„Niektórzy
stają się naukowcami dlatego tylko, że nie nadają się do niczego
innego”
„Prawdziwa
przyjaźń zaczyna się, ale nigdy nie kończy.”
Popołudnie było zimne, pochmurne i deszczowe. Zanim Severus zdołał znaleźć Brouillard Rue 7, zdążył przemoknąć do suchej nitki.
Siedział właśnie na sofie w wielkim salonie wielkiego domu. Był nieco spięty. Po publikacji najnowszego wydania Eliksirów i jego pracy badawczej wewnątrz, otrzymał sporo listów z gratulacjami, życzeniami i zaproszeń do różnych stowarzyszeń, ale nigdy w życiu nie przypuszczałby, że odezwałby się do niego Daniel Sauvage. Ten człowiek był żywą legendą i Severus dobrze znał jego nazwisko, a na pamięć wszystkie jego zasługi dla nauki. Do tej pory wyraźnie pamiętał jak czytał o nim z wielkiego tomiszcza, które podarował mu profesor Slughorn, nauczyciel Eliksirów. Sam Slughorn czasem wspominał o nim na lekcjach gdy mówił o najznamienitszych członkach Stowarzyszenia Mistrzów. Aby dołączyć do ów stowarzyszenia należało zdać Egzamin Mistrzowski z przynajmniej jednej dziedziny. Severus zawsze spodziewał się, że wszyscy ci Mistrzowie to napuszone snoby, takie wrażenie wywarł na nim przykładowo Erwin Alfenstain, na którego wykład zabrał go kiedyś Slughorn. Chociaż widział go kilkukrotnie, nigdy wcześniej rozmawiał z Sauvagem i był bardzo ciekaw jakim człowiekiem się okaże.
Daniel przyniósł z kuchni srebrną tacę, a na niej dwie pękate filiżanki, dzbanek z zaparzoną herbatą i duży talerz malinowego ciasta. Usiadł na przeciwko niego i przez chwilę rozglądał się, jakby zastanawiał czy o czymś zapomniał.
- Może masz ochotę na coś innego? - zapytał.
- Nie, dziękuję - odparł Snape i nałożył na swój talerzyk kawałek ciasta. Był bardzo głodny, ale nie chciał, by zostało to zauważone. - Przyznaję, że byłem bardzo zaskoczony pańskim listem.
- Och, proszę cię, mów mi po imieniu - speszył się lekko. - Za to ja byłem bardzo zaskoczony, że redakcja Eliksirów opublikowała pracę ucznia, ale przestałem się dziwić gdy ją przeczytałem - roześmiał się krótko i posłał Severusowi uśmiech, który jednak nie został odwzajemniony. Snape z opuszczoną głową mieszał łyżeczką w swojej filiżance, chociaż wcale nie wrzucił do niej cukru. - Mam nadzieję, że wiążesz swoją przyszłość z karierą naukową?
Usta chłopaka wykrzywiły się. Przez lata wiązał swoją przyszłość z karierą naukową, bardzo jej pragnął, ale aktualnie jego przyszłość rysowała się w zupełnie innych barwach.
- Chciałem tego.
- Czy już nie chcesz? - spytał i nie czekając na odpowiedź mówił dalej. - Bardzo chętnie pomogę ci przygotować się do Egzaminu Mistrzowskiego, jestem przekonany, że świetnie sobie z nim poradzisz. Zapewne znasz moje kwalifikacje...
Severus bezwiednie przytaknął. Bił się z myślami. Nie był pewien czy Voldemort nie będzie miał jakichś obiekcji jeżeli podejmie naukę, nie chciał też by Sauvage dowiedział się o tym, że działał w jego szeregach i został śmierciożercą. Pobieranie nauki od Daniela Sauvage byłoby spełnieniem snów każdego, kto marzył o zdobyciu Tytułu Mistrzowskiego, ale ten od wielu lat konsekwentnie odmawiał każdemu, kto prosił go o mentorstwo. A teraz sam zaproponował to właśnie jemu. Czuł się tak jakby ktoś na złotej tacy podsunął mu coś, o czym nie śmiał nawet marzyć.
-...uważam, że zbrodnią byłoby gdybyś zrezygnował z eliksirów, takiego talentu nie wolno marnować i...
Pomyślał o Lily. Gdy jeszcze byli razem, zawsze powtarzała mu, że będzie znakomitym naukowcem, o którym również będą pisać w najważniejszych książkach...
- Nie mam pieniędzy - rzekł, przerywając wypowiedź Daniela.
Sauvage zamrugał kilkukrotnie, przez moment zbity z tropu. Potem zaśmiał się serdecznie .
- To nie jest płatne.
- Nie stać mnie na to, by zorganizować sobie mieszkanie w Paryżu i...
- Nie, nie nie - energicznie pokręcił głową i jeszcze raz roześmiał się. - Myślę, że najwygodniej byłoby gdybyś mieszkał tutaj. Oczywiście o ile tylko chcesz.
Severus westchnął w duchu, ta pokusa była zdecydowanie zbyt kusząca, by zdołał powstrzymać się przed wykorzystaniem jej.
Miesiąc później kiedy Daniel siedział przy stole na tarasie, rozkładając pasjansa, a kot spał na jednym z krzeseł, jego uszu dobiegł hałas z kuchni. Tego wieczoru oczekiwał przyjazdu Severusa, ale domyślił się, że za hałas odpowiedzialny był Oliver Isere, który wciąż u niego pomieszkiwał. Sauvage nie miał nic przeciwko temu. Irlandczyk chciał odpocząć od swojego otoczenia, za kilka dni mieli wybrać się na Zjazd, a potem Oliver zamierzał wrócić do swojej rodziny w Irlandii.
Po kilkunastu minutach głośnych kuchennych odgłosów rudowłosy mężczyzna dołączył do niego, niosąc cztery butelki piwa i półmisek pełen kanapek.
- Cóż za promocje! - zawołał wesoło. - Obkupiłem się na sto lat chyba. Część zaniosłem do twojej spiżarni, jest całkiem pusta!
Daniel zerknął wymownie w sufit. Co jak co, ale jego spiżarnia pusta nie była. Pomijając ogromną przestrzeń jaką zajmowała winiarnia, miał znaczne zapasy produktów spożywczych, które nie ulegały szybkiemu przeterminowaniu. Mieszkał sam, więc niewielkie ilości owoców, warzyw i innych produktów o krótkim okresie do spożycia kupował na bieżąco.
- Kontaktowałeś się z Archibaldem?
- Tak - zachichotał Oliver. Otworzył dwie butelki, z których jedną podsunął Danielowi. - Powiedział, że zatrudnił trzy ekipy sprzątające do wyszorowania jego zamku od strychu po lochy.
- Tylko trzy, on chce zamęczyć tych ludzi?
- Wiesz, jak on lubi pomiatać ludźmi, którzy są od niego zależni... Zagramy w makao?
Sauvage przytaknął, zgarnął swojego pasjansa, przetasował karty kilkukrotnie i podał je koledze. W tym momencie usłyszeli dzwonek drzwi frontowych.
Wprowadziwszy Severusa do środka, gospodarz objaśniał mu rozkład pomieszczeń na parterze.
- Z początku możesz się trochę gubić, ale laboratorium jest proste do znalezienia. - Zaśmiał się krótko. - Zostaw na razie te rzeczy, przedstawię cię mojemu koledze - mówił dalej, już prowadząc chłopaka w stronę salonu i przejścia na taras. - Oliver Isere, Mistrz Transmutacji, wieloletni członek Rady Mistrzów.
Isere z trudem przełknął kęs kanapki i uścisnął dłoń Severusowi.
- Więc to ty jesteś ten młody-zdolny, hę? Miło poznać!
- Mi również - odparł uprzejmie, następnie zwrócił się do Daniela. - Czy zanim do was dołączę, mogę gdzieś zostawić swoje rzeczy?
- Schodami z korytarza na pierwsze piętro, tam jest sporo sypialni. Wybierz sobie którą chcesz, a jeżeli się zgubisz to krzycz.
Sam poszedł po dwie butelki wina do piwnicy, a gdy wrócił na taras Isere w zamyśleniu tasował karty. Obejrzał się za siebie, by sprawdzić czy młodzieniec już do nich idzie, upewniwszy się, że nie, podjął do Daniela:
- Jest smutny.
- I stwierdzasz to po pierwszej minucie widzenia go na oczy?
Napełnił dwa kieliszki, jeden z nich Oliver od razu wziął.
- Wiesz o co chodzi, Sauvage - rzekł nieczęstym u siebie poważnym tonem. - Wiesz lepiej ode mnie. Po paru wiekach obcowania z ludźmi wystarczy tylko jakiemuś się przyjrzeć i już wiesz o nim pięć razy więcej niż powie ci w pierwszych rozmowach.
- Ale nie zawsze te domysły są trafne.
Przymknął oczy, starając skupić się na cichych odgłosach świerszczy. Lubił ciepłe wieczory z delikatnym wiatrem i przejrzystym niebem, takie jak ten. Kiedy był sam, potrafił całą noc wpatrywać się w niebo i liczyć konstelacje. Było w tej czynności coś, co napawało go spokojem.
- Oczywiście należy brać poprawkę na możliwość pomyłki, jednak z doświadczenia wiem, że to wyczucie rzadko myli. Nie sądzisz, że jest smutny?
- Może.
- Może - przyznał, upił łyk wina i jeszcze raz obejrzał się za siebie. - Jeżeli będzie szedł ścieżką nauki, ma zadatki na wybitnego naukowca, przynajmniej tak mi się wydaje. Żeby w tym wieku umieć już opracować coś własnego i to tak wysoce zaawansowanego technicznie. Może nawet nie zdawać sobie sprawy z tego co osiągnął i co to znaczy. Siedzisz tutaj ciągle zamknięty Sauvage, to pewnie nie słyszałeś, ale w towarzystwie już podniosły się niezbyt zadowolone głosy. Nie wszystkim podoba się to, że od wielu lat starają się o publikację w Eliksirach, a nagle redakcja uznała, że zasłużył na nią żółtodziób.
- Bo ta praca zasłużyła na opublikowanie tam.
- Tak i jeżeli chłopak wykorzysta patent, zarobi masę pieniędzy. Ten eliksir może odmienić życie wielu ludzi. A nie wygląda jakby się z tego cieszył. A za zajęcia z tobą każdy aspirujący naukowiec dałby sobie stopę uciąć.
Daniel parsknął, prawie opluwając się winem.
- Dlaczego akurat stopę?
- Nie opowiadałem ci tej historii kiedy to Colm McApekeen...?
- Nie - przerwał mu stanowczo. - I nie opowiadaj, zachowaj tę historię na Zjazd!
- Dobrze - zarechotał. - W każdym razie, to wielkie szczęście i zaszczyt, ciekaw jestem czy on jest tego świadom.
- Nie przesadzajmy.
- Eh, Sauvage, nie bądź skromny. To jedna z najgorszych rzeczy jakie robisz na Zjazdach czy Galach Mistrzowskich. Zawsze jak ktoś cię wychwala i mówi o twoich zasługach to wyglądasz jakbyś nie widział w nich niczego wielkiego. .
Mężczyzna nie odpowiadał przez dłuższą chwilę, w końcu dopił zawartość swojego kieliszka i uśmiechnął się do kolegi.
- To zmyłka. Gdy myślą, że się kryguję, wychwalają mnie dalej.
Isere roześmiał się, pokręcił głową i zwrócił się do właśnie wchodzącego na taras Snape'a:
- Nie zgubiłeś się?
- Nie.
Usiadł na miejscu które wskazał mu z zachęcającym uśmiechem szatyn. Rozejrzał się. W oddali widać było Wieżę Eiffla oraz całą gamę kolorów miejskich świateł.
- Niesamowite, ja się tu ciągle gubię! Ile ty masz właściwie lat, chłopcze?
- Dziękuję - Severus powiedział do Daniela, przyjmując od niego kieliszek wina. - Osiemnaście.
- Ah, młodym być i siłę mieć... - westchnął z rozrzewnieniem Oliver. - Szczerze gratuluję pracy i publikacji.
- Dziękuję.
- Osobiście pomagam w zdobyciu tytułów w transmutacji i najmłodszy z moich uczniów miał... - zrobił minę jakby bardzo starał się sobie przypomnieć - bodajże trzydzieści dwa lata. Udało mu się za drugim podejściem.
- Domyślam się, że wiele osób stara się o Tytuł Mistrzowski?
- Tak - przyznał Sauvage. - To zależy od danej dziedziny, ale bardzo wiele. Parę tysięcy rocznie?
- Yhym - mruknął rudowłosy. - Różnie w różnych latach, ale Rada Egzaminacyjna Mistrzów ma pełne ręce roboty cały czas. Dlatego wiele lat temu zdecydowali o podziale na kontynenty, a już od dłuższego czasu podnoszą się głosy, że powinno utworzyć się krajowe oddziały.
- Póki co kandydaci z Europy podlegają pod Europejską Radę Egzaminacyjną Stowarzyszenia Mistrzów z siedzibą w Rzymie.
- Czy powszechne jest uzyskanie tytułu po pierwszym podejściu?
- Rzadkie, a wręcz bardzo rzadkie. By zdobyć tytuł należy udzielić sto procent prawidłowych odpowiedzi, dyskwalifikuje najdrobniejszy błąd, a egzamin z eliksirowarstwa jest szczególnie trudny na tle innych,
- Ale dość tego straszenia! - zaśmiał się Isere. - Bardzo chciałbym wiedzieć co zainspirowało cię do pracy nad właśnie takim eliksirem? To może zbyt wścibskie pytanie, ale czy w twojej rodzinie są przypadki likantropii?
- On zawsze jest zbyt wścibski - mruknął przepraszającym tonem Daniel.
- Nie, to nie ma nic wspólnego z moją rodziną - odpowiedział spokojnie. Odłożył kieliszek na szklany blat stołu, poprawił mankiety czarnej koszuli. - Wśród moich... znajomych jest osoba chora na likantropię. Byłem ciekaw czy można w jakikolwiek sposób na to wpłynąć.
- Ciekawość. Czy to nie ciekawość jest wielką, główną siłą, która nieustannie pcha naszą cywilizację do przodu?
- Tak - powiedział z nostalgią Daniel. - To zawsze ciekawość. Czasem z akompaniamentem.
- Ale to ciekawość zabija koty - dodał cicho Isere.
Kotka nagle obudziła się, usiadła i wlepiła spojrzenie wielkich niebieskich oczu w Severusa.
*
Jeszcze zanim po raz pierwszy wszedł do laboratorium Daniela Sauvage, spodziewał się, że będzie ono wielkie i zaopatrzone lepiej niż mógł sobie wyobrazić. Ogromne, szerokie i podłużne pomieszczenie o ciemnych, prawie czarnych ścianach i jasnej podłodze. Pod ścianami stały rzędy solidnych drewnianych lub metalowych regałów i szaf, po brzegi wypełnionymi ingrediencjami, słojami, pudełkami, tysiące fiolek, mniejszych lub całkiem sporych, przeróżne kolby i probówki. Cała paleta sprzętu laboratorium chemicznego, aparaty Deana-Starka, aparaty Graefego, Kippa, Soxhleta, refraktometry, kilka wag, dygestorium, linia próżniowa i całe mnóstwo innych. Stało tam ponad sto kociołków o różnej pojemności, całkiem małe, niewielkie, kilku litrowe, większe aż do wielkiego kotła, w którym spokojnie zmieściłoby się trzech rosłych mężczyzn. Po drugiej stronie od wejście mieścił się bardzo długi i obszerny stół, a na nim narzędzia i drobna aparatura.
Daniel uważnie obserwował jak Severus powoli mierzy wzrokiem każdy kąt. Uśmiechnął się do niego.
- Może to przesada i ostentacja, ale naprawdę używam tego wszystkiego i nic tu nie jest na pokaz, lata chomikowania.
- Nie wątpię - odparł szczerze chłopak. - Piękna kolekcja - dodał, spoglądając na rzadkie, bardzo drogie i trudne do zdobycia składniki.
Sauvage zamknął za nimi drzwi i poprowadził go do stołu, przy którym obaj usiedli.
- Wybacz mi możliwą niezdarność w mentorstwie, ale ostatnim razem pomagałem w nauce do egzaminu ponad pięćset lat temu, może to już sześćset...
- Udało mu się zdać?
- Oczywiście, za pierwszym razem - oznajmił z dumą. - Nicolas Flamel jest niezwykle zdolny, był bardzo uparty ale przy tym wyjątkowo spokojne, prawie flegmatyczny. Do tej pory wysyła mi pocztówki... W każdym razie... - Wziął głęboki oddech, wyprostował się i spojrzał na Severusa tak jak zwykle patrzy nauczyciel na pojętnego ucznia. - Egzamin Mistrzowski to najwyższy poziom testu, do jakiego można podejść z danej dziedziny. W swojej pierwotnej formie egzamin z eliksirów ustanowiony został w roku 341 przez Rzymskie Bractwo Alchemiczne. Później nazwano go Egzaminem Alchemicznym i do siedemnastego wieku funkcjonował pod taką właśnie nazwą. Potem Stowarzyszenie Mistrzów zdecydowało o nazwaniu go Mistrzowskim Egzaminem Alchemicznym Nauk Chemicznych i Eliksirowarstwa i jako taki funkcjonuje do dziś, choć niewiele postronnych osób o tym pamięta, gdyż powszechnie w skrócie mówi się Mistrz Eliksirów aniżeli Mistrz Alchemii Nauk Chemicznych i Eliksirowarstwa. Pełna nazwa jest oczywiście wyryta na otrzymanym dyplomie, odznace i wszelkich dokumentach.
Alchemia czyli matka współczesnej chemii, łączyła w sobie elementy, które teraz rozróżniamy na właśnie chemię, fizykę, semiotykę, metalurgię, medycynę i psychologię. Jest czymś więcej niż zbiorem technik i umiejętności. Od swojego początku alchemia miała swoje sztandarowe idee, o których marzy większość alchemików, ale nielicznym udaje się zbliżyć do ich osiągnięcia. Główne trzy to po pierwsze metoda przemiany ołowiu lub innego metalu w złoto, środek który umożliwia tę przemianę nazwano Kamieniem Filozoficznym, po drugie Eliksir Życia, który pity regularnie powoduje samoodnowę tkanek, wspomaga utrzymanie homeostazy, całkowicie zatrzymuje proces starzenia, po trzecie to absolutnie nieosiągalne panaceum - lek, który miałby leczyć ze wszelkich chorób. Osobiście uważam, że to dobrze, iż zawsze był tylko utopijnym marzeniem...
W starożytności alchemia rozwijała się dość prężnie zarówno w Egipcie jak i w Grecji. Są teorie łączące nazwę "alchemia" ze słowem khemeia od Kham, nazwy Egiptu, jednak większą słuszność przyznaje się teorii, iż khemeia zostało utworzone od greckiego słowa khumos, które oznacza sok roślinny i sztukę pozyskiwania płynów. Bardziej sensowne, prawda? Stricte słowo "alchemia" pochodzi od arabskiego "al-chimija", utworzonego z greckiego słowa "chymeia".Ważne dla alchemii zdanie niejasnego pochodzenia: Tego, czego oczekujesz, nie osiągniesz, jeśli ciałom nie odbierzesz ich stanu cielesnego i jeżeli substancji bezcielesnych nie zdołasz przekształcić w ciała. Stało się podstawą dla średniowiecznej alchemii. Ale jeszcze wracając do starożytności, pierwszym znanym uczonym był Bolos z Mendes, inaczej zwany Demokrytem, tak też podpisywał swoje dzieła. Poświęcał się badaniu przemian jednych metali w inne, najbardziej skupiając się na przemianie ołowiu w złote, czego próbował dokonać. W czasach panowania Ptolemeusza II Filadelfosa w Aleksandrii nastąpił dynamiczny rozkwit alchemii, ukształtowano nowe idee, w tym właśnie ideę kamienia filozoficznego, eliksiru życia. Sam Filadelfos parał się alchemią, był słabowity, często chorował i to prawdopodobnie motywowało go do poszukiwania różnych cudownych mieszanek, mających zapewnić mu zdrowie. Myślę, że tyle historycznego wstępu wystarczy, nie chciałbym cię uśpić na powitanie. Będziemy do tego wszystkiego drobiazgowo wracać. Zmierzch alchemii czyli chwila, w której zaczęto mówić już o chemii i innym spojrzeniu na cele naukowe, przypada na rok 1661 kiedy to wydano dzieło Roberta Boyle'a, The Skeptical Chymist, tam wyraźnie rozgraniczył chemię od dawnych badań alchemicznych.
Obecnie egzamin składa się z pytań stricte alchemicznych, o historię alchemii, wszystkie jej osiągnięcia, aspekty, zasłużonych, tak naprawdę to pytania są bardzo, bardzo szczegółowe i dotyczą wszystkiego też z chemii, fizyki i ich historii. Rozróżnia się trzy części egzaminu, część pisemną czyli tysiąc pytań, na udzielenie odpowiedzi jest przeznaczone pięć godzin, część ustną czyli sto pytań zadawanych adeptowi przez Przewodniczących Komisji, oraz część praktyczną, w której musisz przygotować dziesięć eliksirów i masz podane tylko ich nazwy, żadnych przepisów. Nie ma stałego planu według którego powinno szkolić się adeptów do egzaminu, wszystko jest kwestią decyzji danego mentora, co rzecz jasna kładzie na jego ręce odpowiedzialność. Ty masz mnie do dyspozycji, więc możesz być spokojny o swój rezultat - Wyszczerzył w pogodnym uśmiechu śnieżnobiałe zęby. - Jakieś pytania?
- Co oprócz satysfakcji, prestiżu i tak dalej, daje Tytuł Mistrzowski?
- Otwiera drzwi do bardzo hermetycznego świata nauki. Oczywiście, można prowadzić badania naukowe bez tego tytułu, ale zawsze jest się postrzeganym jako ktoś z niższej półki. Można pracować, potem nauczać w Akademiach prowadzonych przez członków Stowarzyszenia, przy najbardziej innowacyjnych badaniach. Wielu Mistrzów pracuje w CERNie.
- Najlepsi z najlepszych - mruknął.
- Tak - potwierdził wesoło Daniel. - Czy przeraża cię wizja tysiąca pytań i fakt, iż będziesz musiał udzielić wszystkich odpowiedzi absolutnie prawidłowo.
- Nie. Kto ma wiedzę, ten nie lęka się pytań.
Sauvage roześmiał się.
- Wiedziałam, że cię polubię!
- Jeżeli można spytać, jaka była twoja droga do Kamienia Filozoficznego?
- Cóż - westchnął. Przez chwilę milczał, w zamyśleniu porządkując swoje wspomnienia. - Mój ojciec był naukowcem, należał do Rzymskiego Bractwa Alchemicznego i prawie cały swój czas spędzał w Rzymie, a rzadko bywał w domu, w Paryżu. Ale kiedy był w domu, poświęcał swój czas na nauczanie mnie. Rozpalił we mnie żądzę wiedzy już w najmłodszych latach mojego życia. Kiedy miałem lat osiemnaście, zabrał mnie ze sobą do Rzymu, by wprowadzić mnie w towarzystwo naukowe. Egzamin zdałem dwa lata później, wtedy też zacząłem prace nad recepturą Kamienia Filozoficznego. Szczerze mówiąc, nie pociągała mnie wizja bogactwa, pochodzę z zamożnej rodziny i pieniądze nigdy nie robiły na mnie specjalnego wrażenia. Nie pociągała mnie też wizja dowolnie długiego życia.
- Co więc cię motywowało? Ambicje?
- Też. Zawsze chciałem osiągać to, co najtrudniejsze. Chciałem robić rzeczy wybitne, niebezpieczne, wymagające. Takie, które zrobić mało kto potrafił. Zawsze wymagałem od siebie coraz więcej i więcej, nie mogąc znaleźć satysfakcji. Pokochałem wizję siebie jako jednego z tak niewielu, którym udaje się sprawa z Kamieniem. Myślałem, że gdy to osiągnę, poczuję się wybitny... zdolny... - jego wzrok błądził po kociołkach, a w karmelowych tęczówkach pojawił się dziwny błysk. Odchrząknął i ponownie spojrzał na Severusa. - Bądź co bądź, trwało to piętnaście lat. Miałem dokładnie trzydzieści pięć lat gdy po raz pierwszy trzymałem w dłoni swój Kamień.
- Jakie to uczucie?
- Hm, wiesz co... ci, którym też się to udało i z którymi o tym rozmawiałem, twierdzą, że czuli się potężnie, że odczuwali niewysłowioną satysfakcję i podniecenie. Ja czułem spokój i osobliwą pustkę.
- A Eliksir?
- Otrzymałem go mniej więcej półgodziny po Kamieniu i jest to dość wyjątkowe, gdyż innym udawało się to dopiero po latach.
- I jednak go użyłeś, mimo iż nie pociągało cię dowolnie długie życie?
Takie pytanie można by było uznać za odrobinę nietaktowne, wszystko zależało od tonu jakim zostałoby wypowiedziane, ale ton Severusa świadczył o tym, że był bardzo ciekaw.
- Ha, tak, ale... to nie ze względu na samego siebie... Około dwóch lat po rozpoczęciu pracy nad Kamieniem poznałem wspaniałą dziewczynę... w momencie jego otrzymania byliśmy już dziesięć lat po ślubie... Wizja dowolnie długiego życia razem z nią pociągała mnie bardziej niż cokolwiek innego. - Uśmiechnął się, następnie sięgnął po butelkę z wodą by trochę się napić.
- Rozumiem. - Pomyślał o Lily, ale odgonił myśl o życiu z nią tak długo jakby tylko chcieli, tak szybko jak się pojawiła. - Twoja żona, gdzie teraz jest?
Uśmiech Daniela natychmiast zniknął. Twarz zastygła i tylko oczy znów zaczęły błądzić. Dłoń zacisnęła się na szklance z wodą. Severus zmieszał się.
- Przepraszam, nie chciałem być wścibski, spytałem odruchowo.
- Nie szkodzi - odpowiedział cicho Francuz.
Odstawił szklankę, powoli wstał i równie powoli poszedł w stronę jednej z szaf. Przez kilka minut Severus słyszał jak przerzuca książki, najwyraźniej poszukując jakiejś konkretnej. Kiedy wrócił na miejsce, trzymał w dłoniach stary, rozpadający się wolumin.
- Chcesz żebym powiedział ci sekret o Kamieniu Filozoficznym i Eliksirze Życia? - zapytał tonem przywodzącym na myśl ton dorosłego, który pyta małe dziecko czy chce dostać cukierka, jednocześnie machając mu tym cukierkiem przed nosem. Severus skinął głową. - Kamień Filozoficzny jako narzędzie przemiany w złoto innych metali służy tylko swojemu wytwórcy. Gdyby ktoś ukradł mi mój, na nic on by mu się nie przydał... - Spojrzał na Snape'a a wtedy ten przez moment widział w jego oczach głęboki smutek. Może tylko mu się wydawało. - Tak samo jest z Eliksirem Życia. - Spuścił wzrok na okładkę. - Wytwórcy w istocie przedłuża życie, ale innych może jedynie podtrzymywać w dobrej kondycji, zachowywać ich wygląd... Tylko tyle. Niewielu z wytwórców ma okazję się o tym przekonać, dlatego nie są to powszechnie znane fakty.
Nagle zrozumiał co prawdopodobnie stało się z żoną Daniela. Umarła w swoim czasie bo eliksir nie przedłużał jej życia. Zapewne był do szok dla Francuza, który po młodym wyglądzie żony i jej zdrowiu, nie spodziewał się, że eliksir działał na nią inaczej niż na niego.
*
- Czy znajome jest ci nazwisko Ferocit? - spytał Daniel Severusa kiedy wrócił do laboratorium, dźwigając kilka opasłych i wyraźnie zużytych ksiąg.
- Nie słyszałem.
Przez te kilka tygodnie jakie upłynęło od czasu jego przybycia, Severus zadomowił się i bardzo rozsmakował w nauce. Praca z Danielem dawała mu poczucie, iż pomimo tego, że przyłączył się do Voldemorta, mógł kontynuować swoją edukację i jego dawne plany wcale nie zostały przekreślone.
Kiedy był w laboratorium, starał się ani trochę nie myśleć ani o Voldemorcie, ani o zadaniach jakie ten mu zlecił, ani o niczym innym, co nie wiązało się z nauką.
Wymykał się prawie co drugą noc i miał wrażenie, że Sauvage zauważył jego częste niewyspanie, późne powroty, ale póki co nie zadał odnośnie tego żadnego pytania.
- Wcale mnie to nie dziwi - zachichotał Francuz. Zrzucił woluminy na blat stołu, który zadźwięczał przy tym głucho. - Ferocit to mało znany, praktycznie zapomniany, ale bardzo zdolny alchemik. Żył na początku piątego wieku, a jego życiowym osiągnięciem było napisanie książki z przepisami na eliksiry. Tej oto książki - wskazał na rozlatujący się wolumin, leżący na samej górze stosu. - Dosłownie tej. - Dodał z nieukrywaną radością. - Jedyny egzemplarz.
Severus wziął go w dłonie i ostrożnie otworzył. Niewymowną radość sprawił mu fakt, że dzięki Danielowi mógł obcować z dziełami rzadkimi, niedostępnymi nawet dla innych zasłużonych naukowców.
- Wybierz coś sobie - polecił w rozbawieniu Sauvage.
Severus zerknął na niego przelotnie i zaczął kartkować księgę, uważając by nie zniszczyć żadnej ze stron. Były bardzo delikatne. W końcu wybrał jedną na chybił-trafił. Podał ją Danielowi, który uśmiechnął się szeroko, przez chwilę szukał czegoś w innej księdze i gdy znalazł, okazało się, że tym czymś był ten sam przepis, ale przetłumaczony na język francuski i angielski.
- Masz ochotę spróbować zrobić go samodzielnie, bez różdżki?
- A dam radę?
- Ty mi powiedz - odrzekł, jednocześnie zajmując miejsce obserwatora.
Snape podwinął nieznacznie rękawy ciemnej koszuli i wczytał się w przepis. Pierwszy raz w życiu widział coś tak pokręconego. Wrócił do listy składników, następnie wraz z nią skierował się do szafek z ingrediencjami. Musiał przygotować cztery szczurze wątroby, trochę włókien smoczego serca, trzysta mililitrów smoczej krwi, kilka pazurów nundu, zastanawiając się czym u licha jest nundu, korzenie madragory, jakieś zielono-fioletowe zielsko o dziwnej nazwie, której nigdy wcześniej nie słyszał, twarde jak kamienie nasiona o nazwie mattemort i dziesięć innych rzeczy.
W skupieniu zabrał się do pracy. Instrukcja była skomplikowana, wymagała warzenia mieszanki w konkretnej temperaturze, mieszając raz w prawo, by za sekundę mieszać w lewo, nie można było zapomnieć też o zmianach ciśnienia. Radził sobie bardzo sprawnie i pomijając lekko nadpalony rękaw, gdy dotarł do punktu czterdziestego drugiego, wywar przybrał przepisową barwę bladego różu. Czterdziesty drugi punkt brzmiał: Wlej sok z mattemort do kociołka, następnie mieszaj 5 razy zgodnie z ruchem wskazówek zegara w ciągu 10 sekund, potem pozostaw na ogniu na siedem minut i dwanaście sekund. Wziął do ręki nasiono. Jak niby miał wydobyć z tego sok? Omiótł stół uważnym spojrzeniem, zabrał najostrzejszy z noży i trzymając nasiono w drugiej ręce, zbliżył do niego ostrze i po chwili mocno nacisnął. Widząc jego poczynania, Daniel zasłonił dłonią usta, by ukryć uśmiech.
- Cholera! - syknął Severus. Nasiono podskoczyło, uderzyło go mocno w czoło i potoczyło się gdzieś po podłodze, a nożem zamiast nasiono, głęboko przeciął sobie palec. Rzucił krótkie, tęskne spojrzenie na różdżkę, ale oderwał tylko trochę czystego materiału, którym obwiązał dłoń i zatamował krwawienie. Kilka"auć!" i dwa zranione palce później, wyjął mniejszy tuż i tym razem przycisnął ostrze poziomo, próbując nasiono zgnieść. Spore było jego zdziwienie kiedy wypuściło mnóstwo soku. Z ulgą przelał sok do kociołka. Wywar zasyczał i zmienił barwę na purpurową.
Następny punkt głosił: Dodaj 100ml tego, co najcenniejsze, a tak niedoceniane, tego co dobre, choć czasem zdradliwe i nieokiełznane. Jęknął bezgłośnie. Pomyślał, że jeszcze w tym wszystkim mu zagadek brakowało, ale nie zamierzał się poddać tuż przy mecie, zostały mu tylko dwa punkty do wykonania. Przez chwilę gorączkowo zastanawiał się co takiego jest najcenniejsze, aż pognał do umywalki, nalał sto mililitrów wody i przelał ją do kociołka. Eliksir zmienił barwę na żółtą.
Ostatnia instrukcja brzmiała następująco: Daj od siebie kroplę tego, co ci do życia potrzebne, chociaż to co robisz, mędrcy uznają za haniebne. Severus ścisnął materiał którym owinął zranioną rękę, tak aby do wywaru spadła kropla jego krwi. Ciecz od razu stała się całkiem przezroczysta. Z satysfakcją spojrzał na Daniela.
- Co mi o nim powiesz? - zapytał wyczekująco.
- To trucizna, bardzo silna i praktycznie niewykrywalna. Podejrzewam, że zgon następuje bardzo szybko - padła gładka odpowiedź. Po kryjomu schował instrukcję do kieszeni.
- Tak! - przyznał i klasnął w dłonie. - Świetnie, jest doskonała - dodał, zerkając do kociołka. - Nie spodziewałem się, że bez większych problemów uda ci się ją uwarzyć za pierwszym razem, gdy ja to robiłem wszystko wybuchło na dwudziestym trzecim punkcie. Nieuważnie dodałem za dużo łusek. - Odruchowo zerknął na zegar. - Już po czwartej, musisz być głodny, co?
Kiedy dotarli do kuchni, podgrzali sobie obiad i zasiedli do stołu, Sauvage zauważył, że Severus nadal nic nie zrobił ze swoją dłonią.
- Spróbuj zaklęcia Efface vulnus, lepiej zatrzyma krwawienie - podpowiedział mu, jednocześnie podając misę z zupą cebulową, specjalnością Francuzów.
- Miałem zrobić ten eliksir bez użycia różdżki, więc nie będę teraz nią naprawiał skutków tej pracy - odparł.
- I już mówisz jak Mistrz Eliksirów - zachichotał Daniel. Severus zdusił w sobie chęć roześmiania się. - Po czym poznałeś, że to była trucizna?
- To co robisz mędrcy uznają za haniebne, poza tym własnej krwi często używa się przy truciznach, ale także przy lekarstwach i nie byłem do końca pewien. Jak dokładnie działa?
- Cóż, prawdziwe paskudztwo. Ferocit nazwał go Eliksirem Kadereskim. Po upływie około godziny ofierze urywają się od korpusu kości rąk i nóg poprzez szybko postępującą nekrozę i w takim stanie biedak kona aż się wykrwawi.
- Czy podałeś go kiedyś komuś?
- Nie. Brzydzę się zbędnym okrucieństwem, chociaż... przyznaję, że są sytuacje w której uciekłbym się do niego. - Zamyślił się. - Istnieją o wiele większe krzywdy jakie można zadać człowiekowi niż śmierć.
- Na przykład?
- Na przykład zapewnianie długiej agonii, ucinanie kończyn, zdzieranie skóry... - skrzywił się i zerknął podejrzliwie na zupę jakby to ona była winna niesmakowi jaki właśnie poczuł. - Jednak w mojej opinii najbardziej dotkliwy jest ból psychiczny. Ciało jak to ciało, psychika daje prawdziwe pole do popisu torturom.
Severus poczuł, że to dobry moment na zadanie pytania, które zadać chciał już od momentu gdy Daniela poznał.
- Co sądzisz o czarnej magii? - zapytał, uważnie go obserwując.
- Uwielbiam! Zagłębianie się w czarną magię to jak zatapianie się w dalekie, niezbadane zakątki umysłu. Fascynujące i niesamowicie rozwijające. Wymaga odpowiedniego podejścia. Jeżeli głupiec zacznie się nią parać, bardzo szybko skończy swój żywot. Podoba mi się jej dzikość, poczucie wolności jakie daje... Zdziwiłem cię? - spytał ze śmiechem, widząc zaskoczoną minę Severusa.
- Trochę. Nie spodziewałem się.
- Pozory mylą, a każdy z nas w mniejszym lub większym stopniu korzysta ze sztuki imitacji, czyż nie?