21.07.2012

8.
Maybe there is


- Muszę przyznać, że jestem zadowolony. - powiedział Tom Riddle stojąc naprzeciwko Severusa i Lucjusza Malfoya. - Mówił o akcji, która miała miejsce tamtego popołudnia. - Odejdź już Malfoy. - gdy ten to uczynił Voldemort zwrócił się do Severusa. - O ile dobrze pamiętam dzisiaj spotykasz się z Zakonem ?
- Jutro - odparł krótko.
- Chcę być przekazał mu fałszywą informację, że zaatakujemy następnego dnia Leeds. Niech staruszek tam wyśle swoim przyjaciół, a my spokojnie uderzymy w samym środku Londynu.
- Tak jest.
- Oprócz tego, chce żebyś jeszcze dzisiaj pozdrowił ode brata nowego Szefa Biura Aurorów. Może to odbierze mu pewności siebie. - Uśmiechnął się złowieszczo. Snape w odpowiedzi skinął jedynie głową. - BELLA!
- Panie! - Bellatrix w kilka sekund zdążyła dobiec do salonu, z rozbiegu aż padła na kolana, wstała wpatrując się w Toma z uwielbieniem i pożądaniem.
- Myślę że już czas. - podszedł do niej i patrząc na nią z góry złapał jej podbródek unosząc go tak, że musiała spojrzeć mu w oczy. Jej ciało przebiegł dreszcz podniecenia, uchyliła usta jakby w oczekiwaniu na pocałunek, chociaż wiedziała, że go nie dostanie. Co takiego robiła źle? Przecież wypełniała wszystkie jego rozkazy nadzwyczaj sumiennie, miała wiele pomysłów, jak na przykład posłanie Snape'a i Lucjusza w celu zgładzenia całego miasteczka, po tylu miesiącach tortur, gdy wydusiła wszystko z tej dwójki beznadziejnych aurorów Longbottomów doprowadziła do tego, że utracili całkiem rozum. Co jeszcze musiała zrobić, by zwrócił na nią swoją uwagę? Kochała go i była zdolna do wszystkiego żeby go zadowolić. - Czas byś ostawiła Longbottomów tam gdzie ich miejsce, to zabawne...nie zabijać ich a pozostawić w tak żałosnym stanie...Na nic się już nie przydadzą, a psują tuwystrój wnętrza... Może na Pokątną.
Ukłoniła się i wyszła, a za nią Snape. Rzuciła jakieś zaklęcie na Franka i Alicję Longbottomów tak, że nieprzytomni deportowali się razem z nimi. Na miejscu odrzuciła ich w pobliże kontenerów. Severus właśnie nakładał swoją pelerynę niewidkę, gdy złapała go za łokieć i dała do zrozumienia, że chce mu coś powiedzieć. Skryli się w zaułku.
- Słuchaj Snape, nie ufam ci. - oznajmiła obnażając zęby.
- Skoro Czarny Pan mi ufa to chyba ty nie powinnaś mieć nic do powiedzenia? - odparł spokojnie.
- Czarny Pan...ja...myślę, że on się myli...
- To czemu mu tego nie powiesz? 
Wytrzeszczyła na niego oczy.
- On...ja...my...ostatnio...rozmawiam z tobą Snape! - mógłby przysiąc że zmieszała się lekko, a na jej policzkach pojawiły się ledwo dostrzegalne rumieńce, szybko się jednak opanowała.
- Nie zamierzam cię o niczym przekonywać, Bellatrix.
- Siedzisz sobie na obiadkach z Zakonem wyjawiając im nasze plany! - krzyknęła, musiał unieść dłoń do ust, żeby przypomnieć jej, że powinni być ciszej. Ulica Pokątna nie była ostatnio zbyt często uczęszczana, wszyscy się bali, ale mimo to musieli być ostrożni.
- Mówię im tylko to, co każe mi powiedzieć Czarny Pan.
- Zobaczysz, udowodnię, że tak naprawdę jesteś pieskiem starego Dropsa. - pokręciła głową i spojrzała na niego wrogo.
- Możesz sobie mi nie ufać, ale nie waż się mnie obrażać, Lestrange. - warknął przykładając jej różdżkę do gardła.
Mierzyli się przez chwilę, potem Severus nałożył na siebie niewidkę i odszedł bez słowa. 


Piętnastego czerwca 1981 roku Tom Riddle uśmiechnął się z satysfakcją. Peter Pettigrew właśnie zdradził mu miejsce, gdzie skryli się Potterowie, popełnili ogromny błąd wybierając na swojego Strażnika taką ciamajdę, ale tym lepiej dla niego. Zdjął marynarkę i położył ją na krześle, rozluźnił krawat i podszedł do kominka. Właściwie to nie musi się wcale śpieszyć...Teraz ma już wolną drogę do tego chłopca, nikt nie będzie podważał jego potęgi głupimi przepowiedniami, które chociaż nie były niczym więcej niż zabobonami, mogły psuć jego wizerunek. 
Potem przyjdzie czas na jeszcze bardziej zdecydowane działania w kierunku Ministerstwa, przejęcie władzy i wreszcie będzie mógł zrobić porządek w tym kraju. 

Podszedł do sofy, na której spała Bella. Pogładził delikatnie jej czarne włosy, sam nie wiedział z jakiego powodu ma do niej słabość. Pewnie dlatego, że robiła wszystko czegokolwiek od niej chciał i wykazywała tak wiele własnej inicjatywy. Podejrzewał, że jest w nim zakochana. No i była piękna, a on umiał dostrzec piękno. Obudziła się, gdy pogładził jej policzek.
- Przepraszam, ja... - zaczęła się gorączkowo usprawiedliwiać, przerwał jej uniesieniem dłoni.
- Spokojnie, Bella. - Usiadł w fotelu naprzeciwko sofy. - Są powody do świętowania, godziny życia Harry'ego Pottera są policzone.
- Mój panie, ja bardzo chętnie podejmę się tego zadania! - zawołała a jej ciemne oczy rozbłysły.
- Znam twoją żądzę krwi, Bella... ale to zbyteczne w tym przypadku - powiedział spokojnie, na co ona pokornie skinęła głową.
- Kiedy? - spytała cicho.
- Niedługo - odparł spoglądając przez okno, właśnie świtało.
Machnięciem różdżki sprawił, że okna uchyliły się powoli zapełniając salon rześkim powietrzem. Przymknął oczy i odetchnął głęboko. Wszystko układało się tak jak chciał, a Dumbledore i jego żałosny Zakon niedługo przestaną istnieć. Snape idealnie wywiązywał się z roli szpiega dostarczając cennych informacji o członkach Zakonu i działaniach przyjaciół dyrektora Hogwartu, które doprowadziły do uśmiercenia Dearborna, Fenwicka, McKinnonów, Prewettów i wielu innych. 
Wstał i wyjął z komody niewielki przedmiot, następnie podszedł do niej.
- Chcę byś ukryła to w swojej skrytce w banku Gringotta jeszcze dziś - rzekł podając jej czarkę.
- Oczywiście. - odparła po chwili ze zdziwieniem.
Wpatrywała się przez moment w pamiątkę po jednej z założycielek Hogwartu, Heldze Hufflepuff. Bellatrix pamiętała, że Tom miał sentyment do szkoły, także ta niepozorna rzecz musiała mieć dla niego wielką wartość. Delikatnie wsunęła ją do swojej torby, wstała i zaczęła trzeć, jeszcze zaspane oczy, gdy przestała zauważyła, że czarodziej podszedł do niej. Sama jego bliskość działała na nią elektryzująco, tętno gwałtownie przyspieszyło, policzki zaróżowiły się, czuła jak przeszywa ją przyjemny dreszcz. Zakochała się w nim jeszcze w szkole, a teraz była najwierniejszą, najbardziej lojalną... Zadrżała, kiedy dotknął jej szyi, uniósł podbródek i przesuwał swoje chude, długie, białe palce po jej pełnych ustach. Dlaczego miał sobie odmawiać tej drobnej, tak przyziemnej uciechy...? Zesztywniała, gdy ujął w zimne dłonie jej policzki, bała się, że przestanie jeżeli tylko ona się poruszy. Jego chłodny oddech sprawił, że dostała gęsiej skórki. Odważyła się uchylić powieki, był tak blisko, że zobaczyła jedynie jego intensywnie niebieskie oczy.  Położył swoją dłoń na jej plecach i przysunął ją mocno do siebie. Po kilku sekundach poczuła jak jego lodowate usta stykają się z jej ustami. Miała wrażenie, że serce za chwilę eksploduje z emocji, że jeszcze moment i zemdleje, przestała zupełnie kontrolować swoje ciało. Jego pocałunek był, tak jak on sam, zimny, beznamiętny, wręcz brutalny. Dotknęła ręką jego ramienia, chcąc wykazać inicjatywę. To był poważny błąd. Natychmiast odsunął swoją twarz od jej i z całą siłą odepchnął ją od siebie, tak mocno, że upadła na podłogę. Kiedy jednak otworzyła oczy i podniosła się trochę, Toma już nie było w pomieszczeniu. 
Riddle szedł energicznie w kierunku wyjścia. Głupia, nie powinna była zapominać kto tu jest kim i co komu wolno... Chociaż nie umiał tego przyznać sam przed sobą, spodobało mu się. Deportował się w tylko sobie znane miejsce. Może te, idiotyczne skądinąd, damsko-męskie stosunki nie były tak całkiem pozbawione sensu...? Może nawet mógłby w tym znaleźć rozrywkę?
Zawsze to jakieś urozmaicenie.