumieć, więc tak całkiem...przestały...próbować... Myślałem, że mojemu ojcu na mnie zależy, że on...że on... nie odtrąci mnie ze względu na schizofrenię, ale... Myliłem się.
- Z twoim doświadczeniem to całkowicie zrozumiałe, że chciałeś ukryć fakt o chorobie przed wszystkimi. Nie chciałeś od nowa przeżywać ciągle tego samego. Uważam, że teraz rozumiem to wszystko jeszcze lepiej. Powiedz mi, proszę...czy naprawdę chcesz wrócić do Hogwartu?
- To...nie tak, że.. To...ja nie... Nie tak, że chcę...ja w sumie...może...nie chcę. Ja zdecydowałem, że tak zrobię.
- W porządku, ale gdy tylko uznam, że twój stan jeszcze bardziej się pogarsza, zrezygnujesz i wrócisz do domu, tak?
- Tak.
- Cieszę się, że możemy rozmawiać już całkowicie otwarcie i bez ukrywania czegokolwiek - powiedział z uśmiechem Leonel. - Chciałbym teraz żebyś powiedział mi, co słyszysz.
- Teraz?
- Tak.
- Teraz mam powiedzieć czy co teraz słyszę? - zapytał niepewnie. Wyglądał na zagubionego.
- Chciałbym, żebyś teraz powiedział mi co w tej chwili słyszysz - wyjaśnił spokojnie.
Daniel kiwnął głową na znak, że rozumie. Przez chwilę milczał.
- Szepty.
- Co mówią?
- Nie...nie wszystko...tylko czasami jestem w stanie zrozumieć, co mówią - rzekł, zerkając na psychiatrę.
- A teraz?
- To... - zamknął na moment oczy. - Że powinienem się zabić, że wszyscy tego chcą, tego się ode mnie oczekuje. Że nie...wiem, że inni o mnie mówią...że powinienem być...zamknięty...i...
Przerwał, jakby niezdolny do kontynuowania wypowiedzi.
- Wiesz, że...
- To jest najgorsze - przerwał mu zbolałym tonem. - Nie potrafię, nie potrafię odróżnić...co jest objawem...co jest tylko głosem w mojej głowie...a co...co jest rzeczywiste. Po prostu nie potrafię.
- Ale za to nie poddajesz się ich poleceniom.
- Ja...staram się...bardzo się staram...nie robić tego.
Leonel milczał przez kilka minut zanim znów się odezwał. Tak modulował swoim głosem, by był jak najbardziej przyjazny.
- Czy moglibyśmy pójść do atelier?
Sauvage spojrzał na niego całkowicie zaskoczony, jakby bardzo go dziwiło, że ktokolwiek może być w ogóle zainteresowany. Pochylił się i pogłaskał pieska.
- Po co?
- Chciałbym raz jeszcze obejrzeć twoje obrazy.
- Po co? - powtórzył. - Tam nie ma co oglądać, nie ma nic wartego oglądania.
- Wybacz, ale nie zgadzam się z tobą. Poza tym to jest dla mnie pomocne, pozwala lepiej interpretować twoje słowa i zachowanie.
- Jak chcesz - mruknął, poddając się.
Kiedy szli schodami na górę, poczuł nagły ból w klatce piersiowej. Zignorował to, pozwalając sobie jedynie na lekkie skrzywienie się. Zawsze czuł się bardzo skrępowany gdy ktoś oglądał jego prace. Wprawiało go to w zawstydzenie. Dlatego też gdy weszli do środka, przystanął przy jednej z zasłoniętych sztalug i utkwił spojrzenie w farbach.
Leonel przechadzał się powoli po wielkim pomieszczeniu, przyglądając się uważnie każdemu płótnu, odsłaniał te zasłonięte i wyjmował te rzucone w kąt. Styl Daniela bardzo mu się podobał, był niesamowicie dokładny i szczegółowy, staranny i precyzyjny. W większości dominowały barwy ciemne chociaż zdarzały się też jasne pastele. Według niego patrzeć na nie to była sama przyjemność, ale nie powiedział tego na głos, bo wiedział jak bardzo Daniel nie lubi tego tematu.
- Zastanawia mnie dlaczego sam tak bardzo pogardzasz swoją twórczością.  Od wczesnych lat musiałeś zmagać się z nieustającą krytyką i przykrymi słowami ze strony rodziny, szczególnie matki...to na pewno wpłynęło na twoje poczucie własnej wartości. Wymagania twojego ojca... Myślę, że tak bardzo, poświęcałeś się nauce, by udowodnić samu sobie, że wcale nie jesteś nic niewarty i bezużyteczny. Żeby samego siebie o tym przekonać, a przy okazji zasłużyć sobie na docenienie i dumę ojca, której nigdy się nie doczekałeś. Twoja samoocena to bardzo skomplikowana kwestia. Z jednej strony masz świadomość tego jak wiele osiągnąłeś, jak bardzo potężnym człowiekiem jesteś, jak wybitnym naukowcem, a z drugiej wpływa na nią twoja choroba i dlatego czujesz się beznadziejny, jednocześnie wiedząc, że wcale taki nie jesteś.
Wiedział już, że Daniel nie lubi i nigdy nie rysuje ludzi, dlatego bardzo się dziwił widząc niewielki obraz przedstawiający kobietę. Po chwili rozpoznał w niej Alayą i uśmiechnął się. Zerknął na Daniela i jego uśmiech natychmiast zniknął, ustępując zmartwieniu.
- Daniel?
Sauvage nie odpowiedział. Oddychał bardzo płytko i szybko przez usta, starał się utrzymać w pionowej pozycji i mrugał oczami, ale to nic nie pomagało. Wszystkie barwy zlewały się w jedną różnobarwną masę, głosy przestały szeptać, a zaczęły krzyczeć. Znów ten cień.
Po chwili osunął się bezwładnie na podłogę. Leonel podbiegł do niego, kucnął obok, jedną dłoń przyłożył lekko do ust, a drugą do szyi. Nie wyczuwał ani oddechu ani pulsu.


- Myślę, że powinniśmy coś omówić - powiedział Severus gdy na moment odsunął się od Hermiony.
Ona jeszcze przez chwilę miała zamknięte oczy, oblizała usta i spojrzała na niego jakby miała mu trochę za złe, że przerwał pocałunki.
- Wiem, wiem, Hogwart.
- Właśnie - przyznał, odgarniając do tyłu czarne włosy. - Poradzisz sobie z udawaniem, że mnie nie lubisz?
- Oficjalnie zachowam neutralny stosunek - obwieściła z dumną miną.
- Może być.
- A ty?
- Ja...?
- Nie będzie dla ciebie...trudne, by tak niczego nie dawać po sobie poznać? - spytała, chociaż doskonale wiedziała, że to żadna trudność dla niego.
Prychnął.
- Ani trochę. Przypominam, że rozmawiasz ze szpiegiem i na dodatek synem agenta wywiadu. Jak widać szpiegowanie mam we krwi.
- O zdecydowanie.
- Tak myślę, że może powinienem mówić do ciebie per Granger cały czas, bo jakby mi się na lekcji wymknęło "Hermiono" to by było dość...niezręczne i kłopotliwe.
- Nie, protestuję! Uwielbiam jak mówisz do mnie po imieniu.
- Wiem - powiedział z chytrym uśmieszkiem.
- Nie wymknie ci się - stwierdziła z przekonaniem.
- Oczywiście, że nie.
- Wmyśliłam już bardzo dobrą wymówkę do przychodzenia do lochów - obwieściła, nie kryjąc zadowolenia.
- Słucham?
- Mogę powiedzieć, że proszę o dodatkowe lekcje z rozszerzonym materiałem gdyż wiążę swoją przyszłość z tym przedmiotem i już teraz chcę zacząć odpowiednie przygotowania. Idealnie się to komponuje z moją opinią kujona.
- To prawda, ale...przypomnij mi, dlaczego miałabyś przychodzić do lochów? - spytał, unosząc lekko brwi.
- Mam nieprzyjemne przeczucie, że tylko tam będę się czuć bezpiecznie - odpowiedziała poważnym tonem, a jej twarz nagle opuściły pozytywne emocje. - I że wydarzy się wiele złego.
- Co do tego to ja mam pewność.
Przerwał w chwili gdy Leonel wprowadził Daniela do salonu. Posadził go na sofie i kucnął przy nim, ze stetoskopem osłuchując.
- Nic mi nie jest - mruknął cicho Sauvage.
- Oczywiście. Przecież każdy tak mówi po tym jak mu się zatrzyma serce - powiedział, zerkając wymownie w sufit.
- Znowu?
Severus wstał i podszedł do nich szybko, przyglądając się przyjacielowi z niepokojem.
- Już lepiej - odparł Leonel. Wyprostował się i zerknął na Snape'a. - Ale nie zostawiajcie go samego.
- W takim stanie to może powinien wrócić do szpitala?
- Też tak myślę, ale...
- Sam będę decydował o tym gdzie przebywam - fuknął.
- Z prawnego punku widzenia to nie masz prawa decydować o sobie, Danielu - przypominał mu lekarz. - Jednak Alaya zawsze zrobi to, czego zapragniesz więc na jedno wychodzi.
Westchnął, zapiął guziki marynarki i zwrócił się do Severusa:
- Gdyby coś się stało to mnie powiadomcie. Przyjdę też jutro. A tymczasem...porozmawiajcie.
- Nie potrzebuję twojej zachęty by rozmawiać z moim przyjacielem.
- Ty nie, ale Daniel potrzebuje - odrzekł chłodnym tonem.
Uścisnął jeszcze Daniela za ramię i po chwili wyszedł. Severus chciał odezwać się do Hermiony, ale gdy się odwrócił, zauważył, że ta zdążyła już wyjść. Pewnie uznała, że powinna zostawić ich samych, by mogli wszystko sobie na spokojnie wyjaśnić. Przysunął sobie fotel tak, by móc usiąść na przeciwko Daniela. Wyglądał jeszcze mizerniej niż gdy był w szpitalu. Blady, z podkrążonymi i przekrwionymi oczami, drżącymi dłońmi i skuloną postawą, jakby najbardziej pragnął zaszyć się w jakimś ciemnym kącie i po prostu zniknąć.
- Dlaczego mi nie powiedziałeś? - zapytał cicho.
Daniel zacisnął dłonie i powieki. Opuścił i pokręcił głową.
- Daniel...
- Dobrze, już. Wszystko świetnie - zaczął płaczliwym tonem, prostując się. - Teraz już wszystko wiesz, więc... Ja już po prostu nie mam siły. Nie mogę, nie potrafię już dłużej udawać, bardzo mi przykro...
- Nie musisz niczego udawać.
- Wszyscy...teraz wszyscy będą się ze mnie śmiać i...mnie znowu obrażać...
- Daniel, ja...
- Tak? - przerwał mu, ledwie zdolny do tego, by mówić przez płacz - Też chcesz mi powiedzieć co o mnie myślisz? Proszę bardzo. Nawet moja własna rodzina mnie nie chciała, jestem już wprawiony w byciu odrzucanym, więc śmiało, nie krępuj się.
- Chciałem powiedzieć, że nie rozumiem dlaczego mi nie powiedziałeś prawdy i przez tyle lat udawałeś kogoś kim wcale nie jesteś.
- A czy ty miałbyś ochotę się ze mną w ogóle spotkać gdybyś wiedział, że jestem psychicznie chory?! - zawołał rozpaczliwie.
- Ja...
- Nie, nie miałbyś. I nawet nie mów, że wcale nie - jęknął, znów pochylając się do przodu. - Nikt nigdy nie ma. Jeżeli miałem mieć z kimkolwiek jakiekolwiek relacje to musiałem udawać, że jestem normalny, ale...po jakimś czasie zawsze ktoś się orientował...może nie od razu, że jestem chory, ale że...coś ze mną nie tak, że...ja... Teraz już nigdy nie będę mógł bo...wszyscy wiedzą... W podręcznikach nie będzie już żadnych informacji o moich osiągnięciach, a jeżeli jakaś wzmianka się pojawi to z dopiskiem, że to i tak nic nie znaczy bo...schizofrenia.
- To przecież nie ma...
- Nie? To poczytaj sobie wywzety - prychnął. - Gazety i wywiady.
- Nic mnie to nie obchodzi - oświadczył stanowczo. Odetchnął głęboko i po chwili kontynuował. - Nie podoba mi się, że w taki sposób o tobie piszą, ale to...
- Prawda.
- Rozumiem, że...
- Nie, nie rozumiesz. Nie jesteś w stanie tego zrozumieć, nikt nie jest. Od dzieciństwa musiałem wysłuchiwać jaki to jestem bezużyteczny, niechciany, zbędny, beznadziejny i zupełnie nic niewarty. A potem mój ojciec, którego uważałem za jedyną osobą, która doceniała moje wysiłki pomimo takiego stanu to...on....powiedział, że to nie ma wartości bo ja nie mam żadnej wartości ani jako naukowiec ani w ogóle jako człowiek. Nikt nie zrozumie jak to jest każdego dnia bać się, że...to będzie zauważone, że...ktoś się domyśli, że to...każdego dnia starać się najbardziej jak się tylko da kontrolować swoje reakcje przy tych...krzykach, które ciągle... Wymuszać na sobie uśmiech i śmiech chociaż wcale się tego nie czuje... Nie dawać po sobie poznać, że tak naprawdę to nic nie jest...nie jestem....ja... Jestem już tym zmęczony. Cały czas, ciągle. Każdego dnia, każdej godziny, każdej minuty i sekundy. Nigdy nie poznam ciszy, a tak bardzo pragnę choć odrobiny spokoju...czy to za wiele? Gdy...to....nie mam....to tak bardzo boli...
Przyłożył trzęsące się dłonie do twarzy, by stłumić szloch. Severus patrzył na niego z przykrą bezradnością, zupełnie nie wiedział co mógłby zrobić, w jaki sposób mu pomóc ani co odpowiedniego powiedzieć.
- Czuję się jakbym cię nie znał - szepnął ze smutkiem.
Pomyślał, że powinien był spytać Alayi jak powinien w takiej sytuacji rozmawiać z Danielem, jak do niego mówić, by okazać mu wsparcie, które przekazać było tak trudno. Jednak w nocy był zbyt zszokowany, by się nad tym zastanawiać. Może byłoby mu łatwiej gdyby nie miał tak wielu trosk. Bardzo się stresował przed czekającą go rozmową z synem, obawiał się jak to przebiegnie i w którą stronę się potoczy, poza tym domyślał się, że nastroje w Hogwarcie będą bardzo nieprzyjazne Danielowi, a ten uparł się, że nie zrezygnuje z powrotu. Coś takiego na pewno nie wpłynie dobrze na jego kondycję i Severus podejrzewał, że Daniel nie spędzi w zamku wiele czasu, zapewne zostanie zabrany znów do szpitala i nawet nie będzie mógł powiedzieć, że bezprawnie bo przecież to, czego on chciał nie miało żadnego znaczenia w kontekście prawnym. Jakby tego wszystkiego było mało, ciągle zastanawiał się nad tym dlaczego jego matka napisała do jego ojca i czego mogła od niego chcieć. I co tak naprawdę sprawiło, że jej zachowanie uległo tak drastycznej zmianie. Wcześniej sądził, że tak było od początku, ale od czasu jak na własne oczy zobaczył z jakim uczuciem go traktowała, nie dawała mu spokoju ciekawość. Coś musiało się stać i czuł, że bardzo potrzebuje dowiedzieć się co takiego.
Spojrzał znów na Daniela. Nie płakał już, chociaż po jego policzkach wciąż spływały łzy. Krzywił się lekko i przykładał otwarte dłonie do uszu. Severus nie potrafił sobie wyobrazić jak to jest nie znać ciszy i wydawało mu się, że żadnymi słowami nie mógłby mu pomóc. To było wręcz zatrważające jak bardzo Sauvage był silny.
Z zamyślenia wyrwał go dzwonek do drzwi, który rozbrzmiał nagle i jakby o wiele głośniej niż zwykle. Niechętnie wyszedł z salonu. Kiedy otworzył drzwi, zdążył dojrzeć tylko blond włosy i ciemnobrązowy garnitur.
- Servus! - zawołał i już był w salonie.
- Dent?
- Ale z ciebie bystrzak - zaśmiał się i rozejrzał ciekawie wokół. - Gdzie Sauvage?
- Wątpię by chciał się z tobą widzieć.
Mark uśmiechnął się jeszcze szerzej, w rozbawieniu kręcąc głową.
- Chyba mało o nim wiesz, co?
Brunet nie odpowiedział na tę uwagę. Rzeczywiście czuł się tak jakby prawie nic o Danielu nie wiedział.
- Gdzie on jest? - spytał znów Dent. - Nie mam czasu na szukanie tego schizofrenika po wszystkich kątach.
- W salonie - odparł, krzywiąc się.
Mężczyzna energicznym i sprężystym krokiem od razu skierował się w odpowiednią stronę. Poruszał się bardzo płynnie i z gracją, co przywodziło na myśl skojarzenie, że wiele czasu musiał poświęcać na uprawianie jakiegoś sportu. Kolor jego garnituru kontrastował z jasnozieloną koszulą i ciemnofioletowym krawatem. Wszedłszy do pomieszczenia, rozpromienił się i pomachał Danielowi.
- Witaj, Sauvage - powiedział, zajmując miejsce tuż obok niego.
Daniel spojrzał na niego z przerażeniem wymieszanym ze złością. Severus przystaną kilka metrów dalej, obserwując ich uważnie i w gotowości do interwencji gdyby wywiązała się pomiędzy nimi jakaś sprzeczka, co wydawało mu się wysoce prawdopodobne. Nie miał pojęcia po co Prokurator Generalny zjawił się tutaj, ale spodziewał się, że nie była to przyjazna towarzyska wizyta.
- Wyjdź - powiedział cicho Daniel.
- Pff- prychnął blondyn. - Też mi powitanie! A gdzie jakieś "Bonjour" albo chociaż "Salut"?
- Sortez! - syknął.
- Ależ jesteś niegościnny, Sauvage! A ja tutaj przyszedłem z białą flagą!
Uśmiechnął się uroczo i uniósł trzymany w dłoni metalowy pręt, do którego przywiązał kawałek lśniącego, białego materiału. Sauvage patrzył na niego jakby nic z tego nie rozumiał. Mark odłożył ową flagę na stolik i przyjrzał się gospodarzowi.
- Płakałeś? Dlaczego? - zapytał w zaintrygowaniu.- Dlaczego? - powtórzył w stronę Severusa gdy nie doczekał się odpowiedzi od Daniela, który ponownie schował twarz w dłoniach.
- Nie twoja sprawa.
- Oj, zdziwiłbyś się, Snape - mruknął, wkładając dłonie do kieszonek marynarki, najwyraźniej próbując coś znaleźć. Po chwili z triumfalną miną wyciągnął niewielki słoiczek. - Nie smuć się, Dan! Zobacz co dla ciebie mam!
Daniel zerknął na niego.
- Co?
- Lekarstwo! - oznajmił, podrzucając mu buteleczkę na kolana. - Trzy tabletki pięć razy dziennie o ile dobrze pamiętam.
- Skąd...?
- Mam swoje sposoby, Sauvage. Potrzebuję cię myślącego o rzeczywistej rzeczywistości, a nie tej schizofrenicznej - mówił, nagle zmieniając ton na bardzo poważny
Daniel wziął słoiczek do ręki i zacisnął mocno usta, przyglądając mu się z ulgą.
- Chwila! - wtrącił Severus. - Daniel, zostaw to.
- Tobie coś się pomieszało? - prychnął z irytacją blondyn. - On jest poważnie chory i potrzebuje tych leków!
- Owszem, ale czy to na pewno są leki, a nie jakieś tabletki, które mają jeszcze bardziej pogorszyć jego stan?
- Oczywiście, że nie - odparł spokojnie, jakby samo takie podejrzenie było dla niego obraźliwe i niedopuszczalne.
- Od kiedy to ty się niby tak przejmujesz Danielem?
- Nie muszę ci mówić od kiedy ani w ogóle zdradzać żadnych szczegółów odnośnie moich relacji z Danielem.
- Tak się składa, że znam pewne szczegóły i nie sądzę, by...
- Czy ktoś się ciebie pyta o zdanie? Nie wiem co Sauvage ci powiedział, ale...
- Czy moglibyście nie mówić o mnie tak jakby mnie tu nie było? - Daniel przerwał mu, ledwie mówiąc przez łzy.
- No już, już. Uszka do góry - mruknął Mark, klepiąc go po ramieniu.- A ty co tak stoisz? Wodę byś przyniósł - powiedział do Severusa.
Snape posłał mu mordercze spojrzenie, ale wyszedł do kuchni i po chwili wrócił ze szklanką i butelką wody. Daniel powoli wyjął trzy tabletki i po kolei włożył do ust.
- Popitka.
Mark podał mu szklankę i  z zadowoleniem przyglądał się jak ten karnie połyka lekarstwa.
- To są leki? - zapytał cicho Daniel.
- Tak. Jak będziesz brał regularnie to na pewno poczujesz się lepiej.  I mógłbyś nie być taki nieufny - dodał lekko urażonym tonem. - W końcu jesteśmy rodziną.
- Co?
- Mam na myśli to, że jako twój szwagier to chyba zasługuję na odrobinę zaufania. Poza tym znamy się już bardzo długo i obaj wiemy, że...
- Mój...co?
- Szwagier.
- Co?
- Ja wiem, że przez schizofrenię masz problemy z ogarnianiem czasu, przestrzeni i ogólnie wszystkiego, ale to nie jest aż takie trudne słowo - rzekł uszczypliwie. - Szwagier to mąż siostry, Sauvage.
- Wiem co to znaczy, ale...jak...ty?
- Ja.
- Nie rozumiem - szepnął łamiącym się głosem.
- Spokojnie, to już dawne dzieje - zachichotał. - Rosette i ja...cóż...hm...to sprawa do omówienia na inny termin - zerknął na Severusa - gdy nikt nam nie będzie przeszkadzał.
- Jeżeli ktoś tutaj przeszkadza to właśnie ty, Dent - syknął.
- A czy ja ciebie pytałem o zdanie, Snape? O ile mi wiadomo to nie jest twój dom, a wierz mi, gdyby Sauvage chciał to już by mnie stąd wyrzucił. My znamy się o wiele dłużej i zapewniam cię, że nie masz pojęcia o wielu sprawach. Właśnie, Dan - zwrócił się ponownie do szatyna, który schowawszy słoiczek z lekarstwami do kieszeni, próbował opanować płacz. - pamiętasz naszą pierwszą walkę?
- Tak - odparł cicho.
- Wiesz, czuję się jakbyśmy nigdy z tej areny nie zeszli - wyznał i przez chwilę milczał, jakby przypominając sobie coś w myślach. - Jak będziesz się lepiej czuł to koniecznie musimy się umówić na walkę na miecze, stęskniłem się za tym.
Daniel milczał przez dłuższą chwilę, zbierając się w sobie do ułożenia wypowiedzi.
- Dlaczego to zrobiłeś? Dlaczego...dałeś mi...tabletki?
Dent odchrząknął i przybrał jeden z tych swoich uroczych uśmiechów, które mają w rozmówcy wzbudzić zaufanie i przekonać, iż jego intencje są całkowicie szczere i przyjazne. Doskonale się znał na takich sztuczkach i stosował je tak często jak potrzebował, był przecież mistrzem manipulacji.
- Bo tylko ja mogę je dla ciebie organizować. I bardzo wiele tym ryzykuję, więc doceń to, Sauvage - dodał z uśmiechem. - Poważniej mówiąc...doskonale wiem jak się prezentuje twój stan zdrowia, nie tylko ten psychiczny bo z tym to zawsze było kiepsko, ale te problemy z sercem i... Właściwie to przyszedłem tutaj z białą flagą i tabletkami dla ciebie bo ich bardzo ich potrzebujesz, a ja potrzebuje ciebie.
- Nie rozumiem.
Mark odgarnął  z twarzy jasne włosy i westchnął.
- Co tak stoisz, Snape? - rzucił lekko do Severusa. - Usiądź sobie, w końcu do ciebie też mam interes. Sprawa jest bardzo poważna więc należy się jej poważne podejście. Doszły mnie słuchy, iż węszysz w sprawie Fioravantich.
- Skąd...?
- Nieważne - przerwał mu. - skąd wiem. Ważne, że wiem. Musisz sobie uzmysłowić, że to  nie jest jakaś banda, która chce przejąć władzę nad światem. To wygląda inaczej, a przynajmniej sprawia wrażenie, że wygląda inaczej. Nie można się porywać na jakiekolwiek akcje przeciwko nim bez odpowiedniego przygotowania i wsparcia. Mi również ich plany niezbyt się podobają, tym bardziej, że...
- Właśnie - tym razem to Severus wszedł mu w zdanie. - Jakie plany?
- Nie wiem wszystkiego, wiem tylko tyle ile muszę wiedzieć by spełniać swoje funkcje jako Prokurator Generalny i Szef Biura Aurorów. Jednak mam u nich kryształowo czystą opinię i dlatego jak się postaram to mogę mieć dostęp do wielu miejsc lub rzeczy. Jak na przykład do magazynu z lekami dla schizofreników, które wycofano z prawie całej Europy tylko ze względu na jednego schizofrenika - rzekł, zerkając na siedzącego obok Daniela. - Mam swój własny plan, ale skoro i wam się to wszystko niezbyt podoba to korzystnie byłoby połączyć siły.
- Daniel jest ciężko chory i nie powinien nawet wracać do nauczania w Hogwarcie, a co dopiero wikłać się w szpiegostwo. Ja chcę zbadać tę sprawę najbardziej jak się da, ale Daniel...
- Myślę, że Daniel jest już od jakiegoś czasu dorosły i potrafi sam za siebie mówić - rzekł kwaśno. - I uważam, że potrafi za siebie decydować, a ty nie musisz się poczuwać do tego, by...
- Oczywiście, że potrafi, ale nie ma prawa za siebie decydować, tak więc...
- Z tego co wiem to nie ty jesteś jego prawnym opiekunem więc możesz sobie wziąć na wstrzymanie.
Sauvage słuchał tylko jak przerywają sobie nawzajem, starając się przy tym nie słuchać głosów w swojej głowie.
- Jestem jego przyjacielem - wycedził przez zęby. - i myślę, że w sytuacji kiedy jego zdrowie jest tak kruche to mam prawo głosu, a nikt nie może wymuszać na nim udziału w niebezpiecznych inicjatywach.
- Ja nic nie wymuszam. Prawda jest jednak taka, że jeżeli ktokolwiek może się mierzyć z takimi przeciwnikami to tylko ja i Sauvage - oznajmił, porzucając złośliwy ton. - Sauvage?
- Co? - szepnął po chwili, wpatrując się pustym wzrokiem w jakiś punkt na dywanie.
- Potrzebuję współpracy z tobą. Potrzebuję ciebie z czasów Milites, Dan.
- Co?
- Tego najlepszego z najlepszych, którego wybrałem sobie do pokazowej walki.
- Tak.
Mark odetchnął i skinął lekko głową.
- Wiedziałem, że jeżeli chodzi o walkę to na ciebie zawsze można liczyć, Sauvage! Póki co to bierz regularnie lekarstwa, żebyś się lepiej poczuł.  A ty...- spojrzał na Severusa. - Słyszałem, że jesteś najlepszym szpiegiem jakiego można sobie wymarzyć.
- Tak?
- Doskonałe rekomendacje, naprawdę - przyznał, rozsiadając się wygodniej i opierając o miękkie poduszki.
- Czyżby od Ministra?
- Oczywiście. Wiesz, jak się razem pracuje to rozmawia się o wielu sprawach. Myślę, że najlepiej będzie rozejrzeć się w laboratoriach, tam się toczy to, co najciekawsze. Mogę ci zorganizować wejście i wyjście stamtąd, tak by nikt się nie zorientował. Wszystkie budynki, sale, korytarze są pod ciągłym monitoringiem, ale mógłbym w tych miejscach to wyłączyć.
- Zorientują się.
- To już moja broszka, by się nie zorientowali.
- Skoro masz możliwość dotarcia do tych miejsc to dlaczego sam tam nie powęszysz? - zapytał cicho, bacznie przyglądając się Dentowi.
Ten uśmiechnął się lekko.
- Bo mam nieskażoną opinię i taka musi pozostać. Nie mogę ryzykować, by powstała na niej choć jedna rysa. Co do Fioravantich...to jest skomplikowane bo tak naprawdę to nie jest tylko trzech mężczyzn, którzy zapragnęli przejąć władzę i kreować świat według swojego widzimisię. Kajusz...to ten blondyn...jego charakteru zupełnie nie rozgryzłem. Wiem, że bardzo dawno temu wyjechał z Rzymu i przez wieki utrzymywał z nimi jedynie sporadyczny kontakt. Mieszkał we Włoszech,a na początku dwudziestego wieku...do chyba lat czterdziestych w Stanach Zjednoczonych, później znów wrócił do Włoch. Pamiętacie ten wielki pałac, w którym odbyła się Gala? To jego własność. Z tego, czego się dowiedziałem wynika, że do stosunkowo niedawna często organizował tam różne przyjęcia, tak samo w Stanach, szczególnie w latach dwudziestych. Zajmuje się projektowaniem, założył własną firmę odzieżową. Same eleganckie rzeczy, koszule, krawaty, muszki, garnitury, smokingi i fraki. Dalej osobiście projektuje i zatwierdza wszystkie pozostałe projekty zanim pójdą do produkcji. Co ciekawe, kilka lat temu Antoniusz skontaktował się z nim i zaproponował, by jego firma weszła w skład Fioravanti Enterprises. Z tego co mi wiadomo, Kajusz ma trzydzieści cztery procenty udziałów, a Antoniusz i Flawiusz po trzydzieści trzy. Technicznie sprawę ujmując to Fioravanti to nie jest prawdziwe nazwisko, ale skoro posługują się nim od tylu wieków to w sumie można je za takie przyjąć.
- Rozumiem. Więc proponujesz pomoc bo sam nie chcesz się narazić na przyłapanie - stwierdził. - Cóż, wydaje mi się, że to najlepsza w możliwych opcji.
- Świetnie -  ucieszył się Mark. - To w takim razie jesteśmy w stałym kontakcie - wstał, otrzepał marynarkę i raz jeszcze spojrzał na Daniela. - Trzymaj się, Sauvage. Tschüs!


Poszło lepiej niż oczekiwał. I tak nie spodziewał się agresywnych zachowań ze strony Daniela bo doskonale wiedział w jakim stanie ten się znajduje, dobrze go znał i potrafił z nim rozmawiać jeżeli mu na tym zależało. Wracał do domu w doskonałym humorze, raz po raz gratulując sobie swojej własnej genialności i kreatywności. Trudno byłoby znaleźć człowieka, który byłby z siebie bardziej zadowolony. Gdy wjechał na podjazd przed swoją willą i dostrzegł czekającą tam na niego znajomą postać, miał ochotę przybić piątkę samemu sobie. Wszystko przebiegało zgodnie z planem, idealnie tak jak to obmyślił.
- Alaya! Cóż za niespodzianka - zawołał, wysiadając z samochodu.
- Musimy porozmawiać - rzekła cicho.
- Oczywiście! Jestem zawsze chętny do rozmowy z tobą. Właściwie to nie tylko do rozmowy - dodał, wyjąwszy z kieszeni płaszcza klucze, które następnie umieścił w zamku drzwi. - Pozwolisz tylko, że spędzę chwilę z synem? Od rana jest sam i pewnie bardzo się za mną stęsknił.
- Nie wątpię.
Weszli do przestronnego korytarza, Mark odłożył płaszcz na jeden z drewnianych stojaków, otworzył drzwi do kolejnego korytarza i rozejrzał się.
- Harvey! -Po chwili chłopiec podbiegł do niego i rzucił mu się na szyję. - Opowiesz mi, co robiłeś?
- Potem, oglądam teraz film - mruknął, wyswobadzając się z jego ramion.
- Jaki?
- Gwiezdne Wojny Imperium Kontratakuje!
- Super - skomentował Dent kiedy Harvey pobiegł już z powrotem do salonu. Odwrócił się w stronę Ali i uśmiechnął ujmująco. - Chodź.
Pomimo wielkiej chęci roześmiania się, nie dał po sobie poznać jak bardzo był rozbawiony. Zaprowadził Alayę do kuchni, zaproponował coś ciepłego do picia, ale ona odmówiła. Wydawała mu się zdecydowana i trochę spięta.
- Prosto z pracy?
- Tak - odpowiedziała cicho.
- I jak nastroje w szpitalu?
- Niespokojne.
Wiedział dlaczego przyszła, ale i tak spytał:
- O czymś konkretnym mamy rozmawiać czy po prostu brakowało ci już mojego towarzystwa?
Cała siłą woli powstrzymała prychniecie.
- Chciałabym coś wyjaśnić.
- Mleka?
- Co?
- A masz ochotę na mleko?
- Nie.
- Przecież lubisz mleko.
- Lubię, ale w tej chwili nie chce mi się pić - odparła, zerkając w sufit.
- A mi tak - oznajmił wesoło, wyjął karton z lodówki i ze szklanką w drugiej dłoni stanął naprzeciwko niej przy kuchennym stole. - No dobrze, co mamy wyjaśniać?
- Dlaczego tak bardzo ci zależy?
- Na czym? Bo wiesz..zależy mi na wielu rzeczach.
- Na mnie.
- Och - spojrzał na nią, niby to zaskoczony. Upił łyk mleka, poprawił krawat i od niechcenia przeczesał włosy.- Kocham cię.
- Przestań, nie chcę tego słuchać - skrzywiła się jakby musiała połknąć cytrynę. -
- Jeżeli pytasz o prawdę to właśnie tak ona wygląda - powiedział, rezygnując ze sztucznej wesołości. - Opowiadałem ci już jak to wszystko wyglądało.
- Pamiętam - westchnęła.
- Alaya, czy...gdyby wtedy...gdybym ja...nawiązał z tobą znajomość przed Danielem to...bylibyśmy razem?
- Podejrzewam, że tak.
- Byłem takim nieśmiałym młodzieńcem...
- Któż by się spodziewał? - prychnęła.
- Czyli on nie jest w niczym ode mnie lepszy? Po prostu był pierwszy?
- Daniela kocham, ciebie nie. Taka jest różnica.
- Ale obaj jesteśmy w...twoim typie?
- Wolałabym to określić tak, że obaj jesteście interesujący. Z różnych względów.
- Przegrałem ze schizofrenią, cóż za porażka życia - roześmiał się, ale po chwili znów spoważniał. - Skoro sama przyznajesz, że gdybym go uprzedził to najprawdopodobniej to my bylibyśmy teraz razem to ja tym bardziej nie zamierzam się poddać, Ala. Teraz ci się to może wydawać...nieodpowiednie z mojej strony, ale ja dobrze wiem co robię i...co robisz? - spytał, widząc jak Alaya ściąga z siebie niebieski sweterek.
- Długo nad tym myślałam, ale w obecnej sytuacji...zdecydowałam się przyjąć twoją absurdalną propozycję.
Rozpromienił się jakby nagle spełniło się jego marzenie, chociaż tak naprawdę spełnił się tylko kolejny punkt w jego planie.
- Niezmiernie się cieszę!
- Nie ciesz się tak bardzo, robię to tylko ze względu na Daniela - powiedziała beznamiętnie, powoli rozpinając guziki swojej jasnej koszuli.
- Chyba źle mnie zrozumiałaś - stwierdził, marszcząc brwi i jednocześnie wpatrując się w jej dekolt.
- Tak?
- To nie...to nie do końca tak. Może zjemy kolację? Niczego teraz nie przygotowałem ale mogę to szybko nadrobić i...
- Przestań - przerwała mu cierpko. - Nie zamierzam się bawić w takie...uch, oboje dobrze wiemy o co ci chodzi.
- Właśnie nie jestem pewien czy ty na pewno wiesz, o co mi chodzi.
- Daruj sobie i przejdź do rzeczy bo naprawdę nie mam ochoty na kolejne dziwne podchody. Nie wiem jaką grę sobie wymyśliłeś i do czego ma to niby prowadzić i szczerze mówiąc to nawet nie jestem ciekawa. Chcę tylko wykorzystać każdą możliwość, by pomóc Danielowi.
Zamrugał szybko i znów się uśmiechnął.
- Urocze. Skoro więc jesteś tak pewna, że dobrze mnie zrozumiałaś...to proszę bardzo, niech będzie według twojego zrozumienia...pocałuj mnie.
Wzięła głęboki oddech, podeszła do niego. Gdy tylko się do niego zbliżyła, on natychmiast objął ją w tali i podsadził na blat stołu, delektując się okazją do całowania jej. Po chwili odepchnęła go lekko od siebie.
- Obiecujesz, że dasz Danielowi odpowiednie lekarstwa?
- Ależ oczywiście! - zapewnił stanowczo. - Nie chciałbym, żeby stan mojego schizofrenicznego...przyjaciela jeszcze bardziej się pogorszył - dodał, kładąc dłonie na jej udach.


- Na litość Slytherina, Snape! Powiedziałeś, że to ważna sprawa - prychnął ze zniecierpliwieniem Tom Riddle.
Severus uniósł delikatnie brwi w zdziwieniu. Pół godziny wcześniej Minister przyjechał na Brouillard Rue i jak powiedział, miał bardzo pilną prośbę i potrzebę rozmowy zarówno z Danielem jak i Severusem. Ten drugi stwierdził, że to już najwyższy czas by wyjaśnił sobie z Tomem sprawę Harry'ego i zanim Riddle zdążył wyjawić jaką to miał do nich prośbę, Severus oznajmił mu, iż on ma jeszcze ważniejszą kwestię do omówienia z nim. Nie spodziewał się, że opowiedzenie mu wszystkiego od samego początku przyjdzie mu tak łatwo, ale jeszcze bardziej nie spodziewał się, że na Ministrze nie zrobi to żadnego wrażenia.
- Świetnie, naprawdę bardzo się cieszę, że to twój syn, ale powiedz mi: co mnie to właściwie obchodzi?
- Cóż...pomyślałem, że w związku z dawną sytuacją i twoimi planami...jak i moim stanowiskiem...to wymagało wyjaśnienia.
Tom przetarł powoli twarz i przytaknął.
- Rozumiem. Dziękuję ci za to. Przepraszam, że jestem taki nerwowy, ale jak sobie przypomnę jakim byłem idiotą to moje ciśnienie gwałtownie się podnosi. Nawet w myślach wolę nie wracać do tamtych czasów.
- Nie dziwię się.
- Ha! Ale to naprawdę beznadziejna intryga - skomentował zniesmaczonym tonem. - Coś takiego to mógł tylko Dumbledore wymyślić. Swoją drogą to wyjaśnia dlaczego tak zniknął nagle jak kamfora. Pewnie obawia się co mu chłopak zrobi jak się dowie całej prawdy. I tylko idiota by się nabrał na jakąś kretyńską przepowiednię i...nie, stop! - przerwał i poniósł lekko dłoń. - Szkoda słów.
- Zgadzam się, mi również brakuje na to komentarza.
Daniel spojrzał na nich jakby dopiero się zorientował, że w jego własnym salonie toczyła się żywa rozmowa pomiędzy tymi dwoma.
- Mam bardzo poważny problem - podjął po chwili Tom. - Czy dobrze pamiętam, że twój ojciec jest prawnikiem?
- Tak, adwokatem. Co to ma za znaczenie?
- Ogromne. Muszę z nim porozmawiać.
- Z moim ojcem?
- Tak.
- Czy mogę wiedzieć w jakim celu?
- Zaraz się dowiesz. Czy to jakiś problem?
- Nie, jestem tylko zaskoczony, chwileczkę.
Dość skonsternowany, wyszedł prędko z salonu. Tom zapiął sobie guziki kamizelki i spojrzał na Sauvage'a, który w milczeniu i z zamkniętymi oczami stał przy jednym z okien kilka metrów od niego. Daniel starał się opanować płacz, ale było to wyjątkowo trudne. Czuł, że wszystko, co przez całe życie tak starannie i z poświęceniem budował, teraz rozsypywało się w pył. Jeszcze nigdy wcześniej w życiu nie bał się aż tak bardzo. Czuł się przegrany i bezradny, jakby potwierdziły się ostatnie słowa, jakie jego ojciec do niego skierował. Przez wieki starał się udowodnić samemu sobie, samego siebie wciąż na nowo przekonywać, że wcale nie jest bezużyteczny, że wcale nie jest nic niewart i w tej chwili czuł jakby wrócił do punktu wyjścia, jakby całe jego życie tylko potwierdzeniem tego, co zawsze twierdziła jego matka, a z czym w końcu zgodził się ojciec. Jedynym, co w tej chwili podtrzymywało go na duchu, była świadomość, że Alaya, chociaż od prawie początku małżeństwa z nim wiedziała o jego chorobie, pomimo tego wciąż przy nim była. Tak jak teraz. Widział ile dla niego robiła i jak bardzo jej na nim zależało, ale nie potrafił odpowiednio tego ująć, odpowiednio okazać jak bardzo ją kocha. Jedyną osobą, która kochała jego.
Poczuł ból w klatce piersiowej i skrzywił się, a z jego oczu znów wypłynęły łzy. Otarł je szybko i zerknął w stronę Severusa, jego ojca i Toma.
- Chodzi o to - mówił Riddle - że potrzebuję pomocy.
- Domyślam się, że chodzi o pomoc w kwestiach prawnych?
- Tak.
- Chyba nie mogę panu pomóc, nie znam waszego aktualnego prawa. To starsze tak, bardzo dokładnie bo...nieważne, w każdym razie...
- Ależ to nie ma żadnego znaczenia. To i tak ciągle się zmienia, ostatnio codziennie dochodzą jakieś nowe rozporządzenia z tej przeklętej Unii, a ja się w tym całkowicie gubię.
- To w Ministerstwie nie ma specjalistów?
- Są, ale...żadnemu z nich nie ufam. W pełni mogę zaufać tylko Danielowi i Severusowi, więc to też tak jakbym ufał panu.
- No tak, rozumiem - oznajmił Tobiasz, zerkając na Severusa, który przysłuchiwał się im w zaciekawieniu.
- Nie znam się na prawie, na tych wszystkich kruczkach i innych takich,  które mogą sporo problemów wywołać. Nie mam też czasu na dokładne czytanie i interpretowanie tych wszystkich dokumentów. Ja nawet nie potrafię ich interpretować, nie w takim stopniu jak ktoś, kto jest prawnikiem. Bardzo potrzebuje tej pomocy, a jest pan jedyną osobą, do której mogę się zwrócić i liczę, że...
- Oczywiście, bardzo chętnie.
- Będę bardzo zobowiązany - powiedział z ulgą Tom, jednocześnie ściskając mężczyźnie dłoń.
- Tato...
- Coś nie tak? - zapytał Riddle.
- Nie, zastanawiam się tylko czy będzie tam bezpieczny.
- Absolutnie - rzekł zdecydowanie mocnym tonem. - Jeszcze raz dziękuję. Jesteśmy w kontakcie. Teraz proszę mi wybaczyć, ale muszę wyjść. Kolejne zebranie z jakimś zarządem od...nawet nie pamiętam od czego. Sauvage?
Daniel nie odezwał się, pustym wzrokiem znów spoglądając przez okno.
- Pozdrów go ode mnie - mruknął z żalem do Severusa i od razu pospieszył do wyjścia.
Wychodząc, prawie wpadł na Alayę. Przywitał się szybko i deportował, gdy tylko znalazł się poza posesją. Alaya przez chwilę na niego patrzyła, nieco zaskoczona. Do salonu zwabił ją krzyk Daniela.
- Nie, nie! Zostaw mnie!
Severus stał kilka metrów do niego, z bólem i niepokojem przyglądając się jak ten cofa się pod ścianę, przyciskając dłonie do uszu.
- Co się dzieje?
- Powiedziałem, że powinien się położyć - wyjaśnił jej brunet.
- Daniel...
- Zostawcie mnie, po prostu dajcie mi spokój! Czy to zbyt wiele? Nie mogę mieć ciszy, ale chciałbym chociaż trochę spokoju. To już jest i tak...koniec, ja...już dłużej nie potrafię i nie mogę... Chcę być sam.
Alaya chciała do niego podejść i mocno go przytulić, ale ten wyminął ją i po chwili zniknął za drzwiami pokoju.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz