- Nie wejdziesz do środka?
Kajusz wyrwał się z zadumy i niespokojnie rozejrzał wokół. Jego żona szła właśnie w jego stronę przez żwirową ścieżkę w ich ogrodzie. Miała na sobie jedwabną bluzkę w malinowym kolorze i czarną, długą do kolan wąską spódnice ze sztywnego materiału. Jak zawsze wyglądała tak pięknie, że patrząc na nią czuł się jakby myślami odpływał w najwspanialsze miejsce, jakie tylko mógłby sobie wyobrazić.
- Już prawie północ - powiedziała cicho, stanąwszy przy ławce, na której siedział.
- Zamyśliłem się i nawet nie zauważyłem jak się ściemniło.
Poprawił odruchowo ułożenie włosów i zapiął marynarkę jasnoróżowego garnituru. Fiona uśmiechnęła się ciepło i usiadła obok niego. Jej długie, jasne włosy błyszczały w świetle pobliskiej lampy, a oczy wydawały się przepełnione zmartwieniem.
- Leonel odwiedził mnie w pracy i zostawił nam znowu dania na kolację.
Kajusz uśmiechnął się.
- Miło z jego strony.
- Bardzo.
- Przepraszam cię, moja droga...jestem taki...- skulił się nieco.
Zacisnął dłonie i zamknął powieki.
- Zestresowany.
- Tak.
Wyprostował się i spojrzał na nią gdy poczuł dotyk jej ręki na kolanie.
- W takiej sytuacji to nic dziwnego - stwierdziła spokojnie.
- Ciągle nie mogę się z tego otrząsnąć...jak mogłem się w coś takiego wpakować...
- Nie było wyjścia - przypomniała mu.
Oparła głowę o jego bark i splotła swoją dłoń z jego ręką
- Masz rację. Wiesz...myślałem, że dam radę, że zdołam to udźwignąć, ale teraz...kiedy to się dopiero zaczyna ja już czuję, że nie...
- Oczywiście, że zdołasz to udźwignąć - przerwała mu z uśmiechem. - Inaczej nie byłbyś sobą.
- Dobrze, że chociaż ty z nas dwojga we mnie wierzysz - westchnął.
- Ktoś musi.
Zaśmiał się krótko, nerwowo.
- Naprawdę widzę to ciemno szaro.
- Dobrze, że nie całkowicie czarno.
Przytuliła się do niego mocniej i spojrzała w kierunku domu. Na środku tarasu ułożył się ich pies, Fidelis, golden retriever o złocistej sierści. Oparł pyszczek o przednie łapy, wpatrując się w nich tęsknie. Mieszkali tutaj od paru lat, ale ona wciąż nie mogła się przyzwyczaić i w pewnym stopniu brakowało jej rzymskiego pałacu. Nawet pomimo tego, że wymagał o wiele więcej sprzątania. A może to nie była wina budynku, skądinąd pięknego, ale celu w jakim się tutaj przeprowadzili? Tak, to zdecydowanie było to, co czyniło życie w Anglii mniej przyjemnym. Były to jej tereny ojczyste, ale w związku z okolicznościami czuła się dziwnie obco.
- Może porozmawiałbyś o tym z Leo?
- Nie - pokręcił nieznacznie głową.
- Jemu jednemu możemy ufać.
- Tak, ale to nie...wiesz...nie jesteśmy przyjaciółmi.
- Wiem - tym razem to ona westchnęła.
- Poza tym...jemu się ta cała sprawa podoba - oznajmił przez ściśnięte gardło. - Sprawia mu przyjemność, przynajmniej tak wnioskuję z jego zachowania.
- Cóż, to jest powiązane z jego...
- Mam na myśli kwestię Sauvage'a - przerwał jej cicho.
- Ah. Przypomnij mi, czyj to był pomysł?
- Rosette, a Antoniuszowi naturalnie bardzo się spodobał - rzekł gorzko.
- Oni się dobrze rozumieją, podobne charaktery. Szczerze mówiąc to jednak nie sądzę, by Leonelowi sprawiało to przyjemność.
- Dlaczego tak sądzisz? - spytał, znów odruchowo poprawiając włosy.
Fiona wzruszyła lekko ramionami.
- Długo go znamy i...tak po prostu myślę. Możesz to nazwać kobiecą intuicją - uśmiechnęła się lekko. - Podejrzewam, że chciał wywrzeć takie, a nie inne wrażenie. Chciał, żebyś myślał, że sprawia mu to przyjemność, że mu się to podoba.
- Nie rozumiem, dlaczego miałby przede mną udawać? Przed Antoniuszem to oczywiste, ale przede mną?
- Taki charakter. On wszystko planuje, jest idealnie poukładany, co jest zresztą waszą cechą wspólną. Niejedyną. Obaj jesteście bardzo skrytymi indywidualistami. Możliwe, że nie chce nikomu pokazywać, że jakaś sytuacja wcale nie jest mu na rękę i wcale mu się nie podoba. Zaplanował sobie, że poradzi sobie z tym zadaniem i wedle tego się zachowuje. Pewnie chce też sprawiać wrażenie kogoś, kto w pewnych sytuacjach przyjmie wszystko do wykonania, nawet jeżeli kłóci się to z jego poglądami, jako element strategii na tym polu gry.
Fioravanti zadumał się nad słowami żony. Zazwyczaj jej opinie były bardzo trafne i wskazywały to, co on przeoczał, co umykało jego uwadze, a gdy już o tym mówiła, dziwił się, że wcześniej tego nie dostrzegał. Miała do tego niesamowity dryg.
- Możliwe - szepnął po kilku minutach ciszy. - Ja nie mogę udawać, że mi się to podoba, a Antoniusz twierdzi, że jak zawsze histeryzuje i nie umiem się bawić. A dla mnie to nie jest zabawa! Jak można coś takiego nazwać zabawą?
- Wiesz jaki on jest.
- Wiem, ale...to mi się bardzo nie podoba. Mam ogromny szacunek do Daniela Sauvage i...
- I jesteś wrażliwy.
- Tak. A tłumienie wrażliwości bardzo boli. To wszystko mnie przeraża. Przeraża mnie to, czego sam jestem częścią. Czy chcę, czy nie chcę trzydzieści cztery procenty udziałów należą do mnie i z tym trzydzieści cztery procenty całego tego...horroru. Gdybym tylko wiedział w co się wplączę... Tak, wiem - podjął temat dalej, gdy widział, że chciała wtrącić coś, o czym mówili już wiele razy. - Nie było innego wyjścia, ale to nie znaczy, że jest mi łatwiej. Pod tym względem nawet trochę zazdroszczę Flawiuszowi...jemu jest po prostu wszystko jedno, byleby mógł robić, na co ma ochotę. Jak Antoniusz z wielką radością obwieścił mu pomysł Rose, ten tylko wzruszył ramionami i fuknął na niego, żeby mu nie przeszkadzał w testowaniu nowej gry. On nie jest niedojrzały, ale...odcina się od tego, od wszystkich aspektów, które mogłyby mu się nie podobać A mnie boli to, że muszę na to patrzeć, że muszę tym poniekąd kierować. Nie nadaje się do grania kogoś kim nie jestem. Tak bardzo bym pragnął, żeby było ja dawniej.
Sięgnął do kieszeni marynarki i wyjął półprzezroczysty kamień. Kiedy potarł go dłonią w środku rozbłysło zielone światełko.
- Powtórzyć przeszłość to trudne, ale nie niewykonalne - stwierdziła nieco sennym głosem, kierując swoje spojrzenie na rozświetlone blaskiem gwiazd granatowe niebo.
- Mam w sobie coraz więcej niepokoju, coraz bardziej się lękam. A to przecież dopiero początek! Co ja mówię! Początek początku.
- Poradzisz sobie zawsze i wszędzie, nie boję o to. Jesteś niezniszczalny.
- Ja tak, ale czy świat również? - zapytał, patrząc na nią smutno.
Po chwili zielone światełko zgasło.
*
Hermiona jeszcze raz przeczesała włosy i przyjrzała się krytycznie swojemu odbiciu w lustrze. Długie, zwykle splątane brązowe włosy tym razem opadały miękko dzięki jakiejś cudownej odżywce, którą wzięła od Alayi, cera delikatnie opalona od częstego przebywania na świeżym powietrzu, a brązowe oczy błyszczały. Ubrała krótką, koronkową sukienkę w morelowym kolorze, której rękawy sięgały mniej więcej do łokcia, cała długość kończyła się przed kolanami. Przechyliła lekko głowę, oceniając dopasowanie kolorystyczne sukienki i onyksowej biżuterii.
- Bardzo ładnie wyglądasz.
Uśmiechnęła się widząc w lustrze odbicie Severusa. Odwróciła się i podeszła do niego, poprawiając mu krawat, chociaż jego ułożenie wcale tego nie wymagało.
- Nie będziemy tam długo.
- Wiem.
Przysiadła na jednym ze skórzanych foteli, założyła nogę na nogę, a ramiona skrzyżowała. Z jednej strony cieszyła się na myśl o spotkaniu z przyjaciółmi, a z drugiej jej myśli wciąż krążyły wokół jej wczorajszej rozmowy z Severusem. Omawiali ostatnie doniesienia od Marlene i Dracona, próbując łączyć je z jakimikolwiek informacjami na temat Fioravantich, ale nie mogli doszukać się niczego przełomowego. Jego najbardziej zastanawiało nie to po co w podziemiach przeprowadza się szkolenia w zakresie okrutnych tortur, ale dlaczego na temat jednego z Fioravantich jest tak mało informacji w bazie danych MI6. W jego odczuciu była to cenna wskazówka, która doprowadzić do wielu ważnych faktów i powiązań, ale Hermiona była zbyt poruszona opisem Malfoya odnośnie zdarzeń z podziemi, żeby aż tak się przejąć tym, że informacje o Kajuszu Fioravanti streszczały się na kilkunastu stronach.
Widząc jej zamyślanie, Severus westchnął, następnie zapiął czarną kamizelkę i nałożył marynarkę.
- Cały czas o tym myślisz?
W odpowiedzi skinęła jedynie głową.
- Przyzwyczajaj się.
Same słowa były bardzo suche, ale ton, w którym je wypowiedział był zmartwiony i w pewien sposób kojący. Spojrzała na niego.
- Nie mogłam zasnąć. Gdy tylko zamykałam oczy...odruchowo wyobrażałam sobie siebie na miejscu tych ludzi...
Podszedł bliżej i przykucnął przy jej fotelu.
- Myślałam też o lekcji z boginami....w trzeciej klasie.
Severus skrzywił się lekko. Do tej pory w szkole podśmiewano się z tej pamiętnej lekcji Obrony przed czarną magią i bogina, który przed Nevillem Longbottomem zmienił się właśnie w niego i to na dodatek przebranego w ubrania babci Neville'a. W jego opinii było to po prostu żenujące i niegodne uwagi.
- To wszystko...takie tragicznie śmieszne. Komuś wydaje się, że najbardziej boi się węży czy pająków, a tymczasem...jest tak wiele okropnych rzeczy jakie można zrobić człowiekowi...
- O ile dobrze pamiętam to na egzaminie na koniec trzeciej klasy twój bogin zamienił się w profesor McGonagall, która oświadczyła, że oblałaś wszystkie sprawdziany?
- Tak - przyznała smutno. - Teraz widzę jakie to było żałosne.
- Hermiono, to nie było żałosne. To ujmujące, że najbardziej przerażającą rzeczą jaką mogłaś sobie wyobrazić były niezdane egzaminy.
Na te słowa musiała się uśmiechnąć.
- Nie miałam nawet wyobrażenia jak ludzie mogą być okrutni wobec siebie.
- I bardzo dobrze. W takim wieku nie powinno się mieć wielkiego wyobrażenia o okrucieństwie do jakiego zdolny jest człowiek względem drugiego człowieka - rzekł poważnie.
- Który wiek byłby już odpowiedni?
- Nie wiem - wzruszył ramionami. - To zależy od dojrzałości, ale chyba każdego zawsze szokuje. Coś się w środku zmienia gdy strach przed egzaminem zmienia się w strach przed innym człowiekiem, który z jakiegoś powodu może zechcieć zadać nam ból, zabić. Coś się wtedy kończy.
- Tak, pamiętam ten moment... Ale teraz...teraz to wszystko stało się takie...jeszcze bardziej realne, tak okropnie bliskie. Tam jest Draco, chłopak, z którym mam lekcje...a to, co oni tam robią...zupełnie tego nie rozumiem. Co to za drapieżnik, który chce w nieskończoność przedłużać agonię ofiary? Raz, drugi i tak ciągle dla własnej uciechy? Tortury psychiki...wywołując uczucie spełniania się najgorszych koszmarów...przy tym Avada Kedavra to pestka...
- Tak właśnie jest. To zaklęcie to najłagodniejszy sposób w jaki można zostać zabitym, szybki i bezbolesny.
- Jak to jest kogoś zabić? Jak się człowiek wtedy czuje?
Severus zwlekał z odpowiedzią.
- Silny, niezwyciężony...dużo zależy od tego jak się do tego podejdzie.
- A jak można?
- Bardzo różnie...można się od tego dystansować emocjonalnie, przeżyć emocje i starać się o nich zapomnieć. Są ludzie, którzy zabijanie innych uznają za swoje hobby, inni za jakąś upiorną formę sztuki, dla innych to po prostu przyjemność, a jeszcze innych coś całkowicie normalnego. Polecam dystans emocjonalny - powiedział gorzko. - Podjąłem takie, a nie inne decyzje bo chciałem chronić ludzi dla mnie ważnych, a te decyzje wymagały konkretnych działań, które musiały zostać wykonane w konkretny sposób. I już, nie było się nad czym roztkliwiać. Dochodzi do hierarchizacji. Życie własnego dziecka jest ważniejsze niż życie kogokolwiek innego i nie ma takiego przepisu czy takiej siły, która mogłaby w kochającym rodzicu to przekonanie zmienić. Życie ludzi, których się kocha zawsze będzie najważniejsze, a jeżeli ktoś zaczyna mówić o tym, że każde życie jest warte tyle samo to albo jest zbyt tępy by sprawę pojąć, albo zwyczajnie okłamuje sam siebie. Zabójstwo to jakże często metoda obronna. Taka jest natura. Okrutna. A najokrutniejszym zwierzęciem jest człowiek. Chyba nigdy nam się nie znudzi wymyślanie coraz to nowszych sposobów uśmiercania. Wiesz, bardzo mnie zaskoczyło, że...wiedząc o mnie tak wiele...masz taki, a nie inny stosunek do mnie.
Hermiona uniosła kąciki ust.
- Może między innymi właśnie dlatego. Mało kogo byłoby stać na to, by robić dosłownie wszystko dla ochrony bliskich, by tak bardzo się poświęcać.
- Myślę, że w niektórych przypadkach łatwiej jest się poświęcać z myślą o tym, że to w jakiś sposób pomaga osobie, którą się kocha. Gdyby chodziło tylko o moje życie prawdopodobnie nie robiłbym tak wiele, nie walczyłbym tak bardzo. Nie wiem czy to powszechne, ale gdy walczy się dla kogoś to jest to bardziej motywujące. Wybór jest prosty i nie ma żadnych wątpliwości. Gdyby chodziło tylko o mnie to pewnie wiele razy poddałbym się, ale nie chodziło tylko o mnie, moje działania wpływały na innych, więc nie mogłem się poddać. Oczywiście, najlepiej jest tak kierować życiem, by wyeliminować czy unikać rozlewu krwi, ale czasem...nie ma takiej możliwości. A taki okres znów się zbliża jeżeli już nie nastał.
- Boję się - szepnęła.
Odetchnął i uścisnął jej dłoń.
- To świadczy o tym, że potrafisz odpowiednio ocenić sytuacje i zagrożenie jakie za sobą niesie. Najgorsza jest chyba głupia brawura i fałszywe przekonanie o tym, że można wszystko i wszystkich pokonać. Brak krytycyzmu do własnych możliwości, idiotyczna buta.
- Gryfońska? - spytała z przygnębionym uśmiechem.
- Cóż, jeżeli chodzi o ludzi z Hogwartu to Gryfoni zawsze byli pierwszymi ofiarami. W głównej mierze właśnie przez swoją pychę jak i przez to, że zawsze pierwsi się do walki pchali, bez nawet odpowiedniego przygotowania. Ale to generalizacja, a ta nigdy nie jest najlepsza bo każdy jest inny. I jak widać trafia się, rzadko bo rzadko, ale i rozsądny Gryfon - dodał, ściskając mocniej palce na jej dłoni.
- W porównaniu do tych ludzi...Riddle może wydawać się niegroźny - powiedziała po chwili ciszy.
- Cóż...Tom bardzo żałuje swoich działań sprzed lat...uważa je za niegodne, haniebne. Nie rozpamiętuje tego, ale boli go ten temat. On nigdy nie odnajdywał przyjemności w zabijaniu...te najprzyjemniejsze zadania zostawiał innym. Uważał, że to jedyna droga, którą będzie mógł dojść do władzy. Teraz jest bardzo krytyczny wobec siebie i swojej przeszłości.
- Harry powiedział mi, że trudniejsza jest dla niego myśl o tym, ze Dumbledore wymyślił i wplątał ich w tą przepowiednię niż to, że Tom chciał go przez tę przepowiednię zabić.
- Wojna rządzi się swoimi prawami i...najczęściej...nie chciałbym użyć słowa "zawsze"...są jakieś granice. Granice okrucieństwa, granice chłodnej kalkulacji, granice traktowania ludzi jak przedmiotów. Wydaje mi się, że Dumbledore taką granicę przekroczył podczas gdy zachowanie Toma, chociaż idiotyczne zważywszy na to, że nie ma czegoś takiego jak 'przepowiednia' bo to wszystko są gusła, ale pasowało do wojennego wzorca.
Hermiona przytaknęła, w zamyśleniu przyglądając się jak Krzywołap skrada się w stronę śpiących na dywaniku przed kominkiem Lyona i Foxa. Postawił swój podobny do szczotki ogon i wlepił żółte ślepia w niczego nieświadome kociaki.
- Nie wiem już czego boję się najbardziej...chyba tego, że mogłabym znaleźć się na miejscu tych torturowanych osób...umierać całymi godzinami, dniami...i tak w kółko, aż w końcu ktoś, by się zlitował, żeby to zakończyć.
- Hermiono, spójrz na mnie.
Odwróciła wzrok od Krzywołapa, który teraz schował się za zasłoną i przeniosła go na mężczyznę.
- Zrobię wszystko, by nie dopuścić do takiej sytuacji.
Uśmiechnęła się i przytaknęła. Miała wrażenie, że po tym ogarnęła ją fala spokoju i poczucia bezpieczeństwa. On mówiąc te słowa, czuł odpowiedzialność z jaką się wiążą i całkowicie brał ją na siebie. Tym razem nie zamierzał popełnić tego samego błędu. Pomimo swoich obaw, chciał osobiście pilnować, by nikomu z ważnych dla niego osób nie działa się krzywda. Albo uda mu się ich obronić albo zginie próbując tego dokonać. To były jedyne możliwe dla niego opcje. A przez te ostatnie tygodnie, w czasie których ich kontakt znacząco się zacieśnił, Hermiona stała się dla niego ważną osobą. Nie potrafił inaczej określić swoich uczuć do niej niż właśnie w ten sposób.
Wstał i westchnął ciężko.
- Mieliśmy się szykować na przyjęcie weselne, a tymczasem znowu zaczęliśmy rozmowę na trudny temat - zauważył.
- Jakoś wcale mnie to nie dziwi - stwierdziła.
- Mnie też nie.
- No i to żadne wielkie przyjęcie...Ron napisał, że atmosfera będzie bardzo kameralna.
- A właśnie - zaczął takim tonem jakby przypomniała mu się jakaś istotna kwestia. - tam powinniśmy...
- Wiem - przerwała mu. - Będę grzeczna.
- Ty? - prychnął.
Wyciągnął do niej rękę, a gdy ją ujęła, przyciągnął ją do siebie.
- Czasami się zastanawiam czy to dobrze, że to twoje zamiłowanie do wszystkich reguł przekształciło się w zamiłowanie tylko do tych reguł, które ci się podobają.
Zbyt zaabsorbowany całowaniem jej, nie zdążył powiedzieć nic więcej.
Niecałe półgodziny później aportowali się nieopodal Nory. Hermiona nigdy wcześniej nie widziała, żeby w tym gospodarstwie panował taki porządek. Ogród odchwaszczony, trawnik równo przycięty, podwórze zamiecione, a po harcujących zwykle gnomach nie było nawet śladu. W ogrodzie ustawiono wielki, biały namiot, z którego dobiegał gwar rozmów i muzyki. Pogoda była wręcz idealna na taką uroczystość, niebo przejrzyste, a temperatura ani zbyt wysoka ani zbyt niska. Przez wejście do namiotu widać było rzędy krzeseł, ładnie przystrojonych w delikatne, białe róże i zgromadzonych gości, którzy w grupkach prowadzili żywe rozmowy.
Gdy dochodzili na miejsce Severus nie odsunął się od Hermiony, ale coś w jego postawie sprawiło, że wyczuła ustawioną pozę i nie mogła powstrzymać cichego chichotu. U wejścia powitał ich pan Weasley, który bardzo się ucieszył na ich widok. Miał na sobie trochę znoszony i wyświechtany, ale całkiem przyzwoity, granatowy garnitur. Panią Weasley, która podbiegła do nich jak tylko ich zobaczyła bardzo zmartwiła nieobecność Daniela.
- Niestety nie mógł przyjść - wyjaśnił krótko Severus.
- Czy coś mu się stało ?- spytała jak zawsze z przesadną troską.
- Nie - uciął sucho.
Nie wyglądała na przekonaną, ale jego mina wskazywała na to, że nie życzy sobie większej ilości pytań, więc dla własnego bezpieczeństwa dała sobie spokój i przeszła do Hermiony, ściskając ją mocno na powitanie.
- Pięknie wyglądasz, Hermiono - zawołała z zachwytem.
- Dziękuję.
Czuła się nieco zmieszana. Pamiętała reakcję pani Weasley z dworca King's Cross kiedy to nawet nie chciała przywitać się ani z nią ani z Harrym, tak bardzo miała im za złe odwrócenie się od Dumbledore'a, dlatego też tak ciepłe powitanie było dość zaskakujące. Nim powiedziała coś więcej, poczuła jak rzuciło się na nią coś wysokiego i ciężkiego, prawie zwalając ją z nóg.
- Hermiono! Jak dobrze cię widzieć!
Po głosie od razu rozpoznała Harry'ego.
- Ciebie też!
Gdy odsunęli się od siebie, zauważyła, że Severus gdzieś zniknął. Dokładnie jakby przemienił się w nietoperza i odleciał w jakichś cichy kąt.
- Niezła kiecka.
Odwróciła się i zobaczyła Rona, ubranego w trochę przymały, jasnobrązowy garnitur. Jednak pomimo to wyglądał całkiem nieźle i zdecydowanie potrzebował golenia.
- Dzięki, Ronald.
Uśmiechnęła się i uściskała go krótko.
- Tak, też się cieszę - zawołał z radości, rzeczywiście szczerze ucieszony z jej przyjaznego gestu. - Gdzie zgubiłaś Sauvage'a i nietoperza?
- Daniel nie mógł przyjść, a Se...to znaczy profesor...przed chwilą jeszcze tu był - powiedziała, wymieniając z Harrym znaczące spojrzenie.
- Ojej, szkoda. Chciałem mu się pochwalić oceną z Historii - westchnął z żalem Ron.
- Zdobyłeś SUMa z Hisotrii? - zdziwiła się.
- Widzisz? - Ron zwrócił się do Harry'ego, który już próbował opanować śmiech. - Ona zupełnie we mnie nie wierzy! Owszem! Zdałem jeszcze Transmutację, Zaklęcia, Opiekę, Zielarstwo i Astronomię - obwieścił z dumą.
- Gratulację! Naprawdę miło to słyszeć.
- Dzięki. Ale Eliksirów nie będę mógł kontynuować, bo Snape dopuszcza samych z Wybitnymi, a ja mam Zadowalający... Nie żeby mi było szkoda, oczywiście. Dobrze będzie uwolnić się od tych lochów i tego...
- To i tak dobry wynik, Ron - weszła mu w słowo. - A jak tobie poszło, Harry?
Brunet nachmurzył się.
- Chciałbym wiedzieć.
- Nie wiesz? Jak to?
- Nie dostałem wyników, a ten tam...- wskazał na Dumbledore'a, który właśnie rozmawiał z Alastorem Moodym. - ...mówi, że gdzieś się zawieruszyły.
- Co takiego?!
- Serio - potwierdził Ron.
- Jak mogły 'się zawieruszyć' twoje wyniki egzaminów? Przecież są wysyłane z Ministerstwa do Hogwartu i innych szkół, a ze szkół przez dyrektorów do uczniów, więc Dumbledore musi je mieć.
Po chwili weszli do środka namiotu, a Ron zaczął opowiadać o wszystkich dziwnych rzeczach jakie powiedział Dumbledore, łącznie z tymi odnośnie Hogwartu, na co Hermiona zirytowała się trochę, że nie napisali jej o wszystkim. Wkrótce dołączyła do nich Luna razem Ginny i wszyscy zajęli jeden z bardziej oddalonych od sceny i parkietu stolików.
- Oficjalnie to Dumbledore chyba nie jest już dyrektorem - powiedziała Ginny.
Poprawiła sobie ułożenie zwiewnej, zielonej sukienki i przysunęła do siebie kawałek ciasta.
- Czyli umywa ręce - mruknął Ron. - Bardzo jestem ciekaw, czemu chciał, że Snape też tu przyszedł.
Weasley odwrócił się przez ramię, rozglądając się po całym namiocie ale oprócz członków swojej rodziny, rodziny Fleur i znajomych nie dostrzegł nigdzie Severusa. Jeden z jego wujków czy stryjków był już dość wstawiony i co chwilę zaczynał śpiewać jakieś stare, rymowane piosenki, nieopodal od niego siedziała znienawidzona ciotka Muriel, która z bardzo dużą dozą energii jak na swój wiek, krytykowała wystrój namiotu i zapewne wszystko inne, łącznie z sukienką Fleur.
- A kto go tam wie - westchnęła Ginny.
- Hermiono, jak ci się mieszka u Daniela z tym nietoperzem? - zapytał ze śmiechem Ron, któremu właśnie się to przypomniało.
- Bardzo dobrze - odpowiedziała poważnie. - Dom Daniela jest ogromny i trochę czasu mi zajęło ogarnięcie rozkładu pokoi, ciągle się gubiłam.
Luna westchnęła tęsknie.
- Pewnie ma mnóstwo książek i innych ciekawych rzeczy.
- Całe biblioteki - przyznała. - Wszędzie jest też dużo różnych pamiątek historycznych. W jednym z pomieszczeń trzyma swoje dawne zbroje, miecze i takie różne akcesoria rycerskie.
- Dlaczego nie mógł przyjść? - spytała Ginny.
Ściszając głos, Hermiona wyjaśniła im całą sytuację. Rozmawiała o tym wcześniej z Severusem i zgodził się, że lepiej żeby jej przyjaciele, którzy zawsze byli w stosunku do Daniela też bardzo przyjaźnie nastawieni, dowiedzieli się od niej, a nie z plotek, których, jak podejrzewał, w Hogwarcie nie zabraknie. Cała czwórka była zgodnie zaskoczona.
- Zupełnie nic nie zauważyłem - oznajmił ze smutkiem Ron. - To znaczy...wiecie...chyba każdemu wydawał się dziwny i w ogóle...
- Właśnie, sądziłam, że ma po prostu taki specyficzny charakter - dodała Ginevra.
Kilkuminutową ciszę przerwała Luna.
- Ja miałam wrażenie, że może być chory.
- Skoro ma tę schizofrenię od zawsze to...będzie dalej uczył w Hogwarcie?
- Nie wiem.
- Byłoby szkoda nie mieć z nim lekcji.
- Ron, profesor kazał mi ciebie ostrzec, że jeżeli ty komukolwiek o tym...- zaczęła Hermiona, ale Weasley szybko wszedł jej w słowo.
- No wiesz co?! Przecież ja bardzo Daniela lubię! Za kogo mnie ma ten nietoperz? - zbulwersował się.
Hermiona wolała przemilczeć tę kwestię.
W tym czasie, ów nietoperz starał się wtopić w tłum gości, by w spokoju poczekać na sposobność rozmówienia się z Dumbledorem. Dopiero gdy usłyszał znajomy głos, zorientował się, że nie był w tym kącie sam.
- Chcesz trochę piwa kremowego?
Obrócił się i zobaczył Remusa Lupina w starym, wyświechtanym garniturze. Włosy miał starannie uczesane, ale wyglądał na bardzo zmęczonego i przygnębionego. Po chwili wahania, Severus zdecydował się zająć miejsce naprzeciwko niego.
- Nie wyglądasz najlepiej, pijesz eliksir?
Lupin uśmiechnął się i przytaknął.
- Tak i dziękuję ci bardzo, że cały czas znajdujesz na to czas...a ja nie mam sposobności, by się jakkolwiek odwdzięczyć.
- To dla mnie żaden problem.
Sięgając po jedną z butelek kremowego piwa, dostrzegł obrączkę na lewej dłoni mężczyzny.
- Och...widzisz...- zaczął Lupin widząc jego pytające spojrzenie. - Ja i Nimfadora... Co ja najlepszego narobiłem...
- Co takiego? - spytał, starając się, żeby w jego głosie słychać było zainteresowanie.
- Zmarnowałem jej życie.
- Co?
Spojrzał na niego smutno, opuszczając dłonie na stół.
- Czy to nie oczywiste? Kocham ją, ale nie powinienem się z nią wiązać...dałem się ponieść emocjom, uczuciom, zanim spokojnie się nad tym zastanowiłem... Jest taka młoda! Kilkanaście lat młodsza ode mnie...
Severus mruknął coś niezrozumiałego, ale Remus nie zwrócił na to uwagi.
- Nie spodziewałem się, że któraś kobieta mogłaby wiesz...chcieć ze mną być tak na stałe...a tym bardziej tak młoda, piękna i zdolna. Z kimś takim jak ja! Miała wokół siebie tylu bardziej godnych zainteresowania kandydatów ale ona chciała mnie... To takie niesamowite... Ale postąpiłem bardzo egoistycznie angażują się w ten związek. Zmarnowałem jej życie. To żadna chwała mieć partnera wilkołaka...o, Merlinie...
- Lupin, o czym ty...- chrząknął, powstrzymując się by nie określić inaczej jego wypowiedzi - mówisz? Skoro cię kocha i chce z tobą być to znaczy, że akceptuje cię takiego jakim jesteś.
Mówiąc te słowa, jego myśli od razu powędrowały do Hermiony i na moment zasiały ziarenko niepewności. Czy on nie popełniał błędu, angażując się w relację z Hermioną? Tonks była tylko trzy lata od niej starsza. Może rzeczywiście... Potrząsnął głową, odganiając od siebie te rozważania.
- Ale...ale...ja...zrobiłem z niej wyrzutka. Jej rodzina nie sprzeciwiła się co prawda z szacunku do niej, ale dobrze wiem, że nie są zachwyceni i chcieliby lepszej przyszłości dla swojej córki. Innej niż związek z szesnaście lat starszym wilkołakiem, którego nawet nigdzie nie zatrudnią.
- Przestań - powiedział ostro Severus.
- Myślisz, że nie zrobiłem źle? - spytał z nadzieją, która ożywiła jego głos.
- Skoro ją kochasz to powinieneś przy niej być.
Lupin skinął głową, odetchnął. Napił się, przetarł twarz i wyprostował się, jakby odzyskując trochę spokoju.
- Czyli zrobiłem dobrze?
- Tak sądzę.
- Dziękuję ci. Czasem ogarnia mnie takie...poczucie beznadziejności...
- Weź się w garść, Lupin. To nie jest czas na to, byś oddawał się użalaniu się nad sobą.
- Masz rację - powiedział nadspodziewanie głośno. - Muszę być odpowiedzialny, działać.
- Właśnie.
- Syriusz mówił, że dobrze, że złapałem okazję na bardziej normalne życie, ale ja tak tego nie postrzegam. To nie okazja, to wielkie szczęście i...
- A propos - przerwał mu zanim nastąpiłby wywód o znaczeniu miłości.
Wyjął z kieszeni list i podsunął go Remusowi.
- Przeczytaj to.
Lupin rzucił mu zaintrygowane spojrzenie i podniósł kartkę. Z czytaniem kolejnych linijek tekstu jego oczy robiły się coraz większe, aż zapełnił je szok i niedowierzanie.
- Po twojej minie wnioskuję, że nic o tym nie wiedziałeś.
- Absolutnie! - zawołał z oburzeniem. - Gdybym wiedział...na Merlina...jak....to jest straszne, gdybym wiedział na pewno bym coś zrobił...Lily nic mi nie powiedziała...
- Mi również nie. Dowiedziałem się o tym dopiero kilka dni temu gdy Petunia przysłała mi ten list, w którym streszcza, co napisała jej kiedyś Lily.
- Nigdy by się czegoś takiego nie spodziewał...
- Akurat po twoich...- prychnął. - ...przyjaciołach to można się było czegoś takiego spodziewać.
- Wiem, że przesadzali, ale nie sądziłem, że James mógł się do czegoś takiego posunąć... - rzekł smutno. - I Syriusz. Jestem rozczarowany, naprawdę... To okropne. Będę musiał koniecznie o tym porozmawiać z Syriuszem.
- Możesz mu ode mnie przekazać, że marny będzie jego los gdy go ujrzę.
- Ojej...to ty nie wiesz? - zmartwił się.
Zwrócił Severusowi list i złączył dłonie, pocierając je nerwowo.
- O czym?
- Syriusz będzie w Hogwarcie...w tym oddziale z Ministerstwa...Dumbledore poprosił mnie, żeby też się do tego zgłosił
Severus przez chwilę patrzył na niego jakby kusiło go, by powiedzieć coś niekulturalnego. Był bardzo wdzięczny ojcu za wychowanie z savoir-vivrem i szczególny nacisk, jaki zawsze kładł na dobre maniery i elegancję. Nie mógł znaleźć odpowiednich i jednocześnie kulturalnych słów na podsumowanie takiej wiadomości, więc zachował milczenie.
- Harry, naprawdę nie wiem gdzie mogą być w tej chwili twoje wyniki - powiedział Dumbledore kiedy Harry i Hermiona złapali go w przejściu pomiędzy stolikami przy końcu namiotu.
Wyglądał na bardzo niezadowolonego z faktu, iż próbują z nim porozmawiać.
- Jak to: nie wie pan? Nie rozumiem tego.
Drops westchnął.
- Tych wyników były setki egzemplarzy. Wydawało mi się, że wysłałem do wszystkich, ale skoro nie otrzymałeś...to nie wiem, naprawdę...
Harry poczuł jakby coś się w nim zagotowało.
- Ale Harry nie jest jakimś tam pierwszym lepszym uczniem, prawda? - wtrąciła chłodno Hermiona.
- Nie, oczywiście, że nie. W tej chwili nic nie mogę jednak na to poradzić i...
- Świetnie, więc w ogóle nie dostanę swoich wyników, tak?
- Przepraszam cię, Harry, ale naprawdę mam ważną rozmowę do przeprowadzenia.
Wyminął ich i pospieszył w stronę stolika, przy którym siedzieli Remus i Severus.
- To znowu jakiś przekręt, tak?! - krzyknął za nim brunet.
Ci goście, którzy byli jeszcze na tyle trzeźwi, żeby zwracać uwagę na wydarzenia wokół, spojrzeli na niego z szeroko otwartymi ustami. Po chwili Harry i Hermiona bez wahania podążyli za Dumbledore'm.
- Dobrze się bawicie? - spytał Albus, stając przy stoliku.
- Bawiliśmy się świetnie do czasu aż się pokazałeś - mruknął Severus.
- Tak dużo...tak bardzo... - westchnął marzycielsko Lupin.
Był już w nieco lepszym, ale dość melancholijnym humorze, który najprawdopodobniej wywołany został przez sporą ilość wypitego piwa kremowego.
- Severusie, czy możemy porozmawiać? - Drops zwrócił się do Snape'a tonem, który tylko w jego mniemaniu był uprzejmy.
-Nawet musimy.
Poprawił krawat, wstał od stołu i razem z Dumbledorem przeszli dalej w kąt. Harry i Hermiona oczywiście za nimi, oboje w bardzo bojowych nastrojach.
- Miałeś mi chyba coś do przekazania? - zaczął cierpko Severus.
- Tak, tak...
Sięgnął do kieszeni płaszcza, z którego wyciągnął cienką teczkę na dokumenty.
- Chwila! - zawołał Harry. - Czy to jest jakoś ze mną powiązane?
- A niby dlaczego miałoby być? - skomentował stary czarodziej, nie patrząc na Harry'ego.
- Nie wiem, ale ciągle jestem okłamywany, wykorzystywany i mam już tego po prostu dość. A teraz jeszcze nie mogę się dowiedzieć gdzie są moje wyniki SUMów.
- Jeżeli jest to zaraz się tego dowiesz - powiedział cicho Severus.
Dumbledore podał mu teczkę, całkowicie ignorując wcześniejsze słowa chłopca. Snape ostrożnie rozwiązał zapięcie i uchylił ją, zaglądając do środka. Przez pełną napięcia chwilę nic nie mówił. Patrzył na dokumenty swojego syna odnośnie zdanych egzaminów i jego akt urodzenia.
- I jak? - spytał Harry. - To ma coś wspólnego ze mną?
- Nie - skłamał, zatrzaskując teczkę.
- Cóż za ulga. Tylko gdzie są moje wyniki?
Albus chrząknął
- Sprawa powinna się wyjaśnić kiedy będziesz już w Hogwarcie, Harry - oświadczył przymilnym tonem.
- Dopiero wtedy?! - zawołał z oburzeniem. - Przecież to jeszcze ponad dwa tygodnie!
- Przykro mi.
Hermiona mogłaby przysiąc, że gdy to powiedział widziała w jego jasnych oczach rozbawienie.
- Świetnie - fuknął ze złością Harry. - Jak mam kupić podręczniki? Jak mam się przygotować do roku szkolnego?
- Mój chłopcze, obecnie są o wiele poważniejsze problemy niż przygotowanie do roku szkolnego. A teraz bardzo was przepraszam, ale śpieszy mi się.
I oddalił się pośpiesznie zanim którekolwiek z nich zdążyłoby coś powiedzieć. Severus ściskał teczkę w dłoniach tak mocno jakby obawiał się, że Harry zaraz mu ją wyrwie z chęci osobistego skontrolowania jej zawartości. Chłopak wpatrywał się w miejsce, w którym zniknął Dumbledore, z rządzą zemsty w oczach.
- Skandal - podsumował sytuację.
- Przykro mi.
Hermiona mogłaby przysiąc, że gdy to powiedział widziała w jego jasnych oczach rozbawienie.
- Świetnie - fuknął ze złością Harry. - Jak mam kupić podręczniki? Jak mam się przygotować do roku szkolnego?
- Mój chłopcze, obecnie są o wiele poważniejsze problemy niż przygotowanie do roku szkolnego. A teraz bardzo was przepraszam, ale śpieszy mi się.
I oddalił się pośpiesznie zanim którekolwiek z nich zdążyłoby coś powiedzieć. Severus ściskał teczkę w dłoniach tak mocno jakby obawiał się, że Harry zaraz mu ją wyrwie z chęci osobistego skontrolowania jej zawartości. Chłopak wpatrywał się w miejsce, w którym zniknął Dumbledore, z rządzą zemsty w oczach.
- Skandal - podsumował sytuację.
*
Kiedy wrócili do Paryża, Hermiona długo rozmawiała z Alayą, a potem w przeciwieństwie do Severusa, dość wcześnie poszła spać. On ulokował się w salonie razem ze wszystkimi wydrukami na temat Fioravantich, postanawiając rozpocząć szczegółowe zapoznawanie się z ich treścią. Miał jednak drobne problemy z tym, by całkowicie odsunąć z myśli sprawę dokumentów, które przekazał mu Dumbledore, więc zdecydował, że po prostu się nimi nacieszy, zanim zabierze się za pracę.
- Chcesz herbaty?
Uniósł spojrzenie i przytaknął.
- Tato...- odezwał się, zanim mężczyzna przeszedł w stronę kuchni.
- Hm?
- Mógłbyś mi z tym pomóc? - spytał, wskazując na stosy kartek.
I wtedy znów zadzwonił telefon. Tobiasz odebrał i przez dłużą chwilę tylko słuchał tego, co mówił rozmówca, potem zaśmiał się krótko.
- Tak, tak - powiedział, podchodząc do Severusa. - Proszę - podał mu słuchawkę.
Był to Kyle, który miał wielką ochotę podzielić się z przyjacielem z dzieciństwa wrażeniami odnośnie tego, czego obaj dopiero niedawno dowiedzieli się o swoich ojcach - MI6. Trudno było ocenić czy bardziej był zszokowany czy rozbawiony całą sytuacją. Rozmawiali prawie półgodziny, a kiedy Severus odłożył urządzenie, jego ojciec zdążył już przygotować im ciepłe napoje i teraz z tajemniczym spojrzeniem czekał, aż ten skończy.
- Może odwiozę cię już do domu? - zaproponował Tobiasz.
- Nie, nie.
Pokręcił lekko głową. Pomimo tego jak bardzo był senny i zmęczony, nie miał najmniejszej ochoty, by wracać do domu. O wiele bardziej wolał przebywać w tym eleganckim gabinecie.
- Na pewno? To jeszcze potrwa.
- Tak.
Mężczyzna patrzył na niego przez chwilę, a następnie przeniósł wzrok na leżące na biurku raporty, zeznania i inne. Nie czuł się dobrze z myślą, że zdecydowanie większą ilość czasu teoretycznie wolnego i tak spędzał w pracy. Starał się poświęcać synowi najwięcej chwil jak tylko mógł, jednak bolesne było to, iż nie było ich tak wiele jak w jego odczuciu powinno być.
- Mogę wziąć książkę z tamtego regału? - spytał, pokazując w stronę wypełnionych książkami mebli w przestronnym holu.
- Oczywiście.
Severus zsunął się z fotela, poprawił sobie zielony sweterek, który miał na sobie i wyszedł z gabinetu, pozostawiając drzwi w lekkim uchyleniu. Bardzo lubił gdy ojciec zabierał go do biura i pozwalał przyglądać się jego pracy czy też trochę myszkować wokół. Kyle tak samo, a już szczególnie gdy byli tam w tym samym czasie.
Ziewnął raz jeszcze i sięgnął po jedną z książek. Przez otwarte okno usłyszał podjeżdżający i zatrzymujący się z piskiem opon samochód, ale nie zwrócił na to uwagi. To przecież Londyn, ciągle zdarzyły się wypadki, przekroczenia prędkości, nieostrożność doprowadzała często do tragicznych sytuacji. Zaczął przeglądać książkę, starając się nie myśleć o niczym innym. Było to wyjątkowo trudne, bo zawsze myślał o wielu sprawach naraz, a niektóre z nich nigdy nie pozwalała spychać się wgłąb świadomości, nieustannie o sobie przypominając. Dobrze wiedział, że matka nie lubiła gdy nie było go w domu, ale nie można było powiedzieć, by lubiła kiedy był w środku. Przynajmniej na to wskazywało jej obojętne i wręcz chłodne zachowanie, którego Severus nie potrafił zrozumieć. Miał wrażenie jakby bardzo jej w czymś przeszkadzał i nie rozumiał z czego to wynikało. Nie wydawało mu się, by zrobił kiedykolwiek coś, co by takie podejście spowodowało. W końcu był tylko dzieckiem, miał dopiero dziesięć lat!
Westchnął, przewracając kolejną stronę. Nie mógł usłyszeć jak do budynku wbiega kilkanaście zamaskowanych mężczyzn. Nie mógł usłyszeć jak naradzają się w pośpiechu. Nie mógł usłyszeć jak trzech z nich wbiega po schodach. Usłyszał jednak strzały i krzyki, dobiegające z niższych pięter. W chwili gdy odwrócił się od regału, do holu wbiegło troje, ubranych w ciemne szaty, wyglądające na wojskowe mundury. Na twarzy mieli materiałowe maski, a w dłoniach każdy z nich trzymał długą, dużą i ciężką broń. Sparaliżowany strachem nie był w stanie uczynić żadnego ruchu.
- To tylko dzieciak - mruknął jeden z nich z bardzo wyraźnym, obcym akcentem.
- Tym lepiej, nie będzie problemu.
- To który? Byle szyb...
Każdy z nich zdążył powiedzieć tylko po jednym zdaniu i były to ostatnie słowa w ich życiu. W bardzo krótkim okresie czasu, najpewniej zaledwie kilku, maksymalnie kilkunastu sekund, padły trzy strzały. Wszystkie trafiły prosto w twarze przestępców, którzy jeden po drugim niezgrabnie upadli na posadzkę.
Severus zobaczył jak ojciec z niewielkim pistoletem w dłoni, podbiega do niego, coś mówiąc, pociągnął go z powrotem do gabinetu, wspomniał coś o tym, by pod żadnym pozorem nie otwierał drzwi. Chłopiec miał wrażenie, że w pełni odzyskał zmysły dopiero gdy te zatrzasnęły się z hukiem, a holu usłyszał kolejne strzały i wykrzyczane w jakimś obcym języku zdania.
Oparł się o drzwi, starając się oddychać głęboko. Po chwili jego wzrok spoczął na telefonie, ale zanim zdążył do niego podejść, strzyknął zamek, a drzwi otworzyły się.
- Tato - jęknął, opadając mu w ramiona.
- Nie bój się - powiedział, tuląc go do siebie. Następnie odsunął się nieco, przyglądając się badawczo synowi. - Nic ci się nie stało?
- Nie.
- Musimy tu jeszcze trochę zostać, ale spokojnie to już...
- Co się stało? Co to za ludzie?
- Nie wiem - odparł, odwracając wzrok.
- Zastrzeliłeś ich - więcej w tym było stwierdzenia niż pytania.
- Tak i taki sam los spotka każdego, kto odważy się mierzyć do ciebie z broni - oświadczył poważnie.
Severus uśmiechnął się lekko, ale uśmiech ten szybko znikł, ustępując przerażeniu, gdy tylko dostrzegł, że koszula jego ojca w jednym miejscu zaplamiona była na czerwono, a z rany sączyła się krew.
- Tato...
- Spokojnie, nic mi nie jest.
- Ale...
- Sev, nic mi nie jest - powtórzył kojącym tonem.
Parę minut później usłyszeli wołanie. Kilkunastu mężczyzn, każdy ubrany w czarny garnitur i czarną koszulę, zgromadziło się przy ciałach, wymieniając pomiędzy sobą uwagi. Kilku z nich miało okulary przeciwsłoneczne chociaż był środek nocy. Jeden z nich skinął na powitanie Tobiaszowi jakby dobrze go znał.
- Na dole mamy kilkunastu zabitych pracowników - rzucił takim tonem, jakby miał w ustach cytrynę. - Niepowiązani ze sprawą.
Odczekał chwilę.
- Czy któryś uciekł?
- Raczej nie...na pewno żaden z tych, którzy weszli na to piętro - odparł brunet, zaciskając delikatnie rękę na ramieniu Severusa.
- Dobrze...od razu wezwaliśmy Rogersa, zaraz tu będzie, trzeba to wszystko wyjaśnić...
- Sid, to jest Miles! - zawołał do niego jeden w okularach.
Zdjął maskę z głowy jednego z ludzi i najwyraźniej był bardzo zaskoczony, widząc znajomą twarz. Mężczyzna nazwany Sidem prychnął z odrazą.
- Czyli nasze podejrzenia się potwierdziły.
Wyciągnął z kieszeni cygaro i przymierzył się do zapalenia.
- Tu nie wolno palić - zwrócił mu uwagę Snape.
- A, jasne - z żalem schował cygaro i dopiero wtedy dostrzegł Severusa. - A to kto?
- Mój syn.
- Aha. Cześć - zwrócił się do niego tonem, który zapewne miał być przyjazny, ale zamiast tego brzmiał jak ten, którym w wojsku zwraca się do szeregowych.
Severus przysunął się bliżej ojca i nie odpowiedział.
- Jestem! Już jestem! Przepraszam, że tak długo! - krzyknął Owen, wbiegając do holu. - Akurat byliśmy z żoną...trochę zajęci...
Oparł się jedną ręką o ścianę i pochylił, zaczerpując tchu. Miał na sobie długi, szary płaszcz, a pod płaszczem dwuczęściową, niebieską piżamę wyszywaną w żółte misie. Kiedy już odsapnął, wyprostował się, odgarnął z czoła półdługie, brązowe włosy i rozejrzał się wokół.
- Ojejciu! - prawie podskoczył na widok martwych mężczyzn w ciemnych mundurach.
- Panie Rogers - zaczął rzeczowo Sid. - Będziemy potrzebowali pańskich zeznań odnośnie sprawy i Milesa.
- Jasne, jasne - powiedział.
Dopiero wtedy jego spojrzenie padło na przyjaciela.
- Ah, niech ktoś wezwie karetkę! - zawołał. - Ojeju, jak...
- Owen, nic mi nie jest - oświadczył stanowczo.
- Przecież widzę! Trzeba natychmiast...
Snape posłał mu piorunujące spojrzenie.
- Opanuj się! Nic mi się nie stało - syknął, dyskretnie wskazując na Severusa.
Ten dopiero wtedy zrozumiał, że nie powinien przy chłopcu tak panikować.
- O, rzeczywiście! Ale za mnie ciamajda - zachichotał nerwowo. - Wiesz, wydawało mi się, że cię trafili! Dobrze wyglądasz!
Tobiasz bezradnie przyłożył dłoń do oczu, zabrakło mu słów do komentarza.
Przypomniało mi się - zaczął cicho. - jak kiedyś...miałem chyba z dziesięć lat...to dziwne wtarnięcie...
Gdy teraz o tym pomyślał, natychmiast przypomniały mu się wszystkie szczegóły tamtej nocy.
Kiedy wskazówki zegara ułożyły się, wskazując godzinę pierwszą w nocy, stary, drewniany zegar wydał z siebie głuchy dźwięk, który słychać było przez parę sekund na całym piętrze. Severus potarł oczy i bezskutecznie spróbował powstrzymać ziewnięcie. - Może odwiozę cię już do domu? - zaproponował Tobiasz.
- Nie, nie.
Pokręcił lekko głową. Pomimo tego jak bardzo był senny i zmęczony, nie miał najmniejszej ochoty, by wracać do domu. O wiele bardziej wolał przebywać w tym eleganckim gabinecie.
- Na pewno? To jeszcze potrwa.
- Tak.
Mężczyzna patrzył na niego przez chwilę, a następnie przeniósł wzrok na leżące na biurku raporty, zeznania i inne. Nie czuł się dobrze z myślą, że zdecydowanie większą ilość czasu teoretycznie wolnego i tak spędzał w pracy. Starał się poświęcać synowi najwięcej chwil jak tylko mógł, jednak bolesne było to, iż nie było ich tak wiele jak w jego odczuciu powinno być.
- Mogę wziąć książkę z tamtego regału? - spytał, pokazując w stronę wypełnionych książkami mebli w przestronnym holu.
- Oczywiście.
Severus zsunął się z fotela, poprawił sobie zielony sweterek, który miał na sobie i wyszedł z gabinetu, pozostawiając drzwi w lekkim uchyleniu. Bardzo lubił gdy ojciec zabierał go do biura i pozwalał przyglądać się jego pracy czy też trochę myszkować wokół. Kyle tak samo, a już szczególnie gdy byli tam w tym samym czasie.
Ziewnął raz jeszcze i sięgnął po jedną z książek. Przez otwarte okno usłyszał podjeżdżający i zatrzymujący się z piskiem opon samochód, ale nie zwrócił na to uwagi. To przecież Londyn, ciągle zdarzyły się wypadki, przekroczenia prędkości, nieostrożność doprowadzała często do tragicznych sytuacji. Zaczął przeglądać książkę, starając się nie myśleć o niczym innym. Było to wyjątkowo trudne, bo zawsze myślał o wielu sprawach naraz, a niektóre z nich nigdy nie pozwalała spychać się wgłąb świadomości, nieustannie o sobie przypominając. Dobrze wiedział, że matka nie lubiła gdy nie było go w domu, ale nie można było powiedzieć, by lubiła kiedy był w środku. Przynajmniej na to wskazywało jej obojętne i wręcz chłodne zachowanie, którego Severus nie potrafił zrozumieć. Miał wrażenie jakby bardzo jej w czymś przeszkadzał i nie rozumiał z czego to wynikało. Nie wydawało mu się, by zrobił kiedykolwiek coś, co by takie podejście spowodowało. W końcu był tylko dzieckiem, miał dopiero dziesięć lat!
Westchnął, przewracając kolejną stronę. Nie mógł usłyszeć jak do budynku wbiega kilkanaście zamaskowanych mężczyzn. Nie mógł usłyszeć jak naradzają się w pośpiechu. Nie mógł usłyszeć jak trzech z nich wbiega po schodach. Usłyszał jednak strzały i krzyki, dobiegające z niższych pięter. W chwili gdy odwrócił się od regału, do holu wbiegło troje, ubranych w ciemne szaty, wyglądające na wojskowe mundury. Na twarzy mieli materiałowe maski, a w dłoniach każdy z nich trzymał długą, dużą i ciężką broń. Sparaliżowany strachem nie był w stanie uczynić żadnego ruchu.
- To tylko dzieciak - mruknął jeden z nich z bardzo wyraźnym, obcym akcentem.
- Tym lepiej, nie będzie problemu.
- To który? Byle szyb...
Każdy z nich zdążył powiedzieć tylko po jednym zdaniu i były to ostatnie słowa w ich życiu. W bardzo krótkim okresie czasu, najpewniej zaledwie kilku, maksymalnie kilkunastu sekund, padły trzy strzały. Wszystkie trafiły prosto w twarze przestępców, którzy jeden po drugim niezgrabnie upadli na posadzkę.
Severus zobaczył jak ojciec z niewielkim pistoletem w dłoni, podbiega do niego, coś mówiąc, pociągnął go z powrotem do gabinetu, wspomniał coś o tym, by pod żadnym pozorem nie otwierał drzwi. Chłopiec miał wrażenie, że w pełni odzyskał zmysły dopiero gdy te zatrzasnęły się z hukiem, a holu usłyszał kolejne strzały i wykrzyczane w jakimś obcym języku zdania.
Oparł się o drzwi, starając się oddychać głęboko. Po chwili jego wzrok spoczął na telefonie, ale zanim zdążył do niego podejść, strzyknął zamek, a drzwi otworzyły się.
- Tato - jęknął, opadając mu w ramiona.
- Nie bój się - powiedział, tuląc go do siebie. Następnie odsunął się nieco, przyglądając się badawczo synowi. - Nic ci się nie stało?
- Nie.
- Musimy tu jeszcze trochę zostać, ale spokojnie to już...
- Co się stało? Co to za ludzie?
- Nie wiem - odparł, odwracając wzrok.
- Zastrzeliłeś ich - więcej w tym było stwierdzenia niż pytania.
- Tak i taki sam los spotka każdego, kto odważy się mierzyć do ciebie z broni - oświadczył poważnie.
Severus uśmiechnął się lekko, ale uśmiech ten szybko znikł, ustępując przerażeniu, gdy tylko dostrzegł, że koszula jego ojca w jednym miejscu zaplamiona była na czerwono, a z rany sączyła się krew.
- Tato...
- Spokojnie, nic mi nie jest.
- Ale...
- Sev, nic mi nie jest - powtórzył kojącym tonem.
Parę minut później usłyszeli wołanie. Kilkunastu mężczyzn, każdy ubrany w czarny garnitur i czarną koszulę, zgromadziło się przy ciałach, wymieniając pomiędzy sobą uwagi. Kilku z nich miało okulary przeciwsłoneczne chociaż był środek nocy. Jeden z nich skinął na powitanie Tobiaszowi jakby dobrze go znał.
- Na dole mamy kilkunastu zabitych pracowników - rzucił takim tonem, jakby miał w ustach cytrynę. - Niepowiązani ze sprawą.
Odczekał chwilę.
- Czy któryś uciekł?
- Raczej nie...na pewno żaden z tych, którzy weszli na to piętro - odparł brunet, zaciskając delikatnie rękę na ramieniu Severusa.
- Dobrze...od razu wezwaliśmy Rogersa, zaraz tu będzie, trzeba to wszystko wyjaśnić...
- Sid, to jest Miles! - zawołał do niego jeden w okularach.
Zdjął maskę z głowy jednego z ludzi i najwyraźniej był bardzo zaskoczony, widząc znajomą twarz. Mężczyzna nazwany Sidem prychnął z odrazą.
- Czyli nasze podejrzenia się potwierdziły.
Wyciągnął z kieszeni cygaro i przymierzył się do zapalenia.
- Tu nie wolno palić - zwrócił mu uwagę Snape.
- A, jasne - z żalem schował cygaro i dopiero wtedy dostrzegł Severusa. - A to kto?
- Mój syn.
- Aha. Cześć - zwrócił się do niego tonem, który zapewne miał być przyjazny, ale zamiast tego brzmiał jak ten, którym w wojsku zwraca się do szeregowych.
Severus przysunął się bliżej ojca i nie odpowiedział.
- Jestem! Już jestem! Przepraszam, że tak długo! - krzyknął Owen, wbiegając do holu. - Akurat byliśmy z żoną...trochę zajęci...
Oparł się jedną ręką o ścianę i pochylił, zaczerpując tchu. Miał na sobie długi, szary płaszcz, a pod płaszczem dwuczęściową, niebieską piżamę wyszywaną w żółte misie. Kiedy już odsapnął, wyprostował się, odgarnął z czoła półdługie, brązowe włosy i rozejrzał się wokół.
- Ojejciu! - prawie podskoczył na widok martwych mężczyzn w ciemnych mundurach.
- Panie Rogers - zaczął rzeczowo Sid. - Będziemy potrzebowali pańskich zeznań odnośnie sprawy i Milesa.
- Jasne, jasne - powiedział.
Dopiero wtedy jego spojrzenie padło na przyjaciela.
- Ah, niech ktoś wezwie karetkę! - zawołał. - Ojeju, jak...
- Owen, nic mi nie jest - oświadczył stanowczo.
- Przecież widzę! Trzeba natychmiast...
Snape posłał mu piorunujące spojrzenie.
- Opanuj się! Nic mi się nie stało - syknął, dyskretnie wskazując na Severusa.
Ten dopiero wtedy zrozumiał, że nie powinien przy chłopcu tak panikować.
- O, rzeczywiście! Ale za mnie ciamajda - zachichotał nerwowo. - Wiesz, wydawało mi się, że cię trafili! Dobrze wyglądasz!
Tobiasz bezradnie przyłożył dłoń do oczu, zabrakło mu słów do komentarza.
- Że też nie zastanowiło mnie wtedy to, że tak dobrze strzelasz - mruknął Severus.
Tobiasz uśmiechnął się.
- Pamiętam, że przyjechali ludzie w czarnych garniturach, a nie policja. MI6?
- Tak.
- O co właściwie była ta afera?
- Tajne dokumenty o pracach nad bronią biologiczną - wyjaśnił. - I tajnych rozmowach politycznych. Nie wiem na czym zależało im bardziej, ale gdyby te dane dostałyby się w niepowołane ręce...to zrodziłoby wiele problemów.
- Dlaczego szukali ich w siedzibie prawników? To znaczy...skąd wiedzieli, że...
- Jednym z tych ludzi był współpracownik.
- Zdradził?
- Tak. Wiedział, że Owen zajmował się w tym czasie tą sprawą. Myślę, że domyślił się, że nie mógł ukryć ich w własnym domu dlatego uwagę skupił na miejsce pracy. To też nie było trafne przypuszczenie, ale i tak musiało zginąć te kilkanaście osób.
- Dobrze pamiętam, że po tym Rogers wziął miesiąc urlopu?
Tobiasz przytaknął ze smutkiem.
- Miał ogromne wyrzuty sumienia. Czuł się odpowiedzialny za śmierć tych osób, chociaż niczym nie zawinił.
- Pamiętam, że jak wbiegł do holu i prawie się rozpłakał jak cię zobaczył z tą raną i całą koszulą we krwi. Zaczął panikować, a ty rzuciłeś mu takie piorunujące spojrzenie, dyskretnie wskazując na mnie, by przy mnie nie mówił jak źle jest - uniósł lekko kąciki ust. - Potem się zorientował i powiedział coś jak..."Ach, wydawało mi się, że cię trafili! Dobrze wyglądasz!"
- Cóż, od biedy można to było wziąć za miłe słowa.
Severus uśmiechnął się szerzej.
- Teraz już wiem dlaczego zawsze byłem takim dobrym szpiegiem. Genetyczne predyspozycje do pracy tajnego agenta.
- Nie da się ukryć - stwierdził, a następnie sięgnął po pierwsze kilka kartek z jednego stosu. - Szukamy czegoś konkretnego czy...
- Chwila - wtrącił. - Najpierw chciałbym pokazać ci coś innego.
Wyciągnął jeden z dokumentów i podał ojcu. Ten przyjrzał mu się uważnie i po chwili uśmiechnął.
- Wiedziałeś o tym wcześniej?
- Nie...sądziłem, że... Bardzo możliwe, że cała sprawa wyglądała inaczej. Skoro Harry od samego początku ma moje nazwisko...
- Mądra dziewczyna - stwierdził poważnie Tobiasz, mając na myśli Lily.
- Tak - przytaknął i westchnął. - Dumbledore miał mi przekazać akt urodzenia Harry'ego tuż po śmierci Lily, ale oczywiście tego nie zrobił. Mógł sobie dalej grać w swoją grę, udawać, że wcale o niczym nie wie, że to nie układał tyle intryg. Mógł mnie wykorzystywać - przerwał na chwilę, by napić się herbaty. - W spisie uczniów nie figuruje żaden Harry Potter bo nie może figurować...dlatego nie wysłali mu jego wyników egzaminów.
- Masz je?
- Tak.
Wyjął drugi dokument i zaczął czytać.
- Astronomia, powyżej oczekiwań. Opieka nad magicznymi stworzeniami, powyżej oczekiwań. Zaklęcia, wybitny. Obrona przed czarną magią, wybitny. Wróżbiarstwo...brak oceny.
- Brak?
- Zaspał na ten test, ale z tego co wiem to nie mógł się doczekać zakończenia tego przedmiotu. I bardzo dobrze bo to strata czasu. Dalej...Zielarstwo, powyżej oczekiwań. Historia magii, wybitny. Transmutacja, wybitny. Eliksiry, wybitny.
- Świetnie - przyznał z uśmiechem.
- To prawda, cieszę się.
Z tonu jego głosu wcale to nie wynikało, co samo w sobie nie było niczym zaskakującym skoro od zawsze był on osobą wyjątkowo skrytą i powściągliwą w okazywaniu jakichkolwiek emocji. Teraz jednak widać było pochłaniające go wewnątrz przygnębienie. A może to Tobiasz po prostu na tyle dobrze znał swojego syna, że potrafił w każdej chwili odczytać jego przeżycia wewnętrzne.
- Wiesz - zaczął Severus po kilku minutach niekrępującej ciszy. - gdy Dumbledore mi to dał to...po raz kolejny zabolała mnie świadomość tego jak wielki błąd popełniłem zostawiając wtedy Lily. Musiała być wtedy przerażona całą sytuacją, a mimo to zrobiła tak wiele. Być może nie wiem jeszcze wszystkiego o tej intrydze z przepowiednią. Możliwe, że Potter wiedział o wszystkim. Lily...Slytherinie, dlaczego ja to zrobiłem...
Potarł oczy i ze zbolałą miną opadł na miękkie oparcie sofy.
- Chciałeś ją chronić w ten sposób.
- Co za beznadziejny plan.
- Miałeś tylko osiemnaście lat, nie możesz się tym zadręczać przez całe życie. Nigdy nie jest tak, ze wszystkie decyzje, które podejmujemy są odpowiednie.
- Ten błąd kosztował wyjątkowo wiele, a to ciągle boli bo...ja...naprawdę ją kochałem - dodał ściszonym głosem, podnosząc jednocześnie wzrok na ojca. - Do tej pory... - westchnął i zamknął na chwilę powieki. - A ty kochałeś...?
- Eileen?
- Yhym - mruknął, krzywiąc się lekko.
- Wiedziałeś o tym wcześniej?
- Nie...sądziłem, że... Bardzo możliwe, że cała sprawa wyglądała inaczej. Skoro Harry od samego początku ma moje nazwisko...
- Mądra dziewczyna - stwierdził poważnie Tobiasz, mając na myśli Lily.
- Tak - przytaknął i westchnął. - Dumbledore miał mi przekazać akt urodzenia Harry'ego tuż po śmierci Lily, ale oczywiście tego nie zrobił. Mógł sobie dalej grać w swoją grę, udawać, że wcale o niczym nie wie, że to nie układał tyle intryg. Mógł mnie wykorzystywać - przerwał na chwilę, by napić się herbaty. - W spisie uczniów nie figuruje żaden Harry Potter bo nie może figurować...dlatego nie wysłali mu jego wyników egzaminów.
- Masz je?
- Tak.
Wyjął drugi dokument i zaczął czytać.
- Astronomia, powyżej oczekiwań. Opieka nad magicznymi stworzeniami, powyżej oczekiwań. Zaklęcia, wybitny. Obrona przed czarną magią, wybitny. Wróżbiarstwo...brak oceny.
- Brak?
- Zaspał na ten test, ale z tego co wiem to nie mógł się doczekać zakończenia tego przedmiotu. I bardzo dobrze bo to strata czasu. Dalej...Zielarstwo, powyżej oczekiwań. Historia magii, wybitny. Transmutacja, wybitny. Eliksiry, wybitny.
- Świetnie - przyznał z uśmiechem.
- To prawda, cieszę się.
Z tonu jego głosu wcale to nie wynikało, co samo w sobie nie było niczym zaskakującym skoro od zawsze był on osobą wyjątkowo skrytą i powściągliwą w okazywaniu jakichkolwiek emocji. Teraz jednak widać było pochłaniające go wewnątrz przygnębienie. A może to Tobiasz po prostu na tyle dobrze znał swojego syna, że potrafił w każdej chwili odczytać jego przeżycia wewnętrzne.
- Wiesz - zaczął Severus po kilku minutach niekrępującej ciszy. - gdy Dumbledore mi to dał to...po raz kolejny zabolała mnie świadomość tego jak wielki błąd popełniłem zostawiając wtedy Lily. Musiała być wtedy przerażona całą sytuacją, a mimo to zrobiła tak wiele. Być może nie wiem jeszcze wszystkiego o tej intrydze z przepowiednią. Możliwe, że Potter wiedział o wszystkim. Lily...Slytherinie, dlaczego ja to zrobiłem...
Potarł oczy i ze zbolałą miną opadł na miękkie oparcie sofy.
- Chciałeś ją chronić w ten sposób.
- Co za beznadziejny plan.
- Miałeś tylko osiemnaście lat, nie możesz się tym zadręczać przez całe życie. Nigdy nie jest tak, ze wszystkie decyzje, które podejmujemy są odpowiednie.
- Ten błąd kosztował wyjątkowo wiele, a to ciągle boli bo...ja...naprawdę ją kochałem - dodał ściszonym głosem, podnosząc jednocześnie wzrok na ojca. - Do tej pory... - westchnął i zamknął na chwilę powieki. - A ty kochałeś...?
- Eileen?
- Yhym - mruknął, krzywiąc się lekko.
- Jesteś pewien, że to była moja matka?
- Sev...
- Nie zachowywała się jakby nią była.
- Tak, jestem pewien.
- Szkoda.
- Może powinienem być wdzięczny za to, że nie było przemocy? Tylko tego w sumie brakowało. Chociaż..pewnie wiedziała, że na to byś nie pozwolił i...
- Proszę cię - przerwał mu ostrym tonem.
- Po prostu...Lily była matką tak krótko, a zdążyła zrobić dla Harry'ego tak wiele. Za to...ona nie mogła zrobić czegokolwiek dla mnie przez kilkanaście lat.
Przez parę minut żaden z nich nic nie mówił. Starszy mężczyzna wahał się, analizując w myślach wszystkie czynniki i swoje obawy.
- Szczerze mówiąc to w tej chwili też nie jestem tego pewien. Jest jeszcze kilka spraw, o których nie wiesz.
- CIA?
- Słucham?
- Żartowałem.
- Jest pewna rzecz, o której muszę ci powiedzieć...
- Co takiego?
- Chodzi właśnie o Eileen, ale... wybacz, po prostu nie wiem od czego zacząć i jak ci to przekazać, ale...
- Może najlepiej od początku?
- Dobrze, może być od początku. Chodzi o to, że... jej zachowanie zmieniło się tak nagle, tak drastycznie, że było to dla mnie wręcz nieprawdopodobne. Potem dopiero stało się jasne, że to nie żadne objawy czegokolwiek, ale ona sama się zmieniła. Nie widziałem ku temu żadnej przyczyny, a ona nie chciała albo nie mogła mi nic na ten temat powiedzieć. Co jeszcze mnie dziwiło to to, że w stosunku do mnie jej zachowanie nie było aż tak odmienne jak w stosunku do ciebie. Cały czas zależało jej na mojej bliskości, obecności... Dopiero kiedy miałeś prawie sześć lat, zaczęła cię traktować inaczej niż wcześniej.
- Jak niby traktowała mnie wcześniej? - spytał, unosząc jedną z brwi.
- Z miłością - odparł cicho.
Severus prychnął.
- To nie dlatego, że nie wierzę, ale chyba musiałbym to na własne oczy zobaczyć, żeby... Właśnie! Bardzo chętnie to zobaczę.
Po tym zerwał się i prawie wybiegł z salonu. Wrócił kilka minut później, trzymając w dłoniach kamienną misę.
Dość wysoka, bardzo szczupła kobieta stała przy parapecie, w zamyśleniu wpatrując się w padający śnieg, który ledwie było widać w słabym świetle ulicznych latarni. Miała długie, lekko falowane czarne włosy, duże usta, jasną cerę i niebieskie oczy. Po chwili przeniosła wzrok na starszą kobietę, siedzącą w jednym z foteli, z porcelanową filiżanką w dłoni.
- Może połóż się? - zasugerowała, upijając łyk herbaty.
- Jak się położę to już nie wstanę - zaśmiała się krótko Eileen. - A kręgosłup trochę mniej boli jak się ruszam.
Charlotte przytaknęła, odstawiła filiżankę na stolik i bezwiednie poprawiła ułożenie jasnobrązowych włosów. Ubrana była w jasnozieloną garsonkę i białą koszulę. Wyglądała na kobietę bardzo dbającą o wygląd, ale przy tym niezapatrzoną w siebie i niepowierzchowną. Miała bardzo delikatne rysy i promienne spojrzenie zielonych oczu. Przyglądała się synowej z troską, co kilka minut tylko rzucając spojrzenie na syna, który w tej chwili całkowicie pochłonięty był jakąś arcyważną rozmową telefoniczną.
- Ale poza tym dobrze się czujesz?
- Tak, mamo - odparła z uśmiechem.
Podliczyła w myślach, że tego dnia odpowiedziała na to pytanie już piętnasty raz.
- Dostałam nawet receptę na leki przeciwbólowe, ale stwierdziłam, że poczekam z ich zażywaniem do czasu po porodzie, w końcu to maksymalnie kilka dni.
Odeszła od okna i ostrożnie usiadła na brzegu sofy naprzeciwko fotela, który zajmowała Charlotte.
- Właśnie, czy dobrze pamiętam, że pierwotnym terminem był piąty stycznia?
- Tak i bardzo się śmiałam, że akurat na urodziny Tobiasza, ale jest już dziewiąty i jak widać - zerknęła z uczuciem na swój brzuch. - najwyraźniej nasz syn chce mieć datę tylko dla siebie.
- I dobrze.
- Nie mam nic przeciwko, gdyby nie te bóle pleców to mogłabym być w ciąży cały czas, naprawdę. Opowiadał ci może, co ostatnio wymyślił Owen?
Charlotte pokręciła głową.
- Domyślam się, że coś absurdalnego, jak to on.
- Cóż - Eileen próbowała powstrzymać się od śmiechu. - Melissa jest dopiero w czwartym miesiącu, ale to nie przeszkadzało mu w panice wezwać pogotowia gdy trochę słabiej się poczuła. Lekarz musiał mu tłumaczyć, że to za wcześnie na rozwiązanie, ale zanim to do Owena dotarło to nakrzyczał na tego biednego człowieka, że jego żona rodzi, a oni się ociągają z pomocą.
Kobieta roześmiała się perliście.
- Typowe dla Rogersa, to trzeba przyznać.
- Przeżywa od samego początku. Melissa opowiedziała mi, że gdy powiedziała mu o ciąży to przez całą minutę patrzył się na nią oniemiały, a potem stracił przytomność.
- Och! Ha, widać, że się przejął.
- Tak - kiwnęła głową. - A jak zareagował mój kochany mąż gdy ja mu powiedziałam, że będzie ojcem? To było takie...'O!' i po chwili: 'To dobrze.' Emocje pod całkowitą kontrolą, to jest niesamowite - zachichotała.
- Tak samo jak Adam - westchnęła, spoglądając na syna. - I ostrzegałam cię, że będzie też takim samym pracoholikiem jak jego ojciec.
Jakby w odpowiedzi na te słowa, Tobiasz odłożył słuchawkę telefonu, zanotował coś w notesie, poprawił mankiety białej koszuli i podszedł do nich niespiesznie.
- Przepraszam, ale to było ważne - powiedział, stając koło Eileen, która od razu złapała go za rękę.
- Jakaś sprawa rozwodowa? - spytała Charlotte.
- Nie, mamo. Morderstwo.
- Świetnie, przynajmniej ciekawie!
- Nawet bardzo. Oprawca najpierw potraktował skórę ofiary jakimś kwasem, czekamy jeszcze na wyniki badań, a potem poćwiartował ją na kawałki i...
- Kochanie - przerwała mu ciepłym tonem Eileen. - mógłbyś oszczędzić nam tych krwistych szczegółów?
- Przepraszam. W każdym razie, teraz jego główny obrońca próbuje wykorzystać jakieś bzdury o zwolnieniu z pracy, które to niby wpłynęło na tego morderce aż tak destrukcyjnie. Bez szans. A teraz Wilson zlecił mi wymyślenie lepszej linii obrony.
- Ou - Charlotte skrzywiła się jakby nagle poczuła jakiś wyjątkowo nieprzyjemny zapach.
- Myślę, że to, że nie odebrał jej życia z wyjątkowym okrucieństwem, a...jedynie pojedynczym strzałem z bliskiej odległości może w jakiś sposób działać na...cóż, korzyść. Chociaż to, co potem zrobił z ciałem nasuwa przypuszczenie, że być może ma jakieś zaburzenia psychiczne albo...
- Synu - chrząknęła. - czy ty kiedykolwiek przestajesz pracować?
- Tak - odpowiedziała ze śmiechem brunetka - Robi sobie krótkie przerwy na sen i od czasu do czasu na jedzenie.
- Bardzo śmieszne, Ellie - mruknął.
- Mnie to trochę śmieszy, przepraszam. To przez te hormony, wiesz. - Ścisnęła mocniej jego dłoń i uśmiechnęła się do niego. - Na którą jutro masz rozprawę?
- Sev...
- Nie zachowywała się jakby nią była.
- Tak, jestem pewien.
- Szkoda.
- Może powinienem być wdzięczny za to, że nie było przemocy? Tylko tego w sumie brakowało. Chociaż..pewnie wiedziała, że na to byś nie pozwolił i...
- Proszę cię - przerwał mu ostrym tonem.
- Po prostu...Lily była matką tak krótko, a zdążyła zrobić dla Harry'ego tak wiele. Za to...ona nie mogła zrobić czegokolwiek dla mnie przez kilkanaście lat.
Przez parę minut żaden z nich nic nie mówił. Starszy mężczyzna wahał się, analizując w myślach wszystkie czynniki i swoje obawy.
- Szczerze mówiąc to w tej chwili też nie jestem tego pewien. Jest jeszcze kilka spraw, o których nie wiesz.
- CIA?
- Słucham?
- Żartowałem.
- Jest pewna rzecz, o której muszę ci powiedzieć...
- Co takiego?
- Chodzi właśnie o Eileen, ale... wybacz, po prostu nie wiem od czego zacząć i jak ci to przekazać, ale...
- Może najlepiej od początku?
- Dobrze, może być od początku. Chodzi o to, że... jej zachowanie zmieniło się tak nagle, tak drastycznie, że było to dla mnie wręcz nieprawdopodobne. Potem dopiero stało się jasne, że to nie żadne objawy czegokolwiek, ale ona sama się zmieniła. Nie widziałem ku temu żadnej przyczyny, a ona nie chciała albo nie mogła mi nic na ten temat powiedzieć. Co jeszcze mnie dziwiło to to, że w stosunku do mnie jej zachowanie nie było aż tak odmienne jak w stosunku do ciebie. Cały czas zależało jej na mojej bliskości, obecności... Dopiero kiedy miałeś prawie sześć lat, zaczęła cię traktować inaczej niż wcześniej.
- Jak niby traktowała mnie wcześniej? - spytał, unosząc jedną z brwi.
- Z miłością - odparł cicho.
Severus prychnął.
- To nie dlatego, że nie wierzę, ale chyba musiałbym to na własne oczy zobaczyć, żeby... Właśnie! Bardzo chętnie to zobaczę.
Po tym zerwał się i prawie wybiegł z salonu. Wrócił kilka minut później, trzymając w dłoniach kamienną misę.
Dość wysoka, bardzo szczupła kobieta stała przy parapecie, w zamyśleniu wpatrując się w padający śnieg, który ledwie było widać w słabym świetle ulicznych latarni. Miała długie, lekko falowane czarne włosy, duże usta, jasną cerę i niebieskie oczy. Po chwili przeniosła wzrok na starszą kobietę, siedzącą w jednym z foteli, z porcelanową filiżanką w dłoni.
- Może połóż się? - zasugerowała, upijając łyk herbaty.
- Jak się położę to już nie wstanę - zaśmiała się krótko Eileen. - A kręgosłup trochę mniej boli jak się ruszam.
Charlotte przytaknęła, odstawiła filiżankę na stolik i bezwiednie poprawiła ułożenie jasnobrązowych włosów. Ubrana była w jasnozieloną garsonkę i białą koszulę. Wyglądała na kobietę bardzo dbającą o wygląd, ale przy tym niezapatrzoną w siebie i niepowierzchowną. Miała bardzo delikatne rysy i promienne spojrzenie zielonych oczu. Przyglądała się synowej z troską, co kilka minut tylko rzucając spojrzenie na syna, który w tej chwili całkowicie pochłonięty był jakąś arcyważną rozmową telefoniczną.
- Ale poza tym dobrze się czujesz?
- Tak, mamo - odparła z uśmiechem.
Podliczyła w myślach, że tego dnia odpowiedziała na to pytanie już piętnasty raz.
- Dostałam nawet receptę na leki przeciwbólowe, ale stwierdziłam, że poczekam z ich zażywaniem do czasu po porodzie, w końcu to maksymalnie kilka dni.
Odeszła od okna i ostrożnie usiadła na brzegu sofy naprzeciwko fotela, który zajmowała Charlotte.
- Właśnie, czy dobrze pamiętam, że pierwotnym terminem był piąty stycznia?
- Tak i bardzo się śmiałam, że akurat na urodziny Tobiasza, ale jest już dziewiąty i jak widać - zerknęła z uczuciem na swój brzuch. - najwyraźniej nasz syn chce mieć datę tylko dla siebie.
- I dobrze.
- Nie mam nic przeciwko, gdyby nie te bóle pleców to mogłabym być w ciąży cały czas, naprawdę. Opowiadał ci może, co ostatnio wymyślił Owen?
Charlotte pokręciła głową.
- Domyślam się, że coś absurdalnego, jak to on.
- Cóż - Eileen próbowała powstrzymać się od śmiechu. - Melissa jest dopiero w czwartym miesiącu, ale to nie przeszkadzało mu w panice wezwać pogotowia gdy trochę słabiej się poczuła. Lekarz musiał mu tłumaczyć, że to za wcześnie na rozwiązanie, ale zanim to do Owena dotarło to nakrzyczał na tego biednego człowieka, że jego żona rodzi, a oni się ociągają z pomocą.
Kobieta roześmiała się perliście.
- Typowe dla Rogersa, to trzeba przyznać.
- Przeżywa od samego początku. Melissa opowiedziała mi, że gdy powiedziała mu o ciąży to przez całą minutę patrzył się na nią oniemiały, a potem stracił przytomność.
- Och! Ha, widać, że się przejął.
- Tak - kiwnęła głową. - A jak zareagował mój kochany mąż gdy ja mu powiedziałam, że będzie ojcem? To było takie...'O!' i po chwili: 'To dobrze.' Emocje pod całkowitą kontrolą, to jest niesamowite - zachichotała.
- Tak samo jak Adam - westchnęła, spoglądając na syna. - I ostrzegałam cię, że będzie też takim samym pracoholikiem jak jego ojciec.
Jakby w odpowiedzi na te słowa, Tobiasz odłożył słuchawkę telefonu, zanotował coś w notesie, poprawił mankiety białej koszuli i podszedł do nich niespiesznie.
- Przepraszam, ale to było ważne - powiedział, stając koło Eileen, która od razu złapała go za rękę.
- Jakaś sprawa rozwodowa? - spytała Charlotte.
- Nie, mamo. Morderstwo.
- Świetnie, przynajmniej ciekawie!
- Nawet bardzo. Oprawca najpierw potraktował skórę ofiary jakimś kwasem, czekamy jeszcze na wyniki badań, a potem poćwiartował ją na kawałki i...
- Kochanie - przerwała mu ciepłym tonem Eileen. - mógłbyś oszczędzić nam tych krwistych szczegółów?
- Przepraszam. W każdym razie, teraz jego główny obrońca próbuje wykorzystać jakieś bzdury o zwolnieniu z pracy, które to niby wpłynęło na tego morderce aż tak destrukcyjnie. Bez szans. A teraz Wilson zlecił mi wymyślenie lepszej linii obrony.
- Ou - Charlotte skrzywiła się jakby nagle poczuła jakiś wyjątkowo nieprzyjemny zapach.
- Myślę, że to, że nie odebrał jej życia z wyjątkowym okrucieństwem, a...jedynie pojedynczym strzałem z bliskiej odległości może w jakiś sposób działać na...cóż, korzyść. Chociaż to, co potem zrobił z ciałem nasuwa przypuszczenie, że być może ma jakieś zaburzenia psychiczne albo...
- Synu - chrząknęła. - czy ty kiedykolwiek przestajesz pracować?
- Tak - odpowiedziała ze śmiechem brunetka - Robi sobie krótkie przerwy na sen i od czasu do czasu na jedzenie.
- Bardzo śmieszne, Ellie - mruknął.
- Mnie to trochę śmieszy, przepraszam. To przez te hormony, wiesz. - Ścisnęła mocniej jego dłoń i uśmiechnęła się do niego. - Na którą jutro masz rozprawę?
- Dziewiątą.
- Rozprawę? - powtórzyła ostro Charlotte. - Tobiasz! W każdej chwili możesz zostać ojcem i zamierzasz iść na jakąś rozprawę?
- Muszę. I nie na jakąś tam rozprawę tylko na kluczową dla całej sprawy... - przerwał, widząc jej minę. - A co, mam się może zwolnić z pracy?
Kobieta spojrzała wymownie w sufit i westchnęła. Po chwili wstała, poprawiła ułożenie garsonki i skierowała się do drzwi, prowadzących do korytarza.
- Nie będę już wam dłużej dzisiaj przeszkadzać. Zadzwońcie jakbym przez noc została babcią.
- Nie omieszkam - zapewnił ją.
Odprowadził matkę do wyjścia i po chwili wrócił do salonu. Przystanął w progu, jakby nagle się nad czymś zastanawiając.
- Może jednak powiadomię ich, że nie mogę przyjść jutro?
- Spokojnie - powiedziała łagodnym tonem. - Przecież nie umrę.
- Nie, ale...
- Najwyżej przegapisz początek, a początek to i tak nic ciekawego.
- Nie chcę niczego przegapić - oświadczył.
Rozluźnił nieco krawat i usiadł obok niej.
- Biedna Melissa, ja przynajmniej mam pewność, że ty nie zemdlejesz - zaśmiała się, głaszcząc go delikatnie po policzku.
- Wiesz, że on specjalnie tak...to wszystko z przesadą.
- No tak, w sumie to urocze, ale cieszę się, że ty taki nie jesteś.
Teraz to on się zaśmiał. Moment później ona skrzywiła się i jęknęła cicho.
- Aua.
- Ellie?
- Nic, nic. To chyba tylko mój żołądek właśnie oberwał.
- Może pojedziemy do szpitala?
- Chyba jeszcze nie trzeba. Mógłbyś mi zrobić coś ciepłego do picia?
- Yhym.
Pocałował ją przelotnie i pozostawiając otwarte drzwi, poszedł do kuchni. Parę minut później Eileen pochyliła się lekko do przodu, próbując powstrzymać jęk.
- Wiesz co? - zawołała do niego zduszonym głosem.
- Tak?
- Chyba jednak musimy już jechać.
MUSIC
- Ellie.
- Później.
- Ellie - powtórzył z naciskiem.
- Teraz nie bo zepsujesz - powiedziała cicho.
Uśmiechnęła się do męża i mocniej przytuliła do siebie maleńkie dziecko, zawinięte szczelnie w jasny, puchaty kocyk.
- Ja? Zepsuje?
- Obudzisz.
Przeszła przez salon, usiadła na sofie, ostrożnie układając chłopca w swoich ramionach. Tobiasz przyglądał jej się przez chwilę z lekkim rozczuleniem. Od tych kilkunastu dni, które upłynęły od porodu, Eileen prawie nie wypuszczała Severusa z rąk, a jeżeli już ktoś inny go trzymał, to ona musiała się temu bacznie przyglądać. Przy tym wszystkim nie opuszczał jej doskonały humor i permanentne rozbawienie. Patrząc tak na nią, po raz kolejny stwierdził w myślach, że jest piękna. Miała na sobie ciemnoczerwony sweterek, którego barwa ładnie kontrastowała z czernią włosów.
- Nie obudzę.
- Szy!
Przyłożyła palec do ust i pokręciła lekko głową, ponownie wbijając spojrzenie w synka. Zadzwonił telefon, który mężczyzna zdążył odebrać zanim sygnał stał się głośniejszy. Przez parę minut rozmawiał ze swoim szefem. Ledwie skończył tę rozmowę, a urządzenie znów wydało z siebie odgłos połączenia przychodzącego.
- Jeżeli to znowu twój szef to powiedz mu, że jeżeli zadzwoni jeszcze raz to osobiście skopie mu kuper - rzekła, głaszcząc dziecko delikatnie.
Tobiasz podniósł słuchawkę.
- Przepraszam szefie, ale moja żona prosiła, by przekazać, że jeżeli jeszcze raz pan zadzwoni to osobiście skopie pański....tak, bardzo dobrze się czuję, mamo.
Eileen najpierw wpatrywała się w niego z przerażaniem, a potem zaśmiała się i rzuciła w niego jedną z poduszek, którą ten złapał w locie.
- Tak, tak. Też dobrze. Tak. Możecie. Nie. Dobrze - mówił dalej do Charlotte. - Świetnie. Tak, przekazałem. Tak, też cię kocham. Tak. Pa.
- Przez chwilę naprawdę myślałam, że mówisz do niego.
- Jak zadzwoni to słuchawkę dam tobie - powiedział, podchodząc do nich.
- Dobrze, już ja Wilsonowi powiem, co myślę o obarczaniu ciebie wszystkimi obowiązkami kiedy on sobie siedzi w gabinecie jak pan na włościach i popija kawkę - oznajmiła, krzywiąc się nieznacznie.
Tobiasz przykucnął przy niej i oparł dłonie o jej kolana.
- Zawsze tak jest, za kilka lat to ja będę całą papierkową robotę zrzucał na innych.
Potrząsnęła głową.
- Już to widzę! Za bardzo jesteś perfekcjonistą, żeby pozwalać innym brać chociaż część odpowiedzialności.
- Cóż - poprawił krawat i wzruszył ramionami. - Chcesz coś zjeść?
- A co mamy?
- Rano mama przywiozła nam zapasy jak dla pułku wojska, jeszcze nie rozszyfrowałem wszystkiego. Plus jakieś pięć ciast, jestem bardzo ciekaw kto to wszystko zje.
- Jak nie masz ochoty na ciasta to ja bardzo chętnie je przygarnę - oznajmiła z niewinnym uśmiechem.
- Możemy to jeszcze przedyskutować. A...myślałaś już może co zrobisz z pracą? - zapytał.
Eileen mocniej przytuliła chłopca.
- Tak... Wiem, że twoja mama bardzo chętnie nam pomoże i tak dalej, w ogóle uwielbiam twoich rodziców i...
- Ze wzajemnością - mruknął.
- Ha! To chyba dobrze?
- Ależ oczywiście tylko nadopiekuńczość mojej matki jest trochę irytująca, to wszystko.
- A ja uważam, że to kochane. W każdym razie, bardzo chciałabym i tak zostać w domu z Severusem... Mamy to szczęście stabilnej sytuacji finansowej, ale...powiedz, co o tym myślisz bo to w końcu w takim układzie cała ta sprawa spadałby na ciebie
- I dobrze, nie mam nic przeciwko.
Uśmiechnęła się jakby właśnie takiej odpowiedzi się spodziewała.
Kolejna scena rozgrywała się w tym samym pomieszczaniu, ale jakiś czas później. Eileen siedziała na rozłożonym na dywanie kocyku tuż obok Severusa. Wyglądał na mniej więcej dwa lata, tak samo jak rodzice miał gęste, czarne włosy, a czarny kolor oczu odziedziczył po ojcu. Przed nimi leżała prawie dokończona układanka i trochę porozrzucanych puzzli. Kobieta oderwała ciepłe spojrzenie od syna dopiero w chwili gdy usłyszała, wchodzącego do środka męża.
- Cześć - przywitała się wesoło.
- Cześć.
Podszedł do niej i pocałował krótko na powitanie.
- Chcesz nam pomóc? - spytała, biorąc do ręki opakowanie puzzli. - Siedemset elementów.
- Siedemset? - powtórzył.
- Już prawie skończyliśmy - powiedziała, podając Severusowi jeden z kawałków i wskazała miejsce, w które powinien być dopasowany.
- A kolacja jakaś? - zapytał prosząco.
- Już jedliśmy - zachichotała.
- A ja?
- A o której to się do domu wraca? Już po dziewiątej.
W tonie jej głosu nie było ani grama pretensji, był on przepełniony troską i zaniepokojeniem.
- Wiem - westchnął.
Eileen ucałowała chłopca, uśmiechnęła się do męża i wstała.
- Dokończcie, a ja przygotuje ci surówkę.
- Surówkę?
Zatrzymała się przy przejściu i przytaknęła.
- Jako dodatek do pieczeni.
- O jak dobrze.
Puzzli nie zostało już wiele i po ułożeniu wszystkich kawałków, utworzyły leśny krajobraz z przedstawicielami jego mieszkańców, jak zając, sarna, jeże, lisy i inne zwierzęta. Chwilę potem Tobiasz wziął syna na ręce.
- To może my się pójdziemy wykąpać, a mama w tym czasie przeczyta ten list od swoich rodziców, który czeka już na to kilka dni?
Brunetka spojrzała na nich i pokręciła głową.
- Nie mam najmniejszej ochoty.
- Aua, Sev, nie tak mocno - mruknął do chłopca, który właśnie zaczął bawić się jego krawatem. - To możesz udawać, że przeczytałaś i wrzucić go do kominka.
- Ta opcja podoba mi się o wiele bardziej! - zawołała ze śmiechem za nim, gdy wyszedł z kuchni.
Jednak kiedy skończyła przygotowywać posiłek, przyniosła sobie list. Gdy niedługo później Tobiasz wrócił z Severusem z łazienki, ona wpatrywała się w kopertę z niezdecydowaniem.
- Już wykąpani - oznajmił, poprawiając synkowi guziki piżamy.
- Smacznego - powiedziała, uśmiechając się do nich.
- Och.
Pomijając śniadanie, przez cały dzień zdążył zjeść tylko kilka kanapek i w tej chwili żołądek rozpaczliwie upominał się już o wypełnienie.
- Do mamy? - spytał Severusa.
Chłopiec przytaknął i ziewnął. Eileen wzięła go do siebie na kolana i przytuliła mocno.
- Nie przeczytasz? - wskazał na list, siadając naprzeciwko niej.
- Po co? Tylko się zirytuje.
- Jak się zirytujesz to na pewno humor poprawi ci pewna niespodzianka - powiedział tajemniczo.
- Jaka?
- Najpierw przeczytaj, to może być coś ważnego.
Westchnęła, jednym ruchem rozerwała kopertę i wyjęła kartkę. Po paru minutach przewróciła oczami i odłożyła ją na blat stołu.
- Chcą się zobaczyć w jakimkolwiek terminie nam pasuje. Porozmawiać - prychnęła.
- To miłe.
- A gdzie tam. Pewnie jakiś podstęp, oni nigdy nie są mili, chyba że czegoś chcą.
- Może warto?
- Wątpię. A co to za niespodzianka?
Przerwał na chwilę jedzenie, wyjął coś z kieszeni i podał żonie.
- Bilety lotnicze? Do Wenecji? - zdziwiła się.
- Tak.
- Przecież masz za dużo pracy, żeby robić sobie wakacje.
- To nie wakacje, nie dla mnie - uśmiechnął się lekko. - To wyjazd służbowy, ale mam nadzieję, że uda mi się nie przebywać w biurach przez całe dnie, żebyście nie musieli wszystkiego zwiedzać sami.
Eileen roześmiała się.
- Kocham cię - szepnęła.
- Mam mieszane uczucia - stwierdził Severus.
- Wiesz...ta zmiana w jej zachowaniu była tak dziwna i drastyczna, że podejrzewam, że...może wywołało ją coś nienaturalnego.
Severus milczał, pogrążony we własnych myślach. Tobiasz odezwał się ponownie dopiero po upływie kilkunastu minut.
- Widzisz, gdy teraz do mnie przyjechałeś, nie powiedziałem ci czegoś bardzo ważnego. Nie powiedziałem też Danielowi, gdy wcześniej przyszedł do biura. Nie chciałem cię okłamywać, ale to byłby... to będzie dla ciebie szok i...trudno to zacząć. Niedługo po tym jak napisałeś do mnie o tym co stało się z Lily i Harrym, o tym, że będziesz pracował w Hogwarcie i odezwiesz się gdy tylko nie będzie to stwarzało zagrożenia... Dowiedziałem się bardzo ważnej rzeczy.
- A powiesz mi kiedyś jakiej?
- Spokojnie, zaraz do tego dojdę. W sprawach służbowych byłem w Inverness. Nie wiem czy pamiętasz, ale to miasto, w których wychowywała się Eileen i gdzie do tej pory mieszkają jej rodzice. Nie zamierzałem kontaktować się z teściami, ale wspomnienia nie pozwoliły mi od razu stamtąd wyjechać po załatwieniu wszystkich formalności w tamtejszym sądzie. Wieczór spędziłem w parku w pobliżu jej rodzinnego domu i tam spotkałem jej twoją prababcię, Kierrę Buchanan. Pewnie nie pamiętasz, ale jak byłeś bardzo mały to Eileen często zabierała cię do posiadłości Buchananów w Lochinver, Kierra cię uwielbiała. Oczywiście od razu mnie poznała, zawsze bardzo mnie lubiła, toteż nie uciekłem od rozmowy z nią. I całe szczęście. Najpierw wróciliśmy do pewnych wydarzeń sprzed lat, ale potem Kierra wyjaśniła co było przyczyną zmiany w zachowaniu Eileen.
- Umieram z ciekawości - mruknął z przekąsem.
- Tego pewnie też nie pamiętasz, ale - kontynuował, nie zwracając uwagi na wtrącanie Severusa. - Eileen starszego brata, Frederica i siostrę Evelyn. Evelyn zawsze była... inna niż Eileen. Twoja matka zawsze umiała dążyć to tego, czego pragnęła i nigdy nie pozwalała by ktoś inny podejmował za nią decyzje, dlatego była skonfliktowana ze swoimi rodzicami. Tymczasem Evelyn była im bardzo posłuszna, nie umiała zawalczyć o swoje. Do czasu. Gdy miałeś niecałe sześć lat, Eileen pojechała z tobą na jakiś czas do Lochinver. Potem babcię Kierrę odwiedziła też Katrina, matka Eileen, z Evelyn.
Zamilkł nagle, za moment miał przejść do sedna sprawy.
- I co w związku z tym?
Tobiasz wziął głęboki oddech.
- Evelyn zawsze pragnęła być taka jak Eileen. Rodzice wmanewrowali ją w sztuczne małżeństwo z człowiekiem, który nawet nie chciał z nią rozmawiać, chodziło o interesy ich rodziców. Pragnęła móc robić wszystko tak jak chciała, tak jak zawsze postępowała Eileen, ale nie miała dość siły i odwagi. Doprowadziło to do tego, że znienawidziła Eileen za jej wolność. Pragnęła być na jej miejscu. Poczas swojego pobytu w Lochinver, wyrządziła Eileen wielką krzywdę. Z zaskoczenia otruła ją i użyła bardzo zaawansowanych zaklęć i technik, by zmodyfikować jej pamięć. Przyrządziła zmodyfikowany Eliksir Wielosokowy. Wszystko po to by zająć jej miejsce.
- Chwilę... to znaczy, że...
- Tak, kiedy wróciliście z Lochinver, wróciłeś nie ze swoją matką, tylko ze swoją ciotką.
Oniemiały Severus wpatrywał się w niego z wyrazem wielkiego szoku na twarzy.
- To znaczy, że... to nie matka mnie źle traktowała, ale ciotka Evelyn?
- Yhym - przytaknął. - Mnie nie ponieważ wiedziała, ze kocham Eileen, a sama chciała być kochana i zależało jej na tym by być blisko mnie.
- Dlaczego mnie tak nienawidziła?
- Może nie potrafiła udawać, że jesteś jej dzieckiem? Może dlatego, że widziała w tobie Eileen... Będąc pod wpływem tego eliksiru nie mogła być płodna, może to ją frustrowało dodatkowo... Swoją drogą, całe szczęście. Mleko się wylało kiedy Eileen przypomniała sobie co się stało, to było po tym jak Evelyn uciekła z Londynu. Dowiedziawszy się co takiego zrobiła jej siostra, jak się zachowywała będąc nią, twoja mama obawiała się odezwać do nas. Kierra powiedziała mi wtedy, że Eileen ciągle o tym myśli, że próbuje to dobrze zaplanować.
- Co zrobiłeś? - spytał dziwnie nieobecnym tonem.
- Nie czekając ani chwili pojechałam z Kierrą do Lochinver. Eileen do tej pory często tam bywa, zajmuje się firmami. Nie wiedziałem czy to szczęście czy pech gdy nie zastałeś jej w moim biurze teraz niedawno. Nie wiedziałem jak zareagujesz gdy dowiesz się prawdy.
- Ja.. to... to jest pozytywna prawda... Cieszę się, ale... jestem po prostu bardzo zaskoczony. Nigdy bym się tego nie spodziewał.
- Rozprawę? - powtórzyła ostro Charlotte. - Tobiasz! W każdej chwili możesz zostać ojcem i zamierzasz iść na jakąś rozprawę?
- Muszę. I nie na jakąś tam rozprawę tylko na kluczową dla całej sprawy... - przerwał, widząc jej minę. - A co, mam się może zwolnić z pracy?
Kobieta spojrzała wymownie w sufit i westchnęła. Po chwili wstała, poprawiła ułożenie garsonki i skierowała się do drzwi, prowadzących do korytarza.
- Nie będę już wam dłużej dzisiaj przeszkadzać. Zadzwońcie jakbym przez noc została babcią.
- Nie omieszkam - zapewnił ją.
Odprowadził matkę do wyjścia i po chwili wrócił do salonu. Przystanął w progu, jakby nagle się nad czymś zastanawiając.
- Może jednak powiadomię ich, że nie mogę przyjść jutro?
- Spokojnie - powiedziała łagodnym tonem. - Przecież nie umrę.
- Nie, ale...
- Najwyżej przegapisz początek, a początek to i tak nic ciekawego.
- Nie chcę niczego przegapić - oświadczył.
Rozluźnił nieco krawat i usiadł obok niej.
- Biedna Melissa, ja przynajmniej mam pewność, że ty nie zemdlejesz - zaśmiała się, głaszcząc go delikatnie po policzku.
- Wiesz, że on specjalnie tak...to wszystko z przesadą.
- No tak, w sumie to urocze, ale cieszę się, że ty taki nie jesteś.
Teraz to on się zaśmiał. Moment później ona skrzywiła się i jęknęła cicho.
- Aua.
- Ellie?
- Nic, nic. To chyba tylko mój żołądek właśnie oberwał.
- Może pojedziemy do szpitala?
- Chyba jeszcze nie trzeba. Mógłbyś mi zrobić coś ciepłego do picia?
- Yhym.
Pocałował ją przelotnie i pozostawiając otwarte drzwi, poszedł do kuchni. Parę minut później Eileen pochyliła się lekko do przodu, próbując powstrzymać jęk.
- Wiesz co? - zawołała do niego zduszonym głosem.
- Tak?
- Chyba jednak musimy już jechać.
MUSIC
- Ellie.
- Później.
- Ellie - powtórzył z naciskiem.
- Teraz nie bo zepsujesz - powiedziała cicho.
Uśmiechnęła się do męża i mocniej przytuliła do siebie maleńkie dziecko, zawinięte szczelnie w jasny, puchaty kocyk.
- Ja? Zepsuje?
- Obudzisz.
Przeszła przez salon, usiadła na sofie, ostrożnie układając chłopca w swoich ramionach. Tobiasz przyglądał jej się przez chwilę z lekkim rozczuleniem. Od tych kilkunastu dni, które upłynęły od porodu, Eileen prawie nie wypuszczała Severusa z rąk, a jeżeli już ktoś inny go trzymał, to ona musiała się temu bacznie przyglądać. Przy tym wszystkim nie opuszczał jej doskonały humor i permanentne rozbawienie. Patrząc tak na nią, po raz kolejny stwierdził w myślach, że jest piękna. Miała na sobie ciemnoczerwony sweterek, którego barwa ładnie kontrastowała z czernią włosów.
- Nie obudzę.
- Szy!
Przyłożyła palec do ust i pokręciła lekko głową, ponownie wbijając spojrzenie w synka. Zadzwonił telefon, który mężczyzna zdążył odebrać zanim sygnał stał się głośniejszy. Przez parę minut rozmawiał ze swoim szefem. Ledwie skończył tę rozmowę, a urządzenie znów wydało z siebie odgłos połączenia przychodzącego.
- Jeżeli to znowu twój szef to powiedz mu, że jeżeli zadzwoni jeszcze raz to osobiście skopie mu kuper - rzekła, głaszcząc dziecko delikatnie.
Tobiasz podniósł słuchawkę.
- Przepraszam szefie, ale moja żona prosiła, by przekazać, że jeżeli jeszcze raz pan zadzwoni to osobiście skopie pański....tak, bardzo dobrze się czuję, mamo.
Eileen najpierw wpatrywała się w niego z przerażaniem, a potem zaśmiała się i rzuciła w niego jedną z poduszek, którą ten złapał w locie.
- Tak, tak. Też dobrze. Tak. Możecie. Nie. Dobrze - mówił dalej do Charlotte. - Świetnie. Tak, przekazałem. Tak, też cię kocham. Tak. Pa.
- Przez chwilę naprawdę myślałam, że mówisz do niego.
- Jak zadzwoni to słuchawkę dam tobie - powiedział, podchodząc do nich.
- Dobrze, już ja Wilsonowi powiem, co myślę o obarczaniu ciebie wszystkimi obowiązkami kiedy on sobie siedzi w gabinecie jak pan na włościach i popija kawkę - oznajmiła, krzywiąc się nieznacznie.
Tobiasz przykucnął przy niej i oparł dłonie o jej kolana.
- Zawsze tak jest, za kilka lat to ja będę całą papierkową robotę zrzucał na innych.
Potrząsnęła głową.
- Już to widzę! Za bardzo jesteś perfekcjonistą, żeby pozwalać innym brać chociaż część odpowiedzialności.
- Cóż - poprawił krawat i wzruszył ramionami. - Chcesz coś zjeść?
- A co mamy?
- Rano mama przywiozła nam zapasy jak dla pułku wojska, jeszcze nie rozszyfrowałem wszystkiego. Plus jakieś pięć ciast, jestem bardzo ciekaw kto to wszystko zje.
- Jak nie masz ochoty na ciasta to ja bardzo chętnie je przygarnę - oznajmiła z niewinnym uśmiechem.
- Możemy to jeszcze przedyskutować. A...myślałaś już może co zrobisz z pracą? - zapytał.
Eileen mocniej przytuliła chłopca.
- Tak... Wiem, że twoja mama bardzo chętnie nam pomoże i tak dalej, w ogóle uwielbiam twoich rodziców i...
- Ze wzajemnością - mruknął.
- Ha! To chyba dobrze?
- Ależ oczywiście tylko nadopiekuńczość mojej matki jest trochę irytująca, to wszystko.
- A ja uważam, że to kochane. W każdym razie, bardzo chciałabym i tak zostać w domu z Severusem... Mamy to szczęście stabilnej sytuacji finansowej, ale...powiedz, co o tym myślisz bo to w końcu w takim układzie cała ta sprawa spadałby na ciebie
- I dobrze, nie mam nic przeciwko.
Uśmiechnęła się jakby właśnie takiej odpowiedzi się spodziewała.
Kolejna scena rozgrywała się w tym samym pomieszczaniu, ale jakiś czas później. Eileen siedziała na rozłożonym na dywanie kocyku tuż obok Severusa. Wyglądał na mniej więcej dwa lata, tak samo jak rodzice miał gęste, czarne włosy, a czarny kolor oczu odziedziczył po ojcu. Przed nimi leżała prawie dokończona układanka i trochę porozrzucanych puzzli. Kobieta oderwała ciepłe spojrzenie od syna dopiero w chwili gdy usłyszała, wchodzącego do środka męża.
- Cześć - przywitała się wesoło.
- Cześć.
Podszedł do niej i pocałował krótko na powitanie.
- Chcesz nam pomóc? - spytała, biorąc do ręki opakowanie puzzli. - Siedemset elementów.
- Siedemset? - powtórzył.
- Już prawie skończyliśmy - powiedziała, podając Severusowi jeden z kawałków i wskazała miejsce, w które powinien być dopasowany.
- A kolacja jakaś? - zapytał prosząco.
- Już jedliśmy - zachichotała.
- A ja?
- A o której to się do domu wraca? Już po dziewiątej.
W tonie jej głosu nie było ani grama pretensji, był on przepełniony troską i zaniepokojeniem.
- Wiem - westchnął.
Eileen ucałowała chłopca, uśmiechnęła się do męża i wstała.
- Dokończcie, a ja przygotuje ci surówkę.
- Surówkę?
Zatrzymała się przy przejściu i przytaknęła.
- Jako dodatek do pieczeni.
- O jak dobrze.
Puzzli nie zostało już wiele i po ułożeniu wszystkich kawałków, utworzyły leśny krajobraz z przedstawicielami jego mieszkańców, jak zając, sarna, jeże, lisy i inne zwierzęta. Chwilę potem Tobiasz wziął syna na ręce.
- To może my się pójdziemy wykąpać, a mama w tym czasie przeczyta ten list od swoich rodziców, który czeka już na to kilka dni?
Brunetka spojrzała na nich i pokręciła głową.
- Nie mam najmniejszej ochoty.
- Aua, Sev, nie tak mocno - mruknął do chłopca, który właśnie zaczął bawić się jego krawatem. - To możesz udawać, że przeczytałaś i wrzucić go do kominka.
- Ta opcja podoba mi się o wiele bardziej! - zawołała ze śmiechem za nim, gdy wyszedł z kuchni.
Jednak kiedy skończyła przygotowywać posiłek, przyniosła sobie list. Gdy niedługo później Tobiasz wrócił z Severusem z łazienki, ona wpatrywała się w kopertę z niezdecydowaniem.
- Już wykąpani - oznajmił, poprawiając synkowi guziki piżamy.
- Smacznego - powiedziała, uśmiechając się do nich.
- Och.
Pomijając śniadanie, przez cały dzień zdążył zjeść tylko kilka kanapek i w tej chwili żołądek rozpaczliwie upominał się już o wypełnienie.
- Do mamy? - spytał Severusa.
Chłopiec przytaknął i ziewnął. Eileen wzięła go do siebie na kolana i przytuliła mocno.
- Nie przeczytasz? - wskazał na list, siadając naprzeciwko niej.
- Po co? Tylko się zirytuje.
- Jak się zirytujesz to na pewno humor poprawi ci pewna niespodzianka - powiedział tajemniczo.
- Jaka?
- Najpierw przeczytaj, to może być coś ważnego.
Westchnęła, jednym ruchem rozerwała kopertę i wyjęła kartkę. Po paru minutach przewróciła oczami i odłożyła ją na blat stołu.
- Chcą się zobaczyć w jakimkolwiek terminie nam pasuje. Porozmawiać - prychnęła.
- To miłe.
- A gdzie tam. Pewnie jakiś podstęp, oni nigdy nie są mili, chyba że czegoś chcą.
- Może warto?
- Wątpię. A co to za niespodzianka?
Przerwał na chwilę jedzenie, wyjął coś z kieszeni i podał żonie.
- Bilety lotnicze? Do Wenecji? - zdziwiła się.
- Tak.
- Przecież masz za dużo pracy, żeby robić sobie wakacje.
- To nie wakacje, nie dla mnie - uśmiechnął się lekko. - To wyjazd służbowy, ale mam nadzieję, że uda mi się nie przebywać w biurach przez całe dnie, żebyście nie musieli wszystkiego zwiedzać sami.
Eileen roześmiała się.
- Kocham cię - szepnęła.
- Mam mieszane uczucia - stwierdził Severus.
- Wiesz...ta zmiana w jej zachowaniu była tak dziwna i drastyczna, że podejrzewam, że...może wywołało ją coś nienaturalnego.
Severus milczał, pogrążony we własnych myślach. Tobiasz odezwał się ponownie dopiero po upływie kilkunastu minut.
- Widzisz, gdy teraz do mnie przyjechałeś, nie powiedziałem ci czegoś bardzo ważnego. Nie powiedziałem też Danielowi, gdy wcześniej przyszedł do biura. Nie chciałem cię okłamywać, ale to byłby... to będzie dla ciebie szok i...trudno to zacząć. Niedługo po tym jak napisałeś do mnie o tym co stało się z Lily i Harrym, o tym, że będziesz pracował w Hogwarcie i odezwiesz się gdy tylko nie będzie to stwarzało zagrożenia... Dowiedziałem się bardzo ważnej rzeczy.
- A powiesz mi kiedyś jakiej?
- Spokojnie, zaraz do tego dojdę. W sprawach służbowych byłem w Inverness. Nie wiem czy pamiętasz, ale to miasto, w których wychowywała się Eileen i gdzie do tej pory mieszkają jej rodzice. Nie zamierzałem kontaktować się z teściami, ale wspomnienia nie pozwoliły mi od razu stamtąd wyjechać po załatwieniu wszystkich formalności w tamtejszym sądzie. Wieczór spędziłem w parku w pobliżu jej rodzinnego domu i tam spotkałem jej twoją prababcię, Kierrę Buchanan. Pewnie nie pamiętasz, ale jak byłeś bardzo mały to Eileen często zabierała cię do posiadłości Buchananów w Lochinver, Kierra cię uwielbiała. Oczywiście od razu mnie poznała, zawsze bardzo mnie lubiła, toteż nie uciekłem od rozmowy z nią. I całe szczęście. Najpierw wróciliśmy do pewnych wydarzeń sprzed lat, ale potem Kierra wyjaśniła co było przyczyną zmiany w zachowaniu Eileen.
- Umieram z ciekawości - mruknął z przekąsem.
- Tego pewnie też nie pamiętasz, ale - kontynuował, nie zwracając uwagi na wtrącanie Severusa. - Eileen starszego brata, Frederica i siostrę Evelyn. Evelyn zawsze była... inna niż Eileen. Twoja matka zawsze umiała dążyć to tego, czego pragnęła i nigdy nie pozwalała by ktoś inny podejmował za nią decyzje, dlatego była skonfliktowana ze swoimi rodzicami. Tymczasem Evelyn była im bardzo posłuszna, nie umiała zawalczyć o swoje. Do czasu. Gdy miałeś niecałe sześć lat, Eileen pojechała z tobą na jakiś czas do Lochinver. Potem babcię Kierrę odwiedziła też Katrina, matka Eileen, z Evelyn.
Zamilkł nagle, za moment miał przejść do sedna sprawy.
- I co w związku z tym?
Tobiasz wziął głęboki oddech.
- Evelyn zawsze pragnęła być taka jak Eileen. Rodzice wmanewrowali ją w sztuczne małżeństwo z człowiekiem, który nawet nie chciał z nią rozmawiać, chodziło o interesy ich rodziców. Pragnęła móc robić wszystko tak jak chciała, tak jak zawsze postępowała Eileen, ale nie miała dość siły i odwagi. Doprowadziło to do tego, że znienawidziła Eileen za jej wolność. Pragnęła być na jej miejscu. Poczas swojego pobytu w Lochinver, wyrządziła Eileen wielką krzywdę. Z zaskoczenia otruła ją i użyła bardzo zaawansowanych zaklęć i technik, by zmodyfikować jej pamięć. Przyrządziła zmodyfikowany Eliksir Wielosokowy. Wszystko po to by zająć jej miejsce.
- Chwilę... to znaczy, że...
- Tak, kiedy wróciliście z Lochinver, wróciłeś nie ze swoją matką, tylko ze swoją ciotką.
Oniemiały Severus wpatrywał się w niego z wyrazem wielkiego szoku na twarzy.
- To znaczy, że... to nie matka mnie źle traktowała, ale ciotka Evelyn?
- Yhym - przytaknął. - Mnie nie ponieważ wiedziała, ze kocham Eileen, a sama chciała być kochana i zależało jej na tym by być blisko mnie.
- Dlaczego mnie tak nienawidziła?
- Może nie potrafiła udawać, że jesteś jej dzieckiem? Może dlatego, że widziała w tobie Eileen... Będąc pod wpływem tego eliksiru nie mogła być płodna, może to ją frustrowało dodatkowo... Swoją drogą, całe szczęście. Mleko się wylało kiedy Eileen przypomniała sobie co się stało, to było po tym jak Evelyn uciekła z Londynu. Dowiedziawszy się co takiego zrobiła jej siostra, jak się zachowywała będąc nią, twoja mama obawiała się odezwać do nas. Kierra powiedziała mi wtedy, że Eileen ciągle o tym myśli, że próbuje to dobrze zaplanować.
- Co zrobiłeś? - spytał dziwnie nieobecnym tonem.
- Nie czekając ani chwili pojechałam z Kierrą do Lochinver. Eileen do tej pory często tam bywa, zajmuje się firmami. Nie wiedziałem czy to szczęście czy pech gdy nie zastałeś jej w moim biurze teraz niedawno. Nie wiedziałem jak zareagujesz gdy dowiesz się prawdy.
- Ja.. to... to jest pozytywna prawda... Cieszę się, ale... jestem po prostu bardzo zaskoczony. Nigdy bym się tego nie spodziewał.
Kilka dni później, podczas gdy Daniel siedział w bezruchu na łóżku, Alaya zabierała się za pakowanie jego rzeczy do torby, którą właśnie wyciągnęła z jednej z szaf. Od czasu ustalenia z Leonelem planowanego pobytu Daniela w szpitalu, ten był bardzo spokojny, ale prawie w ogóle się nie odzywał, a jeżeli już coś mówił, nie miało to wielkiego sensu. Alaya nie poruszała więcej razy tematu schizofrenii, mając nadzieję, że hospitalizacja przyniesie postęp w tej sprawie. Nie brakowało też obaw, ale starała się je tłumić. Sama najprawdopodobniej zabrałaby Daniela tylko na badania, oszczędzając mu nocowania w szpitalu przez ileś dni, ale wiedziała, że Leonel ma słuszność. Gdyby chodziło o jednego z jej pacjentów zapewne byłaby tego samego zdania. Przy ocenie stanu zdrowia Daniela jej profesjonalny chłód czasem mieszał się z gorącymi uczuciami i była to bardzo reaktywna mieszanka.
Wyszukanie i ułożenie kilku sztuk ubrań i przyborów higieny osobistej zajęło jej niecałe dziesięć minut. Po tym rozejrzała się po sypialni, jakby zastanawiając się czy o czymś nie zapomniała. Czuła przejmujący i zwiększający się miarowo niepokój, którego źródła nie potrafiła określić.
Przyglądał się niewielkiemu, błyszczącemu, zielonemu kamykowi z miną, która mogła wskazywać na to, że albo głęboko się nad czymś zastanawia, albo nie myśli o niczym. Wzięła jedną z jego czarnych marynarek, podeszła do niego i pomogła mu ją nałożyć. Chwilę później ostrożnie odłożył kamyk na łóżko, wstał i spojrzał na nią tak jakby bardzo pragnął coś ważnego powiedzieć Ona pogładziła go delikatnie po policzku, położyła dłoń przy jego szyi.
- Daniel...- zaczęła, nie mając zupełnie pomysłu na to, co mówić dalej.
Gdy zaczął ją całować, pomyślała jak dobrze byłoby po prostu zostać z nim tutaj, w tym łóżku i nie musieć wychodzić przez dowolnie długi czas. Niestety taki scenariusz musiał poczekać jeszcze na realizację
Poranek był wyjątkowo chłodny jak na lato, ale wciąż można było go uznać za przyjemny. Powietrze rześkie, uzupełniane jeszcze lekkim wiatrem. Dlatego też Daniel i Ala zdecydowali się na dotarcie na miejsce piechotą, wykorzystując okazję do spaceru. Przez całą drogę nie wymienili ani słowa, trzymając się tylko mocno za ręce, ale nie musieli nic mówić.
Szpital imienia Peana, nazywany też Ośrodkiem Medycyny był rozległym, nowoczesnym budynkiem, największym tego typu miejscem we Francji. Zarówno zewnątrz jak i wewnątrz dominowały odcienie bieli, ecru i jasnej zieleni. Do głównego wejścia prowadziły szerokie schody wykonane z białego marmuru. W tej chwili prawie w całości zajęte przez dziennikarzy. Alaya zatrzymała się, zastanawiając się skąd oni się tam wzięli. Rzadko zdarzało się, by czatowali przed szpitalem, więc musiała zajść jakaś wyjątkowa sytuacja. Wiedziała, że jeżeli zobaczą Daniela, zaraz zaczną się pytania i do niego, w końcu był nie tylko najlepszym ale i najsłynniejszym alchemikiem. Pociągnęła go więc ze sobą do jednego z wejść dla personelu. Takie przejścia bywały bardzo przydatne. Zanim doszli na odpowiednie piętro w odpowiednim skrzydle budynku prawie półgodziny i Alaya wyczuwała narastający w mężu stres. Widziała jak skulił się w sobie kiedy przeszli pod wejściem, nad którym wisiała wielka, srebrna tablica z wygrawerowanymi słowami: Oddział psychiatryczny. Chociaż wystrój był identyczny jak na każdym innym oddziale, układ pokoi-izolatek, zakratowane okna, inaczej zbudowane drzwi z solidnymi zamknięciami wyraźnie wskazywały na inność przebywających tam pacjentów. Alaya porozmawiała chwilę z jakimś pielęgniarzem i po tym, cały czas ściskając jego rękę, poprowadziła Daniela wzdłuż długiego korytarza. Atmosfera tam była bardziej niż przygnębiająca i nie mogły tego zmienić żadne starania uśmiechających się pielęgniarek i pielęgniarzy. Pokój, do którego weszli był taki sam jak wszystkie inne na tym oddziale. Niewielki, całkowicie biały i sprawiający wrażenie pustego, chociaż było tam duże łóżko, mała szafka, trochę większa szafka, para białych krzeseł i miękkich puf. Nawet podłoga była biała, ułożona w duże, lśniące płyty. Drzwi pozostały otwarte.
Poranek był wyjątkowo chłodny jak na lato, ale wciąż można było go uznać za przyjemny. Powietrze rześkie, uzupełniane jeszcze lekkim wiatrem. Dlatego też Daniel i Ala zdecydowali się na dotarcie na miejsce piechotą, wykorzystując okazję do spaceru. Przez całą drogę nie wymienili ani słowa, trzymając się tylko mocno za ręce, ale nie musieli nic mówić.
Szpital imienia Peana, nazywany też Ośrodkiem Medycyny był rozległym, nowoczesnym budynkiem, największym tego typu miejscem we Francji. Zarówno zewnątrz jak i wewnątrz dominowały odcienie bieli, ecru i jasnej zieleni. Do głównego wejścia prowadziły szerokie schody wykonane z białego marmuru. W tej chwili prawie w całości zajęte przez dziennikarzy. Alaya zatrzymała się, zastanawiając się skąd oni się tam wzięli. Rzadko zdarzało się, by czatowali przed szpitalem, więc musiała zajść jakaś wyjątkowa sytuacja. Wiedziała, że jeżeli zobaczą Daniela, zaraz zaczną się pytania i do niego, w końcu był nie tylko najlepszym ale i najsłynniejszym alchemikiem. Pociągnęła go więc ze sobą do jednego z wejść dla personelu. Takie przejścia bywały bardzo przydatne. Zanim doszli na odpowiednie piętro w odpowiednim skrzydle budynku prawie półgodziny i Alaya wyczuwała narastający w mężu stres. Widziała jak skulił się w sobie kiedy przeszli pod wejściem, nad którym wisiała wielka, srebrna tablica z wygrawerowanymi słowami: Oddział psychiatryczny. Chociaż wystrój był identyczny jak na każdym innym oddziale, układ pokoi-izolatek, zakratowane okna, inaczej zbudowane drzwi z solidnymi zamknięciami wyraźnie wskazywały na inność przebywających tam pacjentów. Alaya porozmawiała chwilę z jakimś pielęgniarzem i po tym, cały czas ściskając jego rękę, poprowadziła Daniela wzdłuż długiego korytarza. Atmosfera tam była bardziej niż przygnębiająca i nie mogły tego zmienić żadne starania uśmiechających się pielęgniarek i pielęgniarzy. Pokój, do którego weszli był taki sam jak wszystkie inne na tym oddziale. Niewielki, całkowicie biały i sprawiający wrażenie pustego, chociaż było tam duże łóżko, mała szafka, trochę większa szafka, para białych krzeseł i miękkich puf. Nawet podłoga była biała, ułożona w duże, lśniące płyty. Drzwi pozostały otwarte.
- Przebierzesz się? - spytała ciepło, kładąc torbę z jego rzeczami na krześle.
Nie odpowiedział, usiadł na skraju łóżka i zwiesił głowę. Alaya rozpięła mu koszulę, pogłaskała go po włosach i przytuliła do siebie.
- Cześć!
Odwróciła się przez ramię i uśmiechnęła na widok Leonela.
- Hej - przywitała się cicho. - Wiesz może co za cyrk z tymi dziennikarzami przed wejściem?
Celter podszedł do nich, położył na szafce butelkę wody i niewielkie, przezroczyste pudełeczko z kilkoma tabletkami w środku. Następnie nałożył stetoskop, który zbliżył do klatki piersiowej Daniela.
- Oddychaj głęboko - nakazał mu przyjaznym tonem.
Po chwili kiwnął głową i zdjął przyrząd.
- Oprócz rezonansu magnetycznego wpisałem jeszcze elektromiografię, ultrasonografię dopplerowską tętnic, badanie płynu mózgowo-rdzeniowego, z pewnością nie zaszkodzi wszystkiego sprawdzić, ale spokojnie, to nie wszystkie naraz. Niedługo kogoś tu przyślę do pobrania krwi.
Uśmiechnął się do Daniela, jakby bardzo się cieszył z tego, że go widzi.
- Nic mi nie jest - Sauvage powiedział bardziej do siebie niż do nich.
Wyglądał jakby w ogóle nie dostrzegał ich obecności.
- To tylko parę dni - szepnęła uspokajająco.
Spojrzał na nią jakby zaskoczony brzemieniem jej głosu.
- Nie lubię białych ścian - rzekł tak cicho, że ledwie go usłyszeli.
- Ja też nie.
Daniel zamknął oczy, pochylił się nieznacznie i przyłożył otwarte dłonie do uszu.
- Alaya, czy mogłabyś wyjść ze mną na chwilę? - spytał cicho Leonel.
Kiwnęła głową i oboje wyszli, zostawiając uchylone do połowy drzwi. Przeszli bardziej wgłąb korytarza i stamtąd do wolnej sali.
- Nie podoba mi się ta mina - oznajmiła.
Wyglądał jakby zamierzał powiedzieć jej coś, o czym był przekonany, że na pewno jej się nie spodoba.
- Leo?
- Przepraszam, ale trochę trudno jest mi...to ująć w słowa...
Mówił tonem, który wskazywał na to, że doskonale go zaplanował. Niepewność i wahanie, tak to właśnie miało brzmieć.
- Dziennikarze są tutaj z powodu Daniela - powiedział i cofnął się odruchowo o krok, jakby w obawie przed jej reakcją.
Alaya zamrugała kilkukrotnie, z niedowierzania mając nadzieję, że albo się przesłyszała, albo był to tylko bardzo nietrafiony żart.
- Słucham?
- Przykro mi, ale w jakiś sposób dowiedzieli się, że...
- Słucham?!
- Alaya...
- Co to ma znaczyć "w jakiś sposób", Leonel? - syknęła.
- Chyba nie chcesz insynuować mojej winy? - spytał, przyglądając się jej badawczo.
- Absolutnie nie. Jednak o tym, że Daniel ma być w tym szpitalu na badania - powiedziała z naciskiem. - wiedziało tylko parę osób i...
- To wszystko jest inaczej niż myślisz - przerwał jej smutnym tonem.
- Czyli? Dowiem się o co chodzi?
Leonel zamknął drzwi pokoju i westchnął.
- Wiesz, że są ludzie, którym bardzo zależy na tym, by uniemożliwić Danielowi dostęp do leków.
- Tak, już im się to udało - stwierdziła z goryczą, przypominając sobie o absurdalnej propozycji Marka.
- Rządzącym bardzo zależy na tym, aby ułożyć go w bardzo niedogodnej sytuacji i nie...- dodał, widząc, że chciała mu przerwać, najpewniej, by powiedzieć, że zaraz Daniela stąd zabierze. - ...nie powinnaś go stąd zabierać, naprawdę. Tak jest lepiej.
Przez chwilę milczała, a gdy przemówiła jej głos był bardzo spokojny.
- Proszę cię, Leo, wyjaśnij mi co to ma znaczyć.
Lekarz wziął głęboki oddech, oczywiście dokładnie na ten moment zaplanowany.
- Chodzi o to, że jeżeli Daniel nie zostanie w tym szpitalu na najbliższe dni to sytuacja drastycznie się pogorszy.
- Mów po francusku, a nie jakimiś pieprzonymi zagadkami! - fuknęła.
- Cześć!
Odwróciła się przez ramię i uśmiechnęła na widok Leonela.
- Hej - przywitała się cicho. - Wiesz może co za cyrk z tymi dziennikarzami przed wejściem?
Celter podszedł do nich, położył na szafce butelkę wody i niewielkie, przezroczyste pudełeczko z kilkoma tabletkami w środku. Następnie nałożył stetoskop, który zbliżył do klatki piersiowej Daniela.
- Oddychaj głęboko - nakazał mu przyjaznym tonem.
Po chwili kiwnął głową i zdjął przyrząd.
- Oprócz rezonansu magnetycznego wpisałem jeszcze elektromiografię, ultrasonografię dopplerowską tętnic, badanie płynu mózgowo-rdzeniowego, z pewnością nie zaszkodzi wszystkiego sprawdzić, ale spokojnie, to nie wszystkie naraz. Niedługo kogoś tu przyślę do pobrania krwi.
Uśmiechnął się do Daniela, jakby bardzo się cieszył z tego, że go widzi.
- Nic mi nie jest - Sauvage powiedział bardziej do siebie niż do nich.
Wyglądał jakby w ogóle nie dostrzegał ich obecności.
- To tylko parę dni - szepnęła uspokajająco.
Spojrzał na nią jakby zaskoczony brzemieniem jej głosu.
- Nie lubię białych ścian - rzekł tak cicho, że ledwie go usłyszeli.
- Ja też nie.
Daniel zamknął oczy, pochylił się nieznacznie i przyłożył otwarte dłonie do uszu.
- Alaya, czy mogłabyś wyjść ze mną na chwilę? - spytał cicho Leonel.
Kiwnęła głową i oboje wyszli, zostawiając uchylone do połowy drzwi. Przeszli bardziej wgłąb korytarza i stamtąd do wolnej sali.
- Nie podoba mi się ta mina - oznajmiła.
Wyglądał jakby zamierzał powiedzieć jej coś, o czym był przekonany, że na pewno jej się nie spodoba.
- Leo?
- Przepraszam, ale trochę trudno jest mi...to ująć w słowa...
Mówił tonem, który wskazywał na to, że doskonale go zaplanował. Niepewność i wahanie, tak to właśnie miało brzmieć.
- Dziennikarze są tutaj z powodu Daniela - powiedział i cofnął się odruchowo o krok, jakby w obawie przed jej reakcją.
Alaya zamrugała kilkukrotnie, z niedowierzania mając nadzieję, że albo się przesłyszała, albo był to tylko bardzo nietrafiony żart.
- Słucham?
- Przykro mi, ale w jakiś sposób dowiedzieli się, że...
- Słucham?!
- Alaya...
- Co to ma znaczyć "w jakiś sposób", Leonel? - syknęła.
- Chyba nie chcesz insynuować mojej winy? - spytał, przyglądając się jej badawczo.
- Absolutnie nie. Jednak o tym, że Daniel ma być w tym szpitalu na badania - powiedziała z naciskiem. - wiedziało tylko parę osób i...
- To wszystko jest inaczej niż myślisz - przerwał jej smutnym tonem.
- Czyli? Dowiem się o co chodzi?
Leonel zamknął drzwi pokoju i westchnął.
- Wiesz, że są ludzie, którym bardzo zależy na tym, by uniemożliwić Danielowi dostęp do leków.
- Tak, już im się to udało - stwierdziła z goryczą, przypominając sobie o absurdalnej propozycji Marka.
- Rządzącym bardzo zależy na tym, aby ułożyć go w bardzo niedogodnej sytuacji i nie...- dodał, widząc, że chciała mu przerwać, najpewniej, by powiedzieć, że zaraz Daniela stąd zabierze. - ...nie powinnaś go stąd zabierać, naprawdę. Tak jest lepiej.
Przez chwilę milczała, a gdy przemówiła jej głos był bardzo spokojny.
- Proszę cię, Leo, wyjaśnij mi co to ma znaczyć.
Lekarz wziął głęboki oddech, oczywiście dokładnie na ten moment zaplanowany.
- Chodzi o to, że jeżeli Daniel nie zostanie w tym szpitalu na najbliższe dni to sytuacja drastycznie się pogorszy.
- Mów po francusku, a nie jakimiś pieprzonymi zagadkami! - fuknęła.
Z trudem powstrzymał chęć uśmiechnięcia się.
- Ala, twój mąż jest jednym z najpotężniejszych czarodziejów, jak sama dobrze wiesz. Pogarszający się stan jego zdrowia jest im bardzo na rękę. Chcą mu narobić tylu problemów, by nie mógł nawet pomyśleć o tym, by działać przeciwko nim. Jeżeli wspomniałbym ci o tym wcześniej, to wszystko by pogorszyło. Nie wiem wiele, ale...
- Wiesz bardzo wiele - przerwała mu. - Tylko problem w tym, że niewielką ilością informacji się dzielisz.
- Ala, twój mąż jest jednym z najpotężniejszych czarodziejów, jak sama dobrze wiesz. Pogarszający się stan jego zdrowia jest im bardzo na rękę. Chcą mu narobić tylu problemów, by nie mógł nawet pomyśleć o tym, by działać przeciwko nim. Jeżeli wspomniałbym ci o tym wcześniej, to wszystko by pogorszyło. Nie wiem wiele, ale...
- Wiesz bardzo wiele - przerwała mu. - Tylko problem w tym, że niewielką ilością informacji się dzielisz.
- Mówię tyle ile mogę powiedzieć.
- Gdzieś to już słyszałam - rzekła, krzywiąc się. - Nie - dodała po chwili. - Tak nie będzie, nie będę bezczynnie...
- Alaya! - powiedział takim tonem, jakby chciał przywołać ją do porządku. - Jeżeli zrobisz cokolwiek to naprawdę pogorszy sytuację w okropny sposób.
- Nie pozwolę, by ktokolwiek krzywdził mojego męża - wycedziła przez zęby.
W jej zielonych oczach pojawiła się wroga zaciętość, która mogła znaczyć tylko to, że w żadnym wypadku nie zamierzała grać w grę, której reguł nie znała. Patrząc na nią, wiedział, że cokolwiek by teraz nie powiedział, ona za chwilę wyjdzie, zabierze stąd Daniela, najpewniej wyjadą gdzieś daleko, kompletnie odcinając się od świata, a do niego straci całkowite zaufanie. Autentycznie przestraszył się, że jeżeli czegoś nie zrobi to straci kontakt i z nią i z Danielem...
Nie mógł na to pozwolić i nie mógł powiedzieć wszystkiego w sprawie najbliższych wydarzeń, powiedział więc tylko część prawdy.
-------------------------------------------------------
- Gdzieś to już słyszałam - rzekła, krzywiąc się. - Nie - dodała po chwili. - Tak nie będzie, nie będę bezczynnie...
- Alaya! - powiedział takim tonem, jakby chciał przywołać ją do porządku. - Jeżeli zrobisz cokolwiek to naprawdę pogorszy sytuację w okropny sposób.
- Nie pozwolę, by ktokolwiek krzywdził mojego męża - wycedziła przez zęby.
W jej zielonych oczach pojawiła się wroga zaciętość, która mogła znaczyć tylko to, że w żadnym wypadku nie zamierzała grać w grę, której reguł nie znała. Patrząc na nią, wiedział, że cokolwiek by teraz nie powiedział, ona za chwilę wyjdzie, zabierze stąd Daniela, najpewniej wyjadą gdzieś daleko, kompletnie odcinając się od świata, a do niego straci całkowite zaufanie. Autentycznie przestraszył się, że jeżeli czegoś nie zrobi to straci kontakt i z nią i z Danielem...
Nie mógł na to pozwolić i nie mógł powiedzieć wszystkiego w sprawie najbliższych wydarzeń, powiedział więc tylko część prawdy.
-------------------------------------------------------
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz