Hermiona opadła bezwładnie na krzesło i westchnęła ciężko. Poczuła się żałośnie. Prawdą było to, że zirytowała się kiedy Snape z premedytacją prawie całkiem zniweczył jej pracę nad eliksirem i była na niego wściekła. Teraz jednak cała złość minęła, zastąpiło ją przejmujące uczucie niepokoju. Musiał naprawdę się spieszyć skoro nie dopilnował, by opuściła jego gabinet. W zamyśleniu rozejrzała się wokół. Książki i słoje z przeróżnymi ingrediencjami zapełniały całą przestrzeń. Drzwi prowadzące do jego komnat były uchylone. Wiedziona ciekawością i pewna, że Mistrz Eliksirów prędko nie wróci wstała i powoli otworzyła je szerzej. W jego sypialni jak zwykle panował idealny porządek. Ponieważ znajdowała się w lochach, dziewczyna musiała zapalić lampy, żeby cokolwiek widzieć. Chociaż o tej porze gdyby były tam okna i tak nie dawały by wiele światła. Pomieszczenie było bardzo duże, wcześniej kiedy tam była nie zauważyła jak bardzo. Nie mogła dostrzec koloru ścian gdyż wszystkie zastawione były regałami uginającymi się pod ciężarem postawionych książek lub pudełek. Przeszła kilkanaście kroków by usiąść na dużym, miękkim łożu. Na jednej z szarych poduszek spał zwinięty w kłębek czarny kotek. Pogłaskała go delikatnie po puszystej sierści na co zareagował cichym mruczeniem. Jej uwagę przykuł duży, czarny notes leżący niewinnie na biurku. Zabrała go i zajęła miejsce na siwej sofie w głębi pokoju. Nie spodziewała się, że będzie to coś w rodzaju dziennika, nie wyobrażała sobie, by ktoś taki jak Snape pisał takowy. Książeczka okazała się kalendarzem. Nauczyciel zapisywał między innymi terminy i tematy sprawdzianów, które przewidywał dla klas. Zadowolona ze znaleziska przywołała zaklęciem czystą kartkę i zaczęła przepisywać te, które zaplanował dla piątoklasistów. Na przykład:
9 stycznia - GxS
10 stycznia - Granger - O
11 stycznia - 5- Eliksir Waldorfa 6- Właściwości lecznicze mgłoziela 3- pytanie
12 stycznia - 1- sprawdzian 3- Eliksir Evana 5- sprawdzian
Pomijając notatki dotyczące lekcji w kalendarzu było niewiele, a jeżeli były, to bardzo krótkie. Takie jak:
9 stycznia - LV
13 stycznia - Harry - O
16 stycznia - AD
28 stycznia - LV - Leeds (?)
2 lutego - AD - ZF
14 lutego - bez komentarza
17 lutego - ojciec - urodziny (59)
28 lutego - LV,LM, DM w sprawie H
1 kwietnia - Daniel - urodziny (1391)
31 lipca - Harry - urodziny (16)
Hermiona bez trudu domyśliła się, że skrót LV musi oznaczać Voldemorta, ZF Zakon Feniksa, AD dyrektora a O oklumencję. Nie miała jednak pojęcia co oznacza fragment 'LM,DM w sprawie H'. H? Hogwartu? Czyżby czarnoksiężnik już planował coś odnośnie szkoły? Skończywszy kopiować terminy zamknęła kalendarz i odłożyła go na miejsce, dokładnie tak jak leżał wcześniej. Zaintrygowana otwartą szufladą zajrzała do środka. Znalazła tam opasłe notatki Snape'a dotyczące jakiegoś eliksiru. Severus pisał o składnikach o których nigdy wcześniej nie słyszała nawet, że istnieją. Wyjęła też bardzo grubą książkę pod tytułem Nieistniejące antidota - czyli o niemożliwym słów kilka i otworzyła w miejscu, w którym nauczyciel umieścił zakładkę. Zmarszczyła brwi widząc podkreślone słowa: Cruciatus, nerwy, zanik. Zaznaczony był też tekst o tym, że nie ma antidotum na skutki Klątwy Tortur oraz, że wynalezienie takowej jest właściwie niemożliwe. Posmutniała. Musiał niesamowicie cierpieć skoro szukał pomocy. 'Nie ma rzeczy niemożliwych' pomyślała i postanowiła zrobić co tylko będzie w jej mocy, by dowiedzieć się o czymkolwiek co pomogłoby organizmowi poddawanemu torturom. Odłożyła książkę i wróciła do przeglądania notatek. Wkrótce poddała się ponieważ były dla niej całkowicie niejasne. Przypomniało jej to o książce którą zabrała Harry'emu. Z westchnieniem przechadzała się pokoju przyglądając się tytułom książek. Prawie wszystkie dotyczyły eliksirów lub czarnej magii, wiele z nich odnosiło się do historii magii i czarodziejów. Zdjęła z półki jedną z książek pozbawionych tytułu, która okazała się być albumem ze zdjęciami. Uśmiechnęła się lekko i zaczęła go przeglądać.Na zdjęciach z czasów jego dzieciństwa wyglądał na nieszczęśliwego i osamotnionego, wyraz smutku z wiekiem zmienił się w irytację co było doskonale widać na tych zdjęciach, na których był już dorosły. Wyjęła to, na którym jego mina nie była tak skwaszona jak zazwyczaj, schowała do kieszeni swetra i odłożyła album z powrotem na półkę. Usłyszawszy ciche miauczenie odwróciła się. Musiała przyznać, że chociaż ponury, to jednak styl Snape'a pełen był elegancji. Położyła się na bardzo długim i szerokim łożu i westchnęła gdy poczuła jego zapach, który sprawiał, że jej serce automatycznie przyspieszało. Im bardziej się do niego zbliżała, im więcej o nim wiedziała tym bardziej była nim zafascynowana i zakochana. A przecież wiedziała nadal tak niewiele... Jak wytrzymywał to całe szpiegowanie? O czym myślał kiedy był sam? Czy bardzo przeżywał fakt nieznajomości prawdy przez jego syna? Jak często grał na tym przepięknym czarnym pianinie stojącym w kącie pokoju? Doskonale potrafiła sobie wyobrazić jak siada przy klawiaturze i szczupłymi, białymi dłońmi gra jakąś piękną muzykę. Zanim wyszła przebiegła palcami po klawiszach. Była niewymownie wdzięczna rodzicom za to, że przez kilka lat opłacali jej prywatną naukę gry na fortepianie. Z zaciekawieniem sięgnęła po nuty i uśmiechnęła się widząc, że większość z nich to były utwory Haydna, Debussy'ego oraz Mozarta. Niepokój jednak jej nie opuszczał. Martwiła się kiedy i w jakim stanie Severus wróci. Zamknąwszy za sobą drzwi stwierdziła, że i tak nie będzie w stanie zasnąć. Poszła do swojego pokoju jedynie po to by schować zdjęcie, zabrać książkę, szalik, rękawiczki, czapkę oraz nałożyć na siebie ciepły płaszcz. Niezauważona przemknęła przez całe siedem pięter. Natknęła się na kogoś dopiero, gdy była już blisko wyjścia.
- Hermiono? Dokąd idziesz? - spytał podejrzliwie Daniel. Wydał jej się dziwnie przemęczony i jakby podłamany psychicznie. Wciąż jednak uśmiechał się wesoło.
- Ja...um...
- To chyba niezbyt odpowiednia pora na spacer przy świetle księżyca?
- Tak, to znaczy...nie, ja tylko...martwię się...
- Hm? - mruknął prosząc o jaśniejsze wytłumaczenie.
- Se...profesor Snape dostał wezwanie - powiedziała cicho.
Sauvage wciągnął gwałtownie powietrze.
- Kiedy? - zapytał nerwowym tonem.
- Ponad godzinę temu.
- Dobrze, wracaj do łóżka, pójdę po jakiś dzbanek z kawą i poczekam na niego - oświadczył spokojnie. Dziewczyna pokręciła głową.
- Jest pan zmęczony, ja poczekam. I tak nie byłabym w stanie zasnąć.
Pewność jej głosy mile zaskoczyła Daniela, spojrzał na nią zdziwiony.
- Hermiono...
- Ja chcę poczekać - rzekła z akcentem.
Przez dłuższa chwilę przyglądał się jej uważnie. Pomyślała, że z pewnością dzięki niesamowitej leglimencji zdążył już przejrzeć ją na wylot i odkryć wszystkie jej uczucia. Miała jedynie nadzieję, że nie będzie drążył tematu. W końcu przytaknął i uśmiechnął się lekko.
- Dobrze. Obudź mnie gdyby...no wiesz.
- Oczywiście.
Odwróciła się na pięcie i wyszła na błonia pozostawiając Daniela samego. Mroźne powietrze sprawiło, że zadrżała. Otuliła się szczelniej szalikiem i przystanęła na moment rozglądając się wokół. Błonia zamku przykryte były grubą warstwą białego puchu tworząc wspaniały krajobraz. Jedynymi źródłami światła były dwie staromodne lampy postawione tuż przy bramie wjazdowej. Jasno były również w chatce Hagrida, co musiało świadczyć o tym, że półolbrzym jeszcze nie spał. Poczuła lekkie wyrzuty sumienia, dawno już nie odwiedzali przyjaciela. Postanowiła, że w najbliższą sobotę przypomni o tym Harry'emu oraz Ronowi i we trójkę pójdą do niego. Pamiętała, że ten cały czas był na okresie warunkowym u Umbridge i zdecydowanie nie powinien być tak pozostawiany samemu sobie. Przez kilka minut przyglądała się Zakazanemu Lasowi, który w śnieżnej scenerii przypominał bardziej bajkowy las niż niebezpieczne miejsce pełne dzikich stworzeń. Dotarłszy pod bramę Hermiona otrzepała za śniegu duży kamień, na którym następnie usiadła. Była tak zaniepokojona, iż nie odczuwała przeraźliwie niskiej temperatury. Wyjęła z torebki książkę Snape'a o eliksirach i otworzyła ją na miejscu, w którym przerwała czytanie.
Tom Riddle siedział nieruchomo na czele długiego dębowego stołu w salonie Malfoy Manor obserwując pogrążonych w rozmowie między sobą Śmierciożerców. Pomieszczenie było ogromne, o bardzo wysokim, ozdabianym suficie. Podłogi pokrywał czarny marmur mieniący się lekko w poświacie ognia rozpalonego kominka. Na ciemnozielonych ścianach wisiały portrety oraz zdjęcia rodziny Malfoy'ów i Black'ów. Nas kominkiem powieszony był herb rodzinny wykonany ze złota. Wykończenia mebli i licznych, wąskich drewnianych kolumn zdobiły rzeźbione węże. Po jego lewej stronie Bellatrix tłumaczyła coś przyciszonym głosem swojej zdenerwowanej siostrze, odwróciła się na chwilę i rzuciła kochankowi tak intensywne spojrzenie jak tylko mogła, ale on dostrzegł w nim pewien niepokój, jakby za tymi wypełnionymi uwielbieniem ciemnymi tęczówkami kryła się niepewność i lęk. Złączył ze sobą na moment szczupłe dłonie i przymknął oczy. Wolałby być w tej chwili sam, chociaż osobiście wcześniej wszystkich ich wezwał. Teraz ich śmiech, a nawet sama obecność irytowały go. Prymitywne głosy mężczyzn i nielicznych kobiet rozprawiających nad tym ilu to mugoli należy jeszcze wybić obrażały jego poczucie estetyki. Nie to, żeby był przeciwny zabijaniu mugoli. On, Lord Voldemort? Nigdy. Drażniło go jedynie marnotrawstwo i bezcelowość takich działań. W jego opinii należało całą energię poświęcić misjom, które przyniosłyby im wymierne korzyści, a nie tylko kolejne rzesze bezużytecznych trupów. No, może nie aż tak bezużytecznych, w końcu zawsze mógł ich użyć jako inferiusów. To wszystko wydawało mu się teraz takie płytkie, pozbawione głębszego sensu i znaczenia, że nie podąża tą drogą, którą powinien, jeżeli pragnął osiągnąć jeszcze większą potęgę. Otworzył szeroko niebieskie oczy i ze zdegustowaniem zwrócił spojrzenie na swoich najwierniejszych popleczników. Czego pragnął? Tak w wielkim skrócie i uproszczeniu : nieśmiertelności i władzy. Nie tylko, ale tego nie był jeszcze świadomy. Dopiero od niedawna zdał sobie sprawę z faktu, iż gdy dojdzie do władzy, nie będzie mógł pozwalać Śmierciożercom zabijać i torturować kogo popadnie, to by wprowadzało zamęt i destabilizację, nie byłoby mu na rękę. Z zamyślenia wyrwał go odgłos cichych kroków, odwrócił się i od razu odczuł pewną ulgę widząc jedną z niewielu osób, która mogła się poszczycić inteligencją, której poziom znacznie przewyższał przecięty.
- Snape, zaczynałem się martwić, że coś cię zatrzymało - powiedział cicho. Na dźwięk jego dość niskiego i mocnego głosu wszyscy zebrani natychmiast umilkli, słyszalne były teraz jedynie przyspieszone bicia serca i oddechy tych bardziej poddenerwowanych. - Usiądź z nami. - Wskazał mu miejsce po swojej prawej stronie, które Severus zajął tuż po tym jak popchnął brutalnie Dracona w stronę jego rodziców. - Skoro jesteśmy już wszyscy tutaj...możemy zaczynać. Podziękowania za ugoszczenie nas w tym pięknym domu należą się gospodarzom - mówił z wyczuwalną ironią i kpiną w głosie, które nie uszły uwadze Malfoy'ów. - Lucjuszu...niczym nie poczęstujesz gości? - Wszystkie pary oczu skierowały się teraz na Lucjusza. Blondyn drgnął, jakby wyrwany z transu, rzucił żonie nerwowe spojrzenie i mamrocząc coś wyszedł z salonu. - Zebraliśmy się tutaj dziś wieczorem by wreszcie przedsięwziąć odpowiednie kroki. - Zrobił krótką pauzę. - Chcę, by część z was udała się za granicę, odszukać naszych dawnych sprzymierzeńców...Dołohow, Rosier, Razkolnikow...wybierzecie się do Rosji...wiem, że tam znajdziecie wielu gotowych do pomocy czarodziejów gotowych walczyć w imię naszej sprawy. - Wymienieni Śmierciożercy przytaknęli ochoczo.
Podczas gdy Voldemort wymieniał kolejnych wybranych do wyjazdów czarodziejów Severus przeklinał się w duchu za pośpiech. Zostawił Granger samą w swoim gabinecie. Merlin jeden wie co ona tam teraz robiła. Przekonał się już o jej niezdolności do trzymania się z dala od cudzej korespondencji, więc był lekko zaniepokojony co tym razem Gryfonka wyniucha. Na samą myśl, że dobrałaby się do jego prywatnych notatek odczuwał wściekłość.
- Harry Potter - te dwa słowa wypowiedziane przez Riddle'a zwróciły na niego w końcu uwagę Snape'a. - Potrzebuję przepowiedni...przepowiedni, w której zawarta jest ponoć informacja jakoby ten chłopak posiadał jakąś moc, przewyższającą moją. - Śmierciożercy ryknęli śmiechem, Tom jednak nadal był poważny. Uniósł dłoń, by ich uciszyć. - Jakkolwiek idiotyczne by się to nie wydawało, chcę poznać jej treść. Niestety, jedynie Potter może ją wziąć.
- Panie...- przerwał mu Lucjusz. - Wszyscy wiemy, że jesteś niezwyciężony, czy nie można by...- umilkł, kiedy Voldemort posłał mu karcące spojrzenie.
- Próbowaliśmy już... - wtrącił inny mężczyzna.
- Tym razem, będziemy mieć pewność, że chłopak się zjawi - oświadczył Tom. - Moje założenie...było nieprawidłowe. Ten chłopak nie jest jednak tak łatwowierny, jak myślałem...tym razem nie będziemy udawać, że kogoś porwaliśmy.
- Niech zgadnę, zrobimy to naprawdę? - rzucił wesoło Yeaxley. Kiedy Riddle skinął potwierdzająco znów rozległy się śmiechy.
- Kogo? - spytał cicho jeden ze Śmierciożerców.
- Jak się nazywa ta dziewczyna, Severusie? - zwrócił się do Snape'a Voldemort. Sev odchrząknął.
- Hermiona Granger - powiedział beznamiętnie. Draco wyprostował się i rzucił nauczycielowi zdziwione spojrzenie.
- A, właśnie...szlama, ale bliska Potterowi. Z pewnością będzie chciał się osobiście rzucić jej na ratunek.
- Jak to zrobimy?
- O, w tym pomoże nam mój młody przyjaciel...- stwierdził Tom wskazując dłonią na Dracona. - Ufam, że Draco...nie zawiedzie i wymyśli sposób, prawda? - Młody Malfoy był zbyt przerażony, by wydobyć z siebie głos, więc jedynie pokiwał energicznie głową. - A Severus dopilnuje by Potter dotarł na miejsce, prawda?
- Oczywiście - rzekł Snape myśląc jednocześnie, że nie ma najmniejszego zamiaru sprowadzać swojego syna wprost w ramiona czarnoksiężnika. Sam był ciekaw, jak się z tego tym razem wykaraska.
- Jak więc widzicie, plan nie ma szansy niepowodzenia - obwieścił tryumfalnym tonem upijając trochę alkoholu przyniesionego przez Lucjusza. Malfoy rozdał kieliszki i butelki pozostałym, a następnie wrócił na swoje miejsce. Czuł się upokorzony usługując innym w swoim własnym domu.
- Trochę to jednak musi zająć czasu? - odezwał się Scabior.
- Tak, ale nie spieszy się nam tak bardzo... - Tom wstał i podszedł do okna, Śmierciożercy korzystając z okazji zaczęli rozmawiać pomiędzy sobą. - Severusie? - zwrócił się do Snape'a. - Podejdź tu. - Nietoperz zrobił, co mu kazano i ze znudzoną miną zbliżył się do Voldemorta.
- Tak?
- Potrzebuje Sauvage'a - Tom mówił cicho, tak by nikt nie słyszał o czym rozmawiają. - Wiem, że uważa ciebie za równego sobie, ale ja potrzebuję jego wiedzy i umiejętności. Poza tym będziemy potrzebować eliksirów, sam nie dasz rady.
- Doskonale znasz jego stanowisko w tej całej sprawie...od lat niezmienne - przypomniał mu chłodno.
- Owszem, ale znam jeden jego słaby punkt i wiem jak przyprzeć go do muru - rzucił mu znaczące spojrzenie. - Ale to w ostateczności...chcę żebyś go przekonał.
- To niewykonalne - stwierdził ponuro. Domyślił się już czym Voldemort mógłby szantażować Daniela. A raczej kim.
- Nie ma rzeczy niewykonalnych, a sam dobrze wiem, że Danielowi bliżej do moich poglądów niż do Dumbledore'a. Sam przyznał, że mnie szanuje.
- To prawda, ale...
- Snape. To nie była prośba - syknął ostro. Severus wykrzywił usta w kpiącym uśmieszku i prychnął cicho.
- Rozumiem. Ale ty chyba nie do końca rozumiesz...panie. - Dodał pośpiesznie widząc surowy wzrok Riddle'a.
- Co insynuujesz?
- Uważasz, że Sauvage, zakładając, że zgodziłby się tobie pomóc, będzie posłusznie produkował ci eliksiry jak jakiś parobek?
- Oh, nie. Od tego mam ciebie. Potrzebuję jego pomocy, ale nie czuję się w obowiązku mówienia ci w jakim celu.
- Oczywiście - Przytaknął dla spokoju.
- Chcę byś również jako Mistrz Eliksirów zorientował się kto w środowisku Eliksirowarów stanąłby po naszej stronie - Tom kontynuował. Obejrzał się przez ramię i tak długo patrzył na Bellę, aż ta również na niego spojrzała.
- Tak jest.
- Co wiesz o tej Granger oprócz tego, że jest szlamą?
- Jest wyjątkowo bystrą czarownicą, najlepszą uczennicą na swoim roku. Poziomem wiedzy i inteligencji znacznie przewyższa rówieśników - powiedział pozbawionym emocji tonem.
- Ah, tak... - 'To zupełnie tak,jak ty' pomyślał Tom. - Skoro tak pojmanie jej nie będzie takie łatwe. Pomóż Draconowi, ma dopiero szesnaście lat, może być spanikowany, a nie chcę by poniósł porażkę.
- Wedle życzenia. Coś jeszcze?
- Do ciebie na razie to wszystko - powiedział. - Greyback, chcę byś ty i tobie podobni udali się na poszukiwanie wilkołaków chętnych do pomocy.
- Tak jest! - zawołał ochoczo Fenrir.
- Możesz odejść, Snape.
Severus skinął mu i szybkim krokiem opuścił pomieszczenie pozostawiając Dracona z jego rodzicami. Po usłyszeniu najnowszych pomysłów Czarnego Pana czuł się jakby utknął w ruchomych piaskach i z każdym ruchem zapadał się coraz głębiej. Jeżeli nie przekona Daniela, ale nie przekona na pewno, to będzie tak długo i intensywnie torturowany aż w końcu dojdzie do tego, że nie będzie w stanie się aportować i wykrwawi się na śmierć w jakimś lesie. Cudowna wizja przyszłości. Pchnął ze złością drzwi i wyszedł na zewnątrz. Nawet nie spoglądając na przepiękny ogród otaczający Dwór Malfoy'ów deportował się. Otworzywszy bramę wjazdową Hogwartu dostrzegł siedząca w pobliżu postać. Hermiona schowała szybko książkę do torby i pobiegła do niego.
- Jakie to szczęście, nic panu nie jest! - zawołała radośnie. Snape zamrugał kilkukrotnie, nieco zszokowany. Spodziewał się swojego przyjaciela, a nie uczennicy.
- Granger! Gryffindor traci dwadzieścia punktów! Co ty tutaj robisz?! - warknął nieprzyjaźnie, zatrzasnął bramę i ruszył w stronę zamku, Hermiona za nim.
- Ja...yyy...czekałam na pana...- wyjawiła cicho. Snape zatrzymał się nagle i odwrócił w jej stronę.
- Że co proszę?
- Czekałam na pana - powtórzyła. Przez chwilę mierzył ją zdziwionym spojrzeniem.
- Po co?
- Bałam się, że...coś się panu stanie, że będzie potrzebna pomoc... - Mówiła zasmuconym już głosem. Snape prychnął
- Twoja pomoc? Granger, jesteś naprawdę bezczelna, a gdyby zobaczył cię któryś nauczyciel?!
- Powiedziałabym, że...że...yy...
- No właśnie. Słowo daję, zachowujesz się jak Sauvage - syknął. - Właśnie, wiesz, gdzie jest ten idiota?
- Śpi.
- Pewnie sam jeszcze cię o to poprosił, co?
- Nie, ja sama chciałam...- powiedziała cicho.
- Nie masz co robić, Granger? - syknął przepuszczając ją przodem do wejścia do zamku. Otrzepała swój płaszcz ze śniegu i spojrzała na niego.
- Nie mogłabym zasnąć.
- Granger, nie obchodzą mnie twoje problemy z bezsennością, jak potrzebujesz eliksiru na sen to idź do Skrzydła Szpitalnego, ja nie mam czasu na takie bzdury - burknął. Hermiona westchnęła. - No, na co czekasz? Do dormitorium zanim odejmę ci więcej punktów za włóczenie się po nocy.
- Wedle życzenia szanownego pana - mruknęła kwaśno i pobiegła schodami w kierunku Wieży Gryffindoru.
Severus nie zwracał już na nią uwagi. Zszedł pośpiesznie do lochów. Otworzył gwałtownie drzwi do swoich komnat jakby spodziewał się znaleźć tam jakąś przykrą niespodziankę. Wszystko jednak wyglądało dokładnie tak samo jak wcześniej, a kot dalej spał spokojnie na poduszce. A więc tutaj nie myszkowała. Westchnął rozpinając swoją szatę. Oczywiście, że myszkowała, ale jest na tyle inteligentna by zatrzeć za sobą ślady. Senny i zdecydowanie zbyt wymęczony, by dalej zastanawiać się nad swoim aktualnym położeniem położył się do łóżka. Po kilku minutach odpłynął w piękną krainę snów.
- Jestem naprawdę...cóż, za chwilę zobaczy pani, że sytuacja staje się coraz bardziej rozpaczliwa - mówił ordynator Panser prowadząc Alayę korytarzem Ośrodka Magomedycyny Peana w Paryżu.
Był to ogromny budynek wyłożony białym marmurem. Ściany wewnątrz pomalowane były na jasnozielony kolor przyjemny dla oczu. Minęli wypełniony ludźmi hol główny skręcając na oddział psychiatrii. Mężczyzna zatrzymał się i rzucił jej ponure spojrzenie wskazując na długi na kilkaset metrów korytarz. Miejsce to podzielone było na izolatki. W drzwiach do każdej znajdowało się jakby okienko z szybą wykonaną z luster fenickich umożliwiającą magomedykom obserwację pacjentów podczas gdy ci widzieli jedynie własne odbicia.
- Nie mogę się doczekać, przyznam, że pańska opowieść zaintrygowała mnie i...
- Może chce pani najpierw zadomowić się w sowim gabinecie?
- Oh, nie...chętnie od razu...
- Zapraszam - przerwał jej.
Otworzył drzwi do jednej z izolatek i wpuścił ją do środka. W jasno oświetlonym, małym pokoiku na niewielkim łóżku siedział spokojnie drobny chłopiec. Alaya spojrzała pytająco na ordynatora.
- Ośmioletni Felix Sanders...z czarodziejskiej rodziny...tydzień temu w nocy zamordował własnych rodziców kuchennym nożem...nie odezwał się do nas ani słowem...może pani coś powie... - szepnął.
- Mogłabym zostać z nim sama? - spytała. Starzec przytaknął i wyszedł. Drzwi nie miały klamki i były tak zaczarowane, by można je było otworzyć jedynie od zewnątrz. Alaya przykucnęła przy ciemnowłosym chłopcu i uśmiechnęła się przyjaźnie. - Cześć, Felix. - Chłopiec uniósł głowę i spojrzał na nią oczami pozbawionymi wyrazu.
- Cześć - powiedział delikatnym dziecięcym głosikiem.
- Jak się czujesz?
- Kreatywnie.
- Chciałbyś coś namalować?
- A dasz mi kredki?
- Być może.
- Chciałbym byś tutaj była kiedy będę malował - oświadczył przyglądając się jej.
- Dlaczego? - zapytała spokojnie.
- Mógłbym pokazać ci magiczną sztuczkę.
- Rodzice cię jej nauczyli?
- Nie.
- Kto w takim razie?
- Sam ją wymyśliłem.
- Jesteś bardzo pomysłowy...pamiętasz co się stało twoim rodzicom?
- Pomogłem im.
- Oni nie żyją, Felixie - powiedziała uważnie obserwując jego reakcje. Wydawał jej się niesamowicie spokojny, świadomy tego co zrobił, ale niewzruszony.
- Teraz są szczęśliwi.
- Dlaczego tak uważasz?
- Kłócili się, byli smutni. Sprawiłem, że ich cierpienie się skończyło - rzekł uśmiechając się szeroko. Alaya westchnęła.
- Rozumiem...a powiesz mi na czym polega ta sztuczka?
- Znikający ołówek.
- Aż tak umiesz panować już nad swoimi zdolnościami magicznymi?
- Do tego nie używa się naszej magii.
- Ah, tak? Więc jak byś to zrobił?
- Wbiłbym go z całej siły w twoją szyję i obserwował jak wykrwawiasz się na śmierć - oświadczył pogodnie. Alaya nie dała zupełnie po sobie postać jak to nią wstrząsnęło. Dała znak ordynatorowi, by otworzył drzwi. Wstała i podeszła do wyjścia. - Idziesz już?
- Tak, nie mam dzisiaj czasu na niemagiczne sztuczki - odparła łagodnym tonem. Chłopiec westchnął.
- Pokażę ci ją kiedy indziej dobrze? Spodoba ci się.
- Nie wątpię - rzuciła na odchodnym. Kiedy drzwi zamknęły się na nią wzięła głęboki oddech.
- Niesamowite, wcześniej nie powiedział ani słowa.
- Szkoda, że tak nie zostało - mruknęła.
- Szok?
- Nie co dzień ośmiolatki grożą mi śmiercią - powiedziała z lekkim uśmiechem. - Czy wcześniej...?
- Oh, nie. Sanders był jednym z naszych uzdrowicieli, a jego syn całkowicie normalnym chłopcem...proszę za mną, musi pani coś zobaczyć...
Poprowadził ją na ostatnie piętro budynku, gdzie znajdowały się laboratorium. Ogromne pomieszczenie o powierzchni kilkuset metrów kwadratowych, podzielone na mniejsze lub większe przeszklone boksy. Pomyślała gorzko, że Daniel z pewnością byłby pod wrażeniem wyposażenia. Panser wyjął ze schowka jedną z fiolek podpisaną nazwiskiem chłopca. W środku znajdowała się jego krew.
- Pobraliśmy ja do badań...proszę się przyjrzeć... - Stuknął różdżką wypowiadając zaklęcie, które sprawiało, że dany przedmiot widać było jakby w wielokrotnym powiększeniu. Alaya wzięła ostrożnie fiolkę do ręki.
- Ale...to na pewno jego krew? - spytała.
- Absolutnie.
- To niemożliwe...dałabym głowę, że nie jest ludzka...
- A jednak...zbadaliśmy jego genotyp...nie ma absolutnie żadnych anomalii. Najpierw podejrzewaliśmy, że może został ukąszony przez wilkołaka, ale w genotypie nie ma typowych dla wilkołactwa zmian.
- To brzmi jak jakaś abstrakcja...przecież...próbowaliście ponownie pobrać?
- Tak, kilkukrotnie. Za każdym razem ten sam wynik - powiedział zwieszając głowę.
- Przypomina trochę krew zwierzęcą, ale...jakby po jakiejś mutacji...- mruknęła krzywiąc się
- Prawda? Jakby ktoś znalazł całkiem nowy gatunek zwierzęcia...
- Następnie go zmutował i całą jego krew przetoczył temu chłopcu, a przecież to śmieszne...zupełnie nierealne...organizm nie przetrwałby czegoś takiego...w ogóle, o czym my mówimy?
- Rozumie pani teraz moje zaniepokojenie? To nie jest pojedynczy przypadek. - Alaya wytrzeszczyła oczy ze dziwienia. Mężczyzna zdjął z półki opasły segregator. - To dokumentacja tylko z ostatniego miesiąca. Przy każdym przypadku jest próbka krwi, może pani coś z tego zrozumie... - rzekł podając go jej. Brunetka odłożyła fiolkę z krwią na miejsce.
- Przy każdym przypadku, ile ich jest?
- Na razie około trzydziestu. Kilkoro dzieci, kilka nastolatków i dorośli. Wszyscy wcześniej zupełnie normalni...to wygląda jakby...jakby coś zawładnęło ich umysłami powodując szaleństwo i dziwne zmiany w osoczu...
- Zrobiliście prześwietlenia mózgów? - spytała przeglądając dokumenty.
- Jeszcze nie...
- Trzeba będzie...ale najpierw chcę się z tym zapoznać i z każdym z nich porozmawiać - powiedziała poważnym tonem kierując się do wyjścia.
- Z każdym z nich? - powtórzył.
- A nie powinnam pana zdaniem? - spytała z irytacją w głosie. Mężczyzna pokręcił głową, chwilę wahał się zanim się odezwał.
- Proszę mnie źle nie zrozumieć, ale...niewiele się pani od nich dowie.
- Nie liczę na to, że czegoś się dowiem. Chcę ich zbadać. Na tym polega nasza praca...
- Tak, ale...
- Panie Panser, może i przez ostatnie lata pracowałam z kandydatami na aurorów i pospolitymi łamaczami prawa, ale o wiele więcej czasu poświęciłam wcześniej pracując w szpitalach. Doskonale wiem jak należy postępować z osobami chorymi psychicznie - oświadczyła nieco zagniewana.
- Właśnie dlatego się do pani zwróciłem, po prostu...
- Tak?
- To może być niebezpieczne - stwierdził ostro i spojrzał na nią z niepokojem.
- Nie boję się - oświadczyła hardo.
- Chyba nie do końca zdaje sobie pani sprawę z zagrożenia...ja też byłem optymistycznie nastawiony kiedy pojawił się pierwszy taki przypadek, ale teraz... Są zamknięci w pokojach bez klamek, gdzie mają jedynie łóżko i dostają posiłki przez otwory w drzwiach...a mimo to jednemu z nich udało się już zamordować magomedyka...
- Jak mogło do tego dojść?
- Drzwi nie chciały się otworzyć...jakby jakieś zaklęcie je blokowało, a tamten...w tym czasie...rozszarpywał go...ciało jednego z naszych najlepszych psychiatrów zostało całkowicie rozszarpane...jakby użyto do tego...ostrych pazurów? A zaręczam, że ten pacjent ma całkowicie normalne dłonie. Proszę nie lekceważyć zagrożenia. Ja już się boję, wszyscy się boimy.
- Z tym pacjentem chcę się spotkać jako pierwszym - powiedziała z uśmiechem i wyszła z laboratorium.
Zeszła szerokimi, białymi schodami na dół. Cisza panująca na tym oddziale były dziwnie przytłaczająca. Mówiła prawdę, kiedy powiedziała, że się nie boi. Była zdecydowanie bardziej zaciekawiona niż przerażona.Wchodząc do gabinetu odwiesiła kitel na stojak i odwróciła się. Prychnęła i pokręciła głową.
- Dent? Zaczynasz mnie już nudzić - rzekła z kpiącym uśmieszkiem. Blondyn siedzący za jej biurkiem uśmiechnął się uroczo.
- No wiem...ale nie boisz się, podoba mi się to.
- Wyjdź! - krzyknęła wskazując drzwi.
- Za moment.
- Chociaż wiesz co? Powinniśmy cię tu zamknąć - stwierdziła zimno. Mark zaśmiał się krótko. Obracał się dla zabawy na obrotowym fotelu.
- Mógłbym być twoim pacjentem...
- Oj,nie. Nie podjęłabym się leczenia ciebie - warknęła cofając się o krok.
- Przecież lubisz wyzwania.
- Tak,ale ty nie jesteś wyzwaniem tylko nieuleczalnym przypadkiem.
- No tak - westchnął. - Dostałaś liścik?
- Owszem, możesz mi wyjaśnić o co ci na Merlina chodzi?! - krzyknęła tracąc cierpliwość.
- Spytaj Daniela - powiedział wesoło.
Alaya ukryła twarz w dłoniach, a kiedy ponowie ją uniosła jego już tam nie było. Wzięła głęboki oddech i usiadła przy biurku. Nie miała najmniejszej ochoty zastanawiać się po co Dent się pojawił i skąd wiedział, że tu pracuje. Wyjątkowo tym razem spokojny. Uśmiechnęła się pod nosem. Otworzyła segregator i zabrała się za czytanie dokumentacji. Dowiedziała się, że czarodziej, o którym wspomniał ordynator trafił do Ośrodka dwa tygodnie wcześniej za zabójstwo. Z ekspertyzy wynikało, iż najpierw udusił swoją żonę obwiązując jej szyję mugolską żyłka wędkarską a następnie, kiedy już kobieta nie żyła potraktował jej twarz mugolskim papierem ściernym. Skrzywiła się z obrzydzenia na widok dołączonych zdjęć. Nie rozumiała dlaczego, skoro chciał ja zabić nie użył po prostu Morderczego Zaklęcia, dlaczego nie zdał jej bólu czarami? Poza zamordowaniem lekarza zachowywał się względnie normalnie. Dziwiła się czytając notatkę, że ani razu odkąd tam przebywał nie zjadł posiłku. Wstała na moment, odsunęła jasnozielone zasłony i otworzyła na oścież okna. Miała stamtąd widok na wieżę Eiffla, symbol Paryża. Zdecydowanie czuła się już w domu. Zadrżała lekko od przedostającego się do środka styczniowego, mroźnego powietrza. Lubiła zimno. To przypomniało jej o tym, że i Daniel kochał tę porę roku. Wiedziała, że przebywa aktualnie w Anglii, ale czuła się jakby miała go za moment zobaczyć wyłaniającego się zza roku, spokojnie pokonującego brukowane uliczki. Z zamyślenia wyrwało ją ciche pukanie do drzwi.
- Jak tu chłodno...zapomniałem wspomnieć pani o tym...- powiedział Panser wchodząc do środka i podając jej butelkę z białawym eliksirem.
- Cóż to?
- Znaleźliśmy przy jednym z pacjentów kiedy go tutaj przywieźli - odparł. Alaya odkorkowała butelkę i powąchała substancję.
- Pachnie migdałami...zbadaliście?
- Tak, badania nic nie wykazały...jakby to była najzwyklejsza woda.
- Podaliście myszom?
- Tak i nic im się nie stało, to zachęciło jednego z moich asystentów do spróbowania...niedoświadczony chłopak, nieostrożny...
- Domyślam się, że jemu coś się stało?
- Owszem, padł martwy na posadzkę. Jego mózg wyparował, zniknął - powiedział cicho gładząc się nerwowo po krótkiej brodzie. Alaya spojrzała na niego zszokowana.
- Tak po prostu? To...
-...zatrważające, prawda? Jakby go nie było. Próbowaliśmy wszelkich sposobów, ale nadal nie mamy pojęcia co to za wywar, jaki jest jego skład...przydałby się jakiś spec od alchemii...
- Cóż, ja nie mam aż takich kompetencji w tym zakresie...ale dziękuję, że mi pan o tym powiedział.
- Widzi teraz pani jak rozpaczliwa jest sytuacja...prognozy nie są najlepsze...wygląda na to, że takich osób będzie tutaj przybywać coraz więcej.
- Proszę mi powiedzieć...ten pacjent który zabił magomedyka...
- Anthony Larmepeau, tak?
- W dokumentacji jest zapis, że nic nie zjadł i nie wypił...jakim sposobem żyje? - spytała. Starzec rozłożył bezradnie ręce.
- Cóż mogę powiedzieć? To zagadka.
- Powinien już nie żyć.
- Jak mówiłem, stan rzeczy jest...straszny.
- Czy gazety o tym pisały? W końcu byłby to bardzo poczytny temat.
- Władze zablokowały publikacje, boją się, że może dość do paniki.
- No tak...rozumiem. Nie mogą jednak trzymać tego przed opinią publiczną bez końca.
- Zapewne ta sprawa w końcu wypłynie... Będę w swoim gabinecie gdyby pani czegoś potrzebowała.
Skinęła i poczekała aż wyjdzie, dopiero wtedy zasiadła ponownie przy biurku wracając do czytania dokumentów. Kobieta, która zagryzła na śmierć własne dziecko, nastolatek pobił ojca mugolską pompką rowerową a następnie wydrapał mu oczy. Dziewczyna potraktowała nożem swojego chłopaka w trakcie upojnej nocy. Wszyscy pacjenci byli czarodziejami i wszyscy zabili w mugolski, dziwny sposób. Zamknęła z westchnieniem segregator i przywołała zaklęciem kubek z gorącą herbatą. Przynajmniej nie będzie mogła już narzekać na nudę.
- No dobrze, wypij to - powiedziała pani Pomfrey wciskając Harry'emu w dłoń kubek z jakimś zielonkawym eliksirem we wtorkowe popołudnie. Chłopak spodziewał się, że napój będzie mieć okropny smak, ale ku jego zdziwieniu okazał się on jednak miętowy. - Wyprostuj się. - Zrobił, co mu kazała i zamknął oczy.
Dzień był wyjątkowo słoneczny i ciepły jak na tę porę roku. Potter niecierpliwił się, chciał już opuścić Skrzydło Szpitalne i dołączyć do innych Gryfonów, móc znowu porozmawiać normalnie z przyjaciółmi. Pielęgniarka zbliżyła różdżkę do jego twarzy.
- W porządku, to zaboli. Episkey!
- Auaa! - krzyknął.
- Ostrzegałam - wzruszyła ramionami. - Moim zdaniem jest całkiem przyzwoicie, jeżeli czujesz się na siłach możesz wrócić na lekcje.
- Świetnie - rzekł radośnie. Sięgnął po okulary i pierwszy raz od kilku dni zobaczył wszystko wokół siebie wyraźnie. Odetchnął z ulgą. Wziął swoje ubranie i schował się za parawanem, by móc się swobodnie przebrać.
- Zgłoś się do profesora Snape'a po eliksiry witaminowe, powinieneś je pić jeszcze przez tydzień.
- Dobrze - odparł zbierając wszystkie swoje rzeczy do torby.
- Jeżeli się pośpieszysz to zdążysz na ostatnią lekcję.
- Zamierzam! - zawołał wybiegając ze Skrzydła. Cóż za ulga.
W lochach panowała o wiele mniej radosna atmosfera. Hermiona i Ron siedzieli obok siebie. Weasley kręcił głową ze zrezygnowaniem. Przyjaciółka podczas śniadania zdążyła ostrzec go, że Snape może planować sprawdzian, ale zignorował to. A teraz Nietoperz przechadzał się pomiędzy ławkami każdemu z uczniów wręczając karteczkę z nazwą eliksiru jaki miał zostać uwarzony. Stał własnie przy drzwiach, kiedy te nagle się otworzyły.
- Przepraszam za spóźnienie, ale dopiero wypuszczono mnie ze...- zawołał Harry wpadając wprost na nauczyciela.
- Potter! Uważaj jak chodzisz! Gryffindor traci dziesięć punktów - warknął Snape i wręczył mu kartkę.
- Dziękuję, przepraszam - powiedział Harry i zajął miejsce obok Hermiony - Co mamy zrobić? - spytał ją szeptem.
- Eliksir, którego nazwę masz podaną - wyjaśniła przyciszonym głosem. Snape własnie stanął przed nimi i podał jedne z ostatnich. - Tak poza tym, wyglądasz już lepiej? Jak się czujesz?
- Całkiem dobrze, ja to mam wyczucie...jak już zdrowieje to w samą porę na sprawdzian - powiedział. Zachichotała.
- Dobrze cię wiedzieć, Harry. Chociaż jeden pozytyw tego dnia. Ktoś z was wie co to u diabła jest Eliksir Wiggenowy? - odezwał się Ron. Hermiona właśnie chciała mu odpowiedzieć, kiedy przemówił Severus.
- Dziesięć punktów od Gryffindoru, Weasley - syknął. - Żadnych rozmów!
Snape posłał im złośliwy uśmieszek i usiadł przy biurku. Harry zerknął na swoją kartkę. Eliksir Euforii. Spojrzał na Nietoperza, który akurat też na niego patrzył i uśmiechnął się lekko. Pod koniec lekcji postawił na biurku nauczyciela butelkę z kanarkowożółtym eliksirem pewien, że zasłużył najlepszą ocenę. Snape rzucił okiem na eliksir i prychnął cicho, najwyraźniej usatysfakcjonowany.
- Skoro jesteś już na nogach, Potter, to przyjdź o dziewiątej.
- Tak jest!
- Jak mi poszło Hermiono? - spytał Ronald kiedy szli korytarzem kierując się w stronę Wielkiej Sali.
- A jak myślisz? Gratuluję kolejnego T - stwierdziła.
- Wredny nietoperz.
- Wcale nie jest wredny...- zaczął Harry.
- ...chociaż nietoperz - dokończyła Hermiona. Zaśmiali się. - Za niewiele ponad tydzień będziemy pisać próbne SUMy, nic dziwnego, że nas ciągle sprawdza.
- A to, że się nie uczysz to już nie jego wina.
- Zmówiliście się, czy co? - burknął Ron siadając przy stole Gryfonów i nakładając sobie pieczonych ziemniaków.
- Nie, po prostu nie masz racji. Uparłeś się, żeby go nienawidzić.
- To ty się uparłaś, żeby go bronić!
- Nie bronię go!
- Mówię wam, jeszcze nam pokaże jaki jest naprawdę, a wtedy zobaczycie.
- Co zobaczymy? - spytała udając zaciekawienie.
- Że tylko udaje! Kto raz został Śmierciożercą nigdy nim być nie przestaje!
- To już się robi nudne, Ron - stwierdził Harry.
- Właśnie, może chcesz dostać od nas tanio Miętówkę Relaksującą? - zapytał Fred, kiedy z Georgem zajęli miejsca naprzeciwko nim.
- Dlaczego tanio?
- Bo na razie tak cię relaksuje, że zasypiasz. Nadal nad tym pracujemy - odparł George.
- A to nie, dzięki - odparł Ron pochłaniając pieczeń. Hermiona westchnęła i sięgnęła po pudding.
- Ale serio mógłbyś sobie wziąć na wstrzymanie, Snape wiele robi dla Zakonu - powiedział poważnym tonem Fred.
- To tylko gra! Przekonacie się jeszcze i wtedy powiem 'A nie mówiłem?'.
- Nigdy do tego nie dojdzie - zawołała Hermiona.
- A ty co taka pewna jesteś?
- Po prostu wiem, że...wiem i tyle.
- To rzeczywiście wiele wyjaśnia.
- Zająłbyś się lepiej czymś pożytecznym! - krzyknęła. Nalała sobie soku wiśniowego i wypiła zawartość szklanki za jednym łykiem.
- O właśnie, skoro mowa o pożytecznych zajęciach, Hermiono mogłabyś poprawić datę na monetach? Chciałbym jutro wieczorem zorganizować spotkanie Gwardii - odezwał się Harry sięgając po grzanki.
- Oczywiście. A, zapomniałabym, Harry napisałam do Rity...myślę, że udzielisz jej wywiadu kiedy będzie następne wyjście do Hogsmeade.
- To świetnie, muszę powiedzieć Lunie - odpowiedział wesoło.
- Na pewno się ucieszy - burknął Weasley.
- Wiesz co? Powinienem dać ci trochę mojej Euforii, czemu masz taki humor?
- Mam swoje powody.
- Jesteś beznadziejny, a już rozważaliśmy publiczne przyznanie, że jesteś naszym bratem - rzekł George i razem z Fredem odeszli od stołu.
- Świetnie, teraz i bracia mnie nienawidzą.
- Nie użalaj się tak, przecież to nieprawda - Hermiona poklepała go lekko po plecach. - Zrozum, że gdy jesteś taki burkliwy to nie ma się w ogóle ochoty z tobą rozmawiać.
- No już...to przez ten sprawdzian...
- No jasne - mruknęła Hermiona zerkając wymownie w sufit.
Tymczasem, do gmachu angielskiego Ministerstwa Magii weszła wysoka elegancka postać. Po okazaniu specjalnej legitymacji mężczyzna przeszedł spokojnie przez kontrolę bez okazywania różdżki. Zdjął ciemny, wełniany płaszcz i położył go sobie na przedramię. Użył windy by dostać się na odpowiednia piętro. Następnie przechodząc długim, wyłożonym ciemnymi kafelkami korytarzem zatrzymał się przy drzwiach na których wisząca plakietka głosiła : Szef Biura Aurorów. Poprawił czarną muchę i otrzepał garnitur. Zapukał do drzwi i wszedł do środka słysząc zaproszenie. Odłożył płaszcz na stojak i uśmiechnął się czarująco do Bruce'a Browna, Szafa Biura Aurorów. Ten wskazał mu krzesło przed swoim biurkiem.
- Muszę przyznać, że pańskie doświadczenie i referencje są naprawdę...imponujące - powiedział Brown wskazując na dokumenty, o których nie wiedział, że były sfałszowane. - Czuję się zaszczycony, że zechciał pan u nas pracować.
- Cóż...cieszę się, że zrobiłem dobre wrażenie - oznajmił zdawkowym tonem.
- Witam w załodze aurorów, panie Dent - Brown z szerokim uśmiechem uścisnął mu dłoń.