11.11.2012

25.
Weakhearted




Hermiona siedziała na jednym z foteli w kącie Pokoju Wspólnego tuż przy oknie. Krzywołap leżał zwinięty w kulkę na jej kolanach mrucząc, wyraźnie zadowolony z głaskania i poświęcanej mu uwagi. Na zewnątrz wciąż trwała burza, której odgłosów nie było słychać przez głośne wiwaty Gryfonów zachwyconych pokazami Freda i George'a. Jeden z nich właśnie demonstrował jak działają wynalezione przez nich cukierki pozwalające naśladować odgłosy konkretnego zwierzęcia. Następnym punktem programu były Bezgłowe Kapelusze, na których czar niewidzialności utrzymywał się do kilku godzin. Ron obserwował braci z niemym zachwytem. Zazdrościł bliźniakom przede wszystkim umiejętności, zdolności i zaradności, dzięki którym chłopcy zarabiali sporo galeonów, ale również tego, że byli przez wszystkich lubiani. Dziewczyna zdawała się w ogóle nie dostrzegać zamieszania panującego w niedzielny wieczór. Było już bardzo późno i wkrótce Gryfoni powinni rozchodzić się do swoich pokoi, aby wyspać się przed nadchodzącym poniedziałkiem. Ona jednak nie czuła się senna. Gładząc puchatą sierść kota myślami była daleko. Myślała, że to pewnie kwestia czasu kiedy Snape odczyta z jej wspomnień jak bardzo stał się dla niej ważny... Bała się chwili kiedy miało to nadejść. Tak bardzo potrzebowała rozmowy z kimś komu mogłaby zaufać...owszem, mogła napisać ponownie do rodziców, ale to nie było to samo...poza tym podejrzewała, że korespondencja uczniów była sprawdzana. Jeszcze nigdy wcześniej nie czuła się tak samotna.
Daniel owinął się szczelniej kocem i przymknął oczy. Mimo, iż kominek dawał ciepło, on czuł się jakby zamarzał. Severus powoli pił wino nie odrywając wzroku od przyjaciela.
- Dlaczego...co cię tak wytrąciło z równowagi dzisiaj? - spytał w końcu.
- Bo...ja...widzisz, coś do mnie dotarło...gdy...- jego głos drżał tak, że ledwo był w stanie mówić - ...kiedy...ostatni raz wyjeżdżałem...ona...miałem wrażenie jakby chciała mi coś powiedzieć, ale ja oczywiście nawet nie pomyślałem o tym, że powinienem zostać...wysłuchać...zająć się nami a nie...z resztą...gdy wróciłem ona była inna...jakby zupełnie inna osoba...nie chciała w ogóle bym ją dotykał, bym się do niej odzywał...to nie było do niej w ogóle podobne...
- Może w końcu miała dość, że ciągle ją zostawiasz bez wyjaśnienia?
- Nie...nie...była zbyt wspaniałą osobą, by się tak zachowywać...ja...o, Merlinie, co ja zrobiłem...- jęknął. Wstał, chwiejącym krokiem podszedł do ściany i osunął się po niej na podłogę. Płakał.
- Co? Wyduś to z siebie! - Severus kucnął przy nim.
- Ja...gdy wtedy wyjechałem...po drodze spotkałem Denta...
- I?
- ...właściwie nie zwróciłem na niego wielkiej uwagi...był już wtedy usunięty ze stowarzyszenia, ale dzisiaj... wysłał mi wiadomość, w której powtórzył słowa, które mi wtedy powiedział...co za idiota ze mnie, że nie dostrzegłem...nie przejąłem się...a teraz...- ukrył twarz w dłoniach.
- Daniel...co takiego?
- Spytał mnie wtedy...Czy nie uważasz, że nie powinieneś pozostawiać swoich kosztowności bez opieki?  Odparłem, że nie mają dla mnie wartości i że jeżeli się nie oddali to sam go uciszę, ale...powiedział : W takim razie nie będziesz po niej płakał. Od razu odjechał, a ja...w ogóle nie zrozumiałem co miał na myśli. Co za idiota ze mnie!
- Od zawsze tak twierdziłem, ale nadal nie...
Daniel przerwał mu, wstał by podnieść z szafki niewielkiej wielkości kartkę i podał ją Severusowi.


Jak idą poszukiwania? 
Czy naprawdę nie uważasz,
 że nie powinieneś był pozostawiać swojej perełki bez opieki?
O raz za dużo.
Jednak miała dla ciebie jakąś wartość
skoro płakałeś.
Według mnie kto szuka, ten błądzi i nie zawsze znajduje. 
Będzie zabawniej, gdy dam ci małą wskazówkę. 
Czego najbardziej byś pragnął, gdybyś nie uważał, że to niemożliwe? 
Właśnie.
Masz pół roku. Do końca czerwca.
Jeżeli nie znajdziesz, stracisz ponownie.
Do zobaczenia.
M.D.


A pomyślałeś o tym, że on specjalnie pisze do ciebie jakieś bzdury, żeby doprowadzić cię do takiego stanu? - spytał Severus odkładając kartkę i zerkając w stronę Daniela, który ułożył się z powrotem na sofie wtulając twarz w poduszkę.
- Jaką mogę mieć pewność?
- Nie wiem...w ogóle...o co w tym chodzi? Czego masz szukać?
- Gdybym tylko wiedział...
- Czego najbardziej byś pragnął, gdybyś nie uważał, że to nie możliwe? - zapytał, powtarzając pytanie z wiadomości. Daniel wyprostował i przetarł oczy.
- Chciałbym wiedzieć.
- A kto ma wiedzieć, jak nie ty, czego pragniesz? - syknął Severus z nutą zniecierpliwienia.
- Mówi ten, przed którym  milczy zwierciadło Ain Eingarp...ojej...ojej...ojojoj.... - Sauvage wstał i zaczął przechadzać się w kółko przed kominkiem.
- Hmm?
- Zabij mnie, nic już nie rozumiem...przecież...nie,nie,nie...nie mogę tak myśleć bo do końca zwariuję...
- Uspokój się...miotanie się nic ci teraz nie da...- Severus wstał i pchnął przyjaciela z powrotem na sofę. Nalał im jeszcze wina i wepchnął mu kieliszek do ręki.
- Jak mam się uspokoić? Przecież...nie...no po prostu nie...to nie może...
- Mów dalej...co było wtedy...?
- Ja...kiedy jechałem do Paryża...zatrzymałem się na noc u jednego z zaprzyjaźnionych milite...wtedy jednak...coś mnie tknęło i obudziłem się w środku nocy...znalazłem swojego kolegę na dole domu...był martwy...to było przerażające...jego ciało było jakby otwarte...głowa odcięta...
- Dent? Był tam?
- Nie wiem. - stwierdził gorzko.
- A jednak...
- Yhym...dalej wiesz, że właściwie przez wiele lat nie wychodziłem z domu...potem...chyba musiałem to wszystko jakoś odreagować...
- Ciekawe jak...- mruknął Severus.
Walcząc - odparł cicho Daniel.
- Z wiatrakami?
- Bardzo śmieszne...wcale nie...wtedy te wszystkie spory pomiędzy czarodziejami wyglądały inaczej niż teraz..nie było żadnych podchodów...gierek...czysta przemoc....magia też nie była tak zaawansowana...były problemy z tym, żeby kogoś zaatakowanego uzdrowić...ale ja wolałem działać w armiach mugolskich...było ciekawiej...
- Miałeś zbroję? - Wizja przyjaciela w kolczudze, z tarczą i mieczem była dla Severusa komiczna. Zerknął na Daniela, który uśmiechał się lekko.
- Nadal gdzieś ją mam w domu...- oznajmił.
- Lepiej?
- Odrobinę.
- Chyba wiesz już, o czym mowa jest w tej wiadomości? - spytał Severus po dłuższej chwili ciszy. Daniel uniósł głowę i spojrzał na niego.
- Nie. Nie mogę tak myśleć...
- A widzisz jakieś inne wytłumaczenie?
- To przecież bez sensu!
- A co miałoby mieć go więcej?
- Nic nie rozumiem...Sev, co ja mam zrobić? - Mimo, że uspokoił się trochę, nadal był roztrzęsiony.
- Połóż się...zaśnij, później postaramy się to jakoś rozwikłać...na spokojnie...
Snape poczekał, aż przyjaciel zaśnie i dopiero potem zabrał książkę i wyszedł po cichu. Sam też miał wrażenie, że rozumie coraz mniej. Jakby nie miał już wystarczająco dużo na głowie. Harry, Czarny Pan, Harry, Dumbledore, Harry, lekcje, Harry, praca nad eliksirem, Harry, jeszcze ta Granger, Harry...no i Daniel. Westchnął wszedłszy do swojego pokoju. Odłożył księgę na półkę. W chwili kiedy miał zamiar przebrać się do snu poczuł przeszywający ból w lewym przedramieniu.



- Jesteś pewna, że nie chcesz, żebym tutaj został?
- Tak - wyszeptała. Adam przez moment  przyglądał się jej w milczeniu.
- Czułabyś się bezpieczniejsza.
- Nic nie rozumiesz...wcześniej sam mogłeś się przekonać, że nikt nie jest w stanie go powstrzymać? Za nic sobie ma wszelkie bariery...
- Mogę zobaczyć? - spytał, wskazując na kartkę, którą wcześniej Dent rzucił Alayi. Podała mu ją.

Zastanawiające, że ludzie tak dziwnie reagują
kiedy dowiedzą się czegoś nowego... Myślałaś kiedyś o tym?
Dasz się znaleźć?
M.D.
PS: Zapomniałbym...
słodkich snów

- On jest...
- Wiem, jaki jest...- przerwała mu. - Rozumiesz coś z tego?
- Więcej, niż przypuszcza...- stwierdziła. Przeczesała dłońmi długie, czarne włosy i westchnęła. - Idź już.
- Ale... - Wyraźnie zależało mu na tym, by zostać.
- Proszę.
- Nie powinnaś być sama - powiedział cicho. Potrząsnęła głową. Wstała i wskazała mu drzwi.
- Chcę być sama - syknęła.
- Gdzie jest Daniel gdy go potrzebujesz?
- Nikogo nie potrzebuję...proszę, idź już.


Wahał się jeszcze, ale w końcu odpuścił. Zamknęła za nim wejście i odetchnęła głęboko. Miała dwa wyjścia. Może już teraz się poddać albo stawić czoło sytuacji. Uśmiechnęła się lekko.
- Chcesz wojny, to będziesz ją miał - oznajmiła.
Pobiegła na drugie piętro do swojej sypialni. Otworzyła jedną z szaf i zaczęła wyrzucać z niej wszystkie swoje sukienki, bluzki, koszule i spodnie. Nie znalazła tam jednak tego, czego szukała. Bezskutecznie opróżniła wszystkie pozostałe szafy. Nie zraziła się jednak. Jednym machnięciem różdżki sprawiła, że wszystkie ubrania znalazły się z powrotem na swoich miejscach. Podeszła do regałów z książkami i je również zaczęła zdejmować. Wiedziała, że jeżeli znajdzie ten mały przedmiot będzie miała szansę działania. Nieco zirytowana bezowocnymi poszukiwaniami związała rozpuszczone włosy w wygodny kucyk. Przeszukując swoje rzeczy myślała nad tym, że już zbyt długo była bezczynna. Mogłaby usiąść i płakać, czekając na ukochanego męża, który przybędzie jej na ratunek. Była świadoma, że nic takiego się nie stanie. Dumbledore wyraźnie powiedział, że on ją znienawidził. Chociaż brzmiało to nieprawdopodobnie, wolała nie mieć żadnych złudzeń i założyć, że rzeczywiście taka jest prawda. Ale nie mogła nie cierpieć. Syknęła z bólu kiedy skaleczyła się o zamek otwierając wieko starego kufra. Było już za późno. Czy w ogóle mieliby sobie cokolwiek do powiedzenia po tak długim czasie? On nie chce widzieć cię na oczy. Te słowa wciąż dźwięczały w jej uszach raniąc za każdym razem coraz bardziej. Usiadła na podłodze przyglądając się wycinkowi z gazety. Było tam zdjęcie Daniela i jakiegoś wysokiego, ciemnowłosego mężczyzny oraz krótki opis, że obaj panowie będą nauczać w Hogwarcie. Kiedy patrzyła w te miodowe oczy, które na żywo widziała ponad tysiąc lat wcześniej w duchu wiedziała, że tak naprawdę nie uwierzyła nigdy Dumbledore'owi. Tak było by jednak najbezpieczniej. Nie narażać się na rozczarowanie. Zastanawiała się nad tym, jak brzmiałyby pierwsze słowa, jakie by do niego wypowiedziała. Przepraszam? Kocham cię? Jakież to banalne. Tęskniłam? I to jak bardzo. Odłożyła wycinek i wróciła do przeszukiwania kufra. Czy to możliwe, żeby to zabrał? Nie...nie wiedział nawet, że to miała... Wspomnienia z okresu kiedy przebywała w zamku Dentów zdawały się jakby w ogóle do niej nie docierać. Przerwała przeglądanie. Zeszła na dół, by przygotować sobie coś do picia. Wybrała wiśniową herbatę, następnie różdżką podłożyła ogień pod czajnik. Ogień. Tak, to pamiętała bardzo dobrze. Wciąż nie mogła uwierzyć we własną łatwowierność jaką się wykazała ufając Markowi. W końcu jednak czy można było mieć do niej o to pretensje? Bardzo często odwiedzali ich różni znajomi Daniela kiedy razem mieszkali w Rzymie. A on nigdy nie mówił jej ani tego co robił, z kim, gdzie ani słowem nie wspominał też o tym, że ma jakiś wrogów, którzy chcąc zemścić się na nim mogli posłużyć się nią. Zdecydowanie powinni byli więcej rozmawiać o ważnych sprawach. Nigdy nie miała do niego żalu o to, że ciągle wyjeżdżał. Starała się to zrozumieć i nie okazywać, że jednak sprawiało jej to pewną przykrość. Był tak ambitny, że zupełnie zdawał się nie dostrzegać swojej żony. Chyba, że w nocy. Mimowolnie uśmiechnęła się. Pomimo, iż często więcej uwagi poświęcał swoim bulgoczącym kociołkom niż jej nie mogła powiedzieć, że czuła się niekochana. Wręcz przeciwnie. Wiedziała, że bardzo ją kochał. Bezgranicznie. Do szaleństwa. Przez te wszystkie lata kiedy się nie widzieli nie związała się z żadnym mężczyzną, chociaż chętnych było bez liku. Nie chciała i czuła, że po prostu nie jest fizycznie zdolna by pokochać jeszcze kogoś w taki sposób. Mógł być daleko i mógł jej nienawidzić, ale to wcale nie znaczyło, że ona przestała go kochać. To nie było możliwe. Zerknęła na swoją obrączkę z białego złota. Właściwie jedyna namacalna pamiątka jaka jej pozostała. Ciekawe, czy Daniel wciąż miał swoją... Potrząsnęła głową. Pewnie wyrzucił ją od razu po tym...wszystkim. Zastanawiała się też, czy on pokochał jakąś kobietę tak jak niegdyś kochał ją. Kochała go, więc chciała by był szczęśliwy, ale myśl, że blisko niego mogła być kobieta, którą darzyłby takim uczuciem sprawiała jej niemały ból. Potrafiłaby to zaakceptować. Wydawało jej się to jednak zupełnie nieprawdopodobne. Wypiła napój do końca i rozejrzała się po kuchni. Było to dość duże pomieszczenie. Ściany pomalowane były na pastelowy odcień zieleni, a drewniane meble miały odcień karmelu. Lyon, rudy puchaty kot o dość długiej sierści i zielonych oczach leżał zwinięty w kłębek na blacie. Sądząc po wyrazie pyszczka musiało mu się śnić coś przyjemnego. Słodkich snów. 'Już ja ci zapewnię sny piekielne' pomyślała ze złością. Pobiegła znów piętro wyżej, zostawiła jednak kufer w spokoju. Poszła do garderoby gdzie trzymała wszystkie swoje buty, bieliznę i koszulki nocne. Przypomniała sobie, że na wszelki wypadek ukryła ten przedmiot w dość niezwykłym miejscu o którym na pewno nikt nie pomyślałby, a szczególnie Dent, szukając go. Odrzuciła kilkanaście różnych gorsetów, aż w końcu znalazła ten jeden, którego nigdy nie nosiła. Wyjęła z szuflady, w której trzymała nicie i różne przybory do szycia, niewielkie nożyczki którymi przecięła kawałek materiału. Wysunęła wszyty wcześniej duży, bardzo stary klucz wykonany z brązu i uśmiechnęła się z satysfakcją. Wróciła do sypialni. Zrzuciła z siebie sukienkę i bieliznę. Układając się do snu była pewna, że tym razem jej sny rzeczywiście będą słodkie.





Tom Riddle ze znużeniem przyglądał się wyczynom swoich Śmierciożerców. Fenrir Greyback zatapiał właśnie kły w jakimś małym chłopcu skazując go na wilkołactwo. Skrzywił się z niesmakiem. Przechadzając się pomiędzy trupami mieszkańców malutkiej wioski nie odczuwał ani grama satysfakcji. Miał wręcz wrażenie, że to wszystko nie miało najmniejszego sensu. Oczywiście, Prorok Codzienny pewnie ani słowem nie wspomni o masakrze w miejscowości Long Man mieszczącej się w hrabstwie East Sussex i liczącej zaledwie dwustu czternastu mieszkańców. A właściwie nie będzie liczyć ani jednego. Na jego pełne usta wpełzł pełen drwiny uśmieszek. Dlaczego nie robiło to na nim wrażenia? Odwrócił się przez ramię i zobaczył płonące domostwa i biegających w okół Śmierciożerców. Bellatrix również wydawała się być w swoim żywiole. Prychnął. Wydawało mu się to takie...prostackie. Poprawił od niechcenia czarny krawat i przeszedł kilka kroków w dół zbocza. Okolica była naprawdę piękna. Pełna zieleni bez zbędnych zabudowań. Umiał docenić piękno. Co mu miało dać wymordowanie całej wioski mugoli skoro przeciętny czarodziej nawet się o tym nie dowie? Nie mógł jednak nie zachęcać swoich popleczników do takich zachowań. Jeszcze gotowi byli zwątpić w jego siłę, uznaliby coś takiego za słabość. A na to nie mógł sobie pozwolić. Nadal dręczyła go myśl o tej przeklętej przepowiedni która zabrała mu prawdziwe życie na całe trzynaście lat. Usłyszał ciche pyknięcie niedaleko i odwrócił się w tamtą stronę. Z ciemności wyłoniła się wysoka postać.
- Ah, Severusie...dobrze jest cię widzieć - powiedział Voldemort podchodząc do niego. Snape skinął mu krótko i uniósł brwi w lekkim zdziwieniu.
- Potrzebujesz mojej pomocy, panie? - Zawsze czuł się idiotycznie zwracając się w ten sposób do o niecałe dziesięć lat od niego starszego mężczyzny, ale nie mógł mówić inaczej. Daniel za każdym razem zaśmiewał się do rozpuku kiedy Snape pokazywał mu wspomnienia ze spotkań Śmierciożerców. Twierdził, że Tom ewidentnie ma jakiś głęboki kompleks, skoro życzy sobie by zwracać się do niego per 'panie'. Coś w tym musiało być, w końcu sam siebie tytułował  lordem.
- Czasami odczuwam potrzebę, by zamienić parę słów z kimś inteligentnym - oznajmił chłodno Riddle. Snape uśmiechnął się kpiąco. No jasne. Znudziło mu się to wezwał go na pogaduszki. Typowe. - Czy nie przypomina ci to wszystko cyrku? - spytał wskazując na masakrę jaką dokonywały na mugolach zamaskowane postacie.
- Cóż - mruknął krótko Severus. Tom pokręcił lekko głową. Zmierzwił krótkie, czarne włosy i spojrzał na Snape'a.
- Żadnych korzyści. Po prostu żadnych...potrzebne mi coś, co zwróci uwagę czarodziejów...nikt nie przejmie się kilkoma martwymi mugolami...
- Sądzę, iż Dumbledore bardzo się przejmie - wtrącił cicho Severus.
- Oh, tego żałosnego wielbiciela szlam mało kto traktuje poważnie. Knot nie będzie zwracał uwagi na jego twierdzenia o tym, że wróciłem.
- Co więc zamierzasz?
- Muszę zdobyć tę przepowiednię...nie wiem jednak jak tego dokonać...nie mogę tak po prostu wejść do Ministerstwa...gdyby tak udało mi się tam zaciągnąć tego chłopaka... - zastanawiał się na głos. Severus całą siłą woli hamował narastającą w nim złość. Wiedział, że każdy przejaw niezadowolenia zostanie natychmiast wychwycony - A właśnie...Severusie...mam ostatnio spory kłopot w tym, by przedostać się do umysłu Pottera...może jesteś w stanie to wyjaśnić? -  spytał tonem, który Snape tak dobrze znał. Spojrzał w zimne, intensywnie niebieskie oczy bez cienia strachu.
- Niewiele mogę zrobić, jeżeli nauczył się ochraniać swój umysł...bynajmniej nie ode mnie... Wczoraj uległ pewnemu wypadkowi podczas meczu...jest zmęczony i osłabiony...w nadchodzących dniach powinien być łatwiejszym celem.
- O, to cenna informacja...ale wciąż nie wiem jak zwabić go do gmachu...w taki sposób, by Dumbledore nie połapał się zbyt szybko...
- Jestem pewien, że prędzej czy później wpadniesz na jakiś pomysł.
- Ah! Ostatnio nie czuje się zbyt kreatywny...przyznam, że chociaż działanie w ukryciu ma wiele zalet, ma też wady... Obawiam się też, że chociaż bym podsunął mu jakieś wizje to miną miesiące zanim ten głupi chłopak zrozumie o co chodzi...
- Naprawdę wierzysz, że ten głupi chłopak może się z tobą równać przez jakąś przepowiednię? - spytał Severus. Schodzili powoli z wzgórza zupełnie nie zwracając uwagi na szaleńcze okrzyki czarodziejów ani jęki mugoli. Księżyc szedł do pełni i wyglądał naprawdę pięknie jasno oświetlając ziemię. Coś przebiegło im szybko przed nogami. Był to lis spłoszony zamieszaniem jakie się tam odbywało.
- Nikt nie może się ze mną równać - powiedział ostro. Snape odruchowo przytaknął. Tom wiedział, że nie była to do końca prawda...Sauvage z racji doświadczenie i tajemnej wiedzy jaką zapewne posiadał był od niego potężniejszy. Póki jednak siedział sobie grzecznie w Hogwarcie nie stanowił problemu. Ponadto Riddle przekonany był, że gdyby Sauvage został przyparty do muru i musiał wybierać to ze względu na własną przeszłość i to, co sam dawnej wyprawiał, prędzej poparł by jego niż Dumbledore'a. Mógł być więc spokojny. Westchnął, mając Daniela po swojej stronie nic nie stałoby mu na drodze. - Mam jednak pewne podejrzenia odnośnie tej przepowiedni...muszę przekonać się czy są prawdziwe.
- To znaczy?
- Wszystko w swoim czasie, Severusie...o pewnych rzeczach nie mogę mówić nawet tobie - stwierdził Voldemort. Zatrzymał się spojrzał w niebo, które miało tej nocy odcień bardzo ciemnego fioletu wpadającego w czerń. - Chciałbym byś zainteresował się czy młody Malfoy będzie wywiązywał się ze swojego zadania.
- Jeżeli wolno mi się wtrącić...nie sądzę by zdobył jakieś ważne informacje...Potter wie, że Lucjusz jest twoim człowiekiem, a więc obawia się w pewnym sensie Dracona...nie będzie ze swoimi przyjaciółmi rozmawiał na ważne tematy podczas lekcji albo przechadzając się po szkole.
- Naprawdę myślisz, że jest na tyle bystry? Cóż...nie mogłem kazać Draconowi zamordować kogoś...nie sądzę by był w stanie...w końcu ma dopiero szesnaście lat...chcę by czuł się zaangażowany i odpowiedzialny, a jeżeli przy tym czegoś się dowie będzie to dodatkowa korzyść.
- Rozumiem.
- Nie wątpię. Przyznam, że rad jestem z tego, że mogę ci zaufać Severusie...oni wszyscy...- wskazał dłonią na Śmierciożerców -...są oddani i niewątpliwie nie brak im zapału, ale nie mogą poszczycić się tak zdolnym umysłem jak twój...martwi mnie jednak zastój w sprawie chłopaka...
- Pamiętaj, panie, że nie mogę zrobić zbyt wiele nie rzucając się w oczy Dropsowi.
- Tak, tak...wiem o tym...- mruknął Tom nieco lekceważącym tonem. - Pomysł by użyć tego żałosnego Blacka by zwabić chłopca do Ministerstwa był dobry, ale zamiast niego ten żałosny mężczyzna przybył tam zamiast Pottera. - Westchnął. - Głupota powinna być opodatkowana, nie sądzisz?
- Zdecydowanie - w tej kwestii całkowicie zgadzał się z Riddle'm. Jego nienawiść do Syriusza prawdopodobnie nigdy nie zniknie, mimo, iż tego już pomiędzy żyjącymi nie było.
- Sam pomysł był jednak dobry...z pewnymi modyfikacjami powinien tym razem się powieść...
- Jakimi?
- Nie będę udawał, że kogoś porwałem tylko zrobię to naprawdę - oświadczył z zadowoleniem Tom. Zerknął na Severusa oczekując pozytywnej reakcji. Snape wydawał się zupełnie niezaskoczony. Riddle'a często zadziwiało to, że po tym mężczyźnie prawie nigdy nie było widać żadnych emocji. Równie dobrze mógł być szczęśliwy lub wściekły. Jego twarz nie ujawniała ani grama uczuć, jakby była maską. Szpieg idealny.
- Kogo? - wydusił z siebie po chwili ciszy Severus.
- Właśnie...nad tym się zastanawiam...gdyby miał jakąś rodzinę nie byłoby takiego problemu...
- Jego ciotka i wuj...
- To mugole...i z tego co wiem, niezbyt są z nim zżyci, na pewno nie rzuci się im osobiście na ratunek...
- Racja - przytaknął. Obserwował w milczeniu jak Tom bawi się swoją różdżką, zastanawiając się.
- Może przychodzi ci ktoś na myśl? - spytał.
- Ma przyjaciół, ale to dzieciaki, nie uda się ich wyrwać z zamku. - Tak się może wydawać, Dumbledore zupełnie się czegoś takiego nie spodziewa, nie chroni ich tak samo jak chłopaka...można by w to nawet zaangażować Dracona...tak...powiedz mi, jak się nazywają?
- Ronald Weasley i Hermiona Granger - odparł po chwili, z całych sił starając się zachować spokój.
- Weasley, Weasley...parszywi zdrajcy własnej krwi...niegodni miana czarodziejów...a ta Granger?
- Zwykła szlama - skłamał gładko Severus. Absolutnie nie uważał Hermiony za zwykłą osobę, ani tym bardziej nie sądził, by należało nazywać ją 'szlamą'.
- Ah tak...hmm...jest to jakiś trop...
- Panie, wybacz, ale bardzo wątpię w powodzenie tego planu...chłopak po utracie Black'a będzie ostrożniejszy i...
- Chłopak ci ufa, Snape? - przerwał mu chłodno Riddle. Severus był zaskoczony takim pytaniem. Obawiał się kierunku w jakim zmierzała ta rozmowa.
- Niecałkowicie, ale podejrzewam, że w pewnym stopniu na pewno tak...- odparł ostrożnie. Tom uśmiechnął się z satysfakcją.
- Uważasz, że jesteś osobą do której zwróciłby się po pomoc, gdyby w pobliżu nie było Dumbledore'a? - zapytał. Sev poczuł nieprzyjemny skurcz w okolicach pępka i  jak jego serce przyspiesza ze zdenerwowania.
- Tak sądzę.
- Cudownie. Teraz jestem pewien, że się uda. Oczywiście nie tak prędko...będziemy musieli się do tego przygotować...to potrwa, ale przecież aż tak mi się nie śpieszy...- przerwał na chwilę znów zatracając spojrzenie w widoku. Snape nie odzywał się oczekując ciągu dalszego. - Tak...Draco będzie mógł się wykazać, a ty Severusie...kiedy przerażony chłopiec przybędzie do ciebie prosząc o pomoc, bo jego ukochana przyjaciółka zniknęła...weźmiesz go i zaprowadzisz do mnie.
- Rozumiem. - 'Niedoczekanie twoje' pomyślał z irytacją. - Chcesz, żebym się ujawnił?
- Oh, no tak...uważam, że wtedy już nie będzie to problemem. Nie znudziło ci się nauczanie dzieciaków?
- Przyzwyczaiłem się - mruknął.
- W tym roku wiele się zmieni...czuję to - oświadczył Tom. 'To ty w ogóle coś czujesz?'
- Jak zamierzasz uprowadzić dziewczynę?
- Pozostawię to młodemu Malfoy'owi...przecież to ani za tydzień, ani za miesiąc...ale masz rację, plan trzeba dopracować. Chłopak dowie się o swojej roli nie tak prędko, dam mu też czas na obmyślenie wszystkiego...no i wcześniej będę musiał wiedzieć, czy Dumbledore wyjeżdża...ale zdobycie takiej informacji  chyba nie stanowi dla ciebie problemu?
- Nie - odparł krótko. - Właśnie...rozmowy z tobą są zawsze bardzo owocne. Nie będę cię już zatrzymywał...
Snape skinął i oddalił się nieśpiesznie. Po chwili z cichym odgłosem teleportacji zniknął. Tom przymknął oczy i odetchnął głęboko. Od czasu kiedy odzyskał swoje ciało uwielbiał delektować się takimi czynnościami jak na przykład oddychanie. Doceniał swoje życie dopiero gdy je utracił. Za nic nie mógł pozwolić by kiedykolwiek taka sytuacja się powtórzyła. Wiatr rozwiewający włosy i drażniący zimnem skórę sprawiał mu nadal przyjemność, po tylu latach spędzonych w nędznej formie traktował swoje ciało z większym szacunkiem. Odwrócił się gdy poczuł delikatny dotyk na swoim ramieniu. Ujął Bellę za rękę i przyciągnął ją do siebie umiejscawiając swoje usta na jej szyi. Miał rację, że nowy rok przyniesie zmiany, nie zdawał sobie  tylko sprawy jak ogromne one będą...

music
Severus wszedł do pokoju Daniela bez pukania. Wiedział, że nie powinien budzić przyjaciela zważając na stan psychiczny w jakim ten się aktualnie znajdował, ale by zbyt wzburzony by samemu wszystko przetrawić. Sauvage spał niespokojnie. Miał minę jakby odczuwał jakiś okropny ból i szeptał coś cicho, zbyt cicho, by Snape mógł usłyszeć. Szturchnął go lekko.
- Daniel, obudź się - syknął, szturchając go trochę mocniej. Szatyn otworzył oczy i ziewnął przeciągając się.
- Ojej, ależ się nie wyspałem...jak nie zasnę na własnych lekcjach to będzie sukces...- mruknął. Spojrzał na zegarek i uniósł brwi w zdziwieniu. - Co się stało?
Severus usiadł na fotelu tuż obok i wlepił nieprzytomny wzrok w podłogę. Przez moment milczał zbierając myśli. Streścił Danielowi swoją rozmowę z Voldemortem zupełnie pozbawionym emocji głosem. W środku jednak wszystko się w nim gotowało. Pamiętał cały czas, że prędzej czy później nadejdzie taki moment, że całe to szpiegowanie będzie się stawać coraz trudniejsze, nie przypuszczał, że będzie to tak szybko. Sauvage słuchał go uważnie pomimo, że sam był wykończony nie tylko fizycznie, ale przede wszystkim psychicznie. Gdy spojrzał w czarne, tak przerażająco puste oczy dostrzegł w nich cień paniki. 'No tak, jak się wali, to wszystko' stwierdził w duchu.
- Co ja mam z tym zrobić? Naprawdę nie wiem jak tym razem wyjść z tego cało.
- Spokojnie...zawsze jest jakieś wyjście...tak to ustawimy, że nie będziesz się musiał ujawniać i nikomu nie stanie się krzywda.
- Doprawdy? Jak?
- Dajże mi się zastanowić - burknął. Opadł na poduszki i ukrył twarz w dłoniach. Po ciszy zawsze przychodzi burza...a po burzy tęcza i słońca. I tak w kółko. Czyż nie przerabiał już tego wielokrotnie podczas swojego życia? Tęsknił trochę za czasami kiedy mógł dosiąść konia i z wojskami zatracić się w walce. Czerpać z niej przyjemność. Uczucie, że nie miał nic do stracenia było piękne, ale tak teraz odległe. Nie sądził by kiedykolwiek w przyszłości miał się jeszcze czuć w taki sposób. Może to dobrze? Nie mając nic do stracenia tracił całkowicie nad sobą panowanie i z mieszanymi uczuciami musiał przyznać, że w takim stanie był niesamowicie podobny do Denta.  - Okej - szepnął po chwili. - Damy sobie z tym radę, nie martw się - powiedział i spojrzał na przyjaciela.
- Przepraszam, że cię obudziłem - mruknął Severus.
- Nieważne...i tak miałem koszmary...
- O czym? - spytał cicho. Daniel wyprostował się i zamknął oczy.
- Ciemność...nie mogłem się ruszyć ani odezwać...słyszałem tylko krzyk...jej krzyk...tak prawdziwy i pełen bólu jakby...uh...
- Myślisz, że wiadomość od Marka ma coś z nią wspólnego?
- To przecież niemożliwe! - jęknął.
- Jednoznacznie wskazuje na twoje pragnienia, a dobrze pamiętam, że w zwierciadle widziałeś właśnie ją,  nie sądzę by twój przepełniony miłością do niej umysł był zdolny zobaczyć w tafli kiedykolwiek cokolwiek innego i...
- Sev! - przerwał mu Daniel, gwałtownie kręcąc głową.- Co chcesz sugerować? Nawet jeżeli to ma coś z nią wspólnego to nie ma to żadnego znaczenia. Ona nie żyje! Przeze mnie. Od  prawie dwunastu wieków prześladuje mnie ten widok...obudziłem się a ona leżała bez ruchu obok mnie...sina i sztywna...nie masz pojęcia co to za uczucie...nigdy nie uda mi się wyrzucić tego obrazu z pamięci...nigdy!
- Ale...nie sądzisz, że miałoby to pewien sens, gdyby...
- Przestań! To boli! - zawołał zasłaniając dłońmi uszy.
- Przepraszam...
- Co insynuujesz?
- Nic, po prostu wydaje mi się logiczne, że to może mieć coś z nią wspólnego...
- Nie, nie może! On chce, żebym ja...widzisz, to miałem na myśli, gdy mówiłem ci, że potrafi mącić innym w myślach. Muszę się od tego zdystansować i tyle.
- Skoro tak uważasz.
- Zrozum...codziennie...każdego poranku kiedy się budzę to staje mi znowu przed oczami...ona umierała a ja ...ja zwyczajnie spałem...jakby nigdy nic...nie jesteś w stanie wyobrazić sobie jak to boli! Nie masz pojęcia jak się z tym czuję!
- Podejrzewam, że niekomfortowo.
- Ty i twój brak wrażliwości...
- Ah, bo ty jesteś tak bardzo wrażliwy i delikatny - zakpił Snape. Daniel zmarszczył brwi i spojrzał na niego ze smutkiem. - Mnie nie nabierzesz.
- Ja... - Jakoś ta rozpacz nie przeszkadza ci w spędzaniu upojnych nocy z przeróżnymi mugolskimi kobietami.
- Będziesz mnie rozliczał z mojego życia seksualnego? Do żadnej nic nie czułem i nigdy nie będę czuł! Poza tym, akurat w tym aspekcie to chyba nie powinieneś mi robić żadnych uwag...przyganiał kocioł garnkowi a sam smoli.
- Jest pewna różnica...ja nie powtarzam ciągle jak to kocham pewną zmarłą piękność.
- No jasne, żeby tak mówić to trzeba najpierw umieć kochać! - warknął Sauvage.
- Lepiej jest mieć ograniczone uczucia niż być użalającym się nad sobą idiotą!
- To po kiego skrzata prosisz o pomoc tego idiotę? Poza tym, wcale się nad sobą nie użalam...
- Właśnie sam nie wiem - prychnął Severus.
- Uwielbiasz to robić, prawda? Ranić innych.
- Ja? Uczyłem się od mistrza - powiedział Severus wskazując na Daniela. Przez moment mierzyli się wzrokiem. Sauvage roześmiał się szczerze po chwili. Snape pozwolił sobie na nikły przypominający uśmiech grymas.
- Jesteśmy beznadziejni - podsumował na wpół wesoło Dan.
- Mów za siebie - syknął Snape rozśmieszając go tym jeszcze bardziej.
- O Merlinie...tylko ty potrafisz mnie pocieszyć obrażając mnie - stwierdził kręcąc głową.
- Jesteś nienormalny.
- Wiem! - Przynajmniej tyle...ponoć zaakceptowanie choroby to pierwszy krok w kierunku wyzdrowienia, ale dla ciebie nie ma już raczej nadziei - oznajmił.
Rozmawiali jeszcze długo, aż zaświtało słońce i nie było już sensu w zasypianiu.  O wszystkim i o niczym, jak to przyjaciele. Ktoś mógłby powiedzieć, że normalni ludzi obraziliby się na siebie po wyzwiskach jakie ci dawaj kierowali pod swoim adresem. Prawda była jednak taka, że byli w stosunku do siebie po prostu maksymalnie szczerzy.



- To jest absolutnie obrzydliwe - stwierdził zdegustowany Harry po wypiciu porannej porcji eliksiru leczącego.
- Nie marudź, gorzki lek najlepiej leczy - oświadczyła pani Pomfrey podając mu kolejną porcję innej mikstury, która w smaku okazała się nie lepsza.
- Jeszcze gorsze. Paskudztwo - skrzywił się. Odstawił kubek na stolik. Pielęgniarka zbliżyła się do niego z wyciągniętą różdżką. - Kiedy będę mógł wrócić na lekcje?
- Tak ci śpieszno do nauki?
- Owszem.
- Na pewno nie dzisiaj - powiedziała tonem nieznoszącym sprzeciwu. Chłopak westchnął. Chociaż trafił do Skrzydła Szpitalnego w sobotę, a był dopiero poniedziałek już i tak miał stanowczo dość bezczynnego leżenia.
- Przecież czuję się już całkiem dobrze - jęknął.
- Spróbuję teraz ułożyć ci kości tak jak powinny być. To zaboli, gotowy? - spytała i nie czekając na potwierdzenie stuknęła różdżką jego nos. - Episkey!
Auaa! - krzyknął.
- Przecież uprzedzałam - westchnęła kręcąc głową. - Trochę krzywo...potrzebujesz więcej eliksirów.
- Krzywo? Co to znaczy krzywo?
- Nieprosto - odparła i oddaliła się od jego łóżka.
Opadł bezwładnie na poduszki. Robiło mu się już niedobrze od tych wszystkich substancji których smak przypominał smołę przemieszaną z piaskiem. Uczucie to potęgowała świadomość stosu prac domowych który czekał na odrobienie w jego sypialni, a który miał się powiększyć po dzisiejszych zajęciach. W dodatku tej nocy prześladowały go koszmary, w których był świadkiem masowych morderstw na mugolach w jakiejś niewielkiej miejscowości. Miał złe przeczucia. Rozmyślając nad tym, co takiego mógł tym razem planować Voldemort nie zauważył Luny, która od kilku minut przyglądała mu się z ciekawością. Chociaż ich znajomość rozwijała się bardzo powoli był z tego faktu zadowolony. Była jedyną osobą, która rozumiała go bez żadnych wątpliwości. Jej spokój i opanowanie wyraźnie mu się udzielały i koiły. 
- Jak się czujesz? - spytała pogodnie siadając w rogu łóżka.
- Nieźle...ale ona nadal nie chcę mnie stąd wypuścić.
- Powinieneś wypocząć.
- No tak, ale...nie chcę mieć zaległości no i to jest okropnie nudne tak tu leżeć bezczynnie całe dnie.
- To kwestia maksymalnie kilku dni...jakoś wytrzymasz.
- Nie mam wyjścia - stwierdził gorzko. - Bardzo źle wyglądam? - Luna milczała przez chwilę, szukając odpowiedniego określenia.
- Ciekawie - stwierdziła wesoło. Harry nie mogąc się powstrzymać, parsknął śmiechem.