NEXT CHAPTER


.

.

18.12.2012

28.
Hassle in the castle





Chociaż lata świetności miał już najprawdopodobniej za sobą to mimo wszystko nadal prezentował się niezwykle okazale. Wysoki na kilka pięter solidny dwór górował samotnie nad Little Hangleton. W miasteczku panowała niepokojąca cisza zakłócana jedynie przez delikatny szum liści poruszających się leniwie za sprawą chłodnego wiatru. W pobliżu, z niewielkiej norki wynurzyły się długie, białe uszy, a za nimi jasny zajęczy pyszczek.  Zwierzątko rozejrzało się czujnie wokół a po chwili znów zniknęło spłoszone w swoim bezpiecznym domu. Kilka metrów dalej gałązki przełamały się głucho pod ciężarem ostrożnych kroków. Gdyby ktoś lub coś pokonało bariery i przekroczyło próg ciężkich, dębowych drzwi znalazłoby się w ciemnym korytarzu, którego ściany obite były ciemnym drewnem, a podłogę przykrywały panele. Ww kącie stał ciemny kredens a na nim ciemnozielona zgaszona lampa. Znajdowało się kilka drzwi prowadzących każde do innej części budynku. Wybierając te po prawej stronie obok wiszącego na ścianie impresjonistycznego pejzażu ktoś lub coś dotarłoby do ogromnego salonu. W jego centrum stał bardzo długi stół obstawiony kilkudziesięcioma krzesłami. Przez wysokie od podłogi do sufitu okna do środka przedzierały się nikłe promienie zachodzącego słońca. Pomimo rozpalonego kominka  i ciemnozielonych, puszystych dywanów wnętrze nie sprawiało przytulnego wrażenia. Panował tam jakiś dziwny chłód, jakby temperatura była jeszcze niższa niż na zewnątrz. Na srebrzystym dywaniku tuż przy ogniu leżał potężny, pogrążony we śnie wąż. Nagini zasyczała cicho przez sen, nie otwierając swoich ślepi. Wchodząc stromymi schodami ktoś lub coś dotarłoby na pierwsze piętro posiadłości. Drugie drzwi były lekko uchylone. W środku, na szerokim łożu leżały na plecach dwie postacie. Ubrana w cienką, koronkową koszulkę kobieta oddychała równomiernie wprawiając swoją klatkę piersiową w powolny, falujący ruch. Długie,  kruczoczarne włosy okalały jej szczupłą, piękna twarz sprężystymi lokami. Po nieco opuchniętych, pełnych ustach błąkał się nikły uśmiech. Jej jasna cera zdawała się lśnić w półmroku. Prawą rękę miała zanurzoną we włosach, a w lewej ściskała lekko dłoń mężczyzny. Tom Riddle nie spał, chociaż jego intensywnie niebieskie oczy ukryte były za powiekami. Skrzywił się i chylił je na kilka milimetrów. Najwyraźniej nie był w stanie zasnąć. Od niedawna cierpiał na bezsenność i zaczynało go to już drażnić. Właśnie wyrzucał sobie w myślach, że nie nakazał Snape'owi przygotować mu zapasu Eliksiru Snu kiedy Bella westchnęła cicho przez sen i przesunęła głowę w jego stronę. Mimowolnie uśmiechnął się w sobie typowy sposób. Wyswobodził swoją dłoń i  pogłaskał swoją kochankę po miękkim policzku. Kąciki jej ust drgnęły unosząc się nieznacznie. Podniósł ciemnogranatową kołdrę i przykrył ją szczelniej, a sam usiadł na łóżku zginając nogi w kolanach. Zmierzwił krótkie, czarne włosy i odetchnął głęboko. Znów skierował spojrzenie na kobietę. Ujął jej rękę i uniósł na wysokość swojego podbródka. Przez moment przyglądał się szczupłym palcom o ładnych, owalnych paznokciach. Przyłożył wierzch jej dłoni do ust. Uwielbiał zapach jej skóry, jakby delikatnie różany. Musnął ją wargami i ostrożnie odłożył na poduszkę. Wstał z łóżka i po cichu przeszedł na drugą stronę sypialni. Odsunął ciężkie, zielone zasłony, ale żadne światło nie oświetliło ciemnego wnętrza. Słońce już dawno zaszło. Otworzył drzwi na taras i przymknął je za sobą wychodząc na zewnątrz. Jego blada cera po chwili pokryła się gęsią skórką pod wpływem niskiej, styczniowej temperatury. Oparł się o barierkę spoglądając na ośnieżone tereny miasteczka i okolicy. Ciszę wieczoru przerwało wycie wilka. Pierwsza noc pełni, więc niewykluczone, iż to Greyback urządzał sobie nocne polowanie. Na jego twarz wpełzł grymas zniesmaczenia. Przymknął oczy i uchylił usta.  Od czasu gdy odzyskał swoje ciało Tom czerpał przyjemność z samego faktu, że czuł. Zimno,ciepło, wiatr i deszcz. Zatrważające, jak bardzo wcześniej tego wszystkiego nie doceniał. Strzepnął z włosów i ramion płatki śniegu po czym wrócił do środka pozostawiając drzwi lekko uchylone. Wyjął z szafki ciemny szlafrok i naciągnął go na siebie. Odsunął baldachim i raz jeszcze spojrzał na Bellatrix. Uderzyła go nagle myśl jak bardzo jest piękna. Oczywiście wiedział o tym od momentu gdy ją pierwszy raz zobaczył, w końcu umiał dostrzec piękno, ale teraz ujrzał je jakby inaczej. Oblizał wolno usta. Niespiesznie podszedł do skórzanej sofy i miękko na nią opadł. Nigdy, ale to nigdy więcej nie pozwoli na to, by zostać ponownie pozbawionym ciała. W jego umyśle pojawiło się przeczucie, że być może wie teraz, że faktycznie są rzeczy o wiele gorsze od śmierci, ale nie był jeszcze tego świadomy. Ukrył twarz w białych dłoniach. Horkruksy. Przedmioty, które wcześniej uznawał za kolejny krok na swojej drodze do potęgi teraz postrzegł w zupełnie innym świetle. To nie był dobry pomysł. Fatalny błąd, który kosztował go trzynaście lat koszmaru. Tak bardzo chciał wrócić w tym aspekcie do punktu wyjścia, ale niestety zupełnie nie wiedział jak to zrobić. Nie mógł ich zniszczyć, bo wtedy zniszczyłby też cząstki samego siebie. A on chciał je mieć z powrotem. 
Bella pogładziła dłonią pościel obok siebie i z niezadowoleniem stwierdziła brak Czarnego Pana. Otworzyła oczy i uniosła się na poduszkach rozglądając się wokół. Przygryzła usta dostrzegłszy mężczyznę nieruchomo wpatrującego się w przestrzeń, pogrążonego w zadumie. 
- Tom? - szepnęła cicho jego imię. 
- Śpij - odarł sucho nie patrząc na nią. 
- Bez ciebie to nie to samo - rzuciła i uśmiechnęła się kpiąco. Gdy nie zareagował  zsunęła się z łóżka i podeszła do niego na palcach.
- Nie mogę zasnąć - odpowiedział bezbarwnym tonem. Ułożyła ręce na jego ramionach.
- Jesteś bardzo spięty...coś się stało? - spytała masując go z wyczuciem. Odchylił się do tyłu, wyraźnie zadowolony z takiej troski.
- Stało się zbyt wiele...i zbyt wiele popełniłem błędów, niedopatrzeń...- mruknął cicho, jakby do siebie. Zmarszczyła brwi, nie do końca wiedząc co miał na myśli.
- Mówisz o tym chłopaku? Jestem pewna, że...
- Nie! Nie mówię o Potterze! - krzyknął zrywając się gwałtownie  z miejsca. - Mówię o swoim życiu, które ciężko nazwać nawet życiem.
- Rozumiem...- szepnęła.
- Nie rozumiesz, ale to nie jest twoja wina - powiedział. Podszedł do kredensu, z którego wyjął butelkę Ognistej Whisky Ogdena i parę wąskich szklanek. Podał jej jedną z nich i z powrotem zajął miejsce na sofie.  Gdy nalewał złocisty napój, Bella usiadła obok niego i oparła głowę o jego lewe ramię.
- Ale co takiego...
- Wiele rzeczy - przerwał jej. Upił łyk płynu, następnie zanurzył dłoń w jej włosach, gładząc je lekko. - Dokonałem złego wyboru. Bardzo nietrafnego... - mówił cicho i powoli, ważąc każde słowo. Bellatrix milczała, z zaciekawieniem wsłuchując się w jego dość niski, enigmatyczny i zmysłowy głos. Gdy skończył pić, ponownie wstał. Wyjął czystą kartkę papieru i pióro. Wahał się przez moment, ale w końcu stwierdził, że nie zamierza czekać.
- Do kogo piszesz? - spytała cicho.
- Sauvage'a - odparł krótko.
- Myślałam, że Snape...
- Snape powinien mieć sporo zajęć - znów jej przerwał.Przez kilka minut pomieszczenie wypełniały dźwięki pióra, ich oddechów oraz wiatru przedostającego się do środka przez uchylone drzwi. Skończył pisać, schował list do zaadresowanej koperty.
- Mogę ci jakoś pomóc?
- Wyślij to którąś sową - rozkazał podając jej list. Chciała wyminąć go idąc w kierunku drzwi, ale złapał ją za przedramię i przysunął do siebie. - Doprowadzę to do końca - rzekł unosząc jej podbródek. - Obiecuję - pocałował ją szybko i odwrócił się. Uśmiechnęła się lekko i opuściła sypialnię. Tom przez moment wpatrywał się w jakiś odległy punkt znajdujący się gdzieś za horyzontem. Stwierdziwszy, iż szlafrok nie jest najlepszym odzieniem na spotkanie wyjął czarną koszulę i spodnie od garnituru.

- Brak już odpowiedniego komentarza, by ciebie podsumować.
Daniel zaśmiał się krótko i otworzył trzymaną w dłoniach butelkę kilkuset letniego czerwonego wina.  Przyzwyczaił się już do codziennych komplementów serwowanych mu przez Severusa, tak jak tamten przywykł do jego typowego sposobu bycia. Po odespaniu nocy czuł się zdecydowanie lepiej niż wcześniej, chociaż nadal dręczyły go te wszystkie niewyjaśnione tajemnice. Sięgnął po kieliszek, który po chwili napełnił. Podał go przyjacielowi z lekkim uśmiechem. Siedzieli właśnie na podłodze w gabinecie historyka.
- Skoro już podzieliłeś się ze mną swoją opinia na mój temat to może...
- Przestań sobie żartować! - przerwał mu. - Jak mogłeś pozwolić Granger siedzieć pod zamkiem  w środku nocy?
- Czyżbyś się martwił, że się dziewczyna przeziębi? - zachichotał upijając łyk napoju.
- Nie bądź śmieszny! Chodzi mi o to, że gdyby zobaczył ją jakiś nauczyciel to oboje mielibyśmy problemy. Bo niby co by powiedziała?
- Daj spokój, niby kto by miał łazić po błoniach o tej porze? - żachnął się wzruszając ramionami.
- Nie rozumiesz...
- A więc oświeć mnie! - zachichotał.
- Nie wydaje ci się dość dziwne, że uczennica jest poza dormitorium w środku nocy? Mogłoby wyjść na jaw, że muszę jej uczyć oklumencji i dlaczego!
- Nie przesadzaj - mruknął Sauvage rzucając mu karcące spojrzenie.
- Wcale nie przesadzam...ale nadal nie rozumiem dlaczego ona tam siedziała...
- Nie powiedziała ci...- mruknął, uważnie przypatrując się Severusowi.
- Powiedziała mi jakąś bzdurę o tym, że bała się, że coś mi się stanie. Doprawdy, mogłaby wymyślić lepszą wymówkę na wałęsanie się po nocy...
- I naprawdę nic ci to nie mówi? - spytał. On, nawet bez leglimencji zauważyłby, że Hermionie zależy na Snape'ie, ale ten najwyraźniej był wyjątkowo odporny.
- Co masz na myśli? - burknął Severus. Daniel westchnął.
- To, że jesteś ślepy - szepnął ledwo słyszalnie.
- Co? - dopytał Sev, który nie dosłyszał tego, co szatyn powiedział.
- Nic, nic...- mruknął zrezygnowanym tonem.
- Merlin jeden wie co ona tu robiła...jestem pewien, że myszkowała po moim pokoju a potem zatarła wszelkie ślady.
- Mówisz jakby popełniła jakąś zbrodnie...boisz się, że widziała twoje różowe bokserki? - spytał chichocząc.
- Nie noszę różowych bokserek! - ryknął rozeźlony Severus.
- No pewnie, tak tylko sobie żartuję...czarne, nie?
- Owszem. To po prostu moja prywatna sfera i nie życzę sobie, by ktokolwiek tam wchodził - burknął.
- Ojej, jaki tajemniczy.
- Nieważne, mamy poważniejsze sprawy niż ta irytująca dziewczyna - oznajmił Severus.
- To opowiadaj, co tam nowego u naszego wężowego wszechwładcy? - Założył nogę na nogę i usadowił się wygodniej. Pogłaskał po grzbiecie kota, który właśnie wskoczył mu na kolana. Severus przez chwilę milczał.
- Czarny Pan chce twojej pomocy - powiedział bezbarwnie.
- Chcieć to on sobie może - prychnął Daniel.
- Powiedział, że mam cię przekonać nim postanowi przyprzeć cię do muru - rzekł Severus siląc się na obojętny ton, w którym Dan wyczuł jednak nutę zaniepokojenia.
- Ciekawe czym będzie chciał mnie szantażować - zaśmiał się wesoło. Snape uśmiechnął się kpiąco.
- Nie czym tylko kim, Dan... - powiedział posyłając mu znaczące spojrzenie.
- Ojej...no tak. Ale przecież nie może ci nic zrobić, jesteś dla niego zbyt cenny.
- Dlatego mnie nie zabije, a jedynie będzie torturował - stwierdził Severus takim tonem, jakby mówił o pogodzie a nie czekających go mękach.
- Sev, ja...
- O nic cię nie proszę Sauvage - warknął wrogo.
- Bo przyjaciół nie trzeba prosić - powiedział cicho.
- Nie potrzebuję twojej łaski!
- To nie jest żadna łaska, nie chcę żeby stała ci się krzywda!
- A ja nie chcę żebyś się nade mną litował, jasne?
- To nie jest litość tylko pomoc - jęknął.
- Nie potrzebuję.
- Sev...
- Zamknij się - warknął nalewając sobie drugi kieliszek wina.
- Nie. Sev, takie...traktowanie nie jest obojętne dla organizmu, to przecież ma swoje skutki, a ty jesteś zbyt dumny, żeby...
- Powiedziałem, żebyś się zamknął! - krzyknął coraz bardziej zirytowany brunet.
- ...przyznać, że potrzebujesz pomocy. Bo tak, właśnie potrzebujesz chociaż wmawiasz sobie, że wcale nie.
- Mógłbyś wyjść? - spytał zrezygnowanym tonem.
- Posłuchaj, ja doskonale wiem jak działa klątwa Cruciatus i... - Sauvage kontynuował, zupełnie nie przejmując się komentarzami przyjaciela.
- Nie wiesz, potraktował cię nią ktoś kiedyś? Jeżeli nie to ja chętnie zademonstruję - syknął. Daniel udał przestraszoną minę i pokręcił głową.
- Nie trzeba. Wiem jakie ma skutki, wiem co się dzieje z ludźmi, którzy zbyt długo są jej poddawani bo sam...um...
- No? Pochwal się, śmiało - zachęcił go kpiąco.
- Bo sam rzucałem ją na innych tysiące razy - dokończył bezbarwnym tonem Daniel. Snape prychnął, nie był pod wrażeniem.
- Fascynujące - rzekł z wyraźną ironią w głosie.
- Nie, słuchaj...najpierw zaczną się problemy z nerwami, nie będziesz mógł...
- Przestań! - ryknął Severus podrywając się na nogi. Daniel zerknął na niego i uniósł nieco brwi ze zdziwienia, posmutniał.
- Dlaczego się tak denerwujesz? - spytał cicho. Snape milczał. Opadł z powrotem na fotel, przysunął do siebie talerz z kanapkami i sięgnął po jedną, by czymś zająć usta. - Ja nie boję się poprosić kiedy potrzebuję twojej pomocy i...
- Dan...- przerwał mu, skrzywił się lekko przełykając duży kęs. -...nie możesz się z nim dogadać, nie mógłbyś prowadzić takiej podwójnej gry, bo nawet nie masz nikogo nad sobą i...
- Fakt, wolę mieć pod sobą...
- Nie to miałem na myśli.
- Wiem, ale nikt nie powiedział, że bym chciał prowadzić taką grę - mruknął z szelmowskim uśmiechem.
- A więc na przykład wydałbyś mu mojego syna?
- Proszę cię! Co to za głupie pytanie? Oczywiście, że nie.
- Dajmy temu spokój.
- Ale...tylko na mnie nie krzycz...wiem, że już teraz odczuwasz pewne skutki, nie musisz nic mówić, mnie tak  nie oszukasz - wtrącił, kiedy Severus już otwierał usta, zapewne po to, by zaprzeczyć.- A będzie coraz gorzej...i...po prostu się martwię.
- Poradzę sobie - oznajmił zdecydowanym tonem. Kot zeskoczył z kolan Daniela i podbiegł do Snape'a, który chwycił go za ogon i postawił na biurku, następnie znów zajął miejsce na podłodze.
- Tylko problem polega na tym, że to nie jest kwestia radzenia sobie. Jeżeli w pewnym momencie tego nie zatrzymasz, to nie będzie można naprawić szkód i...
- Wiem! Jestem świadom tego, że nie ma antidotum ani jakiegokolwiek eliksiru, który w jakiś sposób by pomógł, nie musisz mi przypominać - syknął.
- Dlaczego w takim razie...?
- Bo to nie jest wyjście, Dan!  Albo jest, ale na kilka dni, wiesz? Chyba nawet niepotrzebnie ci o tym powiedziałem. - Westchnął.
- Nie,nie...ale w tamtej kwestii masz rację...jeżeli chce się kogoś pokonać, nie powinno się grać według jego zasad.
- Przecież ty nie chcesz go pokonać, prawda?
- Gdybym chciał to już dawno bym to zrobił, ale nie, oczywiście, że nie chce. Po co? Chciałbym jedynie by doszedł w końcu do rozumu i dał sobie spokój z tą durną przepowiednią i zajął się na poważnie swoim życiem.
- Masz na myśli jego i Bellę? Jak widzę jak ona na niego patrzy, a jak on potem zerka na nią to...dziwne.
- Miałem raczej na myśli, że nie powinien marnować swoich talentów na  bezsensowne uganianie się za nastoletnim chłopcem, ale to też racja. Dlaczego dziwne? Każdy może się zakochać. - Severus prychnął, a Daniel uśmiechnął się lekko, rzucając mu wymowne spojrzenie. - Może ty też byś mógł?
- Chyba za dużo wypiłeś, Daniel - stwierdził sucho.
- Dwa kieliszki!
- A już gadasz takie głupoty - syknął z nikłym uśmiechem.
- To nie są głupoty. Wszyscy chcą kochać.
- Teraz mówisz jak Drops - Severus skrzywił się ze zdegustowaniem.
- Bo akurat w tym aspekcie ten stary hipokryta ma rację.
- Nie bądź śmieszny. To, że ty jesteś tak beznadziejnie uczuciowy nie znaczy, że...
- No jasne - przerwał mu krzywiąc się. - Ciekawe co ona w t...
- Co?
- Nic! Ciekawy jestem...yy...no...jak to się rozwinie wszystko - wyjąkał z zakłopotaną miną.
- Aha, to tak. Za to ja jestem ciekawe jak tym razem wywinę się z tej sytuacji z porwaniem...- mruknął Severus. Odsunął od siebie kieliszek, złączył dłonie i oparł o nie podbródek.
- Źle siedzisz - stwierdził Daniel marszcząc brwi.
- A to niby dlaczego? - burknął urażonym tonem.
- Powinieneś usiąść po turecku, złączyć dłonie i przymknąć oczy. Odstresować się - oznajmił. Wyprostował się i wziął głęboki oddech.
- Co za bzdura - mruknął cicho. Z głębokim przekonaniem, że to nie ma najmniejszego sensu, zrobił to co powiedział Daniel.
- Postaraj się o niczym nie myśleć i...
- Mój umysł nie jest próżnią, tak jak twój. Nie potrafię nie myśleć - warknął. Daniel przygryzł policzki, by nie wybuchnąć śmiechem.
- Po prostu przestań zrzędzić i przez moment nie zastanawiaj się nad kolejnymi komplementami. To przecież podobne do oklumencji.
- Oklumencja ma sens - wycedził Snape przez zaciśnięte zęby. Szatyn westchnął i pokręcił głową z lekkim zniecierpliwieniem wymalowanym na twarzy. W pomieszczeniu unosił się zapach dzikiej róży za sprawą zapalonych kadzidełek.
- A medytacja może nie? - spytał, robiąc kwaśną minę.
- Starożytne brednie- syknął cicho Sev.
- Ależ  jesteś hermetyczny...- mruknął ledwo słyszalnie Daniel.
- Co?
- Jak słoik
- Że co? - warknął Severus, nie usłyszawszy go dokładnie.
- Żadna krzywda by ci się nie stała jakbyś od czasu do czasu przyjął czyjąś pomoc czy radę...
- Może mógłbym się zrelaksować gdybyś zgasił to paskudztwo - stwierdził. Wskazał ręką na palące się kadzidełko, niewinnie stojące na komodzie. Sauvage spojrzał wymownie w sufit.
- Przecież to ma właśnie wspomóc.
- Jakoś nie działa - oznajmił kąśliwie, z typowym dla siebie kpiącym uśmieszkiem.
- Na ciebie nic nie działa - prychnął. W tym momencie kot zeskoczył z biurka i pobiegł do Snape'a trącając noskiem jego nogę, próbując zwrócić na siebie uwagę.
- Ty mi działasz na nerwy.
- Mam talent - uśmiechnął się wzruszając ramionami.
- Polemizowałbym - rzekł, całkowicie ignorując kota.
Przez kilkanaście minut nic nie mówili. Kot doszedłszy do wniosku, że nie doczeka się pieszczot wskoczył na fotel i ułożył się w kłębek na zielonej poduszce nie spuszczając wzroku czarnych oczu ze swojego opiekuna. Severus próbował się odprężyć, ale prawda była taka,że nie pamiętał jak to się robi, jak się człowiek wtedy czuje. Zapach kadzidełek drażnił go, poza tym czuł się idiotycznie siedząc na podłodze ze skrzyżowanymi nogami i dłońmi opartymi o kolana. To nie miało najmniejszego sensu. W jaki sposób siedzenie z zamkniętymi oczami miało mu pomóc w wymyśleniu sposobu jak umożliwić Draconowi porwanie Granger, następnie odsunięcie od tego Harry'ego, wciśnięcie Voldemortowi jakiejś bajeczki dlaczego tym razem Potter nie rzucił się przyjaciółce na ratunek i wydobycie jej stamtąd. Beznadziejna sprawa. Pierwszy i ostatni punkt nie były jeszcze tak niewykonalne, ale środkowy... 
- Daniel, to jest bez sensu...

- Zamknij się i medytuj! - syknął Sauvage nie otwierając oczu. 
Zanim Severus ponownie przymknął powieki, przyjrzał się uważnie przyjacielowi. Ten miał na sobie kremową koszulę z nieodłącznym krawatem w barwach Slytherinu oraz czarne, eleganckie spodnie. Zwykle niesforne i sterczące brązowe włosy teraz były gładko zaczesane. Jego cera wciąż była nienaturalnie blada, a oczy mocno podkrążone, jakby nie spał przez bardzo długi okres czasu. Oddychał równomiernie i głęboko, całkowicie się na tym koncentrując. Smukłe, złączone palce szczupłych dłoni trzymał swobodnie oparte o łydki. Ktoś z zewnątrz mógłby stwierdzić, że jest po prostu przemęczony, ale Sev znał go zbyt długo by dać się na to nabrać. Czuł, że położenie w jakim szatyn się znalazł przeraża go o wiele bardziej niż chciałby przyznać i że po zwyczajnie nie wie co robić. Starając się zignorować zapach Severus odetchnął głęboko. Starał się skupić na oddychaniu i tylko na nim. Mimo rozpalonego kominka i faktu, iż pod czarną szatą miał jeszcze białą koszulę, było mu zimno. Jakby temperatura nagle obniżyła się o kilkanaście stopni. Poczuł przeszywający go powoli dreszcz. Z całych starał się nie myśleć o Czarnym Panu, Dropsie, czekającej go niedługo lekcji z Harry'm, tej wścibskiej Granger...nawet nie zauważył kiedy poczuł się o wiele lepiej, jakby trochę swobodniej niż wcześniej. Spokojniej. Zapach przestał go drażnić, a dźwięki rozpraszać. Pomyślał o tym, że ma ogromną ochotę przysiąść do pianina. W myślach przywoływał nuty swoich ulubionych utworów...
- Wiem - zawołał zrywając się na nogi. Daniel zerknął na niego pytająco. - Wiem już jak to rozegrać - oświadczył spokojnym tonem.
- A nie mówiłem? - odezwał się, również wstając. 
Otworzył usta ponowie, chcąc jeszcze coś powiedzieć, ale nie zdążył,bo w tym momencie jego uwagę przykuła sowa próbująca dostać się do środka. Zmarszczył brwi. Podszedł do okna i uchylił je wpuszczając puszczyka. Odwiązał list od jego nóżki i z zaciekawieniem spojrzał na kopertę. Rozpoznawszy cienkie, nieco pochyłe pismo uśmiechnął się pod nosem. Severus nie wykazywał zainteresowania, odczuwał ogromną ulgę. Pomysł, na który wpadł może i nie był najlepszy, ale gwarantował Harry'emu bezpieczeństwo  jemu dając dobrą wymówkę. Może jednak coś w tej medytacji było. Zerknął na zegar i skrzywił się, był już spóźniony dwadzieścia minut. Świetnie. 
- Idę na lekcje - oświadczył, chwycił kota i skierował się do wyjścia.
- Yhym - mruknął Dan w roztargnieniu. Rozprostował list i przeczytał go raz jeszcze.

Sauvage,
nic mnie nie obchodzi czy jesteś teraz zajęty.
W tej chwili potrzebuję z Tobą pomówić.
I nie, to nie jest żadna błahostka.
Lepiej rusz się i aportuj się tutaj jak najszybciej.
T.M.R.
Daniel nie był pewien, czy większe czuł rozbawienie czy zaintrygowanie. Stwierdziwszy, że i tak nie ma teraz nic ciekawszego do robienia sięgnął po ciemny płaszcz i wyszedł z gabinetu. Lubił opustoszały zamek. Postacie w portretach, które mijał przechodząc korytarzami, pochrapywały cicho w sowich ramach. Na korytarzach paliły się słabym płomieniem nieliczne lampy. Wszechobecna cisza działała uspokajająco, chociaż mogła wydawać się również niepokojąca. Gdy tylko znalazł się za drzwiami wejściowymi przemienił się w wilka, by szybciej dostać się poza tereny zamku, z których mógł się bezproblemowo deportować. Chociaż Severus twierdził, że postać nietoperza jest o wiele wygodniejsza dzięki temu, że pozwalała dyskretniej się przemieszczać, Daniel i tak najlepiej się odnajdywał w ciele wielkiego, czarnego kota. Poza tym, dobrze się czuł jako lis, chociaż gdy wymagała tego sytuacja był w stanie przybrać mniej rzucającą się w oczy formę, chociaż niechętnie. W kilka chwil znalazł się już na terenie niestrzeżonym. Wróciwszy do ludzkiej postaci, przygładził włosy i od razu się deportował. Przybywszy na wzgórze Little Hangleton pospiesznie skierował się do Dworu Riddle'ów. Nikt nie zdawał sobie sprawy, że ten budynek był równie dobrze chroniony, co Hogwart, jeżeli nie lepiej. Dla niego nie były to jednak przeszkody. Poza tym, otrzymał zaproszenie.  Wbiegł szybko po schodkach i pewnie przeszedł do środka. Drzwi po prawej stronie były uchylone i przedostawała się przez nie poświata rozpalonego ognia. Przybrawszy nikły uśmiech Daniel wszedł do salonu. Gospodarz oczywiście był już gotowy do powitania go. Rzucił mu uważne spojrzenie i bez słowa wskazał stół. Starszy czarodziej odłożył płaszcz na oparcie i zajął miejsce. Tom pogładził Nagini i dopiero wtedy zasiadł na przeciwko Daniela.
- No więc, Tom? Cóż to za nie-błahostka? - spytał lekkim tonem. Riddle przez chwilę zastanawiał się, jak zacząć.
- Chciałbym, żebyśmy porozmawiali o metodach wpływania na długość życia.  Teraz chodzi tylko i wyłącznie o mnie - oświadczył ostro.
- Czyżbyś wreszcie zaczął się o siebie troszczyć?
- Powiedzmy, że dążę do tego. 
Siedzieli na przeciwko siebie, jak równy z równym, spoglądając jedne na drugiego i doskonale zdając sobie sprawę z wzajemnego szacunku. Daniel postanowił wyzbyć się w tej rozmowie swojej typowej maniery. Oparł łokcie o blat i splótł palce.
- Najwyższy czas - mruknął. - Cóż, eliksir pobudza do bicia tylko serce tego, kto go uwarzył. Samodzielnie. Kiedy kilka lat temu chciałeś wykraść Kamień Nickolasa nie wiedziałeś o tym, przyznam, że wydawało mi się to bardzo zabawne. Wręcz chciałem mieć możliwość zobaczenia twojej reakcji kiedy byś to odkrył, ale na szczęście Quirrellowi nie udało się.
- Przez Snape'a.
- Severus nie wiedział, że...z resztą, nic na tym nie straciłeś, więc cóż to ma za znaczenie? 
- Teraz już żadnego. 
- No właśnie...a, no i jest jeszcze inna, podstawowa różnica pomiędzy Eliksirem a horkruksami. Horkruksy nie przedłużają twojego życia, a jedynie je chronią. Eliksir przedłuża, ale nie chroni. To jest podstawowa różnica. Wystarczy mi mój kamyk i kilka składników i mogę sobie żyć i żyć aż do końca świata, teoretycznie jednak mogę zostać zabity. Otruty, czy też po prostu potraktowany Morderczym Zaklęciem. Co prawda, to czysta teoria, gdyż moje zdolności pozwalają mi się skutecznie bronić przed wszelkim atakiem, ale jednak... Horkruksy uniemożliwiają agresorowi odebranie ci życia, ale nie przedłużają go. Łapiesz rozbieżność?
- Tak...to podstawowa różnica - powtórzył przeciągając slaby, jakby zastanawiając się nad czymś. Nagini zasyczała złowieszczo i postanowiła opuścić salon, udać się w sobie tylko znanym kierunku. 
- Nie wiedziałeś o tym?
- Wcześniej nie. Dużo ostatnio myślę o swoim życiu. Moja matka umarła godzinę po porodzie w ostatnią noc roku. Mogła użyć czarów by się uratować. Wolała jednak doczołgać się do jakiegoś sierocińca i zostawić swoje jedyne dziecko. Powiedziano mi potem, że zdążyła nadać mi imię i nazwisko po ojcu. 
- To smutne.
- Nie smutne, tylko żałosne - warknął, poprawiając go Tom. 
- Chciałem być delikatny - odparł, wzruszając ramionami.
- W każdym razie od zawsze czułem się...wyjątkowy. Kiedy Dumbledore przybył tam, by wyznać mi prawdę o moim pochodzeniu nie byłem ani trochę zaskoczony. W jakiś sposób wyczuł, że nie byłem tak grzeczny, na jakiego mogłem wyglądać. Próbował mnie przestraszyć płonącą szafą, wyobrażasz sobie? - prychnął, wyraźnie zdegustowany. Daniel uśmiechnął się. - Pamiętając o tak mugolskiej, niepotrzebnej śmierci matki uważałem, że to mój ojciec był czarodziejem. Domyśl się jak wielkie było moje rozczarowanie gdy okazało się, że było odwrotnie. Co do horkruksów...dowiedziałem się o nich od Slughorna. Był mną oczarowany, jak każdy inny nauczyciel z wyjątkiem Dropsa...łatwo było nakłonić go do rozmowy. Kandyzowane ananasy. Wyśmienity czarodziej, ale jednak zbyt naiwny. Zdecydowanie zbyt naiwny. Dlaczego akurat horkruksy? Wybór ich wydawał mi się wtedy taki...oczywisty. Tak prosty i jakby stworzony dla mnie. Wymagały morderstw, przed którymi się przecież nie wzbraniałem. To chyba jedna z tych rzeczy, które nas łączą?
- Cóż. Nigdy nie udawałem szlachetnego człowieka o czystym sercu - zachichotał upijając kolejny łyk. Kąciki ust Riddle'a uniosły się. 
- Zabiłem ojca i jego rodziców z pragnienia zemsty. Za to, że zostawił moją matkę samą w ciąży, za to, że zostawił mnie. Jakże go nienawidziłem za to. Zabiłem mojego wuja. Zależało mi na pierścieniu,w którym widziałem już...
- Dobrą skrytkę? - przerwał mu wesoło Daniel.
- Tak. Po ukończeniu szkoły chciałem objąć stanowisko nauczyciela Obrony przed Czarną Magią, by móc spokojnie przeszukać zamek w celu znalezienia pamiątek po założycielach, ale dyrektor Dippet stwierdził, że byłem zbyt młody. Przyjąłem więc posadę subiekta w sklepie Borgina i Burkesa. Byli nauczyciele byli zawiedzeni, z moimi zdolnościami widzieli mnie w Ministerstwie, a nie sklepie. Nie wiedzieli jakie możliwości dawało mi tamto miejsce. Miałem styczność z wartościowymi i czarno-magicznymi przedmiotami. Pewna staruszka miała w swojej kolekcji czarkę Helgi Hufflepuff i medalion Slytherina. Nie chciała ich sprzedać. Zabiłem ją po to, by je zyskać. Medalion jest w końcu moja prawowitą własnością, należał do mojego przodka. A czarka...miałem sentyment do Hogwartu, jedyne miejsce, w którym czułem się naprawdę dobrze. I tak horkruks za horkruksem... Kiedy jednak próbowałem zabić tego głupiego chłopaka a zaklęcie odbiło się od niego jak od jakiejś tarczy i poczułem jakby moje ciało było rozrywane na pojedyncze atomy, wiedziałem, że to był błąd...
- Tom,  a propos przepowiedni. Dlaczego w nią uwierzyłeś? - zapytał, nalewając im kolejną dawkę krwistoczerwonego napoju. Ogień w kominku trzaskał i ocieplał atmosferę.  - To przecie już w średniowieczu traktowano je bardzo lekceważąco. Co prawda, wcześniej, ta cała Wyrocznia w Delfach miała spore wpływy, ale na litość, przecież to tylko słowa. Jakieś bzdury bez ładu i składu, które nie nadają się nawet na kiepski żart.
- Kto powiedział, że uwierzyłem? - warknął Tom unosząc brwi. W jego głosie nie było wrogości, a jedynie stanowczość. Siła wręcz z niego emanowała.
- Zabiłeś Potterów, chciałeś zabić chłopca, więc po co by to było gdybyś nie uwierzył?
- Słyszałeś o tym, by ufać i sprawdzać, przewidywać i zapobiegać? Co mi zależało? Oni i tak stali po stronie Dumbledore'a...Teraz jednak muszę przyznać, że działanie to nie było do końca przemyślane i zakończyło się moją zgubą.
- Nie da się ukryć.
- Chcę to naprawić - oświadczył odkładając kieliszek na blat stołu i poprawiając krawat. Spojrzał na Daniela, który również przyglądał się mu uważnie.
- Dobić chłopca?
- Sauvage, mówiłem przecież, że to dotyczy tylko mnie - syknął z irytacją i zniecierpliwieniem. Dan pokiwał głową ze zrozumieniem.
- Mógłbyś wyrazić się jaśniej? Co to znaczy, że chcesz to naprawić?
- Chcę resztę mojego umysłu z powrotem. Wszystkie cząsteczki.
- Ja ich nie mam - odparł z uśmiechem.
- Sauvage! Naprawdę nie dziwię się, że żona z tobą nie wytrzymała - burknął, lekko poirytowany, ale wciąż lekko się uśmiechający. Daniel przez moment nie wykonał żadnego gestu. Po chwili westchnął.
- A wiesz, że ja też nie?
- Co się właściwie stało?
- Nie wiem - uciął krótko.
- Nagle nie wiesz? - Tom prychnął. Założył prawą nogę na lewą i odchylił się trochę.
- Czasem jest tak, że...nagle okazuje się, że wszystko co wiedziałeś było oparte na jakimś złudzeniu, kłamstwie. Nic już nie wiem, jeżeli o to chodzi...
- Chyba nie do końca...
- Wracając do tematu - przerwał mu. -  O ile dobrze pamiętam to gdy się niszczy horkruksy to ich zawartość również ulega unicestwieniu.
- Właśnie. A ja nie chcę ich zniszczyć, to są moje w końcu moje neurony, chce je....
- Wydostać, rozumiem...
- Wiesz, jak to zrobić? - zapytał z powagą w głosie.
- Do horkruksów zawsze miałem raczej pogardliwe podejście i...nie, nie wiem...- odpowiedział ze smutkiem. Riddle ukrył twarz w dłoniach i wziął głęboki oddech.
- Ale jest to możliwe? - wycedził przez zaciśnięte zęby.
- O, na pewno. Co do tego nie mam wątpliwości.
- Cudownie. Nie wiem nawet gdzie szukać informacji - syknął ze złością odsuwając od siebie kieliszek.
Daniel pomyślał o Syberii, ale wiedział jednak, że jest o wiele za wcześnie by wyjawić Tomowi trochę prawdy o jego przodku i Templum de scientia.
- Ale ja mogę wiedzieć...- szepnął. Riddle znieruchomiał i utkwił w nim uważne spojrzenie niebieskich oczu.
- Ale oczywiście mi nie powiesz.
- Nie dlatego, że nie chcę ci pomóc, po prostu...tylko ja mogę to zrobić. Tak, zrobię to, poszukam odpowiedzi na to pytanie.
- A co z twoim nie wtrącaniem się?
- Może pora się wreszcie określić? - rzucił z pogodnym uśmiechem. Riddle uniósł lekko brwi i przytaknął.
- Zapewne chcesz coś w zamian, czyż nie?
- Oczywiście, że...
- Jeżeli to ma mieć coś wspólnego ze Sn...
-  Severus nie życzy sobie żeby się wtrącał do jego spraw, potrafi o siebie zadbać.
- Więc?  Jesteś ode mnie potężniejszy, Sauvage, doskonale o tym wiem, więc co mogę ja a nie ty?
- Nie pozwoliłeś mi dokończyć, nie chcę niczego w zamian. Ale Tom, zdajesz sobie sprawę z tego, że to może zająć trochę czasu i...
- Jestem tego świadom - odparł podając mu rękę. Dan uścisnął ją i przytaknął. Zabrał płaszcz i skierował się do wyjścia kiedy Riddle ponownie się odezwał. - Sauvage?
- Tak?
- Powinniśmy być przyjaciółmi - rzekł lekko.
- Myślę, że w pewnym sensie już jesteśmy - odpowiedział Daniel rzucając mu wymowne spojrzenie.

music
Severus, wyszedłszy z pokoju przyjaciela przeszedł pospiesznie pierwsze piętro i skierował się do lochów. Z niemałym zaskoczeniem zauważył, że rzeczywiście czuł się lepiej. Przynajmniej miał już zarys planu. Dostrzegł Harry'ego siedzącego na podłodze przed jego gabinetem. Chłopak wstał gdy tylko zobaczył Snape'a. Severus wypowiedział w myślach hasło i wpuścił syna do środka a następnie wskazał mu miejsce przy biurku. Sięgnął do koszyka, w których trzymał sprawdzone i nieoddane eliksiry, wyjął ten, który należał do Harry'ego i podał mu go.
- Powiedz mi, Potter...lepiej się już czujesz? - zapytał sucho.
- Ja...tak, o wiele lepiej. Wybitny, naprawdę? - zawołał radośnie dostrzegając ocenę umieszczoną na butelce.
- Nie przyzwyczajaj się - mruknął Snape. Wysunął szufladę i zaczął szukać w niej konkretnych arkuszy.
- Dlaczego? Właśnie zamierzam od teraz mieć same najlepsze oceny - oświadczył z ciekawością zerkając w stronę czarnego kota, którego Severus położył na fotelu.
- To brzmi jak wyzwanie, Potter - syknął ze złowieszczym uśmieszkiem.
- Jeżeli chcę być aurorem to przecież muszę mieć najlepsze wyniki.
- A właśnie...skąd ci się wziął ten pomysł? - spytał, wciąż szperając w szufladzie.
- Cóż...ja, profesor Moody...to znaczy ten Śmierciożerca, który się pod niego podszywał powiedział, że nadawałbym się.
- Słuchasz rad Śmierciożercy? - prychnął.
- No przecież pan też...to znaczy - przerwał, ugryzłszy się w język.
- Tak, Potter?
- Jakoś uczepiłem się tej myśli. W sumie nie mam pomysłu co innego mógłby robić po ukończeniu szkoły.
- Nie powinieneś się tak ograniczać.
- A pan kim chciał być?
- Naukowcem - odparł nie do końca zgodnie z prawdą.
- To na pewno o wiele ciekawsze od bandy bałwanów, jaką pan zwykle musi nauczać - skomentował z lekkim uśmiechem, nawiązując do słów, których Snape witał każdą nową klasę. - Dlaczego więc...?
- Potrzebne ci do szczęścia te informacje? - warknął.
- Ja...po prostu jestem ciekawy, przepraszam...
-Czasami jest tak, że musimy coś robić, chociaż niekoniecznie mamy na to ochotę. Podejrzewam, że coś o tym wiesz.
- Rozumiem...
- Uczyłeś się? Z książek, które ci dałem? - zapytał. Harry energicznie przytaknął i starał się nie myśleć o książce, którą zabrała Hermiona, ale ta niebezpiecznie wypływała na wierzch jego świadomości. Jego postępy w oklumencji nijak się miały do postępów w Eliksirach.
- Tak! W moim odczuciu o wiele przejrzyściej napisane od podręczników, z jakich my musimy się uczyć...
- Świetnie. Wyjmij zeszyt - polecił, znalazłszy wreszcie to, czego szukał. Harry wyciągnął z plecaka brudnopis oraz pióro. Ułożył je przed sobą w pełnej gotowości do notowania. - Wyjaw mi, Potter...jakie właściwości posiada akonit i jak zmieniają się one w zależności od sposobu przyrządzania? - zadał pytanie, które było jednym z tych, na które musiał odpowiedzieć podczas zdawania Egzaminu Mistrzowskiego. Chłopak zmarszczył brwi i milczał przez moment, próbując sobie przypomnieć potrzebne informacje.
- Yy...akonit to inna nazwa mordownika albo tojadu żółtego jest on składnikiem wielu trucizn, ma właściwości...yy...które sprawiają, że wywar jest mocniejszy i działa dłużej...z tego co pamiętam to w zależności czy jest krojony srebrnym czy żelaznym nożem to jest albo silniejszy albo słabszy - odpowiedział dość pewnym głosem.
- No, może być...jak się przyrządza antidota, Potter?
- To jest związane z zasadą, że antidotum na złożoną truciznę to więcej niż suma antidotów na każdy z jej składników...przede wszystkim trzeba więc wiedzieć jakie są składniki i...i co znać antidota na każde z nich a potem...potem trzeba je jeszcze umiejętnie połączyć i...dodać...roztwór wodny w zależności od typu trucizny...
- Znośnie - przerwał mu Snape. Przewrócił kartkę i przygryzł usta, zastanawiając się nad następnym pytaniem. W tym czasie kot zeskoczył z fotela i pobiegł do Harry'ego, ocierając się o jego kostki.
- To jakieś test?
- Pytania z Egzaminu Mistrzowskiego - odparł Sev.
- Oooh, trudny jest?
- Potter, jeżeli masz wiedzę, to nic nie jest trudne.
- No tak...
- Dlaczego należy zachować ścisłe proporcje przy mieszaniu krwi jednorożców z wodą i ile one wynoszą?
- Oh, to było...chyba pięć litrów wody przypadał jeden litr krwi?
- Owszem, dlaczego?
- Zmieszane w innych proporcjach tworzą bardzo lotną i łatwopalna mieszaninę o nieprzyjemnym zapachu.
- I trującym - dodał Snape. Harry zamoczył pióro w kałamarzu i spisał odpowiedź do zeszytu.
- Co trzeba zrobić, by móc podejść do takiego egzaminu? - spytał ostrożnie. Nauczyciel oderwał wzrok od papierów i spojrzał krytycznie na syna. Jak blisko pada jabłko od jabłoni?
- Trzeba się uczyć. Bardzo dużo uczyć.
- I...?
- A co? Aż tak daleko sięgają twoje ambicje? - prychnął lekceważąco, chociaż w duchu odczuł zadowolenie.
- Uważa pan, że nie mam nawet co o tym marzyć?
- To zależy tylko od ciebie...żeby podejść do egzaminu należy wcześniej odbyć trzyletni tak zwany staż u innego Mistrza, który ma przynajmniej piętnaście lat doświadczenia.
- U kogo pan się uczył? - zapytał Harry, następnie podniósł kota i ułożył go sobie na kolanach. Zwierzątko zamruczało z zadowoleniem i polizało go szorstkim języczkiem po dłoni.
- Sauvage'a. Jeżeli po ukończeniu szkoły nadal będziesz uważał, że to dobry pomysł to go nie polecam. Z nim się nie da wytrzymać.
- Myślałem raczej...to znaczy ja bardzo lubię profesora Sauvage'a, ale...a pan mógłby mnie przyjąć?  - Zapewne, gdyby Severus nie odstawiłby butelki z przykładową trucizną, którą zamierzał mu pokazać to upuściłby ją z zaskoczenia na podłogę. Odchrząknął i milczał przez dłuższa chwilę. Nie wiedział, jaka byłaby najlepsza reakcja, więc nie zareagował w ogóle. Jakby nigdy nic przeszedł do innego tematu.
- To jest...Wywar Romanowa. Bardzo silna trucizna. Praktycznie niewykrywalna, powoduje wysoką gorączkę, która kończy się oczywiście śmiercią po dość krótkim czasie, maksymalnie dwóch dni - mówił cicho i spokojnie, a Harry skrzętnie notował jego słowa.
- Istnieje na to antidotum? - spytał.
- To twoja praca domowa. Podam ci nazwy jeszcze kilku trucizn a ty spróbujesz na podstawie ich składników, których spis znajdziesz w jednym z podręczników, czy możliwe jest uwarzenie antidotów.
- Dobrze - odparł, ochoczo przytakując.
- Eliksir Morawski.
- Co się dzieje, gdy ktoś go wypije?
- Kości łamią się we wszystkich miejscach, w których się łącza, jak na przykład łokcie, kolana...- odpowiedział nieco znudzonym tonem. Harry wytrzeszczył na niego oczy.
- Paskudztwo.
- Wierz mi, że to wcale nie jest trucizna z tych gorszych.
- Myślałem, że zło nie ulega podziałom...to znaczy...czy można powiedzieć, że coś jest mniej złe a coś bardziej?
- A jak to jest w twojej opinii?- chociaż jego głos nie wykazywał najmniejszego zainteresowania, to w rzeczywistości był ciekaw.
- Sądzę, że wszystkie działania wymierzone w drugiego człowieka mające na celu skrzywdzenie go są tak samo złe.
- Porównaj sobie zabicie kogoś za pomocą Morderczego Zaklęcia a poddawanie tej osoby długim, przerażająco bolesnym torturom, które w końcu wykańczają organizm...to to samo? - Severus oparł ręce na blacie biurka i oparł podbródek o splecione dłonie mrużąc oczy. Harry skrzywił się i potrząsnął lekko głową.
- Czyli na przykład Voldemort...
- Czarny Pan! - przerwał mu ze złością Snape.
- Wszystko jedno. Czyli on wyświadczył moim rodzicom przysługę szybko ich zabijając, tak? - syknął. Snape otworzył usta, by coś powiedzieć ale po chwili je zamknął. Otarł je dłonią i milczał przez jeszcze dłuższą chwilę. Kot trącił noskiem rękę Harry;ego, domagając się pieszczot.
- Lepiej by było gdyby ich wcześniej torturował?
- Byłoby lepiej gdyby zostawił ich w spokoju!
- To nie ma...
- No tak, zapomniałem. To pan się tutaj zna na mordowaniu, a nie ja, więc...
- Potter! - warknął Snape, rzucając mu ostre spojrzenie.
- A nie? Ja wiem, że...
- No? Co takiego wiesz? - wycedził przez zęby.
- Wiem kim pan był i co pan robił, co pan dalej...
- Nie nie wiesz, Potter. Nic! Nie masz najmniejszego pojęcia co się wokół ciebie dzieje, więc nie myśl sobie, że...
- Oczywiście, że mam pojęcie! Był pan Śmierciożercą, a teraz dalej go udaje, by pomóc dyrektorowi w walce z Voldemortem. To przecież prawa, że wie pan więcej o zabijaniu niż ja, ja nikogo nie...
- Jesteś po prostu bezczelny - przerwał mu jadowicie, ledwie powstrzymując się od podniesienia głosu.
- Przecież to prawda - obruszył się i wstał gwałtownie zrzucając kociątko na podłogę.
- Zastanów się, czy obrażanie nauczyciela leży w twoim interesie. Poświęcam swój wolny czas, by wbić coś do twojego nastroszonego łba i sprawić, że może będziesz coś jaśniej pojmował, a nie po to by wysłuchiwać   krytyki i oszczerstw!
- Ja...przepraszam, nie chciałem, nie wiem co mi się stało...- opadł bezwładnie na krzesło i spojrzał na Snape'a przepraszającym wzrokiem. Ten uśmiechnął się kpiąco i pokręcił głową.
- Jak zwykle. Najpierw robisz, a potem myślisz. Porywczy i niezdyscyplinowany. Musisz w końcu nauczyć się kontrolować swoje emocje! To podstawa. Jeżeli tego nie opanujesz to tracimy tylko czas, bo nie dotrwasz do zakończenia nauki w Hogwarcie.
- Przepraszam - powtórzył szczerze, spuszczając głowę i przygryzając usta z zakłopotaniem.
- Nie chcę wysłuchiwać twoich przeprosin. Jedyne co chciałem ci przekazać tamtym stwierdzeniem to to, że świat nie jest czarno-biały. Według twojej teorii każdą osobę, która popełniła błędy należałoby od razu wysłać na stryczek. Nie masz pojęcia co cię czeka i do czego ty sam jesteś zdolny. O jakie zachowania sam siebie nie podejrzewasz.
- Ja...rozumiem...
-  Masz nad sobą panować! Uspokoić się wewnętrznie!
- Właśnie z tym jest największy problem...czasami tak nagle coś we nie tak...wrze i gadam głupoty zanim zdążę się powstrzymać...
- Umiesz grać? - spytał Severus.
- W karty? Całkiem nieźle, ostatnio wygrałem z Ronem dwanaście sykli w pokera...no,ale z nim w karty każdy wygrywa...
- Czy umiesz grać na instrumencie, Potter? - zadał pytanie ponownie, tym razem precyzując, co miał na myśli.
- Nie. Dursley'owie zapisali kiedyś Dudley'a na kurs gry na gitarze, ale nie uczęszczał na niego długo...skończyło się na tym, że połamał gitarę na głowie nauczyciela, bo ten nie pozwolił mu zrobić sobie przerwy na dwudziestego batonika. Mną się nikt nie przejmował...- 'Ja się przejmuje, od piętnastu lat' pomyślał Snape. Westchnął. - A czemu?
- To uspokajające hobby.
- Hermiona umie grać na fortepianie i chyba skrzypcach...
- Czy jest coś, czego Granger nie potrafi?- spytał retorycznie, zerkając wymownie w sufit. Harry uśmiechnął się promiennie.  - Eliksir Tuchaczewskiego.
- Nie wiem nic o nim...
- Oczywiście, że nie wiesz, matołku. Pisz. Powoduje pęknięcie kręgów szyjnych*. Dalej...Eliksir Katarzyny Wielkiej, sam sprawdź co powoduje...Wywar Velasqueza, ślepota. Eliksir Daladiera...powolne obumieranie komórek. Eliksir Werterowski to bardzo ciekawa trucizna...
- Co takiego się dzieje z ofiarą? - spytał Harry, unosząc niepewnie wzrok na Snape'a. Czuł się podle. Przecież naprawdę był mu wdzięczny i miał nawet wrażenie, że go polubił. Ale oczywiście emocje zrobiły swoje i powiedział coś, chociaż wiedział, że Snape może go źle zrozumieć...wcale nie chciał go obrazić.
- Sprawia, że tracisz kontakt z rzeczywistością...stajesz się nadzwyczaj wrażliwy i naiwny. Wpadasz w depresje aż w końcu doprowadzasz do samobójstwa.
- Pomysłowe - skomentował, unosząc brwi. Snape wzruszył ramionami.
- Wywar Mengele'a, ciekawszy...
- Czemu?
- Ponieważ nie robi krzywdy ofierze a jedynie jej dzieciom. Znaczy, tym nienarodzonym. Jeżeli wypije go kobieta to jej komórki jajowe zostają tak uszkodzone, że płód rodzi się z wieloma wadami genetycznymi.
- Na mężczyzn też to działa?
- Tak, zostają uszkodzone plemniki.
- Wszystkie?
- Tak, Potter.
- Na co to komu?
- Poczytaj trochę, to może się dowiesz - odpowiedział ze złośliwym uśmieszkiem. - Wiele osób uznało go za przydatny.
- Czy nie przebywali na oddziałach zamkniętych? - spytał Harry robiąc aluzję do szpitali psychiatrycznych. Severus prawie się uśmiechnął.
- Wielu z nich na pewno powinno.
- A nie wszyscy?
- Potter, nie zamierzam się wdawać z tobą w dyskusję. Notuj. Eliksir Eichmanna, powoduje ostry refluks żołądka i krwawienie ze wszystkich organów wewnętrznych prędko doprowadzając do śmierci. No i może ostatni, co to byś się przypadkiem nie przemęczył...Eliksir Rasputina to dopiero coś ohydnego. Opracowany przez samozwańczego jasnowidza i uzdrowiciela, który wg legend miał doprowadzić do upadku rodziny Romanowów. Eliksir miał uodpornić daną osobę na trucizny. Jak się jednak później okazało mnich popełnił zgubne dla siebie w skutkach błędy. Zamiast chronić przed działaniem trucizn substancja jedynie opóźniała ich działanie. Sam Rasputin lubił ponoć popisywać się, dla zabawy pijąc przeróżne trucizny, ku uciesze gawiedzi. Wewnętrznie jego organizm rozkładał się. Pod koniec życia Rasputin był całkowicie psychicznie uzależniony od swojego wywaru, a wyglądem przypominał poruszającego się trupa. Stosowny, by uzależnić kogoś od swej woli, działa wtedy jak narkotyki albo kiedy chcesz doprowadzić kogoś do postradania zmysłów trując i lecząc naprzemiennie. Istnieją udokumentowane przypadki czarodziejów przetrzymywanych wbrew woli, którym podawano tenże eliksir wraz z truciznami doprowadzając do rozkładu ciała za życia - wyjaśnił Severus monotonnym, niewzruszonym głosem. Harry wyglądał tak, jakby za moment miał dostać torsji.
- Fuj - powiedział krzywiąc się z obrzydzeniem.
- Cóż za elokwentne podsumowanie, Potter.
- Bo to jest po prostu...obrzydliwe.
Proszę bardzo - mruknął Snape, podsuwając mu butelkę.
- Jakoś nie mam ochoty...
- Masz to obejrzeć, a nie pić, idioto - syknął.
- Ah, no tak...- rzekł biorąc fiolkę do ręki, czuł się jakby trzymał coś brudnego.
- Masz poszukać składników i opracować konspekty sporządzenia antidotów na każdy z podanych eliksirów. Rozumiesz?
- Tak.
- No to wynocha.
- Już? Dlaczego?
- Masz chyba wystarczająco dużo do roboty, prawda? - powiedział, wskazując na notatki chłopaka. - To zajmie ci o wiele więcej czasu niż przypuszczasz.
- Taaak....
- Ucz się, Potter. To może do czegoś dojdziesz. Na przykład do jakichś konstruktywnych wniosków - rzekł wstając. Złapał kota za ogon i położył sobie na ramieniu.
- Dziękuję, dobranoc - powiedział Harry uśmiechając się pogodnie.
music
Kiedy wyszedł, Severus westchnął głęboko i przymknął z bólem oczy. Przez moment starał się skupić jedynie na oddychaniu. Może jednak ta cała medytacja nie była tak całkiem pozbawiona sensu. Przeszedł do swojego pokoju, zatrzaskując za sobą drzwi. Odstawił kocię na podłogę, a sam nalał sobie do kubka zielonej herbaty. Do podgrzania napoju użył krótkiego zaklęcia. Nie chciał wcześniej dać po sobie poznać, że słowa Harry'ego w jakiś sposób sprawiły mu przykrość. O ile był w stanie ją jeszcze odczuwać. Poczuł się tak, jakby jego jedyny syn miał go za nic niewartego morderce, któremu nic się nie należy. O tak, zdecydowanie był w stanie odczuwać ból. Nie chciał wierzyć w to, że ten naprawdę tak myśli. Przetarł delikatnie zmęczone oczy. Miał wrażenie jakby całe uczucie samotności i niepokoju dopadło go nagle ze zwielokrotnioną siłą. Jakby mur, którym odgradzał się od wszelkich ludzkich słabości został trochę uszkodzony a przez szczelinę przedostały się wszelkie złe słowa. Zdjął pelerynę i odłożył ją na wieszak. Następnie zajął się rozpinaniem czarnej szaty. Teraz dostrzegł jeszcze jedną sprawę. Chociaż ufał i polegał na Danielu, tak zdawał sobie sprawę, że dla niego jest pewnie tylko kolejnym człowiekiem, który kiedyś tam umrze i o którym nie warto będzie nawet pamiętać. Musiał się naprawdę świetnie bawić. Schowawszy szatę do szafy, spojrzał tęsknie na piękny instrument stojący niedaleko. Zasiadłszy przy klawiaturze, wyjął pierwsze z brzegu nuty. Może jednak to nie była prawda. Może jednak Harry widział w nim kogoś więcej niż Śmierciożercę, szpiega i pożytecznego nauczyciela. Może jednak Daniel naprawdę uważał go za swojego najlepszego przyjaciela. Chciał w to wierzyć. Bardziej, niż był w stanie się do tego przyznać przed samym sobą. Ah, muzyka. Magia większa od wszystkich zaklęć. Zamknął oczy i pozwolił swoim palcom błądzić po klawiszach tworząc smutną, powolną melodię. Niby nie miał powodów, by wątpić, ale jego zdolność ufania innym była okaleczona. Nie było w tym z resztą nic dziwnego. Jeżeli przyjrzeć się jego wszystkim doświadczeniom to można było dojść do wniosku, że był niesamowicie silnym psychicznie człowiekiem.  Mało kto byłby w stanie tyle znieść, tyle wziąć na swoje barki i być z tym zupełnie sam. Ułożył ręce na kolanach i odwrócił się usłyszawszy ciche, nieco rozpaczliwe kocie miauczenie. Kot próbował schować się pod sofę, jednak jego drobna główka utkwiła w przestrzeni pomiędzy podłogą a meblem i biedne zwierzątko nie było w stanie się poruszyć. Severus wyciągnął go stamtąd jednym płynnym ruchem. Opadł na łóżko i posadził czworonoga obok siebie. Ten, uradowany, zaczął z zapałem lizać go po dłoni. Mężczyzna pogładził go po puszystej, miękkiej sierści. Przynajmniej mógł pogłaskać kota. Skrzywił się w zamyśleniu. Czy miał jakiekolwiek prawo poddawać w wątpliwość przyjaźń człowieka, który tak wiele dla niego zrobił i starał się być dla niego oparciem w niemalże każdej sytuacji. Nie, zdecydowanie nie. Taka już jednak była jego natura, że wątpił. Urodzony cynik i uosobienie sceptycyzmu. Rozpiął koszulę i odłożył ją na fotel. Będąc w takim nastroju powinien jak najszybciej zasnąć, a nie oddawać się rozmyślaniom. Ubierając koszulkę, kąciki jego ust uniosły się ledwo dostrzegalnie, kiedy przypomniał sobie inne słowa syna. Harry chciał, żeby on go uczył. Cóż, gdyby miał go za nic raczej nie powiedziałby czegoś takiego, prawda? Chyba, że była to tylko poza mająca na celu...no właśnie, ciekawe co... Ah, znów wątpliwości. Nieco zirytowany ułożył się w łóżku prędko odpływając w beztroską krainę snów.

15 stycznia, piątek
- Nie mogliśmy się tam po prostu deportować? - spytał wysoki mężczyzna otwierając drzwi przedziału. Przepuścił chudą kobietę a następnie wszedł za nią. Zamknął przejście i zasunął zasłonki. Alaya zajęła miejsca przy oknie, opierając się swobodnie o miękkie siedzenie. Przeczesała dłonią włosy i rzuciła towarzyszowi niechętne spojrzenie.
- To teren, na którym aportacja i deportacja są zablokowane. Poza tym, kocham pociągi - powiedziała sucho. Odwróciła się, opierając głowę o szybę.
- Mają swój klimat...- mruknął i uśmiechnął się do niej. Kiedy jednak nie odwzajemniła uśmiechu, posmutniał.
- Posłuchaj...mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę z tego, że nie wybieramy się na piknik ani wycieczkę krajoznawczą?
- No tak. Jedziemy do zamku jakiegoś psychicznego gościa, powęszyć.
- To nie będzie miłe doświadczenie. Możesz jeszcze zrezygnować, nie obrażę się.
- Nie mogę puścić cię tam samej....
- Puścić mnie? - spytała unosząc brwi i krzywiąc się lekko.
- Ojej, mam na myśli to, że nie chcę by coś ci się stało...
- Cóż za troska.
- A tak zbaczając z tematu...jak ci się podoba z powrotem w Paryżu?
- To dopiero kilka dni...muszę się rozejrzeć za jakimś mieszkaniem, na razie okupuję hotel.
- Pusto u nas bez ciebie...
- Adam, w Kanadyjskim Ministerstwie pracuje z tysiąc osób, jeżeli nie więcej - powiedziała z kpiącym uśmiechem.
- Ale...bo widzisz..ja...
- Jesteś tutaj, żeby mi pomóc tak? Sam chciałeś.
- Tak.
- Więc nie denerwuj mnie! - syknęła. Wyjęła z torby plik dokumentów i zaczęła się powoli przeglądać. 
- Postaram się.
Nie odpowiedziała, a jedynie zmierzyła go chłodnym spojrzeniem. Przez ostatnie kilka dni próbowała cokolwiek wywnioskować ze zgromadzonej dokumentacji, ale było to bardzo trudne zadanie. Wszystkich łączyło kilka czynników. Byli dotychczas najzupełniej normalni, aż nagle, z niewiadomych przyczyn dopuścili się okrutnych morderstw. I to nawet bez użycia magii. No i jeszcze ta krew. Co powodowało te anomalie? Dlaczego ci ludzie tracili zmysły i hamulce? Dlaczego mężczyzna tarł twarz swojej żony papierem ściernym? Czuła się jakby błądziła we mgle szukając czegoś, co nie wiedziała nawet jak wygląda. A czas mijał. Nagle przeszył ją jakiś nieprzyjemny dreszcz. Wyprostowała się i spojrzała przez okno. Pociąg mknął przez Austrię z niebywałą szybkością. Gdyby nie okoliczności pewnie zachwycałaby się pięknymi krajobrazami łąk i pastwisk. Zamiast tego czuła jedynie narastający niepokój. Sięgnęła do kieszeni puchatego, czarnego sweterka zapinanego na małe guziki, by upewnić się kolejny raz, że ma klucz. Stwierdziwszy, że i tak jest zbyt poddenerwowana, żeby dojść do konstruktywnych wniosków, schowała wszystkiego akta z powrotem do torby. Pociąg jechał zdecydowanie za szybko. Alaya czuła się jakby opadała w ciemną otchłań, a dna nie było widać. Wzięła głęboki oddech, myśląc o tym, że musi być silna. Albo przynajmniej zachowywać się, jakby była. Pod żadnym pozorem nie może dać się przestraszyć i spanikować. W końcu to królestwo Denta. Co prawda, nie mieszkał tam pewnie od wielu stuleci, ale jednak...to miejsce na pewno nie było bezpieczne. Okazanie strachu było równoznaczne z podaniem mu się na tacy.  Nie wiedziała, czego ma się spodziewać, była tylko pewna, że to z pewnością nic przyjemnego. Przymknęła oczy i zacisnęła dłonie na kolanach. Jakże brak jej teraz było oparcia. Na wspomnienie chwil, kiedy mogła po prostu stanąć przy swoim ukochanym i  nie mać się niczego, poczuła łzy w oczach. Przy Adamie nie czuła się ani trochę bezpieczniej, poza tym, wiedziała, że do najodważniejszych to on nie należał, chociaż sam nie chciał się przed sobą przyznać. Miała złe przeczucia. Z zamyślenia wyrwało ją gwałtowne zatrzymanie się pociągu. 
- Wysiadamy tutaj, prawda? - spytał, unosząc się i ubierając płaszcz. 
Przytaknęła i szybko wyszła z przedziału. Byli jedynymi pasażerami wysiadającymi na niewielkiej stacji. Ciężko było to miejsce nazwać stacja. Było to po prostu miejsce pośrodku lasu, z kilkoma połamanymi ławkami i złamanym na pół znakiem z symbolem kolei. Kiedy zeskoczyła po schodkach na ziemię poczuła się jak mysz złapana w pułapkę. Adam wyszedł za nią i rozejrzał się wokół. Pociąg po chwili ruszył i zniknął gdzieś w oddali. 
- W którą stronę powinniśmy iść? - odezwał się, wyjąwszy kompas. 
- Północy wchód - szepnęła przez ściśnięte gardło. Oprócz tych kilku zniszczonych ławek w okolicy nie było śladu cywilizacji. Skuliła się gdy mroźny wiatr rozwiał jej długie, czarne włosy. Dlaczego czuła się obserwowana? Zrobiła kilka kroków w kierunku, który Adam wskazywał jak północy wschód. Można by pomyśleć, że miejsce, w którym się znaleźli to najzwyklejszy w świcie las. Można by się nawet zachwycić. Ale to były jedynie złudzenia. Coś wisiało w powietrzu. Coś sprawiało, że czuła narastające przerażenie.
- Wiesz jak tam dojść?
- Mniej więcej - oznajmiła. 
- Mniej więcej? - powtórzył, marszcząc brwi i podbiegając do niej.
- No...na pewno go nie przeoczymy, to ogromna budowla - powiedziała. 
Otuliła się szczelniej płaszczem i przyspieszyła nieco kroku. Chociaż byli na świeżym powietrzu, czuła się jakby brakowało jej tlenu, jakby coś ściskało ją za szyję. Nagle przed oczami jej pociemniało oparła się o drzewo i jęknęła cicho.
- Co się stało? 
- Nic...trochę mi słabo...
- Może powinniśmy wrócić tu kiedy indziej? - Chciał wziąć ją pod ramię, ale pokręciła głową.
- Nie, nie...idźmy.
- Ala, ty masz gorączkę - powiedział przykładając dłoń do jej rozpalonego czoła. Syknęła i odskoczyła od niego gwałtownie.
- Nie dotykaj mnie! - krzyknęła, jakby w lekkiej panice.
- Przepraszam... 
- Już dobrze, po prostu idźmy.
Mimo, iż przemierzając leśną ścieżkę nie napotkali nic niepokojącego, to miejsce wytwarzało dziwną aurę i sprawiało, że człowiek bał się, czy zaraz nie spotka go coś złego. Oprócz kilku lisów i białych zajęcy przez półgodzinny marsz nie napotkali żywej duszy. Wszyli na ośnieżoną polanę, za którą widać już było starą budowlę. Ala zatrzymała się i wzięła głęboki oddech. Adam minął ją i poszedł przodem. 
- Hm...dziwne, jakby to było...- zaczął.
- Uważaj! - krzyknęła, ale było już za późno. 
Polana okazała się zamarzniętym jeziorem, którego tafla pękła pod ciężarem mężczyzny, a on sam znalazł się pod wodą. Odrzuciła torbę i podbiegła do miejsca, w którym zniknął, ale zatrzymała się gwałtownie, gdy dostrzegła, że i pod jej niewielkim ciężarem lód pęka. Przykucnęła i położyła się na tafli, by zmniejszyć nacisk. W takiej pozycji udało jej się dotrzeć do pęknięcia.
- Adam! Złap mnie za rękę! - krzyknęła. 
- Uwaga! - wrzasnął, gdy z jej pomocą znalazł się już na powierzchni. Dygotał na całym ciele, a jego skóra przybrała szarawy ocień, we włosach miał sopelki lodu. 
- Inalgesco! - zawołała, wyciągając różdżkę i kierując ją w jezioro, które natychmiast z powrotem skuło się grubą warstwą lodu. W tej chwili on wysuszał sobie zaklęciem ubranie.
- Cóż to za zaklęcie?
- Zamrażające - odparła, wstając.
- No tak...
- Mógłbyś bardziej uważać - mruknęła z lekkim wyrzutem.
- Wybacz...to tam? - zapytał wskazując na zamek. Przytaknęła.


Była to ogromna, mroczna budowla ze strzelistą wierzą tuż nad potężnymi wejściowymi drzwiami. Ściany były tak obrośnięte mchem i bluszczem, że nie sposób było dojrzeć z jakiego kamienia jest zbudowana. Okna nie posiadały szyb, ale przez żadne nie można było spojrzeć, ponieważ wszystkie były zastawione niezidentyfikowanymi obiektami. Boczne  skrzydła były idealnie symetryczne. W powietrzu unosił się dziwny zapach przywodzący na myśl niewietrzone od dawna pomieszczenie. Zachodzące słońce potęgowało przerażające wrażenie. Alaya wymieniła z kolegą nieco zlęknione spojrzenie. Gdy ruszyła w kierunku drzwi, ten złapał ją za rękę.
- Daj klucz, ja pójdę przodem - powiedział. Alaya wyjęła przedmiot z kieszeni i po chwili wahania podała mu go.
- Ostrożnie.
- Spokojnie,wiem, co robię...- mruknął przekręcając klucz w zamku. Drzwi uchyliły się ze złowieszczym skrzypnięciem. - Poczekaj...rozejrzę się...- wszedł do środka -...aaaaah! - wydał z siebie przerażony okrzyk. Ala z zaciekawieniem wbiegła za nim do środka. Owl opierał się o wilgotną ścianę ciężko dysząc. Tym, co tak go przeraziło był powieszony na sznurach ludzki szkielet, który opadł na niego, gdy ten przekroczył próg. Zakryła dłonią usta, by powstrzymać uśmiech.
- Nie ma co, Adam Zajęcze Serce...- zachichotała cicho. Przykucnęła, by lepiej przyjrzeć się szkieletowi.
- Myślałem, że dostałem zawału... 
- Oj, daj spokój, to tylko kości! - Wzruszyła ramionami. Podskoczyli oboje, kiedy drzwi nagle zatrzasnęły się z powrotem.
- Nieźle się zaczyna...zamknięte! - oświadczył, próbując je otworzyć.
- I tak dopiero co weszliśmy.
- A już mam ochotę wyjść.
- Lumos - szepnęła. Znaleźli się w wąskim korytarzu. Ze względu na swoją fobię, wolała nie przyglądać się bliżej pokrytym pajęczynami ścianom. Zrobiła kilka kroków do przodu, ostrożnie stawiając stopy. Drewniana podłoga skrzypiała przy każdym ruchu, nie wydawała się też zbyt stabilna.
- Uważaj.
- Przecież uwa...aaaa...-krzyknęła kiedy przy kolejnym kroku uruchomiła jakąś pułapkę, która spowodowała  ,że tuż przed jej oczami przeleciała żelazna strzała. - Oh. Uważam - mruknęła wzdychając.
- To jest zamek czy jakiś Dom Strachów? - burknął przechodząc do innych pomieszczeń. Były całkowicie puste.  - Tutaj nic nie ma! - zawołał. 
- Bo to nie tutaj ma być - powiedziała. Pchnęła zbutwiałe drzwi, które wypadły z zawiasów i potoczyły się schodami w dół, z łoskotem lądując na drewnianej podłodze. - Chodź tędy - zaczęła ostrożnie schodzić w dół, starając się nie myśleć o tym, jak bardzo była przerażona. 
- Czuję się, jakbym schodził do inferno...
- Coś w tym jest.  - Gdy stanęła na jednym ze stopni w porę zdążyła uchylić się przed kolejnej strzały, która wyleciała nie wiadomo skąd.
- Gospodarz chyba nie przepada za gośćmi - stwierdził kwaśno Owl przytrzymując ją lekko. 
- Sądzę, że minęło wiele wieków, odkąd pojawił się tutaj ostatni raz - powiedziała zeskakując z ostatnich stopni i rozglądając się wokoło. Ta piwnica również była zupełnie pusta, nie było tam nic oprócz ton kurzu i drzwi. Ala podeszła do nich próbując dopasować klucz do zamka.
- Skąd wiesz gdzie się kierować? 
- Kobieca intuicja? - odparła z lekkim zmieszaniem. Cały czas miała wrażenie, jakby ktoś ich obserwował. Jak to w starych zamkach, co chwilę coś skrzypiało, coś stukotało złowieszczo sprawiając, że jej cera pokrywała się gęsią skórką.
- Ciiii....słyszysz to? - spytał. Alaya przestała mocować się z zamkiem i spojrzała na niego pytająco. Po chwili uważnego nasłuchiwania wiedziała już, co miał na myśli. Coś w tej budowli wydawało dziwny, cichy,bardzo regularny, pulsacyjny dźwięk. - Jakby bicie serca...
Przełknęła głośno ślinę. Wstrzymała oddech. Znów dziwne skrzypnięcie. Gdzieś ponad nimi coś trzasnęło. Kiedy w końcu udało się jej przekręcić klucz w zamku drzwi otworzyły się z wysokim piskiem. Ich nozdrza podrażnił zapach formaliny. Brunetka zakaszlała, przez wejście wydostał się przez wieki gromadzony kurz. Ponowny stukot. Trzymając zapalone różdżki wysoko, powoli weszli do środka. Coś przebiegło pod ich stopami. Coś pisnęło. Pomieszczenie składało się z wysokich rzędów półek zastawionych tysiącami słoików.  Po przeciwnej stronie stał długi, ledwie trzymający się na nogach stół. Gdy tylko przekroczyli próg drzwi zatrzasnęły się za nimi z głuchym łoskotem. Alaya podeszła do stołu, by z bliska przyjrzeć się pozostawionym tam notatkom. Owl natomiast podszedł do jednego z regałów. Sięgnął po jeden ze słoików i zbliżył do niego różdżkę. Zamarł w niemym przerażeniu.
- A-a-ala...- wyjąkał.
- Hmmm? - mruknęła, nie odrywając wzroku od całkiem dobrze zachowanego notatnika.
- Czy...czy...czy to jest...to... - Odwróciła się z irytację i spojrzała na to, co trzymał w dłoniach.
- Mózg - stwierdziła obojętnie. Coś nad nimi trzasnęło. On wypuścił słoik z rąk. Roztrzaskujące się naczynie zrobiło dziurę w drewnianej podłodze i z łoskotem opadło niżej, wcześniej jednak wspomniany organ wypłynął z niego na posadzkę.  - Co ty robisz? Przecież nie mógł zrobić ci krzywdy - powiedziała drżącym głosem. Udawanie spokojnej przychodziło jej całkiem łatwo. Do czasu.
- Chce stąd wyjść! - zawołał. Podbiegł do drzwi. Zaczął szamotać się z klamką. Ta jednak nie odpuszczała. Znów trzask. Skrzypnięcie i jakby cichy, głuchy jęk. - Daj mi klucz!
- A więc tak wygląda twoja pomoc? - szepnęła. Zbliżyła się do półek. Setki, tysiące słoików. Każdy z taką samą zawartością. Poczuła, jakby coś ścisnęło ją mocno za szyję. Podszedł do niej i siłą wyrwał jej klucz z dłoni. Zanim jednak umieścił go w zamku, potknął się o coś piszczącego i wypuścił go z ręki. Przedmiot wypadł przez dziurę w podłodze. - Pięknie - podsumowała.
- Błagam, bierzmy to, po co przyszliśmy i wynośmy się stąd! - krzyknął. Jego policzki przybrały czerwonawy odcień a źrenice oczu rozszerzyły się.
- Bez klucza?! Alohomora nic tutaj nie da - powiedziała. Przesunęła jeden ze słoików i odskoczyła gwałtownie na widok ludzkiej czaszki.
- Wyważę te głupie drzwi własnym ciałem, tylko błagam, weź to, czego szukasz i chodźmy...
- Nie wiem, czego szukam - odparła.
Schowała notatnik do torby i wzięła do ręki jeden ze słoików. Coś znów trzasnęło. Zadrżała. Głuchy odgłos, jakby ktoś ciężki upadał na podłogę potoczył się po całym zamku. Oddychała przez usta, starając się zachować spokój.  Każdy organ wyglądał tak,jakby ktoś rozkładał go na części a następnie składał z powrotem. Tylko po co to robił? Po co umieszczał je w słoikach. Przeszła powoli kilka kroków, wzdłuż rzędów. Świst. Musiała stanąć w miejscu, które uruchamiało żelazne strzały. Trzy przeleciały tuż przed nią i zatrzymały się na drzwiach, kilka cali nad twarzą Adama. Krzyknął. Prawie sparaliżowany ze strachu osunął się na podłogę. Dopiero wtedy dostrzegł niewinnie stojącą w kącie, drewnianą skrzynkę. Otworzył ją z nikłym zaciekawieniem. Butelka, którą wyjął wydawała się być pusta. Zanim ją odkorkował, zlokalizował wzrokiem kilka siekier i kos opartych o jedną ze ścian. Ala schowała trzy różne słoiki, każdy z innym mózgiem, do torby i przykucnęła przy stercie kości. Ludzkich kości. Z przerażeniem odkryła ludzkie skóry, odpowiednio spreparowane, wiszące na sznurkach. Wydała z siebie zduszony okrzyk. Znów dziwny odłos przypominający uderzenia serca. Rozpoznała przynajmniej kilkadziesiąt czaszek. Prawie wszystkie miały dziury w płatach ciemieniowych. Wstała, drżąc na całym ciele. Poczuła jakby coś zimnego złapało ją za rękę. Niczego tam jednak nie było. Obejrzawszy się za siebie zauważyła, że wylana formalina wydziela nietypowy sobie zapach i paruje w niespotykany sposób. Zakręciło jej się w głowie. Tymczasem Owl otworzył butelkę i zbliżył ja maksymalnie do swojego nosa. Coś jednak było w środku. Gaz. Zapach migdałów. Podskoczyła, kiedy upuścił butelkę, która roztrzaskała się. Znów stukot. Skrzypnięcie. Zawróciła. Ciężko dysząc starała się mówić spokojnie.
- Nie mam pojęcia co tu się mogło dziać, ale...nie wygląda to na...Adam? - przerwała, gdyż zauważyła, że oczy przyjaciela płoną czerwienią. Na jego wąskie usta wpłynął przerażający uśmiech szaleńca.
- Ciii! - przyłożył palec do ust i uniósł się powoli. 
- Co ci jest? - spytała tym razem nie będąc w stanie ukryć paniki w głosie.
- Nie krzycz - powiedział uśmiechając się. Do jednej ręki wziął kosę, a do drugiej siekierę. Ze złowrogim uśmiechem zrobił kilka kroków w jej stronę.
- Co...? 
Nie zdążyła dokończyć, gdyż ten zamachnął się i rzucił siekierę prosto w nią. Krzyknęła, w ostatniej chwili rzucając się na ziemię. Nad wyraz oczywiste teraz było, że z jakiegoś powodu stracił zupełnie panowanie nad sobą. Psychoza. Poderwała się i zaczęła biec pomiędzy półkami. Zawołał za nią, że nie zdoła mu uciec. Z całej siły pchnęła jeden z regałów, licząc na to, że jakoś go to powstrzyma. Chociażby na chwilę. Nagły wzrost adrenaliny. Regał przechylił się i opadł na ten stojący przed nim. Runęły jak domek z kart. Słoiki upadały na ziemię i dziurawiły podłogę, a mózgi wypływały z nich jak dziwne, zmutowane rośliny. Nie odwracając się za siebie pobiegła wąskim przejściem. Ugasiła różdżkę. Przytknęła sobie do ust dłoń, by krzykiem nie zdradzać swojej pozycji. Coś świsnęło tuż przed nią. 
- Nie uciekniesz! - zawołał zupełnie obcym głosem. Jakby ktoś lub coś przejęło zupełnie nad nim kontrolę.
Do oczy napłynęły jej łzy. Nie była już w stanie zwracać uwagi na niepokojące dźwięki starego zamczyska. Ukryła się w starej, prawie całkowicie zniszczonej szafie. Wstrzymała oddech. Jego kroki dudniły w podłogę. Zaśmiał się. Groteskowy uśmiech wciąż gościł na jego twarzy. Starała się oddychać jak najciszej tylko mogła. Zamarła w bezruchu. 
- Ala...Alaya....nie uważasz, że kłamcy zasługują na karę? - zawołał. Rzucił jakimś ostrym narzędziem w przestrzeń. - Nie ukryjesz się, ślicznotko....nie przede mną....
Zachichotał cicho rzucając spojrzenie na szafę. Małymi kroczkami zbliżał się do niej. Kolejny łoskot. Uniósł kosę i otworzył drzwi. Krzyknęła i zasłoniła usta. 
- Witaj - syknął.
Zamachnął się w taki sposób, jakby zamierzał przeprowadzić dekapitację. Na szczęście dla niej, podłoga i dno szafy były w tak marnym stanie, że zawaliły się. Opadła. Krzyknęła z przerażenia. Wylądowała na jakichś starych kościach, bez wątpienia ludzkich. Otworzyła oczy. Zobaczyła tysiące wijących się, pełzających robaków. Jej fobia. Zamknęła powieki. Znów trzask i pisk. Poczuła się tak, jakby strach sparaliżował wszystkie jej mięśnie. Po policzkach spływały cienkimi strumieniami łzy. Dyszała ciężko, ledwo będąc w stanie złapać oddech. Nie mogła zdobyć się na to, by wyjąć z torby różdżkę. Nie mogła trzeźwo myśleć. Stukot i trzask. Otworzyła oczy. Po robakach nie było ani śladu. Zupełnie jakby były wymysłem jej wyobraźni. Całkiem realny za to był głos Owla.
- Kochanie! Idę do ciebie! - krzyknął,  rzucając się przez dziurę w podłodze. 
Jakby nagle odzyskała czucie w kończynach i zerwała się do ucieczki. Stara piwnica o niskich stropach przypominała wnętrze labiryntu. Ciasne korytarze o wilgotnych, zatęchłych ścianach. Biegła zupełnie na oślep. Czuła jego oddech na karku, jakby był tuż za nią. Słyszała jego kroki. Złowieszczy, przerażający śmiech. Dlaczego tak nagle ją zaatakował? Jej serce biło szybko,jakby wyczuwając zagrożenie i uparcie, rozpaczliwie utrzymując ją przy życiu. Kilkukrotnie wbiegła w ślepy zaułek. Jęknęła z przerażenia słysząc jego krzyk o tym, jak to ją dopadnie. Zatrzymała się na moment, by złapać oddech.
- Wiesz co zrobię?! - krzyknął, podążając za nią. Otworzyła szeroko usta oddychając głęboko. - Zabiję cię. Tak powoli. Bardzo, bardzo powoli...Tak biegłaś, że nie dostrzegłaś ile tu jest ciekawych narzędzi...mugolskie bo mugolskie, ale jaka z tym jest zabawa...żelazna dziewica...madejowe łoże...można też łamać kołem...to będzie bardzo ciekawe doświadczenie...  
Mówił cicho, ale mimo to słyszała go bardzo wyraźnie, chociaż znajdowała się kilkanaście metrów od niego, za zaułkiem. Nie mógł jej wtedy zobaczyć
- Dlaczego? A kogóż to obchodzi! Chciałem stąd wyjść. To twoja wina. Wszystko jest twoją winą... Będę obserwował jak się wykrwawiasz. Zbiorę całą twoją krew i...przygotuje sobie z niej kąpiel.
Pisnęła cicho. Jednak zbyt głośno. Usłyszał ją. Zaśmiał się i zaczął biec w jej stronę. Jak dziki zwierz, który zwietrzył ofiarę. Nie mogła już powstrzymywać krzyku. Uciekała. Dwadzieścia metrów. Dziesięć. Pięć. Potknęła się na śliskiej posadzce i upadła na podłogę. Jeden metr. Stał tuż nad nią. Jego oczy były zupełnie czarne. Całkowicie. Nawet białko jego oczy przybrało czarną barwę. Pot ściekał po jego twarzy, okropny uśmiech wykrzywiał twarz. Mrożący krew w żyłach śmiech wypełnił podziemia. Zamknęła oczy.
- Mówiłem...no i po cóż było tak biec? - powiedział, oblizując usta.
Krzyczała. Krzyczała tak głośno i przeraźliwie. Z całych sił. Była zupełnie sama. Nie było przy niej Daniela, który zrobiłby wszystko byle tylko ją chronić. Własnie o nim myślała. W gardle czuła dziwną gulę, w płucach ból. Nic już nie czuła. Jakby straciła kontakt z rzeczywistością. Co się stało? Przejechała dłonią po wilgotnej ścianie. w chwili kiedy ten zamachnął się, by zadać cios ona niechcący nacisnęła coś, co wystawało ze ściany. Uruchomiła strzały. Usłyszała świst, krzyk. Głuchy łoskot. Broń, którą Adam wypuścił z dłoni chybiła o kilka centymetrów. Żelazna strzała przeszła przez jego głowę. Utkwiła wewnątrz. Grot wystawał z drugiej strony. Runął na ziemię. Alaya w szoku uniosła się i znów krzyknęła widząc tak makabryczny obraz. Cofnęła się. Coś mocno ściskało jej wnętrzności. Miała ochotę zwymiotować. Nie poczuła się jednak bezpieczniej. Jej krzyk ponownie wypełnił przestrzeń, gdy zobaczyła, co ten zrobił. Adam podniósł się. Chwiejąc się lekko sięgnął ręką do strzały, która przechodziła prosto przez jedno z jego oczu. Złapał strzałę i wyciągnął ją jednym, szybkim i płynnym ruchem. Odrzucił ją i zrobił krok w stronę kobiety. Przez miejsce, w którym powinno być oko można było zobaczyć ścianę za mężczyzną. Przedziurawiony na wylot. Alaya odwróciła się i pobiegła dalej ciasnym korytarzem. Minęła kilka zaułków i dostrzegła drzwi, ku którym rzuciła się w rozpaczy. Ku jej ogromnemu zaskoczeniu przechodząc przez nie znalazła się na dworze. Jak to możliwe, skoro jeszcze przed chwilą była w podziemiach? Nie miała czasu się nad tym jednak zastanawiać. Wysoki na kilkadziesiąt centymetrów śnieg utrudniał jej bieg, znacznie ją spowalniając. Wyciągnęła różdżkę. Biegła, nie odwracając się za siebie. Potknęła się w pewnym momencie, wylądowała twarzą w białym puchu. Kiedy się podniosła dojrzała potężną, o wiele większą od Adama postać, trzymającą w dłoniach coś długiego. Wycelowała w nią różdżkę, gotowa do obrony. Kiedy jednak na moment zamknęła oczy i ponownie je otworzyła, postać zniknęła. Wstała. Nie przestawała biec dopóki nie dotarła do zdewastowanej stacji. Oparła się o słup i zgięła w pół z bólu. Uniosła głowę słysząc nadjeżdżający pociąg. Wsiadła do środka, kiedy tylko się zatrzymał. Wejście zatrzasnęło się za nią niepokojąco. Zdawała się nie zauważać, że była jedynym pasażerem. Otworzyła przejście do jednego z przedziałów i ułożyła się na siedzeniach. Wciąż ciężko jej było oddychać. Wydawało jej się, jakby nadal słyszała ten pulsujący dźwięk. 
Krzyknęła przeraźliwie, kiedy światło nagle zgasło, pociąg ruszył, a ją sparaliżował zimny powiew powietrza.

------------------------------------------------------------------------