13.10.2013

48.
Fever



Trzy dni później oficjalnie zostało ogłoszone wstąpienie Wielkiej Brytanii do Europejskiej Unii Magicznej. Wszystkie gazety na czele z Prorokiem Codziennym cytowały przemówienie Korneliusza Knota, które wywieszone zostało w Ministerstwie. Przekonywał w nim o potrzebie jednoczenia się czarodziejów nie tylko w Europie i na całym świecie, o tym, by wyzbyć się wszelkich uprzedzeń oraz że dzięki tej inicjatywie poprawie ulegną stosunki międzynarodowe, współpraca wszystkich czarodziejów. Same korzyści. W rzeczywistości Knot czuł się przyparty do muru, nie do końca by przekonany o słuszności swojej decyzji, tym bardziej, że Wielka Brytania zawsze ceniła sobie niezależność ponad wszystko inne, ale w jego osądzie to było jedyne dobre wyjście. Pewną ulgę i spokój sprawiała mu myśl, że nie ponosi już całkowitej odpowiedzialności. Teraz był jednym z wielu Ministrów w radzie i to z nimi musiał wszystko konsultować. Oraz z całym sztabem urzędników. Pierwszym, co mu narzucono było wstrzymanie pogoni resztki aurorów za śmierciożercami. Mieli rozwiązać konflikt na drodze pokojowej negocjacji. Dano mu też do zrozumienia, że nie na długo pozostanie Ministrem. Nie sprawiło mu to tak wielkiego zawodu jak można było się spodziewać. Nie radził sobie i teraz miał już na tyle pokory, by się do tego przyznać. Na kolejne dni zapowiedziane zostały zmiany we wszystkich Departamentach. Wszystko to miało na celu ustabilizowanie sytuacji. 
Severus nie miał pomysłu gdzie mógłby rozpocząć szukanie informacji. Riddle dał mu jedynie nazwisko i zagadkowe ostrzeżenie. Można się było domyślić, że nie są to zwyczajni ludzie i że z jakiegoś powodu nie powinien szukać o nich danych u źródła. Cała ta konspiracja i odsunięcie go od reszty śmierciożerców nie było niczym nowym, ale zastanawiało go dlaczego Riddle jest tak wściekły. Przecież miał już swoje wymarzone, zabezpieczone przed czasem życie, czego więcej pragnął? Ach, władzy. Ta już nie długo miała się skupić w jego rękach. 
Pozostawało faktem, że wszystkie wybuchy, w których zginęły tysiące ludzi, nie były dziełem Voldemorta. Czy ci Fioravanti byli jakoś z tym powiązani? Możliwe, że to właśnie oni stali za tymi wydarzeniami. 
Nie musiał się spieszyć, to było dobre. W chwili obecnej nie miał zbyt wielkiej ochoty na rozpracowywanie przeciwnika. Chciał przede wszystkim doprowadzić do porządku swoje prywatne sprawy. Harry był względnie bezpieczny, jeszcze przez dwa miesiące miał pozostać w nieświadomości. Zaplanował sobie, że z ojcem zobaczy się następnego dnia. Z tych ważniejszych kwestii chciał też maksymalnie wykorzystać czas wakacyjny do swojej pracy nad Kamieniem Filozoficznym. Nie śpieszyło mu się do nieśmiertelności, ale chciał się przekonać czy Eliksir Życia nie okaże się pomocny w jego komplikacjach po doświadczeniach z cruciatusem. Nie miał nadziei, ale był to pewien punkt zaczepienia, który dawał zajęcie i zajmował myśli. Nie  uskarżał się ani słowem, ale bóle mięśni od niedawna przybrały na sile. Coraz częściej też budziły go w nocy bolesne skurcze łydek. Czasami miał wrażenie jakby Daniel przejmował się tym o wiele bardziej od niego. Znali się zbyt dobrze, by cokolwiek było tajemnicą. 
Podniósł głowę gdy poczuł zamach mleka i miodu. Daniel stanął w progu biblioteki, trzymając w dłoniach duży kubek z napojem. Miał na sobie czarny sweterek z gładkiego materiału i ciemne jeansy. Nie sprawiał już wrażenia tak szczęśliwego jak przez te kilka dni po zobaczeniu Alayi. Severus sądził, że uczucie szczęścia przeleciało przez niego na wylot. A może te pozytywne uczucia przyćmione zostały przez wszystkie zmartwienia? Nie, nie wydawało mu się, żeby to była prawda. Negatywne emocje nie oszczędzają tych szczęśliwych. Niszczą je bezwzględnie i boleśnie, niczym woda gasząca płomień świecy. A mokry knot nie było łatwo zapalić na nowo. Tak jak trudno było złamanemu sercu znów się zakochać. 
Przyłapał się na tym, że martwił się o Hermionę. Jego pokój sąsiadował z jej sypialnią, przez co wczoraj kiedy po wieczornej kąpieli szedł spać, usłyszał jak płacze. Nasłuchiwał przez chwilę, wahając się czy nie powinien czegoś zrobić, ale w końcu zrezygnował. Dan zdecydowanie bardziej się do tego nadawał. Chociaż Severus nie uważał, by było to dla niego najlepsze. Daniel zawsze przeżywał nie tylko swoje emocje, ale i innych, w równie wielkim stopniu. Niemożliwym było mieć w sobie więcej empatii niż on. 
W tej chwili też wyglądał na przygnębionego. Nie próbował nawet wymuszać uśmiechu. Zajął miejsce na fotelu obok Severusa, zerkając mu przez ramię. Brunet zatrzasnął księgę (Sekrety alchemii) i podłożył ją na drewnianą ławę.
- Przez co ta zbolała mina? - zapytał.
- Źle się czuje - odparł Dan. 
- Psychicznie, prawda?
Więcej w tych słowach było stwierdzenia niż pytania.
- Nie wiem - bezradnie pokręcił głową. - Niby tak cieszę się na myśl o tym, że zobaczę się z Alayą, ogólnie cieszę się na to przyjęcie, bo dawniej to było naprawdę ekscytujące wydarzenie. Ale... Sam nie wiem o co chodzi.. Czuję się jakbym więdnął, blaknął... - wyszeptał, opuszczając wzrok na ciemnozielony dywan.
Severus przyjrzał mu się z uwagą. Nie był nieszczęśliwy, nawet nie wyglądał na nieszczęśliwego. Bardziej jak ktoś, komu brakuje sił.
- Ta nieskończona empatia cię kiedyś wykończy - stwierdził.
Daniel uniósł nieznacznie kąciki ust. Było to bardziej niż prawdopodobne, ale przecież i tak nie mógł nic na to poradzić.
- Sev... 
- Hm?
- Chciałem ci coś powiedzieć - zaczął niepewnie. 
- Znowu, żebym porozmawiał z Granger? Nie widzę takiej potrzeby, poza tym, nie uważam siebie za odpowiednią osobę do wspierania jej. Ciebie to niszczy, ale ja tego nie potrafię
- Właściwie to...
- Sądzę też, że nie powinniśmy się nad nią roztkliwiać. Rozumiem, że to dla niej ogromna tragedia i musi się z tym uporać, ale nie można jej popychać w takie depresyjnie przeżywanie tego. Nie w tym czasie. W niczym jej to nie pomoże, a jedynie może ją pogrążyć w bardzo złym stanie. Im szybciej dojdzie to siebie tym lepiej dla niej. Nie możemy uczyć jej rozpływania się w negatywnych emocjach. Ja wiem - kontynuował z naciskiem, widząc, że Daniel chciał mu przerwać - dla ciebie to normalne, ale ona nie ma tak specyficznej psychiki. Według mojej opinii najlepiej możemy jej pomóc odrywając ją od tego bólu. Może oprowadź ją po Paryżu? - zaproponował z nieco kpiącym uśmieszkiem. 
- Sev, ja...
- To może pokaż jej wszystkie swoje rupiecie z zamierzchłych czasów, to zajmie jeden miesiąc. Przez drugi  możesz ją uczyć eliksirów w pracowni, na to z pewnością będzie miała ochotę.
Daniel odchrząknął.
- Skoro już jesteśmy przy temacie...  Zabierzemy Hermionę na galę, dobrze?
Snape zmarszczył lekko brwi.
- Skoro to konieczne - wzruszył ramionami. - Ale ty bierzesz za nią odpowiedzialność, ja nie będę jej pilnował.
- To nie jest dziecko, za trzy miesiące będzie pełnoletnia. Nie trzeba jej pilnować. 
- Nie trzeba? Polemizowałbym.
- Tylko widzisz...jest taki mały problem...
- Co znowu?
- Jak wiesz każdy zaproszony może przyprowadzić ze sobą osobę towarzyszącą. W tym celu należy na swoim zaproszeniu wpisać jej imię i nazwisko. Ja do swojego zaproszenia wpisałem Alayę i zostawiłem jej tę część... Wychodzi na to, że musisz wziąć Hermionę na swoje zaproszenie.
Posłał mu pochmurne spojrzenie.
- To chyba nie problem - zapytał cicho Dan.
- Ależ skądże - odparł z wyczuwalną ironią. 
Nie o końca mu się to podobało, ale też nie była to rzecz, z której miałby robić problem. W końcu to nie było nic wielkiego.
- To dobrze. Ale dlaczego pomyślałeś, że to o Hermionie chcę z tobą rozmawiać?
- A nie chciałeś?
- Nie. Jak wspomniałeś to przypomniała mi się tylko kwestia tego zaproszenia.
- Ach...nie wiem...- pokręcił głową ze zniecierpliwieniem.- To co chciałeś mi powiedzieć?
Daniel westchnął głęboko.
- Rozmawiałem z twoim tatą.
Słowa te zawisły w powietrzu jak ciężka mgła. Wyprostowawszy się gwałtownie, Severus rzucił przyjacielowi zaskoczone spojrzenie. Czegoś takiego się nie spodziewał i nie bardzo wiedział jak zareagować. Wystarczyła chwila patrzenia na zatroskaną minę szatyna by domyślił się o co chodziło. Nie chciał z niego na siłę wyciągać informacji więc wybrał się po nie do źródła. Teraz zamierzał mu mówić jak to bardzo mu współczuje matki, dla której wszystko było ważniejsze od niego? Nie, nie, nie. O to mógł być spokojny. 
- Pewnie był bardziej chętny do opowiadania niż ja? 
- Poprosiłem go, ale tak to nie... Jesteście do siebie niesamowicie podobni. Nawet z wyglądu.
- Wiem - mruknął. - Dowiedziałeś się wszystkiego, czego chciałeś?
- Tak.
- Usatysfakcjonowany?
- Oj, Sev...
- Teraz mam bardzo wiele wątpliwości co do słuszności moich wcześniejszych decyzji. Postępowałem schematem, który wydawał mi się bezpieczny. Odsunięcie od siebie wszystkich, na których mi zawsze zależało, dla ich bezpieczeństwa. Lily, mój tato, Harry... W każdym przypadku mam okropne uczucie, że coś zrobiłem nie tak. Gdybym nie odtrącił Lily... - westchnął. - Wszystko byłoby inaczej. Gdybym tylko trochę inaczej na to spojrzał. Tak jak powinienem był zatrzymać mojego ojca, po prostu poprosić, żebyśmy od razu odjechali, zgodziłby się... Gdybym od samego początku załatwił sprawę z Dumbledorem to Harry...
- Przecież nie masz się absolutnie o co obwiniać - przerwał mu cicho Daniel. - Zrobiłeś to, co było najlepsze. Najbezpieczniejsze.
- Tak, ale mogłem to lepiej rozegrać.
- Rozumiem.
- Nie wątpię - powiedział, zerkając na niego.
Sauvage uśmiechnął się delikatnie. Severus był świadom tego ile poświęcił dla swoich bliskich oraz, że robił zawsze wszystko to, co w jego przekonaniu było najwłaściwsze w danym momencie. Co wcale nie równało się najprostszym. Nie było dnia żeby o tym nie myślał.
- Mam o ciebie prośbę - zwrócił się do Daniela po chwili.
- Cokolwiek zechcesz.
Severus zerknął wymownie w sufit.
- Chodzi o to, że bardzo nie chcę, aby mój ojciec uczestniczył w jakimkolwiek wydarzeniu podobnym do ostatnich wybuchów, w których zginęło tyle ludzi. A jedyne bezpieczne miejsce, które...
- To raczej oczywiste, że zamieszka tutaj - Dan wszedł mu w słowo.
Przytaknął z wdzięcznością.
- Dziękuję.
W pewnym sensie Sev poczuł ulgę, że tak naprawdę nie ma już nic, co by przed Danielem ukrywał. Świadomość, że jego najlepszy przyjaciel zna całą historię jego życia nie była dla niego przykra, tak jak niegdyś podejrzewał, że będzie. Przeciwnie, czuł się z tym wyjątkowo komfortowo i dobrze. Nie musiał się niczego wstydzić. Nie było żadnej jego winy w postępowaniu jego matki. Nawet w myślach nie potrafił używać w stosunku do niej tego określenia. Kobieta, która go urodziła, żona jego ojca. Te nazwy pasowały o wiele bardziej. Uważał, że matka z definicji to nie tylko kobieta, która zachodzi w ciążę i rodzi dziecko, pod tym pojęciem kryło się jeszcze uczucie, jakim to dziecko darzy. Lily kochała ich dziecko, nie miał co do tego żadnych wątpliwości. Bezgranicznie ufała Dumbledore'owi, pozwoliła się wplątać w to całe zamieszanie z przepowiednią, Zaklęcie Fideliusa i była gotowa poświęcić swoje życie, stając pomiędzy synem, a czarnoksiężnikiem, ufając, że to jedyne wyjście, które zapewni mu bezpieczeństwo. Nie miał do niej o nic pretensji ani żalu. Żałował, że rozstał się z nią po siódmej klasie, ale o to mógł winić jedynie siebie. Może i ona nie powinna traktować jego słów tak dosłownie, może powinna go przekonać, spróbować chociaż. Teraz nie miało to już znaczenia, ale gdyby nie tamto popołudnie to życie ich obojga potoczyłoby się zupełnie inaczej.
Możliwe, że każda, nawet ta pozornie niewiele znacząca, decyzja kształtuje życie. Może każda na nie wpływa. Gdy o tym myślał, nie mógł nie wspomnieć momentu, gdy jako nastolatek zdecydował się zostać u Daniela. Te kilkanaście miesięcy, które miały go przygotować do egzaminu mistrzowskiego, zaowocowały nie tylko tytułem, ale i wspaniałą przyjaźnią. Do tej pory nieco zagadkowe pozostawało dla niego wyjaśnienie dlaczego w ogóle Sauvage zaoferował mu swoją pomoc. Ten, który tak niechętny był do szkolenia w tym kierunku kogokolwiek.
Bardzo prawdopodobne, że Daniel właśnie ze względu na swoje wyjątkowe zdolności i wyjątkowy sposób odczuwania, specjalnie przez tyle lat trzymał się z dala o ludzi. Oczywiście słynął z bujnego życia towarzyskiego, szczególnie wśród kobiet, ale traktował to wszystko jak zabawę. Unikał bliższych kontaktów i bardziej zażyłych relacji z kimkolwiek dla własnego dobra. Dopiero gdy poznał Severusa, jego empatia znów dostała pełne pole do popisu. Być może już dawno, by nie żył gdyby nie znajomość z Danielem. Nawet nie wiedział ile dokładnie razy ten uratował mu życie. Zaufanie, które Snape postrzegał zazwyczaj jako naiwność, w przypadku jego ojca i Dana, było czymś zupełnie innym.
Tego wieczoru długo jeszcze rozmawiali. Severus opowiedział mu wiele sytuacji z czasów swojej nauki w Hogwarcie oraz wakacji, podczas których ojciec zawsze gdzieś z nim wyjeżdżał, by nie musiał przebywać w domu. O tym jak zaczęła się jego znajomość z Lily i Petunią. Wspomniał też trochę o synu przyjaciela ojca, Kyle'u, z którym w dzieciństwie i jako nastolatek siłą rzeczy spędzał sporo czasu. Jako najgorszy czas określił wakacje po czwartej klasie. Był indywidualistą, zawsze lubił samotność ale wtedy czuł się nie tyle bardzo samotny, co opuszczony. Oczywiście, Rogersowie zawsze traktowali go jak rodzinę, ale to nie było to samo. Lily chciała być dla niego wsparciem i robiła wiele, by miał poczucie, że jest dla niej ważny. Nawet zawiłe intrygi Pottera i jego bandy nie zdołały ich trwale poróżnić. Cóż to teraz znaczyło? Gdy nie ma już osoby, która powodowała uniesienia, mógł jedynie unieść kpiąco brwi, wzruszyć ramionami. Jednak przeszłość ma znaczenie, ma wartość. Nawet jeżeli w pewnych sprawach jest to jedynie wartość sentymentalna.
Nieczęsto, prawie nigdy, odczuwał taki spokój. Nie zirytował go nawet pomysł Daniela, by obejrzeli razem z Hermioną jeden z filmów o Jamesie Bondzie. Nie żeby nie był fanem kina. Licencja na zabijanie był nawet jednym z tych filmów o tajnym agencie, który bardziej mu się podobał od reszty. Szpiegostwo było w końcu tematem, na którym znał się idealnie. Wręcz dyscypliną, w której osiągnął poziom olimpijski. Mistrzowski. Nawet w tych filmach umiejętnie została przedstawiona reguła, iż szpiegowanie musi być coraz lepsze, coraz lepiej ukrywane, coraz bardziej doskonałe, w innym przypadku prowadzi do niczego. Kiedy sądził, że to w pewnym stopniu już za nim, bo przecież Dumbledore i niezorganizowany Zakon Feniksa nie mieli wielkich szans na walkę, to powierzono mu kolejne zadanie. Wykrzywił lekko usta w kpiącym uśmieszku kiedy główny bohater uczepił się jednej z zewnętrznych części samolotu. Jego praca nie była może tak widowiskowa, ale równie niebezpieczna. Chociaż mimo to przyzwyczaił się już i nawet polubił to zajęcie.
MUSIC
Po kolacji i seansie Hermiona poszła do swojej sypialni. Powoli aklimatyzowała się na miejscu, przyzwyczajała do sytuacji, w której się znalazła. Starała się zmusić samą siebie do szybkiego ochłonięcia, pozbierania wszystkich swoich uczuć. Została bez rodziny, ale nic już nie mogła na to poradzić, dlatego uważała, że nie ma sensu ciągle rozpaczać. A jednak nie było to takie proste jak mogłoby się wydawać. Gdyby nie Daniel, byłoby jej o wiele ciężej. Obecność Severusa też nie była bez znaczenia...
Ubrana już w koszulkę, z mokrymi po kąpieli włosami wyjęła z torby jedną z teczek, które zabrała z gabinetu Dumbledore'a. Razem z Krzywołapem usadowiła się na łóżku. Kot położył łepek i przednie łapki na jej prawe udo, z leniwym zaciekawieniem zerkając na dokumenty, które trzymała w dłoniach. Pierwszą stronę, z lewym górnym rogu zdobiło niewielkie zdjęcie bruneta. Hermiona powoli, uważając, aby go nie uszkodzić, odczepiła je i położyła na szafce nocnej. Następnie zaczęła czytać. Severus Tobiasz Snape. Urodzony dziewiątego stycznia tysiąc dziewięćset sześćdziesiątego roku w Londynie. Rodzice Eileen, urodzona w tysiąc dziewięćset trzydziestym ósmym roku, oraz Tobiasz Snape, urodzony w tym samym roku. Czarne oczy, czarne włosy, metr i dziewięćdziesiąt dwa centymetry wzrostu. Sztywna, piętnastocalowa różdżka wykonana z czarnego bzu o rdzeniu z włókna serca nietoperza. Jako animag przybiera postać nietoperza. Związek z Lily Evans od tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego piątego do tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego ósmego roku. Przystąpienie do Lorda Voldemorta w tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym ósmym roku. Oznaczało to, że rozstał się z Lily mniej więcej w tym samym czasie kiedy przyłączył się do Riddle'a. Czy było to w jakiś sposób powiązane? Otrzymanie tytułu Mistrza Eliksirów w roku tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym dziewiątym. Narodziny syna, Harry'ego rok później. Dalej rozpoczynał się obszerny opis postępowań sądowych, które wszczęto po upadku Voldemorta przeciwko Severusowi i innym śmierciożercom. Lista zarzutów skierowanych tylko do niego była zdumiewająco długa i mogla powodować nieprzyjemne ciarki. Morderstwa, torturowanie, czynny udział we wszelkich działaniach Voldemorta. Z zapisu wynikało, że Snape do wszystkiego się przyznał, ale zanim Wizengamot wydał wyrok, głos zabrał Albus Dumbledore oświadczając, iż Severus faktycznie jest winien wszystkich zarzucanych mu czynów, ale jednak przez ten cały czas był jego szpiegiem i  upadek Czarnego Pana to częściowo i jego zasługa. Po tej przemowie Snape został uniewinniony. Kilka tygodni później razem z Danielem rozpoczęli pracę w Hogwarcie. Hermiona zmarszczyła brwi. Dlaczego Dumbledore czekał do ostatniej chwili? Dalej zapisane były pojedyncze, krótkie notki dotyczące tego czy innego dnia w Hogwarcie czy też wakacji. Cytowanych było wiele rozmów Daniela i Severusa, tak jakby ktoś ich śledził i podsłuchiwał. Hermiona skończyła przeglądać wszystkie kartki i schowała teczkę do szuflady. Westchnęła. Dowiedziała się wielu nowych rzeczy, ale żadna z nich nie zmieniła jej opinii o Severusie. Ani jej uczuć. Krzywołap położył się obok niej i zamruczał głośno, domagając się pieszczot. Pogłaskała go za uszkami, jednocześnie analizując w myślach ostatni rok. Na początku czuła się okropnie pogubiona we wszystkich swoich odczuciach. Wydawało się jej, że Snape po prostu się jej podoba, nic więcej. Z czasem to uczucie coraz bardziej się umacniało, chciała przebywać coraz bliżej niego, rozmawiać z nim. Teraz mogła z ręką na sercu powiedzieć, że go kocha. Przeczuwała, że i jego stosunek do niej uległ zmianie. Kiedy przypomniała sobie jak ostatnio widział ją w samej koszuli, jakim spojrzeniem ją zmierzył...to wydawało się jej, że tak nie patrzy nauczyciel na uczennicę. Zasnęła z delikatnym uśmiechem na ustach.
MUSIC
Obudziła się kilka godzin później. Przez chwilę nie mogła zorientować się co wyrwało ją ze snu. Przetarła oczy i wyprostowała się, siadając na łóżku. Słyszała grę na skrzypcach. Jakąś bardzo smutną, przejmującą i  depresyjną melodię. Wsłuchiwała się w nią przez kilka minut. Kot również się przysłuchiwał, stał oparty przednimi łapkami o szybę, przy wyjściu na taras. Hermiona, nadal nieco nieprzytomna,  zeskoczyła z łóżka i podeszła tam. Przesunęła zasłonę i otworzyła drzwi. Wtedy właśnie usłyszała muzykę jeszcze wyraźniej. Zadrżała. Noc była wyjątkowo chłodna jak na lato. Przeszła kilka kroków i rozejrzała się wokół, spoglądając w dół. W słabym świetle lampek ogrodowych ostrzegła grającą postać. Mężczyzna miał na sobie długie, ciemne bokserki i czarną koszulkę. Nie widziała dokładnie, ale wydawało się jej, że jest to Daniel. Nachyliła się niżej. Przyglądała mu się tak przez kilka minut. Nie można było powiedzieć, żeby Sauvage był całkowicie normalną osobą, miał swoje dziwactwa i specyficzne nawyki, ale z pewnością nie należało do nich granie na skrzypcach w ogrodzie i to o trzeciej nad ranem. Zeszła z tarasu, przebiegła przez swój pokój i po cichu weszła do sypialni Severusa. Spał spokojnie, prawie całkiem odkryty. Przykucnęła przy jego łóżku, wpatrując się jak równomiernie oddycha. Sprawiał wrażenie rzeźby idealnego greckiego boga, wyrzeźbionego dłutem jakiegoś mistrza, ale jeszcze lepszy. Żywy, miękki i ciepły. Na moment zapominając po co przyszła, pogładziła delikatnie placami po jego policzku. Miał dość szorstką w dotyku skórę. Nie obudził się.  Przytomność za to odzyskał Fox, leżący na poduszce obok. Podniósł pyszczek, spoglądając na dziewczynę z zaciekawieniem. Hermiona zabrała rękę i odchrząknęła. Kiedy to nie zadziałało, szturchnęła go lekko w ramię.
- Granger? - zawołał, przebudziwszy się.
- Ja...
- Możesz mi wyjaśnić co u licha robisz w moim pokoju? - warknął, przecierając oczy.
Usiadł, spuszczając nogi na podłogę i łypnął na Hermionę. Potem zniżył wzrok z jej twarzy w dół. Satynowa, cienka koszulka sięgała jej zaledwie do połowy ud.
- Z Danielem chyba jest coś nie tak - wyjaśniła, zanim zdążyłby się bardziej zirytować.
Uniósł lekko jedną brew, nie do końca rozumiejąc co miała na myśli. Z Danielem nigdy nie było przecież wszystko w porządku. Odbiegał od normy pod każdym aspektem. Po chwili do jego uszu dotarła muzyka. Nie było słychać jej tak wyraźnie jak w pokoju Hermiony, ale jednak.
Severus wstał i szybkim krokiem wyszedł z pokoju. Ona pobiegła za nim. Zeszli na dół po schodach, dalej przez korytarze w stronę salonu.
- Daniel? - odezwał się do przyjaciela.
Przeszedł razem z Hermioną do ogrodu. Wydawało się, że Sauvage w ogólne nie zauważył ich obecności. Miał szklany wzrok. Jego oczy wpatrywały się nieruchomo i nieprzytomnie w dal. Drżał, ale mimo to grał wręcz perfekcyjnie. Brunet podszedł do niego, przesunął wolno otwartą dłoń przed jego oczami.
- Jest nieprzytomny - powiedział cicho.
- Jak lunatyk? - zapytała Hermiona.
Pokręcił powoli głową. Symptomy mogły wskazywać na somnambulizm, ale Severus wiedział, że to musiało być coś innego. Złapał Daniela mocno za ramię. W tamtej chwili z jego lewej dłoni wyślizgnęły się skrzypce, a smyczek z prawej, uderzając o kafelki tarasu. Dokładnie w tym samym momencie Daniel upadłby bezwładnie na posadzkę, gdyby Severus go nie złapał.
- Co mu jest? - spytała  z przejęciem Hermiona. - Nie jestem lekarzem, Granger - oparł.
Położył go delikatnie na podłodze. Teraz powieki miał zaciśnięte, cerę zaczerwienioną. Trząsł się jakby miał dreszcze. W dodatku był cały mokry od potu. Severus ukląkł przy nim i przyłożył dłoń do jego czoła.
- Przynieś mi termometr - zwrócił się do Hermiony.
W jego głosie można było wyczuć zaniepokojenie.
Dziewczyna spojrzała na niego bezradnie.
- Jest w apteczce w kuchni.
Skinęła i pobiegła z powrotem do domu. Wróciła chwilę później. Severus rozdarł Danowi koszulkę, by włożyć mu termometr pod pachę. Już wcześniej zauważył, że ten źle się czuł, ale nie sądził, że i fizycznie. Hermiona przyglądała się Danielowi ze zmartwieniem. Tak samo jak i Sev. Gdy wyciągnął mu termometr i przyjrzał się jaką wskazuje słupek z rtęcią, jego twarz pozostawała jak zwykle nieprzenikniona.
- I jak? - zapytała.
- Czterdzieści jeden i jedna dziesiąta.
Wytrzeszczyła oczy i z przerażania zasłoniła dłońmi usta.
- Przynieś mi jakiś cienki materiał i lód z zamrażarki - polecił jej.
- A nie eliksir?
- Powyżej czterdziestu stopni gorączki nie podaje się eliksirów, to niebezpieczne - odparł.
Parę minut później Hermiona przyniosła woreczek z niewielkimi bryłkami lodu oraz niewielki ręczniczek. Severus owinął go wokół woreczka i przyłożył przyjacielowi do czoła. Ona usiadła na jednym z foteli ogrodowych obok dużego, okrągłego stołu. Założyła nogę na nogę i oparła splecione dłonie o kolano. Nawet o tej porze okolica mogła zachwycać swoim pięknem i spokojem. W takiej pozycji jej i tak krótka koszulka podwinęła się jeszcze wyżej, ale nie przyprawiło to Hermiony o skrępowanie. Severus spojrzał na nią i uniósł lekko brwi.
- Nie jest ci zimno? - zapytał z typowym sobie, złośliwym uśmieszkiem.
- Nie - zaprzeczyła, chociaż rzeczywiście było jej trochę chłodno.
Uśmiechnęła się lekko, widząc jego spojrzenie. Odchrząknęła znacząco i przygładziła koszulkę.
- Połóż się spać, Granger. Ja jeszcze trochę tu z nim zostanę.
- Pewnie i tak nie zasnę - westchnęła.
- Chcesz tu tak siedzieć?
- Przeszkadzam?
Severus przewrócił oczami ze zniecierpliwieniem.
- Weź sobie eliksir na sen i idź do łóżka. Powinnaś się wysypiać.
Po chwili skinęła mu, wstała z fotela i skierowała się do środka domu.
- Granger - odezwał się jeszcze zanim zdążyła przejść przez próg.
Odwróciła się, spoglądając na niego pytająco.
- Dobranoc - mruknął.
Uśmiechnęła się.
Po kilkudziesięciu minutach gdy upewnił się, że gorączka nie wzrasta, Severus wziął Daniela na ręce i zaniósł go do jego sypialni, wróciwszy później do swojej. Słońce już zaczynało wschodzić, a on nie mógł zasnąć, pomimo swojego niewyspania. Przekładał się z jednego boku na drugi, z placów na brzuch, wypróbowując przeróżne pozycje, ale sen nie nadchodził. Może to przez te złe przeczucia. Wielokrotnie martwił się o swojego przyjaciela, ale jeszcze nigdy nie czuł aż takiego niepokoju. Mogło to być sennowłóctwo, ale intuicja podpowiadała mu, że to nieprawda. A może to już nie intuicja, ale szpiegowskie skrzywienie zawodowe, zawsze odrzucać to, co najbardziej oczywiste. Ułożył się na plecach i zgiął lekko nogi w kolanach, głowę opierając o lewy bark. No i po co te skrzypce? Jednak było możliwe, że to tylko pojedynczy przypadek i nic mu nie jest.
Albo i nie...
Obudził się dopiero około dziesiątej rano. Miał bardzo nieprzyjemny sen, ale już chwilę po otwarciu powiek nie był w stanie stwierdzić czego dokładnie dotyczył. Przez kilka minut oddychał głęboko prze usta, zanim wstał. Po szybkim prysznicu, wyciągnął z szafy jedną z białych koszul i czarny krawat. Stanął przed lustrem, by sprawdzić czy dobrze go zawiązał i przyjrzał się sobie. Trzydzieści sześć lat. Śmiało można było powiedzieć, że wygląda na mniej. Czy czuł się na więcej? Trudno określić. Uśmiechnął się lekko, przypomniawszy sobie stwierdzenie Daniela, iż, pomijając różnicę wieku, wygląda dokładnie tak samo jak ojciec. Po matce nie odziedziczył nic. Ani pod względem fizycznym ani pod względem charakteru. Był wysoki, o mocnej budowie, blady. Miał czarne włosy, czarne oczy i rysy twarzy tak bardzo zbliżone do rysów twarzy Tobiasza. Łączyło ich również usposobienie. Obaj byli zamknięci w sobie, zdystansowani, sceptyczni, małomówni i spokojni. Zupełnie jakby geny jego matki całkowicie skapitulowały. Na szczęście.
Upewniwszy się, że Daniel jeszcze śpi i nie ma już gorączki, zszedł na dół. Na parterze unosił się przyjemny zapach jajecznicy, grzanek i świeżo zaparzonej kawy. Niezaprzeczalnym atutem obecności kobiety w domu były regularnie serwowane posiłki. Nie miał nic do umiejętności kulinarnych Daniela, które mogły robić wrażenie nawet na najbardziej wykwalifikowanych kucharzach, ale w jego opinii przyjaciel trochę zbyt często traktował kuchnię jak swoją pracownię alchemiczną. Co prawda, skutki zawsze były smaczne, więc nie było na co narzekać, ale mimo to całkiem miłą odmianą były normalne posiłki.
Wszedł powoli do kuchni. Stół nakryty był wyprasowanym, żółtym obrusem. Jeden z dwóch talerzy był już opróżniony, a nóż i widelec ułożone w odpowiedni według savoir-vivre'u sposób, wskazujący na zakończenie posiłku. Przy drugim, na którym znajdowała się jajecznica z bekonem i kilka złocistych grzanek, stał kubek z kawą. Unosiła się nad nim delikatna smuga.
Rozejrzał się. Hermiona stała tyłem do niego, wpatrzona w widok za oknem. Popijała kawę z kubka, który mocno ściskała obiema dłońmi. Miała na sobie jasnoniebieską sukienkę  bez ramiączek, wykonaną z jakiegoś lekkiego materiału i sięgającą jej ledwie przed kolana. Długie włosy splotła w coś, co przypominało warkocz, ale nie było tradycyjnym warkoczem. Odchrząknął.
- Bonjour - powiedziała Hermiona, odwracając się od okna.
Rozpromieniła się na jego widok. Jakby sam fakt, że go widzi sprawiał jej przyjemność. Już wcześniej zauważył coś nietypowego w jej spojrzeniu. Wydawało mu się, że nie patrzyła tak na niego żadna inna uczennica. Albo po prostu nie zwracał na to uwagi. Dlaczego więc dostrzegł to w tym konkretnym przypadku?
- Dziękuję - rzekł, wskazując na przygotowany posiłek.
Zasiadł przy stole i sięgnął po widelec.
- Bon appétit.
Uśmiechnęła się i nieśmiało spuściła wzrok.
Ugryzł kawałek grzanki i popił kawą. Hermiona zdjęła z półki jedną z książek kucharski, następnie usiadła na przeciwko Severusa i zaczęła ją przeglądać. Prawdopodobnie w poszukiwaniu inspiracji. Przyglądał się jej przez chwilę. Krótko, ale wystarczająco długo, by go na tym przyłapała.
- Mam do ciebie prośbę, Granger.
- Tak?
Czy to jeszcze nie było oczywiste, że chętnie spełniłaby wszystkie jego prośby?
Dla niego najwyraźniej nie.
- Zaraz wychodzę. Chciałbym abyś przez ten czas, który mnie nie będzie w miarę swoich możliwości przypilnowała, by Daniel nie ruszał się z łóżka. Nie ma już gorączki, ale cokolwiek mu było, mogło jeszcze nie przejść.
- Dobrze.
Bardzo ładnie pachniała. Słodką mieszanką róż, frezji i malin. Oczywiście nie wyraził swojej opinii na głos. W milczeniu dokończył śniadanie. Hermiona odezwała się dopiero kiedy wstał od stołu.
- A dokąd pan idzie?
Zawahał się, ale w końcu uznał, że może jej powiedzieć. W końcu nie była to żadna tajemnica.
- Zobaczyć się z moim ojcem.
- Och, rozumiem.
Wyszedł z kuchni, nie oglądając się za siebie.
MUSIC
Burzowa pogoda i ponura aura nadal nie opuszczała Londynu. Wystarczyło postać na dworze choćby minutę i to wystarczyło, by stać się mokrym od stóp do głów. Severus aportował się w pobliżu głównego budynku sądu, miał więc niewielki kawałek do przejścia, a i tak zdążył zmoknąć. Przystanął przed trzypiętrowym, wybudowanym z czerwonej cegły budynkiem. Nie można powiedzieć, żeby czuł się zestresowany. Nie miał przecież powodów, by się denerwować. Miał jednak jakieś nieprzyjemne wrażenie, jakby z jakiegoś powodu było mu przykro. Doskonale wiedział z jakiego.
Zebrał się w sobie, westchnął i wbiegł schodami do środka. Wnętrze było bardzo eleganckie i zapewne drogie. Pierwsze piętro zajmowały kancelarie radców prawnych. Minął wejście i wszedł do długiego korytarza. Szerokie, drewniane schody i solidnej budowie i bogato zdobionej poręczy schody znajdowały się na samym końcu. Wchodził dość powoli, nie spiesząc się. Skoncentrowany i zdecydowany. Przystanął na chwilę gdy poczuł przeszywający ból w prawej nodze. Musiał przytrzymać się poręczy, by nie upaść. Minęli go dwaj ubrani w ciemnobrązowe garnitury mężczyźni, ściskający pod pachami wypchane nesesery.
- Można by wykorzystać możliwości, które daje paragraf sto trzydziesty piąty...
- ...ale wtedy musielibyśmy powołać się na opinię biegłego i...
Pogrążeni w czysto prawniczej dyskusji nawet nie zwrócili na niego uwagi. Po paru minutach ból stracił na sile, umożliwiając mu już w miarę normalne poruszanie się. Dotarłszy na drugie piętro rozejrzał się wokół i ruszył w odpowiednim kierunku.
Sekretarki nie było na jej stałym miejscu. Prawdopodobnie była to ta młoda kobieta, którą przechodząc, widział jak szuka czegoś pośród setek dokumentów w innym pomieszczeniu. Bez wahania ale z ciężkim sercem podszedł do lekko uchylonych drzwi, prowadzących do kolejnej sali. Rozsunął ja bardziej dłońmi i zajrzał do środka. Jego ojciec stał tyłem do niego, rozmawiał z jakimś niskim, podenerwowanym mężczyzną w średnim wieku. Najwyraźniej próbował go uspokoić.
- Proszę się uspokoić, będziemy...
- Ale ja naprawdę nie wiem jak to się mogło stać - jęknął. - Ten most...runął...ale użyliśmy najlepszych materiałów, wszystko było dokładnie wyliczone. Przy projekcie pracowali najbardziej wykwalifikowani architekci...a teraz mojej grozi się mojej firmie, że to ona odpowiada za to, że most nie wytrzymał. A przecież...
- Już pan nam to tłumaczył, spokojnie - powtórzył Tobiasz, z lekkim zniecierpliwieniem w głosie.
Mężczyzna zaszlochał i otarł oczy pulchnymi dłońmi.
- Mówią, że to moja wina. Mojej firmy. Że to niemożliwe, żeby burza zerwała most...że to musiały być wady konstrukcyjne...a przecież...
W tej chwili z jednego z gabinetów wypadł wysoki szatyn, ubrany w granatowy garnitur i srebrny krawat. Brązowe włosy miał lekko zmierzwione, policzki zarumienione i chociaż posunął się w latach, Owen Rogers wyglądał dokładnie tak samo jak Severus go zapamiętał. Z tym samym, charakterystycznym uśmiechem. Chciał coś powiedzieć, ale wtedy dojrzał Severusa. Wytrzeszczył na niego oczy i otworzył usta, ale prędko je zamknął. Sev przytknął palce wskazujący do swoich ust, drugą ręką dając mu na migi znaki, by udawał, że go nie widzi.
Tyle szczęścia w tak okropny i posępny dzień. Zaledwie półgodziny wcześniej przybył tutaj jego syn z żoną i trojgiem cudownych wnucząt, a teraz zobaczył syna swojego najlepszego przyjaciela, którego przecież też nie widzieli od wielu lat. Umówili się, czy co? Zamrugał kilkukrotnie oczami, zawsze bardzo łatwo się wzruszał i był podatny na płacz radości. Przybrał na twarz poważną minę i zwrócił się do mężczyzny, z którym rozmawiał Tobiasz.
- Aleź, panie Winky! Spokojnie - rzekł wesoło. - Skoro taka jest prawda to nie ma się pan czym przejmować. A teraz proszę - wskazał na przejście do pokoju sekretarki. - niech pan odbierze od Kate wszystkie dokumenty, a następnie pójdzie do domu i uspokoi się. Zadzwonię do pana w ciągu kilku dni.
Mężczyzna przytaknął, wymruczał coś cicho, uścisnął im obojgu dłonie i szybko poszedł do wyjścia. Minął Severusa, powtarzając cicho uspokajającą maksymę.
Tobiasz westchnął.
- Właściwie to nie ma się czemu dziwić, że jest tak wyprowadzony z równowagi - stwierdził.
- Tak, tak, tak. Dobrze, że to już koniec na dzisiaj - odparł, kiwając energicznie głową. Musiał się bardzo powstrzymywać,  by nie zerkać na Severusa. Odchrząknął i skierował się z powrotem do swojego gabinetu. - Za chwilę wychodzimy. Oczywiście idziecie z nami! - zawołał, drzwi zatrzasnęły się za nim z hukiem.
MUSIC
- My? - mruknął  sam do siebie i pokręcił lekko głową.
Odłożył na półkę trzymaną w dłoniach teczkę i dopiero wtedy się odwrócił.
W pierwszej sekundzie miał wrażenie, że śni. Że to jakiś wyjątkowo okrutny sen. Okrutny, bo nierzeczywisty widok syna, z którym tak długo nie miał okazji się zobaczyć mógł bardzo boleć. Teraz jednak odczuwał ból jedynie w klatce piersiowej. Skoro ten ból był tak uporczywy, nie mógł to być sen. A skoro nie był to sen...
Wciągnął gwałtownie powietrze.
Był wyższy o dobre kilkanaście centymetrów, teraz już pewnie dorównywał mu wzrostem. Miał na sobie czarny garnitur, białą koszulę i krawat, a półdługie, czarne włosy miał lekko odgarnięte do tyłu. Z jednej z kieszeni wystawała długa, czarna różdżka. To już nie był nastolatek, ale dorosły, dojrzały mężczyzna w kwiecie wieku. Miał przemożną ochotę podejść do niego, uściskać go mocno ze wszystkich sił, ale nie był w stanie się poruszyć.
Z gabinetu Rogersa słychać było czyjś wybuch śmiechu. Wesołe przekomarzanie się dzieci. Wszystko było jakby zamglone, nie do końca docierały do ich uszu.
Severus uśmiechnął się. Nie złośliwie ani nie kpiąco. Naprawdę się uśmiechnął. Lekko i trochę smutno, ale jednak.
- Cześć, tato - powiedział cicho.
To już było zdecydowanie zbyt wiele. Nie śnił i ta świadomość napawała go obezwładniającym poczuciem szczęścia. Jego syn stał zaledwie kilka metrów od niego, wyglądając na zdrowego i pełnego sił. Pokręcił lekko głową i próbując uspokoić oddech, podszedł do niego szybkim krokiem. Tak, teraz byli już równi wzrostem. Objął go i mocno przycisnął do siebie.
- Jak dobrze móc cię zobaczyć... - szepnął.
Puścił go i odsunął się kawałek. Nie było po nim widać jak bardzo się cieszył. Jak wielką ulgę czuł. I on i jego syn zawsze potrafili idealnie kontrolować swoje emocje.
- Wspaniale wyglądasz - stwierdził, jeszcze raz mierząc co wzrokiem z góry na dół.
- Dobrze, że chociaż wyglądam - parsknął Sev. - Tato, tak bardzo mi....
Nie zdążył dokończyć. Drzwi gabinetu Owena otworzyły się gwałtownie, a przez nie z impetem wypadła trójka dzikich osobników, z wyglądu przypominających młode homo sapiens. Najwyższy chłopiec miał około trzynastu lat, kręcone, ciemnobrązowe włosy. Miał na sobie luźne jeansy i obszerną koszulkę z flagą Australii i czapkę z daszkiem. Podrzucał w dłoniach coś, co wyglądało na piłkę do koszykówki. Była też dziewczynka, o wiele niższa od chłopca. Długie, również ciemnobrązowe włosy upięte miała w dwie kitki po bokach głowy. Ubrana była w sukienkę kolorystycznie bardzo podobną do tej, którą miała na sobie tego ranka Hermiona. Trzeci osobnik, był najpewniej płci męskiej, sądząc po ubraniu. Miał burzę brązowych loków i nie więcej niż cztery lata. Za nimi z gabinetu wyszedł młodzi mężczyzna i kobieta. Była bardzo szczupła, co podkreślały dopasowane spodnie i lekko prześwitująca koszula. Proste, ciemne włosy sięgały jej prawie do talii. Kyle'a Severus poznał od razu, mimo że ostatnio widzieli się gdy obaj mieli po dwadzieścia lat.
- Severus! - zawołał szatyn.
Podbiegł do niego i wręcz rzucił mu się na szyję, w przypływie przyjacielskich uczuć. Również ubrany był w garnitur i tak samo jak Severus przypominał Tobiasza, tak on wyglądał jak młodszy Owen.
- Wow! - zawołał. - Naprawdę nie mogłem uwierzyć, gdy tato powiedział mi, że też się pojawiłeś! Świetnie wyglądasz! Ilelat się nie widzieliśmy! - krzyknął, klepiąc go po plecach.
Dokładnie w miejsce dawnej rany. Severus mimowolnie skrzywił się lekko.
- Też się cieszę - mruknął.
-  Niesamowite!  - wyszczerzył w radosnym uśmiechu komplet lśniących bielą zębów. - Nie miałeś okazji poznać mojej żony, Mirandy - wskazał, na właśnie zmierzającą w ich stronę kobietę.
- Miło wreszcie móc cię poznać - powiedziała z uśmiechem podając mu dłoń.
- Nawzajem - odparł.
- Kyle wiele mi o tobie opowiadał.
- Doprawdy? - uniósł z powątpiewaniem jedną z brwi.
- Jasne! - zawołał Kyle. - Ale porozmawiamy na miejscu! A wy - wskazał na Severusa i Tobiasza - jedziecie z nami! Koniecznie!
I już go nie było. Zniknął za drzwiami. Miranda zaśmiała się i poszła za nim. Severus poczuł jakby coś go oburącz złapało za nogi. To dziewczynka w niebieskiej sukience z jakiegoś powodu się do niego przytuliła.
- Emma, zostaw Seva i zmykaj na dół! - zawołał Owen, wychodząc z gabinetu.
Emma uśmiechnęła się szeroko do Severusa, puściła go i wybiegła z pomieszczenia.
- Severus! Toś nam zrobił niespodziankę, chłopcze! - zaśmiał się. - Jedziemy teraz do nas do domu na obiad. Melissa też się ucieszy jak cię zobaczy. I nawet nie mów, że nie masz czasu! Nie przyjmuję odmowy!
Szybko wyszedł, jakby w obawie, że młodszy Snape zdoła się jakoś wykręcić z tego zaproszenia.
Severus jedynie westchnął.
- Urocze - stwierdził beznamiętnie.
- Oczywiście, nie musisz nigdzie...
- Tato - przerwał mu. - Przykro mi, że nie mogłem się z tobą zobaczyć. Nie chciałem narażać cię na niebezpieczeństwo. Nie chciałem, by niektórzy wykorzystali nasze relacje przeciwko nam.
- Ależ doskonale to rozumiem - powiedział, delikatnie unosząc kąciki ust.
Severus przygryzł usta i zmarszczył brwi.
- Nigdy nie chciałem przenosić na ciebie zagrożenia, w którym żyje. Ale teraz jest już zbyt niebezpiecznie. Nie możesz tu zostać.
Tobiasz przytaknął. Miał do syna absolutne zaufanie, a poza tym wiedział, że to nie jest odpowiedni moment na szczegółowe pytania.
- Dobrze.
- Chcę cię poprosić, żebyś przeniósł się do domu mojego przyjaciela.
- Sauvage?
- Tak. Jego dom to teraz jedne z niewielu stosunkowo bezpiecznych miejsc.
- Dobrze - powtórzył Tobiasz. - Cokolwiek zechcesz. Twój przyjaciel był tutaj kilka dni temu... Bardzo miły człowiek.
- Taaak... A Rogersowie urządzają dzisiaj jakiś zjazd czy co?
Starszy mężczyzna zaśmiał się krótko.
- Poniekąd. Kyle dzisiaj wrócił z rodziną z Australii. Wyjechał tam jakieś siedem lat tamu - wyjaśnił. - Jeżeli nie chcesz w tym uczestniczyć to po prostu...
- Nie - wszedł mu w słowo. - Właściwie to...nie mam nic przeciwko - wzruszył ramionami.
- Och, chodźmy więc.
Wszedł na moment do swojego gabinetu, by zabrać stamtąd swój neseser i kluczki od auta. Zdjął z wieszaka swój płaszcz i razem z synem wyszli. Pożegnali się z sekretarką, przechodząc w stronę schodów.
Severus odczuwał ogromną ulgę. Przez lata regularnie sprawdzał, czy jego ojcu nic się nie stało. Oczywiście nigdy nie podając swojej tożsamości. Teraz towarzyszył mu też spokój, który tak rzadko zaszczycał go swoją obecnością. Ani on ani Tobiasz nie musieli wiele mówić. Wystarczyło jedno spojrzenie, rozumieli się bez słów.
Severus schodził pierwszy. W połowie schodów poczuł ogromny ból tym razem w obu nogach, a po paru sekundach całkowicie stracił w nich czucie. Nie zdążył złapać się poręczy i gdyby nie to, że ojciec zdołał go w odpowiedniej chwili złapać, runąłby bezwładnie do przodu.
- Co się stało? - spytał zmartwionym głosem Tobiasz, nadal mocno go przytrzymując.
Brunet chwili się barierki i oparł o nią, lekko dysząc. Zacisnął mocno zęby. Jak to możliwe, że nie czuł władzy w nogach, a jednocześnie doskwierał mu przeszywający ból?
Tobiasz przyłożył mu lekko dłoń o czoła i uniósł brwi. W dokładnie taki sam sposób jak zawsze robił to Sev.
- Masz chyba trochę podwyższoną temperaturę - oznajmił.
- Możliwe - wychrypiał.
Nic nie odpowiedział, uważnie mu się przyglądając. Znów pojawiło się to uczucie, które tak dobrze znał. Wiedział, że coś było nie tak, że działo się złego, ale nie wiedział dokładnie co.
- To się czasami zdarza - powiedział cicho Severus.
- Zdarza się? - powtórzył.
- Później, dobrze? - zaproponował. - To długa historia.
Ojciec przytaknął i  nic więcej nie mówiąc pomógł mu zejść na sam dół. Brunet czuł już powracającą stopniowo władzę w dolnych kończynach, ale nadal czuł się niepewnie. Przez ostatnie dni nie miał ani jednego 'ataku', oczywiście więc musiał się taki przydarzyć w najmniej odpowiednim momencie.
Deszcz nadal lał jak z cebra, toteż dość szybkim krokiem przeszli kawałek ulicy, do zaparkowanego nieopodal samochodu. Czarne BMW E32. Severus wsiadł do środka i oparł się swobodnie o oparcie skórzanego fotela.

- Przepraszam - szepnął.
- A to niby za co? - odparł Tobiasz, wkładając kluczyk do stacyjki. Spojrzał na syna i uśmiechnął się nieznacznie. - Nie masz nawet najmniejszego powodu do przepraszania.
- Przypomniałem sobie sytuację, w której ostatni raz jechaliśmy razem samochodem - westchnął. - Jest wiele rzeczy, które powinienem był zrobić, a tak naprawdę...
- To nie ty zrobiłeś coś nie tak - przerwał mu. - Nie jesteś absolutnie niczemu winien.
Jechali przez centrum Londynu. Ulewny deszczy i mgła tworzyły razem gęstą, szarą mieszankę, jeszcze bardziej pogarszając widoczność. Na ścieżkach dla pieszych widać było jedynie nielicznych obywateli, śpieszących się, by jak najszybciej znaleźć sobie schronienie. Nad miastem zbierały się czarne chmury, zwiastując kolejną burzę z piorunami. Tobiasz skręcił w boczną uliczkę, decydując się na objazd zamiast długiego stania w korku.
- Owen potem powiedział mi, czego się o niej dowiedziałeś - rzekł Sev.
Tobiasz mocniej zacisnął dłonie na kierownicy.
- Dowiedzieć się, ze własna matka mnie nienawidzi bo po prostu istnieję to trochę...
Przerwał i odwrócił głowę w lewą stronę, spoglądając przez szybę na mijane budynki.
- Była chora, a chorych ludzi nie da się zrozumieć.
- Daniel pewnie nawet i ją by zrozumiał - mruknął cicho.
- Hm?
- Mój przyjaciel potrafi zrozumieć każdego.
- Owen nie powinien był ci wtedy tego mówić - stwierdził Tobiasz po chwili ciszy.
- Prawda często bywa niemiła, zdążyłem się do tego przyzwyczaić. Nie chciałeś mi powiedzieć?
- Chciałem, ale nie od razu. Nie w taki sposób.
- Przepraszam, że...
- Sev.
- Powinienem był cię wtedy zatrzymać.
Tobiasz zaśmiał się krótko i zerknął na niego z uczuciem.
- Uważałem...dalej uważam, że niezależnie od człowieka, z którym się stykam, należy zachować własną klasę i kulturę. Nie pozwolić zepchnąć się na niższy poziom.
- Pamiętam - uśmiechnął się lekko. - Być gentlemanem zawsze i wszędzie.
- Tak. I chociaż nie potrafiłem już patrzeć na Eileen jak...kiedyś, to jednak...nie chciałem tego załatwiać bez słowa, bez wyjaśnienia. Na dobre mi te dobre maniery nie wyszły, ale cóż...
Jechali dalej w ciszy. Severus obserwował ojca jak z uwaga i ostrożnością kieruje autem. Właściwie niewiele się z zmienił z wyglądu. Przybyło mu kilka zmarszczek, a jego włosy gdzieniegdzie posiwiały, ale poza tym wyglądał tak samo. Jak zawsze sztywno wyprostowany miał tę specyficzną elegancję w ruchach, której nie można się było nauczyć. Zawsze cieszył się z tego, że wdał się w ojca, a nie w matkę. Możliwe, że miała jakieś pozytywne cechy, ale nigdy nie zdecydowała się ich przy nim zademonstrować. 
Rogersowie mieszkali w Greenwich, na spokojnym osiedlu domków jednorodzinnych. Ich trzypiętrowy dom wyglądał na odnowiony, ale nie była to znacząca różnica. Wjechali na parking przed garażem. Owen czekał na nich, oparty nonszalancko o ścianę budynku. Mówiąc coś o tym, jak bardzo się cieszy, że Severusa widzi, poprowadził ich do środka. Ściany korytarza obłożone były ciemną boazerią, w podobnym kolorze wybrano panele podłogowe. Tobiasz odwiesił płaszcz na stojący w kącie wieszak, a Owen pociągnął Severusa za sobą do salonu.
Było to duże, owalne pomieszczenie o jasnozielonych ścianach i jasnych, drewnianych meblach. Sporo miejsca zajmował długi stół z kilkunastoma krzesłami. Dalej znajdowała się długa, skórzana sofa, kilka foteli, a naprzeciwko nich duży telewizor plazmowy. Ściany obwieszono przeróżnymi rodzinnymi fotografiami. Severus dostrzegł kilka, na których i on się znajdował. Z czasów kiedy on i Kyle byli dziećmi i nastolatkami. Dziwne uczucie, świadomość, że nadal był dla tych ludzi kimś ważnym. 
- Och, Severus! 
Usłyszał zapłakany z radości głos i moment później został mocno objęty przez Melissę Rogers. Niewysoką blondynkę o okrągłej twarzy i miłym usposobieniu. Przybyło jej kilka kilogramów i innych oznak upływu czasu, ale poza tym się nie zmieniła. Pozwolił się przytulić, ale i tak nie miał zbytnio w tej kwestii wyboru. Kobieta załkała i docisnęła go mocniej do siebie. Pachniała wanilią, cukrem pudrem i świeżo pieczonym ciastem. Nawet miała na sobie nałożony na żółty sweter kuchenny fartuszek. 
Zawsze podchodziła do niego w taki sposób w jaki zwykle podchodziła matka do swojego dziecka, chociaż był jedynie synem przyjaciela jej męża. Jej stosunek do niego zawsze był wyjątkowo ciepły i wrażliwy. Nie wynikało to z litości czy czegokolwiek takiego, ale z jej dobrodusznej natury. Słyszał jak cicho szlocha ze wzruszenia i nie za bardzo wiedział co powiedzieć.
- Moja mama to się chyba bardziej cieszy z tego, że ciebie widzi niż z tego, że widzi  mnie - zaśmiał się Kyle.
Kobieta puściła bruneta i prędko otarła oczy. Wciąż trzymała dłonie na jego barkach, ale odsunęła się trochę, by lepiej się mu przyjrzeć. 
- Ależ ty jesteś przystojny - powiedziała, wpatrując się z niego z radosnym uśmiechem. - Wyglądasz zupełnie jak Tobiasz te kilkanaście lat temu - westchnęła. - W ogóle cudownie wyglądasz! Ale na pewno jesteś głody, proszę, siadaj!
Popchnęła go delikatnie w stronę stołu, a sama popędziła do kuchni, zapewne, aby przynieść kolejne przysmaki. Trójka dzieci siedziała grzecznie od najmłodszego do najstarszego, spoglądając z ciekawością na wysokiego bruneta. Szczególnie Emma uśmiechała się do niego przyjaźnie. Kyle wykorzystał jego niezdecydowanie i przyciągnął go do siebie, sadzając obok. Tobiasz zajął miejsce przy nim, uśmiechając się lekko. Drewniany blat zasłany był koronkowym, białym obrusem, a ten z kolei zastawiony przeróżnymi daniami. Bogaty wybór owocowych sałatek i warzywnych surówek. Duża misa z czerwonym barszczem, półmisek z grillowanym mięsem, inny z pieczonymi ziemniakami, salaterka z sosem, szaszłyki i smażone ryby.
Owen wyjął z barku butelkę wina i kieliszki, które następnie zaczął wszystkim (pomijając dzieci, co starsza dwójka przyjęła z niezadowoleniem) rozkładać.
- Prowadzę - powiedział Tobiasz, kiedy przyjaciel kładł kieliszek obok niego.
- Och, no tak.
Zachichotał i przesunął go w stronę Severusa.
- Idealnie się dzisiaj dograliśmy, nie? - zwrócił się Kyle do Seva.
- Rzeczywiście.
Szatyn wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu.
- Opowiadaj coś robił przez ten czas!
- Właściwie to nie mam nic ciekawego do opowiadania - odparł wymijająco.
Co mógł powiedzieć?Że musiał doprowadzić do tego, by jego własny syn nie tylko nie wiedział, że jest jego ojcem, ale i żywił do niego negatywne uczucia? Że gdyby nie Daniel, któremu już pewnie w nawyk weszło ratowanie mu życia, już dawno byłby martwy? Że boi się o to, iż może stracić władzę w ciele na skutek przebytych tortur? Że obawia się co to za potężni ludzie mogą stać za wszystkimi zamachami? Że martwi się co się dzieje z jego przyjacielem? Że... Westchnął. Nawet o Granger się martwił. O to jak sobie poradzi i czy nie upadnie na duchu.
Nie widział sensu w opowiadaniu im o tym. Oczywiście z ojcem zamierzał się wszystkim podzielić, ale i tak nie było mu łatwo z tą myślą. W końcu nie był przecież wylewny. Wiedział też, że skoro Kyle dopiero co przyleciał z rodziną z Australii to powinien się nie rozpakowywać i jak najszybciej wracać tam z powrotem. Właśnie do tego zamierzał go przekonać. Rogersowie byli dla niego zawsze bardzo pomocni i dobrzy, poza jego ojcem byli do pewnego czasu jedynymi ludźmi, którym na nim zależało. Toteż czuł potrzebę, by jakoś uchronić ich przed niebezpieczeństwem, które zbliżało się coraz bliżej i bliżej.
- Och, daj spokój!
- Kyle, nie przymuszaj Severusa - odezwała się Melissa, właśnie wchodząc so salonu.
W jednej ręce trzymała talerz z ciastem, a w drugiej głęboką misę wypełnioną ciasteczkami. Postawiła je na stole i oparła ręce na biodra.
- Co będzie chciał to powie kiedy będzie miał ochotę - powiedziała. - No już, smacznego! - ponagliła ich.
Dzieci zareagowały na to z wyjątkowym entuzjazmem, prawie rzucając się na postawione na stole jedzenie. Zabrała talerz stojący przed Severusem i zwróciła po napełnieniu go barszczem. Następnie nałożyła synowi i dopiero wtedy zajęła miejsce przy mężu.
Severus uśmiechnął się mimowolnie. Prawie już zapomniał jak miła i uczynna była ta kobieta.
- Już czekałem kiedy usłyszę pierwszą uwagę po powrocie - zaśmiał się Kyle.
- Australia? - zagadał go Severus.
Był trochę ciekaw, ale bardziej mu zależało, by odsunąć temat swojej osoby w rozmowie.
- Tak, tak - przytaknął energicznie. - Widzisz, ukończyłem tutaj studia prawnicze na Cambridge jak nasi kochani ojcowie, tak jak zamierzałem. Na studiach poznałem Laylę...- westchnął.
I nagle wesoły uśmiech zniknął z jego twarzy. Zupełnie inaczej wyglądał w zależności od humoru. Miał dość wysokie czoło, na które opadały falujące kosmyki, duże brązowe oczy, prosty, lekko zadarty nos, pełne usta i policzki gdzieniegdzie przyprószone piegami. Zacisnął na moment oczy. Miranda przerwała na chwilę jedzenie zupy i uścisnęła jego dłoń.
- Bardzo ją kochałem - kontynuował. - Coś jak ty i Lily...  Po paru latach urodził się Michael - wskazał na swojego starszego syna - A potem...
- Hm? - Severus spojrzał na niego pytająco.
- Mieliśmy się pobrać... ale Layla zginęła w wypadku kiedy Mike miał sześć lat. W tym samym roku wyjechałem do Australii. Chciałem jakoś...zacząć na nowo.
Odetchnął głęboko.
- Udało się - stwierdził Severus, spoglądając na jego żonę i dzieci.
- Tak - rzekł. Spojrzał na Mirandę i uśmiechnął się z uczuciem. - Spotkaliśmy się na koncercie smyczkowym w Sydney.
- Od razu się zakochałam w tym wariacie - zaśmiała się.
- No i jak widać przybyło nam dwoje potworów. Emma i Charlie - wskazał z dumą na dziewczynkę i młodszego chłopca.
- Dlaczego postanowiliście wrócić?
- Ach, wiesz...tęsknota za rodzicami robi swoje - powiedział głośno, na co Owen zaśmiał się, a Melissa pokręciła lekko głową w rozbawieniu. - Trochę też za Anglią, którą chciałem Mirandzie pokazać. Chociaż i tam jest pięknie. Kangury, misie koala... A ty cały czas na miejscu?
- Poniekąd. Tutaj pracuję, ale mój najlepszy przyjaciel jest Francuzem, sporo czasu spędzam w Paryżu.
- Właśnie! Jeszcze się nie pochwaliłeś, jak pracujesz?
Szpieguję pokręconego starca dla czarownika z rządzą władzy i obsesją na punkcie nieśmiertelności. W międzyczasie często muszę kogoś zabić, znajdować czas na przygotowanie setek mikstur tygodniowo dla owego starca i jednocześnie doradzać temu drugiemu. Ach, no i jeszcze godzinami trzeba uczyć niepojętnych bałwanów technik ważenia eliksirów.
Taka odpowiedź wręcz cisnęła mu się na usta ale powstrzymał się.
- Severus jest nauczycielem - wyjaśnił za niego po chwili ciszy Tobiasz.
- O! A czego? Jakichś zaklęć?
- Eliksirów - odparł.
- To jak chemia - dodał starszy Snape.
- Bo wykorzystujemy chemię. Można nawet stwierdzić, że stanowi pewną podstawę.
- Brzmi fascynująco - stwierdziła Melissa.
- Lubisz to robić? - zapytała Miranda.
Nienawidzę, pomyślał.
- Nie jest to coś, co chciałbym robić całe życie, chociaż niesie za sobą pewne korzyści - mruknął. - Długo chcecie tutaj zostać?
Kyle wzruszył ramionami, nakładając sobie jednocześnie więcej ziemniaków.
- Nie musimy się spieszyć z powrotem tam.
Wręcz przeciwnie.
- Olivia też chce wyjechać do krainy kangurów - wtrącił Owen. - Dopiero skończyła studia, a już nie może wytrzymać - zaśmiał się wesoło.
Severusowi nie było w tej chwili do śmiechu.
- No i dobrze! Mnie to cieszy, że siostra będzie blisko. Sev, powiedz coś jeszcze... Co z twoim synem? Ile on już ma lat?
- Za dwa tygodnie skończy szesnaście - powiedział, popijając wino.
Przyzwyczajony do smaku kilkusetletnich win Daniela, nieco inaczej smakowało mu to konkretne. Mimo wszystko, bardzo dobre.
- To już młody mężczyzna! I właściwie, tak teraz pomyślałem, że można powiedzieć, że mamy podobne doświadczenie - mruknął młody szatyn.
- Kyle, na czym ci najbardziej zależy? - zapytał Severus.
- Oczywiście, że na mojej rodzinie - odpowiedział, zerkając na żonę.
- Tak myślałem. Powinieneś więc jak najszybciej wrócić z nimi do Australii i koniecznie zabrać ze sobą swoich rodziców.
Na te słowa wszyscy z wyjątkiem jego ojca, przerwali jedzenie i spojrzeli na niego zszokowanymi oczami.
- Dlaczego? - spytała szeptem Miranda.
- Ponieważ tutaj nie jest bezpiecznie. Nie tak dawno wysadzono w powietrze Pałac Westministerski ze wszystkimi politykami w środku. Seria wybuchów w Londynie.. To wszystko nie jest są zwykłe zamachy czy wypadki.
- Czyli... znowu to samo? - Kyle skrzyżował ramiona, pytająco spoglądając na Severusa.
- Tak.
- Wiedziałem - mruknął Owen.
 Napełnij swój kieliszek i wypił całość za jednym razem. Chciał nalać sobie kolejną porcję, ale Melissa powstrzymała go, szepcząc coś o tym, że już mu wystarczy.
- Obecnie nasza sytuacja polityczna jest w rozsypce. By ratować porządek utworzono coś na miarę Unii Europejskiej, ale nie wiadomo czy to się sprawdzi. Nie wiemy kto odpowiada za te...ataki. Można tylko wywnioskować, że to bardzo potężni ludzie. Przy ochronie Pałacu Westmnisterskiego pracowało wielu wyjątkowo wykwalifikowanych czarodziejów, oczywiście incognito. Wiedzieli o tym jedynie premier i rodzina królewska. A i tak oni nie zdołali powstrzymać tego, co się stało. W każdej chwili możne dojść do kolejnych tego typu zdarzeń. Właśnie dlatego uważam, że powinniście stąd jak najszybciej wyjechać. 
Przez pełną napięcia chwilę Kyle jedynie wpatrywał się w niego z przerażeniem. Tak samo jak jego żona, natomiast dzieci były zbyt zajęte wyjadaniem ciasteczek, by w ogóle zwracać uwagę na to, o czym rozmawiali dorośli.  Melissa zasłaniała usta dłońmi, niezdolna do komentarza.
- Dziękuję, że nam o tym mówisz - powiedział powoli Kyle.
- Po prostu nie chciałbym żebyście dołączyli do tych tysięcy ludzi, którzy już zginęli.
- Wygląda na to, że nie zdążysz pokazać mi Anglii - stwierdziła Miranda.
Przez następne dwie godziny dużo jeszcze rozmawiali o obecnej sytuacji politycznej, zarówno mugolskiej jak i czarodziejskiej. Chociaż Owen nie był zadowolony z tego, że ma zostać wywieziony w zupełnie inne miejsce, w końcu dał się przekonać, że teraz żadne zbliżające się rozprawy i inne prawnicze sprawy całkowicie tracą na znaczeniu. Severus nie przygotowywał się na taką sytuację jak spotkanie z nimi wszystkimi, ale początkowe zdystansowanie bardzo szybko z niego uleciało. Kiedy wraz z ojcem wychodzili, Melissa znów się popłakała i tuliła go dobre kilka minut zanim pozwoliła im wyjść. Zostawił im numer telefonu Daniela, by w razie czegokolwiek mieli możliwość skontaktowania się z nim.
- Prawie już zapomniałem jak bardzo są życzliwi - rzekł, wsiadając do samochodu.
Tobiasz uśmiechnął się lekko i zajął miejsce na fotelu kierowcy.
- Dokąd jechać?
- Po twoje rzeczy.
MUSIC
Przytaknął i przekręcił kluczyk w stacyjce. Severus oparł łokieć o szybę, a podbródek o dłoń, wpatrując się w zamyśleniu w mijany krajobraz. Ledwie widoczny przez gęstą mgłę i deszcz, który jeszcze bardziej przybierał na sile. Pogoda zabijała zieleń miasta, sprawiając, że przypominało wielokształtną, szarą i ponurą masę. Od takiej aury można się było nabawić nie tylko grypy, ale i chandry.
Półgodziny później wjechali do podziemnego parkingu jednego z wysokich apartamentowców w centrum Londynu. Zostawiwszy samochód w garażu, minęli windę, korzystając ze schodów, by dostać się na trzecie piętro.
- Nie będzie tego zbyt wiele - powiedział Tobiasz, otwierając drzwi i wpuszczając syna do środka.
Mieszkanie było bardzo duże, ale i bardzo puste przy tym. Z szerokiego korytarza przechodziło się do największego pokoju, który zapewne miał służyć jako salon. Nie było ani mebli, ani telewizora ani żadnych innych sprzętów. Dalej było przejście do kuchni i innych pokoi, wszystkie sprawiały wrażenie, jakby pierwszy raz do nich zaglądano. Całe mieszkanie wyglądało jakby nikt w nim nigdy nie mieszkał. Wyjątek stanowiła sypialnia i mieszcząca się tuż obok niej biblioteka. Tobiasz otworzył jedną z dwóch, wysokich i pojemnych szaf, by po chwili wyciągnąć z niej walizkę. Oprócz łóżka, szaf, fotela i biura, znajdował się tam również wysoki regał z książkami i różnymi pudełkami. Severus podszedł do niego z zaciekawieniem. Na jednej z półek stała drewniana ramka ze zdjęciem. Owe zdjęcie przedstawiało czternastoletniego Severusa i jego ojca podczas zwiedzania ruin pewnego zamku. Bardzo dobrze pamiętał tamte wakacje. Razem z Rogersami przez prawie całe dwa miesiące zwiedzali przeróżne zakątki Walii. Miał wtedy trochę dłuższe włosy, tak samo bladą cerę i już wtedy był bardzo wysoki jak na swój wiek. Za ramką dostrzegł album z innymi zdjęciami. Ściągnął go z półki i zaczął przeglądać. Na pierwszej stronie umieszczono fotografię kobiety tulącej do siebie owinięte w kremowy kocyk niemowlę. Miała na sobie chabrowy sweter, idealnie dopasowany do koloru jej oczu, a długie, czarne włosy były luźno rozpuszczone. Uśmiechała się radośnie, jakby coś właśnie sprawiło jej przyjemność. Jego matka. Nigdy nie widział jej szczęśliwej, albo chociaż zadowolonej.
- Była wtedy zupełnie inna - powiedział Tobiasz, który właśnie zaglądał mu przez ramię.
Westchnął, a następnie zdjął kilka książek, które następnie wrzucił do torby.
- Szkoda, że nie mogłem się o tym przekonać - stwierdził kwaśno.
Odrzucił album i usiadł na łóżku, krzyżując ramiona.
- Czemu tu jest tak pusto? - zapytał po chwili ciszy.
- Starałam się spędzać tu najmniej czasu jak to było możliwe - odparł.
Rozejrzał się po pomieszczeniu, zastanawiając się czy coś jeszcze powinien spakować. Przykucnął przy szafce, by otworzyć najniższą szufladę. Wyjął z niej ciemne, miękkie pudełko. Wyglądało zupełnie jak takie, w które zwykle wkłada się drogie komplety kobiecej biżuterii. Wstał i podszedł do syna.
- Może ci się przyda - powiedział podając mu je.
Zaintrygowany Severus otworzył pudełko i uniósł brwi. W środku znajdowało się kilkanaście naszyjników, bransoletek, kolczyków, wszystkie wykonane z białego złota i zdobione szlachetnymi kamieniami. Każdy element musiał kosztować majątek.
- Nie noszę - mruknął, zagryzając jeden z policzków.
Tobiasz roześmiał się.
- To miały być prezenty dla Eileen, ale...jakoś nie mogłem ich jej dać - oznajmił. - Nawet nie wiem jak dokładnie wytłumaczyć dlaczego tego nie zrobiłem... Ale ty możesz je ofiarować kobiecie, którą kochasz.
- Żadnej nie kocham.
- Jeszcze.
- Tato, nawet mój tryb życia nie sprzyja zawieraniu jakichkolwiek znajomości. Poza tym wcale nie mam na to ochoty. To znaczy...cóż - uśmiechnął się lekko. - ani ja ani Daniel nigdy nie ograniczaliśmy się w kontaktach z kobietami, ale przecież niezobowiązujący seks to nie to samo co tworzenie związku. Nawet nie wiem czy się do tego nadaje. Niby ja i Lily...ah - pokręcił głową. - W każdym razie bardzo wątpię, by jakakolwiek kobieta chciała ze mną być, nawet przez sam wzgląd na moją przeszłość. Teraźniejszość w sumie też nie jest zbyt chwalebna.
- Niektóre to lubią.
Severus wydał z siebie dźwięk przypominający coś pomiędzy parsknięciem, a krótkim śmiechem.
Naprawdę był przekonany, iż niemożliwe jest by jakakolwiek kobieta go pokochała. Oczywiście, zdawał sobie sprawę z tego, że był bardzo przystojny i mógł być obiektem pożądania, ale to wszystko sprowadzało się jedynie do czystej, krótkiej fizyczności. Nie wyobrażał sobie żeby można było pokochać kogoś takiego jak on. Mordercę. Nie żałował przeszłości, bo wiedział, że nie miałoby to sensu, ale był realistą. Zabawne wydawało mu się, że Granger z przekonaniem twierdziła, iż czuje się przy nim bezpieczna. Jakby zupełnie nie wiedziała z kim ma do czynienia, albo była tak szalona, że jej to nie przeszkadzało. Ona nie tylko mówiła, że czuje się przy nim bezpieczna, ale z jakiegoś powodu zabiegała o jego towarzystwo przez miniony rok szkolny. Przynajmniej tak to wyglądało, gdy analizował ostanie miesiące.
Z drugiej strony nie potrafił przywołać w myślach konkretnej kobiety, która by wzbudzała w nim jakieś pozytywne emocje. Co prawda, z Hermioną można było bardzo przyjemnie porozmawiać na wiele tematów, w końcu była bardzo inteligentna, miała wszechstronne zainteresowania i nawet...
- Dziękuję - powiedział, otrząsając się z zamyślenia. Zatrzasnął pudełko. - Coś jeszcze bierzesz? - zapytał, wstając.
- Chwilkę.
Tobiasz przeszedł do łazienki, zabrał stamtąd szczoteczkę do zębów i kilka słoiczków z tabletkami, które szybko schował do kieszeni marynarki.
- Wszystko.
Młodszy brunet chwycił torbę w lewą dłoń, włożył pudełko pod pachę, a drugą ręką wyprostował i wyciągnął przed siebie.
- Użyję teleportacji. Musisz mnie mocno chwycić i nie puszczać. To może być trochę nieprzyjemne.
Tobiasz zacisnął dłoń na jego przedramieniu. Moment później zniknęli z cichym pyknięciem.


Pomiędzy domami przy Privet Drive zalegała cisza, przerywana jedynie przez odgłosy deszczu uderzającego o ziemię, dachy i inne przeszkody. Mieszkańcy pochowali się w sowich domach, zamykając szczelnie wszystkie drzwi i okna. Uliczka wyglądała tak, jak powinna wyglądać porządna, zadbana uliczka podmiejskiego osiedla w popołudniowych godzinach. W pewnej chwili na podjazd przed numerem cztery zajechał elegancki, srebrny samochód. Najnowszy nabytek wuja Vernona, z którego był niezmiernie dumny. Specjalnie nie wjeżdżał nim do garażu, aby wszyscy sąsiedzi mogli zielenieć z zazdrości, podziwiając jego drogie auto. Potężny, wyjątkowo pulchny mężczyzna wysiadł ze swojego ukochane środka transportu i osłaniając się płaszczem pobiegł ścieżką do domu. Harry odsunął się od okna i z westchnięciem usiadł przy biurku. Wuj Vernon i ciotka Petunia, czyli jego jedyni (jak był przekonany) krewni nie tolerowali magii pod żadną postacią. Słowa takie jak 'różdżka' czy 'miotła' wzbudzały w nich ogromną irytację, ale nawet najmniejszego wrażenia nie robiło na nich nazwisko Voldemorta. No, może jedynie ciotka Petunia zdawała sobie sprawę co jego odrodzenie może oznaczać, jak przekonał się w zeszłym roku Harry. Wtedy to nasłano na niego dementorów, przed którymi zdołał obronić siebie i swojego kuzyna, Dudleya. O mało nie został przez to wyrzucony z Hogwartu. Kiedy teraz myślał o tym jak bardzo musiało zależeć Dolores Umbridge i Korneliuszowi Knotowi, by go zdyskredytować, ośmieszyć i  wykpić chciało mu się śmiać. W końcu i tak okazało się, że to on miał rację. Ona leżała obecnie w Szpitalu imienia Munga w Londynie, a Knot...próbował ogarniać sytuację, ale coraz gorzej mu to wychodziło, jak donosił oczywiście Prorok Codzienny i inne gazety. Prawdopodobnie niedługo zostanie zastąpiony przez kogoś bardziej kompetentnego, tak przynajmniej spekulowano. Tematem numer jeden dzisiejszych nagłówków było wczorajsze zawalenie się jednego z mostów w Londynie, zbudowanego zaledwie piętnaście lat wcześniej. Znów zginęło wielu ludzi, ale na Harrym nie robiło to już takiego wrażenia. Przyzwyczaił się już do otaczającej go śmierci.
Co było lekkim zaskoczeniem, w te wakacje Dursleyowie nie kazali mu schować wszystkich swoich szkolnych przyborów i książek. W ogólnie nie wspomnieli o tym nawet ani słówka. Harry miał przeczucie, że wiązało się to jakoś z rozmową Snape'a z jego ciotką. Chciał wtedy podsłuchać, o czym rozmawiali, ale niestety, Snape musiał podejrzewać go o taki zamiar i rzucił zaklęcie anty-podsłuchowe. Nie miał odwagi zapytać o tę rozmowę swojej ciotki, a ona sama też nie wypowiadała się na ten temat.
Jego sypialnia zawalona teraz była wszystkimi podręcznikami, pergaminami, zeszytami, piórami, słoiczkami wypełnionymi różnymi składnikami do eliksirów i wieloma innymi rzeczami. Dopiero pewien, że nie zostanie skrzyczany za magiczne rzeczy w pokoju, wypakował wszystkie rzeczy ze swojego kufra. Wtedy też przypomniało mu się, że nie oddał Snape'owi książek, które od niego pożyczył. Zastanawiał się nawet czy mu ich nie odesłać, ale w końcu stwierdził, że jemu przez te wakacje bardziej się przydadzą. A skoro Nietoperz się o nie upominał, to znaczy, że nie miał nic przeciwko, by Harry je jeszcze zatrzymał.
Zwykle nie znosił wakacji i odliczał dni do pierwszego września, ale tym razem nie zapowiadało się tak źle jak zazwyczaj. Dudley wrócił ze swojej szkoły z internatem dzień po nim oraz z dzienniczkiem zapełnionym uwagami o jego niestosownym zachowaniu. Vernon i Petunia zawsze potrafili znaleźć usprawiedliwienie do wszystkiego, co tylko dotyczyło ich ukochanego synka. Nie przejmowali się jego złymi stopniami, powtarzając, że nauczyciele po prostu nie potrafią się na nim poznać, ignorują jego liczne talenty i zaniżają oceny z czystej złośliwości. Oskarżania o znęcanie się nad słabszymi traktowali jak obrazę. Nawet nie dopuszczali do siebie myśli, że Dudley mógłby kogokolwiek uderzyć. To przecież taki grzeczny i ułożony chłopiec. Czasami Harry zastanawiał się czy naprawdę nie zauważyli, że przez wiele lat był dla kuzyna workiem treningowym, czy też udawali, że nie ma tematu. Ciężko było ocenić, która wersja była gorsza i która stawiała ich w gorszym świetle. Mimo wszystko, Harry nie narzekał. Oczywiście, mieszkanie z Dursleyami nie było przyjemne i na pewno nie będzie go nigdy miło wspomniał, ale zdawał sobie sprawę z tego, że niektórzy mają o wiele gorzej. Wuj i ciotka nie kochali go, ale przynajmniej zapewniali mu spokojne miejsce do spania, ubrania (znoszone przez Dudleya i o wiele na Harry'ego za duże, ale jednak) i posiłki. Pewne minimum, które dla wielu jest taką normą, że nawet nie potrafią sobie wyobrazić, że ktoś może tego nie mieć. Harry starał się patrzeć szeroko, obiektywnie oceniając sytuację. Co jak co, ale ani wuj ani ciotka ani razu go nie uderzyli. Nie okazywali mu zainteresowania, ale też nie krzywdzili.  Chociaż i tak Harry lubił ich najbardziej kiedy spali.
W tym roku Dudley znów przywiózł ze szkoły nie tylko słabe świadectwo, ale i notatkę od szkolnej pielęgniarki, którą, grożąc, że podejmie bardziej stanowcze kroki, jeżeli nie zastosują się do jej poleceń, napisała, że waga Dudleya stała się już niebezpieczna dla jego zdrowia i życia. Kolejny raz rozpisała mu restrykcyjną dietę, która przez wakacje miała pozytywnie wpłynąć na jego zdrowie i obniżyć wagę. Taka sytuacja miała już miejsce dwa lata wcześniej i Harry o mało nie został wtedy zagłodzony, bo ciotka Petunia uparła się, by razem z Dudleyem na dietę przeszła cała rodzina. W tym roku porzuciła ten niemądry pomysł i od paru dni Dudley zmuszony był zadowalać się gotowanymi warzywami podczas gdy reszta jadła normalne dania. Harry przyjął to z wyjątkową ulgą. Nie miał ochoty przez kolejne wakacje po kryjomu żywić się słodkościami, jak dwa lata wcześniej kiedy podsyłali mu je przyjaciele.
Pomimo coraz bardziej przygnębiającej atmosfery w całym kraju, Harry czuł się dobrze. Wreszcie miał spokój. I to nie tylko ze strony Voldemorta, do którego w końcu dotarło, że jako najpotężniejszemu czarnoksiężnikowi nie przystoi mu uganianie się za zupełnie mu nie zagrażającym nastolatkiem. To była paranoja. Chodziło również o Dumbledore'a. Dopiero niedawno Harry zrozumiał do czego to wszystko, co robił dyrektor względem niego zmierzało. Chciał uczynić z niego jakiś ludzki symbol walki z Riddlem, obarczyć go winą za ewentualne niepowodzenie i wpoić potrzebę ratowania wszystkich dookoła. Miał do niego ogromny żal. O to, że zataił przed nim tak wiele ważnych informacji, że zupełnie się z nim nie liczył i traktował jak swoją kukiełkę, którą może dowolnie sterować. Nie zamierzał dłużej pozwalać na takiego traktowanie. Tym bardziej, że Voldemort nie stanowił już dla niego zagrożenia. Wciąż nie mógł wyjść z podziwu dla Daniela, że znalazł dla Toma ten cudowny sposób na nieśmiertelność i wykorzystał to, by go namówić na złożenie Wieczystej Przysięgi. Pomimo, że to Voldemort był mordercą jego bliskich, Harry obecnie większą wściekłość odczuwał w stosunku do dyrektora Hogwartu. Może to przez to, że tak bardzo zawiódł jego zaufanie. Z tego, co Harry dowiedział się od Rona (który już zdążył napisać do niego pierwszy list po spotkaniu na dworcu) wynikało, że teraz więcej osób podchodziło bardziej krytycznie do planów Dumbledore'a. Chociaż Ron zapraszał Harry'ego do siebie, to rozumiał, że chłopak nie ma ochoty na razie stykać się z członkami Zakonu, którzy przecież codziennie się tam zbierali. Z Dumbledorem włącznie.
Odchylił się lekko na fotelu i ziewnął. Czytał właśnie książkę zatytułowaną: Alchemia i jej tajemnice, jedną z tych, które pożyczył od Snape'a. Była bardzo stara, ale pełna fascynujących opisów przeróżnych mikstur i rozważań nad ich zastosowaniem. Tego dnia zamierzał zabrać się też za jedno z wypracowań. Profesor McGonagall zadała im aż pięć różnych i bardzo skomplikowanych tematów. Nawet ci, którzy nie zamierzali kontynuować Transmutacji, musieli je dostarczyć pierwsze września, pod groźbą półrocznego szlabanu. Podobnie wyglądała sytuacja z Zielarstwem i Obroną przed Czarną Magią. Nawet Lockhart zadał im wypracowanie, pod tytułem: Moje wrażenia na lekcjach Zaklęć z profesorem Gilderoyem Lockhartem, laureatem Orderu Merlina Drugiej Klasy, pięciokrotnego zdobywcę tytułu... i tak dalej. Pomimo narcyzmu, egocentryzmu i innych wad Lockhart, znakomita większość uczniów lubiła jego i jego lekcje. Harry nie wyobrażał sobie zrezygnować z rozrywki, jaką na nich nieświadomie zapewniał.
Nie niepokoił się o wyniki SUMów, ale wyczekiwał ich z utęsknieniem. Chciał się przekonać, czy Obrona i Eliksiry poszły mi tak dobrze jak sądził. Bardzo pragnął otrzymać przynajmniej P z Eliksirów, by móc pokazać świadectwo nauczycielowi, który jeszcze na początku ubiegłego września jego umiejętności oceniał na O. Niesamowite jak wiele się przez ten rok zmieniło.
Usłyszał szybkie kroki po schodach i po chwili drzwi od jego pokoju otworzyły się. W progu stanęła ciotka Petunia. Miała na sobie niebieski sweter i jasną, ołówkową spódnicę.
- Obiad jest gotowy - powiedziała.
- Tak, już schodzę - mruknął Harry, zerkając na nią przez ramię.
Petunia podeszła do jego biurka, przyglądając się porozrzucanym książkom. Wzięła do ręki Eliksiry XX wieku i skrzywiła się lekko.
- Pamiętam, że gdyby nie Snape to Lily miałaby spore problemy z tym przedmiotem w szkole.
Harry wytrzeszczył na nią oczy i zamrugał kilkukrotnie. Nigdy, ale to nigdy nie wspominała o magii, Hogwarcie, czymkolwiek związanym z tym światem. Wydawało się, że ona i jej mąż mieli wręcz alergię na ten temat. Absolutnie nigdy nie wspominała też o swojej siostrze, jakby udając, że nigdy jej nie miała. A teraz sama z siebie czyni uwagę dotyczącą tych spraw... To było bardzo niecodzienne zjawisko.
- Słucham? - wydukał.
- Pomagał jej.
- To oni...się tak dobrze znali?
- Schodź już, bo wystygnie - ucięła rozmowę i szybko wyszła.
Harry jeszcze przez długą chwilę w szoku wpatrywał się w miejsce, w którym zniknęła mu z oczu.

*

Aportowali się tuż przed samym wejściem do domu Daniela w Paryżu. Severus otworzył drzwi swoim kluczem i pierwszy wkroczył do środka. Z kuchni dochodziły smakowite zapachy. Pomyślał, że Granger pewnie spędziła cały dzień w kuchni. Chwilę później przybiegła, zwabiona ich głosami. Miała lekko rozczochrane włosy, na sukience nałożony kolory fartuszek, a dłonie umazane mąką. Wyglądała na bardzo zadowoloną.
- Dzień dobry! - zawołała, uśmiechając się.
Tobiasz skinął jej na przywitanie, ale nie zdążył się odezwać.
- Granger, jak Daniel? - spytał Severus.
- Śpi. Gdy sprawdzałam półgodziny temu to miał trzydzieści osiem stopni - odpowiedziała.
- Dobrze...to znaczy niedobrze, ale dziękuję ci - rzekł, a następnie zwrócił się do ojca - Hermiona Granger, moja...uczennica z Hogwartu.
- Przygotowałam obiad - oświadczyła radośnie.
Dawno nie widział jej w tak dobrym humorze. Z jakiegoś powodu nie chciał sprawić jej przykrości, mówiąc, że wcale nie jest głodny. Żołądek zapchany miał obiadem, ciastem i ciastkami, ale przy odrobinie dobrych chęci sporo jeszcze mógłby w nim zmieścić. Uśmiechała się tak ładnie, szczerze. Nie pamiętał kiedy ostatnio uśmiechała się w taki sposób. Nie, żeby zwracał na to szczególną uwagę...
- Pójdę nałożyć - powiedziała i już jej nie było, pognała do z powrotem.
- Mieszka tutaj bo jej rodzice zginęli parę tygodni temu, a dopiero we wrześniu będzie pełnoletnia - wyjaśnił. - Nie mówmy jej, że już jedliśmy, dobrze?
- Oczywiście - odparł ojciec.
Przeszli za Hermioną do kuchni. Hermiona krzątała się, pospiesznie rozstawiając potrzebne naczynia i porządkując wszystko wokół. Rzeczywiście musiała sporo czasu poświęcić na to wszystko. Zadziwiające, że w ogóle się jej chciało. Po jeszcze kilku zdaniach, które z nimi wymieniła, podała aigo boulido, ratatouille, cromesquis z ziemniakami i na deser crème brûlée. Zjedzenie tego wszystkiego było nie lada wyzwaniem i po tym Severus czuł się wypchany do granic możliwości. Popijał cały czas wodą, by ułatwić sobie trawienie. Hermiona skończyła szykować ciasto, które następnie schowała do piekarnika,  z żalem stwierdzając że będzie gotowe dopiero za dwie godziny. Oni przyjęli to z ulgą. 
- Dziękuję - powiedział Severus do Hermiony, gdy skończył posiłek. 
Ona rozpromieniła się i otworzyła usta, by mu odpowiedzieć, ale w tamtej chwili usłyszeli głośny łoskot. Jakby coś ciężkiego spadło ze schodów. Severus zerwał się na nogi i wybiegł z kuchni. W holu przy schodach znalazł Daniela, który rozmasowywał sobie kark. Miał na sobie tylko koszulkę i spodenki, rozwichrzone włosy, ewidentnie wyglądał na chorego.
- Nic mi nie jest - mruknął słabym głosem Sauvage.
- Jasne. 
- Potknąłem się.
- Wcale mnie to nie dziwi - Severus zerknął wymownie w sufit i podszedł do przyjaciela. - Dlaczego w ogóle wstałeś z łóżka?
- Och, Daniel! Nic ci się nie stało? - zapytała Hermiona.
- Nie, nic mi nie jest...ja tylko...
- Oczywiście, że nic ci nie jest - ironizował młodszy brunet. - O trzeciej nad ranem urządziłeś nam koncert skrzypcowy, będąc przy tym kompletnie nieprzytomny z czterdziestojednostopniową gorączką, a teraz spadłeś ze schodów...bo się potknąłeś.
- Grałem na skrzypcach? - zdziwił się. - Nic takiego nie pamiętam...
Pomógł mu wstać i przytrzymał go, wyczuwając, że Daniel nie ma siły, by ustać na własnych nogach.
- Granger, mogłabyś mu zanieść jedzenie na górę? Nie chcę żeby sobie doszczętnie potłukł tę głowę - zwrócił się do Hermiony.
- Yhym - przytaknęła i pobiegła do kuchni. 
Severus odprowadził Daniela do jego pokoju, pomagając mu się ułożyć. Sprawdził mu jeszcze temperaturę, która nadal utrzymywała się na poziomie trzydziestu ośmiu stopniu. Podał mu jeden z eliksirów na obniżenie gorączki, a następnie wrócił na dół, mijając się na schodach z Hermioną. 
- Co mu jest? - zapytał Tobiasz kiedy Severus zszedł na parter.
- Nie wiem - westchnął.
Zabrał jego rzeczy i razem poszli na pierwsze piętro. Severus wskazał gdzie znajduje się łazienka, jego pokój, główna biblioteka i inne pomieszczenia.
- To piękny dom - stwierdził Tobiasz, wchodząc do pokoju.
- Nie mów tego Danielowi bo jeszcze bardziej się napuszy.
Ta sypialnia była według Severusa jedną z ładniejszych w całym budynku. Ściany pokrywała boazeria, którą ledwie jednak było widać, zasłaniały ją regały z księgami. Okna przykrywały ciemne kotary, w podobnym kolorze do dywanu który pokrywał podłogę. Severus położył torbę ojca na łóżku, a sam usiał na jednym z foteli. Drzwi pozostały lekko uchylone. 
- A jest taki wyniosły? Nie zauważyłem.
- Właściwie to nie... Zna swoją wartość, to chyba najlepsze określenie - mruknął. 
Tobiasz uśmiechnął się lekko, oderwał wzrok od książek, którym się przyglądał, przenosząc go na syna.
- Powiedział mi, że urodził się w sześćset którymś roku - rzekł, zajmując miejsce na przeciwko niego.
- Sześćset piątym, tak to prawda.
- Nieźle się trzyma - stwierdził, unosząc brwi.
Severus parsknął i pokręcił głową.
- Biologicznie jest nawet rok młodszy ode mnie. Miał trzydzieści pięć lat kiedy jako jeden z pierwszych odkrył recepturę Kamienia Filozoficznego i Eliksiru Życia. Gdyby nie on...
Westchnął. Często zastanawiał się co takiego w nim zaciekawiło Daniela na tyle, że się do niego odezwał. T Przecież tak bardzo nie lubił uczyć do mistrzowskiego egzaminu. Na równi z ojcem i Harrym, Daniel był dla niego najważniejszą osobą. Kiedy go poznał, zupełnie nie spodziewał się takiego obrotu spraw. 
- Wiele mu zawdzięczam - kontynuował. - Ostatnie dwa lata w Hogwarcie były dla mnie...dość trudne. Pomimo towarzystwa Lily, czułem się bardzo samotny. W dodatku rozpoczynała się wtedy aktywność Czarnego Pana. Pracowałem wtedy nad pracą badawczą, którą później opublikował fachowy magazyn. To zwróciło uwagę Daniela, zaproponował mi pomoc w przygotowaniu do zdania egzaminu o tytuł Mistrza Eliksirów. Wcześniej nie myślałem o tym, bo chociaż, jak wiesz pasjonowała mnie nauka, eliksiry...widziałem dla siebie inną drogę. Pokusa okazała się zbyt kusząca. Na szczęście dla mnie... Zrobiłem też wtedy rzecz, której do tej pory nie mogę sobie wybaczyć. Tuż po egzaminach zerwałem z Lily - przygryzł usta i opuścił wzrok. - Wydawało mi się, że nie będzie przy mnie bezpieczna, że nie zdołam jej ochronić - to mówiąc, zacisnął dłonie w pięści. - Gdybym jej wtedy nie zostawił to wszystko byłoby inaczej. Ta przepowiednia, o której ci napisałem, okazała się fałszywa. Dumbledore wykorzystał sytuacje i zastawił na Czarnego Pana żywą pułapkę w postaci mojego syna. Dowiedziałem się o tym dopiero niedawno. 
- Harry o tym wie?
- Tak. Oczywiście był wściekły. Jego zaufanie do Dumbledore osłabiało się stopniowo już od kilku miesięcy, ale tamten moment okazał się chyba przełomowy. To już było dla niego zbyt wiele. Przez ostatni rok szkolny nasze relacje uległy znacznej poprawie. Nadal nie mogłem okazywać mu żadnego zainteresowania ani troski, ale jednak...  Chciał lepiej przygotować się do egzaminu z Eliksirów więc poprosił mnie o dodatkowe lekcje. Mogłem się przekonać, że cały talent, który do nich po mnie odziedziczył przez poprzednie lata pozostał w uśpieniu - uniósł delikatnie kąciki ust. - Uczyłem go też oklumencji, to...
- Technika ochrony umysłu, pamiętam.
Severus uśmiechnął się nieznacznie.
- Myślę, że wszystkie egzaminy dobrze mu poszły. 
- Kiedy się dowie, że jest twoim synem?
- Pierwszego września - odparł. - O ile od razu przeczyta ten list. Lily tuż przed śmiercią napisała trzy listy, do mnie, swojej siostry i Harry'ego. Poprosiła Dumbledore'a, żeby nam je przekazał, czego on oczywiście nie zrobił. Gdyby nie wścibskość Granger, pewnie długo jeszcze leżały by gdzieś na dnie jego szafy... Na trzy dni przed rozpoczęciem egzaminów Dumbledore wezwał ją do siebie, musiała na niego chwile poczekać, toteż swoim zwyczajem zaczęła myszkować po jego gabinecie, takim sposobem znalazła te listy. A on właśnie wtedy powiedział jej o śmierci jej rodziców. Uważam, że powinien był z tym poczekać, pozwolić jej w spokoju napisać wszystkie SUMy... 
- Z nikim się nie liczy?
- Dla niego liczy się tylko jego własna opinia. Jest przeświadczony o własnej wspaniałości i nie dopuszcza do siebie myśli, że jego pomysły nie są tak genialne jak sądzi. Cały czas bardzo wyraźnie pamiętam moment, w którym przyszedł do mnie odebrać Harry'ego. Tuż po śmierci Lily. Musiałem udawać, że byłem tam prawie przypadkiem, na wezwanie Czarnego Pana, że nic mnie z chłopcem nie łączy. A on wiedział, że to mój syn. Wiedział, ale grał w tę swoją grę, sterując mną jak pionkiem po szachownicy.
Po upadku Czarnego Pana rozpoczęło się polowanie na jego popleczników, więc i na mnie. Lista zarzutów była wyjątkowo długa. Proces sądowy w takich przypadkach to jedynie formalność. Dumbledore powiedział mi, że zamierza zataić fakt, który mógł mnie ocalić przed Azkabanem. Fakt, że szpiegowałem dla niego Riddle'a, znosząc nieludzkie tortury i nieustannie narażając swoje życie. Jakoś to wtedy zaakceptowałem, nie spodziewałem się należytej wdzięczności więc nawet nie byłem rozczarowany. Można powiedzieć, że w pewnym sensie wystarczała mi świadomość, że moje starania, przyczyniły się do tego, że Harry nie zginął. Daniel był gotów wymordować wszystkich sędziów Wizengamotu i pomóc mi dostać się w miejsce, gdzie nie mogliby mnie pojmać, ale ja nie chciałem tak uciekać. Wtedy, nie mówiąc mi o tym, zawarł z Dumbledorem układ. Zgodził się na zostanie nauczycielem w Hogwarcie w zamian za to, że Dumbledore przyzna przed sądem jak mu pomagałem. Gdy przyszło co do czego to rzeczywiście wyznał prawdę, chociaż przypuszczam, że zrobił to bardzo niechętnie. Daniel, gdyby mnie skazano, najpewniej i tak nie pozwoliłby im mnie zabrać do więzienia, używając brutalnych metod. Nawet nie potrafię zliczyć ile razy byłem o cal od śmierci, a Dan za każdym razem robił wszystko, co możliwe i co niemożliwe, żeby tylko utrzymać mnie przy życiu. W styczniu tego roku była taka sytuacja, że podczas jednej z akcji z innymi śmierciożercami, trafiło we mnie zaklęcie wymierzone w mojego dawnego nauczyciela, którego chciano zaatakować. Naprawdę nie wiem jak, ale ostatkiem sił udało mi się przemienić w nietoperza i  jakoś dolecieć do Hogwartu, w samą porę na zebranie Zakonu Feniksa Dumbledore'a. To zaklęcie powoduje, mówiąc w uproszczeniu, bardzo szybkie obumieranie narządów wewnętrznych i wytacza całą krew z organizmu. Daniel wtedy kolejny raz ocalił mi życie. Zna się na medycynie, więc nie wahał się dosłownie otworzyć mi klatki piersiowej, żeby dostać się do serca. W tamtej chwili nie miałem w sobie nawet pół litra krwi i jedynie specjalny eliksir mógł przez piętnaście minut podtrzymywać pracę mózgu. Moje serce nie biło, a Daniel ręcznie przetoczył mi kilka litrów. Mamy tę samą grupę więc mógł użyć własnej. Był gotów umrzeć, by utrzymać mnie przy życiu...
Odchrząknął i usadowił się wygodniej w fotelu. Po chwili kontynuował.
- Tak się złożyło, że w gabinecie był też Harry, który oznajmiwszy, że również ma grupę zero, zaofiarował swoją pomoc. Dzięki temu Daniel nie musiał się doszczętnie wypatroszyć z krwi.
- Nie wiedząc nawet, że ratuje własnego ojca - powiedział powoli Tobiasz.
- Nie mogłem nawet należycie mu podziękować. Daniel i inni przyzwyczaili się, że nigdy nie mówię, co czuję, ale jednak taka relacja jest dość specyficzna - rzekł, spoglądając znacząco na ojca.
- To prawda.
- Bardzo użyteczna była też Granger, również tamtego wieczoru uczestniczyła w zebraniu...
Zamyślił się. Nie powiedział Hermionie ani jednego dobrego słowa po tym zdarzeniu, w żaden sposób nie docenił jej pomocy. 
- Przez te lata dzień w dzień i godzina po godzinie zastanawiałem się co się u ciebie dzieje. Wiedziałem, że cokolwiek by to nie było, doskonale sobie poradzisz, ale mimo to bardzo się niepokoiłem. Ufałem, że będzie dzień, w którym uznasz, że możesz się ze mną skontaktować. Nawet jeżeli sytuacja nigdy nie była tak groźna jak jest teraz, naprawdę nie mógłbym być bardziej szczęśliwy widząc, że...jesteś cały i zdrowy. Cieszę się też, że jest ktoś kto może ci pomóc w taki sposób, w jaki ja nie potrafię.
- Nie jestem zdrowy, tato - powiedział cicho Severus. - Nie widać tego, ale dzisiaj miałeś okazję być świadkiem jednego z objawów... Byłem torturowany. Długo, wielokrotnie i za każdym razem bardzo...intensywnie. To nieodwracalnie uszkodziło układ nerwowy. Pomimo, iż teraz nie muszę znosić takich klątw, te uszkodzenia i tak będą się coraz bardziej pogłębiać z czasem. I nie są w żaden sposób wyleczalne. Często czuje ogromny ból, może i większy niż podczas tortur. Zdarza się, że na kilka minut tracę czucie w ręce czy nodze...tak jak właśnie dzisiaj. Tak będzie coraz częściej, będę tracił czucie na coraz dłuższe okresy. Na godzinę, potem na kilka godzin, dzień, kilka dni, tydzień, kilka tygodni...aż kiedyś, pewnie za parę lat, stracę je całkowicie. 
Tobiasz wpatrywał się w niego w niemym szoku i z przerażeniem w oczach.
- Tato, nie chcę żebyś się tym martwił. Nic się nie da z tym zrobić, więc nie ma sensu, żeby...
- Severus, jesteś moim synem - przerwał mu mocnym, twardym głosem. - Kocham cię najbardziej na świecie i ani psychicznie ani fizycznie nie jestem zdolny do tego, by się o ciebie nie martwić. Zrobiłbym wszystko, żeby tylko ci pomóc. 
- Wiem o tym. Wystarczy, że tutaj jesteś.

--------------------------------------------------------------------------------