NEXT CHAPTER


.

.

18.11.2012

26.
Agent of chaos


How about a magic trick?
 I'm gonna make this man...die.

Ciemność wydawała się  nieprzenikniona. Słychać było jedynie ciężki oddech mężczyzny ubranego tylko w staromodną męską pidżamę oraz ciemny szlafrok. Czuł się dziwnie otumaniony. Z trudem otworzył oczy, jednak nie był w stanie nic zobaczyć. Ogromne okna zostały szczelnie zasłonięte ciężkimi zasłonami. Spróbował się poruszyć, jednak uniemożliwiły mu to niewidzialne więzy ciasno go oplatające. Uniósł głowę gdy usłyszał ciche kroki. Tajemnicza postać przeszła kilkanaście metrów i stanęła pośrodku salonu. Nagle, jednocześnie zapaliły się wszystkie lampy rozświetlając bogate wnętrze. Paul Archibald zmarszczył brwi w zdumieniu. Był pewien, że nigdy wcześniej nie widział wysokiego, przystojnego blondyna o niebieskich oczach. Dent przysunął sobie fotel i usiadł na przeciwko uwięzionego czarodzieja. Miał na sobie czarny garnitur do którego wybrał czarny krawat oraz białą koszulę.W jednej dłoni trzymał długą, szarą różdżkę, a w drugiej gruby, srebrny nóż. Uśmiechnął się, jakby miał zaraz poczęstować gospodarza herbatą i rozpocząć dyskusję na tematy polityczne.
- Kim jesteś? - wychrypiał łamiącym się głosem. Mark roześmiał się.
- Proste pytanie na które można udzielić prostej odpowiedzi, a widzisz...nie lubię udzielać prostych odpowiedzi - oznajmił beztroskim tonem. Założył nogę na nogę i jakby od niechcenia zaczął obracać nożem w rękach.
- Czego chcesz? Pieniędzy? Mam...
- Nie chodzi o pieniądze...chodzi o przesłanie...- odparł cicho, jakby smakując i napawając się tymi słowami. Pełna napięcia cisza trwała przez kilka minut. Mark spojrzał na swoją ofiarę i uśmiechnął się, niby to przyjaźnie.
- Dlatego przywiązałeś mnie do fotela w środku nocy?! - krzyknął Paul, tracąc nad sobą panowanie.
- Cóż...wiedz, że jesteś tylko jedną, maleńką cząstką całej sprawy...maluteńką.
- Więc po co tracić na mnie czas? Uwolnij mnie! - Zaczął szamotać się, ale bezskutecznie. Czuł się tak, jakby tracił powoli poczucie rzeczywistości. - Dlaczego to robisz? - dodał po chwili, znacznie słabszym głosem, jakby tracił dech. 
- O, to już o wiele bardziej złożone pytanie...zasługuje na rozbudowaną odpowiedź... - zamyślił się na moment. Schował różdżkę do kieszeni i poprawił swój krawat. Przekrzywił głowę, zmierzwił jasne włosy. W ogromnym pomieszczeniu słychać było jedynie ciężki oddech Archibalda. Mężczyzna miał błędny wzrok, wydawał się opadać z sił. Dent przez chwilę przyglądał się swoim dłoniom, a następnie kontynuował. - Dlaczego to wszystko robię...może zacznę od początku, co ty na to? Urodziłem się w sześćset piątym roku w Rzymie...miałem kilku braci...moja rodzina była wysoko postawiona...byłem...inny niż teraz...miałem ideały, którym się poświęcałem. Wierzyłem w sprawiedliwość. W walkę ze złem. Wierzyłem, że mogę być przyzwoitym człowiekiem w nieprzyzwoitych czasach. Myliłem się. Do tej pory jedyną moralnością w tym świecie jest...przypadek. Bezstronny. Pozbawiony uprzedzeń. Sprawiedliwy. Pewnie masz mnie za szaleńca...ale ja nie jestem szalony, ja tylko was wszystkich wyprzedzam. Pytasz dlaczego...? Widzisz to wszystko przez przypadki. Przeróżne zbiegi okoliczności, które w dość krótkim czasie uświadomiły mi, że w prawdziwym świecie nie ma zasad, a wszyscy, którzy myślą inaczej oszukują samych siebie. Spytasz mnie mój drogi mały przyjacielu cóż takiego się stało? Słuchaj więc. Byłem bardzo ambitny, cały swój czas poświęcałem na naukę, udzielałem się w wielu stowarzyszeniach. Pierwsze, co mnie złamało? Zakochałem się w przepięknej dziewczynie. Nie miałem jednak śmiałości do kobiet, starałem się do niej zbliżyć, poznać, ale byłem w tym zbyt opieszały. Nie zdążyłem nawet zamienić z nią słowa, a już znajdowała się poza moim zasięgiem. Niedługo potem poślubiła go. Widziałem to i myślałem, że pęknie mi serce. I rzeczywiście pękło. Czułem się wewnętrznie martwy, jakbym już nigdy więcej nie miał czegokolwiek czuć. Poświęciłem się pracy w pewnym tajnym stowarzyszeniu. Zafascynowały mnie poglądy  starszego człowieka, który był jednym z naszych mentorów. Uczyłem się. Wszystkiego, czarnej magii, alchemii, walki, transmutacji...a on i tak we wszystkim mnie wyprzedzał. Tak. Ten sam mężczyzna, który poślubił kobietę, którą kochałem. Widzisz..kochała go a on ją, tak przynajmniej zawsze twierdził. Byłbym w stanie to zrozumieć. Naprawdę. W końcu nie znała mnie, mogła się w nim zakochać. Zaakceptowałbym to gdyby nie jeden drobny szczegół. Powiem ci jaki. O taką kobietę trzeba dbać. Być przy niej. Być szczerym i traktować ją tak, jak na to zasługiwała. A wiesz co on robił? Nie dbał o nią. Nie był przy niej. Okłamywał ją i widział jedynie czubek własnego nosa. Nie mogłem tego ścierpieć. Łgał jej w żywe oczy, a ona...jakby tego nie widziała. To była gra, to  zdecydowanie zbyt inteligentna kobieta, żeby nie wiedzieć, kiedy jest okłamywana. Zajmował się cały czas sobą, a nie nią. Pragnąłem pokonać go. W walce, w nauce, czymkolwiek. Nie byłem jednak w stanie. A on nie był w stanie, by do końca pokonać mnie. Pewnie zawsze miał mnie za...kogoś niespełna umysłu. Nie wiedział jak bardzo mu zazdrościłem i jak bardzo go nienawidziłem, za to, że nie doceniał tego, co miał. Można powiedzieć, że była pomiędzy nami niezdrowa rywalizacja wzbudzająca rozbawienie wśród naszych znajomych. - Przerwał na chwilę, przymknął oczy starając się coś sobie przypomnieć. Paul nie widział wyraźnie ani jego, ani wnętrza swojego domu. Wszystkie barwy zdawały się zlewać w jedno, a głos oprawcy dochodził jakby z daleka. Miał wrażenie, jakby tracił czucie w swoim ciele coraz bardziej z każdą minutą. Mark westchnął i uśmiechnął się kpiąco. - Upokarzał mnie. Cokolwiek złego działo się w okolicy uważał, że to moja wina. W większości przypadków mylił się. Czara goryczy w końcu się przelała gdy przez niego zginęła moja rodzina. A tak. W końcu zdecydowałem się na poślubienie innej kobiety. Kochałem ją. Starałem się  dbać o nią, urodziła mi syna. Miał zaledwie dwanaście lat... Oh, nie zrobił tego umyślnie, co to to nie...to przecież taki dobry człowiek. Stało się to przez jego egoizm, to, że nie widział nikogo poza sobą, a swoją żonę traktował jakby miała mu służyć jedynie do zaspokajania jego potrzeb seksualnych. Jak? Nasze stowarzyszenie miało już wieleset lat...własne tajne siedziby...mniejsze lub większe i okazałe. Wszystkich członków było kilkuset, byliśmy podzieleni na mniejsze grupy, które co jakiś czas na kilka miesięcy spotykały się, by odbywać swoiste treningi z bardziej doświadczonymi uczonymi. Nie chciałem, żeby moja żona cierpiała, chociaż nie żywiłem do niej żadnych głębszych uczuć, była jednak matką mojego dziecka, a więc pragnąłem dla niej zdrowia i szczęścia. Złamałem zasadę stowarzyszenia i powiedziałem jej o nim. O, to oczywiście nie spodobało się mojemu przyjacielowi, który pewnie do dziś żałuje, że sam nie uronił swojej ukochanej ani słówka. W każdym razie w tamtym czasie zabrałem swoją żonę i dziecko ze sobą na zjazd. Inni o tym nie wiedzieli, tak się akurat złożyło, że przybyłem z nimi kilka dni po umówionym terminie, późną porą. Nie zauważyli, a ja nie zdążyłem wyjaśnić... Wiesz na punkcie czego miał obsesję? Eliksirów. Gdy nie walczył to siedział tylko nad tymi swoimi kociołkami eksperymentując. Przyznam, że ma do tego talent, ale to była przesada. Zajmował się tym nawet w przerwach pomiędzy treningami. Tego dnia...czy raczej tamtej nocy...wyszliśmy wszyscy na nocne treningi. Ćwiczyliśmy walkę ze zwierzętami takimi jak nundu, chimery, smoki...niektóre można było spotkać jedynie nocą. Do rzeczy. Nie wiem co takiego on przyrządzał tym razem w swoim pokoju, ale wybuchło. Akurat wtedy gdy nas tam nie było, a moja żona, ale przede wszystkim mój syn tam był. Mimo, iż byliśmy oddaleni o kilka kilometrów nie dało się nie słyszeć tego wybuchu. Natychmiast tam popędziliśmy, ale za późno. Zastaliśmy walący się budynek pogrążony w płomieniach. Inni niezbyt się tym przejęli, w końcu dla stowarzyszenia nie była to właściwie żadna strata, kilka tygodni później wszystko zostało odbudowane. Rzuciłem mu w twarz, że zabił mojego syna. Roześmiał się, stwierdził, że znowu kłamię i że to nawet nie jest jego wina, ponieważ niby to zawsze dbał o bezpieczeństwo i to nie jego eliksiry były przyczyną całego zajścia. Cóż, stuprocentowej pewności nie mam do dziś i pewnie nigdy nie będę miał. Nie jest to już ważne.Wielce oburzony nasz szanowny alchemik oskarżył mnie o sabotaż i kilka innych śmiesznych rzeczy. Przyznaje, nie byłem kryształowy, ale i on nie był. To już było zbyt wiele. Najpierw odebrał mi miłość mojego życia, następnie władzę i perspektywy, kiedy stał się jednym z najbardziej wpływowych młodych członków...a potem moje dziecko. Wszystko co mi pozostało i co trzymało mnie w jakimś stopniu w ryzach. Musiałem odejść. Wiesz co powiedział mi na odchodnym? 'Przykro mi, Dent.' na co dopowiedziałem : 'Nie jest ci przykro. Jeszcze.' Przestałem się ograniczać. Nie miałem już nic do stracenia a wszystko do zyskania. Kilkanaście lat później odwiedziłem ją, kiedy go nie było. Jakaż niespodzianka, prawda? Tak rzadko bywał w swoim domu, że właściwie...ah, nie o to tu chodzi. Przedstawiłem się, przyznam, że trochę musiałem nagiąć fakty. Chciałem, by mi zaufała, nigdy nie chciałem jej skrzywdzić a nie uwierzyłaby  w to gdybym powiedział całą prawdę. Zaoferowałem jej coś, czego nie była w stanie odrzucić. Nieśmiertelność. Bo widzisz i w tym ją okłamywał. Przygotowywał i dla niej Eliksir Życia, chociaż ten nie miał na nią prawie żadnego wpływu. Sposób, który ja poznałem nie wymagał wykonywania żadnych okropności, jakie trzeba było popełniać by na przykład móc stawać się niewidzialnym ot tak, kiedy się zapragnie. Jednak...po zażyciu przez długi czas cierpiało się fizycznie, tak, że prawie nie było się w stanie myśleć. Nie ostrzegłem jej, bo zwyczajnie nie umiałem. Nie mogłem pozwolić jej umrzeć, a chociaż nadal wyglądała na zaledwie trzydzieści lat, jej organizm był już u swoich kresów. Podpowiedziałem jej by zostawiła swoją siostrę na swoim miejscu, by móc wszystko wyjaśnić samodzielnie po powrocie. Nie mogłem pozwolić sobie by być przez ten cały czas przy niej, chociaż bardzo chciałem, musiałem jednak udać się w wiele miejsc, toteż nakazałem moim braciom, by dopilnowali by niczego jej nie brakowało, chociaż ona pewnie nawet nie jest w stanie tego pamiętać. Po wszystkim...nawet nie zdążyłem powiedzieć jej nic ponad to, że nie powinna wracać do Rzymu. Zupełnie jednak nie zważała na moje słowa. Tak się stało , że gdy tam wróciła okazało się, że on wyjechał, ponieważ był przekonany, że ona nie żyje. Jej siostra, która zażywała ulepszoną wersję Eliksiru Wielosokowego zmarła, a on był przekonany, że to jego ukochana. Czyż to nie tragiczne? - zaśmiał się. -Wiesz już o kim mówię, prawda? - Znów przerwał, tym razem jedynie na moment, zaczerpnął powietrza. - Daniel Alexander Amadeusz Sauvage - wyszeptał. Archibald uniósł lekko głowę. Nie był pewien czy śni mu się koszmar, czy to wszystko nie jest jedynie wytworem jego wyobraźni. - Ale co robiłem potem? Dzięki pewnym lekturom, które udało mi się wykraść  i praktykom czarnomagicznym nabyłem wiele pożytecznych umiejętności, które doskonaliłem przez wiele stuleci. A teraz? Dlaczego teraz? Czuję się gotowy. Mam zdecydowanie dość zakłamania tego świata, tego, jak wiele jest tutaj zepsucia i niekonsekwencji. Pomyślisz sobie, że to, co robię jest jedynie zemstą. O nie.  Zemsta to jedynie maleńki kawałeczek tego, co zrobię. Jestem o wiele bardziej ambitny. Wiesz co dawniej robiło się z ziemią? Paliło się ją, by później dawała większe plony. Ogień, chaos. To oczyszcza. Ja jestem sługą chaosu. Widzisz, jeżeli teraz ogłosiłbym jakiś przerażający plan ludzie nie spanikowaliby. Zaczęliby się organizować, przygotowywać do obrony. Wyjawię ci sekret. To się będzie działo powoli, bardzo, bardzo powoli. Tworzą zasady, bo uważają, że są one potrzebne, a potem wszystkie je omijają. W tym świecie, takim jak jest, można przetrwać jedynie bez zasad. Co ludzi przeraża najbardziej? Nieprzewidywalności. Każdy ma jakiś talent. Ja swój dopiero pokażę. Bo wiesz, co lubię najbardziej? Co kocham? Ogień. Przerażone krzyki płonących są niesamowitą muzyką, w swym pięknie ustępującą jedynie Vivaldiemu i Mozartowi. Ci wszyscy cywilizowani ludzie, tak porządni i poukładani w obliczu prawdziwej wojny i chaosu są w stanie pożreć się nawzajem. Wydać własnych przyjaciół, zabić swoich krewnych. Powiesz mi, że są wyjątki. Że niby są ludzie, którzy zawsze będą prawi i porządni? To bujda. Nawet najbardziej praworządnego i uczciwego człowieka można sprowadzić na złą drogą. To wszystko tylko kwestia czasu i sposobu. Wiesz w czym jestem dobry? W rozszyfrowywaniu ludzi, ich psychiki. Uwielbiam doprowadzać ich do samych granic a potem patrzeć jak spadają. Z szaleństwem jest jak z grawitacją. Wystarczy popchnąć. Sądzą, że to co działo się kilkanaście lat temu to była prawdziwa wojna?! - roześmiał się szyderczo. - Nie mają pojęcia czym jest wojna. Ja ich nauczę, pokażę im jak wygląda prawdziwy chaos, czym jest prawdziwe cierpienie, czym jest ból, dotkliwszy niż są w stanie sobie wyobrazić. Co to znaczy, gdy nie ma nadziei na ratunek, gdy zostają jedynie zgliszcza. Będą krzyczeć. Wołać w przerażającej agonii. Będą rozpadać się na kawałki. Ich ciała będę rozrywane. Nie będę ograniczał się jedynie do magii. Może nie wiesz, ale mugole też są całkiem nieźli w sztuce wojennej, powinniśmy korzystać z ich osiągnięć. Wykorzystywać je do własnych celów. Sprawię, że ci najlepsi, najbardziej prominentni ludzie będę wbijać noże w gardła swoich przyjaciół. Sprawię, że zapomną o swoim człowieczeństwie. Pochłonie ich ten chaos. Będę się w nim rozpływać. Będą ciąć na kawałki ciała swoich matek, kiedy te będę już martwe. Inni będą uciekać, ale nie znajdą schronienia. Nie będzie miejsca nie dotkniętego chaosem i wojną. Będą ją słyszeć, widzieć i czuć każdą komórką. Będą spadać w otchłań ciemnych zakamarków własnego umysłu. Wydobędę z nich ich prawdziwe zło, ich mroczne 'ja' ukryte pod maskami dobrych ludzi. Nowy świat będzie inny. Na zgliszczach odbudujemy go cegiełka po cegiełce. Nie będzie w nim miejsca na kłamstwa, na pozory. Zanim ta szczęśliwa chwila nadejdzie ja będę się przyglądał. Będę obserwował jak te bestie niszczą swój własny świat. Tak, to oni to zrobią. Ja ich do tego tylko popchnę. Będę napawał się tym koszmarem, tym prawdziwym piekłem. Będę przyglądał się z uśmiechem na ustach jak ten świat płonie.

Wstał i podszedł do związanego czarodzieja. Odchylił jego głowę i przyłożył nóż do gardła. Paul nie miał sił, by się poruszyć, a co dopiero by podjąć próbę walki z napastnikiem. Czuł się, jakby był pod wpływem psychoaktywnych środków. Barwy zdawały się tańczyć przed jego oczami, w uszach mu szumiało, a umysł pozostawał zaćmiony.
- Proszę...- ostatkiem sił wypowiedział ledwo słyszalnym szeptem.
- Dlaczego jesteś taki poważny? Przerażam cię? To oni wszyscy będą przerażać. Wtedy, gdy pokażą jacy są naprawdę. Co takiego skrywają pod swoimi maskami utkanymi z kłamstw i pozorów. - Przekrzywił lekko głowę, przyglądając się swojej ofierze. Gdyby nie okoliczności, jego uśmiech mógłby uchodzić za czarujący. - Wiesz dlaczego używam noży, nie magii? Magia jest zbyt szybka. W ostatnich chwilach życia ludzie pokazują kim są, ujawniają się ich prawdziwe charaktery, a ja chce je widzieć. Widok gasnącego światła w ich oczach jest...nie do opisania. Wtedy można zobaczyć kim rzeczywiście jest ofiara, jaki z niej człowiek. Zwykły, prosty ból, taka brutalność rani bardziej. Szczególnie w psychikę. Uwielbiam widzieć jak rozpadają się psychicznie, tak jak ty teraz... Uśmiechnij się! Nie wypada być tak ponurym w ostatnich sekundach życia. 
Niespiesznie wbił ostrzę w szyję Archibalda, który wydał z siebie dziwny charkot. Mark powoli obrócił nóż powiększając tym okropną ranę i wciskając go głębiej, w taki sposób, że przebił skórę z drugiej strony. Krew zaczęła wręcz wylewać się z szeroko otwartych ust mężczyzny. Jego oczy nabiegły krwią, wytrzeszczyły się, a po chwili zgasły, stały się martwe. Zadając jeszcze jeden cios Dent sprawił, że głowa czarodzieja odpadła od korpusu i poturlała się złowieszczo po podłodze pozostawiając za sobą krwawe ślady. Skrzywił się z obrzydzeniem i odrzucił nóż za plecy. Otrzepał ręce i jedną z nich wyciągnął z kieszeni marynarki różdżkę. Wykonał nią ruch wokół ciała a następnie zbliżył ją do zasłon, podpalając je. Spokojnym krokiem opuścił zamek. Przechodząc przez ogród odwrócił się, by jeszcze raz spojrzeć na swoje dzieło.
- Wystarczy. Na jakiś czas - stwierdził cicho.
Deportował się. Szedł powoli ciemną ulicą pogwizdując lekko. Słońce zbliżało się już ku wschodowi, niebo przybrało piękny, niebiesko-fioletowy odcień.  Dent nie był do końca pewien dlaczego zdecydował się opowiedzieć o swoim życiu, może dlatego, że sam rozkoszował się poniekąd tą historią?

music
- Proszę otworzyć książki na rozdziale pięćdziesiątym dziewiątym i zacząć czytać. Proszę nie rozmawiać - rozległ się słodki, fałszywy głos gdy uczniowie z Gryffindoru i Slytherinu piątej klasy zajęli miejsca w swoich ławkach.
Ron otworzył od niechcenia podręcznik udając, że czyta, chociaż tak naprawdę jego oczy wpatrywały się nieprzerwanie w jeden punkt. Siedząca obok niego Hermiona wyjęła czystą kartkę pergaminu i zajęła się pisaniem listu do Rity Skeeter. Kilka rzędów dalej  Draco Malfoy podpierał podbródek na złączonych dłoniach. Ciemne cienie pod jego oczami wskazywały, iż nie przespał dobrze ubiegłej nocy. Poza tym szczegółem i niepokojącą szarością skóry jego wygląd był jak zawsze nieskazitelny. W zamyśleniu przyglądał się długim jasnym włosom Marlene. Siedzieli w tym samym rzędzie tuż przy oknach. Przedostające się promienie słoneczne sprawiały, że pukle Ślizgonki lśniły i migotały gamą kolorów. Miał ochotę ochotę pogładzić je dłonią, poczuć jak bardzo są miękkie. Zapach jej perfum dodatkowo wprawiał go w melancholijny nastrój. Zerknął na Zabiniego, który z lekceważeniem przewracał kolejne strony podręcznika Slinkharda. W tamtej chwili bardzo mu zazdrościł. Tej wolności. Blaise nie musiał przejmować się tym, co powie jego ojciec, jak zareaguje, ani tym jak śledzić Harry'ego Pottera nie rzucając się w oczy. Pomysł z użyciem Eliksiru Wielosokowego był całkiem dobry, ale mógł stwarzać pewne problemy. Wyprostował się nagle, jak pies, który zwęszył trop. Gdyby tak zamienił się w Weasley'a albo Granger... Skrzywił się z niesmakiem, sam nie był pewien, które z nich obrzydzało go bardziej. Nie, Granger była zbyt inteligentna by dać się zaskoczyć i uśpić na godzinę a potem być przekonaną, że jedynie zasnęła ze zmęczenia. Weasley był o wiele łatwiejszym celem.
Hermiona skończywszy pisać schowała list do kieszeni i zerknęła pytająco na przyjaciela, który pochłonięty by przeszukiwaniem swoich kieszeni. Po chwili z satysfakcją wyciągnął niewielki różowo-pomarańczowy cukierek.
- Nowy wynalazek Freda i George'a - mruknął cicho i następnie odgryzł ukradkiem różową końcówkę. Dziewczyna zmarszczyła brwi i sceptycznie prychnęła. Rudzielec po upływie kilku minut posiniał na twarzy a z jego nosa zaczęła sączyć się krew. Uniósł dłoń, by zwrócić na siebie uwagę Umbridge. - Pani profesor, ja chyba muszę iść do Skrzydła Szpitalnego... - Dolores uniosła głowę i przez moment przyglądała się podejrzliwie uczniowi zanim się odezwała.
- Idź, Granger odprowadź go - rzekła przymilnym głosikiem.
Hermiona rzuciła jej nieco zdziwione spojrzenie, a następnie wraz z Ronem opuścili salę lekcyjną. Kiedy znaleźli się już bezpiecznej odległości Weasley połknął drugi kawałek cukierka, który natychmiast zatrzymał krwawienie.
- Genialne, nie? - spytał ją. Pokręciła głową w lekkim rozbawieniu.
- Niech Harry szybko wraca do siebie żebyśmy mogli kontynuować GD, mam dość tej ropuchy - syknęła, przeskoczywszy przez dziurę pod portretem Grubej Damy.
- A kto nie? - odparł rozsiadając się na kanapie.
- No proszę, nasi leserzy - odezwał się Fred. zajmując miejsce po lewej stronie brata, następnie George usiadł po prawej stronie.
- I jak? Żadnych mdłości? - spytał.
- Mdłości? Mówiliście, że to już przetestowane! - oburzył się Ronald.
- Nie unoś się tak.
- Najważniejsze, że nie musisz siedzieć na nudnej lekcji, nie? Trochę wdzięczności - dodał Fred.
- To dlatego nie musiałem płacić? Chcieliście sprawdzić działanie?
- Dokładnie tak, ale skoro nic ci nie jest to znaczy, że możemy wprowadzić Krwawiące Malinówki do sprzedaży - zawołał ze śmiechem George pocierając dłonie.
- Zdajecie sobie sprawę, że to niebezpieczne? - spytała poważnym tonem Hermiona wyjmując z torby książkę którą pożyczyła od Harry'ego, któremu dał ją Snape z zamiarem zagłębienia się w lekturze.
- Oj, Hermiono. Wiedz, że zawsze wszystko sprawdzamy najpierw na sobie...chcieliśmy sprawdzić czy każdy organizm reaguje tak samo.
- A gdybyście siebie otruli?!
- Fakt, wyobraź sobie, że też na to wpadliśmy dlatego od jakiegoś czasu wszystko testujemy najpierw na myszach - oznajmił George. - Nauka wymaga ofiar, zwykle nic im nie jest, przecież nie tworzymy śmiercionośnych broni! - dodał widząc jej przerażoną minę.
- Powinnaś się cieszyć, że nie prosimy o pomoc przy tym skrzatów - zachichotał Fred. Dziewczyna zatrzasnęła ze złości księgę i rzuciła im wściekłe spojrzenie.
- No tylko byście spróbowali! To już by było nielegalne!
- Tak, bo nasza Gwardia jest bardzo legalna, nie mów jak hipokrytka.
- To inna sprawa, co innego łamać idiotyczne punkty szkolnego regulaminu, a co innego..
- W każdym razie - przerwał jej George. - tak się składa, że przydałaby nam się twoja porada...
- Moja? Ciekawe - stwierdziła, nieco urażonym tonem.
- Bo widzisz...staraliśmy się wynaleźć eliksir, który powodowałby niepohamowany atak śmiechu, moglibyśmy nim nasączać jedną część cukierka, a do drugiej dodawać odtrutkę...
- Mamy już nawet nazwę...Śmiechawki Cytrynowe...
- ...ale jest pewien problem...
- To znaczy?
- Podaliśmy trochę jednej z myszy...i było w porządku, odtrutka też zadziałała...- zaczął Fred.
- ...ale kiedy mysz wypiła trochę tego eliksiru zmieszanego z wodą...- wtrącił George.
-...dostała dziwnych drgawek a po minucie było już po myszy.
- I odtrutka nie działała. Także teraz trochę boimy się tego sprawdzać na sobie.
- Czyli po dodaniu wody eliksir stawał się trucizną? - spytała przyglądając się bliźniakom uważnie.
- Właśnie - powiedzieli jednocześnie.
- Powinniście iść po pomoc raczej do kogoś takiego jak Sauvage czy Snape, ja nie mam takiej wiedzy, dlaczego tak się stało ani jak to wyeliminować...
- Albo do Harry'ego - dodał Ron. - Ostatnio odkrył w sobie prawdziwy talent do Eliksirów. - Hermiona z całej siły zacisnęła usta, by pohamować się od komentarza.
- Jeżeli już to prędzej do Sauvage'a, Snape nie będzie skory do pomocy - mruknął Fred.

music
Severus pił właśnie drugą kawę kiedy rozbrzmiał dzwonek obwieszczający kolejną lekcję. Klasa Harry'ego. Skrzywił się ze złością. Nie dość, że nie zmrużył oka to jeszcze miał na głowie zdecydowanie zbyt wiele. Uniósł spojrzenie gdy piątoklasiści ze Slytherinu oraz Gryffindoru zaczęli wchodzi do klasy i zajmować swoje miejsca. Jego wzrok padł na Gryfonkę, co musiała zauważyć, gdyż też zerknęła na niego.
- Schować podręczniki - polecił cicho. Po klasie potoczył się pomruk niezadowolenia.
- No nie, znowu sprawdzian - mruknął Ronald kręcąc głowę z dezaprobatą.
- Granger, przesiądź się do pierwszej ławki, chcę mieć pewność, że praca Weasley'a, króla obrońców - Ślizgoni ryknęli śmiechem - będzie całkowicie samodzielna. Hermiona rzuciła przyjacielowi przepraszające spojrzenie i przeniosła się na miejsce tuż przed nauczycielem. - Wasze zadanie na dziś to przygotowanie Eliksiru Waldorfa. Pięć minut przed dzwonkiem przelejecie próbki bo fiolek i podpisane odłożycie do tego koszyka. - Wskazał na koszyk stojący w kącie klasy.
Hermiona starała się opanować lekkie drżenie dłoni. Postawiła kociołek nad palnikiem. Zapach, bliskość Severusa przyprawiała ją o przyspieszone tętno i wprawiała w nerwowy stan. Czuła na sobie jego spojrzenie, bynajmniej wcale nie przyjazne. Podczas gdy inni uczniowie starali się przypomnieć sobie przepis na Eliksir Waldorfa dziewczyna podeszła do szafki, z której wyjęła niezbędne ingrediencje. Dostrzegłszy wściekłą minę Snape'a posłała mu pełne satysfakcji spojrzenie. Był przekonany, że żaden z uczniów nie będzie pamiętał przepisu, który poznali w listopadzie. A jednak.  Hermiona pokroiła imbir hiszpański w drobne kostki, które następnie umieściła w kociołku dodając pół litra wyciągu z rzepy morawskiej. Mieszała eliksir przez pięć minut zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Potem  pocięła korzonki w długie paski, dolała  dwieście mililitrów soku figowego. Severus obserwował ją jeszcze przez chwilę, ale wkrótce przestał, zirytowany tym, że ona ponownie okaże się najlepsza. Wyjął z szuflady opasły słownik i przysunął książkę, którą zabrał z Działu Ksiąg Zakazanych. Zanim zabrał się do pracy rozejrzał się jeszcze po klasie. Malfoy, Cooper i Zabini zdawali sobie radzić całkiem nieźle, ale pozostali nawet nie pamiętali składników. Ciekawe jak z takim podejściem chcieli zdać SUMy. Spostrzegłszy co robi młody Weasley stwierdził, że jednak musi zareagować. Wstał i podszedł do rudzielca, który widząc zbliżającego się Nietoperza przeczuwał kłopoty.
- Możesz mi z łaski swojej wyjawić Weasley, co ty wyrabiasz? - syknął. Wszyscy odwrócili głowy w ich stronę, przysłuchując się.
- Eliksir Waldorfa, profesorze - odparł niepewnym głosem.
- Nie, Weasley - warknął Severus. Stuknął różdżką w kociołek ucznia likwidując jego zawartość. - To, co próbowałeś uwarzyć prędzej wysadziłoby tę salę aniżeli komukolwiek się do czegoś przydało. Gryffindor traci dwadzieścia punktów za twoją ignorancję. Czy ty nauczysz się kiedyś korzystać ze swoich szarych komórek? O ile w ogóle je masz.
Wrócił na swoje miejsce pozostawiając Ronalda z płonącymi policzkami. Hermiona spojrzała na niego z wyrzutem. Teraz gdy z Harry'm doszedł do jako takiego porozumienia musiał sobie znaleźć inną ofiarę. Do tej pory nie skomentował nieobecności Neville'a, który od dwóch miesięcy nie pojawiał się na lekcjach Eliksirów. Zignorował Hermionę i zajął się swoją lekturą. Gryfonka z westchnieniem dosypała do kociołka trochę sproszkowanych roślin. Jej wywar przybrał już przepisową śnieżnobiałą barwę. Snape zerknął z ukosa na jej pracę i uśmiechnął się kpiąco. I tak nie zamierzał dać jej 'W'. Dziewczyna uważnie mieszała eliksir przez następne dziesięć minut potem zostawiła kociołek nad ogniem, pamiętając jakie to ważne, by temperatura nie spadła. Odeszła na chwilę od ławki by zabrać z półki ostatnie składniki. Kiedy usiadła z powrotem zauważyła, że ogień został zgaszony. Natychmiast ponownie go zapaliła i rzuciła Severusowi wściekłe spojrzenie. Spojrzał na nią z miną niewiniątka.
- Jakiś problem, Granger? - syknął.
- Ależ skądże! - wycedziła przez zaciśnięte zęby.
Snape prychnął z irytacją. Posługując się słownikiem udało mu się rozszyfrować pierwsze kilka akapitów, jednak te nie miały żadnego sensu. Na przykład zdanie : 'Wlać do kotła wyciąg z królika.' było zupełnie idiotyczne. Albo : 'Pokroić na drobne kawałki sok marchewkowy'. W takim tempie to jeszcze długo nie uda mu się skończyć tego Eliksiru. Ze złością zatrzasnął księgę. Daniel od jakiegoś czasu przestał przypominać mu o tym, że jemu zajęło to zaledwie piętnaście lat. No, ale on zajmował się tylko tym, a Severus miał o wiele więcej obowiązków. Hermiona dzięki swojej szybkiej reakcji naprawiła szkodę i dokończyła eliksir. Właśnie podpisywała fiolkę gdy dzwonek obwieścił koniec zajęć.
- Ósma, Granger, nie spóźnij się - powiedział do niej cicho, kiedy pakowała swoje rzeczy do torby.
Skinęła mu i bez słowa opuściła salę. Ron człapał za nią powolnym krokiem. Kierowali się w stronę sali Transmutacji. Severus korzystając z przerwy udał się do Pokoju Nauczycielskiego w celu przygotowania sobie kolejnej kawy. Przy takim trybie życia zdecydowanie nie powinien zarywać nocy. Wchodząc minął się z profesorem Flitwickiem, a w środku zastał jedynie Daniela, który spał z głową położoną na ramionach na stole. Podszedł do niego i szturchnął go mocno.
- Czy nie masz teraz lekcji?
- Ojeeej...- mruknął szatyn ziewając. - Tak, tak...chciałem tak tylko chwilkę...
- Dolej sobie do kawy trochę Eliksiru Pobudzającego - podsunął mu Sev.
- Tyle go piłem, że teraz ledwie na mnie działa - mruknął kwaśnym tonem. Snape zerknął wymownie w sufit. Podał przyjacielowi kubek z napojem i poszedł otworzyć drzwi, do których ktoś właśnie zapukał.
- My...mamy sprawę do profesora Sauvage'a - powiedział Fred, a George przytaknął mu energicznie. Severus uniósł brwi i otworzył wejście szerzej wpuszczając ich do środka. Prychnął ze zdegustowaniem i sam opuścił pomieszczenie. Daniel spojrzał na chłopców pytająco.
- Coś się stało? - spytał wesoło, powstrzymując ziewnięcie. George wyjął z kieszeni butelkę z różowym płynem i podał mu ją.
- Mamy problem z tym eliksirem - oznajmił Fred.
- Podaliśmy go myszy.
- I zadziałał prawidłowo, to znaczy...
-...jakby rozśmieszająco, ale przecież trudno powiedzieć, żeby mysz się śmiała, prawda?
- W każdym razie nic złego jej nie było.
- Jednak, gdy wypiła trochę tego eliksiru wymieszanego z wodą to dostała jakiś dziwnych drgawek.
- No i po myszy.
- To smutne - stwierdził Daniel unosząc lekko kąciki ust. Odkorkował butelkę i powąchał. Eliksir miał bardzo słodki zapach. - Do czego chcieliście go użyć?
- Do naszych słodkości z linii Magicznych Dowcipów Weasley'ów.
- Śmiechawki Cytrynowe. Tylko, że nie testujemy już tego wszystkiego w pierwszej kolejności na sobie, a teraz to jednak trochę się boimy, że przez przypadek wyszła nam jakaś trucizna.
- Rozsądnie. Człowieka na pewno to nie zabije, ale ciekawe jakie ma działanie, nie widziałem czegoś takiego...o, wiem! Podłożę trochę Severusowi to się przekonamy - zaproponował. Bliźniacy wybuchnęli śmiechem. - Oczywiście żartuję. Nie obiecuję, że prędko ale postaram się to rozwikłać.
- Bardzo dziękujemy.
- A, chłopcy - odezwał się ponownie, kiedy Gryfoni stali już przy drzwiach. - Wasze Magiczne Dowcipy to naprawdę świetne czary.
Gdy wyszli wstawił butelkę do szafki, w której nauczyciele trzymali saszetki z herbatami, kawy, słodziki, kubki i inne. Musiał dojść z sobą do ładu, zanim zajmie się tym eliksirem. Jedynie Severus wiedział jak bardzo Dan jest przerażony, nikt inny patrząc na niego nie domyśliłby się w tamtej chwili, że coś go trapi. Westchnął przeglądając swoje notatki dotyczące następnej lekcji.

music
Alaya w milczeniu obserwowała proces sądowy. Oskarżony nadal próbował przekonać sędziów, że jest niepoczytalny. Prychnęła z irytacji. Studiowała psychologię i  magomedycynę na czarodziejskich uczelniach szkolnictwa ponadowutemowego, robiła specjalizację z psychiatrii, miała zbyt ogromne doświadczenie, by się mylić. Odetchnęła z ulgą, kiedy w końcu zapadł wyrok skazujący i mogła w końcu opuścić pomieszczenie. Nie oglądając się za siebie pobiegła do swojego gabinetu. Przeczesała dłońmi włosy i westchnęła kiedy dostrzegła zieloną kopertę leżącą na jej biurku. Otworzyła ją i wyjęła żółtą kartkę z krótkim liścikiem.

Alaya,
Nie wierz w to, co słyszysz.
Nie wierz w to, co mówię.
Raz jeden pragnę być
szczery z tobą.
Nigdy nie chciałem zrobić
ci krzywdy.
 Nigdy nie chciałem
cię zranić. 
To pozory. Gra.
Niektórzy muszą myśleć,
że taka jest prawda. 
Twój smutek jest ostatnią rzeczą,
jakiej bym pragnął.
Uważaj.
Proszę, uważaj na siebie.
M.D.

Zmarszczyła brwi i ponownie przeczytała wiadomość. Raz jeszcze i znowu. Zupełnie nie docierało do niej, czego tym razem on od niej chce. Najpierw ją straszy a później pisze, że nie chce jej krzywdy? Zdecydowanie był najbardziej skomplikowanym psychopatą jakiego miała nieszczęście spotkać. Teraz czuła jednak, że tego liściku nie powinna nikomu pokazywać. Schowała go do kieszeni portfela. Podeszła do okna i otworzyła je na oścież wpuszczając do środka mroźne, rześkie powietrze. Przez ten kontakt z szaleńcami sama pewnie niedługo straci zmysły. Zapięła sweter i usiadła w fotelu. Wyjęła dokumenty przesłane od niemieckiego Ministra i zabrała się za tłumaczenie. Nie musiała, ale lubiła to robić, przekładanie na angielski nie stanowiło dla niej problemu, a w końcu dostawała za to dodatkowe wynagrodzenie. No i miała dostęp do ważnych informacji. Przerwała, gdy w radiu podali informację o dziwnym morderstwie w Grenoble, Francji. Paul Archibald, a właściwie to co z niego zostało zostało znalezione w ruinach swojego zamku. Co dziwne, cała budowla spłonęła, ale jego ciało, chociaż brutalnie pozbawione głowy, nie nosiło śladów kontaktu z ogniem. Odłożyła pióro i pokręciła głową ze zdegustowaniem. Nie zdążyła wrócić do pisania, gdyż ktoś zapukał do jej drzwi. Był to Minister w towarzystwie innego mężczyzny, którego nie znała.
- Sauvage, to Hubert Panser, ordynator Ośrodka Magomedycyny imienia Peana* w Paryżu - przedstawił czarodzieja Minister. Panser podał jej dłoń i uśmiechnął się szeroko.
- Miło mi - powiedziała ostrożnie.
- Sauvage? Czy jest pani może krewną Daniela Sauvage'a, tego alchemika? - spytał uprzejmie.
- Nie,nie - zaprzeczyła nerwowo. Zdarzało się, że ludzie ją o to pytali, jednak nazwisko to nie było aż tak rzadkie, więc takie sytuacje nie były częste.
- A może Armanda Sauvage'a? Założyciela Towarzystwa Przyjaciół Feniksów?
- Nie. Nie mam rodziny.
- Rozumiem, przepraszam za tę ciekawość.
- Sauvage, pan Panser przybył do naszego Ministerstwa specjalnie by osobiście się z panią zobaczyć.
- W czym mogę pomóc? - zwróciła się do magomedyka. Był to wysoki mężczyzna o szpakowatych włosach . Chociaż wyglądał na ponad siedemdziesiąt lat sprawiał wrażenie żwawego i zdecydowanego. Wyjął z nesesera plik papierów i zaczął wyjaśniać.
- Otóż w naszym Ośrodku zajmujemy się przede wszystkim pacjentami z problemami psychicznymi. Czy to chorymi naturalnie, albo takimi, którzy cierpią po urazach, torturach, zaklęciach. Jednak od pewnego czasu pojawił się bardzo delikatny problem...który sprawia nam wiele problemów... w środowisku magomedycznym jest pani autorytetem i...
- Nie wiedziałam, że jestem tak sławna - wtrąciła z lekkim uśmiechem.
- Potrzebujemy pomocy kogoś z pani wiedzą i doświadczeniem w takiej dziedzinie...chcę poprosić, by zaczęła pani pracę w naszym Ośrodku - dokończył z poważną i strapioną miną.
- Ja...ale..przepraszam, jestem trochę zaskoczona. - Ordynator podał jej dokumenty, w których zawarta była umowa o pracę i wynagrodzenie. Trzykrotnie wyższe niż takie jakie otrzymywała teraz. Zerknęła niepewnie na Ministra.
- Sauvage, wie pani jak bardzo cenię sobie pani pracę. Drzwi do Ministerstwa zawsze będą dla pani otwarte - oznajmił.
- Dziękuję bardzo, ale...
- Nie proszę o natychmiastową decyzję, będę jednak wdzięczny za dość szybką odpowiedź. Sytuacja staje się naprawdę krytyczna.
- Oczywiście, tak...muszę to przemyśleć.
Gdy ponownie została sama przejrzała uważanie dokumenty. Przeprowadzić się do Paryża? Wrócić do ojczyzny? Pracować w szpitalu? Tak, jak kiedyś? Wzięła głęboki oddech i przymknęła oczy. Blisko Daniela. Wyprostowała się i ukryła twarz w dłoniach. Wiedziała, że jej mąż pracuje w Hogwarcie, w Anglii. Wakacje spędzał jednak najprawdopodobniej w domu. Kochał Francję. Ona również. Stwierdziła, że im dłużej będzie się zastanawiać tym ciężej będzie się zdecydować. Wybiegła z gabinetu i pobiegła schodami w dół.
- Monsieur Panser! - zawołała dobiegając do mężczyzn którzy rozmawiali przed wejściem do pokoju Ministra.
- Tak? - spytał z nadzieją w oczach, odwracając się w jej stronę.
- Zgadzam się, bardzo chętnie wrócę do zawodu magomedyka - oświadczyła radośnie. Starzec uśmiechnął się promiennie i ponowie podał jej dłoń.
- Bardzo się cieszę. Kiedy może pani rozpocząć?
- Najszybciej jak to możliwe.
- Świetnie, a więc zapraszam jutro.
Po jeszcze kilku wymienionych zdaniach czarodzieje przeszli do wyjścia do atrium, a Alaya skierowała się z powrotem do swojego gabinetu.
- A więc to prawda? Wyjeżdżasz. - Spytał Owl zachodząc jej drogę.
- Podsłuchiwałeś?
- Plotki rozchodzą się bardzo szybko.
- Z prędkością światła - stwierdziła kwaśnym tonem. Poszedł za nią i stanął w progu otwartych drzwi.
- Jesteś pewna, że to dobry pomysł?
- Od wielu już lat pracowałam za biurkiem, pora wrócić do dawnego zawodu.
- Czujesz się na siłach?
- Wątpisz w moje kompetencje? - warknęła wyjmując z szuflad swoje rzeczy.
- Skądże, po prostu...będziesz daleko.
- Adam...
- Nic nie mów, wiem. - Westchnął siadając na fotelu.
- No już, nie płacz! Przyda mi się pomoc z wiesz czym...więc nie planuj nic na sobotę - powiedziała uśmiechając się pogodnie.
- Smutno tu będzie bez ciebie...myślałem, że dłużej się będziesz wahać.
- Dacie sobie radę. Taki miałam zamiar, wiem, że to takie nagłe i w ogóle...ale czuję, że to dobry moment.
- Więc Paryż...co powiesz jeżeli spotkasz Daniela? - zapytał. Alaya przerwała pakowanie, zacisnęła dłonie i odwróciła się, by spojrzeć przez okno.
- Powiem, że jest mi niewymownie przykro i że bardzo go kocham - szepnęła.

music
Hermiona weszła do gabinetu Snape'a bez pukania. Posłała mu wściekłe spojrzenie, rzuciła torbę na podłogę i usiadła na krześle przed jego biurkiem. Przez chwilę przyglądał się jej w milczeniu.
- Granger, ja wiem, że osoba wychowana przez mugoli może nie znać podstawowych zasad dobrego wychowania, ale te kilka lat w zamku powinno cię nauczyć, że puka się, zanim się wejdzie. Gryffindor traci dwadzieścia punków - syknął. Dziewczyna wzruszyła lekceważąco ramionami. - Granger!
- To było wredne! - zawołała z wyrzutem.
- Niby co?
- Specjalnie ugasił mi pan ogień, żeby nie musieć wstawiać mi najlepszej oceny.
- To nie moja wina, że nie potrafisz upilnować własnego kociołka - prychnął. Hermiona sięgnęła do koszyka, w którym leżały ocenione już fiolki i znalazła własną, podpisaną dużym, czarnym 'P'.
- Świetnie - syknęła, nieusatysfakcjonowana. - Czy pan w ogóle stawia 'W'?
- Raz dostałaś - przypomniał jej zjadliwym tonem.
- Tak, ale wielokrotnie...
- Granger! Nie będę z tobą omawiał mojego systemu oceniania.
- Przepraszam, ale ja po prostu zawsze daję z siebie wszystko, maksymalnie się staram i co z tego mam? P!
- To rzeczywiście powód do rozpaczy. Chyba nie wiesz co to znaczy mieć prawdziwe problemy, Granger - powiedział cicho. Hermiona zreflektowała się i zerknęła na niego.
- Wiem - szepnęła.
- Nie sądzę. Właśnie na tym to polega, masz się ciągle rozwijać a nie spoczywać na laurach. Teraz do rzeczy. - Przysunął sobie krzesło i usiadł na przeciwko Hermiony. Wziął głęboki oddech. - Posłuchaj mnie, to jest bardzo ważne, żebyś nauczyła się kontrolować swoje emocje i opanowała oklumencję.
- Tak, wiem i....
- Nie przerywaj mi. Nasz świat nie jest bezpieczny...
- Tak,wiem, Voldemort i te sprawy...
- Czarny Pan!
- No tak.
- Powiedziałem, że masz mi nie przerywać! - syknął. - W zamku też nie jest już bezpiecznie.
- Jak to?
- Uważaj na to, o czym rozmawiasz poza Wieżą Gryffindoru. Zaufaj mi, że...aaaahh...- przerwał i złapał się instynktownie za lewe przedramię. Hermiona zerwała się z krzesła i spojrzała na niego z troską. - Wracaj do siebie, Granger. Dokończymy jutro.
- Ale.. - podeszła do niego.
- Co?
- A jeżeli coś się panu stanie? - spytała drżącym głosem. Severus zamrugał kilkukrotnie ze dziwienia.
- Umiem o siebie zadbać - burknął.
- Ale...
Już jej nie słuchał. Wstał i szybkim krokiem wyszedł z gabinetu nie zamykając za sobą drzwi. Podał hasło ścianie, która następnie przepuściła go do Pokoju Wspólnego Ślizgonów. Piątoklasiści siedzieli pośrodku na czarnych sofach, pochłonięci rozmową. Głosy przycichły, kiedy dostrzegli swojego opiekuna domu.
- Malfoy, dyrektor chce z tobą rozmawiać - powiedział Snape, naprędce wymyślając to kłamstwo. Draco przygryzł usta, wstał posłusznie i poszedł za nauczycielem.