Wybiegł z gabinetu. Severus coś za nim zawołał, ale chłopak już go nie słyszał. Jedyne czego pragnął w tej chwili to dobiec do krętych schodów, podać hasło gargulcowi, wejść do gabinetu Dumbledore'a i... Nagle zatrzymał się. Już wcześniej wymęczony meczem, teraz dostał zadyszki. Oparł się o ścianę i osunął na pierwsze kilka stopni schodów. Ciężko oddychał przez otwarte usta. Miał wrażenie jakby coś się w nim w środku gotowało. Wciąż zmarznięte dłonie zaciskał w pięści. Usłyszał kroki i po chwili zobaczył Snape'a, który wyszedł za nim.
- Uspokój się - powiedział cicho, wcale nie licząc na to, by chłopak rzeczywiście się uspokoił. Przecież on sam ledwie był w stanie panować nad swoją złością.
- Jak mam się uspokoić?! - krzyknął Harry. Od razu poderwał się na nogi i spojrzał na mężczyznę stojącego przed nim. - Jak?!
Severus milczał. Nie wiedział co mógłby powiedzieć w takiej sytuacji, co takiego uspokoiłoby jego syna. Jemu również było ciężko zachować ten spokój. Otrzepał swoje szaty, wlepił wzrok w Harry'ego. Chłopak zamknął oczy i zacisnął zęby. Stali tak przez dłuższą chwilę.
- Przez niego zginęła moja mama! Przez niego nie mam rodziny! - wrzasnął ponownie. - Zniszczył mi życie zanim się jeszcze na dobre zaczęło! Zaplanował to wszystko, a potem co? Umieścił mnie u Dursleyów! Ludzi, którzy nienawidzą mnie najbardziej na świecie! To on jest temu winien! Nie Voldemort! Dumbledore!
Zapłakał i ponownie osunął się na schody. Ukrył twarz w dłoniach, łokcie opierając o kolana. Trząsł się. Severus patrzył na niego z dziwną mieszaniną uczuć. Stał tak wpatrując się z bezsilnością w swoje dziecko, ze świadomością, że nie może sobie pozwolić na żaden, najmniejszy nawet gest. To było trudne.
- Przez jego wymysł nie mam matki - jęknął Harry. Przetarł zapłakane oczy i spojrzał w górę, na nauczyciela. - Przez niego nie mam ojca!
Severus zagryzł usta i zacisnął dłonie w pięści. Kiedyś się za to wszystko Dumbledore'owi odpłaci. Za każdą godzinę życia Harry'ego w kłamstwie. Za każde swoje poświęcenie. I po co to wszystko było?
- Przykro mi - szepnął.
Młodszy brunet pokręcił głową.
- Pana to nie dotyka tak bezpośrednio. Nie ma pan pojęcia jak ja się teraz czuje. Jak on mógł?! Do niedawna byłem pewien, że to...że zrobiłby wszystko dla dobra innych! Wszystko! Bezgranicznie mu ufałem! Potem przekonałem się, że wcale nie jest tak całkowicie dobroduszny jak się przedstawiał, ale nigdy...nigdy nie spodziewałbym się po nim czegoś takiego! Nie potrafię sobie nawet tego wyobrazić! Jak on mógł to wymyślić?! Przez jego intrygę miałem okropne dzieciństwo! Przez niego nie mam kochającej rodziny. Pan wie jak to jest nie mieć zupełnie nikogo? I to z jakiego powodu?
Otarł oczy wierzchem dłoni. Severus wyjął z kieszeni opakowanie chusteczek i podał mu. Jeszcze nigdy wcześniej nie czuł tak ogromnej potrzeby powiedzenia mu prawdy. O tym, że wcale nie jest sam. O tym, że ma ojca, który przez te kilkanaście lat nieustannie się dla niego poświęca. Który przez to prawie nie ma już zdrowia. Który, tak jak Lily, nie wahałby się oddać swojego życia, jeżeli tylko miałoby mu to zapewnić bezpieczeństwo. Chłopiec zdjął okulary, wyjął dwie chusteczki i przetarł nimi twarz. Z zielonych oczu wciąż wypływały drobne krople łez, spływały po bladych policzkach i znikały gdzieś pod podbródkiem. Wokół nich było cicho. Uczniowie rzadko chodzili tym korytarzem, gdyż prowadził on prosto do gabinetu dyrektora. Podłogę zdobił długi, ciemnoczerwony dywan. W kącie stały stare zbroje, które Irytek uwielbiał przewracać. Z sufitów zwisały kryształowe żyrandole, jasno oświetlając całą przestrzeń. Na ścianach wisiały obrazy. Przedstawiały głównie pejzaże. Harry zapatrzył się w jeden z nich. Widział las nocą. Ciemne drzewa, gdzieniegdzie pary świecących oczu zwierząt leśnych. W oddali jakieś domki. Deszcz, burza. Dojrzał błyskawicę, w jednym miejscu rozświetlającą mroczne niebo. Błyskawica. Podobny kształt miała cienka blizna na jego czole. Nie miałby jej gdyby pewien starzec czegoś sobie nie uronił. Gdyby nie pomysł Dumbledore'a on pewnie nadal miałby matkę. Miałby ojca. A tak nie miał nikogo. Co Snape mógł o tym wiedzieć? Był szpiegiem. Oczywiście to, co robił było godne wszelkiego podziwu i szacunku, ale czy mógł wiedzieć jak czuje się ktoś, kto dowiedział się, że na zawsze stracił rodzinę przez pomysł jakiegoś starca? Voldemort nie pragnąłby zabić jakiegoś noworodka, gdyby nie był przekonany, o zagrożeniu jakie ten miałby dlań stwarzać. Severus na samym początku powiedział, że zastał Riddle'a wściekłego, że Riddle sam chciał żeby Harry dowiedział się prawdy. No tak, w końcu zakpiono sobie z nich. Obaj na tym ucierpieli. Zerknął na Snape'a. Mężczyzna stał bezruchu, po protu na niego patrząc. Zdawał sobie sprawę, że i Severus nie miał łatwo w życiu, ale on jednak miał rodzinę. Jeżeli nie matkę, to chociaż ojca, jakikolwiek by nie był. A co miał Harry? Ciotkę, która go nie cierpiała i kuzyna, który całe dzieciństwo traktował go jak worek treningowy. Znów przetarł oczy. Złość cały czas w nim wrzała, ale teraz pozwoliła mu już przejrzyście myśleć.
- Wstań, w tej chwili pójdziemy do niego po wyjaśnienia - powiedział Severus.
Skinął. Musiał przetrzymać pierwszą falę gniewu. Teraz chciał się dowiedzieć czemu to wszystko miało służyć. Dlaczego Dumbledore z zimną krwią naraził życie dwóch małych chłopców na tak straszliwe niebezpieczeństwo. Podniósł się ze schodów i odetchnął głęboko. Nie był do końca pewien, czy zdoła zapanować na sobą kiedy zobaczy dyrektora. Nietoperz, upewniwszy się, że Harry już odrobinę się otrząsnął, podał hasło gargulcowi, wyminął go i ruszył długimi, krętymi schodami w stronę gabinetu. Chłopak natychmiast poszedł za nim. Trzymał się zdobionej poręczy, chociaż teraz ta złość dodawała mu siły i nie było mowy, by stracił przytomność. Zacisnął nadal nieco odrętwiałą dłoń na różdżce. Kiedy doszli na szczyt schodów, Severus zerknął na niego, zbliżając dłoń do drzwi. Harry skinął, na znak, że jest gotowy. Zapukał.
- Proszę! - usłyszeli ciepły głos. Chłopak skrzywił się. Jak ten starzec śmiał w ogóle kreować się na tak dobrego i ciepłego?
Snape otworzył drzwi, popchnął lekko Harry'ego i wszedł za nim. Drops siedział przy swoim biurku, czytając jakąś książkę, przypominającą stary notes. Fawkes spał spokojnie na swojej żerdzi. Teraz nawet on wydawał się Harry'emu fałszywy. Całe pomieszczenie było wyjątkowo piękne. Ogromne portrety byłych dyrektorów, zdobiące wysokie ściany, długi solidny stół, cała masa kryształowych figurek, zdobionych drewnianych szaf.
- Severusie, Harry? Czy coś się stało? - zapytał jakby nigdy nic.
Jak on jeszcze śmie się pytać, pomyślał Harry. Był tak wściekły, że miał ochotę rzucić się na siwobrodego, uderzyć go, zadać ból, skrzywdzić. By chociaż przez chwilę cierpiał tak bardzo jak on. Zamiast tego stał nieruchomo, wpatrując się w starego człowieka nienawistnym wzrokiem. Nie zdawał sobie sprawy, że jeszcze silniejszą wściekłość przeżywa teraz stojący obok niego nauczyciel.
- Owszem, Dumbledore. Musimy porozmawiać - rzekł wyższy brunet. Chłopca nie zadziwił spokój jego głosu. Przyzwyczaił się już to tego, że chociaż Snape uwielbiał rzucać złośliwymi komentarzami w każdą stronę, a uczniowska ignorancja niezmiernie go irytowała, to jednak zawsze był spokojny. Nigdy nie tracił nad sobą panowania. Mówił cicho, bardzo rzadko podnosząc ton głosu. Uczniowie Hogwartu żartowali pomiędzy sobą, że Snape jest jak wielka bryła lodu odziana w pelerynę nietoperza i go po prostu nie da się lubić. A to, że Sauvage go lubił? Jego wszyscy mieli za kogoś, kto nie do końca ma wszystko w porządku z głową. Ale jeżeli chodzi o emocje, był całkowitym przeciwieństwem Snape'a i ludzie do niego lgnęli.
- W takim razie usiądźcie, proszę - zaprosił ich gestem dłoni, wskazując fotele przed swoim biurkiem.
Gdyby Severus znowu lekko nie popchnął syna, ten pewnie nie ruszyłby się z własnej woli. Czuł, że wystarczy jeden ruch i nie wytrzyma, rzuci się na Dumbledore'a i zacznie go dusić. W duchu postanowił jednak wziąć przykład ze Snape'a i próbować zachować spokój. Usiadł i wbił wzrok w dyrektora. Wściekłość tliła się w jego oczach, co nie uszło uwadze starego czarodzieja. Zdjął okulary połówki, złączył długie, pomarszczone dłonie i uśmiechnął się lekko. Na ten widok Harry obnażył zęby i jeszcze mocniej zacisnął palce na różdżce.
- A więc?
- Przepowiednia, Dumbledore. Pewnie się tego nie spodziewałeś, ale Czarny Pan, ja oraz - przerwał na parę sekund z trudem zmuszając się do wypowiedzenia kolejnego słowa - Potter, znamy prawdę. Jest fałszywa - powiedział Severus, całkowicie bezbarwnym głosem.
Bardzo wiele go kosztowało, by nie okazywać złości. Drops wciągnął gwałtownie powietrze. Nie spodziewał się tego. Kiedy zobaczył ich razem wchodzących do jego gabinetu, pomyślał, że Severus powiedział synowi prawdę o tym, że jest jego ojcem. Nawet przez myśl mu nie przemknęło, że ktokolwiek odkryje jego sekret. Jego dawny, cudowny plan. Przepowiednia była tak idealnie podrobiona, że potrzeba było naprawdę zaawansowanej magii, aby zauważyć jej fałszywość. Westchnął głęboko i ukrył twarz w dłoniach. Skrzywił się i zacisnął oczy. Kiedy, kilkanaście lat wcześniej obmyślał ten plan, był przekonany, że się uda, nikomu nie stanie się krzywda, a Voldemort zginie. Zapiekły go oczy.
- Wyjaśnij nam z łaski swojej o co w tym wszystkim chodziło - dodał po chwili ciszy Snape.
Jego opanowanie udzieliło się Harry'emu. Co by to dało gdyby teraz zaczął wrzeszczeć na starca? Lepiej było czekać i słuchać. Chciał wiedzieć dlaczego nie ma rodziny. Dumbledore skinął i otarł szybko powieki. Ocierał łzy? Zamierzał teraz udawać, że czyjekolwiek życie, czyjkolwiek ból go obchodzi? Harry nie dał się już na to nabrać.
- Tak, tak...- szepnął, spoglądając na nich. Na ojca i jego syna, obu wyglądających jakby tylko ogromna siła woli powstrzymywała ich przed zamordowaniem go w wyjątkowo okrutny sposób. - Bez zbędnych wstępów. Jak zapewne pamiętasz, Severusie, kilkanaście lat temu Voldemort coraz bardziej rozszerzał swoje wpływy. Zabijali ludzi, w Ministerstwie panował chaos, ludzie nie chodzili do pracy, bali się wychodzić z domów. Nie wiedziałem co robić, nie wiedziałem jak mógłbym go pokonać lub chociażby powstrzymać na jakiś czas. Każdego dnia traciłem członków Zakonu, każdego dnia było nas coraz mniej i mieliśmy coraz mniej sił - przerwał na moment. Odetchnął kilkukrotnie. - Zastanawiałem się co takiego mogłoby pochłonąć uwagę Voldemorta. Co takiego tak bardzo by go zaaferowało, że straciłby chociaż część swojej czujności. Równy mu przeciwnik, to było to. Ale to nie mogłem być ja, już wtedy nie czułem się na tyle silny, by go zabić. To musiał być nieoczywisty przeciwnik. Ale jak to zorganizować? Któregoś wieczoru, dumając nad tą sprawą wpadłem na pomysł. Przepowiednia! Gdyby została wygłoszona przepowiednia, Voldemort zrobiłby wszystko, żeby tylko usunąć wszelkie zagrożenie. Nawet jeżeli nie wierzył w takie rzeczy. Ale jednocześnie nie chciałem nikogo narażać bardziej niż było to konieczne.
Harry i Severus jednocześnie prychnęli. Chłopiec powstrzymał się jednak od komentarza. Chciał wysłuchać do końca.
- Samo utworzenie fałszywej przepowiedni nie było takie trudne. Trudniejsza do wymyślenia była jej treść. Nie mogłem jednoznacznie wskazać konkretnej osoby. Przyjrzałem się dokładniej wszystkim rodzinom Zakonu. Wtedy właśnie w ciąży była Lily oraz Alicja Longbottom - powiedział, pochylając głowę. Ciężko mu było na nich patrzeć. - Obie miały urodzić chłopców! Obie trzykrotnie uszły z życiem z ataków Voldemorta. Nie mogłem przepuścić takiej okazji.
Gryfon skrzywił się. Ostatnie zdanie bardziej pasowało do Gilderoya opowiadającego o wyprzedaży apaszek. Tak się nie mówiło kiedy stawką było czyjeś życie.
- Ułożyłem tekst, mówiący o chłopcu urodzonym pod koniec lipca. Który miał być zrodzony z ludzi, którzy - zerknął na Severusa i ponownie przymknął oczy. - trzykrotnie się oparli Voldemortowi. Chłopiec ten miał mieć niesamowitą moc, którą pokonałby Riddle'a. Plan wydawał się doskonały. Sądziłem, że...ba! Byłem pewien, że Voldemort wybierze Neville'a. Jedynymi osobami, które wiedziały o tym planie byli rodzice Neville'a i kilku aurorów. Alicja i Frank, wraz z nowo narodzonym synkiem ukryli się. Ich kryjówki pilnowało nieustannie kilkunastu członków Zakonu. Zamiast nich...w ich domu mieszkali aurorzy, dwójka z nich przez cały rok piła Eliksir Wielosokowy. Kilkorgu innych również się tam ukrywało. Mieli czekać na Voldemorta. Czekać aż któregoś dnia przyjdzie, by zabić Neville'a. Rozgłosiłem tu i tam różne plotki o przepowiedni. To miała być na niego pułapka. Na miejscu zastałby zastęp aurorów gotowy z nim walczyć, aż na miejsce nie dotrę ja razem ze wsparciem. Mieli mnie natychmiast powiadomić. Stało się inaczej. Nawet nie pomyślałem o tym, że może wybrać ciebie, Harry. Oczywiście uzgodniliśmy z Lily i Jamesem jak mają się chronić. Wyjawiłem jej ostatnią deskę ratunku dla ciebie. Powiedziałem, że jeżeli poświęci dla ciebie życie, uchroni cię przed atakiem Voldemorta. Nie przypuszczałem, że w ogóle dojdzie do takiej sytuacji - mówił drżącym głosem. Przetarł oczy. - Kiedy wiele miesięcy później, powiedziałeś mi, Severusie, o torturowaniu Longbottomów...przyznaję, że nie uwierzyłem ci. Sądziłem, że Voldemort kazał ci przeniknąć do Zakonu. Byłem o tym przekonany, tym bardziej, że nie znałem twoich motywów przejścia na naszą stronę. Potem cały plan spalił na panewce. Riddle udał się do Doliny Godryka, zabił Lily, Jamesa. Odniosłem jednak zwycięstwo, nie udało mu się ciebie zabić. Utracił ciało na kilkanaście długich lat. Wiedziałem, że pewnego dnia wróci - westchnął. - Ulokowałem cię u twojej ciotki, myślałem, że będzie cię traktować w miarę dobrze, ze względu na pamięć o siostrze, z którą dawniej była związana. Znów nie było tak jak zakładałem. Sumienie gryzie mnie od wielu lat. Mam nadzieję, że mnie zrozumiesz i pewnego dnia wybaczysz, Harry - zakończył przemowę, spoglądając na chłopca.
Harry widział łzy Dumbledore'a, spływające po jego pomarszczonej twarzy, znikające w białej brodzie. Dyrektor patrzył na niego z bólem w oczach. Czy te uczucia były szczere? Nie chciał się nad tym zastanawiać. Usłyszał już wszystko, co chciał usłyszeć. Brakowało mu słów, które wyraziłby jego gniew. Nie patrząc na Snape'a, wstał.
- Nie - powiedział cicho. - Nie - powtórzył, kręcąc głową. - Czegoś takiego nie można zrozumieć, nie można o tym zapomnieć ani nie można tego wybaczyć. To przekracza wszelkie granice. Nie mam panu już nic więcej do powiedzenia.
Odwrócił się na pięcie, szybko przeszedł przez gabinet i wyszedł, trzaskając drzwiami.
- Za to ja mam parę rzeczy do powiedzenia - warknął Severus, wstając. - Po pierwsze, Dumbledore. Chłopiec, który właśnie wyszedł z tego gabinetu to mój syn. To dla niego odwróciłem się od Czarnego Pana. To dla niego przez tyle lat tkwię w tej szkole i to dla niego nieustannie narażam swoje życie, bo zdrowia już nie mam. Jeżeli ty masz jakiekolwiek wątpliwości... - mówił zdecydowanie i stanowczo.
- Wiedziałem o tym, Severusie - przyznał cicho Drops.
- Słucham?
- Wiem o tym, że Harry jest twoim synem. Lily powiedziała mi o tym - wyjaśnił po chwili ciszy.
Snape zesztywniał. Tego się nie spodziewał. To on wściekał się na Granger, robił jej wyrzuty, że nie opanowuje oklumencji tak szybko jak byłoby najlepiej, po to by ukryć prawdę przed tym kłamliwym manipulatorem, a tymczasem on od dawna o tym wie? Pięknie.
- Dobrze się bawiłeś? - wysyczał przez zaciśnięte ze złości zęby. - Dobrze się, bawiłeś, Dumbledore?! - powtórzył. - Przez tyle lat kłamałeś. Okłamywałeś mnie, okłamywałeś mojego syna. Manipulowałeś nim. Powiedziałeś mu, że to ty, a nie ja uratowałeś go wtedy przed Quirellem. Cały czas znałeś prawdę i bawiłeś się naszym kosztem.
- To nie tak...
- Dość. Nie chcę słyszeć ani słowa więcej. I teraz nadal śmiesz jeszcze go okłamywać? Że nie znałeś moich motywów. Żenujące. Właśnie, druga sprawa. Dość już mojego poświęcania się dla ciebie. Dłużej nie pozwolę sobą pomiatać i traktować jak ostatniego śmiecia. Traktujesz mnie tak od zawsze, nawet w szkole nie mogłem liczyć na jakiekolwiek wsparcie z twojej strony. Skończyło się.
Zmierzył go jeszcze chłodnym, pełnym nienawiści oraz pogardy spojrzeniem i szybko wyszedł, a długa peleryna powiewała za nim, jeszcze bardziej upodabniając go do wyrośniętego nietoperza Albus przyglądał się jak wychodzi, a kiedy został sam, gorzko zapłakał.
*
Kolejne dni kwietnia przyniosły lepszą pogodę. Słońce coraz śmielej wychylało się zza chmur, a i temperatura była znacznie wyższa. Harry i Hermiona niewiele rozmawiali. Żadne z nich nie wspomniało o przepowiedni. Rozumieli się bez słów. On nie wiedział co mógłby powiedzieć na ten temat. Bo czy tu można było coś tak po prostu powiedzieć? Mieli pomstować na egoizm i zakłamanie Dumbledore'a? Co by im to dało? Harry wiedział, że nigdy już nie będzie chciał nawet uczestniczyć w spotkaniu Zakonu, nie był już w stanie patrzeć na tego człowieka. Nie chciał o nim słyszeć, o nim rozmawiać, ani nawet o nim myśleć. Starał się odrzucić myśli o fałszywej przepowiedni gdzieś daleko, koncentrując się na lekcjach i czekających go egzaminach. Gdy wyznał prawdę Lunie, też była w szoku. To, że nie zachęcała go do dyskutowania o tym było prawdziwym gestem zrozumienia z jej strony. Życie szkolne toczyło się całkiem normalnym trybem. Pomijając wszechobecny strach i napięcie. Gryfon nie przejmował się już wojną. Przypomniał sobie, co kiedyś powiedział mu Sauvage. O tym, że nie jest żadnym symbolem i nie będzie musiał walczyć z Riddlem. I tak było. Snape wtedy, zanim powiedział synowi o przepowiedni, wyznał, że Voldemort już jakiś czas wcześniej postanowił sobie odpuścić jego temat, stwierdziwszy, że czarodziejowi jego pokroju nie przystoi uganianie się za nastolatkiem. Do niego nie od razu to dotarło. Zbyt wielki przeżywał szok. Ale teraz odczuwał ulgę. Czuł się wolny, bezpieczny. Teraz jego i Riddle'a łączyła tylko nienawiść do Dumbledore'a. Im obu zniszczył spore okresy życia. Podczas gdy inni codziennie gorączkowo przeszukiwali Proroka, w obawie o los swoich najbliższych, on ledwie zerkał na tę gazetę. Był spokojny.
- Wszystko w porządku, Harry? - zagadała go Hermiona, kiedy schodzili wraz z innymi Gryfonami i Ślizgonami do lochów.
- Tak - odparł z lekkim uśmiechem.
- Martwię się o ciebie.
- Niepotrzebnie, naprawdę. Nic mi nie jest - westchnął.
Zatrzymali się pod klasą Eliksirów, czekając na dzwonek. Dziewczyna przygryzła usta, nie do końca przekonana. Poprawiła od niechcenia guziki swetra, jaki miała na sobie tego dnia. Wyglądała wyjątkowo ładnie ze spiętymi w koczek włosami, białą koszulą i w tym puchatym, zielonym sweterku.
- Wiem, że nic ci nie jest, ale...
- Hermiono, już to przetrawiłem. Powiedziałem dyrektorowi, co miałem do powiedzenia i to wszystko. Zamierzam w końcu skoncentrować się na sobie, a nie tylko na oczekiwaniach Dumbledore'a względem mnie. Nic mnie to już nie obchodzi. Ani on ani jego Zakon - oznajmił twardo.
Skinęła. Ona również nie chciała mieć już nic wspólnego z działalnością dyrektora. Nie było w tym nic dziwnego, po tym, co ten zrobił. Zdecydowali, że nie będą o tym rozpowiadać. Może i Drops chciał dobrze, tylko gdzieś na tej drodze zapominał o tym, że nie wszystko należy poświęcać dla własnych celów. Za daleko już zabrnął. Parę sekund po tym jak zabrzmiał dzwonek, drzwi od sali otworzyły się i Snape wpuścił ich do środka.
- Wiesz czego teraz chcę? Żeby ten rok szkolny szybko się skończył, napisać SUMy i spędzić spokojne wakacje w Surrey. Z dala od Zakonu i wszystkiego, co go dotyczy. Skoro Voldemort i tak ma mnie gdzieś... - mówił Harry do Hermiony, gdy zajmowali miejsca przy swojej stałej ławce. Nie dość cicho.
- Potter! - warknął Severus, mierząc go karcącym spojrzeniem.
- Przepraszam - odpowiedział chłopiec
- Pięć punktów od Gryffindoru.
'Tylko pięć?' pomyślał Harry, ale nie powiedział tego na głos. Nie chciał go drażnić. Zamiast tego uśmiechnął się pogodnie. Wyjął z torby podręcznik, zeszyt i inne przybory. Severus stanął przed pierwszą ławką i omiótł klasę nieprzyjaznym spojrzeniem. Poprawił sobie pelerynę i naciągnął i tak wyjątkowo długie rękawy szaty. Lubił tak przedłużać ciszę przed początkiem lekcji. To rosnące napięcie.
- Dzisiaj spróbujecie się nauczyć, bo wątpię by ktokolwiek z was poprawnie przygotował tę miksturę, warzyć Eliksir Eveninski. Czy ktoś z was zna jego działanie? - zapytał, rozglądając się po sali.
Ręka Hermiony natychmiast wystrzeliła w górę. Harry zmarszczył brwi, był pewien, że gdzieś czytał o tym eliksirze, a nawet zapisał sobie uwagę na rogu strony, że to bardzo pożyteczna rzecz. Po chwili i on uniósł rękę.
- Nikt więcej? - Severus skrzywił się z niezadowoleniem. Jeżeli zapyta Granger to da jej satysfakcję, a jeżeli zapyta Harry'ego to znów wyjdzie na jaw, że ten już wcale nie jest beznadziejny w Eliksirach. Upewnił się, że nikt więcej się nie zgłasza i dopiero wtedy wskazał na chłopca. - No, Potter?
Hermiona z niewielkim żalem opuściła rękę, ale nadal nie przestawała się uśmiechać do Severusa. O co, na wszystkie kociołki o grubych denkach, tej wścibskiej dziewczynie chodziło?
- Eliksir Eveninski prawidłowo przygotowany pozwala na idealne widzenie w ciemnościach. Jedna dawka działa przez trzydzieści minut no i nie jest wskazane by pić więcej niż jedną dawkę na dzień - gładko podał odpowiedź.
- Poprawnie - skomentował krótko Snape.
Ślizgoni posłali Harry'emu kpiące spojrzenia. Jedynie Draco Malfoy i siedząca obok niego Marlene sprawiali wrażenie jakby ich to wszystko nie obchodziło. Harry spodziewał się jakiegoś ataku ze strony Dracona, po tym wywiadzie jakiego udzielił Żonglerowi, ale nic takiego się nie stało. Jasnowłosy chłopak zupełnie nie zwracał na niego uwagi i chociaż na początku rzeczywiście był wściekły, to potem zapomniał o tej sprawie. Miał o wiele poważniejsze problemy na głowie niż wywiady Pottera w gazetach. A jednym z tych problemów był ojciec.
- Jest to bardzo złożony wywar, musicie zachować wyjątkową uwagę próbując go przygotować. Przepis jest na stronie dwieście piętnastej w waszych podręcznikach.
Wszyscy w ciszy sięgnęli po książki i otworzyli je na właściwiej stronie. Harry szybko przeczytał spis składników i udał się po nie do szafki. Severus nie przechadzał się po klasie, jak to często robił. Zamiast tego stał w miejscu, czytając jakiś dokument. Salę wypełniły ciche odgłosy stawiania kociołków na odpowiednich miejscach i szukania ingrediencji. Powoli i dokładnie pokroił łodygi filuskusa, następnie wlał do kociołka pół litra wyciągu z kaukaskiego kaktusa. Przez pięć minut mieszał zgodnie z ruchem wskazówek zegara, a następne dziesięć w przeciwną stronę. Podręcznik podawał, że teraz wywar powinien stać na ogniu przez piętnaście minut. W tym czasie Harry przygotował do dodanie korzonki, pokroił w długie paski korę jabłoni, rozkruszył eozar, co wcale nie było takie proste. Eozary były to twarde kamyki o jasnej barwie. Uzyskiwało się je po odpowiedniej obróbce piasku. Pamiętając o założeniu rękawic ochronnych, Harry otworzył butelkę z kwasem. Sięgnął po kolbę z wodą i wlał do niej trzysta mililitrów kwasu. Po przygotowaniu wszystkich następnych składników zauważył, że ma jeszcze pięć minut zanim powinien zdjąć kociołek z ognia. Rozejrzał się po klasie. Większość osób męczyło się nadal z krojeniem kory, a Malfoy próbował rozgnieść właśnie jeden z eozarów. Potter zdjął rękawice i odłożył je na miejsce. Wracając od ławki minął Neville'a. Dopiero po chwili uświadomił sobie co kolega właśnie robił. Pyzaty chłopiec zbliżał kolbę z wodą do zlewki, do której przelał kwas.
- Neville...- zaczął Harry, ale było już za późno.
Longbottom szybkim ruchem przelał wodę do kwasu.
- Ahhh! - krzyknął, wypuszczając z dłoni oba naczynia.
Severus podniósł wzrok i w mgnieniu oka znalazł się przy Gryfonie. Neville krył twarz w dłoniach.
- Longbottom, ty niereformowalny idioto! - warknął Snape. - Trzydzieści punktów od Gryffindoru. W pierwszej klasie uczyłem, że nigdy nie należy dolewać wody do kwasu! Pewnie myślałeś wtedy o obiedzie zamiast słuchać uważnie. Natychmiast do Skrzydła Szpitalnego. Finnigan odprowadź go, bo sam kilka razy zgubi się po drodze.
Seamus wstał i wyprowadził łkającego Neville'a z sali. Harry spodziewał się jakiegoś tekstu o tym jak to powinien powstrzymać kolegę przed takim i kolejnych punktów zabranych Gryfonom, ale Snape tylko rzucił mu przelotne spojrzenie i zaczął przechadzać się po klasie, pewnie żeby zapobiec kolejnym takim wypadkom. Harry szybko zdjął kociołek z ognia i wrzucił do niego rozkruszony proszek. Mieszanina zgęstniała i zabulgotała głośno. Przybrała przepisowy ciemnopurpurowy kolor. Mieszał ją jeszcze chwilę, dodał korę, łuski, dziesięć gramów siarki i ponownie postawił na ogniu. Harry sam się sobie dziwił, że wcześniej nie był dobry w Eliksirach. Teraz większość czynności wykonywał intuicyjnie, zerkając tylko co jakiś czas do podręcznika dla pewności. Hermiona natomiast nieustannie kontrolowała wszystko co robiła z książką. Spanikowała kiedy okazało się, że zamieszała o kilka razy za dużo, dopiero po chwili przypominając sobie, że dzięki temu szybciej będzie gotowy. Rozumiał, co Snape miał na myśli mówiąc jej, że zupełnie nie polega na sobie. Dodał ostatnie ingrediencje, wywar zasyczał i stał się klarowny. Harry podniósł wzrok, rozglądając się za Snapem, ale ten stał tuż za nim, z nieodgadnioną miną przypatrując się jego poczynaniom. Zamiast go pochwalić, uśmiechnął się drwiąco i odszedł szybko. Chłopiec westchnął, co prawda nie spodziewał się żadnego docenienia, ale jednak... Patrzył na Snape'a jeszcze przez chwilę, ale ten już nie spojrzał w jego stronę. Hermiona również idealnie przygotowała eliksir, ale tak jak Harry, nie usłyszała dobrego słowa. Kilka minut później zabrzmiał dzwonek obwieszczający koniec lekcji.
Roczniki były tak liczne, że zawsze dzieliło się ich na kilka grup domowych. Przykładowo potem jedna grupa Gryfonów miała zajęcia z inną, również jedną grupą uczniów z innego domu. Harry'ego zastanawiał fakt, że co roku zmieniały się grupy Puchonów i Krukonów, z którymi mieli lekcje, ale od pięciu lat niezmiennie łączono jego grupę z grupą Malfoya. Uśmiechnął się lekko. Jakże często przypadki wydają się nie do końca przypadkowe. Udali się do Wielkiej Sali i zajęli miejsca przy stole Gryffindoru. Sklepienie przedstawiało błękitne niebo i ani jednej chmurki. Nakładając sobie pieczonych ziemniaków, Harry pomyślał, że dobrze by było gdyby pogoda taka utrzymała się do końca roku szkolnego. A pozostało już niewiele czasu. Trzy tygodnie kwietnia i maj. A przez pierwsze dni czerwca już będą pisać egzaminy.
- Hermiono? - mruknął sięgając po misę z surówką.
- Hm?
- Myślałaś o tym jak rozwinie się to wszystko pomiędzy tobą a...- spojrzał w stronę stołu nauczycielskiego. Hermiona również tam zerknęła. Severus i Daniel nie zajmowali się jedzeniem, dyskutując o czymś przyciszonymi głosami.
- Tutaj chyba nie ma się co rozwijać - odparła gorzko. Nalała sobie soku pomarańczowego i odwróciła od nich wzrok.
- Dlaczego tam myślisz? - zapytał szczerze zdziwiony.
- Och, Harry...nie widzisz jak on na mnie patrzy? Jak na coś żałosnego - szepnęła.
- On na wszystkich tak patrzy - zauważył.
- No właśnie.
- Na pewno widzi, że dorównujesz mu błyskotliwością - zaśmiał się lekko.
- Nie dorównuje mu - zaprzeczyła, mieszając od niechcenia w misce z zupą pomidorową.
- Bardziej niż wszyscy inni. Pewnie go to intryguje.
- Raczej irytuje - poprawiła go.
- Czemu jesteś tak nastawiona nieoptymistycznie?
Hermiona spojrzała na przyjaciela. Jak mogła być inaczej nastawiona? Co prawda Daniel podnosił ją na duchu mówiąc, że Severus prędzej czy później ją zauważy, ale czy to w ogóle było możliwe? Ten Nietoperz był całkowicie odporny na wszystkie ciepłe uczucia. Jakby miał wokół siebie jakiś niewidzialny mur chroniący go przed nimi. Za każdym razem kiedy wydawało jej się, że wyjęła z niego choć jedną cegiełkę, jego zachowanie pokazywało, że wcale się to nie udało. Taki już miał charakter, chociaż lata szpiegowania i życia w zagrożeniu na pewno też robiły swoje. Teraz jeszcze nie miała pretekstu, żeby się z nim widywać, bo nie musiała się już uczuć oklumencji. Spotykała się z nim jedynie na lekcjach. Skoro nic do niego nie docierało kiedy była przy nim tak często jak wcześniej, to jak może coś zauważyć stykając się z nią zaledwie pięć razy na tydzień i to przy kilkudziesięciu innych uczniach. Beznadziejna sprawa.
- A ty byłbyś inaczej nastawiony gdybyś się zakochał w jakiejś nauczycielce? - spytała cicho, uśmiechając się lekko.
- Oczywiście!
- No jasne - wzruszyła ramionami, wracając do jedzenia.
- Coś bym zrobił - powiedział po chwili Harry, uważnie ją obserwując.
- Tak, ale ty nie jesteś dziewczyną. Kobietom nie przystoi - rzekła, rzucając mu znaczące spojrzenie.
- Faktycznie...to ma znaczenie - przyznał, zamyślając się. - Ale to specyficzna sytuacja. Nie mówię żebyś mu się rzucała na szyję, ale...
Hermiona o mało nie zakrztusiła się. Spojrzała raz jeszcze na Severusa i musiała się uśmiechnąć, wyobrażając sobie co by zrobił gdyby ni z tego ni z owego kiedyś spotkawszy go na korytarzu rzuciła mu się na szyję. Nie, do kamikadze było jej daleko.
- Ale co? - spytała, nieco rozbawiona.
- Wydaje mi się, że powinnaś mu...jak to się mówi? Dać znak? Nie znam się na tej terminologi, ale wiesz o co chodzi, jakoś zwrócić na siebie uwagę. Przecież to jasne, że on sam z siebie nie spojrzy na ciebie inaczej niż jak na zwykłą uczennicę. Z samego faktu, że jest nauczycielem - mówił, przegryzając kęs dorsza.
- Jesteś już kolejną osobą, która tak mówi.
- Kolejną?
- Sauvage ciągle mi powtarza, że będzie dobrze, że on potrzebuje jakieś impulsu, żeby w ogóle zauważyć, że nie jest mi obojętny, ale cóż...wolę sobie nie robić żadnych nadziei.
Zanim Harry zdążył to jakoś skomentować, dostrzegł lecącego ku nim Errola. Ptak zrzucił im list i szybko odleciał z Wielkiej Sali. Z zaciekawieniem sięgnął po kopertę i ucieszył się, rozpoznawszy pismo Rona.
- To od Rona - powiedział do Hermiony.
Wyciągnął list z koperty, ona nachyliła się w jego stronę i razem zaczęli czytać.
Drodzy Harry i Hermiono!
Mam nadzieję, że u was wszystko w porządku. Kilka dni temu wypuścili mnie ze szpitala. Prawdę mówiąc, nie mam pojęcia dlaczego trzymali mnie tam tak długo. Chociaż było mi tam całkiem nieźle, bardzo się nudziłem. Ostatniego dnia przyszedł do mnie psychiatra. Green, chyba tak się nazywa. Nakłonił mnie do rozmowy, potem oznajmił, że jestem zdrowy i że chciałby być ze mną w kontakcie. Nie za bardzo rozumiem do czego mu to potrzebne, ale był miły więc się zgodziłem. Teraz całe dnie siedzę w domu i szukam sobie jakiegoś zajęcia. Próbowałem nawet zajrzeć do jakieś książki, ale szybko straciłem zapał. Może jeszcze spróbuję, bo chociaż dopiero w wakacje, to jednak te SUMy będę musiał zdać. Co u Was? Koniecznie napiszcie mi co się dzieje w szkole, co porabiacie i wszystkie takie ciekawsze rzeczy. Bez kontaktu z wami to już kompletnie się tutaj zanudzę. Mama cały dzień jeżeli nie gotuje i nie sprząta to zerka na ten nasz zegar i zamartwia się. Tato prawie cały czas w pracy, do której wychodzi skoro świt, spotykam go tylko bardzo późnymi wieczorami, kiedy wraca na noc. Pamiętacie o tym jak Percy pokłócił się z rodziną? Ojca wyzwał i w ogóle stwierdził, że głupio robimy stając po stronie Dumbledore'a? Rodzicie liczyli na to, że teraz kiedy Sami-Wiecie-Kto już się wszystkim ujawnił, Percy przeprosi, ale ten oczywiście nie odezwał się ani słowem. On nadal stoi murem za Ministerstwem. Mama ciągle przez niego płacze. Wszyscy męczyli mnie pytaniami dlaczego właściwie wtedy wbiegłem do tego lasu, a ja nawet nie do końca zdawałem sobie sprawę z tego, co robię. Jak tam Malfoy? Dostał już Mroczny Znak? Słyszałem wczoraj wieczorem jak ojciec mówi, że Knot był załamany kiedy okazało się, że Lucjusz Malfoy przez te lata tylko udawał takiego przychylnego mu. Bardzo was męczą na lekcjach? Ten wredny Nietoperz pewnie ciśnie bardziej niż kiedykolwiek. Nawet sobie nie wyobrażacie jak się cieszę, że już nigdy więcej nie będę uczestniczył w jego, tak zwanych, lekcjach! Jestem niewymownie wdzięczny dyrektorowi, że załatwił mi ten późniejszy termin. Tyle czasu bez oglądania tego ponuraka! Pełnia szczęścia. Gdyby tylko nie Sami-Wiecie-Kto to byłoby idealnie. Wiecie, że Bill i Fleur się zaręczyli? Ślub być może w wakacje, jeszcze nie wiadomo.
Mam nadzieję, że zobaczymy się w wakacje bo naprawdę mi was brakuje.
Wasz Ron
- A mi brakuje jego - oznajmił Harry.
- Zauważ, że ani słowa przeprosin. Tak szybko zapomniał jak obraził nas oboje? - mruknęła, z niechęcią spoglądając na kopertę i list.
- No tak, ale...to nasz przyjaciel. Chyba możemy mu wybaczyć, nie? - zapytał proszącym tonem. Jakaś część Harry'ego uważała Rona za ograniczonego idiotę, jak go często nazywał Snape, ale inna tęskniła za przyjacielem. Nie zamierzał kończyć przyjaźni tylko dlatego, że Ron miał jakiś kompleks niższości i przez to nie zachowywał się wcześniej normalnie. Poza tym, prawdziwa przyjaźń nie może się skończyć. Jeżeli się kończy, to znaczy, że nie była prawdziwa. Hermiona westchnęła. Nie chciała przekreślać Rona, ale nadal było jej przykro po tym jak ją potraktował. Nie mogła też znieść jego ciągłych uwag odnośnie Severusa. Mógł go nie lubić, ale po co ciągle do tego nawiązywał? Jakby sprawiało mu to jakąś dziwną przyjemność.
- Oczywiście, że możemy. Tylko chcę, aby mnie przeprosił - odrzekła po chwili zastanowienia.
- Na pewno to zrobi! - zawołał pogodnie. - Napisać mu o tej przepowiedni? - spytał, chowając list do kieszeni i z powątpiewaniem spoglądając na przyjaciółkę.
- No nie wiem...sowa może zostać przechwycona.
- To już chyba nie ma znaczenia. Uzgodniliśmy, że nie będziemy o tym rozpowiadać, ale jednak Ronowi chciałbym o tym powiedzieć. Też pewnie będzie w szoku. A jeżeli ktoś przechwyci...cóż, po prostu ktoś jeszcze pozna prawdę o tym, do czego zdolny jest nasz dyrektor. No i nie zapominaj, że Riddle i tak już wie o całej sprawie.
- Masz rację - wzruszyła ramionami. - Co myślisz o Malfoyu, naprawdę przyłączy się do Voldemorta?
- Pewnie nie ma wyboru - stwierdził Harry, zerkając na stół Slytherinu. Draco skończył już posiłek i w zamyśleniu wpatrywał się w sklepienie Wielkiej Sali. Było coś niepokojącego w jego posturze. W tym, jak siedział, jak się poruszał. W jego szarych, zimnych oczach kryło się coś niesprecyzowanego. Jakiś ból i strach. A jednocześnie na twarzy wciąż gościł ten sam wyniosły wyraz. Chłód i obcość. Przyglądał mu się przez dłuższą chwilę z mieszanką różnych uczuć. Od pierwszego spotkania zapałali do siebie niechęcią, która nasilała się z każdym kolejnym rokiem, ale teraz nawet nie zwracali na siebie uwagi. Harry podejrzewał, że Malfoy, jak zawsze dumny i pyszny, po prostu bał się o swoją przyszłość. Był jaki był, ale Potter nie uważał, ażeby Draco rzeczywiście marzył o torturowaniu i mordowaniu innych. Coś musiało go dręczyć, coś sprawiało, że nie zauważał swojego głównego wroga.
- Nie byłabym taka pewna, po co Voldemortowi nastolatek? - z rozmyśleń wyrwał Harry'ego głos Hermiony.
- Myślę, że znajdzie mu coś do robienia, chociażby ze względu na jego ojca.
- Być może.
Nie mówili już nic więcej. Po obiedzie udali się na pierwsze piętro zamku. Harry lubił lekcje z Danielem, chociaż opowiadał o przeszłości, nikt nie zasypiał na jego lekcjach, nawet ci, którzy nie przepadali za tym przedmiotem. Chociaż po nim praktycznie zawsze było widać jaki ma nastrój, tak zawsze potrafił się zmobilizować by mówić w sposób ciekawe, nawet gdy wewnętrznie nie miał siły nawet oddychać.
- Harry, teraz mi się przypomniało, co mówiłeś na Eliksirach...wakacje w Surrey? - odezwała się Hermiona, gdy stanęli pod uchylonymi drzwiami klasy.
- No tak.
- Ponad dwa miesiące z Dursleyami? Nie będziesz chciał przyjechać do Nory? - zdziwiła się.
- Nie wiem, będę się musiał nad tym zastanowić. Nie chcę się stykać z Zakonem, nie chcę w ogóle mieć z tym cokolwiek wspólnego. Nie pozwolę robić z siebie znowu jakiegoś symbolu walki, nie ma nawet mowy. Mam tylko nadzieję, że dadzą mi spokój, będą ignorować, bo i tak towarzystwo mojej ciotki i wuja jest...cóż...trudne do zniesienia.
- Domyślam się, ale po ostatnich wakacjach może powinno być lepiej? W końcu uratowałeś Dudelya przed dementorami.
- Niby tak - wzruszyła ramionami. - Ale sądzę że tylko jeszcze bardziej mnie nienawidzą, za to, że dementorzy w ogóle tam byli - skrzywił się i posłał jej ponure spojrzenie.
- A może...
- Hmm?
- Może ktoś powinien z nimi porozmawiać? Uświadomić, że trwa wojna, że nie mogą tak ot tobą pomiatać? Może i Voldemort na ciebie nie poluje, ale to przecież nie znaczy, że nie jesteś w niebezpieczeństwie. Wszyscy jesteśmy.
- Może Dumbledore, co? - zaśmiał się. To nie był radosny śmiech, bardziej przypominał kpiący i zdystansowany. Wyjął z torby butelkę z wodą i zdjął zakrętkę.
- Nie. Myślałam raczej o kimś takim jak...Snape - zaproponowała.
Harry, który właśnie pił, o mało nie zakrztusił się płynem i dostał czkawki.
- No coś ty, Hermiono...Snape? Zrobił dla mnie już wystarczająco wiele.
- Sądzę, że zgodziłby się.
- Nie chce zawracać mu głowy - mruknął, kręcąc swoją i zasłaniając usta.
- Nie zawracałbyś mu głowy! - upierała się.
- Właśnie tak, przecież teraz ma jeszcze więcej roboty niż kiedykolwiek wcześniej. Nie chce mu nic dokładać.
- Och, daj spokój, dla niego to nie byłby problem.
- Hermiono...
- No co? Co ci szkodzi? Nie bałeś się poprosić go o dodatkowe lekcje i...
- Tak, ale - przerwał jej. - nie widzisz jak to wygląda? Jakbym cały czas coś od niego chciał. Jasne, polubiłem go w jakimś sensie, w każdym razie jak z nim rozmawiam to mam wrażenie, ze się rozumiemy, ale...
- Ale?
- Czasami jak sobie przypomnę co wyrabiał mój ojciec to nie jestem w stanie Snape'owi w oczy spojrzeć. Wstyd mi - wyjaśnił ze zbolałą miną.
Hermiona przygryzła policzki i odwróciła wzrok. Przyzwyczaiła się już do udawania przed Harrym, ale zawsze w takich chwilach bolało ją, że ten nie zna prawdy. Zajrzała przez uchylone drzwi do klasy. Daniel stał przy biurku, pochylając się nad myślodsiewnią, jakby czegoś znowu w niej szukając.
- Także naprawdę nie chcę mu się znowu narzucać ze swoimi prośbami - dodał po chwili ciszy Harry.
- A ja cię proszę żebyś spróbował.
Chłopak przewrócił oczami i westchnął.
- Okej, dobrze - odparł dla spokoju, nie chcąc dłużej dyskutować na ten temat.
Ona uniosła lekko kąciki ust. Chwilę później weszli do klasy. Daniel stał oparty o kant biurka, uśmiechając się do nich. Uśmiechał się jakby wyrozumiale, więcej niż wyrozumiale. Był to szczególny rodzaj uśmiechu. Był ciepły, dodający otuchy i pewności siebie. Było w nim dokładnie tyle zrozumienie, ile było odbiorcy potrzeba. Dokładnie tyle I tyle wiary w rozmówcę ile ten chciałby mieć. Było w Danielu coś takiego, co zachęcało ludzi do rozmowy z nim. Nagle stawali się bardziej otwarci, odczuwali potrzebę wyżalenia się, wyjawienia swoich marzeń i największych trosk. On po prosu emanował empatią.
Tego dnia przygotował im niespodziankę. Powiedział, że jeżeli by chcieli, to ma taką możliwość aby pokazać im jak wyglądały dane wydarzenia z historii. Okazało się, że możliwe jest swoiste przeniesienie obrazu wspomnienia jaki tworzył się w myślodsiewni poza myślodsiewnię. Wspomnienie przybierało wtedy kształt czegoś na wzór hologramu. Do Harry'ego dotarło jaki jest kolejny powód, dlaczego ludzie tak bardzo lubili Sauvage'a. Był grzeczny. Tak elegancki w tej grzeczności, w sposobie wysławiania się i podejściu do rozmówcy, że ten odczuwał potrzebę słuchania go. Mógłby mówić o czymkolwiek, o największych nawet bzdurach, a i tak można go było słuchać godzinami. Bez wątpienia posiadał ogromną charyzmę. Przedstawiał im ten pomysł jakby od niechcenia, jakby nie był przekonany czy w ogóle mają ochotę. A oni oczywiście mieli. Kiedy ochoczo mu przytaknęli i zażądali natychmiastowej realizacji propozycji, wyglądał jak dziecko które dostało niespodziewany i piękny prezent. Harry poczuł się jak w kinie, ale jeszcze lepiej. Daniel mruknął coś o tym żeby nie naśmiewali się z jego zbroi na co oczywiście zareagowali aplauzem śmiechu. To było niesamowite uczucie kiedy pomyślało się, że ten mężczyzna w metalowej zbroi, z długim do ramion brązowymi włosami, który na tym wspomnieniowym hologramie bez nawet mrugnięcia oka zabijał rycerzy wroga, to ten sam człowiek który teraz stał przed nimi w lśniącej, czarnej koszuli, z wąskim czarnym krawatem, uczesanymi i o wiele krótszymi włosami. Widać było, że te kilkaset lat temu magia była na nieco innym poziomie, o tyle, że czarodzieje posługiwali się również niemagiczną bronią, jak szable czy miecze. Daniel wyjaśnił im, że w bitwach czarodziejów było o wiele mniej zabawy dlatego przez wieleset lat o znacznie bardziej wolał walczyć w armiach mugolskich. Mówił o tym takim tonem, jakiego zwykle używali chłopcy kiedy przychodziło do rozmów o quidditchu. Lekkość z jaką opowiadał o zabijaniu była niepokojąca, ale wszyscy mieli do niego zbyt wiele sympatii by to zauważyć.
MUSIC
Zielone błonia zamku, gładka tafla jeziora, błękitne niebo i ciepła temperatura. Piękny pejzaż natury. To wszyscy wskazywało na coraz bardziej zbliżającą się perspektywę wakacji i egzaminów. A im bardziej chcieliby spowolnić bieg czasu, ten przyspieszał i gnał z niewyobrażalną prędkością. Dni kwietnia mijały o wiele szybciej niż powinny. Nauczyciele już prawie nic im nie zadawali, lekcje poświęcając na przepytywanie i powtarzanie materiału z pięciu lat i powielając tematy, których pojawienie się na testach uważali za wysoce prawdopodobne. Napięta atmosfera nie udzielała się Harry'emu. Kiedy któregoś wieczora gdy razem z Hermioną siedzieli w bibliotece, złapał się na tym, że jest dziwnie spokojny. Nie było w nim złości ani chęci zemsty. Ledwie nawet zwracał uwagę na codziennie publikowane nekrologi i raporty z zaatakowanych miejsc. Funkcjonowanie Wizengamotu zostało zawieszone gdyż okazało się, że wymordowano już połowę sędziów. On był jakby gdzieś poza tym. Od czasu gdy dowiedział się o fałszywej przepowiedni oraz o tym, że Voldemort uznał, iż on nie stanowi dla niego żadnego zagrożenia, czuł się wolny. Teraz spotkania Zakonu obywały się nawet co kilka dni i chociaż wiedział, że Dumbledore go na nich oczekuje, nie pojawiał się. Ani on ani Hermiona. A kiedy Ginny spytała ich dlaczego nie przychodzą wykręcili się, mówiąc, że i tak nie są do niczego na razie potrzebni. Gryfon napisał Ronowi w liście o fałszywej przepowiedni dopisek o tym, że Hermiona liczy na przeprosiny. Potem Ron wysłał dwa listy, jeden do Harry'ego, drugi do Hermiony, w którym trochę niezdarnie i byle jak, ale jednak ją przeprosił. Wyraził też swoje zdumienie i złość na Dropsa. Cieszył się, że chociaż Rona nie ma w zamku, są w kontakcie. Harry myślał też o Voldemorcie. Jakąż żądzę zemsty ten musiał odczuwać. Spodziewał się, że i jego wściekłość nie zniknie. A jednak. Być może opanowanie Snape'a było zaraźliwe, gdyż od czasu jak Harry starał się zachować spokój w gabinecie dyrektora, wysłuchując jego mętnych tłumaczeń dlaczego to zrobił wszystko tak a nie inaczej, ten spokój już w nim został. Inaczej było z Hermioną, która nie potrafiła już koncentrować na czymkolwiek co nie byłoby nauką. Nawet na Eliksirach zdawała się nie dostrzegać Snape'a, tak bardzo skupiała się na robieniu mikstur. Równie dobrze mogłoby go w ogóle nie być w sali. Kiedy nie uczyła się sama chciała żeby Harry ją odpytywał, ale było to okropne zajęcie. Siedzieli wtedy naprzeciwko siebie, on zadając jej pytania z książką w dłoniach, ona wyprostowana jak struna recytując odpowiedzi. Jednak za każdym razem, po każdym pytaniu wyrywała mu książkę z rąk, aby samej sprawdzić czy aby na pewno powtórzyła wszystko dokładnie tak jak było napisane. On w końcu miał już tego dość i uprzejmie poprosił ją aby odpytywała się sama. Udała wtedy nieco urażoną i wyszła z Pokoju Wspólnego Gryffindoru. Przeszła przez dziurę pod portretem i weszła na ruchome schody. Chociaż rzeczywiście ostatnio cały swój czas poświęcała na naukę nie znaczyło to, że nie myślała o pewnym Nietoperzu z lochów. Wieczór był wyjątkowo ciepły i tak jak wiele innych osób miała ochotę przejść się na spacer po błoniach, nie było takiej możliwości. Dumbledore zabronił uczniom wychodzenia po zmroku. Skoro Hogwart jest tak bezpieczny to skąd ten zakaz? Wtedy pomyślała, że może wcale nie są tutaj tak bezpieczni jak zawsze ich zapewniano. Podobnie myśleli rodzice wielu uczniów, którzy zabierali swoje dzieci z zamku, przepisując ich do prywatnych szkół, do których ci mogli uczęszczać mieszkając w swoich domach. W każdym większym mieście taka się mieściła i chociaż żadna nie miała takiego prestiżu jak Hogwart, rodzice woleli mieć swoje dzieci przy sobie, zwłaszcza w tak trudnym czasie. Schody przeniosły ją na piąte piętro, a z niego zeszła już normalnymi na parter. Zerknęła w stronę lochów i zawahała się. Tylko przez chwilę.Przechodząc przez główny korytarz niechcący wpadła na wychodzącego z bocznego korytarza Dracona Malfoya.
- Oj.
- Uważaj jak chodzisz, Granger - warknął i szybko odszedł.
'Tylko tyle?' pomyślała, nieco zaskoczona. Żadnych uwag o niezdarnych i zarozumiałych szlamach? Żadnych wyzwisk i docinków? Rzeczywiście coś bardzo poważnego musiało zaprzątać umysł młodego Ślizgona.
Pracownię wypełniał gęsty, ciemnozielony dym i dziwny zapach. Przypominał poniekąd zapach lasu, skoszonej trawy. Severus otworzył drzwi by wywietrzyć pomieszczenie i wrócił do kociołka, w którym znajdowała się ciemny płyn o konsystencji smoły.
- Evanseco - mruknął, stukając czubkiem różdżki o kant kociołka. Zawartość po chwili zniknęła bez śladu. Może za dużo róży syberyjskiej? Zbyt mało pyłków? Westchnął, z irytacją przeglądając swoje notatki. Naniósł kilka poprawek i zamyślił się. A może by tak dodać coś zupełnie innego? O czym nie myślał? Coś mu umykało, a za każdym kolejnym razem miał wrażenie, że uda mu się domyślić co takiego. Kora drzewa kokosowego? A może sandałowego? Miąższ, a może nasiona? Pokręcił głową i zatrzasnął notatnik. To nie miało najmniejszego sensu. Jak niby Danielowi mogło się to udać w zaledwie piętnaście lat? Ach, ale Sauvage nie robił nic innego, nie zauważał nawet własnej żony. A on miał na głowie szpiegowanie dla Czarnego Pana, Dumbledore'a, Harry'ego, Daniela właśnie no i jeszcze ta Granger musiała nieustannie wtrącać się w jego sprawy. Żeby to było wszystko to może jeszcze nie byłoby aż tak źle. Odgarnął z czoła kosmyk czarnych włosów i schował różdżkę do kieszeni spodni. Trzydzieści sześć lat. W tym roku skończył trzydzieści sześć lat. I chociaż wyglądał nawet na mniej, jego organizm był w opłakanym stanie. Sięgnął po drewnianą deseczkę, zdjął z półki dwa słoiki. Cały czas odganiał od siebie myśli o tym, powstrzymywał się przed dumaniem, nie dopuszczał Daniela do słowa, kiedy tylko wkraczał na ten temat. Nie mógł znieść myśli o tym, co się z nim dzieje. I o tym, że tak naprawdę nie ma najmniejszej choćby możliwości w jakikolwiek sposób sobie pomóc. Co z tego, że teraz w ogóle nie był poddawany działaniu klątw, tyle ile już wycierpiał odcisnęło piętno na jego ciele i coraz bardziej się pogłębiało. A on mógł tylko bezczynnie czekać aż w pewnym momencie całkiem utraci kontrole i będzie mógł jedynie mrugać. Przeszedł go zimny dreszcz, wzdrygnął się na samą myśl. Wtedy może ktoś łaskawy go zabije i oszczędzi mu upokorzeń. Odetchnął głęboko, szybko krojąc jakieś dziwne, ciemnoniebieskie kamyki, na drobne kawałki. Czy nie to samo działo się z jego nerwami? Rozpadały się na drobne kawałki? Odrzucił srebrny nóż, przechylił deskę unosząc ją przy kociołku, aż wszystkie cząstki powpadały do środka z cichym pluśnięciem. Dolał trochę wody i zamieszał. Wywar zasyczał, przybierając fioletową barwę. Nie mógł siedzieć bezczynnie bo jeszcze by eksplodował z tej złości. Miał zniszczone zdrowie, a przez to i życie, z powodu motania i intrygi Dumbledore'a. Intrygi szytej tak cienkimi nićmi, że jedynie przypadek sprawił, iż poznali prawdę ci, którzy nigdy nie mieli jej poznać. Autentycznie miał ochotę go zamordować, ale wiedział, że nie przyniosłoby to nic pożytecznego, poza chwilowym uczuciem ulgi. Zemsta? Szkoda na to czasu i energii. Wiedział, że inaczej myślał Tom, który już planował jak odegrać się na Dropsie. Ostatecznie. Severusowi nawet było to na rękę, w końcu Harry teoretycznie był stosunkowo bezpieczny. Jęknął cicho kiedy poczuł ból w prawej dłoni. Krótki, ale tak przeszywający, że o mało nie upuścił trzymanej właśnie szklanej kolby, pełniej rozcieńczonego kwasu. Rzeczywiście pojawiały się coraz częściej, coraz częściej też tracił przytomność. A jeżeli zdarzyłoby się tak na którejś z jego lekcji? Wzdrygnął się na tę nieprzyjemną wizję. Bezsilność to jedno z najgorszych uczuć. A może ten Eliksir Zycia by jakoś na to pomógł? To była jego główna motywacja, nie chciał żyć ze świadomością, że kiedyś nie będzie mógł nawet o własnych siłach się ruszyć. To już lepiej byłoby zginać w walce.
MUSIC
Nie odrywał wzroku od pieniącej się mieszaniny w kociołku. Był tak skoncentrowany na eliksirze i swoich myślach, że nawet nie usłyszał dźwięku otwieranych szerzej drzwi i lekkich kroków. Hermiona zatrzymała się w progu, przechyliła lekko głowę przyglądając się mu. Było coś niesamowitego w tym jak się poruszał. Z tak niewymuszoną elegancją, że patrzenie na niego mogło sprawiać jedynie przyjemność. Przygryzła usta. Peleryna i czarna szata leżały przewieszone na jednym z krzeseł. On miał na sobie tylko czarne spodnie i białą koszulę, której rękawy podwinął do łokci. Miał tak zdrową, męską sylwetkę, że trudno było oderwać od niego spojrzenie. Chociaż z całą pewnością zdrowy nie był. Dopiero po chwili poczuła nietypowy zapach i nieśmiało podeszła trochę bliżej. Zupełnie nie zwracał na nią uwagi. Przyjemnie było móc obserwować go w swoim żywiole. Wyczuła jednak jakąś różnice. Zwykle jego twarz pozbawiona była wszelkich emocji. Tak nie przenikniona. W tej chwili było inaczej. Bił od niego przejmujący smutek. Coś tak nieopisanie przykrego, a jednocześnie wciąż emanował siłą i spokojem. Był lekko pochylony, czarne włosy lekko odgarnięte do tyłu. Widać było jak z każdym precyzyjnym ruchem rąk napinają się jego mięśnie. W chwili, w której Hermiona chciała chrząknąć, zwrócić jego uwagę na swoją, najpewniej niepożądaną, obecność, on syknął cicho. Palce prawej dłoni wyprostowały się nienaturalnie, a z nich wyślizgnęła się buteleczka wypełniona ciemnym płynem. Roztrzaskała się uderzając o kamienną posadzkę. Cała jego ręka opadła bezwładnie. Lewą przytrzymał się blatu, krzywiąc się przy tym. Czuł przeszywający ból od opuszek palców do barku, ale nie był w stanie choćby ruszyć ręką. Zacisnął mocno powieki i zagryzł od wewnątrz policzki, powstrzymując się przed jęknięciem.
- Profesorze? - odezwała się z lękiem Hermiona.
Podbiegła do niego i chwyciła jego dłoń. Bardzo delikatnie i powoli rozmasowywała jego szczupłe palce, przechodząc do przegubu i przedramienia. Miał bardzo szorstką, jakby nienawilżoną skórę, która jednak była przyjemna w dotyku. Nie patrzył na nią, wciąż zaciskając powieki. W pierwszej chwili nawet nie zauważył jej obecności, ale zorientowawszy się, otworzył oczy. Zerknął na nią z lekkim zdziwieniem. To, co robiła przyniosło mu ogromną ulgę ale nie zamierzał jej tego mówić.
- Granger, możesz mi powiedzieć, co ty wyrabiasz? - zapytał cicho.
Hermiona drgnęła i zacisnęła mocno dłonie na jego przedramieniu. Przygryzła usta i zerknęła nieśmiało w górę. Znowu nie potrafiła odczytać żadnych emocji ani uczuć z jego twarzy. Był jak zamknięta księga. Z wyjątkowo mroczną, chociaż i pociągającą okładką.
- Ja...przepraszam...- szepnęła. - Myślałam, że to pomoże.
Wciąż go trzymała, a on nadal na nią patrzył. Coś w tym spojrzeniu było jakby nieco innego. Nie tak zimnego i zdystansowanego jak zawsze. Wydawało jej się, że dostrzegła w tych czarnych tęczówkach zaciekawienie zmieszane z poirytowaniem.
- Miałem na myśli co robisz tutaj, w lochach. W mojej pracowni - dodał po minucie ciszy. Trudno mu było to przyznać przed samym sobą, ale rzeczywiście jej dotyk okazał się pomocny. Czuł jak powoli odzyskuje czucie, a ból traci na intensywności.
- Oh. Przyszłam bo chciałam... - zamyśliła się. Czego właściwie od niego chciała? Cokolwiek by to nie było, nie mogła mu tego wyjawić.
- Tak?
- Porozmawiać.
Zapach. Bardzo świeży. Bez trudu rozpoznał miętę i nutę owoców. Jeszcze przed chwilą tego nie czuł, więc musiały to być jej perfumy. Nie bez zdziwienia zauważył, że bardzo mu się ta woń podobała. Dlaczego w ogóle zwracał na to uwagę? To tylko zwykła, chociaż wyjątkowo wścibska uczennica. Która z jakiegoś powodu ciągle się wokół niego kręciła. Zlustrował ją spojrzeniem. Nie, nie mógł powiedzieć, że była zwykła.
- Ze mną? - dopytał, unosząc brwi.
- Tak - przytaknęła.
Wszystko, co robił, było takie zrównoważone. Zamierzone. Kontrolowane. Absolutnie ją to hipnotyzowało. Kiedy tak na nią patrzył, koncentrując swoje myśli, nogi się pod nią uginały.
- O czym? - zapytał z,wydawałoby się że szczerą ciekawością.
- O... - zamyśliła się, szukając w pamięci jakiegokolwiek neutralnego tematu. Nie powinna mu przecież mówić, że po prostu potrzebowała jego towarzystwa, prawda?
- Hm? - mruknął, obserwując jak z przymrużonymi oczami rozgląda się wokół.
- SUMach.
- O swoich egzaminach i planach dotyczących przyszłej kariery zawodowej powinnaś rozmawiać z opiekunem swojego domu, Granger. A jakbyś nie zauważyła, ja nie zajmuję się sprawami Gryfonów - powiedział tak beznamiętnym tonem, że miała ochotę jęknąć. Naprawdę nie rozumiał o co chodzi czy tylko udawał by bawić się jej kosztem?
- Ale ja wolę o tym rozmawiać z panem - oznajmiła lekko drżącym głosem. Nadal trzymała dłonie na jego przedramieniu. Była tak blisko niego, że wręcz fizyczny ból mogła sprawiać myśl o tym, iż nie może zrobić nic konkretnego.
- Dlaczego? - spytał spokojnie.
A może? Ciekawa była jak zareagowałby gdyby wyznała prawdę. Stała zaledwie kilkadziesiąt centymetrów od niego. Czuła zapach jego wody po goleniu i ciepło ciała. Postanowiła już wcześniej, że nie będzie udawać, że wszystko jest jak najbardziej zwyczajne. Bo przecież wcale nie było. Przypomniała sobie wszystkie jego słowa dotyczące ochrony umysłu przed penetracją i skupiła się na tym, by tylko w tej chwili nie chronić swojego. Z takimi zdolnościami w zakresie leglimencji, jakimi mógł się szczycić, powinien w jednej chwili przejrzeć ją na wylot. Przez moment po prostu na nią patrzył, a potem zniżył spojrzenie na jej dłonie i chrząknął znacząco. Hermiona drgnęła i puściła go w końcu. Skrzyżowała ramiona i utkwiła w nim wzrok.
- Bo lubię z panem rozmawiać - szepnęła.
Nawet się nie poruszył, cały czas przyglądał się jej w zamyśleniu. Długie, brązowe włosy związane miała w gruby warkocz. Miała na sobie ciemne spodnie, białą koszulkę i ciemnoniebieski, puchaty sweterek, zapinany na perłowe guziczki. Przez myśl przemknęło mu, że wyglądała wyjątkowo ładnie. Westchnął i przysunął sobie krzesło.
- Doprawdy? - mruknął siadając i wskazując jej dłonią, aby i ona usiadła.
- Tak.
- O SUMach? - powtórzył, spoglądając na nią nieufnie. - Słucham więc.
- To jest tak, że...ja...- przygryzła usta, gorączkowo zastanawiając się co powiedzieć. - Chciałabym kontynuować Eliksiry na poziomie OWUTEMów, uważa pan, że dam radę?
- Granger, jesteś najlepszą uczennicą na roku i pytasz mnie czy masz szansę kontynuować przedmiot? - prychnął, unosząc brwi.
- Bardzo sobie cenię pańską opinię. I to nie chodzi o to jakie wyniki osiągam, ale czy...czy według pana mam dryg do tego przedmiotu czy może lepiej skupić się na czymś zupełnie innym? - zapytała, uspokajając się w myślach. A może powinna wyglądać na zdenerwowaną? Może powinien wiedzieć jak szybko biło jej serce i jakie gorąco czuła przebywając tak blisko niego?
- Ty masz dryg do wszystkiego, Granger - powiedział zanim zdążył się powstrzymać. Nigdy nikogo nie chwalił, a nikt bardziej nie zasługiwał na pochwały niż dziewczyna siedząca teraz przy nim. Rozpromieniła się.- A szczególnie wybitna jesteś w wtrącaniu się w nie swoje sprawy - dodał po chwili. Cały on, nie mógł tak ot jej pochwalić. Ona zamiast posmutnieć, zaśmiała się krótko.
- Ja się nie wtrącam, tylko martwię - poprawiła go.
- Nawet gdy ktoś sobie wyraźnie tego nie życzy - skrzywił się. - Co chcesz robić w przyszłości, Granger? Pod tym kątem powinnaś wybrać przedmioty, a nie brać wszystkie jak lecą, tak jak to zrobiłaś w trzeciej klasie.
- Oh, to był jakiś koszmar! Od tego zmieniacza czasu dostawałam już kota.
Severus zerknął wymownie w sufit.
- Tak się kończy jak się bierze na siebie zbyt wiele, na dodatek całkowicie niepotrzebnie - mruknął z drwiącym uśmieszkiem.
- Mam nauczkę przynajmniej. Chyba nie do końca jeszcze jestem zdecydowana. No i nie wiem co dalej zrobić z WESZ...
- Na wszy są specjalne eliksiry, Granger - syknął.
Rzuciła mu oburzone spojrzenie.
- To nie wesz tylko Stowarzyszenie Walki o Emancypację Skrzatów Zniewolonych - powiedziała dumnie.
- Co za bzdura - mruknął.
- Słucham?
- Nigdy wcześniej o nim nie słyszałem.
- Nic dziwnego, sama je założyłam w czwartej klasie - oznajmiła urażonym ton.
Powstrzymał chęć parsknięcia.
- Emancypacja zniewolonych skrzatów? Granger, skrzaty od wieków są zniewolone i to się nie zmieni. A wiesz dlaczego się nie zmieni? Bo skrzaty uwielbiają być zniewolone. Taka jest ich natura. Tak jak twoją naturą jest wciskanie swojego nosa wszędzie gdzie nie trzeba, tak one chcą służyć czarodziejom - wyjaśnił, nie spuszczając z niej wzroku. Swoją drogą, zaskoczyła go takim pomysłem.
- Ależ ja wcale nie uważam, że nie powinny służyć. Skoro chcą. Jednak powinny mieć prawo do godziwych zarobków, ubioru, dni wolnych... - zaczęła z zapałem wyliczać.
Severus ukrył twarz w dłoniach.
- W każdym razie na pewno chciałabym jakoś rozwijać tę działalność.
- Działalność? A dotychczasowa to na czym polega? - zapytał, a jego głos emanował szyderstwem. Hermiona wyprostowała się i splotła dłonie. Zaczynało ja już bardzo drażnić, że nikt nie traktował jej stowarzyszenia poważnie.
- No więc...Harry jest sekretarzem, a Ron skarbnikiem. Dla wszystkich członków mamy plakietki i ulotki o tym jak traktowane są skrzaty. Wcześniej zostawiałam w miejscach, które sprzątają skrzaty, własnoręcznie zrobione czapeczki, ale ostatnio to zaniedbałam...- posmutniała.
- A jakieś plany poza tym? - spytał po chwili.
- Zastanawiałam się nad pracą w Ministerstwie. Myślę, że jakoś odnalazłabym się w Departamencie Przestrzegania Prawa.
- Chyba nie mówisz poważnie, Granger? - prychnął.
- To zły pomysł? - zdziwiła się.
Severus opuścił rękawy koszuli i zapiął guziki wokół przegubów, zanim odpowiedział.
- Nie powiedziałbym, że zły. Raczej kompletnie idiotyczny - stwierdził.
- Dlaczego?
- Spodziewałbym się po tobie czegoś więcej, ale to twoje życie i zrobisz z nim co chcesz - wzruszył ramionami i przestał na nią patrzeć.
- Ale...nie rozumiem. Uważa pan, że...
- Uważam, że powinnaś mieć więcej ambicji.
- Ja jestem ambitna - oświadczyła twardo.
Severus wstał.
- Nie powiesz mi, Granger, że z twoim potencjałem, ze wszystkimi zdolnościami jakie posiadasz i możliwościami rozwoju jakimi dysponujesz, praca urzędniczki Ministerstwa jest ambitna. Bo nie jest. Poza tym naprawdę nie sądzę, żebyś tego pragnęła. Chyba, że nie jesteś jednak tak inteligentna jak myślałem - syknął.
Teraz i ona wstała.
- Tak samo nauczanie bandy bałwanów nie jest ambitne przy takich zdolnościach jakimi pan dysponuje, prawda? - powiedziała.
- Ja nie miałem wyboru, Granger! - warknął.
To mogło być kilka sekund, parę minut albo i cała godzina. Stali tak w ciszy, aż Hermiona westchnęła i uśmiechnęła się przepraszająco.
- Wiem, przepraszam.
- Ty nie masz żadnych ograniczeń, możesz swobodnie dążyć do tego by jak najbardziej rozwijać siebie, ale jeżeli zamiast tego chcesz marnować sobie życie w Ministerstwie, to proszę bardzo - wzruszył ramionami. Oparł się o blat stołu i skrzyżował ramiona. Nie patrzył na nią.
- Nie chcę.
Smutny ton jej głos sprowokował go, by znów na nią spojrzeć. Wpatrywała się w niego z czymś dziwnym w tych brązowych tęczówkach. Czymś, czego nie rozumiał, czego nie mógł rozgryźć. Zaczynało to już poważnie denerwować. Intrygować, poprawił się w myślach i skrzywił z niezadowoleniem.
- Bardzo dobrze. Przemyśl to wszystko jeszcze raz - odparł.
Hermiona kiwnęła głową i poczuła, że to już moment, w którym powinna wyjść.
'Szkoda by było takiego talentu' pomyślał kiedy zniknęła za drzwiami pracowni.
- Neville...- zaczął Harry, ale było już za późno.
Longbottom szybkim ruchem przelał wodę do kwasu.
- Ahhh! - krzyknął, wypuszczając z dłoni oba naczynia.
Severus podniósł wzrok i w mgnieniu oka znalazł się przy Gryfonie. Neville krył twarz w dłoniach.
- Longbottom, ty niereformowalny idioto! - warknął Snape. - Trzydzieści punktów od Gryffindoru. W pierwszej klasie uczyłem, że nigdy nie należy dolewać wody do kwasu! Pewnie myślałeś wtedy o obiedzie zamiast słuchać uważnie. Natychmiast do Skrzydła Szpitalnego. Finnigan odprowadź go, bo sam kilka razy zgubi się po drodze.
Seamus wstał i wyprowadził łkającego Neville'a z sali. Harry spodziewał się jakiegoś tekstu o tym jak to powinien powstrzymać kolegę przed takim i kolejnych punktów zabranych Gryfonom, ale Snape tylko rzucił mu przelotne spojrzenie i zaczął przechadzać się po klasie, pewnie żeby zapobiec kolejnym takim wypadkom. Harry szybko zdjął kociołek z ognia i wrzucił do niego rozkruszony proszek. Mieszanina zgęstniała i zabulgotała głośno. Przybrała przepisowy ciemnopurpurowy kolor. Mieszał ją jeszcze chwilę, dodał korę, łuski, dziesięć gramów siarki i ponownie postawił na ogniu. Harry sam się sobie dziwił, że wcześniej nie był dobry w Eliksirach. Teraz większość czynności wykonywał intuicyjnie, zerkając tylko co jakiś czas do podręcznika dla pewności. Hermiona natomiast nieustannie kontrolowała wszystko co robiła z książką. Spanikowała kiedy okazało się, że zamieszała o kilka razy za dużo, dopiero po chwili przypominając sobie, że dzięki temu szybciej będzie gotowy. Rozumiał, co Snape miał na myśli mówiąc jej, że zupełnie nie polega na sobie. Dodał ostatnie ingrediencje, wywar zasyczał i stał się klarowny. Harry podniósł wzrok, rozglądając się za Snapem, ale ten stał tuż za nim, z nieodgadnioną miną przypatrując się jego poczynaniom. Zamiast go pochwalić, uśmiechnął się drwiąco i odszedł szybko. Chłopiec westchnął, co prawda nie spodziewał się żadnego docenienia, ale jednak... Patrzył na Snape'a jeszcze przez chwilę, ale ten już nie spojrzał w jego stronę. Hermiona również idealnie przygotowała eliksir, ale tak jak Harry, nie usłyszała dobrego słowa. Kilka minut później zabrzmiał dzwonek obwieszczający koniec lekcji.
Roczniki były tak liczne, że zawsze dzieliło się ich na kilka grup domowych. Przykładowo potem jedna grupa Gryfonów miała zajęcia z inną, również jedną grupą uczniów z innego domu. Harry'ego zastanawiał fakt, że co roku zmieniały się grupy Puchonów i Krukonów, z którymi mieli lekcje, ale od pięciu lat niezmiennie łączono jego grupę z grupą Malfoya. Uśmiechnął się lekko. Jakże często przypadki wydają się nie do końca przypadkowe. Udali się do Wielkiej Sali i zajęli miejsca przy stole Gryffindoru. Sklepienie przedstawiało błękitne niebo i ani jednej chmurki. Nakładając sobie pieczonych ziemniaków, Harry pomyślał, że dobrze by było gdyby pogoda taka utrzymała się do końca roku szkolnego. A pozostało już niewiele czasu. Trzy tygodnie kwietnia i maj. A przez pierwsze dni czerwca już będą pisać egzaminy.
- Hermiono? - mruknął sięgając po misę z surówką.
- Hm?
- Myślałaś o tym jak rozwinie się to wszystko pomiędzy tobą a...- spojrzał w stronę stołu nauczycielskiego. Hermiona również tam zerknęła. Severus i Daniel nie zajmowali się jedzeniem, dyskutując o czymś przyciszonymi głosami.
- Tutaj chyba nie ma się co rozwijać - odparła gorzko. Nalała sobie soku pomarańczowego i odwróciła od nich wzrok.
- Dlaczego tam myślisz? - zapytał szczerze zdziwiony.
- Och, Harry...nie widzisz jak on na mnie patrzy? Jak na coś żałosnego - szepnęła.
- On na wszystkich tak patrzy - zauważył.
- No właśnie.
- Na pewno widzi, że dorównujesz mu błyskotliwością - zaśmiał się lekko.
- Nie dorównuje mu - zaprzeczyła, mieszając od niechcenia w misce z zupą pomidorową.
- Bardziej niż wszyscy inni. Pewnie go to intryguje.
- Raczej irytuje - poprawiła go.
- Czemu jesteś tak nastawiona nieoptymistycznie?
Hermiona spojrzała na przyjaciela. Jak mogła być inaczej nastawiona? Co prawda Daniel podnosił ją na duchu mówiąc, że Severus prędzej czy później ją zauważy, ale czy to w ogóle było możliwe? Ten Nietoperz był całkowicie odporny na wszystkie ciepłe uczucia. Jakby miał wokół siebie jakiś niewidzialny mur chroniący go przed nimi. Za każdym razem kiedy wydawało jej się, że wyjęła z niego choć jedną cegiełkę, jego zachowanie pokazywało, że wcale się to nie udało. Taki już miał charakter, chociaż lata szpiegowania i życia w zagrożeniu na pewno też robiły swoje. Teraz jeszcze nie miała pretekstu, żeby się z nim widywać, bo nie musiała się już uczuć oklumencji. Spotykała się z nim jedynie na lekcjach. Skoro nic do niego nie docierało kiedy była przy nim tak często jak wcześniej, to jak może coś zauważyć stykając się z nią zaledwie pięć razy na tydzień i to przy kilkudziesięciu innych uczniach. Beznadziejna sprawa.
- A ty byłbyś inaczej nastawiony gdybyś się zakochał w jakiejś nauczycielce? - spytała cicho, uśmiechając się lekko.
- Oczywiście!
- No jasne - wzruszyła ramionami, wracając do jedzenia.
- Coś bym zrobił - powiedział po chwili Harry, uważnie ją obserwując.
- Tak, ale ty nie jesteś dziewczyną. Kobietom nie przystoi - rzekła, rzucając mu znaczące spojrzenie.
- Faktycznie...to ma znaczenie - przyznał, zamyślając się. - Ale to specyficzna sytuacja. Nie mówię żebyś mu się rzucała na szyję, ale...
Hermiona o mało nie zakrztusiła się. Spojrzała raz jeszcze na Severusa i musiała się uśmiechnąć, wyobrażając sobie co by zrobił gdyby ni z tego ni z owego kiedyś spotkawszy go na korytarzu rzuciła mu się na szyję. Nie, do kamikadze było jej daleko.
- Ale co? - spytała, nieco rozbawiona.
- Wydaje mi się, że powinnaś mu...jak to się mówi? Dać znak? Nie znam się na tej terminologi, ale wiesz o co chodzi, jakoś zwrócić na siebie uwagę. Przecież to jasne, że on sam z siebie nie spojrzy na ciebie inaczej niż jak na zwykłą uczennicę. Z samego faktu, że jest nauczycielem - mówił, przegryzając kęs dorsza.
- Jesteś już kolejną osobą, która tak mówi.
- Kolejną?
- Sauvage ciągle mi powtarza, że będzie dobrze, że on potrzebuje jakieś impulsu, żeby w ogóle zauważyć, że nie jest mi obojętny, ale cóż...wolę sobie nie robić żadnych nadziei.
Zanim Harry zdążył to jakoś skomentować, dostrzegł lecącego ku nim Errola. Ptak zrzucił im list i szybko odleciał z Wielkiej Sali. Z zaciekawieniem sięgnął po kopertę i ucieszył się, rozpoznawszy pismo Rona.
- To od Rona - powiedział do Hermiony.
Wyciągnął list z koperty, ona nachyliła się w jego stronę i razem zaczęli czytać.
Drodzy Harry i Hermiono!
Mam nadzieję, że u was wszystko w porządku. Kilka dni temu wypuścili mnie ze szpitala. Prawdę mówiąc, nie mam pojęcia dlaczego trzymali mnie tam tak długo. Chociaż było mi tam całkiem nieźle, bardzo się nudziłem. Ostatniego dnia przyszedł do mnie psychiatra. Green, chyba tak się nazywa. Nakłonił mnie do rozmowy, potem oznajmił, że jestem zdrowy i że chciałby być ze mną w kontakcie. Nie za bardzo rozumiem do czego mu to potrzebne, ale był miły więc się zgodziłem. Teraz całe dnie siedzę w domu i szukam sobie jakiegoś zajęcia. Próbowałem nawet zajrzeć do jakieś książki, ale szybko straciłem zapał. Może jeszcze spróbuję, bo chociaż dopiero w wakacje, to jednak te SUMy będę musiał zdać. Co u Was? Koniecznie napiszcie mi co się dzieje w szkole, co porabiacie i wszystkie takie ciekawsze rzeczy. Bez kontaktu z wami to już kompletnie się tutaj zanudzę. Mama cały dzień jeżeli nie gotuje i nie sprząta to zerka na ten nasz zegar i zamartwia się. Tato prawie cały czas w pracy, do której wychodzi skoro świt, spotykam go tylko bardzo późnymi wieczorami, kiedy wraca na noc. Pamiętacie o tym jak Percy pokłócił się z rodziną? Ojca wyzwał i w ogóle stwierdził, że głupio robimy stając po stronie Dumbledore'a? Rodzicie liczyli na to, że teraz kiedy Sami-Wiecie-Kto już się wszystkim ujawnił, Percy przeprosi, ale ten oczywiście nie odezwał się ani słowem. On nadal stoi murem za Ministerstwem. Mama ciągle przez niego płacze. Wszyscy męczyli mnie pytaniami dlaczego właściwie wtedy wbiegłem do tego lasu, a ja nawet nie do końca zdawałem sobie sprawę z tego, co robię. Jak tam Malfoy? Dostał już Mroczny Znak? Słyszałem wczoraj wieczorem jak ojciec mówi, że Knot był załamany kiedy okazało się, że Lucjusz Malfoy przez te lata tylko udawał takiego przychylnego mu. Bardzo was męczą na lekcjach? Ten wredny Nietoperz pewnie ciśnie bardziej niż kiedykolwiek. Nawet sobie nie wyobrażacie jak się cieszę, że już nigdy więcej nie będę uczestniczył w jego, tak zwanych, lekcjach! Jestem niewymownie wdzięczny dyrektorowi, że załatwił mi ten późniejszy termin. Tyle czasu bez oglądania tego ponuraka! Pełnia szczęścia. Gdyby tylko nie Sami-Wiecie-Kto to byłoby idealnie. Wiecie, że Bill i Fleur się zaręczyli? Ślub być może w wakacje, jeszcze nie wiadomo.
Mam nadzieję, że zobaczymy się w wakacje bo naprawdę mi was brakuje.
Wasz Ron
- A mi brakuje jego - oznajmił Harry.
- Zauważ, że ani słowa przeprosin. Tak szybko zapomniał jak obraził nas oboje? - mruknęła, z niechęcią spoglądając na kopertę i list.
- No tak, ale...to nasz przyjaciel. Chyba możemy mu wybaczyć, nie? - zapytał proszącym tonem. Jakaś część Harry'ego uważała Rona za ograniczonego idiotę, jak go często nazywał Snape, ale inna tęskniła za przyjacielem. Nie zamierzał kończyć przyjaźni tylko dlatego, że Ron miał jakiś kompleks niższości i przez to nie zachowywał się wcześniej normalnie. Poza tym, prawdziwa przyjaźń nie może się skończyć. Jeżeli się kończy, to znaczy, że nie była prawdziwa. Hermiona westchnęła. Nie chciała przekreślać Rona, ale nadal było jej przykro po tym jak ją potraktował. Nie mogła też znieść jego ciągłych uwag odnośnie Severusa. Mógł go nie lubić, ale po co ciągle do tego nawiązywał? Jakby sprawiało mu to jakąś dziwną przyjemność.
- Oczywiście, że możemy. Tylko chcę, aby mnie przeprosił - odrzekła po chwili zastanowienia.
- Na pewno to zrobi! - zawołał pogodnie. - Napisać mu o tej przepowiedni? - spytał, chowając list do kieszeni i z powątpiewaniem spoglądając na przyjaciółkę.
- No nie wiem...sowa może zostać przechwycona.
- To już chyba nie ma znaczenia. Uzgodniliśmy, że nie będziemy o tym rozpowiadać, ale jednak Ronowi chciałbym o tym powiedzieć. Też pewnie będzie w szoku. A jeżeli ktoś przechwyci...cóż, po prostu ktoś jeszcze pozna prawdę o tym, do czego zdolny jest nasz dyrektor. No i nie zapominaj, że Riddle i tak już wie o całej sprawie.
- Masz rację - wzruszyła ramionami. - Co myślisz o Malfoyu, naprawdę przyłączy się do Voldemorta?
- Pewnie nie ma wyboru - stwierdził Harry, zerkając na stół Slytherinu. Draco skończył już posiłek i w zamyśleniu wpatrywał się w sklepienie Wielkiej Sali. Było coś niepokojącego w jego posturze. W tym, jak siedział, jak się poruszał. W jego szarych, zimnych oczach kryło się coś niesprecyzowanego. Jakiś ból i strach. A jednocześnie na twarzy wciąż gościł ten sam wyniosły wyraz. Chłód i obcość. Przyglądał mu się przez dłuższą chwilę z mieszanką różnych uczuć. Od pierwszego spotkania zapałali do siebie niechęcią, która nasilała się z każdym kolejnym rokiem, ale teraz nawet nie zwracali na siebie uwagi. Harry podejrzewał, że Malfoy, jak zawsze dumny i pyszny, po prostu bał się o swoją przyszłość. Był jaki był, ale Potter nie uważał, ażeby Draco rzeczywiście marzył o torturowaniu i mordowaniu innych. Coś musiało go dręczyć, coś sprawiało, że nie zauważał swojego głównego wroga.
- Nie byłabym taka pewna, po co Voldemortowi nastolatek? - z rozmyśleń wyrwał Harry'ego głos Hermiony.
- Myślę, że znajdzie mu coś do robienia, chociażby ze względu na jego ojca.
- Być może.
Nie mówili już nic więcej. Po obiedzie udali się na pierwsze piętro zamku. Harry lubił lekcje z Danielem, chociaż opowiadał o przeszłości, nikt nie zasypiał na jego lekcjach, nawet ci, którzy nie przepadali za tym przedmiotem. Chociaż po nim praktycznie zawsze było widać jaki ma nastrój, tak zawsze potrafił się zmobilizować by mówić w sposób ciekawe, nawet gdy wewnętrznie nie miał siły nawet oddychać.
- Harry, teraz mi się przypomniało, co mówiłeś na Eliksirach...wakacje w Surrey? - odezwała się Hermiona, gdy stanęli pod uchylonymi drzwiami klasy.
- No tak.
- Ponad dwa miesiące z Dursleyami? Nie będziesz chciał przyjechać do Nory? - zdziwiła się.
- Nie wiem, będę się musiał nad tym zastanowić. Nie chcę się stykać z Zakonem, nie chcę w ogóle mieć z tym cokolwiek wspólnego. Nie pozwolę robić z siebie znowu jakiegoś symbolu walki, nie ma nawet mowy. Mam tylko nadzieję, że dadzą mi spokój, będą ignorować, bo i tak towarzystwo mojej ciotki i wuja jest...cóż...trudne do zniesienia.
- Domyślam się, ale po ostatnich wakacjach może powinno być lepiej? W końcu uratowałeś Dudelya przed dementorami.
- Niby tak - wzruszyła ramionami. - Ale sądzę że tylko jeszcze bardziej mnie nienawidzą, za to, że dementorzy w ogóle tam byli - skrzywił się i posłał jej ponure spojrzenie.
- A może...
- Hmm?
- Może ktoś powinien z nimi porozmawiać? Uświadomić, że trwa wojna, że nie mogą tak ot tobą pomiatać? Może i Voldemort na ciebie nie poluje, ale to przecież nie znaczy, że nie jesteś w niebezpieczeństwie. Wszyscy jesteśmy.
- Może Dumbledore, co? - zaśmiał się. To nie był radosny śmiech, bardziej przypominał kpiący i zdystansowany. Wyjął z torby butelkę z wodą i zdjął zakrętkę.
- Nie. Myślałam raczej o kimś takim jak...Snape - zaproponowała.
Harry, który właśnie pił, o mało nie zakrztusił się płynem i dostał czkawki.
- No coś ty, Hermiono...Snape? Zrobił dla mnie już wystarczająco wiele.
- Sądzę, że zgodziłby się.
- Nie chce zawracać mu głowy - mruknął, kręcąc swoją i zasłaniając usta.
- Nie zawracałbyś mu głowy! - upierała się.
- Właśnie tak, przecież teraz ma jeszcze więcej roboty niż kiedykolwiek wcześniej. Nie chce mu nic dokładać.
- Och, daj spokój, dla niego to nie byłby problem.
- Hermiono...
- No co? Co ci szkodzi? Nie bałeś się poprosić go o dodatkowe lekcje i...
- Tak, ale - przerwał jej. - nie widzisz jak to wygląda? Jakbym cały czas coś od niego chciał. Jasne, polubiłem go w jakimś sensie, w każdym razie jak z nim rozmawiam to mam wrażenie, ze się rozumiemy, ale...
- Ale?
- Czasami jak sobie przypomnę co wyrabiał mój ojciec to nie jestem w stanie Snape'owi w oczy spojrzeć. Wstyd mi - wyjaśnił ze zbolałą miną.
Hermiona przygryzła policzki i odwróciła wzrok. Przyzwyczaiła się już do udawania przed Harrym, ale zawsze w takich chwilach bolało ją, że ten nie zna prawdy. Zajrzała przez uchylone drzwi do klasy. Daniel stał przy biurku, pochylając się nad myślodsiewnią, jakby czegoś znowu w niej szukając.
- Także naprawdę nie chcę mu się znowu narzucać ze swoimi prośbami - dodał po chwili ciszy Harry.
- A ja cię proszę żebyś spróbował.
Chłopak przewrócił oczami i westchnął.
- Okej, dobrze - odparł dla spokoju, nie chcąc dłużej dyskutować na ten temat.
Ona uniosła lekko kąciki ust. Chwilę później weszli do klasy. Daniel stał oparty o kant biurka, uśmiechając się do nich. Uśmiechał się jakby wyrozumiale, więcej niż wyrozumiale. Był to szczególny rodzaj uśmiechu. Był ciepły, dodający otuchy i pewności siebie. Było w nim dokładnie tyle zrozumienie, ile było odbiorcy potrzeba. Dokładnie tyle I tyle wiary w rozmówcę ile ten chciałby mieć. Było w Danielu coś takiego, co zachęcało ludzi do rozmowy z nim. Nagle stawali się bardziej otwarci, odczuwali potrzebę wyżalenia się, wyjawienia swoich marzeń i największych trosk. On po prosu emanował empatią.
Tego dnia przygotował im niespodziankę. Powiedział, że jeżeli by chcieli, to ma taką możliwość aby pokazać im jak wyglądały dane wydarzenia z historii. Okazało się, że możliwe jest swoiste przeniesienie obrazu wspomnienia jaki tworzył się w myślodsiewni poza myślodsiewnię. Wspomnienie przybierało wtedy kształt czegoś na wzór hologramu. Do Harry'ego dotarło jaki jest kolejny powód, dlaczego ludzie tak bardzo lubili Sauvage'a. Był grzeczny. Tak elegancki w tej grzeczności, w sposobie wysławiania się i podejściu do rozmówcy, że ten odczuwał potrzebę słuchania go. Mógłby mówić o czymkolwiek, o największych nawet bzdurach, a i tak można go było słuchać godzinami. Bez wątpienia posiadał ogromną charyzmę. Przedstawiał im ten pomysł jakby od niechcenia, jakby nie był przekonany czy w ogóle mają ochotę. A oni oczywiście mieli. Kiedy ochoczo mu przytaknęli i zażądali natychmiastowej realizacji propozycji, wyglądał jak dziecko które dostało niespodziewany i piękny prezent. Harry poczuł się jak w kinie, ale jeszcze lepiej. Daniel mruknął coś o tym żeby nie naśmiewali się z jego zbroi na co oczywiście zareagowali aplauzem śmiechu. To było niesamowite uczucie kiedy pomyślało się, że ten mężczyzna w metalowej zbroi, z długim do ramion brązowymi włosami, który na tym wspomnieniowym hologramie bez nawet mrugnięcia oka zabijał rycerzy wroga, to ten sam człowiek który teraz stał przed nimi w lśniącej, czarnej koszuli, z wąskim czarnym krawatem, uczesanymi i o wiele krótszymi włosami. Widać było, że te kilkaset lat temu magia była na nieco innym poziomie, o tyle, że czarodzieje posługiwali się również niemagiczną bronią, jak szable czy miecze. Daniel wyjaśnił im, że w bitwach czarodziejów było o wiele mniej zabawy dlatego przez wieleset lat o znacznie bardziej wolał walczyć w armiach mugolskich. Mówił o tym takim tonem, jakiego zwykle używali chłopcy kiedy przychodziło do rozmów o quidditchu. Lekkość z jaką opowiadał o zabijaniu była niepokojąca, ale wszyscy mieli do niego zbyt wiele sympatii by to zauważyć.
MUSIC
Zielone błonia zamku, gładka tafla jeziora, błękitne niebo i ciepła temperatura. Piękny pejzaż natury. To wszyscy wskazywało na coraz bardziej zbliżającą się perspektywę wakacji i egzaminów. A im bardziej chcieliby spowolnić bieg czasu, ten przyspieszał i gnał z niewyobrażalną prędkością. Dni kwietnia mijały o wiele szybciej niż powinny. Nauczyciele już prawie nic im nie zadawali, lekcje poświęcając na przepytywanie i powtarzanie materiału z pięciu lat i powielając tematy, których pojawienie się na testach uważali za wysoce prawdopodobne. Napięta atmosfera nie udzielała się Harry'emu. Kiedy któregoś wieczora gdy razem z Hermioną siedzieli w bibliotece, złapał się na tym, że jest dziwnie spokojny. Nie było w nim złości ani chęci zemsty. Ledwie nawet zwracał uwagę na codziennie publikowane nekrologi i raporty z zaatakowanych miejsc. Funkcjonowanie Wizengamotu zostało zawieszone gdyż okazało się, że wymordowano już połowę sędziów. On był jakby gdzieś poza tym. Od czasu gdy dowiedział się o fałszywej przepowiedni oraz o tym, że Voldemort uznał, iż on nie stanowi dla niego żadnego zagrożenia, czuł się wolny. Teraz spotkania Zakonu obywały się nawet co kilka dni i chociaż wiedział, że Dumbledore go na nich oczekuje, nie pojawiał się. Ani on ani Hermiona. A kiedy Ginny spytała ich dlaczego nie przychodzą wykręcili się, mówiąc, że i tak nie są do niczego na razie potrzebni. Gryfon napisał Ronowi w liście o fałszywej przepowiedni dopisek o tym, że Hermiona liczy na przeprosiny. Potem Ron wysłał dwa listy, jeden do Harry'ego, drugi do Hermiony, w którym trochę niezdarnie i byle jak, ale jednak ją przeprosił. Wyraził też swoje zdumienie i złość na Dropsa. Cieszył się, że chociaż Rona nie ma w zamku, są w kontakcie. Harry myślał też o Voldemorcie. Jakąż żądzę zemsty ten musiał odczuwać. Spodziewał się, że i jego wściekłość nie zniknie. A jednak. Być może opanowanie Snape'a było zaraźliwe, gdyż od czasu jak Harry starał się zachować spokój w gabinecie dyrektora, wysłuchując jego mętnych tłumaczeń dlaczego to zrobił wszystko tak a nie inaczej, ten spokój już w nim został. Inaczej było z Hermioną, która nie potrafiła już koncentrować na czymkolwiek co nie byłoby nauką. Nawet na Eliksirach zdawała się nie dostrzegać Snape'a, tak bardzo skupiała się na robieniu mikstur. Równie dobrze mogłoby go w ogóle nie być w sali. Kiedy nie uczyła się sama chciała żeby Harry ją odpytywał, ale było to okropne zajęcie. Siedzieli wtedy naprzeciwko siebie, on zadając jej pytania z książką w dłoniach, ona wyprostowana jak struna recytując odpowiedzi. Jednak za każdym razem, po każdym pytaniu wyrywała mu książkę z rąk, aby samej sprawdzić czy aby na pewno powtórzyła wszystko dokładnie tak jak było napisane. On w końcu miał już tego dość i uprzejmie poprosił ją aby odpytywała się sama. Udała wtedy nieco urażoną i wyszła z Pokoju Wspólnego Gryffindoru. Przeszła przez dziurę pod portretem i weszła na ruchome schody. Chociaż rzeczywiście ostatnio cały swój czas poświęcała na naukę nie znaczyło to, że nie myślała o pewnym Nietoperzu z lochów. Wieczór był wyjątkowo ciepły i tak jak wiele innych osób miała ochotę przejść się na spacer po błoniach, nie było takiej możliwości. Dumbledore zabronił uczniom wychodzenia po zmroku. Skoro Hogwart jest tak bezpieczny to skąd ten zakaz? Wtedy pomyślała, że może wcale nie są tutaj tak bezpieczni jak zawsze ich zapewniano. Podobnie myśleli rodzice wielu uczniów, którzy zabierali swoje dzieci z zamku, przepisując ich do prywatnych szkół, do których ci mogli uczęszczać mieszkając w swoich domach. W każdym większym mieście taka się mieściła i chociaż żadna nie miała takiego prestiżu jak Hogwart, rodzice woleli mieć swoje dzieci przy sobie, zwłaszcza w tak trudnym czasie. Schody przeniosły ją na piąte piętro, a z niego zeszła już normalnymi na parter. Zerknęła w stronę lochów i zawahała się. Tylko przez chwilę.Przechodząc przez główny korytarz niechcący wpadła na wychodzącego z bocznego korytarza Dracona Malfoya.
- Oj.
- Uważaj jak chodzisz, Granger - warknął i szybko odszedł.
'Tylko tyle?' pomyślała, nieco zaskoczona. Żadnych uwag o niezdarnych i zarozumiałych szlamach? Żadnych wyzwisk i docinków? Rzeczywiście coś bardzo poważnego musiało zaprzątać umysł młodego Ślizgona.
Pracownię wypełniał gęsty, ciemnozielony dym i dziwny zapach. Przypominał poniekąd zapach lasu, skoszonej trawy. Severus otworzył drzwi by wywietrzyć pomieszczenie i wrócił do kociołka, w którym znajdowała się ciemny płyn o konsystencji smoły.
- Evanseco - mruknął, stukając czubkiem różdżki o kant kociołka. Zawartość po chwili zniknęła bez śladu. Może za dużo róży syberyjskiej? Zbyt mało pyłków? Westchnął, z irytacją przeglądając swoje notatki. Naniósł kilka poprawek i zamyślił się. A może by tak dodać coś zupełnie innego? O czym nie myślał? Coś mu umykało, a za każdym kolejnym razem miał wrażenie, że uda mu się domyślić co takiego. Kora drzewa kokosowego? A może sandałowego? Miąższ, a może nasiona? Pokręcił głową i zatrzasnął notatnik. To nie miało najmniejszego sensu. Jak niby Danielowi mogło się to udać w zaledwie piętnaście lat? Ach, ale Sauvage nie robił nic innego, nie zauważał nawet własnej żony. A on miał na głowie szpiegowanie dla Czarnego Pana, Dumbledore'a, Harry'ego, Daniela właśnie no i jeszcze ta Granger musiała nieustannie wtrącać się w jego sprawy. Żeby to było wszystko to może jeszcze nie byłoby aż tak źle. Odgarnął z czoła kosmyk czarnych włosów i schował różdżkę do kieszeni spodni. Trzydzieści sześć lat. W tym roku skończył trzydzieści sześć lat. I chociaż wyglądał nawet na mniej, jego organizm był w opłakanym stanie. Sięgnął po drewnianą deseczkę, zdjął z półki dwa słoiki. Cały czas odganiał od siebie myśli o tym, powstrzymywał się przed dumaniem, nie dopuszczał Daniela do słowa, kiedy tylko wkraczał na ten temat. Nie mógł znieść myśli o tym, co się z nim dzieje. I o tym, że tak naprawdę nie ma najmniejszej choćby możliwości w jakikolwiek sposób sobie pomóc. Co z tego, że teraz w ogóle nie był poddawany działaniu klątw, tyle ile już wycierpiał odcisnęło piętno na jego ciele i coraz bardziej się pogłębiało. A on mógł tylko bezczynnie czekać aż w pewnym momencie całkiem utraci kontrole i będzie mógł jedynie mrugać. Przeszedł go zimny dreszcz, wzdrygnął się na samą myśl. Wtedy może ktoś łaskawy go zabije i oszczędzi mu upokorzeń. Odetchnął głęboko, szybko krojąc jakieś dziwne, ciemnoniebieskie kamyki, na drobne kawałki. Czy nie to samo działo się z jego nerwami? Rozpadały się na drobne kawałki? Odrzucił srebrny nóż, przechylił deskę unosząc ją przy kociołku, aż wszystkie cząstki powpadały do środka z cichym pluśnięciem. Dolał trochę wody i zamieszał. Wywar zasyczał, przybierając fioletową barwę. Nie mógł siedzieć bezczynnie bo jeszcze by eksplodował z tej złości. Miał zniszczone zdrowie, a przez to i życie, z powodu motania i intrygi Dumbledore'a. Intrygi szytej tak cienkimi nićmi, że jedynie przypadek sprawił, iż poznali prawdę ci, którzy nigdy nie mieli jej poznać. Autentycznie miał ochotę go zamordować, ale wiedział, że nie przyniosłoby to nic pożytecznego, poza chwilowym uczuciem ulgi. Zemsta? Szkoda na to czasu i energii. Wiedział, że inaczej myślał Tom, który już planował jak odegrać się na Dropsie. Ostatecznie. Severusowi nawet było to na rękę, w końcu Harry teoretycznie był stosunkowo bezpieczny. Jęknął cicho kiedy poczuł ból w prawej dłoni. Krótki, ale tak przeszywający, że o mało nie upuścił trzymanej właśnie szklanej kolby, pełniej rozcieńczonego kwasu. Rzeczywiście pojawiały się coraz częściej, coraz częściej też tracił przytomność. A jeżeli zdarzyłoby się tak na którejś z jego lekcji? Wzdrygnął się na tę nieprzyjemną wizję. Bezsilność to jedno z najgorszych uczuć. A może ten Eliksir Zycia by jakoś na to pomógł? To była jego główna motywacja, nie chciał żyć ze świadomością, że kiedyś nie będzie mógł nawet o własnych siłach się ruszyć. To już lepiej byłoby zginać w walce.
MUSIC
Nie odrywał wzroku od pieniącej się mieszaniny w kociołku. Był tak skoncentrowany na eliksirze i swoich myślach, że nawet nie usłyszał dźwięku otwieranych szerzej drzwi i lekkich kroków. Hermiona zatrzymała się w progu, przechyliła lekko głowę przyglądając się mu. Było coś niesamowitego w tym jak się poruszał. Z tak niewymuszoną elegancją, że patrzenie na niego mogło sprawiać jedynie przyjemność. Przygryzła usta. Peleryna i czarna szata leżały przewieszone na jednym z krzeseł. On miał na sobie tylko czarne spodnie i białą koszulę, której rękawy podwinął do łokci. Miał tak zdrową, męską sylwetkę, że trudno było oderwać od niego spojrzenie. Chociaż z całą pewnością zdrowy nie był. Dopiero po chwili poczuła nietypowy zapach i nieśmiało podeszła trochę bliżej. Zupełnie nie zwracał na nią uwagi. Przyjemnie było móc obserwować go w swoim żywiole. Wyczuła jednak jakąś różnice. Zwykle jego twarz pozbawiona była wszelkich emocji. Tak nie przenikniona. W tej chwili było inaczej. Bił od niego przejmujący smutek. Coś tak nieopisanie przykrego, a jednocześnie wciąż emanował siłą i spokojem. Był lekko pochylony, czarne włosy lekko odgarnięte do tyłu. Widać było jak z każdym precyzyjnym ruchem rąk napinają się jego mięśnie. W chwili, w której Hermiona chciała chrząknąć, zwrócić jego uwagę na swoją, najpewniej niepożądaną, obecność, on syknął cicho. Palce prawej dłoni wyprostowały się nienaturalnie, a z nich wyślizgnęła się buteleczka wypełniona ciemnym płynem. Roztrzaskała się uderzając o kamienną posadzkę. Cała jego ręka opadła bezwładnie. Lewą przytrzymał się blatu, krzywiąc się przy tym. Czuł przeszywający ból od opuszek palców do barku, ale nie był w stanie choćby ruszyć ręką. Zacisnął mocno powieki i zagryzł od wewnątrz policzki, powstrzymując się przed jęknięciem.
- Profesorze? - odezwała się z lękiem Hermiona.
Podbiegła do niego i chwyciła jego dłoń. Bardzo delikatnie i powoli rozmasowywała jego szczupłe palce, przechodząc do przegubu i przedramienia. Miał bardzo szorstką, jakby nienawilżoną skórę, która jednak była przyjemna w dotyku. Nie patrzył na nią, wciąż zaciskając powieki. W pierwszej chwili nawet nie zauważył jej obecności, ale zorientowawszy się, otworzył oczy. Zerknął na nią z lekkim zdziwieniem. To, co robiła przyniosło mu ogromną ulgę ale nie zamierzał jej tego mówić.
- Granger, możesz mi powiedzieć, co ty wyrabiasz? - zapytał cicho.
Hermiona drgnęła i zacisnęła mocno dłonie na jego przedramieniu. Przygryzła usta i zerknęła nieśmiało w górę. Znowu nie potrafiła odczytać żadnych emocji ani uczuć z jego twarzy. Był jak zamknięta księga. Z wyjątkowo mroczną, chociaż i pociągającą okładką.
- Ja...przepraszam...- szepnęła. - Myślałam, że to pomoże.
Wciąż go trzymała, a on nadal na nią patrzył. Coś w tym spojrzeniu było jakby nieco innego. Nie tak zimnego i zdystansowanego jak zawsze. Wydawało jej się, że dostrzegła w tych czarnych tęczówkach zaciekawienie zmieszane z poirytowaniem.
- Miałem na myśli co robisz tutaj, w lochach. W mojej pracowni - dodał po minucie ciszy. Trudno mu było to przyznać przed samym sobą, ale rzeczywiście jej dotyk okazał się pomocny. Czuł jak powoli odzyskuje czucie, a ból traci na intensywności.
- Oh. Przyszłam bo chciałam... - zamyśliła się. Czego właściwie od niego chciała? Cokolwiek by to nie było, nie mogła mu tego wyjawić.
- Tak?
- Porozmawiać.
Zapach. Bardzo świeży. Bez trudu rozpoznał miętę i nutę owoców. Jeszcze przed chwilą tego nie czuł, więc musiały to być jej perfumy. Nie bez zdziwienia zauważył, że bardzo mu się ta woń podobała. Dlaczego w ogóle zwracał na to uwagę? To tylko zwykła, chociaż wyjątkowo wścibska uczennica. Która z jakiegoś powodu ciągle się wokół niego kręciła. Zlustrował ją spojrzeniem. Nie, nie mógł powiedzieć, że była zwykła.
- Ze mną? - dopytał, unosząc brwi.
- Tak - przytaknęła.
Wszystko, co robił, było takie zrównoważone. Zamierzone. Kontrolowane. Absolutnie ją to hipnotyzowało. Kiedy tak na nią patrzył, koncentrując swoje myśli, nogi się pod nią uginały.
- O czym? - zapytał z,wydawałoby się że szczerą ciekawością.
- O... - zamyśliła się, szukając w pamięci jakiegokolwiek neutralnego tematu. Nie powinna mu przecież mówić, że po prostu potrzebowała jego towarzystwa, prawda?
- Hm? - mruknął, obserwując jak z przymrużonymi oczami rozgląda się wokół.
- SUMach.
- O swoich egzaminach i planach dotyczących przyszłej kariery zawodowej powinnaś rozmawiać z opiekunem swojego domu, Granger. A jakbyś nie zauważyła, ja nie zajmuję się sprawami Gryfonów - powiedział tak beznamiętnym tonem, że miała ochotę jęknąć. Naprawdę nie rozumiał o co chodzi czy tylko udawał by bawić się jej kosztem?
- Ale ja wolę o tym rozmawiać z panem - oznajmiła lekko drżącym głosem. Nadal trzymała dłonie na jego przedramieniu. Była tak blisko niego, że wręcz fizyczny ból mogła sprawiać myśl o tym, iż nie może zrobić nic konkretnego.
- Dlaczego? - spytał spokojnie.
A może? Ciekawa była jak zareagowałby gdyby wyznała prawdę. Stała zaledwie kilkadziesiąt centymetrów od niego. Czuła zapach jego wody po goleniu i ciepło ciała. Postanowiła już wcześniej, że nie będzie udawać, że wszystko jest jak najbardziej zwyczajne. Bo przecież wcale nie było. Przypomniała sobie wszystkie jego słowa dotyczące ochrony umysłu przed penetracją i skupiła się na tym, by tylko w tej chwili nie chronić swojego. Z takimi zdolnościami w zakresie leglimencji, jakimi mógł się szczycić, powinien w jednej chwili przejrzeć ją na wylot. Przez moment po prostu na nią patrzył, a potem zniżył spojrzenie na jej dłonie i chrząknął znacząco. Hermiona drgnęła i puściła go w końcu. Skrzyżowała ramiona i utkwiła w nim wzrok.
- Bo lubię z panem rozmawiać - szepnęła.
Nawet się nie poruszył, cały czas przyglądał się jej w zamyśleniu. Długie, brązowe włosy związane miała w gruby warkocz. Miała na sobie ciemne spodnie, białą koszulkę i ciemnoniebieski, puchaty sweterek, zapinany na perłowe guziczki. Przez myśl przemknęło mu, że wyglądała wyjątkowo ładnie. Westchnął i przysunął sobie krzesło.
- Doprawdy? - mruknął siadając i wskazując jej dłonią, aby i ona usiadła.
- Tak.
- O SUMach? - powtórzył, spoglądając na nią nieufnie. - Słucham więc.
- To jest tak, że...ja...- przygryzła usta, gorączkowo zastanawiając się co powiedzieć. - Chciałabym kontynuować Eliksiry na poziomie OWUTEMów, uważa pan, że dam radę?
- Granger, jesteś najlepszą uczennicą na roku i pytasz mnie czy masz szansę kontynuować przedmiot? - prychnął, unosząc brwi.
- Bardzo sobie cenię pańską opinię. I to nie chodzi o to jakie wyniki osiągam, ale czy...czy według pana mam dryg do tego przedmiotu czy może lepiej skupić się na czymś zupełnie innym? - zapytała, uspokajając się w myślach. A może powinna wyglądać na zdenerwowaną? Może powinien wiedzieć jak szybko biło jej serce i jakie gorąco czuła przebywając tak blisko niego?
- Ty masz dryg do wszystkiego, Granger - powiedział zanim zdążył się powstrzymać. Nigdy nikogo nie chwalił, a nikt bardziej nie zasługiwał na pochwały niż dziewczyna siedząca teraz przy nim. Rozpromieniła się.- A szczególnie wybitna jesteś w wtrącaniu się w nie swoje sprawy - dodał po chwili. Cały on, nie mógł tak ot jej pochwalić. Ona zamiast posmutnieć, zaśmiała się krótko.
- Ja się nie wtrącam, tylko martwię - poprawiła go.
- Nawet gdy ktoś sobie wyraźnie tego nie życzy - skrzywił się. - Co chcesz robić w przyszłości, Granger? Pod tym kątem powinnaś wybrać przedmioty, a nie brać wszystkie jak lecą, tak jak to zrobiłaś w trzeciej klasie.
- Oh, to był jakiś koszmar! Od tego zmieniacza czasu dostawałam już kota.
Severus zerknął wymownie w sufit.
- Tak się kończy jak się bierze na siebie zbyt wiele, na dodatek całkowicie niepotrzebnie - mruknął z drwiącym uśmieszkiem.
- Mam nauczkę przynajmniej. Chyba nie do końca jeszcze jestem zdecydowana. No i nie wiem co dalej zrobić z WESZ...
- Na wszy są specjalne eliksiry, Granger - syknął.
Rzuciła mu oburzone spojrzenie.
- To nie wesz tylko Stowarzyszenie Walki o Emancypację Skrzatów Zniewolonych - powiedziała dumnie.
- Co za bzdura - mruknął.
- Słucham?
- Nigdy wcześniej o nim nie słyszałem.
- Nic dziwnego, sama je założyłam w czwartej klasie - oznajmiła urażonym ton.
Powstrzymał chęć parsknięcia.
- Emancypacja zniewolonych skrzatów? Granger, skrzaty od wieków są zniewolone i to się nie zmieni. A wiesz dlaczego się nie zmieni? Bo skrzaty uwielbiają być zniewolone. Taka jest ich natura. Tak jak twoją naturą jest wciskanie swojego nosa wszędzie gdzie nie trzeba, tak one chcą służyć czarodziejom - wyjaśnił, nie spuszczając z niej wzroku. Swoją drogą, zaskoczyła go takim pomysłem.
- Ależ ja wcale nie uważam, że nie powinny służyć. Skoro chcą. Jednak powinny mieć prawo do godziwych zarobków, ubioru, dni wolnych... - zaczęła z zapałem wyliczać.
Severus ukrył twarz w dłoniach.
- W każdym razie na pewno chciałabym jakoś rozwijać tę działalność.
- Działalność? A dotychczasowa to na czym polega? - zapytał, a jego głos emanował szyderstwem. Hermiona wyprostowała się i splotła dłonie. Zaczynało ja już bardzo drażnić, że nikt nie traktował jej stowarzyszenia poważnie.
- No więc...Harry jest sekretarzem, a Ron skarbnikiem. Dla wszystkich członków mamy plakietki i ulotki o tym jak traktowane są skrzaty. Wcześniej zostawiałam w miejscach, które sprzątają skrzaty, własnoręcznie zrobione czapeczki, ale ostatnio to zaniedbałam...- posmutniała.
- A jakieś plany poza tym? - spytał po chwili.
- Zastanawiałam się nad pracą w Ministerstwie. Myślę, że jakoś odnalazłabym się w Departamencie Przestrzegania Prawa.
- Chyba nie mówisz poważnie, Granger? - prychnął.
- To zły pomysł? - zdziwiła się.
Severus opuścił rękawy koszuli i zapiął guziki wokół przegubów, zanim odpowiedział.
- Nie powiedziałbym, że zły. Raczej kompletnie idiotyczny - stwierdził.
- Dlaczego?
- Spodziewałbym się po tobie czegoś więcej, ale to twoje życie i zrobisz z nim co chcesz - wzruszył ramionami i przestał na nią patrzeć.
- Ale...nie rozumiem. Uważa pan, że...
- Uważam, że powinnaś mieć więcej ambicji.
- Ja jestem ambitna - oświadczyła twardo.
Severus wstał.
- Nie powiesz mi, Granger, że z twoim potencjałem, ze wszystkimi zdolnościami jakie posiadasz i możliwościami rozwoju jakimi dysponujesz, praca urzędniczki Ministerstwa jest ambitna. Bo nie jest. Poza tym naprawdę nie sądzę, żebyś tego pragnęła. Chyba, że nie jesteś jednak tak inteligentna jak myślałem - syknął.
Teraz i ona wstała.
- Tak samo nauczanie bandy bałwanów nie jest ambitne przy takich zdolnościach jakimi pan dysponuje, prawda? - powiedziała.
- Ja nie miałem wyboru, Granger! - warknął.
To mogło być kilka sekund, parę minut albo i cała godzina. Stali tak w ciszy, aż Hermiona westchnęła i uśmiechnęła się przepraszająco.
- Wiem, przepraszam.
- Ty nie masz żadnych ograniczeń, możesz swobodnie dążyć do tego by jak najbardziej rozwijać siebie, ale jeżeli zamiast tego chcesz marnować sobie życie w Ministerstwie, to proszę bardzo - wzruszył ramionami. Oparł się o blat stołu i skrzyżował ramiona. Nie patrzył na nią.
- Nie chcę.
Smutny ton jej głos sprowokował go, by znów na nią spojrzeć. Wpatrywała się w niego z czymś dziwnym w tych brązowych tęczówkach. Czymś, czego nie rozumiał, czego nie mógł rozgryźć. Zaczynało to już poważnie denerwować. Intrygować, poprawił się w myślach i skrzywił z niezadowoleniem.
- Bardzo dobrze. Przemyśl to wszystko jeszcze raz - odparł.
Hermiona kiwnęła głową i poczuła, że to już moment, w którym powinna wyjść.
'Szkoda by było takiego talentu' pomyślał kiedy zniknęła za drzwiami pracowni.