NEXT CHAPTER


.

.

10.02.2013

33.
(Un)justified disturbance




MUSIC
                           Hermiona pocierała nerwowo dłonie, z zamkniętymi oczami oddychała głęboko przez usta. Nie była jedyną osobą, która się stresowała. Wszyscy piątoklasiści stali w ciasnej grupie przed Wielką Salą, nerwowo spoglądając na zegar. Harry stał obok przyjaciółki, nonszalancko oparty o ścianę. Chociaż zupełnie nie było tego po nim widać, też się denerwował.  Uśmiechnął się na myśl o Lunie, która zdążyła złapać go rano, uścisnąć i życzyć powodzenia. Chociaż był to jedynie próbny test, to zależało mu szczególnie na wyniku z tego przedmiotu. Westchnął i sięgnął do torby, by wyjąć butelkę wody. Upił kilka łyków i rozejrzał się po korytarzu. Uczniowie szeptali, powtarzali coś w ostatniej chwili, szukali notatek, sprawdzali, czy zabrali ze sobą pióra, w kącie dostrzegł samotnie stojącego Rona. Weasley wpatrywał się tępo w podłogę, jakby myślami był zupełnie gdzie indziej. 
- Och, nie... - jęknęła cicho Hermiona gdy zegar wybił dziesiątą, a ogromne drzwi otworzyły się.
Pięć długich stołów, które zwykle znajdowały się w Wielkiej Sali zostało usuniętych. Teraz stała tam ponad setka ławek. Na każdej z nich stał niewielki kociołek. Na podeście stał dyrektor, a kilka metrów od niego Daniel. Kiedy tylko wszyscy uczniowie stanęli na swoich miejscach, drzwi zamknęły się z hukiem.
- Moi drodzy, jako, że profesor Snape jest...niedysponowany, w szczegóły egzaminu wprowadzi was profesor Sauvage. - Tu wskazał dłonią na szatyna. - Z mojej strony życzę wam powodzenia!

Uśmiechnął się do nich przyjaźnie i w ciszy opuścił pomieszczenie. Daniel odczekał aż umilkną ostatnie rozmowy i dopiero wtedy przeszedł na środek sali i przemówił.

- Egzamin trwa cztery godziny. W tym czasie musicie odpowiedzieć na pięćdziesiąt pytań teoretycznych oraz przygotować pięć mikstur. W kopertach leżących przed wami znajdziecie nazwy eliksirów, które musicie sporządzić. Ingrediencje znajdują się w skrzynkach pod ławkami. Jakieś pytania?

- Czy można wyjść wcześniej? - spytał Neville. Trząsł się jak galaretka, a jego twarz przybrała lekko zielonkawy odcień, jakby miał za moment zwymiotować.

- Tak, ale wcześniej podnieś rękę, ja do ciebie podejdę i zabiorę arkusz. Coś jeszcze? - rozejrzał się po sali. Jego wzrok przez chwilę spoczął na Harrym, jakby chciał dodać mu otuchy. Nikt więcej się nie odezwał. - No to bonne chance! 

Harry usiadł powoli na krześle. Najpierw sięgnął po arkusz z pytaniami. Hermiona, która zajęła miejsce tuż przed nim, po otworzeniu koperty i przeczytaniu nazw mikstur od razu zajęła się przyrządzaniem pierwszego eliksiru. Obserwował przez chwilę jej szybkie, nerwowe ruchy, zanim zabrał się za czytanie.

1. Wymień składniki Eliksiru Spokoju.
2. Czym różni się akonit od tojadu żółtego?
3. Opisz właściwości mordownika.
4. Jak można rozpoznać truciznę?
5. Opisz wpływ temperatury na przygotowywany wywar.
6. Skąd Wielka Brytania sprowadza figi abisyńskie?
7. W 1689 w Wielkiej Brytanii zakazano dystrybucji pewnego eliksiru. Podaj nazwę.
8. Podaj nazwisko twórcy Eliksiru Wzbudzającego.
9. Jak działa Eliksir Milkski?
10. Dlaczego nie należy łączyć kremu ecre z wywarem z kroplika?
11. Jak pozyskać jad przepiórczy?
12. Jak wpływa na układ nerwowy Eliksir Elodiowy?
13. Opisz działanie Wywaru Sueskiego.
14. Opisz działanie Eliksiru Morawskiego.
15. Kiedy podaje się Eliksir Lwowski?
16. Jak działa Wywar Moskiewski?
17. Co to jest Lista Alchemiczna?
18. W jakim typie kociołka przyrządza się Eliksiry z Listy Alchemicznej? Dlaczego?
19. Wymień dziesięć Eliksirów z Listy Alchemicznej.
20. Napisz jak działają zioła Walskie.
21. Jakie jest działanie ziół Tczewskich?
22. Jak działa beozar?
23. Opisz działanie Eliksiru Warszawskiego.
24. Opisz działanie Eliksiru Paryskiego.
25. Opisz działanie Eliksiru Morskiego.
26. Jak działa Wywar Wodny?
27. Wymień dziesięć przepisów bezpieczeństwa obowiązujących przy sporządzaniu Eliksirów.
28. Jaki eliksir podaje się przy niewielkich krwotokach?
29. Opisz sposób przyrządzania Eliksiru Wielosokowego.
30. Opisz działanie Eliksiru Wielosokowego.
31. Podaj inną nazwę veritaserum.
32. Jak działa veritaserum?
33. Co prawo Wielkiej Brytanii mówi o stosowaniu veritaserum?
34. Jak działa Eliksir Tojadowy? 
35. Opisz wpływ soli na przygotowywany eliksir.
36. Co to orchidus?
37. Wypisz dziesięć postanowień Traktatu Eliksirowarskiego z 1989 roku.
38. Kto wynalazł Modry Wywar?
39. Jak długo utrzymuje się działanie Eliksiru Henderskiego?
40. Jak działa Wywar Zamoyskiego?
41. Opisz sposób przyrządzania Wywaru Czajki.
42. Jak przyrządza się Creme Rouge?
43. Do czego najczęściej wykorzystuje się jad włochacza?
44. Jak działa krew jednorożców?
45. Jak należy przyrządzić Panaceum?
46. Opisz działanie Wywaru Placebo.
47. Opisz działanie płatków róży węgierskiej.
48. Opisz działanie kolców jeżozwierza.
49. Jak pozyskuje się wyciąg traszkowy?
50. Wypisz sposoby wykorzystywania smoczej krwi.

Kiedy Harry skończył odpowiadać na wszystkie pytania czuł się jak po przebiegnięciu maratonu. Odłożył arkusz z odpowiedziami na brzeg ławki i oparł się bezwładnie o oparcie krzesła. Zdjął okulary na moment, by przetrzeć oczy. Założywszy je z powrotem, spojrzał na zegar. Nieco zdziwiony stwierdził, że minęły ponad dwie godziny. Odetchnął głęboko. W jego odczuciu pytania nie były aż tak trudne jak można się było spodziewać. Uśmiechnął się lekko i zmierzwił dłonią czarne włosy. Rozejrzał się i zauważył, że większość osób rozpoczęła pracę od pytań, ale prawie nikt nie skończył. Być może nie wydawały mu się trudne ponieważ o wiele więcej się uczył. Siedzący nieopodal Ron ułożył głowę na ramionach, najwyraźniej pogrążony w głębokim śnie. Natomiast Hermiona tak jak Harry odpowiedziała na wszystkie pytania i własnie kończyła pracę nad ostatnim z eliksirów. Po chwili odpoczynku Gryfon sięgnął po kopertę i wyjął pięć małych karteczek. Ucieszył się niezmiernie, gdyż każdy z nich omawiał na zajęciach z Severusem. Podniósł skrzynkę z ingrediencjami i w dobrym humorze rozpoczął warzenie Eliksiru Euforii.
Egzaminy trwały do końca tygodnia. Harry musiał przyznać, że najbardziej spokojny był o wynik SUMa z Eliksirów, co było dla niego zupełnie nowym uczuciem. Podczas sprawdziany z transmutacji udało mu się zamienić jeża w filiżankę, chociaż był pewien, że odejmą mu punkty za wystające kolce. Nie potrafił też wytłumaczyć dlaczego gdy przywrócił jeża do jego normalnej postaci ten był ów kolców pozbawiony. Kiedy mówił o tym Hermionie ta z trudem powstrzymywała się od karcącego komentarza. Miał ochotę porozmawiać z Ronem, ale ta przechodziła za każdym razem kiedy spoglądał w stronę przyjaciela. Był przekonany, że w końcu się pogodzą, ale i tak było mu z ciężko w takiej sytuacji.
Podczas egzaminu z wróżbiarstwa miał powiedzieć, co widzi w kryształowej kuli, ale trudno mu było wymyślić przekonywujące kłamstwo widząc jedynie kłęby szarej pary. Nie przejmował się jednak, wiedział, że nie zamierza kontynuować wróżbiarstwa i trochę żałował, że w ogóle uczęszczał na ten przedmiot. O wiele lepiej poszedł mu sprawdzian z Historii. Chociaż pytania nie były łatwe to lekcje Daniela jakimś sposobem zapadały mu w pamięć i bez większego wysiłku był w stanie przypomnieć sobie wszystkie potrzebne informacje. Również na Zielarstwie pracowało mu się całkiem spokojnie, chociaż zapomniał przyciąć zielsko, którego nazwy nawet nie pamiętał, tak, że to oplotło go zanim je unieszkodliwił. Opieka nad Magicznymi Stworzeniami również nie była trudna. Chociaż Hagrid wyjechał z Madame Maxime to pytania, które im wcześniej przygotował były bardzo proste, jakby specjalnie chciał, by napisali jak najlepiej. Astronomia była dla Harry'ego kompletnie nie do ogarnięcia, ciągle myliły mu się wszystkie księżyce, gwiazdozbiory, ale na teście udało mu się odpowiedzieć na większość pytań. Zaklęcia były jednym z przyjemniejszych sprawdzianów. Pytania ułożone były przez profesora Flitwicka, ale to Gilderoy ich pilnował. Trudno było zachować spokój obserwując jak blondyn przez trzy godziny wzdycha czytając swoje książki, albo poprawia złote loki. W Harrym wzbudził podziw Horacy Slughorn który w kilka dni ułożył dla nich zadania do sprawdzianu, ku ich uciesze wszystkie były praktyczne. Potter po pokonaniu kilku upiorów, z których ostatni był boginem, wyszedł z sali stuprocentowo pewien, że zasłużył na W.
Chociaż tydzień był wyjątkowo stresujący Harry nie mógł przestać myśleć o Snape'ie. Chciał nawet go odwiedzić, ale za każdym razem, gdy próbował, nie udawało mu się trafić na Daniela, który mógłby mu otworzyć. Nurtowała go sprawa tego,jak u licha Hermionie udało się otworzyć drzwi od gabinetu Nietoperza, skoro nie mogła znać hasła, ale dziewczyna milczała jak zaklęta za każdym razem zbywając go, kiedy chciał o to spytać. Po kilku próbach dał sobie spokój. W ogóle przez ten czas z Hermioną nie dało się porozumieć, była tak pochłonięta analizowaniem pytań testowych, swoich odpowiedzi i potencjalnych wyników, że nie była w stanie skoncentrować się na niczym innym. Potter rozmawiał więc z Luną, która jak nikt umiała go wysłuchać. Trochę zasmuciła go wiadomość, którą blondynka mu przekazała tydzień po próbnych egzaminach. Okazało się jej ojciec znalazł jakiś wyjątkowy okaz chrapaka i wywiad z Harrym miał zostać umieszczony dopiero w następnym numerze. Luna, tak jak i Slughorn, była pełna podziwu dla Harry'ego po tym co zrobił dla Severusa, ale ten nie widział w tym nic nadzwyczajnego. Snape dbał o jego bezpieczeństwo od tylu lat, narażał nieustannie dla niego życie. Czym w porównaniu z tym było parę litrów krwi? Nie wykłócał się jednak i wszelki pochwały przyjmował z nieśmiałym uśmiechem. Nawet profesor McGonagall pozwoliła sobie uściskać go krótko po jednej z lekcji. Chłopak zauważył, że ona jak i kilka innych osób obecnych podczas tamtego zebrania Zakonu, była niesamowicie wstrząśnięta zachowaniem dyrektora. Harry myślał też o Dumbledore'rze. Nie mógł zrozumieć dlaczego ten traktował Snape'a w taki sposób... Chociaż nie tylko jego...to jak właściwie wyrzucił z gabinetu Flitwicka też było zaskakujące. Harry nie potrafił się już zdobyć na to, by mieć do niego pełne zaufanie. Wręcz obawiał się tego, do czego starzec mógł być zdolny. Czuł się jak marionetka, którą Albus sterował, a która podczas tego zebrania jakby zerwała się ze sznurków. 

Trudno mu było ćwiczyć oklumencję mając tyle na głowie, ale, co dziwne, nie niepokoiły go już sny od Voldemorta. Być może to okres przejściowy, cisza przed burzą, ale tym bardziej Harry starał się docenić ten czas spokoju.Wiedział już co to za cudowne uczucie ukoić umysł, ale nadal ciężko mu przychodziło wzbudzanie w sobie takiego stanu bez obecności Luny.
Prawie po każdych zajęciach z Sauvagem Harry i Hermiona wypytywali szatyna o stan zdrowia Snapea, ale ten za każdym razem odpowiadał im krótko, że jego powrót do pełni sił to tylko kwestia czasu. Nie mogli go jednak winić za brak jakiejś dłuższych konwersacji. Nie tylko dalej prowadził swój przedmiot, ale zastępował Severusa na lekcjach Eliksirów. Nic więc dziwnego, ze był zakręcony bardziej niż zwykle. W końcu, również w zastępstwie za Snape'a, przyrządzał mikstury na potrzeby Zakonu. 
Luty przyniósł ze sobą jeszcze chłodniejszą temperaturę niż styczeń. Śnieg padał tak intensywnie jakby chciał  przykryć białym puchem cały zamek. Ze względu na aż tak niską temperaturę wstrzymane zostały nawet treningi quidditcha, co Harry przyjął z ulgą. Przynajmniej nie musiał się zmuszać do współpracy z Ronem. Chciał już nawet pierwszy wyciągnąć rękę na zgodę, ale wtedy przypomniały mu się słowa rudzielca. Hermiona twierdziła, że Ron po prostu musi ich przeprosić i zrozumieć, przyznać się do błędu, inaczej to według niej nie miało sensu. Harry wiedział, że miała racje, ale i tak było mu przykro.
Przez te kilka tygodni Hermiona starała się odsunąć od siebie wszelkie uczucia, ale ilekroć do sali w lochach wchodził Daniel, a nie Severus, zbierało jej się na płacz. Zdawała sobie sprawę, że brunet z pewnością dojdzie do siebie, ale zwyczajnie za nim tęskniła. Za jego specyficznym głosem, który sprawiał, że cała drżała, za jego zimnymi oczami, za tą peleryną nietoperza i jego złośliwymi komentarzami. Widziała, że i Harry przeżył tę całą sprawę i tym bardziej było jej trudniej utrzymać prawdę w sekrecie. Jakże łatwiej by było gdyby Harry wiedział, że Severus jest jego biologicznym ojcem. Ba! Był dla niego ojcem w każdym z możliwych sensów tego słowa. Wiedziała, że Harry pojąłby magię swojej pomocy, gdyby wiedział, że właściwie uratował życie własnemu ojcu, ale cóż mogła zrobić? Pocieszała ją jedynie myśl, że prędzej czy później to wyjdzie na jaw, chociaż przeczuwała, że nie nastąpi to tak prędko. Żeby jakoś poradzić sobie z burzą emocji pisała listy do rodziców. Nie wspomniała w nich zbytnio o obiekcie swojego zauroczenia, zamieszczała jedynie niewielkie wzmianki, że sprawa wciąż 'jest w toku', a jej uczucia jeszcze się nie zmieniły. Opisywała życie w zamku, lekcje. Robiła to tylko po to by czymś się zająć. 
Gdy minęły ponad trzy tygodnie od próbnych SUMów wszyscy piątoklasiści mieli już zdecydowanie dość czekania na wyniki. Podczas kolacji Hermiona dumała właśnie nad swoją przyszłością, na to jak Harry przyjąłby to, że jest zakochana w jego ojcu i tego typu sprawach, mieszając od niechcenia w misce z sałatką, ktoś ją mocno szturchnął.
- Hermiono? - odezwał się Harry. Spojrzała na niego niezbyt przytomnym wzrokiem. - Coś się stało? Jesteś jakaś nieobecna. - Sięgnął po tuńczyka, najwyraźniej był w dobrym humorze, bo uśmiechał się pogodnie.
- Niee...po prostu się zamyśliłam - odparła przeciągle, nalewając sobie soku wiśniowego.
- Nawet mi brakuje go w tych lochach, ale...mam wrażenie, że ty martwisz się o niego w...jakby inny sposób? - odpowiedział, robiąc przepraszającą minę.
- Cóż to niby ma znaczyć? - zapytała spokojnie, czując jak jej policzki rumienią się delikatnie.
- Sam nie wiem, po prostu tak mi się wydaje, że...
W tym momencie chłopak przerwał, ponieważ rozległ się dźwięk różdżki uderzanej o kieliszek. To dyrektor powstał i chciał skupić na sobie uwagę uczniów. W Wielkiej Sali natychmiast zapanowała cisza. Hermiona jeszcze przez moment spoglądała na Harry'ego, a potem przeniosła spojrzenie na Dumbledore'a.
- Kochani! Mam nadzieję, że posililiście się już. Mam bardzo przyjemną wiadomość dla piątoklasistów! Za chwilę sówki dostarczą wam wyniki waszych próbnych egzaminów. Ogólnie mówiąc jestem z nich zadowolony, więc i wy powinniście. Do czerwca jest jeszcze trochę czasu, możecie jeszcze sporo się poprawić. A teraz życzę wszystkim dobrych snów!
Kiedy tylko skończył mówić chmara sów wleciała do Wielkiej Sali zasypując wszystkich piątoklasistów listami. Ten przeznaczony dla Harry'ego wylądowałby w misie z gulaszem, gdyby Gryfon nie chwycił go w locie. Nie słyszał rekcji swoich kolegów i koleżanek na otrzymane wyniki, zbyt bardzo był podekscytowany swoimi. Z ciężkim sercem otworzył kopertę i wyciągnął kartę.


Harry uśmiechnął się szeroko. Wiedział, że jeszcze powinien trochę popracować nad Transmutacją, ale poza tym mógł być z siebie naprawdę dumny. Któż by się spodziewał, że Harry Potter otrzyma W z Eliksirów? Swojego, do nie tak dawna, znienawidzonego przedmiotu? A jednak. Z ciekawością zajrzał przez ramię Hermionie i bez zdziwienia stwierdził, że otrzymała W ze wszystkich przedmiotów. Uśmiechnęła się do niego, najwyraźniej usatysfakcjonowana. Podał jej swoje wyniki.
- Naprawdę bardzo ładnie, Harry! - pochwaliła go, przyglądając się jego ocenom.
- Prawda? 
- Na twoim miejscu pochwaliłabym się Snape'owi. To niezwykły postęp.
- Zamierzam! Jak tylko będę mógł jakoś do niego dotrzeć. Ciekawe jak poszło Ronowi...- rozejrzał się i dostrzegł przyjaciela, siedzącego samotnie przy drugim końcu stołu. Minę miał, jak zwykle, nietęgą.
- Wolę nie wiedzieć - odparła Hermiona, wstając i  natychmiast przestając się uśmiechać.
- Może to jakoś na niego wpłynie? 
- Wątpię - mruknęła, krzywiąc się ze zdegustowaniem. - Harry, on musi nas przeprosić! - dodała, spoglądając na bruneta.
- Wiem,wiem...mam nadzieję, że kiedyś to zrobi.
Szli powoli korytarzem z Wielkiej Sali, zmierzając w kierunku schodów prowadzących na siódme piętro, by dotrzeć do Wieży Gryffindoru i jak najszybciej położyć się do łóżek. Hermiona właśnie zaśmiała się z dowcipu, który Harry opowiedział, kiedy ich oraz innych uczniów przykuła uwagę pewna scena. Pośrodku korytarza, na podłodze klęczał Ron, próbując zebrać w całość wszystkie rzeczy, które wypadły z jego rozprutej torby. 
- Co tam, Weasley? Ciekawy jestem jak w ogóle jesteś w stanie wytrzymać sam ze sobą... Musisz być naprawdę beznadziejny, skoro nawet Potter nie chce z tobą rozmawiać - zakpił Draco Malfoy, a stojąca obok niego Marlene zakryła dłonią usta, by ukryć uśmiech.
Ron podniósł się z podłogi i obrzucił ich nieprzychylnym spojrzeniem. 
- Wolę być sam niż zadawać się z coraz to nowymi...- zlustrował Marlene wzrokiem - mopsicami!
Draco wytrzeszczył na niego oczy i nim ktokolwiek zdążył go powstrzymać, lub też krzyknąć Ślizgon rzucił się na rudzielca z pięściami. Obaj padli na podłogę, szarpiąc się. Większość zebranych uczniów dopingowała Malfoya. Harry bił się z myślami. Prędzej by poszedł na spacer ze sklątką tylnowybuchową niż poparł Dracona, ale czuł, że sam zachowałby się podobnie, gdyby Ron nazwał przy nim jeszcze raz Lunę Pomyluną. Stał więc spokojnie, obserwując jak chłopcy próbują uderzyć jeden drugiego. Hermiona przyglądała się temu z politowaniem. Ron krzyknął, Draco właśnie udało się trafić go pięścią w nos. Robili przy tym okropny hałas, a więc nic dziwnego, że w końcu zaalarmowało to któregoś z nauczycieli. 
- Chłopcy! No już, uspokójcie się! - zawołał Daniel, wbiegając na korytarz. Zbliżył się do nich i ściągnął Dracona z Rona. Musiał go mocno przytrzymywać, żeby ten ponownie nie rzucił się na Weasleya. - Dosyć tego! - krzyknął ostro, co nieco ich otrzeźwiło. Draco przestał się szamotać, a Ron przestał się wić po podłodze. - Co się stało, Draco?
- Ten. wypłosz nazwał Marlene mopsicą! - wrzasnął Malfoy, kompletnie wyprowadzony z równowagi. Daniel zerknął na pannę Cooper, która uśmiechnęła się do niego uroczo.
- Ślepy czy co? - mruknął do Draco, który wzruszył ramionami i już chciał ponownie zrobić tamtemu krzywdę, ale Daniel przytrzymał go. - Draco! Nie jest wart twojej złości! Gryffindor traci dwadzieścia punktów, Ron. Może powinieneś zainwestować w okulary, co? Wzrok ci szwankuje.
Pomógł wstać Weasleyowi i pokręcił lekko głową.
- Bo on mnie...- zaczął Ron, ale Sauvage uciszył go gestem dłoni.
- Lepiej niż już nie mów. Chłopcy, nie możecie się tak zachowywać. To nie jest sposób na rozwiązywanie problemów. Przykro mi, ale muszę wam dać jakąś karę.
- Jaką? - spytał ze zrezygnowaniem Malfoy.
- Pani Sprout mi wspominała, że brakuje jej już maków księżycowych. Rosną w Zakazanym Lesie. Pójdziecie tam zaraz i nazbieracie przynajmniej kilogram. Rosną blisko, więc nie wchodźcie wgłąb lasu. Do jutra zatrzymam wasze różdżki. - Draco podał mu swoją bez okazywania większych emocji, Ron dopiero po chwili wyciągnął i oddał swoją. - Marlene - zwrócił się uprzejmie do pięknej blondynki. - czy mogłabyś, proszę, pójść z nimi? Przydałaby się inteligentna osoba, która przypilnowałaby ich, żeby się nie pozabijali.
- Oczywiście - odparła, od niechcenia poprawiając swoją grzywkę.
- Świetnie. Udanych zbiorów, panowie. - Nie zdążył odejść kilku kroków, coś sobie przypomniał i odwrócił się do niech. - A, zapomniałbym. Dwadzieścia punktów dla Slytherinu! Za godną pochwały postawę pana Malfoya względem obrony  pięknej kobiety - dodał, skinął Marlene i uśmiechając się wesoło, opuścił korytarz. 
- Dlaczego mi nie pomogłeś? - Ron z wyrzutem zwrócił się do Harry'ego. Potter otworzył usta, by coś powiedzieć, ale rozmyślił się i odszedł bez słowa.
- Jak w ogóle śmiesz mieć do niego pretensje ty...wypłoszu?! - syknęła Hermiona i ruszyła za brunetem.
Po chwili korytarz zaczęli opuszczać pozostali uczniowie. Draco i Marlene udali się do lochów, by wziąć stamtąd okrycia wierzchnie. Ron stał tak w miejscu, zupełnie otępiały dopóki Ślizgoni nie wrócili.
- No, wypłosz, ruszaj się - zawołał do niego Draco, mijając go.
Wziął Marlene pod ramię i razem z Weasleyem depczącym im po piętach, ruszyli w stronę Zakazanego Lasu. Słońce już dawno zaszło i na zewnątrz było całkowicie ciemno. Jedynym źródłem światła była różdżka Marlene, którą ta trzymała w prawej dłoni. Draco zdawał się zupełnie nie przejmować tym, że zmierzają do niezbyt bezpiecznego miejsca (łagodnie mówiąc). Być może to była jedynie poza, by zaimponować dziewczynie, ale z drugiej strony nie był już pierwszoklasistą. Emocje Ronalda były o wiele łatwiejsze do określenia. Trząsł się jak stara galaretka, nerwowo zgrzytając zębami.
- Draco? - odezwała się cicho Marlene.
- Tak?
- Nie podziękowałam ci - mruknęła, niby to obojętnym tonem.
- No cóż...- przybrał na usta złośliwy uśmieszek i przyciągnął ją bliżej siebie. Dziewczyna wspięła się na palce i pocałowała go lekko w zmarznięty policzek. Draco zerknął przez ramię. - Chętnie bym go skopał.
- Ach, Sauvage ma rację, szkoda twojej energii na niego, a on i tak padnie z przerażania w tym lesie - powiedziała, wzruszając ramionami.
Miała rację. Kiedy tylko weszli do Lasu Ron zaskomlał jak mały ratlerek i uczepił się wolnego ramienia Malfoya.
- Zostaw mnie, Weasley! To nowa kurtka! -  warknął Draco, strząsając go z siebie.
- M-możemy w-w-rócić do zamku? - jęknął rudy.
- Zbieraj lepiej mak, Weasley.
Ron, zrobił jak mu powiedziano. Przykucnął i zaczął zrywać rośliny. Rosły bardzo blisko, więc nie musieli w ogóle wchodzić wgłąb lasu. Przeszli zaledwie kilkanaście metrów, a już udało się im uzbierać odpowiednią ilość maków. Draco stwierdził, że kara najwyraźniej miała być symboliczna. 
- Co to było?! - zawołał Ron, kiedy usłyszeli jakiś cichy trzask.
- Pewnie jakiś ogromny pająk - mruknęła Marlene. Weasley pozieleniał na twarzy, co w połączeniu z rudymi włosami nie wyglądało ciekawie.
- Nie! Nie! Tylko nie pająki! - zaczął krzyczeć.
Upuścił wszystkie zebrane rośliny i zaczął w całkowitej panice biec przed siebie.
- Weasley, wracaj tu! - zawołał za nim Draco. Ten jednak był zbyt przerażony, by racjonalnie myśleć. Po chwili zupełnie zniknął im z oczu. Nie słyszeli też już jego krzyków. - O nie, na pewno nie będę biegać po Zakazanym Lesie za wiewórem, nie ma mowy.
- Ani ja.
- Co za kretyn! Przecież ledwie tu weszliśmy - zakpił. Marlene uniosła brwi i skrzywiła się ze zdegustowaniem.
- To co? Wracamy? Ktoś może po niego pójdzie.
- Jasne.
Gdy wrócili do zamku jedynym nauczycielem jakiego spotkali był patrolujący korytarz Lockhart. Gilderoy stwierdził, że Ron na pewno chciał im zrobić psikusa i nie ma się czym przejmować. Następnego dnia o całym incydencie zostali powiadomieni pozostali nauczyciele i rodzeństwo Rona. Ginny chciała samodzielnie poszukać brata, ale Fred i George powstrzymali ją. Harry dowiedział się potem jeszcze, że Daniel poszedł razem z profesor McGonagall do Zakazanego Lasu, ale po kilku godzinach przeczesywania wrócili z niczym.

*

Mijały dni. Mimo tego jak bardzo Harry'emu i Hermionie było przykro z powodu zachowania Weasleya, to jednak martwili się czy coś mu się nie stało. Kiedy przyszedł wieczór czternastego lutego Harry zmusił się by wyrzucić z umysłu wszelkie zmartwienia i cieszyć się przyjęciem urządzanym przez Slughorna dla wybranych uczniów z każdego rocznika. Była to duża grupa Ślizgonów, Gryfonów i Krukonów oraz zaledwie paru Puchonów. Luna na tę okazje ubrała jasnoniebieską sukienkę z drobnymi falbankami, w której według Harry'ego wyglądała zachwycająco. Hermiona nie zamierzała przesadzać ze strojeniem się. Rozczesała i wtarła odżywkę we włosy, dzięki czemu nie wiły się już tak niekontrolowany sposób. Wybrała ciemnozieloną, krótką sukienkę, która idealnie komponowała się z jej brązowymi oczami. Gdy Harry z dziewczynami szedł korytarzem w stronę sali, w której odbywało się przyjęcie, minęli się z Danielem. Sauvage miał na sobie czarny smoking, który wydawał się doskonale do niego pasować.
- A pan nie na przyjęcie? - zagadał go Harry.
- Tak, tak, ale chce jeszcze zajrzeć do Severusa - odparł. - Hermiono, Luno, wyglądacie naprawdę...magnifique! - dodał, uśmiechając się do nich ujmująco. Dziewczyny zachichotały i skinęły mu.
- Proszę go ode mnie pozdrowić. Eliksiry bez niego to nie to samo - zażartował, na co Dan wyszczerzył śnieżnobiałe zęby.


Daniel wszedł po cichu do komnat Severusa. Mężczyzna spał niespokojnie. Trząsł się lekko i krzywił, szepcząc coś niesłyszalnie przez sen. Przez ostatnie tygodnie dość wydobrzał, ale Sauvage powstrzymywał go ciągle przed powrotem do normalnego trybu pracy. Sam skontaktował się z Voldemortem, ale ten wiedział już co się stało i był wściekły na Śmierciożercę, który trafił bruneta. Jemu samemu, jako byłemu uczniowi Slughorna i członkowi Klubu Ślimaka, nie zależało na uśmierceniu staruszka. W tej samej rozmowie zapewnił Dana, że pracuje nad jego prośbą, na co Sauvage odparł, że i on robi co może w jego sprawie. Tak było w istocie. W wolnych chwilach starał się dogrzebać w księgach czegoś co naprowadziłoby go na sposób, który odwróciłby działanie zaklęcia tworzącego horkruksy. Czuł, że bez wycieczki na Syberię się jednak nie obejdzie, a na razie nie mógł sobie na takową pozwolić. Westchnął i przysiadł na łóżku obserwując przyjaciela przez dłuższa chwilę. Gdy jęknął przez sen, Daniel potrząsnął  nim delikatnie.
- Sev? - mruknął. Brunet przebudził się, oddychając ciężko.
- Co? Co się stało? - zapytał nieprzytomnym głosem.
- Miałeś koszmary? - więcej w tutaj było stwierdzenia aniżeli pytania. Snape przymknął czarne oczy i odwrócił głowę. - Sev...
- Ciągle mi się to śni. Za każdym razem. Nie pomaga nawet Eliksir Snu - powiedział cicho.
- Co takiego?
- Ciemność, woda...nie mogę oddychać, duszę się, ale nie umieram. Czuję jak opadam na dno, coraz szybciej i szybciej, ale dno nie istnieje - wyjaśnił bezbarwnie, unosząc się na poduszkach. Daniel sięgnął po talerz z kanapkami i podał mu go. 
- Ciągle to znaczy od jak dawna? - zapytał, przyglądając się mu uważnie.
- Od...czasu jak mnie ratowaliście z Harrym - odparł niechętnie, wgryzając się w kromkę.
- I Hermioną - dodał Daniel, zanim zdążył gryźć się w język. Severus o mało nie zakrztusił się.
- No tak. Cudownie - syknął, krzywiąc się.
- A własnie, masz pozdrowienia od twojego syna - oznajmił pogodnie.
- Już ja go oduczę kpienia sobie ze mnie.
- To wcale nie była kpina! Chociaż może trudno ci w to uwierzyć, on naprawdę cię polubił. Poza tym Her...to znaczy innym też ciebie brakuje.
- Ale według ciebie nie powinienem jeszcze w ogóle wstawać - przypomniał mu, uśmiechając się przy tym złośliwie. Przytaknął.
- Co najmniej dwa tygodnie. Należy ci się. A co do tych snów...wskazują ewidentnie na niepokój. Coś cię gryzie - powiedział, nalewając im obu soku pomarańczowego.
- Po prostu...nie wyobrażam sobie tego...nie mogę tego przetrawić, że on...że właściwie dzięki wam żyję. I jeszcze ta Granger musiała się napatoczyć.
- Hermiona bardzo pomogła - rzekł, nieco urażonym tonem. Snape milczał. - Sev...nie da się żyć kompletnie bez niczyjej pomocy. 
- Nienawidzę tego uczucia.
- Ty w ogóle nienawidzisz czuć - uśmiechnął się lekko. - Którego konkretnie?
- Wdzięczności - wypowiedział to słowo z wyraźną odrazą. Usiadł i przeczesał palcami czarne włosy.
- Pomyśli ile inni zawdzięczają tobie. Jesteś bohaterem. Bohaterem, którego Hogwart i nasz świat tak bardzo potrzebuje, chociaż  ani trochę na ciebie nie zasługuje. 
- Uważaj, bo się zarumienię od tych komplementów - burknął. Daniel roześmiał się. Severus spuścił nogi i wstał z łóżka.
- A ty dokąd?
- Co za kontrola! Toaleta - powiedział, kręcąc głową.
- Ah! - mruknął. 
Daniel wstał i podszedł do jednego z regałów, po brzegi zapełnionego książkami. Wyciągnął album ze zdjęciami i zaczął przeglądać, uśmiechając się do wspomnień. Zmarszczył brwi, gdy zauważył brak zdjęcia, które zrobił Severusowi wiele lat wcześniej u siebie w domu, na którym ten się śmiał. Gdy Snape wyszedł z łazienki, jego krok był tak chwiejny, że Sauvage musiał go złapać i pomóc przysiąść z powrotem na łóżku.
- Czemu wyrzuciłeś tamto zdjęcie? Było ładne - spytał, nie kryjąc smutku. Severus skierował na niego zdziwione spojrzenie.
- Nie wyrzucałem żadnego zdjęcia.
- Samo sobie poszło?
- Od miesięcy nawet nie zaglądałem do tego albumu - Severus wzruszył ramionami i opadł na poduszki, przykrywając się ciemną kołdrą. Daniel przygryzł usta i odłożył książkę. Miał już pewne podejrzenia.- Daniel? - Snape odezwał się po dłuższej chwili ciszy.
- Mmm?
- Myślałem trochę nad tym, o czym mi wcześniej mówiłeś.
- Mówiłem wiele rzeczy - powiedział wesoło.
- Mam na myśli Alayę - odparł Sev, na co Daniel od razu cały zesztywniał. Brunet odczekał chwilę zanim kontynuował. - Ty cały czas nosisz obrączkę, a jej? Pamiętasz co się z nią stało?
Daniel wytrzeszczył na niego oczy. Wyprostował się i zmarszczył nos, jak wilk, który zwietrzył ofiarę. Poderwał się nagle, wyjął z jednej z szafek kamienną misę. Usiadł ponownie, stawiając ją sobie na kolanach. Severus zmienił pozycję, tak, by móc patrzeć mu przez ramię. Sauvage zanurzył różdżkę w brązowych włosach i po chwili umieścił ni to płyn ni to gaz wewnątrz myślodsiewni. Ich oczom ukazała się scena, w której Dan wita się z Alayą po powrocie  z podróży. Machnął różdżką i zatrzymał obraz, by przyjrzeć się jej dłoniom. Na żadnej z nich nie było obrączki. Daniel przełknął głośno ślinę i znów machnął różdżką. Wspomnienie zmieniło się. Teraz ukazywał się moment, w którym mężczyzna budzi się i odnajduje swoją żonę martwą. Sauvage przymknął oczy. Dopiero po dłuższej chwili zmusił się do ich otworzenia. Wymienił z Severusem spojrzenie kiedy i tutaj stwierdził brak przedmiotu. Jakby w szoku usunął swoje myśli z misy.
- Co to ma, na wszystkie kociołki świata, znaczyć? - odezwał się po kilku minutach ciszy. Z jego karmelowych oczu wypłynęły łzy.
- Może...wybacz, ale może po prostu ją wyrzuciła? - zasugerował spokojnie Severus. Daniel pokręcił powoli głową.
- Nie. Moja żona nigdy by tego nie zrobiła. Powiedziałaby mi - zamyślił się. 
- Więc może...
- Może to ze mnie jest skończony idiota - powiedział nagle, wstając. Wyglądał na niezdrowo pobudzonego.
- Ile razy to mówiłem? -Severus nie mógł się powstrzymać, udało mu się pohamować kpiący uśmieszek.
- Jak zawsze masz rację - odarł Sauvage i wybiegł z jego pokoju.



Londyn, stolica Anglii i Wielkiej Brytanii. Miasto tętniące życiem. To tutaj znajdowało się nie tylko angielskie Ministerstwo Magii, ale i siedziby wszystkich najważniejszych, najbardziej wpływowych organizacji. Zarówno mugolskich jak i czarodziejskich. Miejsce pełne nie tylko rozrywek, dóbr kultury i możliwości, ale także tajemnic. Ogromny wieżowiec w samym centrum Londynu był jednym z tych, obok których nie przechodzi się obojętnie. Przeszklony, wysoki na kilkadziesiąt metrów budynek zdobił  napis 'Fioravanti Industries'.Była to główna siedziba międzynarodowej, wielobranżowej firmy. Chociaż właściciele byli czarodziejami to ograniczali oficjalną działalność jedynie do mugolskich sektorów. Od luksusowych samochodów do elitarnej mody męskiej. W ich opinii najlepiej było móc w spokoju obserwować, a samemu pozostawać niezauważonym. 
Mark zerknął na zegarek z białego złota i uśmiechnął się pod nosem. Nie rozglądając się wokół pchnął drzwi wejściowe i wkroczył do przestronnego holu. Pomieszczenie oświetlone było setkami żarówek, a ściany oraz posadzka wyłożone białym marmurem. Mijali go elegancko ubrani ludzie, z czarnymi neseserami pod pachami, z telefonami komórkowymi lub też różdżkami wetkniętymi w kieszenie markowych garniturów. Śpieszyli się na jakieś ważne spotkania albo siedzieli przy biurkach, stukając palcami w klawiaturę najdroższych laptopów, spokojnie sącząc cappuccino z porcelanowych filiżanek. Na jednej ze ścian umieszczony był ogromny zegar w formie metalowych wskazówek. Nie brakowało także symetrycznie poustawianych egzotycznych roślin w srebrnych doniczkach. Na przeciwko wejścia mieścił się długi stół, przy którym siedziało kilka ubranych w czarne żakiety sekretarek. Kiedy jedna z nich skończyła rozmowę telefoniczną, spojrzała uprzejmie na Marka, zachęcając go, by podszedł. Uśmiechnął się lekko na widok różdżki wystającej z jej kieszeni.
- Czym mogę służyć, sir ? - zapytała, nie przerywając szybkiego pisania czegoś w laptopie.
- Mark Harvey Dent - przedstawił się.
- Twarz do kamery - nakazała.  Z biurka wysunął się nagle jakiś mechanizm z metalową kulą na czubku, która najprawdopodobniej była wspomnianą kamerą. Zerknął na ów przyrząd i uśmiechnął się czarująco. - Bez uśmiechu. - dodała widząc to. Błysnęło i urządzenie zniknęło  równie szybko jak się pojawiło. - Panowie Fioravanti czekają na pana w swoim gabinecie - powiedziała, podając mu identyfikator.
Przypiął sobie plakietkę do garnituru i ruszył długim, jasnym korytarzem, aż doszedł do przeszklonych wind. Szybkim krokiem wszedł do tej, która akurat się otworzyła. W środku było jeszcze kilku naukowców  w białych fartuchach, żywo o czymś dyskutujących.
- Gdybyśmy dodali do tego Eliksir Browinga...
- Myślisz, że to by coś dało?
- Na pewno! Trzeba  jeszcze użyć zaklęcia powiększającego...
- Zwiększyć ciśnienie w silniku....
- Można by dodatkowo zwiększyć i moc! Ten nowy chłopak...jak mu tam?
- Mike?
- A właśnie, Mike...on będzie umiał to załatwić, ale powinniśmy coś jeszcze zrobić, by zwiększyć osiągi.
- Skonsultujmy się z tym mugolem od konstrukcji, pewnie ma już gotowy projekt.
Rozmawiali tak, zupełnie nie zwracając uwagi na Denta, jeszcze przez kilka minut, zanim wysiedli na którymś z pięter. Blondyn podczas tej krótkiej przejażdżki rozglądał się bez zbytniego zainteresowania, w końcu już wielokrotnie był w tym miejscu, po laboratoriach. Jak to mówili Fioravanti, placach zabaw. Ci doskonale wiedzieli jak łączyć magię z osiągnięciami mugolskiej cywilizacji, tak by wyciągać z tego jak najwięcej. Poprawił sobie krawat i przygładził jasne włosy. Zachichotał na myśl o reakcjach Ministerstwa, gdyby dowiedzieli się co działo się w tym budynku, jego podziemiach i we wszystkich firmach Fioravantich. Gdy widna zatrzymała się na ostatnim piętrze a szklane drzwi otworzyły się, wszedł na korytarz pewnym krokiem zmierzając do gabinetu. Pomyślał, że rzeczywiście mają obsesję na punkcie białego marmuru. Tu prawie wszystko, co mogło, było nim wyłożone. Hol ozdabiały również starożytne, białe rzeźby albo impresjonistyczne obrazy.  Minął kilka sal przeznaczonych do zebrań i zapukał.
- A zapraszam! - odezwał się ktoś wewnątrz. Głos był niski, przyjemny, ale było w nim coś niepokojącego.
MUSIC
Gabinet Fioravantich urządzony był w bardzo podobny stylu co cały budynek. Ogromne pomieszczenie oświetlały jasne lampy. Wysokie od posadzki do sufitu okna zapewniały zapierający dech w piersiach widok na panoramę Londynu w każdym z czterech kierunków. Jeden z trójki braci stał przy biurku i czytał trzymane w dłoni dokumenty. W drugiej trzymał zapalone cygaro. Antoniusz oraz Flawiusz siedzieli naprzeciw sobie, całkowicie pochłonięci grą w szachy. Wszystkie przedmioty znajdujące się w ów pomieszczeniu wskazywały za zamożności właścicieli. Wartościowe obrazy renesansowych twórców. Czarny koncertowy fortepian, stół do ping ponga, czarne, skórzane meble. Księgozbiór będący jedynie namiastką książek, które posiadali. Kajusz odrzucił nonszalancko papiery na biurko i spojrzał na przybysza.
- Monsieur Marek...jakże miło - powitał go nieco chłodnym głosem.
- Mark - poprawił go cicho Dent.
- Bez różnicy, mój drogi. Czego się napijesz, mój drogi? Whiskey? Koniaku? - zaproponował wskazując dłonią na barek.
- Po wcześniejszych doświadczeniach nie zdziwisz się jeżeli odmówię poczęstunku?
- Ha! Ależ nie masz się już czego obawiać, w końcu doszliśmy do porozumienia - Otworzył barek i wyjął dwie szklanki, do których nalał złotego płynu. Jedną z nich wyciągnął w kierunku blondyna. - Nalegam.
- Skoro nalegasz - odparł wesoło Mark i przyjął napój.
- Usiądźmy, mój drogi - zaproponował Kajusz, wskazując na skórzane fotele.
Wszystko w nim wydawało się być perfekcyjne. Idealnie przycięte, jasne włosy, dopasowany garnitur, gładkie dłonie o opiłowanych krótko paznokciach. Elegancja w ruchach. Wydawał się poruszać w rytm muzyki klasycznej, cicho płynącej z włączonego radia. Z gracją usiadł na jednym z foteli i sięgnął po odłożone wcześniej cygaro.
- O co więc chodzi? - spytał Dent, upijając łyk i odkładając szklankę na blat stolika stojącego pomiędzy nimi. Oparł się swobodnie o oparcie i zerknął przez ramię na wciąż pogrążonych w grze pozostałych braci.
- Och, znasz ich...dołączą do nas gdy zakończą partię - powiedział Kajusz, zauważywszy jego spojrzenie.
- Po co mnie tu znowu wezwaliście? - ponownie zapytał. Fioravanti nie spieszył się z odpowiedzią. Zaciągnął się mocno i po chwili wypuścił z ust dym, cały czas wpatrując się w siedzącego przed nim blondyna. Przekrzywił lekko głowę, jakby dumając nad czymś głęboko.
- Jesteśmy...biznesowymi partnerami. To oczywiste, że powinniśmy się spotykać by...omawiać wszelkie działania - odparł cicho.
- Szach i mat, kochany! - zawołał Flawiusz. Antoniusz skrzywił się lekko i uścisnął bratu dłoń. Tamten wyjął z kieszeni notes. - To już moja trzydziesta wygrana w tym tygodniu, zdecydowanie wypadłeś z wprawy, bracie.
- Być może - oparł krótko drugi. Sięgnął po szklankę z niedopitym napojem i ruszył w kierunku Kajusza i Marka. - Zajmijmy się już poważniejszymi kwestiami. Mark, nie stresuj się tak...przecież to wszystko sprawia frajdę i tobie, czyż nie?
- Frajdy nie sprawia mi myśl o tym, że za rok...
- Shhh! Spokojnie! - przerwał mu Flawiusz, siadając na fotelu obok Kajusza. - Spokojnie - powtórzył. Oparł łokcie na kolanach, złączył dłonie i oparł o nie podbródek. Nie byli do siebie podobni. - Jeżeli ładnie wywiążesz się ze swoich zadań to...nie masz się o co martwić. Bardzo spokojnie.
-  Do rzeczy, mam dziś napięty grafik - rzekł Dent.
- No tak...domyślam się, że wolałbyś być teraz przy swojej pięknej księżniczce... - zakpił Antoniusz. Jedyny nie zajął miejsca. Stał sztywno wyprostowany przy biurku i obserwował ich uważnie.
- Nie jest moja.
- Aaach, zapomniałem o tym drobnym szczególe.
- A propos...mam nadzieję, że doceniasz to, że pozwoliliśmy ci uchylić jej rąbka tajemnicy?
- To wielki gest.
- Doceniam - odparł Mark. Odchrząknął i spuścił wzrok.
- Nawet sobie nie wyobrażam jak ci ciężko. Naprawdę musisz ją kochać i...
- Flawiuszu! Chwileczkę - przerwał Flawiuszowi Antoniusz. Sięgnął po jedno z cygar, zapalił i oparł się kant biurka. - Ułóżmy sobie to wszystko od samego początku. Mnie nie chwytają za serce idiotyczne opowiastki o miłości. Kiedy tylko dowiedzieliśmy się o tym, że żyjesz i to dzięki naszemu wynalazkowi...dziwisz się, że chcieliśmy cię zlikwidować?
- Nie dziwię się, ale uzgadnialiśmy...
- Tak. Wykazałeś się naprawdę olbrzymią bezczelnością! Wykradać nam sposób na nieśmiertelność?! NAM?! Założycielom Milites de scientia?!
- Antoniuszu, uspokój się, kochany Usiądź przy nas! Wszystko...spokojnie - odezwał się Flawiusz. - Po co od razu te nerwy?
- Po co? Powinniśmy od razu załatwić jego i tę jego panienkę, której sprzedał NASZ...
- Powiedziałem już, że nie jest moja.
- Nic mnie nie obchodzi czyją jest żoną! Jeżeli Sauvage jest aż takim kretynem, że nie potrafi odróżnić własnej żony od jej siostry to niech cierpi. A ty, Dent...ty powinieneś...
- Antoniusz! - krzyknął Kajusz. Tamten opanował się, zaciągnął mocniej, by się czymś zająć. - Kontroluj się.   Dobrze wiesz, że bez pomocy Marka nie zrealizujemy naszego planu. - Brązowooki prychnął i odwrócił się od nich, podchodząc do okna. - Dent, muszę przyznać że wzbudziłeś moją ciekawość przyznając się do tego, że wtedy...ach, tak wiele lat temu...wykradłeś nam ten...przepis.
- A cóż miałem za wyjście? Musiałem się przyznać.
- Tak, ale mam na myśli to, że...cóż...to świadczy o twojej potędze jako czarodzieja. Kiedy jednak wspomniałeś, że zrobisz absolutnie wszystko abyśmy tylko darowali życie tej...jak jej tam?
- Alaya - wycedził przez zęby blondyn.
- No własnie, Ali...to...wzbudziłeś tym moją uwagę. W końcu nie każdego stać na zgrywanie psychopaty nawet przed damą swojego serca.
- Gdzież te czasy...gdzież te czasy, panowie, kiedy to rycerze...- rozmarzył się Flawiusz.
- Flawiuszu! - zbeształ go łagodnie Kajusz.
- Przepraszam. Jestem uczuciowy, to wszystko...
- W każdym razie...muszę przyznać, że rolę świra masz we krwi! - Zawołał unosząc szklankę z alkoholem, jakby do toastu.
- Dziękuję? A dowiem się może po co...
- Omówić sprawy - wtrącił Kajusz. - Jak sprawa z Sauvagem?
- Starałem się sprowokować go do okrycia prawdy, ale znając go to trochę czasu minie zanim ogarnie.
- Może to i nawet dobrze. Nam też się nie spieszy, prawda, Flawiuszu?
- Spokojnie. Wszystko ma być robione spokojnie - powiedział, uśmiechając się błogo.
- Tak, spokój przyda się nam wszystkim - powiedział odpalając kolejne cygaro i napełniając szklankę. Spojrzał pytająco na Marka, a ten skinął, by i jemu dolać.
- To co? Nie muszę już zgrywać psychopaty?
- Nie..nie jest to już konieczne, powiedziałbym, że stało się niewskazane. W końcu jesteś aurorem. Teraz do akcji wkroczą nasi. Chcę żebyś nawiązał kontakt z Tomem Riddlem.
- Z Voldemortem? - zdziwił się Mark.
- Tak...chłopak odegra ważną rolę w naszym przedstawieniu...
- To znaczy?
- Czy ty nie jesteś zbyt ciekawski, Dent?! - zawołał od okna Antoniusz, nie odwracając się w ich stronę.
- Antoniuszu! To znaczy, że dostanie dokładnie to, czego chce. Dokładnie. Nasze plany w pewnym stopniu są zbieżne. Nie możemy sobie pozwolić na bycie dyktatorami, musimy dbać o wizerunek biznesmenów, ale Tom...
- Rozumiem - odparł Mark, delektując się napojem.
- A, no i jeszcze jedno...Flawiuszu? - Kajusz zwrócił się do brata. Flawiusz Fioravanti po chwili domyślił się o co ten go prosi i wyciągnął z kieszeni dwa  pistolety. - Ten jest dla ciebie - powiedział Kajusz podając srebrną broń Markowi. - To nie jest zwykła mugolska broń, gdy bliżej się przyjrzysz na pewno rozszyfrujesz jej możliwości. A z tym...- podał mu czarny egzemplarz. - na pewno wiesz co zrobić, prawda?
- Tak jak to omawialiśmy wcześniej? - dopytał blondyn chowając przedmioty.
- Tak! - zawołał Flawiusz klaszcząc w dłonie.
- Wedle życzenia szanownych panów - mruknął Mark, uśmiechając się tajemniczo. Skąd mogli wiedzieć, że on ma swój własny plan?


MUSIC
Alaya westchnęła głęboko. Od czasu nieszczęsnego wypadku nikt nie miał odwagi w ogóle wchodzić do pokoju tego dziwnego stworzenia, które przyjęło wygląd małego chłopca. Mogła być z siebie zadowolona, kilka dni wcześniej powiadomiono ich, że po ponownych przeszukiwaniach odnaleziono ciało Felixa, miała więc rację. Miała też jednak powoli dość tej całej sytuacji. W ciągu ostatnich paru tygodni pojawiało się coraz więcej osób z coraz dziwniejszymi chorobami. Kontaktując się z innymi szpitalami dowiedzieli się, że tak jest właściwie nie tylko w całym kraju, ale i w innych państwach. Jakby rozprzestrzeniała się jakaś dziwna epidemia. Przeszła do kuchni i wyjęła swój ulubiony kubek. Jęknęła cicho. Eliksiry z jakiegoś powodu nie pomogły i rany wciąż ją bardzo bolały. Tego wieczora zdecydowała się w końcu jakoś popchnąć to przodu. Gdy weszła do sali  'chłopca' drzwi same zatrzasnęły się za nią, a to...coś zmieniło kształt i rzuciło się na nią. Jeszcze raz pogratulowała sobie w myślach szybkiej reakcji. Chociaż udało jej się trafić zwierzę Morderczym Zaklęciem dość szybko, to to zdążyło mocno ją poranić. Istota była podobna do gada, miała jasną, chropowatą i mocną skórę, z której wystawały niewielkie, ale ostre kolce. Poruszała się na tylnych łapach i skakała w sposób podobny do kangurów. Miała duży pysk o ogromnych kłach i duże oczodoły. Alaya nie miała pojęcia co to mogło być, ale inni również byli w kropce. To coś miało jakieś zdolności magiczne, ponieważ lekarze, którzy przez szybkę obserwowali Alę w środku zarzekali się, że nie widzieli żadnego ataku. Nalała sobie herbaty i ponownie westchnęła. Ciało tego stwora zostało przeniesione do laboratorium w celu dokładnego zbadania. Chciała w tym uczestniczyć, ale ordynator wysłał ja do domu, w końcu już i tak było bardzo późno.
Zerknęła na kalendarz. Walentynki.  Machinalnie zaczęła okręcać obrączkę wokół palca, próbując powstrzymać się przed płaczem. Zdjęła sweterek i właśnie chciała rozpiąć koszulę, aby posmarować rany maścią gdy usłyszała dzwonek do drzwi. Zdziwiła się ponieważ nikomu nie podawała nowego adresu. Przeczesała dłońmi czarne włosy i poszła, by otworzyć.
- Cześć! Właśnie byłem w pobliżu, pokazywałem Harvey'owi Wieżę Eiffla i tak mi przyszło na myśl czy nie jesteś może głodna? - powiedział Mark, unosząc siatkę z zakupami, w której Alaya dostrzegła różne owoce, warzywa i napoje.
- Zawsze - odpowiedziała, przesuwając się, by mógł wejść do środka. Mark zawołał synka, który bawił się z kotem na ulicy.
- Alaya, mój syn, Harvey - oznajmił kładąc dłoń na ramieniu chłopca, który własnie do nich podbiegł.
- Dzień dobry! - przywitał ją, na co uśmiechnęła się promiennie.
- Nie mówiłeś mi, że masz syna - mruknęła.
Harvey kiedy tylko dostrzegł śpiącego spokojnie na stole Lyona, stwierdził, że koniecznie chce się z nim pobawić. Mark i Alaya poszli do kuchni.
- Wiele rzeczy nie mówiłem - odparł, wyjmując wszystkie rzeczy z siatki i przygotowując je do przyrządzenia.
- Nie będę pytać skąd wiesz gdzie mieszkam -  rzekła, a on zaśmiał się i spojrzał na nią ciepło. Po chwili zmarszczył brwi i zbliżył się do niej.
- Co ci się stało? - zapytał poważnie, rozpinając dwa pierwsze guziki jej koszuli i dostrzegając głębokie rany.
- To...no cóż, zostałam zaatakowana przez jakiegoś stwora, który udawał pacjenta. Dzień jak co dzień. Ryzyko zawodowe psychiatry - mruknęła, spuszczając głowę. On przytknął różdżkę do jej skóry i wyszeptał jakieś zaklęcie, które sprawiło, że okaleczenia zniknęły bez śladu po kilku sekundach. Wytrzeszczyła na niego zielone oczy.
- Jak to zrobiłeś?
- Sporo potrafię - uśmiechnął się. - Co powiesz na sałatkę ziemniaczaną, smażone warzywa i czerwone wino?
- Mark? - odezwała się, siadając na jednym z krzeseł przy stole.
- Mmm? - Zabrał się właśnie za krojenie marchewki.
- Dziękuję - powiedziała cicho. Przygryzła usta, czując, że za moment się rozpłacze.
- Za co? - dziwił się i spojrzał na nią przez ramię.
- Przecież wiesz. Za wszystko. Za to, że teraz tu jesteś i...
- Są Walentynki, nie powinnaś być sama tylko dlatego, że twój durny mąż nie może się ogarnąć - rzekł pogodnie. Zaśmiała się.
- Za wszystko co dla mnie zrobiłeś, ja...nie znajduję słów, które wyraziłyby....
- Kocham cię - przerwał jej. Odłożył nóż i podszedł do niej. - Nikomu, nigdy nie pozwolę cię skrzywdzić. Nawet Fioravantim - powiedział twardo.  Podał jej dłoń i pomógł wstać.  Przysunął się do niej i przytulił mocno do siebie. - Tak bardzo cię kocham, niezależnie od niczego - szepnął w jej włosy.

----------------------------------------------------------------------------------------------------