NEXT CHAPTER


.

.

13.02.2013

34.
Sweet thoughts




MUSIC                      Po około trzydziestu minutach, podczas których Mark nie pozwolił Ali ani na moment zbliżyć się do kuchenki, posiłek był już gotowy. Obserwowała go przez ten czas w zamyśleniu. Zwykła myśleć, że uczucia są stałe, niezmienne, ale od czasu kiedy stojący przed nią mężczyzna wyznał jej całą prawdę, niczego już nie była pewna. Bezwiednie okręcała obrączkę wokół palca, myśląc o Danielu. Przez te tygodnie próbowała na nowo rozeznać się w swoich uczuciach. Nie wiedziała czy nadal go kochała, czy bardziej żyła myślą o tym, że kiedyś go kochała. Tęskniła, czy jedynie przywykła do tęsknoty. Sprawę komplikowała postawa Marka. Wprost nie mogła przestać myśleć o tym ile dla niej zrobił, jak wiele poświęcił i do czego był zdolny, by zapewnić jej bezpieczeństwo. Jak potoczyłoby się jej życie gdyby odważyłby się, wtedy, przed wiekami, nawiązać z nią znajomość. W końcu to on pierwszy się w niej zakochał, nie Daniel. Czy traktowałby ją inaczej? Czy byłaby tu teraz, czy może odeszliby razem we właściwym czasie. 'Dlaczego tego nie zrobiłeś?' pytała go w myślach. Odwrócił się na moment przez ramię, posyłając jej ujmujący uśmiech, jakby znał jej myśli. Przygryzła pełne usta, nieco zbyt mocno. Po chwili poczuła smak krwi w ustach. Wcześniej miała wrażenie, że błądzi w jakimś pogrążonym w ciemnościach pomieszczeniu, wyobrażając sobie jedynie jak może wyglądać, ale kiedy poznała prawdę poczuła się jakby ktoś włączył światło, a ów miejsce wyglądało zupełnie inaczej. Wcześniej Mark stwierdził, że to, co zrobił i tak nic nie zmienia, nawiązując do jej uczuć względem niego, ale ona wiedziała lepiej, że prawda zawsze wiele zmienia. Zerknęła w stronę Harveya, który siedział na puszystym, kremowym dywanie, z Lyonem na kolanach, oglądając jakąś bajkę dla dzieci w telewizji. Uśmiechnęła się lekko. Chłopiec miał identyczne, jasne i miękkie włosy oraz bystre, niebieskie oczy jak jego ojciec. Cieszyła się nawet, że nie miała swoich dzieci. Nigdy tego nie chciała i nie wydawało jej się, by była dobrą matką. Daniel też nigdy nie poruszał tego tematu. Przeszła powoli do salonu, jej wzrok przykuło zdjęcie Daniela, które postawiła na jednej z półek. Przymknęła oczy. Och, oczywiście, że go kochała. Kochała go tak bardzo, że sama myśl o tym sprawiała jej ból. Spoglądając w stronę Marka, który właśnie wyjmował z szuflad talerze i sztućce, pomyślała, że tak jak oni nie byli w stanie pokonać się wzajemnie, tak podobnie miał się stan jej uczuć względem nich. Ukryła twarz w dłoniach. Westchnęła. Coś ją ewidentnie do niego ciągnęło. Jakby będąc naturalnym i szczerym roztaczał wokół siebie jakieś pole magnetyczne. Kompletnie rozstrojona emocjonalnie absolutnie nie miała ani siły ani ochoty, aby na siłę określać swój stosunek do kogokolwiek. 
- C'est la vie - szepnęła sama do siebie. To było do przewidzenia, że gdy tylko zdobyła się na odwagę, by wziąć się w garść, to musiało pojawić się coś, co wywróciło jej życie do góry nogami. Nieodwracalnie. Mimo wszystko miała nieodparte wrażenie, że dopiero teraz wszystko było na swoim miejscu. No, prawie.
- Voila! - zawołał Mark, skończywszy układać wszystko na stole w jadalni. 
Harvey poderwał się ochoczo z podłogi. Blondyn stał wyprostowany, jedną rękę trzymając na biodrze, drugą wskazując na jedzenie. Uśmiechał się niepewnie, może trochę nieśmiało, chociaż nieśmiałą osobą z pewnością nie był. Poczuła jak miękną jej kolana. 
- Dziękuję - powiedziała cicho, powoli zajmując miejsce.
- Sałatka ziemniaczana, smażone warzywa, do tego ryż z sosem i czerwone wino - powiedział, otwierając butelkę. - Ale nie dla ciebie, łobuziaku - dodał widząc zaciekawione spojrzenie syna.
- Wcale nie chce - powiedział chłopiec, nieco urażonym tonem. 
- No pewnie. - Mark uśmiechnął się do niego.
Podał Ali napełniony kieliszek i usiadł obok niej.
- Co teraz? - zapytała, spuszczając wzrok.
- Teraz jemy - odparł wesoło, wtykając jej widelec do ręki.
- Myślałam o...
- Wiem.
- ...Fioravantich, tym do czego dążą. Przeraża mnie to - mówiła, czując jak gardło ściska jej się z każdym słowem coraz bardziej.
- Spokojnie, grunt to nie panikować - mruknął, wkładając sobie do ust spory kęs ryżu. Pokręciła lekko głową.
- Panika leży w mojej naturze - stwierdziła, nakładając na swój talerz sałatkę.
- Zauważyłem - mruknął, unosząc lekko brwi. Zaśmiała się. - Mogą sobie mieć swój Wielki Plan Nowego Porządku, proszę bardzo. Mogą się mną wysługiwać w swoich celach, nie ma sprawy. Jestem pewien, że dopną celu, w końcu sam się do tego przysłużę. Nie wiedzą jednego - rzekł, unosząc trochę wskazujący palec.
- Że ty masz swój własny plan? - zapytała ze śmiechem. Przytaknął energicznie.
- Dokładnie tak. Już ja im ten porządek zburzę. W najmniej oczekiwanym momencie.
- Nie do końca udawałeś, prawda? 
- Och, jak ty mnie znasz! Naprawdę jesteś znakomitym psychiatrą - rzekł, spoglądając na nią z uznaniem. Przygryzła policzki, by nie wybuchnąć śmiechem. - No i nie zapominajmy...to ty mnie określiłaś jako psychopatę.
- Cóż, nawet ja się mylę. Trochę przesadziłam...ale tylko trochę - odpowiedziała, upijając łyk wina.
- Odrobinkę - poprawił ją.
- Kim jest psychopata? - zapytał Harvey. Ala i Mark wymienili znaczące spojrzenia.
- Ty, mały! Lepiej jedz - powiedział, uśmiechając się pogodnie. Chłopiec przewrócił oczami.
- Tato! - ponaglił go.
- Ja nie wiem! Nie mam pojęcia kim jest psychopata...w ogóle nie wiem jak tacy ludzie się zachowują ani co robią. Nie, nie...z tym tematem to nie do mnie - zażartował z miną niewiniątka. Alaya o mało nie udławiła się sałatką. Przełknęła kęs i roześmiała się. 
- Ale...- zaczął Harvey, marszcząc brwi, nie rozumiejąc żartu ojca.
- Smakuje? - przerwał mu z troską w głosie.
- Bardzo!
- Cieszę się.
- O, Merlinie - westchnęła Ala, ponownie zbliżając kieliszek do ust.
- Teraz mi się przypomniało...powiedz coś więcej o tych napach psychozy? - odezwał się po chwili ciszy.
- Cóż, sprawa teoretycznie jest prosta...całkiem normalne osoby nagle dostają pomieszania zmysłów i mordują swoich bliskich w wymyślny, często bardzo dziwny sposób. Występują też dziwne zmiany w ich osoczu krwi. Nie wiem co o tym myśleć. Szczególnie po tym, co mnie samą dzisiaj spotkało. Od jakiegoś czasu byłam przekonana, że tamten chłopiec nie jest żadnym chłopcem, ale kiedy dostaliśmy potwierdzenie, wcale mnie to nie uspokoiło.
- Fioravanti - mruknął Mark, poważniejąc nagle. Wypił zawartość kieliszka i sięgnął po butelkę, by go znów napełnić. Ona posłała mu nieco zdziwione spojrzenie.
- To też ich sprawka?
- Nie ich osobiście. Mają ludzi od brudnej roboty, ale tak...to wszystko oni. Kontaktowaliście się z innymi ośrodkami? Zza granicy? 
- Tak, sytuacja wygląda wszędzie bardzo podobnie...- odparła cicho. Założyła nogę na nogę i przechyliła lekko głowę.  - Czy oni są świadomi tego, co rozpętują? To przypomina jakąś epidemię...
- Och, tak. To chaos kontrolowany - mruknął Mark, wzruszając ramionami.
- Oksymoron - szepnęła.
- Słucham?
- Nie ma czegoś takiego, to sprzeczność, chaos nie może być kontrolowany...
- Ach, rozumiem co masz na myśli, ale właśnie o to chodzi - rzekł, dając jej delikatnie prztyczka w nos.
- Znowu ja nie rozumiem.
- Nie przejmuj się, wszystkim się zajmę - powiedział. Oparł się nonszalancko o oparcie krzesła i znów uniósł kąciki ust w ciepłym uśmiechu. Jasnymi oczami wpatrywał się w nią jak w obrazek.
- W to nie wątpię.
- Chyba nikt już nie ma wątpliwości, że nadchodzą ciężkie czasy. Chociaż zamieciony pod dywan i nie ogłoszony oficjalnie powrót Voldemorta to dopiero pierwszy powiew. On sam wydaje się być zupełnie zielony w technikach wojennych, jest naprawdę niewinną owieczką w porównaniu do tych trzech - oznajmił, mając na myśli Kajusza, Flawiusza i Antoniusza.
Przez dłuższą chwilę żadne z nich się nie odzywało. 
- Tato? - mruknął Harvey, kładąc ramionka na blacie stołu i opierając o nie podbródek.
- Mmm? 
- Senny jestem...
Zanim Dent wykonał jakikolwiek ruch, Alaya zdążyła złapać go za rękaw i pokręcić lekko głową. Wstała i podeszła do Harveya.
- Chodź, pokażę ci gdzie możesz się położyć - powiedziała przyjaźnie, wyciągając do niego rękę, którą chłopiec od razu chwycił.
 Mark posprzątał wszystkie naczynia ze stołu i gdy wróciła do pokoju ten czekał na nią z lampką wina w dłoni.
- Musiał być bardzo zmęczony, od razu zasnął - stwierdziła. Sięgnęła po swój kieliszek i wypiła całą zawartość za jednym łykiem.
- Dziękuję za to...wiesz, nie chciałem ci robić problemu.
- Nie mam nic przeciwko temu byście tutaj zostali.
- To miło - odparł z uśmiechem.
- Jak się czujesz jako ojciec? - zapytała, siadając na stole i zakładając nogę na nogę. Nalała sobie jeszcze odrobinę wina.
- Staram się...mam nadzieję, że będzie lepszy ode mnie. Martwię się tylko co będzie potem.
- Przecież...macie umowę. Fioravanti przyrzekli, że...
- Tak - przerwał jej. - Ale nie mogę mieć stuprocentowej pewności...
 Alaya złapała go za dłoń i uścisnęła lekko.
- Rozumiem.
- Wiesz o czym marzę? Chciałbym móc cofnąć czas i...powiedzieć ci, że cię kocham wtedy. Wszystko byłoby inaczej - odparł, przysuwając się bliżej niej. Przez chwilę jedynie patrzyła w jego jasne oczy.
- Może wcale nie jest za późno? - szepnęła.


*
- Accio! - zawołał Severus, a jedna z koszul  wyfrunęła z jego szafy i wylądowała tuż przed nim. Nałożył ją na siebie, darując już sobie nakładanie czarnej szaty, chociaż nieco dziwnie mu było w samych czarnych spodniach i koszuli. Sięgnął jedynie po czarny płaszcz. Czuł się już o wiele lepiej i miał stanowczo dosyć siedzenia bez przerwy w tym pokoju. Nie wychodził z niego od miesiąca. Skoro była już późna godzina i wszyscy nauczyciele oraz najbardziej wścibska część młodzieży Hogwartu balowała właśnie na przyjęciu Klubu Ślimaka, być może udałoby mu się czmychnąć niezauważonym z zamku. Chociaż na chwilę. Daniel zawsze narzekał, że ten spędza za dużo czasu w lochach, a z mało na świeżym powietrzu, ale jakby teraz dowiedział się o planach bruneta, na pewno chciałby go powstrzymać. On czuł, że jeszcze godzina w zamknięciu i zacznie krzyczeć. A przecież właściwie nigdy nie krzyczał. Był wyjątkowo opanowanym człowiekiem. Krzyki, wrzaski to według niego były bardzo prostackie sposoby okazywania złości. Nie tylko nie było z tego pożytku, a jedynie traciło się bezsensownie energię. Pomijając już fakt, że na mało kim takie zachowanie robiło wrażenie. Pogłaskał Foxa, który zwinięty w kłębek leżał na fotelu i wyszedł ze swoich komnat.  Chód miał nieco niepewny toteż wolał przytrzymać się regału i odczekać chwilę zanim wyjdzie z gabinetu. Za nic nie chciał, by ktokolwiek go widział w takim stanie. Nie mógł sobie pozwolić na okazywanie słabości. Teraz przypomniało mu się, że przecież ma pelerynę niewidkę, ale od razu też skojarzył, że znajduje się ona obecnie gdzieś w gabinecie Daniela, a tam na pewno nie zamierzał iść. Westchnął głęboko i spokojnym, odrobinę  chwiejnym krokiem wyszedł z gabinetu. Rozejrzał się po korytarzu, ale ten był zupełnie opustoszały. Z oddali słychać było rozrywkową muzykę i głos Gilderoya. Czyżby śpiewał? Sev skrzywił się na samą myśl, rad był, że nie musiał tego oglądać na własne oczy i słuchać na własne uszy. Postarał się jak najszybciej wyjść z lochów, nasłuchując jednocześnie, czy ktoś się nie zbliża. Na szczęście na nikogo się nie natknął. Niedobrze mu się robiło gdy widział, że całe wnętrze zamku było przystrojone różowymi serpentynami, czerwonymi balonikami i malinowymi serduszkami. No paskudztwo.Jedynie zbliżając się do drzwi frontowych zobaczył w oddali korytarza Draco z Marlene Cooper. Przypomniało mu się, że Dan coś wspominał mu o tym, że tych dwoje miało się ku sobie i tak jak Severusa uczniowskie miłostki obchodziły tyle co obelgi Dumbledore'a , to w tej konkretnej sprawie stwierdził, że ta znajomość na pewno dobrze wpłynie na młodego Malfoya i z pewnością wyjdzie mu na dobre. 
Znalazłszy się na dworze, Severus odetchnął głęboko. Od razu poczuł powiew lodowatego powietrza. Śnieg prószył intensywnie już od wielu dni, ale tego wieczoru szczególnie przybrał na sile. Potrząsnął lekko głową, by strzepnąć z włosów płatki śniegu. Właściwie nie miał pomysłu gdzie iść, po prostu chciał pobyć trochę na dworze. Może dzięki temu tej nocy nie będzie go już nękał ten powtarzający się wciąż koszmar. Zacisnął w dłoń na różdżce w prawej kieszeni, wyrzucając sobie w myślach, że jednak powinien był wziąć rękawiczki. Idąc przez błonia starał się poukładać wszystkie myśli. W pewnej chwili odwrócił się przez ramię i zerknął na zamek. Światło paliło się w gabinecie Sauvage'a. Severus stwierdził, że przyjaciel teraz pewnie przetrząsa swoje rzeczy albo siedzi wlepiając wzrok w tamto zdjęcie. Westchnął. Komuś mogłoby się wydawać, że często się kłócili, ale Snape był świadom tego, że Daniel specjalnie się z nim droczy i udaje mniej dojrzałego niż jest, tylko po to, by go drażnić. Nie było w tym jednak nic złośliwego, doskonale wiedział, że taka zagrywka pomaga brunetowi chociaż trochę się odstresować. Severus cenił swojego przyjaciela i za wszystkimi 'obelgami' jakie kierował w jego stronę nie stały negatywne uczucia. Martwił się teraz o niego, chociaż może nie było tego zupełnie po nim widać. Przystanął na moment przy chatce Hagrida. Poczuł się jak marionetka. Taką marionetką był też Rubeus, który wraz z Olimpią Maxime udał się w podróż zleconą przez dyrektora. Chociaż takie towarzystwo na pewno w jakiś sposób rekompensowało mu niebezpieczeństwa, jakie na nich czyhały to fakt pozostawał faktem. A Flitwick? Wyjechał do Niemiec, by tam działać na rzecz Zakonu, pozyskując wsparcie. Uśmiechnął się złośliwie na myśl o tym, jak Dropsa musiała irytować myśl o tym, że od ponad miesiąca jest pozbawiony wszelkich nowin z obozu Śmierciożerców, bo jego szpieg numer jeden 'zrobił sobie wolne' jak to kiedyś siwobrody określił, a Daniel mu potem przekazał. Prychnął z irytacją i ruszył w stronę jeziora. Taka bezczelność nie mieściła się w głowie. Od tylu lat uczył w tej przeklętej szkole, narażał własne zdrowie i życie i co otrzymywał w zamian? Właściwie nigdy nie liczył na chociażby słowo uznania czy wdzięczności, ale wszystko miało swoje granice, a i niczyja cierpliwość nie jest bezkresna. Jednocześnie był świadom, że Dumbledore nie jest jakimś potworem bez serca, być może po prostu zbyt mocno wczuwał się w swoją rolę i zbyt mocno zależało mu na jego końcowym celu. Przez dłuższą chwilę dumał, wpatrując się w zamarzniętą taflę jeziora. Otrzepał ze śniegu jeden z wielkich głazów i przysiadł na nim, chowając dłonie w rękawy płaszcza. Zastanawiał się do czego to wszystko zmierza. Czy mogą ukrywać Harry'ego w nieskończoność? Właściwie trochę żenujące wydawało się, że ponad czterdziestoletni czarnoksiężnik ugania się za nastolatkiem tylko dlatego, że nie udało mu się go wcześniej zabić. Co by Czarnemu Panu dała śmierć jego syna? Satysfakcję? Tylko i wyłącznie. Co ciekawe,  z tego, co pamiętał na ostatnim spotkaniu z wyżej wymienionym, ten sprawiał wrażenie w ogóle niezainteresowanego sprawą chłopaka. Bardziej interesowały go działania Zakonu względem Ministerstwa i tego typu spraw. Był wdzięczny Danielowi, że ten skontaktował się z Voldemortem gdy on nie był w stanie podnieść się z łóżka. Wyobrażał sobie jak bardzo musiało to zdenerwować Riddle'a. Tak jak często nakazywał niektórym Śmierciożercom karać innych, gdy zrobili coś nie tak, tak nigdy nie pozwalał na to, żeby którykolwiek z nich choćby podniósł różdżkę na Snape'a. W końcu był dla niego niesamowicie cenny. Severus uniósł lekko brwi w zdumieniu dochodząc do wniosku, że tak naprawdę to Czarnemu Panu bardziej na nim zależy niż Dumbledore'owi. Westchnął. Zimny wiatr rozwiewał jego czarne, półdługie włosy i wprawiał w ruch gałęzie pobliskich drzew. Czuł się już na siłach i chciał wrócić do normalnego trybu pracy. Stanowczo zbyt długo Harry nie ćwiczył już z nim oklumencji, a było to przecież tak ważne. Przymknął lekko oczy, wiatr zawiał białym puchem wprost w jego stronę. Czuł dumę kiedy czytał jego odpowiedzi na pytania z próbnego SUMa z Eliksirów. W końcu jego geny musiały kiedyś dać o sobie znać. Tym razem nie miał wielkich oporów przed wstawieniem 'wybitnego', bo przeczuwał, że Harry jest już na takim etapie, że tak wysoka ocena go nie rozleniwi. Wcześniej trochę obawiał się myśleć w taki sposób, ale jako, że teraz to się sprawdziło, mógł spokojnie pomyśleć, że wiedział, iż wystarczy w Harrym wzbudzić ciekawość do przedmiotu, a dalej to samo pójdzie. Chociaż był jego ojcem w każdym możliwym sensie tego słowa to nie mieli przecież ojcowsko-synowskich relacji i to go bolało. Bardziej, niż był gotów się przyznać, nawet sam przed sobą. Chłopak był w dość trudnym okresie dojrzewania, pomijając już całą specyfikę jego życia. Ciekawiły go jego poglądy, jego relacje z innymi uczniami. Czy przypominał jego samego, chociaż Severus miał nadzieję, że tak, ale w ograniczonym stopniu. Mimo, że Harry musiał mieszkać u Dursleyów, jego matka nie żyła, nie wiedział, że jego prawdziwym ojcem nie jest James Potter i tak dalej, to przynajmniej nie musiał przeżywać tego, co Sev gdy był w jego wieku. A przecież to wcale nie było dawno temu. Brunet gorzko pomyślał, że Lily, nawet będąc martwą, była lepszą matką niż Eileen Snape.  Potrząsnął głową, krzywiąc się i próbując odgonić myśli o matce.
Znów odwrócił się, by spojrzeć na zamek. Właściwie z jakiej okazji ta cała heca? Ach, Walentynki. Idiotyczne, komercyjne bzdety, pomyślał. Światło nie paliło się już w pokoju Daniela. Prawdopodobnie trochę się ogarnął i udał na to przyjęcie. Severusowi było go żal, chociaż z drugiej strony wszystko to, co przeżywał 'przez' swoją żonę wydawało mu się odrobinę żałosne. Wcześniej był całkowicie sceptyczny kiedy Daniel opowiedział mu o sugestywnej wiadomości i jego wątpliwościach po analizie wspomnień. No i jeszcze ta sprawa z obrączką. Zmienił zdanie gdy przyjaciel pokazał mu zdjęcie, które mu przysłano. Według niego to był jednoznaczny dowód, ale Sauvage'owi widocznie albo to nie wystarczało, albo zbyt bardzo się bał, że może być prawdziwe. Znów westchnął. Był przekonany, że prędzej czy później wszystko się wyjaśni. Wystarczy poczekać. Tak samo jedynie kwestią czasu pozostawało kiedy Harry dowie się, że jest jego synem. Kwestią czasu.




Harry i Luna zeszli z parkietu, oboje już wykończeni żywiołowym tańcem. Profesor Trelawney zawołała do siebie Lunę, ponieważ ponoć miała niecierpiący zwłoki temat, na który koniecznie musiała z nią porozmawiać. On usiadł przy stole, obok Hermiony, która sprawiała wrażenie przygnębionej. Mieszała od niechcenia w misce z sałatką, brodę opierając na jednej z dłoni. Poprawił sobie muchę i marynarkę od garnituru, a następnie sięgnął po kawałki pieczonego kurczaka i ziemniaki w mundurkach. Nałożył sobie również surówkę z marchewki. Musiał przyznać, że Gilderoy naprawdę się postarał. Slughorn zaprosił jedynie wybranych uczniów między innymi właśnie Harry'ego, Hermionę, Lunę, Ginny, prawie wszystkich Ślizgonów i wielu innych, ale to właśnie Gilderoy odpowiedzialny był za organizację przyjęcia. Ogromna sala przystrojona była, podobnie jak cały zamek, serpentynami, balonami, serduszkami w różnych odcieniach różu i czerwieni. Z jakiejś zaczarowanej dmuchawki wydobywał się nieustannie różowawy dym, który całkiem przyjemnie wpływał na atmosferę. Do tego wszędzie gdzie się tylko dało poustawiane były świeczki w kształcie serc. Nawet zastawa stołu była w różowym kolorze. Jako muzyków Lockhart zatrudnił te same krasnoludy, które kilka lat wcześniej roznosiły walentynki po całej szkole. Nie wydawały się specjalnie zachwycone strojami w kolorze intensywnego różu, w które kazał im się ubrać, ale starały się robić dobrą minę do złej gry. Sam złotowłosy nauczyciel ubrany był w odświętny smoking, w oryginalnym, liliowym kolorze i różową pelerynę. Harry usłyszał jak profesor McGonagall mówiła do Slughorna, że Gilderoy musiał zamawiać ów smoking na miarę, gdyż niemożliwe, żeby ktokolwiek wyprodukował coś tak okropnego. Uświetnił całe przyjęcie dając popis swojego wokalu, ale po kilku piosenkach jego magiczny mikrofon zniknął w tajemniczych okolicznościach. Zmartwiony nauczyciel szukał go wszędzie bez powodzenia.
- Potter, widziałeś tu gdzieś może mój mikrofon? - zapytał, kiedy przechodził tuż obok.
- Nie, przykro mi - odparł, kręcąc głową.
- Sława już nie ta, co Harry?
- Taak, niestety - mruknął, niezbyt przekonująco.
- Mówiłem ci, że to kapryśna przyjaciółka!
Harry zagryzł policzki, by nie wybuchnąć śmiechem. Gilderoy odszedł, a wokół nich akurat nikt się nie kręcił, więc postanowił skorzystać z tej sposobności i szturchnął lekko Hermionę.
- Hm? - mruknęła.
- Chyba nie bawisz się zbyt dobrze, co? - zagadał, przełykając kęs surówki.
- Jakoś nie mam nastroju.
- Myślisz o Ronie? Ja też się o niego martwię. Zachował się okropnie, ale to jednak mój przyjaciel, nie chcę by stała mu się krzywda.
- Nie zaśmiecam sobie umysłu myślami o tym wypłoszu - fuknęła, marszcząc brwi. - Ale w tym masz rację, też bym tego nie chciała.
- Mam nadzieję, że gdy się odnajdzie to może...może to na niego jakoś zadziała, no wiesz...traumatyczne przeżycie.
- Wierzysz w takie cuda? - zapytała sceptycznie. Westchnęła i odgarnęła loki za ucho. - Prędzej Snape zacznie nas częstować cukierkami na lekcjach.
- Jeżeli w środku byłby zatrute to wcale by nie było takie dziwne - zachichotał. - Właśnie, a propos Snape'a...
- Co? - przerwała mu nerwowo.
 Zacisnęła usta w cienką linijkę i spojrzała na niego nieco spłoszonym wzrokiem. Gilderoy odnalazł swój przyrząd i zaczął znowu raczyć wszystkich swoim, w jego mniemaniu, cudownym głosem. Harry zdziwił się trochę dlaczego się tak denerwowała.
- Co co?
- To ja się pytam: co?
- Czemu się tak irytujesz?
- Ja? - uniosła brwi i pokręciła wolno głową.
- No tak, ledwo wspomniałem o Snape'ie, a ty już cała spięta - stwierdził upijając łyk soku jabłkowego. Hermino chrząknęła.
- Wydaje ci się.
- Wcale nie.
- Harry!
- Słucham? - zapytał, uśmiechając się do niej trochę niepewnie, ale przyjaźnie.
- Ależ ty jesteś uparty jak Se...to znaczy bardzo. Bardzo uparty - powtórzyła, wpychając sobie do ust winogrono i gryząc się w język.
- Hermiono, jesteśmy przyjaciółmi, prawda?
- Prawda - odparła, przełykając owoc i wzdychając. Krasnoludy zagrały własnie wolniejszą melodię i Hermiona żałowała, że Luna jest zbyt zajęta rozmową z Trealwney, żeby zabrać stąd Harry'ego. Albo gdyby Ginny się przysiadła on nie mógłby drążyć tematu, ale nie było szansy - Ginevra tańczyła właśnie z Deanem i wyglądała na całkowicie tym pochłoniętą.
- Więc czemu mnie okłamujesz? - zapytał poważnym tonem. Dziewczyna wytrzeszczyła na niego oczy.
- Dlaczego uważasz, że cię okłamuję? 
- Nie jestem ślepy, widzę, że coś się z tobą dzieje i nawet nie próbuj mi wciskać kitu, że to przez SUMy, dopiero co dostałaś same W.
- Nic się ze mną nie dzieje - zaperzyła się, a Harry westchnął.
- Cokolwiek by to nie było mi możesz wszystko powiedzieć - powiedział, próbując się uśmiechnąć, ale na jego twarzy malował się wyraz zmartwienia i niepewności.
'Akurat tego nie mogę powiedzieć' pomyślała gorzko.
- Harry...
- Czy to ma coś wspólnego ze Snapem?
- Skąd takie przypuszczenie?
- Ledwo go wspomniałem, a ty już jesteś cała zestresowana i...
- Harry! Okej, już - przerwała mu i odetchnęła głęboko. - Po prostu...nie mogę przestać myśleć o zachowaniu Dumbledore'a. A to się jak dobrze wiesz w jakiś sposób łączy ze Snapem. Od...tamtego wieczoru nie daje mi to wszystko spokoju. 
- Achh...no tak...ja też o tym myślę.
- Trochę się boję. Straciłam do niego zaufanie, wiesz? 
- Mam podobne odczucia.
- Przecież on tam tak po prostu stał i sobie patrzył jak Se..to znaczy Snape...uh, nawet mi to przez gardło nie chce przejść - skrzywiła się i upiła łyk soku.
- Daniel by nie dopuścił do tego, by...- zwiesił na moment głos - no wiesz.
- Taak...to też jest niesamowite...gotów byłby sam się wykrwawić niż pozwolić mu zginąć - powiedziała, utkwiwszy wzrok w jemiole. Cały sufit był nimi obwieszony. Rozejrzała się po Wielkiej Sali i uniosła lekko brwi, gdy dostrzegła Draco Malfoy i Marlene Cooper, którzy stali w kącie, pomiędzy zasłonami, pod jemiołą, czule się przytulając i całując. Harry spojrzał w tamtą stronę i uśmiechnął się lekko.
- Cóż...pasują do siebie - zaśmiał się. - A właśnie...myślisz, że on mógł mieć coś wspólnego ze zniknięciem Rona? Osobiście nie sądzę, to znaczy...nie lubię go i w ogóle, ale...
- Wiem, co masz na myśli. Nie, na pewno nie. 
- Hermiono?
- Hmm?
- Martwię się o ciebie.
- Harry, proszę, czy mógłbyś przestać to drążyć? 
- Nie chodzi tylko o tamto zebranie, prawda? Jesteś coś więcej, ja to czuję - rzekł uspokajającym tonem. Hermiona spojrzała na niego, z całych sił starając się powstrzymać łzy.
- Ostatnio stanowczo za dużo czujesz - stwierdziła gorzko.
- Od jakiegoś czasu w ogóle czuję się...bardziej...dojrzały? Tak, chyba tak. Mam wrażenie jakby od września minęły całe lata.
- Ja też.
- Nie odpowiedziałaś na pytanie.
- Czemu mnie tak teraz dręczysz? Może po prostu nie chcę powiedzieć? - zirytowała się.
- Ale dlaczego? Jesteśmy przyjaciółmi, a ja mam już dosyć patrzenia na to jak się męczysz. Właśnie od początku roku, nie jestem takim tumanem jak Ron!
- Zauważyłam!
- Więc wykrztuś to z siebie, nawet sobie nie możemy w pełni ufać? Proszę cię...
- Harry...- Chłopak złapał ją za rękę i uścisnął lekko, by dodać jej otuchy.
- To nie jest kwestia tego, że ci nie ufam. To...to jest dla mnie bardzo trudne i...
- Dlaczego mam nieodparte wrażenie, że to się jakoś wiąże ze Snapem? - spytał. Hermiona przymknęła brązowe oczy, a po chwili znów na niego spojrzała. Harry poczuł się jakby ktoś go oblał wiadrem zimnej wody.
- Bo...no...
- Nieważne, przepraszam. Nie powinienem na ciebie tak naciskać - przerwał jej, powoli łącząc w myślach wszystkie fakty. Zrobił przepraszającą minę.

Chwilę później dołączyła do nich Luna i Harry wraz z nią udał się z powrotem na parkiet. Krasnoludy grały teraz jakąś żywiołową melodię. Hermiono pomyślała, że Harry wydaje się z każdym dniem coraz bardziej upodabniać do Severusa, szczególnie jeżeli chodzi o spostrzegawczość i myślenie. Miała wrażenie, że przejrzał ją na wylot tymi zielonymi oczami. Zerknęła na przyjaciela i uśmiechnęła się lekko. Bardzo ją cieszyło, że umiał czerpać radość nawet w tak nieprzyjemnym czasie. Potrząsnęła głową, by strzepnąć z siebie różowe konfetti,  które właśnie rozsypał na nią latający chochlik, przystrojony w różową spódniczkę. Dokończyła surówkę i podniosła wzrok.
- Nie, nie...nic się nie stało, wszystko w porządku - mówił właśnie Daniel do Minervy, która patrzyła na niego z niepokojem.
- A Severus?
- W porządku, czuje się coraz lepiej. Chciałby w sumie już wrócić do normalnego trybu funkcjonowania, ale poprosiłem go,  żeby pozwoli sobie jeszcze wypocząć.
- I dobrze, należy mu się. Rozmawiałam z Albusem, ale on nie chce nikogo słuchać. 
- Niech się  nie zdziwi kiedy i inni przestaną słuchać jego.
- Spróbuj go zrozumieć...tak bardzo mu zależy na...
- Jedyne, Minervo, na czym mu zależy to ten jego wielki plan dla większego dobra.
- Wiem, że nie popierasz jego metod, ale...
Hermiona wstała od stołu i powoli do nich podeszła.
- Nie popieram? Nie wiem co mnie powstrzymuje przed przywołaniem go do porządku, coraz bardziej mnie ten chłoptaś wkurza. 
- Albus patrzy na całość sytuacji, a nie dobro jednostki.
- Dobro - prychnął Sauvage, a McGonagall westchnęła. 
- Minervo? - zawołał Horacy, zbliżając się do nich. Policzki miał rumiane a na ustach szeroki uśmiech.
- Tak?
- Proszę do tańca - podał jej dłoń, którą z uśmiechem ujęła. Odeszli w kierunku parkietu.
- Czy coś się stało? - spytała Hermiona. Daniel przetarł zapłakane oczy i pokręcił głową z wymuszonym śmiechem.
- Nie, nie, naprawdę. Wyglądam jakby coś się stało? 
Dziewczyna przyjrzała mu się. Musiała przyznać, że w czarnym smokingu wyglądał zachwycająco. Dłuższe już trochę brązowe włosy miał w lekkim nieładzie. Chociaż uśmiechał się to wiedziała, że nie jest to szczery uśmiech. Nerwowo okręcał obrączkę, a jego oczy wyglądały jakby długo płakał.
- Tak - odparła szczerze.
- To...nic takiego. To tylko mój idiotyzm - mruknął. Uniosła brwi w pytającym spojrzeniu. - Nie ma się czym przejmować. Ale ty powinnaś mieć dobry humor, w końcu Walentynki.
- To  nie dla mnie - stwierdziła, obrzucając krytycznym spojrzeniem różowo-czerwony wystrój.
- Jakbym słyszał Severusa - zaśmiał się, tym razem szczerze. Hermiona przygryzła usta i spuściła głowę.
- Cieszę się, że już się lepiej czuje...
- Hermiono, wiem, że ta sytuacja jest dla ciebie wyjątkowo trudna, ale z czasem wiele się zmieni i zobaczysz, że będzie dobrze - rzekł. 
- Jeżeli nie jest dobrze, to znaczy, że to jeszcze nie koniec?
- Dokładnie tak - przytaknął.
Przez chwilę jeszcze rozmawiali o bieżących sprawach, marnym wokalu Lockharta, którym ten znowu raczył wszystkich zebranych i mniej ważnych sprawach. W końcu Hermiona oświadczyła, że ma już dość tego przyjęcia i musi się przejść. Mijając tańczące, przytulające się pary czuła się dość nieswojo, a od wszechobecnego różu bolały ją już oczy. Zapominając o tym, że nie ma ze sobą kurtki, wyszła na zewnątrz zamku i odetchnęła z ulgą.




Albus zdjął okulary i przetarł niebieskie, teraz załzawione oczy. Odłożył dziennik Gellerta na biurko i westchnął głęboko. Łzy spływały powoli po jego usianej już zmarszczkami twarzy i znikały w gęstej, siwej brodzie. Właśnie teraz skończył czytać wszystkie zapiski swojego ukochanego. Cóż za zbieg okoliczności, akurat w Walentynki. Jeszcze raz potarł oczy i rozejrzał się po gabinecie. Różowe krasnoludy Lockharta przez całą minioną noc stroiły zamek w różowe serpentyny i balony, nie brakowało ich nawet tutaj. Przez otwarte na oścież okno wiał lodowaty wiatr, ale w tamtej chwili zupełnie mu to nie przeszkadzało. Fawkes właśnie przeleciał przez pomieszczenie i spoczął na żerdzi. Dumbledore otworzył zamykaną na klucz szufladę i schował do niej notatnik z pożółkłymi kartkami. Tak bardzo starał się odgonić od siebie wszystkie uczucia, ale im bardziej się starał, tym bardziej one nie chciały go opuszczać. Bał się. Naprawdę bał się tego co mogło nastąpić. Myślał o Grindelwaldzie przez te wszystkie lata, ale od niedawna myśli te stały się coraz bardziej intensywne. Nie mógł wybaczyć sobie, że potraktował go w taki sposób.Tak bardzo pragnął teraz udać się do Numengradu i wyznać całą prawdę, której nie miał już powoli sił dusić w sobie, ale wiedział, że na razie nie może sobie na taką wycieczkę pozwolić. 
Wstał ciężko z fotela i bardzo powoli, zmęczonym krokiem podszedł do czerwonego ptaka. Pogłaskał go lekko po dziobie i uśmiechnął się. Załatwi tę sprawę. Był przekonany, że prędzej czy później rozmówi się z Gellertem. Miał też nadzieję, że on przebaczy mu wszystko i ich relację ułożą się ponownie tak jak dawniej. Nie było właściwie powodów do niepokoju w tej kwestii. Na pewno mu wybaczy. Zmarszczył trochę brwi i przygryzł usta, przyglądając się pięknemu upierzeniu Fawkesa. Pogładził go z czułością. Ponownie westchnął. Nie mógł sobie pozwolić by ktokolwiek wiedział o tych uczuciach, chociaż...musiał liczyć się z tym, że kiedyś, kiedy obaj będą już znowu blisko siebie, to się wyda, ale był już na to psychicznie gotowy. Odszedł od ptaka i przeszedł  wolno w stronę okna. Wiatr rozwiewał jego siwe włosy i sprawił, że cera pokryła się gęsią skórką. Starzec rozejrzał się po błoniach i uśmiechnął lekko widząc, jak pięknie prezentuje się ośnieżony krajobraz.  Zachwycał się tak przez chwilę rozmyślając o pięknych czasach młodzieńczej miłości. Skrzywił się dopiero gdy myślami doszedł do chwili gdy to wszystko runęło jak domek z kart. Pękło i znikło jak bańka mydlana. Ale jego serce wciąż to czuło i coraz bardziej domagało się tego, co dawno temu straciło. Przymknął oczy, a spod powiek znów wypłynęły drobne łzy. Otarł je wierzchem dłoni i po raz kolejny westchnął, próbując wziąć się w garść. Musiał być silny, musiał mieć energię do walki. Odetchnął głęboko rześkim powietrzem. Był pewien, że to już niedługo Tom ujawni się światu czarodziejów i to na pewno nie dyskretnie. Wręcz przeciwnie, zrobi to spektakularnie i przerażająco, wzbudzając ogólny popłoch i panikę. Obawiał się, że nie zdoła go pokonać. Szczególnie jeżeli ten otrzyma pomoc od Sauvage'a, a to wydawało mu się bardzo prawdopodobne. Pomyślał o Severusie. Miał ogromne wyrzuty sumienia i obwiniał się, że powinien w tamtej sytuacji jakoś zareagować, podjąć konkretne działanie, jak Daniel. Był jednak tak wtedy sparaliżowany wizją tego, jak bardzo sytuacja się skomplikuje po ewentualnej śmierci Snape'a... Potrząsnął lekko głową. Wiedział, że Minerva i Horacy mieli rację. Kilka dni wcześniej ta dwójka zrobiła mu swoistą awanturę o to w jaki sposób traktuje nie tylko Severusa, ale i innych członków Zakonu Feniksa. Nie rozumieli,  że nie mógł i nie chciał być miłym staruszkiem, który będzie płakał za każdym razem gdy ktoś ucierpi. To jest wojna, a na wojnie się ginie. Czuł, że nadchodzą o wiele gorsze okropieństwa od tych, które miały miejsce kilkanaście lat wcześniej. Tu wcale nie chodziło o Harry'ego. Zarówno on jak i Tom zdawali sobie z tego sprawę. Tom miał jednak nad nim pewną przewagę. Miał zaledwie czterdzieści kilka lat, ale nawet nie to było ważne. Mógł sobie pozwolić na wszystko. Kto mu zagraża? Albus powątpiewał czy teraz udałoby mu się go pokonać. Był pewien, że sam by nie zginął, ale i nie zabiłby Riddle'a. 
Dopiero od niedawna przyjął do siebie myśl, że wcale nie musi trzymać się swoich ryz, wcale nie musi wiecznie udawać tego najbardziej kryształowej postaci bez żadnej skazy. To jest wojna. Jeżeli chciał ją wygrać to nie mógł się ograniczać. Odwrócił się od okna i powoli usiadł na kamiennych schodach. Miał nadzieję, że Snape niedługo wróci do pełni sił. Był mu potrzeby, a dokładniej jego umiejętności i informacje. Złączył dłonie i zacisnął je w nerwowym geście. Przeczuwał, że Tom niedługo daruje sobie tę całą zasłonę dymną jaką było jego zainteresowanie Potterem. Do tego czasu mógł być pewien lojalności Severusa, w końcu narażał życie nie dla niego, ale dla swojego syna. Westchnął. Znał Riddle'a i wiedział, że kiedy ten odpuści sobie Harry'ego całkowicie, musiał być przecież świadomy, że tylko traci na tym energie a zaniedbuje swoje prawdziwe cele, to będzie gotów nawet wybaczyć Snape'owi, że ten ukrywał przed nim fakt, że Harry jest jego dzieckiem. Albus znał Riddle'a bardzo dobrze. Voldemort nigdy nie pozwoli sobie na stratę Severusa, był dla niego zbyt cenny, zbyt utalentowany i zbyt potężny, by go odepchnąć lub zabić. No i przyjaźnił się z Sauvagem, który był gotowy zrobić dla niego dosłownie wszystko. Dumbledore westchnął. Bolało go trochę, że nie mógł liczyć na poparcie Daniela...jak wiele by to ułatwiło... Chociaż nie było w tym nic dziwnego, był bardzo do Toma podobny, mimo, że nikt by go o to nie podejrzewał. Mógł sobie być miły i słodki do uczniów, ale Albus dobrze znał przynajmniej część jego przeszłości, a sama ta cząstka była wystarczająca, by się go obawiać...
Machnął różdżka i przywołał do siebie stare zdjęcie. Przedstawiało jego i Gellerta. Obaj młodzi, ambitni, pełni energii, planów podbicia świata.
Może wcale nie jest za późno...?




Hermiona zadrżała z zimna, idąc szybko ścieżką po błoniach. Potrzebowała jednak takiego orzeźwienia jak lodowate powietrze, by ukoić wszystkie myśli. Mijając chatkę Hagrida zatrzymała się na moment i uśmiechnęła. Miała nadzieję, że pół-olbrzym wraz ze swoją towarzyszką są cali, zdrowi i bezpieczni. Jak tylko wyszła z zamku dostrzegła samotnie siedzącą czarną plamę nad jeziorem, która musiała być Severusem. Cieszyła się, że brunet był już w lepszej formie.
- Profesorze! - zawołała, kiedy znalazła się zaledwie kilkanaście metrów od niego. Odwrócił się, całkiem zaskoczony.
- Granger! Możesz mi powiedzieć co ty tu robisz? - warknął na przywitanie. Uśmiechnęła się słysząc, że jego głos brzmi całkiem zdrowo.
- Spaceruję - wzruszyła ramionami.
- Akurat tutaj? - spytał z irytacją, tak cicho, że nie usłyszała.
- Cieszę się, że już się pan lepiej czuje - powiedziała i podeszła do niego.
- Tak było dopóki cię nie zobaczyłem - mruknął.
- Dlaczego? - spytała z wyrzutem.
- Bo nigdzie nie można mieć spokoju.
- To błonia, każdy może tu przyjść - powiedziała, siadając obok niego. - Jak chciał pan spokoju to mógł pan zostać w swojej nietoperzej grocie - dodała, zanim zdążyła ugryźć się w język. Dlaczego przy nim nie była w stanie całkowicie się kontrolować?
- Granger, pamiętaj do kogo mówisz! Nie masz nic lepszego do roboty? Poza tym, że to nie twój interes, to nawet tam teraz nie mogę mieć spokoju. Dlaczego nie jesteś na przyjęciu? - spytał, przyglądając się jej zielonej sukience ze złośliwym uśmieszkiem.
- Już nie mogłam wytrzymać. Od wszechobecnego różu bolą mnie oczy, a uszy od śpiewu profesora Lockharta - wyznała. Prychnął i jeszcze raz na nią spojrzał. Drżała z zimna.
- Podobno jesteś inteligentna. Granger, jest luty! Nie sądzisz, że zapomniałaś kurtki? 
- Chciałam jak najszybciej stamtąd wyjść - szepnęła cicho, a jej policzki zaróżowiły się delikatnie. Westchnął i ściągnął z siebie płaszcz.
- Ubieraj - nakazał, podając jej go. 
- Ale...
- Ubieraj, nie będę siedział w płaszczu, kiedy ty trzęsiesz się tutaj z zimna, no już.
- Ale...- powtórzyła niepewnie wyciągając rękę.
- Słyszałaś, co powiedziałem? - ponaglił ją ostro.- Dlaczego ja się zawsze muszę powtarzać? 
Wzięła od niego płaszcz i uśmiechnęła się z wdzięcznością.
- Dziękuję - szepnęła.
Przez dłuższą chwilę oboje milczeli. Hermiona czuła jak jej serce mocno bije. Patrząc na niego, nie mogła przestać się uśmiechać. Wyglądał już o wiele lepiej. Wyczuł jej spojrzenie i skrzywił się.
- Granger, czy ty mu się na mnie ciągle tak bezmyślnie patrzeć?
- Dlaczego bezmyślnie? - spytała z wyrzutem. - Poza tym, nie widziałam pana od miesiąca.
- I na pewno bardzo się za tym widokiem stęskniłaś, co? - prychnął.
- A żeby pan wiedział - powiedziała cicho.
- Już to widzę...
- Myślałam o oklumencji, próbowałam jakoś sama ćwiczyć, ale bez pana jest bardzo ciężko - oznajmiła, spuszczając nieco wzrok.
- Mówiłem ci, że tak będzie, dobrze, że przynajmniej się starasz. - Przerwał na moment. - Ale trzeba się tym zająć. Dzisiaj jest niedziela..., więc sobota, Granger.
- Dobrze. Wie pan...Harry'emu to o wiele lepiej wychodzi...pewnie dzięki pańskim genom - powiedziała przyjaźnie. Spiął się i zerknął na nią nieprzychylnie.
- Granger, to nie jest....to...mówiłem, że osobom mugolskiego pochodzenia nie jest łatwo - burknął, odwracając wzrok.
- Bardzo pana, profesorze przepraszam, ale to jest naprawdę bardzo trudne dla mnie. To mój najlepszy przyjaciel i wiem, że to wszystko jest dla jego dobra i bezpieczeństwa, niemniej...bardzo trudno mi to dusić w sobie.
- Ktoś cię prosił, żebyś czytała moją prywatną korespondencję? Albo czy prosiłem cię o pomoc, Granger? - syknął z irytacją. 
- Nie...- przygryzła usta i pokręciła wolno głową.
- Więc nie narzekaj.
Hermiona westchnęła i ukryła twarz w dłoniach. Nie chciała, by zobaczył, że z jej oczu wypływają łzy. Z jednej strony cieszyła się mogąc być tak blisko niego, ale z drugiej zdawała sobie sprawę z beznadziejności położenia, w którym się znalazła. I to bolało. Otuliła się szczelniej jego płaszczem i powoli zabrała się za zapinanie guzików. Zerknęła nieśmiało na Severusa, który w zadumie wpatrywał się w przestrzeń. Po chwili znów westchnął.
- Wy, Gryfoni i wasza żałosna potrzeba ratowania całego świata i wszystkich wokół, nawet jeżeli sobie tego wyraźnie nie życzą. A w rezultacie sprawiacie problemy nie tylko sobie ale i tym, którym chcieliście pomóc - skomentował jej przygnębienie.
- Przykro mi - odparła cicho.
- Chociaż kolor twojego ubrania dzisiaj zupełnie nie pasuje do Gryffindoru - rzekł, spoglądając na nią krytycznie.
- Lubię zielony kolor.
- Ciekawe - powiedział obojętnym tonem.
- Pan umie grać na pianinie, prawda? - zapytała nagle.
- Nie, to pianino w moim pokoju stoi sobie ot tak, dla ozdoby - warknął i westchnął, próbując powstrzymać narastającą irytację. Akurat kiedy zdecydował się wyjść i pobyć trochę sam na powietrzu, to ta Granger znowu musiała się napatoczyć. Okrutny los. - Tak, umiem i lubię - dodał, nieco łagodniej.
- Ja też.
Spojrzał na nią, sceptycznie unosząc jedną z brwi.

---------------------------------------------------------------------------------------------------