NEXT CHAPTER


.

.

7.10.2012

21.



Albus szedł niespiesznie ośnieżoną, wąską drogą. Nie spodziewał się, że uda mu się uzyskać to, czego chciał, tak gładko i bezproblemowo. Wyjął z kieszeni pęk kluczy, jednym z nich otworzył drzwi starego budynku. Nie był w swoim rodzinnym domu w Dolinie Godryka już od wielu lat i czuł się dość nieswojo. Natychmiast powróciły do niego wszystkie wspomnienia. Te przyjemne, ale w szczególności te przykre i bolesne. W tym miejscu nie czuł się jak jeden z najpotężniejszych czarodziejów, tylko jak młodzieniec który był świadkiem a może nawet i sprawcą śmierci swojej siostry. Przymknął z bólem bystre, niebieskie oczy. Przebywanie w tym miejscu osłabiało go psychicznie, a nie mógł pozwolić sobie na słabość i nostalgię. Odetchnął głęboko i ruszył korytarzem w stronę swojego dawnego pokoju. Odsunął cienkie, zniszczone zasłony, by światło mogło przedostać się do wnętrza. Chociaż zabrał stamtąd większość swoich rzeczy, na drewnianym regale wciąż piętrzył się stos grubych ksiąg. Poza tym, w pomieszczeniu było jeszcze łóżko, biurko, dwa krzesła oraz pusta szafa. Wyłożone ciemną boazerią ściany nadawały pokojowi przygnębiającego wyglądu. Czarodziej podszedł do regału i wyciągnął pierwszą książkę. Przekartkował szybko i odłożył, sięgając po następną. Przeszukał kilkanaście tomów, zanim znalazł to, czego szukał. Schował rzecz do kieszeni płaszcza i pośpiesznie wyszedł z pomieszczenia. Przez krótką chwilę patrzył jeszcze na staromodne wnętrze. Gołe ściany, zniszczona, starta podłoga, zaledwie kilka mebli. Opuścił dom, nawet nie fatygując się, by go zamknąć. Zamierzał deportować się od razu do zamku, jednak z jakiejś przyczyny powstrzymał się, by spojrzeć jeszcze w kierunku innego domu... Przez moment wahał się. W końcu jednak ruszył w tamtym kierunku. Pewnym krokiem przeszedł kilkadziesiąt metrów. Ten budynek był w o wiele lepszym stanie. Wszystkie bariery magiczne zostały zniesione, gdy kilka miesięcy wcześniej zmarła Bathilda Bagshot. Albus bez problemu otworzył drzwi i wkroczył do środka. W środku panował idealny ład i porządek, jakby Bathilda opuściła go jedynie na kilka godzin i miała niedługo wrócić. Sam właściwie nie wiedział czemu ulega cichemu pragnieniu, by wejść do pokoju znajdującego się na końcu korytarza na piętrze niewielkiej budowli. Był dokładnie taki sam, jak go dyrektor zapamiętał. Poczuł lekkie ukłucie w sercu i ogromny żal.  Nie potrafił zliczyć ile to dni, tygodni przesiadywali tam z Gellertem, snując wielkie plany. Czarodziej pogładził z nostalgią równo ułożone na półce księgi. Usiadł ciężko na zasłanym łóżku. Pochylił się i ukrył twarz w lekko drących dłoniach. Po chwili z jego przymkniętych oczu wydostały się drobne łzy, spływające po pomarszczonych policzkach. Poczucie ogromnego żalu wypełniło go zupełnie, na moment zapomniał, po co tak naprawdę przybył do Doliny Godryka. Nie przypuszczał, że wystarczył widok tego domu, by uczucia, które dusił w sobie przez tyle lat, obudziły się na nowo. Nie chciał, nie mógł sobie jednak pozwolić na poddanie się im. Musiał być silny, jak zawsze, i niezłomny. Wyprostował się i przetarł oczy. Zmarszczył brwi, kiedy dostrzegł lekko obluzowaną deskę, przy stoliku nocnym. Zwrócił na nią uwagę tylko, dlatego, że wszystko w tym domu było zawsze idealnie, pedantycznie wręcz poukładane. Schylił się, by ją przesunąć, a wtedy ujrzał  gruby, stary notes o zniszczonej okładce. Zaintrygowany i lekko zaniepokojony wziął go do ręki. Serce zabiło odrobinę szybciej, gdy zauważył podpis. Gellert Grindelwald.  Przekartkował notes, który okazał się dziennikiem jednej z najważniejszych osób w jego życiu. Pomiędzy kartki włożona była pożółkła koperta. Wyciągnął ją, nie dziwił się kiedy przeczytał, że zaadresowana była właśnie do niego. Schował notes do kieszeni płaszcza, następnie otworzył kopertę i wyjął pergamin.

Drogi Albusie.
Prawdopodobnie nigdy nawet nie wyślę tego listu, nie po tym jak mnie potraktowałeś, ale nie umiem dusić tego wszystko w sobie, tak jak ty. Rozumiem, że śmierć Twojej siostry była dla Ciebie ogromnym szokiem i sprawiła Ci wiele bólu, który być może na zawsze złamał Twoje podejście do życia...pewnie dlatego teraz mnie odrzuciłeś...myślisz, że podczas naszej kłótni z Aberforthem to ja ją zabiłem? O nie. Byłem wściekły, to prawda. Od tak długiego czasu planowaliśmy naszą podróż, mieliśmy wspólne cele, do których chcieliśmy razem dążyć, a Ty chciałeś tak łatwo z tego wszystkiego zrezygnować... Wiedz , że nie użyłem w tedy Morderczego Zaklęcia, wątpię też by zdolny do użycia go był Twój brat...tak więc to ty rzuciłeś to zaklęcie. Możesz założyć, że kłamię, że to nieprawda, ale nie oszukujmy się. Nie mogłem posłużyć się tym zaklęciem, nie chciałem, chociaż nie pamiętam, bym był kiedyś bardziej zdenerwowany. Dlaczego? Byłeś, jesteś i pewnie zawsze będziesz dla mnie najważniejszy...niezależnie od wszystkiego. Otóż zbyt bardzo bałem się, że mógłbym zrobić Ci krzywdę...a była to ostatnia rzecz, jakiej pragnąłem. 

Albus z trudem oderwał wzrok od listu. Nie był w stanie, by czytać dalej, nie w tej chwili i nie w tym miejscu, które przywoływało wszystkie wspomnienia. Jakby w transie wstał i wybiegł, nadzwyczaj szybko jak na swój wiek, na zewnątrz.  Chłodne, rześkie powietrze w niewielkim stopniu pomogło mu w otrząśnięciu się. Nie mógł zostać tam ani chwili dłużej. Deportował się.

music
Harry z rozmachem zatrzasnął wieko kufra. Podczas gdy Ron z irytacją przeszukiwał pokój, sięgnął po swoją nową, czarną miotłę. Pogładził ją z zachwytem. Weasley wydał z siebie okrzyk radości, kiedy w końcu znalazł to, czego szukał.
- Nareszcie! Już się bałem, że będę musiał je pisać jeszcze raz. - powiedział, przeglądając swoje wypracowanie z Astronomii.
Uśmiechnął się lekko. Przeniósł kufer pod ścianę i oparł o niego miotłę. Hermiona upomniała ich wcześniej, żeby nie zostawiali pakowania się na ostatnią chwilę, ale nie przejęli się zbytnio jej uwagą, toteż tego ranka panowała nieco napięta atmosfera, kiedy w pośpiechu wrzucali swoje rzeczy do kufrów. Dziewczyna stała teraz w otwartych drzwiach z miną dezaprobaty.
- Gratulacje, Ronaldzie...pospieszcie się lepiej, bo za moment wychodzimy. - powiedziała i wyszła z ich pokoju.
- Przydałoby się jej więcej luzu. - mruknął rudzielec nakładając kurtkę.
- Cóż...- Harry, zerknął na zegarek, który wskazywał już dziesiątą trzydzieści. - ...ma rację, za półgodziny odjeżdża pociąg.
- A, właśnie...- podjął Ron, kiedy schodzili wraz z bagażami po schodach. - ...mam pewne podejrzenie, kto mógł przysłać ci tę miotłę.
- To znaczy?
- Hermiona dostała książki od Sauvage'a, więc może to on...? - rzucił niepewnie.
- Nie, na pewno nie... Gdyby już dawałby mi jakiś prezent, to pewnie też książki, no i na pewno podpisałby się...to nie w jego stylu...
- No tak...
Pottera również dręczyło pytanie, kto też wykosztował się na taki prezent dla niego. Bardziej jednak cieszył się z nowych możliwości, jakie dawała nowa Błyskawica, szanse wygrania najbliższego meczu ze Ślizgonami znacznie wzrosły. Miał też dobry humor, ponieważ tego dni wreszcie ponownie zobaczy się z Luną, która została w zamku za całą przerwę grudniową.Gdy zeszli na dół, okazało się że Tonks udało się załatwić samochód z Ministerstwa. Kiedy wszystkie rzeczy zostały zapakowane, chłopiec pożegnał się z Remusem i innymi członkami Zakonu, którzy akurat przebywali w Kwaterze Głównej. Podczas, gdy pani Weasley nie mogła wyjść z podziwu jak wiele osób mogło zmieścić się w jednym pojeździe, pan Weasley uśmiechał się tajemniczo, a Ron, Ginny, Fred i George zasłaniali dłońmi usta, by nie wybuchnąć śmiechem. Podróż minęła wyjątkowo szybko, musieli się śpieszyć, jeżeli chcieli zdążyć na pociąg do Hogwartu. Dojechali na dworzec King's Cross dokładnie o dziesiątej pięćdziesiąt, także musieli w biegu lawirować pomiędzy również spieszącymi się mugolami, aż do barierki pomiędzy peronem dziewiątym, a dziesiątym. Zadyszani, w ostatniej chwili wbiegli do pociągu.
- Czy mi się wydaje, czy tutaj jest mniej miejsca niż zwykle? - odezwał się Ron, kiedy przechodzili wąskim korytarzem wypatrując wolnego przedziału. Fred i George pożegnali się z nimi, ich przyjaciel, Lee Jordan zajął im dwa miejsca w swoim przedziale.
-Nie zauważyłeś, że w zimę zawsze jest mniej wagonów? W końcu podróżuje wtedy mniej osób - odparła Hermiona.
- Jak miałem zauważyć, skoro pierwszy raz wracałem do domu na przerwę? - burknął. Dziewczyna już nie odpowiedziała.
- Chodźcie, tutaj jest tylko jedna osoba - zawołała do nich Ginny.
Odetchnęli z ulgą i za Ginewrą weszli do środka. Harry zamarł, kiedy dostrzegł, kto był tą jedną osobą w przedziale. Draco Malfoy siedział przy oknie, oparty o ścianę pociągu. Najwyraźniej spał. Jego skóra była jeszcze bledsza, niż zwykle, miał ciemne cienie pod oczami, a włosy zmierzwione. W dodatku, wydał się trochę chudszy i bardziej zmęczony.
- Malfoy! - zawołał Ron. - To ja wychodzę.
- I gdzie pójdziesz? - powiedziała Hermiona. - To chyba ostatnie wolne miejsca, lepiej bądź cicho, żeby się nie obudził.
- Mamy podróżować z Malfoy'em? - oburzył się.
- Wolisz stać na korytarzu? - spytała retorycznie Ginny.
Weasley w końcu wzruszył ramionami i zajął miejsce przy drzwiach, na przeciwko Harry'ego. Brunet przyglądał się Ślizgonowi z zaciekawieniem. Natomiast dziewczyny zupełnie nie zwracały na niego uwagi, Ginny pogrążona była w lekturze,  Hermiona głaskała Krzywołapa i w zamyśleniu wpatrywała się w krajobraz za oknem. Być może była to zasługa zbliżających się egzaminów, a może coś innego, ale zauważył w niej pewne zmiany. Była zdecydowanie bardziej zamyślona i poważna, niż wcześniej oraz bardziej krytyczna w stosunku do właściwie wszystkiego, a mimo to sprawiała wrażenie zadowolonej. Oparła głowę o poduszkę i przymknęła oczy, a na jej ustach pojawił się delikatny uśmiech. Prawdopodobnie cieszyła się z powrotu do zamku, ale przeczuwał, że kryje się za tym coś więcej. Kolejna tajemnica, Draco zmienił się. Co prawda, może jego zachowanie wciąż było tak samo wredne, ale Harry miał wrażenie, że blondyna coś trapi. Malfoy skrzywił się i drgnął przez sen, jakby z bólu. Miał już na sobie szaty Slytherinu, a w prawej dłoni zaciskał różdżkę. Harry przestał na niego patrzeć, wyjął z plecaka jeden z podręczników, które dostał od Snape'a i wrócił do lektury. Chciał, by nauczyciel zauważył, że naprawdę mu zależało i doceniał, iż ten poświęca mu tak dużo wolnego czasu. Obawiał się tylko następnych zajęć z oklumencji, ale na razie odsunął od siebie tę myśl. Jeszcze bardziej teraz podziwiał Snape'a, że ten pomimo tego, co robił James Potter i tak chciał pomagać Gryfonowi.
Podróż mijała w spokoju i ciszy. Harry i Hermiona czytali, a Ron rozmawiał z siostrą przyciszonym głosem na temat najbliższego meczu quidditcha.Kiedy byli już niedaleko zamku, kot zeskoczył z kolan Hermiony i zajął się obwąchiwaniem klatki ze Świstoświnką, która stała przy nogach Weasley'a. Chłopak wstał, by wyciągnąć z kieszeni kurtki powieszonej na wieszaku, coś do jedzenia nadeptując przy tym Krzywołapowi na ogon. Kot miauknął z niezadowoleniem i gwałtownie odskoczył, lądując wprost na Draconie.
- Au! Co to za sierściuch?! - zawołał zezłoszczony chłopak. Brutalnie zrzucił z siebie kociaka i dopiero wtedy rozejrzał się po przedziale.
Spojrzeli na niego, a on na nich.  Przez pełną napięcia chwilę nikt nic nie mówił. Malfoy wstał, ściągnął z półki swój kufer, zabrał płaszcz i wyszedł bez słowa, zatrzaskując za sobą drzwi. Harry zmarszczył brwi, spodziewał się jakiś wyzwisk, kpin, czegokolwiek...kolejna oznaka, że coś niepokojącego działo się w życiu Ślizgona.



Obudził się nagle, zlany potem. Jego życie było wystarczająco ciężkie na jawie, dlatego nienawidził, kiedy śniły mu się wspomnienia, a szczególnie te z bardziej bolesnych. Odetchnął głęboko. Wstał i wyjął z szuflady biurka list od Lily. Szybko jednak schował go z powrotem. Osunął się i usiadł przy drzwiach dokładnie w taki sam sposób, jak wiele lat temu w swoim pokoju. Po kilkunastu minutach stracił oparcie, gdyż drzwi otworzyły się.
- Oh, już nie śpisz. - powiedział Daniel, wchodząc do środka.
- Jak widać. - odparł cicho.
- Coś nie tak? - Sauvage usiadł obok niego, przyglądając się przyjacielowi z niepokojem.
- Nic.
- Sev...
- Daj spokój...
Uniósł się, podszedł do szafki, wyjął z niej myślodsiewnię. Kilkukrotnie przeniósł do niej myśli, następnie zabrał swoje ubranie, rzucił Danowi krótkie spojrzenie i skierował się do łazienki. Starszy czarodziej z lękiem zbliżył się do kamiennej misy, by zajrzeć do środka. Kiedy zobaczył te kilka wspomnień swojego najlepszego i jedynego przyjaciela, poczuł ogromny żal. Wstawił przedmiot z powrotem na jego miejsce. Usiadł na jednym z foteli wlepiając wzrok w swoje dłonie, oczy zapiekły go, jakby miał się za moment rozpłakać.
- Tylko się nie rozklejaj. - mruknął Snape wracając do pokoju. Miał jeszcze mokre włosy, czarne spodnie i białą koszulę, nakładał właśnie szatę, kiedy Daniel odezwał  się dziwnie zmienionym głosem.
- O czym myślisz używając Zaklęcia Patronusa?
- Czy to ma być jakaś aluzja, że nie mam żadnym szczęśliwych wspomnień? - spytał z kpiącym uśmiechem.
- Nie, nie...ja...tylko...
- O tym, jak wbiegłem do pokoju w ich domu i zobaczyłem, że on żyje...że właściwie nic mu się nie stało.


Wieczorem.

Hermiona nie miała ochoty na jedzenie, podczas gdy Ron pochłaniał coraz to większe ilości pieczonych kurcząt, ziemniaków, surówek i ciasta. Cieszyła się, że Severusowi nic się nie stało, ale zmartwiły ją delikatne, cienkie blizny na policzkach, których wcześniej z pewnością nie miał.
- Hermiono? - zwróciła się do niej Luna, która usiadła przy ich stole, by móc swobodnie rozmawiać z Harry'm.
- Hmm?
- Myślałaś już może o jakimś dziennikarzu, który przeprowadziłby wywiad z Harry'm dla Żonglera? - spytała pogodnie.
- Właściwie to tak...ale to jeszcze sprawa w toku - zmieszała się. Nie miała serca, by powiedzieć Krukonce, że nie ani razu nawet o tym nie pomyślała.
- Cieszę się. - powiedziała wesoło blondynka.
Hermiona uśmiechnęła się obserwując, jak ze sobą rozmawiają. Luna wnosiła w życie Harry'ego spokój i stabilność, której on tak bardzo potrzebował. Chociaż właściwie niedawno dopiero zaczęli się ze sobą spotykać, miała przeczucie, że to będzie bardzo stały związek. Pomimo różnic idealnie się rozumieli.

Kilkanaście metrów dalej Draco Malfoy mieszał od niechcenia łyżką w swojej owsiance. Stwierdziwszy w końcu, że i tak nic nie zje wstał od stołu i ruszył w stronę lochów. Chciał, żeby ten dzień skończył się jak najszybciej. Nie dość, że cała jego sytuacje nie przedstawiała się w jasnych barwach, to jeszcze musiał znaleźć się w przedziale z Chłopcem- Który-Ponownie-Przeżył, kujonką Granger, beznadziejną Weasley i jej jeszcze gorszym bratem. Ciśnienie mu się podnosiło na samą myśl, ale nie miał już siły by cokolwiek im wtedy powiedzieć, bo na pewno wywołałby pyskówkę na którą nie miał zupełnie ochoty. Miał o wiele poważniejsze problemy, niż Złota Trójca Hogwartu. Zajął miejsce na jednym z foteli, w zamyśleniu bawiąc się swoją różdżką. Powoli schodzili się inni Ślizgoni z piątej klasy. Uprzedzono ich wcześniej, aby zebrali się w Pokoju Wspólnym, bo opiekun Domu ma im coś ponoć ważnego do powiedzenia. Cieszył się, że był już w zamku, ale pragnął też jak najszybciej zostać sam ze swoimi myślami w swojej sypialni.
- Cisza! - zawołał Snape, wchodząc do środka. Niepotrzebnie, ponieważ jedynie kilka osób wymieniało szeptem uwagi. - Za około dwa tygodnie odbędą się próbne SUMy. - zrobił pauzę, pozwalając im jęknąć z niezadowoleniem. - Oczekuję, iż weźmiecie się ostro do pracy i nie przyniesiecie domowi Slytherina wstydu...spodziewam się jak najlepszych wyników. Czy perspektywa otrzymania półrocznego szlabanu w przypadku oblania któregokolwiek SUMa wystarczająco was motywuje? - spytał. Draco uśmiechnął się złośliwie, ale pozostali przytaknęli w milczeniu. - Jeżeli ktoś nie zasłuży z któregokolwiek przedmiotu na przynajmniej Zadowalającego to tym zasłuży na mój...gniew. - tym optymistycznym akcentem zakończył krótkie przemówienie i opuścił Pokój Wspólny.
- Naprawdę myślcie, że da półroczny szlaban? - odezwał się Crabbe.
- Na pewno, przecież to Snape...- odpowiedział mu Blaise. - I to pewnie jakiś paskudny...jak na przykład czyszczenie zamku bez użycia magii razem z Filchem.
- Zabini! Dopiero jadłam! - Pansy skrzywiła się obrzydzeniem. Chłopak zachichotał.
- Dobranoc. - pożegnał ich Draco.
Patrzyli na niego, aż zniknął im z oczu wchodząc do swojego pokoju.

Następnego dnia.

Hermiona gorączkowo mieszała w swoim kociołku. Jej Wywar Poprawiający Pamięć powinien mieć już barwę w kolorze błękitu, tymczasem wciąż był intensywnie niebieski. Dla wygody związała długie włosy w kok. Sięgnęła po podręcznik i jeszcze raz przeczytała instrukcje. Wypełniła je w stu procentach. Obok niej Harry spokojnie przelewał już swój eliksir do butelki. Miał błękitną barwę.
- Jak to zrobiłeś? - spytała w lekkim szoku, wciąż mieszając energicznie swój wywar. Nie zdążył jej nic odpowiedzieć, ponieważ zrobił to ktoś inny.
- Nie rób tego tak gwałtownie, Granger, bo tylko zmarnujesz składniki. - warknął Snape. Drgnęła i spojrzała na niego z przerażeniem.
Severus wykrzywił usta w kpiącym uśmiechu, pochylił się lekko, następnie sięgnął po kilka pestek figi chińskiej, które leżały na deseczce tuż przed dziewczyną. Wrzucił je do kociołka, zamieszał pięciokrotnie zgodnie z ruchem wskazówek zegara i dwa razy w przeciwnym do nich. Eliksir natychmiast zmienił barwę na błękitną. Jego bliskość, zapach, głos, wszystko to sprawiało, że jej serce pędziło, jak na jakimś wyścigu, dłonie lekko drżały, a policzki rumieniły się.
- Czegoś się w końcu nauczyłeś, Potter. - powiedział do Harry'ego, mijając roztrzęsioną Hermionę.

Spojrzała najpierw na starszego bruneta, potem na młodszego. Snape odszedł, by przyjrzeć się pracy innych, a Harry uśmiechnął się z satysfakcją. Jak on mógł mówić do własnego syna per 'Potter'? To zdecydowanie nie było na jej nerwy. Kiedy zadzwonił dzwonek, pierwsza porwała swoje rzeczy i wybiegła z sali.
- Profesorze, kiedy...? - zwrócił się Harry do Mistrza Eliksirów.
- Jutro, osiemnasta?
- Dobrze.
Razem z Ronem wyszli z lochów kierując się piętro wyżej, do klasy Historii Magii. Weasley był w wyjątkowo dobrym humorze, gdyż jego eliksir, może nie idealny, ale jednak pod koniec lekcji przybrał niebieską barwę.
- A Hermionie co się znowu stało?
- Nie mam pojęcia...coś ją trapi. - mruknął Harry.

Draco Malfoy miał już dość. Nie to, żeby nie przepadał za przedmiotem, przeciwnie. Jednak od wielu dni był w złym humorze. Co prawda, już od dłuższego czasu  miał powody do zmartwień, stan ten jednak uległ  niedawno pogorszeniu. W jakimś stopniu cenił nawet Sauvage'a. W końcu Czarny Pan zawsze wypowiadał się na jego temat bez lekceważenia...jakby z szacunkiem?  Sam historyk musiał się świetnie bawić obserwując tę wojnę. Potter właśnie przerwał nauczycielowi zadając jakieś idiotyczne pytanie. Ślizgon prychnął. 'Potter' pomyślał z pogardą. 'Żałosny chłoptaś'. Westchnął. Miał teraz zbyt poważne problemy, żeby jeszcze zawracać sobie głowę myślami o Chłopcu-Który-Niestety-Przeżył. Najbliższy mecz z Gryfonami też nie był mu na rękę. Najchętniej wymigałby się jakoś od tego, tłumacząc niby to kontuzją, ale nie mógł...kwestia ambicjonalna. W sobotę musi złapać znicza przed Gryfonem, choćby miał się z tego obezwładniającego pragnienia rozchorować. Spojrzał z utęsknieniem na widok za oknem i zerknął na zegarek z białego złota, który dostał jako prezent noworoczny od ojca. Już niedługo koniec lekcji. Może wyczekiwany trening przyniesie ukojenie jego myślom i pozwoli się odstresować. To było w tej chwili najbardziej potrzebne.
Hermiona sprawiała wrażenie spokojnej, ale w duchu cała się trzęsła. Prawie nie dochodziły do niej słowa Sauvage'a. Prawą ręką notowała  wszystko, co mówił, ale myślami była daleko. Nie przypuszczała, że ta sprawa będzie dla niej tak wielkim obciążeniem psychicznym. Odwróciła się w stronę Harry'ego. Chłopak również uważnie notował. Rzucał jednak tęskne spojrzenia na boisko. No tak. Quidditch. Pokręciła głową, nie mogła zrozumieć co takiego fascynującego jest w tej grze. Ron zajęty był rozrysowywaniem jakiejś supertajnej i niezawodnej taktyki dla Gryfońskiej drużyny. W czym jak w czym, ale w strategicznym myśleniu Weasley był naprawdę dobry, nawet ona musiała to szczerze przyznać.
Bała się. Teraz bardzo mocno to czuła, ten przejmujący strach. Zacisnęła mocno oczy. Głos Daniela i szepty innych uczniów zlały się jeden szum. Nie czuła się na siłach by unieść ten ciężar. Podejrzewała, że w pewnym momencie pęknie i wykrzyczy przyjacielowi prawdę, a bardzo tego nie chciała. Obawiała się jednak, że panowanie nad sobą w sytuacji, gdy chłopcy będą żartować z Severusa, będzie dla niej zbyt trudne. Nie poradzi sobie z udawaniem, że to Severus jest ojcem Harry'ego, że naraża dla niego swoje życie, dla niego musi żyć w nieustannym lęku o swoje bezpieczeństwo. Dziwne, że jeszcze jest w stanie to znosić. Podejrzewała, że musi być w tym zasługa Sauvage'a. Wyprostowała się nagle. Dotarło do niej, że Severus mógł nie pamiętać, kto się nim zajął tamtej nocy, ale nie mógł nie zauważyć bałaganu, jaki po sobie zostawiła. Zaklęła cicho.Zerknęła na Daniela, który opowiadał właśnie, jak to jakiś średniowieczny francuski czarodziej dał się nabrać na numer z monetą.
- To było dość zabawne...bo mówimy mu, że jeżeli wypadnie reszka to on musi opuścić zamek, a jeżeli nie...to my w nim zostajemy. - uśmiechnął się. Kilka osób roześmiało się. - Ale! Nie to jest ważne. Nie był może zbyt rozgarnięty, ale kiedy wyjechał z Francji na zachód przyczynił się wzniecenia buntu goblinów. Tak rozpoczęła się krwawa wojna trwająca aż do roku tysiąc trzysta dwudziestego. Całe dwadzieścia pięć lat. Jak do tego doszło? Otóż, jak wiecie, gobliny uważają, że wszystkie przedmioty, które wytwarzają są ich bezwarunkową własnością, że czarodzieje jedynie je...wypożyczają. Kiedyś nie było to aż tak widoczne w ich zachowaniu. Na zachodzie Francji przez dość długi czas panował pokój pomiędzy czarodziejami a goblinami. Kiedy jednak przyjechał tam...Hermiono, powiesz nam jak się nazywał? - zwrócił się przyjaźnie do szatynki.
Cisza. Hermiona wpatrywała się w niego jak zahipnotyzowana. Czuła narastającą panikę. A jeżeli  się zorientował? Nie widziała, żeby ktoś ją wtedy obserwował, ale nie było to wykluczone. Eliksiry mają dopiero następnego dnia, jeżeli Snape dowiedział się o tym, co zrobiła, na pewno da jej to odczuć. Nie sądziła, żeby był zachwycony, chociaż bez jej pomocy mógł się tam wykrwawić na śmierć. Skrzywiła się. Wiedziała, że w ocenie Nietoperza to wcale nie była okoliczność łagodząca. Nawrzeszczy na nią. Wygarnie, że powinna zawołać panią Pomfrey, albo dyrektora, a nie sama się bawić w magomedyka, w końcu przez pomyłkę mogła jeszcze bardziej pogorszyć jego stan. (Co było bardzo mało prawdopodobne, ale nie dla Snape'a). Nie uwierzy jej, że sam  podał Hermionie hasło do gabinetu, będzie myślał, że się tam włamała, grzebała w jego rzeczach i prawie rozebrała do naga. Ukryła twarz w drżących dłoniach. Jeżeli nie dowiedział się, że to ona mu pomogła, co było jednak możliwe, to za nic nie może się o tym dowiedzieć.
- Czyżbyś nie znała odpowiedzi, Granger? - zakpiła Marlene.
Ślizgonka zaśmiała się drwiąco, od niechcenia poprawiła grzywkę i przeczesała palcami długie, błyszczące  blond włosy. Draco zerknął na nią i uśmiechnął się lekko, ona jednak nie spojrzała w jego stronę. W tym roku dołączyła do drużyny quidditcha Slytherinu jako ścigająca. Pośród starszych uczniów, nie było chyba chłopca, który nie zwróciłby na nią uwagi. Nie była zbyt wysoka, ale też nie niska. Jedna z najlepszych uczennic na ich roku. Draco wiele słyszał o jej rodzicach. Państwo Cooper byli bardzo cenieni w czarodziejskiej społeczności, była to bardzo stara rodzina czystej krwi. Z ich zdaniem liczono się w Ministerstwie prawie tak bardzo jak z opinią Malfoy'ów. Cooperowie byli bardzo majętni, posiadali ogromne tereny w Anglii i w Europie, oprócz tego zajmowali się wydawaniem elitarnego miesięcznika poruszającego tematy ekonomiczne i omawiającego Giełdę Czarodziejów oraz ogólne tendencje rynkowe.
- Marlene... - westchnął z lekkim rozbawieniem Sauvage.
- Tak? - uśmiechnęła w niesamowicie urzekający sposób. Prychnęła. - Ależ panie profesorze...w przeciwieństwie do...niektórych ja znam odpowiedź, to...
- Felix Niquedouille - przerwała jej Gryfonka. - urodził się w roku tysiąc dwieście pięćdziesiątym drugim, zmarł podczas bitwy pod Avinion, w roku tysiąc trzysta dziewiętnastym.- Hermiona zerwała się na nogi i zaczęła recytować, jakby z pamięci. - Najbardziej znany ze swojej brutalności, braku ogłady i przyczynienia się do wybuchu powstania goblinów w roku tysiąc dwieście dziewięćdziesiątym dziewiątym. Przyjechał do głównej siedziby goblinów w Nantes i tam przez pewien czas przekonywał gobliny do buntu. Mówił im, że czarodzieje ich zbytnio wykorzystują i traktują jak poddanych. Jest teoria, iż chciał w ten sposób odegrać się na czarodziejach, którzy wcześniej wygnali go z jego rodzinnego miasta i zamku, który wcześniej przejął dzięki oszustwom. - zrobiła przerwę na zaczerpnięcie powietrza, w tym momencie zabrzmiał dzwonek.
- Trzydzieści punktów dla Gryffindoru!  Będę wspaniałomyślny i nie zadam wam pracy domowej, ze względu na mecz.- powiedział z uśmiechem, ku ogólnej radości.
Kiedy inni wychodzili żwawo z klasy Hermiona wciąż stała w miejscu, przyglądając się nieobecnym wzrokiem swojej książce. Po chwili zauważyła czyjś cień.
- Hermiono...czy wszystko w porządku? - spytał z troską nauczyciel. Rozejrzała się po klasie. Byli już sami.
- Tak, tak, oczywiście...ja...przepraszam, nie czuję się najlepiej dzisiaj. - odparła siląc się na spokój.
Zaczęła pośpiesznie pakować książki do torby. Skończywszy zerknęła na Daniela. Jego miodowe oczy pełne były troski i niepokoju. Miała wrażenie jakby przeszywał ją wzrokiem poznając wszystkie myśli. Westchnął ciężko, usiadł na ławce kręcąc wolno głową.
- Martwię się. - szepnął.
- Nic mi nie dolega, jest tak, jak powinno być. - mruknęła bez przekonania.
- Czyżby? - spytał.
Ich spojrzenia spotkały się. 'On wie, albo domyśla się.' pomyślała Hermiona. Nie potrafiła stwierdzić, skąd takie przypuszczenie. Poczuła, że jeżeli nie weźmie się w garść, to zaraz się rozpłacze.
- Absolutnie. - dodała, nieco pewniejszym tonem, dodatkowo przytakując.
- Rozumiem... - powiedział cicho.
Podszedł do swojego biurka. Hermiona odetchnęła z niejaką ulgą i skierowała się w stronę drzwi. Położyła dłoń na klamce i już chciała wyjść, kiedy coś jej się przypomniało.
- Profesorze?
- Hmm?
- Dziękuję za książki, jestem bardzo wdzięczna, są wspaniałe. - oznajmiła.
- Nie ma za co. - uśmiechnął się blado.

Kiedy Draco wyszedł z sali, szybko zbiegł po schodach by przez piękne, ogromne drzwi wejściowe przedostać się na błonia. Miał nadzieję, że tak piękna pogoda utrzyma się do soboty. Nie czuł się na siłach by wypatrywać znicza podczas zamieci śnieżnej. Zatrzymał się w połowie drogi i rozejrzał wokół siebie. Lekki, zimny wiatr rozwiewał jego platynowe włosy. Ogarnął z oczu blond grzywkę, wystawił szczupłą twarz w stronię promieni słonecznych. Przymknął stalowe oczy i wygiął usta w nikłym uśmiechu. Poczuł ciepło na swojej mlecznobiałej skórze. Nie oglądając się za siebie ruszył dalej przed siebie. Gdyby się obejrzał, być może dostrzegłby dwie postacie chowające się za pobliskimi drzewami. Chłopcy rozmawiali przyciszonymi głosami. Ron, za namową przyjaciela, podążył z nim za Malfoy'em, chociaż nie widział w tym żadnego sensu.
- Co dziwnego jest w tym, że idzie na trening? - zwrócił się znudzonym tonem do Harry'ego.
- W tym może nic, ale z nim się coś dzieje! - oparł brunet. Wyciągnął z torby pelerynę niewidkę.
- Jest wredny, jak zawsze. Wywyższa się, jak zawsze.  - Wzruszył ramionami, spojrzał wymownie w błękitne niebo, gdy Potter nakładał na siebie wspaniałą pelerynę.
- Czuje, że dzieje się coś podejrzanego...a przy okazji mogę podpatrzeć ich taktykę gry...
- Jak chcesz, według mnie to strata czasu...wracam do zamku, muszę dokończyć wypracowanie dla McGonagall.
Harry odprowadził go wzrokiem i udał się za Ślizgonem. Starał się iść dokładnie śladami blondyna, by nie zostawiać własnych. Dogonił go i usiadł na trybunach, kiedy tamten wszedł do szatni.
Draco rzucił swoją torbę na ławkę, stuknął różdżką w szafkę, mówiąc w myślach hasło. Przez dłuższą chwilę przyglądał się zielonym szatom. Odetchnął głęboko. Długo nie mógł się doczekać chwili, z którą ponownie wsiądzie na swoją ukochaną miotłę i oderwie się, nie tylko od ziemi, ale również od nieprzyjemnych myśli. W powietrzu czuł się prawdziwie wolny, beztroski. Chociaż wtedy nie zadręczał się ponurą wizją przyszłości.  Zdjął czarną szatę i rozpiął białą koszulę. Nie miał ochoty oglądać swojego smukłego, gładkiego, całkiem umięśnionego torsu, który wtedy nie prezentował się zachwycająco, raczej niepokojąco. Nie chciał też by widzieli go inni gracze, których głosy dobiegały już z niedaleka. Właśnie naciągał na siebie sportowe ubranie, gdy do środka weszło czterech pozostałych chłopców. Blondyn nie włączył się do ich rozmowy o lekcjach i nie śmiał się ze sprośnych żartów Blaise'a. Nie podzielał również radosnego nastroju pozostałych zawodników. Usiadł na ławce i pochylił się, by zasznurować buty. Jasne kosmyki opadły mu na oczy. Wyprostowawszy się dostrzegł, że dołączyły do nich, już przebrane, dziewczyny. Marlene upięła długie włosy w wysoki kucyk, pogrążona w rozmowie z Zabinim, zupełnie nie zwracała uwagi na Malfoy'a. W przeciwieństwie do Pansy, która utkwiła w nim swoje małe, piwne oczy z tępym wyrazem twarzy. Skrzywił się. Ta dziewczyna od pierwszego dnia w tej szkole uganiała się za nim i chociaż była właściwie nieszkodliwa, zaczynała go irytować. Spojrzał na piękną blondynkę, która zdawała się w ogóle Dracona nie zauważać. Odrzuciła na bok grzywkę i zajęła się kontrolą stanu paznokci i końcówek włosów. Siedziała na przeciwko Malfoy'a i  wydawało się, że z rozmysłem go ignorowała.
- Słuchajcie...- odezwał się Adrian Pucey, kapitan drużyny. - ...w sobotę mecz z Gryffindorem. - Stanął na środku, przy tablicy. Naszkicował prędko boisko. Marlene zarzuciła z nonszalancją nogę na na nogę i zerknęła w stronę Adriana z umiarkowanym zainteresowaniem. - Nie sądzę, by z Weasley'em był problem...ja nie wiem co tej Johnson strzeliło do głowy, by brać go do drużyny. - zgodnie ryknęli śmiechem.
- Pewnie Potter ją przycisnął, w końcu rudy to jego papużka-nierozłączka. - zakpiła Cooper. Draco parsknął i posłał jej lekki uśmiech, ale ona wciąż  nie miła ochoty zaszczycić go uwagą.
- Właśnie...Potter jest właściwie jedynym mocnym punktem tej drużyny. Z takimi ścigającymi - skłonił się lekko w stronę Marlene, Blaise'a i Grahama Pricharda - nie będzie problemu z wbiciem  goli Weasley'owi, ale..
-  Już my o to zadbamy! - zawołała Marlene przybijając piątkę Zabiniemu.
- Nie wątpię, ale jeden gol to tylko dziesięć punktów, a za znicza jest sto pięćdziesiąt...problem tkwi w Potterze..i tu twoje zadanie, Draco. - zwrócił się do Malfoy'a. Dracon z niechęcią przeniósł wzrok z blondynki na Pucey'a i skinął głową. 
- Potter nie jest głupi, doskonale wie, że Weasley to ofiara totalna, kiedy się zestresuje...fakt jednak pozostaje faktem, że jeżeli jest w dobrym humorze to co nieco potrafi obronić. - dodał przytomnie Graham.
- Powinniśmy więc postarać się, by nie był w dobrym nastroju. - powiedziała zagadkowo Marlene, ponownie poprawiając jasną grzywkę.
- Co masz na myśli? - spytał Harper, jeden z pałkarzy. Był to wysoki, mocno zbudowany chłopak o ostrych rysach i jasnobrązowych włosach, nieprzyjaznym spojrzeniu, kiedy jednak spojrzał na dziewczynę, złagodniało. Na każdym robiła wrażenie.
- Cóż...powiedzmy, że mam pomysł. - uśmiechnęła się tajemniczo, z satysfakcją.
- Świetnie. W takim razie..- Adrian wziął do ręki kredę i zaczął rozrysowywać schemat meczu. - ...stawiamy na szybkość i dobrą organizację. Marlene, Blaise, Graham...latacie szybko, podajecie piłkę między sobą jak najsprawniej. Harper, Pansy...celujcie tłuczki przede wszystkim w Pottera. Malfoy...- spojrzał na blondyna, który utkwił nieobecny wzrok w kącie szatni. - ...weźże się w garść!
- Nie martw się. - odparł chłodno. - Wyprzedzę Chłopca-Który-Niestety-Przeżył bez problemu.
- Nie wyglądasz, jakbyś był w dobrej formie.
- Po prostu mam już dość twojego gadania! - krzyknął gniewnie.
- Dobra! W takim razie zapraszam na boisko.
music
Wyszli na zewnątrz. Kiedy tylko wyjęli kafla i wypuści znicza, dosiedli swoich mioteł i wzbili się w powietrze. 'Wreszcie ulga' pomyślał Draco, rozkoszując się lekkim wiatrem mierzwiącym jego włosy i wyjątkowo wysoką, jak na styczeń, temperaturą. Zawisł w powietrzu obserwując pozostałych graczy. Adrian zajął swoją pozycję przy pętlach, za to Marlene, Blaise i Graham latali wokół całego boiska podając sobie piłkę. Pasny i Harper udawali graczy przeciwnej drużyny próbując zabrać im kafla. Draco nie mógł oderwać wzroku od pięknej blondynki. Zaśmiała się radośnie, klasnęła w dłonie i przybiła piątkę, najpierw Zabiniemu, potem Grahamowi, kiedy udało jej się zdobyć gola. Malfoy uśmiechnął się. Przyglądał się jej, nie czując upływu czasu. Nie rozumiał dlaczego dopiero teraz tak rzuciła mu się w oczy jej uroda i nieprzeciętny charakter, ale nie starał się tego pojąć.
- Malfoy ruszże się! Czekasz aż znicz przyleci do ciebie? Sterczysz tak już godzinę! - skarcił go kapitan.
- No już, już! - warknął, z niechęcią oderwał wzrok od Marlene i rozejrzał się, próbując dostrzec złotą piłeczkę. Nie zobaczył, że spojrzała w jego stronę, śmiejąc się pogodnie.
Przeleciał kilkukrotnie wokół boiska, niezbyt koncentrując się na szukaniu znicza, a kątem oka wciąż obserwując Ślizgonkę. W pewnej chwili nagle zniknęła mu z oczu. Po chwili usłyszał świst powietrza, tuż za sobą.
- Czy nie tego miałeś szukać?- odezwała się do niego Marlene. Podleciała do niego od tyłu, a teraz podsunęła mu swoją dłoń ściskającą znicza.
Popatrzył na nią i zaniemówił z zaskoczenia. Prychnęła kpiąco, rzuciła mu piłeczkę, następnie odleciała, serwując mu jeszcze krótkie spojrzenie przez ramię. Poczuł, jak serce zabiło mu szybciej, miał ochotę roześmiać się. Dawno już nie czuł się tak dobrze.

music
- Wiesz może, czy Angelina zarezerwowała na jutro boisko ? - spytał Ron Harry'ego następnego dnia.

- Chyba jeszcze nie. - odparł.
Siedzieli razem przy stoliku w Pokoju Wspólnym Gryffindoru, odrabiając prace domowe. Hermiona unikała ich przez cały dzień i nie wiedzieli, gdzie znajdywała się w tej chwili, co nie było im na rękę, ponieważ jej pomoc przy wypracowaniach była nieoceniona. Potter jęknął cicho, masując sobie obolałe dłonie. Przejrzał swój esej z Zaklęć. Nie był dobry, ale Gryfon miał nadzieję, że przyjaciółka przeczyta go i powie mu potem, co powinien poprawić. Zerknął na zegarek, spakował swoje rzeczy i pożegnał się z przyjacielem. Opuścił szybko wieżę Gryffindoru. Przeskakiwał po schodach po kilka stopni, by jak najszybciej dostać się do lochów, nie chciał się spóźnić.
- Wejdź. - usłyszał, po zapukaniu do gabinetu Nietoperza.
Kiedy wszedł Snape właśnie stał przy regale z książkami, przeglądając jedną z nich. Bez słowa wskazał mu krzesło przed biurkiem. Wyjął z komody kociołek i kilkanaście butelek z ingrediencjami, które postawił przed synem.
- Ćwiczyłeś? - spytał chłodno.
- W praktyce to nie miałem jak, ale czytałem dużo. Właściwie to nie wiem, czemu wcześniej miałem aż takie problemy z Eliksirami.- odpowiedział. Severus zajął swoje miejsce i zlustrował go wzrokiem.
- Miałem na myśli oklumencję.
- No tak...ja...no..staram się.
- Nie wątpię. - skomentował nauczyciel z wyraźną ironią.
- Naprawdę! Wiem, jakie to ważne i że pan poświęca mi tyle czasu w konkretnym celu, a nie dla przyjemności...- powiedział. Severus przygryzł usta i odwrócił wzrok. - ...koncentruję się, bardzo, ale to nie takie łatwe.
- Oczywiście, że nie. Nie oczekuję, od ciebie, żebyś od razu sobie z tym poradził...to długi proces. - Podsunął mu drewnianą deseczkę i srebrny nóż. - Chociaż...dobrze jest usłyszeć, że...polubiłeś Eliksiry.
- Bardzo! - powiedział, rozmasowując sobie place prawej dłoni. Severus zagryzł policzki, dawno już nie odczuwał takiej potrzeby uśmiechnięcia się. Pohamował się jednak. - Co to będzie? - spytał Harry wskazując na składniki.
- To, co kiedyś chciałeś.
- Oooh, super!
- Dość łatwe i całkiem przyjemne, jeżeli chodzi o przygotowanie. Nie zawiera żadnych problematycznych składników. Weź wanilię i pokrój w równe kawałki.
Chłopiec musiał przyznać mu rację. Podczas przygotowywania eliksiru nawilżającego nie trzeba było kroić wnętrzności, ani cuchnących roślin. Po wanilii, Harry obrał ze skórki figi hiszpańskie, posiekał karambole, pokroił kumkwaty i pitahay'e, następnie dodał sok z wiśni peruwiańskich. Nieco bardziej skomplikowane było mieszenia, gdyż należało to robić konkretną ilość razy, w konkretnym kierunku  i z określoną szybkością. Dzięki temu, że Severus cały czas instruował go, co ma robić, nie popełnił żadnego błędu i godzinę później ukończył eliksir, który przyjął ładną, matową, jasnobeżową barwę.
- Naprawdę zrobiłeś postępy. - stwierdził Snape, zachowując jednak zimny ton głosu.
 Harry uśmiechnął się. Pomyślał, że w ostatnim czasie, bardzo wiele rzeczy się zmieniło i to na lepsze. Po przyzwoleniu, podwinął rękawy i zanurzył ręce w kociołku.
- Ojej, naprawdę powinien pan to opatentować i zacząć sprzedawać. - powiedział, od razu odczuwając ulgę.
- Jako, że pojutrze jest mecz, uważam, że i tak nie mógłbyś się dostatecznie skoncentrować na oklumencji, także zajmiemy się nią w niedzielę.
- Dobrze - przytaknął. Severus wstał, zdjął z półki trzy książki i podsunął mu je.
- Tylko i wyłącznie do twojego użytku. - oznajmił ostro nauczyciel.
- Dziękuję.
- Dobranoc.
Harry schował książki do torby, a do drugiej ręki wziął kociołek, który Snape pozwolił mu zabrać. Skinął mu i stał już przy drzwiach, kiedy mężczyzna ponownie się odezwał.
- Potter!
- Tak?
- Przeczytaj uważnie, przyda ci się do próbnych sumów. Chyba nie muszę mówić, jakiej oceny oczekuję? - spytał unosząc brwi.
- Oczywiście. Najlepszej. - odpowiedział.
Gdy wyszedł, Severus zajął się porządkowaniem gabinetu. Skończywszy, rozpalił ogień i usiadł na fotelu przy kominku, przyglądając się w zamyśleniu płomieniom.

music
Daniel właśnie skręcał w korytarz na drugim piętrze, kiedy wpadł na niego ktoś o wiele niższy, drobniejszy, zapłakany, z burzą brązowych włosów.
- Hermiono! Znowu to zrobiłem, przepraszam! Sev ma rację, mówiąc, że powinienem uważniej patrzeć, jak idę. - zachichotał.

- N-nie to..ja przepraszam.- wyjąkała. Miała ciemne cienie pod brązowymi, zaczerwienionymi oczami. Jej usta drżały, a oddech był płytki i szybki. Cała się trzęsła.

- Co się stało? - spytał poważnie. Potrząsnęła głową, zaciskając usta. Otarła oczy chusteczką.
- Nic, naprawdę...
- Hermiono...cokolwiek by to nie było, mnie możesz powiedzieć. Przecież widzę w jakim jesteś stanie. - Zapłakała i potrząsnęła gwałtownie głową. Westchnął. Nagle doznał olśnienia, szybko kojarząc fakty, dzięki niesamowicie rozwiniętej leglimencji.
- Czy to ma coś wspólnego z Severusem? - Dziewczyna zesztywniała i uniosła przerażone oczy. Chciała go wyminąć i pobiec przed siebie, ale złapał ją za ramiona i potrząsnął delikatnie. - Hermiono, proszę...
- T-tak. - jęknęła słabym głosem i wybuchnęła płaczem.
Daniel rzucił zaklęcie antypodsłuchowe, następnie przytulając lekko dziewczynę do siebie. Idealnie wyczuł, że potrzebowała poczuć się bezpiecznie.
- Ja...ja już nie mogę...to jest zbyt trudne...nie radzę sobie...
Otworzył drzwi najbliżej klasy i pociągnął ją do środka, sadzając na jednym z krzeseł, przysunął sobie inne i usiadł na przeciwko niej.
- Słucham. - szepnął uspokajającym tonem. Gryfonka milczała przez dłuższą chwilę, próbując się uspokoić i zebrać myśli.
- To było tak, że...umówiliśmy się z profesorem Dumbledore'm, że o drugiej w nocy przyjdziemy z Harry'm i Weasley'ami do jego gabinetu, żeby przenieść się świstoklikiem na Grimmauld Place. - zaczęła, oddychając głęboko, dłonie zacisnęła na swoich kolanach. - Dlatego tamtej nocy nie spałam, ja...wiedziałam, że profesor Snape poszedł na jakieś zebranie Śmierciożerców, bo widziałam jak wychodzi podczas kolacji i...i...ja...- przerwała na moment, przetarła oczy. - ...wyglądałam przez okno w swojej sypialni...w pewnej chwili zobaczyłam, że wraca, ale...w takim stanie, że...upadł, a w świetle lamp widziałam, że musiał mocno krwawić. Pamiętałam, że pan jest wciąż na wycieczce i nikt mu nie pomoże...ja...- załkała, kryjąc twarz w dłoniach. Przyspieszyła z opowieścią, jej głos był roztrzęsiony i łamiący się. - ...pobiegłam tam...spanikowałam, zupełnie nie wiedziałam co zrobić, udało mi się przenieść go na noszach do gabinetu...na zmianę tracił i odzyskiwał przytomność, nie zdawał sobie sprawy, że to ja jestem przy nim...udało mu się jakoś podać mi hasło do gabinetu i...ja...byłam naprawdę przerażona...zaczęłam przeszukiwać jego pokój w poszukiwaniu eliksirów leczących, podałam mu coś, co zahamowało krwawienie i jeszcze jeden, taki niebieski...ale..ale..- spojrzała na Daniela. Uspokoiła się trochę , gdy zobaczyła, że on patrzy na nią z troską i spokojem.
- Tak? - dopytał cicho, chwycił ją za rękę i ścisnął lekko, co pomogło jej trochę opanować emocje.
- Z-znalazałam...przypadkiem! Naprawdę przypadkiem...list...i...i...n-nie mogłam się powstrzymać przed przeczytaniem...- wzięła głęboki oddech. Daniel zamknął oczy, wiedząc już, co usłyszy. - Ja...naprawdę...i...on..Harry...to wszystko zbyt mnie już przytłacza, nie mogę sobie z tym poradzić...i...proszę, niech mu pan nie mówi o tym, że ja wiem. - powiedziała błagalnie. Ku jej rozpaczy pokręcił lekko głową.
- Hermiono...zachowałaś się naprawdę dzielnie i rozumiem, dlaczego nie chce by Severus się dowiedział, ja mu nie powiem.
- Dziękuję, dziękuję...
- Ty musisz to zrobić. - szepnął.
- Co?! Nie! - drgnęła i ponownie zapłakała.
- To mój najlepszy przyjaciel, nie będę go okłamywał...poza tym, to jest naprawdę zbyt poważna sprawa, by o tym nie wiedział. Tu chodzi o jego życie, o życie Harry'ego.
- Przecież on mnie...ja nie wiem, ale na pewno bardzo się zdenerwuje...ja...
- Spokojnie, pójdę razem z tobą, nie zrobi ci krzywdy. - Hermiona miała ku temu duże wątpliwości, ale pozwoliła wyprowadzić się z klasy.
- Chodź. - wziął ją za rękę i pociągnął w stronę lochów.
-T-teraz?!
- Im szybciej tym lepiej, wierz mi.

music
Dziewczyna czuła, jak szybko bije jej serce, gdy schodzili schodami i przechodzili ciemnym, zimnym korytarzem prowadzącym do gabinetu Snape'a. Gdyby nie obecność Daniela, nie zdecydowałaby się powiedzenie nauczycielowi, jaka była prawda. Drżała na całym ciele, a apogeum jej zdenerwowania miało miejsce, kiedy Sauvage otworzył drzwi i wręcz wepchnął ją delikatnie do środka, wchodząc za nią. Snape przerwał lekturę i spojrzał na nich ze zdziwieniem. Dan stanął za nią i położył ręce na jej ramionach, by dodać jej otuchy.
- O co chodzi? - spytał Nietoperz spoglądając na uczennicę z niechęcią.
- Hermiona chciała ci coś powiedzieć. - oznajmił historyk. Dziewczyna potrząsnęła głową.
- N-nie..to znaczy t-tak...ja...
- Streszczaj się, Granger. - warknął.
- Bo...ja...pan...to znaczy...- zamknęła oczy. - Tuż przed przeniesieniem się na Grimmauld Place nie spałam, bo to miało być w nocy i...
- Doprawdy, fascynujące...- zaczął Severus, ale przestał, gdy Sauvage rzucił mu karcące spojrzenie.
- Tak...to jest..nie..bo...więc ja nie spałam...wyglądałam przez okno...bo...wiedziałam, że pan profesor poszedł na spotkanie do..V-voldemorta...i...
- Czarnego Pana! - syknął, coraz mniej rozumiejąc do czego to wszystko zmierza.
- Tak...właśnie jego..i...pamiętałam, że profesor Sauvage wróci dopiero za kilka godzin...i...zobaczyłam jak pan wraca i...ja....pan upadł...przestraszyłam się, bo przecież nie miał kto...p-panu p-pomóć...i...ja...pobiegłam na błonia... - Snape wstał i otworzył usta, ale Dan przyłożył do swoich palec, dając mu do zrozumienia, żeby jej nie przerywał. - ...j-jakoś udało mi się pana przenieść t-tutaj...i...pan chyba nie zdawał sobie sprawy, że to ja...i...podał mi pan hasło...panikowałam, bo pan okropnie krwawił, bałam się...tak, bardzo się bałam, że...ja...i...zaczęłam szukać tutaj jakiś eliksirów leczących i...
- Dość. - przerwał jej tak oschłym i zimnym tonem, że jeszcze bardziej zadrżała i cofnęła się o krok, nadeptując Danielowi na nogi. - Wyjdź. Natychmiast. Zejdź mi z oczu, Granger.
- D-dobrze. - wyjąkała, chciała się jeszcze cofnąć, ale Daniel przytrzymał ją.
- To nie wszystko, prawda?- odezwał się łagodnie.
- N-nie..bo...przez przypadek! To przez przypadek, naprawdę...ja...tak mi przykro...- zapłakała. - Byłam przerażona i tak bardzo się bałam gdy szukałam lekarstwa, znalazłam list i przeczytałam, przepraszam, ja...tak bardzo mi przykro...
Otworzyła oczy i spojrzała na Severusa. Stał spokojnie, wyraz jego twarzy nie zmienił się zupełnie, ale za to w oczach czaiła się żądza mordu i taka wściekłość, jakiej jeszcze u niego nie widziała. Daniel poklepał ją delikatnie po ramionach, dla wsparcia. Snape przez pełną napięcia minutę nie zrobił zupełnie nic. Czuł się upokorzony i oszukany. Znowu. Nienawidził tego uczucia. Widział, jak wiele musiało kosztować ją powiedzenie mu tego, że z nerwów ledwie trzymała się na nogach, ale był zbyt wzburzony, żeby zrobiło to na nim wrażenie. Złapał ją brutalnie za szatę i pchnął na krzesło. Stanął przed nią, próbując z całych sił opanować się.
- Tak więc, Granger, reasumując,  uznałaś, że jesteś najlepszą osobą by bawić się w magomedyka, wybierając sobie mnie na królika doświadczalnego, następnie wymusiłaś na mnie , wykorzystując mój nienajlepszy stan,  żebym podał ci hasło do mojego pokoju, potem zrobiłaś tam okropny bałagan szperając po wszystkich kątach w moich rzeczach i przeczytałaś  moją prywatną korespondencję. - wycedził przez zaciśnięte zęby. Dziewczyna wpatrywała się ze strachem w Sauvage'a, gdyż nie miała odwagi, by spojrzeć na Snape'a. Nie mogła powstrzymać drżenia. Severus zaciskał ze złości dłonie w pięści. - Czy masz pojęcie, głupia dziewczyno, jak poważna to jest sprawa?!- wrzasnął. Skuliła się w sobie.
- Ja... ja...wiem, nikomu nie powiem, że Harry jest pana synem, rozumiem, że... - wyjąkała łamiącym się głosem.
- Oczywiście, że nie powiesz - syknął, wyciągając z kieszeni różdżkę.
- Sev...co ty chcesz zrobić? - spytał Daniel obserwując go z niepokojem.
- To, co trzeba.
- Ale chyba nie...?
- Właśnie tak, ona nie może tego pamiętać. - powiedział ostro zwracając się do przyjaciela. Daniel wytrzeszczył na niego oczy i pokręcił powoli głową.
- To niebezpieczne! Możesz jej uszkodzić mózg! 
- Przykro mi, Granger, ale życie moje i mojego syna liczy się dla mnie o wiele bardziej niż twój mózg. - oświadczył. Sparaliżowana ze strachu, nie mogła zmusić się od żadnej reakcji. Odważyła się jedynie na niego spojrzeć.
- Sev, nie! Nie możesz tego zrobić! Ona uratowała ci życie! - zawołał Daniel.
- Jakoś bym wytrwał te kilka godzin. - odwarknął.
- Nie! Wróciłem  wtedy dopiero o szóstej rano, byłoby za późno, zawdzięczasz jaj przytomnemu umysłowi, że...
- ZAMKNIJ SIĘ, SAUVAGE! - ryknął, obnażając zęby. Daniel natychmiast umilkł nie odrywając od niego wzroku.
- Nie, nie mogę na to patrzeć. - wyszeptał. Zasłonił twarz dłońmi i odwrócił się.
Severus zignorował go. Spojrzał na dziewczynę i uniósł różdżkę. Czy mogła się spodziewać czegokolwiek innego?  Przełknęła głośno ślinę. Hermiona popatrzyła w jego czarne, zimne oczy. Po chwili, cały czas drżąc, zacisnęła z bólem swoje powieki.