NEXT CHAPTER


.

.

17.07.2013

44.
Treasures of the cupboard

Deszczowe popołudnie zimnego, jesiennego dnia. Severus siedział na sofie w salonie z podwiniętymi nogami i grubą książką w dłoniach. Miał na sobie trochę za dużą, szarą koszulkę z długim rękawem i ciemne spodnie. Odgarnął z oczu kosmyk czarnych włosów i przewrócił kolejną stronę. Był niespokojny. Drżał lekko, chociaż bardzo starał się nad sobą panować. To była bardzo ciekawa książka i bardzo chciał już doczytać jakie będzie jej zakończenie. Speaker w radiu mówił właśnie o kolejnym strajku pracowników kolei domagających się podwyżek. Jakiś polityk obraził innego, a teraz ten drugi oczekiwał przeprosin na łamach prasy. Severus oderwał na chwilę wzrok od książki. Kolejna wiadomość. Godzinę wcześniej zakończył się proces słynnego już na całą Anglię mordercy trzech małych dziewczynek z Yorku. To była wyjątkowo przykra sprawa. Mężczyzna z początku otrzymał wyrok polegający na leczeniu w szpitalu psychiatrycznym - ponoć był upośledzony umysłowo. Tak naprawdę to jego adwokat wymyślił, że będzie to świetny sposób na linię obrony jego klienta i  złagodzenie wyroku. A rodzice dzieci musieli walczyć, by zwyrodnialca spotkała zasłużona kara. Najpierw je zgwałcił, następnie zamordował z wyjątkowym okrucieństwem. Czy to  jeszcze człowiek? - pytał rozemocjonowany speaker.
Severus sięgnął po zakładkę i włożył ją pomiędzy czterysta pięćdziesiątą, a czterysta pięćdziesiątą pierwszą stronę. Słyszał krzątającą się po kuchni matkę. Zerknął nerwowo w tamtą stronę. Po kilku ciągnących się niemiłosiernie minutach usłyszał hałas zbliżającego się samochodu i otwieranej bramy garażowej. Odetchnął cicho z ulgą. Odłożył książkę na stolik, zeskoczył z sofy i pobiegł do korytarza. Drzwi właśnie się otworzyły. Do środka szybko wszedł wysoki mężczyzna w długim, czarnym i eleganckim płaszczu oraz czarnym garniturze pod spodem. Zwinął parasolkę i odłożył ją do kąta, a następnie odwiesił mokry płaszcz na jeden z wieszaków. Kucnął, rozwiązując sznurowadła lakierków.
- Hej! - zawołał wesoło do syna.
Chłopiec podbiegł do niego, żeby się przytulić. 
- Wszystko w porządku?
Nie odpowiedział. Zamiast tego wtulił się trochę mocniej i zacisnął powieki. Bo przecież nic nie było w porządku. Nie mógł powiedzieć, że absolutnie nic a nic. 
- Yhym - mruknął cicho.
Tobiasz nie wyglądał na przekonanego. Prawdę mówiąc, zupełnie nie był przekonany, a nie wiedział już co robić. Na sali rozpraw, stawiając oskarżonego w krzyżowy ogień pytań mógł wydobyć z niego najbardziej skrywaną prawdę, a od własnego syna tak ciężko mu było wyciągnąć jakiekolwiek słowa. Zamknął drzwi na klucz i zabrał neseser. Zmierzwił dłonią czarną czuprynę chłopca, następnie razem wyszli z przedpokoju. Severus ściszył odrobinę radio i spojrzał pytająco na ojca.
- Jaki wyrok? - spytał. - W radiu nie podali.
Mężczyzna uśmiechnął się lekko.
- Dożywocie. Pełny sukces - opowiedział, rozluźniając nieco szeroki, ciemny krawat. - Sprawiedliwy to za duże słowo, ale z pewnością zasłużony.
Usiadł na poprzednio opuszczonym miejscu, znowu biorąc książkę do rąk. Nie opuszczając przy tym zaciekawionego spojrzenia. Tobiasz zajął miejsce obok niego.
- A jak wasz dzień ?- zwrócił się do chłopca lekkim tonem. Bardzo chciał aby ów ton brzmiał lekko. 
- Dobrze - odparł, nagle opuszczając wzrok. Nerwowo potarł drobne dłonie o długich palcach.
Ojciec przygryzł usta w zamyśleniu. Właśnie, że niedobrze. Przecież widział, że wcale nie mogło być dobrze. Był prawnikiem. Adwokatem, a nie wróżką. Mógł na podstawie danych przewidzieć odpowiedzi oskarżonego, ale za nic nie był w stanie przeniknąć do umysłu swojego dziesięcioletniego dziecka. Chociaż tak bardzo tego pragnął. 
- To niesamowite jak szybko czytasz - stwierdził, wskazując na książkę, którą Severus trzymał w ręku. - Przyniosę ci jutro parę nowych, co?
Severus pokiwał ochoczo głową, uśmiechając się lekko.
No przecież wiedział, że za dużo pracuje. Od poniedziałku do piątku, od samego rana do zmierzchu. A często również w weekendy. Ciągle sobie powtarzał, że źle robi tak uciekając w pracę, ale  naprawdę nie wiedział, co mógłby zrobić. Powinien wziąć miesięczny urlop i cały ten czas poświęcić synowi, ale jak skoro sprawa goniła sprawę, a policja i służby specjalne ciągle zwracały się do nich z jeszcze innymi prośbami. 
Zerknął na srebrny zegarek i skrzywił się z niezadowoleniem.
- Przykro mi, że znowu tak późno wracam. Wszystkim świadkom zebrało się nagle na zmianę zeznań. Czyste szaleństwo - westchnął. - Ale mam dobrą wiadomość. Owen wybiera się z Kaylem na spływ kajakowy w sobotę. Podobno pogoda ma się poprawić. Zaproponował żebyśmy się dołączyli, miałbyś ochotę?
Owen Rogers był jego bardzo dobrym kolegą i jednym ze wspólników. Poznali się jeszcze na studiach prawniczych w Cambridge. Kayle, syn Owena i jego żony, Melissy, był w wieku Severusa. Tobiasz zawsze chciał żeby Eileen i Melissa przynajmniej tolerowały się wzajemnie przy wszelkich spotkaniach, jak na przykład na bankietach branżowych, ale chociaż ze strony pani Rogers wypłynęło wiele przyjaznych gestów, Eileen stanowczo odmawiała jakiegokolwiek kontaktu. Od dawna odmawiała kontaktu z kimkolwiek. 
- Nie - padła sucha odpowiedź.
Severus nie zdążył się nawet ucieszyć. A tak rzadko miał okazję na spędzanie czasu bez matki...
Tobiasz odwrócił się, nieco zaskoczony takim sprzeciwem. Wysoka, szczupła kobieta stała wyprostowana w drzwiach prowadzących z salonu do kuchni. Miała długie, ciemne i proste włosy. Jak bardzo zmieniło się jej spojrzenie! Niebieskie oczy, które kiedyś wydawały się Tobiaszowi tak piękne, lśniące kobaltową barwą, od dawna były zimne i zupełnie obce.
- Nie? - powtórzył ze smutkiem. - Dlaczego nie?
- Severus ma już plany na sobotę, prawda? - zwróciła się do chłopca.
On utkwił spojrzenie w odsłoniętym oknie. Dłonie zacisnął w pięści. Deszcz ciągle padał. Rytmicznie uderzające w szybkę krople wybijały własną melodię.
- Tak? - dopytał..
Chłopiec przełknął głośno ślinę. Spojrzał na ojca i ich oczy na moment się spotkały. Tak samo czarne tęczówki. Tobiasz czuł, że syn chce mu coś niewerbalnie przekazać. Wiedział, że nic dobrego. Ale o co tu chodziło? Widział w tych oczach strach i rozpaczliwy krzyk o pomoc. 
- Jakie? - spytał żony.
Wzruszyła obojętnie ramionami. 
- Nic tobie do tego - stwierdziła beznamiętnie.
To nie mogła być ta zachwycająca kobieta, w której się zakochał. Jak bardzo ludzie się zmieniają?
- Aha, czyli ja w ogóle nie mam nic do powiedzenia, tak? - odezwał się spokojnie.
Nie podnosił głosu. Właściwie nigdy. Wrodzony spokój bardzo przydawał się na rozprawach, podczas których często ciężko było panować nad emocjami.
Kolejne wzruszenie ramionami.
- Interesuje cię tylko moja wypłata, tak? - spytał z żalem. Rozejrzał się po salonie i pokręcił głową z niedowierzaniem. - Na litość, kobieto. Na co ty wydajesz te wszystkie pieniądze?
Znów wzruszenie ramionami.
- Może jakbyś częściej tu był to może byś się dowiedział - powiedziała obojętnym, zimnym głosem.
- Nawet nie wyobrażasz sobie jak bardzo bym chciał, ale dobrze wiesz, że mamy nawał roboty i żadnej sprawy nie mogę tak po prostu zostawić.
Ona chyba bardzo lubiła wzruszać ramionami.
- Rób co chcesz. 
- W tym właśnie problem, że nie mogę zrobić tego, co bym chciał.
- Nic mnie to nie obchodzi.
Zabrała torebkę z komody i skierowała się w stronę wyjścia.
- Wychodzisz?
- Jak widać - odparła.
Minutę później usłyszeli trzask drzwi frontowych. 
Tobiasz spojrzał na syna z niepokojem. Chłopiec siedział nieruchomo, wyprostowany, wciąż wpatrując się w ten sam punkt i wciąż zaciskając dłonie na książce. Drżały prawie niezauważalnie. Po chwili drgnął. Przesunął się kawałek i oparł się o tors ojca.
- Co się dzieje, Sev? - zapytał cicho Tobiasz, głaszcząc go delikatnie po włosach.
Pokręcił szybko głową, zamykając powieki. Nie chciał uronić ani jednej łzy. Nie wolno mu było okazywać słabości. Chociaż Tobiasz nigdy czegoś takiego nie powiedział. Miał wrażenie, że jego syn chce mu wszystko powiedzieć, ale coś mu uniemożliwiało zrobienie tego. Objął go ramieniem.
- Au.
- Ojej, przepraszam. Uderzyłeś się? - zapytał z troską.
- Ja tylko... - zawahał się. Prawda wręcz cisnęła mu się na usta. - Spadłem ze schodów.
Tobiasz wyprostował się gwałtownie, uważnie przyglądając się chłopcu.
- Spadłeś ze schodów? - powtórzył poważnym głosem. - Dzisiaj? Mama wezwała lekarza?
- Nie, nie...to nic... To tylko parę stopni i niefortunna trajektoria. To nic, zdarza się.
Wyczuł kłamstwo, a panika w jego myślach  przybrała na sile. 
- Zadzwonię rano do biura i powiem, że przyjdę później. Pójdziemy do lekarza.
- Nie, tato, nie trzeba - zaprotestował. - To naprawdę nic takiego. Mama nie chce, żeby... - przerwał w połowie zdania.
- Wiesz co? Chyba przestaniemy zwracać uwagę na to czego mama chce, a czego nie. Coś zbyt rzadko się to zbiega z twoimi potrzebami.
Severus w odpowiedzi jedynie przytulił się do niego.
Zadzwonił telefon. Mężczyzna sięgnął po słuchawkę aparatu i przyłożył do ucha, przytrzymując ramieniem.
- Słucham.
- Wychodzisz gdzieś? Chciałem podrzucić ci dokumenty sprawy Aversa i Wagnerów w drodze do domu.
To był  niski, ochrypły głos Owena. W tle słychać było hałas ulicy. Pewnie po rozprawie od razu pojechał do kancelarii. Rogers uwielbiał ciągnąć biurowy telefon ze sobą aż na balkon i stamtąd dzwonić. 
- Nie, nie - odpowiedział szybko. - Będę ci bardzo...
- Do zobaczenia! - przerwał mu wesoło, prawie natychmiast się rozłączając.
Tobiasz odłożył słuchawkę. Poczuł nieprzyjemne ssanie w brzuchu. Przez cały dzień zdążył zjeść jedynie dwie kanapki i jego żołądek domagał się solidniejszego posiłku.
- Zostało coś z obiadu?
Severus nie odpowiedział. Posłał mu tylko spojrzenie smutnych oczu. Westchnąwszy, wstał kierując się do kuchni. Pomieszczenie było wręcz sterylnie czyste. Kafelki lśniły tak, że mógłby się w nich przejrzeć. Zajrzał  do pozostawionych na kuchence garnków. Wszystkie były puste i wyczyszczone na błysk. W zlewie nie było żadnych naczyń, na wierzchu nie było też żadnych oznak, aby w ogóle gotowano w tej kuchni. Skrzywił się nieznacznie, otwierając lodówkę. Zatrzasnął ją i wrócił do salonu. Oparł się o framugę drzwi, wpatrując się w chłopca.
- W ogóle nie było posiłków, prawda? - spytał. - Sev?
- Tak - w końcu padła cicha odpowiedź.
Tobiasz ukrył twarz w dłoniach. Co ta kobieta robiła przez całe dnie, skoro nie była w stanie ugotować nawet zwykłej  zupy? Albo chociaż wybrać się na zakupy. 
- Weź sobie jakiś cieplejszy sweter. Pójdziemy do restauracji, a potem do sklepu. Przecież w tym domu nie ma kompletnie nic do jedzenia. 
Chłopiec pobiegł od razu do swojego pokoju. Mężczyzna poprawiał sobie krawat kiedy usłyszał pukanie do drzwi.
- Trzymaj - powiedział trochę niższy od niego Owen. 
Był typem człowieka, który preferował czynny odpoczynek. Jeden z tych, którzy wstają o świcie, żeby pobiegać, potem myją swój ukochany samochód i po zimnym prysznicu wyjeżdżają do pracy.
- Dziękuję ci bardzo - odparł brunet, przeglądając podane mu teczki z dokumentami.
- Trzeba się tym od razu zająć. Sam dobrze wiesz jak terminy gonią.
Tobiasz przytaknął, odkładając je na jedną z półek.
- Jutro na siódmą mamy to spotkanie z Wellsem i Nearsem...
Severus właśnie zbiegł po schodach, zatrzymał się przed drzwiami do przedpokoju, żeby słyszeć ich rozmowę.
- Poradziłbyś sobie beze mnie przez jakąś godzinę? - spytał Tobiasz, sięgając po wiszący na stojaku płaszcz. - Chciałbym iść z Sevem do lekarza.
- Myślę, że tak - odparł powoli Rogers. - Mały jest chory?
- Nie, ale...
Westchnął. 
- Coś się stało?
- Coś to na pewno - pokręcił lekko głową. - Zupełnie nie wiem już co robić. 
Owen skrzyżował ramiona, spoglądając na niego pytająco.
- Wracam do domu i widzę swoje dziecko kompletnie zastraszone, z czystym przerażeniem w oczach, które mówi mi, ze wszystko jest w porządku i że tylko spadło ze schodów - mówiąc, zacisnął powieki. - A Eileen nie ma czasu przez cały dzień nawet zakupów zrobić. Chłopak cały dzień siedzi w domu głodny, ale wszystko jest przecież dobrze. Czy to ze mną jest coś nie tak skoro uważam, że to wcale nie jest dobrze? 
- Rzuć ją w cholerę, stary - mruknął Owen.
- Nie mogę.
- Tylko mi nie mów, że ją kochasz.
- Nie chodzi o nią, tylko o Severusa. Gdybym się z nią rozstał to prawie straciłbym kontakt z nim. Wiesz jak to jest.
- Ah, no tak... Pomyśl nad tym jeszcze, mamy przecież znajomych w sądzie. Wszystko da się załatwić.
Z czarodziejami nie wygrasz, pomyślał Tobiasz.
- A co z kajakami? Sev ma ochotę? Czy Eileen znowu ma jakiś problem?
- Ona zawsze ma jakiś problem. Ale pojedziemy, dobrze mu zrobi taki wyjazd.
- No i dobrze - powiedział z zadowoleniem. - Słuchaj...tak sobie myślę...może idź z nim do psychologa? Specjalista powinien ogarnąć o co chodzi.
- Eileen się nie zgodzi.
- Pieprzyć Eileen! - rzekł ostro. - To znaczy...nie w tym sensie. Wiesz o co chodzi - zreflektował się po chwili.
- To nie jest takie proste jak się wydaje - stwierdził z przygnębieniem. -  Porozmawiamy jutro w biurze, dobrze? Chcemy iść do jakieś restauracji, bo oczywiście Eileen nie miała ochoty niczego przygotować. 
- Oczywiście, nie będę was zatrzymywał. Wybierz się z nim do lekarza rano, a ja jakoś zagadam Wellsa i Nearsa na trochę.
Tobiasz uśmiechnął się do niego z wdzięcznością. 

Severus otulił się szczelniej kołdrą. Leżał spokojnie, uważnie nasłuchując głosów rodziców dobiegających z ich sypialni.
- Czy to będzie zbyt wiele jeżeli poproszę cię, żebyś przygotowała jutro naszemu synowi śniadanie? Obiad? Kolację. Byłoby miło gdybyś robiła to codziennie, ale to chyba przekracza twoje możliwości.
Mówił dość cicho i spokojnie, ale wyraźnie czuć było w jego głosie pretensje.
- Nie rozumiem dlaczego ci na tym zależy - oparła.
- A ja nie rozumiem, dlaczego tobie nie zależy.
- To nie twoja sprawa.
- Jeżeli coś dotyczy mojego syna to jest to jak najbardziej moja sprawa! Jeszcze jedna rzecz, mogłabyś mi łaskawie powiedzieć co się tutaj dzieje?
- Nic! - krzyknęła.
- Nie krzycz, obudzisz dziecko.
- Będę sobie krzyczała ile mi się żywnie podoba. 
- Świetnie. Dlaczego Sev jest tak przestraszony też się nie dowiem, tak?
- A co ci powiedział? - spytała, mrużąc oczy.
- Pytam się ciebie. Nie pracujesz, całe dnie spędzasz z Sevem...
- Wcale nie. Wiesz, że on bawi się z tymi dziewczynkami Evansów.
- Mam na myśli to, że jesteś na miejscu. 
Wzruszyła ramionami.
- Jak ci się coś nie podoba to nie musisz tu mieszkać - rzuciła chłodno.
- Jeżeli się stąd wyprowadzę to zabiorę Seva ze sobą - powiedział stanowczo.
Zaśmiała się. Nie był to jednak śmiech radości. Było w nim coś przykrego i kpiącego.
- Doprawdy? 
- Tak.
- I naprawdę myślisz, że ze mną wygrasz? 
- Ja wcale z tobą nie walczę, Eileen. Rozmawiam z tobą, chociaż tę wymianę zdań ledwie można nazwać rozmową.
- Daj sobie spokój.
- Nie. Chcę się dowiedzieć w czym tkwi problem.
Odwróciła głowę, ostentacyjnie ziewając.
- Zrobiłem coś nie tak?
Znów roześmiała się w ten sam sposób.
- Kiedy mnie poznałaś doskonale wiedziałaś, że nie potrafię używać magii tak jak ty. A teraz to jest problem, tak?
- Absolutnie nie! Cóż za niedorzeczne przypuszczenie. 
- To może wyjaśnij mi dlaczego tak się zachowujesz?
- Nie potrafię. 
...

*
Wyjątkowo nieprzyjemny, okrutny dźwięk budzika obudził Hermionę w piątkowy poranek. Usiadła na łóżku i przeciągnęła się, ziewając. Pogoda za oknem nie zachęcała do radosnego wyrwania się spod ciepłej pościeli. Gęsta mgła i intensywny deszcz nie stwarzały pięknego krajobrazu, ale niezniechęcona tym pobiegła do łazienki umyć zęby i wziąć szybki prysznic. Następnie powkładała szybko wszystkie potrzebne książki, zeszyty i notatki do torby. Było jeszcze bardzo wcześnie, niewielu uczniów zdążyło się przebudzić. Przechodząc w stronę Pokoju Wspólnego Hermiona dostrzegła  w innym korytarzy drobną dziewczynkę, z wysiłkiem mocującą się z klamką od drzwi jednego z pokoi. Jako prefekt, czuła się zobowiązana by sprawdzić czy coś się stało.
- Coś nie tak? - zapytała, podchodząc do dziewczyny.
- Nie mogę się dostać do środka. Carrie nie otwiera, chociaż wołałam - odpowiedziała jasnowłosa pierwszoklasistka.
- Może jeszcze śpi?
- Dzisiaj ma dwunaste urodziny, chciałam jej złożyć życzenia.
- Alohomora.
Hermiona stuknęła różdżką w zamek. Drzwi natychmiast uchyliły się nieznacznie. Blondynka pchnęła je i wydała z siebie krzyk przerażenia.
Niewielkie pomieszczenie było identyczne jak wszystkie dziewczęce pokoje w Wieży Gryffindoru. Ciepła, ciemnoczerwona tapeta. Jasne panele. Łóżko, biurko, mała szafka, komoda i szafa. Krzesło leżało przewrócone na podłodze. Z sufitu zwisała lampa. Do lampy przewiązany był długi sznur, a na tym sznurze, obwiązanym wokół szyi, wisiała drobna szatynka. Jej skóra była sina, a głowa bezwładnie opierała się o ramię.
- Carrie! - zawołała dziewczynka.
- Stój!
Hermiona złapała ją, powstrzymując przed wbiegnięciem do pokoju. 
- Niech ktoś wezwie profesor McGonagall! - krzyknęła w stronę Pokoju Wspólnego. Oczywiście od razu wszyscy obecni tam Gryfoni z zaciekawieniem zbliżyli się. Ktoś wybiegł przez dziurę pod portretem Grubej Damy. Hermiona z przerażaniem wpatrywała się w martwą dziewczynę, po raz pierwszy w życiu widząc nieżywą osobę.
Opiekunka Gryffindoru pojawiła się po kilku minutach. Nakazała opuszczenie korytarza i rozejście się. Chwilę później Hermiona dowiedziała się, że półgodziny wcześniej znaleziono w Wielkiej Sali siedmioro martwych uczniów oraz dwie dziewczynki z Hufflepuffu znalezione w podobny sposób co Carrie.Wielka Sala została wyłączona z użytku, ale uczniom polecono udać się w normalnym trybie na lekcje. Stojąc pod salą Obrony przed Czarną Magią, dziewczyna próbowała się uspokoić. Gdy tylko zamykała oczy, widziała tę małą dziewczynkę.
Wszelkie wiadomości rozchodziły się w Hogwarcie z prędkością błyskawicy. Wieleset uczniów plotkowało nieustannie. Na korytarzach, w pustych salach, pokojach czy też Pokojach Wspólnych. Nauczyciele nawet nie próbowali panować nad przekazem informacji.
Odetchnęła głęboko, zauważywszy zbliżającego się Harry'ego.
- Cześć - przywitał się ponuro.
- Cześć - odpowiedziała cicho.
- Słyszałem, że wszystkie dzieciaki, które dzisiaj...były pierwszoklasistami. To mi przypomniało o tym artykule z francuskiej gazety, który mi niedawno pokazałaś.
Spojrzała na niego. Wcześniej na to nie wpadła, ale gdy o tym wspomniał, rzeczywiście podobieństwo rzucało się w oczy.
- Ten sam dzień, ten sam wiek - mruknęła. - I tutaj ten sam sposób.
- Przerażające.
- Harry, co się dzieje? - jęknęła.
W brązowych tęczówkach miała łzy. Pokręcił bezradnie głową. Właśnie zabrzmiał dzwonek obwieszczający początek zajęć. Szepcząc pomiędzy sobą grupa części Gryfonów i Ślizgonów zajmowała pospiesznie miejsca w ławkach.
- Nie wyjmujcie książek - powiedział Horacy Slughorn. Rozejrzał się po klasie i westchnął ciężko. - Czuję się zobowiązany by poinformować was, że... - przerwał na moment, kręcąc głową. - Eh. Wszyscy wiecie co dzisiaj stało się w naszej szkole. Powiedziałbym, że wezwaliśmy odpowiednich specjalistów z Ministerstwa, by pomogli dociec dlaczego właściwie te dzieciaki... - otarł dłonią oczy. - Ale nie mogę. Ministerstwo przestało spełniać swoją rolę, jak pewnie sami się już zdążyliście zorientować. Nie możemy liczyć na pomoc.
- Czy to prawda, że do zamku wdarli się Śmierciożercy i upozorowali samobójstwa? - zapytała jedna z Gryfonek.
- Nie...nie stwierdziliśmy obecności nikogo niepowołanego w zamku, ale niczego nie można chyba wykluczyć. Profesor Dumbledore jest nadal nieobecny, ale niedługo powinien wrócić do zamku. Profesor McGongall, jako zastępca dyrektora podjęła decyzję że lekcje mają odbyć się planowo, by nie wzbudzać paniki... Jesteście już wystarczająco dojrzali, by zrozumieć, ze teraz...nie możecie polegać tylko na nas. Musicie również sami nauczyć się bronić. Nie wiem, co czyha poza murami tej szkoły, ale sądzę, że jest o wiele groźniejsze niż nam się wcześniej wydawało.

Przez całe dwie godziny ćwiczyli zaklęcie obezwładniające. Hermiona i Harry byli myślami bardzo daleko. Nie oni jedyni. Draco i Marlene po paru  próbach dali sobie spokój. Teraz siedzieli w kącie sali, rozmawiając ściszonymi głosami. Slughorn nie zwrócił im żadnej uwagi.
Hermiona starała się ogarnąć w myślach cały temat. Wcale nie było to proste. Czy te sprawy były w jakikolwiek sposób powiązane? Wydawało jej się oczywiste, że tak. Ale jak? Dlaczego? Nie potrafiła tego rozgryźć, a emocje nie pomagały jej ani trochę. Zablokowała zaklęcie Harry'ego. On też nie miał tego dnia energii do ćwiczeń. Czy coś zmusiło te dzieciaki do zabicia się? Ktoś? Jeżeli tak to po co? Jaki był tego cel?
Na następnych zajęciach jakimi były Zaklęcia również nie mogła się skupić. Gilderoy był bardzo poruszony sytuacją i zamiast opowiadać im kolejną wątpliwej autentyczności historię, polecił opracowanie tematu z podręcznika, a sam zajął się pisaniem swojej książki.
Poczuła się odrobinę lepiej dopiero na Eliksirach. Z pewnością miało to związek z obecnością Severusa, ale chodziło głównie o to, że przygotowywanie wywarów wymagało całkowitej uwagi. Umysł mógł odpocząć od trudnych kwestii, skupiając się na skrupulatnym wykonywaniu instrukcji. W lochach jak zwykle było o wiele chłodniej niż w innych częściach zamku. Snape polecił im przygotowanie Eliksiru Usypiającego o przedłużonym działaniu, zgodnie z recepturą, którą zapisał na tablicy. Harry przyjął to zadanie z zadowoleniem. Był przekonany, że zrobiłby ten eliksir nawet z zawiązanymi oczami. Zajął się obieraniem limetek ze skórki, starając się odegnać myśli o dziesięciu martwych pierwszoklasistach gdzieś daleko. Nauczyciel nie przechadzał się jak zwykle po klasie, ani nie czytał książki przy swoim biurku. Stał lekko oparty o jeden z ogromnych regałów, wypełnionych po brzegi słoikami z ingrediencjami. W zamyśleniu wpatrywał się niewidzącym wzrokiem w jakiś punkt na kamiennej ścianie. Harry obserwował go przez moment. Patrząc na niego zupełnie nie można było rozgryźć się co zajmuje jego myśli. Voldemort? Śledzenie dla Dumbledore'a? Jakiś skomplikowany eliksir? Nie. Kto mógłby przypuszczać, że rozmyśla nad swoimi dawnymi przeżyciami. Nad tym, czego nie zrobił. Dlaczego. Skończywszy obierać limetki, Harry wrzucił skórki do kociołka i zalał wrzątkiem. 
Myślał o swoim ojcu. O tym jakim on sam był ojcem. Rzucił przelotne spojrzenie na Harry'ego. On w jego wieku był zdany kompletnie sam na siebie. Jedynie związek z Lily był dla niego dobrym doświadczeniem w tamtym okresie. Być z nią, uczyć się. Wszystko, byle by tylko zagłuszyć przejmujące poczucie winy. Czymkolwiek. Tylko, że nic nie pomagało. Ciągle czuł. A niczego tak bardzo wtedy nie pragnął jak przestać czuć. Dzień w dzień. Godzina w godzinę i minuta w minutę. Praktycznie nieustannie. Potem się przyzwyczaił. Do pewnego stopnia. Oprócz Lily, nigdy nikomu nie powiedział prawdy. Nie miał siły o tym rozmawiać, bo opowiadając o swoim dzieciństwie nie mógł powstrzymać niektórych emocji. Daniel kilka razy zaczepiał go o ten temat, ale nigdy nie naciskał. Przypominał, ale uznawał zasadę, że on sam mu powie wszystko kiedy będzie miał na to ochotę. Severus zdawał sobie sprawę z tego, że Daniel mógł mieć jakieś wyobrażenie na tę sprawę. Całkowicie niezgodne z prawdą. A jak była prawda? Bardzo przykra. Odetchnął głęboko. Rozejrzał się uważnie po klasie, by skontrolować czy żaden matołek nie wysadzi za moment sali w powietrze, ale nie zanosiło się na to.
Co go naszło, żeby oglądać akurat te wspomnienia? I to jedno. Jedno, przez które od lat czuł się tak źle. To było więcej niż wspomnienie. Historia, ludzie. Co z tego wynikło. Autentycznie nie miał siły analizować co  by było gdyby wtedy zrobił to, co czuł, że powinien zrobić. Nie chciał, ale jego umysł kierując się swoją własną wolą kreował najbardziej prawdopodobne scenariusze. Gdyby tylko... To bolało. Bolało o wiele bardziej niż wszelkie bóle mięśni, na które cierpiał. O wiele, wiele bardziej. Niby mogło być przecież jeszcze gorzej. Mógł przecież w ogóle nie mieć możliwości poczucia się chociaż trochę bezpieczniej. Spokojniej. Mógł w ogóle nie doświadczyć... Pokręcił głową, jakby chciał przegnać myśli, ale te uporczywie domagały się analizowania. Poczuł na sobie czyjeś spojrzenie. Nie wiadomo dlaczego, od razu zerknął w stronę Hermiony Granger. Dziewczyna mieszała w kociołku, jednocześnie przyglądając mu się z troską. Dlaczego ona tak na niego patrzyła? Z litości? To było nie do zniesienia. Niespiesznie podszedł do jej stolika.
- No i jak, Granger?
Zajrzał do jej kociołka. Mikstura bulgotała, przybierając przepisowy kolor.
- Uważam, że bardzo dobrze - stwierdziła z przekonaniem.
- Poprawnie - mruknął.
Nie mogła powstrzymać uśmiechu, ale nim zdążyła coś odpowiedzieć rozległo się głośne pukanie do drzwi. Do środka wszedł drobny chłopiec. O rok od nich młodszy Colin Creevey. Jasne włosy miał rozwiane, a policzki zarumienione, jakby właśnie przebiegł sprintem spory dystans.
- Panie profesorze, profesor Dumbledore prosi by zwolnić z zajęć Marlene Cooper i Hermionę Granger. Pilnie prosi na rozmowę w swoim gabinecie - oznajmił podnieconym głosem.
Severus spojrzał na Hermionę w taki sposób, jakby chciał się jej spytać co takiego przeskrobała. Pokręciła lekko głową, jakby dając mu do zrozumienia, że nie wie o co chodzi. Marlene również była zaskoczona i niezbyt zadowolona z takiego wezwania.
- Zostawcie swoje rzeczy i idźcie - powiedział Severus.
Obie dziewczyny wstały ze swoich miejsc, do drzwi odprowadzane wzrokiem pozostałych uczniów. Colin wspomniał coś o tym, że musi iść na zajęcia i szybko zniknął z ich pola widzenia. Szły ciemnym korytarzem jakby nie zwracając na siebie uwagi. Tak naprawdę nigdy nawet nie rozmawiały.
- Masz jakiś pomysł dlaczego wezwał akurat nas dwie? - spytała Marlene, od niechcenia poprawiając sobie grzywkę.
Hermiona zdziwiła się, że Ślizgonka w ogóle się do niej odezwała. Zawsze wydawało jej się, że takie dziewczyny jak one nigdy tak po prostu nie rozmawiają. Ani nie zostają wrogami, ani przyjaciółkami, jedynie tolerując siebie wzajemnie bez wdawania się w jakiekolwiek interakcje. Z pewnością łączyła je uroda, chociaż miały nieco inne podejście do wykorzystywania jej. Podobnie było z nauką. Dwie najlepsze uczennice na roku.
- Nie wiem - odpowiedziała po chwili, starając się by jej ton głosu był pewny.
- A może chce nam dać jakieś zwolnienie z sumów za wyjątkowo wysokie wyniki w nauce od pięciu lat - mruknęła bez przekonania. - Nierealne, ale byłoby miło.
- Po naszym dyrektorze spodziewam się raczej samych niemiłych rzeczy - oznajmiła kwaśno Hermiona.
Wchodziły właśnie po schodach na kolejne piętro. Gryfonka czuła się nieco skrępowana. Nie wiedziała o czym mogłyby rozmawiać, a cisza byłaby dość niezręczna.
- To zupełnie tak jak ja - rzekła lekko blondynka. - Widać, że nie radzi sobie zupełnie z sytuacją, w dodatku za nic nie przyjmie do wiadomości, że robi coś nie tak jak powinien.
Hermiona nie wiedziała co odpowiedzieć. Większość Ślizgonów wyrażała się niepochlebnie o Dumbledorze, także podejrzewała, że Marlene nie była wyjątkiem. Przytaknęła.
Szybko przechodziły przez korytarz prowadzący do gabinetu dyrektora. W chwili kiedy Marlene chciała zapukać, drzwi otworzyły się gwałtownie.
- Oh, to wy dziewczęta - mruknął na ich widok. Zawahał się przez moment. - Poczekajcie na mnie w środku, muszę n chwilę iść do Pokoju Nauczycielskiego.
I odszedł zadziwiająco prędkim jak na jego wiek krokiem. Obie dość pewnie weszły do środka. Hermiona miała okazję odwiedzić to pomieszczenie już wielokrotnie, w przeciwieństwie do Marlene, która była tam po raz pierwszy.
Gabinet był duży, w kształcie okręgu. Zastawiony był stolikami o pajęczych nóżkach, uginających się pod ciężarem niezliczonej ilości dziwacznych instrumentów. Kilka z nich terkotało cicho. Parę wypuszczało z siebie co parę minut delikatne obłoczki rzadkiego dymu. Na ścianach wisiało wiele portretów dawnych dyrektorów i dyrektorek Hogwartu. Jak na przykład poprzednik Dumbledore'a, Armand Dippet. Wątły staruszek chrapał spokojnie w swoich ramach. Podobnie Dilys Derwent, starsza czarownica z srebrzystymi lokami, namalowana na tle ładnego, skórzanego fotela. Nad biurkiem Dumbledore'a wisiał portret czarodzieja Fortesque'a. Korpulentnego czarodzieja z czerwonym nosem, został namalowany na tle podobnego do tronu krzesła. Za jednej z półek pełnego książek regału spoczywała Tiara Przydziału. z sufitu zwisały kryształowe żyrandole, jasno oświetlające całe wnętrze. Drewniane panele lśniły czystością. Ogień w kominku palił się intensywnie, co mogło wskazywać iż niedawno dyrektor z niego korzystał. Oprócz tego w gabinecie znajdował się długi stół, parę foteli i mniejszych stolików, regały i szafy. Jedna z nich była otwarta na oścież. Właśnie ten mebel przykuł uwagę blondynki.
- Jak myślisz, długo go nie będzie? - spytała Hermiony.
- Pewnie dłuższą chwilę. Myślę, że poszedł porozmawiać z innymi o tych samobójstwach - odparła.
Marlene podeszła do otwartej szafy. Oparła rękę na biodrze, przyglądając się z zaciekawieniem przedmiotom w środku. Na jednej z półek stała duża kamienna misa wypełniona ni to cieczą, ni to gazem - myślodsiewnia. Hermiona przez parę minut przyglądała się feniksowi, śpiącemu głęboko na żerdzi koło biurka. Po usłyszeniu trzasku spojrzała w stronę drugiej dziewczyny. Ta próbowała właśnie otworzyć jakieś duże, drewniane pudełko.
- Co robisz?
- Nie widać? - prychnęła Marlene, stukając różdżką w pudło, cicho powtarzając zaklęcia.
- Nie powinnaś tam grzebać.
- Oj, Granger - Ślizgonka zaśmiała się z wyższością. Wzruszyła ramionami i posłała Hermionie znaczące spojrzenie. - Nie jesteś ciekawa co tam jest?
- Jestem - przyznała. - Ale on zaraz wróci i jak zobaczy, że...
- To co nam zrobi? Odbierze punkty? No daj spokój.
Hermiona rzuciła uważne spojrzenie w stronę drzwi i podeszła do Marlene. Dostrzegła, że w szafie podobnych pudełek było aż kilkanaście. Razem próbowały wielu zaklęć, ale dopiero po kilku minutach zauważyły delikatny guzik, uruchamiający mechanizm otwierający pudełko. Coś kliknęło, a następnie wieko uchyliło się. W środku znajdowało się kilkadziesiąt grubych teczek. Dziewczyny wymieniły zaciekawione spojrzenia. Marlene usiadła na podłodze w siadzie skrzyżnym, poprawiła od niechcenia grzywkę i wyjęła jedną z teczek. Były dość grube, skórzane, zapinane na paski.
- Zajrzymy? 
Nie czekając na przyzwolenie Hermiony, odpięła pasek i otworzyła teczkę.
W środku znajdował się gruby plik dokumentów. Na wewnętrznej stronie odręcznie napisane było: Daniel Alexander Amadeusz Sauvage. To samo nazwisko widniało na pierwszej stronie. Dołączone było również niewielkie zdjęcie Daniela w lewym górnym rogu. W oczy rzucał się napis na prawym górnym rogu - Pod obserwacją B. Na pierwszej stronie znajdowały się najbardziej podstawowe dane. Data, miejsce urodzenia, rodzice, rodzeństwo. Status krwi. Również imię i nazwisko żony Daniela, znak zapytania w rubryce "Dzieci". Wypisane również szczegóły jego wyglądu, karmelowo-miodowy kolor oczu, brązowy włosów, metr i dziewięćdziesiąt trzy centymetry wzrostu i określenie iż wygląda na około trzydzieści pięć lat. Była adnotacja, iż używa bardzo sztywnej różdżki wykonanej z jabłoni, zawierającej w sobie włos z ogona testrala, długiej na piętnaście cali. Podano też informację, że jako animag najczęściej przyjmuje postać wilka lub czarnej pantery. Zaczynała się też cała długa lista wszystkich jego tytułów, między innymi naukowych. Marlene zmarszczyła brwi i przełożyła na kolejną stronę. Przekartkowała wszystkie kartki. Znajdowały się tam różne raporty, opisy rozmów czy też sytuacji. Spotkań. Wszystkiego, co w jakikolwiek sposób mogło łączyć się z Danielem.
- Co to jest? - zapytała Hermiona.
Marlene bez słowa podała jej teczkę, a sama wyjęła kolejną. Ta z kolei podpisana była: Alaya Carolina Sauvage. Urodzona trzydziestego września sześćset dziesiątego roku w Lyonie, we Francji. Czysta krew. Rodzice Pierre i Lea Elisabette Effroi, siostra Berenika Lille. Jako mąż podany był Daniel. Tak jak w jego przypadku tak i tutaj umieszczony był znak zapytania przy rubryce "Dzieci". Wymieniony czarny kolor włosów, zielony oczu, metr siedemdziesiąt siedem centymetrów wzrostu. Używała sztywnej różdżki z gruszy, zawierającej włos nundu i mierzącej czternaście i siedem dziesiątych cala. Jako animag przybierała postać kotki. Pod obserwacją B. Dołączone było również zdjęcie. Przedstawiało piękną kobietę o bardzo bladej cerze i długich, falowanych włosach. Marlene odłożyła teczkę na podłogę i sięgnęła po kolejną. Tym razem trafiła na dokumenty poświęcone Arthurowi Weasleyowi.
Hermiona zaczytała się w teczce Daniela, przerażona tym, co miała przed oczami. Zawarte było wiele szczegółów z życia czarodzieja na przestrzeni wieluset lat. Z kim rozmawiał, o czym i gdzie. Kogo zabił i kiedy.
- Pomóż mi - powiedziała Marlene. - Mam przeczucie, że są tu też te poświęcone nam.
Gryfonka odłożyła trzymane w ręku dokumenty i kucnęła obok blondynki. Razem szybkimi ruchami przeglądały wszystkie teczki. Alastor Moody, Remus Lupin, Minerva McGonagall, Elfias Dodge, Nimphadora Tonks i wielu innych członków Zakonu Feniksa. Po chwili dogrzebały się do innych.
- To twoja - oznajmiła Ślizgonka, podając ją jedną z teczek.
Była o wiele cieńsza niż Sauvage'a. Wzięła ją drżącymi dłońmi. W środku znajdowało się jej zdjęcie, data urodzenia, wszystkie dane dotyczące jej rodziców, różdżki, pełnionych w Hogwarcie funkcji. Zamknęła ją i westchnęła głęboko. Wyciągnęła różdżkę z kieszeni i stuknęła nią w teczkę. Rzuciła zaklęcie zmniejszająco-zwiększające dzięki czemu mogła schować ją do kieszeni spodni. Marlene uczyniła to samo ze swoją. Teraz szukała tej, w której opisano Dracona. Hermiona znalazła teczkę Severusa, którą również wyciągnęła i zmniejszyła, by schować.
- Co to znaczy: "pod obserwacją"? - mruknęła Marlene.
Hermiona przerwała szperanie w pudle, by na nią spojrzeć.
- U Sauvage'a było "B", a u mnie, u ciebie, Draco jest "A" - powiedziała zirytowanym tonem.
- Może w środku jest opis czym to się różni? - zasugerowała szatynka.
Chwilę później zlokalizowała teczkę Harry'ego. Otworzyła ją i szybko wyciągnęła pierwszą stronę. W rubryce rodzice napisane było: Lily Evans, Severus Tobiasz Snape. Zmięła ją w dłoni i schowała do kieszeni.
- On nas wszystkich szpieguje - stwierdziła z niedowierzaniem Cooper. - Swoich pracowników, uczniów...członków tego jego Zakonu. To się w głowie nie mieści.
Uwagę Hermiony przykuł niewielkiej wielkości drewnianych kuferek stojący w głębi dolnej półki. Wyciągnęła go i potrząsnęła. Coś było w środku.
- Widziałaś może jakiś kluczyk? - spytała, wskazując na zamek w kuferku.
- Na górnej półce chyba jakieś leżą - odparła, nie odrywając wzroku od dokumentów, które właśnie przeglądała. Dotyczyły Lucjusza Malfoya.
Hermiona wstała i zajrzała we wskazane miejsce. Zamek był zrobiony ze srebra, był wyraźnie stary, szukała więc podobnego, pasującego klucza. Znalazłszy drobny przedmiot umieściła go w zamku i przekręciła, a następnie powoli otworzyła wieko. W środku, na samym wierzchu leżała pożółkła kartka. Hermiona wyjęła ją i przeczytała.

Profesorze,
napisałam trzy listy. Jeden do mojej siostry, Petunii. Drugi do Severusa i trzeci do Harry'ego. Zwracam się z ogromną prośbą aby w razie mojej śmierci przekazał pan ten pierwszy mojej siostrze, a pozostałe dwa Severusowi. Sam zdecyduje kiedy dać Harry'emu ten, który do niego napisałam. Mam nadzieję, że nasz syn będzie mógł wychowywać się w bezpieczniejszym świecie, niż ten w którym obecnie żyjemy. Przy kochającym ojcu.
Pierwsze przesłanki o możliwej zdradzie Petera docierały do nas już od jakiegoś czasu. Nie czuję się bezpiecznie.
Wszystkie dokumenty Harry'ego proszę by przekazał Pan Severusowi.

Lily Evans

Hermiona ostrożnie przesunęła kartkę. Pod spodem zobaczyła trzy stare koperty. Na pierwszej z nich pochyłym pismem napisane było: Petunia. Kolejna popisana była: Severus i ostatnia: Harry.
Poczuła jak ogarnia ją wściekłość. Nie przekazał ich. Przez kilkanaście lat te listy leżały w szafce, ukryte. Jak mógł zignorować jej prośbę? Chwyciła listy i schowała do kieszeni swetra. Odłożyła kuferek na jego miejsce i pomogła Marlene pochować wszystkie pozostałe dokumenty do środka pudła, a następnie zamknąć je. Zatrzasnęły drzwiczki szafy i spojrzały po sobie.
- Było coś w tym kuferku? - spytała Marlene.
- Nic ciekawego - skłamała Hermiona. 
Wolała zostawić te informacje dla siebie. Już i tak wystarczająco dużo odkryły.
- Za to to - poklepała dłonią po kieszeni czarnych spodni. - jest bardzo ciekawe. Ogarniasz to? On szpieguje nas wszystkich.
Pokręciła głową i skrzyżowała ramiona. Po jej zmarszczonych brwiach i wykrzywionych ustach widać było jak bardzo ją to zdenerwowało. 
- Myślisz, że zauważy, że kilka zabrałyśmy?
Marlene wzruszyła ramionami.
- Szczerze? Nic mnie to nie obchodzi. Nie dam się dłużej robić w balona. Co on sobie wyobraża? Że wolno mu tak szpiegować kogo tylko ma ochotę? Przecież tych pudeł jest więcej, kto wie ile osób ma na swojej liście.
- To jest przerażające - szepnęła Hermiona.
Była w szoku. Spowodowanym nie tylko faktem, iż Dumbledore zbierał informacje o wszystkich uczniach i tak wielu dorosłych, ale i tym jak potraktował prośbę matki Harry'ego. 
- Raczej obrzydliwe. To jest skandal! - syknęła Ślizgonka. - Jest tylko dyrektorem szkoły, a nie biurem wywiadowczym. Przecież nie mógł zbierać tych wszystkich informacji sam. Musi mieć jakichś ludzi od tego, by ciągle łazili za tymi, których im wskaże. 
Przeszła parę kroków, stając przy wielkim oknie. 
- Jak to działa w szkole? I czym się różni to B od A? - zastanawiała się na głos. - Pewnie sposobem tej inwigilacji, ale na czym to dokładnie może polegać?
- Chcesz o tym komuś powiedzieć?
Ślizgonka odwróciła się i spojrzała na nią. Wyglądała na  przekonaną.
- Na pewno powiem Draconowi. Uważam, że ludzie powinni się o tym dowiedzieć, co nasz ukochany dyrektor wyrabia. To przecież już przekracza wszelkie granice.
Hermiona pomyślała, że w porównaniu ze sfabrykowaniem przepowiedni, szpiegowanie wszystkiego i wszystkich nie wypada już tak szokująco. 
- Masz rację - rzekła krótko.
Ledwie to powiedziała, drzwi od gabinetu otworzyły się i wszedł przez nie Albus Dumbledore. Był przygarbiony, ubrany w ciemnogranatowe szaty. Długa broda przewiązana została cienką tasiemką. Sprawiał wrażenie człowieka zmęczonego i smutnego. Hermiona wiedziała, że wrażenie to było złudne. Ten człowiek był jednym z najpotężniejszych czarodziejów, którzy nie cofną przed niczym, aby dotrzeć do swojego celu. Użyją wszystkich środków i posuną się do wszystkiego. Jaki był cel Dumbledore'a? Zniszczenie Riddle'a? Tu musiało chodzić o coś więcej niż jeden czarnoksiężnik. Większe dobro. Dlaczego nie przekazał listów Lily? Dlaczego przekazał małego Harry'ego jego wujostwu zamiast ojcu? Dlaczego nie zadbał o to? 
Czuła gorąco w całym ciele. Chciałaby móc wygarnąć mu jak podle postąpił, ale zachowywała spokój. Nie chciała dać po sobie niczego poznać. W tamtej chwili straciła już te okruszki szacunku jakie miała dla dyrektora. Mógł mieć swoje powody, ale w jej ocenie tego już było zbyt wiele. A przecież to nie mogło być wszystko! Co on tam jeszcze chował? Jakim sposobem zdobywał tak szczegółowe informacje? Może chwytał się wszystkiego, bo czuł, że traci kontrolę nad sytuacją? Nie. Przecież utracił ją już dawno, a tych informacji było zbyt wiele by powstały w ostatnim czasie.
Odruchowo złączyła dłonie. Stojąca obok niej Marlene starała się, by nie widać było jak bardzo była wściekła. 
- Usiądźcie, proszę - powiedział dyrektor.
Wskazał im krzesła przed biurkiem, które sam obszedł i zajął miejsce na dużym, skórzanym fotelu. Przetarł pomarszczoną dłonią oczy, a następnie oparł łokcie o blat, splatając dłonie. Marlene założyła nogę na nogę, utkwiwszy w nim spojrzenie zielonych, w tamtej chwili zagniewanych oczu. 
- Z pewnością jesteście ciekawe dlaczego kazałam was tutaj wezwać - zaczął. - Do pani, panno Cooper mam bardzo ważną prośbę.
Marlene otworzyła szerzej oczy. Prośbę? Do niej? Miała ochotę roześmiać mu się w twarz. Herimona zacisnęła dłonie w pięści. Czyichś próśb ten człowiek nie pofatyguje się, by spełnić, ale kiedy to on czegoś chce to nie może znieść sprzeciwu. Beznadziejne.
- Do mnie? - odezwała się po chwili ciszy Ślizgonka.
- Tak.
- Ale...o co chodzi?
- Jak dobrze wiecie, czasy są ekstremalnie trudne. Śmierciożercy coraz bardziej się panoszą, Ministerstwo z każdym dniem kuleje coraz bardziej. 
- Więc? - przerwała mu ze zniecierpliwieniem Marlene.
Dumbledore zamrugał szybko. Takie zachowanie nie było zbyt grzeczne, ale postanowił tego nie komentować.
- Więc ważne jest, aby dotrzeć do nich każdą możliwą drogą. Proszę cię - zaczął precyzować widząc, jak dziewczyna zerka wymownie w sufit. - abyś mi pomogła wykorzystać jedną z tych dróg. Jak dobrze wiem, masz bliski kontakt z Draconem Malfoyem?
Pytasz jakbyś wcale nie miał teczki ze wszystkimi informacjami na mój temat, pomyślała blondynka. 
- Owszem - odparła szorstko.
- Mam podstawy by twierdzić, że przystał do Śmierciożerców, albo zrobi to bardzo niedługo - rzekł.
Milczała. Nie zamierzała ani tego potwierdzać, ani temu zaprzeczać.
- Chcę żebyś donosiła mi o wszystkich posunięciach Dracona i możliwie jego rodzicach.
Ślizgonka przez dłuższą chwilę w ogóle nie poruszyła się. Była nie tylko zaskoczona, ale czuła się również znieważona.
- Słucham? - odezwała się cicho.
- Słyszałaś, co powiedziałem.
- Pan naprawdę myśli, że zgodzę się szpiegować dla pana mojego chłopaka i jego rodzinę? - spytała przesyconym złością szeptem.
- Będziesz w o wiele lepszej sytuacji jeżeli własnie tak zrobisz - oświadczył chłodno.
Poprawił sobie okulary połówki i skierował spojrzenie na Hermionę. 
- A co to niby ma znaczyć?
Nie odpowiedział jej.
- Hermiono. Tobie mam jedynie do przekazania wiadomość.
Spojrzała na niego z nikłym zainteresowaniem. Co jeszcze? Nie chciała się nawet domyślać. Coś w tonie jego głosu sprawiło, że poczuła nieprzyjemny skurcz w żołądku, a po plecach przeszedł ją zimny dreszcz. 
- Słucham.
- Jak wiesz niedawno doszło do wielu ataków na siedziby mugolskie w Londynie. Nie tylko Pałac Westministerski, szpital ale i inne miejsca...w każdym razie, sprawdzano ilu czarodziejów zginęło w tych tragediach. Ja sam również musiałem upewnić się czy nie zginęli członkowie rodzin uczniów Hogwartu. Hermiono, jest mi naprawdę bardzo przykro. Twoi rodzice nie żyją.

*
Severus nie mógł zasnąć.Przewracał się z boku na bok, układając się w przeróżny sposób, ale sen nie nadchodził. Prawie północ. Położył się na plecach, luźno puszczając ręce. Fox spał spokojnie na poduszce obok. Miał swoje własne miejsce do spania, a i tak uparcie wolał spać w łóżku. Zacisnął powieki, ale w niczym to nie pomogło. Wciąż miał przed oczami obraz swojego ojca gdy wysiada z samochodu i idzie w stronę Spinner's End. Jeszcze raz i następny. Przez tak długi czas odganiał od siebie wszelkie bolesne wspomnienia, wszystkie pretensje jakie miał do samego siebie. Wszystko, co przykre. Jednak to cały czas było, chowało się po kątach jego umysłu. Przypominając o sobie przy każdej sposobności. Powinien był go powstrzymać. Powiedzieć, by po prostu odjechali. Wybiec. Krzyknąć coś. 
Odetchnął głęboko. Prawie dwadzieścia jeden lat temu został zupełnie sam. Nigdy nie lubił rozmawiać o swoim dzieciństwie. Praktycznie nigdy o nim nie mówił. Nawet w rozmowach z Danielem uciekał od tego tematu. Bo pewne rzeczy z różnych powodów człowiek trzyma tylko dla siebie, nie dzieli się nimi z nikim. Nie miał już dziesięciu lat, a trzydzieści sześć, ale był tą samą osobą. Może to właśnie przez swoje trudne przeżycia był tak bardzo silny. 
Usiadł nagle, opierając łokcie o kolana i kryjąc twarz w dłoniach. W ciemności można było dopatrzyć się jedynie zarysów konturów mebli. Chętnie otworzyłby okno, by wpuścić do środka trochę chłodnego powietrza, ale był pewien problem - w lochach nie było okien. Stwierdziwszy, że w takim stanie nie będzie mógł normalnie zasnąć, zsunął się z łóżka i sięgnął po długą, czarną różdżkę. 
- Lumos - mruknął cicho.
Podniósł szlafrok z fotela i otulił się nim szczelnie. Przeszedł do gabinetu, otworzył jedną z szafek, z której wyjął karton mleka. Paroma łykami wypił jedną szklankę i napełnił kolejną. Był wdzięczny Danielowi, że chociaż swoje się pewnie domyślał, nie naciskał na jakiekolwiek zwierzenia z jego strony. Nie czuł się na siłach, by o tym mówić, nie widział w tym sensu, ale może rzeczywiście poczułby się lepiej, wyrzucając wszystko z siebie. Odgarnął do tyłu włosy, rozglądając się za Eliksirem Snu. Wiedział, że nie powinien pić go zbyt często, ale czuł, że tej nocy się bez niego nie obędzie. Zlokalizowawszy buteleczkę, usłyszał ciche kroki na korytarzu przed swoim gabinetem. Zatrzymał rękę w połowie drogi do ust i odstawił ją na półkę. Powoli podszedł do drzwi, by je uchylić i wyjrzeć na zewnątrz. 
A stała tam Hermiona. Chociaż 'stała' to zbyt wiele powiedziane. Dziewczyna cała się trzęsła, jedną ręką przytrzymując się kamiennej ściany. Jedynym źródłem światła była zapalona różdżka Severusa. Uniósł ją i wtedy dojrzał jej zaczerwienione oczy, z których wypływały łzy. Wyglądała jakby z jakiegoś powodu bardzo cierpiała.
- Co ty tutaj robisz, Granger? - zapytał cicho.
Miała bardzo szybki i płytki oddech. Kilkukrotnie otwierała i zamykała usta, usiłując coś powiedzieć.
- Ja...zostawiłam swoje rzeczy...w klasie - wyjąkała.
Przez chwilę patrzył na nią, jakby nie rozumiał o co jej chodzi. Dopiero moment później przypomniał sobie, że rzeczywiście wcześniej tego dnia kazał jej i Marlene Cooper zostawić swoje torby w klasie kiedy zostały wezwane do dyrektora. Ślizgonka wróciła po swoje podczas jednej z przerw. Jak teraz o tym myślał, to faktycznie nie zauważył, żeby szatynka przyszła po swoje. Teraz sala była zamknięta, pewnie dlatego przyszła do niego.
- Co się stało?
Pokręciła głową. Ledwie była w stanie ustać na nogach. Nie szlochała, ale przez łzy i ból odmalowany na jej twarzy zaczął się poważnie niepokoić. Wiedział, że Hermiona była wrażliwą dziewczyną, ale nie była przy tym panikarą. Nie płakała z byle powodu. Zachwiała się i upadłaby na podłogę gdyby jej nie złapał.
- Na litość Merlina, Granger...
Hermiona oparła głowę o jego tors, dłonie zaciskając na ramionach. Strumyki łez spływały po jej policzkach, a oddech stawał się coraz bardziej nieregularny. On przytrzymywał ją w tali, nie wiedząc do końca co powinien zrobić. Jej paznokcie wbijały mu się dość boleśnie w ramiona, ale nie zwracał na to uwagi. Po chwili cofnął się do środka gabinetu, ciągle ją przytrzymując. 
- Jeszcze ktoś pomyśli, że to przeze mnie - mruknął kwaśno. 
Posadził ją na fotelu i zamknął drzwi. Westchnął i stanął naprzeciwko.
- Co się stało?
Nie odpowiadała. 
- Granger?
Kucnął, Wpatrując się w Hermionę wyczekująco.
- Co się stało? - powtórzył kolejny raz.
Dziewczyna uniosła wzrok. W jego oczach widziała autentyczne przejęcie i troskę. 
- Dyrektor...powiedział, że...
Mówiła z wyraźnym trudem. Jakby coś ściskało jej gardło. Jakby nie miała dostatecznie dużo siły, by powiedzieć wszystko co chciała. 
- Hm?
- Że moi rodzice nie żyją - wyszeptała. 
Zacisnęła mocno powieki. Nie miała sił już nawet patrzeć. On przygryzł usta i opuścił wzrok. Widział tę przerażoną i nieszczęśliwą dziewczynę i nie wiedział, co mógłby powiedzieć. W jego odczuciu poinformowanie jej przez Dumbledore'a o śmierci jej rodziców na trzy dni przed SUMami było bardzo nie na miejscu. Powinien pozwolić jej w spokoju napisać wszystkie egzaminy. Dlaczego on wszystkich tak traktował? Beznamiętnie i przedmiotowo. Używał kogo chciał do własnych celów, a kiedy tylko przestali mu być potrzebni, wyrzucał jak zepsuty instrument. 
- Przyniosę ci eliksir na uspokojenie - rzekł, wstając.
Kiedy zniknął za drzwiami, Hermiona rozejrzała się po gabinecie. Dostrzegła odkorkowaną butelkę Eliksiru Snu. Zdjęła ją z półki i wypiła duszkiem. Nim się obejrzała, opadła bezwładnie na oparcie fotela, a puste naczynie wyślizgnęło się jej z dłoni. 
Severus wrócił parę minut później. Westchnął na widok śpiącej dziewczyny. Odstawił eliksir na biurko i spojrzał na nią. Falowane, brązowe włosy miała w lekkim nieładzie, jakby długo przeczesywała je dłońmi, niezdrowo blada. Jeszcze parę łez lśniło na jej policzkach. Powinien obudzić ją i posłać do dormitorium, ale nie zrobił tego. Zdjął z wieszaka swoją pelerynę i okrył nią Hermionę. Następnie wrócił do łóżka, z nadzieją, że jednak uda mu się zasnąć bez eliksiru.

*

- Brak mi słów - powiedział Draco.
Razem z Marlene siedzieli w bibliotece, przeglądając wszystkie dokumenty, które dziewczyna zabrała z gabinetu dyrektora. Oczywiście nikogo nie powinno tam być w środku nocy, ale nie przejmowali się żadnymi regułami regulaminu szkolnego. Szczególnie kiedy potrzebowali pustego miejsca, by spokojnie porozmawiać.
- Ja jestem po prostu wściekła - syknęła. 
Wzięła pierwszą stronę ze swojej teczki i zaczęła czytać na głos.
- Marlene Alice Cooper. Urodzona dwudziestego ósmego maja tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego roku w Londynie. Czysta krew. Rodzice Alice Cooper, z domu Torrance, urodzona w tysiąc dziewięćset pięćdziesiątym trzecim roku i Adam Cooper, urodzony w tysiąc dziewięćset pięćdziesiątym drugim roku. Sztywna różdżka jedenaście cali, wykonana z ostrokrzewu, z włosem jednorożca.  Zielone oczy, blond włosy, metr sześćdziesiąt siedem wzrostu. Prefekt Slytherinu, ścigająca drużyny quidditcha...
Rzuciła kartkę o stół.
- To przekracza ludzkie pojęcie.
Draco przysunął do siebie jej teczkę.
- Są tutaj wszystkie opisy twojego życia, rozmów, co gdzie i kiedy robiłaś...to jest chore.
- To Drops jest chory. I jeszcze chciał żebym ciebie dla niego szpiegowała!
- Coś mu się rzuciło na mózg - Draco skrzywił się z niezadowoleniem. - Chociaż w sumie to nie ma w tym nic takiego dziwnego. No wiesz, chce przekonać sam siebie, że panuje nad sytuacją, kiedy tak naprawdę już przestał się liczyć.
- Tak, ale i to nie zmienia faktu, że szpieguje nas wszystkich. Jak? To mnie najbardziej nurtuje. 
- Nie wiem - wzruszył ramionami.
- Ja się dowiem - oświadczyła. - Nie mam pojęcia w jaki sposób, ale się dowiem.
- Nie przejmuj się tym, Dumbledore niedługo pewnie zejdzie ze sceny.
Odłożył jej teczkę i westchnął ciężko.
- Twój ojciec coś mówił nowego?
- Ta cała Europejska Unia Magiczna to jedna wielka szopka. Jacyś goście skontaktowali się z Czarnym Panem i od tej pory wszyscy Śmierciożercy zaczęli im też podlegać. 
- To dobrze? - spytała, unosząc brwi z powiątpiewaniem.
- Okaże się. Czarny Pan się z nimi jakoś dogadał. Nikt nie wie o co chodzi, ale szykuje się coś wielkiego. Przecież te wszystkie ostatnie zamachy to ich sprawka. 
Marlene zamyśliła się, bezwiednie przekładając długopis z jednej dłoni do drugiej. Oboje odwrócili się kiedy usłyszeli czyjeś kroki i trzask zamykanych drzwi. Ktoś wszedł do biblioteki. Dopiero gdy podszedł bliżej mogli go rozpoznać.
- No i po co włóczysz się po zamku, Potter? - zagadał Draco.
- Nie twoja sprawa, Malfoy - odparł Harry.
Harry niepokoił się o Hermionę. Nie widział jej od czasu kiedy wyszła podczas lekcji Eliksirów, teraz szukał jej po całym zamku, zmartwiony, że coś złego się stało.
- Ty poszłaś z Hermioną do dyrektora. Wiesz może dokąd poszła Hermiona później? - zwrócił się do Marlene.
Blondynka pokręciła głową.
- Wybiegła z gabinetu.
Już chciał odwrócić się i wyjść, ale zatrzymała go.
- Czekaj, Potter!
- Co?
Wymieniła spojrzenie z Draco. Domyślił się o co jej chodziło i przytaknął. To nie był zły pomysł.
- Chodź no tu - poleciła. - Zobacz - wskazała na zawalony dokumentami stół - co ciekawego ja i Granger znalazłyśmy w szafie Dumbledore'a.

---------------------------------------------------------------------------------------------------
 Pytania wszelakie zawsze mile widziane > tutaj