MUSIC
Albus
Dumbledore w ukryciu przysłuchiwał się przemowie Toma. Jeden z
pracowników zgodził się wypić Eliksir Wielosokowy z jego włosem, by móc
go udawać. Dyrektor miał nadzieję, że Riddle nabierze się na to, że ten
dał się tak łatwo schwytać. Obserwował jak czarnoksiężnik zbliża do ust
zakrwawioną dłoń, zlizując powoli krew i wino. W duchu musiał przyznać,
że słowa Riddle'a zrobiły na nim wrażenie, przeraziły. Kiedy wszyscy
uwięzieni zostali uwolnieni, by mogli wybrać, czy poddadzą się już
teraz, na nowo rozpoczęła się walka. Voldemort gdzieś zniknął,
prawdopodobnie, by tak jak Dumbledore obserwować walczących z ukrycia. W
tym czasie Hermiona wciąż kurczowo trzymała się ramienia Severusa.
Obserwowała jak atrium bardzo szybko zapełnia się gęstym, jasnym dymem.
Nie potrafiła ocenić, co go wydziela. Wkrótce nie była już w stanie
dostrzec czarodziejów. Było jedynie słychać okrzyki, które zlewały się w
jeden, coraz mniej wyraźny szum. Mocniej zacisnęła nieco zdrętwiałe
dłonie. Oczy zaczęły ją boleśnie szczypać, a kolana ugięły się, jakby
opadała z sił. Po chwili znów poczuła się trochę pewniej, uniosła
spojrzenie na Severusa. Miała nadzieję, że ich czas pobytu w
Ministerstwie się dobiega końca. Jednak coś w wyglądzie mężczyzny
zaniepokoiło ją. Usta zaciśnięte miał w cienką linijkę, zmarszczone
brwi. Rozluźniła uścisk.
- Profesorze? - szepnęła cicho.
Nie odpowiedział. Otworzył lekko usta, oddychając zbyt płytko i zbyt szybko. Z całych sił powstrzymywał się przed jękiem. Po chwili było to już ponad jego siły. Skrzywił się z ogromnego bólu, odruchowo łapiąc z lewe przedramię. Hermiona pisnęła z paniki, gdy bezwładnie osunął się na ziemię. Chociaż szczupły, był zbyt wysoki i i ciężki, by drobna dziewczyna mogła go utrzymać. Kucnęła przy nim, rozglądając się nerwowo wokół. Dym był już tak gęsty, że ledwie widziała zarysy ścian i postaci. Jedyny pomysł, który wydawał jej się sensowny mówił, iż powinna znaleźć Daniela. Sama nie umiała, nie była w stanie w żaden sposób pomóc nauczycielowi. Wyciągnęła różdżkę z kieszeni i powoli wstała. Pobiegła wąskim korytarzem, rozglądając się wokół. Usłyszała za sobą ciężkie i szybkie kroki. Odwróciła się i skierowała różdżkę w stronę napastnika, ale zanim zdążyła się obronić, żółty promień trafił ją w klatkę piersiową. Poczuła jak traci czucie w każdej komórce swojego ciała. Upadła na posadzkę, straciwszy przytomność.
Skończywszy czytać, Daniel złożył dokumenty wpół i schował do kieszeni marynarki. Kilka razy odetchnął głęboko. Mark przyglądał się mu z umiarkowanym zainteresowaniem. Wyglądał na rozbawionego i poirytowanego jednocześnie.Obracał różdżką, przerzucał ją z lewej dłoni do prawej. Odwrócił się przez ramię, by rzucić okiem na rozwój sytuacji. Prychnął i wzruszył ramionami.
- Będziesz tak siedział jak ostatni baran? - rzucił do Sauvage'a po kolejnych minutach ciszy.
- Ja...to...ona...ty...mam wrażenie, że mam w umyśle wielką pustkę - mruknął, zerkając na blondyna.
Mark zachichotal.
- No, to akurat nie jest nowość. Powinieneś się już przyzwyczaić do tej próżni - zakpił. Dan posmutniał. Dent przykucnął obok niego, mierząc długą różdżką w jego twarz. - Słuchaj, Sauvage...zanim cokolwiek niemądrego zrobisz...to bardzo cię proszę...ogarnij się! Uporządkuj jakoś swoje rozchwiane emocje, wybujałe ego i niestabilną psychikę. Jak pewnie zauważyłeś, zbliżają się bardzo ciekawe czasy. I nie mówię tutaj o Riddle'u, który jest jedynie płotką w ocenie rekinów. Dobrze wiem, co o mnie myślisz, ale na razie odpuść sobie porachunki z przeszłości. Nie masz zielonego pojęcia co się stało, co się dzieje, a nic ci nie powiem dopóki się trochę nie ustabilizujesz. Nie powinieneś teraz pozwalać sobie na jakieś swoje widzimisię. Pamiętasz jak kiedyś nasz obóz zaatakowało stado nundu?
Daniel skinął, na znak, że bardzo dobrze pamięta tamte chwile grozy.
- Dokładnie taki jesteś potrzebny. To nie są ćwiczenia.
Mark wstał. Zrobił kilka kroków z zamiarem opuszczenia pokoju, ale odwrócił się jeszcze na moment, jakby o czymś sobie przypominając.
- A jeżeli chodzi o Alayę...
- Tak? - szepnął Sauvage, unosząc głowę i spoglądając na rozmówcę zaczerwienionymi oczyma.
- Jest bezpieczna. Przemyśl wszystko sto razy, zanim cokolwiek zrobisz. I weźże się wreszcie w garść. Musisz wiedzieć, czego chcesz. - Jeszcze chwilę patrzył z politowaniem na szatyna, a następnie wyszedł.
Daniel otarł oczy wierzchem dłoni i westchnął ciężko. Poczuł się złapany w wyjątkowo ciasne sidła. Miał przy sobie te dokumenty, przeczytał je, ale ciężko mu było tak po prostu te informacje przyjąć do wiadomości. Czy składało się w spójną całość? Nie potrafił ocenić, wciąż wiedział zbyt mało. A przecież istniała szansa, że to wszystko są tylko kłamstwa. A zdjęcie? Przygryzł usta. Po chwili potrząsnął głową, odrzucając od siebie te myśli. Jeszcze moment i znowu całkiem się rozklei. Wstał energicznie i wybiegł na korytarz. Wiedział, że Toma nie ma już w Ministerstwie, a z tego, co zdołał ujrzeć z gęstej mgły, Śmierciożercy radzili sobie znakomicie. Przeszedł kilka pustych zaułków i wbiegł po krętych schodach. Przeraził się, dostrzegając Severusa, nieprzytomnie leżącego na podłodze. Podbiegł do niego.
- Sev? Obudź się, proszę! - potrząsnął nim bardzo delikatnie. Wyszeptał zaklęcie przebudzające. Mężczyzna otworzył oczy, krzywiąc się z bólu.
- Nie jęcz, przecież nic mi nie jest - warknął. Wsparł się na ramionach, powoli unosząc się do pozycji siedzącej.
- To cię wykończy...- mruknął Daniel, odrobinę uspokojony. Severus prychnął, rozmasowując sobie przedramię. Nagle zastygł, a oczy rozszerzyły się.
- Gdzie jest Granger? - spytał, wyraźnie zdenerwowany.
- Oj.
- Oj? To jest reakcja? - warknął.
Severus poderwał się na nogi, całkowicie ignorując swoje osłabienie i ból. Chociaż miał wrażenie, że ledwie czuje, zacisnął mocniej szczupłą dłoń na różdżce. Wbiegł w najbliższy korytarz.
MUSIC
Jego serce zabiło szybciej ze zdenerwowania, kiedy dostrzegł obezwładnioną Hermionę. Zbliżył się do niej. Ku jego uldze, oddychała. Nierównomiernie i płytko. Oczy miała otwarte, a po jej bladych policzkach spływały drobne łzy. Zaczął wyrzucać sobie w duchu od nieodpowiedzialnych i słabych drani, którzy nie są w stanie zapewnić nawet minimum bezpieczeństwa.
- Granger? Słyszysz mnie? - odezwał się do niej, przykładając zimną dłoń do jej szyi.
Nie wydawało mu się, by z tętnem coś było nie tak. Hermiona nie odpowiedziała, nie poruszając ustami wydała jedynie z siebie bardzo cichy, ale przepełniony bólem jęk.
- Czy...- zaczął mówić Daniel, ale Sev gestem uciszył go.
- Granger, zabieram cię teraz z powrotem do zamku - oświadczył.
Pociągnął ją za sflaczałą ręką do siebie. Zarzucił jej ramiona wokół swojej szyi tak, że podbródek miała oparty o jego bark. Podniósł ją na ręce i wyprostował się.
- Którędy można wyjść? - rzucił do Daniela.
- Tylko przez jedną windę głębiej w podziemiach, wszystkie inne wyjścia są zablokowane. Idźcie, ja muszę jeszcze tutaj zostać.
Severus jedną ręką zdołał odpiąć sobie pelerynę i przykryć nią Hermionę. Biegiem zeszli ze schodów, mijając atrium i kierując się innymi schodami wgłąb kondygnacji. Dym nie opadał, ale nie słychać już było odgłosów zażartej walki. Severus nie przyglądał się otoczeniu, skoncentrowany na tym, by jak najszybciej dotrzeć do zamku. Od razu poznał działającą windę. Wszedł do niej szybko i zatrzasnął kratę. Maszyna ruszyła prędko w górę i zatrzymała się z hukiem przy wąskim przejściu, prowadzącym do wyjścia. Natychmiast podążył w tym kierunku. Słyszał oddech Hermiony. Trzymając ją tak mocno i blisko siebie niemal czuł też bicie jej serca. Czuł się jak ostatni łajdak. Najpierw obiecuje dziewczynie bezpieczeństwo, a teraz wynosi ją z miejsca zdarzenia, bo ona sama nie ma możliwości się poruszać. Niby wiedział, że to nie do końca była jego wina. Nie można przecież kontrolować omdleń. A te, które mu się przydarzały nie były zwykłymi utratami przytomności. To były właśnie jedne ze skutków ubocznych Klątwy Cruciatus. W takich momentach całkowicie tracił czucie, a niewyobrażalny ból, nieporównywalnie większy do tego, który zwykle odczuwa torturowana ofiara, pozbawiał go świadomości. Wybiegłszy na ulice zatłoczonego Londynu, uspokoił się odrobinę. Mroźne i przejrzyste powietrze dobrze podziałało na jego zmysły. Ludzie szybko przemierzali ulice, jakby bardzo się spieszyli, by znaleźć sobie schronienie. Z łatwością można było wyczuć dziwny niepokój. Severus deportował się z Hermioną, jeszcze mocniej przyciskając ją do siebie na tę chwilę aportacji. Lądując przed bramą zamku najszybciej jak mógł, ruszył przez błonia do środka. Hermiona drgnęła lekko, czując powracające powoli czucie w rękach. Zaklęcie pozbawiło ją całkowicie kontroli nad ciałem. Czuła jedynie okropny ból na każdym fragmencie skóry i wrażenie, że temperatura jej ciała jest zbyt wysoka. Zaczerpnęła powietrza na tyle, na ile pozwoliły jej zastygnięte, lekko uchylone usta. Najbardziej jak mogła, wtuliła się do Severusa. Zanim weszli do zamku, rzucił na nich Zaklęcie Kameleona, ale na szczęście akurat trwały lekcje i przemykając od wejścia do lochów nie napotkali nikogo poza kotką woźnego. Severus otworzył drzwi od gabinetu silnym kopnięciem, dalej przeszedł do swoich komnat i ułożył Hermionę na sofie. Uważał, że bezpieczniej będzie jeżeli będzie w pozycji leżącej, aniżeli siedzącej na fotelu w gabinecie. Hermiona widziała jak wychodzi z pokoju. Usłyszała trzask otwieranych szafek i stukot szklanych słoików. Oczywiste było, że szuka dla niej jakiegoś lekarstwa. Poczuła jak coś miękkiego i delikatnego ociera się o jej rękę. Fox polizał ją po dłoni i wlepił w nią duże, lśniące oczy. Półmrok panujący w pomieszczeniu był swoistą ulgą dla podrażnionych dymem spojówek dziewczyny. Jej uszu dobiegł dźwięk dziwnego chlupotu. Severus znalazł odpowiednią miksturę i wrócił z nią do pokoju. Ukląkł przy kanapie i zbliżył różdżkę do Hermiony. Ona wpatrywała się w jego zaciętą minę. Widać było, że był wściekły sam na siebie. Jedną dłoń podłożył pod głowę dziewczyny, by lekko ją unieść, a drugą zbliżył do jej ust buteleczkę ze złotobrązowym płynem. Potem przysunął różdżkę do jej tułowia, szepcząc łacińskie formuły zaklęć leczących. Hermiona poczuła jak ból powoli zaczyna ustępować. Severus wstał i odłożył pustą butelkę na stolik. Nie do końca wiedział, co jeszcze zrobić. Czuł się winny, za to, że w ogóle ją tam zabrał. Taka młoda dziewczyna nie powinna bez wyraźnego powodu przeżywać takich rzeczy. Teraz, gdy nic już jej nie groziło, wrócił do niego tłumiony stresem ból. Skrzywił się, ale nie pozwolił sobie na większe oznaki. Nalał wody do szklanki i podszedł z powrotem do Hermiony. Mogła już się poruszać, z trudem i lekkim oporem, ale jednak. Uniosła się na poduszkach i z wdzięcznością przyjęła napój.
- Dziękuję - mruknęła.
- Przepraszam, Granger - oznajmił sucho. Spojrzała na niego, odrobinę zaskoczona.
- Za co? Dlaczego?
- Obiecałem, że będziesz bezpieczna. Uważam, że za niedopełnienie do końca tej obietnicy należą ci się przeprosiny.
- Ja...dziękuję - powiedziała zmieszana. - Tylko, że to nie pana wina...to ja spanikowałam, niepotrzebnie tak odbiegałam i wtedy ktoś mnie zaatakował.
- Widziałaś kto to był? - zapytał po chwili ciszy.
- Nie, widziałam tylko, że nie miał na sobie stroju Śmierciożercy.
Usiadła, odstawiła szklankę i przysunęła do siebie jego pelerynę. Podkurczyła nogi i otuliła się szczelnie czarnym materiałem. Otarła wierzchem dłoni oczy i skierowała na niego spojrzenie brązowych tęczówek. Severus przyglądał się kotu, który właśnie z zapałem bawił się kłębkiem czarnej wełny. Dziewczyna rozejrzała się po dużym pomieszczeniu. Ściany od podłogi do sufitu zastawione książkami, spory, szklany żyrandol, szerokie łoże z czterema kolumienkami, obok niego szafka. Szafki obłożone eliksirami. Dalej kilka foteli, na jednym z nich mężczyzna właśnie siedział, sofa, niski stolik, miękki dywan o grafitowym kolorze. Pod jedną ze ścian długie biurko, zawalone wypracowaniami, notatnikami i książkami, cały ten stos ułożony był jakby od linijki. Kolejne regały z woluminami, na przeciwko piękne, czarne pianino koncertowe. Duża szafa, obok niej kredens, a przy kredensie kot. Drzwi prowadzące do jasnej łazienki. Ponownie spojrzała na niego. Czarne, długie na kilkanaście centymetrów włosy były lekko zmierzwione od biegu i wiatru. Niezdrowo blada cera. Nie potrafiła jednak sobie wyobrazić, by była inna, chyba nawet inna by do niego nie pasowała. Duże oczy wpatrywały się w beztroskie kocię. Miał dopiero trzydzieści kilka lat. Na młodej skórze pojawiły się delikatne, pierwsze zarysy, pewnie od tego ciągłego krzywienia się. Nie wyglądał na starszego aniżeli by w rzeczywistości. Gdyby nie ta powaga, chłód i smutek można by uznać go nawet za młodszego. Przy tym wyglądał tak silnie i pewnie. Nie było po nim widać ani grama cierpienia. Kształtne usta były identyczne, jak te należące do Harry'ego. Uśmiechnęła się. Czarną, elegancką skądinąd, szatę zapiętą miał prawie pod samą brodę. Patrząc na te wszystkie drobne guziczki pnące się od bioder do szyi, odczuwała pokusę, by odpiąć chociaż jeden. Fox trącił noskiem kłębek, który poturlał się aż pod szafę. Zwierzątko pobiegło za swoją zabawką, bezskutecznie próbując wcisnąć się w szczelinę i wyciągnąć ją z powrotem do siebie. Snape westchnął i spojrzał na Hermionę. Uniósł brwi dostrzegłszy co też ona wyprawiała z jego peleryną. Czuła lekkie mrowienie, ale ból już prawie całkiem minął.
- Lepiej się już czujesz?
-Tak, ale nadal bardzo słabo. Jeżeli panu nie przeszkadzam to chciałabym jeszcze chwilę zostać - powiedziała grzecznie.
- Dobrze - odparł bezbarwnie. Przywołał zaklęciem dzbanek z wodą i drugą szklankę.
- A jak pan się czuje? - spytała nieśmiało.
Severus zatrzymał rękę z dzbankiem w połowie drogi do pustej szklanki, zerknął na dziewczynę, wpatrującą się w niego przyjaźnie. Po kilku sekundach opuścił wzrok. Wypił duszkiem zawartość szklanki, nim zdobył się na reakcję.
- Doskonale.
- Na pewno?
- Granger, moje samopoczucie to chyba nie jest sprawa, która powinna cię interesować - warknął, opadając na oparcie fotela i ponowie spoglądając w stronę zwierzątka. Fox zdołał wczołgać się pod szafę, ale teraz miał problem z wyczołganiem się.
- Stracił pan przytomność.
- Zdarza się - wzruszył ramionami.
- Ostatnio coraz częściej, prawda?
- Prowadzisz terminarz wszystkich dolegliwości jakie mi się przytrafiają? - zakpił.
- Nie...ja tylko...
- Właściwie dlaczego tak bardzo cię to wszystko interesuje, co?
- Bo...ja...
Taki znakomity leglimeta, a za nic nie może się domyślić o co chodzi, pomyślała ze złością. Potrząsnęła i opuściła głowę z rezygnacją. On nie naciskał.
Tymczasem Daniel, kierując się do wyjścia został świadkiem nietypowej sceny. W jednym z ciemnych korytarzy, które właśnie mijał walczyło dwóch mężczyzn. Dym właśnie opadał i przeciwnicy mieli okazję się sobie przyjrzeć. Szatyn zaniepokoił się gdy dostrzegł, że to właśnie Gilderoy Lochart walczył z Jackiem Scabiorem. Zatrzymał się, by w razie potrzeby pomóc.
- Drętwota! - zawołał złotowłosy.
- Protego! - krzyknął Scabior, a zaklęcie odbiło się od niewidzialnej tarczy.
Gilderoy ponownie podniósł różdżkę. Ubrany był w błękitną szatę, a wokół szyi miał przewiązaną apaszkę w barwie lazurowej.
- Rictusempra!
Scabior ponownie odbił zaklęcie i już przymierzał się do ataku, ale zmienił zdanie. Przechylił lekko głowę, jakby chciał się lepiej przyjrzeć przeciwnikowi.
- Chwila! Stop na momencik! - zawołał, podchodząc bliżej Lockharta.
- O co chodzi? - spytał Gilderoy, z nieco niepewnym wyrazem twarzy, opuszczając różdżkę.
Śmierciożerca przyglądał mu się przez moment, taksującym spojrzeniem mierząc jego szaty.
- Wyjaw mi, proszę...gdzie kupiłeś tę apaszkę? - spytał po chwili.
Daniel musiał z całych sił zagryźć policzki, by nie wybuchnąć śmiechem.
- Tę? - dopytał Gilderoy, wskazując na materiał zawiązany na swojej szyi.
- O, tak...- Jack dotknął apaszki i uśmiechnął się z lekkim rozmarzeniem. - Piękny kolor, a ta delikatność faktury! Dzisiaj trudno o tak dobrą jakość.
- To prawda! Dlatego w apaszki zaopatruję się tylko w sklepie Szykowny laluś.
- Szykowny laluś? Muszę koniecznie się tam udać.
- Mają filię na Pokątnej! Skoro już jesteśmy przy temacie...bardzo podoba mi się twoja kurtka. To prawdziwa smocza skóra?
- Oczywiście! Model od Marca Acobsa - oznajmił z dumą Scabior.
Gilderoy skinął głową z uznaniem.
- Doskonały fason - przyznał z uśmiechem.
- Jak to dobrze poznać kogoś z tak dobrym gustem. Jack Scabior - przedstawił się, przekładając różdżkę do lewej ręki, a prawą podając Gilderoyowi. Lockhart uściskał ją bardzo chętnie.
- Gilderoy Lockhart, niezmiernie mi miło.
- Drogi Gilderoyu...zdradź mi, co robisz, że twoje włosy tak błyszczą? Ja próbowałem już wielu zaklęć, ale moje wciąż nie prezentują się zadowalająco.
- Codzienna maseczka z maków księżycowych. Nadaje blask i wzmacnia strukturę - powiedział Lockhart, w szerokim uśmiechu prezentując komplet śnieżnobiałych zębów.
- Dziękuję ci...już wiem, czego używać.
- Jack? Twoje spodnie... - Gilderoy wskazał na niezbyt szerokie, bordowe spodnie w kratkę.
- Tak?
- To projekt Huberta Bossa, prawda? Widziałem najnowszą kolekcję, coś wspaniałego! - zachwycił się.
- Och, przyjacielu!
- Bracie!
Mężczyźni padli sobie w ramiona i wymienili przyjacielski uścisk. 'Na co ja patrzę?' jęknął w duchu Daniel, kryjąc twarz w dłoniach. Musiał wykorzystać całą siłę woli, by się nie roześmiać i nie zdradzić swojej obecności.
- Cudowne odnalezienie bratnich dusz! - zawołał rozanielony Jack.
- Trzeba to uczcić, przyjacielu - powiedział Gilderoy.
- Koniecznie. Co powiesz na małą rundkę po odzieżowych sklepach Londynu? Tak na początek.
- Doskonale! - potarł dłonie z radością. - Wiesz jak się stąd wydostać?
- Oczywiście, chodźmy tędy - odpowiedział wskazując korytarz obok.
Daniel schował się za kolumnę. Minęli go całkiem pochłonięci rozmową o najnowszej kolekcji jakiegoś projektanta. Sauvage uszczypnął się, nie do końca pewien, czy przypadkiem nie śni mu się jakiś dziwaczny sen. Chociaż nie powinien być w takim szoku, w końcu trafił swój na swego. Pozwolił wyśmiać się sobie do woli i dopiero potem zbiegł do atrium.
Ogromne pomieszczenie wciąż pełne było jeszcze kurzu i dymu. Wydawało się, że wszyscy Śmierciożercy opuścili już Ministerstwo. Jednak nie obyło się bez ofiar. Kilkanaście aurorów, kilkanaście urzędników leżało bez życia na posadzce. Dojrzał Denta, który prowadził intensywną wymianę zdań z podenerwowanym i przerażonym Korneliuszem Knotem. Minister obracał w dłoniach cytrynowozielony melonik. Dumbledore gdzieś znikł. Ten fałszywy wrócił już do własnej postaci i pomagał rannym. Podszedł do Knota i Marka. Blondyn właśnie wskazywał Ministrowi coś w górze. Daniel również spojrzał w tamtą stronę. Na jednej ze ścian widniał ogromny napis wykonany krwią ofiar. Poddajcie się...lub gińcie. To jest wasz wybór. Wydało się to Danielowi trochę prostackie, to na pewno nie był pomysł Toma.
- Jak pan widzi z nimi nie można dyskutować. Oni nie chcą słuchać - powiedział Dent.
- Zauważyłem! To...to...to było potworne. Najpierw ten okropny chaos...potem on, potem znów ta walka...wyjdę na kompletnego durnia!
- Z całym szacunkiem, panie Ministrze, ale to chyba nie jest odpowiedni moment na myślenie o własnym wizerunku?
- Oh! A wyobraża pan sobie co prasa ze mną zrobi, gdy okaże się, że czarnoksiężnik powrócił prawie rok temu, a ja ignorowałem wszystkie przesłanki?! -zawołał ze złością.- Słowa tego Pottera i Dumbledore'a...trzymałem całą Wielką Brytanię, kilkanaście milionów czarodziejów w kłamstwie! No i jeszcze mugole! Przecież premier mugoli również jest powiadamiany o takich zdarzeniach. Rodzina królewska! Co ja mam teraz zrobić...? Co się ze mną stanie...? - pytał. Jego rozbiegany wzrok błądził po atrium, jakby nie był w stanie zatrzymać się na jednym, konkretnym punkcie. Niewielkie, szare oczy powoli zapełniały się łzami.
- Panie Ministrze, proszę zachować spokój. Uważam, że powinien pan wystosować specjalne oświadczenie do prasy. Opisujące stanowisko Ministerstwa w całej sprawie. Powinien pan skonsultować się z szefami departamentów. Następnie należy powiadomić premiera mugoli i Królowę Elżbietę.
- Należałoby też powiadomić Ministrów innych krajów. W końcu ich niebezpieczeństwo również dosięga. Voldemort nie będzie się ograniczał tylko do Wysp Brytyjskich - wtrącił Daniel.
- Sauvage! - krzyknął Knot. Słysząc imię Voldemorta wzdrygnął się z przestrachem i upuścił melonik na ziemię. Patrzył się na Dana, jakby widział go pierwszy raz w życiu. - Tak, tak, tak. Tak, mają panowie rację. Powiadomić, wystosować, napisać i przygotować. Słodki Merlinie. Panie Dent, jeszcze dzisiaj wydany zostanie dekret, a pan właśnie otrzymuje awans. Potrzebujemy nowego i silnego Szefa Biura Aurorów. Biedny Brown - zerknął w stronę nieboszczka, który jeszcze dzisiaj pełnił wspomnianą funkcję i cieszył się dobrym zdrowiem. - Na brodę Merlina, ale wcześniej muszę się napić. Porządny łyk Ognistej Ogdena.
- Dziękuję. Ze swojej strony zalecam udanie się do swojego gabinetu i uspokojenie myśli, panie Ministrze. My postaramy się tu wszystko posprzątać.
- Chwileczkę - wciął się Albus Dumbledore. Podszedł do rozmawiających mężczyzn z miną poważną i spokojną. Wyglądał na zdecydowanego i gotowego do działania.
- Dumbledore! - zawołał Korneliusz.
- Nie musisz mnie przepraszać, Korneliuszu, obędzie się. Powinieneś jednak jak najszybciej wystosować oświadczenie do Brytyjczyków. Chciałem jedynie teraz uprzedzić, że moich uczniów powiadomię o całej sytuacji już dzisiaj podczas kolacji.
- Nie mam nic przeciwko - żachnął się Knot. Nie do końca go słuchał. Myślami był już w swoim gabinecie, z kieliszkiem w dłoni.
- Doskonale.
- Wybacz, Dumbledore, ale nie mam więcej czasu - wycedził Minister i szybko odszedł.
- Ja również panów pożegnam - powiedział Dent, skinął Danielowi, a Dumbledore'a nie zaszczycił nawet spojrzeniem. Albus obserwował go przez chwilę, zanim odezwał się do Sauvage'a.
- Czy Severus i Hermiona nadal tu są?
- Nie, już jakiś czas temu wrócili do zamku.
- Dobrze.
- Hermiona wcale nie musiała tu być, dlaczego się tak uparłeś? - spytał.
- Nie muszę ci się tłumaczyć, Sauvage - odparł Drops, z dobrodusznym uśmiechem na wąskich ustach.
Mierzyli się przez chwilę nieprzyjaznymi spojrzeniami. Daniel prychnął z lekceważeniem i ruszył w stronę wyjścia. Drops z tajemniczym uśmiechem przyglądał się jak znika za zakrętem. Potem spojrzał na krwawy napis i głęboko westchnął.
Harry przechadzał się nerwowo po korytarzu przy wejściu do Wielkiej Sali. Coś się dzieło, chociaż nie miał najmniejszego pojęcia co takiego. Hermiona zniknęła, nie było Snape'a, nie było Sauvage'a ani Lockharta. Podejrzewał, że nawet dyrektor opuścił szkołę. Ale po co? I gdzie się podziewała Hermiona? Zatrzymał się i oparł o ścianę. Nie cierpiał nie wiedzieć co się dzieje. Miał jedynie świadomość, że prośba Snape'a z wczorajszego dnia, aby nie opuszczał zamku, ściśle się z tym wiązała. Pokręcił głową z irytacją. Po chwili z ulgą dostrzegł idącą w jego kierunku Lunę. Miała na sobie jasnoniebieski, puchaty sweterek, czarne wąskie spodnie, na szyi miała naszyjnik, a w uszach niebieskie kolczyki w kształcie muszelek, które ładnie komponowały się z jej jasnymi oczami. Wyglądała na zaniepokojoną.
- Nie znalazłeś jej - stwierdziła i westchnęła.
- Szukałem wszędzie, w dormitorium, Pokoju Wspólnym, bibliotece, sowiarni, Pokoju Życzeń, salach lekcyjnych, nawet zajrzałem do kuchni, do skrzatów - mruknął.
- I nic?
- Zupełnie nic, ale za to skrzaty ze Zgredkiem na czele wcisnęły mi całą masę słodyczy - wskazał na wypchaną torbę, z której wystawały kolorowe opakowania cukierków.
- Byłam właśnie w Skrzydle Szpitalnym, tam też jej nie ma.
- No świetnie - jęknął.
- Naprawdę o niczym ci nie powiedziała? Cokolwiek? - dopytała, intensywnie analizując sytuację.
- Ani słowa. Jeszcze rano zachowywała się normalnie. No, może była trochę bardziej milcząca.
- Nic z tego nie rozumiem - stwierdziła z rezygnacją.
- Ani ja.
Złapał ją za rękę i przysunął do siebie. Przytulił.. Odsunął się dopiero po dłuższej chwili.
- Chyba po prostu musimy czekać - powiedziała cicho.
- Nieznośne uczucie.
Przez dłuższą chwilę stali tak obok siebie, obserwując mijających ich uczniów.
- Profesorze? - szepnęła cicho.
Nie odpowiedział. Otworzył lekko usta, oddychając zbyt płytko i zbyt szybko. Z całych sił powstrzymywał się przed jękiem. Po chwili było to już ponad jego siły. Skrzywił się z ogromnego bólu, odruchowo łapiąc z lewe przedramię. Hermiona pisnęła z paniki, gdy bezwładnie osunął się na ziemię. Chociaż szczupły, był zbyt wysoki i i ciężki, by drobna dziewczyna mogła go utrzymać. Kucnęła przy nim, rozglądając się nerwowo wokół. Dym był już tak gęsty, że ledwie widziała zarysy ścian i postaci. Jedyny pomysł, który wydawał jej się sensowny mówił, iż powinna znaleźć Daniela. Sama nie umiała, nie była w stanie w żaden sposób pomóc nauczycielowi. Wyciągnęła różdżkę z kieszeni i powoli wstała. Pobiegła wąskim korytarzem, rozglądając się wokół. Usłyszała za sobą ciężkie i szybkie kroki. Odwróciła się i skierowała różdżkę w stronę napastnika, ale zanim zdążyła się obronić, żółty promień trafił ją w klatkę piersiową. Poczuła jak traci czucie w każdej komórce swojego ciała. Upadła na posadzkę, straciwszy przytomność.
Skończywszy czytać, Daniel złożył dokumenty wpół i schował do kieszeni marynarki. Kilka razy odetchnął głęboko. Mark przyglądał się mu z umiarkowanym zainteresowaniem. Wyglądał na rozbawionego i poirytowanego jednocześnie.Obracał różdżką, przerzucał ją z lewej dłoni do prawej. Odwrócił się przez ramię, by rzucić okiem na rozwój sytuacji. Prychnął i wzruszył ramionami.
- Będziesz tak siedział jak ostatni baran? - rzucił do Sauvage'a po kolejnych minutach ciszy.
- Ja...to...ona...ty...mam wrażenie, że mam w umyśle wielką pustkę - mruknął, zerkając na blondyna.
Mark zachichotal.
- No, to akurat nie jest nowość. Powinieneś się już przyzwyczaić do tej próżni - zakpił. Dan posmutniał. Dent przykucnął obok niego, mierząc długą różdżką w jego twarz. - Słuchaj, Sauvage...zanim cokolwiek niemądrego zrobisz...to bardzo cię proszę...ogarnij się! Uporządkuj jakoś swoje rozchwiane emocje, wybujałe ego i niestabilną psychikę. Jak pewnie zauważyłeś, zbliżają się bardzo ciekawe czasy. I nie mówię tutaj o Riddle'u, który jest jedynie płotką w ocenie rekinów. Dobrze wiem, co o mnie myślisz, ale na razie odpuść sobie porachunki z przeszłości. Nie masz zielonego pojęcia co się stało, co się dzieje, a nic ci nie powiem dopóki się trochę nie ustabilizujesz. Nie powinieneś teraz pozwalać sobie na jakieś swoje widzimisię. Pamiętasz jak kiedyś nasz obóz zaatakowało stado nundu?
Daniel skinął, na znak, że bardzo dobrze pamięta tamte chwile grozy.
- Dokładnie taki jesteś potrzebny. To nie są ćwiczenia.
Mark wstał. Zrobił kilka kroków z zamiarem opuszczenia pokoju, ale odwrócił się jeszcze na moment, jakby o czymś sobie przypominając.
- A jeżeli chodzi o Alayę...
- Tak? - szepnął Sauvage, unosząc głowę i spoglądając na rozmówcę zaczerwienionymi oczyma.
- Jest bezpieczna. Przemyśl wszystko sto razy, zanim cokolwiek zrobisz. I weźże się wreszcie w garść. Musisz wiedzieć, czego chcesz. - Jeszcze chwilę patrzył z politowaniem na szatyna, a następnie wyszedł.
Daniel otarł oczy wierzchem dłoni i westchnął ciężko. Poczuł się złapany w wyjątkowo ciasne sidła. Miał przy sobie te dokumenty, przeczytał je, ale ciężko mu było tak po prostu te informacje przyjąć do wiadomości. Czy składało się w spójną całość? Nie potrafił ocenić, wciąż wiedział zbyt mało. A przecież istniała szansa, że to wszystko są tylko kłamstwa. A zdjęcie? Przygryzł usta. Po chwili potrząsnął głową, odrzucając od siebie te myśli. Jeszcze moment i znowu całkiem się rozklei. Wstał energicznie i wybiegł na korytarz. Wiedział, że Toma nie ma już w Ministerstwie, a z tego, co zdołał ujrzeć z gęstej mgły, Śmierciożercy radzili sobie znakomicie. Przeszedł kilka pustych zaułków i wbiegł po krętych schodach. Przeraził się, dostrzegając Severusa, nieprzytomnie leżącego na podłodze. Podbiegł do niego.
- Sev? Obudź się, proszę! - potrząsnął nim bardzo delikatnie. Wyszeptał zaklęcie przebudzające. Mężczyzna otworzył oczy, krzywiąc się z bólu.
- Nie jęcz, przecież nic mi nie jest - warknął. Wsparł się na ramionach, powoli unosząc się do pozycji siedzącej.
- To cię wykończy...- mruknął Daniel, odrobinę uspokojony. Severus prychnął, rozmasowując sobie przedramię. Nagle zastygł, a oczy rozszerzyły się.
- Gdzie jest Granger? - spytał, wyraźnie zdenerwowany.
- Oj.
- Oj? To jest reakcja? - warknął.
Severus poderwał się na nogi, całkowicie ignorując swoje osłabienie i ból. Chociaż miał wrażenie, że ledwie czuje, zacisnął mocniej szczupłą dłoń na różdżce. Wbiegł w najbliższy korytarz.
MUSIC
Jego serce zabiło szybciej ze zdenerwowania, kiedy dostrzegł obezwładnioną Hermionę. Zbliżył się do niej. Ku jego uldze, oddychała. Nierównomiernie i płytko. Oczy miała otwarte, a po jej bladych policzkach spływały drobne łzy. Zaczął wyrzucać sobie w duchu od nieodpowiedzialnych i słabych drani, którzy nie są w stanie zapewnić nawet minimum bezpieczeństwa.
- Granger? Słyszysz mnie? - odezwał się do niej, przykładając zimną dłoń do jej szyi.
Nie wydawało mu się, by z tętnem coś było nie tak. Hermiona nie odpowiedziała, nie poruszając ustami wydała jedynie z siebie bardzo cichy, ale przepełniony bólem jęk.
- Czy...- zaczął mówić Daniel, ale Sev gestem uciszył go.
- Granger, zabieram cię teraz z powrotem do zamku - oświadczył.
Pociągnął ją za sflaczałą ręką do siebie. Zarzucił jej ramiona wokół swojej szyi tak, że podbródek miała oparty o jego bark. Podniósł ją na ręce i wyprostował się.
- Którędy można wyjść? - rzucił do Daniela.
- Tylko przez jedną windę głębiej w podziemiach, wszystkie inne wyjścia są zablokowane. Idźcie, ja muszę jeszcze tutaj zostać.
Severus jedną ręką zdołał odpiąć sobie pelerynę i przykryć nią Hermionę. Biegiem zeszli ze schodów, mijając atrium i kierując się innymi schodami wgłąb kondygnacji. Dym nie opadał, ale nie słychać już było odgłosów zażartej walki. Severus nie przyglądał się otoczeniu, skoncentrowany na tym, by jak najszybciej dotrzeć do zamku. Od razu poznał działającą windę. Wszedł do niej szybko i zatrzasnął kratę. Maszyna ruszyła prędko w górę i zatrzymała się z hukiem przy wąskim przejściu, prowadzącym do wyjścia. Natychmiast podążył w tym kierunku. Słyszał oddech Hermiony. Trzymając ją tak mocno i blisko siebie niemal czuł też bicie jej serca. Czuł się jak ostatni łajdak. Najpierw obiecuje dziewczynie bezpieczeństwo, a teraz wynosi ją z miejsca zdarzenia, bo ona sama nie ma możliwości się poruszać. Niby wiedział, że to nie do końca była jego wina. Nie można przecież kontrolować omdleń. A te, które mu się przydarzały nie były zwykłymi utratami przytomności. To były właśnie jedne ze skutków ubocznych Klątwy Cruciatus. W takich momentach całkowicie tracił czucie, a niewyobrażalny ból, nieporównywalnie większy do tego, który zwykle odczuwa torturowana ofiara, pozbawiał go świadomości. Wybiegłszy na ulice zatłoczonego Londynu, uspokoił się odrobinę. Mroźne i przejrzyste powietrze dobrze podziałało na jego zmysły. Ludzie szybko przemierzali ulice, jakby bardzo się spieszyli, by znaleźć sobie schronienie. Z łatwością można było wyczuć dziwny niepokój. Severus deportował się z Hermioną, jeszcze mocniej przyciskając ją do siebie na tę chwilę aportacji. Lądując przed bramą zamku najszybciej jak mógł, ruszył przez błonia do środka. Hermiona drgnęła lekko, czując powracające powoli czucie w rękach. Zaklęcie pozbawiło ją całkowicie kontroli nad ciałem. Czuła jedynie okropny ból na każdym fragmencie skóry i wrażenie, że temperatura jej ciała jest zbyt wysoka. Zaczerpnęła powietrza na tyle, na ile pozwoliły jej zastygnięte, lekko uchylone usta. Najbardziej jak mogła, wtuliła się do Severusa. Zanim weszli do zamku, rzucił na nich Zaklęcie Kameleona, ale na szczęście akurat trwały lekcje i przemykając od wejścia do lochów nie napotkali nikogo poza kotką woźnego. Severus otworzył drzwi od gabinetu silnym kopnięciem, dalej przeszedł do swoich komnat i ułożył Hermionę na sofie. Uważał, że bezpieczniej będzie jeżeli będzie w pozycji leżącej, aniżeli siedzącej na fotelu w gabinecie. Hermiona widziała jak wychodzi z pokoju. Usłyszała trzask otwieranych szafek i stukot szklanych słoików. Oczywiste było, że szuka dla niej jakiegoś lekarstwa. Poczuła jak coś miękkiego i delikatnego ociera się o jej rękę. Fox polizał ją po dłoni i wlepił w nią duże, lśniące oczy. Półmrok panujący w pomieszczeniu był swoistą ulgą dla podrażnionych dymem spojówek dziewczyny. Jej uszu dobiegł dźwięk dziwnego chlupotu. Severus znalazł odpowiednią miksturę i wrócił z nią do pokoju. Ukląkł przy kanapie i zbliżył różdżkę do Hermiony. Ona wpatrywała się w jego zaciętą minę. Widać było, że był wściekły sam na siebie. Jedną dłoń podłożył pod głowę dziewczyny, by lekko ją unieść, a drugą zbliżył do jej ust buteleczkę ze złotobrązowym płynem. Potem przysunął różdżkę do jej tułowia, szepcząc łacińskie formuły zaklęć leczących. Hermiona poczuła jak ból powoli zaczyna ustępować. Severus wstał i odłożył pustą butelkę na stolik. Nie do końca wiedział, co jeszcze zrobić. Czuł się winny, za to, że w ogóle ją tam zabrał. Taka młoda dziewczyna nie powinna bez wyraźnego powodu przeżywać takich rzeczy. Teraz, gdy nic już jej nie groziło, wrócił do niego tłumiony stresem ból. Skrzywił się, ale nie pozwolił sobie na większe oznaki. Nalał wody do szklanki i podszedł z powrotem do Hermiony. Mogła już się poruszać, z trudem i lekkim oporem, ale jednak. Uniosła się na poduszkach i z wdzięcznością przyjęła napój.
- Dziękuję - mruknęła.
- Przepraszam, Granger - oznajmił sucho. Spojrzała na niego, odrobinę zaskoczona.
- Za co? Dlaczego?
- Obiecałem, że będziesz bezpieczna. Uważam, że za niedopełnienie do końca tej obietnicy należą ci się przeprosiny.
- Ja...dziękuję - powiedziała zmieszana. - Tylko, że to nie pana wina...to ja spanikowałam, niepotrzebnie tak odbiegałam i wtedy ktoś mnie zaatakował.
- Widziałaś kto to był? - zapytał po chwili ciszy.
- Nie, widziałam tylko, że nie miał na sobie stroju Śmierciożercy.
Usiadła, odstawiła szklankę i przysunęła do siebie jego pelerynę. Podkurczyła nogi i otuliła się szczelnie czarnym materiałem. Otarła wierzchem dłoni oczy i skierowała na niego spojrzenie brązowych tęczówek. Severus przyglądał się kotu, który właśnie z zapałem bawił się kłębkiem czarnej wełny. Dziewczyna rozejrzała się po dużym pomieszczeniu. Ściany od podłogi do sufitu zastawione książkami, spory, szklany żyrandol, szerokie łoże z czterema kolumienkami, obok niego szafka. Szafki obłożone eliksirami. Dalej kilka foteli, na jednym z nich mężczyzna właśnie siedział, sofa, niski stolik, miękki dywan o grafitowym kolorze. Pod jedną ze ścian długie biurko, zawalone wypracowaniami, notatnikami i książkami, cały ten stos ułożony był jakby od linijki. Kolejne regały z woluminami, na przeciwko piękne, czarne pianino koncertowe. Duża szafa, obok niej kredens, a przy kredensie kot. Drzwi prowadzące do jasnej łazienki. Ponownie spojrzała na niego. Czarne, długie na kilkanaście centymetrów włosy były lekko zmierzwione od biegu i wiatru. Niezdrowo blada cera. Nie potrafiła jednak sobie wyobrazić, by była inna, chyba nawet inna by do niego nie pasowała. Duże oczy wpatrywały się w beztroskie kocię. Miał dopiero trzydzieści kilka lat. Na młodej skórze pojawiły się delikatne, pierwsze zarysy, pewnie od tego ciągłego krzywienia się. Nie wyglądał na starszego aniżeli by w rzeczywistości. Gdyby nie ta powaga, chłód i smutek można by uznać go nawet za młodszego. Przy tym wyglądał tak silnie i pewnie. Nie było po nim widać ani grama cierpienia. Kształtne usta były identyczne, jak te należące do Harry'ego. Uśmiechnęła się. Czarną, elegancką skądinąd, szatę zapiętą miał prawie pod samą brodę. Patrząc na te wszystkie drobne guziczki pnące się od bioder do szyi, odczuwała pokusę, by odpiąć chociaż jeden. Fox trącił noskiem kłębek, który poturlał się aż pod szafę. Zwierzątko pobiegło za swoją zabawką, bezskutecznie próbując wcisnąć się w szczelinę i wyciągnąć ją z powrotem do siebie. Snape westchnął i spojrzał na Hermionę. Uniósł brwi dostrzegłszy co też ona wyprawiała z jego peleryną. Czuła lekkie mrowienie, ale ból już prawie całkiem minął.
- Lepiej się już czujesz?
-Tak, ale nadal bardzo słabo. Jeżeli panu nie przeszkadzam to chciałabym jeszcze chwilę zostać - powiedziała grzecznie.
- Dobrze - odparł bezbarwnie. Przywołał zaklęciem dzbanek z wodą i drugą szklankę.
- A jak pan się czuje? - spytała nieśmiało.
Severus zatrzymał rękę z dzbankiem w połowie drogi do pustej szklanki, zerknął na dziewczynę, wpatrującą się w niego przyjaźnie. Po kilku sekundach opuścił wzrok. Wypił duszkiem zawartość szklanki, nim zdobył się na reakcję.
- Doskonale.
- Na pewno?
- Granger, moje samopoczucie to chyba nie jest sprawa, która powinna cię interesować - warknął, opadając na oparcie fotela i ponowie spoglądając w stronę zwierzątka. Fox zdołał wczołgać się pod szafę, ale teraz miał problem z wyczołganiem się.
- Stracił pan przytomność.
- Zdarza się - wzruszył ramionami.
- Ostatnio coraz częściej, prawda?
- Prowadzisz terminarz wszystkich dolegliwości jakie mi się przytrafiają? - zakpił.
- Nie...ja tylko...
- Właściwie dlaczego tak bardzo cię to wszystko interesuje, co?
- Bo...ja...
Taki znakomity leglimeta, a za nic nie może się domyślić o co chodzi, pomyślała ze złością. Potrząsnęła i opuściła głowę z rezygnacją. On nie naciskał.
Tymczasem Daniel, kierując się do wyjścia został świadkiem nietypowej sceny. W jednym z ciemnych korytarzy, które właśnie mijał walczyło dwóch mężczyzn. Dym właśnie opadał i przeciwnicy mieli okazję się sobie przyjrzeć. Szatyn zaniepokoił się gdy dostrzegł, że to właśnie Gilderoy Lochart walczył z Jackiem Scabiorem. Zatrzymał się, by w razie potrzeby pomóc.
- Drętwota! - zawołał złotowłosy.
- Protego! - krzyknął Scabior, a zaklęcie odbiło się od niewidzialnej tarczy.
Gilderoy ponownie podniósł różdżkę. Ubrany był w błękitną szatę, a wokół szyi miał przewiązaną apaszkę w barwie lazurowej.
- Rictusempra!
Scabior ponownie odbił zaklęcie i już przymierzał się do ataku, ale zmienił zdanie. Przechylił lekko głowę, jakby chciał się lepiej przyjrzeć przeciwnikowi.
- Chwila! Stop na momencik! - zawołał, podchodząc bliżej Lockharta.
- O co chodzi? - spytał Gilderoy, z nieco niepewnym wyrazem twarzy, opuszczając różdżkę.
Śmierciożerca przyglądał mu się przez moment, taksującym spojrzeniem mierząc jego szaty.
- Wyjaw mi, proszę...gdzie kupiłeś tę apaszkę? - spytał po chwili.
Daniel musiał z całych sił zagryźć policzki, by nie wybuchnąć śmiechem.
- Tę? - dopytał Gilderoy, wskazując na materiał zawiązany na swojej szyi.
- O, tak...- Jack dotknął apaszki i uśmiechnął się z lekkim rozmarzeniem. - Piękny kolor, a ta delikatność faktury! Dzisiaj trudno o tak dobrą jakość.
- To prawda! Dlatego w apaszki zaopatruję się tylko w sklepie Szykowny laluś.
- Szykowny laluś? Muszę koniecznie się tam udać.
- Mają filię na Pokątnej! Skoro już jesteśmy przy temacie...bardzo podoba mi się twoja kurtka. To prawdziwa smocza skóra?
- Oczywiście! Model od Marca Acobsa - oznajmił z dumą Scabior.
Gilderoy skinął głową z uznaniem.
- Doskonały fason - przyznał z uśmiechem.
- Jak to dobrze poznać kogoś z tak dobrym gustem. Jack Scabior - przedstawił się, przekładając różdżkę do lewej ręki, a prawą podając Gilderoyowi. Lockhart uściskał ją bardzo chętnie.
- Gilderoy Lockhart, niezmiernie mi miło.
- Drogi Gilderoyu...zdradź mi, co robisz, że twoje włosy tak błyszczą? Ja próbowałem już wielu zaklęć, ale moje wciąż nie prezentują się zadowalająco.
- Codzienna maseczka z maków księżycowych. Nadaje blask i wzmacnia strukturę - powiedział Lockhart, w szerokim uśmiechu prezentując komplet śnieżnobiałych zębów.
- Dziękuję ci...już wiem, czego używać.
- Jack? Twoje spodnie... - Gilderoy wskazał na niezbyt szerokie, bordowe spodnie w kratkę.
- Tak?
- To projekt Huberta Bossa, prawda? Widziałem najnowszą kolekcję, coś wspaniałego! - zachwycił się.
- Och, przyjacielu!
- Bracie!
Mężczyźni padli sobie w ramiona i wymienili przyjacielski uścisk. 'Na co ja patrzę?' jęknął w duchu Daniel, kryjąc twarz w dłoniach. Musiał wykorzystać całą siłę woli, by się nie roześmiać i nie zdradzić swojej obecności.
- Cudowne odnalezienie bratnich dusz! - zawołał rozanielony Jack.
- Trzeba to uczcić, przyjacielu - powiedział Gilderoy.
- Koniecznie. Co powiesz na małą rundkę po odzieżowych sklepach Londynu? Tak na początek.
- Doskonale! - potarł dłonie z radością. - Wiesz jak się stąd wydostać?
- Oczywiście, chodźmy tędy - odpowiedział wskazując korytarz obok.
Daniel schował się za kolumnę. Minęli go całkiem pochłonięci rozmową o najnowszej kolekcji jakiegoś projektanta. Sauvage uszczypnął się, nie do końca pewien, czy przypadkiem nie śni mu się jakiś dziwaczny sen. Chociaż nie powinien być w takim szoku, w końcu trafił swój na swego. Pozwolił wyśmiać się sobie do woli i dopiero potem zbiegł do atrium.
Ogromne pomieszczenie wciąż pełne było jeszcze kurzu i dymu. Wydawało się, że wszyscy Śmierciożercy opuścili już Ministerstwo. Jednak nie obyło się bez ofiar. Kilkanaście aurorów, kilkanaście urzędników leżało bez życia na posadzce. Dojrzał Denta, który prowadził intensywną wymianę zdań z podenerwowanym i przerażonym Korneliuszem Knotem. Minister obracał w dłoniach cytrynowozielony melonik. Dumbledore gdzieś znikł. Ten fałszywy wrócił już do własnej postaci i pomagał rannym. Podszedł do Knota i Marka. Blondyn właśnie wskazywał Ministrowi coś w górze. Daniel również spojrzał w tamtą stronę. Na jednej ze ścian widniał ogromny napis wykonany krwią ofiar. Poddajcie się...lub gińcie. To jest wasz wybór. Wydało się to Danielowi trochę prostackie, to na pewno nie był pomysł Toma.
- Jak pan widzi z nimi nie można dyskutować. Oni nie chcą słuchać - powiedział Dent.
- Zauważyłem! To...to...to było potworne. Najpierw ten okropny chaos...potem on, potem znów ta walka...wyjdę na kompletnego durnia!
- Z całym szacunkiem, panie Ministrze, ale to chyba nie jest odpowiedni moment na myślenie o własnym wizerunku?
- Oh! A wyobraża pan sobie co prasa ze mną zrobi, gdy okaże się, że czarnoksiężnik powrócił prawie rok temu, a ja ignorowałem wszystkie przesłanki?! -zawołał ze złością.- Słowa tego Pottera i Dumbledore'a...trzymałem całą Wielką Brytanię, kilkanaście milionów czarodziejów w kłamstwie! No i jeszcze mugole! Przecież premier mugoli również jest powiadamiany o takich zdarzeniach. Rodzina królewska! Co ja mam teraz zrobić...? Co się ze mną stanie...? - pytał. Jego rozbiegany wzrok błądził po atrium, jakby nie był w stanie zatrzymać się na jednym, konkretnym punkcie. Niewielkie, szare oczy powoli zapełniały się łzami.
- Panie Ministrze, proszę zachować spokój. Uważam, że powinien pan wystosować specjalne oświadczenie do prasy. Opisujące stanowisko Ministerstwa w całej sprawie. Powinien pan skonsultować się z szefami departamentów. Następnie należy powiadomić premiera mugoli i Królowę Elżbietę.
- Należałoby też powiadomić Ministrów innych krajów. W końcu ich niebezpieczeństwo również dosięga. Voldemort nie będzie się ograniczał tylko do Wysp Brytyjskich - wtrącił Daniel.
- Sauvage! - krzyknął Knot. Słysząc imię Voldemorta wzdrygnął się z przestrachem i upuścił melonik na ziemię. Patrzył się na Dana, jakby widział go pierwszy raz w życiu. - Tak, tak, tak. Tak, mają panowie rację. Powiadomić, wystosować, napisać i przygotować. Słodki Merlinie. Panie Dent, jeszcze dzisiaj wydany zostanie dekret, a pan właśnie otrzymuje awans. Potrzebujemy nowego i silnego Szefa Biura Aurorów. Biedny Brown - zerknął w stronę nieboszczka, który jeszcze dzisiaj pełnił wspomnianą funkcję i cieszył się dobrym zdrowiem. - Na brodę Merlina, ale wcześniej muszę się napić. Porządny łyk Ognistej Ogdena.
- Dziękuję. Ze swojej strony zalecam udanie się do swojego gabinetu i uspokojenie myśli, panie Ministrze. My postaramy się tu wszystko posprzątać.
- Chwileczkę - wciął się Albus Dumbledore. Podszedł do rozmawiających mężczyzn z miną poważną i spokojną. Wyglądał na zdecydowanego i gotowego do działania.
- Dumbledore! - zawołał Korneliusz.
- Nie musisz mnie przepraszać, Korneliuszu, obędzie się. Powinieneś jednak jak najszybciej wystosować oświadczenie do Brytyjczyków. Chciałem jedynie teraz uprzedzić, że moich uczniów powiadomię o całej sytuacji już dzisiaj podczas kolacji.
- Nie mam nic przeciwko - żachnął się Knot. Nie do końca go słuchał. Myślami był już w swoim gabinecie, z kieliszkiem w dłoni.
- Doskonale.
- Wybacz, Dumbledore, ale nie mam więcej czasu - wycedził Minister i szybko odszedł.
- Ja również panów pożegnam - powiedział Dent, skinął Danielowi, a Dumbledore'a nie zaszczycił nawet spojrzeniem. Albus obserwował go przez chwilę, zanim odezwał się do Sauvage'a.
- Czy Severus i Hermiona nadal tu są?
- Nie, już jakiś czas temu wrócili do zamku.
- Dobrze.
- Hermiona wcale nie musiała tu być, dlaczego się tak uparłeś? - spytał.
- Nie muszę ci się tłumaczyć, Sauvage - odparł Drops, z dobrodusznym uśmiechem na wąskich ustach.
Mierzyli się przez chwilę nieprzyjaznymi spojrzeniami. Daniel prychnął z lekceważeniem i ruszył w stronę wyjścia. Drops z tajemniczym uśmiechem przyglądał się jak znika za zakrętem. Potem spojrzał na krwawy napis i głęboko westchnął.
Harry przechadzał się nerwowo po korytarzu przy wejściu do Wielkiej Sali. Coś się dzieło, chociaż nie miał najmniejszego pojęcia co takiego. Hermiona zniknęła, nie było Snape'a, nie było Sauvage'a ani Lockharta. Podejrzewał, że nawet dyrektor opuścił szkołę. Ale po co? I gdzie się podziewała Hermiona? Zatrzymał się i oparł o ścianę. Nie cierpiał nie wiedzieć co się dzieje. Miał jedynie świadomość, że prośba Snape'a z wczorajszego dnia, aby nie opuszczał zamku, ściśle się z tym wiązała. Pokręcił głową z irytacją. Po chwili z ulgą dostrzegł idącą w jego kierunku Lunę. Miała na sobie jasnoniebieski, puchaty sweterek, czarne wąskie spodnie, na szyi miała naszyjnik, a w uszach niebieskie kolczyki w kształcie muszelek, które ładnie komponowały się z jej jasnymi oczami. Wyglądała na zaniepokojoną.
- Nie znalazłeś jej - stwierdziła i westchnęła.
- Szukałem wszędzie, w dormitorium, Pokoju Wspólnym, bibliotece, sowiarni, Pokoju Życzeń, salach lekcyjnych, nawet zajrzałem do kuchni, do skrzatów - mruknął.
- I nic?
- Zupełnie nic, ale za to skrzaty ze Zgredkiem na czele wcisnęły mi całą masę słodyczy - wskazał na wypchaną torbę, z której wystawały kolorowe opakowania cukierków.
- Byłam właśnie w Skrzydle Szpitalnym, tam też jej nie ma.
- No świetnie - jęknął.
- Naprawdę o niczym ci nie powiedziała? Cokolwiek? - dopytała, intensywnie analizując sytuację.
- Ani słowa. Jeszcze rano zachowywała się normalnie. No, może była trochę bardziej milcząca.
- Nic z tego nie rozumiem - stwierdziła z rezygnacją.
- Ani ja.
Złapał ją za rękę i przysunął do siebie. Przytulił.. Odsunął się dopiero po dłuższej chwili.
- Chyba po prostu musimy czekać - powiedziała cicho.
- Nieznośne uczucie.
Przez dłuższą chwilę stali tak obok siebie, obserwując mijających ich uczniów.
Hermiona
opuściła głowę i utkwiła spojrzenie w dłoniach. Drżały. Przynajmniej
ból minął. Chociaż nadal pozostawał inny, psychiczny. Sięgnęła po
szklankę i dopiła wodę do końca. Severus przyglądał się jej w
zamyśleniu. Za nic nie pojmował o co tej dziewczynie chodzi. Dlaczego
tak bardzo wtrącała się w jego sprawy, dlaczego tak bardzo ją to
interesowało. Nagle przyszła mu do głowy okropna myśl. A jeżeli to
Dumbledore polecił jej go szpiegować? Zerknęła na niego. Pod wpływem
wrogiego wzroku jakby przestraszyła się i skuliła w sobie.Odrzucił tę
myśl, wydała mu się nagle nieprawdopodobna. Średnio wysoka, szczupła
szatynka wyglądała na zaniepokojoną. Być może nie powinien być dla niej
tak oschły. Tak naprawdę niczym nie zawiniła. Poza tym, że była
wyjątkowo wścibska, jeżeli chodziło o cokolwiek, o czym nie powinna
wiedzieć. Rozejrzał się po pomieszczeniu. Nie do pomyślenia dla niego
było, że kilkanaście tygodni wcześniej przeniosła go tutaj
nieprzytomnego, próbowała pomóc, a następnie myszkowała w jego szafkach.
Co prawda, wyjaśniła, iż zupełnie przez przypadek natrafiła na list
Lily, ale na litość Slytherina...kto kazał jej go czytać? Westchnął. W
całej tej sprawie było coś dziwnego, coś czego z całą swoją wyjątkową
inteligencją i bystrością, nie potrafił pojąć. Dlaczego? Dlaczego
wyglądała wtedy przez okno swojego pokoju? Dlaczego zamiast powiadomić
Dumbledore'a, bądź chociażby Minervę McGonagall, sama rzuciła się z
pomocą? Kiedy wyrażał swoje niezrozumienie co do zachowania Hermiony
przed Danielem, ten przewracał oczami, jakby to było oczywiste, rzucał
jakiś uszczypliwy komentarz o ślepych, zimnych draniach i po temacie. Nie
żeby często o tym rozmawiali. Co jakiś czas jednak taka myśl zaprzątała
mu głowę. Jak natrętna mucha, która pomimo otwartego okna nie chciała
odlecieć, uporczywie zwracając na siebie uwagę. Być może tak przeżywała
wszystko, co było z nim związane ponieważ był ojcem jej najlepszego
przyjaciela? To się jednak nie układało w całość, bo przecież nie
wiedziała wtedy o tym, że Harry jest jego synem. To zdecydowanie było
dziwne. Teoria o tym, iż być może Dumbledore kazał jej myszkować wokół
Severusa mogła okazać się prawdziwa. Ale nie wydawała mu się prawdziwa.
Niesamowita intuicja, cechująca każdego Mistrza Eliksirów podpowiadała
mu, że jednak nie. Spojrzał na nią. Ładne i duże, brązowe oczy otwarte
były jedynie do połowy, jakby trwała w półśnie, obawiając się
kontynuacji rozmowy. Co to w ogóle była za dziewczyna? Co o niej
wiedział? Tylko tyle, że miała rodziców mugoli, że była najlepszą
uczennicą na swoim roku. Nie było to byle co, w końcu na każdy z
roczników liczył około stu osób, często więcej. Dlatego właśnie zajęcia
prowadzone były w mieszanych grupach. Wiedział też, że lubiła zielony
kolor. Usadowił się wygodniej na krześle i przechylił lekko głowę, jakby
patrząc na nią pod innym kątem mógł dojrzeć w niej coś, czego wcześniej
nie widział. Była dojrzała jak na swój wiek, to powiedziałby o niej
każdy nauczyciel. Według niego była zdecydowanie zbyt wrażliwa. Gdyby
jednak troszkę głębiej się nad tym zastanowić, mogło mu się jedynie tak
wydawać, gdyż sam nie był osobą wrażliwą, dlatego u każdego innego
człowieka ta cecha go drażniła. Otuliła się jeszcze mocniej jego
peleryną. Było jej zimno? Przyzwyczaił się już do mieszkania w lochach,
ale dla niej to nie było środowisko naturalne. Może powinien
zaproponować jej coś ciepłego do picia? Potrząsnął głową. Właściwie to
ona powinna już sobie stąd pójść. Siedziała jednak na sofie i nie
wyglądała, jakby miała zbierać się do wyjścia. Odruchowo zgodził się,
żeby jeszcze tutaj została, więc nie wypadało, aby teraz ją wyganiał.
Pod pewnym względem nawet mu to opowiadało. Gdyby wyszła, musiałby
wrócić na lekcje, a w tej chwili naprawdę nie miał ochoty na tłumaczenie
uczniom jasnych, dla niego, sposobów sporządzania mikstur. Wstał,
pomyślał, że zbyt długo tak siedział bez ruchu, wpatrując się w nią.
Podszedł do biurka. Od niechcenia zaczął układać i przestawiać książki,
notesy i dokumenty. Wśród nich był też listy Lily. Nie schował go po
tym, jak czytał go ostatni raz, a robił to dość często. Nieco pożółkła
już kartka, zapisana dość cienkim, prostym pismem. Krótki list, bardziej
komunikat, który tak bardzo wpłynął na jego życie. Musiał przyznać, że
rozumie Daniela. Rzeczywiście był w stanie zrozumieć dlaczego Sauvage
nie może oderwać wzroku od zdjęcia swojej żony, że nie może przestać
analizować przeszłości. Wcześniej wydawało mu się to żałosne, pozbawione
sensu. Dopiero kiedy złapał się na tym, że trzymając w rękach ten list
od byłej dziewczyny, sam duma nad przeszłością. Mogłoby się wydawać, że
Severus i Daniel są swoimi przeciwnościami. Jeden poważny, sarkastyczny,
bez poczucia humoru, bez empatii i ciepłych uczuć, a drugi dowcipny,
często do przesady, z idiotycznym poczuciem humoru, o wiele zbyt
uczuciowy niż byłoby to normalne i zbyt troszczący się o wszystkich.
Snape znał jednak Sauvage'a, znacznie lepiej niż ktokolwiek inny i
wiedział, że to była tylko maska. Severus wiedział o całej przeszłości
Daniela. Gdyby znali ją ich uczniowie, nie patrzyliby już na niego
przyjaźnie i z szacunkiem. Zaczęliby się bać. Tak jak bali się jego.
Wbrew pozorom, byli do siebie bardzo podobni. Severus zdawał sobie
sprawę z tego, jak wiele zyskał przyjmując ofertę Sauvage'a, jaką
otrzymał jako świeżo upieczony absolwent Hogwartu. To był wyjątkowo
trudny okres w jego życiu. O ile to określenie pasowało, bo przecież w
jego życiu nie było łatwych okresów. Za każdym razem kiedy czytał ten
list zastanawiał się jak potoczyłoby się jego życie, gdyby wtedy się nie
rozstali. Nie chciał tego, ale też nie wyobrażał sobie by mogło być
inaczej. Nie potrafił inaczej. W czasie kiedy Voldemort zbierał
sojuszników, nie widział dla siebie innej drogi. Nie mógł być z
dziewczyną urodzoną w mugolskiej rodzinie. Zabili by ją bardzo szybko.
Być może sam Riddle kazałby mu ją zabić, aby sprawdzić jego lojalność i
gotowość do działania. Nie mógł się narażać na takie sytuacje. Nie mógł
jej narażać. Teraz czuł żal, iż wtedy nie porozmawiali o tym szczerze.
Przeklinał się za słowa: "Być może lepiej abyś była z kimś takim jak
Potter?". Sam wepchnął ją w ramiona tego zapatrzonego w siebie pyszałka.
Skrzywił się ze zdegustowaniem. Samo wspomnienie Pottera bardzo go
mierziło. A to, że musiał tym nazwiskiem zwracać się do własnego syna,
było zbyt bolesne, żeby nad tym dumać. Wolał się dystansować, tak było
znacznie łatwiej. Złożył list na pół. I jeszcze raz. Szybkim krokiem
podszedł do jednej z szafek, otworzył szufladę, włożył kartkę do środka i
zamknął, przekręcając niewielki kluczyk. Przez moment stał tak, odganiając od siebie wszelkie wspomnienia o dawnym związku.
Odwrócił się, kierując w stronę foteli. Hermiona wpatrywała się w niego z
delikatnym uśmiechem. Przez umysł przemknęła my myśl, że wyrosła na
naprawdę ładną dziewczynę. Nie przypominała już małej dziewczynki którą
pamiętał z pierwszej lekcji. Pamiętał, ponieważ co chwilę podnosiła
rękę, chcąc pochwalić się swoją wiedzą. On zewnętrznie nie zmienił się
przez te lata wcale. Tak jak Hermiona, Harry również bardzo się zmienił
przez te kilka lat. Kolejny cios dla niego jako ojca, nie mógł być
obecny przy nim w tak ważnym dla każdego nastolatka okresie jakim jest
dojrzewanie. Zanim zrobił kolejny krok, zastygł w bezruchu. Znów poczuł
przeszywający go okropny ból. Niewiele słabszy od wcześniejszego,
paraliżował go, ale nie pozbawił przytomności. Przymknął oczy i skrzywił
się, całą siłą woli powstrzymując jęk. Usłyszał jak Hermiona zeskakuje z
sofy i podbiega do niego.
- Profesorze? - odezwała się ze strachem.
Podniosła rękę, jakby chciała złapać go za ramię, ale jej dłoń zatrzymała się w połowie drogi. Severus przez minutę nie wykonał żadnego ruchu. Z obawy, że znowu zemdleje. Dopiero po paru minutach potrząsnął lekko głową i otworzył oczy. Pierwsze co go uderzyło to to, że stała tak blisko niego. Zbyt blisko. Mógł wręcz policzyć malutkie piegi na jej policzkach. Odruchowo cofnął się i z ulgą poczuł, że ból minął. Przetarł twarz ręką. Dziewczyna patrzyła na niego niepewnie.
- Profesorze... - zaczęła cicho. Przygryzała usta i mrużyła oczy, próbując poskładać w myślach wszystkie elementy w jedną całość układanki.
- Nie interesuj się, Granger - burknął. Znów czując pewność w nogach, przeszedł przez pokój i usiadł na jednym z ciemnych foteli. Ona stała wciąż w tym samym miejscu.
- Ale...
- Prosiłem cię o jakiekolwiek komentarze?
- Przyzna pan, że to niepokojące. Ja tylko się...- przerwała wpół zdania, gryząc się w język. Wróciła powoli na swoje miejsce, utkwiwszy wzrok w podłodze.
- Ty tylko się...co? - dopytał, bez okazania większego zainteresowania.
Zwiesiła głowę ze zrezygnowaniem. Dlaczego zadawał jej takie pytania. Czy to możliwe by w ogóle się nie domyślał? Jeżeli taka była prawda to musiał mieć klapki na oczach. Możliwe, że doskonale zdawał sobie sprawę z jej pobudek, a bawił się sytuacją, obserwując jak bardzo ją to męczy. To by do niego pasowało. Wyprostowała się i spojrzała na niego. Nie, on zdecydowanie nie miał pojęcia o jej uczuciach. Widziała to wyraźnie w tych czarnych i zimnych oczach.
- Martwię - odparła, pewniejszym już głosem.
- Dlaczego? - spytał spokojnie. Takim tonem jakby rozmawiali o pogodzie za oknem. Tylko że tutaj nie było okien.
- Bo...- w myślach szukała jakiejkolwiek sensownej wymówki. Chociaż czuła, że gdyby odpowiedziała: 'Bo się zakochałam' to on spojrzałby na nią jak na idiotkę, która sobie z niego kpi. Za nic nie przyjąłby tego na poważnie. -...jest pan ojcem mojego najlepszego przyjaciela? - Skarciła się w duchu za nieodpowiedni szyk. Powiedziała to tak jakby się go pytała czy takie wytłumaczenie mu pasuje. Podobnym tonem Ronald zawsze odpowiadał na pytania nauczycieli.
- Aha.
Czyli jednak teoria ojcowska. Wiedział już, że wcale nie była prawdziwa. Jak mogła się martwić o ojca swojego najlepszego przyjaciela, biec mu w panice na ratunek, skoro nie miała wtedy pojęcia, że jest on ojcem jej najlepszego przyjaciela? To przeczyło logice. Znów poczuł niepokój. Niby teoria Dumbledore wydawała się zbyt naciągana, ale jednak...nie mógł mieć pewności. Była najlepsza, była blisko Harry'ego. Drops mógł chcieć to wykorzystać, mógł chcieć żeby go szpiegowała. I chociaż intuicja mówiła swoje, to nie mógł pozbyć się wrażenia, że to wcale nie było niedorzeczne.
- Profesorze? - Wyrwała go z zamyślenia. Zerknął na nią spode łba. Nieufnie. - Co teraz będzie?
Odetchnął głęboko. Sam bardzo chciałby wiedzieć co teraz będzie. Zerknął na zegarek.
- Niedługo jak zacznie się obiad, odprowadzę cię do Wieży Gryffindoru. Wszyscy będą w Wielkiej Sali więc nie narazisz się na niewygodne pytania. Na pewno wiele osób zauważyło, że ciebie nie było na tych lekcjach.
- No wlaśnie...dlaczego mnie na nich nie było? Wydaje mi się, że nie powinnam mówić prawdy w tym wypadku.
- Możesz powiedzieć, że źle się czułaś - zasugerował, wzruszając ramionami.
- I nie poszłam do Skrzydła Szpitalnego?
- Może po prostu bolał cię brzuch bo masz okres? Z taką dolegliwością nie musiałaś iść do Skrzydła Szpitalnego.
- No tak...tylko że przy tak błahej dolegliwości nie zamykałabym się w pokoju. To znaczy...Harry na pewno mnie szukał, musiał zauważyć, że nikt nie otwiera.
- Granger, czy ja muszę za ciebie myśleć? - warknął, nieco zirytowany. - Mogłaś zasnąć - dodał po chwili, trochę mniej wrogim tonem.
- Mogłam - przyznała.
Milczeli przez chwilę. Hermiona bardzo dobrze się czuła w jego towarzystwie, chociaż był taki nieprzyjemny. Trudno by miał inny stosunek do świata po tym czego doświadczył. Miała ochotę podejść do niego i wtulić się w silne ramiona, na których wyniósł ją z Ministerstwa. Pachniał dokładnie tak samo jak jej amortencja. Uśmiechnęła się lekko. Zupełnie nie wiedziała na podstawie czego Daniel opierał swój optymizm w tej sprawie, ale miała nadzieję, że ma rację.
- A Draco? Jego nieobecność też na pewno została zauważona.
- O niego też się martwisz? - zakpił ze złośliwym uśmieszkiem na kształtnych ustach.
- Nie!
- Pan Malfoy będzie miał bardzo dobre usprawiedliwienie. I na twoim miejscu nawet nie próbowałbym się dowiedzieć jakie - rzekł, posyłając jej ostrzegawcze spojrzenie. Tym tylko jeszcze bardziej zwiększył jej ciekawość, ale nie dała po sobie tego poznać.
- Wie pan...tak naprawę to pytając co dalej będzie myślałam o ogólnej sytuacji politycznej i społecznej - powiedziała po chwili.
- Tak jak powiedział Czarny Pan...będzie walczył o władzę - stwierdził beznamiętnie. W prawej dłoni obracał bezwiednie różdżkę. - Wszelkimi środkami.
- To było przerażające. To znaczy...on ma niesamowitą charyzmę gdy przemawia, ale...to było też takie jakby nierzeczywiste.
Severus spojrzał na nią, unosząc lekko brwi.
- Czy...- zawahała się. - są jakieś szanse na to, że mu się to nie uda?
- Jak doskonale wiesz, dyrektor próbuje go powstrzymać, jednak działa zbyt opieszale i w sposób niezorganizowany. Widziałaś jak to wyglądało. To właśnie dzięki dokładnemu zaplanowaniu całej akcji udało się tak szybko to przeprowadzić. Dumbledore ma nieprawdziwe wyobrażanie o Czarnym Panu. Sądzi, że jego jedynymi ambicjami jest zabić nastoletniego chłopca i tyle czarodziejów mugloskiego pochodzenia ile tylko się da. A to bardzo przestarzałe informacje.
- Nie chce zabijać?
- A na co mu pole zwłok? - rzekł spokojnie.
- Hm. No tak - mruknęła, zamyślając się.
Nie. Dumbledore wcale nie wykorzystywał jej do inwigilowania go. Być może coś takiego planował, ale Hermiona nie przystała na to. Przeczesała dłońmi brązowe fale, chyba tylko po to, by zrobić coś z dłońmi. Była zbyt szczera, zbyt uczciwa. Uspokoił się trochę. Jeszcze chwila i od tego grania na dwa fronty dostanie jakiejś paranoi. Już teraz wszędzie widział spiski. W jego sytuacji to naturalne, że miał oczy i uszy szeroko otwarte i był wyczulony na każde nietypowe zachowanie ludzi wokół niego, jednak musiał uważać, aby nie przesadzić. W tym, za tym co robiła ta dziewczyna ewidentnie coś się kryło, ale czuł, że nie powinien tego roztrząsać. W końcu prędzej czy później każda prawda wyjdzie na jaw.
Harry z irytacją mieszał w misce z płatkami. Nie to, żeby nie miał apetytu. Bardzo lubił musli z suszonymi owocami i mlekiem. Był zdenerwowany niedoinformowaniem. Wiedział, że coś się działo, ale nawet nie mógł o tym z nikim porozmawiać. Luna wysłuchała go, ale sama nie widziała potrzeby rozwodzenia się nad sytuacją skoro i tak nic nie wiedzieli. W jej opinii należało po prostu czekać. Znów poczuł się ignorowany przez otoczenie. Ron w szpitalu, Hermionę gdzieś wcięło. Snape znikł jak kamfora, a jak on to oczywiście i Sauvage. No i jeszcze Lockhart! Czy on i Luna byli jedynymi osobami, które miały wrażenie, że stało się poważnego? Rozejrzał się po Wielkiej Sali. Ogromne pomieszczenie wypełnione było setkami uczniów, żartującymi, rozmawiającymi, w mniej lub bardziej spokojnej atmosferze spożywającymi kolację. Odrzucił łyżkę na blat stołu i odchylił się na krześle. Coś powstrzymywało go przed zaczepieniem opiekunki Gryffindoru. Doskonale znał jej podejście. I tak nic by mu nie powiedziała. Zerknął na stół nauczycielski. Poczuł przykre ukłucie widząc puste miejsce Hagrida. Miał nadzieję, że misja jego i Madame Maxime przebiega zgodnie z ich planami. Nie było również Dumbledore'a. To akurat go nie zdziwiło. Otworzył usta, starając się oddychać głęboko i równomiernie. Złość wrzała w nim coraz bardziej. Zrezygnował z jedzenia i wstał od stołu, nawet nie zasuwając za sobą krzesła. Szedł szybko w stronę dormitorium Gryffindoru. Chciał żeby ten dzień już się skończył. Jutro wyjście do Hogsmeade, wywiad dla Żonglera z Ritą Skeeter. Wcześniej zamierzał przed snem przypomnieć sobie wszystkie szczegóły z czerwcowej przygody. Po raz kolejny to przeżyć. Był jednak w takim nastroju, że jedyne o czym marzył to beztroska kraina snów. Warknął 'Miodojad!' do Grubej Damy i wszedł do Pokoju Wspólnego. Nikt nie zwrócił na niego uwagi, ponieważ wszyscy byli zbyt pochłonięci oglądaniem nowych pokazów Freda i George'a. Nie miał ochoty na dowcipy toteż minął całe widowisko bez zainteresowania. Dostrzegł jedną z niewielu osób, które nie podziwiały właśnie Freda zamieniającego się w kruka, po zjedzeniu granatowego cukierka.
- Cześć - syknął, stając przed brązowowłosą dziewczyną, całkiem pochłoniętą lekturą książki. 'Zaklęcia niewybaczalne i ich skutki nieuleczalne'. Uniosła głowę i przymknęła księgę.
- Och, Harry! Cześć, dobrze, że...
- Mogłabyś mi z łaski swojej powiedzieć co się na różowe bokserki Merlina wyprawia?! - krzyknął. Parę osób odwróciło się w ich stronę, ale spostrzegłszy, że to znowu tylko 'ten Potter', stracili ciekawość. Harry powtórzył sobie kilka razy w myślach tekst Snape'a o dyscyplinowaniu umysłu i kontrolowania emocji.
- Myślisz, że Merlin nosił różową bieliznę? - zaśmiała się, odkładając książkę na siedzenie obok.
- Hermiono...- jęknął, opadając na fotel na przeciwko niej. - Co się stało? I nie mów mi, że nic, nie jestem ślepy. Zniknęłaś gdzieś, szukałem cię dosłownie w całym zamku. Oprócz ciebie wsiąkł gdzieś Sauvage, Snape i Lockhart! Dumbledore'a oczywiście też nie ma. Jak teraz o tym myślę to nie pamiętam żeby Malfoy był obecny na wszystkich lekcjach. Czy byłabyś tak uprzejma i...
- Harry! - przerwała mu. - Nic się nie stało. To znaczy, nic mi się nie stało. Po prostu źle się czułam dlatego wróciłam do dormitorium.
- Dlaczego nie do Skrzydła Szpitalnego? - zapytał, unosząc brwi.
- No wiesz, my kobiety czasami po prostu musimy trochę pocierpieć - wyjaśniła z lekkim uśmiechem.
- Aaa. No tak. Ale przecież pukałem do twojego pokoju.
- Spałam. Przykro mi, że się martwiłeś, przepraszam - odparła ze skruchą w głosie.
Spojrzał na nią. Westchnął. Nie powinien się tak denerwować.
- To ja przepraszam, że się uniosłem. Skoro tak to pewnie nie masz pojęcia dlaczego nie ma innych...
- Niestety nie - skłamała cicho.
Chłopak przetarł dłońmi oczy i odetchnął głęboko. Rozluźnił nieco czerwono-złoty krawat i pokręcił głową. Dobrze, że chociaż ta jedna zagadka się rozwiązała.
- Jutro wywiad - zagadała dziewczyna. Zależało jej, żeby wyprowadzić rozmowę z tych niebezpiecznych wód. Nie cierpiała nie mówić mu prawdy, ale nie miała innego wyjścia.
- Taaak - mruknął przeciągle. - Dobrze robię, prawda?
- Masz jakieś wątpliwości?
- Nie, właściwie to nie, ale...dziwnie się z tym czuję - mruknął, wzdychając. - Przypominając sobie tamtą noc. Śmierć Cedrika. Czuję się za nią pośrednio odpowiedzialny, wiesz?
- Harry...- zaczęła, nie bardzo wiedząc co powiedzieć.
- Ta cała pułapka została zastawiona z mojego powodu. W dodatku namówiłem go abyśmy razem złapali ten przeklęty puchar. Gdy sobie to przypomnę to...- przerwał. Przymknął oczy.
- To nie jest twoja wina. Stało się, nic już na to nie poradzimy. Przeżywasz to?
- Nie, nie. Nie. Po prostu ciężko mi o tym myśleć.
Hermiona nie zdążyła się ponownie odezwać gdyż właśnie podeszła do nich Ginny. W ręku trzymała otwartą kopertę. Wyglądała na rozbawioną.Długie włosy upięte miała w koczek. Usiadła obok Hermiony z tajemniczym uśmiechem na ustach i błyskiem w oczach.
- Słuchajcie! Dostałam list od rodziców - oznajmiła takim tonem jakby to było jakieś niesamowitej rangi wydarzenie.
- Wiadomo co z Ronem? - zainteresował się Harry. Wyprostował się na fotelu i złączył dłonie. Hermiona zerknęła na Ginny z umiarkowanym zainteresowaniem. Wciąż miała do Ronalda żal za jego kierowane do niej obraźliwe słowa i zachowanie.
- Mniej więcej. Lekarze wybudzili go i doprowadzili do w miarę użytecznego stanu, ale ten nie odzywa się ani słowem. Mówią, że jest cały czas w szoku, ale to przejdzie. Niedługo chcą mu zapewnić tylko jakieś rozmowy z psychologiem i to wszystko bo fizycznie nie ma zbyt wielkich obrażeń - mówiła beznamiętnym tonem.- Rodzice tylko martwią się co z jego SUMami.
- Wcale się nie dziwię, że się martwią - mruknęła Hermiona. - Przecież z próbnych nie zaliczył ani jednego!
- Ale co dalej? To znaczy że nie będzie podchodził do egzaminów? - zapytał chłopak z wyraźnym niepokojem.
- No właśnie nie wiedzą. Oczywiście mama bardzo by chciała by normalnie wrócił za miesiąc do szkoły i w terminie zdał wszystkie egzaminy. Ojciec, wiadomo też by chciał by wszystko przebiegło normalnym trybem, ale nie uważa że to będzie jakaś tragedia jeżeli stanie się inaczej. - Zerknęła na list. - Mama zwróciła się z prośbą do Dumbledore'a o jakąś pomoc i poradę w tej kwestii. On powinien coś wymyślić.
- A pff - prychnęła Hermiona. Harry westchnął i przewrócił oczami. Panna Weasley spojrzała na nich ze zdziwieniem.
- Co? Uważacie, że nie?
- Po prostu...jakiś czas temu straciłem ogromną część mojego zaufania do dyrektora i wolałbym na nim nie polegać - wyjaśnił, wzruszając ramionami.
- Ja to samo.
- No co wy? Przecież to...
- Dumbledore! Taki potężny, taki władczy! Może nawet za bardzo? - Hermiona założyła ręce na biust i skrzywiła się z niesmakiem.
- Za bardzo?
- Ginny, pamiętasz to zebranie Zakonu na które nas zaprosił? - spytał brunet.
- No...tego się nie da chyba zapomnieć.
- Właśnie! Przecież dla niego życie ludzkie nie ma zupełnie wartości! Tak długo mu na nas zależy jak długo jesteśmy mu do czegoś potrzebni.
- Nie no...moment. A do czego ty mu jesteś niby potrzebny?
- Jeszcze nie wiem, ale pewnie z czasem się dowiem. Trzyma mnie przy życiu do jakiegoś konkretnego momentu. A tak dokładniej to nie on tylko Snape. Bez Snape'a to już dawno byłbym martwy - powiedział, całkowicie przekonany o prawdziwości wypowiadanych słów.
- Oj, daj spokój. Myślę, że ma taki stosunek do Snape'a bo...no...trudno mieć inny do kogoś takiego, nie?
- Takiego czyli jakiego? - burknęła Hermiona z lekkim wyrzutem w głosie. Harry zerknął na nią i uśmiechnął się nieznacznie. Gwar pozostałych Gryfonów przebywających w Pokoju Wspólnym wzmógł się nagle. To George wykonał jakąś nową, zapierającą dech w płucach sztuczkę.
- Wrednego? Chodzi mi to, że on nikogo nie szanuje. Jemu na nikim nie zależy, więc no...z takim kimś ciężko nawet rozmawiać a co dopiero polubić.
- Daniel go lubi - wtrącił Harry.
- Bo Sauvage to Sauvage. Wszyscy wiemy, że nie jest do końca normalny. Zresztą...kto by był z jego doświadczeniem? Osobiście nic specjalnego do Snape'a nie mam, ale przyznacie, że raczej nie jest kimś po którego śmierci byśmy płakali.
- Nie - odpowiedzieli jednocześnie.
- Aha. No okej. Ja bym nie płakała - stwierdziła, nieco zdziwiona ich reakcją.
- Ginny...gdyby na miejscu Snape'a był ktokolwiek inny...Dumbledore zachowałby się tak samo. Byłaś tam! W ogóle cię to nie ruszyło, że...no na litość Merlina, przecież on tam umierał! Gdyby nie Daniel, to, że mają taką samą grupę krwi, jego zaradność...
- Twoja też - przypomniała mu Hermiona. Zarumienił się delikatnie.
- No może moja też - powiedział cicho. - Przecież on mu musiał tę krew dosłownie wpompować do środka. To było przerażające! A na naszym ukochanym dyrektorze nie zrobiło to zupełnie wrażenia. Nic! On chciał tylko swoje nowinki z obozu Śmierciożerców i tyle! Idź człowieku umierać gdzie indziej...
- Właśnie, Harry. Myślę, że dyrektor miał taką postawę ze względu na to z kim miał do czynienia. Snape to nie jest dobry człowiek. To nie jest obrońca uciśnionych. Śmierciożerca, oto kim jest. W porządku, może teraz działa dla Zakonu, ale pewnie tylko dlatego, że mu się to w jakimś stopniu opłaca. Gdy zniknął Sami-Wiecie-Kto to była jego jedyna deska ratunku przed Azkabanem. To morderca, z własnego wyboru. Morderców się nie żałuje.
- Ale on...- zaczęła Hermiona.
- Co? Że się poświęca? Że żyje w ciągłym zagrożeniu? Ma z tego wymierne korzyści i tyle. Skoro jemu nie zależy na czyimkolwiek życiu to dlaczego komukolwiek ma zależeć na jego?
- Ale to jest człowiek, każdy popełnia jakieś błędy i nie sądzę by... - spróbował Harry, ale dziewczyna szybko mu przerwała.
- Harry, o Sam-Wiesz-Kim też byś powiedział, że popełnił błąd? Snape też zabijał! Wszyscy ci ludzie którzy stracili przez niego życie byli czyimiś rodzicami, czyimiś dziećmi! Nie chcę żebyście pomyśleli, że mówię jak Ron. Nie mam Snape'a za kretyna, bo nim nie jest. Widzę po prostu, że gdyby nie Dumbledore to on siedziałby w Azkabanie z podobnymi sobie złoczyńcami, to wszystko.
- Nie, nie powiedziałbym tak o Voldemorcie, ale Snape to nie jest...
- Właśnie myślę, że jest nawet gorszy. Bo Sami-Wiecie-Kto robił to wszystko dla jakiegoś konkretnego celu, władzy czy czego on tam chciał. A Snape? Dla zwykłej przyjemności.
Hermiona przymknęła oczy i pokręciła nieznacznie głową. Słowa przyjaciółki sprawiały jej ból. Miała świadomość, że dziewczyna do pewnego stopnia miała rację, ale ona kochała tego człowieka i nie była w stanie myśleć o nim w taki sposób.
- Nie znam go na tyle dobrze żeby wiedzieć dlaczego przystał do Voldemorta, ale sądzę, że musiał...
- Tego chcieć. Powszechnie wiadomo, że ma ten Mroczny Znak z własnej woli. Nikt go nie zaciągał tam na siłę. Macie jakieś dziwne klapki na oczach, koniecznie chcecie widzieć w nim kogoś wartościowego, zupełnie nie rozumiem dlaczego.
- Według mnie jest bardzo wartościowy - szepnęła Hermiona. Harry spojrzał na nią i dostrzegł łzy w jej brązowych oczach.
- Pewnie będziecie jedynymi gośćmi na jego pogrzebie. Bo nie ulega chyba wątpliwości, że prędzej czy później ktoś go zabije, to w końcu szpieg. A, no tak, jeszcze Sauvage przyjdzie...chociaż nie, pewnie jak się tylko dowie o takiej sytuacji to popełni samobójstwo stwierdziwszy, że nie ma po co żyć - mówiła z kpiącym uśmieszkiem. - To mogą być dwa pogrzeby za jednym razem - przyszłoby o wiele więcej osób, w końcu Daniela wszyscy uwielbiają.
- Ginny, nie chcę cię przekonywać do Snape'a, ale ja mu zawdzięczam życie. Nie umiem i chyba nawet nie chcę patrzeć na niego tak jak ty.
- Tak go widzą wszyscy, Harry. On nie ma nikogo. Na pewno ma tylko rodziców, ale raczej go nie kochali, nie? Sauvage'owi z jakichś dziwnych przyczyn na nim zależy i tyle. Nikomu innemu na nim nie zależy i nikt go nie kocha. Nie jest dla nikogo ważny więc co się dziwić reakcji dyrektora? Ufam, że Dumbledore coś wymyśli dla Rona, jak zawsze pomoże i w końcu będzie dobrze - dodała na zakończenie. Z drugiego końca Pokoju wspólnego machał do niej Dean, najwyraźniej chciał gdzieś z nią iść. Wstała z sofy i uśmiechnęła się do nich.- Ja idę na spacer, miłego wieczoru.
- Zapewniam cię, że ktoś go jednak kocha - powiedziała po cichu Hermiona gdy rudowłosa zniknęła w dziurze pod portretem Grubej Damy. Przetarła dłonią oczy i odetchnęła głęboko.
- Nie przejmuj się - rzekł współczująco Harry.
- W jednej kwestii ma rację...o nim naprawdę właśnie tak wszyscy myślą. Widzą tylko cynizm i Mroczny Znak.
- Jakby w cynizmie było coś złego - zaśmiał się krótko. - Kiedyś też miałem o nim podobne zdanie, sama dobrze wiesz, a wystarczy tylko choć trochę lepiej go poznać by zweryfikować pogląd. Najłatwiej to krytykować. Ciekawe gdzie go wywiało dzisiaj...
- Yhym - mruknęła. Dobrze wiedziała, że Severus jest teraz w swoim gabinecie. Może znowu miał jakiś atak i cierpiał? Nawet jeżeli to nie dawał po sobie nic poznać, pewnie nawet wtedy gdy był sam. Tak bardzo chciała mu pomóc! W jakikolwiek sposób, a jak na złość każda kolejna strona z księgi próbowała ją przekonać, że nie ma takiej możliwości. Spojrzała na Harry'ego, który machał właśnie do Neville'a, zachęcając go by się do nich dosiadł. To nieprawda, że Severus nikogo nie miał. Miał Daniela, swojego najlepszego przyjaciela, miał ją, chociaż jeszcze nie miał pojęcia jak bardzo ona go kocha, ale najważniejsze - miał syna. I może Harry jeszcze o tym nie wiedział, ale to tylko kwestia czasu. Postrzeganie Severusa w sposób jaki przedstawiła Ginny nie wydawało jej się niezrozumiałe, ale jednocześnie było jej zupełnie obce. Kiedy go widziała czuła potrzebę wtulenia się i zniknięcia pod tą czarną peleryną, a nie czmychnięcia gdzieś ze strachem w oczach. Czuła się przy nim bezpieczna, była przy nim bezpieczna. Założyła nogę na nogę i sięgnęła po księgą, otworzyła ją na miejscu, w którym przerwała czytanie. Nerwy osób poddawanych klątwie zanikają po pewnym czasie, przestają spełniać swoją funkcję. Prowadzi to do stopniowego porażenia najpierw danych części ciała, najczęściej kończy się na porażeniu całkowitym. Uniosła wzrok. Zbiegowisko wokół głównych dowcipnisiów Hogwartu powiększyło się jeszcze bardziej, co chwilę oklaskując ich poczynania. Neville właśnie opowiadał Harry'emu o jakieś egzotycznej roślinie którą podarował mu stryjek. Severus miałby stracić czucie? Wiedziała, że o wiele bardziej wolałby umrzeć. A on przecież nie mógł umrzeć! Miał zobaczyć w niej kogoś więcej niż uczennicę. Miał ją pokochać. Miał pozwolić jej kochać siebie. Miał być szczęśliwy! Nawet jeżeli ofiary nie są już poddawane klątwie szkody wyrządzone organizmowi nie zanikają, a powiększają się z czasem. Jest to proces nieodwracalny i niemożliwy do spowolnienia. Niemożliwy, niemożliwe. Wszędzie widziała te słowa. Czytając je za każdym razem miała ochotę przekreślić początkowe trzy litery. Z irytacją czytała dalej. Co to znaczy, że niemożliwe? Kiedyś sądzono, że teleportacja jest niemożliwa i co? W końcu ktoś, kto nie wiedział, że coś jest niemożliwe, przyszedł i zrobił. Zatrzasnęła księgę.
- Zupełnie nie wiem do czego mu to będzie potrzebne, ale kazał mi i profesor Sprout wyhodować ogórki tasmańskie - mówił z przejęciem Neville.
- Ogórki tasmańskie? - zdziwił się brunet, pierwszy raz słyszał o czymś takim.
- Tak, są bardzo toksyczne i ciężko je uzyskać.
- Dziwne...ciekawe do czego chce je wykorzystać.
- Dobranoc - pożegnała się Hermiona.
Szybko wyszła z Pokoju Wspólnego, chłopcy odprowadzili ją wzrokiem i wrócili do przerwanej rozmowy.
music
Marlene Cooper była wyjątkową dziewczyną, to nie ulegało wątpliwości. Niezbyt wysoka, szczupła blondynka o zielonych oczach. Z bogatego domu. Rodzinie z tradycjami i o wyjątkowo czystej krwi. Urodzona Ślizgonka. Po Hermionie Granger najlepsza uczennica na roku. Przy tym piękna i wszechstronnie uzdolniona. Dawała sobie świetnie radę nawet na boisku quidditcha. Czy może więc dziwić, że spodobała się Draconowi? Podobała się każdemu, nawet spora część grona pedagogicznego miała do niej słabość. W tamten sobotni poranek obudziła się w niezbyt dobrym humorze. Ściągnęła z oczu opaskę nasenną i przeciągnęła się, ziewając. Energicznie zeskoczyła z miękkiego łóżka. Po wykonaniu szybkiej, porannej toalety przebrała się w czarne jeansy i białą, koronkową bluzkę. Związała długie włosy w koczek, zabrała torbę i wybiegła z pokoju. Niepokoiła się odrobinę o Dracona. Wiedziała, że po akcji w Ministerstwie wróci dopiero w nocy. Nie dojrzała go w Pokoju Wspólnym Slytherinu. Z całą pewnością właśnie był w Wielkiej Sali na śniadaniu, przed wyjściem do Hogsmeade. Zobaczywszy go leniwie spożywającego owsiankę odczuła ulgę. Był niezdrowo blady, przemęczony i widać było, że coś go trapi, ale przynajmniej nic mu się nie stało.
- Cześć - przywitał ją, kiedy zajęła miejsce tuż obok niego.
- Cześć - odpowiedziała, całując go przelotnie w policzek.
Nie rozmawiali. Zbyt wiele wścibskich uszu tylko czekało na ich pogawędki. Blaise Zabini i Pansy Parkinson, siedzący naprzeciwko, wpatrywali się w nich wyczekująco. Pansy była zazdrosna o Malfoya i nadal nie mogła pogodzić się z tym, że ten nigdy nie zwróci na nią uwagi. Nie mogła się równać z Marlene. Zupełnie inna liga. Sięgnęła po Proroka Codziennego, ale z pierwszej strony nie krzyczał żaden sensacyjny tytuł. No tak.
- Swojej dziewczynie też nie powiesz dlaczego cię wczoraj nie było? - zapytał Zabini, wgryzając się w bułkę.
- Odwal się, Blaise - warknął Draco. Nie miał ochoty na pyskówki, szczególnie po takim dniu jak ubiegły piątek.
- A skąd w ogóle przypuszczenie, że ja nie wiem dlaczego go nie było? - odezwała się Marlene z wyższością w głosie. Murzyn i dziewczyna o twarzy mopsa wytrzeszczyli na nich oczy. Również siedzący nieopodal Crabbe i Goyle nachylili się, aby lepiej słyszeć.
- To ty...wiesz? - burknęła Pansy.
- Tak cię to dziwi? - Uniosła brwi, mierząc ich spojrzeniem.
- No...dosyć tak.
- Jej mogłeś powiedzieć, a nam nie? - rzekł z wyrzutem Blaise.
- Nie musisz o wszystkim wiedzieć, Zabini.
- Słuchaj no...wszyscy dobrze wiemy co się teraz dzieje. Chociaż Prorok jeszcze o tym nie napisał, pewnie Knot ich powstrzymuje. I co? Mamy uwierzyć, że w ten sam dzień w którym Czarny Pan postanowił się ujawnić w Ministerstwie ty o tak sobie znikasz? I że to niby nie jest powiązane?
- Myśl co chcesz - Blondyn wzruszył ramionami.
- Malfoy, do cholery! Wszystkich nas to dotyczy! Wszyscy będziemy w to zamieszani i nie może sobie tak po prostu...
- Nie mów mi co mam robić, jasne? - warknął.
Wstał od stołu, chwycił Marlene za rękę i pociągnął za sobą. Miał już dość swoich przyjaciół. Myśleli, że wiedzą co się dzieje? Jak bardzo się mylili! Mieli bardzo mgliste pojęcie o aktualnej sytuacji a ich wyobrażenia były wyjątkowo dziecinne i naiwne. Sądzili, że Czarny Pan tak ot przejmie władzę i przekształci ich świat? A oni będą sobie siedzieć w wygodnym zamku i tylko z satysfakcją przyglądać się zmianom? Cóż za bzdury! Na zewnątrz, przed drzwiami wejściowymi do Hogwartu, zebrała się już grupka piątoklasistów i czwartoklasistów. Wszystkie roczniki zwykle wychodziły do miasta oddzielnie, kilkaset osób stanowiło niemały tłum. Czasami w grupkach. Poczuł na sobie czyjś wzrok. Rozejrzał się i dostrzegł patrzącego na niego Pottera. Prychnął z niezadowoleniem. Jeszcze tego tylko brakowało, żeby ten idiota zaczął wokół niego węszyć. Nie miał nawet pojęcia jak wielkie miał szczęście. W końcu Czarny Pan zrezygnował z polowania na niego. I w sumie dobrze, bo co do za cel dla kogoś tak potężnego jak on? Potter rzucał na niego ukradkowe spojrzenia, ale sam wyglądał jakby coś było z nim nie tak. Denerwował się? Malfoy prychnął, ten okularnik akurat nie miał czym się denerwować, to on wiedział tak naprawdę co to znaczy mieć zmartwienia. Ujął dłoń dziewczyny, przeszli razem na przód grupy, byle dalej od reszty Ślizgonów i Gryfonów. Szli w milczeniu, nawet zbytnio się sobie nie przyglądając. Mimo, że miał dopiero szesnaście lat, Draco czuł się jakby miał o wiele więcej. Pogoda była ładna, chociaż tyle, pomyślał. Zerknął przez ramię na grupkę Puchonów, którzy śmiali się właśnie z czegoś. Niech się śmieją, niech korzystają z ostatnich dni spokoju. Gdy tylko weszli do miasta wszyscy rozeszli się w swoje strony. Draco i Marlene przeszli szybko kilka mniejszych uliczek, kierując się w stronę parku. Dziewczyna usiadła na jednej z ławek, założyła nogę na nogę i utkwiła wyczekujące spojrzenie bystrych oczu w chłopaku.
- Tutaj możemy rozmawiać - powiedziała spokojnie.
Malfoy przechadzał się w kółko, jakby nie mógł ustać ani usiedzieć na miejscu. Zatrzymał się po chwili, przymknął oczy i odetchnął głęboko. Usiadł koło niej.
- Ciężko mi zebrać myśli...- westchnął.
- Wcale mnie to nie dziwi. Może powiedz po kolei? Razem z Snapem i Granger wyszliście z zamku i...?
- Snape dał mi pelerynę niewidkę, potem deportowałem się pod Ministerstwo. Tam już oczywiście czekał na mnie ojciec.
- Znowu robił ci jakieś wyrzuty? - w jej głosie można było wyczuć troskę. Rzadko martwiła się o kogokolwiek, toteż tym bardziej podkreślało to powagę sytuacji.
- Nie do końca...zabrał mnie do środka ja już się ta cała akcja zaczęła. Byliśmy w jakimś korytarzu niedaleko atrium. Kazał mi obezwładnić jakiegoś pracownika, a potem... - przerwał, przygryzł usta i odwrócił głowę.
- Potem? - dopytała cicho.
- On...zaczął o tym, że ustalił z Czarnym Panem, że musi ze mną wszystko omówić...pokazać...przygotować.
- Co to ma znaczyć?
- Bo...ojciec chce żebym został Śmierciożercą - powiedział na wdechu.
- Draco, o tym wiem...
- Wiem, że wiesz! - krzyknął. - Przepraszam - dodał szybko, widząc jej karcące spojrzenie. - Przepraszam, ale już nie wytrzymuje z tych nerwów.
- Myślałam, że ty też chcesz nim zostać?
- Tak, chciałem...chcę? Ja...
- Coś się zmieniło?
- Ja...po prostu miałem chyba trochę fałszywe wyobrażenie o tym jak to wygląda.
Dziewczyna przez chwilę przyglądała się mu, nic nie mówiąc. Powinien chociaż trochę przytyć. Szara cera, podkrążone oczy, zapadłe policzki, wyglądał na chorego.
- Wydawało ci się, że to zabawa?
- Nie, nie...myślałem, że...sprawianie innym bólu nic nie kosztuje. Że po prostu czerpiesz z tego przyjemność i tyle. A wczoraj...ojciec kazał mi torturować tego gościa.
Marlene położyła dłoń na jego ramieniu i zacisnęła lekko.
- Nie dałeś rady?
- Właśnie nie do końca. Wypowiadałem tę klątwę, mierzyłem w niego różdżką, ale nic się nie działo. Ojciec zaczął wyzywać mnie od nieudaczników i słabeuszy. Zrobił jakiś wykład o tym, że muszę naprawdę chcieć zadać ból, a skoro nie chcę zadać bólu to jakim prawem uważam się za jego syna?
Zamknął oczy, westchnął. A najlepsze przecież było później...
- Co dalej?
- Wrzeszczał tak na mnie, wpadł w jakiś szał kompletny, na szczęście wtedy Czarny Pan zaczął przemawiać, opanował się i kazał mi słuchać.
- Długo mówił?
- Nie, krótko, konkretnie... Miałem już tego dość, chciałem tylko stamtąd wyjść. Ale nie mogłem. Ojciec chciał widzieć jak torturuje tego mężczyznę, z każdą niezbyt udaną próbą on krzyczał na mnie coraz głośniej, a ja coraz bardziej się stresowałem.
Obok nich przeszła właśnie grupka roześmianych trzecioklasistek. Marlene od niechcenia poprawiła grzywkę i przez moment przyglądała się mijającym ich osobom. Rozpięła guziki kurki tylko po to, by zrobić coś z rękami.
- Zabiłeś go? - zapytała niespodziewanie spokojnie, jakby mówiła o pogodzie.
- Nie. Nie potrafiłem. W końcu ten Cruciatus zaczął mi w miarę wychodzić, ale ojciec się wściekł i sam go dobił. Następnie...zabrał mnie z Ministerstwa...deportowaliśmy się do jakiejś mugolskiej wioski...i...ojciec powiedział, że muszę się w końcu nauczyć odpowiednio postępować...wdarliśmy się do jakiegoś domu i...
- Tak?
- Kazał mi ich zabić - dokończył po chwili ciszy.
MUSIC
Harry, Hermiona i Luna weszli do zatłoczonych Trzech Mioteł pozytywnie podekscytowani. Od razu zobaczyli przy jednym ze stolików samotnie siedzącą Ritę Skeeter. Dziewczyny skierowały się w tamtą stronę, a on podszedł jeszcze do baru by zamówić trzy piwa kremowe. Czuł lekką tremę. Wszystko co powie zostanie opublikowane w poniedziałkowym numerze Żonglera. Zabrał kufle i udał się do stolika.
- I co? Ja mam to zrobić za darmo? - oburzyła się Rita. Brak zatrudnienia nie wpłynął na jej wygląd ani pewność siebie. Blond loki były jak zwykle starannie ułożone, a intensywnie fioletowa garsonka opinała jej wyrzeźbione ciało.
- Oczywiście - powiedziała z satysfakcją Luna.
- Może to cię czegoś nauczy - dodała Hermiona.
- Już ci nie wystarczy ty napuszona dziewucho, że przez ciebie nie mogę pisać dla Proroka? - warknęła.
- Po tym co przez ciebie musiały przecierpieć ofiary twoich artykułów...należało ci się.
- A tobie należy się porządny prztyczek w nos! Ona zawsze się tak wtrąca w nieswoje sprawy? - spytała Harry'ego.
- Nie jesteśmy tutaj po to by rozmawiać o mnie - powiedziała Gryfonka zanim Harry zdążył się odezwać.
- Jesteśmy tutaj po to by zrobiła pani wywiad z Harrym. Nic więcej - przypomniała Ricie Luna.
- Jasne, jasne... - mruknęła, szukając w kolorowej torebce notatnika i pióra. - No dobra? Więc co, ty chcesz żeby opisała twoje wrażenie po rzekomym powrocie Tego-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać?
- Nie, chcę żebyś opisała jak wyglądał powrót Voldemorta, którego byłem świadkiem w zeszłym roku - poprawił ją Harry.
- Tylko bez mącenia! Żadnych kłamliwych tytułów - Hermiona upiła łyk piwa kremowego i utkwiła wzrok w dziennikarce.
- Właśnie, to porządna gazeta, a nie jakiś szmatławiec.
- Ale masz menadżerki, Potter - stwierdziła Skeeter, taksując Lunę spojrzeniem.
- Możemy zaczynać?
- A mam jakieś wyjście? - westchnęła blondynka.
- Nie - powiedziały naraz Hermiona i Luna.
Harry uśmiechnął się do nich i zaczął mówić. Opowiedział pokrótce o całym trzecim zadaniu. O labiryncie. O tym jak pomógł Cedrikowi. Przypominanie sobie tego już nie sprawiało mu bólu. Przygotował się na ten wywiad psychicznie, chciał powiedzieć prawdę. To, co się wydarzyło. Bez zbędnych emocji. Mówił o tym jak namówił Cedrika do tego, by razem chwycili Puchar. Kiedy poczuł charakterystyczne szarpnięcie w okolicach pępka już wiedział, że coś jest nie w porządku. Najpierw myśleli, że to jakiś kolejny etap trzeciego zadania. Ale właśnie wtedy usłyszeli 'Zabij niepotrzebnego'. Cedrik padł na ziemię i nigdy więcej się nie poruszył. W tym momencie Harry przerwał na chwilę. Zdawał sobie sprawę z tego jak wielkiego szumu mogą narobić jego słowa. Kontynuował dalej. Wyznał jak został przywiązany do nagrobka ojca Voldemorta. O tym jak Peter Pettigrew wrzucił dziwne zawiniątko do wielkiego kotła, jak wyjął z ziemi szczątki Thomasa Riddle'a, jak odciął sobie lewą dłoń. Rita w pewnym momencie przestała mu rzucać kpiące spojrzenia i skoncentrowała się tylko i wyłącznie na notowaniu, wtrącając co jakiś czas jakieś pytanie. Hermiona chociaż słyszała opowieść Harry;ego już wielokrotnie tak i tym razem zrobiła na niej wrażenie. Harry mówił o tym jak Tom Riddle odzyskał ciało. O tym jak opowiedział mu jego dzieje rodzinne. Jak wezwał swoich sprzymierzeńców. Jak z nimi rozmawiał. Powiedział o tym jak Voldemort chciał z nim walczyć. Jak udało mu się zerwać połączenie wytworzone pomiędzy różdżkami. Jak chwycił Cedrika i Puchar, wracając na szkolne boisko.
- Ilu ich było? Tych którzy odpowiedzieli na jego wezwanie? - spytała Rita.
- Kilkudziesięciu.
- Pamiętasz jakieś nazwiska?
- Tak.
- No więc? - zerknęła na niego zachęcająco.
- Crabbe...Nott...Mucliber...Goyle...Dołohow...Rosier...Macnair...Avary...- wyliczał opanowanym głosem.
- I?
- Lucjusz Malfoy.
- Profesorze? - odezwała się ze strachem.
Podniosła rękę, jakby chciała złapać go za ramię, ale jej dłoń zatrzymała się w połowie drogi. Severus przez minutę nie wykonał żadnego ruchu. Z obawy, że znowu zemdleje. Dopiero po paru minutach potrząsnął lekko głową i otworzył oczy. Pierwsze co go uderzyło to to, że stała tak blisko niego. Zbyt blisko. Mógł wręcz policzyć malutkie piegi na jej policzkach. Odruchowo cofnął się i z ulgą poczuł, że ból minął. Przetarł twarz ręką. Dziewczyna patrzyła na niego niepewnie.
- Profesorze... - zaczęła cicho. Przygryzała usta i mrużyła oczy, próbując poskładać w myślach wszystkie elementy w jedną całość układanki.
- Nie interesuj się, Granger - burknął. Znów czując pewność w nogach, przeszedł przez pokój i usiadł na jednym z ciemnych foteli. Ona stała wciąż w tym samym miejscu.
- Ale...
- Prosiłem cię o jakiekolwiek komentarze?
- Przyzna pan, że to niepokojące. Ja tylko się...- przerwała wpół zdania, gryząc się w język. Wróciła powoli na swoje miejsce, utkwiwszy wzrok w podłodze.
- Ty tylko się...co? - dopytał, bez okazania większego zainteresowania.
Zwiesiła głowę ze zrezygnowaniem. Dlaczego zadawał jej takie pytania. Czy to możliwe by w ogóle się nie domyślał? Jeżeli taka była prawda to musiał mieć klapki na oczach. Możliwe, że doskonale zdawał sobie sprawę z jej pobudek, a bawił się sytuacją, obserwując jak bardzo ją to męczy. To by do niego pasowało. Wyprostowała się i spojrzała na niego. Nie, on zdecydowanie nie miał pojęcia o jej uczuciach. Widziała to wyraźnie w tych czarnych i zimnych oczach.
- Martwię - odparła, pewniejszym już głosem.
- Dlaczego? - spytał spokojnie. Takim tonem jakby rozmawiali o pogodzie za oknem. Tylko że tutaj nie było okien.
- Bo...- w myślach szukała jakiejkolwiek sensownej wymówki. Chociaż czuła, że gdyby odpowiedziała: 'Bo się zakochałam' to on spojrzałby na nią jak na idiotkę, która sobie z niego kpi. Za nic nie przyjąłby tego na poważnie. -...jest pan ojcem mojego najlepszego przyjaciela? - Skarciła się w duchu za nieodpowiedni szyk. Powiedziała to tak jakby się go pytała czy takie wytłumaczenie mu pasuje. Podobnym tonem Ronald zawsze odpowiadał na pytania nauczycieli.
- Aha.
Czyli jednak teoria ojcowska. Wiedział już, że wcale nie była prawdziwa. Jak mogła się martwić o ojca swojego najlepszego przyjaciela, biec mu w panice na ratunek, skoro nie miała wtedy pojęcia, że jest on ojcem jej najlepszego przyjaciela? To przeczyło logice. Znów poczuł niepokój. Niby teoria Dumbledore wydawała się zbyt naciągana, ale jednak...nie mógł mieć pewności. Była najlepsza, była blisko Harry'ego. Drops mógł chcieć to wykorzystać, mógł chcieć żeby go szpiegowała. I chociaż intuicja mówiła swoje, to nie mógł pozbyć się wrażenia, że to wcale nie było niedorzeczne.
- Profesorze? - Wyrwała go z zamyślenia. Zerknął na nią spode łba. Nieufnie. - Co teraz będzie?
Odetchnął głęboko. Sam bardzo chciałby wiedzieć co teraz będzie. Zerknął na zegarek.
- Niedługo jak zacznie się obiad, odprowadzę cię do Wieży Gryffindoru. Wszyscy będą w Wielkiej Sali więc nie narazisz się na niewygodne pytania. Na pewno wiele osób zauważyło, że ciebie nie było na tych lekcjach.
- No wlaśnie...dlaczego mnie na nich nie było? Wydaje mi się, że nie powinnam mówić prawdy w tym wypadku.
- Możesz powiedzieć, że źle się czułaś - zasugerował, wzruszając ramionami.
- I nie poszłam do Skrzydła Szpitalnego?
- Może po prostu bolał cię brzuch bo masz okres? Z taką dolegliwością nie musiałaś iść do Skrzydła Szpitalnego.
- No tak...tylko że przy tak błahej dolegliwości nie zamykałabym się w pokoju. To znaczy...Harry na pewno mnie szukał, musiał zauważyć, że nikt nie otwiera.
- Granger, czy ja muszę za ciebie myśleć? - warknął, nieco zirytowany. - Mogłaś zasnąć - dodał po chwili, trochę mniej wrogim tonem.
- Mogłam - przyznała.
Milczeli przez chwilę. Hermiona bardzo dobrze się czuła w jego towarzystwie, chociaż był taki nieprzyjemny. Trudno by miał inny stosunek do świata po tym czego doświadczył. Miała ochotę podejść do niego i wtulić się w silne ramiona, na których wyniósł ją z Ministerstwa. Pachniał dokładnie tak samo jak jej amortencja. Uśmiechnęła się lekko. Zupełnie nie wiedziała na podstawie czego Daniel opierał swój optymizm w tej sprawie, ale miała nadzieję, że ma rację.
- A Draco? Jego nieobecność też na pewno została zauważona.
- O niego też się martwisz? - zakpił ze złośliwym uśmieszkiem na kształtnych ustach.
- Nie!
- Pan Malfoy będzie miał bardzo dobre usprawiedliwienie. I na twoim miejscu nawet nie próbowałbym się dowiedzieć jakie - rzekł, posyłając jej ostrzegawcze spojrzenie. Tym tylko jeszcze bardziej zwiększył jej ciekawość, ale nie dała po sobie tego poznać.
- Wie pan...tak naprawę to pytając co dalej będzie myślałam o ogólnej sytuacji politycznej i społecznej - powiedziała po chwili.
- Tak jak powiedział Czarny Pan...będzie walczył o władzę - stwierdził beznamiętnie. W prawej dłoni obracał bezwiednie różdżkę. - Wszelkimi środkami.
- To było przerażające. To znaczy...on ma niesamowitą charyzmę gdy przemawia, ale...to było też takie jakby nierzeczywiste.
Severus spojrzał na nią, unosząc lekko brwi.
- Czy...- zawahała się. - są jakieś szanse na to, że mu się to nie uda?
- Jak doskonale wiesz, dyrektor próbuje go powstrzymać, jednak działa zbyt opieszale i w sposób niezorganizowany. Widziałaś jak to wyglądało. To właśnie dzięki dokładnemu zaplanowaniu całej akcji udało się tak szybko to przeprowadzić. Dumbledore ma nieprawdziwe wyobrażanie o Czarnym Panu. Sądzi, że jego jedynymi ambicjami jest zabić nastoletniego chłopca i tyle czarodziejów mugloskiego pochodzenia ile tylko się da. A to bardzo przestarzałe informacje.
- Nie chce zabijać?
- A na co mu pole zwłok? - rzekł spokojnie.
- Hm. No tak - mruknęła, zamyślając się.
Nie. Dumbledore wcale nie wykorzystywał jej do inwigilowania go. Być może coś takiego planował, ale Hermiona nie przystała na to. Przeczesała dłońmi brązowe fale, chyba tylko po to, by zrobić coś z dłońmi. Była zbyt szczera, zbyt uczciwa. Uspokoił się trochę. Jeszcze chwila i od tego grania na dwa fronty dostanie jakiejś paranoi. Już teraz wszędzie widział spiski. W jego sytuacji to naturalne, że miał oczy i uszy szeroko otwarte i był wyczulony na każde nietypowe zachowanie ludzi wokół niego, jednak musiał uważać, aby nie przesadzić. W tym, za tym co robiła ta dziewczyna ewidentnie coś się kryło, ale czuł, że nie powinien tego roztrząsać. W końcu prędzej czy później każda prawda wyjdzie na jaw.
Harry z irytacją mieszał w misce z płatkami. Nie to, żeby nie miał apetytu. Bardzo lubił musli z suszonymi owocami i mlekiem. Był zdenerwowany niedoinformowaniem. Wiedział, że coś się działo, ale nawet nie mógł o tym z nikim porozmawiać. Luna wysłuchała go, ale sama nie widziała potrzeby rozwodzenia się nad sytuacją skoro i tak nic nie wiedzieli. W jej opinii należało po prostu czekać. Znów poczuł się ignorowany przez otoczenie. Ron w szpitalu, Hermionę gdzieś wcięło. Snape znikł jak kamfora, a jak on to oczywiście i Sauvage. No i jeszcze Lockhart! Czy on i Luna byli jedynymi osobami, które miały wrażenie, że stało się poważnego? Rozejrzał się po Wielkiej Sali. Ogromne pomieszczenie wypełnione było setkami uczniów, żartującymi, rozmawiającymi, w mniej lub bardziej spokojnej atmosferze spożywającymi kolację. Odrzucił łyżkę na blat stołu i odchylił się na krześle. Coś powstrzymywało go przed zaczepieniem opiekunki Gryffindoru. Doskonale znał jej podejście. I tak nic by mu nie powiedziała. Zerknął na stół nauczycielski. Poczuł przykre ukłucie widząc puste miejsce Hagrida. Miał nadzieję, że misja jego i Madame Maxime przebiega zgodnie z ich planami. Nie było również Dumbledore'a. To akurat go nie zdziwiło. Otworzył usta, starając się oddychać głęboko i równomiernie. Złość wrzała w nim coraz bardziej. Zrezygnował z jedzenia i wstał od stołu, nawet nie zasuwając za sobą krzesła. Szedł szybko w stronę dormitorium Gryffindoru. Chciał żeby ten dzień już się skończył. Jutro wyjście do Hogsmeade, wywiad dla Żonglera z Ritą Skeeter. Wcześniej zamierzał przed snem przypomnieć sobie wszystkie szczegóły z czerwcowej przygody. Po raz kolejny to przeżyć. Był jednak w takim nastroju, że jedyne o czym marzył to beztroska kraina snów. Warknął 'Miodojad!' do Grubej Damy i wszedł do Pokoju Wspólnego. Nikt nie zwrócił na niego uwagi, ponieważ wszyscy byli zbyt pochłonięci oglądaniem nowych pokazów Freda i George'a. Nie miał ochoty na dowcipy toteż minął całe widowisko bez zainteresowania. Dostrzegł jedną z niewielu osób, które nie podziwiały właśnie Freda zamieniającego się w kruka, po zjedzeniu granatowego cukierka.
- Cześć - syknął, stając przed brązowowłosą dziewczyną, całkiem pochłoniętą lekturą książki. 'Zaklęcia niewybaczalne i ich skutki nieuleczalne'. Uniosła głowę i przymknęła księgę.
- Och, Harry! Cześć, dobrze, że...
- Mogłabyś mi z łaski swojej powiedzieć co się na różowe bokserki Merlina wyprawia?! - krzyknął. Parę osób odwróciło się w ich stronę, ale spostrzegłszy, że to znowu tylko 'ten Potter', stracili ciekawość. Harry powtórzył sobie kilka razy w myślach tekst Snape'a o dyscyplinowaniu umysłu i kontrolowania emocji.
- Myślisz, że Merlin nosił różową bieliznę? - zaśmiała się, odkładając książkę na siedzenie obok.
- Hermiono...- jęknął, opadając na fotel na przeciwko niej. - Co się stało? I nie mów mi, że nic, nie jestem ślepy. Zniknęłaś gdzieś, szukałem cię dosłownie w całym zamku. Oprócz ciebie wsiąkł gdzieś Sauvage, Snape i Lockhart! Dumbledore'a oczywiście też nie ma. Jak teraz o tym myślę to nie pamiętam żeby Malfoy był obecny na wszystkich lekcjach. Czy byłabyś tak uprzejma i...
- Harry! - przerwała mu. - Nic się nie stało. To znaczy, nic mi się nie stało. Po prostu źle się czułam dlatego wróciłam do dormitorium.
- Dlaczego nie do Skrzydła Szpitalnego? - zapytał, unosząc brwi.
- No wiesz, my kobiety czasami po prostu musimy trochę pocierpieć - wyjaśniła z lekkim uśmiechem.
- Aaa. No tak. Ale przecież pukałem do twojego pokoju.
- Spałam. Przykro mi, że się martwiłeś, przepraszam - odparła ze skruchą w głosie.
Spojrzał na nią. Westchnął. Nie powinien się tak denerwować.
- To ja przepraszam, że się uniosłem. Skoro tak to pewnie nie masz pojęcia dlaczego nie ma innych...
- Niestety nie - skłamała cicho.
Chłopak przetarł dłońmi oczy i odetchnął głęboko. Rozluźnił nieco czerwono-złoty krawat i pokręcił głową. Dobrze, że chociaż ta jedna zagadka się rozwiązała.
- Jutro wywiad - zagadała dziewczyna. Zależało jej, żeby wyprowadzić rozmowę z tych niebezpiecznych wód. Nie cierpiała nie mówić mu prawdy, ale nie miała innego wyjścia.
- Taaak - mruknął przeciągle. - Dobrze robię, prawda?
- Masz jakieś wątpliwości?
- Nie, właściwie to nie, ale...dziwnie się z tym czuję - mruknął, wzdychając. - Przypominając sobie tamtą noc. Śmierć Cedrika. Czuję się za nią pośrednio odpowiedzialny, wiesz?
- Harry...- zaczęła, nie bardzo wiedząc co powiedzieć.
- Ta cała pułapka została zastawiona z mojego powodu. W dodatku namówiłem go abyśmy razem złapali ten przeklęty puchar. Gdy sobie to przypomnę to...- przerwał. Przymknął oczy.
- To nie jest twoja wina. Stało się, nic już na to nie poradzimy. Przeżywasz to?
- Nie, nie. Nie. Po prostu ciężko mi o tym myśleć.
Hermiona nie zdążyła się ponownie odezwać gdyż właśnie podeszła do nich Ginny. W ręku trzymała otwartą kopertę. Wyglądała na rozbawioną.Długie włosy upięte miała w koczek. Usiadła obok Hermiony z tajemniczym uśmiechem na ustach i błyskiem w oczach.
- Słuchajcie! Dostałam list od rodziców - oznajmiła takim tonem jakby to było jakieś niesamowitej rangi wydarzenie.
- Wiadomo co z Ronem? - zainteresował się Harry. Wyprostował się na fotelu i złączył dłonie. Hermiona zerknęła na Ginny z umiarkowanym zainteresowaniem. Wciąż miała do Ronalda żal za jego kierowane do niej obraźliwe słowa i zachowanie.
- Mniej więcej. Lekarze wybudzili go i doprowadzili do w miarę użytecznego stanu, ale ten nie odzywa się ani słowem. Mówią, że jest cały czas w szoku, ale to przejdzie. Niedługo chcą mu zapewnić tylko jakieś rozmowy z psychologiem i to wszystko bo fizycznie nie ma zbyt wielkich obrażeń - mówiła beznamiętnym tonem.- Rodzice tylko martwią się co z jego SUMami.
- Wcale się nie dziwię, że się martwią - mruknęła Hermiona. - Przecież z próbnych nie zaliczył ani jednego!
- Ale co dalej? To znaczy że nie będzie podchodził do egzaminów? - zapytał chłopak z wyraźnym niepokojem.
- No właśnie nie wiedzą. Oczywiście mama bardzo by chciała by normalnie wrócił za miesiąc do szkoły i w terminie zdał wszystkie egzaminy. Ojciec, wiadomo też by chciał by wszystko przebiegło normalnym trybem, ale nie uważa że to będzie jakaś tragedia jeżeli stanie się inaczej. - Zerknęła na list. - Mama zwróciła się z prośbą do Dumbledore'a o jakąś pomoc i poradę w tej kwestii. On powinien coś wymyślić.
- A pff - prychnęła Hermiona. Harry westchnął i przewrócił oczami. Panna Weasley spojrzała na nich ze zdziwieniem.
- Co? Uważacie, że nie?
- Po prostu...jakiś czas temu straciłem ogromną część mojego zaufania do dyrektora i wolałbym na nim nie polegać - wyjaśnił, wzruszając ramionami.
- Ja to samo.
- No co wy? Przecież to...
- Dumbledore! Taki potężny, taki władczy! Może nawet za bardzo? - Hermiona założyła ręce na biust i skrzywiła się z niesmakiem.
- Za bardzo?
- Ginny, pamiętasz to zebranie Zakonu na które nas zaprosił? - spytał brunet.
- No...tego się nie da chyba zapomnieć.
- Właśnie! Przecież dla niego życie ludzkie nie ma zupełnie wartości! Tak długo mu na nas zależy jak długo jesteśmy mu do czegoś potrzebni.
- Nie no...moment. A do czego ty mu jesteś niby potrzebny?
- Jeszcze nie wiem, ale pewnie z czasem się dowiem. Trzyma mnie przy życiu do jakiegoś konkretnego momentu. A tak dokładniej to nie on tylko Snape. Bez Snape'a to już dawno byłbym martwy - powiedział, całkowicie przekonany o prawdziwości wypowiadanych słów.
- Oj, daj spokój. Myślę, że ma taki stosunek do Snape'a bo...no...trudno mieć inny do kogoś takiego, nie?
- Takiego czyli jakiego? - burknęła Hermiona z lekkim wyrzutem w głosie. Harry zerknął na nią i uśmiechnął się nieznacznie. Gwar pozostałych Gryfonów przebywających w Pokoju Wspólnym wzmógł się nagle. To George wykonał jakąś nową, zapierającą dech w płucach sztuczkę.
- Wrednego? Chodzi mi to, że on nikogo nie szanuje. Jemu na nikim nie zależy, więc no...z takim kimś ciężko nawet rozmawiać a co dopiero polubić.
- Daniel go lubi - wtrącił Harry.
- Bo Sauvage to Sauvage. Wszyscy wiemy, że nie jest do końca normalny. Zresztą...kto by był z jego doświadczeniem? Osobiście nic specjalnego do Snape'a nie mam, ale przyznacie, że raczej nie jest kimś po którego śmierci byśmy płakali.
- Nie - odpowiedzieli jednocześnie.
- Aha. No okej. Ja bym nie płakała - stwierdziła, nieco zdziwiona ich reakcją.
- Ginny...gdyby na miejscu Snape'a był ktokolwiek inny...Dumbledore zachowałby się tak samo. Byłaś tam! W ogóle cię to nie ruszyło, że...no na litość Merlina, przecież on tam umierał! Gdyby nie Daniel, to, że mają taką samą grupę krwi, jego zaradność...
- Twoja też - przypomniała mu Hermiona. Zarumienił się delikatnie.
- No może moja też - powiedział cicho. - Przecież on mu musiał tę krew dosłownie wpompować do środka. To było przerażające! A na naszym ukochanym dyrektorze nie zrobiło to zupełnie wrażenia. Nic! On chciał tylko swoje nowinki z obozu Śmierciożerców i tyle! Idź człowieku umierać gdzie indziej...
- Właśnie, Harry. Myślę, że dyrektor miał taką postawę ze względu na to z kim miał do czynienia. Snape to nie jest dobry człowiek. To nie jest obrońca uciśnionych. Śmierciożerca, oto kim jest. W porządku, może teraz działa dla Zakonu, ale pewnie tylko dlatego, że mu się to w jakimś stopniu opłaca. Gdy zniknął Sami-Wiecie-Kto to była jego jedyna deska ratunku przed Azkabanem. To morderca, z własnego wyboru. Morderców się nie żałuje.
- Ale on...- zaczęła Hermiona.
- Co? Że się poświęca? Że żyje w ciągłym zagrożeniu? Ma z tego wymierne korzyści i tyle. Skoro jemu nie zależy na czyimkolwiek życiu to dlaczego komukolwiek ma zależeć na jego?
- Ale to jest człowiek, każdy popełnia jakieś błędy i nie sądzę by... - spróbował Harry, ale dziewczyna szybko mu przerwała.
- Harry, o Sam-Wiesz-Kim też byś powiedział, że popełnił błąd? Snape też zabijał! Wszyscy ci ludzie którzy stracili przez niego życie byli czyimiś rodzicami, czyimiś dziećmi! Nie chcę żebyście pomyśleli, że mówię jak Ron. Nie mam Snape'a za kretyna, bo nim nie jest. Widzę po prostu, że gdyby nie Dumbledore to on siedziałby w Azkabanie z podobnymi sobie złoczyńcami, to wszystko.
- Nie, nie powiedziałbym tak o Voldemorcie, ale Snape to nie jest...
- Właśnie myślę, że jest nawet gorszy. Bo Sami-Wiecie-Kto robił to wszystko dla jakiegoś konkretnego celu, władzy czy czego on tam chciał. A Snape? Dla zwykłej przyjemności.
Hermiona przymknęła oczy i pokręciła nieznacznie głową. Słowa przyjaciółki sprawiały jej ból. Miała świadomość, że dziewczyna do pewnego stopnia miała rację, ale ona kochała tego człowieka i nie była w stanie myśleć o nim w taki sposób.
- Nie znam go na tyle dobrze żeby wiedzieć dlaczego przystał do Voldemorta, ale sądzę, że musiał...
- Tego chcieć. Powszechnie wiadomo, że ma ten Mroczny Znak z własnej woli. Nikt go nie zaciągał tam na siłę. Macie jakieś dziwne klapki na oczach, koniecznie chcecie widzieć w nim kogoś wartościowego, zupełnie nie rozumiem dlaczego.
- Według mnie jest bardzo wartościowy - szepnęła Hermiona. Harry spojrzał na nią i dostrzegł łzy w jej brązowych oczach.
- Pewnie będziecie jedynymi gośćmi na jego pogrzebie. Bo nie ulega chyba wątpliwości, że prędzej czy później ktoś go zabije, to w końcu szpieg. A, no tak, jeszcze Sauvage przyjdzie...chociaż nie, pewnie jak się tylko dowie o takiej sytuacji to popełni samobójstwo stwierdziwszy, że nie ma po co żyć - mówiła z kpiącym uśmieszkiem. - To mogą być dwa pogrzeby za jednym razem - przyszłoby o wiele więcej osób, w końcu Daniela wszyscy uwielbiają.
- Ginny, nie chcę cię przekonywać do Snape'a, ale ja mu zawdzięczam życie. Nie umiem i chyba nawet nie chcę patrzeć na niego tak jak ty.
- Tak go widzą wszyscy, Harry. On nie ma nikogo. Na pewno ma tylko rodziców, ale raczej go nie kochali, nie? Sauvage'owi z jakichś dziwnych przyczyn na nim zależy i tyle. Nikomu innemu na nim nie zależy i nikt go nie kocha. Nie jest dla nikogo ważny więc co się dziwić reakcji dyrektora? Ufam, że Dumbledore coś wymyśli dla Rona, jak zawsze pomoże i w końcu będzie dobrze - dodała na zakończenie. Z drugiego końca Pokoju wspólnego machał do niej Dean, najwyraźniej chciał gdzieś z nią iść. Wstała z sofy i uśmiechnęła się do nich.- Ja idę na spacer, miłego wieczoru.
- Zapewniam cię, że ktoś go jednak kocha - powiedziała po cichu Hermiona gdy rudowłosa zniknęła w dziurze pod portretem Grubej Damy. Przetarła dłonią oczy i odetchnęła głęboko.
- Nie przejmuj się - rzekł współczująco Harry.
- W jednej kwestii ma rację...o nim naprawdę właśnie tak wszyscy myślą. Widzą tylko cynizm i Mroczny Znak.
- Jakby w cynizmie było coś złego - zaśmiał się krótko. - Kiedyś też miałem o nim podobne zdanie, sama dobrze wiesz, a wystarczy tylko choć trochę lepiej go poznać by zweryfikować pogląd. Najłatwiej to krytykować. Ciekawe gdzie go wywiało dzisiaj...
- Yhym - mruknęła. Dobrze wiedziała, że Severus jest teraz w swoim gabinecie. Może znowu miał jakiś atak i cierpiał? Nawet jeżeli to nie dawał po sobie nic poznać, pewnie nawet wtedy gdy był sam. Tak bardzo chciała mu pomóc! W jakikolwiek sposób, a jak na złość każda kolejna strona z księgi próbowała ją przekonać, że nie ma takiej możliwości. Spojrzała na Harry'ego, który machał właśnie do Neville'a, zachęcając go by się do nich dosiadł. To nieprawda, że Severus nikogo nie miał. Miał Daniela, swojego najlepszego przyjaciela, miał ją, chociaż jeszcze nie miał pojęcia jak bardzo ona go kocha, ale najważniejsze - miał syna. I może Harry jeszcze o tym nie wiedział, ale to tylko kwestia czasu. Postrzeganie Severusa w sposób jaki przedstawiła Ginny nie wydawało jej się niezrozumiałe, ale jednocześnie było jej zupełnie obce. Kiedy go widziała czuła potrzebę wtulenia się i zniknięcia pod tą czarną peleryną, a nie czmychnięcia gdzieś ze strachem w oczach. Czuła się przy nim bezpieczna, była przy nim bezpieczna. Założyła nogę na nogę i sięgnęła po księgą, otworzyła ją na miejscu, w którym przerwała czytanie. Nerwy osób poddawanych klątwie zanikają po pewnym czasie, przestają spełniać swoją funkcję. Prowadzi to do stopniowego porażenia najpierw danych części ciała, najczęściej kończy się na porażeniu całkowitym. Uniosła wzrok. Zbiegowisko wokół głównych dowcipnisiów Hogwartu powiększyło się jeszcze bardziej, co chwilę oklaskując ich poczynania. Neville właśnie opowiadał Harry'emu o jakieś egzotycznej roślinie którą podarował mu stryjek. Severus miałby stracić czucie? Wiedziała, że o wiele bardziej wolałby umrzeć. A on przecież nie mógł umrzeć! Miał zobaczyć w niej kogoś więcej niż uczennicę. Miał ją pokochać. Miał pozwolić jej kochać siebie. Miał być szczęśliwy! Nawet jeżeli ofiary nie są już poddawane klątwie szkody wyrządzone organizmowi nie zanikają, a powiększają się z czasem. Jest to proces nieodwracalny i niemożliwy do spowolnienia. Niemożliwy, niemożliwe. Wszędzie widziała te słowa. Czytając je za każdym razem miała ochotę przekreślić początkowe trzy litery. Z irytacją czytała dalej. Co to znaczy, że niemożliwe? Kiedyś sądzono, że teleportacja jest niemożliwa i co? W końcu ktoś, kto nie wiedział, że coś jest niemożliwe, przyszedł i zrobił. Zatrzasnęła księgę.
- Zupełnie nie wiem do czego mu to będzie potrzebne, ale kazał mi i profesor Sprout wyhodować ogórki tasmańskie - mówił z przejęciem Neville.
- Ogórki tasmańskie? - zdziwił się brunet, pierwszy raz słyszał o czymś takim.
- Tak, są bardzo toksyczne i ciężko je uzyskać.
- Dziwne...ciekawe do czego chce je wykorzystać.
- Dobranoc - pożegnała się Hermiona.
Szybko wyszła z Pokoju Wspólnego, chłopcy odprowadzili ją wzrokiem i wrócili do przerwanej rozmowy.
music
Marlene Cooper była wyjątkową dziewczyną, to nie ulegało wątpliwości. Niezbyt wysoka, szczupła blondynka o zielonych oczach. Z bogatego domu. Rodzinie z tradycjami i o wyjątkowo czystej krwi. Urodzona Ślizgonka. Po Hermionie Granger najlepsza uczennica na roku. Przy tym piękna i wszechstronnie uzdolniona. Dawała sobie świetnie radę nawet na boisku quidditcha. Czy może więc dziwić, że spodobała się Draconowi? Podobała się każdemu, nawet spora część grona pedagogicznego miała do niej słabość. W tamten sobotni poranek obudziła się w niezbyt dobrym humorze. Ściągnęła z oczu opaskę nasenną i przeciągnęła się, ziewając. Energicznie zeskoczyła z miękkiego łóżka. Po wykonaniu szybkiej, porannej toalety przebrała się w czarne jeansy i białą, koronkową bluzkę. Związała długie włosy w koczek, zabrała torbę i wybiegła z pokoju. Niepokoiła się odrobinę o Dracona. Wiedziała, że po akcji w Ministerstwie wróci dopiero w nocy. Nie dojrzała go w Pokoju Wspólnym Slytherinu. Z całą pewnością właśnie był w Wielkiej Sali na śniadaniu, przed wyjściem do Hogsmeade. Zobaczywszy go leniwie spożywającego owsiankę odczuła ulgę. Był niezdrowo blady, przemęczony i widać było, że coś go trapi, ale przynajmniej nic mu się nie stało.
- Cześć - przywitał ją, kiedy zajęła miejsce tuż obok niego.
- Cześć - odpowiedziała, całując go przelotnie w policzek.
Nie rozmawiali. Zbyt wiele wścibskich uszu tylko czekało na ich pogawędki. Blaise Zabini i Pansy Parkinson, siedzący naprzeciwko, wpatrywali się w nich wyczekująco. Pansy była zazdrosna o Malfoya i nadal nie mogła pogodzić się z tym, że ten nigdy nie zwróci na nią uwagi. Nie mogła się równać z Marlene. Zupełnie inna liga. Sięgnęła po Proroka Codziennego, ale z pierwszej strony nie krzyczał żaden sensacyjny tytuł. No tak.
- Swojej dziewczynie też nie powiesz dlaczego cię wczoraj nie było? - zapytał Zabini, wgryzając się w bułkę.
- Odwal się, Blaise - warknął Draco. Nie miał ochoty na pyskówki, szczególnie po takim dniu jak ubiegły piątek.
- A skąd w ogóle przypuszczenie, że ja nie wiem dlaczego go nie było? - odezwała się Marlene z wyższością w głosie. Murzyn i dziewczyna o twarzy mopsa wytrzeszczyli na nich oczy. Również siedzący nieopodal Crabbe i Goyle nachylili się, aby lepiej słyszeć.
- To ty...wiesz? - burknęła Pansy.
- Tak cię to dziwi? - Uniosła brwi, mierząc ich spojrzeniem.
- No...dosyć tak.
- Jej mogłeś powiedzieć, a nam nie? - rzekł z wyrzutem Blaise.
- Nie musisz o wszystkim wiedzieć, Zabini.
- Słuchaj no...wszyscy dobrze wiemy co się teraz dzieje. Chociaż Prorok jeszcze o tym nie napisał, pewnie Knot ich powstrzymuje. I co? Mamy uwierzyć, że w ten sam dzień w którym Czarny Pan postanowił się ujawnić w Ministerstwie ty o tak sobie znikasz? I że to niby nie jest powiązane?
- Myśl co chcesz - Blondyn wzruszył ramionami.
- Malfoy, do cholery! Wszystkich nas to dotyczy! Wszyscy będziemy w to zamieszani i nie może sobie tak po prostu...
- Nie mów mi co mam robić, jasne? - warknął.
Wstał od stołu, chwycił Marlene za rękę i pociągnął za sobą. Miał już dość swoich przyjaciół. Myśleli, że wiedzą co się dzieje? Jak bardzo się mylili! Mieli bardzo mgliste pojęcie o aktualnej sytuacji a ich wyobrażenia były wyjątkowo dziecinne i naiwne. Sądzili, że Czarny Pan tak ot przejmie władzę i przekształci ich świat? A oni będą sobie siedzieć w wygodnym zamku i tylko z satysfakcją przyglądać się zmianom? Cóż za bzdury! Na zewnątrz, przed drzwiami wejściowymi do Hogwartu, zebrała się już grupka piątoklasistów i czwartoklasistów. Wszystkie roczniki zwykle wychodziły do miasta oddzielnie, kilkaset osób stanowiło niemały tłum. Czasami w grupkach. Poczuł na sobie czyjś wzrok. Rozejrzał się i dostrzegł patrzącego na niego Pottera. Prychnął z niezadowoleniem. Jeszcze tego tylko brakowało, żeby ten idiota zaczął wokół niego węszyć. Nie miał nawet pojęcia jak wielkie miał szczęście. W końcu Czarny Pan zrezygnował z polowania na niego. I w sumie dobrze, bo co do za cel dla kogoś tak potężnego jak on? Potter rzucał na niego ukradkowe spojrzenia, ale sam wyglądał jakby coś było z nim nie tak. Denerwował się? Malfoy prychnął, ten okularnik akurat nie miał czym się denerwować, to on wiedział tak naprawdę co to znaczy mieć zmartwienia. Ujął dłoń dziewczyny, przeszli razem na przód grupy, byle dalej od reszty Ślizgonów i Gryfonów. Szli w milczeniu, nawet zbytnio się sobie nie przyglądając. Mimo, że miał dopiero szesnaście lat, Draco czuł się jakby miał o wiele więcej. Pogoda była ładna, chociaż tyle, pomyślał. Zerknął przez ramię na grupkę Puchonów, którzy śmiali się właśnie z czegoś. Niech się śmieją, niech korzystają z ostatnich dni spokoju. Gdy tylko weszli do miasta wszyscy rozeszli się w swoje strony. Draco i Marlene przeszli szybko kilka mniejszych uliczek, kierując się w stronę parku. Dziewczyna usiadła na jednej z ławek, założyła nogę na nogę i utkwiła wyczekujące spojrzenie bystrych oczu w chłopaku.
- Tutaj możemy rozmawiać - powiedziała spokojnie.
Malfoy przechadzał się w kółko, jakby nie mógł ustać ani usiedzieć na miejscu. Zatrzymał się po chwili, przymknął oczy i odetchnął głęboko. Usiadł koło niej.
- Ciężko mi zebrać myśli...- westchnął.
- Wcale mnie to nie dziwi. Może powiedz po kolei? Razem z Snapem i Granger wyszliście z zamku i...?
- Snape dał mi pelerynę niewidkę, potem deportowałem się pod Ministerstwo. Tam już oczywiście czekał na mnie ojciec.
- Znowu robił ci jakieś wyrzuty? - w jej głosie można było wyczuć troskę. Rzadko martwiła się o kogokolwiek, toteż tym bardziej podkreślało to powagę sytuacji.
- Nie do końca...zabrał mnie do środka ja już się ta cała akcja zaczęła. Byliśmy w jakimś korytarzu niedaleko atrium. Kazał mi obezwładnić jakiegoś pracownika, a potem... - przerwał, przygryzł usta i odwrócił głowę.
- Potem? - dopytała cicho.
- On...zaczął o tym, że ustalił z Czarnym Panem, że musi ze mną wszystko omówić...pokazać...przygotować.
- Co to ma znaczyć?
- Bo...ojciec chce żebym został Śmierciożercą - powiedział na wdechu.
- Draco, o tym wiem...
- Wiem, że wiesz! - krzyknął. - Przepraszam - dodał szybko, widząc jej karcące spojrzenie. - Przepraszam, ale już nie wytrzymuje z tych nerwów.
- Myślałam, że ty też chcesz nim zostać?
- Tak, chciałem...chcę? Ja...
- Coś się zmieniło?
- Ja...po prostu miałem chyba trochę fałszywe wyobrażenie o tym jak to wygląda.
Dziewczyna przez chwilę przyglądała się mu, nic nie mówiąc. Powinien chociaż trochę przytyć. Szara cera, podkrążone oczy, zapadłe policzki, wyglądał na chorego.
- Wydawało ci się, że to zabawa?
- Nie, nie...myślałem, że...sprawianie innym bólu nic nie kosztuje. Że po prostu czerpiesz z tego przyjemność i tyle. A wczoraj...ojciec kazał mi torturować tego gościa.
Marlene położyła dłoń na jego ramieniu i zacisnęła lekko.
- Nie dałeś rady?
- Właśnie nie do końca. Wypowiadałem tę klątwę, mierzyłem w niego różdżką, ale nic się nie działo. Ojciec zaczął wyzywać mnie od nieudaczników i słabeuszy. Zrobił jakiś wykład o tym, że muszę naprawdę chcieć zadać ból, a skoro nie chcę zadać bólu to jakim prawem uważam się za jego syna?
Zamknął oczy, westchnął. A najlepsze przecież było później...
- Co dalej?
- Wrzeszczał tak na mnie, wpadł w jakiś szał kompletny, na szczęście wtedy Czarny Pan zaczął przemawiać, opanował się i kazał mi słuchać.
- Długo mówił?
- Nie, krótko, konkretnie... Miałem już tego dość, chciałem tylko stamtąd wyjść. Ale nie mogłem. Ojciec chciał widzieć jak torturuje tego mężczyznę, z każdą niezbyt udaną próbą on krzyczał na mnie coraz głośniej, a ja coraz bardziej się stresowałem.
Obok nich przeszła właśnie grupka roześmianych trzecioklasistek. Marlene od niechcenia poprawiła grzywkę i przez moment przyglądała się mijającym ich osobom. Rozpięła guziki kurki tylko po to, by zrobić coś z rękami.
- Zabiłeś go? - zapytała niespodziewanie spokojnie, jakby mówiła o pogodzie.
- Nie. Nie potrafiłem. W końcu ten Cruciatus zaczął mi w miarę wychodzić, ale ojciec się wściekł i sam go dobił. Następnie...zabrał mnie z Ministerstwa...deportowaliśmy się do jakiejś mugolskiej wioski...i...ojciec powiedział, że muszę się w końcu nauczyć odpowiednio postępować...wdarliśmy się do jakiegoś domu i...
- Tak?
- Kazał mi ich zabić - dokończył po chwili ciszy.
Harry, Hermiona i Luna weszli do zatłoczonych Trzech Mioteł pozytywnie podekscytowani. Od razu zobaczyli przy jednym ze stolików samotnie siedzącą Ritę Skeeter. Dziewczyny skierowały się w tamtą stronę, a on podszedł jeszcze do baru by zamówić trzy piwa kremowe. Czuł lekką tremę. Wszystko co powie zostanie opublikowane w poniedziałkowym numerze Żonglera. Zabrał kufle i udał się do stolika.
- I co? Ja mam to zrobić za darmo? - oburzyła się Rita. Brak zatrudnienia nie wpłynął na jej wygląd ani pewność siebie. Blond loki były jak zwykle starannie ułożone, a intensywnie fioletowa garsonka opinała jej wyrzeźbione ciało.
- Oczywiście - powiedziała z satysfakcją Luna.
- Może to cię czegoś nauczy - dodała Hermiona.
- Już ci nie wystarczy ty napuszona dziewucho, że przez ciebie nie mogę pisać dla Proroka? - warknęła.
- Po tym co przez ciebie musiały przecierpieć ofiary twoich artykułów...należało ci się.
- A tobie należy się porządny prztyczek w nos! Ona zawsze się tak wtrąca w nieswoje sprawy? - spytała Harry'ego.
- Nie jesteśmy tutaj po to by rozmawiać o mnie - powiedziała Gryfonka zanim Harry zdążył się odezwać.
- Jesteśmy tutaj po to by zrobiła pani wywiad z Harrym. Nic więcej - przypomniała Ricie Luna.
- Jasne, jasne... - mruknęła, szukając w kolorowej torebce notatnika i pióra. - No dobra? Więc co, ty chcesz żeby opisała twoje wrażenie po rzekomym powrocie Tego-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać?
- Nie, chcę żebyś opisała jak wyglądał powrót Voldemorta, którego byłem świadkiem w zeszłym roku - poprawił ją Harry.
- Tylko bez mącenia! Żadnych kłamliwych tytułów - Hermiona upiła łyk piwa kremowego i utkwiła wzrok w dziennikarce.
- Właśnie, to porządna gazeta, a nie jakiś szmatławiec.
- Ale masz menadżerki, Potter - stwierdziła Skeeter, taksując Lunę spojrzeniem.
- Możemy zaczynać?
- A mam jakieś wyjście? - westchnęła blondynka.
- Nie - powiedziały naraz Hermiona i Luna.
Harry uśmiechnął się do nich i zaczął mówić. Opowiedział pokrótce o całym trzecim zadaniu. O labiryncie. O tym jak pomógł Cedrikowi. Przypominanie sobie tego już nie sprawiało mu bólu. Przygotował się na ten wywiad psychicznie, chciał powiedzieć prawdę. To, co się wydarzyło. Bez zbędnych emocji. Mówił o tym jak namówił Cedrika do tego, by razem chwycili Puchar. Kiedy poczuł charakterystyczne szarpnięcie w okolicach pępka już wiedział, że coś jest nie w porządku. Najpierw myśleli, że to jakiś kolejny etap trzeciego zadania. Ale właśnie wtedy usłyszeli 'Zabij niepotrzebnego'. Cedrik padł na ziemię i nigdy więcej się nie poruszył. W tym momencie Harry przerwał na chwilę. Zdawał sobie sprawę z tego jak wielkiego szumu mogą narobić jego słowa. Kontynuował dalej. Wyznał jak został przywiązany do nagrobka ojca Voldemorta. O tym jak Peter Pettigrew wrzucił dziwne zawiniątko do wielkiego kotła, jak wyjął z ziemi szczątki Thomasa Riddle'a, jak odciął sobie lewą dłoń. Rita w pewnym momencie przestała mu rzucać kpiące spojrzenia i skoncentrowała się tylko i wyłącznie na notowaniu, wtrącając co jakiś czas jakieś pytanie. Hermiona chociaż słyszała opowieść Harry;ego już wielokrotnie tak i tym razem zrobiła na niej wrażenie. Harry mówił o tym jak Tom Riddle odzyskał ciało. O tym jak opowiedział mu jego dzieje rodzinne. Jak wezwał swoich sprzymierzeńców. Jak z nimi rozmawiał. Powiedział o tym jak Voldemort chciał z nim walczyć. Jak udało mu się zerwać połączenie wytworzone pomiędzy różdżkami. Jak chwycił Cedrika i Puchar, wracając na szkolne boisko.
- Ilu ich było? Tych którzy odpowiedzieli na jego wezwanie? - spytała Rita.
- Kilkudziesięciu.
- Pamiętasz jakieś nazwiska?
- Tak.
- No więc? - zerknęła na niego zachęcająco.
- Crabbe...Nott...Mucliber...Goyle...Dołohow...Rosier...Macnair...Avary...- wyliczał opanowanym głosem.
- I?
- Lucjusz Malfoy.