NEXT CHAPTER


.

.

3.10.2013

47.
Meteorology



MUSIC
Obudziła się, czując na twarzy przyjemne ciepło promieni słonecznych. Zacisnęła mocniej powieki, chcąc znów ulecieć w krainę snów. Jednak organizm nie potrzebował już ani minuty snu więcej. Usiadła na łóżku, powoli otwierając oczy. Przełknęła głośno ślinę, zacisnęła dłonie na miękkiej, białej kołdrze. Przez chwilę wpatrywała się w szafę naprzeciwko łóżka, z całych sił starając się powstrzymać łzy. Dwie delikatne krople nie zdążyły spłynąć po jej policzkach. Przetarła oczy i szybko zeskoczyła z łóżka. Odsunęła wszystkie zasłony. Przez wychodzące na południe okna w jej sypialni mogła oglądać ogród, pobliski sad i las oraz wieżowce Paryża w oddali. Wpatrywała się w ten widok, niemalże wyraźnie czując rytm własnego serca. Trudno było oddychać. 
Już kiedyś była w Paryżu. Podczas wakacji trzy lata wcześniej. Teraz nie była już dzieckiem. Urosła kilkanaście centymetrów, w niczym nie przypominała już małej dziewczynki. Teraz nie było przy niej jej rodziców. Ta wiadomość nie do końca jeszcze do niej dotarła. Przyjęła ją do wiadomości, ale jakaś jej część nadal nie dopuszczała jej do siebie.
Podeszła do otwartej torby i zabrała z niej część ubrań, które zaczęła układać na półkach w szafie. Wczoraj była zbyt zmęczona, by się tym zająć. Zakładając wszystkie sukienki za wieszaki spojrzała mimowolnie w lustro na toaletce, uchwyciwszy własne odbicie. Nadal miała zaczerwienione, nieco opuchnięte oczy. Przez ostatnie dni prawie nie jadła, co również odbiło się na jej cerze. Wyglądała na osłabioną. 
Wczorajszego wieczoru Severus bardzo szybko pozbawił Hermionę i Dana swojego towarzystwa, wymawiając się zmęczeniem. Oni spędzili długie godziny w salonie. Rozmawiali, ale większość tego czasu upłynęło jej na płaczu. Coś w niej pękło. Cały skumulowany przez ostatnie dni ból, który trzymała na wodzy przez wszystkie egzaminy.  Daniel nie pocieszał jej, nie próbował powstrzymać, nie starał się jej rozweselić. Niewiele mówił. Sama jego obecność i troska była dla niej wielkim wsparciem. Miała wrażenie jakby doskonale ją rozumiał, jakby w milczeniu przeżywał te wszystkie emocje razem z nią. Tak samo mocno. 
Hermiona dokończyła rozpakowywanie, następnie wybrała dwa puchate ręczniki, z kilku, które Daniel przekazał jej w użytkowanie. Wzięła szczoteczkę do zębów, kosmetyczkę z wszystkimi innymi przyborami oraz rzeczy, w które zamierzała się przebrać. Wyszła z pokoju, cicho zamykając za sobą drzwi. Przeszła przez długi korytarz, w stronę łazienki. Nie słyszała żadnych odgłosów toteż bez wahania położyła dłoń na klamce i pociągnęła drzwi do siebie. Jej oczom ukazał się bardzo wyjątkowy widok. Severus  tuż po prysznicu, jeszcze z mokrymi włosami, w samych, czarnych bokserkach pochłonięty był energicznym szczotkowaniem zębów. Chociaż jego ciało nosiło znamiona wielu przejść, wyglądał niesamowicie pociągająco. Niczym mitologiczny Adonis, uosobienie męskości i siły. Miał bardzo wysportowaną sylwetkę, z ładnie zarysowanymi mięśniami. Jak na ironię wyglądał bardzo zdrowo. Zapatrzyła się na niego, tracąc nieco poczucie rzeczywistości. 
- Granger - powiedział, skończywszy oczyszczanie uzębienia. - Możesz mi wyjaśnić, co ty robisz?
Hermiona zamrugała kilka razy oczami.
- Przepraszam! - jęknęła z paniką w głosie, natychmiast zatrzaskując drzwi.
Podglądanie nauczyciela w łazience. Ładnie.
Z płonącymi policzkami czekała aż wyjdzie. Nastąpiło to kilka minut później. W pełni ubrany nie sprawiał wrażenia tak zirytowanego jak się spodziewała. Miał na sobie eleganckie, czarne spodnie i białą koszulę. Intensywnie pachniał czarną porzeczką, miętą i czymś orzeźwiającym, czego nie potrafiła rozpoznać. 
- Nauczysz się kiedyś podstawowych zasad, Granger? Jak na przykład pukanie do drzwi? - zapytał ze złośliwym uśmieszkiem. 
Z o wiele zbyt szybko bijącym sercem spojrzała mu w oczy.
- Mógł pan zamknąć drzwi na zamek - odpowiedziała spokojnie.
Zmierzył wzrokiem jej satynową koszulę nocną w odcieniu ciemnego fioletu, zdobioną cienką koronką i już bez słowa szybkim krokiem poszedł w kierunku schodów. 
Przycisnęła mocniej do siebie ręczniki i weszła do środka. Łazienka na pierwszym piętrze była przestronnym pomieszczeniem, wyłożonym dużymi, jasnymi kafelkami. Po jednej stronie znajdowała się przeszklona  kabina prysznicowa, kawałek dalej okrągła wanna, w której zmieściłoby się swobodnie kilka osób. Druga strona zabudowana była drewnianymi szafkami i półkami. Nad zlewem wisiały dwa, prostokątne lustra. Hermiona otworzyła kilka szafek, szukając wolnego miejsca. Znalazłszy takowe, rozłożyła wszystkie swoje rzeczy.
Zimny prysznic dobrze jej zrobił. Pozwolił odstresować się i opanować negatywne emocje.
Półgodziny później, starając się nie zgubić, zeszła na dół do kuchni. Severus siedział przy stole z umiarkowanym zainteresowaniem przeglądając Proroka Codziennego. Włosy zdążyły mu już wyschnąć i teraz miękko opadały na czoło. Nie przygotował sobie nic do picia ani żadnego śniadania, chociaż przecież nie mógł nie być głodny. Dochodziła dziesiąta rano.
- Chce pan kawy, herbaty, kakaa? - zapytała, podchodząc bliżej.
- Herbaty - odpowiedział, nie odrywając spojrzenia od gazety.
Otworzyła jedną z szafek i przygryzła delikatnie usta. Większego wyboru przeróżnych herbat i kaw to jeszcze nigdy nie widziała, nawet w kuchni Hogwartu. Nie pytając go, którą chce, wybrała białą herbatę z dodatkiem czarnej porzeczki i śliwek. Pachniała zachęcająco.
Bardzo szybko odnalazła wszystkie potrzebne jej składniki i przybory do przyrządzenia śniadania. Porządek w kuchni był wręcz pedantyczny, sprawiając, że pomieszczenie wyglądało na sterylnie czyste. Kubki ułożone były od tych o najmniejszej pojemności do tych o największej, tak samo szklanki i filiżanki. Znalazło się też kilka zastaw stołowych, ułożonych kolorystycznie od jaśniejszych kolorów do ciemniejszych.
Nie zauważyła, że Severus przestał czytać i obserwował ją jak spokojnie kroi żółty ser na cienkie plasterki. Następnie pokroiła pomidora i bochenek chleba tostowego. W jednej z szafek znalazła toster elektryczny, w którym umieściła już przygotowane tosty do podgrzania.
Po kontakcie z Weasleyami nie spodziewała się, że nieużywanie elektryczności i innych wynalazków mugolskiej technologii jest bardzo niepopularne wśród czarodziejów. Wczorajszego wieczoru Daniel dokładnie opowiedział jej, że we Francji jest to nawet nie do pomyślenia, by nie mieć na przykład telefonu. Telewizja opcjonalnie, bo powszechnie uważa się ją za ogłupiającą. Daniel lubił oglądać wiadomości i kanały przyrodnicze oraz wszelkie filmy, dlatego miał w salonie ogromny, plazmowy ekran. Oraz kilka szaf wypchanych po brzegi filmami.
Severus przyglądał się jak Hermiona wyjmuje cztery, okrągłe talerze. Na pierwszych dwóch umieściła po dwa croissanty, których całą siatkę zostawił Daniel, zanim wyszedł z domu. Następnie wyjęła z lodówki słoiczek z dżemem malinowym i wszystko to położyła na stole, jeden talerz podsuwając Severusowi. Na pozostałe dwa ulokowała ciepłe tosty.
- Dziękuję - powiedział Snape, kiedy na koniec podała mu jeszcze herbatę. 
Uśmiechnęła się niepewnie i zajęła miejsce naprzeciw niego.  
- Długo wczoraj siedzieliście z Danielem? - spytał.
- Do drugiej.
- Mówił ci może dokąd się dzisiaj wybiera?
- Nie - pokręciła głową.
Sięgnęła po słoiczek z dżemem i nożyk, którym przekroiła rogalik na pół.
- Czasami zatrważa mnie, że on wszystko i wszystkich potrafi zrozumieć - powiedział Severus, upijając łyk herbaty. - Jakby był uosobieniem empatii absolutnej.
- Bo nim jest - odpowiedziała z uśmiechem. - Jestem mu bardzo wdzięczna. Panu również.
Spojrzał na nią. Wydawało się jej, że dojrzała w jego oczach zaniepokojenie.
- Nie masz za co, Granger.
- Oh, oczywiście, że mam. 
Powstrzymał chęć uśmiechu.
- Jakieś ważne wiadomości? - zapytała, wskazując na Proroka.
- Dzięki decyzji Knota Wielka Brytania wejdzie w skład Europejskiej Unii Magicznej.
- To chyba dobrze.
- Nie byłbym taki pewien. W całej tej sprawie jest coś podejrzanego - stwierdził, wgryzając się w tost. 
Zamyśliła się nad jego słowami, wpatrując się w niego i bezwiednie kontynuując posiłek. Cisza, która nastawała w ich rozmowach nie była ciszą krępującą. Była bardzo przyjemna, prawie tak bardzo jak rozmowa z nim. Nawet samo patrzenie na niego sprawiało jej przyjemność, możliwość przebywania blisko niego. Przyłapał ją na wpatrywaniu się w niego, jakby nieco zaskoczony, że ona nie odczuwa potrzeby mówienia przez wiele godzin bez przerwy. 
Być może cała sprawa tego politycznego tworu była o wiele bardziej skomplikowana niż mogło się wydawać? Większość z tych kilku krajów zdecydowała się jego utworzenie w wyjątkowo krótkim czasie i bez przesadnych pertraktacji. Przynajmniej, wnioskując tak z dostępnych informacji. I to wszystko miało być spowodowane przez wybryki śmierciożerców? Na pewno nie. Chodziło o coś więcej i teraz kiedy Severus o tym wspomniał, to i ona nabrała podejrzeń. Nie wiadomo było kto był inicjatorem jednoczenia się. Komuś musiało na tym wyjątkowo zależeć.



- To chcesz tej kawy czy nie?
- Hm?
Mężczyzna otrząsnął się z zadumy. Wszystkie kontury gabinetu stawały się coraz bardziej wyraźne, a wspomnienia coraz bardziej dalekie. Ulatywały znów w któryś zakamarek umysłu. Rozejrzał się i zobaczył swojego przyjaciela z bardzo zniecierpliwioną miną, który w ręku trzymał dwie puste filiżanki.
- Przepraszam, zamyśliłem się.
- Pytałem cztery razy - westchnął szatyn.
- A o co?
- Na litość. Chcesz tej pieprzonej kawy?
- Tak, poproszę. O co wcześniej pytałeś?
- Nieważne - zachichotał.
Przez chwilę obserwował jak Rogers pochodzi do ekspresu i przygotowuje im napój. Potem przeniósł wzrok na okno. Pogoda typowo angielska. Deszcz nie odpuszczał już od tygodnia i nie zanosiło się na żadną poprawę. Miał nieprzyjemne przeczucie, że to nadal jest tylko cisza przed prawdziwą burzą i że to co najgorsze dopiero nadejdzie. Nie wiedział z czego to wynika, dlaczego nie mógł oprzeć się wrażeniu, że dzieje się coś złego. Speakerzy telewizyjni przekonywali, że ostatnie zamachy, w tym ten, który zabrał życie wszystkim członkom obu Izb Parlamentu, to ataki terrorystyczne. Według niego była to absolutna bzdura.
Odgarnął z czoła czarne kosmyki i poszedł do szafki. Wyciągnął z niej teczkę z dokumentami, którą następnie położył na stole i zaczął kartkować.
Bardzo lubił to biuro. Sąsiadujący z sądem, trzypiętrowy budynek z czerwonej cegły zajmowany był przez ludzi związanych z prawem. Ich kancelaria znajdowała się na drugim piętrze, nad biurami kilku notariuszy i pod tymi, które prowadzili radcy prawni. Wnętrze było bardzo eleganckie i drogie. Wchodząc na drugie piętro należało iść wąskim korytarzem do wejścia, gdzie znajdowało się biurko sekretarki i poczekalnia. Stamtąd można było przejść do kwadratowego pomieszczenia, z którego z kolei przechodziło się do gabinetu Rogersa lub Snape'a. Było też przejście na długi taras, z którego rozpościerał się przepiękny widok na panoramę Londynu. 
- Tylko nie zamyśl się tak na rozprawie - powiedział Owen, podając przyjacielowi napełnioną kawą filiżankę.
- Jeszcze nigdy mi się nie zdarzyło.
- Zawsze musi być ten pierwszy raz, nie?
Wciąż chichocząc podszedł do biurka, na którym wcześniej położył paczkę i zajął się jej rozpakowywaniem. Po chwili wyciągnął ze środka nową perukę adwokacką. W kolorze intensywnej czerwieni.
- No i jak wyglądam? - zapytał, nałożywszy ją na głowę.
Tobiasz spojrzał na niego i o mało nie upuścił trzymanej w dłoni filiżanki.
- Jak idiota - odparł całkowicie szczerze.
- Ranisz moje uczucia - powiedział z udawanym smutkiem Rogers.
- Zamierzasz tak iść do sądu?
- Ależ oczywiście!
Tobiasz powstrzymał się od komentarza. Owen zdjął perukę i schował ją z powrotem do pudełka. Chciał właśnie pojąć kolejny temat, kiedy do środka weszła sekretarka. Była to niska blondynka o pełnej sylwetce. Bardzo sympatyczna, jeżeli ktoś pytałby o jego zdanie.
- Panie Rogers, telefon do pana - oznajmiła z uśmiechem.
- Dziękuję, Kate.
Podszedł do biurka, zdjął z niego telefon i zabrał ze sobą, wyszedł z gabinetu kierując się na balkon. Dopiero dotarłszy tam, podniósł słuchawkę.Wcale nie przeszkadzało mu, że moknął, uwielbiał tak rozmawiać na dworze. Nie minęło pięć minut kiedy wrócił do gabinetu, uśmiechając się od ucha do ucha. Brunet przerwał czytanie zeznań świadków, spoglądając na niego pytająco.
- Kto dzwonił?
- Kyle. Za kilka dni przylatuje z Australii - oświadczył radośnie.
Jego twarz pojaśniała, powieki zacisnął, a dłonie przyłożył na chwilę do ust, jakby nie mógł uwierzyć w dobrą wiadomość.
- Oh, to świetnie! Sam?
- Nie, nie. Z Mirandą i dziećmi. Nie zawiadomił Melissy i prosił żebym nic nie mówił, chcą zrobić jej niespodziankę.
- Ucieszy się.
- Będzie w szoku - zaśmiał się Rogers. - Nie widzieliśmy syna, jego żony i wnucząt od siedmiu lat.
Westchnął głęboko, opierając się o fotel i krzyżując ramiona.
- Olivia ostatnio coraz częściej wspomina o przeprowadzce do Sydney. Naprawdę nie wiem co tam tak ciągnie moje dzieciaki - pokręcił głową w lekkim rozmarzeniu.
- Tęskniłeś za nim.
- Bardzo - przyznał Owen. - Rozmowy na odległość nigdy nie zastąpią tych w cztery oczy - westchnął. - Ale z pewnością nie stęskniłem się tak bardzo jak ty za Sevem.
Tobiasz odchrząknął. Odrzucił dokumenty i splótł dłonie.
- Tak - powiedział cicho.
- Nie musisz udawać, wiem, że się martwisz.
- Oczywiście, że się martwię, ale Severus napisał, że odezwie się gdy będzie na to pozwalała sytuacja. Kiedy będzie bezpiecznie.
Wstał i powoli podszedł do okna.
- To było dawno.
- Skoro tego nie robi to znaczy że ma powody. Widocznie wciąż nie jest na tyle bezpiecznie.
- Co to w ogóle znaczy 'bezpiecznie'? Czym on się takim zajmuje, że jest niebezpiecznie? Przyznaję, że to mnie nurtuje. Pewnie czymś niebezpiecznym - dodał po chwili z kwaśną miną.
- Mam nadzieję, że zdąży - rzekł Tobiasz, jakby do siebie.
- Powiesz mu?
- Nie wiem.
- Można powiedzieć, że nawet samo posiadanie magicznego kawałka drewna stwarza niebezpieczeństwo.
- Cóż, magia może rozwiązać wiele problemów, ale o wiele więcej ich stwarza. I kto wie czy nie gorszych.
Westchnął, odwracając się z powrotem w stronę Owena.
- Pewnie te wszystkie ostatnie...- machnął ręką, szukając odpowiedniego słowa. - To też ich sprawka?
- Nie mam co do tego wątpliwości. Pamiętasz? To już było, kiedyś też zdarzały się tak dziwne rzeczy, których nie można było wytłumaczyć. Tak bardzo przerażające.
- Taaak - mruknął przeciągle, drapiąc się po głowie.
Milczeli przez kilka minut, każdy patrząc w inną stronę. Cisza przerywana była głośnymi uderzeniami kropel deszczu o szyby i piorunami. Niepokój pogody doskonale obrazował wszystko to, co działo się w społeczeństwie. Nadchodziła większa burza, a nikt nie wiedział z której strony uderzy ani ile potrwa. Przyglądając się ciemnym, drobnym sylwetkom i majestatycznym budynkom, nie mógł powstrzymać się przed pytaniem, co się dzieje z jego synem. Od jakiegoś czasu stale obecny w nim niepokój bardzo przybrał na sile, nie pozwalając spędzić spokojnie choćby jednej nocy. Jakby wydarzyło się coś złego, jakby utracona została kontrola. Otworzona puszka Pandory, nad której zawartością nie można już było zapanować. Nawet magiczną różdżką.
Czas tak bardzo pcha wszystkich do przodu, nawet nie dotykając. Co to może znaczyć pamiętać, co to znaczy czuć, jaki sens ma przeżywanie wszystkiego od nowa? Miał wrażenie jakby wszystkie ostatnie dni, tygodnie, miesiące i lata były takie same. Identyczne poranki, noc podobna do każdej innej nocy.
Severus napisał, że cieszy się, że on wraca do zdrowia, że chciałby z nim porozmawiać, ale musi wziąć udział w rozpoczęciu roku szkolnego. Krótko opisał całą sytuację i dodał, że skontaktuje się z nim kiedy nie będzie go przez to narażał na niebezpieczeństwo. Tobiasz dowiedział się jeszcze wiele od przyjaciela, u którego Severus spędzał przez dwa lata wakacje. O Eileen powiedział mu tylko tyle, że nie próbowała się kontaktować. 
Od tamtej pory nie było dnia, żeby się nie martwił. Wiedział, że jego syn jest bardzo silny i poradzi sobie w każdej sytuacji, ale niepokoiło go niebezpieczeństwo, w którym ten się znalazł. Nie pozwalało mu po prostu się z nim zobaczyć, po prostu z nim porozmawiać. 
Ten temat i nieustanne wyczekiwanie zajmowało większość jego myśli. Zasypiał i budził się w niepokoju. Stresie, który starał się łagodzić muzyką. Klasyka, gdzie skrzypce z rozdzierającą determinacją dochodziły do głosu. Każda fraza była inna. Rozjuszona, potulna, łagodna, smutna, błagalna, śmiała. Momentami orkiestra cichła, pozwalając skrzypcom prezentować się w całej swojej okazałości. W pięknie dźwięku poszczególnej struny. W obezwładniającym i upajającym pięknie. Słychać było wyraźnie, tę prawdziwą, namacalna wręcz istotę instrumentu. Jakby to nie był jedynie kawałek drewnianego przedmiotu. Dźwięki napełniały tę martwą materię niczym szczęście, które wypełniając życie, nadaje mu sens. Funkcjonując w trwałym lęku, muzyka była jedynym szczęściem jakiego mógł doświadczać. Koiła, ale i pobudzała jednocześnie. Nie mógł nic zmienić, nie mógł w żaden sposób wpłynąć na los własnego dziecka i tak jak mogło wydawać się to frustrujące, w rzeczywistości było przerażające i bolesne. Ostatnie wydarzenia nie nastrajały pozytywnie. Nie podsycały nadziei. Złowrogie, czarne i ciężkie chmury spowijały cały kraj., akompaniując tragediom.
Sięgnął do kieszeni marynarki. Bezwiednie otworzył podłużną  kasetkę, z której wyjął okrągłą, białą tabletkę. Miała nieprzyjemny, gorzki smak. Popił kawą i skrzywił się nieznacznie. 
- Przepraszam...
Tobiasz odwrócił się od okna.
- Pan Sauvage się chciałby się z panem zobaczyć - powiedziała sekretarka, patrząc na Snape'a.
- Teraz?
- Tak, wpuścić?
- Tak.


Wyszedł za nią z gabinetu Owena, stając przy drzwiach do własnego. Usłyszał krótką rozmowę Kate z jakimś mężczyzną. Doskonale mówił po angielsku, ale z wyraźnym francuskim akcentem. Po chwili pojawił się w pomieszczeniu. Wysoki mężczyzna o brązowych, lekko falujących włosach, których kosmyki zachodziły mu na oczy. Ubrany w idealnie dopasowany, czarny garnitur, pod który ubrał jasnozieloną koszulę. Jego elegancje nie przejawiała się jedynie w lśniących lakierkach i markowym zegarku z białego złota. Sprawiał wrażenie człowieka o wyrafinowanym guście, takiego który ceni sobie szeroko rozumianą kulturę i sztukę, lubi stare wino i instrumenty smyczkowe. Wyglądał na bardzo bogatego człowieka, który jednak nie obnosi się przesadnie ze swoim bogactwem. Elegancja była także w jego postawie, ruchach, ale i pewna doza niepewności. Miał bardzo ładny, przyjazny uśmiech, który wydał się Tobiaszowi wymuszony. Nie żeby gość musiał przymuszać się do uprzejmości, bardziej jakby chciał oszukać samego siebie. W jego dużych, miodowych oczach czaiło się coś przygnębiającego. Jakiś ból, którego nie mógł albo nie chciał zamaskować. Z niewiadomych przyczyn Tobiasz poczuł, że ten dandys wcale nie szuka dobrego adwokata. Chciał się widzieć konkretnie z nim. Nie miał jedynie pomysłu w jakim celu.
Wymienili krótki uścisk dłoni, po którym Snape przedstawił się i poprosił go do swojego gabinetu. Zamknął za nimi drzwi i wskazał gościowi jeden z foteli.
Daniel nie czuł się tego dnia zbyt dobrze. Jeszcze wczoraj podasz powrotu z Hogwartu towarzyszyło mu uczucie pełnego szczęścia na samą myśl o zbliżającym się przyjęciu i spotkaniu z Alayą, ale zniknęło w środku nocy. Coś mu podpowiadało, że zniknęło bezpowrotnie.
Spotkanie Denta trochę zbiło go z tropu. Przyzwyczaił się, że ten człowiek był nieprzewidywalny, ale tym razem czuł, że chodziło o coś wyjątkowego. 
Nawet słowem Severusowi nie wspomniał, że zamierza zobaczyć się z jego ojcem. Miał bardzo niewiele informacji o jego dzieciństwie, o całej sytuacji. A wiadomo, że informacji najlepiej szukać u źródła. Poza tym, sytuacja stawała się coraz bardziej niebezpieczna i w jego odczuciu Tobiaszowi należała się jak najszybsza ochrona.
Patrząc na równego mu wzrostem prawnika, miał wrażenie jakby patrzył na starszego o jakieś dwadzieścia, dwadzieścia parę lat, Severusa. Pomijając wiek, z wyglądu byli identyczni. Te same czarne oczy i włosy. Wysportowana, silna sylwetka. Tak bardzo podobna postura i płynność w ruchach. Nawet patrzyli w ten sam, zdystansowany i uważny sposób.
- Słucham, panie Sauvage, w czym mogę panu pomóc? - zapytał Tobiasz kiedy zajęli już miejsca naprzeciwko siebie.
Było to standardowe rozpoczęcie konwersacji, po którym zawsze przychodził czas na długie wywody danego klienta. A to, że spowodował wypadek, a to, że żona go zdradziła i teraz chce się rozwieść, a to, że nie do końca niechcący zdefraudował pokaźną sumę pieniędzy. Coś mu mówiło, że tym razem nic takiego nie usłyszy. 
Daniel wziął głęboki oddech i opuścił kąciki ust.
- Zna pan francuski?
Nie mógł się powstrzymać. Nie często się zdarzało, żeby ktoś wymawiał jego nazwisko z tak dobrym, niewymuszonym akcentem.
- Tak, chociaż nie mam zbyt wielu okazji, by się nim posługiwać.
- Przepraszam, byłem ciekaw. Przyszedłem w prywatnej sprawie
- Rozumiem - odpowiedział brunet, spokojnie oczekując kontynuacji.
- Jestem najlepszym przyjacielem Severusa.
To by było na tyle w kwestii delikatnego przekazywania informacji.
Tobiasz wyprostował się gwałtownie, utkwiwszy w Danielu zaskoczone spojrzenie. Zmarszczył brwi i otworzył lekko usta, jakby chciał coś powiedzieć, nie wiedząc do końca co takiego. Tak stale niewzruszony wyraz twarzy, który Severus po nim odziedziczył, teraz wyrażał ogromne przejęcie.
- Czy...on...
Przerwał i pokręcił głową.
- Nic mu nie jest - powiedział szybko Daniel. - To znaczy...no nie do końca nic. Właściwie sytuacja jest bardzo poważna i martwię się. To coraz bardziej i szybciej postępuje, a nie mam konkretnej możliwości, żeby mu pomóc... - spojrzał na Snape'a i zreflektował się widząc jego przerażony wzrok. - Spokojnie, żyje. Przepraszam za moją chaotyczność, to dość skomplikowana sprawa.
- Czy - zaczął ponownie. - jest możliwe, żebym...
- Tak, tak - przerwał mu Dan. -  On planuje się z panem zobaczyć. Kwestia paru dni.
- Dni - powtórzył cicho starszy mężczyzna, jakby nie dowierzając słowom Daniela.
- Nawet nie wie, że tutaj przyszedłem. Chodzi o to, że chciałem o nim z panem porozmawiać zanim on to wszystko zorganizuje.
- Chwileczkę...
- Może zacznę od początku?
- Tak chyba będzie najlepiej.
- W ogromnym skrócie. Jestem światowej sławy alchemikiem - rozpoczął z dumą. -  Jednym z pierwszych odkrywców Kamienia Filozoficznego. Urodziłem się w Paryżu, w sześćset piątym roku.
Tym momencie Tobiasz spojrzał na niego tak jakby chciał powiedzieć "Doprawdy?"
- Poznałem Severusa kiedy miał osiemnaście lat i był tuż po zakończeniu nauki w Hogwarcie. Zaproponowałem mu pomoc w zdobyciu tytułu Mistrza Eliksirów, to taki tytuł naukowy...
- Wiem, wiem.
-...zgodził się ku mojej radości. Przez ten rok bardzo się zaprzyjaźniliśmy. Sev oczywiście otrzymał ten tytuł, wprawiając komisję w zdumienie - uśmiechnął się lekko na wspomnienie tamtych wydarzeń. - Potem przez kilka miesięcy nie mogliśmy rozmawiać, z powodu współpracy Severusa z Voledmortem...
Tobiasz przytaknął, dając do zrozumienia, że wie o czym Dan mówi.
- Później dowiedział się, że zostanie ojcem. Nie mógł się nawet do tego przyznać, bo Voldemort...
- Tak, Severus napisał mi o tym - przerwał mu cicho.
- Och. No tak. Po upadku Voldemorta, Severus i ja zaczęliśmy uczyć w Hogwarcie. To znaczy, ja już tam kiedyś uczyłem, chyba w jedenastym czy dwunastym wieku - zmarszczył brwi, próbując sobie przypomnieć. - Mniejsza z tym - machnął ręką. - Riddle powrócił w zeszłym roku. Na szczęście dla Harry'ego przewartościował trochę swoje życie i plany. W tej chwili nie ma możliwości, żeby zrobił mu krzywdę, ale... Problem tkwi w czym innym. Obawiam się, że czeka nas wszystkich bardzo trudny czas...te ostatnie zamachy, w których zginęły setki, tysiące ludzi to nie była sprawka Voldemorta ani jego ludzi. Ministerstwo Magii ledwie funkcjonuje, o ile można to nazwać funkcjonowaniem... - westchnął. - Dlatego właśnie nie powinien pan tutaj być - przerwał na chwilę.
Tobiasz słuchał go uważnie, nie pokazując przy tym po sobie zbyt wielu emocji.
- Zresztą, Severus sam panu wszystko dokładnie opowie już osobiście. Ja jestem tutaj bo chociaż jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi to on prawie nic mi nie mówił ani o panu, ani o swoim dzieciństwie... Chcę mu pomóc, ale nie chcę też na siłę wyciągać z niego informacji.
- Nic nie opowiadał? - zapytał prawie szeptem.
- Niewiele. O matce w ogóle nie chciał nawet wspominać...
- Wcale mnie to dziwi - stwierdził.
Daniel pochylił się lekko, splatając ze sobą dłonie, które umieścił na kolanach. W tej chwili Tobiaszowi wydało się, że znów widzi w jego oczach ten dziwny ból, który dostrzegł wcześniej. Chaotyczność wypowiedzi gościa wyraźnie wynikała bardziej z jego niepokoju niż niedbałości. Jego głos nie brzmiał pewnie, jak struna, którą musnęło się delikatnie opuszkami placów. Oddychał szybko, dość nierównomiernie. Wyglądał  jakby czegoś się bardzo obawiał.
On sam, jeszcze zanim Severus poszedł do Hogwartu, czytał różne książki czarodziejskie i o czarodziejach, by mieć pojęcie i wiedzę pozwalającą na swobodę w kontaktach. Dlatego też wiedział o czym Sauvage mówi. Ukrył na moment twarz w dłoniach, próbując sobie poukładać wszystkie myśli. Kilka dni. Za kilka dni ma zobaczyć syna? W mieszaninie wszytki uczuć,  jakich teraz doświadczał, dominowała ulga. Przyglądał się Danielowi, dokonując wstępnej oceny jego osoby. Chociaż zwykle był bardzo podejrzliwy i zdystansowany, to coś w tym o wiele starszym od niego, a wyglądającym na jedynie trzydzieści kilka lat, czarodzieju budziło jego zaufanie. Może to sprawka jego postawy, sposobu mówienia. Miał w sobie coś bardzo charyzmatycznego i coś bardzo przyciągającego.
- Eileen nie zasługuje nawet na to, by być nazywana jego matką - powiedział po paru minutach ciszy. - Dlaczego? - uprzedził pytanie. - Bo nie zachowywała się tak jak powinna zachowywać się matka. Bardzo ją kochałem, ale później przestałem ją rozumieć. Była piękna. Gdy teraz pomyślę o tym jak była szczęśliwa, jeszcze w ciąży, to jest to dziwie nierzeczywiste. Wręcz abstrakcyjne. Do czasu aż skończył pięć lat... było normalnie.
- Co się takiego stało?
- Rodzina Eileen...ona zawsze mówiła, że to jedna z tych lepszych, arystokratycznych. Praktycznie nie utrzymywaliśmy z nimi kontaktu i dopiero kilkanaście lat później dowiedziałem się dlaczego - westchnął. - Kiedyś... nie powiedziała mi o co chodzi, prawie w ogóle przestała się odzywać. Severusa traktowała kompletnie jak powietrze. Jej postawa była taka sama przez lata. Ciężko było to odpowiednio sklasyfikować, bo nigdy nie byłem świadkiem żeby go uderzyła czy obraziła. Mimo to sposób w jaki się do niego odnosiła był w moim odczuciu niewłaściwy. Bardzo oschły, lekceważący, pozbawiony jakichkolwiek ciepłych uczuć. Nie zajmowała się nim, nie chciało się jej nawet przyrządzać posiłków, nie mówiąc już o okazaniu choćby minimum zainteresowania. Traktowała go jakby był w domu niechcianym intruzem.
Westchnął głęboko, oparł się o tapicerowane wykończenie fotela i skrzyżował ramiona. Kiedy znów przemówił jego głos był jakby niższy i bardziej napięty. Daniel słuchał go w niemal nieruchomej pozie.
- Przez długi czas szukałem winy w sobie. Sądziłem, ze to przez to, że za długo i za dużo pracuję. Na pewno nie było to bez znaczenia. Starałem się spędzać z nim najwięcej czasu jak było to możliwe. Z Eileen nie dało się rozmawiać. Mi nie okazywała negatywnych uczuć, przeciwnie, chyba, że miała taki napad szczególnie złego humoru. Nie podobało jej się kiedy gdzieś sami wyjeżdżaliśmy, ale jednocześnie wcale nie chciała nam towarzyszyć. Gdy zauważyłem jej podejście do Severusa, dokładałem starań, by jak najczęściej zabierać go z domu. Oczywiście rozmawialiśmy, ale skrytość zdecydowanie odziedziczył po mnie... Skoro jest pan jego przyjacielem na pewno zauważył pan, że właściwie nigdy nie mówi, co czuje. Rzadko wyrażał też opinie. Na nic się nie skarżył, ale wracając z biura, codziennie widziałem, że jest zastraszony. Ta sytuacja go przerastała, w ogóle nie powinien się w niej znaleźć, a ja nie wiedziałem co mogę zrobić. Czułem też swoje ograniczone możliwości. Nie mogłem przecież tak po prostu starać się o przyznanie wyłącznej opieki... Myślałem, że może będzie lepiej kiedy Severus pójdzie do szkoły i rzeczywiście, w trakcie roku szkolnego Eileen zachowywała się w miarę normalnie. Tak jakby w funkcjonowaniu przeszkadzała jej jego obecność. Próbowałem z nią rozmawiać, ale na ten temat się nie dało. W czasie wakacji dbałem o to, by Severus jak najmniej przebywał w domu i nie musiał jej znosić. Kiedy rozpoczął się czwarty rok jego nauki, stwierdziłem, że już dosyć tego. W tajemnicy przed Eileen założyłem drugie konto w banku, na które co miesiąc odkładałem pieniądze. Nie chciałem, by się zorientowała, że coś planuję, a bardzo lubiła kontrolować sprawy finansowe. Później zacząłem szukać informacji o psychoterapeutach, leczeniu. Wiedziałem, że ona potrzebuje pomocy, ale nie wierzyłem żeby się jej poddała. Około tydzień przed zakończeniem roku szkolnego Eileen otrzymała list, nie wiem do końca o co chodziło, ale jakieś jej sprawy rodzinno-prawne. 
Odetchnął głęboko i pokręcił wolno głową na wspomnienie tamtych wydarzeń. Od mówienia nieprzyjemnie zaschło mu w gardle.
- Napije się pan może herbaty? - spytał Daniela, wstając z miejsca.
- Poproszę.
Gdzieś w oddali błysnęło światło błyskawicy, słychać było uderzenia pioruna. Sauvage czekał aż mężczyzna wróci do gabinetu. Nastąpiło to parę minut później. Tobiasz postawił na ławie przed nim porcelanową  filiżankę i wrócił na swój fotel. Kontynuował dopiero po wypiciu kilku łyków ciepłego płynu.
- Przez ten tydzień dzielący mnie wtedy od powrotu Eileen oraz przyjazdu Severusa ze szkoły, dopełniłem wszystkich niezbędnych formalność, sfinalizowałem umowę kupna. Kupiłem dom w Ealing - wyjaśnił, dostrzegłszy pytające spojrzenie Daniela. - Tamtego dnia rano spakowałem do samochodu ostatnie rzeczy. Pamiętam, że rozprawa, w której brałem udział przedłużyła się, przez to spóźniłem się chwilę na dworzec. Do tej pory wyrzucam sobie, że powinniśmy byli od razu jechać na miejsce. Ale nie... Nie chciałem żeby Sev musiał się widzieć z Eileen, ale sam zamierzałem osobiście jej powiedzieć co o tym wszystkim myślę, co zamierzam zrobić. Poprosiłem żeby poczekał na mnie w samochodzie - odchrząknął. - Byłem na nią wściekły. 
Dokończył herbatę i wyprostował się. 
Daniel czuł się jak uosobienie ciężkich chmur, które teraz wisiały nad Londynem. Jego niejednokrotnie zadziwiająca umiejętność do współodczuwania, do wczucia się w położenie każdego człowieka była nie lada ciężarem. Jak można się było dziwić, że był tak niestabilny emocjonalnie? 
Rozumiał dlaczego Severus nic nie opowiadał o swoim dzieciństwie. Nie była to tylko kwestia jego wyjątkowej skrytości. Nie było też świadomym wyborem Daniela, przeżywanie wszystkich uczuć z jakimi się stykał, tak często niewłasnych. Wypił resztę herbaty i ponownie spojrzał na ojca jego najlepszego przyjaciela. Nawet głosy mieli podobne. 
- Nie było jeszcze tak źle jak jest teraz - powiedział cicho Daniel. - Dlatego Severusowi zależy, żeby nic się panu nie stało - odetchnął. - Sam wszystko najlepiej wyjaśni - dodał po chwili. - On bardzo pana potrzebuje.


Tom Riddle nie był usatysfakcjonowany swoim położeniem. Może w bardzo niewielkim stopniu. Przez wiele lat dążył do osiągnięcia perfekcji w dziedzinie magii, do absolutnej niezależności. Teraz, kiedy dzięki pomocy Sauvage'a udało mi się uniezależnić od upływu czasu, musieli pojawić się jacyś trzej mężczyźni w fikuśnych garniturach, grożąc mu, że jeżeli nie przystanie do nich to może się już żegnać z życiem. Oczywiście nie wyrazili tego wprost, ale było to oczywiste. 
Przechadzał się teraz po swoim gabinecie. Miał na sobie elegancką, niebieską koszulę, czarną kamizelkę od garnituru i ciemnofioletowy krawat. Obserwował go podenerwowany Lucjusz Malfoy. Jakby oczekiwał na jakąś decyzję. Zaciskał i na zmianę rozluźniał palce na różdżce.
- Nie jestem pewien czy Dracon sobie poradzi - stwierdził w końcu Tom, zatrzymując się.
- Będzie musiał.
- W istocie.
Oparł się o biurko i skrzyżował ramiona, z niezbyt zadowoloną miną spoglądając na Lucjusza.
- Od kiedy to...ma się zacząć? - spytał niepewnie Malfoy.
- Pierwszy lipca. 
- I co dokładnie będą robić?
Tom zmierzył go chłodnym spojrzeniem.
- Draco i  inni dowiedzą się tego już na miejscu.
- Panie...też będziesz brał w tym udział?
- Nie - odparł
- A czy...
- Lucjuszu - przerwał mu ostro. - Za kilka dni Wielka Brytania oficjalnie będzie członkiem Europejskiej Unii Magicznej. Rozpocznie się...nowa era - skrzywił się z niesmakiem. - Obawiam się, że wiele rzeczy będzie zupełnie innych niż to zaplanowałem. 
- Fioravanti? Co pierwsze chcą zrobić?
- Dojdzie do całkowitej zmiany władz w Ministerstwie. Z chwilą wstąpienia do Unii, Knot praktycznie traci władzę i nie będzie miał już na nic wpływu. Wszystkie stanowiska w Ministerswie zostaną obsadzone przez wyselekcjonowanych osobników. Ja mam zostać mianowany Ministrem kilka tygodni później - dodał.
- Sądziłem, że o to właśnie chodzi? - odezwał się Lucjusz, zdziwiony niezadowolonym tonem głosu Riddle'a.
- Nie do końca. Nie spodziewałem się, że ktoś może mieć władzę nad moimi działaniami, a jak już wiesz, nikt nie może się im sprzeciwić. Już teraz wiem, że ich wizja rządzenia nie pokrywa się z moją wizją. 
- To znaczy?
Zupełnie nie rozumiał co Voldemort miał na myśli.
- Ja chciałem inaczej ukształtować cały system społeczeństwa, a nie go niszczyć - odparł
Malfoy nie zdążył zareagować, bo drzwi właśnie się otworzyły, a w nich stanął Severus. Wyglądał na zaciekawionego i odrobinę zniecierpliwionego.
- Cieszę się, że już jesteś - powiedział Riddle, ożywiając się nagle.  - Lucjuszu, wiesz co masz robić?
- Tak - odparł Malfoy.
Opuścił gabinet szybkim, zdecydowanym krokiem.
- O co chodzi? - zapytał Severus.
Tom nie odpowiedział od razu. W pewnym sensie czuł się jak rybka złapana na haczyk. Skusiła go taka piękna przynęta, której tak bardzo pragnął przez całe życie. Teraz owszem, mógł żyć ile tylko zechce, ale pod warunkiem, że będzie wykonywał bez kwestionowania wszystkie polecenia. Bycie marionetką nigdy nie było jego ambicją. Miał przecież spełniać swoje cele, a nie czyjeś. Wszystko to i ta bezsilność, wynikająca z przewagi napastnika sprawiała, że czuł się jak wielka chmura gradowa, której niewiele trzeba, by zacząć ciskać piorunami na wszystkie strony.
Severusowi ufał bezgranicznie. Nie zawsze mówił mu wszystko, ale wynikało to z jego skrytości i oczywiście pewnego dystansu. Pielęgnował swoją pozycję. Teraz w pewnym sensie żałował swojej dawnej przesadnej nieufności co do niego i traktowania w niezbyt dobry sposób. Był człowiekiem, na którym mógł polegać, a który jednocześnie nie był na tyle potężny, by go pokonać, czym różnił się od Sauvage'a. Fioravanti chcieli, aby wszyscy jego sojusznicy podlegali teraz ich zadaniom, ale Tomowi udało się Snape'a z tego wyplątać. Nawet nie wiedzieli, że jest jego szpiegiem. W końcu takie zadanie szpiega. A nikt nie był nigdy lepszy w tym zajęciu niż Severus Snape. Riddle zdawał sobie sprawę, że jego prośba, którą zamierzał do niego skierować jest bardzo ryzykowna i może pociągnąć wiele nieprzyjemnych konsekwencji, ale nie mógł siedzieć bezczynnie. Nie zamierzał pozwolić, by nim pomiatano. To przecież jego uznawano za najgroźniejszego czarnoksiężnika wszech czasów. Jego! Nie jakichś trzech, osobliwych biznesmenów w fantazyjnych garniturach i bardzo dyskusyjnym zdrowiu psychicznym. Nie podobało mu się to wszystko. Przez lata jego poglądy uległy zmianie i teraz uważał, że jego wcześniejsze działa, sprzed kilkunastu lat, były całkowicie chybione. Wręcz idiotyczne. Na samo wspomnienie tej przepowiedni podnosiło mu się ciśnienie, a zęby zgrzytały. Teraz jednak nie miało to znaczenia. Dumbledore stracił na znaczeniu. Gdyby był bardziej uczuciowy, mógłby nawet stwierdzić, ze mu go żal. Ale nie. 
Nie znał szczegółów wszystkich planów Trzech Braci, ale ogólny zarys jaki mu przedstawiono nawet jego przyprawiał o dreszcze. Przecież nawet zło musiało mieć granice, prawda? Niewidzialną barierę, za którą kończył się sens działań. A jednak nie. Cel ich działań nie był dla niego znany, ale nie potrafił sobie wyobrazić co takiego to mogło być. Samo czynienie zła dla samego aktu jego czynienia wydawało mu się okropnie puste. Niczym sztuka dla sztuki. Z tą różnicą, że zło niszczyło. Nie żeby mu to bardzo przeszkadzało. Jako esteta był wyczulony na punkcie wszystkiego co wartościowe i piękne toteż wiele z zamiarów Fioravantich bardzo mu nie odpowiadało. 
Zerknął w stronę okna, w oddali niebo rozświetliła jasna błyskawica. Sam się czuł jakby miał zaraz spowodować wyładowanie elektrostatyczne. Pochylił się nad biurkiem, opierając dłonie na blacie i utkwiwszy spojrzenie w Severusie. Spokój tego mężczyzny zawsze wydawał mu się zagadkowy. Snape był wręcz jak posąg, całkowicie zdystansowany i niewzruszony. Nigdy nie można było poznać po nim jego myśli czy emocji. Jak u doskonałego aktora, który swoim zachowaniem mógł do wszystkie przekonać swoją publiczność. Jego umiejętności magiczne również były godne wszelkiego podziwu. Tom stawiał się pośrodku, wiedział, że jest słabszy od Sauvage'a, ale był tez jednocześnie potężniejszy od Snape'a. Zdawał sobie też sprawę, że ten ostatni był nieprzewidywalny i gdyby się o to postarał mógłby spokojnie Danielowi dorównać. Dobrze było mieć go po swojej stronie.
- Nie wspominałem ci o tym jakie zajdą niedługo zmiany w Ministerstwie...- zaczął spokojnie. Nawet jego głos przesycony był elegancją. - Wszystko się zmieni. To znaczy...zmienią się ludzie, do których będzie należała władza. Nie do końca mi się to podoba. Severusie, czy znajome jest tobie nazwisko Fioravanti?
Snape zmarszczył brwi i po chwili pokręcił przecząco głową.
- Nie.
- Chcę żebyś spróbował dowiedzieć się jak najwięcej na ich temat. Bądź przy tym bardzo ostrożny i nie spiesz się. Odtąd trzymaj się też z dala od innych śmierciożerców. To zadnie mogłem powierzyć tylko tobie. Przekonasz się jak bardzo jest trudne - odchrząknął. - Każda informacja. Chcę się o nich dowiedzieć jak najwięcej. Przy tym nie powinni wiedzieć o twoim istnieniu.
Severus przytaknął.
- Rozumiem. Czy coś jeszcze? - spytał spokojnie.
- Nie daj się zabić.

--------------------------------------------------------------------------------------------------
Wiecie, że bardzo lubię pytania.