28.06.2013

43.
Magic of Paris


I will love you till the end of time. I would wait million years.
Can you see through the tears?
 


 MUSIC 
Bardzo lubił spędzać czas na zewnątrz. Szczególnie kiedy pogoda była tak piękna. Z końcem kwietnia polany wokół Hogwartu zieleniły się intensywniej, kwietniki zaczynały rozkwitać urozmaicając krajobraz o piękne, czerwone i żółte barwy. Nawet Zakazany Las wydawał się bardziej przyjazny i przystępny. Atmosfera w zamku z każdym dniem przybliżającym piątoklasistów do zdawania Standardowych Umiejętności Magicznych, a siódmoklasistów do Okropnie Wyczerpujących Testów Magicznych, coraz bardziej gęstniała. Pokoje wspólne wszystkich domów zawalone były podręcznikami, wyrwanymi z zeszytów notatkami, których skrzaty domowe nie nadążały już sprzątać. Tak było co roku, ale dopiero teraz rzuciło się to Harry'emu w oczy. Kiedy sytuacja go nie dotyczyła, nie zwracał uwagi na zestresowanych uczniów. Pozostawał miesiąc do egzaminów i ci, którzy dopiero teraz zaczynali się uczyć chwytali się wszelkich środków na pobudzenie sprawności umysłowej, dzięki czemu rozwijał się handel nie tylko Freda i George'a. Raz Harry był świadkiem jak Hermiona skonfiskowała jednej z Puchonek jakąś substancję, który miał być sproszkowanym pazurem smoka - ponoć wspaniale ułatwiającym naukę, ale kiedy się bliżej temu przyjrzeli odkryli, że to zwykły nawóz z cieplarni. Kilka uczennic z ostatniego rocznika trafiło do Skrzydła Szpitalnego po spożytkowaniu niewiadomego pochodzenia napoju, niby to pobudzającego. Plusem tego całego zamieszania było to, że 'wypadek', który przydarzył się niedawno Harry'emu przeszedł w szkole bez większego echa. Nadal szeptano o nim za jego plecami, Ślizgoni często podśmiewali się, że powinien zarezerwować sobie łóżko na oddziale psychiatrycznym w Szpitalu imienia Munga w Londynie. A fakt, że jego dziewczyną była Luna Lovegood, przez wielu nazywana Pomyluną, jeszcze bardziej pogłębiał widzenie go jako osoby nie do końca normalnej, ale nie było to przecież nic nowego. Kiedyś uważano go za dziedzica Slytherina, potem za oszusta, który sam się zgłosił do Turnieju Trójmagicznego by zdobyć jeszcze większą chwałę i sławę. Opinia wariata była przy tym niczym szczególnym. W sobotni ranek razem z Luną wybrali się na spacer wokół jeziora. Przysłuchiwanie się jak śpiewają okoliczne ptaki i szumią liście smagane przez ciepły wiatr było o wiele przyjemniejsze od znoszenia nieustającego hałasu w Pokoju Wspólnym i na korytarzach. Obserwował jak Luna zdejmuje buty i wchodzi do jeziora po kostki. Chociaż i ona i Hermiona okazywały mu tak wiele zrozumienia i wsparcia to jednak nigdy jeszcze nie czuł się tak samotny. Nie mówił im wszystkiego, nie okazywał większości swoich myśli, uczuć i wątpliwości. Wszystkie tkwiły w nim, często pozwalając mu zasnąć dopiero w połowie nocy. Czuł, że potrzebuje z kimś o nich porozmawiać, ale jednocześnie wcale nie miał na to ochoty. Sam do końca nie był w stanie wszystkich odczuć dokładnie sprecyzować i określić. Zbyt wiele się działo i zbyt szybko. Luna podniosła właśnie jeden z kamyków i rzuciła nim do przodu, próbując puścić kaczkę, ale ten od razu wpadł do wody.
- Nigdy tego nie umiałam - zaśmiała się, zerkając na niego przez ramię. 
Harry ściągnął swoje buty, przeszedł kawałek i stanął za nią.
- Spróbuj z trochę większą siłą. 
Podał jej drugi kamyk, ale i ten od razu wylądował w jeziorze.
- Cóż... - wzruszyła lekko ramionami.
- O tak...
Włożył jej do ręki płaski kamień i położył swoją dłoń na jej dłoni. 
- Najlepiej jest rzucać tuż nad taflą wody...poziomo...i dość mocno...
Kamyk odbił się trzy razy.
- Wszystko kwestią wprawy, co?
- Tak - uśmiechnął się do niej.
- Koniecznie musisz przyjechać do nas w wakacje. Pobliskie jezioro nie jest tak ogromne jak to, ale ma swój urok, a tato też się ucieszy. Uwielbia gości, szczególnie od czasu kiedy zmarła mama. Ma taki zwyczaj, że każdego wieczoru staje na ganku obserwując zachód słońca. Potrafi tak stać i dumać bardzo długo. Myśli, że o tym nie wiem, bo za każdym razem jak go na tym przyłapie to udaje, że tylko na moment się zamyślił. Chyba nie chce, żebym wiedziała jak bardzo jeszcze cierpi. 
Harry pochylił się i oparł lekko podbródek na jej ramieniu.
- Na pewno przyjadę - obiecał.
- Coś czuję, że tym razem nie będziesz się musiał o nic pytać dyrektora.
- Ani mi się śni, dość już namieszał w moim życiu, nie pozwolę sobie na kolejne rozkazy i zakazy. Poproszę Daniela, żeby mi w pomógł do was dotrzeć. Kiedy ostatnio rozmawialiśmy powiedział, że mam się nie krępować gdybym czegoś potrzebował.
- Świetnie! Wyjaśnił ci wszystkie szczegóły dlaczego miałeś ten atak?
- Tak, wyjawił mi wszystko, co wiedział na ten temat, a przy okazji wyszło, że Dumbledore okłamał mnie w jeszcze jednej rzeczy. Naprawdę ciekaw jestem ile jeszcze się dowiem. 
- Pewnie całkiem sporo. 
- No właśnie...a on nigdy nie uważał za stosowne powiadomić mnie o ważnych rzeczach.
- Ciekawe, że ostatnio w ogóle nie pokazuje się podczas posiłków w Wielkiej Sali...
- Naprawdę? Nawet nie zwróciłem na to uwagi. 
- Nie dziwię się, że masz do niego żal - szepnęła, schylając się po kolejny kamyk. 
- Staram się nie zadręczać, w ogóle o tym nie myśleć...ale ciężko jest się nie zastanawiać jak wiele jeszcze przede mną zataił faktów o mnie. Pewnie nie tylko o mnie. Przepowiednia, co następne? - prychnął. 
- Jakieś konkretne podejrzenia? - spytała pogodnie.
Kaczka odbiła się dwa razy.
- Nie mam pojęcia...może coś związanego z moimi rodzicami? Nawet by mnie to nie zdziwiło, już nie.
- Uważam, że dobrze robisz nie angażując się w sprawy Zakonu - stwierdziła. - I wciąż zdumiewa mnie, że Sauvage naprawdę to zrobił...
- Mnie autentycznie zatkało jak mi opowiedział o tej przysiędze...nie wiedziałam co powiedzieć.
- To niesamowite z jego strony, że o tobie pomyślał.
- Właśnie, bo przecież nie jestem dla niego nikim ważnym. Wyznał, że chociaż Riddle jakiś czas temu odpuścił sobie uganianie się za mną to takie dodatkowe zabezpieczenie nie zaszkodzi - zaśmiał się krótko.
- Pewnie był tak uradowany ze swojego prezentu, że nawet nie zwracał zbyt wielkiej uwagi co przysięga.
- Bardzo prawdopodobne!
- A właśnie...nie zdenerwował cię, że on teraz...no wiesz...
- Nie. Daniel wytłumaczył mi różnice pomiędzy tym, a horkruksami, dlaczego nie były już dla niego atrakcyjne i wszystko o tym. Właściwie to niewiele mnie obchodzi co on teraz będzie robił. Nie pragnę ani zemsty ani...- wzruszył ramionami.
- To bardzo dojrzałe z twojej strony.
- Staram się - uśmiechnął się lekko. 
- Nawet nie wyglądasz na zestresowanego sumami - powiedziała, przyglądając mu się uważnie.
- Bo chyba nie jestem. Możliwe, że jeszcze nie - zaśmiał się. - Uczyłem się, ciągle powtarzam więc powinno być w porządku. 
- Szczególnie eliksiry, nie?
- Tak, szczególnie eliksiry. Zabawne, że kiedyś mi tyle kłopotu sprawiały.
- Może byłeś trochę uprzedzony? Przez to, że Snape niezbyt cię lubił.
- Łagodnie powiedziane! Byłem przekonany, że z jakiegoś powodu mnie nienawidzi. Przez ten rok mnóstwo rzeczy się pozmieniało. 
- To chyba dobrze? - spytała cicho.
- Bardzo, bardzo dobrze...ale nadal pozostaje problem jak niewiele jeszcze wiem. To, czego się dowiedziałem wywróciło wszystko w jakimś stopniu. Okazało się, że moje życie to kłamstwo  i trochę boję się, że dopiero później dowiem się jak wielkie...

*

MUSIC
- Może powinieneś się jednak położyć?
- Nie.
- Masz wysoką gorączkę...
- Powiedziałem : nie!
- Świetnie.
Rzuciła mu wściekłe spojrzenie i trzaskając drzwiami wyszła z gabinetu. W pierwszym odruchu pomyślał, żeby pójść za nią, ale stwierdził, że i tak sama się wkrótce uspokoi. Oparł się wygodniej o fotel i od niechcenia przeczesał czarne włosy. Sauvage nastraszył go, że cała 'kuracja' jest tak bardzo bolesna, a tymczasem czuł się tak jakby przechodził nieco silniejsza grypę. Co prawda, parę dni wcześniej od razu po zażyciu stracił przytomność i ocknął się dopiero po wielu godzinach. Wysoka temperatura nadal się utrzymywała, oprócz niej doskwierał mu tylko lekki ból głowy i okropne uczucie zimna, chociaż miał na sobie podkoszulkę, koszulkę, koszulę i kamizelkę od marynarki. Rozluźnił trochę krawat i przysunął do siebie jeden z raportów. Dość ciężko było mu się skoncentrować, ale spodziewał się zupełnie innej sytuacji. Oczywiście zaskoczenie było jak najbardziej pozytywne. Westchnął, sięgając po filiżankę z gorącą herbatą, którą przyniosła mu Bella. Stanowczo zbyt bardzo się przejmowała, ale wydawało mu się, że rozumie dlaczego tak jest. Upił łyk i odstawił naczynie na ceramiczny talerzyk. Jego gabinet było to przestronne pomieszczenie wyłożone panelami i ciemnobrązową boazerią. Całą powierzchnie jednej ze ścian zajmował regał od podłogi po sufit zastawiony książkami. Po drugiej stronie duże okno, w tej chwili zasłonięte białą firanką i ciemnozieloną zasłoną, pod parapetem komoda a na komodzie radio. Wyciągnął z kieszeni długą, cienką i poręczną różdżkę i machnął, sprawiając że włączyło się radio. Jego ulubiony kanał z muzyką poważną. Przymknął powieki z nikłym uśmiechem wsłuchując się w Symfonie dziewiątą Ludwika van Beethovena. Przyjemna chwila została szybko przerwana przez donośny dźwięk dzwonka do drzwi. Tom skrzywił się z niezadowoleniem.
- Jeżeli to któryś z tych idiotów to go chyba uduszę nie słuchając wyjaśnień - mruknął. 
Kilka minut później jego uszu dobiegł odgłos zbliżających się kroków. Drzwi uchyliły się nieznacznie, a do środka przecisnęła się Bellatrix. Wyglądała na zaskoczoną i poirytowaną.
- Tom, jacyś mężczyźni do ciebie - oświadczyła bezbarwnie.
- Kto taki?
- Nie mam pojęcia, nigdy wcześniej ich na oczy nie widziałam - oparła nerwowym szeptem. - Ale sprawiają dziwne wrażenie.
- Ciekawe co to za natręci, niech wejdą - rzekł łaskawie, unosząc lekko brwi.
Oparł łokcie o blat stołu, a podbródek o złączone dłonie. Bella wpuściła wszystkich trzech przybyszów do środka.Wszyscy trzej byli elegancko, a  jeden z nich wręcz nieco ekstrawagancko ubrani. Różnili się wzrostem, ale były to różnice nieznaczne i nie rzucające się w oczy. Wyglądający na najmłodszego miał na sobie jasnobrązowy garnitur i ciemnoczerwoną muchę, ciemne włosy zaczesane do tyłu, a wzrok nieobecny, jakby myślami był gdzieś bardzo daleko. Stał tak, wpatrując się w tarczę dużego zegara stojącego w kącie gabinetu jakby jeszcze nie widział czegoś tak fascynującego. Inny, również brunet ubrany był w garnitur o barwie indygo, w dłoni trzymał długą, drewnianą laskę, która była dla niego jedynie modnym dodatkiem. Z kieszeni marynarki wystawało mu grube cygaro. Wydawał się bardziej zdecydowany i władczy. Z umiarkowanym zainteresowaniem rozglądał się po pokoju. Trzeci stał pośrodku uśmiechając się życzliwie, ale z tym uśmiechem coś było nie tak i Tom od razu to wyczuł. Ubrany w jasnoróżowy, prążkowany garnitur i białe lakierki blondyn ściągnął z prawej dłoni białą, skórzaną rękawiczkę i podszedł do Riddle'a z wyciągniętą ręką.
- Tom Riddle, jakże mi miło wreszcie pana poznać, mój drogi - powiedział, podsuwając mu swoją dłoń do uściśnięcia. 
Tom wstał i zmierzył go uważnym spojrzeniem. Po chwili wahania mocno uścisnął jego ręką. Blondyn rozpromienił się.
- Rozumiem twoje zaskoczenie, mój drogi. Mam nadzieję, że wybaczysz nam tę niezapowiedzianą wizytę do domu twojego i twojej pięknej niewiasty - wskazał na Bellę, nie spuszczając z niego wzroku jasnych oczu.
Bella prychnęła, a Riddle nie odpowiedział, próbując domyślić się intencji dziwnych gości.
- Ah, mi scusi! Powinniśmy byli od razu się przedstawić. Nazywam się Kajusz, a to są moi bracia...Antoniusz...i Flawiusz - przestawił, wskazując na każdego z nich.
- Czego tu szukacie? - syknął wrogo Tom. 
- Mamy dla ciebie szalenie atrakcyjną ofertę biznesową, mój drogi - odparł blondyn. - Czy moglibyśmy wszystko omówić tu i teraz?
Tom skinął głową i z powrotem zajął swoje miejsce. Obcy akcent przybysza wskazywał, iż nie może być  Brytyjczykiem, co było w tej sytuacji dość intrygujące. Kajusz i Antoniusz zajęli miejsca na dwóch skórzanych fotelach naprzeciwko Toma, a Flawiusz zupełnie nie zwracając na nich nawet najmniejszej uwagi podszedł powoli do zegara, wciąż wpatrując się w wskazówkę. 
- Dziękuję bardzo. Jesteśmy bardzo radzi, że zgodziłeś się nas przyjąć tutaj u siebie.
- Streszczaj się - warknął cicho Antoniusz.
- Antoniuszu, proszę cię...
- Nie mamy całego dnia.
- Jesteś niegrzeczny - zbeształ go teatralnym szeptem.
- Nie pouczaj mnie.
- Wybacz mi, mój drogi - Kajusz ponownie zwrócił się do Toma. - Maniery mojego starszego brata pozostawiają jeszcze wiele do życzenia. 
- O co chodzi? - spytał Tom, nieco zniecierpliwiony tym całym wstępem, który wydawał mu się sztuczny jak scenka niedoświadczonej trupy aktorskiej.
-Widzisz...jesteś dokładnie takim człowiekiem jakiego potrzebujemy. Może najpierw nieco objaśnię całą sprawę, dobrze? - odchrząknął. Wyjął zza pazuchy różdżkę i zacisnął ją mocno w dłoni. - Nasze nazwisko brzmi Fioravanti. Być może słyszałeś, być może nie. W szczególnie mugolskim świecie stało się luksusową marką. Jesteśmy właścicielami niezliczonej ilości firm i instytucji na całym świecie. Ludzie zwykle nie kojarzą naszego nazwiska z niczym więcej jak ekskluzywnymi samochodami, garniturami i innymi takimi...
- Na nasze własne życzenie - wtrącił Antoniusz. 
- Antoniuszu, to nieładnie tak przerywać - szepnął. - Wracając do tematu, może wydawać się, że jesteśmy zwykłymi biznesmenami, którzy zbijają rocznie fortunę, ale nic bardziej mylnego, mój drogi. Widzisz...ja urodziłem się w Rzymie, jedenastego listopada roku....- uśmiechnął się lekko - cóż, sześćdziesiątego ósmego przed...tak zwaną umownie...naszą erą. Antoniusz urodził siedem lat wcześniej, a Flawiusz siedem lat później. Wszyscy trzej jesteśmy synami słynnego Gajusza Juliusza Cezara.
Bella upuściła trzymaną w dłoni filiżankę, która roztrzaskała się upadłszy na posadzkę. Tom nie dał w ogóle poznać po sobie zdziwienia. Doszedł do wniosku, że to tylko bardzo dziwna halucynacja - jeden z objawów po przyjęciu cudownego specyfiku. Kajusz roześmiał się radośnie.
- Ależ, mój drogi! To żadna halucynacja, zapewniam cię. Już jako młodzieńcy byliśmy bardzo ambitni. Założyliśmy tajne stowarzyszenie Milites de scientia. Z czasem cele tejże organizacji zmieniały się, przede wszystkim dzieliliśmy członków na wiele grup, żadna dana grupa nie wiedziała o tym ile ich wszystkich jest łącznie. Taki na przykład Daniel Sauvage...naprawdę z pozoru doskonały wojownik. Później wydało mu się, że utracił żonę i to na jakiś czas złamało jego potęgę, ale cóż...tak to już bywa z ludźmi słabymi...- posłał Tomowi znaczące spojrzenie. -  Kochają. Tęsknią. Cierpią - ostatnie słowo wymówił ze szczególnym naciskiem. - Niedawno Mark Dent na nasze polecenie przekazał Sauvage'owi tak zwaną instrukcję, w której opisaliśmy jak można uzyskać nieśmiertelność. Tak - rzekł, kiedy Tom otworzył usta by się odezwać. - to nasza zasługa. Chcieliśmy by Sauvage ci ją przekazał, doskonale wiemy, że darzy cię, mój drogi, ogromnym szacunkiem. Ale nie, Daniel Sauvage nie ma pojęcia ani o naszym planie ani nawet o naszym istnieniu. Sądzi, że to sprawka Denta. Tak, tego Denta, który jest Szefem Biura Aurorów w Ministerstwie Magii.
Przerwał na moment napawając się wrażeniem jakie jego słowa wywarły na Riddle'u. Antoniusz z nieco kwaśną miną przyglądał się tytułom książek w kolekcji gospodarza. Trzeci z braci wciąż jak zahipnotyzowany tkwił przy zegarze.
- Rozumiem - powiedział w końcu Tom. Głos miał spokojny, chociaż był wstrząśnięty tym, co właśnie usłyszał.
- Nie wątpię, mój drogi.
- Wspomniałeś coś o planie? Cóż to za plan?
- Oh, to jest bardzo rozległa sprawa. Bardzo skomplikowana. Z czasem dowiesz się wielu rzeczy. Na pewno jesteś na bieżąco z wydarzeniami ze świata, prawda? - zapytał uprzejmym tonem.
- Owszem - przyznał Tom, przysuwając do siebie egzemplarz Proroka Codziennego.
- Co sądzisz o planach utworzenia Europejskiej Unii Magicznej? 
W tym pytaniu było coś dziwnego, jakaś aluzja.
- Wydaje mi się, że to próba jednoczenia się w obliczu zagrożenia. Znając polityków, nie sądzę by spełniła swoje zadanie. 
Antoniusz prychnął, ale Kajusz nie przestawał się uśmiechać.
- Mój drogi...my za tym stoimy. Wszystkie nietypowe wypadki...morderstwa...nie tylko w Wielkiej Brytanii...zniszczenie Pałacu Westministerskiego...to jest z nami powiązane. Nasi ludzie zadbali o to, by na czele każdego Ministerstwa każdego kraju, który jest w chwili obecnej w obszarze naszego zainteresowania, stanął nasz człowiek. Jak to działa? Bardzo prosto, mój drogi. Taki na przykład włoski Minister  Magii...zostaje po cichu...usunięty, jego rodzina również, a jego miejsce zajmuje jeden z naszych specjalnie wyszkolonych pracowników. Przyjmuje jego wygląd dzięki odpowiedniemu eliksirowi i dosłownie zajmuje jego miejsce. I rządzi. Dokładnie tak jak mu rozkażemy. Teraz pozostała nam już tylko Wielka Brytania...jednak ze względu na specyfikę naszych planów w tym wypadku chcielibyśmy rozegrać to inaczej.
- To znaczy...?
- Od dawna obserwowaliśmy twoje poczynania, mój drogi...również te sprzed kilkunastu lat. Sam przyznasz, że ta cała przepowiednia...ten chłopiec...no cóż, to było...
- Idiotyczne - wtrącił Antoniusz.
- Doskonale jestem tego świadom - wycedził przez zęby Riddle.
- Ależ! Spokojnie. Nie jesteśmy tutaj by cię oceniać, mój drogi. Tak ja powiedziałem wcześniej, mamy dla ciebie prawdziwą propozycję nie do odrzucenia.
Usłyszeli stukot i wszyscy spojrzeli w stronę Flawiusza który otworzył zegar, przyglądając się mechanizmom w jego wnętrzu.
- Nie zwracaj na niego uwagi, mój drogi.
- Flawiusz jest trochę...- dodał Antoniusz, zagwizdał wykonując palcem kolisty ruch przy skroni. 
- Och, Antoniuszu! Ma po prostu specyficzny charakter - odparł nieco urażonym tonem Kajusz.
- To przez kangury - zarechotał najstarszy Fioravanti.
Teraz usłyszeli trzask zamykanych drzwiczek zegara.
- Kangury?! Gdzie?! Nie lubię kangurów...- jęknął Flawiusz z paniką w głosie.
- Spokojnie, nie ma ich tutaj - powiedział uspokajająco Kajusz. Następnie przeniósł spojrzenie bystrych oczu na Toma. - Jak mówiłem...propozycja ta dotyczy oczywiście władzy w Ministerstwie. Wkrótce zostanie utworzona Europejska Unia Magiczna, w skład której wchodzić będą Ministrowie większości europejskich państw. Początkowo również Knot...jednak...w pewnym momencie...zostanie podjęta decyzja o jego...dymisji. Chcemy abyś właśnie ty, mój drogi, zastąpił go na stanowisku Ministra Magii.
Tom uniósł nieznacznie brwi w zdziwieniu. Czegoś takiego się nie spodziewał. 
- Antoniuszu - Kajusz zwrócił się do brata. Ten wyciągnął z marynarki jakieś dokumenty i podał mu. - Dziękuję. Oto umowa, mój drogi - oznajmił kładąc je przed Tomem. Jego uśmiech nadal był uprzejmy, ale spojrzenie zmieniło się na zimne i bezwzględne. - Prosty wybór. Możesz razem z nami wspiąć się na szczyt świata, albo szybko zniknąć z pola gry.
Tom w jego teatralnie życzliwym tonie wyczuł groźbę. To wcale nie była halucynacja. To wcale nie była propozycja. Blondyn i Antoniusz patrzyli na niego wyczekująco,  Flawiusz chociaż na chwilę przestał bawić się zegarem, nie zwrócił wzroku w ich stronę. Riddle wymienił krótkie spojrzenie z Bellą i sięgnął po pióro. Składając swój podpis czuł się jakby własną krwią podpisywał cyrograf. 


*

Music
Tego poranka obudził się wyjątkowo wcześnie. Znów te same sny. Ta sama ciemność i ten sam krzyk. Niezmiennie już od tak długiego czasu. Odetchnął głęboko, nie otwierając oczu. Tego dnia miał nie mieć żadnych lekcji, co było mu wyjątkowo na rękę. Po chwili usiadł na łóżku i przeciągnął się, ziewając potężnie. Przez odsłonięte zasłony z okna widać było wschód słońca. Często zastanawiało go czy Severusowi nie przeszkadza ta ciągła ciemność jego lochach i odizolowanie od promieni słonecznych, ale najwyraźniej taki już nietoperzy gust. Bezwiednie sięgnął po busolę bez zbytnich nadziei. Wskazówka wciąż obracała się wokół, jednak zdecydowanie wolniej niż jeszcze poprzedniego dnia. Westchnął. Lubił przyglądać się wschodzącemu słońcu. Jeszcze w czasie kiedy razem z Alayą mieszkali w Rzymie. Jeżeli akurat był w domu to lubili nad samym ranem wychodzić na długie spacery po okolicznych włościach. Zeskoczył z łóżka, kierując się do łazienki. Umyty i ubrany stwierdził, że wolny dzień to dobra okazja by wreszcie wybrać się do Paryża. Wyciągnął z szafy niewielką torbę do której wrzucił część raportów, które ostatnio dostał od MI6, portfel, klusze, kompas i różdżkę. Zawahał się przez moment, ale włożył również swój pierwszy list do Ali. W miarę szybko wypił herbatę i zjadł kilka kanapek. Zerknął na biurko, zastanawiając się czy nie powinien jeszcze czegoś wziąć. Ze stosu papierów wyciągnął swoje zaproszenie na Galę i chował je do kieszeni marynarki. Chociaż był jednym z zaproszonych vipów i wpuściliby go nawet bez zaproszenia, wolał żeby się nie zgubiło. Zamek o tej porze był całkowicie opustoszały. No, prawie. Gdzieniegdzie krzątały się jeszcze skrzaty, bardzo skrupulatnie czyszcząc każdy kąt ogromnego budynku. Przebiegł przez pierwsze piętro i schodami w dół, szybko kierując się w stronę wyjścia. Cieszył się, że był w stanie w miarę normalnie funkcjonować. To się wcale nie skończyło. Depresyjne myśli, brak sił psychicznych i fizycznych, apatia i rezygnacja. Poddanie się. Przecież tak często poddawał się już w swoim życiu. Jeden raz więcej może nie zrobiły wielkiej różnicy. Gdyby nie to, że Severus go potrzebował, pewnie już dawno dałby sobie spokój z życiem. Wtedy zaczynało go już przerastać. Wszystkie wspomnienia, myśli, emocje i uczucia. Tego było zbyt wiele. To zabawne, że żaden z uczniów Hogwartu nie uwierzyłby, że ich ukochany, wiecznie wesoły i skłonny do żartów nauczyciel Historii płacze i krzyczy w nocy. Wtedy kiedy nikt nie mógł go zobaczyć, nikt nie mógł go usłyszeć. Chciał być ze swoim cierpieniem sam. Nie oczekiwał i nie chciał pomocy, rady ani wsparcia. A w pewnym momencie miał już po prostu dość. Organizm stał się zbyt słaby, powietrze zbyt ciężkie. Gdy każdy wdech sprawiał ból, oddychało się już zbyt trudno. To cały czas w nim było. Chęć skończenia życia. Może oszukiwał sam siebie, każdego dnia po przebudzeniu się zmuszając siebie do otworzenia oczu. Do zaczerpnięcia powietrza. Do życia. Może grał na zwłokę, chowając wszystkie ampułki z cyjankiem potasu jakie miał do szkatułki. Szkatułkę zamykał na kluczyk i chował do komody. Kluczyk chował do szuflady szafki nocnej, a klucz od tej szafki chował do kieszeni. Każdego wieczoru wyjmował go z kieszeni, otwierał szufladę, wyjmował drugi klucz, otwierał komodę, wyjmował szkatułkę i przyglądał się im przez chwilę. Ten dziwaczny rytuał był mu w pewien sposób potrzebny. Przypominał, by ani na moment nie wyjść ze swojej roli. Pretendować, że już daje sobie radę, że wcale nie czuje się już tak źle. Gdyby nie to, że Severus miał teraz sporo przeżyć, pewnie zauważyłby tę grę, ale nikt inny nie miał na to szansy. Nie chciał być tchórzem. Nie chciał być słaby. Kto jednak wytrzymałby tyle lat w poczuciu winy i nieustannym smutku? Wybiegając poza tereny Hogwartu, mrugał szybko, aby powstrzymać łzy. Udawał cały czas, nawet wtedy gdy był sam. Jeżeli chociaż na chwilę zdjąłby swoją maskę mógłby potem nie mieć już dość sił by nałożyć ją z powrotem. Deportował się w samym centrum Paryża. 
- Pardon, monsieur! - powiedział jakiś staruszek, który niechcący na niego wpadł, kiedy ten ni stąd ni zowąd pojawił się na ulicy. Panował taki tłok, że nie było w tym nic zaskakującego. Przez parę minut przyglądał się mijającym go ludziom. Niektórzy spieszyli się do pracy, niektórzy właśnie wracali do domu na rowerze, ze świeżymi bagietkami pod pachą. Uwielbiał Paryż. W końcu to było miejsce jego narodzin. Przez setki lat był świadkiem jak miasto coraz bardziej się rozrasta, zmienia, jak staje się coraz piękniejsze i bardziej zachwycające. Gdzie można znaleźć najlepsze stroje wieczorowe jeżeli nie w światowej stolicy mody? Przeszedł w boczną alejkę, a z niej w inną ulicę, którą doszedł na właściwe miejsce. Przybierając delikatny uśmiech wszedł do sklepu swojej ulubionej marki. 
- Bonjour, monsieur! Est-ce que je peux vous aider? - zapytała ekspedientka, podchodząc do niego. Miała związane w kitkę długie włosy w odcieniu ciepłego blondu i miłe aparycję Dość krótką i cienką różdżkę trzymała w lewej dłoni, a patrzyła na niego tak jakby naprawdę bardzo chciała mu  pomóc. W czymkolwiek.
- Bonjour. Oui, bien sur. Je cherche un smoking - odpowiedział, kłaniając się jej lekko. - Deux - dodał po chwili.
- Bien - mruknęła, mierząc go spojrzeniem, próbując oszacować rozmiar. - Quelle couleur?
- Noir.
Skinęła mu i wyszła na chwilę w stronę zaplecza sklepu. Po chwili wróciła z dwoma czarnymi strojami. Daniel szybko udał się z nimi do przymierzali. Okazało się, że dziewczyna ma dobry zmysł bo leżał idealnie. Severus nosił identyczny rozmiar toteż nie miał problemu z kupieniem egzemplarza dla niego. Szybko przebrał się z powrotem i zapłacił. Dziewczyna próbowała go zagadać, ale wyjaśnił, że bardzo się śpieszy. Wyglądała na bardzo tym zawiedzioną. A on naprawdę nie lubił być odpychający w stosunku do pięknych kobiet. Zanim skierował się w stronę swojego domu, zaszedł jeszcze do drogerii. Oczywiście nie omieszkał kupić kilku falkonów jednych z najdroższych męskich perfum jakie były w ofercie. Spacer z centrum do Rue Brouillard zajął mu sporo czasu, ale był bardzo przyjemny. Starał się cieszyć z wyjątkowo słonecznej pogody i widoków swojego ukochanego miasta, w którym już tak dawno nie był. Jego dom była to ogromna willa, wielokrotnie przebudowywana w ciągu tych wszystkich lat. Chociaż tęsknił trochę za typowo średniowiecznym zamkiem, nowoczesność też miała swój charakterystyczny urok i piękno. Całą posiadłość otaczał wysoki na półtora metra czarny, metalowy płot. Podchodząc do furtki, sięgnął do torby po klucze. Zupełnie nie miał ręki do roślin toteż jego 'ogród' stanowił sam trawnik. Furtkę do wejścia dzieliło kilkadziesiąt metrów. Wszedł do środka, rozglądając się wokół. Wszystko wyglądało dokładnie tak samo jak pod koniec sierpnia. Przedpokój było to spore pomieszczenie o wysokich, pomalowanych na jasnozielony kolor ścianach. Pod jedną z nich stała duża szafa z płaszczami i kurtkami, a obok niej wieszak i komoda. Zamknął za sobą drzwi i odłożył klucze na półkę. Potarł lekko oczy i szybko skierował się szerokimi schodami na pierwsze piętro. Na końcu korytarza znajdował się pokój, w którym zawsze sypiał Severus, kiedy tam mieszkał. Zostawił tam jeden ze smokingów i poszedł na drugie piętro do swojej sypialni. Włożył smoking do jednej z szaf. Przed zejściem z powrotem na dół, zajrzał jeszcze do swojej pracowni malarskiej. Powinien do tego wrócić. Jedyną osobą kwestionującą jego talent i nazywającą jego obrazy bohomazami był Severus, wszyscy inni zawsze zachwycali się i nie szczędzili komplementów, chociaż dla niego nie miało to znaczenia czy rzeczywiście jest tak dobry. Samo malowanie sprawiało mu ogromną przyjemność i to było najważniejsze. Tak samo dawno już nie grał ani na fortepianie ani na skrzypcach. Może i brak muzyki przyczynił się w jakimś stopniu do jego stanu, a już na pewno nie był pomocny. Przejechał palcami na klawiaturze, wzdychając głęboko. Ocknąwszy się z zamyślenia, wyjął  z torby wszystkie dokumenty MI6 i odłożył je do specjalnej szafy, przeznaczonej tylko na tego typu dokumentację. Mimowolnie wyciągnął kompas i z ciężko bijącym sercem otworzył go, chociaż wiedział, że to było mało prawdopodobne by tak nagle się zatrzymał. Niestety, wskazówka wciąż nie miała ochoty się zatrzymać.
- Bezużyteczny, spróchniały rupieć! - zawołał, ze złością rzucając busolę o podłogę. Obiła się i potoczyła kilka metrów dalej. Jęknął i opadł na miękką sofę. Chwycił oburącz jedną z poduszek i wtulił się w nią. - Beznadzieja. Totalna beznadzieja - stwierdził cicho, nie przejmują się tym, że właściwie mówi sam do siebie. - Wiem czego chcę. Wiem czego chcę. Wiem czego chcę. Właśnie, że wiem czego chcę! 
Usiadł nagle, z zamkniętymi oczami ciężko oddychając przez uchylone usta. Pragnął swojej żony. Swojej ukochanej pięknej żony, za którą tęsknił przez całe swoje życie. Chciał ją zobaczyć. Chciał znów przy niej być. Kochać. 
Siedział tak przez kilkanaście minut, próbując opanować irytację i kolejne rozczarowanie. Potem wstał i podszedł do miejsca, w którym wylądował przedmiot. Podniósł go z nadzieją, że jakimś szczęśliwym przypadkiem nie udało mu się go zepsuć. Wydawał się być nieuszkodzony. Ledwie rzucił okiem na wskazówkę i już chciał schować go do kieszeni kiedy tknęło go, że coś jest nie tak. Zamrugał kilkukrotnie i powoli znów otworzył kompas, kierując wzrok na wskazówkę. Nieruchomo wskazującą jeden kierunek.
- Ojej.
Wpatrywał się w nią kompletnie zaskoczony przez kilka długich minut. Nie odrywając wzroku od wskazówki narzucił torbę na ramię i wyszedł z gabinetu. Przeszedł przez salon, korytarz, zabrał klucze i wyszedł z domu. Zakręciło mu się w głowie kiedy wybiegł poza tereny posiadłości, zatrzaskując za sobą furtkę. Oparł się o murek, oddychając głęboko. Wskazówka zatrzymała się wskazując mniej więcej północy wschód. Miał wrażenie jakby w jego umyśle panował całkowity chaos, chociaż równie dobrze mogła to być zupełne pustka. Tysiące myśli, z których nie mógł uchwycić ani jednej. Otrząsnąwszy się odrobinę z szoku skierował się we wskazaną stronę. Szedł bardzo szybko, prawie biegnąc, ani na moment nie podnosząc spojrzenia z kompasu, jak w ogromnym strachu, że gdy tylko to uczyni wskazówka znów ruszy i nigdy więcej się nie zatrzyma. Pogoda była wyjątkowo przyjemna, temperatura ani zbyt wysoka ani zbyt niska. Wiał delikatny wiatr, trochę od niechcenia wprawiając w ruch kwitnące listki i gałęzie drzew. Pomimo, że widoczność była przejrzysta, on czuł się jakby spowijała go gęsta mgła. Sylwetki mijających go ludzi wydawały się jedynie bezkształtną masą, cieniami. Dostrzegał je, a po chwili rozpływały się w nicości. Może wcale nie istniały. Jedyne, co wydawało mu się tej chwili prawdziwe, było nienaturalnie przyspieszone bicie jego serca, które w dziwnej panice pracowało coraz szybciej i szybciej, jak gdyby niedługo miało przestać. Wyłączyły się wszystkie zmysły. Nie słyszał kroków ani głosów przechodniów. Nie słyszał dźwięku dzwonu odbijającego kolejną, pełną godzinę. Nie słyszał całego hałasu jaki robiły przejeżdżające w każdą stronę samochody. Przechodząc przez park nie czuł świeżego zapachu kwitnących pąków róż. Jak to możliwe, że oddychał? Przecież zapomniał jak to się robi. Nie mógł robić tego świadomie, bo jego świadomość gdzieś się właśnie zagubiła. Schowała się w jakimś zakamarku umysłu. Przestraszona i niezdolna do sprawnego funkcjonowania. Szedł tak jak zaprogramowana do dotarcia w dane miejsce maszyna. Może miał gorączkę. Może nie potrafił inaczej. Zatrzymał się dopiero kiedy wchodząc w niewielką alejkę potknął się o coś puchatego i dość dużego. Było to osiedle niewielkich domków jednorodzinnych. Krótkie, wąskie uliczki zapełnione małymi budynkami i starannie zadbanymi ogródkami. Odruchowo chwycił się ręką pobliskiego murku, by nie upaść. Gdy przestał wpatrywać się w tarczę busoli wróciła nagle świadomość. Jakby stwierdziła, że dość tego ukrywania się po kątach. Musiał przymknąć powieki, gdyż kolory wydały mu się nagle zbyt jaskrawe.Usłyszał jakiś śmiech. To dzieci z domku po jego lewej stronie zaczynały zabawę w chowanego. Kilkuletni chłopiec zasłonił oczy drobnymi rączkami. Un. Deux. Trois. Mała dziewczynka, ubrana w krótką, białą sukieneczkę, z uroczymi blond warkoczykami po obu stronach główki rozejrzała się wokół i schowała się pomiędzy gałęziami cisów. Quatre. Cinq. Six. W powietrzu unosił się intensywny kwiatowy zapach. To była ślepa uliczka, nie było możliwości by przejść dalej. Może powinien obejść naokoło? Nie miał nawet pojęcia dokąd idzie. Rozejrzał się. Rue des Airelles głosiła tabliczka. Nie pamiętał by wcześniej był w tej okolicy chociaż nie było to tak daleko od jego domu. Ktoś mu się bacznie przyglądał. Sept. Huit. Neuf. Dopiero po chwili dojrzał wpatrzone w niego zielone ślepia rudego kota. To właśnie o niego musiał się wcześniej potknąć. Dix. Chłopiec skończył odliczanie i rozpoczął poszukiwania młodszej siostry. Daniel rzucił kotu pytające spojrzenie. Dlaczego tak dziwnie mu się przyglądał? Jakby go skądś znał? Nie. Może to tylko jego wyobraźnia. Jego uszu dobiegł gwizd, na dźwięk którego kot zeskoczył z murku, przebiegł mu po nogach i pognał wgłąb uliczki. Machając przy tym swoim długim i gęstym rudym ogonem.
I wtedy ją zobaczył. Zaledwie kilkadziesiąt metrów od niego. Wysoką i smukłą postać przy której kociak zatrzymał się. Schyliła się i wzięła go na ręce. Miała na sobie czarne, wąskie spodnie, białą koszulę i długi, biały sweterek z koronki, zapinany na drobne guziki. Zobaczył swoją ukochaną żonę. Jej czarne włosy były nieco dłuższe niż pamiętał, a sylwetka jeszcze chudsza. Z kotem na rękach wbiegła po schodkach pod drzwi, które na moment uchyliła by wpuścić zwierzaka do środka. Wyjęła klucze z czerwonej, eleganckiej torebki i zamknęła drzwi. Chciał krzyknąć. Chciał biec. Chciał wykonać jakikolwiek ruch, wydobyć z siebie jakikolwiek dźwięk, ale organizm nie chciał współpracować. Całkowicie wypowiedział posłuszeństwo tkwiąc niemo w miejscu. Chciał podejść do niej. Chciał ją wziąć w ramiona. Chciał powiedzieć jej, że ją kocha. Chciał ją przytulić. Objąć i nigdy więcej nie wypuścić z uścisku. Nie zauważyła go. A może nie chciała go zauważyć. Bał się. Może to właśnie ze strachu nie był w stanie ruszyć się z miejsca. Paraliżujące szczęście. Wyraźnie widział rysy jej twarzy. Duże, zielone oczy i usta. Bladą cerę. Właśnie wyjmowała różdżkę z kieszeni spodni. Chciał zawołać, dokładnie w chwili kiedy zniknęła, deportując się w sobie tylko znane miejsce. Wziął głęboki oddech, nagle przypominając sobie jak to się robi. Nagle odzyskał czucie i zdolność poruszania się. Serce dalej pracowało zbyt szybko, ale jednak troszkę wolniej. Jakby było już tym szaleńczym tempem zmęczone. Czy zdążyła go usłyszeć? Wydawało mu się, że odwróciła się w tej samej sekundzie. A może nie. To nie był sen, przekonywał sam siebie. Naprawdę był tam, w Paryżu. Naprawdę właśnie widział pierwszą i jedyną miłość swojego życia. Zacisnął powieki, spod których wypłynęły łzy. Popłynęły po policzkach, ginąc gdzieś po drodze. Schował kompas do kieszeni i zrobił krok naprzód. Potem kolejny. Szedł tak jakby po długim okresie bezruchu przypominał sobie jak się chodzi. Zatrzymał się pod numerem siódmym. Był to mały domek o jasnych dachówkach i ścianach pomalowany na  biały kolor. Jak to możliwe, że z jednej strony tak bardzo czuł rzeczywistość sytuacji, a z drugiej wydawało mu się, że śpi i za chwilę zostanie brutalnie obudzony przez dzwonek budzika. Nagle zrobiło mu się zdecydowanie zbyt gorąco. A może zbyt zimno? Nie potrafił tego oceniać. Może rzeczywiście miał gorączkę. Stuknął różdżką w zamek furtki, która z cichym szczękiem. Pozostawił ją uchyloną i wszedł na brukowaną ścieżkę. Bez chwili wahania wbiegł na schody, docierając pod drzwi. Udało mu się je otworzyć jednym zaklęciem. Wszedł do środka, rozglądając się uważnie wokół. Przeszedłszy przez malutki przedpokój i wąski korytarz znalazł się w dużym pokoju. W kącie leżało kilka poduszek, z których kocur zrobił sobie legowisko. Spał teraz smacznie, mrucząc cicho. Pod jedną ze ścian stał regał obłożony książkami. Podszedł do niego z zaciekawieniem. Jednostki chorobowe; Psychiatria u progu XXI wieku; Zaintrygowany zdjął z półki wypchaną teczkę. W środku znalazł dyplomy, zaświadczenia i inne dokumenty, w tym te potwierdzające ukończenie medycyny i specjalizacji psychiatrycznej. A więc jest lekarzem. Zaczytał się i dopiero po paru minutach dostrzegł zdjęcie samego siebie na jednej z półek. Było wyrwane z jakiejś gazety, najprawdopodobniej Eliksirów.


Miała jego zdjęcie.  Nie  odrywałaby go i nie stawiałaby na półce gdyby go nie kochała, prawda? Prawda? Próbując uspokoić nieco myśli, odłożył teczkę z powrotem na miejsce i wyszedł z salonu. Zauważył uchylone drzwi w końcu korytarza. W środku unosił się intensywny zapach piwonii. Duży bukiet różowych kwiatów w kryształowym wazonie stał na szafce nocnej obok dużego łóżka. Stał przez chwilę wpatrując się w te kwiaty. Jej ulubione kwiaty. Usiadł na łóżku, a po chwili ułożył się na nim bezwładnie. Czuł zapach perfum. Intensywny, kwiatowy. Piękny. Pasował do niej. Zamknął oczy. Nie ocierał łez, bo te i tak nie był w stanie i nie chciał ich powstrzymywać. Czuł też jej zapach. Jej skóry. Włosów. Jęknął, wtulając twarz w jedną z poduszek. Leżał tak dość długo. Może nawet kilka godzin. Jakie znaczenia miał czas skoro on właśnie ją odnalazł. Tu, w Paryżu. Myślał o chwili, w której pierwszy raz ją zobaczył. Kiedy pierwszy raz z nią rozmawiał. Kiedy pierwszy raz ją pocałował. Kiedy pierwszy raz spędzili wspólnie noc. Kiedy pierwszy raz powiedział jej że ją kocha i chce spędzić z nią życie. Kiedy wzięli ślub. Zeskoczył z łóżka, nagle odzyskując całkowitą jasność umysłu. Wszystko wydało mu się teraz tak bardzo proste. Tak piękne i proste. Zabrał jedną z poduszek i wrócił do tamtego pokoju. Podszedł do biurka, wyciągając z torby swoje zaproszenie na Galę organizowaną przez Najwyższą Radę Mistrzów. Pogratulował sobie w myślach, że w ogóle zabrał je ze sobą do domu. Zaproszenie składało się z dwóch części. Na jednej z nich wypisane było imię i nazwisko zaproszonego gościa, a na drugiej wolne miejsce do wpisania danych osoby towarzyszącej. Daniel oderwał drugi kawałek i rozejrzał się za piórem. Alaya Carolina Sauvage wypisał na wyznaczonym miejscu, a poniżej dodał swój podpis. Daniel Alexander Amadeusz Sauvage. Położył na środku biurka. Zlokalizował stosik czystych karteczek na krótkie notatki, zabrał jedną z nich i położył obok, dopisując: Tu me manques. D.

*

- Cieszę się, że jednak przyszedłeś, Potter - powiedziała Minerva.
Harry skinął jej na przywitanie i usadowił się na twardym krześle przed jej biurkiem. Prawdę mówiąc, nie miał najmniejszej ochoty na rozmowę z nauczycielką czy kimkolwiek kto ni był Luną czy Hermioną, ale starał się nie dawać tego po sobie poznać. McGonagall nerwowo układała wszystkie broszurki i ulotki, które zawalały całe jej biurko. Czy nie marzyłeś zawsze o nauczaniu trolli języka migowego? pytała jedna z nich. 
- No więc, Potter? Masz jakieś plany co do swojej przyszłości? - zapytała.
- Eee...- mruknął.
Gdyby miał szczerze odpowiedzieć na to pytanie, musiałby znowu wrócić do tematu Dumbledore'a, a nie chciał tego.Nauczycielka spojrzała na niego wyczekująco, a po chwili wyciągnęła z jednej z teczek wykaz jego ocen ze wszystkich przedmiotów z drugiego semestru. 
- Jak wiesz, wcześniej jako opiekun Gryffindoru poprosiłam wszystkich nauczycieli o wskazanie na jaką ocenę z ich przedmiotu ich zdaniem zasługują poszczególni piątoklasiści - wskazała na listę.  - Uważam, że z Transmutacji zasługujesz obecnie na PO. Jeżeli utrzymasz ten poziom to bardzo chętnie dopuszczę cię do klasy owutemowej. Muszę przyznać, że w tym roku naprawdę pokazujesz na co cię stać. Może jeszcze wymaga to odpowiedniego ukierunkowania, ale postęp jest niezaprzeczalny. 
- Dziękuję - rzekł cicho.
- Stwierdzam tylko fakty, Potter. Profesor Sprout również ocenia cię na Powyżej Oczekiwań, więc z Zielarstwem również nie powinieneś mieć problemu podczas egzaminu. Twoje wyniki z Wróżbiarstwa - wymówiła to słowo z wyraźnym niesmakiem - nie są zachwycające, ale podejrzewam, że nie chcesz kontynuować tego przedmiotu?
- Na pewno nie - pokręcił energicznie głową. Dość już miał siedzenia w dusznej Wieży Północnej i wysłuchiwania już trzeci rok jak to grozi mu nagła i gwałtowna śmierć.
- Profesor Lockhart ocenia cię na Powyżej Oczekiwań...z Zaklęciami nigdy nie miałeś problemów... Chcesz kontynuować Opiekę Nad Magicznymi Stworzeniami?
- Ja...właściwie to...
- Potter, nie powinieneś kierować się sympatią czy też antypatią jaką czujesz do danego nauczyciela. Domyślam się, że chciałbyś przejść do klasy owutemowej ze względu na Hagrida. Kieruj się swoimi ambicjami, Potter, a nie sądzę by jakikolwiek przyjaciel obraził się za to.
- Rozumiem.
- Sauvage też wstawił ci Powyżej Oczekiwań... Interesujące, że od czasu kiedy zaczął uczyć w tej szkole zdecydowana większość uczniów ma z jego przedmiotu dobre oceny - uniosła nieznacznie brwi, przebiegając wzrokiem po liście. - Eliksiry...
Harry poczuł dziwne ściśnięcie w okolicach żołądka. Nie ulegało wątpliwości, że uczynił niebywałe postępy, ale wcale nie był taki pewien na ile całościowo ocenia go Snape.
- Mam instynkt samozachowawczy więc nie spytam o to Severusa, ale może ty jakoś mi to wyjaśnisz?
Podsunęła mu kartkę pod nos. Spojrzał na nią z szybko bijącym sercem. Przy Eliksirach widniało: PO/W.
- O.
- Tylko tyle masz do powiedzenia?
- Tak...to znaczy nie... Nie spodziewałem się. 
- Potter...podskoczenie z Trolla i Okropnego do Wybitnego to nie jest byle co. Ośmielę się stwierdzić, że wręcz nienawidziłeś tego przedmiotu. Poza tym nie przypominam sobie żeby w tym roku Severus narzekał na twoją pracę. Skąd ta zmiana?
- Ee...
- Pytam Potter, ponieważ to jest dość dziwna sprawa. Ty nie tylko nie cierpiałeś przedmiotu, ale i nauczyciela. A teraz jesteś ocenami z Eliksirów na takim samym poziomie jak Hermiona Granger i Marlene Cooper, najlepsze uczennice na roku. 
- Zacząłem się uczyć - powiedział po chwili.
- Tak po prostu?
- Tak.
- Coś się z tobą stało w tym roku, Potter. Takie mam wrażenie i nie jestem w tym osamotniona. 
- Pani profesor...szczerze mówiąc to nie wiem dlaczego tak źle mi szło wcześniej. Eliksiry...to jak bardzo są złożone...to jak wiele uwagi wymaga przyrządzenie każdego z nich...to jak wiele można dzięki nim osiągnąć...to jest fascynujące.
Minerva poprawiła sobie prostokątne okulary i przechyliła lekko głowę w bok, jakby chciała lepiej mu się przyjrzeć. Przez moment w gabinecie panowała cisza.
- Kilkanaście lat temu jeden z najlepszych uczniów jakich uczyła ta szkoła powiedział słowo w słowo to samo - oświadczyła odrobinę ściszonym głosem. Wyglądała na poruszoną, chociaż zupełnie nie chciała by było to widoczne.
- Naprawdę?
- Tak. - Zabrała listę i schowała ją do teczki.- Doradzałabym ci kontynuowanie Eliksirów, Transmutacji, Zaklęć, Zielarstwa, oczywiście Obrony przed Czarną Magią i Historii jeżeli masz na nią ochotę. Doprawdy jeszcze nigdy tak wielu uczniów nie chciało kontynuować Historii jak od czasu Sauvage'a. Prawdziwe tłumy. Co on wam opowiada na tych lekcjach?
- Same ciekawe rzeczy - zachichotał Harry.
- Wyobrażam sobie - stwierdziła gorzko. - Czy...dowiedziałeś się jeszcze czegoś, Potter?
- Chyba nie rozumiem co pani profesor ma na myśli.
- Powiedziałeś mi o sfałszowanej przepowiedni. Rozmawiałam na ten temat z dyrektorem i przyznaję, że nie dziwi mnie dlaczego nie chcesz już uczestniczyć w zebraniach Zakonu. Czy dowiedziałeś się jeszcze czegoś?
Harry opowiedział jej wszystko to, co przekazał mu Daniel. O Voldemorcie, horkruksach. O tym w jak wielu sprawach Dumbledore go okłamał. Wracając do Pokoju Wspólnego Gryffindoru czuł się o wiele lżej. Może gdy więcej współpracowników dyrektora dowie się o jego półprawdach to może przestaną tak bezgranicznie mu ufać. Ciągle powtarzają, że przecież on chce dobrze. Szkoda tylko, że takimi sposobami więcej osób takim sposobem wydaje na śmierć niż ratuje przed nią. A on miał już po prostu tego dość. W Pokoju Wspólnym panował o wiele mniejszy harmider niż zazwyczaj. Zapewne było to spowodowane obecnością piąto- i siódmoklasistów, którzy w mniejszym lub większym stresie starali się czegokolwiek nauczyć. Kiedy w kącie pomieszczenia Harry usiadł na niewielkiej sofie obok Hermiony ta właśnie czytała: Cruciatus - powolne umieranie.
- Co za beznadzieja - mruknęła ze złością. Zatrzasnęła księgę i dopiero wtedy go dojrzała. - Oh, Harry! Tak szybko?
- Yhym - przytaknął. - Hermiono...po co ci te wszystkie książki o tej klątwie?
- Co? A, te...tak tylko... - wzruszyła ramionami, prędko sięgając po Standardową Księgę Zaklęć - Poziom piąty.
Ale...
- Ty sobie czytasz książki  o zaawansowanych eliksirach, a ja sobie czytam o Cruciatusie. 
- To przez tę wojnę, tak? Chcesz być przygotowana na to, co nas może spotkać?
Hermiona spojrzała na niego, wahając się co powinna odpowiedzieć.
- Poniekąd - mruknęła w końcu. Nie chciała kłamać, ale również nie czuła się na siłach by wszystko mu wyjaśniać. - McGonagall powiedziała ci coś ważnego? - zapytała, by zmienić temat.
- Rozmawialiśmy trochę o tej całej przepowiedni...Dumbledorze...miałem wrażenie, że wie coś więcej, ale nie powiedziała. Dowiedziałem się za to, że Snape wystawił mi Powyżej Oczekiwać łamane na Wybitny - rzekł z uśmiechem.
- To świetnie! - rozpromieniła się. Krzywołap wskoczył jej na kolana domagając się pogłaskania po miękkim futrze. 
- Zupełnie nie spodziewałem się tego. Myślałem, że może Zadowalający...
- Mi wpisał Wybitny! - oświadczyła. Widać było, że nie mogła się doczekać, żeby mu o tym powiedzieć. - Ponoć tylko mi i Marlene Cooper ze Slytherinu. 
- W końcu zasługujesz.
- Niby tak, ale sam dobrze wiesz jak on ostro ocenia. Harry...ja...rozmawiałam z Luną.
- Ja też! - zaśmiał się. - Jakieś dwie i półgodziny temu.
- Martwimy się o ciebie.
- O mnie? Dlaczego?
- Dlatego, że ostatnio sporo musiałeś przeżyć. Kolejne kłamstwa Dubledore'a...oczywiście znakomicie dajesz sobie z tym radę, ale każdy ma jakieś granice - mówiła, drapiąc kota za uchem. Zamruczał z zadowoleniem. - A co jeżeli...jeżeli to nie jest wszystko?
- No to na pewno nie jest wszystko - stwierdził. - Obawiam się, że jeżeli wielu rzeczy się dowiem.
- A jeżeli...będą one o wiele bardziej...bolesne niż to, czego dowiedziałeś się do tej pory? 
Harry zmarszczył brwi, próbując domyślić się co ma na myśli.
- Sugerujesz coś konkretnego?
- Nie - odparła, nie patrząc mu w oczy. 
Pochyliła się, by wyciągnąć z torby gazetę. Krzywołap zeskoczył jej z kolan, znikając gdzieś za rogiem. 
- Zobacz - podała mu czasopismo. - Kolejny atak na mugolskie instytucje. To nie wygląda mi na robotę Voldemorta. 
- Jeden ze szpitali miejskich wysadzony w powietrze... - przeczytał.
- Moi rodzice pracują niedaleko - powiedziała, a w jej glosie wyraźnie słychać było lęk. - Już do nich napisałam. 
- Nie rozumiem zupełnie jaki był w tym cel - wskazał na artykuł. 
- Mam wrażenie, że Voldemort nie jest jedyną osobą, której należy się obawiać. 
Wyjęła z torby inne gazety. W tym wiele zagranicznych.
- Jakiś czas temu zauważyłam, że dzieją się różne dziwne rzeczy. W Proroku, Czarownicy, Świecie czarodziejów znalazłam krótkie notki o nietypowych atakach we Francji, Niemczech, dlatego zamówiłam zagraniczną prenumeratę  - podsunęła mu francuski Le magicien. - W Paryskim Instytucie Medycznym doszło do szeregu napaści pacjentów na lekarzy. Na oddziale psychiatrii. Niby można powiedzieć, że tak bywa, ale jest w tym dziwnego, Harry. Niemiecki znam bardzo słabo, ale z pomocą słownika udało mi się doczytać, że i tam dzieją się podobne rzeczy. W Francji to był jakiś chłopiec...rzucił się na któregoś z lekarzy, nie podali nazwiska, ponoć przybrał inny kształt, a potem okazało się, że to wcale nie był ten chłopiec. Jego ciało znaleziono niedaleko jego wcześniejszego domu. A trafił do tego instytutu za zamordowanie własnych rodziców. Kilkulatek!
- Chwila, chwila...ale...to w końcu nie był on, tak? Czy coś źle zrozumiałem?
- Z tego wynika, że nie. Komuś bardzo zależało, żeby myślano, że to dziecko. Tylko komu? Po co? Gdzie indziej prawie identyczne historie. Napisałam do Rity, ponoć coś podobnego wydarzyło się w Mungu, ale szpital zatuszował całą sprawę.
- Nie pojmuję zupełnie...- szepnął, przeglądając wycinki. 
- Albo zobacz to...- wskazała na artykuł z Dans Paris. - Samobójstwa trzynastolatków. Wszyscy próbowali się zabić dokładnie o tej samej porze, różnymi sposobami. Jeżeli w tym nie ma nic podejrzanego to nie nazywam się Hermiona.

---------------------------------------------------------------------------------
Na PYTANIA wszelakie bardzo chętnie odpowiem :)