NEXT CHAPTER


.

.

23.02.2013

36.
Tom's speech



MUSIC
Hermiona uśmiechnęła się nieco nieśmiało i opuściła wzrok. Splecione, lekko drżące dłonie trzymała na podołku. Poczuła, jak coś szarpie ją za nogawkę spodni. Dostrzegłszy Foxa, podniosła go i posadziła sobie na kolanach. Skoro będzie pod opieką Snape'a to rzeczywiście nie miała powodów do obaw. Severus westchnął, po chwili sięgnął po różdżkę i chrząknął znacząco, chcąc zwrócić na siebie uwagę dziewczyny. Ah, gdyby tylko wiedział, jak dużą część jej myśli zajmuje.
- Nie wiem jak to ma dokładnie wyglądać. Moim zadaniem jest jedynie sprowokowanie dyrektora do pojawienia się w Ministerstwie. Na miejscu mam się nie rzucać w oczy więc będę mógł zadbać o twoje bezpieczeństwo - powiedział sucho.
- Rozumiem - odrzekła, głaszcząc kociaka po miękkim, czarnym futerku.
- Oklumencja, Granger.
- Tak, wiem. 
Przestała głaskać kota i spojrzała na mężczyznę, który już celował w nią długą, czarną różdżką.
- Jestem świadomy tego, że nie masz problemów z koncentracją, co trochę ułatwia sprawę...spróbuj się rozluźnić.
- Postaram się.
- Na to liczę...spróbuj odrzucić mnie umysłem, skup się na tym, że nie chcesz bym zobaczył twoje wspomnienia...- mówił, powijając prawy rękaw szaty. - Legilimens!
Nawet nie zdążyła pomyśleć o tym, że nie chce, aby on zobaczył jej wspomnienia, kiedy te pojawiły się w formie czegoś przypominającego projekcję filmową. Widziała scenę z gabinetu Dumbledore'a. Płacząc, klęczała przy nieprzytomnym Severusie, trzymając dłoń na jego ustach. Daniel właśnie mówił do niej : 'Nie martw się. Nie pozwolę mu umrzeć.' Nagle poczuła ból w plecach, z jakby oddali usłyszała kocie fuknięcie. Wizja zniknęła. Zamrugała kilkukrotnie i przetarła oczy. Krzesło, na którym siedziała przewróciło się, a ona sama wylądowała na podłodze. Severus podszedł do niej i podał dłoń, żeby pomóc jej wstać. Następnie pchnął ją delikatnie na fotel.
- Co to miało być, Granger? - warknął. Jego czarne oczy błyszczały dziwnie, z jakiegoś powodu wyglądał na zdenerwowanego.
- Wspomnienie? - odparła niepewnie.
- Nie kpij sobie ze mnie!
- Ale...przecież...
- Wyjaśnij mi, z łaski swojej, co ty tam robiłaś? - syknął. Wcale jej się nie podobało, że nadal mierzył w nią różdżką, mimo, iż była przekonana, że nigdy nie zrobiłby jej krzywdy.
- Starałam się pomóc jak tylko mogłam - powiedziała zgodnie z prawdą.
- Doprawdy? A któż cię o to prosił? 
Skrzyżował ramiona,  przyglądając się jej sceptycznie.
- Nikt nie musiał mnie o to prosić - szepnęła, po chwili zdając sobie sprawę z tego, co powiedziała. - To znaczy...profesor Sauvage - dodała szybko.
- Właśnie ciebie, tak?
- No tak... - mruknęła, czując narastającą panikę.
- Dlaczego płakałaś? 
- Ja...- zaczęła, zupełnie nie wiedząc co powiedzieć.
- Dlaczego płakałaś, Granger? - powtórzył pytanie, trochę ostrzejszym tonem.
- Bo się bałam! - krzyknęła, czując jak po policzku spływa jej łza. Przetarła ją prędko wierzchem dłoni.
- Bałaś się? 
- Bardzo.
- Czego się tak bałaś, Granger? - spytał z wyraźną kpiną w głosie. 
- Bo...ja...to znaczy...pan...
- No? - syknął ze zniecierpliwieniem.
- Bałam się, że...że nie uda się pana uratować - wykrztusiła po pełnej napięcia chwili ciszy. Uniósł brwi, jakby zaskoczony.
- Nawet gdyby...dlaczego miałoby to wywołać u ciebie takie emocje?
- Bo ja...ja...yy...
- No proszę, czyżby pannie wiem-to-wszystko zabrakło słów? - zadrwił.
- Ja...po prostu...
- Tak?
- Może dlatego, że jestem dziewczyną i Gryfonem, więc z definicji przeżywam wszystko o wiele bardziej niż jest to potrzebne? - odparła, powtarzając jego słowa sprzed kilku dni. Wyprostowała się, odzyskując nieco pewność siebie.
Severus prychnął i pokręcił głową.
- Nie rozumiem, Granger, dlaczego moja...ewentualna...śmierć miałaby ciebie obchodzić.
- Jestem wrażliwa - rzekła, wzruszając ramionami i próbując wytrzymać jego świdrujące spojrzenie. 
- Widziałem tę scenę bardzo wyraźnie, Granger. Wrażliwa to była reakcja chociażby profesor McGonagall...ty wyglądałaś jakbyś się miała zamienić w fontannę łez - powiedział, ze złośliwym uśmieszkiem.
- Widocznie jestem bardzo wrażliwa - mruknęła, siląc się na spokój.
- Tak?
- Nie rozumiem do czego pan zmierza...- powiedziała, pewniejszym już tonem.
- Do niczego nie zmierzam! - warknął. - Po prostu nienawidzę, gdy inni się o mnie martwią, Granger!
- Profesor Sauvage nieustannie się o pana martwi.
- On jest moim przyjacielem. Jemu jedynemu wolno.
- Cóż za łaskawość z pana strony - szepnęła na tyle cicho, że nie mógł tego usłyszeć.
- Słucham?
- To znaczy...ja...
- Granger! Najpierw na początku roku, nie mam pojęcia z jakiego powodu, pojawiasz się na błoniach i mi pomagasz, a potem płaczesz nade mną! To mi się wcale nie podoba.
- Przepraszam - powiedziała z wymuszoną skruchą. 
Do czego to doszło...dwa razy pomogła uratować mu zdrowie, życie i jeszcze musiała go za to przepraszać... Severus westchnął. Ani trochę nie rozumiał motywów tej dziewczyny. Dlaczego aż tak się nim przejmowała? Pokręcił głową ze zrezygnowaniem. Znów wycelował w nią różdżkę.
- Przepraszam, - powtórzyła - ale nie może pan mówić innym czy mają prawo się o pana martwić czy nie. 
- Będziesz mi mówić, co mogę a czego nie?! - warknął.
- Nie! Chodzi mi o to, że każdy ma jakieś uczucia i fizycznie nie jest pan w stanie zabronić innym czuć! - stwierdziła z przekonaniem. Przez moment po prostu się na nią patrzył.
- Uczucia? A niby co ty byś miała czuć, Granger, co by cię upoważniało do martwienia się o mnie? 
- Ja...- zawiesiła głos, czując jak mocno i szybko bije jej serce.
- Litość? Współczucie? Nienawidzę! Gardzę tymi uczuciami! Nie życzę sobie, by ktokolwiek się nade mną listował. Nie życzę sobie, by ktokolwiek mi współczuł, Granger! A tym bardziej jakaś...uczennica!
- To wcale nie to - powiedziała bezgłośnie, ledwie poruszając ustami. Właściwie bardziej pomyślała niż to powiedziała. Ukryła twarz w dłoniach.
- Zrozumiałaś?
- Tak.
- Świetnie. Jeszcze raz...Legilimens!
Nim zdążyła się zastanowić, ponownie zobaczyła swoje własne wspomnienie. Była to scena kiedy kilkanaście dni wcześniej wracała razem z nim z błoni. Tym razem nie poczuła takiego bólu. Po niecałej minucie skończyło się. Hermiona przetarła oczy i spojrzała na niego.
- Znowu nic, Granger. To mi przypomniało, że mi nie oddałaś płaszcza - stwierdził.
- Ach, no...tak - mruknęła.
- Przez to, że mam kilka to nawet nie zauważyłem - westchnął. - Spróbujemy jeszcze raz. Gotowa?
- Yhym - przytaknęła.
- Legilimens!
Dziewczyna skoncentrowała się na tym, by nie dopuścić go do swoich uczuć, swoich myśli i swojej pamięci. Przed oczami stanął jej zamazany, niewyraźny obraz jakiejś sceny, której nie potrafiła nawet zidentyfikować. Zamiast głosów słyszała szum. Po dłuższej chwili poczuła przeszywający ból głowy.
- No...to już było coś, Granger - powiedział Severus, starając się, by w jego głosie nie słychać było uznania. Wyjął z półki jeden z eliksirów i podał go jej. - Na wzmocnienie.
- Dziękuję.
- Myślę, że tyle na dziś wystarczy - rzucił nieco oschle, otwierając drzwi.
Hermiona dopiła napój i postawiła pustą butelkę na stoliku. Dziwiła się, gdy po przepuszczeniu jej, nie zamknął przejścia z wewnętrznej strony, a wyszedł za nią.
- Wychodzi pan jeszcze gdzieś? - spytała grzecznie.
- To nie jest twoja sprawa, ale chcę jeszcze porozmawiać z Danielem - skrzywił się, przyspieszając kroku.
- Ach, no tak...
Szli obok siebie w ciszy przez kilka minut, aż doszli do schodów.
- Dobranoc, Granger - burknął Snape, schodząc ze stopni na pierwsze piętro.
- Dobranoc - odpowiedziała cicho.
Przez chwilę jeszcze patrzyła jak idzie ciemnym korytarzem. Ruszyła dalej dopiero, gdy zniknął jej z oczu. Severus pchnął drzwi gabinetu przyjaciele i od razu zadrżał z zimna. Wszystkie okna otwarte były na oścież, stąd ten ziąb. Zamknął je szybko kilko niewerbalnie rzuconymi zaklęciami i rozejrzał się dokoła. Dziwił go ten wszechobecny porządek. Przez kilkanaście ostatnich dni panował tam ogromny bałagan, a teraz było wręcz pedantycznie czysto. Jakby nikt tam nie mieszkał. Nagle poczuł niepokój, coś go tknęło. Podszedł do szafki, w której Daniel zawsze trzymał kilkanaście butelek Eliksiru Życia. Uniósł brwi w zdumieniu, a jego niepokój pogłębił się kiedy zobaczył, że wszystkie butelki były puste. Zamknął szafkę i szybko skierował się do komnat Sauvage'a. Drzwi były  uchylone, toteż popchnął je lekko i zajrzał do środka. Wszystkie lampy były zgaszone, paliła się jedynie jedna, wysoka świeca stojąca na stoliku nocnym. Musiał wytężyć wzrok, by dostrzec Daniela. Szatyn siedział nieruchomo na łóżku, pochylony. Miał na sobie garnitur. Na jego kolanach leżała zwinięta w kłębek kotka, a w rękach trzymał niewielką fiolkę. Najwyraźniej nie zauważył obecności Severusa. Ten chrząknął, ale nie przyniosło to skutku.

MUSIC

- Daniel? - odezwał się, podchodząc bliżej. Nie odpowiedział. Nietoperz podszedł do niego i szturchnął go lekko. - Co się dzieje?

- Nic - szepnął. Jego głos był wilgotny i bardzo słaby, jakby mówił z trudem i przymuszał się do tego.

- Przecież widzę.

Severus usiadł koło niego i spojrzał na Daniela pytająco. Sauvage był jeszcze bledszy niż ostatnio, karmelowe oczy były pełne popękanych naczynek. Minę miał dziwnie zaciętą, jakby coś sobie postanowił. Brązowe, dłuższe już trochę, włosy były starannie ułożone.

- Mógłbyś mnie zostawić samego? - spytał bezbarwnie. Snape poczuł, jak z niewiadomej przyczyny zaczyna go od środka ogarniać panika. Dan zawsze patrzył na niego, gdy mówił, ale teraz jego pusty wzrok wbity był we fiolkę.
- Dlaczego?

- Bo muszę coś zrobić.

- Co takiego?

- Czy ty musisz zawsze wszystko wiedzieć? - odparł pytaniem na pytanie, nadal nie zaszczycając go spojrzeniem. Po policzkach ciągle spływały mu łzy, których nie ocierał.

- Tak.

- Po prostu wyjdź, dobrze?

- Nie.

- Sev...

- Nie wyjdę, dopóki nie powiesz mi co się stało - oświadczył twardo. W słabym świetle świecy ciężko było mu dostrzec, co to za eliksir trzymał dalej, ale po dłuższej chwili przyglądania się już wiedział. - I nie wyjdę dopóki  nie powiedz mi dlaczego w nocy siedzisz na łóżku, w garniturze, z trucizną w dłoniach.

- Przecież wiesz do czego służą trucizny...sam mnie kiedyś jedną poczęstowałeś - przypomniał mu.

- Myślałem, że nie będziemy już o tym...

- Wyjdź - przerwał mu, zaciskając powieki.

- Nie.

- Wynoś się z mojego pokoju! - wrzasnął, podrywając się na nogi. W lewej dłoni zacisnął fiolkę, a prawą wyprostował, wskazując drzwi. Kotka fuknęła gniewnie i pobiegła w nieokreślonym kierunku.

- Nie - powtórzył Sev.

- Zostaw mnie - jęknął Daniel. Jego ręka opadła bezwładnie, a on sam zaczął ciężko oddychać.

- Nie.

- Sev...

- Oddaj mi to - nakazał brunet, wyciągając do niego otwartą dłoń po buteleczkę.

- Nie mogę - pokręcił głową, płacząc. Usiadł z powrotem na łóżku, zamykając oczy i krzywiąc się z bólem.

- Powtarzam: oddaj mi to! - syknął.

- Nie mogę! - zawołał. Po chwili zalał się łzami. Severus wciąż trzymał wyciągniętą dłoń, wpatrując się w niego spokojnie.

- Oddaj.

- Nie chcę...nie mogę...

- Daniel, oddaj mi tę fiolkę.

- N-nie, nie...n-nie, nie, n-nie...

- Proszę cię - powiedział cicho.

- Nie radzę sobie już, nie mogę tego wszystkiego znieść...- zaczął mówić, powoli, ledwo wykrztuszając słowa, głos mu się trząsł, co chwilę przełykał głośno ślinę, nie ocierał łez. - To mnie przerasta...

- Oddaj mi tę butelkę, to nie jest rozwiązanie.

- Rozwiązanie nie istnieje, w tym rzecz.

- Kto mi mówił, że ze wszystkim sobie można poradzić? - szepnął. - Oddaj.

- Ale ja już nie mogę! Nie daję rady! Psychicznie! Fizycznie! Nie mam już siły...i tak na nic ci się już nie przydam, w takim stanie pewnie nie umiałbym wyczarować nawet banalnego Zaklęcia Tarczy - jęknął.

- Daniel...

- Ja już nie chcę...

- Sam mówiłeś, że na końcu musi być dobrze. Jeżeli nie jest dobrze, to znaczy, że to jeszcze nie koniec.

- Tak i teraz jest właśnie koniec. Mam dość, niech to się wreszcie skończy i będę miał spokój.

- Spójrz na mnie! - krzyknął. Sauvage drgnął, po kilku sekundach uniósł udręczony wzrok. - Nie potrzebuję twoich zaklęć, nie potrzebuję twoich umiejętności. Ja potrzebuję ciebie.

Daniel zamrugał szybko, nieco szerzej otwierając oczy. Severus kiwnął głową. Szczerość, na jaką się właśnie zdobył wiele go kosztowała, więc miał nadzieję, że zostanie to zauważone i docenione.

- Po co? - spytał martwo Dan.

- Co za durne pytanie! - syknął z nutą irytacji. - A jak myślisz, matołku?!

- Nie wiem...ja już nic nie wiem. Nic już nie chcę wiedzieć - znów jęknął, wskazując dłonią na zdjęcie w ramce, stojące na stoliku. - Nie chcę znać prawdy, nie mam na nią siły. Już mi wystarczy, już dosyć. Poddaję się.

- Nie możesz się poddać - wycedził przez zęby.

- Nie mogę? Bo? - spytał. Drżał na całym ciele, oddychając płytko i zbyt prędko.

- Bo ja ci nie pozwalam.

- Nie prosiłem o przyzwolenie.

- To nie ma znaczenia.

- Ale ja już nie chcę! - krzyknął, ciężko dysząc. - Nie chcę, rozumiesz?! Mam dość! Wielokrotnie się już poddawałem, więc teraz poddaję się ostatni raz. Ostatecznie. Nie chcę. Nie mam ani siły ani chęci.

- Ufasz mi?

- Bezgranicznie.

- Więc oddaj mi to.

- Nie! Wiedziałem, że przyjdzie taka chwila, gdy będę miał już dość. I oto jest. Chcę to skończyć...już nie jestem w stanie dłużej...

- Daniel - przerwał mu Severus, po raz kolejny z trudem zdobywając się szczerość i wydobywając z siebie jakieś uczucia. - Nigdy, powtarzam, nigdy nie poddałeś się kiedy chodziło o pomoc dla mnie, ratowanie mojego zdrowia, ratowanie mojego życia. Za każdym razem stawałeś na głowie i robiłeś wszystko, co tylko mogłeś, a nawet to, czego nie mogłeś. Ile razy ryzykowałeś własnym życiem, ratując moje? Ja już dawno straciłem rachubę. Nigdy nie poddawałeś się w stosunku do mnie, ja  też się nie poddam w stosunku do ciebie. Proszę, oddaj mi tę fiolkę.

Sauvage przez kilka minut w ogóle nie reagował na jego słowa. Uspokoił się odrobinę, chociaż nadal obficie płakał. Zerknął na truciznę, potem przeniósł spojrzenie na Severusa, który nie spuszczał z niego wzroku. Przygryzł usta, jakby zastanawiając się. Odetchnął głęboko i powoli położył ją na jego dłoni. Potem opadł, opierając się o zagłówek łóżka. Snape szybko schował buteleczkę do kieszeni.

- Damy radę, słyszysz? Wyjaśnimy to wszystko - wskazał na fotografię.

- Boję się - szepnął Dan.

- Wiem.

- Tak bardzo się boję...

- Razem jakoś sobie poradzimy - oznajmił, ściskając go krótko, po przyjacielsku. Daniel oparł się bezwładnie o niego, cały czas się trzęsąc.

- To tak bardzo boli...

- Jeżeli się nie poddamy, to będzie dobrze - powiedział, klepiąc go lekko po plecach.

- Przepraszam.

- No, już dobrze...

- Dziękuję - wyszeptał, prostując się i ocierając oczy.

Daniel położył się i westchnął . Zamknął oczy. Severus patrząc tak na niego, wahał się, czy może go zostawić samego.

- Dan?

- Mm?

- A właściwie...dlaczego w garniturze?

- Żebyście nie musieli mnie przebierać - odparł, nie otwierając oczu. Snape poczuł przeszywający go zimny dreszcz i jakby coś mu się przewróciło w żołądku. Milczał przez dłuższą chwilę, a potem przykrył go kołdrą.

- Amicum perdere est damnorum maximum.

- Amicus optima vitae possesio.

Severus wyszedł dopiero, kiedy Sauvage zasnął.



Harry ucieszył się gdy w poniedziałek rano zobaczył Severusa siedzącego przy Stole Nauczycielskim i spokojnie konsumującego śniadanie. Usiadł na przeciwko Hermiony, która również była w wyjątkowo dobrym nastroju. Zaśmiała się, a kiedy on spojrzał na nią pytająco, wskazała wchodzącego właśnie do Wielkiej Sali Gilderoya. Tego dnia miał na sobie szatę w kolorze pistacjowym.

- Nie mogę się już doczekać jego nowej książki - zachichotał. - No i wreszcie Snape wrócił. Nie żeby mi się nie podobały lekcje z Danielem, ale no...wiesz, co mam na myśli.

- Wiem - przyznała, upijając łyk soku. Nagle jakby przygasła, spuściła wzrok.

- Coś nie tak?

- Nie, nic. Pomyślałam sobie tylko, że...no...Ron był taki okropny, ale mimo to jednak bardzo mi go żal.

- Mi też, to w końcu mój przyjaciel. Ta zazdrość rzuciła mu się na ten mały rozumek. Ach, nie mówiłem ci, wczoraj wieczorem przez przypadek podsłuchałem rozmowę McGonagall i Dumbledore'a.

- O czym rozmawiali?

- Dyrektor mówił, że Ron prawdopodobnie nie będzie mógł podejść do SUMów w tym roku - oświadczył, krzywiąc się lekko. Nałożył sobie na talerz trochę sałatki. Hermiona przez moment milczała w bezruchu, całkiem zaskoczona.

- Żartujesz...

- To znaczy...nie byli tego do końca pewni.

- Jest aż tak źle?

- Dumbledore powiedział, że fizycznie jego stan nie jest ciężki, ale psychicznie jest o wiele gorzej. Pamiętasz,  Ron ma przecież arachnofobię, a teraz tak długo był w otoczeniu ogromnych pająków...

- Och, to by było okropne jakby nie mógł podejść do SUMów.

- No właśnie...

- Chociaż...czy to jakaś różnica? I tak musi spędzić tam sporo czasu, nawet gdyby wcześniej mógł wrócić to i tak nie zdoła się przygotować do egzaminów - stwierdziła.

- Rzeczywiście...a jeżeli by się trochę pouczył to pewnie mimo to nie zdołałby zdać na tak pozytywne oceny, by przyjęli go do klas owutemowych. Czuję się trochę temu winny...

- Ty? A to niby dlaczego?

- Gdybym się wtedy wtrącił...pewnie musiałbym iść z nimi do Lasu, a tam powstrzymałbym Rona przed tą głupią ucieczką. Wiem, że to bezsensu, ale i tak mi przykro.

- Nie możesz się  obwiniać. To nawet nie jest wina Malfoya. Ronald nie jest małym dzieckiem, które trzeba trzymać za rączkę. Powinien myśleć za siebie, a nie uciekać do Lasu. Przecież to było tak idiotyczne...jak o tym pomyślę to...no brak mi słów na taką głupotę i lekkomyślność.

- Masz rację.

- Ależ oczywiście! Mam też nadzieję, że ta...przygoda czegoś go nauczyła i nabrał trochę rozsądku.

- Ojej! - zawołał Harry na tyle głośno, że wiele osób spojrzało w ich stronę.

- Co  się stało?

- Dopiero teraz zdałem sobie sprawę z tego, że nie mamy obrońcy - odparł, wzruszając ramionami.

- Eh, quidditch.

- Może z nowym graczem uda nam się wygrać jakiś mecz.

Hermiona ścisnęła usta, nie chcąc się wypowiadać na ten temat. Nie mogła zrozumieć jak można emocjonować się quidditchem. Według niej nie było w tej grze nic fascynującego. Rozejrzała się po Wielkiej Sali. Sowy właśnie przyleciały z pocztą. Chwyciła swój egzemplarz Proroka Codziennego zanim wylądował w jej misce z płatkami. Nagłówek na pierwszej stronie głosił : Masakra w Bristolu. Zaintrygowana zaczęła czytać. Artykuł został napisany aż na trzy strony i mówił o kilkudziesięciu morderstwach i brutalnych gwałtach na mugolach. Przytoczona została też wypowiedź jednego z aurorów, niejakiego Marka Denta. 'Uważam, że schwytanie sprawców jest jedynie kwestią czasu. Robimy, co tylko jest w naszej mocy, by jak najszybciej ich ująć.' Minister odmówił komentarza. Dziewczyna zerknęła w stronę Stołu Nauczycielskiego. Severus i Daniel rozmawiali cicho,  oprócz nich jedynie profesor McGonagall wydawała się być zaniepokojona.

- Coś ciekawego piszą? - zapytał Harry. Bez słowa podała mu gazetę. Przeczytawszy artykuł, spojrzał w stronę dyrektora, nieco zawiedziony jego pozornie beztroską postawą. - Śmierciożercy.

- Nie ma co do tego wątpliwości - mruknęła.

W milczeniu dokończyli śniadanie i udali się do lochów. Neville, tak jak i wiele innych uczniów bardzo przejęło się doniesieniami Proroka. Niespokojne szepty ustały dopiero w chwili, kiedy do sali wszedł Snape. Drzwi zamknęły się za nim z hukiem. Stanął przy swoim biurku i omiótł klasę nieprzychylnym spojrzeniem.

- Wnioskując z waszych...miernych wyników próbnych egzaminów mogę powiedzieć, że niedługo wiele osób przestanie uczęszczać na lekcje Eliksirów. Nim jednak...ta szczęśliwa chwila nadejdzie...czeka was kilkanaście tygodni ciężkiej pracy.

Harry uśmiechnął się lekko, ale Snape nie patrzył ani na niego ani na Hermionę. Podszedł do tablicy i zapisał na niej składniki Eliksiru Wilsona.
- Sposób warzenia znajdziecie w podręczniku na stronie osiemdziesiątej piątej - oświadczył. - Dwie godziny.

Chłopak sięgnął po swój kociołek, pod którym od razu zapalił ogień i otworzył książkę na podanej stronie. Pokroił suszone owoce yangmei w drobne kostki, obrał ze skórki owoce noni. Wlał do kociołka gęsty płyn, który był ponoć wyciągiem z jakiejś zieleniny. Mieszał tak pieniący się wywar przez chwilę, a potem zostawił go na ogniu na następne kilka minut. Rozejrzał się po klasie. Hermiona oczywiście radziła sobie znakomicie, Neville w panice próbował ugasił mały pożar, który spowodował swoją nieostrożnością. Draco Malfoy pracował co chwilę rzucając spojrzenie w stronę tej Ślizgonki, z którą się spotykał. W końcu spojrzał na Snape'a. Siedział przy biurku, z niezadowoloną miną wertując jakąś grubą i rozsypującą się księgę. Gdy przyszedł czas, zdjął kociołek i dorzucił do niego trochę miąższu papai. Eliksir zabulgotał i zmienił kolor na ciemnopomarańczowy. Idealnie taki, jaki powinien być według podręcznika. Dolał pół litra  soku z opuncji, mieszając raz w kierunku zgodnym ze wskazówkami zegara, a raz w przeciwnym. Pamiętając o tym by kawałki były tej samej wielkości pokroił coś, co przypominało galaretowane wnętrzności bliżej nie sprecyzowanego stworzenia. Po upływie niecałych dwóch godzin, był już bliski ukończenia eliksiru. Zamyślił się na moment, kiedy przeczytał, iż należy dodać dziesięć nasion granadilli, a później dolać przetworzonego metodą Szohra sok figowy. Nie był do końca pewien, ale wydawało mu się, że właściwości tegoż soku po takim przygotowaniu są na tyle silne, że aby eliksir był poprawnie wykonany, należałoby dodać więcej nasion. Zerknął na Hermionę, która w pocie czoła starała się mieszać swój wywar, było to bardzo trudne ponieważ ten przybrał konsystencję smoły. Chociaż od dłuższego czasu dobrze sobie raził na tych lekcjach, uczucie bycia jednym z najlepszych było dla niego nadal całkiem nowe. Zauważył, że również Marlene, uchodząca za drugą, po Hermionie, najlepszą uczennicę na roku, ma ten sam problem, co jego przyjaciółka. Wyczuł, że ktoś na niego patrzy. Tym kimś był Snape, który najwyraźniej obserwował go uważnie. Harry odchrząknął. Postanowił zaryzykować, odliczył dokładnie piętnaście nasion i wrzucił je do kociołka, z którego natychmiast buchnęła ciemnofioletowa para. Zamieszał płyn jeszcze kilkukrotnie. Miał ochotę krzyknąć z radości, gdy wywar przybrał przepisową, amarantową barwę. Nim się obejrzał, Snape już stał przy jego stoliku. Większość osób z zainteresowaniem obserwowało tę scenę.
- Jak to zrobiłeś? - szepnęła Hermiona, ocierając czoło i ze złością spoglądając na swoją miksturę.

- Cicho, Granger. Czemu nie zrobiłeś jak napisano w podręczniku? - odezwał się Snape.

- A zrobiłem coś nie tak? - wzruszył ramionami.

- Nie - syknął. - Pytam się, dlaczego?

- Bo...no...wydawało mi się, że w książce jest błąd - zaczął wyjaśniać, usłyszał szyderczy śmiech Draco, ale nie przejął się nim.- ponieważ metoda przetwarzania Szohra wzmacnia właściwości płynów, a więc liczba nasion wydawała mi się po prostu być zbyt mała. No i chyba miałem rację - dodał, wskazując na swój kociołek.

Hermiona zrobiła minę, jakby była wściekła na samą siebie. Ona również pamiętała o tym jak działa metoda Szohra, ale nigdy by jej na myśl nie przyszło, aby postępować inaczej niż nakazywał podręcznik. Severus zajrzał do kociołka. Eliksir był wykonany idealnie, musiał się hamować, by nie pochwalić syna. Uśmiechnął się tylko kpiąco i prychnął cicho.

- Poprawnie - burknął.

Harry uśmiechnął się lekko, nie spodziewał się większej pochwały ani dodatkowych punktów za intuicję, których inny nauczyciel z pewnością by nie poskąpił.

- To nie w porządku...zrobiłam eliksir dokładnie tak jak podawał podręcznik. Jeżeli wiedział pan, że jest błąd to uważam, że powinniśmy o tym zostać poinformowani - powiedziała Hermiona. Jej już i tak falowane włosy poskręcały się jeszcze bardziej. Harry pomyślał, że Luna nie powstydziłaby się takiej wymyślnej fryzury.

- Nie spodziewałem się, że którykolwiek z uczniów to zauważy. Przyzwyczaiłem się już do całkowitej bezmyślności w tej klasie. Jakbyś zaufała swojej wiedzy, Granger, zamiast ślepo podążać za tym, co jest napisane w podręczniku to też byś ukończyła poprawnie ten wywar - syknął.

- Ja po prostu ufam, że jeżeli coś przygotowali ludzie o odpowiednich kwalifikacjach to ja jako uczennica, nie powinnam tego kwestionować.

Severus poprawił sobie pelerynę i westchnął z irytacją. Podszedł bliżej dziewczyny i nachylił się do niej przez stół. Chłopak miał wrażenie, że jej oczy rozszerzają się nieco, bynajmniej nie ze strachu, a na usta wkrada się nieśmiały uśmiech. Gdy tylko poczuła jego zapach nie mogła powstrzymać szybszego bicia serca. Patrzył na nią nieprzychylnie i krytycznie, kto inny trząsłby się ze strachu, a nie wpatrywał w niego z prawie widoczną czułością.

- No tak, czego innego można by się spodziewać po pannie wiem-to-wszystko. Mógłbym ci tutaj teraz napisać przepis na jakiś eliksir, o którym nigdy w życiu nie słyszałaś. Też byłabyś taka pewna, że jest poprawny?

- Tak - odpowiedziała trochę za szybko i trochę zbyt chętnie. Policzki odrobinę się zaróżowiły.
Severus znów prychnął.

- Trochę krytycyzmu, Granger. Wyraźnie ci go brakuje, a jest on niezbędny przy sporządzaniu eliksirów. Jeżeli będziesz zawsze trzymać sztywno zasad i reguł to nigdy nie pójdziesz naprzód. Nigdy się nie rozwiniesz, będziesz stać w miejscu. A tego, jak mniemam, nie chcesz, prawda?

- Nie - szepnęła.

- Właśnie. Naucz się więc krytycznie i sceptycznie podchodzić do tego, co czytasz. Masz taki zasób wiedzy, że możesz sobie pozwolić na to, by robić z niej użytek.

- Przecież po to ustala się reguły, by ich przestrzegać i...

- Granger! - przerwał jej. - Nie denerwuj mnie. To twoje bezgraniczne umiłowanie wszelkich  reguł jakie tylko ci się narzuci jest wręcz irytujące.

- Ale...nie mogę zakładać, że to co czytam jest nieprawidłowe, nie mogę postępować niezgodnie z zasadami oraz...

- Może właśnie o to chodzi? - znów jej przerwał. - Może właśnie o to chodzi, by nie przestrzegać zasad? Nie mówię tutaj o Eliksirach, bo akurat przy pracy nad kociołkiem dokładność, skrupulatność jest bardzo ważna, ale ogólnie o życiu. Nie bądź niewolnikiem czyichś zasad, Granger. Nawet nie zdajesz sobie sprawy jak bardzo sama się ograniczasz. To jest twoja ambicja życiowa? Wykuć wszystkie podręczniki na pamięć? Z twoim potencjałem?  Brawo. Na nic więcej najwyraźniej cię nie stać. Możesz sobie mieć najlepsze wyniki w klasie, ale i tak niczego nie osiągniesz z taką podstawą. Widzisz, chociaż Longbottom to kompletny tępak to nie mam co do niego pewności czy do czegoś jednak nie dojdzie w życiu. Co prawda, graniczy to z cudem, ale jakiś promil szansy na to jest. Co do ciebie jednak mam pewność, że jeżeli nie skorygujesz swojego podejścia...niczego nie osiągniesz.

Dzwonek zabrzmiał, gdy tylko skończył mówić. Wszyscy w pośpiechu zbierali swoje rzeczy, pakując je do torby. Neville wydawał się szczerze zaskoczony wypowiedzią Snape'a. Wydawał się bardziej przeżywać to, że ma cień szansy niż to, że został nazwany kompletnym tępakiem. Severus odszedł szybko do swojego biurka, a Hermiona przymknęła oczy. Harry szturchnął ją.

- Idziesz? - spytał, uśmiechając się do niej pocieszająco. W końcu dawno już przyzwyczaili się do charakteru Snape'a. Pokręciła głową.

- Idź, dogonię cię - mruknęła.

- Wszystko w porządku?

- Tak, po prostu muszę się uspokoić.

Przez moment patrzył  na nią z niepokojem, a potem wyszedł z klasy, zamykając za sobą drzwi. Hermiona jeszcze chwilę próbowała pohamować łzy, ale nie mogła powstrzymać płaczu. Drżąc lekko, ukryła twarz w dłoniach. Poczuła się dotknięta do żywego. Severus wydawał się w ogóle nie zdawać sprawy z tego jak wielką przykrość jej sprawił tymi słowami.

- Co...?- zaczął, odwróciwszy się w jej stronę, zirytowany, że jeszcze nie wyszła z sali, ale na widok płaczącej dziewczyny zupełnie nie wiedział jak zareagować. Doprowadził ją do płaczu? Cóż, nie pierwszy i nie ostatni raz ktoś płacze po jego lekcji. Starał się zignorować okropne, malutkie poczucie winy, które jednak właśnie gdzieś w środku się pojawiło. O nie, z całą pewnością nie zamierzał jej przepraszać. Bo niby za co? Za prawdę? Ta dziewczyna była stanowczo zbyt wrażliwa. Po kilku minutach, wściekły na siebie i na to, że nie jest w stanie dłużej jej ignorować, podszedł do Hermiony.

- No i czemu płaczesz, Granger? - burknął bezdusznie.

- B-bo uważa pan, że do niczego się nie nadaje - wykrztusiła, ocierając dłońmi oczy. Nie patrzyła na niego, skulona siedziała na krześle, nadal nieco drżąc. - I że nic nie osiągnę.
Zamierzała grać na jego uczuciach? Zaraz, zaraz...jakich uczuciach?

- Żenujące - wycedził przez zęby.

Z bólem spojrzała na niego wielkimi, brązowymi i zaczerwienionymi oczami. Poderwała się z krzesła, sięgnęła po swoją torbę i wybiegła z klasy.


Przez cały dzień próbował przekonać samego siebie, że wcale nie ma poczucia winy. W końcu przecież ani jej nie obraził ani ubliżył. Już gorsze wypowiedzi kierował do uczniów. Zupełnie nie rozumiał dlaczego widok płaczącej niezaprzeczalnie z jego powodu Hermiony ruszył w nim jakąś strunę. Być może dlatego, że wydawała się być tak bezbronna. Teraz czuł się jakiś potwór i tyran wyżywający własną frustrację na pierwszej lepszej osobie. Czemu w ogóle marnował czas na myślenie o tym? Przez tę sytuację nie mógł się dokładnie skupić na studiowaniu materiałów, które miały mu pomóc w pracy nad tym eliksirem. Musiał się poddać, bo ciągle widział te jej zapłakane oczy. Gdyby chociaż była na niego zła, tym by się nie przejął. Ale on w jej oczach widział ogromny ból, jakby zrobił jej jakąś niewyobrażalną krzywdę, jakby się nad nią znęcał ze szczególnym okrucieństwem. No doprawdy. Tego jeszcze brakowało, żeby zaczął się przejmować uczuciami uczniów. Prawda była taka, że czuł się jak kat, bo własnie tak na niego spojrzała.

- Głupia dziewczyna - warknął, ze złością wbijając nóż w udko kurczaka.
Właśnie trwała kolacja. Zaczarowane sklepienie nad Wielką Salą ukazywało przejrzyste niebo i setki lśniących gwiazd. Sauvage zerknął na niego z ciekawością.

- Och! Czyżbym się wreszcie doczekał? Zakochałeś się? - zapytał Danie, ciesząc się przedwcześnie. Nadal wyglądał jak zbity pies, ale jakby wróciło mu trochę energii.

- Zdurniałeś do reszty? - syknął, piorunując go spojrzeniem.

- To co się stało?

- Granger mi się rozpłakała po lekcji - wyjaśnił. Nalał sobie szklankę wiśniowego soku i odwrócił wzrok.

- Dlaczego? - odezwał się po chwili.

- Bo jej powiedziałem, że ze swoją postawą panny wiem-to-wszystko-i-przestrzegam-wszystkich-zasad niczego nie osiągnie w życiu- wyjaśnił bezbarwnie.

- Oj...no to nie dziwię się, że zrobiło jej się przykro. Ale właściwie od kiedy przejmujesz się tym czy ktoś płacze przez twoje słowa? Tutaj nie masz sobie równych...nikt nie potrafi tak obrazić ucznia jak ty.

- Wcale jej nie obraziłem, toż to sama prawda była. Poza tym nie chodzi o jakieś jej idiotyczne uczucia, ale o to, że spojrzała na mnie jakbym ją skrzywdził, jakbym był jakimś bezdusznym katem. Poczułem się jak jakiś potwór znęcający się nad słabszymi.

- Trochę tak było. Właściwie dlaczego tak traktujesz Hermionę?

Severus zamrugał szybko, nieco zbity z tropu. Skrzywił się z niesmakiem.

- Dlaczego tak to sformułowałeś?

- Ale co?

- No to, co powiedziałeś.

- Pytanie czemu tak traktujesz Hermionę?

- Tak.

- No i co jest nie tak ze składnią?

- Czy ja ją traktuje jakoś szczególnie czy tak jak wszystkich uczniów?

- Tak jak wszystkich...- odparł ostrożnie.

- Więc dlaczego pytasz : Dlaczego tak traktujesz Hermionę? A nie : Dlaczego tak traktujesz wszystkich uczniów?

Daniel zastanawiał się dłuższą chwilę na odpowiedzią, ale zupełnie nie wiedział jak z tego wybrnąć.

- Tak mi się jakoś powiedziało - wzruszył ramionami. Żałował, że wcześniej nie ugryzł się w język.

- Tak ci się powiedziało? - powtórzył Sev, unosząc sceptycznie brew.

- Yhym - przytaknął z ustami pełnymi pieczonych pyr.

- Czemu mam dziwne przeczucie, że robisz mnie w balona?

- Ojej, Sev...nie wiem, nie wnikam w twoje przeczucia.

- Sauvage! - syknął ponaglająco.

- A niby co mogłem mieć na myśli? Akurat jej ta nasza uprzejma wymiana zdań dotyczyła dlatego tak mi się powiedziało, nie doszukuj się drugiego dna.

- Jestem szpiegiem, Dan. Jakbym się nie doszukiwał drugiego i trzeciego dna to już dawno byłbym martwy.

- Nie byłbyś, nie pozwoliłbym na to.

- Doprawdy urocze. Idź i się otruj z tą swoją troską - burknął. Daniel zachichotał. Sięgnął po swoją szklankę, ale nim zdążył się napić, Severus wyrwał mu ją z ręki i oddał dopiero po skontrolowaniu zawartości.

- Och! I to niby tylko ja tu jestem troskliwy? Kochany jesteś - stwierdził, uśmiechając się wesoło. Widać jednak było, że ów wesołość była jedynie na pokaz, oczy dalej pozostawały puste i smutne.

- Zamknij się - wysyczał przez zaciśnięte zęby.

- Nie bądź taki przewrażliwiony.

- Ja? Kpisz sobie? To nie ja wypłakuje sobie oczy przez tysiąc lat, to nie ja robię z siebie idiotę, który dostając niepodważalny dowód ma jeszcze jakieś wątpliwości i nie może zebrać się w sobie do działania. To nie ja kompletnie nie ogarniam swojego życia i to nie ja...

- Och, może jak się wreszcie zakochasz to zrozumiesz - westchnął Daniel, zerkając w stronę Hermiony, pogrążonej w rozmowie z Harrym i Ginny Weasley. Nie sprawiała wrażenia zranionej osoby, ale mogły to być jedynie pozory.

- Przestań wygadywać takie głupoty! Naprawdę mam tego dość. Darowałbyś sobie w końcu - warknął wrogo.
Sauvage skinął mu i wstał od stołu.

- Współczuje jej z całego serca, biedaczka może nie do końca zdaje sobie sprawę z tego, w co się pakuje - mruknął cicho.

- O co znowu chodzi?

- Nic..i tak nie zrozumiesz - odparł i odszedł szybko, kierując się do swojego gabinetu.

- Ale o kim ty mówisz?

Nie doczekał się odpowiedzi. Wrócił do jedzenia kolacji, stwierdziwszy, że cała ta depresja musiała się już całkiem rzucić jego przyjacielowi na rozum.



Podczas czwartkowej lekcji zaklęć Gilderoy opowiadał swoim uczniom jakąś niesamowitą historię, w której autentyczność Harry szczerze wątpił. Ponoć pokonał jakiegoś ogromnego węża, podobnego do bazyliszka, ponoć niewiele mniej groźnego, ponoć tak bardzo niebezpiecznego. Nie słuchał go. Zamiast tego przyglądał się Hermionie, która od niechcenia przewracała strony w podręczniku co jakiś czas podnosząc wzrok na Lockharta, wyraźnie powstrzymując się przed wybuchnięciem śmiechem. Nie musiała mówić jak bardzo zraniły ją słowa Snape'a, czuł to. W końcu znał ją wystarczająco długo. Snape robił już różne uwagi, przecież w stosunku do niego wcześniej też nie przebierał w słowach, ale w tamtej wypowiedzi czuło się tyle nienawiści, że nawet inni uczniowie to zauważyli. Harry wcześniej słyszał rozmowę Seamusa i Deana, chłopcy zastanawiali się za co Snape tak bardzo nienawidzi Hermiony. Skoro inni też to wyczuli, to coś musiało w tym być. Zerknął niecierpliwie na zegarek, lekcja za moment miała się skończyć. Zresztą wydawało mu się, że już rozumie o co w tej tajemniczej sprawie chodzi. Złotowłosy właśnie demonstrował im jakieś skomplikowane ruchy jakie wykonywał walcząc ze wspomnianym monstrum.

- Właśnie pomyślałem, że chętnie odwiedziłbym Hagrida, ale przypomniało mi się, że przecież wyjechał - westchnął.

- Pewnie nie wrócą do końca tego roku szkolnego - powiedziała Hermiona. Na dźwięk dzwonka wszyscy poderwali się z miejsc, szybko zmierzając do wyjścia. - Zaczekasz chwilę na mnie? Mam do niego sprawę - wskazała na Gilderoya.

- Jasne.

Dziewczyna poczekała aż wszyscy oprócz nich wyjdą, a następnie podeszła do Lockharta z kartką w dłoni.

- Tak, panno Granger? - zagadał do niej, wyjątkowo z siebie zadowolony blondyn.

- Profesorze...bo chodzi o to, że muszę skorzystać z Działu Ksiąg Zakazanych i... - mówiła, podsuwając mu kartkę.

- Autograf? Ach, nie ma problemu! - zupełnie jej nie słuchał. Podpisał się i uśmiechnął czarująco.

- No tak, dziękuję - mruknęła, pospiesznie wychodząc.

Harry pozwolił sobie na roześmianie się dopiero gdy byli  na korytarzu. Chciał skierować się w stronę Wielkiej Sali, ale gdy Hermiona ruszyła w przeciwnym kierunku, pobiegł za nią.

- Nie idziesz na obiad?

- Nie...no wiesz, chcę iść do biblioteki skoro mam już zgodę - oparła.

- Mogę iść z tobą?

- Skoro masz ochotę - wzruszyła ramionami.


Gdy dotarli do biblioteki Hermiona podała pani Pince kartkę z podpisem Gilderoy'a, a ta wpuściła ją do Działu Ksiąg Zakazanych. Harry zajął miejsce przy jednym ze stolików. Nie mieli tego dnia więcej lekcji dlatego dziwił się trochę, że jego przyjaciółka nie mogła się wcześniej spokojnie zjeść posiłku zanim udałaby się tutaj, ale cóż...to było bardzo w jej stylu. Wyjął z torby swoją ukończą pracę dla Severusa, którą ten mu zadał zanim został ranny. Nie widzieli się przez cały ten czas toteż chłopak miał aż nadto czasu by ją dokładnie dopracować. Był całkiem zadowolony i wydawało mu się, że i nauczyciel powinien być gdy mu pokaże. Oprócz niego i Hermiony w bibliotece było całkiem sporo uczniów. Grupka Puchonów z drugiego roku, kilku Gryfonów i Krukownów z trzeciej klasy. Pojedynczy Ślizgoni spokojnie zatapiający się w lekturze. Dostrzegł też Malfoya razem z Marlene Cooper. Siedzieli naprzeciwko siebie, najwyraźniej pracując nad jakimś wypracowaniem. Draco opierał głowę na jednej z dłoni wpatrując się w dziewczynę z zachwytem. Przy tym nie tracił wcale swojego typowego, cynicznego wyrazu twarzy. Z jakiegoś powodu wydał się Harry'emu zestresowany. Jakby czymś się martwił. Nim zdążył się nad tym zastanowić i domyślić, co też znowu trapi młodego Ślizgona, ponieważ wróciła Hermina. Nie był w stanie widzieć jej twarzy, gdyż trzymała w dłoniach tak dużą liczbę książek. Za sukces można było uznać to, że udało jej się dotrzeć do stolika nie patrząc na podłogę. Odłożyła je na blat i usiadła naprzeciw Harry'ego. Brunet z zaciekawieniem sięgnął po jeden z woluminów. Zaklęcia Niewybaczalne i ich skutki nieuleczalne. Uniósł brwi i przeczytał tytuł kolejnego. Cruciatus - powolne umieranie. Zaintrygowany, korzystając z tego, że Hermiona zajęta była szukaniem czegoś w swojej torbie, przysunął do siebie pozostałe księgi. Tajemnice torturowania; Cruciatus okrutniejszy od Avady?; Crucio - czyli jak zniszczyć życie nie odbierając go; Wpływ tortur na układ nerwowy ofiar; Jak wspierać ofiary skoro nie ma dla nich nadziei?; Dlaczego nie ma lekarstwa dla ofiar Klątwy Cruciatus?; Cruciatus i wszystko, czego nie chcecie wiedzieć o tym zaklęciu; Eliksiry nie do uwarzenia; Leczenie ofiar tortur - dlaczego nawet magia zawodzi?. Teraz to już zupełnie nie miał pojęcia po co jej te książki.

- Ee...Hermiono?

- Co? - mruknęła, sięgając po Cruciatus - powolne umieranie.

- Właściwie to...po co ci te książki? Podstawy o Zaklęciach Niewybaczalnych przerobiliśmy w czwartej klasie z Moodym, a konkretniej to z Crouchem...no i będziemy je bardziej szczegółowo omawiać w szóstej klasie. Ja wiem, chcesz się dokształcać, ale...

- Akurat teraz nie chodzi mi o sprawy szkolne - powiedziała cicho.

- To nie rozumiem czemu tak cię zainteresowało akurat Crucio...chodzi o rodziców Neville'a?

Neville zwierzył się jemu, Hermionie i Ronowi na jednym ze spotkań Gwardii Dumbledore'a, że jego rodzice przebywają w Szpitalu imienia Munga. Zostali doprowadzeni do utraty zmysłów przez długie tortury jakimi uraczyła ich Bellatrix Lestrange, ponieważ nie chcieli przystać do Voldemorta. Właśnie dlatego wychowywała go babcia. Bardzo nimi to wtedy wstrząsnęło. Harry pomyślał nawet, że Neville jest w jeszcze gorszej sytuacji od niego. Nie potrafił sobie wyobrazić bóli, jaki chłopiec musiał przeżywać za każdym razem odwiedzając ojca i matkę, którzy nie są w stanie go nawet rozpoznać.

MUSIC

- Nie - pokręciła głową.- Dlaczego o tym pomyślałeś?

- No...wszystkie książki dotyczą tej klątwy... pierwsze moje skojarzenie - odparł.

- Nie, to nie to - zaprzeczyła raz jeszcze.

- Czemu nie chcesz mi powiedzieć o co chodzi? - zapytał ze smutkiem.

Przygryzła usta i spojrzała na niego. Co miała mu powiedzieć? Że martwi się o Severusa? Że chciałaby mu jakoś pomóc? Że wie jak bardzo Snape musi cierpieć przez skutki tego zaklęcia? Że chociaż wie, że nie ma lekarstwa to po prostu nie może usiedzieć bezczynnie? Harry westchnął.
- Dobrze...zostawmy to na razie. Chciałbym z tobą porozmawiać o Snape'ie - zebrał się na odwagę by poruszyć ten temat. Miał wrażenie, że udało mu się poskładać w całość elementy układanki. Wszystko od razu nabierało sensu.

- O Snape'ie? Cóż...przyznaję, zareagowałam trochę jak histeryczka wtedy, ale no...było mi przykro i tyle. Musimy to roztrząsać? - dodała, krzywiąc się lekko.

- Nie to miałem na myśli - szepnął. Nie spuszczał z niej wzorku. Spojrzała na niego, jakby nie domyślając się  do czego dążył.

- Co w takim razie?

- Pamiętasz naszą rozmowę podczas Przyjęcia Walentynkowego?

- Taaak - mruknęła przeciągle.

- No więc...jakby to powiedzieć...- rzucił zaklęcie anty podsłuchowe, by spokojnie kontynuować. -wiesz, jesteśmy przyjaciółmi, martwiłem się o ciebie. Długo nad tym rozmyślałem, zupełnie nie mając pojęcia o co może chodzić. Starałem się dopasować jakoś te puzzle, ale miałem wrażenie, że każdy jest z innej układanki. Od początku roku coś cię gryzie, chociaż pewnie tylko ja to zauważyłem, bo nie jestem takim tumanem jak Ron. W dodatku miałem przeczucie, że ma to coś wspólnego ze Snapem. I...chyba już wiem o co chodzi.
Hermiona poczuła jak jej serca gwałtownie przyspiesza, a dłonie pocą się z nerwów. Czyżby ją rozgryzł?

- Za każdym razem jak o nim ktoś wspominał to...- ciągnął dalej.- no nie wiem, różnie reagowałaś. To znaczy...to żadne jakieś wielkie oznaki, pewnie dostrzegłem to tylko dlatego, że znamy się tak dobrze. No i tamto zebranie Zakonu...chciałeś do niego podbiec jak tylko go zobaczyłaś. Potem ta cała akcja...Hermiono...ja byłem tam obok, widziałem cię. Widziałem jak płakałaś. Samo to może nic nie znaczy, ale składając to wszystko w całość...to wydaje mi się oczywiste, że...zależy ci na nim - skończył cicho.

Hermiona zastygła w bezruchu. A jednak. No tak, nie ma się właściwie czemu dziwić. Miał geny Severusa, oczywiste więc, że w końcu musiały dać o sobie znać w postaci inteligencji, bystrości, spostrzegawczości i wszystkich tych innych cech, które pozwoliły mu na domyślenie się prawdy o jej uczuciach. A przecież zupełnie nie dawała po sobie niczego poznać. Jak wiadomo, dziewczyny o wiele szybciej zauważają takie sprawy, a Ginny, z którą Hermiona prawie codziennie rozmawiała, absolutnie niczego takiego się nie domyślała. No i co ona ma teraz zrobić? Miała dwa wyjścia. Iść w zaparte, że nie ma pojęcia o czym on mówi i jeszcze go zbesztać za sugerowanie jej zauroczenia nauczycielem, albo...

- Ja...- zaczęła drżącym głosem. Zdała sobie sprawę, że kolejne kłamstwo nie ma sensu. Harry, będąc synem Snape'a prędzej czy później i tak by się domyślił, że go okłamała. Zaschło jej w gardle tak, że nie mogła więcej wydusić z siebie. Harry sięgnął po jej dłoń i uścisnął mocno.

- Tylko...dlaczego mi nie powiedziałaś? - spytał cicho, starając się by w jego głosie nie było czuć wyrzutu.

No to po ptakach. Otworzyła usta, oddychając głęboko. Poczuła jak z jej oczu wypływają łzy. Przetarła je szybko wolną ręką.

- Harry, ja...och, nie...o, Merlinie...ja...

- Spokojnie, jestem przecież twoim przyjacielem! - zapewnił ją. Spojrzała na niego. W zielonych oczach widziała zmartwienie, troskę, ciepło. Chociaż były tak inne od czarnych jak węgiel tęczówek Severusa, to jednak tak wiele z niego było w tym spojrzeniu. Milczała, próbując zebrać myśli. - Bałaś się, że cię wyśmieje? Nie jestem przecież Ronem!

- Wiem - odparła.

- Naprawdę mi przykro, że nie miałaś do mnie na tyle zaufania. Sama musiałaś bardzo cierpieć i...

- Harry, - przerwała mu. - a jak ty to sobie wyobrażasz? Że co? Że podchodzę do ciebie któregoś dnia i mówię, że...że...- urwała, kryjąc twarz w dłoniach.

- Tak - przytaknął, wciąż wpatrując się w nią. Miał ochotę pogratulować sobie samemu mistrzowskiej dedukcji, ale to nie był dobry moment.

- To nie jest kwestia zaufania. Z niektórymi sprawami człowiek po prostu jest sam - powiedziała, spokojniejszym już tonem. Mimo, że sytuacja wcale nie była dla niej komfortowa, to jednak miała wrażenie, jakby kamień spadł jej serca. Uczucie, że nie jest sama, magia przyjaźni.

- Ale tak nie powinno być...na pewno byłoby ci łatwiej gdybyś mi wcześniej powiedziała.

- Być może.

- A...on wie? - spytał. Hermiona potrząsnęła głową. - Czyli...te dodatkowe zajęcia...to po to, żeby być trochę bliżej? - zdawał sobie sprawę, że trochę kulawo zadaje pytania, ale pierwszy raz rozmawiali tak szczerze.

MUSIC

Tym razem Harry Sherlock Potter Holmes trafił kulą w płot ze swoją teorią, ale uznała, że bezpieczniej będzie przytaknąć. W końcu gdyby zaprzeczyła mógłby zacząć węszyć jeszcze głębiej i kto wie, czy nie do węszyłby się  prawdy o sobie.

- Może trochę. Przede wszystkim zależy mi na nauce - powiedziała, ledwie panując nad nadal drżącym głosem.

- Tak, wiem.  I...co zamierzasz?

- Co zamierzam? A czy ja mogę cokolwiek zamierzać? Sam przyznaj, co ja mogę? - rozłożyła bezradnie ręce.

- No...nie wiem...

- Myślałem, że może mi przejdzie, że to tylko takie chwilowe...ale nie, wręcz przeciwnie. Pisałam nawet do rodziców, moja mama bardzo mnie wpiera, pisze, żebym się nie zadręczała, żebym nie walczyła z tym, co czuję, że jakoś to się wszystko rozwiąże.

- Ma rację - rzekł, uśmiechając się do niej przyjaźnie.

- Nawet sobie nie wyobrażasz jak jest mi ciężko - szepnęła, odwracając wzrok. Śnieg na zewnątrz powoli topniał, jakby zimna nie zamierzała się tak szybko poddawać.

- Dlatego dobrze jest mieć oparcie w przyjacielu.

- Naprawdę nie masz z tym problemu? - zapytała, znów kierując na niego spojrzenie.

- Problemu? Dlaczego miałbym mieć? - szczerze się zdziwił.

- Bo...to nauczyciel - 'I twój ojciec' dodała w myślach, gryząc się w język, coby nie powiedziała zbyt wiele.

- I cóż z tego? To znaczy, zdaję sobie sprawę z tego jak bardzo to musi być skomplikowane, ale absolutnie nie mam z tym żadnego problemu! Przykro mi jedynie, że to dla ciebie takie trudne i tyle. Właściwie...jeżeli mam być szczery to wcale mnie nie dziwi to, że...podoba ci się starszy mężczyzna.

- Tak?

- Rówieśników dojrzałością i inteligencją przewyższasz wielokrotnie...z nim masz przynajmniej o czym rozmawiać.

- To prawda - mruknęła, nie mogąc pohamować uśmiechu.

- No i...jak tak o tym myślę...wydaje mi się, że twój potencjał, możliwości...marnowałabyś się w relacjach gdzie to ty byłabyś tą mądrzejszą. Twoja mama ma rację, jakoś się to ułoży.

- Harry, jesteś niesamowity - stwierdziła całkiem pogodnie. Jego postawa i słowa sprawiły, że była już spokojna.

- Wydaje mi się, że całkiem normalny - wzruszył ramionami. - Robię coś nadzwyczajnego? Nie. Hermiono, wspierałbym się nawet gdybyś się zakochała w Malfoyu! - dodał, chichocząc.

- Ha! Chyba nie mam szans - mruknęła, zerkając w stronę Dracona i Marlene.

- Przegrana sprawa - zaśmiał się, zadowolony, że udało mu się ją rozchmurzyć.

- Dziękuję - powiedziała. Uśmiechnął się do niej wesoło.

- Przecież wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć. No...poza lekcjami, w tym zawsze będziesz lepsza.

- W Eliksirach już mi dorównujesz - przypomniała mu, udając nieco urażony ton.

- Haha, no cóż...raz miałem intuicję, to jeszcze nic nie znaczy.

Hermiona zaśmiała się lekko. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że ta intuicja będzie się jeszcze bardziej rozwijać i Harry w końcu prześcignie ją w tym przedmiocie, ale skoro był synem Severusa to taka była naturalna kolej rzeczy i zupełnie jej to nie przeszkadzało.

- Znaczy, że radzisz sobie coraz lepiej, a mnie to tylko cieszy. Za to ja usłyszałam, że niczego nie osiągnę, miłe, prawda?

- Och, hm...może nie powiedziałby tak gdyby wiedział, że...

- No coś ty. Powiedziałby jeszcze ostrzej, specjalnie żeby mnie upokorzyć. W ogóle nie wyobrażam sobie tego, żeby on się dowiedział. Nie, nie, nie i jeszcze raz nie.

- Nie chcę cię martwić, ale pewnie...no wiesz, jest inteligentny i prędzej czy później to dostrzeże - wtrącił ostrożnie.

- Tak, zdaje sobie z tego sprawę. Po prostu się tego boję - westchnęła.

- Wiem - ponownie sięgnął po jej dłoń i uścisnął, aby dodać jej otuchy.

- Tak bardzo się boję.

- Razem jakoś sobie poradzimy - odparł, a ona odwzajemniła uśmiech. - A właśnie... czy ktoś jeszcze wie?

- Sauvage - oznajmiła.

- O!

- Nie mam pojęcia jak, ale sam się domyślił.

- Z jego mózgiem to wcale nie takie dziwne.

- Fakt.

MUSIC

- Harry! - usłyszeli wołanie. To Luna biegła do nich przez bibliotekę. Pani Pince spojrzała na nią z dezaprobatą, ale tym razem darowała sobie zwracanie uwagi na zachowanie ciszy. - Wszędzie cię szukałam, nie jadłeś obiadu?

- Cześć! - wstał i uścisnął ją krótko. - Nie, od razu przyszliśmy tutaj. Coś się stało?

- Nie wiem, Snape mnie zaczepił i kazał ciebie przywołać. Ma jakąś sprawę. To było jakieś półgodziny temu, więc powinieneś tam od razu iść.

- Ojej, dobra. Hermiono...

- Idź! - poleciła z uśmiechem.

- Trzymaj się - mruknął do niej, ucałował Lunę w policzek i wybiegł z biblioteki.
Luna usiadła na miejscu, które zwolnił, z ciekawością przyglądając się książkom.

- Hermino, Snape kazał mi też przekazać tobie, że również masz do niego przyjść, ale dopiero wieczorem - oświadczyła melodyjnym, nieco rozmarzonym głosem.

- Mówił po co?

- Nie, ciekawa jestem o co chodzi.

Hermiona domyślała się. Atak Śmierciożerców na Ministerstwo. Luna pomogła jej zabrać wszystkie wypożyczone książki i razem wyszły z biblioteki. Stwierdziła, że wygodniej jej się będzie czytało w zaciszu własnego pokoju. Tymczasem Harry pędził do lochów, mając nadzieję, że nie zastanie Snape'a wściekłego, że musi tyle na niego czekać. Zatrzymał się wbiegłszy do korytarza, żeby złapać oddech. Czuł ogromną ulgę, że sprawa z przyjaciółką wreszcie się wyjaśniła. Rozumiał dlaczego nie chciała mu tego powiedzieć, ale jednocześnie uważał, że oszczędziłaby sobie wielu nerwów gdyby od razu mu zaufała. Zachichotał, na myśl o tym jak zareagowałby Ron. Chyba padłby na zawał. Miał nadzieję, że Ronald dojrzeje chociaż trochę i że pomoże mu ta terapia psychologiczna w Londynie. Drzwi od gabinetu Nietoperza były uchylone, ale i tak zapukał.

- Właź, Potter- usłyszał warknięcie.

Severus przechadzał się po dużym pomieszczeniu, dumając nad czymś głęboko. Spojrzał na Harry'ego i przywołał go bliżej gestem dłoni.

- Przepraszam, że pan profesor musiał czekać, ale Luna nie wiedziała, że jestem w bibliotece, a nie Wielkiej Sali...

- Czemu nie jadłeś obiadu? - spytał Severus, po chwili zdając sobie sprawę, że musiało to zabrzmieć zupełnie nie w jego stylu. Zdecydowanie w stylu zbyt ojcowskim. - Znowu coś kombinujecie? - dodał od razu.

- My? Ja i Hermiona? Nie, nie byliśmy głodni i...

- Nieważne - przerwał mu oschle. - Kazałem cię tu wezwać ponieważ muszę cię pouczyć. Jutro pod żadnym pozorem nie wolno ci opuścić zamku.
Chłopak wytrzeszczył na niego oczy, zbity z tropu.

- A dlaczego miałbym wychodzić?

- Bo może uznałbyś to za konieczne. Posłuchaj mnie uważnie...pod żadnym, pod absolutnie żadnym pozorem nie wolno ci wyjść z zamku. Zrozumiałeś?

- Za pierwszym razem, naprawdę nie musi się pan powtarzać - mruknął wesoło.

- Pięć punktów od Gryffindoru, nie bądź bezczelny, Potter.

- Przepraszam.

- Choćby nawet dyrektor chciał cię namówić do tego, abyś udał się z nim do Ministerstwa, masz odmówić. Choćby cały Zakon chciał cię tam zaciągnąć, masz zostać tutaj, to jasne?

- Chwilę, przepraszam profesorze, ale zupełnie nic nie rozumiem.

- Wcale mnie to nie dziwi. Dowiesz się w swoim czasie - syknął.

- Mam odmówić nawet dyrektorowi?

- Ufasz mi, Potter?

- Tak - Harry odpowiedział z przekonaniem.

- Więc mu odmów, jeżeli będzie chciał cię tam zabrać.

- No dobrze, obiecuję, że odmówię. Nie mam ochoty na wycieczki do Ministerstwa - powiedział, krzywiąc się. Przypomniał sobie te wszystkie obrażające go artykuły Proroka i wypowiedzi Knota.

- Świetnie, a teraz zmiataj stąd.

- Mogę oddać jeszcze tylko - sięgnął do torby i wyjął z niej swoją pracę - to? - Severus wziął od niego kartki i odłożył na biurko. - Dziękuję! - zawołał Harry i wyszedł z gabinetu, zastanawiając się o co w tym chodziło.

Severus zabrał się za przeglądanie opracowania. Musiał przyznać, chociaż oczywiście nie zamierzał mu tego powiedzieć, był pod wrażeniem. Chłopiec naprawdę się postarał, widać było, że włożył sporo wysiłku w tę pracę. Nie spodziewał się, że znajdzie połowę z tych informacji. Zadowolony, odłożył kartki na jedną z półek. Usiadł przy biurku, rozmyślając nad tym jak będzie wyglądał następny dzień. Wcześniej tego dnia obył rozmowę z Dumbledorem, powiadomił go, że Voldemort zamierza uderzyć w Ministerstwo i jego zobowiązał do ściągnięcia tam uczennicy. Albus zapewnił, że nie pojawi się od razu, ale niedługo potem, aby nie wzbudzić podejrzeń. Snape miał jednak złe przeczucia. Może i Tom odpuścił sobie uganianie się za nastolatkiem, ale zabiłby go bez mrugnięcia okiem, gdyby nadarzyła się okazja, toteż Harry nie mógł opuścić zamku. Martwiło go to, że kiedy wspomniał o tym, iż Harry nie powinien wiedzieć od razu o tym, co się dzieje, Drops niezbyt się przejął. Oczywiście, nie powiedział mu nowych decyzjach Czarnego Pana. Doskonale wiedział, co należy przekazać, a czego nie.
Hermiona usadowiwszy się z książkami na łóżku w swoim pokoju zupełnie straciła poczucie czasu. Zaczytana, nawet nie zauważyła jak minęło kilka godzin. Lektura nie była przyjemna. Czytała opisy tego, jak na układ nerwowy wpływa Klątwa Cruciatus. Z każdą stroną martwiła się coraz bardziej. U ofiar może pojawiać się abazja, amimia, dystonia, paraplegia oraz wiele innych, najczęściej występującymi objawami są drżenie dłoni, osłabienie mięśni, nagłe omdlenia na skutek odczuwania ogromnego bólu, koszmary lub bezsenność. A wszystko to prowadziło do powolnego zaniku czucia, porażenia połowicznego, które następnie przechodzi w porażenie całkowite. Czasem, gdy ofiary poddawane są torturom bez przerwy dochodzi prędko do uszkodzenia mózgu, powodującego choroby psychiczne, zanik pamięci. Ze złością zamknęła Cruciatus - powolne umieranie. Otworzyła szufladę w szafce nocnej i wyciągnęła z niej zdjęcie, które wyciągnęła z albumu Snape'a. Wyglądał na nim na niewiele starszego od niej i tak inaczej. Żałowała, że  teraz zapomniał jak się uśmiechać. Śmiejąc się wyglądał jeszcze przystojniej niż zwykle. Czuła się zupełnie bezradna. Medycyna od setek lat próbowała wynaleźć cokolwiek, co w jakiś sposób zmniejszyłoby szkody, jakie powoduje Cruciatus, bez powodzenia. W Eliksirach nie do uwarzenia autorzy wyjaśniali dlaczego uwarzenie takiego eliksiru nie jest możliwe. Westchnęła ciężko. Po chwili przypomniała sobie słowa Severusa odnoszące się do tego, że sama się ogranicza. Teraz zrozumiała, co dokładnie miał na myśli, mówiąc, że z taką postawą nic nie osiągnie. Jak mogłoby być inaczej skoro od razu się poddawała? Odrobinę podbudowana psychicznie, zeszła do lochów, obawiając się trochę tego, co za chwilę może się dowiedzieć. Po usłyszeniu nieprzyjaznego zaproszenia, weszła do środka.
- Siadaj, Granger - wskazał jej krzesło przy biurku. Dziewczyna pogłaskała kota, który zwinięty w kłębek spał spokojnie na jednym z foteli i zajęła miejsce. Severus milczał przez dłuższą chwilę. Oparł łokcie na blacie, złączył palce.
- Domyślam się, że chodzi o...
- Tak - przerwał jej. - Dobrze się domyślasz. Jaką masz jutro pierwszą lekcję?
- Transmutację.
- Od razu po niej przyjdziesz pod mój gabinet. Stąd udamy się do Ministerstwa.
- Dobrze.
- Jakieś pytania? - burknął, spoglądając na nią bez zainteresowania.
- Boję się.
- To nie było pytanie.
- Kiedy ja naprawdę się boję - powtórzyła pewnym głosem.
- Granger, nie idziesz na ścięcie. Jesteś jedynie wabikiem, na dodatek sztucznym, gdyż dyrektor mniej więcej wie, co się tam wydarzy i pojawi się niedługo po nas. Jestem odpowiedzialny za twoje bezpieczeństwo, jeżeli będziesz trzymać się przy mnie to absolutnie nic ci nie grozi - oświadczył sucho.
- Ja to rozumiem i ufam, ale no...tam będą Śmierciożercy, Voldemort i...
- Czarny Pan! - poprawił ją z irytacją.
- Tak, więc nie potrafię się nie bać.
- No i gdzie ta gryfońska brawura, co? - zakpił.
- Sam pan mówił, że nie do końca pasuję do Gryffindoru - przypomniała mu. Westchnął.
- Tak na dobrą sprawę to do żadnego domu nie pasujesz do końca. Jesteś bardzo ambitna, sprytna, inteligentna, cechy typowe dla Ślizgonów. Mądra, bystra i żądna wiedzy, Ravencalw. Pracowita, lojalna i nastawiona na fair-play, Hufflepuff. No i hm...sprawiedliwa, szczera i...phi, odważna czyli Gryffindor. To oczywiście tylko takie sztandarowe cechy. W każdym domu znajdzie się wiele osób, które odbiegają od schematu. Na przykład co ten kapelusz sobie myślał przydzielając Longbottoma do Gryffindoru zamiast Hufflepuffu to chyba nie chcę wiedzieć. Może uznał to za dobry dowcip? Z tobą tiara musiała mieć niemały problem, chociaż...z drugiej strony...Hufflepuff od razu odpada, to chyba oczywiste, Slytherin również, musiałabyś mieć chociaż jednego rodzica-czarodzieja.
- Zostaje Ravencalw i Gryffindor, uważa pan, że bardziej bym pasowała do tego pierwszego? - spytała, starając się nie okazywać radości. Cieszyła się, że potrafił ocenić ją zgodnie z prawdą.
- Myślę, że lepiej byś się tam czuła.
- Dlaczego?
- Zwykle...powtarzam, zwykle osoby tam przydzielane są bardziej...opanowane i ułożone od Gryfonów. Niekonfliktowe. Ale jesteś zadowolona, więc chyba nie ma o czym mówić?
- Cóż...- mruknęła.
- W każdym razie, Granger, nikomu ani słowa i czekam tutaj na ciebie jutro po pierwszej lekcji.
- Oczywiście.



Wydawało się, że to poranek jak wiele innych w siedzibie angielskiego Ministerstwa Magii. Ogromny hol przemierzały setki czarodziejów. Urzędników, aurorów, polityków. Tom, dzięki pomocy Daniela, zdołał niepostrzeżenie wślizgnąć się do środka. Ukryli się w jednej z nieużywanych sal, w której mieli czekać na odpowiedni moment. 
- Przygotowany? - zagadał do Toma, podrzucając w dłoniach butelkę wina.
- O tak - opowiedział. Poprawił krawat i przygładził czarne włosy. Miał na sobie idealnie dopasowany czarny garnitur.
- To dobrze. My mamy jeszcze trochę czasu, ale twoi powinni tutaj być za jakieś pięć minut - mruknął, zerkając na zegarek. - Właściwie po co chciałeś, żebym przyniósł wino?
- Powiedzmy, że to dobry rekwizyt.
- Moje osiemsetletnie wino rekwizytem? - odparł, udając urażony ton. Riddle zerknął na niego z politowaniem.
- Zaglądałeś już do tych dokumentów, które ci wczoraj przekazałem? - spytał.
- Próbuję się zebrać w sobie - rzekł, poważniejąc nagle. Tom sceptycznie uniósł brwi, ale nie powiedział na ten temat już nic więcej.
Chwilę później usłyszeli donośny huk. W Atrium, z wszystkich kominków naraz zaczęły pojawiać się zamaskowane postacie w czarnych szatach. Najpierw przebywający tam ludzie nie zorientowali się co takiego się dziej. Po wdarciu się do gmachu ponad dwóch setek Śmierciożerców wszystkie przejścia zostały magicznie zablokowane. Można było dostać się do środka, ale nie na zewnątrz. Działali według rozkazu Toma, nie zabijali, a jedynie rozbrajali z różdżek. Wbiegali po kolei do wszystkich pomieszczeń jakie tylko mijali, unieszkodliwiając pracowników i zawlekając ich do ogromnej sali Atrium, pod pomnik Magicznego Braterstwa.


Hermiona idąc w stronę lochów starała się nie myśleć o czekającym ją niebezpieczeństwie. Nie musiała okłamywać Harry'ego ponieważ on miał mieć właśnie Wróżbiarstwo, a ona Numerologię. Uspokajała się w myślach, że będzie przy Severusie, więc nic złego jej się nie stanie. Była zaskoczona kiedy zobaczyła, że nauczyciel nie stoi sam przed wejściem do swojego gabinetu. Rozmawiał przyciszonym głosem z Draco Malfoyem.
- Nakładaj, Granger - powiedział, podając jej pelerynę niewidkę. - Mam do dyspozycji tylko jedną więc musicie się jakoś oboje ścisnąć.
- Ale czemu...on też jest w to zamieszany ? - spytała, wskazując na blondyna.
- Nie twoje sprawa, szlamo - warknął Draco. Widać było po nim, że bardzo się denerwuje, chociaż starał się nad sobą panować.
- Zachowuj się, Draco - skarcił go Sev. - Twój sposób wysławiania świadczy o twojej klasie, kulturze...bądź jej braku. Ile razy mam ci powtarzać.
Draco w odpowiedzi wymamrotał coś niezrozumiałego.
- A czy...
- Nie marudź, Granger - pouczył ją.
Chcąc, nie chcąc, Malfoy i Hermiona ścisnęli się pod peleryną i ruszyli za nim. Poranek był wyjątkowo piękny. Z początkiem marca temperatura podniosła się dość znacząco, sprawiając, że pokrywa śnieżnego puchu zmniejszała się z każdym dniem coraz bardziej. Stwierdziła, że Ślizgon musiał być naprawdę zdenerwowany, ponieważ szedł obok niej spokojnie, co prawda krzywił się, ale nie robił więcej uwag w jej stronę. Ściągną z siebie i niej pelerynę kiedy tylko przeszli przez bramę odgradzającą tereny Hogwartu.
- Dobrze. Draco, Lucjusz powiedział mi, że umiesz się już teleportować?
- Tak.
- Jesteś pewien, że dasz radę i nie rozszczepisz się? - dopytał ostro.
- Tak, robiłem to już wielokrotnie ostatnimi czasy - odparł ponoro.
- W takim razie ty bierzesz pelerynę. Postaraj się zbliżyć do Atrium, ale nie znajdź się w centrum.
- No jasne - burknął. Nałożył na siebie z powrotem bezbarwną szatę i zniknął z cichym pyknięciem.
- A my? - spytała cicho Hermiona.
- Teleportowałaś się już z kimś?
- Nie.
- Może cię trochę zemdlić. Złap mnie mocno za ramię - Hermiona natychmiast chwyciła go za lewe przedramię. - Prawe, Granger - dodał, zerkając wymownie w górę.
- Ach, no tak. Mam jeszcze pytanie.
- Hm?
- Przecież no...z tego co wiem to chyba nie możemy się aportować wprost do Ministerstwa? Jak wejdziemy do środka?
- Tak się składa, że możemy. Dzisiaj dla...wybrańców wstęp wolny, a ja mam obowiązkową...przepustkę.
Domyśliła się, że mówi o Mrocznym Znaku, ale zanim zdążyła zareagować poczuła silne szarpnięcie w okolicach pępka. Zakręciło jej się  w głowie, coś przewróciło się w żołądku. Rzeczywiście miała wrażenie jakby ją mdliło. Wylądowała miękko w jakimś ciemnym korytarzu. Słyszała dobiegające z bliska odgłosy walki, krzyki. Ledwo mogła utrzymać się na nogach. Severus pociągnął ją za sobą, najwyraźniej próbując dostać się w bezpieczniejsze miejsce. Wolną ręką przetarła oczy. Widziała mnóstwo ubranych na czarno postaci, pracowników Ministerstwa, bezwładnie siedzących na ziemi, spętanych niewidzialnymi więzami. Teraz biegli jakimiś schodami. Snape zatrzymał się w końcu. Znajdowali się na wyższym piętrze, skąd mieli doskonały widok na Atrium. Hermiona z przerażeniem przyglądała się walczącym ludziom, którzy nie mieli najmniejszych szans w starciu ze Śmierciożercami. Ciągle ściskała ramię Severusa, ale ten nie zwracał jej uwagi, najwidoczniej rozumiał, że tak czuła się chociaż trochę bezpieczniej. Prawie krzyknęła, kiedy jedno z zaklęć trafiło w rzeźbę, która rozsypała się na drobne kawałki. Kolejny raz wydawałaby z siebie okrzyk, kiedy usłyszała czyjeś kroki za nimi,  ale Severus zdążył zasłonić jej usta dłonią.
- Wszystko w porządku? - spytał Daniel.
- Tak, panna wiem-to-wszystko trochę panikuje, ale nie ma za bardzo powodu. Szybko poszło - stwierdził Severus, wskazując na Atrium.
- To jest doskonała organizacja, mój drogi. Właśnie ustawiłem Tomowi barierę ochronną, działa tylko kilkanaście minut i to w sumie tylko przez te jego horkruksy, ale zawsze coś. O, jest już nawet Drops - mruknął,   wskazując na spętanego dyrektora w dole. - Tom zaraz zacznie, a ja chciałem się tylko rozejrzeć za wami. Zostaniecie tutaj?
- Tak.
- Do to zobaczenia.
Zbiegł szybko ze schodów, ale zanim przeszedł do Atrium, jego wzrok przykuł znajomy widok. Zawrócił, kierując się do bocznego korytarza. Właściwie było już po wszystkim. Walka, o ile można to było nazwać walką, trwała bardzo krótko. Śmierciożercy w rekordowym czasie unieszkodliwili wszystkich pracowników Ministerstwa, włącznie z Knotem. No, prawie wszystkich, jeden się uchował. W rozbawieniu przyglądał się całemu widowisku.
- Dent - powitał go Daniel, podchodząc bliżej. Wyciągnął różdżkę i wycelował ją w blondyna.
- Cześć, Sauvage, całkiem niezła zabawa, nie? - zawołał beztrosko. Daniel wymierzył w niego klątwę, którą ten bez problemu odbił, a na dodatek przywołał do siebie różdżkę Dana. - Uspokój się!
- Uspokoję się jak cię dorwę! Będziesz mi tu zagadki przesyłał?! Zdjęcia?! Aurora udawał?! - zapominając o tym, że może używać magii nawet bez różdżki, rzucił się na niego z pięściami.
Upadli na podłogę, szamocząc się przez dłuższa chwilę, Markowi w końcu się znudziło i zaklęciem sprawił, że przeciwnik znieruchomiał.
- Po pierwsze, nie zagadki. Wskazówki. Jedno zdjęcie. No i nie zrobiłem tego dla ciebie, kochany. Dla niej. I wcale nie udaję aurora, ja nim jestem. Potrafisz to pojąć tym swoim nieogarniętym rozumkiem? - Sauvage nie odpowiedział, w końcu nie był w stanie. - Uspokoiłeś się już? Tak? Jak będziesz grzeczny to cię uwolnię - odczekał chwilę, obserwując Daniela uważnie, wciąż uśmiechając się wesoło. Potem machnął różdżką, zdejmując urok.
- Zabiję cię, przysięgam - syknął Daniel, ciężko oddychając. Mark rzucił mu jego różdżkę z powrotem.
- Masz! No naprawdę...mógłbyś być milszy dla dawnego kolegi.
- Kolegi?! Kolegi! Już ja ci pokażę moje przyjacielskie nastawienie - krzyknął, ponownie się na niego rzucił, ale Mark powstrzymał go różdżką.
- Ej! Miałeś być grzeczny. Uspokój się!
- Dobra, okej. Ale gadaj, o co ci na wszystkie miedziane kociołki chodzi?! - warknął wrogo.
- Och, czy ty zgłupiałeś przez te wszystkie lata? Naprawdę się nie domyślasz? - zaśmiał się szyderczo.
- Alaya, wiem, że musisz mieć coś wspólnego z jej śmiercią i...
- Śmiercią, dobre sobie! - prychnął. - Nawet zdjęcie cię nie przekonało? Żałosne.
- Ale...ale...to przecież nie...- Sauvage oklapł nagle, zupełnie zbity z pantałyku.
- Nie? Ja jakoś żyję i mam się całkiem dobrze. Nie zasługujesz na nią, wiesz? Może trzeba było traktować ją tak jak na to zasługiwała? A nie jak piękny przedmiot - spojrzał na niego ze zdegustowaniem. Sięgnął do kieszeni marynarki i wyjął z niej stary pergamin. - Masz, czytaj, może coś do ciebie dotrze, przyjacielu - zachichotał, rzucając mu go z kpiącym uśmieszkiem.
Daniel patrzył na niego w osłupieniu, dopiero potem zabrał się za lekturę tajemniczego dokumentu.



MUSIC

Tom po wypiciu lampki wina, musiał stwierdzić, że rzeczywiście miało wyborny smak. Napełnił kieliszek drugi raz i odstawił butelkę. Następnie niespiesznie zszedł do Atrium. Trzymając naczynie w prawej dłoni, zmierzał powoli do centrum całego przestawienia. Teraz panowała tam niesamowita cisza. Każdy jego krok obijał się echem. Wszystkie oczy uwięzionych czarodziejów wlepione były w niego. Zatrzymał się na podeście i uśmiechnął czarująco.
- Magia to potęga - zaczął spokojnie, a jego głos potoczył się po ogromnym pomieszczeniu. Wskazywał dłonią na napis na nieuszkodzonym fragmencie rzeźby. Większość osób wpatrywało się  w niego z czystym przerażeniem, niektórzy z podziwem.  - Wybaczcie to niespodziewane najście, przyjaciele. Prawie czternaście długich lat. Przyznaję, że stęskniłem się za życiem publicznym. Ufam, że i wam mnie brakowało - w tym momencie Śmierciożercy zachichotali. - Teraz jednak wszystko się zmieni. Mam nadziej, że dostrzegliście moją dzisiejszą łaskawość. Nikt nie zginął! Zostaliście...uwięzieni abym mógł spokojnie do was przemówić. Nigdy nie ukrywałem, czego pragnę najbardziej. Potęgi i władzy. Władzy, żeby ukształtować nasz świat w taki sposób, w jaki powinien wyglądać. Świat, w którym nie będzie miejsca na ot wszystko, czym parał się jeszcze urzędujący, nasz drogi Minister Knot. Miałem bardzo dużo czasu na przemyślenia i doskonale wiem co robić. Jestem świadom swojej potęgi, której nikt nie jest w stanie zagrozić. Wasz drogi Albus Dumbledore jest tutaj...również spętany niewidzialnymi więzami. Czyż to nie jest dostateczny znak? Wasz umiłowany dobroczyńca! Postać, w którą tak ufacie! A czy go znacie? Nie. Ale ja nie jestem tu po to, by uświadamiać wam, kogo macie za ikonę. Kogo macie za autorytet. Nie. Przyszedłem tutaj, by powiedzieć wam o sobie. Wszyscy z was...wszyscy czarodzieje wątpili w mój powrót. Nie chcieli przyjąć do wiadomości tego, że odzyskałem swoją potęgę, swoją moc. A teraz stoję przed wami.  Nie pragnę śmierci czarodziejów, to byłoby marnotrawstwo, którym gardzę. Pragnę władzy. I osiągnę ją tak czy inaczej.  Do was należy decyzja jak do tego dojdzie. Możecie od razu uznać mnie za swojego przywódcę...to obędzie się bez brutalnego rozlewu krwi. Albo drugie wyjście. Ostrzegam. Jeżeli znowu wejdziemy na wojenną ścieżkę, to wszystkie okropności, który miały miejsce kilkanaście lat temu będą miłym wspomnieniem. Będziecie tęsknić nie tylko za czasami pokoju, ale i pierwszej wojny. Nie oszczędzę nikogo. Żadnego mężczyzny, żadnej kobiety i żadnego dziecka. Nie będę negocjował. Możecie przyjąć moje warunki lub zginąć. Możecie się ukrywać, ale do czasu...nie będzie żadnego bezpiecznego miejsca, nie będzie żadnej kryjówki, nie będzie nikogo, kto mógłby zapewnić wam bezpieczeństwo i uchronić przed moimi Śmierciożercami. A wszystkie egzekucje odbywać się będą publicznie, z użyciem najbardziej brutalnych technik jakie są znane ludzkości. Jeżeli uznacie mnie za przywódcę, nie będzie wam grozić żadna krzywda, ani waszej rodzinie. Nie zależy mi na jak największej liczbie trupów. Pragnę władzy i osiągnę  ją chwytając się każdego ze sposobów. Z wielkim bólem, ale zlecę usunięcie każdego, kto będzie chciał mi w tym przeszkodzić.Nie będzie takiego miejsca w Wielkiej Brytanii ani na świecie, w którym ktokolwiek mógłby się ukryć - jego głos, chociaż aksamitny, wydawał się bardziej groźny od wszystkich zaklęć. - Jeżeli chcecie prawdziwej wojny to ją dostaniecie. A ja - zerknął na kieliszek, trzymany w dłoni - będę się temu przyglądał. Będę jedynie obserwatorem na polu bitwy. Polu bitwy, które jeszcze nigdy wcześniej nie było tak krwawe. A więc...moi drodzy przyjaciele...to do was należy decyzja. To jest wasz...wybór.
Mówiąc ostatnie słowo za całej siły zacisnął dłoń na kieliszku. Odłamki szkła upadły z brzdękiem na posadzkę, niektóre wbiły się w jego skórę. Krople krwi i wino spływały po jego zranionej dłoni, ale on wydawał się ogóle tego nie dostrzegać. Z tajemniczym uśmiechem wpatrywał się w pewien punkt nad ich głowami.
-----------------------------------------------------------------------------------