NEXT CHAPTER


.

.

20.10.2013

49.
Suspense




MUSIC
- Około tygodnia.
Siedzący przed nią pacjent skinął głową, jakby ta wiadomość wcale go nie zaskoczyła. Alaya bardzo nie lubiła udzielać odpowiedzi na pytania odnośnie liczby dni, miesięcy czy lat życia jakie danemu choremu pozostało zanim choroba doszczętnie wykończy organizm. Większość chorych wpadała wtedy w płacz, panikowała, albo zupełnie nie przyjmowała takiej wiadomości do informacji. Oczekiwali współczucia i miłego słowa, a ona nigdy nie potrafiła nikogo pocieszać. Nie miała na takie rzeczy ani ochoty ani sił. Nie umiała wykrzesać z siebie żadnych uczuć do pacjentów. Miała na to w sobie zbyt wiele cynizmu i dystansu. Zbyt wiele też okrutnych rzeczy w życiu widziała, by spokojna śmierć w szpitalu robiła na niej jakiekolwiek wrażenie. Uważała, że większość ludzi nie podchodzi do kwestii śmierci tak jak powinni. Traktują ją jako najgorszą rzecz, jaka może się przytrafić, a przecież to sprawa tak naturalna jak wschód  i zachód słońca, jak narodziny dotyczy wszystkich i prędzej czy później spotka każdego. Wszystko jest dobrze, jeżeli tylko nie towarzyszy jej cierpienie.
Był to Jackques Lavelle, czterdziestoletni ojciec czwórki dzieci i jeden z najlepszych aurorów francuskiego Ministerstwa Magii, ubrany w zwiewną, szpitalną koszulę nocną. Zdiagnozowano u niego szyszyniaka zarodkowego. Był to bardzo rzadki, szybko rosnący nowotwór ośrodkowego układu nerwowego, wywodził się z niezróżnicowanych komórek szyszynki, czyli jednego z gruczołów wydzielania wewnętrznego, mieszczący się pomiędzy wzgórkami górnymi blaszki pokrywy, w zagłębieniu pod blaszką czworaczą. Nowotwór ten należy do grupy prymitywnych guzów neuroektodermalnych.
- Niedługo przyjedzie tu moja żona - powiedział. - Zastanawiam się czy...
Przerwał, jakby nie był do końca pewny, czy chce dokończyć wypowiedź. 
- Pani ma męża - wywnioskował, zerkając na jej lewą dłoń z obrączką wokół serdecznego palca. - Gdyby był umierający...chciałaby pani, żeby wyznał wszystkie swoje, nawet te najgorsze sekrety?
- Tylko jeżeli sam odczuwałby taką potrzebę - odpowiedziała spokojnie.
Po chwili ciszy zabrała wszystkie dokumenty i skierowała się o wyjścia z sali, ale mężczyzna po raz kolejny się odezwał.
- Znienawidziłaby go pani gdyby okazało się, że...to wyjątkowo niepochlebne fakty? - zapytał.
Odwróciła się przez ramię i pokręciła głową. 
- Nigdy. Pańska żona tez pana nie znienawidzi, jeżeli naprawdę pana kocha.
Wyszła, zamykając z sobą drzwi. Przystanęła pod ścianą na korytarzu, przeglądając akta innego pacjenta, z zapalaniem pnia mózgu Bickerstaffa, u którego rokowania były o wiele bardziej pozytywne. Odgarnęła za ucho kosmyk czarnych włosów, przeniosła ciężar ciała na prawą nogę, lewą zginając lekko i opierając o ścianę. Około tygodnia. Tyle też pozostało do przyjęcia organizowanego przez Najwyższą Radę Mistrzów. Z każdym dniem czuła się coraz bardziej spokojna. Zastanawiała się też czy obecność Daniela i Marka w jednym, chociaż ogromnym, miejscu nie sprowokuje ich do jakiejś kłótni. W końcu panowie, łagodnie mówiąc nie przepadali za sobą.
Od czasu wywiezienia wszystkich pacjentów z oddziału psychiatrycznego miała wrażenie jakby bardzo oddaliła się od swojego postanowienia, by wywęszyć co takiego właściwie się działo. Duża ilość pracy, zmęczenia i zbliżająca się gala również nie sprzyjały zagłębianiu się w tę sprawę. Przez myśl przemknęło jej nawet, by całkowicie dać sobie z tym spokój, że może lepiej będzie posłuchać się Marka, który przekonywał, że dla jej bezpieczeństwa lepiej będzie gdy się całkowicie od tego odsunie i przestanie szukać informacji.
Westchnęła, przerzucając kolejną kartkę.  Uniosła głowę, słysząc szybkie kroki na korytarzu. To żona Lavelle'a biegła w stronę sali, w której leżał jej ukochany mąż. Alaya przerwała czytanie wyników badań, przyglądając się jak kobieta wchodzi do pomieszczenia i wita się z Lavellem. Ze względów bezpieczeństwa i, by umożliwić lekarzom szybkie reagowanie, sale były przeszklone od połowy wysokości ścian. Ciekawa była jak kobieta zareaguje na to, co powie jej mąż. Czy w tej jednej chwili zapomni o tym jak to ponoć bardzo go kochała. Alaya z żalem obserwowała jak często w tych czasach ludzie zapominają co to znaczy kochać. Wyznawali sobie uczucia, o których prawdziwej formie nie mieli nawet pojęcia. Ona nie wyobrażała sobie, by można było tak po prostu przestać kochać. Wiedziała, że Daniela kochać będzie zawsze, zupełnie niezależnie od tego, co zrobił, co robił i co będzie robił. Przykre było to jak teraz ludzie spłycili pojęcie miłości. Przyrównując ją niemal do egoistycznej żądzy zaspokajania własnych potrzeb. Wszyscy patrzyli tylko na siebie, co takiego druga osoba dla nich zrobiła, stawiali oczekiwania i wymagania, udając przy tym, że przecież wcale nie myślą egoistycznie. Miłość, czyli pragnienie szczęścia drugiej osoby była dzisiaj bardzo rzadko spotykanym zjawiskiem. Więzi matek z ich dziećmi w większości jeszcze trzymały się tej zależności, ale w związkach partnerskich każdy patrzył tylko na to, co dostał, a nie co powinien z siebie wykrzesać. I jak tu się dziwić, że staż związków z każdym rokiem był coraz krótszy?
Patrząc na to, jak mężczyzna czule wita się z żoną, jak przymierza się do powiedzenia jej nieprzyjemnej prawdy, była wręcz pewna, że kobieta za chwilę na niego nakrzyczy, wyzwie, a następnie z płaczem wybiegnie z sali. Wiele już takich scen widziała. Niemały szok sprawił jej więc widok kobiety, która zamiast zdenerwować się, przytuliła swojego męża do siebie, szepcząc coś do niego. Czyżby jednak miłość? Ktoś inny wzruszyłby się, ale ona była jedynie zaskoczona. Może jednak ludzkość nie zapomniała całkowicie, co to znaczy kogoś kochać.
Zamknęła akta innego pacjenta i otworzyła z powrotem te dotyczące Lavelle'a. Przyjrzała się zdjęciom obrazowania metodą rezonansu magnetycznego, zastanawiając się czy rzeczywiście nie można poddać go leczeniu. Szybko rosnący guz osiągnął już zbyt duże rozmiary, by leczyć go metodą eliksiru Secourirre'a, ale gdyby tak inaczej go zastosować...
- Długo to on nie pożyje - usłyszała męski głos.
To jednej z innych neurochirurgów zaglądał jej przez ramię.
- Na moje oko to jakieś siedem dni, może osiem - mruknął.
Leonel Celter, wysoki, zawsze elegancki mężczyzna z wieloletnią praktyką był jednym z najlepszych lekarzy w Paryżu. Przed chwilą musiał opuścić salę operacyjną, bo miał na sobie jeszcze specjalny strój.
Alaya nagle zatrzasnęła akta Lavelle'a i wyprostowała się. Wpadła na pewien pomysł.
- Może jednak moglibyśmy użyć eliksiru Secourirre'a... - powiedziała cicho, analizując w myślach całą sytuację.
- Ależ skąd - żachnął się. - Ten eliksir pozwala zwalczyć jedynie o wiele mniejsze...
- Można podać go nie doustnie, ale operacyjnie...wprost na to miejsce.
- Operacyjnie? - zamyślił się. - To mogłoby zadziałać, ale też tylko przy mniejszym guzie. Eliksir Secourirre'a jest zbyt słaby na...
- Zadziałałby jeżeli wzmocnilibyśmy go ciemiernikiem błękitnym i elfim zielem.
- Tak, ale wtedy zniszczyłoby nie tylko guz, ale i cały mózg.
- Niekoniecznie. To bardzo niebezpieczne, ale...
- Zakładając, że podejmiemy się tego i otworzymy mu czaszkę to jedno drgnienie dłoni, jedna kropla spadnie nie na to miejsce gdzie trzeba i zabijemy faceta - rzekł, unosząc kąciki ust.
Westchnęła.
- I tak umrze za kilka dni.
- Spróbować można - wzruszył ramionami.  - Ale ja go nie poproszę o zgodę na operację.
- Dobrze, ja to zrobię - powiedziała z rezygnacją.
Rzuciła koledze chłodne spojrzenie i chciała odejść, ale on jeszcze raz się odezwał.
- Alaya, poproś go od razu żeby podpisał zgodę na pobranie narządów. Mamy deficyt nerek i wątrób.

*

Daniel westchnął głęboko i opuścił głowę. Nie do końca potrafił o tym rozmawiać. Nie do końca sobie z tym radził. Rozmawiał właśnie z Tobiaszem o stanie zdrowia Severusa. Wszystkie słowa, które chciałby powiedzieć uwięzły mu w gardle jak coś dużego, nieforemnego, boleśnie wciskającego się w tkanki i uniemożliwiającego nawet normalne oddychanie. A przecież nawet nie wiedział, co mógłby powiedzieć. Że gdyby tylko mógł, oddałby Severusowi własne zdrowie? Jaki to miało sens? Nie lubił takich stwierdzeń, ponieważ wydawały mu się zupełnie bez znaczenia. Wszystkie obietnice według niego powinny być wyrażane wtedy gdy jest możliwość spełnienia ich. Wypowiadane z całkowitym przekonaniem i z całkowitą odpowiedzialnością oraz gotowością spełnienia danej obietnicy o każdej porze dnia i nocy. Tak to widział. Kiedy jednak nie było możliwości, by w jakikolwiek sposób swoje dobre chęci spełnić, po co o nich mówić? Kojarzyło mu się to z fałszywą chęcią pomocy, jaką większość ludzi manifestowało w chwilach, gdy tej pomocy udzielić nie można było, a gdy pojawiała się szansa na wsparcie, ci wszyscy ludzie chowali się po kątach, zapominając o własnych słowach. Severus doskonale zdawał sobie sprawę, że Daniel zrobiłby dla niego wszystko co tylko w jego mocy, często przy tym naginając granicę tego, co niemożliwe z tym, co możliwe. Ta sytuacja była patowa i chociaż Severus ani słowem się nie uskarżał, Sauvage wiedział, że myśl o tym, co się z nim dzieje, dręczy go dzień w dzień i noc w noc. Tak bardzo starał się odsuwać ją w jak najdalsze zakamarki swojej świadomości, koncentrując się na tym jak może pomóc swojemu synowi, na swojej pracy i wielu innych rzeczach. Tak naprawdę bardzo rzadko skupiał się na sobie. Jego życie było przepełnione cierpieniem i poświęceniem. Praktycznie wyparł ze swojego słownika słowo "strach", bo przecież nie liczyło się niebezpieczeństwo, nie liczyło się to jak wiele sam traci, skoro dzięki temu przyczynia się do bezpieczeństwa Harry'ego. Teraz, kiedy to oddaliło się od chłopca, myśl o konsekwencjach swoich wyborów musiała nawiedzać go coraz częściej. 
Daniel niepokoił się o niego, ale był to bardzo bolesny rodzaj zmartwienia, który sprawiał jedynie ból przez nieznośną bezsilność i złość na to, że jest jak jest. Złość na odwieczny brak sprawiedliwości i brak możliwości. Danielowi kojarzyło się to z uczuciem, jakie miał kiedy podczas jednej ze średniowiecznych wojen, w której brał udział. Został uwięziony w celi głęboko pod ziemią, zamknięty, bez różdżki, światła, jedzenia i jedynie z niewielkim wiadrem wody. Opadły z sił spędził tam kilkanaście długi dni, w czasie których był przekonany, że to podziemne pomieszczenie, a właściwie nora, będzie jego trumną. Nie czuł strachu, przerażenia ani smutku. Pogodził się, zaakceptował tę sytuację. To uczucie uwięzienia i beznadziei sytuacji wydawało mu się pasować do tego, jak musiał się czuć Severus. Jednak on w końcu zdołał się uwolnić. Wyczerpując swoje siły do granic możliwości. 
Bardzo chciał mieć nadzieję, że i w przypadku jego przyjaciela w końcu uda się znaleźć rozwiązanie, drobną szczeliną, którą dzięki ciężkiej pracy i sile będzie można poszerzyć na tyle, by wydostać się z pułapki. Bardzo chciał, ale nie potrafił. Nadzieja to ujmująca i zarazem niebezpieczna rzecz. Może rozbudzić zmysły, może utrzymywać przy życiu, może nieustannie dostarczać powodów do oddychania, ale jednocześnie mydliła oczy. Zasiewała ziarenko niepewności, które gdy w końcu nie uda mu się rozwinąć, zamienia się w ciężki kamień, który ciąży na sercu. Był bardzo emocjonalny, ale pomimo tego jego umysł pozostał do bólu racjonalny. Nie miał nadziei. Miał w sobie tylko przejmujący ból i złość. Mimo negatywności tych uczuć wcale nie chciał by ustąpiły. Niech trwają, powiedziałby, aby nigdy nie zamieniły się w obojętność i akceptację. Człowiekowi można zabrać prawie wszystko. Zdrowie, życie, wszelkie dobra materialne, ale póki żyje, nie można odebrać mu jego postawy. Tego, jak chce ustosunkować się do sytuacji, która go spotkała. Dlatego właśnie Daniel był gotów przeżywać ten ból, tę złość, nigdy nie pozwalając, by brak możliwości pomocy uczynił go zrezygnowanym i obojętnym.
Wszelkie klątwy, którymi przez wieki poddawano torturom tysiące ludzi miały przeróżne działania, które sprowadzały się do podobnych efektów. W zależności od częstotliwości, intensywności i chęci kata, mogły pozbawić człowieka zmysłów rozerwać jego ciało na strzępy, zniszczyć je już po stosunkowo niedługim czasie albo doprowadzić je do powolnego obumierania. To uznawane było za najłagodniejszy efekt tortur, o ile można było w tej kwestii posługiwać się tym słowem. Bardzo powolne i niebywale bolesne obumieranie układu nerwowego. Neuron po neuronie. Wiadomo było, że najpierw obumiera układ nerwowy somatyczny, a po nim autonomiczny.
Za każdym razem kiedy Daniel o tym pomyślał, odczuwał wręcz fizyczną boleść. Przeżywał cudze emocje i sytuacje równie bardzo co własne, co powodowało niewyobrażalny chaos w jego sferze doznań i uczuć. Określanie go jako uosobienie empatii absolutnej było więc jak najbardziej adekwatne.
Upił łyk kakaa i spojrzał na siedzącego naprzeciwko niego mężczyznę. Przebywali w kuchni, już od ponad godziny dyskutując o tym trzecim, który najprawdopodobniej zaczytywał się właśnie w jakiejś księdze. Od paru dni Daniel czuł się lepiej. Zupełnie nie pamiętał incydentu ze skrzypcami i nie miał pomysłu dlaczego gorączka nie opuszczała go tak długo. Właściwie temperatura wciąż nie zeszła mu poniżej trzydziestu siedmiu stopni, ale nie był to już tak zły stan. Teraz ani trochę nie przejmował się sobą.
Swoim wręcz nawykiem, rozumiał jaki szok przeżywał ojciec Severusa. Jego przerażenie pogłębiło się kiedy Daniel wyjaśnił mu dokładnie co się dzieje w organizmie jego syna. Nie był zdolny do skomentowania tego wieloma słowami, ale Daniel doskonale potrafił wczuć się jego położenie. Obu im tak bardzo zależało na Sevie i obaj pozostawali bezradni.
Martwił się o Hermionę. Ona miała w sobie tę niebezpieczną nadzieję, która utrzymywała niej przekonanie, że ludzkie możliwości nie powiedziały w tej kwestii jeszcze ostatniego słowa. Że możliwe jest, by utworzyć miksturę, która chociaż zatrzymałaby postęp uszkodzeń, jeżeli nie cofnęła te już istniejące. Kochała Severusa i to uczucie było wodą na młyn dla jej chęci pomocy. Była zbyt młoda i zbyt niedoświadczona, by wiedzieć, że ta nadzieja prowadzi jedynie do bolesnego rozczarowania. Ale on nie miał serca, by zabijać w niej tę nadzieję, to płonące pragnienie, równie intensywne co jej uczucia względem Severusa.
- Nie potrafię tego przyjąć do informacji. Rozumiem co mówisz, ale nie mogę zaakceptować tego, że to dotyczy właśnie mojego syna - powiedział Tobiasz.
Jego głos był spokojny, w ogóle nie zdradzał jak bardzo to wszystko przeżywał.
Daniel skinął głową i przymknął na chwilę oczy. Raziły go promienie słoneczne, przedostające się do wnętrza kuchni przez odsłonięte okna. Dzień był wyjątkowo ciepły, prawdziwie letni i idealny na relaks na świeżym powietrzu. Z nich wszystkich jedynie Hermiona miała na to ochotę.
Wychylił się na krześle i wyjrzał przez otwarte drzwi na korytarz, by zobaczyć czy Severus przypadkiem tamtędy nie idzie. Chociaż młodszy Snape miał świadomość tego, że tamci rozmawiają o nim i będą rozmawiać, Daniel nie chciał, by ich podczas takich dysput zastał. Sev bardzo nie lubił gdy patrzyło się na niego jak na ofiarę, kogoś sponiewieranego przez życie. Jakby był to synonim słabości.
Severus tymczasem rzeczywiście czytał książkę. Próbował czytać, jego oczy zatrzymały się na jednym zdaniu, czytając je znów i znów. Wydrukowane słowa nie docierały do jego umysłu, który zbyt bardzo pochłonięty był analizą snu, jaki miał tej nocy, by dzielić uwagę na jeszcze coś innego. Jego sny najczęściej przedstawiały sceny z jego życia, z różnych jego okresów, kilkukrotnie w ciągu każdego tygodnia doświadczał też wrażenia spadania, ale bardzo rzadko miewał sny erotyczne. Być może dlatego, że erotyki jako takiej ogólnie w jego życiu nie brakowało, a być może po prostu miał zbyt wiele zmartwień. Tego snu nie można było właściwie sklasyfikować jako erotycznego. Śniło mu się ciemne, bardzo małe pomieszczenie bez dostępu do światła. Duszne i jakby obskurne. Przynajmniej z jakiegoś powodu takie miał wrażenie, nie mając możliwości przyjrzeć się mu dokładnie. We śnie nie miał na sobie swoich szat, które zwykle ubierał na lekcje, ani garnituru, bardziej coś pokroju jakiegoś ciemnego munduru. Tam właśnie całował się namiętnie z kobietą. Czuł, że nie jest mu obca, że dobrze ją zna, ale tej chwili nie potrafił stwierdzić kim była. Było zbyt ciemno, by mógł wyraźnie widzieć jej twarz. Jednym źródłem światła była wąska szczelina. Owa kobieta miała dość długie, najpewniej brązowe włosy, była od niego niższa około dwudziestu centymetrów i bardzo szczupła. Wydawała się słaba, jakby czymś wymęczona, ale nie uniemożliwiało jej to tak gorących pocałunków. Zapamiętał jeszcze tylko ciemnobrązowy kolor jej oczu. Miał wrażenie, że było w niej coś wyjątkowego, że nie służyła mu jedynie do zaspokojenia fizycznych potrzeb. Jakby coś do niej czuł. Jakby ją kochał. A przecież nigdy nie kochał żadnej kobiety poza Lily. Sen był więc dziwacznym wytworem jego wyobraźni i to go właśnie zastanowiło. Jego wyobraźnia nie miała  przecież w zwyczaju tak bardzo popuszczać wodzy fantazji. Była to wyobraźnia bardzo uporządkowana, logiczna i spójna. Takie wybryki zupełnie nie były w jej stylu.
MUSIC
Zatrzasnął książkę, uznawszy, że i tak nie ma pojęcia o czym jest. Odłożył ją na stolik i przetarł oczy. Spiker w radiu mówił właśnie o nowych obradach urzędników francuskiego Ministerstwa Magii, które miału na celu ustalenie wszystkich poprawek jakie zamierzano nanieść do prawa. A to, że należało nanieś poprawki uznała oczywiście Europejska Unia Magiczna. Było w tym coś podejrzanego. Może to, że udało się ją utworzyć tak szybko, właściwie bez żadnych dysput i konfliktów. Z pewnością niepokój wzbudzał fakt, iż tak niewiele informacji przedostawało się do opinii publicznej. Społeczeństwo miało dowiedzieć się jak prawo zostanie zmienione dopiero po fakcie. I jak to się miało do tych Fioravantich, o których Tom polecił mu dowiedzieć się jak najwięcej.
Westchnął, wziął kubek z wciąż jeszcze ciepłą herbatą i wstał z fotela, spokojnym krokiem kierując się w stronę przejścia z salonu na taras. Zdecydowanie bardziej wolał zimę od lata, ale nie można było odmówić tej porze pewnego uroku. Na zewnątrz delikatny wiatr rozwiewał mu włosy, w powietrzu unosiła się mieszanka intensywnych zapachów wszystkich kwiatów posadzonych w ogrodzie. Podszedł do barierki i oparłszy się o nią, rozejrzał się wokół. Pod pergolą, owiniętą przez różowe róże pnące, o bardzo sztywnych pędach, delikatnych, drobnych i bardzo licznych kwiatach, na żółtym kocyku z włóczki, ułożyła się Hermiona. Z lewą nogą zarzucą na prawą i podpierając głowę na poduszce, czytała książkę, której tytułu nie mógł dojrzeć. Miała na sobie sięgające kolan spodenki w pastelowym, miętowym kolorze i szarą koszulkę na wąskich ramiączkach. W pewnym momencie włożyła o książki zakładkę, zamknęła ją i odłożyła obok. Następnie wyprostowała nogi, ręce podłożyła pod głowę i zamknęła oczy, delektując się ciepłem i pięknym zapachem otaczających ją róż.
Patrząc na nią miał wrażenie jakby widział ją pierwszy raz od dłuższego czasu. Nie przypominała już małej dziewczynki, która zarozumiale popisywała się swoją wiedzą na swojej pierwszej lekcji Eliksirów i obsesyjnie wręcz chciała trzymać się zasad regulaminu szkolnego. Wciąż miała tendencje do zarozumialstwa, ale według niego było to całkowicie zrozumiałe i mieściło się w odpowiednich granicach. W przeciwieństwie do reszty nauczycieli, on nigdy nie okazywał jej uznania za wyjątkowe zdolności i obszerną wiedzę. Bardzo rzadko oceniał jej prace i wypracowania na W, chociaż wiedział, że w zupełności zasługiwały na najwyższe noty. Nie było to spowodowane jego złośliwością, to miało ją motywować, pobudzać do ciągłego rozwoju, by nigdy nie pomyślała, że jest już tak świetna, że nie może być lepiej. Pomijając już, że musiał przecież dbać o wizerunek niesprawiedliwego, wymagającego  i najbardziej niedoceniającego wysiłki uczniów nauczyciela. Wcześniej nie był pewien, czy Hermiona nie pozostanie jedynie w biernej roli spełniania czyichś poleceń i czytania czyichś książek, niezdolna do napisania własnej, do wykorzystania swojego potencjału. Teraz jednak wydawało mu się, że ten etap miała za sobą.
Nie spodziewał się, że mieszkanie z nią u Daniela będzie wyglądało w ten sposób. Spodziewał się raczej, że całe dnie będzie przesiadywała w jednej z bibliotek, a dopiero teraz dotarło do niego, że jest o wiele bardziej złożoną osobą niż mogłoby się wydawać. Bardzo starała się funkcjonować normalnie. Podejrzewał, że przymuszała się do tego, by każdego dnia wykrzesywać z siebie energię, nie pogrążać się w bólu i płaczu. Miała w sobie jakiś kojący, pozytywny spokój, który sprawiał, że przyjemnie przebywało się w jej towarzystwie. Była też o wiele bardziej dojrzała i oczytana od swoich rówieśników, aż zadziwiać mogło, że wciąż była w stanie znaleźć jakiś temat do rozmowy z nimi.
Przez cały czas jak ją znał postrzegał ją jedynie jako nadzwyczaj zdolną i często irytującą uczennicę. Pierwszy raz stykał się z nią poza murami zamku i zdał sobie sprawę z tego, że oboje pełnili tam tylko swoje role, które nie definiowały ich całościowo jako osób. O nim można było powiedzieć, że jest nauczycielem, ale przecież była to równie płytkie określenie jak nazwanie Hermiony po prostu uczennicą.
Usiadła, przeciągając się z ziewnięciem. Następnie wyprostowała się i uśmiechnęła, spostrzegłszy jego spojrzenie. Zanim któreś z nich zdążyło cokolwiek powiedzieć, Severus usłyszał szybkie kroki dobiegające z wnętrza domu. Daniel przebrał się w czarne spodnie i  białą koszulę z krótkim rękawkiem, do której przyczepił muchę. Za nim na taras wyszedł ojciec Seva.
- Już się naplotkowaliście? - zapytał Severus z szyderczym uśmieszkiem.
- Ależ skąd! - zaśmiał się Daniel. - Jesteś tematem-rzeką, nietoperku.
- Bardzo śmieszne - syknął brunet.
Daniel nie zwracał już na niego uwagi.
- Hermiono! - zawołał,  gestem pokazując jej, by przyszła.
Dziewczyna poderwała się z kocyka i przybiegła do nich.
- Hm?
- Zabieram cię na zakupy - oświadczył radośnie.
- Mnie? Dlaczego?
- Ponieważ domyślam się, iż nie jesteś w posiadaniu żadnej balowej sukienki?
- Balowej? - wytrzeszczyła na niego oczy.
Co prawda, miała kiedyś niebieską sukienkę, w której poszła na Bal w grudniu w czwartej klasie, ale od tamtej pory sporo urosła i nie mogłaby już jej nałożyć.
- Wybacz, że dopiero teraz o tym mówię, ale za tydzień idziemy na przyjęcie w Rzymie, organizowane przez Najwyższą Radę Mistrzów. To była coroczna tradycja, dwadzieścia lat temu ją porzucono, ale na szczęście od tego roku znów wraca. Dokładniej mówiąc to Sev cię zabiera, bo moje zaproszenie dla osoby towarzyszącej było już zajęte.
Severus posłał mu chłodne spojrzenie spode łba, na co Daniel jedynie szerzej się uśmiechnął.
- Ale.. - zaczęła z zakłopotaniem. - Ja nie mam pieniędzy.
- Nie żartuj sobie. Chodźmy, o tej porze nie powinno być dużego ruchu.
- Ja nigdzie nie idę - powiedział Severus.
- Phi - prychnął szatyn. - Ciebie nikt nie zaprasza.
Hermiona i Tobiasz parsknęli śmiechem.
- Ale, Dan - zaczęła Hermiona - nie możesz kupować mi sukienek i....
- Nie mogę? - przerwał jej, unosząc brwi. - Spróbuj mnie powstrzymać!
Złapał ją za rękę i pociągnął za sobą do wyjścia.

*
Hermiona jeszcze nigdy nie była w takim miejscu. Ogromny budynek w samym centrum Paryża widziała kiedyś tylko z daleka i nawet nie marzyła, by tam wejść, a co dopiero z zamiarem kupienia czegoś. To nie było miejsce dla każdego. Nie mógł tam ot tak wejść przeciętny mieszkaniec Paryża, czy też przeciętny przechodzeń. W owym budynku mieściło się prawdziwe centrum mody, gdzie prezentowane były ubrania projektowane przez najlepszych, najsławniejszych, najbardziej utalentowanych i oczywiście najdroższych projektantów z całego świata. Wnętrze tego obiektu przepełniał luksus. Złote lub srebrne zdobienia, eleganckie podłogi i ściany obwieszone obrazami i fotografiami przedstawiających głównie pokazy lub sesje. Zdawało się jakby wszystkie tysiące kolorów tego miejsca zlewały się w jedną, wielką tęczę. Hermiona czuła się oszołomiona i pozytywnie przytłoczona mieszaniną braw i dźwięków. Daniel wyglądał na wyjątkowo zadowolonego i aż tryskał entuzjazmem. Pociągnął ją wgłąb w stronę działu damskiego. Zatrzymał się na moment i przyjrzał się jej dokładnie, w myślach dokonując niezbędnych obliczeń pozwalających ustalić rozmiar, który nosiła. Następnie wręczył jej jeden z pojemnych koszyków, przeznaczonych dla kupujących.
- Bierz wszystko co tylko ci się spodoba - powiedział wesoło.
- Ale...
- I ani mi się waż krępować - pouczył ją, zanim zdążyła zaprotestować bardziej stanowczo.
Uśmiechnął się, zabrał koszyk dla siebie i moment później zniknął gdzieś pomiędzy wieszakami, co chwilę zdejmując z któregoś jakąś kreację i chowając ją do środka. Hermiona westchnęła i rozejrzała się wokół. Z każdej strony otaczały ją kolorowe stroje. Zerknęła ma metkę jednej z sukienek i cofnęła się z przerażenia. Kosztowała więcej niż był wart cały majątek jej rodziców. Wiedziała, że dla Daniela nie ma czegoś takiego jak zbyt wysoka cena, ale mimo to czuła się dość niezręcznie. Stwierdziła, że najlepiej będzie po prostu nie patrzeć na metki.
Zgodnie z poleceniem Daniela, wrzucała do koszyka wszystkie ubrania, które się jej spodobały. Tak sposobem trafiło tam kilka bluzek z krótkim rękawkiem, w różnych kolorach, dziesięć puchatych sweterków w pastelowych odcieniach, jeden przyozdobiony był białymi koraliki, inny czarną koronką, a jeszcze inny  wyszywany drobnymi perełkami. Przymierzyła również wiele par jeansów i spodni, wybierając w końcu cztery pary w ciemnoniebieskim kolorze i po parze ciemnozielonych i bordowych. Nie była osobą, która uwielbia spędzać całe popołudnia w sklepach, cały ten hałas i wielobarwny harmider przypominał jej ogromny plac zabaw dla miłośników mody. W ciągu kolejnej godziny zdecydowała się jeszcze na klka spódniczek i letnich sukienek różnej długości oraz parę eleganckich koszul. Nie ominęła też działu z bielizną i koszulami nocnymi, wybierając cztery koszulki z koronką. Uznała, że mogą okazać się przydatne, przecież bardzo prawdopodobne było, że przez najbliższe kilka tygodni jeszcze parę razy natrafi w łazience na pewnego nietoperza Oczywiście czysto przypadkowo.
Zatrzymała się przy sukienkach balowych. Wybór był tak ogromny, że już na samą myśl o przebieraniu pomiędzy wieszakami czuła się zmęczona. Odstawiła koszyk na podłogę i usiadła na jednej z sof. Dostrzegła wtedy zmierzającego w jej stronę Daniela i wytrzeszczyła na niego oczy. W rękach trzymał przynajmniej kilkanaście ogromnych toreb, wypchanych po same brzegi ubraniami, za które zdążył już zapłacić. Stanął przy niej i z ciekawością zajrzał do jej koszyka.
- Tylko tyle? - mruknął.
Tylko... - powtórzyła z naciskiem, wpatrując się we wszystko, co ze sobą przyniósł.
- Jeszcze buty, biżuteria... - wyliczył.  - Nie musisz się decydować teraz na jedną sukienkę, Hermiono. Weźmiemy wszystkie, które ci się podobają.
Hermiona spojrzała na niego i pokręciła lekko głową w rozbawieniu. Nie znała nikogo innego, kto zabrałby ją na zakupy do najbardziej prestiżowego centrum mody w Paryżu i dobrowolnie chciał wydać fortunę tylko po to, by sprawić jej przyjemność.
- Wybór odpowiedniej kreacji jest w tym wypadku bardzo ważny. Oczywiście nie wątpię, że w każdej sukience będziesz wyglądała pięknie, ale tutaj gra toczy się o pewne kamienne serduszko.
Roześmiała się.
- Nadal wydaje mi się, że mam słabe karty - stwierdziła.
- Skądże. Temu nietoperzowi dobrze zrobi jak na twój widok zaniemówi z wrażenia - powiedział, zdejmując z wieszaków kolejne trzy sukienki.
- Nie potrafię sobie tego wyobrazić.
- Nic trudnego - zawołał, rzucając w jej kierunku długą, białą suknię z rozcięciem. - On naprawdę sporo o tobie myśli. Martwi się.
Ścisnęła sukienkę w dłoniach i zamyśliła się. Myślał o niej? Martwił się? No proszę, robi postępy. Oczywiście, zauważyła, że zdarzało mu się odrobinę inaczej na nią spojrzeć. Nie bez znaczenia było, że w takich momentach miała na sobie jedynie długą do połowy uda koszulkę nocną... Daniel miał rację, to wszystko było ważne. Powinna wyglądać wyjątkowo. Utwierdzić Severusa w przekonaniu, że nie jest już małą dziewczynką. Uśmiechnęła się delikatnie.
Daniel usiadł obok niej, krzyżując ramiona.
- Często mam ogromną ochotę jakoś go mocno trzepnąć, żeby przejrzał na oczy. Ale nie wydaje mi się, żeby ogarniecie tematu zabrało mu jeszcze wiele czasu.
- Boję się - szepnęła.
- Odtrącenia?
- Tak.
- Rozumiem to doskonale. Naprawdę nie musisz. Jesteś o wiele zbyt inteligentna i o wiele zbyt piękna, by mógł cię odrzucić - stwierdził z przekonaniem. - A już szczególnie w tej sukience - dodał, wskazując na kreację, którą trzymała w rękach.
Wybrali jeszcze kilka zachwycających kreacji, następnie przeszli do działu obuwniczego. I tam Hermionie nie udałoby się powstrzymać Daniela przed wykupieniem sporej ilości asortymentu. Podobnie było przy kupowaniu biżuterii. Gdyby nie specjalne zaklęcie, które rzucono na torby, aby można było w nich zmieścić o wiele więcej rzeczy niż pozornie by się w nich zmieściło, nie zdołaliby tego wszystkiego sami wynieść.
- Hermiono, zostajesz na Historii w klasie owutemowej? - zapytał, gdy powoli zmierzali już do wyjścia.
- Tak - odpowiedziała, chichocząc.
- Hm? - zerknął na nią pytająco.
- Masz świadomość tego, że większość dziewczyn wybiera Historię tylko ze względu na ciebie?
- Chodzi o moje zdumiewające umiejętności nauczycielskie, prawda?
- Obawiam się, że nie - parsknęła śmiechem. - Nie widzisz jak na ciebie patrzą?
- Jak?
- Prawie tak jak ja na Severusa - mruknęła.
Daniel zatrzymał się i zagryzł policzki, żeby nie wybuchnąć ze śmiechu.
- A, no tak. Oczywiście, że to widzę. Cóż, niezmiennie młody wygląd chyba nie ma wad.
- Daniel! - usłyszeli głośne wołanie.
Odwrócili się. Bardzo szybkim krokiem kroczyli w ich stronę dwaj mężczyźni. Jeden z nich miał falowane, złociste włosy, bardzo starannie uczesane. Ubrany był w łososiowy garnitur do którego dobrał białą koszulę, jasnoróżową apaszkę i krawat. Hermiona wszędzie poznałaby ten pełen pewności siebie i samozadowolenia, lśniący bielą uśmiech Gilderoya Lockharta. Obok niego szedł nieco niższy osobnik, odziany w kraciastą koszulę, obcisłe spodnie w prążki i bordową kurtkę ze smoczej skóry. On również miał przewiązaną na szyi apaszkę, tylko, że w kolorze ciemnego granatu. Długie do ramion brązowe włosy związane miał czerwoną tasiemką.
- Witaj, Gilderoy - Daniel zwrócił się do blondyna. - Jack.
Wymienili krótki uścisk dłoni. Lockhart rozpromienił się jeszcze bardziej.
- Jak zakupy? - spytał.
- Owocne - mruknęła Hermiona.
- A co wy porabiacie w Paryżu? Jest jakaś wyprzedaż? - zapytał Sauvage.
Scabior prychnął.
- Nie wiesz?
- Paryski Tydzień Mody! - zawołał Gilderoy.
- Ah, no tak. Jakże mogłem zapomnieć.
Hermiona zacisnęła usta, hamując śmiech.
- Poza tym przygotowuję się do promocji mojej najnowszej książki - kontynuował poważnym tonem złotowłosy. - Dotyczy ona mojego bohaterskiego czynu jakim było uratowanie tego...yy...Rona! Biedaczek na zawsze zostałby w tym kokonie gdybym go nie odnalazł. Pajęcze dochodzenie w Zakazanym Lesie już dostępne w sprzedaży! Macie szczęście, że mnie tutaj spotkaliście, dostaniecie darmowe egzemplarze z autografem!
Wyjął z siatki dwie opasłe książki, następnie wyciągnął długopis z kieszeni marynarki. Podpisał każdą z nich i podał je Hermionie. Okładki przedstawiały oczywiście samego Gilderoya w eleganckiej szacie na tle mrocznego lasu. W oddli można było dopatrzeć się rudej czupryny osobnika zawiniętego w kokon.
- To miłe z twojej strony, dziękujemy - powiedział Daniel.
Po jego tonie wyczuła, że i on powstrzymuje się od śmiechu.
- Nie ma za co! Mogę też wam zdradzić, że zamierzam w najbliższym czasie zabrać się za pisanie książki, w której opiszę swoje wrażenia z wszelkiego rodzaju wyprzedaży. Mam już tytuł! Polowanie na apaszki. Czyż nie brzmi idealnie?
- Perfekcyjnie - powiedział z przekonaniem Scabior.
- Właśnie! W planach mam też napisanie swojej autobiografii o tytule: Liliowe uniesienia. Ale to dużo pracy i nie wiem kiedy nastąpi publikacja.
- Koniecznie mnie o tym zawiadom - rzekł Dan.
- Nie omieszkam! - zawołał radośnie.
Rozmawiali jeszcze chwilę, a później Lockhart i Scabior pożegnali się, twierdząc, że śpieszą się na pokaz. Dopiero gdy odeszli na bezpieczną odległość, Daniel i Hermiona pozwolili sobie wyśmiać się do woli.

 *
Draco przechadzał się wolnym krokiem po swoim pokoju w willi Malfoyów. Było to duże pomieszczenie o wysokich ścianach i podłodze pokrytej płytami ciemnozielonego marmuru. Pod jedną ze ścian, na przeciwko największego okna, stało ogromne, dębowe łóżko z czterema zdobionymi srebrem kolumienkami i baldachimem z jasnego materiału. Obok łóżka mieściła się szafka nocna, a parę metrów dalej trzy ogromne szafy wyrzeźbione z ciemnego drewna.  Na prawo od nich stało lustro o wysokości podobnej do wzrostu typowego mężczyzny. Jego ramy ozdobione były srebrnymi wężykami o niewielkich rozmiarach oraz odłamkami szmaragdów. Na ścianie powieszono ciemną, z pewnością bardzo drogą gitarę. Oprócz tego w pokoju było długie, solidne biurko, krzesło dwa czarne, skórzane fotele i kilka regałów z książkami, sięgającymi od posadzi po sam sufit. Z kolei z tego sufitu zwisały dwa kryształowe żyrandole mieniące się wielobarwnie w świetle słońca.  Na blacie biurka stały ułożone w rządku trzy kolumny ustawione z podręczników do szóstej klasy. Obok leżało jeszcze kilka z piątej, pośrodku kilka arkuszy papieru i przybory do pisania. Pomimo dobrych chęci nie miał tego dnia ochoty na pisanie wypracowań. 
Przystanął przy oknie, odgarnął ciężką, zieloną kotarę i wyjrzał na zewnątrz. Miał widok na długą , pokrytą żwirem aleję, otoczoną wysokim, starannie przystrzyżonym żywopłotem. Trzy postacie ubrane w długie, czarne szaty żwawo podążały w stronę wejścia do dworu. Wszyscy unieśli lewe dłonie, jakby w geście powitania i przeszli przez imponującą bramę jakby czarny metal, z którego została zbudowana był jedynie dymem. Kiedy znikli mu z oczu, w oddali pojawiły się kolejne postacie. Zasłonił kotarę i odsunął się od okna. Przez uchylone drzwi jego pokoju wkroczył pies. Śnieżnobiały golden retriever. Łypnął na niego dużymi oczami i ułożył się na puchatym, ciemnoszarym dywanie. Draco schylił się i pogłaskał go po pysku, na co Timber, bo tak zwał się pies, polizał go po dłoni. 
Chłopak wyprostował się, obrzucił pokój niespokojnym spojrzeniem, zabrał różdżkę ze stołu, którą następnie schował do kieszeni spodni i wyszedł. Przeszedł szybkim krokiem przez długi korytarz, jarzący się w świetle lamp. Ciemnofioletowe ściany obwieszono obrazami: portretami członków rodziny, pejzażami czy też martwą naturą. Pies wybiegł z pokoju, podążając za swoim panem i merdając długim i włochatym ogonem. Doszli do długich, bardzo szerokich schodów z białego marmuru. Dźwięki jego kroków odbijały się i głośno toczyły dalej. Kierując się w stronę salonu, słyszał podniecone męskie głosy, ale zbyt zlewały się w jeden szum, by mógł  określić temat ich rozmowy. Chociaż ten wcale nie był taki trudny do odgadnięcia.
Salon dworu Malfoyów był ogromnym, owalnym pomieszczeniem o ścianach dwukrotnie wyższych niż było to zwyczajne. Co kilka metrów zwisały z sufitu takie same, kryształowe żyrandole jak w jego pokoju, jedynie o wiele większe. Pod jedną z ciemnofioletowych ścian mieścił się wielki, biały kominek, zastawiony drogimi figurkami. Pośrodku pomieszczania stał długi, ciemny stół o lśniącym blacie, zastawiony kilkunastoma, wyjątkowo zdobionymi krzesłami. Podłogę wyłożono ciemnymi, idealnie wypolerowanymi panelami. Znajdowały się tam również eleganckie meble takie jak skórzane sofy, fotele, drewniane ławy, solidne regały, szafki, których półki zastawione były przepięknymi, drogimi przedmiotami, pamiątkami i książkami. Był również barek z szerokim wyborem wytrawnych win, whiskey, wódek i innych trunków. Na długiej sofie siedziała Narcyza Malfoy. Długie, jasne włosy upięte miała w ciasny, starannie ułożony kok. Miała na sobie elegancką garsonkę w kolorze ciemnego granatu, idealnie pasującą do koloru jej oczu oraz biżuterii wykonanej z akwamarynu, na którą składały się długie kolczyki, bransoletka, naszyjnik, pierścionek oraz broszka, którą kobieta przypięła po lewej stronie. Była sztywno wyprostowana,  z zarzuconą lewą nogą na prawą, a splecionymi dłońmi opartymi o kolano. Jej tak piękna twarz wydawała się być zupełnie pozbawiona wyrazu. Nie można było domyślić się o czym w tej chwili myślała. Usłyszawszy kroki, obróciła się przez ramię. Wtedy przez moment przez jej twarz przemknął cień zmartwienia, troski przemieszanej ze strachem gdy ujrzała syna. Ów cień zniknął równie szybko jak się pojawił. Tymczasem Lucjusz Malfoy pogrążony był w żywej dyskusji z przybyłymi śmierciożercami. Draco przyglądał się tej scenie, jakby wcale nie miał w niej uczestniczyć. Jakby był jedynie obserwatorem zza zamglonej szyby. Nie chciał brać w tym wszystkim udziału, wiele by dał by być teraz gdzieś daleko, najchętniej w Atenach, dokąd na dwa tygodnie razem z rodzicami wyjechała Marlene. A on musiał psychicznie przygotowywać się na coś, czego nie był w stanie sobie nawet wyobrazić. 
Stał tak w zadumie, przerwanej dopiero przez psa, który głową trącił jego rękę, domagając się pieszczot. Chwilę potem rozległ się donośny dźwięk dzwonu, sygnalizujący przybycie kolejnego gościa. Lucjusz polecił pozostałym zająć miejsca przy stole, a sam pobiegł czym prędzej do drzwi. Minął Dracona, zupełnie nie zwracając na niego uwagi. Yeaxley, Rosier, Dolohow, Mucliber, Rookwood i kilkunastu innych zasiadło na krzesłach. Atmosfera wydawała się napięta, pełna nerwowego oczekiwania i ciekawości. Draco nie bał się, ale odczuwał głęboki niepokój. Jakby miał za moment skoczyć na główkę do głębokiej, nieznanej wody.
Nie minęło parę minut kiedy do salonu wrócił Lucjusz, a wraz z nim wysoki, ciemnowłosy mężczyzna ubrany w ciemnoszary garnitur i jasną koszulę. Włosy miał bardzo starannie ułożone, jakby od linijki. Pachniał bardzo drogą wodą kolońską i cygarami, a w prawej dłoni trzymał niewielką, czarną walizkę. Lucjusz zajął miejsce przy stole i przywołał syna gestem dłoni, aby usiadł obok niego.
Antoniusz stanął u szczytu stołu, odłożył walizkę na blat, następnie splótł dłonie, wyprostował się i obrzucił zgromadzonych tajemniczym spojrzeniem.
Odchrząknął.
- Witajcie.
Jego głos potoczył się po ogromnym pomieszczeniu ze złowieszczym odbiciem. I on i Kajusz byli bardzo charyzmatyczni, ale w zupełnie inny sposób. Antoniusz nie był tak spokojny i wyważony jak jego młodszy brat. Bardzo łatwo się denerwował, co nawet było po nim widać gdy przyglądało się napięciu odmalowanym na jego twarzy.
Draco widział go pierwszy raz w życiu i od razu odniósł wrażenie, że jest to ktoś bardzo potężny i bardzo żądny władzy. Wyczuwało się od niego chłód i dystans większy od tego, którym emanował Czarny Pan, co już  było bardzo wymowne. Samo tylko jego zimne spojrzenie bystrych oczu mogło całkowicie pozbawić rozmówcę pewności siebie.
- Przyszedłem tutaj, aby bardziej szczegółowo przedstawić wam plan działania. Nie będziecie pracować w taki sposób jak do tej pory to robiliście - kontynuował. - Niedługo decyzją Rady Europejskiej Unii Magicznej, Korneliusz Knot zostanie usunięty ze stanowiska Ministra Magii. Jak wiecie, zastąpi go Thomas Riddle. Już teraz wprowadzane są zmiany prawna i personalne w Brytyjskim Ministerstwie Magii, tak aby prawo wszystkich krajów członkowskich było spójne i jednolite. Czemu to wszystko służy?
Zgromadzeni przy stole śmierciożercy popatrzyli po sobie.
- Kontroli? - zasugerował Yeaxley.
- W rzeczy samej. Kontrola. Regulacja społeczeństwa. Państwo powinno stawiać przed poszczególnymi obywatelami konkretne obowiązki, z których dany obywatel winien wywiązywać się sumiennie i zgodnie z oczekiwaniami. Szeroko rozumiana wolność prowadzi do swawoli i anarchii, co dalej doprowadza do powolnego upadku całego systemu. Najważniejsza jest kontrola, taka kontrola, która będzie jednocześnie stwarzać obywatelom iluzję wolności. Iluzję, że wciąż mogą robić czego tylko zapragną.
Morderstwa nie są naszym celem. Nie chcemy zabijać. Ale w żadnym razie nie czujcie się zawiedzeni - dodał, z krzywym uśmiechem, na widok ich posmutniałych i zdziwionych min. - Pogląd, iż śmierć jest najgorszym co może człowieka spotkać jest wysoce niewłaściwy. Jeżeli ktoś ma co do tego jakiekolwiek wątpliwości chętnie go przekonam o swojej racji.
Odczekał chwilę, ale nikt się nie odezwał.
- Kontrola - powtórzył. - Kontrola działań, kontrola zachowania, kontrola magii, kontrola ludzi, kontrola ich myśli. Kontrola. Musicie zrozumieć jak ważne jest to słowo. Musicie zrozumieć jak wiele daje władzy i potęgi.  Jak wiele można osiągnąć.
Jesteście uprzywilejowani. To głównie wy i wraz z pozostałymi śmierciożercami będziecie odpowiedzialni za kontrolę. Już w przyszłym tygodniu zgromadzicie się w specjalnie przygotowanym do tego celu miejscu. Po to, byście mogli zrozumieć władzę jaką składamy w wasze ręce, żebyście umieli ją zrozumieć, docenić i wykorzystać.
Wasze doświadczenie w walce jest bardzo imponujące, ale i niezbyt użyteczne w działaniach, których będziecie uczestniczyć.  Zostaniecie poddani specjalistycznemu szkoleniu, które pomoże wam rozwinąć już nabyte umiejętności i posiąść nowe, cenniejsze.
Zdaję sobie sprawę z tego, iż bardzo chcielibyście poznać konkrety całej sprawy, więc trochę ich wam udzielę. Będziecie uczyć się magii, której nie znacie. Najczarniejszej i najbardziej potężnej magii jaka istnieje.  O tym jak jej używać oraz w jakim celu. To będzie wyczerpujące zadanie, ale liczę, że żaden z tych, przed którym zostanie ono postawione, nie ugnie się. W jakim celu będziecie się jej uczyć? By ją wykorzystać. Wykorzystać w sposób, w jaki będzie rozkażemy wam ją wykorzystać. Spokoje, pokryje się to z waszymi chęciami i ambicjami. Nie ja będę prowadził owe szkolenie, ale moi zaufani i wykwalifikowani pracownicy. Poznacie również mojego brata, Flawiusza, który jest mistrzem w...odpowiednim wykorzystywaniu pewnych zaklęć. Uprzedzam, to nie będą wakacje. Każdy, kto stwierdzi, że nie podoła, zmieni swoją rolę kontrolującego na kontrolowanego. Musicie wykrzesać z siebie maksimum swoich możliwości, a następnie wznieść się jeszcze wyżej, ponad nie. Obowiązuje was całkowite zaangażowanie. W waszym interesie jest, by pokazać się z jak najlepszej strony i udowodnić, że zasługujecie na role, jakie wam powierzamy.
Zapadła cisza. Narcyza, która przyglądała się tej scenie, siedziała wciąż sztywno na sofie. Bała się poruszyć, wydać siebie jakikolwiek dźwięk, by nie zwrócić na siebie uwagi najważniejszego z przybyszów.
- Wciąż nie rozumiem do czego to wszystko prowadzi.... - mruknął Rookwood. Mężczyzna o podłużnej, ziemistej twarzy, ciężkich powiekach przykrywających niewielkie oczy i długim, krzywym nosie.
- Wasze szkolenie prowadzi do wykwalifikowania was w odpowiednim stopniu, tak abyście mogli działać w  konkretny sposób. Jaki? Na to proste pytanie można udzielić jedynie złożonej odpowiedzi. Jak mówiłem, najbardziej liczy się kontrola. Utrzymywanie społeczeństwa w odpowiednich ryzach. Społeczeństwo zbyt bardzo przyzwyczaiło się do zbyt dużej wolności i tego, że wszystko mu wolno. Otóż nie. Szczególnie ważne będzie też odpowiednie przystosowanie do życie osób urodzonych w mugolskich rodzinach. Nie będziemy ich zabijać. Będziemy ich przystosowywać - powiedział, szczególnie akcentując ostatnie słowo. - Bardzo ważna jest też kontrola w szkołach. Największym obiektem jest oczywiście publiczna szkoła w Hogwarcie. To tam zostanie oddelegowany kilkudziesięcioosobowy zespół, którego zadaniem będzie pilnować, aby żaden przepis nie był łamany. Będziecie musieli zapobiegać i w razie potrzeby karać.
Wiecie, co wzbudza posłuszeństwo i uległość? Strach. Gdy człowiek się boi, jest w stanie zrobić bardzo wiele dla chociażby iluzji odrobiny bezpieczeństwa. Nad przestraszonym człowiekiem można w prosty sposób zapanować. Wykorzystać ich strach przeciwko nim. Będziecie zaskoczeni jak proste to może być, gdy już pewnych rzeczy się nauczycie.
- Czyli będziemy torturować nieposłusznych uczniaków? - zarechotał Dołohow.
Antoniusz zacisnął pięści. Gdy znów przemówił, w jego głosie czuć było zalążek irytacji. Nie lubił grubiaństwa.
- Tak bym tego nie nazwał. Chociaż sam sposób waszych działań będzie się wam wydawał podobny do tego, do którego przywykliście, musicie mieć świadomość, że to będzie zupełnie co innego. Będzie wywierało inny efekt.
Kolejna sprawa. W imię czego ludzie pokonują swój strach i poświęcają się?
Draco odchylił się lekko na krześle i spojrzał na Antoniusza.
- Skłaniają ich do tego często chyba jakieś więzi z innymi - stwierdził.
Mężczyzna przytaknął.
- Jesteś bardzo młody, ale już rozumiesz pewne mechanizmy - zwrócił się do niego. - To bardzo dobrze rokuje. Tak, więzi. Uczucia. Uczucia takie jak miłość, przyjaźń, pożądanie, przywiązanie, troska. Wydają się tak dobre, tak szlachetne... Wydają się, bo tak naprawdę uczucia wszystko niszczą., Także takie uczucia jak nienawiść, złość, zawiść, żądza zemsty, smutek, rozpacz, czy psychiczny ból. Uczucia niszczą. Popychają ludzi do czynów, których ci sami nie spodziewaliby się po sobie. Sprawiają, że człowiek nagle zaczyna działać inaczej. Popełnia błędy. Nie musicie teraz rozumieć jak to się wiąże z naszymi planami, ale zachowajcie w pamięci te słowa. To okaże się wyjątkowo ważne.

*
Mark zajął miejsce na jednej z ławek, obserwując syna,  beztrosko bawiącego się na placu zabaw z innymi dziećmi. Upił łyk kawy mrożonej, kupionej w pobliskiej kawiarni za śmiesznie wysoką cenę, a następnie oparł się wygodnie. 
Był to pierwszy od paru tygodni dzień niezapełniony ulewnym deszczem od świtu do zmierzchu. Co prawda, ciemne chmury znów zbierały się nad Londynem, ale wciąż pozostało kilka względnie suchych godzin, które można spożytkować w przyjemny sposób.
Poprawił nieco swój ciemnogranatowy krawat (idealnie komponujący się z jasnoniebieską koszulą i czarnym garniturem), wyjął z torby gazetę i rozłożył ją, spoglądając na tytuły artykułów z minimalnym zainteresowaniem.
Był obserwatorem. Musiał być cichy, spostrzegawczy, uważny i dyskretny. Przebiegły, sprytny, inteligentny, stanowczy i zapobiegliwy. Nie było to łatwe, ale jego wrodzone cechy bardzo mu w tym pomagały. Sprawiały, że trud, z którym wprowadzał stopniowo w życie swój plan, był trochę mniejszy. Najdrobniejszy nawet błąd, nieodpowiednia myśl pomyślana o niewłaściwym czasie mogła wszystko zaprzepaścić. Zburzyć jego wysiłek jak delikatny podmuch wiatru niszczył domek z kart. Konstrukcja, którą budował była jeszcze bardziej delikatna i krucha. Trudna do ułożenia niczym układanka z mikroskopijnych puzzli. Jeden, najmniejszy nawet błąd mógł wszystko zniszczyć.
Odetchnął głęboko i rozejrzał się wokół. Musi jeszcze poczekać. Cierpliwość była bardzo ważną cechą, której był szczęśliwym posiadaczem. Starał się ją rozwijać, tak jak wszystko w swoim życiu. Już niedługo po tym jak setki lat temu wykradł z siedziby Fioravantich recepturę pozwalającą przedłużyć życie, wiedział, że zaprowadzi go to w bardzo ważne miejsce. Nie przypuszczał jednak, że to będzie aż tak... Właśnie, jakie? Niebezpieczne? Ważne? Trudne? Od urodzenia był wyjątkowo ambitny. Wielki człowiek powinien stawiać sobie jedynie wielkie cele, czy nie tak? Właśnie tak zawsze twierdził jego ojciec. Pewność siebie i  ogromna potrzeba bycia najlepszym - to tylko dwie z wielu cech, które łączyły Marka i Daniela. Rywalizowali ze sobą nieustannie od pierwszego spotkania. Byli dla siebie jedynymi godnymi przeciwnikami. I żaden nigdy nie mógł pokonać drugiego, niezależnie od tego jak bardzo się starał. Mogłoby wydawać się, że w kwestii Alayi to Daniel okazał się lepszy. Tylko, że to wcale nie była prawda. Dent był niekwestionowanym mistrzem. Szczególnie utalentowanym, gdy przychodziło do owijania prawdy iluzją. Tworzenie zasłony dymnej, fałszywych tropów i wyprowadzanie innych w pole, kiedy już byli pewni, że rozgryźli zagadkę. A chwilę później upadali w bezdenną przepaść porażki.
Patrząc na niego widziało się coś pokroju nieformalnej doskonałości. Ostrożnie wyreżyserowanej elegancji, napędzanej być może przez egoizm , sprawiał wrażenie człowieka, który nie akcentuje własnego ego, gdy tymczasem to właśnie akcentował najbardziej. Nie był z pewnością człowiekiem łatwym do przejrzenia. Chociażby spędziło się z nim wiele lat, wciąż ani trochę by się go nie znało. Był jak ciecz - dostosowywał się idealnie do położenia, w którym się znalazł.
Wielokrotnie zadawał sobie przeróżne pytania natury filozoficznej. W ciągu swojego życia napisał wiele esejów, w których starał się znaleźć odpowiedzi. Za każdym razem je znajdywał. Był typem myśliciela, analizatora, toteż nic dziwnego, że tak doskonale potrafił wszystko rozpracować. Jeżeli jest pytanie, jest i odpowiedź. Jeżeli jest wejście, musi być i wyjście. Uwielbiał logikę.
Tak wiele miał z Sauvagem wspólnego, a tak bardzo się od niego różnił. Nie to, że w ogóle nie miał empatii. Jakieś szczątkowe ilość by się pewnie odnalazły. Nigdy nie rozwijał w sobie emocji i uczuć, nie widział w tym przekonującego sensu. Nie były mu do niczego potrzebne, a wręcz zawadzały jak drobne kamyki w butach. Daniel nigdy nie posunąłby się do działania na szkodę ludzi, których kochał (chociaż taki osób było mniej niż palców jednej dłoni) za to Mark...nigdy nie patrzył na sentymenty. Biznes to biznes.
Uśmiechnął się lekko, spoglądając w stronę syna, który właśnie huśtał się na huśtawce. Chciałby wychować go na kogoś podobnego do siebie, ale jeszcze lepszego. Jeszce bardziej potężnego. Jak na razie bardzo dobrze mu szło.
Zerknął na tarczę zegarka z białego złota. Dochodziła piąta.


Złożył gazetę i schował ją z powrotem. Skrzyżował ramiona i odchylił lekko głowę. W stronę ławki, na której siedział szła wysoka kobieta. Miała długie, delikatnie falowane, brązowe włosy i oryginalną urodę. Matowy, bordowy płaszcz sięgał jej przed kolana, odsłaniając szczupłe nogi. Zajęła miejsce obok niego, założyła nogę na nogę i westchnęła głęboko.
- Śledzili cię? - zapytał.
- Nie - odpowiedziała spokojnie.
Miała bardzo szczupłe dłonie o długich, chudych palcach. Splotła je razem i oparła o uda. Jej głos był bardzo przyjemny. Głęboki i mocny, ale wyjątkowo kobiecy. Przekrzywiła głowę, przyglądając mu się dużymi, brązowymi oczami.
- Jesteś pewna?
- Tak.
- Świetnie.
Sięgnął po jedną z jej dłoni i uścisnął ją mocno.
- A jak...?
- Wszystko zgodnie z planem - rzekł, zanim zdążyła dokończyć.
Niechętnie skinęła głową.
- A Daniel i Alaya? - spytała cicho.
- Dokładnie tak jak przewidywałem - zachichotał. - Oboje się dość przewidywalni.
- Nie wydaje mi się. To ty masz po prostu nadzwyczajną zdolność lustrowania ludzi - stwierdziła.
- Och, Rosie.
- Możliwe, że masz rację - mruknął. - Chociaż i tak wydaje mi się, że akurat Daniel jest dość...przejrzysty, pomimo swojego skomplikowania. Wiedziałem, że wystarczy mu jedna tajemnicza wiadomość, by zaczął tracić głowę. Kocha Alę i na samo jej wspomnienie reaguje wyjątkowo emocjonalnie. Specjalnie też, nie podpisałem się jednoznacznie.
- Chciałeś w nim wzbudzić niepokój.
- Tak. Musiałem. On się bierze w garść dopiero po odpowiednim emocjonalnym przetrawieniu danej sprawy. Wiedziałem, że będzie się tak zatracał aż w końcu weźmie wszystko w swoje ręce. Zobaczą się na tym przyjęciu w Rzymie. Czyż to nie urocze?
Rosette skrzywiła się i nie odpowiedziała.
- Zdaję sobie sprawę z tego, że źle się z tym wszystkim czujesz, ale...
- W ogóle się nie czuje - przerwała mu.
- Zabawne. Twój brat czuje wszystko, a ty nic. On nie ma o tym wszystkim pojęcia, a jeszcze za wcześnie bym z nim o tym rozmawiał. Poza tym, oprócz Alayi jest też ten jego przyjaciel. Dla niego też by na rzęsach stanął, żonglując i stepując jednocześnie - prychnął. - Jego przywiązanie do tej dwójki może się okazać zgubne.
- Cóż.
Westchnął.
- Spokojnie, niedługo znów będzie padać deszcz - rzekła odrobinę rozmarzonym, sennym głosem, spoglądając na zachmurzone niebo.

*
MUSIC
Alaya wyszła z sali operacyjnej i odetchnęła z ulgą. Cieszyła się, że ten dzień już powoli dobiegał końca. Praca na neurochirurgi to nie było to samo co na psychiatrii, chociaż w obu przypadkach nie mogła narzekać na brak emocji i wrażeń. Zaledwie trzy dni dzieliły ją od przyjęcia w Rzymie, a tym samym od spotkania się z Danielem. Ledwie była w stanie skoncentrować się na innych sprawach, jak na przykład operacje na mózgu. Zdjęła z siebie odzież ochronną i skierowała się w stronę swojego gabinetu. Chciała jak najszybciej wrócić do domu, zaparzyć sobie zieloną herbatę z cytryną i miodem, by następnie w spokoju zastanowić się nad wyborem sukienki na przyjęcie. Wybór wcale nie był tak prosty jak mogłoby się wydawać. Dorzucając do tego jej problemy z decydowaniem robiło się jeszcze trudniej.
Zeszła piętro niżej i weszła w wąski korytarz. Dostrzegła wtedy przed drzwiami swojego gabinetu niewysokiego chłopca. Miał najwyżej piętnaście lat, ubrany był w podarte jeansy i o wiele za dużą na niego koszulkę. Wyglądał na przestraszonego i zdenerwowanego.
- Pani Sauvage? - zwrócił się do niej gdy podeszła.
Nerwowo odgarnął z czoła jasną grzywkę, która zachodziła mu już na jasnoszare oczy.
- Tak - odparła i zmarszczyła brwi, przyglądając mu się podejrzliwie.
- Potrzebuję pani pomocy - wyszeptał.
Wypowiedział te słowa z takim przerażeniem w oczach, że poczuła autentyczne zaintrygowanie. Zmierzyła go spojrzeniem z góry na dół, zatrzymując wzrok na zakrwawionych nadgarstkach. Otworzyła drzwi od pomieszczenia i gestem dłoni zaprosiła go do środka. Odezwała się dopiero gdy zamknęła za sobą przejście.
- Dlaczego?
- Pani zajmowała się tymi dzieciakami, prawda? Tymi, które chciały się zabić?
Usiadł na fotelu, drżąc i kuląc się.
- Owszem.
- Ja...chciałem się zabić - wyznał, łamiącym się głosem.- To znaczy...wcale nie chciałem, ale odczuwałem taką potrzebę. Dalej odczuwam.
Alaya przymknęła na moment oczy. Niedoszły samobójca. Tylko tego jej brakowało tego dnia. Usiadła na fotelu na przeciwko chłopca, zakładając nogę na nogę i krzyżując ramiona.
- Rozumiem. Powiedziałeś o tym swoim rodzicom?
- Oni...oni nie żyją. Zabiłem ich wczoraj.
Zamrugała kilkukrotnie. Czyżby się przesłyszała?
- Tak naprawdę nigdy nie byli moimi rodzicami...nie mogli nimi być...
Coraz ciekawiej, pomyślała.
- Jak masz na imię?
- Charles. Charles Colère - odparł. - Niech pani mnie źle nie zrozumie, wcale nie chciałem tego zrobić... Nie mogłem się powstrzymać, zupełnie jakby coś przejęło kontrolę nad moim ciałem.
- Coś?
- Nie potrafię tego wyjaśnić.
- Jak do tego doszło?
- Wieczorem poczułem się źle. Bolała mnie głowa, tutaj - wskazał na czoło i skronie. - Nie czułem się sobą. Jakby był we mnie jakiś ogromny gniew. A nigdy nie byłem nerwowy. Wcześniej tego dnia byłem bardzo zadowolony, a potem ta radość jakby nagle znikła. Jak jakaś bańka mydlana. Czułem złość, ból, gniew. Momentalnie wyparowały ze mnie uczucia do rodziców, jakbym ich nigdy nie kochał. Zszedłem do kuchni, zabrałem nóż i poszedłem do ich sypialni. Nie spali. Wydawało się jakby na mnie czekali. Ojciec, gdy mnie zobaczył, powiedział, że wiedział, iż kiedyś to nastąpi. Marka powiedziała, że...żałuje tego, iż mnie znalazła... Nie rozumiem co to mogło znaczyć. Ojciec powiedział: "Charles, ty już nie istniejesz" Potem wbiłem mu nóż w gardło. Ona nie próbowała mnie powstrzymać, nie broniła się. Powiedziała, że próbowała. Powtórzyła to słowo kilkanaście razy. Nawet nie wiem jak ją zabiłem... Chyba straciłem przytomność... Obudziłem się na podłodze w łazience. Nic nie pamiętałem z nocy. Przypomniałem sobie dopiero gdy zobaczyłem ich ciała. Nie wiem dlaczego, ale nie zrobiło to na mnie wrażenia. Kilka godzin siedziałem jak otępiały, niezdolny do myślenia. Potem poczułem chęć zabicia się. Zupełnie jakby ktoś chciał mnie zahipnotyzować i powtarzał do mnie, żebym się zabił. Starałem się powstrzymać samego siebie. Ręka jakby sama wzięła nóż. Prawie podciąłem sobie żyły - wyciągnął ręce. - Nie rozumiem tego. Przypomniało mi się o czym czytałem w gazecie. Samobójstwa dokładnie o tej samej porze. Jednym z dzieciaków, którzy chcieli się zabić był syn moich sąsiadów. Przypomniałem sobie, że wspomnieli pani nazwisko jako wybitnego psychiatry. Stwierdziłem, że muszę poprosić o pomoc.
Skończył mówić i opuścił wzrok, wbijając go w swoje trampki. Przez dłuższą chwilę panowała cisza. Alaya zastanawiała się na tym, co powinna zrobić. Być może siedział przed nią klucz do rozwiązania całej zagadki, która okazała się bardziej skomplikowana niż wcześniej przypuszczała. Ten chłopak był inny niż inne dzieci, które spotkało coś podobnego. I jego rodzice, kolejna zagadka. Wahała się. Nie była przekonana czy powinna powiadamiać kogokolwiek o Charlesie. Zdawało się jej, że i w tym szpitalu nie wszystko było takie jak powinno. Nie miała zaufania do współpracowników. Szczególnie tyczyło się to innych psychiatrów.
- Skąd pomysł, że to nie byli twoi rodzice?
- Nie wiem...to samo się pojawiło...
- Czy masz w domu swój akt urodzenia?
- Chyba nie...
- Widziałeś go kiedyś?
- Nie.
- Poczekaj tutaj.
Wyszła z gabinetu, szybko kierując się piętro niżej. Zdecydowała, że przede wszystkim potrzebuje wyników tomografii chłopca, aby móc je porównać z innymi. Być może to dałoby dodatkową wskazówkę. Wróciła po Charlesa kilkanaście minut później. Nie siedział już na fotelu. W ogóle nie było go w zasięgu jej wzorku. Dostrzegła otwarte na oścież okno. Bardzo powoli do niego podeszła i wyjrzała przez nie. Na ulicy, pod oknem, tuż przy budynku leżał martwy nastolatek.

------------------------------------------------------------------------------------------------------
ASK - Pytania zawsze mile widziane.