NEXT CHAPTER


.

.

24.01.2014

56.
La chute de la légende


You've got a warm heart.
You've got a beautiful brain. 
But it's disintegrating.

MUSIC
Deszcz padał przez całą noc. Krople głośno uderzały o szyby okien i nie było nawet godziny, minuty czy sekundy ciszy. Wiedziała o tym ponieważ cały ten czas nie spała i tym razem to nie tabletkom zawdzięczała bezsenność. Gdyby ktoś przyglądał się tej scenie mógłby odnieść wrażenie, że była tylko jakąś figurą, lalką, którą ktoś z jakiegoś powodu posadził przy łóżku Daniela Sauvage, w której rękę ktoś włożył jego dłoń. Czuła się sparaliżowana, jakby do ruchu zdolne były jedynie jej powieki. Po bladych policzkach co chwilę powoli spływały łzy. 
Była przerażona. Była tak przerażona, że nie czuła się zdolna do zrobienia czegokolwiek. Nigdy nie zaliczała samej siebie do osób odważnych. Otwarcie wręcz mogła przyznać, że była tchórzem. Starała się unikać ryzyka w każdy możliwy sposób. Wiele już było sytuacji w jej życiu, w których była tak bardzo przestraszona, ale zawsze udawało jej się znaleźć coś motywującego, by wziąć się w garść. W aktualnej sytuacji jej jedyną motywacją był Daniel, który potrzebował jej pomocy jak płuca powietrza. Bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Czuła się taka słaba, bezsilna i przy tym zła na siebie, że nie potrafi zrobić nic więcej ponad to, co już robiła. 
Daniel spał spokojnie. Po raz pierwszy od kilku tygodni jeszcze nie zaczął krzyczeć. Nie ulegało wątpliwościom, że była to zasługa specyfików, które mu tam podawano. Aparatura mierzyła uderzenia jego serca, wyświetlając je na ekranie. Były nierówne, w jednej chwili stanowczo zbyt szybkie, w drugiej niepokojąco wolne. 
Próbowała zmusić się do ruchu. Jakiekolwiek. Po to, by wyrwać się z coraz bardziej pogłębiającego się przygnębienia. Zabolało, gdy podniosła zesztywniałą prawą rękę do twarzy i otarła policzki. Wiedziała, że nigdzie nie uciekną. Jedyną możliwą ucieczką było zakończenie życia, ale tego jeszcze nie chciała i wiedziała, że Daniel również. Nie w tej chwili, nie w taki sposób, nie w takich okolicznościach. To nie tak ma wyglądać. 
Odetchnęła głęboko. Wszędzie było biało. Nienawidziła białych ścian. Zamknęła oczy. Po upływie minuty, kilku minut albo godziny poczuła delikatne ściśnięcie dłoni. Podniosła powieki i spojrzała na męża. Przygryzał lekko usta i marszczył brwi przez sen. 
Jak miała mu o tym powiedzieć? Jak? Zupełnie nie potrafiła sobie wyobrazić, by ktoś uknuł taki spisek przeciwko nim, przeciwko niemu. Spisek, który w tak perfidny sposób wykorzystywał jego chorobę psychiczną, jego stan i obawy. I dlaczego? Bo jest jednym z najbardziej potężnych czarowników? Bo jest chory więc tym łatwiej będzie zrzucić go ze sceny? Wiele umiała zrozumieć. Rozumiała zło, rozumiała, że fascynowało wielu ludzi, że wielu traciło nad tym kontrolę. Jednak to, czego dowiedziała się od Leonela ugodziło ją w najczulszy z możliwych punktów. W jedyną osobę, którą kochała. 
Leonel wyznał, że zarząd Fioravanti Enterprises podjął takie, a nie inne decyzje i oni wszyscy mogą albo grać w tę grę na ich zasadach, albo stracić coś więcej niż życie. Gdyby tu tylko o to chodziło! Niestety, tamci byli świadomi tego jak wiele krzywdy można zrobić człowiekowi, jak bardzo można go zranić, jak zniszczyć i jak torturować najboleśniej i w tym całym okrucieństwie nie pozwalać mu umrzeć. Wiedzieli o tym i doskonale wprowadzali tę wiedzę do swoich działań. Nie było nic dziwnego w tym, że Daniel znalazł się na celowniku. Powinna była się tego spodziewać, nawet jeżeli Mark Dent nic jej na ten temat nie powiedział. Najprawdopodobniej o wszystkim wiedział i z pewnością sprawiało mu to wielką radość. 
Już samo zablokowanie dostępu do odpowiednich leków stawiało Daniela w tragicznym położeniu. Farmakologia jest kluczowa w leczeniu schizofrenii i bez żadnych tabletek nie było nawet cienia szansy na poprawę. To im jednak nie wystarczało, to wciąż było zbyt mało. Najwidoczniej pragnęli niszczyć wszystko, co było powiązane z Danielem. Wszystko po kolei. Od jego zdrowia psychicznego i wizerunku począwszy. A ona nie mogła nic zrobić, nie mogła tego powstrzymać, nie mogła nawet się temu przeciwstawić. 

Tymczasem Severusowi i Hermionie po przedarciu się przez tłum dziennikarzy, czatujących pod głównym wejściem Szpitala imienia Peana, udało się odnaleźć drogę na oddział psychiatryczny. Ktoś kto nie znał Severusa, mógłby po jego wyglądzie stwierdzić, że po prostu nie wstał tego poranka prawą nogą. Ktoś kto znał go choć trochę, mógł od razu odczytać w tej pokerowej twarzy wściekłość. 
Tej nocy znów obudził go ból, ale był już do tego przyzwyczajony toteż nie robił z tego żadnej sprawy. Jakby nie było tematu. Zamierzał pójść do szpitala trochę później, w godzinach odwiedzin, by nie rzucać się w oczy, nie zwracać dodatkowo uwagi na fakt przebywania Daniela w tym szpitalu. Ten plan zmienił się po  tym jak wypił kawę, przyszykował sobie, ojcu i Hermionie śniadanie, po tym jak odebrał przyniesione przez sowę gazety, po tym jak zobaczył pierwsze ich strony i przeczytał nagłówki. 
Hermiona była tak wstrząśnięta, że nie potrafiła wymyślić żadnego odpowiedniego komentarza, wolała więc nic nie mówić. Przypuszczała, że nie pasowały tutaj żadne słowa żadnego języka. 
Zatrzymała się kiedy mijali jedno ze skrzyżowań wielu korytarzy, zauważywszy drogowskaz wskazujący kierunek do kawiarni i restauracji szpitalnej. 
- Może zorganizuje coś do picia? - spytała Severusa. 
Mężczyzna przytaknął. 
- Nie zgub się - powiedział cicho. 
Potem szybko zlokalizował odpowiednie przejście na oddział. Był wielki jak wszystkie w tym szpitalu toteż zanim dotarł do odpowiedniego korytarza minęło jeszcze kilkanaście minut. Tam już bardzo proste było znalezienie właściwej sali. Tylko jedne drzwi pozostawały otwarte. 
- Alaya?
Drgnęła, słysząc znajomy głos. Wciąż trzymając Daniela za rękę, odwróciła się. 
- Powinnaś się przespać - stwierdził, widząc ciemne cienie pod jej oczami.
- Nie chcę by się obudził i zobaczył, że mnie tu nie ma. 
- Widziałaś to? - podał jej gazetę. 
Pokręciła głową, zerknęła na nagłówek i tekst pierwszej strony, a brzmiał on następująco:

Daniel A. A. Sauvage chory psychicznie?

Każdy zna nazwisko tego najsłynniejszego naukowca. Urodzony w 605 roku w Paryżu alchemik, jeden z nielicznych odkrywców Kamienia Filozoficznego, zachwyca i inspiruje kolejne pokolenia ambitnych, którym stawiany jest za wzór idealnego człowieka nauki. Wydawałoby się, że Daniel Sauvage rzeczywiście jest uosobieniem wszelkich zalet. Przystojny, inteligentny i bogaty, jego zasługi od wieków zapisują się złotymi zgłoskami na kartach historii.  Czy jednak aby na pewno na tym idealnym obrazie nie ma żadnej rysy? Okazuje się, że nawet ten domniemany ideał nie jest pozbawiony wad. Od sprawdzonego źródła nadeszła informacja, iż Sauvage przebywa obecnie na oddziale psychiatrycznym paryskiego Ośrodka Medycyny imienia Peana. Jako powód umieszczenia naukowca na akurat tym oddziale pracownik szpitala podał argument, iż chciano zapewnić mu jak największą prywatność i bliskość do żony (Alaya Carolina Sauvage), która pracuje w placówce jako psychiatra. Ponoć Sauvage jest szpitalu jedynie na rutynowe badania kontrolne i nie ma to nic wspólnego z jego zdrowiem psychicznym. Ta argumentacja wydaje się jednak wyjątkowo nieprzekonująca. 
W rozmowie z nami znany biznesmen, Leonard Cody mówi:"Wiele słyszałem o Danielu Sauvage zanim miałem okazję poznać go osobiście.(...)W tym roku podczas Gali Najwyższej Rady Mistrzów miałem przyjemność siedzieć z nim przy jednym stole i szczerze mówiąc, już wtedy jego zachowanie odbiegało od normalnego wzorca. Co prawda, wygłosił bardzo piękną i inspirującą mowę, nie od dziś wiadomo, że ma wielką charyzmę, ale nie wyglądał na okaz zdrowia psychicznego. (...) Pamiętam, że był bardzo podenerwowany, prawie w ogóle nie brał udziału w rozmowach przy stole, a jeżeli już się odezwał to jego wypowiedzi były dziwnie chaotyczne i skierowane tylko do jego żony lub przyjaciela. Próbowałem zacząć z nim jakąś dyskusję, ale wydawał się nieobecny. (...)
Dowiedzieliśmy się, że lekarzem prowadzącym jest renomowany specjalista psychiatrii, doktor Leonel Thomas Celter, z którym jednak nie mogliśmy się skontaktować. Nasuwa się więc oczywiste pytanie: Czy gdyby to były rutynowe badania to powierzano by Sauvage'a pod opiekę tego konkretnego lekarza i umieszczono na oddziale psychiatrycznym? (...)
Być może za stronieniem Sauvage'a od mediów krył się strach przed tym, iż tajemnica o jego chorobie psychicznej ujrzy światło dzienne? W tej chwili brak konkretnej informacji o tym, na co dokładnie cierpi Sauvage, ale poznanie przez naszych czytelników prawdy pozostaje jedynie kwestią czasu i...(...)

Alaya przerwała czytanie i odrzuciła gazetę na stolik. Do artykułu dodano kilka zdjęć Daniela, tak żeby nikt nie miał nawet najmniejszych wątpliwości, że mowa o tym właśnie człowieku. Machina ruszyła.
Nagle, jakby z zaplanowanym wyczuciem do środka zajrzał Leonel i zwrócił się do Ali:
- Obudzisz Daniela? Zaraz weźmiemy go na rezonans. I koniecznie połóż się spać.
Odszedł zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć.

*
- Zmiana cytoarchitektury tkanki w hipokampie, korze czołowej, korze skroniowej, ciele migdałowatym. Poszerzenie przestrzeni płynowych mózgu: komór bocznych, rowków płatów czołowych i skroniowych, zmniejszenie objętości tychże. Zmiany dość niesymetryczne, na większą niekorzyść lewej półkuli. Utrata objętości istoty szarej w okolicy przedczołowej, utrata istoty szarej w jądrze ogoniastym, górnym zakręcie skroniowym i czołowym. Nieco zmniejszona objętość hipokampa. Zmiany istoty białej w obszarze skroniowym i czołowym. Nadmierny poziom, niska aktywność dopaminy w okolicach czołowych. Dysregulacja czynności dopaminy w układzie limbicznym i strukturach podkorowych. Niezrównoważanie neurotransmisji... - mówił Leonel, podsumowując wyniki badań Daniela. 
Alaya słuchała go, wpatrując się jednocześnie w kopie wyników, która leżała na jej kolanach. 
- Cóż. Wiadomo, że te badania nie służą diagnozie schizofrenii, ale dzięki temu możemy wykluczyć wszystko inne. Skłaniałbym się delikatnie ku określeniu jej jako hebefreniczną lub paranoidalną, chociaż...mamy taką paletę objawów, że trzeba być z tym ostrożnym i myślę, że na razie zostawmy ją jako niezróżnicowaną. Z czasem któreś objawy zaczną przeważać. Oprócz tego arytmia, której przyczyny nie możemy odnaleźć... - Odłożył wydruki na stół i spojrzał na kobietę. - Ala, słuchasz mnie?
- Naturalnie - odpowiedziała cicho. - Kiedy przyjdą?
- Może dzisiaj, może jutro. 
Podniosła się i zaczerpnęła głośno powietrza.
- Wprowadzimy go w śpiączkę farmakologiczną.
- Dlaczego? - spytał z uprzejmym zainteresowaniem. 
- Dlatego, że z pewnością będą chcieli z nim rozmawiać. Określać to, co już dawno określili w swoich wytycznych. Nie pozwolę żeby z nim rozmawiali i dodatkowo go stresowali. 
- Alaya?
Odwróciła się przez ramię. Leonel sprawiał wrażenie jakby w duchu dyskutował sam ze sobą, niezdecydowany czy powinien powiedzieć to, o czym myślał. 
- Sądzę, że Daniel... - przerwał i w końcu zmienił zdanie. - ma wielkie szczęście, że jesteś przy nim. 
Daniel nie spał. Tkwił w zastygłej, skulonej pozie, błądząc nieobecnym wzrokiem po nieprecyzowanych punktach w pokoju. Usiadła przy nim na brzegu łóżka i zaczęła głaskać go subtelnie po twarzy. 
- Kocham cię - szepnęła. - Nie znaleźliśmy żadnych oznak schorzeń neurologicznych - dodała po chwili. 
Nie odpowiedział. Zamknął oczy i bardziej skulił się w sobie. Potem uniósł się na poduszkach, wyprostował. 
- Tak ciemno...jakby coraz... Chyba... - otworzył powieki, wykrzywiając nieznacznie usta. - Co to znaczy?
Alaya przytuliła się do niego, mocno zaciskając palce na jego dłoni. 
- Jest tak jak było zawsze. Za chwilę wprowadzę cię w śpiączkę farmakologiczną. 
Nie zareagował, nie było widać po nim żadnych uczuć. Mówiła więc dalej.
- To dlatego, że...rządowi, nowej władzy...bardzo zależy na tym żeby jak najbardziej utrudnić nam życie, a to szczególnie ma godzić w twój wizerunek. Zaplanowali użycie twojej...twojego stanu zdrowia, by jak najbardziej go nadszarpnąć. 
- Nic mi nie jest - rzekł pustym, bardzo cichym głosem. 
- Tu nie o to chodzi. To element propagandy. Dowiedziałam się, że już zapadła decyzja o całkowitym ubezwłasnowolnieniu i nic nie mogę z tym zrobić. Przyjdą tutaj i będą chcieli ciebie przesłuchiwać, ale na to już nie pozwolę. 
- Nic mi nie jest - powtórzył takim samym tonem. 
Wydawało się, że w ogóle jej nie słuchał
- Daniel...
- Jestem tylko zmęczony - oznajmił trochę głośniej. Spojrzał na nią. - Jestem bardzo zmęczony. 
Jego mimika była szczątkowa, praktycznie nieobecna. Jedynie w jego oczach widać było emocje. Strach, ból. Alaya pocałowała go delikatnie i zajęła się podłączeniem pompy infuzyjnej, by we wlewie ciągłym poprzez długi wenflon wprowadzony wkuciem podobojczykowym, wprowadzić środek wywołujący śpiączkę farmakologiczną. 

*

Czy mogło być coś nudniejszego od raportów? Mark Harvey Dent był pewien, że znalazłoby się sporo takich rzeczy, ale w tej chwili czuł, że jeszcze chwila a zaśnie z nudów. Może to wina przestępców, że nie potrafili wprowadzić w swoje zbrodnie nawet szczypty finezji? Wyobraźni choćby! A może to wina piszących raporty, że nie potrafili wymyślić niczego lepszego? Nie zwracał już wielkiej uwagi na to które raporty opisywały prawdziwe przestępstwa, a które były napisane tylko po to, by tego czy innego postawić przed sądem. Jako Prokurator Generalny miał ręce pełne roboty i chociaż ta praca bardzo mu się podobała to jednak miała kilka minusów. Nie mogło być przecież idealnie, prawda?
Wstał od stołu, podszedł do lodówki, z której wyjął karton mleka i nie fatygując się użyciem szklanki, napił się prosto z opakowania. Wyjął jeszcze jeden karton i z nimi dopiero wrócił na miejsce przy stole. Przerzucił od niechcenia kilka stron dokumentów i westchnął. Jego wzrok przez kilka minut błądził bez celu po blacie, aż zatrzymał się na stosie najnowszych gazet z Prorokiem Codziennym  na szczycie. Przysunął go do siebie. Pierwszą stronę zdobiły zdjęcia Daniela Sauvage i krzykliwy nagłówek donoszący o jego pobycie na oddziale psychiatrycznym. Jedno ze zdjęcie zrobione zostało na Gali i widać było na nim również Alayę. Mark  przerwał ją w taki sposób, aby na skrawku znajdowała się tylko ona. Wpatrywał się w nią przez chwilę, a potem znów zerknął na artykuł. Już wcześniej wiedział o tych posunięciach, znał nawet wszystkie kolejne. Jeżeli ktoś przypuszczałby, że Dent miał wielki ubaw w sytuacji, w jaką wplątywany właśnie był Sauvage, trafiłby tym przypuszczeniem jak kulą w płot. Markowi wcale nie było do śmiechu. Wydawać by się mogło, że jego stosunek do Daniela był wyjątkowo nieodpowiedni. Żarty, kpiny i różne tego typu zachowania były tak naprawdę tylko częścią ich znajomości. O tym, że tak naprawdę Mark darzył go szacunkiem i uznaniem jako równego sobie nie mówił nikomu. Trudno mu to było nawet przyznać przed samym sobą, ale gdy już raz to zrobił to potem było już zdecydowanie łatwiej. 
Do tej pory bardzo żywe były wspomnienia z ich pierwszego spotkania. Mark, który dopiero co dołączył wtedy do tej grupy Milites, zobowiązany został do stoczenia pokazowej walki z wybranym przez siebie wojownikiem. Nie wskazał wtedy żadnego z nazwiska, ale zgłosił ich głównemu trenerowi, że chce walczyć z najlepszym z najlepszych. I tym był właśnie Daniel Sauvage. Całe wydarzenie było obserwowane przez pozostałych członków grupy. Przyzwyczajeni do niebywałych umiejętności Daniela, ciekawi byli jak rozprawi się z tym nowym Dentem, który w ich mniemaniu porwał się z motyką na słońce. 
Uśmiechnął się gorzko. Byli idealnymi kandydatami na najlepszych przyjaciół. Obaj inteligentni, obaj niezwykle zdolni, zadziwiająco sprawni i wyjątkowo ambitni. Oraz obaj tak samo zbyt dumni, by przyznać, że wreszcie i jeden i drugi natrafił na kogoś godnego sobie. 
Ziewnął, przeciągnął się i napił się jeszcze mleka. Wyjął z kieszeni marynarki swoją ukochaną monetę i przyjrzał się jej z nostalgią. Z tej zadumy wyrwał go dopiero dzwonek do drzwi. Schował pieniążek z powrotem do kieszeni i niechętnie udał się do korytarza. 
- Czego chcesz? - burknął, otwierając drzwi.
- Eleganckie przywitanie, nie ma co - stwierdziła i nieproszona weszła do środka.
Mark nie wypchnął jej tylko dlatego, że była matką jego syna. Rosette rozgościła się w kuchni, przygotowała sobie kawę i przystanęła przy stole. Z rozbawieniem pokręciła głową na widok stosu gazet.
- Zabawne, prawda?
- Niby co?
Zatrzymał się w progu kuchni i ze skrzyżowanymi ramionami utkwił w niej nieprzyjazne spojrzenie.
- To wszystko - wskazała na tytuły.
- To twój brat.
- Cóż z tego? Poza tym, akurat ty jesteś ostatnią osobą, która mogłaby komukolwiek zwracać uwagę na to jak podchodzi do Daniela. Dobrze wiem, że go nie cierpisz.
- Na pewno nie jestem ostatnią osobą i na pewno nie określiłbym swojego stosunku do niego jako 'nie cierpienie go'.
Spojrzała na niego z powątpiewaniem. 
Serio?
- Po co przyszłaś, Rose?
- Pomyślałam sobie, ze może skonsultuję z tobą mój ostatni pomysł zanim przedstawię go Antoniuszowi - oznajmiła z uśmiechem.
Odgarnęła brązowe włosy na plecy i zarzuciła nonszalancko nogę na nogę. 
Nie jestem ciekaw.
Nie?
- Zupełnie nie.
- I tak ci powiem. Pomyślałam sobie, że Daniel idealnie wpasowuje się na kandydata do eksperymentów, w końcu jest schizofrenikiem.
Markt odgarnął z czoła jasne włosy i skrzywił się nieznacznie.
- Mało ci?
- Oj, Mark...bo jeszcze pomyślę, że mu współczujesz.
- Po prostu nie widzę w tym sensu.
- Wiesz...przedłużam mu życie...gdyby nie te wszystkie plany co do niego to pewnie już by nie żył i...
Dent prychnął.
- Nie sądzę. Naprawdę uważasz, że zabicie kogoś takiego to pikuś? Nie daliby rady, nikt by nie dał.
- Proszę cię - zaśmiała się. - Przecież on jest teraz w tak beznadziejnym stanie, że...
- Wiesz - przerwał jej ostrym tonem. - bardzo mnie to denerwuje - podszedł do stołu, oparł dłonie o blat i pochylił się lekko. - Opowiadałem ci moją pierwszą walkę z Danielem?
- Tę pokazową?
- Tak.
- Coś tam kojarzę.
- W pewnym momencie wytrącił mi miecz z rąk, przez krótki moment nie miałem broni. On mógł ten moment wykorzystać, by wbić swoje ostrze we mnie. To było kilka sekund. Ale nie tego nas uczyli. Nie tego, by zabić za wszelką cenę, chyba że tyczyło się to wyjątkowych sytuacji. Liczył się też sam styl walki, pewna klasa.
- Urocze - mruknęła, ziewając ostentacyjnie. - Tylko to i tak nie była walka na śmierć i życie więc co to ma za znaczenie?
- Myślę, że powinniśmy sobie coś wyjaśnić - oświadczył tonem, który wskazywał postępujące wzburzenie.
- A co tu jest do wyjaśniania? Myślisz, że możesz sobie mną manipulować kiedy ci się zachce? Że możesz próbować udawać jakieś uczucia? Wiem, że ich nie ma. Nigdy nie było.
- To prawda, nigdy ich nie było - wycedził przez zęby. - I to też jest dobry powód do tego, żebyś tutaj nie przychodziła. Ustaliliśmy, że to ja będę zajmował się Harveyem. On jest jeszcze za mały na wyjaśnianie pewnych spraw.
- Tu wcale nie chodzi o Harveya, Mark. Tutaj planszą jest świat. Daniel to tylko niewygodna figura, którą można się trochę zabawić zanim wrzuci się ją do kosza na odpady. Wiesz jaki tytuł będzie gościł we wszystkich gazetach za zaledwie parę dni? - zrobiła krótką pauzę. - Upadek legendy. Dokładnie taki. Piękny, prawda? Bardzo wymowny. Niszczenie wizerunku Daniela to nie tylko zabawa chorym psychicznie, to oddziaływanie na społeczeństwo.
- Wysyłanie wiadomości: wyrzucajmy chorych na margines społeczny? - zakpił.
Rosette zaśmiała się.
- Mówisz jakbyś sam nie mówił o nim: 'świr' czy jakoś podobnie.
- Owszem, ale to ja, wiesz? Ja i Dan znamy się bardzo długo i mamy taką, a nie inną relację. To, że czasem sobie z niego zażartuję w konkretnej sytuacji ma zupełnie inny wydźwięk.
Znów udała, że ziewa.
- Fajnie, ale trochę to bezsensowna dyskusja. Daniela czeka taki, a nie inny los i ty jako człowiek Fioravantich powinieneś aprobować ten plan.
Człowiek Fioravantich, dobre sobie, pomyślał.
- Ja wywiązuje się ze swoich zadań, robię co do mnie należy z nawiązką i nie muszę się obawiać o swoją pozycję, albo o to, że kiedyś trafię jako jakiś królik doświadczalny do laboratorium. Jestem na coś takiego zbyt dobry. Fioravanti dobrze znają moją wartość. A ty, Rosie? Czy ty możesz być o siebie spokojna? Kim niby takim jesteś? Moją żoną? Rozwód to tylko formalność. Chciałabyś, żebym to o twoje bezpieczeństwo, a nie Alayi poprosił Fioravantich? Cóż za pech, że cię nie kocham.
- Rozwód? - powtórzyła z nieudolnie ukrywanym zdziwieniem.
- A co? Może mi powiesz, że czujesz się moją żoną? Litości, kiedy to było? Myślałem, że może uda mi się przerzucić swoje uczucia do Ali na inną kobietę. Ty byłaś ładna, całkiem inteligentna i tuż obok. Próbowałem, bardzo się starałem, ale to okazało się niemożliwe i od pewnego momentu ty też o tym wiedziałaś.
- Owszem, wiedziałam. Masz świadomość jak bardzo to bolało? Jak mnie zraniłeś?
- Niewiele mnie to obchodzi. Jakoś nawet te kilka lat temu nie przeszkadzało ci to w pójściu ze mną do łóżka.
Zaśmiała się, ale w śmiechu tym nie było nawet odrobiny rozbawienia.
- Jesteś w tym po prostu dobry i tyle. Nic głębszego poza czystą przyjemnością.
- Dobrze, że się zgadzamy w tej kwestii. Wiesz, Rosie...mógłbym cię teraz zabić i Fioravanti nie mieliby mi tego za złe. O ile w ogóle by ten fakt zauważyli. Nic nie znaczysz, Rose. Jesteś jakąś tam maskotką, nikim ważnym i nikim potrzebnym. I doskonale masz tego świadomość, prawda? To dlatego tak łasisz się do Antoniusza.
Szatynka milczała, nerwowo stukając palcami o blat stołu.
- To czemu tego nie zrobisz?
- Nie wiem - wyznał szczerze, wzruszając ramionami. Usiadł i sięgnął po karton mleka. - Może po prostu nie mam na to jeszcze ochoty.
- Wykorzystałeś mnie. Kolejny raz.
- Powinnaś się już przyzwyczaić - zaśmiał się i oblizał usta po napiciu się. - Skąd w tobie ten tupet? Ten tupet, by wypowiadać się o swoim bracie w taki sposób? Jak o jakimś śmieciu? Ja sobie mogę czasem z niego zażartować, ale mam świadomość tego jaka jest jego wartość jako człowieka i czarodzieja. Szanuje jego osiągnięcia, które nie mogą być kwestionowane. Nasz stosunek do siebie wbrew pozorom wcale nie opiera się na nienawiści. Myślę, że można to określić jako typowo samczą rywalizację. Tak się zaczęło i chyba obaj wciąż jesteśmy w tych rolach. A ty? Rose, jakie ty masz osiągnięcia? O żadnych mi nie wiadomo. Jedyne, co potrafisz to wskoczyć czasem komuś do łóżka.
Spojrzała na niego w taki sposób, jakby bardzo pragnęła go uderzyć, ale wiedziała, że dla własnego bezpieczeństwa nie powinna tego robić.
- Ja przynajmniej nie jestem psychicznie chora.
- Pfff - przewrócił oczami. - Też mi coś.
- A czy przypadkiem nie tak rozmawiasz z Alą? Przedstawiając siebie jako tego lepszego bo zdrowego psychicznie?
- Nie twoja sprawa jak rozmawiam z Alayą - syknął.
- Może i nie. - Sięgnęła po jedną z gazet i prychnęła. - Naprawdę cię to nie śmieszy?
- Nie - odparł chłodno.
- Mnie bardzo. Wiesz, że jedyną osobą która kiedykolwiek zwracała na Daniela jakąś uwagę była Ala? Doprawdy nie rozumiem co ona w nim zobaczyła. W porządku, zawsze dobrze wyglądał, ale co to ma za znaczenie gdy wie się o schizofrenii? Nasz ojciec udawał, że tego nie widzi. Ignorował jego chorobę, nie dopuszczał do siebie tej wiadomości. Bo jak? Jego idealny syn? Ten, którego wychowywał na naukowca okazał się chory psychicznie? To przecież niedopuszczalne. Nie mógł jednak okłamywać się przez całe życie i w którymś momencie poddał się i nie chciał więcej kontaktu z nim. Daniela nikt nigdy nie chciał. No, nie licząc Ali, ale ona sama chyba nie jest do końca zdrowa skoro dowiedziawszy się o jego stanie dalej chciała go poślubić. A może po prostu stwierdziła, że w jej sytuacji to lepszy taki niż żaden? Nikt go nigdy nie kochał. Smutne, co? - zachichotała. - A jeszcze zabawne jest, że dopiero po pewnym czasie dotarło do niego, że nam na nim nie zależy. W sumie Claire była jeszcze mała i nie rozumiała, co się dzieje, a potem ojciec zabrał go do Rzymu, ale to nie ma znaczenia. Zawsze był tylko utrapieniem. On i te jego głosy. Jeszcze trochę i skończy w miejscu, do którego powinien trafić już dawno. W kaftanie bezpieczeństwa zamknięty w pomieszczeniu bez klamek w szpitalu psychiatrycznym.
Mark milczał. Nie zamierzał nikomu zdradzać, co tak naprawdę sądził o Danielu i jego chorobie. I nie uważał słów Rose za godnych komentarza.
Po co tak naprawdę przyszłaś? - zapytał sucho po kilku minutach ciszy.
- Chciałam cię zobaczyć.
- Świetnie, już zobaczyłaś to może już wyjdziesz? - zasugerował z uroczym uśmiechem.
- Chciałabym wiedzieć, co naprawdę myślisz.
- Myślę, że jesteś żałosna.
- Jak miło. Mark, tak poważnie...jakbyś zareagował gdyby to któryś z twoich braci, Nicholaus albo Karl okazał się chory psychicznie?
Dent w odpowiedzi uśmiechnął się tajemniczo.
- Czy przeszła przez twój umysł kiedyś myśl, że to może wcale nie wy odrzucaliście Daniela, ale on was? Że może to on się od was odsuwał, a nie wy od niego? Może to on was nie chciał? Może uważał, że nie jesteście wystarczająco dobrzy na kontakt z nim, hmm?
Rosette wydawała się bardzo zaskoczona taką tezą.
- Śmieszne.
Mark odchylił się na krześle i westchnął.
- Wyjdź już, działasz mi na nerwy. Poza tym mam ważniejsze sprawy na głowie niż jakiś schizofrenik. - Wyjął z kieszeni monetę i uniósł ją na wysokość jej oczu. - Reszka możesz jeszcze zostać, awers wychodzisz.
- Mark Dent pozwalający decydować przypadkowi? Niezwykły widok, nie posądzałabym cię o to.
- Nie robię tego - oświadczył, podrzucając monetę.
Złapał ją i z uśmiechem pokazał.
- Cesarz więc żegnam, Rosie.
Prychnęła, wyciągnęła z torebki zwinięte w rulon dokumenty i rzuciła do niego. Następnie wstała i skierowała się do wyjścia z kuchni.
- Do zobaczenia.
Nie odpowiedział, na nowo pogrążając się w myślach. Dopił jeden karton mleka do końca i wziąwszy do ręki drugi, przeszedł do korytarza, z korytarza do wielkiego salonu, a stamtąd z kolei na taras. Usadowił się na marmurowych schodkach. Bardzo lubił to rześkie powietrze, charakterystyczne dla tak wczesnych godzin porannych. W tych momentach czuł się najbardziej samotny. Wyznaczanie sobie wielkiego celu i granie tak wielu ról nie było rzeczą prostą, nawet dla kogoś tak wprawionego jak on. I oznaczało, że z nikim nie mógł być szczery. Co prawda, nie był osobą przesadnie wylewną ani skorą do jakichkolwiek zwierzeń, ale gdy tak siedział na dolnym tarasie, wpatrując się w ogród i pobliski las, uderzało go jak bardzo był osamotniony i jak jeszcze daleko mu było do osiągnięcia tego, co sobie wyznaczył.

*
Skasował ostatnie zdanie. Nie wyglądało dobrze, nie brzmiało dobrze, nie podobało mu się. Było w nim coś banalnego, coś, co absolutnie nie pasowało do jego stylu. Jakby napisał je kto inny.Wyprostował się, zamknął oczy, potarł lekko dłonie i głośno odetchnął. Nigdy nie potrafił się w pełni skoncentrować na pisaniu kiedy jego myśli pełne były zmartwień. A właśnie pisania potrzebował, by chociaż trochę ukoić swoje nerwy i odstresować. Cóż za beznadziejne, błędne koło. 
Jego gabinet znajdował się na ostatnim piętrze londyńskiego biurowca Fioravanti Enterprises. Tylko jedna ściana składała się z długich od sufitu do podłogi okien, przez które rozpościerał się zachwycający widok na stolicę. Wszystkie pozostałe zastawione były solidnymi regałami z ciemnego drewna, w całości wypełnione książkami i segregatorami. W tej chwili siedział przy swoim ogromnym biurku, starając się ukoić swoje emocje. Obok eleganckiego, białego laptopa piętrzyły się równo ułożone wydruki, spisy, opisy, listy i różne tego typu dokumenty, obok nich jego ulubiony zegarek z białego złota, który zaledwie chwilę wcześniej zdjął z ręki, dalej niedokończony szkic nowego garnituru, stos gazet, telefon, a obok telefonu długa, smukła, sosnowa różdżka. Machinalnie poprawił ułożenie jasnych włosów i otworzył oczy. Jego spojrzenie odruchowo powędrowało ku gazetom. Skrzywił się, sięgnął po nie i wszystkie wrzucił do jednej z wielu szuflad. Schowanie problemu wcale nie oznaczało, że ten zniknął, ale denerwowało go samo patrzenie na te ubliżające Sauvage'owi okładki. Położył palce z powrotem na klawiaturę. 
Fiona ciągle mu powtarzała, że za mało pisał i że za mało rysował. Zanim przeprowadzili się do Anglii bardzo wiele czasu spędzał na tych hobby, tyle na ile pozwalała mu praca. Teraz nie dość, że czasu miał coraz mniej to jeszcze wena opuszczała go w stresujących chwilach, a takich było zdecydowanie zbyt dużo. O tym też mówiła, nie byłaby lekarzem, gdyby nie przypominała o regularnym odpoczynku. Problem w tym, że najpewniej nie potrafił już skutecznie odpoczywać. Nocami nie mógł zasnąć, w ciągu dnia towarzyszył mu stały niepokój i  nawet nie było czasu na drzemki. 
Napisał kilka słów. Całkiem usatysfakcjonowany ich jakością pisał dalej, aż po kilkunastu minutach poczuł pragnienie. 
- Nathalie, moja droga, czy mogłabyś przynieść mi filiżankę kawy? - spytał, naciskając jeden z guzików na telefonie. 
- Oczywiście, panie Fioravanti - padła uprzejma odpowiedź. 
Chwilę później do biura weszła wysoka i szczupła sekretarka o długich, jasnobrązowych włosach. Miała na sobie bardzo krótką, ciemnozieloną spódniczkę z błyszczącego materiału i gładką, jasnoszarą koszulę. Codziennie ubierała jakąś krótką kreację i przynajmniej kilka razy na dzień wynajdywała jakiś pretekst, by wejść do jego biura. Kajusz domyślał się, że bardzo się jej podoba i schlebiało mu to, jednak był wdzięczny, że dziewczyna nie próbowała  w żaden bardziej otwarty sposób zwracać na siebie jego uwagi. Nie to, by cokolwiek go kusiło, był bardzo wiernym człowiekiem. Wierny żonie jak i swoim ideałom. Chodziło o to, że nie chciałby być zmuszony do tego, by ranić czyjekolwiek uczucia. 
- Dziękuję ci, moja droga - powiedział kiedy postawiła na jego biurku srebrną tacę z filiżanką. 
- Czy coś jeszcze?
- Nie, nie, dziękuję. 
Uśmiechnęła się, skinęła głową i niechętnie wyszła. On westchnął i sięgnął po napój. To była już trzecia kawa tego poranka i z pewnością nie ostatnia. Po kilku orzeźwiających łykach wrócił do pisania. 
Mniej więcej po upływie godziny Kajusz został niespodziewanie wytrącony ze swoistego transu pisarskiego przez swojego młodszego brata, który energiczny krokiem i z wesołym uśmiechem na kształtnych ustach wkroczył do jego gabinetu, ściskając w dłoni plik dokumentów. 
- Cześć - zawołał radośnie. 
Przystanął po drugiej stronie biurka i poprawił sobie kanarkowożółtą muszkę, której kolor kontrastował z jego chabrowym kolorem jego garnituru. Trzyczęściowego oczywiście. 
- Witaj, mój drogi.
- Co robisz? 
- Analizuję statystyki sprzedaży - odparł blondyn, klikając myszką, tak że z ekranu zniknął plik z jego powieścią, a pojawiły się wykresy. 
- Świetnie! Chcesz wypróbować ze mną nowy model superszybkiego samochodu? Własnie przed chwilą dostałem wiadomość od inżynierów, że już można - oświadczył z zachwytem. 
- Nie mogę, mój drogi. Jestem bardzo zajęty.
- Proszę!
- Nie możesz poprosić Antoniusza?
- Już próbowałem. Popukał się w czoło i powiedział, żebym mu nie zadawał durnych pytań gdy jest zajęty wymyślaniem jakichś nowych pomysłów. Chociaż wydaje mi się, że tym razem był zajęty wymyślaniem nowych pozycji. Wnioskuję to z tego, iż w jego gabinecie znowu były kobiety. 
- Przykro mi, mój drogi, naprawdę nie mogę. Mam mnóstwo pracy. 
Flawiusz posmutniał. Wygiął usta w podkówkę i udał, że ociera oczy. Starszy mężczyzna zrobił przepraszającą minę, jakby naprawdę bardzo żałował. 
- Mój drogi...czy mogę cię o coś spytać?
- Jasne, braciszku. 
- Co sądzisz o tej medialnej...i nie tylko...nagonce na Daniela Sauvage, która właśnie się rozpoczęła?
Brunet przez chwilę nic nie mówił, a jedynie patrzył na brata ze zdziwioną miną. Jakby to była jedna z ostatnich rzeczy, o której myślał. 
- Wiesz...- zaczął obojętnym tonem. - Właściwie to mnie to nie obchodzi - dodał, wzruszając ramionami. 
Kajusz przytaknął, przygryzając lekko usta.
- Rozumiem, mój drogi. 
- Wydaje mi się, że jest bardzo udana. Tak z obserwacji wnioskując. Ale w zasadzie to nie wnikam...nie moja sprawa. Porozmawiaj o tym z Antkiem - zaproponował ze śmiechem. - Wiem, że zaplanował już całą gamę różnych wydarzeń. 
- Tak - mruknął cicho. 
- To na pewno nie chcesz ze mną się przejechać?
- Kiedy indziej, mój drogi.
- Trzymam cię za słowo! - zawołał i jakby udając poruszanie się jakiegoś zwierzątka, wykicał z gabinetu. 
Wstał od biurka i podszedł do okien. W pewnym sensie odrobinę zazdrościł Flawiuszowi umiejętności dystansowania się, odcinania od wszystkiego, co mu się nie do końca podobało. Przechodził z tym do porządku dziennego, dla własnej wygody nie myślał o tym., nie roztrząsał kwestii, na które nie miał wpływu. Koncentrował się tylko na swoich pragnieniach i swoich przyjemnościach - był wielkim fanem filozofii Epikura. Kajusz był zbyt wrażliwy by tak po prostu nie wnikać. Zbyt subtelny, by walczyć. Zbyt dobry, by bez emocji się przyglądać. 
Pokręcił głową z rezygnacją. Przeczuwał, że w pewnym momencie nie wytrzyma tego wszystkiego i z załamaniem nerwowym trafi na kozetkę u Leonela. 
Zadzwonił telefon. Mężczyzna poprawił włosy i powoli podszedł do biurka. 
- Fioravanti, słucham.
- Mam właśnie wolną chwilę więc pomyślałam, że zadzwonię do ciebie i zapytam jak się czujesz. Tak więc...jak się czujesz, kochanie?
Kajusz uśmiechnął się ciepło, a jego niebieskie oczy błysnęły. Jej głos był dla niego niczym ambrozja. 
- Kocham cię, moja droga. 

*
Kobieta wydała z siebie głuchy jęk. Otworzyła oczy, ale wydawało jej się jakby patrzyła przez zamgloną i wyjątkowo brudną szybę. Światło w pomieszczeniu, w którym się znajdowała było oświetlone jak najbardziej ruchliwe skrzyżowanie w jakimś wielkim mieście. Ponownie zamknęła powieki, ta jasność była bardzo drażniąca. 
Całkiem naga leżała na stole operacyjnym w tym jasnym, dziwnym pomieszczeniu. Wszystkie ściany, a nawet sufit wyłożony był dużymi białymi kafelkami. Nie było okien, co mogło nasuwać przypuszczenie, iż miejsce znajdowało się pod ziemią. Obok stołu operacyjnego znajdował się metalowy słów wyłożony narzędziami chirurgicznymi. Lancety, skalpele, trokar, trepan, osteotom i inne. Ciało kobiety nie było w żaden sposób przywiązane czy unieruchomione, ale pomimo tego nie ruszała się. Nie próbowała uciekać. I tak nie mogłaby, gdyż została wcześniej całkowicie pozbawiona władzy nad swoimi kończynami. Może lepiej dla niej było, iż jeszcze nie zdała sobie z tego sprawy. Dzięki temu mogła jeszcze łudzić się, że zdoła zebrać w sobie dostatecznie dużą ilość siły, by wyrwać się stąd. Może powinna obmyślić jakiś plan? Zamiast tego jej myśli krążyły wokół jej rodziny, której nie widziała już od ponad roku. Dlaczego jej nie szukali? Dlaczego niczego nie zrobili, by ją odnaleźć, by ją uratować? Czy to możliwe, że nie żyli? A może właśnie w tej chwili zarówno jej mąż, dwunastoletni syn i pięcioletnia córeczka też znajdowali się w pomieszczeniu podobnym do tego i myśleli o niej?
A wszystko miało być tak pięknie. Miała rozpocząć nową pracę. Była bardzo podekscytowana ponieważ było to dość wysokie stanowisko w jednej z wielkich, międzynarodowych firm. Zależało jej na zrobieniu jak najlepszego wrażenia bo paru wpadkach podczas rozmowy kwalifikacyjnej. Tamtego dnia była tak zdenerwowana, że zapomniała zabrać z domu różdżki, spóźniła się całe dziesięć minut i myślała, że nie ma już najmniejszych szans na tę posadę. Jednak mężczyzna prowadzący rekrutację przywitał ją bardzo ciepło, zaproponował herbatę i ciastka, po chwili rozmowy poprosił o wypełnienie krótkiego testu psychologicznego i oświadczył, że ma bardzo duże szanse. Sądziła, że była to tylko grzecznościowa formułka, a tak naprawdę w duchu myślał o niej jako o ostatniej osobie, którą miałby zatrudnić, ale ku jej zaskoczeniu okazało się, że mówił szczerze. Parę dni później otrzymała wiadomość o przyjęciu jej aplikacji. Na pierwszy dzień wybrała jasną garsonkę, starannie się uczesała, kilka razy sprawdziła czy niczego nie zapomniała. Jeszcze teraz w uszach dźwięczał jej głos męża, życzącego jej powodzenia. Potem to wszystko runęło jak domek z kart. Pamiętała tylko tyle, że weszła do budynku, pojechała windą na właściwe piętro, przeszła długim i szerokim korytarzem do swojego gabinetu, usiadła przy biurku i w tym miejscu jej wspomnienia się urywają. Obudziła się w jakimś pomieszczeniu podobnym do tego, w którym znajdowała się obecnie i nie potrafiła już niczego ocenić, wszystkie kolory, wszystkie dźwięki zlewały się w jedną masę. 
Usłyszała jak duże, metalowe drzwi otwierają się i ktoś wchodzi do środka. Z pewnością był to mężczyzna. Chociaż odziany w specjalny strój chirurga, wyglądał na wysportowanego. Pewnym, energicznym krokiem podchodzi do stołu, nakłada na twarz specjalną maskę i przygląda się kobiecie, jakby głęboko się nad czymś zastanawiał. Po chwili wziął do ręki jedno z narzędzi chirurgicznych i zbliżył do twarzy kobiety. 
Pomyślała, że to jest moment na ruch. Na krzyk. Krzyk przerażenia, rozpaczy jak i na krzyk błagalny. Mogłaby albo zacząć się szarpać wyrywać, uderzyć owego mężczyznę albo zacząć błagać go o litość. Dopiero gdy poczuła ostrze na swoim policzku zrozumiała, że nie może zrobić zupełnie nic. Nie mogła się ruszyć, mogła jedynie poruszać ustami i powiekami. I wtedy dotarło do niej, że to koniec jest już bliski. Zamiast większego przerażenia poczuła swoistą ulgę. Jeszcze trochę. Jeszcze tylko trochę bólu i skończy się ta trwająca od ponad roku męka. Jeszcze trochę i jej serce przestanie bić, jeszcze trochę i jej mózg przestanie pracować. Jak urządzenie, które odłączono od zasilania. Jeszcze trochę i przestanie istnieć. 
Mężczyzna odsunął nóż od jej twarzy, jakby nagle z czegoś zrezygnował i zbliżył je do jej ramienia. Zdecydowanym ruchem wbił ostrze i przejechał nim wzdłuż ręki, tworząc głęboką ranę, z której natychmiast zaczęła wypływać krew. Ułożył jej rękę w taki sposób, aby krew spływała do specjalnego pojemnika. Na chwilę odłożył narzędzie i sięgnął po strzykawkę. Miała w sobie jakąś substancję o lekko niebieskawej barwie. Szybko wykonał zastrzyk i odłożył strzykawkę na jej miejsce. Poprawił ją nieco, by leżała równo, równolegle do innych przyborów. Następnie powoli, nie spiesząc się, podszedł do drugiej ręki kobiety i wykonał na niej takie samo nacięcie. Wykorzystując inną strzykawkę, wypełnioną inną substancją zrobił kolejny zastrzyk. 
W myślach kobiety pojawił się obraz wspomnień gdy jej mała córeczka prosiła, by zaśpiewać jej jakąś piosenką na dobranoc, jak przytulała się, wsłuchując się w melodyjne słowa, jak zasypiała jej na rękach. To był ich codzienny rytuał bez którego Pauline nie mogłaby zasnąć. Pauline, tak miała na imię. Powtórzyła to kilka razy z myślach. Prawie usłyszała swój własny głos, śpiewający słowa piosenki. 
- Migocz, migocz, mała gwiazdko - wyszeptała. 
Mężczyzna nie zwrócił na to uwagi. 
- Jak zastanawiam się kim jesteś...
Jej głos był coraz słabszy. Najprawdopodobniej dzięki zastrzykom nie miała świadomości, nie czuła jak właśnie była pozbawiana po kolei wszystkich palców u rąk. 
-Jak diament na niebie...
Zgarnął je wszystkie w jedno miejsce. Zdjął zakrwawione rękawiczki i nałożył nowe, czyste. Następnie zbliżył ostrze do nadgarstka kobiety. 
- Gdy nie ma już płonącego Słońca...
Wykonywał wszystko z wyjątkową precyzją i starannością. Kawałeczek po kawałeczku, staw po stawie. 
- Gdy nic już nie świeci...
Skończywszy z jedną ręką, przeszedł na drugą stronę, by zająć się drugą dokładnie w taki sam sposób. 
- Migocz, migocz całą noc...
Przyspieszył trochę, jakby stwierdzając, iż chciałby to wszystko zrobić jak najszybciej. 
- Migocz, migocz, mała gwiazdko...
Odłożył pozbawione palców dłonie obok siebie, przedramiona obok siebie oraz ramiona obok siebie. Znów zmienił rękawiczki, następnie przestawił napełnione krwią pojemniki w jedno miejsce. Z metalowego stołu wziął osteotom i podszedł do nóg kobiety. Jak to dobrze, że nie mogła krzyczeć. Nie mógł znieść krzyków. 
- Migocz, gwiazdko...
Znów zaczął od palców. 
- Migocz, migocz. 
Najpierw poukładał wszystkie kawałki odciętych kończyn w ustalonym porządku, potem znów zmienił rękawiczki. Wziął czyste narzędzie i podszedł do twarzy kobiety. Poruszała ustami, jakby ciągle powtarzając te same słowa. Przyłożył przyrząd do jej szyi i jednym, mocnym ruchem zakończył jej życie. Ostrożnie przełożył jej głowę na metalową tacę, z którą wyszedł do innego pomieszczenia. Otworzył drzwiczki jednego z pieców i nie patrząc, wrzucił ją do środka. Umył tacę  pod zimną wodą przy eleganckiej umywalce i wrócił na miejsce. Poprzekładał wszystko w odpowiednie miejsca, umył narzędzia, wytarł stół. Znów założył czyste rękawiczki i nową maskę chirurgiczną. Wybrał długi nóż, a następnie wykonał nim długie nacięcie wzdłuż tułowia. Rozchylił część skóry, poprzecinał tkanki, by dostać się do organów wewnętrznych. Po serii precyzyjnych ruchów, wyjął płuca, wątrobę, serce i nerki. Każdy z organów ułożył na osobnej tacy. Następnie przykrył to, co pozostało z ciała kobiety, mokrym, nasączonym jakimś płynem materiałem. Wyczyścił wszystkie narzędzia. Potem wyszedł z pomieszczenia, przeszedł długim korytarzem do innego korytarza. Zdjął maskę, strój, zacisnął krawat, dopiął guziki eleganckiej kamizelki. Poprawił marynarkę ciemnofioletowego garnituru, mankiety kremowej koszuli i ułożenie włosów. Wyprostował się i uśmiechnął. 
Dotarłszy do domu, zasiadł w swoim ulubionym fotelu i wsłuchując się z zachwytem w składankę kompozycji Beethovena, delektował się czerwonym winem z lubością oblizując usta. 

*

Severus od dłuższej chwili bez przerwy wpatrywał się w ekran przy łóżku Daniela, monitorujący pracę jego serca. Wcześniej tego dnia znów a nieznanej przyczyny zatrzymało się na prawie trzy minuty i gdyby nie to, że Alaya cały czas była w pobliżu i zdążyła zareagować, wiadomo jak by się to skończyło. Coś takiego zdarzyło się kilka razy w przeciągu ostatnich dni. Alaya była całkowicie roztrzęsiona, a do tego trzeba było dorzucić sprawę urzędników, którzy kilka dni wcześniej zjawili się na oddziale. Wszystko to przebiegło o wiele szybciej niż początkowo przypuszczał. Oczywiście chcieli zrobić Danielowi przesłuchanie, ale gdy dowiedzieli, że ze względu na stan zdrowia jest w śpiączce farmakologicznej, po prostu podali im dokumenty do podpisania, zażądali aby Alaya jako prawny opiekun przejęła różdżkę Daniela w swoją dyspozycję i podpisała zobowiązanie, że nie odda jej mężowi. Zostawili jeszcze jakieś orzeczenia i zniknęli równie szybko jak się pojawili. Od kilku dni we wszystkich mediach wspominano o tym, iż Daniel Alexander Amadeusz Sauvage jest chory psychicznie na schizofrenię. Artykuły zostały napisane bardzo prześmiewczym stylem, tak że widać było jak bardzo władzom zależało na zniszczeniu wizerunku Daniela. Do tego stopnia, że manipulowali opinią publiczną, by wyśmiewano się z niego z powodu choroby. W każdej gazecie pojawiał się ten sam napis: Upadek legendy. 
Przeniósł wzrok z urządzenia na przyjaciela i westchnął głęboko. Sam nie wiedział jakim sposobem udało mu się odesłać Alayę do domu, powtarzając, że koniecznie powinna się wyspać. Hermiona też chciała zostać w szpitalu, ale przekonał ją, że chciałby zostać z Danielem sam, a ona niepotrzebnie by się tylko wymęczyła. On sam czuł się bezsilny i zły na siebie, że nie może zupełnie nic zrobić. Pogrążony w zadumie, nie zauważył jak do środka wszedł Leonel.
- Wszystko w porządku? - spytał, przyglądając się brunetowi badawczo.
Ten drgnął i spojrzał na niego.
- Nic nie jest w porządku.
- Och.
Celter rozsiadł się na krześle obok.
- Czuję się jakby mi ktoś zabrał przyjaciela - powiedział cicho.
Dokładnie tak to odczuwał. Jakby ktoś starał zniszczyć się ich przyjaźń, Daniela i on nie mógł nic z tym zrobić, nie mógł w żaden sposób pomóc. Wiedział, że to nieprawda. Wiedział, że może pomóc. Tak jak teraz, gdy siedział przy nim. I chociaż Daniel nie miał najmniejszego pojęcia, że ktokolwiek przy nim czuwa, on sam czuł się z tym lepiej. Gdyby wcześniej ktoś mu powiedział jak to wszystko się potoczy...Daniel... Hermiona...nie uwierzyłby. 
- Cóż - zaczął Leonel. - To zrozumiałe. Wiadomość o chorobie psychicznej bliskiej osoby zawsze zmienia  postrzeganie tej osoby.
- Nawet nie o to chodzi - mruknął. - To, że Daniel jest chory na schizofrenię nie zmienia mojego podejścia do niego. Po prostu...chciałbym zrobić coś więcej, chciałbym chociaż w części pomóc mu tak bardzo jak on zawsze mi pomagał, a nie mam takiej możliwości bo ktoś sobie wymyślił, że wykorzysta jego chorobę przeciwko niemu, uniemożliwi dostęp do leków, zarządzi ubezwłasnowolnienie i kto wie co jeszcze.
- To znaczy, że się go boją - zauważył lekarz. - Traktują jako groźnego przeciwnika, który mógłby popsuć ich plany i dlatego starają się postawić go w jak najgorszej sytuacji życiowej. 
- Tylko po co ta medialna szopka?
Leo wykrzywił usta w smutnym uśmiechu. 
- Niszczą jego wizerunek. Nikt już nie będzie pamiętał, że to wybitny naukowiec, nikt już nie będzie pamiętał o jego zasługach i osiągnięciach. Mają w nim widzieć tylko schizofrenika. I to wcale nie po to by mu współczuć. Kwestia choroby psychicznej ma go przedstawić jako kogoś bezużytecznego, ktoś żałosnego, nic niewartego. Takie publiczne wyśmiewanie, piętnowanie, szczucie ludzi przeciwko niemu...to może wykończyć każdego, a schizofrenicy są i tak wyjątkowo uwrażliwieni na stosunek innych do nich. 
- Daniel nigdy nie przejmował się opinią innych. 
- Oczywiście, ale każdy ma jakąś granicę wytrzymałości. I tak jest niezwykle zamknięty w sobie, a taka sytuacja będzie miała na to dodatkowy wpływ. 
Severus znów przeniósł wzrok na ekran. Serce wciąż było nierówno, w tej chwili nieco zbyt wolno niż powinno. 
- Będę starał się go przekonać, by nie wracał do Hogwartu - powiedział Leonel. 
- Dlaczego?
- Nie potrzebuje tej pracy, w końcu jednym z najbogatszych ludzi. To dostarczałoby mu dodatkowego stresu, a bardzo ważne jest, by w życiu schizofreników stres minimalizować najbardziej jak to możliwe. Nie wiadomo też jakie nastroje będą wśród uczniów. We wszystkich mediach umieszczono informacje o tym, że jest chory psychicznie. 
- Uczniowie zawsze go uwielbiali - oświadczył Severus. - To ja uchodzę za najbardziej znienawidzonego nauczyciela w zamku. 
- Weź pod uwagę to, że pewnym osobom zależy na tym, by Daniel był źle traktowany. Nienawiść czy niechęć to nie to samo co kpiny i wyśmiewanie. On potrzebuje wsparcia i spokoju. 
- Na to może liczyć z mojej i Ali strony. Hermiona również bardzo się nim przejmuje. 
- Mi też zależy na Danielu - powiedział poważnie Leonel. 
- Dla ciebie on jest tylko pacjentem. 
Celter zawahał się. W końcu powiedział co innego niż zamierzał początkowo. 
- Nie mógłby być tylko pacjentem, jest zbyt wyjątkowy. Bardzo pragnę mu pomóc najlepiej jak potrafię. 
- To może udałoby ci się zorganizować dla niego leki? Rozmawiałem z Alayą, wiem, że bez leczenia farmakologicznego nie ma żadnych szans na poprawę, a jego stan będzie się pogarszał. 
- To prawda - przyznał ze smutkiem. - Bardzo bym chciał, ale nie mam takiej możliwości. Gdybym mógł to już bym to zrobił. 
- Nie wątpię -  mruknął z przekąsem. 
- Przepraszam bardzo ale czy masz jakieś wątpliwości co do szczerości moich intencji względem pomocy Danielowi?
Severus nie odpowiedział. Prawda była taka, że nie ufał Leonelowi. Sam nie do końca potrafił określić dlaczego, ale coś wzbudzało jego nieufność, coś nakazywało mu uważać na tego człowieka i zachowywać stałą czujność. Być może to już było skrzywienie po latach trudnienia się szpiegowaniem, ale zawsze uważał, że lepsza jest przesadna nieufność niż naiwność. 
Patrząc na Daniela zastanawiał się jakby to było gdyby go teraz zabrakło. Gdyby za którymś razem Ali nie udałoby się zareagować w odpowiednio szybkim czasie. Na tę myśl przeszedł go zimny dreszcz. Daniel tyle razy otarł się o śmierć, podczas trwania Średniowiecza prawie każdego dnia narażał swoje życie, ciągle odnosił poważne obrażenia, potem przecież też walczył...już pomijając kwestię tego, że wielokrotnie bliski był samobójstwa... Severus widział go jako kogoś kogo nie można pokonać, kogoś kto nawet poważnie ranny podnosi się i walczy dalej, zawsze wygrywając. A teraz ten leżał podłączony do respiratora i gdyby nie szybkie reakcje lekarzy jego serce już parę razy zatrzymałoby się na zawsze. W tej chwili poczuł wzbierającą nienawiść do ludzi, którym tak bardzo zależało, by zepchnąć Daniela w jakąś otchłań, byle tylko im nie przeszkadzał. 
Aż do świtu nie zamienili z Leonelem ani słowa. Żaden z nich nie zmrużył oka, w zadumie i ciszy czuwając. Potem lekarz sprawdził wszystkie parametry jakie badały urządzenia i doszedł do wniosku, że nie ma potrzeby dłużej utrzymywać Daniela w śpiączce. Severus wyszedł na chwilę, by opłukać sobie ręce, twarz i przynieść wodę. Kiedy wrócił, Sauvage był już w stanie wybudzającym się. 
- Hej - powiedział brunet, przysiadając na brzegu łóżka. 
Daniel uniósł się trochę na poduszkach, potarł oczy i spojrzał na niego. Leo podszedł do niego ze stetoskopem,  który wsunął mu pod szpitalną koszulę. 
- Oddychaj głęboko - polecił. - Dobrze - dodał po chwili. 
Podał mu mały, plastikowy pojemniczek i kazał połknąć wszystkie tabletki. 
- Chcę iść do domu - powiedział, odkładając na szafkę pusty już kubeczek i nie patrząc ani  na Severusa ani na Leonela. 
- Nie mogę cię jeszcze wypisać - oznajmił poważnie psychiatra. 
- Chcę wypis na żądanie. 
- Daniel, nie mogę - powtórzył. - Wypisać mogę cię jedynie na podstawie żądania twojego prawnego opiekuna czyli Ali. Tylko z nią mogę to ustalać. 
Szatyn zamknął oczy. Pochylił się do przodu, zbliżając głowę do kolan i przyłożył dłonie do uszu. Leonel chciał jeszcze coś powiedzieć, ale w tej chwili odezwał się jego pager. 
- Przepraszam, za moment wracam - rzekł i wyszedł z sali. 
- Daniel - zaczął Severus, nie bardzo wiedząc, co dalej powiedzieć. 
- Ja...jak długo...to...ja...ta seniączka...to znaczy śpiączka?
- Dziewięć dni. 
- A...wiesz...czy...moje wyniki?
- Niezłe - odparł, decydując się, by nie wspominać o zatrzymaniach akcji serca. 
Wyprostował się na moment, a potem opadł na poduszki. 
- Daniel...
Sauvage spojrzał na niego pytająco. W jego karmelowych oczach wyraźnie było widać przerażenie zmieszane z rezygnacją. 
- Nie chcę żebyś czuł się opuszczony w obliczu tego, co się teraz dzieje. Zawsze możesz na mnie liczyć. 
Ten nic nie odpowiedział, a jedynie zamknął oczy. Severus westchnął i uścisnął lekko jego rękę. Przez kilkanaście minut żaden z nich nic nie mówił. Ciszę, która ciszą była jedynie dla Snape'a, przerwało wejście do sali Alayi i Hermiony. Za nimi wszedł jeszcze Leonel. 
- Daniel!
Alaya podbiegła do męża, prawie rzucając się na łóżko. Przytuliła go mocno. Hermiona podeszła do Severusa, który chwycił ją delikatnie za dłoń. 
- Chcę do domu - powiedział cicho Dan. 
- Dobrze - odpowiedziała, odsuwając się kawałek. Pogładziła go lekko po policzku. - Musisz się ogolić - dodała z uśmiechem. 
- Myślę, że może jeszcze kilka dni byłoby wskazanych - wtrącił Celter. 
- Komuś znowu zależy na tym by go tu przetrzymywać? - spytała Hermiona. 
- Nie wiem. 
- Więc...wszystko w normie? - zapytał Daniel. 
- Nie - Alaya pokręciła lekko głową i przygryzła usta. - Nie znaleźliśmy żadnych oznak chorób neurologicznych i...
- Musisz przyjąć do siebie wiadomość, ze jesteś chory na schizofrenię - przerwał jej poważnym tonem Leo. 
- Leo... - szepnęła brunetka.
- Taka jest diagnoza, rozpoznanie choroby psychicznej. Schizofrenia.
- Nie możesz - odezwał się Sauvage, patrząc na lekarza ze strachem. - Nie możesz tak o mnie mówić. Nie można o mnie mówić, że jestem chory psychicznie. Nie jestem. Nic mi nie jest. Nie można tak mówić. 
Leonel sięgnął po kilka gazet i podrzucił mu je na łóżko. 
- Cały świat o tym mówi. 
Szatyn zamknął oczy i skulił się w sobie. 
- Leo, przygotuj wypis.
- Jesteś pewna?
- Tak, zrób to, proszę - odparła stanowczo, tuląc męża do siebie. 
Mężczyzna poprawił odruchowo krawat i przytaknął. Przystanął w progu, jakby coś mu się przypomniało. 
- Musicie wyjść głównym wyjściem.
- Dlaczego?
- Ordynator powiedział, że jak nie zobaczą Daniela to nie przestaną tu koczować dniami i nocami - wyjaśnił ze współczującą miną, a następnie wyszedł. Alaya wstała i po chwili zaczęła wyjmować z torby ubrania do przebrania dla Daniela. 
- Gdy wyjdziemy to pewnie rzucą się na nas z aparatami i mikrofonami, ale nie zwracaj na nich uwagi - rzekła, podając mu koszulę. - Na szczęście nie będą mogli iść za nami, przyjechałyśmy samochodem. 
- Przecież ty nie potrafisz prowadzić - wtrącił Severus. 
- Dlatego było ciekawie - zaśmiała się Hermiona. 
- Który? - spytał Daniel, gdy pomagała mu zapiąć wszystkie guziki. 
- Royce'a. Spokojnie, nic nie zepsułam - odpowiedziała z uśmiechem. - Chyba - dodała trochę ciszej. 
- Może lepiej ja poprowadzę? - zaproponował brunet.
- Yhym - przytaknęła. - Wyjdźcie może już teraz jakimś bocznym wyjściem, żeby was nie zauważyli niepotrzebnie. 
Podała Severusowi kluczki i usiadła przy mężu.
- Kocham cię - powiedziała, odrzucając do tyłu długie włosy. 
Daniel wpatrywał się w okładki gazet. 
- Napisali, że jestem chory psychicznie. 
- Kocham cię - powtórzyła.
Zgodnie z jej przewidywaniami fotoreporterzy i dziennikarze osaczyli ich gdy tylko przeszli przez główne wejście Ośrodka. Już gdy przechodzili korytarzami wewnątrz budynku większość obecnych przyglądała się im z zainteresowaniem. Ciągle cicho powtarzała Danielowi, by nie zwracał na to uwagi, by był spokojny. Przedarcie się przez tłum uzbrojony w błyskające fleszem aparaty i mikrofony było o wiele trudniejsze niż można by przypuszczać.
- Panie Sauvage! Dlaczego ukrywał pan schizofrenię przed opinią publiczną?
- Skomentuje pan pogłoski o ubezwłasnowolnieniu?
- Czy to prawda, że uznano pana za niezdolnego do odpowiedzialności za siebie?
- Prosimy o słowa wyjaśnień!
- Czy głosy nie przeszkadzały panu w publicznych wystąpieniach?
- Jak się pan czuje po publicznym ujawnieniu faktu o pańskiej schizofrenii?
- Panie Sauvage, co pan teraz zamierza?
- Czy zgodzi się pan na wywiad?
- Dlaczego pan to ukrywał?!
Pytań było bardzo wiele, reporterzy przekrzykiwali się, każdy starając się za wszelką cenę zmusić Daniela do jakiejkolwiek wypowiedzi. On przyłożył dłoń do twarzy i pozwolił Ali prowadzić się do samochodu. Całkowicie przytłoczony przez krzyczących do niego ludzi czuł się jak w jednym ze swoich koszmarów.

*

Kiedy tylko Harry skończył jeść obiad, pod pretekstem konieczności odrobienia zaległych prac domowych, czmychnął do swojego pokoju, unikając tym samym kolejnej porcji gry na konsoli z Dudleyem. Nie to, by miał coś przeciwko, ale od kilkunastu dni na zmianę grali w różne gry na konsoli lub planszowe, jeździli do kina czy do parków rozrywki i każdy potrzebowałby choć chwili wytchnienia. Tak naprawdę odrobił już wszystkie prace domowe, ale stwierdził, że z pewnością przyda się im przejrzenie. 
Zaledwie kilka dni pozostało do rozpoczęcia nowego roku szkolnego i Harry był bardzo ciekaw na podstawie czego ułożony zostanie jego plan zajęć. Podejrzewał, że oryginał jego wyników został w zamku i z jakiegoś powodu Dumbledore specjalnie mu go nie przesłał, ale zupełnie nie miał pomysłu na to z czego by to mogło wynikać. W związku z tym, iż nie wiedział, które przedmioty będzie mógł kontynuować nie złożył zamówienia na podręczniki. 
Zerknął na kalendarz. Jeszcze pięć dni. Całe pięć dni dzieliło go od powrotu do zamku. W tym roku nie wyczekiwał tego aż tak jak w ubiegłych latach, co oczywiście wiązało się z tym, że jego życie przy Privet Drive 4 wyglądało zupełnie inaczej. Teraz nawet zdążył się w pewnym stopniu przyzwyczaić do nowego zachowania Dursleyów, chociaż nadal było to dla niego dziwne. 
Zdjął na chwilę okulary, potarł oczy i przysunął do siebie swoje wypracowania z Eliksirów. Przerwał czytanie dopiero w chwili gdy usłyszał pukanie do drzwi.
- Harry?
- Tak? 
Do środka weszła Petunia. Miała na sobie ciemne spodnie i ładną, elegancką koszulę z falbankami, co przypomniało Harry'emu, że tego dnia razem z Vernonem wychodziła na kolację biznesową ze wspólnikiem Dursleya czy kimś podobnym. Wyglądała na zmieszaną ale i zdecydowaną, jakby pomimo wątpliwości podjęła jakąś decyzję. W dłoniach trzymała książkę, która wyglądała na gruby notatnik. 
- Masz chwilę?  
- Jasne - powiedział, obracając się na krześle w jej stronę. 
Usiadła na łóżku, nerwowo przeczesała dłońmi włosy i spojrzała na niego z uwagą. 
- Coś się stało? - zapytał.
- Cóż...chyba niewiele odpowiadałam ci o twojej matce, prawda?
- No nie da się ukryć - przyznał, krzyżując ramiona. 
- Widzisz...niedługo przed swoją śmiercią...Lily zostawiła mi część swoich rzeczy...i uprzedziła, że do części będę miała dostęp gdy dostanę list od niej, który miał przekazać Dumbledore...
- Ten to się zawsze we wszystko w miesza - syknął, kręcąc głową. 
- Tak. Nie przekazał mi żadnej wiadomości od niej...dostałam ją dopiero niedawno i to nawet nie od niego. 
- Więc od kogo?
- To nie jest istotne. Istotne jest to, że...Lily była w tamtym okresie bardzo...zastraszona...i to nie głównie przez to, że polował na was czarnoksiężnik...próbowałam, prosiłam ją by powiedziała mi wszystko, ale ona twierdziła, że nie może. 
Przerwała na chwilę, jakby starał się powstrzymać łzy, które na wspomnienie tamtego czasu zgromadziły się w jej oczach. Harry przeczuwał, że zaraz dowie się od niej czegoś ważnego, ale nie naciskał i cierpliwie czekał, aż sama podejmie dalej wypowiedź. 
- Jedną z rzeczy, które mi zostawiła...jest jej pamiętnik - kontynuowała, nieco już pewniejszym głosem. - Zaczęła go pisać na niedługo przed wyjazdem do Hogwartu. Myślę, że powinnam teraz dać go tobie. 
Podała mu dość ciężki pamiętnik i westchnęła. 
Harry cały czas siedział w takiej samej pozycji, wpatrując się w jasnozieloną okładkę. Otrząsnął się po upływie kilkunastu minut. Położył książkę na biurku i powoli, otworzył. 
Lily Eve Evans
Poczuł jakby szybciej zabiło mu serce. Pierwszy raz w życiu widział pismo swojej matki. Przewrócił pierwszą stronę z podpisem. Na następnej leżało kilkanaście starych fotografii. Parę z nich przedstawiało Lily podczas zabawy z siostrą, sama z książkami...w swoim pokoju... Przeglądał je wszystkie z coraz bardziej postępującym wzruszeniem. Na jednym ze zdjęć Lily siedziała na łóżku w swoim pokoju, a obok niej...chłopiec, wnioskując po sylwetce i ubraniu, który zasłaniał się podręcznikiem do Eliksirów do trzeciej klasy. Na kolejnym zdjęciu ten sam chłopiec, został zmuszony przez roześmianą Lily do przybrania pozy do zdjęcia, przez co przybrał na usta nieco wymuszony uśmiech. Dopiero po chwili Harry rozpoznał w nim Severusa Snape'a. Spojrzał pytająco na ciotkę. 
- Mieszkał blisko. Bardzo się z Lily lubili - wyjaśniła, opuszczając wzrok. 
- Słyszałem o tym - mruknął, przypominając sobie słowa Horacego Slughorna. - Dlaczego poślubiła Jamesa Pottera? - spytał, nie mogąc się powstrzymać. 
Petunia wyglądała na zmieszaną.
- Ten pamiętnik powinien ci wiele wyjaśnić - stwierdziła, wstając. - Zostawiłam tobie i Dudleyowi kolację w kuchni, odgrzejcie sobie później - powiedziała jeszcze, wychodząc z pokoju. 

*

- I jak? - spytała Hermiona. 
Severus spojrzał na nią i uśmiechnął się lekko. Odłożył jej wypracowanie na stół pomiędzy sofami.
- Jak zawsze - mruknął. 
- Oh, cieszę się bardzo!
- Nie tak bardzo, popraw składnię w drugim akapicie.
Sięgnęła po swoją pracę i przewróciła oczami, wiedziała że musiał wyrazić jakąkolwiek uwagę. Przebywali właśnie w salonie i Severus w przerwie na analizowanie notatek zabrał się za czytanie wypracowań Hermiony, żeby odświeżyć myśli. Daniel siedział obok niego na tej samej sofie, ale w ogóle nie nawiązywał z nimi żadnego kontaktu. Nie odezwał się przez cały dzień od powrotu ze szpitala. Ze swoim wzrostem, wysportowaną sylwetką i eleganckim ubiorem zawsze wyglądał bardzo pewnie, ale gdy teraz Hermiona na niego patrzyła, sprawiał wrażenie kruchego. Chociaż z pewnością taki nie był. Z zamkniętymi oczami głaskał rozłożoną na jego kolanach kotkę, przysłuchując się muzyce. W tle towarzyszyły im kompozycje Debussy'ego. 
- To ważne, że jeden z nich tak jakby...dołączył później? 
- Myślę, że tak  - odparł po chwili. - To dość dziwne...dwóch z nich od wielu lat wcześniej coraz bardziej rozkręcało swoje wpływy w różnych dziedzinach przemysłowych, a ten Kajusz trzymał się tylko mody. Projektował garnitury. Właściwie to dalej to robi, ale z tych dokumentów wynika, że do włączenia jego firmy do Fioravanti Enterprises nastąpiło dopiero kilka lat temu. Dlaczego nie wcześniej? To wygląda trochę tak jakby nie utrzymywali kontaktu wcześniej, chociaż może wysuwam już zbyt daleko idące wnioski. 
- I mieszkali w innych miejscach?
- Tak, ten w Rzymie, a oni głównie w Londynie... Może to tylko nieistotny szczegół. 
- Le diable est dans le detail - szepnął Daniel, otwierając oczy.
Severus spojrzał na niego z niepokojem. 
- Jak się czujesz?
Sauvage wzruszył ramionami i odstawił kotkę na posadzkę. Potem wziął ze stolika notatki, w których Severus starał się zawrzeć najważniejsze szczegóły. 
- To założyciele Milites, wiesz o nich coś więcej ponad to, co już mi kiedyś mówiłeś?
- Co? - zerknął na niego, jakby zupełnie nie wiedział, o czym Snape mówił. 
- Czy pamiętasz coś więcej o Fioravantich? Może nie mówiłeś mi wszystkiego?
- Nie - odpowiedział cicho. 
- Co chcesz zrobić - spytała Hermiona. 
- Dokopać się sedna tej sprawy. Uważam, że najlepiej będzie szukać u źródła czyli w biurowcu Fioravanti Enterprises. 
- To niebezpieczne. 
Uniósł lekko brwi. 
- Och, tak, a to przecież nowość dla mnie, prawda?
- No nie...ale...
- Hermiono, akurat na szpiegowaniu znam się lepiej niż ktokolwiek inny. Wiem jak to wszystko przeprowadzić. 
- Tak, ale...martwię się po prostu - wyznała poważnym tonem. 
Poprawiła sobie rękawy białej, koronkowej bluzki i pogłaskała Krzywołapa, który własnie skoczył na miejsce obok niej. Powąchał z zainteresowaniem kubek gorącej czekolady, ale po tym odwrócił pyszczek ze zdegustowaniem.
- O mnie nie trzeba się martwić.
- Jasne - spojrzała wymownie w sufit.
Daniel odłożył notatki na miejsce i wstał, powoli kierując się w stronę wyjścia.
- Proszę cię, nie chowaj się znowu w atelier - powiedział z troską w głosie Severus.
- Co?
- Gdzie idziesz?
- Nie wiem - wzruszył ramionami.
- Daniel...
- Chcę się przejść - dodał po chwili i zniknął im z oczu.

------------------------------------------------------------------------
Bardzo, bardzo zachęcam do pytania!
Pytania są bardzo wengenne, wizjogenne i bardzo bardzo pożądane . ASK


2 komentarze:

  1. Przepraszam że wcześniej nie napisałam komentarzu , ale dużo nauki miałam i kompletnie z głowy mi to wyleciało . Wiesz pierwsze półrocze się i nauczyciele nagle sobie przypominają o uczniach i sprawdzeniu im wiedzy .

    Żal mi jest Daniela . Tak cierpi . Zatrzymanie akcji serca -to mnie zszokowałaś . Te artykuły w gazecie o Danielu paskudna sprawa .
    Krojenie tej dziewczyny ? Przeraziło mnie to . Pokolei wszystko jej ten mężczyzna odcinał , a ona nic nie czuła ...
    To naprawdę dziwne , jestem ciekawa jak to dalej się potoczy.
    Ooo... Czyżby Harry wcześniej się dowie o tym że jego ojcem jest Severus , z pamiętnika matki ? Ciekawe , ciekawe .
    To tak życzę ci weny , jak zawsze .
    Pozdrawiam,
    Crucia

    OdpowiedzUsuń
  2. Kochana,
    Komentarza to nie pisałam tak długo, że aż wstyd. Powinnam założyć włosienicę pokutną i rozpocząć post.
    Nie napiszę jak zazwyczaj wrażeń do konkretnych, bo cytując Willa z pewnego obrazka: "Everything happens so much!". Dlatego pozwolę sobie na napisanie dosłownie paru zdań oddających moje impresje.

    Mówiłam Ci pewnie, że uwielbiam Leonela? Na pewno. Jednak dla pewności powtórzę: UWIELBIAM LEONELA!
    Cóż, hannibalowe i madsowe skażenie umysłu robi swoje, a Celter w twoim tekście jest obłędnie podobny, a jednak inny i taki twój. Wszystko co mówi czytam głosem Madsa w myślach, więc odpływam wyobrażając sobie jaka mimika może towarzyszyć poszczególnym replikom Leonela. <3

    Alaya. Uwielbiam na równi z Leonelem, ale tak inaczej, bo jest dla mnie kwintesencją miłości i poświęcenia!
    Trochę żałuję, że nie widzę jej teraz w roli lekarza w szpitalu, bo w tych sytuacjach uwielbiałam jej dystans i reakcje!
    Zwłaszcza z panem impotentem! #mademyday Oczywiście, nie może być cały czas takich scen, bo to nie serial medyczny, tylko SSTDK!

    Daniel. Nie powiem, że jest biedny. Chociaż w sumie jest niby. Jest piekielnie ciekawy i nie dziwię się, że Leonela tak korci, żeby się z nim zaprzyjaźnić! Jest nietuzinkowy i osobliwy! Uwielbiam jego kreację jako chorego, a konkretnie te momenty, gdy nie mówi, a możemy zobaczyć wszystko jakby z jego perspektywy. Zawsze to, co dzieje się obok dialogu mnie bardziej interesuje. The devil is in the details. A to co szykujesz, to <3!

    Mark Dent. No o tym człowieku moja opinia jest zmienna jak jazda na kolejce górskiej. Raz jestem zachwycona, raz zniesmaczona, potem znów zachwycona. Nie zostawił mnie obojętnym, więc tylko chapeau bas dla Ciebie za kreację jego postaci! <3

    Rosette. Cóż na niektóre rzeczy lepiej opuścić zasłonę milczenia.

    Wybacz, że tak krótko i chaotycznie nieco, ale nie darowałabym sobie braku komentarza!

    Ściskam i weny nieustającej! <3

    ~Saya

    OdpowiedzUsuń